• Nie Znaleziono Wyników

Tygodnik Ilustrowany. 1931, nr 15, 11 IV

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tygodnik Ilustrowany. 1931, nr 15, 11 IV"

Copied!
28
0
0

Pełen tekst

(1)

1931

CENA NUMERU I ZŁ. 50 GR.

N r. 15

TYGODNIK

ILLUSTROWANY

PROCESJA REZUREKCYJNA Z KOŚCIOŁA GARNIZONOWEGO W WARSZAWIE

(2)

Nr. 15

PODRÓŻUJĄC, ŻĄDAMY

BEZPIECZEŃSTW A

S Z Y B K O Ś C I

WYGODY.

P O S T U L A T Y T E W S T U P R O C E N T A C H R E A L I Z U J E

NASZA KOMUNIKACJA POWIETRZNA.

NISKIE CENY BILETÓW — SAMOLOTY KURSUJĄ CODZIENNIE.

BYDGOSZCZ— K A TO W ICE - K R A K Ó W — L W Ó W —PO ZNA Ń—W A R SZ A W A ­

CH A Ń S K -B R N O — W IE D E Ń -G A L ATI - BUK ARESZT.

W zimie 1930/31 P. L. L. „LOT“ udzielają od normalnych cen bile­

tów 40% zniżki (dla stałych członków L. O. P. P. 50°/o), dzięki czemu

ceny biletów samolotowych wynoszą mniej więcej tylko tyle co ceny

biletów kol. III kl.

11 T Y G O D N I K I L L U S T R O W A N Y

S

Ł

O

W

N

I

K

francusko-polski i polsko-francuski Prof. Pawia Kaliny.

WYS Z E DŁ Z DRUKU DRUGI TOM (OBJĘTOŚCI STR. 240)

CZĘŚCI POLSKO-FRANCUSKIEJ OD „KAMPESZ" DO „OSZYĆ“

CAŁOŚĆ SKŁADAĆ SIĘ BĘDZI E Z CZTERECH TOMÓW,

K T Ó R E S I Ę U K A Z Y W A Ć B Ę D Ą C O 3 M I E S I Ą C E .

Cena tomu zł. 9.— , na papierze bezdrzew nym zł. 10.5(U

Uwaga: *Po wyjściu całego dzieła, cena będzie podw yższona.

Jest również do nabycia w e w s z y s t k i c h k s i ę g a r n i a c h

C z ę ś ć f r a n c u s k o - p o l s k a ( s t r . X X I V -f- 9 3 9 )

Cena w oprawie płóciennej zł. 40.—; w oprawie półskórkowej, na papierze bezdrzewnym, zł. 50.—

Wielkie uznanie, jakiem się cieszy część francusko-polska, jest najlepszą rękojmią, iż część polsko-

francuska stoi również na wysokim poziomie naukowym i że odpowiadać będzie potrzebom szerokich

warstw inteligencji polskiej. W tej części są również uwzględnione w szerokich ramach wszystkie

dziedziny nauki i techniki współczesnej, oraz nowotwory powojenne, które zyskały sobie prawo oby­

watelstwa w mowie potocznej, oraz literaturze polskiej.

(3)
(4)
(5)

Nr. 15

T Y G O D N I K

I L L U S T R O W A N Y

V

LETNIE WYCIECZKI MORSKIE

W bieżącym sezonie letnim odbędą się następujące w y­

cieczki transatlantyckim okrętem „POLONIA*':

po Morzu Baltyckiem - od 1 do 10 czerwca.

Bilety od 325 zł.

• T rasa — Ryga, Tallin, Helsingfors, Stockholm,Visby.

na Fiordy Morwegji —od 181ipca do 2 sierpnia.

Bilety od 500 zł.

T rasa - Kopenhaga, Bergen, Sognefiord, Molde-

fiord, N ordkap, Trondheim .

po Morzu Północnem—od 6 do 17 sierpnia.

Bilety od 375 zł.

T ra sa — Kopenhaga, Londyn, Rotterdam , K anał Ki-

loński,

po Atlantyku—transatl. okrętem „KOŚCIUSZ­

K O ” — od 29 lipca do 26 sierpnia.

