• Nie Znaleziono Wyników

Wiadomości Literackie. R. 15, 1938, nr 2 (741), 9 I

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Wiadomości Literackie. R. 15, 1938, nr 2 (741), 9 I"

Copied!
6
0
0

Pełen tekst

(1)

WANDA MELCER: ROZKWITAJĄCE STULECIA - GIDE: POWRÓT Z Z. S. R. R. UZUPE-ŁNIONY

WIADOMOŚCI

LITERACKIE

Prenumerata kwartalna xł. 9.— z p r z e s y ł k q p o c z t o w q Konto w P. K. O . n r. 8 .5 1 5 P o c z t o w e k o n t o r o z r a c h u n k o w e n r. 7 3 A d m i n i s t r a c j a Warszawa, Królewska 1 3 W Warszawie prenumeratę m o ż n a z g ł a s z a ć t e l e f o n i c z n i e nr. 2 2 3 - 0 4

Nr. 2 (741)

Warszawa, Niedziela 9 stycznia 1938 r.

Rok XV

JERZY WYSZOMIRSKI

NA TEMATY EURAZYJSKIE

Mało zapewne znany jest, nie tylko czytającej publiczności polskiej ale i poe­ tom, pewien sonet nieszczęśliwego poety rosyjskiego Gumilowa. Jego dwie pierw­ sze zwrotki w dosłownym przekładzie brzmią:

Ja pewnie jestem chory: na sercu mgła. Nudzi mię wszystko: i ludzie i opowieści; Śnią mi się królewskie diamenty I cały we krwi jatagan szeroki.

Majaczy mi się — i nie jest to omamienie: Mój przodek był Tatarzyn skośnooki, Okrutny Hunn: jestem odurzony Tchem zarazy, kjtóra doszła mię poprzez

/ wieki.

A'

Po ros^i^ku strofy te dźwięczą suge­ stywnie i, melodyjnie:

Ja wi erno boleń: na sierdce tuman. Mni.e skuczno wsio: i ludi i razskazy; Mimie sniatsia korolewskije ałmazy I wieś w krowi szirokij jatagan. Mnie czuditsia —• i eto nie obman: Moj priedok był Tatarin kosogłazyj, Swiriepyj Gunn: ja wiejanjem zarazy, Czieriez wieka doszedszej, obujan...

Oto Gumilow, głęboki i prawdziwie wytworny poeta, który znał nie tylko bli­ ski nam Wschód ale i rzeczywisty Orjent, a lepiej jeszcze znał Zachód z jego sztu--literaturą i kulturą, wypowiedział się w tym wierszu jako Euroazjata. Rzecz nie nowa, i nie jest nowy również fakt, że uświadomienie sobie swego „mongolizmu" staje się męką dla poety: krew Tatarów i Hunnów szaleje w nim jak zaraza. Lecz jakież znaleźć na nią lekarstwo? Co po­ cząć, gdy Europejczyk napozór, wykwint­ ny i zachodnio ukształcony, który umiał przeniknąć i „ducha galijskiego" i „posę­ pny genjusz germański", czuje się potom­ kiem Hunnów (jak Briusow) albo Scy­ tów (jak Błok) albo „wszechmongołem" (jak Władimir Sołowjow)? Co począć? Ależ to nic dziwnego — odpowiemy: cała Rosja jest barbarzyńskim Wschodem, a każdy Moskal dawniej, dziś bolszewik — Mongołem. Zapewne, i literatura rosyj­ ska (przedewszystkiem Dostojewskij) nie­ raz demonstrowała ten „mongolizm" w sposób wstrząsający i groźnv. Rewolucja rosyjska objawiła go również światu. Zważmy jednak, że Gumilow cierpi spo- wodu swego mongolizmu. Cierpieli rów­ nież bohaterowie Dostojewskiego: i wszy­ scy trzej bracia Karamazowy, i Stawro- gin, i nieszczęsny książę Myszkin, na- próżno pragnąc zrozumieć swoją rosyjską

strastnost*. Profesor uniwersytetu wileń­ skiego Bogumił Jasinowski, pisarz kato­ licki choć Żyd z pochodzenia, zastana­ wiając się przed paru laty w książce „Wschodnie chrześcijaństwo a Rosja" nad sprzecznościami „duszy rosyjskiej", do­ szedł do wniosku, że jej istotę stanowi „ambiwalencja dobra i zła", a więc mo­ ralność obca Europejczykowi i katoliko­ wi, moralność niższego rzędu. Diagnoza prosta — zaiste. Ale nie diagnoza jest po­ trzebna, nadomiar bałamutna jak prof. Jasinowśkiego, tylko terapja, skoro świa­ domość „mongolizmu" czy też „ambiwa- lencji" moralnej przyprawiała i przypra­ wia o cierpienie inteligencję rosyjską w jej czołowych przedstawicielach: Dosto­ jewskiego Kiriłłow, który się zastrzelił; Stawrogin, który się powiesił — powtó­ rzyli się tak czy inaczej w Jesieninach i Majakowskich.

2

Można zawsze puścić wodze fantazji. Gdyby Rosja wcieliła się w jednego czło­ wieka, i ten człowiek-synteza, człowiek- idea przyszedł do współczesnego psycho­ analityka, psychoanalityk mógłby spro­ wadzić jego cierpienia duchowe do je ­ dnej kwestji, którą określiłby jako „zmy­ śloną linję życia". Mógłby powiedzieć, że w tym człowieku powstał uraz — bardzo dawno, bo w epoce Piotra Wielkiego. Poezja najprzenikliwiej definjuje: otóż, „car Piotr Rosyją ucywilizował" i — pchnął człowieka rosyjskiego na „zmy­ śloną linję życia". Człowiek ten musi od­ tąd zaznaczać swą „pełnowartościowość". Szuka tryumfów i zwycięstw na różnych polach: w polityce, w sztuce, w literatu­ rze; zadziwia i zdumiewa świat na zew­ nątrz, a jednocześnie u siebie w domu żyje w warunkach nieznośnych, męczy się i cierpi, zdumiewając znowu i intrygu­ jąc świat swą „zagadkowością",

„pryncy-pjalizmem", „bogoiskatielstwem", krań- cowością, maksymalizmem i t. p. Neuro­ za? A więc trzeba „człowieka rosyjskie­ go" leczyć i uraz rozwiązać. Wielu ro­ syjskich monarchów, polityków i mężów stanu stosowało względem niego „tera- pję hipnotyczną", która w rezultacie za­ krywa tylko i zamazuje tajemnice życia duchowego; wielu genjalnych pisarzy, poetów i filozofów próbowało na „czło­ wieku rosyjskim" „terapji analitycznej", która usiłuje odkryć i usunąć cierpienia duchowe. Wielka rewolucja rosyjska o- krutnem cięciem rozcinała nabrzmiały kompleks. Lekarstwem na cierpienia człowieka rosyjskiego ma być również

eurazjanizm.

