WANDA MELCER: ROZKWITAJĄCE STULECIA - GIDE: POWRÓT Z Z. S. R. R. UZUPE-ŁNIONY
WIADOMOŚCI
LITERACKIE
Prenumerata kwartalna xł. 9.— z p r z e s y ł k q p o c z t o w q Konto w P. K. O . n r. 8 .5 1 5 P o c z t o w e k o n t o r o z r a c h u n k o w e n r. 7 3 A d m i n i s t r a c j a Warszawa, Królewska 1 3 W Warszawie prenumeratę m o ż n a z g ł a s z a ć t e l e f o n i c z n i e nr. 2 2 3 - 0 4Nr. 2 (741)
Warszawa, Niedziela 9 stycznia 1938 r.
Rok XV
JERZY WYSZOMIRSKI
NA TEMATY EURAZYJSKIE
Mało zapewne znany jest, nie tylko czytającej publiczności polskiej ale i poe tom, pewien sonet nieszczęśliwego poety rosyjskiego Gumilowa. Jego dwie pierw sze zwrotki w dosłownym przekładzie brzmią:
Ja pewnie jestem chory: na sercu mgła. Nudzi mię wszystko: i ludzie i opowieści; Śnią mi się królewskie diamenty I cały we krwi jatagan szeroki.
Majaczy mi się — i nie jest to omamienie: Mój przodek był Tatarzyn skośnooki, Okrutny Hunn: jestem odurzony Tchem zarazy, kjtóra doszła mię poprzez
/ wieki.
A'
Po ros^i^ku strofy te dźwięczą suge stywnie i, melodyjnie:
Ja wi erno boleń: na sierdce tuman. Mni.e skuczno wsio: i ludi i razskazy; Mimie sniatsia korolewskije ałmazy I wieś w krowi szirokij jatagan. Mnie czuditsia —• i eto nie obman: Moj priedok był Tatarin kosogłazyj, Swiriepyj Gunn: ja wiejanjem zarazy, Czieriez wieka doszedszej, obujan...
Oto Gumilow, głęboki i prawdziwie wytworny poeta, który znał nie tylko bli ski nam Wschód ale i rzeczywisty Orjent, a lepiej jeszcze znał Zachód z jego sztu--literaturą i kulturą, wypowiedział się w tym wierszu jako Euroazjata. Rzecz nie nowa, i nie jest nowy również fakt, że uświadomienie sobie swego „mongolizmu" staje się męką dla poety: krew Tatarów i Hunnów szaleje w nim jak zaraza. Lecz jakież znaleźć na nią lekarstwo? Co po cząć, gdy Europejczyk napozór, wykwint ny i zachodnio ukształcony, który umiał przeniknąć i „ducha galijskiego" i „posę pny genjusz germański", czuje się potom kiem Hunnów (jak Briusow) albo Scy tów (jak Błok) albo „wszechmongołem" (jak Władimir Sołowjow)? Co począć? Ależ to nic dziwnego — odpowiemy: cała Rosja jest barbarzyńskim Wschodem, a każdy Moskal dawniej, dziś bolszewik — Mongołem. Zapewne, i literatura rosyj ska (przedewszystkiem Dostojewskij) nie raz demonstrowała ten „mongolizm" w sposób wstrząsający i groźnv. Rewolucja rosyjska objawiła go również światu. Zważmy jednak, że Gumilow cierpi spo- wodu swego mongolizmu. Cierpieli rów nież bohaterowie Dostojewskiego: i wszy scy trzej bracia Karamazowy, i Stawro- gin, i nieszczęsny książę Myszkin, na- próżno pragnąc zrozumieć swoją rosyjską
strastnost*. Profesor uniwersytetu wileń skiego Bogumił Jasinowski, pisarz kato licki choć Żyd z pochodzenia, zastana wiając się przed paru laty w książce „Wschodnie chrześcijaństwo a Rosja" nad sprzecznościami „duszy rosyjskiej", do szedł do wniosku, że jej istotę stanowi „ambiwalencja dobra i zła", a więc mo ralność obca Europejczykowi i katoliko wi, moralność niższego rzędu. Diagnoza prosta — zaiste. Ale nie diagnoza jest po trzebna, nadomiar bałamutna jak prof. Jasinowśkiego, tylko terapja, skoro świa domość „mongolizmu" czy też „ambiwa- lencji" moralnej przyprawiała i przypra wia o cierpienie inteligencję rosyjską w jej czołowych przedstawicielach: Dosto jewskiego Kiriłłow, który się zastrzelił; Stawrogin, który się powiesił — powtó rzyli się tak czy inaczej w Jesieninach i Majakowskich.
2
Można zawsze puścić wodze fantazji. Gdyby Rosja wcieliła się w jednego czło wieka, i ten człowiek-synteza, człowiek- idea przyszedł do współczesnego psycho analityka, psychoanalityk mógłby spro wadzić jego cierpienia duchowe do je dnej kwestji, którą określiłby jako „zmy śloną linję życia". Mógłby powiedzieć, że w tym człowieku powstał uraz — bardzo dawno, bo w epoce Piotra Wielkiego. Poezja najprzenikliwiej definjuje: otóż, „car Piotr Rosyją ucywilizował" i — pchnął człowieka rosyjskiego na „zmy śloną linję życia". Człowiek ten musi od tąd zaznaczać swą „pełnowartościowość". Szuka tryumfów i zwycięstw na różnych polach: w polityce, w sztuce, w literatu rze; zadziwia i zdumiewa świat na zew nątrz, a jednocześnie u siebie w domu żyje w warunkach nieznośnych, męczy się i cierpi, zdumiewając znowu i intrygu jąc świat swą „zagadkowością",
„pryncy-pjalizmem", „bogoiskatielstwem", krań- cowością, maksymalizmem i t. p. Neuro za? A więc trzeba „człowieka rosyjskie go" leczyć i uraz rozwiązać. Wielu ro syjskich monarchów, polityków i mężów stanu stosowało względem niego „tera- pję hipnotyczną", która w rezultacie za krywa tylko i zamazuje tajemnice życia duchowego; wielu genjalnych pisarzy, poetów i filozofów próbowało na „czło wieku rosyjskim" „terapji analitycznej", która usiłuje odkryć i usunąć cierpienia duchowe. Wielka rewolucja rosyjska o- krutnem cięciem rozcinała nabrzmiały kompleks. Lekarstwem na cierpienia człowieka rosyjskiego ma być również
eurazjanizm.
