Blondyn i Blondyna
ZAGADKI DLA MALUCHA
Z w ykle w op ow iad an iach d e te k ty w i
stycznych dla m a lu c h ó w je s t tak, że, po otrzym aniu kilku charakterystycznych prze
słanek, ro ztro p n i b o ha te row ie sam odziel
nie rozw iązują naw et najtrudniejsze zagad
ki i bez tru d u radzą sobie z w ykryciem prze
stępców. Niby w szystko w porządku, lecz te g o ty p u historie nie pozwalają wykazać się m ło d ym o d biorcom , w ykluczają ich ak
tyw n o ść - czyteln icy zaś często sami chcie
liby o d kryw a ć prawdę i w yko rzystyw ać lek
tu ro w e tro p y do lo giczn ych ła m ig łó w e k . Z pom ocą przychodzi takim am b itn y m czy
te ln iko m Grzegorz Kasdepke i je g o to m Wa
kacje detektyw a Pozytywki.
Bohater prow adzi śledztw a i drogą d e dukcji dochodzi do m om entu, w którym m o że ogłosić, że znalazł rozwiązanie zagadki.
Ale w odróżnieniu od zw ykłych książek te go ty p u , d e te k ty w P ozytyw ka z a trz y m u je się o krok przed w yja w ie n ie m rozw iąza
nia. Można by pow iedzieć, że ham uje akcję opow iadań w chw ili, gdy uzna, że ma ju ż w y starczająco dużo inform acji, by bezbłędnie wskazać winow ajcę lub luki w rozum owaniu przeciwnika. Kiedy uryw a się opow ieść, p o jaw ia się skierowane do czytelnika pytanie
- to m ło d y odbiorca ma teraz znaleźć uza
sadnienie dla rozwiązania. Jeśli sobie z ty m poradzi, będzie m iał o g rom n ą satysfakcję - jeśli nie, zawsze m oże skorzystać z zamiesz
czonego na końcu to m u klucza o d p o w ie dzi i ty m samym poszerzyć swoją w iedzę - chociaż w części przyp ad ków nie będzie to konieczne.
D e te k ty w Pozytywka to sym patyczny bohater, który walczy o sprawiedliwość. Jed
nak na drodze raz po raz staje m u M artw iak, ryw al i założyciel ga binetu w ró żb Czarno- w id z - postać dosyć kreatyw na. M artw iak sprawia, że d e te k ty w P ozytyw ka ma p e ł
ne ręce ro b o ty i nie może się nudzić - ca
ły czas b o w ie m musi dem askować w ciele
nia w roga, by ten nie na rob ił szkód. Rzecz jasna M a rtw ia k po pełnia błędy, dzięki k tó
rym bez w iększego tru d u bohater dojdzie do praw dy - a zabawę będą mieć także m ło dzi czytelnicy.
W praw dzie Grzegorz Kasdepke ty m ra
zem nie czyni dow cipu nadrzędną wartością książki, ale też nie rezygnuje z niego całkiem, w ięc poza zestaw em logicznych ła m ig łó
w e k o d b io rc y otrzym ają także lekką narra
cję, miejscam i ozdobioną żartem . Zdarzają się au torow i chw ile pozafabularnej refleksji, które m ogą ob ud zić uśm iech, lub też d o w cipy uzależnione od sytuacji, w zbogacone 0 hum orystyczne scenki zachowania detek
tyw a Pozytywki oraz zw ykłych ludzi - świad
ków je g o działania.