3

Eurazjanizm („jewrazijstwo") jest prą­ dem historjozoficznym, który rozwinął się na emigracji i objął wszystkie jej ośrod­ ki: we Francji, w Niemczech, w Czecho­ słowacji, w Jugosławji, w Łotwie i t. d. W tych ośrodkach ukazało się wiele pu- blikacyj, poświęconych zagadnieniu1) eu- razjanizmu. Nie jest to zagadnienie nowe, ideowo bowiem sięga nie tylko czasów Sołowjewa, ale i Tiutczewa, i Puszkina nawet, a przed wojną europejską miało już swych komentatorów śród myślicieli rosyjskich. Na emigracji sformułowano je tylko, szukając w tych formułach trwałej filozofji narodowej, dalekiej jeszcze do urzeczywistnienia, w przeciwieństwie do narodowego socjalizmu w Niemczech, któ­ ry również nosi cechy filozofji narodo­ wej i teorji o posłannictwie dziejowem Germanów.

Poznaj źródła narodu rosyjskiego — oto punkt wyjścia eurazjanizmu. W tym sensie jest on spojrzeniem wstecz, pró­ bą przemyślenia, sprawdzenia i usystema­ tyzowania historji Rosji. Kulturę eura- zyjską tworzyły dwa czynniki: starodaw­ na Ruś i wielkie mocarstwo Dżengis-cha- na. Jest ona przeniknięta tradycjami chrześcijańskiego Bizancjum i doświad­ czyła na sobie wpływu wielkich religij Azji. Z tych elementów powstała potęga Rusi moskiewskiej — tatarskiej materjal- nie i bizantyjskiej duchowo. Dążenie do naśladowania Zachodu, które zrodziło się od czasów Piotra Wielkiego, wprowadziło znaczne zmiany w życiu duchowem i ma- terjalnem świata eurazyjskiego, ale nie zniszczyło jego odrębności i oryginalności. Dla człowieka Zachodu cesarstwo rosyj­ skie pozostało „azjatyckiem", zarówno jak „azjatycki" wydaje mu się współczesny rosyjski komunizm. Ale dla Eurazyjczyka („ Jewrazijec") przeszłość Rosji nie jest tyl­ ko „azjatycka". Uświadamiając sobie (wiel­ kość i samoistność tej przeszłości, pra­ gnie on rozpoznać jej strony dodatnie, rozwinąć je i podnieść na stopień najwyż­ szy. Eurazjanizm stawia sobie za cel u- szlachetnienie kulturalnych osobliwości tego świata2), który nosi nazwę Rosji- Eurazji, aby niemi następnie zbogacić do­ robek cywilizacyjny ludzkości, chce bo­ wiem służyć jej nie mniej niż własnej kulturze.

Punktem zwrotnym w teraźniejszości ros^skiej stał się fakt rewolucji, której konieczności i doniosłości jako wydarze­ nia dziejowego nie może eurazjanizm ne­ gować; z której następstwami musi się liczyć i której „sens dziejowy" musi zro­ zumieć. Eurazjanizm jest więc prądem

porewolucyjnym. Jednakże, afirmując za­ sadniczo przeobrażenia, jakich dokonała rewolucja w historji i psychice narodu ro­ syjskiego, eurazjanizm odrzuca stanowczo filozofję materjalistyczną marxizmu. J a ­ ko pewien pogląd na świat („mirowoz- zrienje"), eurazjanizm wyrasta na podsta­ wach religijnych, prawosławnych, albo­ wiem prawosławie jest źródłem moralno­ ści społecznej Eurazji. Eurazjanizm od­ rzuca także wszelki kolektyw, wszelki to­ talizm państwowy i wszelką dyktaturę, wysuwając zamiast nich jednostkę ludz­ ką, świadomą swych celów, doskonalącą się duchowo i wolną, jednakże nie w tern

}) Np. Sawickiego: „W walce o eura- zyjskość", „Rosja jako odrębny świat geograficzny" i in.; Tolla: „Scytowie i Hunnowie"; Jacobsona: „Przyczynki do charakterystyki eurazyjskiego związku językowego"; Wiemadskiego: „Próba hi­ storji Eurazji"; praca zbiorowa p. t. „No­ wa epoka" i t. d. W Niemczech i Czecho­ słowacji wychodzi nieregularnie czasopi • smo „Jewrazijskaja Chronika".

2) „Bo cel światów — szlachetnienie", jakby powiedział Krasiński.

znaczeniu, jakie nadawał wolności zacho­ dni liberalizm i humanitaryzm. Taka wol­ ność — powiada eurazjanizm — czyni człowieka podatnym w równym stopniu na wpływy dobra i zła. Wolność w pojęciu eurazyjskiem polega na tern, że trzeba ją „wypełnić" tą ideą i temi wartościami, jakie składają się na całość kultury eu- razyjskiej. A więc, w życiu religijnem — panowaniem Boga czyli ideałem teokra- tycznym; w życiu politycznem i

społecz-nem — ideokracją i demotyzmem, na któ­ rych to zasadach powinna się oprzeć bu­ dowa i rozwój państwa. Ideokracja, to rządy pewnej grupy —• wszechklasowej, nieprzynależnej socjalnie i gospodarczo do żadnej klasy społecznej, lecz wyzna­ jącej wyłącznie idee eurazyjskie; jakby rządy „najlepszych" i „wtajemniczonych", którzy mają nadawać kierunek państwo­ wości i czuwać nad tem, aby polityka tak zewnętrzna jak i wewnętrzna Eurazji nie

odchylała się od jej ideałów. Jest to więc niejako władza ustawodawcza. Co się ty­ czy ustroju wewnętrznego państwa, iego administracji i organizacji życia społecz­ nego, eurazjanizm wyznaje zasadę demo- tyzmu, który tem się różni od „przeżytej" demokracji zachodniej, że jego „komór­ ką" działającą będzie nie partja, sztucz­ nie stworzona, ani przypadkowa więk­ szość podczas wyborów, lecz organicznie powstałe „grupy funkcjonalne": zawody i specjalności, narodowości zamieszkujące Eurazję, jedność geograficzna, ekonomicz­ na i duchowa poszczególnych terytorjów, poszczególne związki i stowarzyszenia i t. d., pospołu i pojedyńczo biorące udział w nieprzerwanym procesie budownictwa państwowego, którego celem jest federa­

cja kulturalno-polityczna ludów Eurazji. W dziedzinie gospodarczej eurazja­ nizm staje na takiem stanowisku: „We­ dług marxisty Bóg jest kapitalistą, wy­ zyskującym świat i obliczającym swój do­ chód; dla eurazjanina Bóg to gospodarz z jego troską o polepszenie świata: wszelka więc ekonomika powinna się wznosić na mocnych fundamentach mo­ ralnych" (Wsiewołod Iwanow). Szukając „rozwiązań" życia gospodarczego Eura­ zji — czyli, mówiąc poprostu, rynków zbytu — eurazjanizm zwraca się na Dale­ ki Wschód, gdzie możliwości są niewy­ czerpane. Toteż i przyszłą stolicę Eurazji (przewidywał to już Miendielejew) trze­ ba będzie przenieść z Moskwy dalej na wschód oczvwista. na Syberję.

