— P an i kap ral! pani k ap ral! Kto idzie ju tro n a w arty do prochowni? - - Gemaini p y tali h u rm ą pan a kaprala.
— A wam co do tego szwajnogi?
Czemu podłoga je brudna? In fan te rist Toczko! In fan te rist m aje dzisiaj zym- m er - ordynans, więc czemu podłoga nie je czysta?! Infantery.styj umisz przy chodzić po szitSicbu i cyrklować komi- śniaki, a podłogi nie umiesz wypuco
wać?! Będziemy szli do ra p o rtu infante- ry sty j! do rap ortu !
— A re k ru t Czopp czemu polstry nie aufsztelował tam , gdzie m a leżeć. Ka- postrak w nogach leży, zam iast w gło
wach. J a k rekrutow i dam w im bryk, aż się rekrutow i gwiazdy zaświecą w o- czach, to zara wszystko będzie gut. A na drugi godziny, jak cug nie będzi w bereitszafcie, to pam iętajcie szwajnogi!
W tej chwili wszedł- przełożony p a na k ap ra la H natka, pan zugsfiihrer Stock.
— Cóż tam pani H natki? Czemu u was podłogi brudny jest? Das ist nicht v o rsch riftsm assig! P a n i H natki, może pan pójdzie do kantyny? — P an k ap ral H natko i pan zabrali się wnet, a w izbie izapanował gorączkowy ruch, Ludzie czyścili karab in y i ładownice, oczyszcza
li suknie z kurzu i błota. In fan terist Czopp popraw iał „polstry“ na łóżku i
tam układał „kapostra“, gdzie ma le
żeć, a in fan terist Toczko zam iatał tak gorliwie, że cała izba nurzała się w kurzu, który ją doszczętnie wypełniał.
Po chw ili rozbrzmiewał ostry, dono
śny głos oficera:
-— Ju tro idzie dienstm ann Toczko zum raport. J a ciebie uauczyć, jak za
m iatała podłoga! A potem każdi naród!
P o odejściu oficera n ik t nie przemó
wił ani słowa. Wszyscy pracow ali za
wzięcie, spoglądając na Toczka, który był bardzo blady i zam iatając klął o- kropnie. Od tego zam iatania dusili się ludzie. Wreszcie skończył i zaczął sobie oczyszczać buty i ubranie. Chciał jednak koniecznie rozerwać jakoś swój smutek,, bo zwrócił się do żołnierza, który sie
dział obok jego łóżka na kuferku i rz e k ł:
— Czemu ty nic nie robisz Soroka?
Zaraz trzeba będzie wychodzić, - a jak nie będziesz oczyszczony, to znów k a
p ra la będzie rozdzierało.
— J a się już obrobiłem — odrzekł nagabnięty miękkim, głębokim gosein.
Chłop był ogromny, o sm agłej ściągłej tw arzy, bardzo wychudzonej, wśród któ
rej świeciły oczy łagodne, brunatne, z spojrzeniem sarny.
139' całkiem. Dopiero w szpitalu wyzdrowiał.
D rugi wołał: wyszli na poobiednie m usztry.
Po trzygodzinnych ćwiczeniach wró
cili zziajani, obłoceni od stóp do głowy. żołnierzem dobrym, przełożeni nie mogli m u nic zarzucić, byłby mógł dostawać zmrużone strzelały pizasem gorącym i prom ieniam i. K ołom yjka przechodziła w dumkę. Coraz smętniejsze tony szły po izbie, coraz większy, głębszy żal w nich drgał, coraz straszniejsza przepełniała, je tęsknota. Oczy grającego zaszły mgłą,, a tw arz by ła tak sm utną, ja k dum ka biednego hucuła na czarnogórskiej po
\
140 kiedy lody poczęły tajać i cieplejsze pod
m uchy w iatru izalały w ały od wschodu, kołom yjki. Gdy przy ćwiczeniach k ap ral wywoływał hasła, jem u zdawało się, że piersiach wzmagało się. Przeglądnął swoje rzeczy, czy były w porządku i po ciężki był. R az przechodziły go dreszcze, to znów oblewało, ja k ukropem.
W nocy w ypadła n a niego kolej po
rządkowa od dwunastej do drugiej. Spać nie można było n a odwachu, bo komen
dant był służbistą wielkim. Przesiedział więc do dwunastej, podparłszy głowę rę
kam i, n a pryczy.