3
Eurazjanizm („jewrazijstwo") jest prą dem historjozoficznym, który rozwinął się na emigracji i objął wszystkie jej ośrod ki: we Francji, w Niemczech, w Czecho słowacji, w Jugosławji, w Łotwie i t. d. W tych ośrodkach ukazało się wiele pu- blikacyj, poświęconych zagadnieniu1) eu- razjanizmu. Nie jest to zagadnienie nowe, ideowo bowiem sięga nie tylko czasów Sołowjewa, ale i Tiutczewa, i Puszkina nawet, a przed wojną europejską miało już swych komentatorów śród myślicieli rosyjskich. Na emigracji sformułowano je tylko, szukając w tych formułach trwałej filozofji narodowej, dalekiej jeszcze do urzeczywistnienia, w przeciwieństwie do narodowego socjalizmu w Niemczech, któ ry również nosi cechy filozofji narodo wej i teorji o posłannictwie dziejowem Germanów.
Poznaj źródła narodu rosyjskiego — oto punkt wyjścia eurazjanizmu. W tym sensie jest on spojrzeniem wstecz, pró bą przemyślenia, sprawdzenia i usystema tyzowania historji Rosji. Kulturę eura- zyjską tworzyły dwa czynniki: starodaw na Ruś i wielkie mocarstwo Dżengis-cha- na. Jest ona przeniknięta tradycjami chrześcijańskiego Bizancjum i doświad czyła na sobie wpływu wielkich religij Azji. Z tych elementów powstała potęga Rusi moskiewskiej — tatarskiej materjal- nie i bizantyjskiej duchowo. Dążenie do naśladowania Zachodu, które zrodziło się od czasów Piotra Wielkiego, wprowadziło znaczne zmiany w życiu duchowem i ma- terjalnem świata eurazyjskiego, ale nie zniszczyło jego odrębności i oryginalności. Dla człowieka Zachodu cesarstwo rosyj skie pozostało „azjatyckiem", zarówno jak „azjatycki" wydaje mu się współczesny rosyjski komunizm. Ale dla Eurazyjczyka („ Jewrazijec") przeszłość Rosji nie jest tyl ko „azjatycka". Uświadamiając sobie (wiel kość i samoistność tej przeszłości, pra gnie on rozpoznać jej strony dodatnie, rozwinąć je i podnieść na stopień najwyż szy. Eurazjanizm stawia sobie za cel u- szlachetnienie kulturalnych osobliwości tego świata2), który nosi nazwę Rosji- Eurazji, aby niemi następnie zbogacić do robek cywilizacyjny ludzkości, chce bo wiem służyć jej nie mniej niż własnej kulturze.
Punktem zwrotnym w teraźniejszości ros^skiej stał się fakt rewolucji, której konieczności i doniosłości jako wydarze nia dziejowego nie może eurazjanizm ne gować; z której następstwami musi się liczyć i której „sens dziejowy" musi zro zumieć. Eurazjanizm jest więc prądem
porewolucyjnym. Jednakże, afirmując za sadniczo przeobrażenia, jakich dokonała rewolucja w historji i psychice narodu ro syjskiego, eurazjanizm odrzuca stanowczo filozofję materjalistyczną marxizmu. J a ko pewien pogląd na świat („mirowoz- zrienje"), eurazjanizm wyrasta na podsta wach religijnych, prawosławnych, albo wiem prawosławie jest źródłem moralno ści społecznej Eurazji. Eurazjanizm od rzuca także wszelki kolektyw, wszelki to talizm państwowy i wszelką dyktaturę, wysuwając zamiast nich jednostkę ludz ką, świadomą swych celów, doskonalącą się duchowo i wolną, jednakże nie w tern
}) Np. Sawickiego: „W walce o eura- zyjskość", „Rosja jako odrębny świat geograficzny" i in.; Tolla: „Scytowie i Hunnowie"; Jacobsona: „Przyczynki do charakterystyki eurazyjskiego związku językowego"; Wiemadskiego: „Próba hi storji Eurazji"; praca zbiorowa p. t. „No wa epoka" i t. d. W Niemczech i Czecho słowacji wychodzi nieregularnie czasopi • smo „Jewrazijskaja Chronika".
2) „Bo cel światów — szlachetnienie", jakby powiedział Krasiński.
znaczeniu, jakie nadawał wolności zacho dni liberalizm i humanitaryzm. Taka wol ność — powiada eurazjanizm — czyni człowieka podatnym w równym stopniu na wpływy dobra i zła. Wolność w pojęciu eurazyjskiem polega na tern, że trzeba ją „wypełnić" tą ideą i temi wartościami, jakie składają się na całość kultury eu- razyjskiej. A więc, w życiu religijnem — panowaniem Boga czyli ideałem teokra- tycznym; w życiu politycznem i
społecz-nem — ideokracją i demotyzmem, na któ rych to zasadach powinna się oprzeć bu dowa i rozwój państwa. Ideokracja, to rządy pewnej grupy —• wszechklasowej, nieprzynależnej socjalnie i gospodarczo do żadnej klasy społecznej, lecz wyzna jącej wyłącznie idee eurazyjskie; jakby rządy „najlepszych" i „wtajemniczonych", którzy mają nadawać kierunek państwo wości i czuwać nad tem, aby polityka tak zewnętrzna jak i wewnętrzna Eurazji nie
odchylała się od jej ideałów. Jest to więc niejako władza ustawodawcza. Co się ty czy ustroju wewnętrznego państwa, iego administracji i organizacji życia społecz nego, eurazjanizm wyznaje zasadę demo- tyzmu, który tem się różni od „przeżytej" demokracji zachodniej, że jego „komór ką" działającą będzie nie partja, sztucz nie stworzona, ani przypadkowa więk szość podczas wyborów, lecz organicznie powstałe „grupy funkcjonalne": zawody i specjalności, narodowości zamieszkujące Eurazję, jedność geograficzna, ekonomicz na i duchowa poszczególnych terytorjów, poszczególne związki i stowarzyszenia i t. d., pospołu i pojedyńczo biorące udział w nieprzerwanym procesie budownictwa państwowego, którego celem jest federa
cja kulturalno-polityczna ludów Eurazji. W dziedzinie gospodarczej eurazja nizm staje na takiem stanowisku: „We dług marxisty Bóg jest kapitalistą, wy zyskującym świat i obliczającym swój do chód; dla eurazjanina Bóg to gospodarz z jego troską o polepszenie świata: wszelka więc ekonomika powinna się wznosić na mocnych fundamentach mo ralnych" (Wsiewołod Iwanow). Szukając „rozwiązań" życia gospodarczego Eura zji — czyli, mówiąc poprostu, rynków zbytu — eurazjanizm zwraca się na Dale ki Wschód, gdzie możliwości są niewy czerpane. Toteż i przyszłą stolicę Eurazji (przewidywał to już Miendielejew) trze ba będzie przenieść z Moskwy dalej na wschód oczvwista. na Syberję.