Grzegorz Kasdepke kon takt z od biorca
mi utrzym uje przede wszystkim w postopo- w iada niow ych pytaniach i w kluczu o d p o wiedzi. Retoryczne uw agi ozdabiają te ko
mentarze i sprawiają, że żaden z czytelników nie zm a rtw i się w razie niepow odzenia. Bo nał naprawdę porządną pracę przy ilustra
cjach, grafiki będą się podobać i dzieciom ,
Każdy z nas zastanawia się czasem nad sw oim dzieciństw em . Jakże często pretek
stem do te g o ty p u rozmyślań stają się prze
glądane p o p o łu d n ia m i rod zin ne album y, pełne u ro kliw ych zdjęć. Oglądając stare fo tografie, często z łezką w oku, powracam y myślam i do czasów, które m ogą pow rócić
ju ż ty lk o we w spom nieniach. Uczucie n o stalgii ogarnia Michała Rusinka, autora ksią
żek dla najm łodszych oraz Joannę Olech, słynną ilustratorkę, znaną dzieciom z książ
ki Dynastia M iziołków. Kiedy M ic h a ł Rusi
nek b ył m ały i d o p ie ro rozpoczynał swoją podróż przez życie, Joanna Olech w kracza
ła ju ż w dorosłość. Czasem dobrze je s t zaj
rzeć w g łąb siebie, by zastanow ić się, co ta kiego pam iętam y z dziecięcych dni. Spoglą
dając na siebie sprzed lat, uśm iechniem y się we w spom nieniach do dziecka, którego ślad każdy z nas może w sobie odnaleźć.
N arodziny M ichała Rusinka nie po zo
stały bez echa. Jak ty lk o przyszedł na świat, dał o sobie znać donośnym płaczem. Strach przed zastrzykam i pozostał mu do dzisiaj, gdyż jako dziecko często chorował. Prawdzi
wą piętą achillesową okazała się dla autora je g o dziewczęca uroda. Bardzo przeżywał,
kiedy ktoś p o m y lił go z dziewczynką.
W spom nienia o dziadkach zajm ują waż
ne miejsce w pamięci pisarza. Nieczęsto zda
rza się nam spotkać kogoś, z kim można by było konie kraść. M ichał Rusinek m iał takie szczęście. Znalazł taką osobę. Była nią je g o własna babcia. Zabierała go na m odne w ó w czas spotkania przy brydżu, gdzie zajadał się specjalnie z tej okazji serw ow anym i kraker
sami. I m ó g ł siedzieć pod stołem , kiedy ty l
ko przyszła mu na to ochota. Jego własna ciocia to d o p ie ro była n ie tuzinkow a oso
ba, słynąca w całej rodzinie z roztargnienia.
Ona to d o p ie ro m iała pom ysły. P otrafiła w yjść na spacer z psem, nie zabierając go z sobą.
D zieciństw o autora przypada na lata siedem dziesiąte. Echo w o jn y unosi się jesz
cze w p ow ietrzu. Śniąc swoje dziecięce sny, m ały M ichałek nie o d kryw a krainy m lekiem i m iodem płynącej. Próbując uporać się ze strachem przed w ojną, często budzi się z bi
ją cym m ocno sercem. Chcąc się je j przeciw
stawić, wpada na pewien pom ysł. Z poduch od tapczanu rodziców oraz ru ry od odkurza
cza robiłem sobie wieżyczkę czołgu i ostrze
liw ałem hitlerow skiego najeźdźcę1. W sp o m nienie o w o jn ie czai się zawsze tuż o b o k niego. Przedszkolny o g ró d nie przyciąga barwą kw itnących w nim kw iatów . Trenują
cy tam łu cznicy nie pozwalają zapom nieć o czasie, któreg o lepiej byłob y nie pa m ię
tać. Jednak takie warunki sprzyjają rozw ojo
w i duchow em u. M ały M ichałek noce spędza czytając do późnych godzin. Gdy pom yślim y o dzieciństw ie Michała Rusinka, przed ocza
mi stają nam laurki, z w idniejącą na nich p o dobizną czołgów , które od zawsze fascyno
w a ły pisarza.
W w ieku dziecięcym to, ja k się w y g lą da, je s t niezw ykle ważne. I ta k białe kokar
dy zdobiące w łosy Joanny Olech p rz y p o m i
nają chryzantem y. G umki z dętki row erow ej pozwalają ujarzm ić niesforne kosmyki, bez
ustannie w ym ykające się spod kon tro li ich m ałej właścicielce.
Pozostawiająca fio le to w e kleksy g e n cjana od zawsze stanow iła utra p ie n ie dla Joanny Olech. Jakby te g o było m ało, jako dziecko pisarka była bardzo chuda. Pocie
szenie od na jdyw ała w zabiegach naśw ie
tlan ia lam pą kw arcow ą. Czuła się w y ró ż niona, m ogąc uczestniczyć w ty m m agicz
nym rytuale.