O dwunastej zabrał go k ap ral na po
sterunek. Po odmienieniu poprzedniej w arty, k ap ral powtórzył mu hasła i m a czarne, ciężkie chm ury, sunące bez szele
stu i szm eru w głąb — w cichości swej
szych chwilach widział Semen przed so
bą to samo równe pole, na które p a się pokazywał, stało wszystko nierucho
mo, śniąc głęboko, oblane perłowem, tę- sknem światłem. Skoro jednak chm ura poczęła pokrywać księżyc, wtedy pole zdawało «i-ę ruszać i iść wśród dziwnych odgłosów i szmerów. Moczarki w yglą
141 dały ja k oczy, lśniące n a chwilę zielo-
nawem, dziwnem światłem, aby się ¡zam
knąć i znów gdzieś dalej otworzyć. Gdy księżyc świecił trochę dłużej, z, h o ry zontu w ychylały się ciemne k o ntury gór z śnieżnymi, jasno-niebieskiem światłem drgającym i szczytami. Semen w patrzył się w nie, a one zdawały się pnzybliżać
Szeptał tak wicher ciepły, który w iał coraz silniej, aż chw ilam i w burzę prze
chodził, szeptało pole, mówiły ta jem nicze oczy mokradeł. A z gór, szept ten szedł najgorętszy, najbardziej proszący.
Semenowi stan ął w oczach długi, szary budynek, z szeregiem jednostaj
nych «kratow anych okien. Koło tego budynku była jego pierwsza, najgorsza w arta. Tam siedzieli i ci, co dezertero-
142
Nie mógł się oprzeć wołaniu, które dochodziło zewsząd. Ju ż nie szemrało, ale huczało w powietrzu ciepłym i w polu czystem, z gór śnieżystych: Hej Semen — Semen — do domu — do d om u!
N acisnął palcem u nogi na kurek i rozległ się suchy, ostry huk. Po nim zaś zapadła wielka, jak b y trwożliwa c i
sza w świeżej, wiosennej, księżycowej nocy.
iimm 'nn mm
iwwRW
mĘwM
l l P wJwipw wifpw wlfPw JwffPw
D Z W O N Y .
Dzwonią dzwony — niosą echa, Dzwonów głos stłum iony, W głębi lasów, w gór rozdołach,
B iją głucho dzwony.
Słyszysz sk argi — płacze — krzyki, W tej muzyce tonów...
Radość ziemi, bóle ziemi Dzwonią w pieśni dzwonów.
Idzie m atk a do kościoła Z dzieciną w objęciu,
W białej komży ksiądz wychodzi, Niesie dar dziecięciu...
D a r chrztu święty — siłę wielką, Tarczę do obrony —
A w powietrzu się kołyszą, Rozbujałe dzw ony!
W tiroczysty dzień niedzielny, W dniu spoczynku Pana, Dzwoni głośno dzwon kościelny
N a rozkaz kapłana.
By lud w ierny w dom szedł Boży, Cichy — rozmodlony....
K siądz Mszę praw i, organ huczy, Z wieży g ra ją dzwony.
Tam ¡zebrała się drużyna:
Dziewki — niby k w ia ty ! Chłopy — dęby... Dzielne twarze,
Uroczyste s z a ty ! Idzie orszak godowniczy,
Szczęściem upojony — Młodą parę łączy kapłan,
Grzmią, weselne dzwony.
Różnie plecie się w tem życiu, Zwyczajnie n a ziemi!....
P ły n ą sm utki i radości Ze łzami krw awem i;
Rosną róże, ciernie rosną, Psuje w ichr zagony — Szczęściu świata, bólom świata,
P rzy g ry w ają dzwony!
Oto sunie wóz żałobny, Z pozłacaną tru m n ą — K toś pożegnał padół ziemski,
R unął głową dumną.
Bo chorągwie się kołyszą, Bo tłum niezliczony....
Id ą księża, płoną św iatła, B iją wszystkie dzwony!
U cm entarza się zatrzym ał Orszak ludu mały.'....
Poszedł jakiś człek ubogi Do niebieskiej chwały.
Spotkały się dwa pogrzeby, K ażdy z innej strony, — Jed n a ziem ia przyjm ie ciałar
Jedne biją dzwony.
E j! Nie gardźcie wy dzwonami.
Co nad waszem siołem
Dzwonią tęskno, rzewnie smutno, Mknąc szerokiem kołem.
Przysłuchajcie się ich pieśni.
Zrozumiecie tony — Całe życie, długie życie
W ydzw aniają dzwony!