4
Współczesna Polska ma człowieka, którego w pewnym sensie możnaby okre ślić jako Eurazyjczyka (nie eurazjanina3) w najszlacht ^iejszem, najgórniejszem znaczeniu słowa. Jest to Marjan Zdzie- chowski. Zespolił on w sobie nierozer walnie wykwit kultury polskiej i zacho dniej (katolicko-łacińskiej) z tem co jest bezsprzecznie piękne, porywające i do skonałe w kulturze rosyjskiej i wschod niej (prawosławno-bizantyjskiej). Co to jest? Na to pytanie odpowiada Zdziechow- ski w swej ostatniej książce, wydanej właśnie w Wilnie p. t. „W obliczu koń ca". Pierwsze — to, że „sfery wiary i wiedzy, tak starannie odgraniczone od siebie na Zachodzie, zlewają się tam w jedno". A drugie: „Nigdzie na świecie nie spotykamy tak namiętnej, jak u myślicieli rosyjskich, nienawiści śmierci i tak kon kretnego uchwycenia wszystkich konse- kwencyj, wynikających z odrzucenia nie śmiertelności indywidualnej". Zdziechow- ski spędził raz w Petersburgu święta wielkanocne. „Wraz z wybiciem północy — opowiada — wszystkie dzwony wszyst kich cerkwi obwieszczają ludziom rado sną nowinę, i ze słowami „Christos wos- kries" łączą się w pocałunku braterskim wszyscy... Nie zapomnę wrażenia, które na tle nocy, rozdźwięczonej lecącą w nie bo muzyką dzwonów, ogarnęło mię wtedy czuciem i szczęściem tryumfu życia nad opornemi mocami ciemności i śmierci. Dziś rozumiem, że w takich chwilach cu downa wizja zmartwychwstałej i przeo brażonej ludzkości nawiedzała tych naj szlachetniejszych synów Rosji, tych jej myślicieli i poetów, w których twórczości odbiła się myśl Wschodu chrześcijańskie go". Z tych myślicieli najgłębszy wpływ na Zdziechowskiego wywarł Jewgienij Trubieckoj i Władimir Sołowjew, którego jezuita ks. Muckermann nie zawahał się postawić obok św. Augustyna. Do typu dawnego, przedwojennego Eurazyjczyka (jak Gumilow czy Błok) zbliża Zdzie chowskiego również cierpienie, którem przepojona jest jego twórczość i myśliciel- stwo, doszukujące się „mirowogo smysła" w „bezsmyslice mira". Od eurazjanina współczesnego różni go namiętnie wrogi, bezwzględnie negatywny stosunek do re wolucji rosyjskiej, na którą się zapatruje jako na „satanokrację". Eurazyjczvków, którzy nie zdają sobie sprawy ze swej eu- razyjskości, Eurazyjczyków w ujemnem znaczeniu tego słowa dużo jest w Polsce •— nie tylko na jej kresach wschodnich.
5
Niepodobna w krótkim artykule przed stawić całości eurazjanizmu, mającego za sobą obfitą literaturę i — jak każdy
kie-3) Eurazyjczyk, to pojęcie terytorjalne; eurazjanin jest wyznawcą i zwolenni kiem doktryny.
JULJAN TUWIM
W I E R S Z E
BURZA I BZY
Burza chrabąszczów w błyszczących bzach! Kto wylągł chrabąszcze? Burza.
Piorun, jak sztylet zaryty w piach, Stygnie i syczy: „Użas!“...
Ktoś widać niebu ogień chciał skraść, Lecz, oślepiony srebrzyście,
Prądem rażoną otworzył garść I rtęcią opryskał liście.
IELEŃ
Stuk po lesie, a nie dzięcioła, I nie siekier, a stuk po lesie: Mglisty jeleń na tacy czoła Stukające gałęzie niesie. Są świecące i są hariiane, Są o drzewa potrącające. Chodźcie, leśni parafianie, Za jeleniem do kościoła. Wystukani z sennych oparów, Budzą się starzy drzewodzieje: Szaromary, widma konarów, Nieistoty płyną przez knieje. Wielki ołtarz za wodą błyska, Poklękały dymiące mgliska. I już trzepot i zgiełk się pieni Na kwitnącej harfie jeleniej.
SZCZĘŚCIE
K a z i m i e r z e I ł ł a k o w i c z ó w n i e
Ukąszonemu w serce najłaskawszem żądłem:
Szczęściem! — posłuchaj jakiem: prawdziwem! prawdziwem! Więc: legendą na codzień, więc: poezji dziwem,
Tak pewnym, jak kalendarz, a jak tętno ciągłym. Dalej; owocem światła, po ziemsku okrągłym, Wypełniającym żywot, jak płód miłościwy, A jeszcze dodaj uśmiech — ukryty a tkliwy — Z jakim absurd istnienia chłonę ciałem żądnem; — Więc cóż ukąszonemu pocałunkiem bożym Więcej szczęścia przysporzy, dalszą dal otworzy, Gdy już wszystko wymodlił i we wszystkiem wytrwał? Gwiazdy? Codzień w nich brodzi, jak w wysokim śniegu. Spokój? Jest czas na spokój w wieczystym noclegu. Więc co? Modlitwa. O co? Nie wiem. Lecz modlitwa.