4

Współczesna Polska ma człowieka, którego w pewnym sensie możnaby okre­ ślić jako Eurazyjczyka (nie eurazjanina3) w najszlacht ^iejszem, najgórniejszem znaczeniu słowa. Jest to Marjan Zdzie- chowski. Zespolił on w sobie nierozer­ walnie wykwit kultury polskiej i zacho­ dniej (katolicko-łacińskiej) z tem co jest bezsprzecznie piękne, porywające i do­ skonałe w kulturze rosyjskiej i wschod­ niej (prawosławno-bizantyjskiej). Co to jest? Na to pytanie odpowiada Zdziechow- ski w swej ostatniej książce, wydanej właśnie w Wilnie p. t. „W obliczu koń­ ca". Pierwsze — to, że „sfery wiary i wiedzy, tak starannie odgraniczone od siebie na Zachodzie, zlewają się tam w jedno". A drugie: „Nigdzie na świecie nie spotykamy tak namiętnej, jak u myślicieli rosyjskich, nienawiści śmierci i tak kon­ kretnego uchwycenia wszystkich konse- kwencyj, wynikających z odrzucenia nie­ śmiertelności indywidualnej". Zdziechow- ski spędził raz w Petersburgu święta wielkanocne. „Wraz z wybiciem północy — opowiada — wszystkie dzwony wszyst­ kich cerkwi obwieszczają ludziom rado­ sną nowinę, i ze słowami „Christos wos- kries" łączą się w pocałunku braterskim wszyscy... Nie zapomnę wrażenia, które na tle nocy, rozdźwięczonej lecącą w nie­ bo muzyką dzwonów, ogarnęło mię wtedy czuciem i szczęściem tryumfu życia nad opornemi mocami ciemności i śmierci. Dziś rozumiem, że w takich chwilach cu­ downa wizja zmartwychwstałej i przeo­ brażonej ludzkości nawiedzała tych naj­ szlachetniejszych synów Rosji, tych jej myślicieli i poetów, w których twórczości odbiła się myśl Wschodu chrześcijańskie­ go". Z tych myślicieli najgłębszy wpływ na Zdziechowskiego wywarł Jewgienij Trubieckoj i Władimir Sołowjew, którego jezuita ks. Muckermann nie zawahał się postawić obok św. Augustyna. Do typu dawnego, przedwojennego Eurazyjczyka (jak Gumilow czy Błok) zbliża Zdzie­ chowskiego również cierpienie, którem przepojona jest jego twórczość i myśliciel- stwo, doszukujące się „mirowogo smysła" w „bezsmyslice mira". Od eurazjanina współczesnego różni go namiętnie wrogi, bezwzględnie negatywny stosunek do re­ wolucji rosyjskiej, na którą się zapatruje jako na „satanokrację". Eurazyjczvków, którzy nie zdają sobie sprawy ze swej eu- razyjskości, Eurazyjczyków w ujemnem znaczeniu tego słowa dużo jest w Polsce •— nie tylko na jej kresach wschodnich.

5

Niepodobna w krótkim artykule przed­ stawić całości eurazjanizmu, mającego za sobą obfitą literaturę i — jak każdy

kie-3) Eurazyjczyk, to pojęcie terytorjalne; eurazjanin jest wyznawcą i zwolenni­ kiem doktryny.

JULJAN TUWIM

W I E R S Z E

BURZA I BZY

Burza chrabąszczów w błyszczących bzach! Kto wylągł chrabąszcze? Burza.

Piorun, jak sztylet zaryty w piach, Stygnie i syczy: „Użas!“...

Ktoś widać niebu ogień chciał skraść, Lecz, oślepiony srebrzyście,

Prądem rażoną otworzył garść I rtęcią opryskał liście.

IELEŃ

Stuk po lesie, a nie dzięcioła, I nie siekier, a stuk po lesie: Mglisty jeleń na tacy czoła Stukające gałęzie niesie. Są świecące i są hariiane, Są o drzewa potrącające. Chodźcie, leśni parafianie, Za jeleniem do kościoła. Wystukani z sennych oparów, Budzą się starzy drzewodzieje: Szaromary, widma konarów, Nieistoty płyną przez knieje. Wielki ołtarz za wodą błyska, Poklękały dymiące mgliska. I już trzepot i zgiełk się pieni Na kwitnącej harfie jeleniej.

SZCZĘŚCIE

K a z i m i e r z e I ł ł a k o w i c z ó w n i e

Ukąszonemu w serce najłaskawszem żądłem:

Szczęściem! — posłuchaj jakiem: prawdziwem! prawdziwem! Więc: legendą na codzień, więc: poezji dziwem,

Tak pewnym, jak kalendarz, a jak tętno ciągłym. Dalej; owocem światła, po ziemsku okrągłym, Wypełniającym żywot, jak płód miłościwy, A jeszcze dodaj uśmiech — ukryty a tkliwy — Z jakim absurd istnienia chłonę ciałem żądnem; — Więc cóż ukąszonemu pocałunkiem bożym Więcej szczęścia przysporzy, dalszą dal otworzy, Gdy już wszystko wymodlił i we wszystkiem wytrwał? Gwiazdy? Codzień w nich brodzi, jak w wysokim śniegu. Spokój? Jest czas na spokój w wieczystym noclegu. Więc co? Modlitwa. O co? Nie wiem. Lecz modlitwa.

