• Nie Znaleziono Wyników

Wspomnienia w Wittenbergji

Do najpiękniejszych w spom nień z m łodości należą pew nie i wspom nienia z podróży, w ycieczek, chwil, w których oglądaliśm y nieznane nam strony, albo z czcią p atrz y li na to, o czem

słyszę-— 60 —

liśmy z opowiadania. Jakiż pow ab zaw iera w sobie tak a podróż!

Człow iek m łody niew iele potrzebuje, o w ygodach nie m arzy, nie tęskni za fotelami drugiej klasy pośpiesznego pociągu, najchętniej w reszcie u ży w a w łasnych nóg.

Byliśmy razem z ks. G„ obecnie p astorem W ojsk polskich, i Dr.

H., obecnie sekretarzem w szechnicy praskiej1, w Berlinie, zapisani jako studenci teologji. K tóżby w lecie nie uciekł chętnie z tak ogrom nego m iasta, jak Berlin, poza obręb brukó w miejskich! W y ­ chodziliśm y i my chętnie w trójkę, jako że w szy sc y w y ro iliśm y na wsi i miasto się nam nieraz w y d a ło nieznośnem . Nie wiem, w czyjej głow ie p ow stał piękny zam iar w yjechania w trójkę z B er­

lina do W ittenbergi, plan tern pow abniejszy, że w W ittenberd ze j mieliśmy się spotkać z dw om a przyjaciółm i, studiującym i w Halli nad Solaw ą, chcącym i rów nież zw iedzić W ittenbergę. P o krótkim nam yśle zam iar w ykonaliśm y.

W czesnym rankiem w niedzielę zeszliśm y się na jednym z licz­

nych i wielkich dw o rcó w berlińskich — nie w iem już naw et, na którym . Jak to często byw a, kolej elektryczna, k tó ra nas m a ła na dw orzec zaw ieść, nie p rz y sz ła na czas. W obaw ie, że spóźnim y się, pędziliśmy pieszo, ale w połow ie drogi tram w aj nas dogonił.

W ynik naszego pośpiechu by ł zatem ten, że mimo w ysiłku naszych nóg i płuc, mimo oburzenia na spóźniającą się elektryczność, z ła ­ ski elektryczności przybyliśm y na d w orzec w sam raz. P ociąg je- dzie z W ittenbergi do B erlina zaledw ie dw ie i pół godziny, p rze­

jeżdża przez piękne, nizinne, urodzajne okolice, nie tak g ęsto za­

ludnione jak nasze w sie na Śląsku. Jak o praw d ziw i studenci nie jechaliśm y drugą, ani n aw et trzecią klasą, lecz czw artą, k tó ra na kolejach w państw ie niemieckiem zo stała zachow ana. Zdaje się, że zarząd kolei niemieckich tego k o n serw aty zm u nie żałuje, a lud­

ność w ozów czw artej k lasy chętnie u żyw a. S ą to w ozy prośtfe, nie­

zbyt duże, z skrom nem i law am i w zdłuż ścian w agonu. I$ b nie znajdzie miejsca na ław ach, m usi stać. U p o w a ły w agonu w iszą rzem ienne postronki, za k tó re m ożna się trzym ać, bo w eksle kole­

jow e w strząsają w agonem w całkiem znaczny sposób. Rozum ie się, że nikt z podróżujących c z w a rtą k lasą nie m a zam iaru stać, każdy chętnieby siedział, to też o m iejsca na law ie podróżni nieraz w spó ł­

zaw odniczą, cisnąc się do w agonu, k ażd y pragnie p ierw szy zająć miejsce siedzące. Dochodzi niekiedy p rz y takiem w sp ó łzaw o d ­ nictwie i do szturchańców , te jednakże jazdy zbytnio nie o b rz y ­ dzają. O ile sobie przypom inam , jechaliśm y do W ittenbergi całkiem wygodnie, to też czas jazdy m inął bard zo szybko, tem w ięcej, że pociągi niemieckie chodzą prędzej, niż nasze, k tó re zaw sze robią

-w rażenie pociągó-w zm ęczonych, zagnie-w anych z tego po-wodu, że tyle ludzi niemi jeździ.