J u l j a n T u w i m .
runek —• zróżniczkowanego już, rozdro bnionego na kilka „szkół", w istocie jed nak nie odbiegających daleko od siebie. Niełatwo odpowiedzieć na pytanie, czy eurazjanizm jest teorją czy też doktryną, nauką („uczienje") czy systemem poli- tyczno-społeczno-religijnym. Pozostańmy przy pojęciu: pogląd na świat jak chcą sami eurazjanie. Skomplikowaną pracą byłoby poddać ten pogląd na świat kry tyce i analizie, wykazać wszystkie jego źródła historyczno-kulturalne, zarówno rosyjskie jak i zachodnioeuropejskie: każ dy bowiem zorjentuje się odrazu, z po bieżnego przeglądu zasad eurazjanizmu, że obok elementów rdzennie rosyjskich (np, „sobornoje naczało") znajdziemy w nim odbicie współczesnych teoryj zacho dnich, choćby w koncepcji ideokracji, która w gruncie rzeczy jest odmianą eli- taryzmu, aczkolwiek eurazjanizm gotów ją wywodzić ze Wschodu, a może ze sta rożytnej Hellady (aristoi). Krytyka i ana liza eurazjanizmu nie jest zadaniem ni niejszego artykułu. Oto orjentalizacja Ro sji sowieckiej postępuje szybko. Przeni kliwie pisał na ten temat Andrzej Stawar w artykule „Istota thermidora" („Wiado mości Literackie", nr. 721). Oto Lenin grad — cesarski, „zachodni" Petersburg, gdzie Zdziechowski kontemplował noc Zmartwychwstania, już w pierwszym roku rewolucji musiał uchylić głowę — że od wrócę słowa Puszkina — przed starszą stolicą Eurazji — Moskwą, która stanowi ła centrum Rusi, będącej tatarską mater ialnie i bizantyjską duchowo. Eurazja, pchnięta przez Piotra Wielkiego na Za chód, poczęła powracać do swej kolebki, oddała Polsce, Litwie i krajom bałtyckim ich ziemie i jakoby pogodziła się z tem, że okna na Zachód, które w samodzier- żawnym wysiłku wybijał Piotr Wielki, za częły się znowu zamykać i zamurowywać. Możnaby powiedzieć, że w dzisiejszej Ro sji sowieckiej odbywają się w praktyce te procesy, które teoretycznie formułuje i rozwija emigrancki eurazjanizm. Myśl e- migrancka idzie więc na spotkanie „gria- duszczej" Rosji — Eurazji. Gdy zakończy się gigantyczny eksperyment rewolucji, przed stukilkudziesięciomiljonową masą, posiadającą szóstą część globu, odsło nią się nowe przeznaczenia. Wówczas, być może, nadejdzie pora urzeczywistnienia filozofji narodowej, którą na emigracji tworzą w miłości i tęsknocie nieukojeni synowie Eurazji. Trzeba zważyć że eura zjanizm nie jest bynajmniej abstrakcją, jak nasz mesjanizm po r. 1831, choć i on —■ mimo swój abstrakcjonizm — ode grał doniosłą historyczną i twórczą rolę w życiu naszego narodu. Eurazjanizm jest nie tylko pewnym poglądem na świat, nie tylko doktryną historyczną i społeczno- polityczną. Jest on także prądem życio wym, który ogarnia stopniowo kilkadzie siąt narodowości zamieszkujących olbrzy mi obszar od granicy polskiej po ocean Spokojny, od oceanu Północnego po mo rze Czarne, Turcję, Persję, Mongolję i Chiny. Cały ten obszar — wykłada eura zjanizm — ożywiony jest jednym rytmem duchowym: jest to obszar symfoniczny. Eurazja istnieje bezspornie, podobnie jak istnieje Europa i Azja.
Można zawsze puścić wodze fantazji. Oto po likwidacji rewolucji w Rosji roz poczyna się tam era ideokracji i demoty- zmu, wielkie przebudzenie nowego narodu eurazyjskiego, który wypracowuje swoją filozofję narodową i stwarza teorję swe go posłannictwa dziejowego: powstaje no wy świat. To się dzieje na Wschodzie. Na Zachodzie istnieje potężny świat germań ski, również świadomy swego „posłannic twa", dążący w przyszłość według wska zań swojej filozofji narodowej. Pomiędzy temi dwoma śwńatami — Polska. Ma ona ziemie, które dziś nazywa Polską B i Pol ską C — ziemie, niestety, eurazyjskie. Jej kultura, podobnie jak jej klimat, jest przejściowa — od Zachodu do Wschodu: zaczyna się na autostradach śląskich, na granitowych nabrzeżach gdyńskich, a gu bi się na rozłogach białoruskich i w bło tach poleskich. Należy tworzyć wspólny pogląd na świat, jedyną wszechogarniają cą ideę, zdolną zespolić te trzysta kilka dziesiąt tysięcy kilometrów kwadrato wych i trzydzieści kilka miljonów miesz kańców, z których przeznaczenia i wy darzenia dziejowe uczyniły całość, no szącą nazwę Rzeczypospolitej Polskiej — res publica. My tymczasem tę całość rozbijamy, skazujemy ją samochcąc na fermentację.
Jerzy Wyszomirski.
WANDA MELCER
Gniezno i Biskupin, czyli rozkwilnjqce stulecia
Zaproszona przez Fundusz Pracy, bio rę udział w wycieczce, mającej na celu zapoznanie dziennikarzy z robotami fi- nansowanemi przez Fundusz na terenie województwa Poznańskiego. Wyjeżdżam tern chętniej, że w programie są również słynne dziś już na cały świat roboty wy kopaliskowe w Gnieźnie i Biskupinie.
Parę miesięcy temu byłam na filmie, który rozpoczynał się krótkometrażówką ukazującą wzrost roślin. Ten naturalny pęd czy ruch kugórze, otwieranie się kie lichów kwiatu czy wyłuskiwanie się z pą ka liści — to była przecież dla nas dotąd czynność bez problemów, czynność prosta jak oddech. Dopiero tu spadała na wi dza znienacka cała niepojęta męczarnia wzrastania, cała niespodziewana tragedja drążenia atmosfery — połykania światła — zdobywania wystarczającej ilości chloro filu. Rośliny wiły się w doniczkach jak węże, szarpały powietrze pazurami przy- listków, chwytały je zgorączkowanemi wargami pąków, ich płatki (jakże źle brzmi słowo w zastosowaniu do takiej funkcji!) rozdzierały się jak uda rodzą cej kobiety, albo otwierały jak usta do krzyku, Ta sroga kinetyka wzrostu, to je dna z najbardziej wstrząsających trage- dyj istnienia.