J u l j a n T u w i m .

runek —• zróżniczkowanego już, rozdro­ bnionego na kilka „szkół", w istocie jed­ nak nie odbiegających daleko od siebie. Niełatwo odpowiedzieć na pytanie, czy eurazjanizm jest teorją czy też doktryną, nauką („uczienje") czy systemem poli- tyczno-społeczno-religijnym. Pozostańmy przy pojęciu: pogląd na świat jak chcą sami eurazjanie. Skomplikowaną pracą byłoby poddać ten pogląd na świat kry­ tyce i analizie, wykazać wszystkie jego źródła historyczno-kulturalne, zarówno rosyjskie jak i zachodnioeuropejskie: każ­ dy bowiem zorjentuje się odrazu, z po­ bieżnego przeglądu zasad eurazjanizmu, że obok elementów rdzennie rosyjskich (np, „sobornoje naczało") znajdziemy w nim odbicie współczesnych teoryj zacho­ dnich, choćby w koncepcji ideokracji, która w gruncie rzeczy jest odmianą eli- taryzmu, aczkolwiek eurazjanizm gotów ją wywodzić ze Wschodu, a może ze sta­ rożytnej Hellady (aristoi). Krytyka i ana­ liza eurazjanizmu nie jest zadaniem ni­ niejszego artykułu. Oto orjentalizacja Ro­ sji sowieckiej postępuje szybko. Przeni­ kliwie pisał na ten temat Andrzej Stawar w artykule „Istota thermidora" („Wiado­ mości Literackie", nr. 721). Oto Lenin­ grad — cesarski, „zachodni" Petersburg, gdzie Zdziechowski kontemplował noc Zmartwychwstania, już w pierwszym roku rewolucji musiał uchylić głowę — że od­ wrócę słowa Puszkina — przed starszą stolicą Eurazji — Moskwą, która stanowi­ ła centrum Rusi, będącej tatarską mater­ ialnie i bizantyjską duchowo. Eurazja, pchnięta przez Piotra Wielkiego na Za­ chód, poczęła powracać do swej kolebki, oddała Polsce, Litwie i krajom bałtyckim ich ziemie i jakoby pogodziła się z tem, że okna na Zachód, które w samodzier- żawnym wysiłku wybijał Piotr Wielki, za­ częły się znowu zamykać i zamurowywać. Możnaby powiedzieć, że w dzisiejszej Ro­ sji sowieckiej odbywają się w praktyce te procesy, które teoretycznie formułuje i rozwija emigrancki eurazjanizm. Myśl e- migrancka idzie więc na spotkanie „gria- duszczej" Rosji — Eurazji. Gdy zakończy się gigantyczny eksperyment rewolucji, przed stukilkudziesięciomiljonową masą, posiadającą szóstą część globu, odsło­ nią się nowe przeznaczenia. Wówczas, być może, nadejdzie pora urzeczywistnienia filozofji narodowej, którą na emigracji tworzą w miłości i tęsknocie nieukojeni synowie Eurazji. Trzeba zważyć że eura­ zjanizm nie jest bynajmniej abstrakcją, jak nasz mesjanizm po r. 1831, choć i on —■ mimo swój abstrakcjonizm — ode­ grał doniosłą historyczną i twórczą rolę w życiu naszego narodu. Eurazjanizm jest nie tylko pewnym poglądem na świat, nie tylko doktryną historyczną i społeczno- polityczną. Jest on także prądem życio­ wym, który ogarnia stopniowo kilkadzie­ siąt narodowości zamieszkujących olbrzy­ mi obszar od granicy polskiej po ocean Spokojny, od oceanu Północnego po mo­ rze Czarne, Turcję, Persję, Mongolję i Chiny. Cały ten obszar — wykłada eura­ zjanizm — ożywiony jest jednym rytmem duchowym: jest to obszar symfoniczny. Eurazja istnieje bezspornie, podobnie jak istnieje Europa i Azja.

Można zawsze puścić wodze fantazji. Oto po likwidacji rewolucji w Rosji roz­ poczyna się tam era ideokracji i demoty- zmu, wielkie przebudzenie nowego narodu eurazyjskiego, który wypracowuje swoją filozofję narodową i stwarza teorję swe­ go posłannictwa dziejowego: powstaje no­ wy świat. To się dzieje na Wschodzie. Na Zachodzie istnieje potężny świat germań­ ski, również świadomy swego „posłannic­ twa", dążący w przyszłość według wska­ zań swojej filozofji narodowej. Pomiędzy temi dwoma śwńatami — Polska. Ma ona ziemie, które dziś nazywa Polską B i Pol­ ską C — ziemie, niestety, eurazyjskie. Jej kultura, podobnie jak jej klimat, jest przejściowa — od Zachodu do Wschodu: zaczyna się na autostradach śląskich, na granitowych nabrzeżach gdyńskich, a gu­ bi się na rozłogach białoruskich i w bło­ tach poleskich. Należy tworzyć wspólny pogląd na świat, jedyną wszechogarniają­ cą ideę, zdolną zespolić te trzysta kilka­ dziesiąt tysięcy kilometrów kwadrato­ wych i trzydzieści kilka miljonów miesz­ kańców, z których przeznaczenia i wy­ darzenia dziejowe uczyniły całość, no­ szącą nazwę Rzeczypospolitej Polskiej — res publica. My tymczasem tę całość rozbijamy, skazujemy ją samochcąc na fermentację.

Jerzy Wyszomirski.

(2)

WANDA MELCER

Gniezno i Biskupin, czyli rozkwilnjqce stulecia

Zaproszona przez Fundusz Pracy, bio­ rę udział w wycieczce, mającej na celu zapoznanie dziennikarzy z robotami fi- nansowanemi przez Fundusz na terenie województwa Poznańskiego. Wyjeżdżam tern chętniej, że w programie są również słynne dziś już na cały świat roboty wy­ kopaliskowe w Gnieźnie i Biskupinie.

Parę miesięcy temu byłam na filmie, który rozpoczynał się krótkometrażówką ukazującą wzrost roślin. Ten naturalny pęd czy ruch kugórze, otwieranie się kie­ lichów kwiatu czy wyłuskiwanie się z pą­ ka liści — to była przecież dla nas dotąd czynność bez problemów, czynność prosta jak oddech. Dopiero tu spadała na wi­ dza znienacka cała niepojęta męczarnia wzrastania, cała niespodziewana tragedja drążenia atmosfery — połykania światła — zdobywania wystarczającej ilości chloro­ filu. Rośliny wiły się w doniczkach jak węże, szarpały powietrze pazurami przy- listków, chwytały je zgorączkowanemi wargami pąków, ich płatki (jakże źle brzmi słowo w zastosowaniu do takiej funkcji!) rozdzierały się jak uda rodzą­ cej kobiety, albo otwierały jak usta do krzyku, Ta sroga kinetyka wzrostu, to je­ dna z najbardziej wstrząsających trage- dyj istnienia.

I teraz, widząc te miasta, — tę ubogą, rzemieślniczą osadę za Bolesławów czy Mieszków, ten gród obronny na bisku­ pińskich bagnach, —• przypomniałam so­ bie, jak rosną rośliny, Gdybyż nie jak ar­ cheologowie, w poziomym planie, gdy­ byż wykreślić pionową linję wzrastania tych miast! Czyż te osiem żyliszcz, które jedno rosło na drugiem, które jedno ro­ sło z drugiego, czyż węgły tych domów nie pięły się dogóry poprzez przeszka­ dzające im wieki — jak krucha łodyga rosnącego z uporem kwiatu?