W W itten b erd ze przy w itali nas na d w o rc u obaj b ra c ia z Hallu razem też udaliśm y się do m iasta, leżącego m oże w oddaleniu 20 minut od niezbyt wielkiego dw o rca. Do m iasta prow adzi w p ra w ­ dzie kolej w ąskotorow a, której w agon ciągnie koń, ja jednak nie w idziałem ani w agonu ani konia, m oże dlatego, że w niedzielę ko­

niowi pozw alają odpocząć. W śród żyw ej rozm ow y zbliżyliśm y się do m iasta, na którego w idok doznaliśm y rozczarow ania, znaleźli­

śmy bow iem m iasto niewielkie, lepiej „m ieścinę , bez wielkiego ru ­ chu, czy ste w praw dzie, ale b ard zo zw y k le. Dopiero po dokładniej- szem obejrzeniu m iasta i jego zab y tk ó w przekonaliśm y _ się, ile skarbów ono w sobie kryje. to w p raw d zie w yłącznie „histo- ryczne“ skarby , niemniej jednak drogie każdem u, którem u nie są obojętne dzieje kościoła ew angelickiego. Z daw nej św ietności, którą miało w tenczas, gdy tysiące stu dentó w z w szystk ich stron św iata tu p rz y b y w ały , gdy i z naszego Ś ląska przych od ziła m ło­

dzież, aby się kształcić, jak w ielki syn naszej śląskiej ziemi, J e rz y T rzanow ski, pozostało jeszcze dużo pam iątek. W szechnicy już tu copraw da niema, przeniesiona zo stała do Halli, za sta ły jednak w szystkie miejsca, złączone ściśle z dziejam i naszego kościoła. Na widok stary c h dom ów , ulic prow ad zący ch do kościoła zanikow ego, budzą się dziw ne m yśli. M yśl zdaje się w idzieć ty ch ludzi, k tó rzy tu żyli, to m łodzież ży w o rozm aw iającą o w szystkich zdarzeniach, to pow ażnych profesorów młodej, ale sław nej w szechnicy, u b ra ­ nych w togi profesorskie, to skrom ny o rszak w y b ierający się na sejm w Augsburgu, to znow u poselstw a z d w orów książęcych, szu ­ kających p o ra d y u profesora, k tó ry choć nie miał ty tu łu rad cy, b y ł jednak ra d cą wielu, to skrom ną, ż y w ą i zd ro w ą postać L u tra, idą­

cego do kościoła n a rynku, ab y głosić w sw ój p rz y stę p n y sposob kazanie W tem skrom nem m ieście m a nie tylko k ażd a ulica, ale każd y dam sw oje bogate dzieje, jest św iadkiem czasów , gd y na W itten bergę skierow ane b y ły oczy całej E uropy. Do dzis dnia w y try s k a tu p rzed m iastem , obecnie w piw nicy domu, otoczonego gajem , źródło, do którego L u ter nieraz miał przychodzie, aby uga­

sić pragnienie. Na stary m em ętarzu doty chczas oglądać m°zna napis łaciński; T u śpi Elżbieta, córeczka M. L utra. Rok 1528, 3 sierpnia. Tuż obok grobow iec inny z napisem , z ktorego dow ia­

dujem y się, że śpi tu w nuczka M elanchtona. B ram y „sroczej , k tó ra sta ła niedaleko em ętarza, dziś już niem a. Mniej^ więcej w tem miejscu, gdzie stała, zasadzono w 1820 roku dąb, k tó ry juz pięknie się rozrosł. Groziło mu pew nego razu niebezpieczeństw o, ktos, Ho­

rnu niem iłą b y ła pam iątka miejsca, na którem spalona zo stała buła

— 61 —

— 62 —

papieska, postanowi} ściąć drzew o i przeciął je piJą aż do połow y.

Dąb mimo zam achu nie zginą}.