T rasa — G dynia, Halifax, N ew -Y ork, Niagara.

Bilety od 1975 zł.

3 wycieczki do Kopenhagi—transatl okrę­

tami „KOŚCIUSZKO” i „PUŁASKI”.

Bilety od

150 zł. O djazd 20 maja, 24 czerw ca i 16 w rześnia.

Informacje i sprzedaż biletów w biurze LINJI GDYNIA—

AM ERYKA w W arszaw ie ul. M arszałkow ska 116, w od­

działach prow incjonalnych, oraz w biurach „W A G O N S-

LITS CO OK”, „ORBIS”, F R A N C O P O L ” i „PO L TU R ”.

Paszporty i wizy zagraniczne, z wyjąt­

kiem do Stanów Zjednoczonych A. P.f z b ę d n e .

(6)

VI

T Y G O D N I K

I L L U S T R O W A N Y

Nr. 15

O p ła c a ln o ś ć

prze­

wozu towaru

J e s t

zależną

od Jakości ciężarówki.

G W A R A N C J A }

Ford Motor Company rączy za dobroć ciężarówki Ford, gwarantując zamianą każdej cząści,

u

której zostanie stwierdzony

błąd

fabrykacji

lub

wada materjału, przyczem wynagrodzenie odsprzedawcy za dokonanie zamiany nie zostaje liczone klijentowi.

S A M O L O T Y

(7)

TYGODNIK. ILLUSTROWANY

Nr. 15

OGÓLN GO ZBIORU 3 722

11 KWIETNIA H31

Z

\lYS-z’A W Y

KO

LO

NJALNEW

P A R Y Ż U

Im ponujący wygląd św iątyni w Angkor, należącej do odtworzonych na W ystawie Kolonjalnej budowli, daje pojącie o tem, z ja k wielkim rozmachem przygotowano wystawą. (Do artykułu na str. 293)

(8)

D

w ie w ażne sp raw y w yrosły w ostatnich

czasach n a glebie k u ltu raln eg o życia

stolicy, obie w ym agają uwagi W a rsz a ­

wy i jej poparcia. J e d n a — to dokończenie

odbudow y P a łac u Staszica, siedziby T ow a­

rzy stw a N aukow ego W arszaw skiego. Na in-

nem m iejscu drukujem y odezw ę ,,do obyw a­

teli k raju i sto licy 1', podp isan ą p rzez w y ­

bitne osobistości, na k tó re z racji zajm ow a­

nych stanow isk społecznych, spad a w p ie rw ­

szym rzędzie tro sk a o przyszłość tyle z a ­

służonej instytucji. Tu m ożem y tylk o g o rą­

co polecić dalszej tro sce — najszerszych

w a rstw społecznych ro zp oczęte i już daleko

posunięte dzieło odbudow y. Idzie już tera z

tylko o dokończenie, idzie o to, by nie z a ­

trzy m ać się na k ilk a k ro k ó w p rzed m etą

i tą granicą w ytężonego w ysiłku dobrej woli

i ofiarności, k tó ra dzieli now ożytną, e u ro p ej­

ską Polskę od przeszłości bolesnej i aż tru d ­

nej dziś do zrozum ienia.

„Pom óżm y T ow arzy stw u N aukow em u W a r­

szaw skiem u w jego trudnej p rac y nad p rz y ­

w róceniem P ałacow i S taszica jego daw nego

c h a ra k te ru , św ietności i zn aczen ia11. Dużo

treści zaw iera się w tych słow ach: daw ny

c h a ra k te r, św ietność, znaczenie. C ałe k a rty

dziejów Polski porozbiorow ej w ypełnione są

historją spraw , k tó re na chw ałę i w ielkość

narodu, działy się pod k o p u łą P ałacu S taszi­

ca, pod auspicjam i K opernika, czuw ającego

u w ejścia do gm achu. W ym ow nie o d tw arza

nam ow ą przeszłość W acław B erent, w swo-

jem „W yw łaszczeniu M uz“ pisząc o ludziach,

k tó rz y z T o w arzy stw a K rólew skiego um ieli

uczynić ognisko myśli europejskiej a w łasnej

i narodow ej, i w niem, w P a łac u S taszica na

K rakow skiem , dać nauce, sztuce, poezji n aj­

pew niejszą p rzy stań i ochronę.