Teraz, tu, w Gnieźnie, odgrzebują spod ziemi ślady bytu dawnych pokoleń. Sie­ dem warstw odkopano, pracuje się przy ósmej. Zresztą w tej chwili na miejscu są jedynie kierownicy robót, którzy nie mo­ gą udzielić wyczerpujących objaśnień. Prawdziwą kopalnią wiedzy, prawdziwą, wysoko bijącą studnią entuzjazmu są ro­ botnicy. Są szczęśliwi, są nienasycenie ciekawi i mówią z zapałem, że na tysiąc iat przed ich istnieniem istniał tutaj pol­ ski robotnik, istniał tutaj polski rzemieśl­ nik, że znaleziono tu na miejscu widome przedmioty jego pracy — półfabrykaty, jak oni je nazywają, choć archeologja słowo to odnosi tylko do krzemieni.

Tak, to osada rzemieślnicza, skądżeby inaczej znaleziono tyle niewykończonych przedmiotów, naszkicowanych w rogu grzebieni, osobno trzonki od noży, a oso­ bno żelazne ostrza, osobno gliniane przę- śliki od wrzecion, a całych wrzecion aby tyle ile ich prawdopodobnie potrze­ bowały na własny użytek kobiety osad­ ników. Tymczasem robotnjicy, przesie­ wając przez namulone dłonie najmniejsze zuchelki ziemi, wyczuwają grubemi palu- szyskami wszystko: pesteczki od trze­ śni, siemię lniane, kostki łamliwe i chrupkie jak próchno, i pokazują na rę­ kach czarnych i płaskich jak łopaty. Zna­ leźli już przecież nasiona kosaćca, tego samego, który rośnie w wilgotnych grun­ tach, więc wiedzą, że tu było bagno, A- by izolować, osuszyć te dolne warstwy, układano na spód pod belki warstwę mierzwy, która nie chciała się asymilo- wać z gruntem, tylko tak luźno tkwi po­ kładami, Nasi uczeni tłumaczą to u osad­ ników chęcią izolacji wilgotnych pokła­ dów, a uczeni niemieccy niechlujstwem Słowian, że niby nie mając gdzie składać nawozu, gromadzili go z podziwu godną prostotą pod progami chat. W ziemi wi­ dać też sczerniałe ziarna żyta i krótsze, choć równie czarne, pszenicy.

—• Pestka od brzoskwini!

I widzę pestkę, mniejszą trochę od dzisiejszych pestek brzoskwiniowych, a- le tak samo pofałdowaną w górskie grzbiety, żeby nie było wątpliwości, od jakiego mianowicie owocu pochodzi. I to siemię lnianę, zbite w żółtawe grudki, a pod dotknięciem rozsypujące się na po­ szczególne ziarenka, maleńkie, żółte sie- mionka. I niekształtne kawały skóry:

— Skóra doskonale wyprawiona, czy­ sto, prima giemz!

— Abo oni znali giemz przyzwoity? Tak oni swoim niezdarnym językiem wyrażają zachwyt. I zaraz pokazują od­ łamki „grzebmi nitowanych, ręcznie rze­ źbionych", które tam wpodle, pod pło­ tem będą przemywali i suszyli w wiel­ kich kubłach i dzieżach.

— A światełka? Nic my nie powie­ dzieli o świczkach?

1 do łuczywek, nadpalonych, smolnych drzazg, które nasi przodkowie wtykali beztrosko w ściany! Tacy są dumni, że tu ich wszyscy przyjeżdżają oglądać, prof. Unverzagt z Niemiec, i dr. Peter- sen skądciś tam, i że chociaż podobne osady znaleziono w Santoku i w Opolu, „ale zaś jest ciekawe mieć to u nas pod ręką".

Potem przesyła się kości prof. Nie- zabitowskiemu, a on z najdrobniejszej kostki nie tylko pozna, jakie to zwierzę i z jakiego czasu, ale zgaduje nawet, na co było chore, jeżeli już nie było zdro­ we. I o tern także informują z dumą ro­ botnicy. Jak się później dowiaduję, isto­ tnie prof. Niezabitowski przejrzał około 60 000 odłamków kości, których mu do­ starczyły łącznie Biskupin i Gniezno. Od- cyfrujmy z tego i cierpliwość robotni­ ków, którzy każdą kość przepuścili przez własne, spracowane palce. Prócz tych ko­ ści znaleziono w Gnieźnie na przestrze­ ni odkopanych dotąd czterech arów 1 700 różnorakich przedmiotów. Między przedmiotami, które zresztą teraz wszyst­ kie są bądź porozsyłane po pracowniach, bądź znajdują się w prowizorycznie

zain-stalowanem „muzeum" biskupińskiem — przoduje pierścień, gemma w krwawni­ ku, przedstawiająca Pallas Atene, uchry- stjanizowaną później, zapewne już przez mieszkańców osady, wyrżniętym w ka­ mieniu krzyżykiem.

Sterczące z ziemi bale wyglądają, jak rosnące jeszcze drzewa. Obficie je po­ kryły białe pleśnie. Zboku zwalone bier­ wiona sczerniałe, wiązania i stropy, bel­ kowanie i węgły rzemieślniczych chat. Gdybyż to rekonstruować? Ale cóż tu rekonstruować, kiedy tylko życzliwa zie­ mia konserwowała drzewo, powietrze na­ tychmiast je rozkruszy.

Siedzę na kamieniach, które są daw- nem paleniskiem. Urządzili je — niewia­ domo dlaczego — poza chatą. Czyż go nie gasił deszcz? Ale już wszystkie inne znajdują się wewnątrz chat, w których — wobec szczupłości miejsca — czyż na­ prawdę można było wyczyniać owe „pół­ fabrykaty", tworzyć owe przedmioty? Trzy metry wzdłuż, trzy metry wszerz — przy mnie wymierzają odległość od wę­ gła do węgła. A oto i zboku łaźnia — chata mniejsza od innych, wyłożona cała tęgiemi brukowcami —• tu widocznie wy­ parzali się nasi przodkowie. A tam, w ogrodzie księdza-biskupa — odkryto da­ lej trochę późniejsze jeszcze grodziszcze i „baszt" w tem grodzisku prawie niena­ ruszony, i mur, prawie cyklopiczne mury przypominający, z tak olbrzymich zesta­ wiony kamieni, a który robotnicy biorą za mur obronny owej wcześniejszej od niego rzemieślniczej osady. Za murem, za kamieniami calec, ziemia nienaruszo­ na, własnemi tylko przeświecająca sło­ jami, gdzie się już nikt niczego nie doko­ pie, aż śmiech bierze patrzeć, że na tak szczupłem miejscu, które teraz paru kro­ kami z łatwością można przemierzyć, od­ bywały się ważne, najważniejsze sprawy nie jednego tylko pokolenia — że kil­ ka pokoleń właśnie to miejsce za najod­ powiedniejsze dla siebie uznało i tutaj, na kościach przodków swoich, nowe kła­ dło podłogi i nowe budowało żyliszcza.