Nas najw ięcej zaciekaw iały dw ie pam iątki z czasów reform acji, mianowicie dom L utra i kościół zam kow y. Zbliżającem u się do m iasta już zd ała okazuje się w ielki gm ach, k tó ry i dziś zw an y jest domem L utra. Tam niegdyś znajdow ał s i ^ klaszto r zakonu Augu­

stynów , dlatego z w ą te ż c a ły kom pleks dom ów „A ugusteum “. Dziś um ieszczono tu sem inarium teologiczne, w którem kand yd aci teo- logji mogą się po .studium uniw ersyteck iem p rak tycznie p rz y g o to ­ w y w a ć do zaw odu, część zaś domu, w której m ieszkał L uter, za­

mieniono w m uzeum, gdzie zgrom adzone są zab y tk i z czasów' re ­ formacji, szczególnie pam iątki po L utrze. B ram a u w ejścia m a do­

tychczas piękne odrzw ia pochodzące z czasów L utra, ciosane z kam ienia, z siedziskam i kam iennem i po obu stronach. Dom, w k tó ry prow adzi, to okazały budynek, ginach dw upiętrow y. O pro­

w a d z a ła nas po nim m łoda niew iasta, k tó ra posiadała dość dobre w iadom ości o w szystkiem , co w nim się znajdow ało. M łodzi stu ­ denci, ci jednak zaw sze chętnie kom u dokuczą; m y te ż zadaw ali jej pytan ia najróżnorodniejsze o spraw ach, do k tó ry ch odnosiły się pamiątki. P rzew o d n iczk a n asz a udzielała nam śm iało objaśnień, które m iała pew nie n a pam ięć w yuczone, n a p ytania nasze nie b a r­

dzo m ogła dać odpowiedzi. G dy jednak spostrzegła, że chcem y jej nieco dokuczyć, to s ta ła się bardzo m ałom ow ną i w ten sposób pom ściła się na nas. M uszę jednak przyznać, że o różnych rzeczach b y ła dość dobrze poinform ow ana, a m oże dobrze, że nie odw dzię­

czy ła się pięknem za nadobne i nie zaczęła nas się p y tać, bo ro ­ zumie się, że tak drobnych szczegółów z dziejów reform acji i życia L utra, jakie tam się n asu w ały , m yśm y znać nie mogli. Z biory w it- tenberskie są nader b o g ate i zaw ierają rz ecz y cenne. N iestety nie m ogliśm y w szystkiego oglądnąć dokładnie, zresztą obow iązuje i tu ogólny zakaz d o tykania palcam i jakiejkolwiek rzeczy, wiszystkie rękopisy i księgi są pod szkłem .

Z m ieszkania L utra zachow ano tylko jeden pokój z pierw otnem urządzeniem . Pokój to skrom ny i p rosty, a nader m iły dla starości w szy stk ich sprzętów . U rządzenie pozostałe w nim nader p roste, b ard zo piękny jest s ta ry stół, miłe też w rażenie robią d w a krzesła, albo lepiej dw ie ław eczki p rz y oknie, jedna naprzeciw ko drugiej, k ażd a d la jednej osoby. Okno sk ład a się z sam ych d robnych o k rą ­ głych szkieł, niezupełnie p rz ejrzy sty ch , może te ż dlatego nieraz L uter siad y w a ł w krześle p rz y niem um ieszczonem , ab y lepiej móc czytać. D rugi pokój, m ający część starego urządzenia, to sala w y ­ kładow a L utra, z o k az ałą starośw iecką kated rą, zdobną w godła w szystkich uniw ersyteckich w yd ziałów , przeniesioną tu z kościoła

zam kow ego, k tó ry początkow o służy} za aulę u n iw ersy teck ą (sala dla uroczystości przeznaczona). Śliczną posiada ta sala pow alę, piękne też są i stare o brazy k siążąt saskich i królów pruskich, do których od roku 1814 W itten b erg a należała.