I teraz, widząc te miasta, — tę ubogą, rzemieślniczą osadę za Bolesławów czy Mieszków, ten gród obronny na bisku pińskich bagnach, —• przypomniałam so bie, jak rosną rośliny, Gdybyż nie jak ar cheologowie, w poziomym planie, gdy byż wykreślić pionową linję wzrastania tych miast! Czyż te osiem żyliszcz, które jedno rosło na drugiem, które jedno ro sło z drugiego, czyż węgły tych domów nie pięły się dogóry poprzez przeszka dzające im wieki — jak krucha łodyga rosnącego z uporem kwiatu?
Teraz, tu, w Gnieźnie, odgrzebują spod ziemi ślady bytu dawnych pokoleń. Sie dem warstw odkopano, pracuje się przy ósmej. Zresztą w tej chwili na miejscu są jedynie kierownicy robót, którzy nie mo gą udzielić wyczerpujących objaśnień. Prawdziwą kopalnią wiedzy, prawdziwą, wysoko bijącą studnią entuzjazmu są ro botnicy. Są szczęśliwi, są nienasycenie ciekawi i mówią z zapałem, że na tysiąc iat przed ich istnieniem istniał tutaj pol ski robotnik, istniał tutaj polski rzemieśl nik, że znaleziono tu na miejscu widome przedmioty jego pracy — półfabrykaty, jak oni je nazywają, choć archeologja słowo to odnosi tylko do krzemieni.
Tak, to osada rzemieślnicza, skądżeby inaczej znaleziono tyle niewykończonych przedmiotów, naszkicowanych w rogu grzebieni, osobno trzonki od noży, a oso bno żelazne ostrza, osobno gliniane przę- śliki od wrzecion, a całych wrzecion aby tyle ile ich prawdopodobnie potrze bowały na własny użytek kobiety osad ników. Tymczasem robotnjicy, przesie wając przez namulone dłonie najmniejsze zuchelki ziemi, wyczuwają grubemi palu- szyskami wszystko: pesteczki od trze śni, siemię lniane, kostki łamliwe i chrupkie jak próchno, i pokazują na rę kach czarnych i płaskich jak łopaty. Zna leźli już przecież nasiona kosaćca, tego samego, który rośnie w wilgotnych grun tach, więc wiedzą, że tu było bagno, A- by izolować, osuszyć te dolne warstwy, układano na spód pod belki warstwę mierzwy, która nie chciała się asymilo- wać z gruntem, tylko tak luźno tkwi po kładami, Nasi uczeni tłumaczą to u osad ników chęcią izolacji wilgotnych pokła dów, a uczeni niemieccy niechlujstwem Słowian, że niby nie mając gdzie składać nawozu, gromadzili go z podziwu godną prostotą pod progami chat. W ziemi wi dać też sczerniałe ziarna żyta i krótsze, choć równie czarne, pszenicy.
—• Pestka od brzoskwini!
I widzę pestkę, mniejszą trochę od dzisiejszych pestek brzoskwiniowych, a- le tak samo pofałdowaną w górskie grzbiety, żeby nie było wątpliwości, od jakiego mianowicie owocu pochodzi. I to siemię lnianę, zbite w żółtawe grudki, a pod dotknięciem rozsypujące się na po szczególne ziarenka, maleńkie, żółte sie- mionka. I niekształtne kawały skóry:
— Skóra doskonale wyprawiona, czy sto, prima giemz!
— Abo oni znali giemz przyzwoity? Tak oni swoim niezdarnym językiem wyrażają zachwyt. I zaraz pokazują od łamki „grzebmi nitowanych, ręcznie rze źbionych", które tam wpodle, pod pło tem będą przemywali i suszyli w wiel kich kubłach i dzieżach.
— A światełka? Nic my nie powie dzieli o świczkach?
1 do łuczywek, nadpalonych, smolnych drzazg, które nasi przodkowie wtykali beztrosko w ściany! Tacy są dumni, że tu ich wszyscy przyjeżdżają oglądać, prof. Unverzagt z Niemiec, i dr. Peter- sen skądciś tam, i że chociaż podobne osady znaleziono w Santoku i w Opolu, „ale zaś jest ciekawe mieć to u nas pod ręką".
Potem przesyła się kości prof. Nie- zabitowskiemu, a on z najdrobniejszej kostki nie tylko pozna, jakie to zwierzę i z jakiego czasu, ale zgaduje nawet, na co było chore, jeżeli już nie było zdro we. I o tern także informują z dumą ro botnicy. Jak się później dowiaduję, isto tnie prof. Niezabitowski przejrzał około 60 000 odłamków kości, których mu do starczyły łącznie Biskupin i Gniezno. Od- cyfrujmy z tego i cierpliwość robotni ków, którzy każdą kość przepuścili przez własne, spracowane palce. Prócz tych ko ści znaleziono w Gnieźnie na przestrze ni odkopanych dotąd czterech arów 1 700 różnorakich przedmiotów. Między przedmiotami, które zresztą teraz wszyst kie są bądź porozsyłane po pracowniach, bądź znajdują się w prowizorycznie
zain-stalowanem „muzeum" biskupińskiem — przoduje pierścień, gemma w krwawni ku, przedstawiająca Pallas Atene, uchry- stjanizowaną później, zapewne już przez mieszkańców osady, wyrżniętym w ka mieniu krzyżykiem.
Sterczące z ziemi bale wyglądają, jak rosnące jeszcze drzewa. Obficie je po kryły białe pleśnie. Zboku zwalone bier wiona sczerniałe, wiązania i stropy, bel kowanie i węgły rzemieślniczych chat. Gdybyż to rekonstruować? Ale cóż tu rekonstruować, kiedy tylko życzliwa zie mia konserwowała drzewo, powietrze na tychmiast je rozkruszy.