Pierwszą zabawką Joanny Olech było p u d e łk o po taśm ie film o w e j. A utorka nie kryje, iż w je j do m u w ielu rzeczy nie było.
Trudno się tem u dziw ić zważywszy, że były to czasy pow ojenne. Papier to a le to w y m u
siały zastąpić gazety, a k o m p u te r czy sa
m ochód - w spólne zabaw y z rów ieśnikam i.
W spaniale smakowała zimna w oda z syfonu czy kolorow a oranżada, je d y n e wówczas napoje gazowane. Ale ja k ie to m iało zna
czenie, kiedy w szklance cud ow nie d z w o n iły bąbelki.
Przedszkolne czasy dla każdego dziec
ka są je d yn ym w swoim rodzaju przeżyciem.
To okres w y p e łn io n y zabawą, kiedy ma się w głow ie m nóstw o pomysłów. Joanna Olech zajadała się „paciają", bawiąc się do utraty tchu na przedszkolnym placu zabaw. Trud
no było odgadnąć, co to w łaściw ie za prze
kąska. Jednak liczyło się ty lk o to, że sm ako
wała w yb orn ie.
W puszczaniu baniek m ydlanych je s t coś m agicznego. N ajm łodsi z zach w ytem obserw ują delikatną bańkę, niepew nie u n o
szącą się w po w ie trzu. Im dłużej się unosi, ty m ich radość je s t większa. Płyn do pusz
czania baniek m ydlanych chciało m ieć każ
de dziecko. P odobnie ja k i lalkę Barbie, którą można było godzinam i przebierać w kolo
rowe stroje.
T ow a rz y s z k a m i d z ie c ię c y c h d n i J o anny Olech b y ły gosposie. Przyrządzając przepyszne pyzy z dziurką, zje dn yw ały so
bie dziecięce serca. Do w sp om n ień autorki w kradła się i bajka. Jedna z gosposi w ygląda
ła ja k Baba Jaga żywcem w yjęta z baśni.
Joanna Olech ja ko dziecko postrzega
ła św iat poprzez zapach. Nadchodzącą nie
dzielę w je j rodzinnym do m u rozpoznaw a
ło się po pachnącej m ydlina m i po dłodze.
Schodząc z mam ą po strom ych schodach do piw nicy, mała Joanna odczuw ała d z iw ny lęk, ale zarazem napawała się n ie p o w ta rzalną w o nią podziem i. Kładąc się na św ie
żo w ykrochm alonej pościeli wspom inała, jak pachniała m okrym kurzem piaszczysta droga po przelotnym deszczu2.
Są rzeczy, o których czas nie pozw oli nam nig d y zapom nieć. Joanna Olech z sen
ty m e n te m w spom ina przyrządzane przez babcię piero gi z ja g o d a m i, podaw ane na liściach ło pia nu . Pamięta, że to właśnie na strychu można było odnaleźć cudow ne zna
leziska. Natom iast sad śliw kow y przyciągał swoją tajem niczością.
Dorosłość czeka na każdego z nas. M o m ent, w k tó ry m będziem y g o to w i prze kro
czyć je j m agiczny próg, da nam o sobie znać szybszym biciem nie całkiem ju ż dziecięce
go serca. Joanna Olech wyznaje: nie bardzo śpieszyło m i się do bycia dorosłą. Trzymałam się tego dzieciństwa kurczowo, kombinując, ja k by tu uniknąć dorosłych obo wiązkó w3. Kie
dy pisarka na siebie spogląda, to, co dostrze
ga, wyraża słow am i: widzę w lustrze jakąś pomarszczoną panią, ale dałabym głowę, że w środku ciągle siedzi ta chuda dziewczynka z chryzantemą na czubku g ło w y 4.
W iele je s t prze dm io tów , których zna
czenia d zie ci dziś ju ż nie znają. Joanna O lech p rz y p o m in a , że k ie d y była m ała, do prania używ ało się drew nianej kopyści.