Dziś jest gm ach Staszica siedzibą T o w a ­

rzy stw a N aukow ego, jest nią jedn ak n ie ­

zupełnie, nie doszczętnie; trz e b a w łaśnie

dokończyć odbudow y. S tąd ap el do sp o łe ­

czeństw a. To jasne, że w zyw ać dzisiaj do

ofiar — znaczy d ziałać ryzykow nie, znaczy

narazić się na zdziw ienie zubożałych o by w a­

teli, bezsilnych w obec ciężkiego położenia

gospodarczego. Mimo to, w ezw anie o p o ­

moc dla T o w arzy stw a N aukow ego m a swój

jesny sens, bo o p a rte jest na dośw iadczeniu

przeszłości, bo odw ołuje się do czasów , k ie ­

dy w najcięższych m oralnych w aru n k ach

w okresie ucisku politycznego — T o w arzy ­

stw o K rólew skie, dzięki pom ocy ogółu, ro z ­

rasta ło się, po szerzało swoje znaczenie i sw o­

je błogosław ione dla k raju w pływ y.

*

Innego rodzaju jest druga spraw a. O bcho­

dzi przed ew szystkiem sam ą stolicę. Los te a ­

tró w m iejskich — bo o nie tu idzie — z a ­

leży od szczupłego grona osób, ściślej, od

w ładz m iejskich stolicy. Zależy od decyzji,

k tó ra, w ątpić o tern nie można, d yk to w an a

będzie zarów no w zględam i na pom yślny

rozwój

sztu ki

te a tra ln ej

w

W arszaw ie

i w kraju, jak i tro sk ą o m aterjaln ą ró w no ­

wagę w skom plikow anej zaw sze „polityce

t e a t r a l n e j 1. K w estja ta z a o strzy ła się dziś w y ­

raźnie, budząc zain tereso w an ie pow szechne,

pow odując dyskusję i spory. Nie chcem y b y ­

najmniej rozszerzać tej dyskusji, raczej ją

reasum ujem y, stw ierdzając, że w ypow iedzia­

no się w niej przed ew szy stkiem przeciw p ro ­

jektow anej fuzji te a tró w m iejskich z te a tr a ­

mi dyr. Szyfm ana.

G dy w ro k u 1913-ym dyr. A rnold Szyf­

m an otw ierał podw oje swego „ T e a tru P o l­

skiego1 w W arszaw ie, słynne ongiś „R ozm ai­

tości ‘ znajdow ały się, mimo n iek tó ry ch z n a ­

kom itych arty stó w , w stanie głębokiej d e ­

presji artysty cznej. T e a tr Polski w ytw orzył

odrazu d osko nałą atm osferę, nad ro bił s tr a ­

cony czas,, w zorując się na dobrych te a tra c h

zagranicznych — a w konsekw encji poziom

w arszaw skich te a tró w rządow ych, po wojnie

zaś m iejskich, podniósł się bardzo, zm uszono

je bow iem do ryw alizacji w dziedzinie re p e r­

tu aru , zespołu aktorsk ieg o, poziom u d ekora-

cyj i t. d. W różnych m om entach z rożnem

pow odzeniem w alczyły te a try m iejskie i te a ­

try dyr. Szyfm ana ze złą k o n ju n k tu rą pow o­

jenną, naogół jednak, w porów naniu ze s ta ­

nem te a tró w zagranicą, poziom te a tró w w a r­

szaw skich był wysoki.

I oto teraz, w edle w iadom ości podaw anych

p rzez p rasę i potw ierd zany ch przez Z arząd

M iasta, przygotow yw ana jest całk ow ita fuzja

te a tró w m iejskich z tea tra m i dyr. Szyfmana.