Siedzę na kamieniach, które są daw- nem paleniskiem. Urządzili je — niewia domo dlaczego — poza chatą. Czyż go nie gasił deszcz? Ale już wszystkie inne znajdują się wewnątrz chat, w których — wobec szczupłości miejsca — czyż na prawdę można było wyczyniać owe „pół fabrykaty", tworzyć owe przedmioty? Trzy metry wzdłuż, trzy metry wszerz — przy mnie wymierzają odległość od wę gła do węgła. A oto i zboku łaźnia — chata mniejsza od innych, wyłożona cała tęgiemi brukowcami —• tu widocznie wy parzali się nasi przodkowie. A tam, w ogrodzie księdza-biskupa — odkryto da lej trochę późniejsze jeszcze grodziszcze i „baszt" w tem grodzisku prawie niena ruszony, i mur, prawie cyklopiczne mury przypominający, z tak olbrzymich zesta wiony kamieni, a który robotnicy biorą za mur obronny owej wcześniejszej od niego rzemieślniczej osady. Za murem, za kamieniami calec, ziemia nienaruszo na, własnemi tylko przeświecająca sło jami, gdzie się już nikt niczego nie doko pie, aż śmiech bierze patrzeć, że na tak szczupłem miejscu, które teraz paru kro kami z łatwością można przemierzyć, od bywały się ważne, najważniejsze sprawy nie jednego tylko pokolenia — że kil ka pokoleń właśnie to miejsce za najod powiedniejsze dla siebie uznało i tutaj, na kościach przodków swoich, nowe kła dło podłogi i nowe budowało żyliszcza.
Na drugi dzień jedziemy do Biskupi na. Pejzaż tam posępny, jest chłodno, wieje przejmujący wiatr, i fale jeziora podnoszą się niepokojąco. A oto sam cy pel, sam najdalszy skrajuszek ziemi, któ ra klinem wrzyna się w wodę, a ta woda znowu obciska ziemię wokoło, jakby siną podkową. I cały widok na sposoby ludz kiej pracy jest dla obserwatora rzeczą nadwyraz dziwaczną. Patrzę na trud ry sownika, który stoi nad brzegiem nisko położonego pola w pozie cierpliwego ry- bołówcy. Już w Gnieźnie zastanawiała mnie rama drewniana z poprzeciąganemi sznurkami, którą nazywają kratownicą. Rozstawienie sznurków ma w niej stałą proporcję. Taką ażurową ramę nakłada się na ziemię, ze wszystkiemi, znajdują- cemi się na niej i w niej właśnie odkry- temi przedmiotami (jak w kryminologji, nie tykajcie, nie poruszcie nic na miej scu zbrodni, póki nie przybędzie fotograf i prokurator!) a rysownik przenosi ołów kowym konturem kształt tych przedmio tów na kratkowany papier, którego po- działka odpowiada w pewnym stosunku podziałce kraty. Prócz tych odręcznych rysunków trzeba się oczywiście posługi wać zdjęciami; wykopaliska fotografo wane są ze wszystkich stron, prócz tego kierownictwo robót ma własny balon, którym fotograf wyrusza w przestrzeń, żeby robić zdjęcia zgóry.
Odkopano dotąd 48 sztuk tego co się tu nazywa domami, wszystkie tej samej wielkości 10 na 9 m, wszystkie orjento- wane ku południu, mówiąc językiem ar chitektów —- na jedenastą godzinę. Osada otoczona była wałem, dalej szedł falochron, wycinki wału przedstawiają kwadratowe izbice, wylepione gliną i napełnione ziemią. Ten typ cokołu przo duje na ziemi polskiej w rozmai tych miejscach bez zmiany prawie do XII w., wskutek jednak specjalnych przy czyn nigdzie konstrukcja jego nie zacho wała się tak dobrze jak tutaj. Falochron składa się z okorowanych a czasem na wet żelaznemi siekierkami ociosanych bali czterometrowej długości. Wykonany z najtwardszej dębiny, miał chronić osa dę od naporu fal i zimowych lodów. Te bierwiona zresztą, ułożone jedne na dru gich na sposób klepki, same już teraz wyglądają jak podnosząca się groźnie faia wodna. Przy starannem obejrzeniu, można w cokole odróżnić trzy coraz pó źniejsze nawarstwienia, wcześniejjsze i późniejsze reparacje, raz nawet użyto do tego celu łodzi-dłubanki, która tam ster czy między temi czarnemi krokodylami. Widocznie zaczęła przeciekać czy gdzieś się o inny pień rozbiła, i tak ją wciągnię to między tamte pnie dla umocnienia. W ub, r,, zaraz na początku, znęcona tem znaleziskiem, była tu ekipa nurków, któ rzy, badając głębie wokoło osady, szu kali innych zatopionych łodzi i tego wszy stkiego co tak skrzętnie w łonie swojem przechowuje woda — ale czy z powodów klimatycznych, czy jakich innych, wy prawa ta nie dała żadnego rezultatu.
Za wałem, od wewnętrznej strony, idzie jedna, balami wykładana, okrężna ulica i kilka ulic poprzecznych. I znów odnajdujemy tu trzy pokłady jeden nad drugim, bo w miarę jak się podnosiła woda jeziora, trzeba było też i poziom ulic podnosić. Jak wspomniałam, wszy stkie domy były jednakowe, a ten kon sekwentny, ogólny plan, to doskonale, zupełnie nowocześnie podjęte i rozwią zane zagadnienie urbanistyczne, to zno wu rzecz niezwykła i zadziwiająca. Cha łupy rosły rzędem, jak siewnikiem wy siane zboże. Zaraz przy wejściu na tę- reny kierownictwo zbudowało jedną w kształt zamierzchły: nie wygląda przy tulnie. Jej plan wewnętrzny jest równie
standardyzowany, jak ulice. Przedsio nek, pośrodku drugi otwór wejściowy (który na noc prawdopodobnie bywał za słaniany kratą, przeplecioną sitowiem), izba mieszkalna, w niej z prawej, hono rowej strony palenisko: ułożone na zie mi brukowce, nad niemi drągi ustawione w kozły, na koźle, na łańcuchu, żela zne naczynie, w którem gotowano jeść, z lewej strony to co archeologowie na zywają izbą a co właściwie nie było na wet oddzielone ścianą, ot, proste lego wisko na podwyższeniu z desek. Chata budowana „na łątkę", cztery bale wę głowe zaciosane odgóry dodołu w row ki, w które wpuszczano deski, uszczel nione mchem i gliną. Wysoka strzecha, kryta sitowiem, jak strzechy poleskie, o- kien żadnych, światło wchodziło przez owe otwory wejściowe, podłoga ułożona z takich samych dębowych lub brzozo- wych bali ociosanych, jak i ulice.