A o m iejsce p rz y wyżymaczce w ie lo k ro t
nie kłóciła się z siostrą. Jako dziecko często musiała korzystać ze sław ojki z w y c ię ty m w drzw iach serduszkiem. Jeżeli chcecie d o w iedzieć się, co to za cuda, koniecznie prze
czytajcie książkę.
Książeczka to z b ió r zabawnych aneg
d o te k o dzieciństw ie, które w pełni oddają smak dziecięcych lat. Ciekawe są relacje d o tyczące realiów PRL-owskich.
Kolejnym a tu te m są nie w ą tp liw ie fo to grafie. Zarów no one, ja k i ilustracje będące dziełem samej Joanny Olech, stanow ią d o skonały pretekst, aby choć na chw ilę znów poczuć się dzieckiem . Z okładki spogląda na nas zapalona plażowiczka, która uśmiecha się naw et pod słońce. A do kogo należy ten szelmowski uśmiech? To M ichał Rusinek spo
gląda dum nie, siedząc w y g o d n ie za kierow nicą sw ojego pierw szego sam ochodu.
Dzieci po tra fią zapam iętać zadziw iają
co wiele. Dzieje się ta k dlatego, że wszyst
ko, co się w o k ó ł nich dzieje, odbierają bar
dzo em ocjonalnie. Zawsze znajdzie się coś, o czym bę d z ie m y p a m ię ta ć zawsze. Czy będą to zapachy urzekające Joannę Olech, czy senne marzenia o czołgach przejeżdża
jących pod oknem , ja k to było w przyp ad
ku Michała Rusinka. To, o czym pam iętam y, je s t w yjątkow e ty lk o dla nas. Tym cenniejszy okaże się ten d uchow y skarb, im chętniej bę
dziem y dzielić się z in nym i ty m , co spoczy
wa na dnie naszych serc. Bo taki właśnie je st cel tej książeczki: opow ieść o ty m , co nigd y nie p o w in n o zostać zapom niane.
J. Olech. M. Rusinek, Kiedy byłem mały. Kiedy byłam mała, Wydawnictwo „Literatura", Łódź 2010.
1 J. Olech, M. Rusinek, Kiedy byłem mały. 40 różnych historii opow iedzianych prozą, wierszem bądź słow am i piosenki. P odzielo
ne zostały na cztery rów ne części, zgodnie z liczbą i try b e m pó r roku. I ta k pierwsza część książki nosi ty tu ł Wiosna, druga Lato, trzecia Jesień, czwarta Zima. Prezentowane opowieści są niezwykłe, gdyż n iezw ykły jest świat, w którym się urzeczywistniają. Nosi on znam iona deform acji, w ynikającej z fak
tu , iż pew nej nocy o lb rzym Bolutek, w ra
zabawa na lodzie kończy się siniakami i zła
m aniam i. P odobnie dzieje się w prz y p a d ku Kopniętego placu zabaw. Miejsce, które ma służyć rozryw ce, tw o rz ą m iędzy in n y mi trz y baseny ze sm ołą, pierzem oraz fa
solką po bretońsku, sam ochody nieposia- dające ham ulców, karuzela nabierająca za
w ro tn e j prędkości naw et 120 km /h. M im o to, ja k ukazują towarzyszące te ksto m ilu stracje, bohate row ie bawią się znakom icie.
Ich tw arze są uśm iechnięte i n ik t nie trosz
czy się o ew entualne skutki czasem niebez
piecznych w ybryków .
To zaś, co ma być nauką do brych ma
nier, przeobraża się w bolesną (w sensie czysto fizyczn ym ) lekcję, podczas k tó re j
„uczniow ie", zam iast rozkoszować się sma
kiem podanych na przyjęciu ryb, zostają p o gryzieni przez zaserwowane w półm iskach p ira n ie (Poczęstuj się pira n ią ). Ta histo ria zwraca też uwagę na je d e n w ażny elem ent, 0 którym nie sposób nie w spom nieć. M im o jasnego określenia ju ż poprzez sam ty tu ł, że opisane zdarzenia nie są czymś norm alnym 1 naturalnym , gdyż c zyte ln ik ma do czynie
nia z królestw e m n ie ty p o w y m , część o p i
sanych przygód nie je s t w olna od elem en
tó w agresji. W arto w ięc zadać sobie p y ta nie, na ile nazwanie królestwa „k o p n ię ty m "
uspraw iedliw ia w ystęp ow anie podobnych akcentów.