Na drugi dzień jedziemy do Biskupi­ na. Pejzaż tam posępny, jest chłodno, wieje przejmujący wiatr, i fale jeziora podnoszą się niepokojąco. A oto sam cy­ pel, sam najdalszy skrajuszek ziemi, któ­ ra klinem wrzyna się w wodę, a ta woda znowu obciska ziemię wokoło, jakby siną podkową. I cały widok na sposoby ludz­ kiej pracy jest dla obserwatora rzeczą nadwyraz dziwaczną. Patrzę na trud ry­ sownika, który stoi nad brzegiem nisko położonego pola w pozie cierpliwego ry- bołówcy. Już w Gnieźnie zastanawiała mnie rama drewniana z poprzeciąganemi sznurkami, którą nazywają kratownicą. Rozstawienie sznurków ma w niej stałą proporcję. Taką ażurową ramę nakłada się na ziemię, ze wszystkiemi, znajdują- cemi się na niej i w niej właśnie odkry- temi przedmiotami (jak w kryminologji, nie tykajcie, nie poruszcie nic na miej­ scu zbrodni, póki nie przybędzie fotograf i prokurator!) a rysownik przenosi ołów­ kowym konturem kształt tych przedmio­ tów na kratkowany papier, którego po- działka odpowiada w pewnym stosunku podziałce kraty. Prócz tych odręcznych rysunków trzeba się oczywiście posługi­ wać zdjęciami; wykopaliska fotografo­ wane są ze wszystkich stron, prócz tego kierownictwo robót ma własny balon, którym fotograf wyrusza w przestrzeń, żeby robić zdjęcia zgóry.

Odkopano dotąd 48 sztuk tego co się tu nazywa domami, wszystkie tej samej wielkości 10 na 9 m, wszystkie orjento- wane ku południu, mówiąc językiem ar­ chitektów —- na jedenastą godzinę. Osada otoczona była wałem, dalej szedł falochron, wycinki wału przedstawiają kwadratowe izbice, wylepione gliną i napełnione ziemią. Ten typ cokołu przo­ duje na ziemi polskiej w rozmai­ tych miejscach bez zmiany prawie do XII w., wskutek jednak specjalnych przy­ czyn nigdzie konstrukcja jego nie zacho­ wała się tak dobrze jak tutaj. Falochron składa się z okorowanych a czasem na­ wet żelaznemi siekierkami ociosanych bali czterometrowej długości. Wykonany z najtwardszej dębiny, miał chronić osa­ dę od naporu fal i zimowych lodów. Te bierwiona zresztą, ułożone jedne na dru­ gich na sposób klepki, same już teraz wyglądają jak podnosząca się groźnie faia wodna. Przy starannem obejrzeniu, można w cokole odróżnić trzy coraz pó­ źniejsze nawarstwienia, wcześniejjsze i późniejsze reparacje, raz nawet użyto do tego celu łodzi-dłubanki, która tam ster­ czy między temi czarnemi krokodylami. Widocznie zaczęła przeciekać czy gdzieś się o inny pień rozbiła, i tak ją wciągnię­ to między tamte pnie dla umocnienia. W ub, r,, zaraz na początku, znęcona tem znaleziskiem, była tu ekipa nurków, któ­ rzy, badając głębie wokoło osady, szu­ kali innych zatopionych łodzi i tego wszy­ stkiego co tak skrzętnie w łonie swojem przechowuje woda — ale czy z powodów klimatycznych, czy jakich innych, wy­ prawa ta nie dała żadnego rezultatu.

Za wałem, od wewnętrznej strony, idzie jedna, balami wykładana, okrężna ulica i kilka ulic poprzecznych. I znów odnajdujemy tu trzy pokłady jeden nad drugim, bo w miarę jak się podnosiła woda jeziora, trzeba było też i poziom ulic podnosić. Jak wspomniałam, wszy­ stkie domy były jednakowe, a ten kon­ sekwentny, ogólny plan, to doskonale, zupełnie nowocześnie podjęte i rozwią­ zane zagadnienie urbanistyczne, to zno­ wu rzecz niezwykła i zadziwiająca. Cha­ łupy rosły rzędem, jak siewnikiem wy­ siane zboże. Zaraz przy wejściu na tę- reny kierownictwo zbudowało jedną w kształt zamierzchły: nie wygląda przy­ tulnie. Jej plan wewnętrzny jest równie

standardyzowany, jak ulice. Przedsio­ nek, pośrodku drugi otwór wejściowy (który na noc prawdopodobnie bywał za­ słaniany kratą, przeplecioną sitowiem), izba mieszkalna, w niej z prawej, hono­ rowej strony palenisko: ułożone na zie­ mi brukowce, nad niemi drągi ustawione w kozły, na koźle, na łańcuchu, żela­ zne naczynie, w którem gotowano jeść, z lewej strony to co archeologowie na­ zywają izbą a co właściwie nie było na­ wet oddzielone ścianą, ot, proste lego­ wisko na podwyższeniu z desek. Chata budowana „na łątkę", cztery bale wę­ głowe zaciosane odgóry dodołu w row­ ki, w które wpuszczano deski, uszczel­ nione mchem i gliną. Wysoka strzecha, kryta sitowiem, jak strzechy poleskie, o- kien żadnych, światło wchodziło przez owe otwory wejściowe, podłoga ułożona z takich samych dębowych lub brzozo- wych bali ociosanych, jak i ulice.