O bejrzaw szy dom L utra, poszliśm y ulicą dalej aż do kościoła zam kow ego, sądząc, że przyjdziem y na nabożeństw o. T ym czasem nabożeństw o w łaśnie było skończone, zo stała w kościele tylko g arstka ludzi, chcących tak jak m y oglądnąć w n ę trze kościoła. P a ­ stor, k tó ry nas zobaczy}, w y sze d ł z zak ry stji do nas i pokazał w szystko, co w kościele jest godnem w idzenia. P ięk n y ten kościół kilka ra z y w czasie różnych w ojen uległ p raw ie że zupełnem u zni­

szczeniu, zaw sze jednak odbudow ano go n a nowo, zachow ując o ile m ożności d aw n y jego w ygląd. Dziś p rzed staw ia się nie tylko pięknie, ale okazale. O dnow iony kosztem ce sa rz a niemieckiego, jest ozdobą m iasta. Ślicznie p rz ed staw ia się ołtarz, c a ły z białego m ar­

muru, piękną jest kazalnica drew niana, cala w około rzeźbiona, po­

w ażne slupy z ładnego kamienia, o k tó re o parte stoją pomniki reform atorów i k siążąt saskich, cały kościół robi przepiękne w ra ­ żenie. L ecz nie ten przepych stanow i jego pam iątko w ą w artość, dla nas najcenniejszą w nim pam iątką ludzką, to d w a skrom ne groby, jeden pod kazalnicą, drugi jej naprzeciw . O ba m ają skrom ne łacińskie napisy. Na grobie L u tra cz y ta liśm y : „T u leżą zw łoki M arcina L utra, d o k to ra teologji, k tó ry dnia 18 lutego roku 1546 w ojczystem m ieście Eisleben zgasł, p rz e ż y w sz y 63 lata, 2 m ie­

siące, 10 dni.“ O glądaliśm y ten napis, dziw nym trafem zupełnie ołędny, bo w edług niego b y łb y się L uter m usiał urodzić dnia 7 grudnia 1482, g d y tym czasem dzień urodzenia jego jest dzie*

10 listopada 1483. Nie d a się opisać uczucia, jakiego doznajem y, stojąc nad grobem m ęża tej m iary co L uter. P rz e d oczym a naszem i staje nam nietyłko dziejow e znaczenie całej p ra c y L utra, ale szcze­

gólnie dw a zdarzenia ściśle z miejscem, p rz y k tórem staliśm y, zw ią­

zane. Tu w roku 1546 przyniesiono trum nę k ry jąc ą zw łoki L utra.

P rzedstaw iciele w szystkich stanów , w y słań c y książąt, profesoro­

w ie w szechnicy w ittenberskiej razem z studentam i w tysiącznej rz eszy otoczyli zm ęczonego bojow nika, k tó ry p rz y końcu swego życia tęsknił za „m iłym o stateczny m dniem “, ab y go pożegnać.

Dwaj najw ierniejsi przyjaciele żegnali go słow em , jako pastor odezw ał się Bugenhagen, po nim w zru szo n y przem ów ił w łaciń­

skim języku w iern y Lutra/ w spółpracow nik, Filip Melanchton.

T rum nę spuszczono w podziem ia i tu śpi te ra z L u ter naprzeciw k a­

zalnicy, z której nieraz odzyw ał się sw em ognistem słow em . —- Drugie zdarzenie, przychodzące na m yśl, to chwila, gdy w czasie w ojny szm alkaldzkiej, w rok po śm ierci L utra, tak jak my, stanął

— 63 —

na tem miejscu cesarz Karol V, a stan ął jako zw ycięzca i pogrom ca ewangelickich książąt. Zadum anego ce sarz a hiszpańscy j e g r do­

rad cy chcieli skłonić do w yd an ia rozkazu, żeby w y d o b y to zw łoki kacerza i spalono je publicznie. Ale dum ny cesarz pięknie odpow ie­

dział: „Ja pro w ad zę w ojnę z żyw ym i, nie z martwym i.*1 Zwłok Lutra nie tknięto, m imo to p o w stała i u trz y m y w a ła się w ieść, że grób jest pusty, że w czasach w o jny szm alkaldzkiej zw łoki L u tra potajemnie w yjęto i pochow ano w polu, n a m iejscu znanem tylko dwom profesorom w szechnicy. W roku 1892 otw orzono dlatego grób, okazało się, że zw łoki spoczyw ają tak, jak je do grobu złożono.