Rekonstruować życie tej osady, jak to zrobili niektórzy? Myślę, że to nieła twa sprawa. I cóż wtedy było w Grecji? V w. przed Chrystusem — najwyższy rozkwit sztuki greckiej, Skopas i Prak- syteles, doskonałość słoneczna i pełna umiaru, wiek Peryklesa. Wspominam to tylko dlatego żeby tę kulturę w czasie osadzić. Więc teraz niby powiedzieć że nasi przodkowie na tych ziemiach też dobrze sobie żyli, to co najmniej gruba przesada. Było to oczywiście plemię o- siadłe, mało wojownicze, raczej myślące 0 obronie i dlatego szukające klina zie mi, otoczonego wkoło wodą. Gród ich maleńki zajmował krajuszek ziemi, któ ry z łatwością w kilka minut przemie rzymy stopami. Całość obejmuje praw dopodobnie ;okóło 25 000 m2, z czego dotychczas odkopano 6 000. Od strony jeziora otoczone falochronem i wałem, do którego tuliła się maleńka przystań, odcięty również wałem od strony lądo wej, gród dawał możność obrony, ale chyba i tylko obrony. Jak jednak prze trzymać napady, gdyby się one zmie niły w oblężenie? Pan Rajewski, który oprowadza nas po osadzie, dyskutuje rozmaite możliwości. Pola, które te ple miona uprawiały, łąki, gdzie pasły się ich stada, wszystko to było po drugiej stronie jeziora, na tym płaskim, oddalo nym brzegu, który wobec czarnej, w naj wyższym stopniu materjalnej substancji wykopalisk wygląda ijak senna zjawa. Z chwilą kiedy zbliża się ludność kul tury grobów skrzynkowych, >cóż robią mieszkańcy biskupińskiej osady ze zbio rami i z mięsem, co robią z mlekiem i owocami? Wprawdzie nie znaleziono tu wcale żyta, były jednak trzy gatunki pszenicy, był jęczmień, len, proso, groch 1 wyka, były zwierzęta domowe w io - gromnej ilości, jak krowy, świnie, ó t e , konie, przypominające tarpany, albo dzikie konie, które dziś jeszcze żyją w A- zji Środkowej. Powiedzmy więc nawet, że dzięki dobrze rozbudowanej służbie wywiadowczej można się było na czas dowiedzieć o zbliżaniu się plemienia kultury grobów skrzynkowych i zapę dzić bydło na ciasny półwysep, poumie szczać je w jakiś sposób w ciasnych przedsionkach chat, a nawet, jeśli już jest po zbiorach i pszenica zwieziona do domu, wymłócone ziarno złożyć nagó- rze w chacie. Ale jeżeli jest przed zbio rami? Czyż nieprzyjaciel przedewszyst- kiem nie niszczył zasiewów, nie starał się ogłodzić mieszkańców bagiennej osa dy? Te duże chaty były jednak zape wne za małe żeby pomieścić i bydło, i zbiory, i jakieś zapasy siana. Niema też — a przynajmniej nie znaleziono dotąd —- żadnych budynków gospodarskich, o- brona własna była chyba jedynym postulatem i dla mieszkańców i dla ar
chitektów grodu.
Jakie byty dalsze losy osady? W epo ce żelaznej klimat zaczął się zmieniać i pogarszać, coraz wyżej podnosiły się wody jeziora, grożąc że pochłoną cały półwysep. Mieszkańcy musieli uciekać.
O zmianach klimatycznych mówią nam paleobotanicy, którzy badają pyłki ro ślinne, ich przyniesione wiatrem nawar stwienia w torfie. Metodę analizy pył ków torfowych opracował Szwed von Post, u nas badania te prowadzi prof. Jaroń w Krakowie. Otóż fakt, że wody jeziora podniosły się tak wysoko, był wprawdzie nieszczęściem dla mieszkań ców osady, ale stał się szczęściem dla nas. Dobra woda ochroniła drzewo, któ re naniesione mułem, oblewane falami jeziora, zakonserwowało się aż do na szych czasów. Gdyby nie ta katastrofa, nie mielibyśmy osady: pnie drzewne u- cięte są jak nożem właśnie na tej wy sokości, do której je przykrywało dobro tliwe jezioro. Wszystko co było wyżej, rozkruszyło się na powietrzu. Gdyby wo dy podniosły się jeszcze, mielibyśmy stro py i dachy. W tym obrazie wszystkie le gendy o zatopionych miastach nabierają nanowo koloru.
Mieszkańcy z żalem opuścili osadę, teraz na szereg stuleci falowała tu i przelewała się woda. Ale po setkach lat wody opadły, a fatalny impuls walki o byt skierował w to samo miejsce nowych mieszkańców kraju. Wyraźne ślady wskazują że półwysep biskupiński po wtórnie został zamieszkany w okresie wczesnohistorycznym. Siedzieli tu wtedy Nałęczowie, stąd i jezioro nosiło nazwę Nałęcz, potem nazywało się Białem, wreszcie, kiedy ziemie objęli biskupi gnieźnieńscy, zostało nazwane jeziorem Biskupińskiem.