Rekonstruować życie tej osady, jak to zrobili niektórzy? Myślę, że to nieła­ twa sprawa. I cóż wtedy było w Grecji? V w. przed Chrystusem — najwyższy rozkwit sztuki greckiej, Skopas i Prak- syteles, doskonałość słoneczna i pełna umiaru, wiek Peryklesa. Wspominam to tylko dlatego żeby tę kulturę w czasie osadzić. Więc teraz niby powiedzieć że nasi przodkowie na tych ziemiach też dobrze sobie żyli, to co najmniej gruba przesada. Było to oczywiście plemię o- siadłe, mało wojownicze, raczej myślące 0 obronie i dlatego szukające klina zie­ mi, otoczonego wkoło wodą. Gród ich maleńki zajmował krajuszek ziemi, któ­ ry z łatwością w kilka minut przemie­ rzymy stopami. Całość obejmuje praw­ dopodobnie ;okóło 25 000 m2, z czego dotychczas odkopano 6 000. Od strony jeziora otoczone falochronem i wałem, do którego tuliła się maleńka przystań, odcięty również wałem od strony lądo­ wej, gród dawał możność obrony, ale chyba i tylko obrony. Jak jednak prze­ trzymać napady, gdyby się one zmie­ niły w oblężenie? Pan Rajewski, który oprowadza nas po osadzie, dyskutuje rozmaite możliwości. Pola, które te ple­ miona uprawiały, łąki, gdzie pasły się ich stada, wszystko to było po drugiej stronie jeziora, na tym płaskim, oddalo­ nym brzegu, który wobec czarnej, w naj­ wyższym stopniu materjalnej substancji wykopalisk wygląda ijak senna zjawa. Z chwilą kiedy zbliża się ludność kul­ tury grobów skrzynkowych, >cóż robią mieszkańcy biskupińskiej osady ze zbio­ rami i z mięsem, co robią z mlekiem i owocami? Wprawdzie nie znaleziono tu wcale żyta, były jednak trzy gatunki pszenicy, był jęczmień, len, proso, groch 1 wyka, były zwierzęta domowe w io - gromnej ilości, jak krowy, świnie, ó t e , konie, przypominające tarpany, albo dzikie konie, które dziś jeszcze żyją w A- zji Środkowej. Powiedzmy więc nawet, że dzięki dobrze rozbudowanej służbie wywiadowczej można się było na czas dowiedzieć o zbliżaniu się plemienia kultury grobów skrzynkowych i zapę­ dzić bydło na ciasny półwysep, poumie­ szczać je w jakiś sposób w ciasnych przedsionkach chat, a nawet, jeśli już jest po zbiorach i pszenica zwieziona do domu, wymłócone ziarno złożyć nagó- rze w chacie. Ale jeżeli jest przed zbio­ rami? Czyż nieprzyjaciel przedewszyst- kiem nie niszczył zasiewów, nie starał się ogłodzić mieszkańców bagiennej osa­ dy? Te duże chaty były jednak zape­ wne za małe żeby pomieścić i bydło, i zbiory, i jakieś zapasy siana. Niema też — a przynajmniej nie znaleziono dotąd —- żadnych budynków gospodarskich, o- brona własna była chyba jedynym postulatem i dla mieszkańców i dla ar­

chitektów grodu.

Jakie byty dalsze losy osady? W epo­ ce żelaznej klimat zaczął się zmieniać i pogarszać, coraz wyżej podnosiły się wody jeziora, grożąc że pochłoną cały półwysep. Mieszkańcy musieli uciekać.

O zmianach klimatycznych mówią nam paleobotanicy, którzy badają pyłki ro­ ślinne, ich przyniesione wiatrem nawar­ stwienia w torfie. Metodę analizy pył­ ków torfowych opracował Szwed von Post, u nas badania te prowadzi prof. Jaroń w Krakowie. Otóż fakt, że wody jeziora podniosły się tak wysoko, był wprawdzie nieszczęściem dla mieszkań­ ców osady, ale stał się szczęściem dla nas. Dobra woda ochroniła drzewo, któ­ re naniesione mułem, oblewane falami jeziora, zakonserwowało się aż do na­ szych czasów. Gdyby nie ta katastrofa, nie mielibyśmy osady: pnie drzewne u- cięte są jak nożem właśnie na tej wy­ sokości, do której je przykrywało dobro­ tliwe jezioro. Wszystko co było wyżej, rozkruszyło się na powietrzu. Gdyby wo­ dy podniosły się jeszcze, mielibyśmy stro­ py i dachy. W tym obrazie wszystkie le­ gendy o zatopionych miastach nabierają nanowo koloru.

Mieszkańcy z żalem opuścili osadę, teraz na szereg stuleci falowała tu i przelewała się woda. Ale po setkach lat wody opadły, a fatalny impuls walki o byt skierował w to samo miejsce nowych mieszkańców kraju. Wyraźne ślady wskazują że półwysep biskupiński po­ wtórnie został zamieszkany w okresie wczesnohistorycznym. Siedzieli tu wtedy Nałęczowie, stąd i jezioro nosiło nazwę Nałęcz, potem nazywało się Białem, wreszcie, kiedy ziemie objęli biskupi gnieźnieńscy, zostało nazwane jeziorem Biskupińskiem.

W dwóch chatach, które przykładowo na dawny wzór pobudowano przy wej­ ściu na pole wykopalisk, urządzono mu­ zeum prowizoryczne, gdzie mieszczą się wartościowe przedmioty, znalezioną w Biskupinie i Gnieźnie. Między

biskupiń-skiemi najcenniejsze są: radło drewniane sprzed lat dwóch i pół tysiąca, świad­ czące o zapobiegliwości rolniczej na­ szych we mgle wieków zagubionych przodków, i fragment pełnego drewnia­ nego koła, które już sobie zasłużyło na osobną monografję. Koło tego typu nie jest znane w innych stronach Europy środkowej, przypomina raczej typ kół śródziemnomorskich. Kiedy pierwszy raz 0 niem usłyszałam, wyobraziłam sobie, że ma kształt dysku, jak te koła od arb w Angorze, które kręcą się razem z osią, wydając skrzyp przeraźliwy. To koło jednak nie zwęża się ku brze­ gom, a pośrodku ma prostokątne wy­ cięcie, służące do umieszczania osi. Po- zatem muzeum zawiera mnóstwo prze­ dmiotów żelaznych, jak noże, siekierki, dziwaczny, krótki, czarny sierp i mnó­ stwo przedmiotów z drzewa: mątewki (w kształcie drewnianych trzepaczek, ja- kiemi nasze matki rozrabiały pianę z białek), łyżki z trzonkami w kształcie rurki, służące do karmienia niemowląt, wreszcie i przedmioty z gliny, jak np. zabawki dziecinne w formie barana, czy ptaszka, i rozczulające grzechotki, zle­ pione jak kulka i turlikające śmiesznie okrągłym, zamkniętym wewnątrz ka­ myczkiem. Pozatem fóżne przedmioty, służące do ozdoby, jak szpile bronzowe (bronz sprowadzany był aż z Siedmio­ grodu) — no i oczywiście naczynia ku­ chenne robione jesżcze ręcznie bez ko­ ła garncarskiego (koło garncarskie wej­ dzie w użycie dopiero w tysiąc lat po­ tem). Statki te z szarej lub czerwonej gliny, zdobione prostym wzorem rytym, są czasem inkrustowane białą, wapienną masą. Niektóre mają ornament bardziej skomplikowany, a więc np. przedstawiają jeźdźca na koniu. Ów jeździec, jak na rysunku dziecinnym, to postać bezciele­ sna, niematerjalna zjawa, prosta kreska łączy głowę z nogami, palce rozczapie­ rzają się jak łapy żabie, a niewielka całość, jeżeli ją zdaleka oglądać, przy­ pomina raczej łódź żaglową niż człowie­ ka. Trzeba dobrze pamiętać umowne znaki dzieęięcego hieroglifu, żeby i jeź­ dźca i konia rozeznać. Między przed­ miotami paciorki szklane, które przywę­ drowały tu aż z Egiptu. Te dzikie kraje były wówczas dla wysoko cywilizowa­ nego Egiptu czemś w rodzaju kolonij, gdzie można było wysyłać eksportową tandetę.