Naprzeciw grobu L u tra znajduje się grób M elanchtona, rów nież skromny, w y ciosany z kam ienia. O bok ty ch dw óch w kościele znajduje się jeszcze m nóstw o pam iątek, k tó ry ch dziś już ani w y ­ liczyć nie mogę. W zruszeni opuściliśm y kościół, aby obejrzeć miej­

sce, gdzie znajdo w ały się drzw i, na k tó ry ch L uter przybił sw e tezy. P ierw o tn y ch drzw i tych już niema. Zginęły w czasie w ojen i pożarów , które m iastu nieraz g ro ziły zagładą. Dziś w iszą tam drzw i spiżowe, z odlanem i tezam i, pozo stały tylko stare pierw otne kamienne odrzw ia, w części zw ietrzałe, ale cenne jako histo ry czna pamiątka. Spiżow e drzw i są d arem k róla pruskiego F ry d e ry k a Wilhelma IV.

Obejrzeliśm y jeszcze kościół na rynku, piękny, choć sta ry , bo sta rsz y naw et niż zam kow y. I w nim znajduje się dużo pam iątek z czasów reform acji, tu L uter najczęściej m iew ał kazania. N a nie­

wielkim rynku, praw ie naprzeciw kościoła, zobaczyliśm y w stary m domu restaurację, a poniew aż b y ła p o ra obiadow a, w ięc w stąp i­

liśmy na skrom ny posiłek, po k tó ry m w yszliśm y p o za miasto.^ Zo­

baczyliśm y potężny, w ysoki i długi m ost, c a ły z żelaza, i poszliśm y, aby oglądnąć rzekę, nad k tó rą go przerzucono. R zeką tą jest Laba, w y p ły w ająca z czeskich krajów , b ieżąca pow ażnie do m orza p ó ł­

nocnego. P od W ittenbergą jest ona już rzek ą n ap raw d ę im ponującą, znacznie większą niż W isła pod K rakow em . W o d a jej m ętna p ły ­ nęła minio nizinnych niskich b rzeg ó w tak szybko, że W nioskowa­

liśmy, iż w Czechach, w zględnie w górach południow o-saskich m usiały spaść obfite deszcze. Może też z tej p rz y czy n y nie było w idać żadnych okrętów i łodzi, k tó ry ch w górnym jej biegu od D rezna aż do granicy czeskiej ty le m ożna widzieć, k tó ry ch dużo zresztą na każdej w iększej rzece niemieckiej. Niem cy te naturalne drogi, um ożliwiające tani przew óz ogrom nych ciężarów , umieją w yzyskać lepiej, niż robiono to w Austrji, gdzie rząd nie umiał się zdobyć na budow ę kanałów , choć budow a kanału od K rakow a do W iednia nie k osztow ałaby ani tyle, co k o szto w a ła A ustrię w ojna

przez d w a tygodnie. Jak tani to środek przew ozu, o tem przeko­

nyw ałem się codzień w Berlinie, gdzie w idyw ałem , jak dw óch lu­

dzi, opierających się drągiem o dno rzeki, w ten n ader p ro sty spo­

sób posuw ało łódź ciężarow ą, w której zm ieściło się pew nie więcej w ęgla niż w 70 w agonach tow arow ych . M ały zaś okręt, robiący w rażenie zabaw ki, ciągnął całkiem szybko trz y i c z te ry takie łodzie, naładow ane cegłą, kamieniami, w ęglem , tow aram i nie psu- jącem i się. P ow ódź i niedziela usunęły z Ł ab y w szelki ruch, p o ­ szliśm y zatem dalej, gdyż zdała w idać by ło piękną wieś.