Pewien niesm ak m og ą b u d z ić także fra g m e n ty z serii „S z y fra n t Klusek d o n o s i . " Te krótkie teksty p ra w d opo do bn ie ma
ją uczyć odbiorcę czujności podczas lektury.
Ich koncepcja opiera się na w łaściw ym w y
interesująca i posiada w a lo ry dydaktyczne, to w y k o n a n ie m oże b u d z ić w ą tp liw o ś c i.
Chodzi tu przede w szystkim o czasem nie
fo rtu n n y (a może celowy?) d o b ó r słów. W y
m ow nym , choć nie je d y n y m przykładem , je s t zestawienie w yra zów oblizać od w łok2.
G dyby zgodnie z treścią zadania usunąć w y raz „o d w ło k", tekst nabiera z up ełnie innego znaczenia. (We w łaściw ym brzm ieniu zdanie w ygląda tak: Chciałem ich oblizać, ale sprzą
taczka Frania po go niła mnie m io tłą)3. Jednak zanim o d po w ie dn ie słowa zostaną w y e lim i
nowane, c z y te ln ik zostaje „uraczony" da w ką po do bn ych wrażeń.
Wśród innych zagadek, z któ ry m i m ło dy czyte ln ik musi się uporać, można o d n a leźć tzw . p o ko le jki [po leg ają one na w ła ściw ym łączeniu z sobą ponum erow anych kropek, które w całości tw o rz ą pew ne fig u ry, prze dm io ty, czy też na ułożeniu w o d p o w ie d n ie j kolejności o brazków (nazywanych zdjęciam i - czyżby to było przew rotne na
w iązan ie do p o p u la rn y c h o b ecn ie scrap- bookingów?)]; „n a k ra p ia n k i" (kolorow an ie białych pól w e d łu g koloró w oznaczonych za pom ocą fig u r geom etrycznych); „do m a- lu n k i"; bajeczki m atem atyczne (opierające się w g łó w n e j m ierze na dodaw aniu, m n o żeniu i dzieleniu) oraz „p o szuka jki" (zada
niem czytelnika je s t odnalezienie na ilustra
cji rzeczy, o których mowa w tekście). Cha
rakter i różnorodność zadań, z ja k im i ma się zm ierzyć m ło d y odbiorca, m ogą przyczynić się do w szechstronnego rozw oju dziecka.
I ta k np. „poszukajka" je s t doskonałym ć w i
czeniem spostrzegawczości, natom iast „do - m alun ki" nie ty lk o angażują dziecko w lek
turę, ale i zachęcają je do czynnego udziału w tw o rz e n iu szaty graficznej książki.
W arto zaznaczyć, że o ilustracje w książ
ce zadbała Ewa Poklewska-Koziełło. Zasto
sowała ona bardzo nasyconą paletę barw, nie bojąc się sięgać po żaden z kolorów. Tło, ja kie stw orzyła do tek s tó w Natalii Usenko, sprawia, że słowa i ob razy tw o rz ą spójną całość. Dzięki w pisaniu tek s tó w w większe elem e nty rysunku, m om e ntam i można o d nieść wrażenie, że zaciera się granica po m ię
dzy ty m i d w om a, różnym i przecież, środka
mi wyrazu. Jedynym zastrzeżeniem je s t nie
kiedy z b y t m ały kontrast pom ię dzy barwą tła a kolorem czcionki drukarskiej.
Na koniec w a rto dodać, że osoby zain
teresowane kolejnym i przyg od am i miesz
kańców Kopniętego królestwa m ogą je p o znać, sięgając do m agazynu „Świerszczyk".
N. Usenko, Kopnięte królestwo, Wydawnictwo
„Literatura", Łódź 2011.
1 N. Usenko, Kopnięte królestwo, Łódź 2011, s. 2.
2 Tamże, s. 34.
3 Tamże.
Izabela M ik ru t