Pom ijam y tu m nóstw o rzeczow ych w zglę­

dów, przem aw iających przeciw ko takiej fu­

zji, k tó rej re z u lta ty dodatnie stałyby w r a ­

żącej dysproporcji do rez u lta tó w ujem nych—

już sam fakt w prow adzenia m onopolu do ży ­

cia teatraln eg o stolicy p rze k re śla ich p o ­

m yślny rozwój przynajm niej na lata najbliż­

sze. Nie ulega żadnej w ątpliw ości, że zła

k o n ju n k tu rą ekonom iczna w yw iera na p o ­

ziom te a tró w w arszaw skich jak najgorszy

w pływ. Mimo to jednak w zględy konkurencji

artystycznej, w te a trz e tak w ażne, jak w ż a d ­

nej sztuce, a m ogące być przyrów nane tylko

do k onkurencji sportow ej, stanow ią d o sk o­

n ały odpór i przeciw w agę. O dpadnięcie tego

w zględu staw ia spraw ę te a tró w stolicy na

platform ie najzupełniej ekonom icznej, po zw a­

lającej ostateczn ie na dobre od czasu do cza­

su przed staw ien ia, ale w yłączające żyw szą

atm osferę tw órczą, której i ta k niedość

w naszych te a tra c h .

Ożyw iona polem ika p raso w a w ysunęła już

bardzo dużo argum entów p rzeciw ko tej fu­

zji, zaczerp n ięty ch z różnych dziedzin o rg a­

nizmu teatralnego. A rtyści d ram atyczni i o pe­

rowi, au to rzy dram atyczni, technicy te a tra l­

ni w szelkich kategoryj — w szyscy w ypow ia­

dają się p rzeciw ko projek tow i fuzji. G rają

tu oczyw iście w zględy n a tu ry m aterjalnej,

nie b rak jednak ak cen tó w odpow iedzialności

za sztukę, k tó ra odgryw a tak w ielką rolę

w życiu społecznem i ta k bezpośrednio o d ­

działyw a na w yobraźnię społeczeństw a.

Sł. R.

N I E M C Y W W I E L K O P O L S C E I N A P O M O R Z U

/'"Ostatnie pro w okacje ra djow e niemieckie, będ ące zresztą ty lko jednem z ogniw nieskończonego i coraz silniej naciąganego ła ńcucha w polityce prze- ciwpolskiej, głosiły urbi et orbi, że „zrabow ane N iem­ com przez t r a k t a t w ersalsk i" wschodnie dzielnice są rdzennie, historycznie, etnograficznie i k ulturalnie zie­ mią niemiecką, k tó r a musi powrócić do swej ojczyzny niemieckiej.

Pon ie w aż szerokie sfery społeczeństwa polskiego nie zawsze z d a ją sobie sp raw ę z istotnego stanu rze­ czy, pożyteczne będzie bliżej przyjrzeć się, ja k p r z e d ­ staw ia się w świetle cyfr sp r a w a zalu dnienia niem iec­ kiego Wielkopolski i Pom orza i jaki ta m jest stan p o ­ siadania ziemskiego tej mniejszości?

Przedew szystkie m zwróćmy się do najb ardzie j dla Niemców wiarygodnego źródła: do urzędowej s t a ty ­ styki pruskiej. H e rm a n n Rausehning w pra cy swej p. t.

Die Entdeutschung W estpreussens und Posens (Berlin,

1930), czyniąc prz egląd „10-ciu la t polityki polskiej", ubolewa n ad odniemczeniem ty ch prowincyj, p o p iera­ jąc swe żale cyfrowemi danemi. C y tu je p rzedew szyst­ kiem wyniki urzędowego spisu z r. 1910, wedle k tó ­ rego — sam zmuszony to prz yznać — n a Pomorzu, Pola cy stanowili 57,5%, a w W ie lkopolsce 64,5% ogółu ludności. Czyli inaczej: same w ła dze pruskie stw ier­ dziły niezbicie polskość obu tych dzielnic. Ten m o­ ment nabie ra tem silniejszego znaczenia, jeżeli się weźmie pod uwagę, że do podobnego w yniku zmuszona by ła dojść sta ty s t y k a p rus ka po szeregu lat nie sły ­ chanie intensywnej pracy i po zastosow aniu n a j b a r ­ dziej dra końskic h środków, celem w yrw ania z k orze­ niem polskości z tego „O stm arku", zagarniętego i ger- manizowanego w najb ardzie j w yrafinowany sposób.