W drodze do niej przechodziliśm y obok pięknych domów: oto­

czonych drzew am i. Żołnierze w pobliżu pozw alali w nioskow ać, że to koszary. G dyśm y koło nich przechodzili, tocząc głośno rozm ow ę Po polsku, naraz podnosi się z tra w y żołnierz pruski i w ita nas c z y stą polszczyzną: „Dzień d obry.“ W dał się z nami a v rozm ow ę, z której dow iedzieliśm y się, że pochodzi z Poznańskiego, że mu tu tęskno było za sw ym i i że sły sz ą c nas m ów iących po polsku, nie mógł się w strzym ać, ab y też kilka słów nie przem ów ić w swoim ojczystym języku, mimo że grozi mu to karą. W kosza­

rach bow iem żołnierze m uszą m ów ić w yłącznie po niemiecku, a w ojskow ość w ym aga, ab y żołnierz w m undurze żadnym innym językiem się nie posługiw ał. R ozm ow a nasza b y ła też p rzyciszoną i krótką, nie chcieliśm y bow iem narazić żołnierza na su ro w ą karę.

D ziw na rzecz — opow iadał nam, że szczególnie w konnicy Niem­

ców gniew a niezm iernie to, iż polscy żołnierze prędzej zdobyw ają szarże, mimo iż p rzełożeni dają im je z jaw n ą niechęcią, woleliby je dać Niemcom. Ale żołnierz niemiecki — pow iadał — jest w p ra w ­ dzie znacznie surow szy, ale też znacznie ciężejszy, niezgrabny, i giętkością nie m oże dorów nać M azurom i Polakom z P o zn ań ­ skiego. P o krótkiej rozm ow ie żołnierz pożegnał n as bez podania ręki, ab y żadnego nie w zbudzać podejrzenia. W idzieliśm y, jak się cieszył, że m oże mówić po polsku, łzy s ta ły mu w oczach, u sta mu z w zruszenia drżały, i z żalem też w spom inał o niedoli P oznań- czyków .

P o kilkunastu m io ta c h drogi byliśm y w niedalekiej w si. W ieś piękna, zam ożna, zbudow ana b y ła inaczej niż nasze w ioski na Ślą­

sku. D om ostw a b y ły zbudow ane jedno obok drugiego, obok szero­

kiej drogi stał s ta ry kościół, otoczony cm ętarzem . B rak czasu nie pozw alał nam w stąpić na iarę, gdzie studentów teologji z pew no­

ścią p a s to r b y łb y chętnie p rz y w ita ł. P rze szliśm y w ieś w zdłuż, w i­

dzieliśm y jeszcze m nóstw o słom ą k ry ty c h dom ów i w racali spiesz­

nie do W ittenbergi. Chcieliśm y jeszcze w stąpić i obejrzeć dom M elanchtona, b ardzo dobrze zachow any. Z achow ana jest zupełnie dobrze praco w n ia tego naów czas najw iększego uczonego,

zacho-65 —

K alen d arz. E w a n g elick i. 5

_ 66 —

w ało się też i loże, na k tórem um arł, choć on sam o sobie tw ier­

dził, iż zginie na m orzu, bo to w y c z y ta ł z gw iazd. N iestety dom b y ł ' zamknięty, n a głos dzw onka nikt nie odpow iadał, usiedliśm y zatem na kam iennych siedziskach, w y k u ty ch w bram ie, n a k tó ry ch może nieraz w cichej w ieczornej chwili po p ra cy dziennej usiadł Melanchton razem z Lutrem , i w róciliśm y na dw orzec, gdyż czas

odjazdu się zbliżał. %

Od tego dnia upłynęło już 17 lat. D użo szczegółów straciłem z pamięci, zaw sze jednak, ile ra z y oglądam k a rty w idokow e, zaku­

pione w W ittenberdze i przech o w y w an e na pam iątkę, chętnie przypom inam sobie w spom nienia z W ittenbergi, którem i n a prośbę zacnej redakcji „K alendarza ew angelickiego" nadużyłem te ra z tw o ­ jej, miły czytelniku, cierpliw ości. Ks. O. M.