Powstaje teraz jeszcze kwestja, jak zabezpieczyć pole wykopalisk, jak u- strzec te odsłonięte, czarne szkielety przed dalszą, niszczycielską pracą atmo­ sfery? Rekonstruować z tego samego materjału niepodobna, po pierwsze, że brak całych części górnych, których mo­ żemy się tylko domyślać, a po drugie dlatego, że materjał jest do takich eks­ perymentów za kruchy. Więc zostawia się wszystko, jak leżało, a tylko co waż­ niejsze części zlewa się rozgrzaną para­ finą, aby potem przy pomocy t. zw. lut- lampy wtopić ją w bierwiona. Widzia­ łam parę takich zaparafinowanych do­ mów: mają martwy, oślizgły połysk, za­ traciły apetyczną czerń razowca. Ale teraz przetrwają, teraz nic im nie gro­ zi. Na zimę cenniejsze okazy okryte będą matami, zabezpieczone ziemią, a potem zrobi się jeszcze coś innego.

Oto otwarta zostanie śluza tamy, któ­ rą okolono roboty. Dobre wody jeziora zostaną raz jeszcze, a potem znowu w ciągu wielu zim, powołane do spełnienia swojej troskliwej opieki, swojej cennej, konserwatorskiej, swojej prawie matczy­ nej pracy. Przyjdzie zima i w lód zetnie wody. Pod tym lodejm izimować będą szczątki osady bagiennej sprzed dwóch i pół tysiąca lat.

Fundusz Pracy dobrze się zasłużył nauce, finansując to wspaniałe przedsię­ wzięcie. Teren, na którym prowadzone są prace, wykupiony został wprawdzie przez Fundusz Kultury Narodowej, i ten­ że Fundusz łoży na roboty 4 000 zł, 5 000 zł dało ministerstwo oświecenia, 12 000 zł uzyskano ze sprzedaży broszur i bile­ tów wstępu — ale gros kosztów, bo 28 000 zł, wyłożył Fundusz Pracy, zatru­ dniając 157 robotników i 15 pracowni­ ków umysłowych. Mowiono o tem, że „Feet Museum" z Chicago pragnie za­ kupić kilka domów do swoich zbiorów, 1 być może, że dałoby się tu utargować kilkanaście tysięcy dolarów, ale pertra­ ktacje są jeszcze w stanie mgławicowym. Tymczasem m2 wykopalisk kosztuje 300 zł, i te pieniądze trzeba mieć.

Opuszczam to miejsce z żalem i gnie­ wem: nie zdążyłam się w niem rozeznać, nie zdążyłam go dostatecznie posiąść, powierzchowna znajomość rozjątrzyła mnie raczej, jak rozjątrza mężczyznę pię­ kność przelotnie spotkanej kobiety. Mam swoje przywiązania, swoją duchową ro­ dzinę, z którą się nie mogę rozstać, wo­ bec której mam obowiązki, od której doznałam dużo dobrego. Teraz na mojej drodze stanęła piękna obca kusicielka, z którą nie mam żadnej przeszłości, z którą przyszłość nie przedstawia mi się w żadnych określonych formach. Chcia­ łabym pójść za nią, zapominając o wszy- stkiem, ale wiem że byłoby to nielojal­ nie, nie mówiąc już o osobistych niebez­ pieczeństwach. Zawsze dpświadczam tych uczuć, kiedy stoję wobęc tajemni­ cy starych kultur. Wyobrażali sobie jak siedzę, niby prosty robotnik, w błocie na stołeczku, i przepuszczam między cier- pliwemi, wrażliwemi palcami całą treść tej ziemi, całą treść ziemi. To urzeka­ jąca perspektywa. Majaczyła mi się jak miraż w Pompei, wzywała na Forum Romanum, w teatrze greckim Taorminy, na wzgórzach pod Parnasem. Płonie mi teraz nad Biskupinem,

Wanda Melcer.

Biskupin; zdjęcie balonowe ogólne

Biskupin; przypuszczalny widok osady bagiennej

Biskupin; szkicowanie planu izb przy pomocy podziałki siatkowej (kratownicy) Biskupin; chaty, zdjęcie balonowe

Cytaty

Powiązane dokumenty

cze jedną, usilnie zalecaną dołączyć, która z dnia na dzień staje się bardziej praktykow aną, przynosząc niekiedy pewną użyteczność od zabezpieczenia się,

świata o przeszło 500 milionów lat świetlnych. Podobnie 1 obiekty mikroświata przestały być niedostępne dla t>adań naukowych. Możemy już dziś nie tylko

Co umożliwia praca w sieci komputerowej Praca w sieci komputerowej umożliwia: scentralizowanie administracji – z jednego dowolnego komputera w sieci można zarządzać i

4.4.1 POSZUKIWANIE ELEMENTU W ZBIORZE NIEUPORZĄDKOWANYM Jeśli nic nie wiemy o elementach w ciągu danych x1, x2, ..., xn, to aby stwierdzić, czy wśród nich jest element równy danemu

Przekonajmy się, że tak tworzony podpis ma wymienione na początku cechy: autentyczność nadawcy potwierdza jego certyfikat, do którego ma dostęp odbiorca; takiego podpisu nie

To znaczy, że zmienna i używana w pętli for w funkcji Plansza, to ta sama zmienna i, która jest używana w pętli for w funkcji Wiersz.. Podobnie zmienne wiersz i plansza

muszą się wzajemnie do siebie ustosunkować, kierując się zasadą nietylko korzyści własnej, lecz i dobra ogólno krajowego.. Przemysł i

A więo przede wszystkim pojawienie się na wsi nowej, bardzo licznej grupy ludzi „zbędnych“, dla której przy niskiej rentowności produkcji rol- uej, nie