A wynik tych nie słychanych wysiłków, nietylko r z ą ­ du, lecz i całego społeczeństwa niemieckiego?

Sta n z r. 1910 (do którego znów nie można p r z y ­

wiązywać sakram entaln ej wiary, znają c niemieckie metody, dąż ące chciażby na p apie rze do liczebnego wyolbrzymiania ludności niemieckiej) dotr w ał nie w ąt­ pliwie do ostatnich chwil, a więc do r. 1919— 20. I z a ­ raz w rok-dw a potem, a bardziej jeszcze w r. 1928, polskie już dane urzędowe stw ierd zają wielkie zwięk­ szenie ludności polskiej, nie takie jednak, jaki e po- winnoby mieć miejsce, jeżelibyśmy wyk orz ystali wszyst­ kie, przysłu gują ce nam na mocy tr akta tów , praw a przymusowego w ykupu posiadłości niemieckich, w y ­ dalenia optantów, etc. Niestety, zapomnieliśmy o tem, że Niemiec najtrudniej godzi się z fa ktem o debrania mu tego, co sam zagrabił. Że k ażdy pozo stały w P o l ­ sce przedstawiciel tego z n atu ry zaborczego plemienia nigdy nie zapomni, iż tylko co był tu ta j panem i w ła d ­ cą, upra w nio nym do wyzyskiwania i gnębienia Pola ka, a teraz musi się zad ow alać „zaledwie" ró w n o u p ra w ­ nieniem, i, w stosunku do daw nych przewag,

niewiel-kiem tylko uprzyw ilejowaniem. P am iętał natomiast o tem doskonale Berlin, który, po przeminięciu p ierw ­ szych chwil depresji, rzucił rozkaz swym rodakom: pozostawać na miejscach, nie wyzbywać się zdobytych placówek, bo w tem będzie najsilniejszy pun k t oparcia przy rozpoczęciu akcji odwetowej.

Pierwszy spis polski stwierdził, że na Pomorzu mniejszość niemiecka stanowiła w r. 1921 zaledwie 18,7%, a w Wielkopolsce 16,5% ogółu mieszkańców.

Taki raptow ny sp a d e k stwierdza, że niewątpliwie w obliczeniach staty sty k i pruskiej były tendencyjn e fałsze na na sz ą niekorzyść, a następnie, że cały ten pru ski n alo t etniczy był sztuczny i że ogromna w ię k­ szość jego, zamieszkująca „O stm ark" w idziała racj ę swego poby tu w ty m obcym dla ń k r a j u i w obcem otoczeniu, o ile wyra żało się to w rozmaitych, bardzo daleko idących ułatwienia ch kredytowych, w d o d a t­ kach „kresow ych" (słynne „O stm ark enzulagen"), etc. Skoro to wszystko znikło, Niemcy, najmocniej p r z e ­ konani, że z chwilą dojścia do należnej nam władzy, uwolnimy się od nich — zaczęli w la tach 1919— 20 wy- przedaw ać się i wyjeżdżać. Rozkaz Berlina zatrzy mał tę masow ą emigrację. I w ytw orz yła się wtedy nad w y ­ raz ciekawa, komiczna sytuacja! Niemiec, dobrowolnie w yzbyw ający się w Polsce posiadłości i em igrujący do swej ojczyzny, był tam bojk otow any i odmawiano mu wszelkiej pomocy. A by więc tego uniknąć, tr zeb a było starać się, aby d an a posiadłość zo stała zakw alifik ow a­ na przez władze polskie do przymusowego zlikwidowa­ nia, czyli dowieść, że dany osobnik jako „ofiara te- ro ru polskiego", zmuszony został do opuszczenia nie ­ gościnnych progów Polski! Do urzędów likwidacyjnych jęli więc koła tać bezp ośr ed nio i pośrednio rozmaici Niemcy, pragnący stać się temi „ofiarami"...