W dwóch chatach, które przykładowo na dawny wzór pobudowano przy wej ściu na pole wykopalisk, urządzono mu zeum prowizoryczne, gdzie mieszczą się wartościowe przedmioty, znalezioną w Biskupinie i Gnieźnie. Między
biskupiń-skiemi najcenniejsze są: radło drewniane sprzed lat dwóch i pół tysiąca, świad czące o zapobiegliwości rolniczej na szych we mgle wieków zagubionych przodków, i fragment pełnego drewnia nego koła, które już sobie zasłużyło na osobną monografję. Koło tego typu nie jest znane w innych stronach Europy środkowej, przypomina raczej typ kół śródziemnomorskich. Kiedy pierwszy raz 0 niem usłyszałam, wyobraziłam sobie, że ma kształt dysku, jak te koła od arb w Angorze, które kręcą się razem z osią, wydając skrzyp przeraźliwy. To koło jednak nie zwęża się ku brze gom, a pośrodku ma prostokątne wy cięcie, służące do umieszczania osi. Po- zatem muzeum zawiera mnóstwo prze dmiotów żelaznych, jak noże, siekierki, dziwaczny, krótki, czarny sierp i mnó stwo przedmiotów z drzewa: mątewki (w kształcie drewnianych trzepaczek, ja- kiemi nasze matki rozrabiały pianę z białek), łyżki z trzonkami w kształcie rurki, służące do karmienia niemowląt, wreszcie i przedmioty z gliny, jak np. zabawki dziecinne w formie barana, czy ptaszka, i rozczulające grzechotki, zle pione jak kulka i turlikające śmiesznie okrągłym, zamkniętym wewnątrz ka myczkiem. Pozatem fóżne przedmioty, służące do ozdoby, jak szpile bronzowe (bronz sprowadzany był aż z Siedmio grodu) — no i oczywiście naczynia ku chenne robione jesżcze ręcznie bez ko ła garncarskiego (koło garncarskie wej dzie w użycie dopiero w tysiąc lat po tem). Statki te z szarej lub czerwonej gliny, zdobione prostym wzorem rytym, są czasem inkrustowane białą, wapienną masą. Niektóre mają ornament bardziej skomplikowany, a więc np. przedstawiają jeźdźca na koniu. Ów jeździec, jak na rysunku dziecinnym, to postać bezciele sna, niematerjalna zjawa, prosta kreska łączy głowę z nogami, palce rozczapie rzają się jak łapy żabie, a niewielka całość, jeżeli ją zdaleka oglądać, przy pomina raczej łódź żaglową niż człowie ka. Trzeba dobrze pamiętać umowne znaki dzieęięcego hieroglifu, żeby i jeź dźca i konia rozeznać. Między przed miotami paciorki szklane, które przywę drowały tu aż z Egiptu. Te dzikie kraje były wówczas dla wysoko cywilizowa nego Egiptu czemś w rodzaju kolonij, gdzie można było wysyłać eksportową tandetę.
Powstaje teraz jeszcze kwestja, jak zabezpieczyć pole wykopalisk, jak u- strzec te odsłonięte, czarne szkielety przed dalszą, niszczycielską pracą atmo sfery? Rekonstruować z tego samego materjału niepodobna, po pierwsze, że brak całych części górnych, których mo żemy się tylko domyślać, a po drugie dlatego, że materjał jest do takich eks perymentów za kruchy. Więc zostawia się wszystko, jak leżało, a tylko co waż niejsze części zlewa się rozgrzaną para finą, aby potem przy pomocy t. zw. lut- lampy wtopić ją w bierwiona. Widzia łam parę takich zaparafinowanych do mów: mają martwy, oślizgły połysk, za traciły apetyczną czerń razowca. Ale teraz przetrwają, teraz nic im nie gro zi. Na zimę cenniejsze okazy okryte będą matami, zabezpieczone ziemią, a potem zrobi się jeszcze coś innego.
Oto otwarta zostanie śluza tamy, któ rą okolono roboty. Dobre wody jeziora zostaną raz jeszcze, a potem znowu w ciągu wielu zim, powołane do spełnienia swojej troskliwej opieki, swojej cennej, konserwatorskiej, swojej prawie matczy nej pracy. Przyjdzie zima i w lód zetnie wody. Pod tym lodejm izimować będą szczątki osady bagiennej sprzed dwóch i pół tysiąca lat.
Fundusz Pracy dobrze się zasłużył nauce, finansując to wspaniałe przedsię wzięcie. Teren, na którym prowadzone są prace, wykupiony został wprawdzie przez Fundusz Kultury Narodowej, i ten że Fundusz łoży na roboty 4 000 zł, 5 000 zł dało ministerstwo oświecenia, 12 000 zł uzyskano ze sprzedaży broszur i bile tów wstępu — ale gros kosztów, bo 28 000 zł, wyłożył Fundusz Pracy, zatru dniając 157 robotników i 15 pracowni ków umysłowych. Mowiono o tem, że „Feet Museum" z Chicago pragnie za kupić kilka domów do swoich zbiorów, 1 być może, że dałoby się tu utargować kilkanaście tysięcy dolarów, ale pertra ktacje są jeszcze w stanie mgławicowym. Tymczasem m2 wykopalisk kosztuje 300 zł, i te pieniądze trzeba mieć.
Opuszczam to miejsce z żalem i gnie wem: nie zdążyłam się w niem rozeznać, nie zdążyłam go dostatecznie posiąść, powierzchowna znajomość rozjątrzyła mnie raczej, jak rozjątrza mężczyznę pię kność przelotnie spotkanej kobiety. Mam swoje przywiązania, swoją duchową ro dzinę, z którą się nie mogę rozstać, wo bec której mam obowiązki, od której doznałam dużo dobrego. Teraz na mojej drodze stanęła piękna obca kusicielka, z którą nie mam żadnej przeszłości, z którą przyszłość nie przedstawia mi się w żadnych określonych formach. Chcia łabym pójść za nią, zapominając o wszy- stkiem, ale wiem że byłoby to nielojal nie, nie mówiąc już o osobistych niebez pieczeństwach. Zawsze dpświadczam tych uczuć, kiedy stoję wobęc tajemni cy starych kultur. Wyobrażali sobie jak siedzę, niby prosty robotnik, w błocie na stołeczku, i przepuszczam między cier- pliwemi, wrażliwemi palcami całą treść tej ziemi, całą treść ziemi. To urzeka jąca perspektywa. Majaczyła mi się jak miraż w Pompei, wzywała na Forum Romanum, w teatrze greckim Taorminy, na wzgórzach pod Parnasem. Płonie mi teraz nad Biskupinem,
Wanda Melcer.
Biskupin; zdjęcie balonowe ogólne
Biskupin; przypuszczalny widok osady bagiennej
Biskupin; szkicowanie planu izb przy pomocy podziałki siatkowej (kratownicy) Biskupin; chaty, zdjęcie balonowe