Niestety, nie wyzyskaliśmy odpowiedniej chwili, — nie skorzystaliśm y z pomyś lnych k o n ju n k t u r i

(9)

Nr. 15

T Y G O D N I K

I L L U S T R O W A N Y

283

nień, któ re niewątpliwie zm niejszyłyby ilość ludności niemieckiej, a także i jej stan posiadania ziemskiego stokroć silniej.

Pomimo je dnak n ak azy berlińskie, Niemcy emigro­ wali w dalszym ciągu, zre sztą usunięto przymusowo kilka tysięcy optantów (co stanowiło zaledwie połowę tego, cośmy mieli prawo usunąć), dość, że liczba mniej­ szości niemieckiej w r. 1928 w obu omaw ianych w oje ­ wództwach spadła znów do 11,8% na Pom orzu i do 11,6% w Wielkopolsce.

R ozpatrując dołączone mapki, widzimy jednak , że rozmieszczenie tej mniejszości jest dla nas pod k a ż ­ dym względem niepomyślne, a w danym razie może i musi stać się ba rd zo niebezpieczne.

pry w atn a z n a jd u je się w rękach niemieckich i gminy te położone są przew ażnie w najniebezpieczniejszych dla nas miejscach.

Stosunek posiadanej ziemi do liczby mieszkańców okaże się jeszcze bardziej groźny, jeśli uwzględnimy tylko własność p ry w a tn ą polską i niemiecką. W 13-tu powiatach nadnoteckich, stanowiących granicę pomię­ dzy W ielkopols ką a Pomorzem, na ogólną ilość ziemi pry w atnej , wynoszącą 746,967 ha (ogólny obszar tych powiatów wynosi 988,410 ha), w r. 1914 w rękach nie­ mieckich było 399,843 ha, a w polskich tylko 347,124 ha. Prz ez 6 lat gospodarki polskiej, zdołaliśmy od N iem­ ców odebrać tylko 81,981 ha, czyli, że w ty m obwodzie (dawniej regencja Bydgoska) od odbudowania Polski,

szkalnych i ostatnio, nikczemne pra w o o przymusowem wywłaszczeniu tam, gdzie tego będzie w ym agała „za­ grożona niemczyzna" — to eta py konsekw entnego i sy­ stematycznego wyw łaszczania ziemi polskiej, — w y ­ właszczania, któ re tysiącznemi utrudnieniam i kre dyto- wemi, nakazami i zakazam i admimistracyjnemi, grzyw ­ nami sądowemi i t. p. prowadzili Niemcy bez wytc hnie ­ nia i najmniejszej litości. To też, posiadłości niemiec­

kich w zachodniej Polsce nie można nazwać inaczej, jak, conajmniej w 75% zrabow an ą nam ziemią, i w k o n ­ sekwencji, wykup jej z rą k niemieckich jest tylko r e ­ stytu cją praw a własności. P od tym tylko kątem moż­

na i należy ro zpatryw ać stosunki polsko-niemieckie na kres ach zachodnich i ta k na to patrzą, zarówno

wy-Najgęściej z a lu d n iają Niemcy powiaty pograniczne, oraz pas nad Notecią, B rd ą i częścią W is ły około Grudzią dza. Gdyby można było w tak małej skali w y ­ kreślić zalu dnienie wedle gmin, przek onal ib yśmy się, że w ytworzył się o wiele gęściej zaludniony, isto tny „ko­ rytarz ", łączący P rus y Książęce (Wschodnie) z N iem­ cami, a na samem pograniczu z n a jd u je się „żywy w ał" niemiecki, całkiem otwarcie zresztą traktow any przez politykę h akatys tyczną rządu niemieckiego, jako przednia straż niemczyzny, o tyle sk uteczniejsza, że dzia ła na gruncie i w obrębie granic Polski. P o tamtej stronie zresztą, Berlin jak najusilniej p racuje n ad w y ­ tworzeniem takiego samego „żywego w ału" niemiec­ kiego, p ro je k tu ją c i coraz energiczniej w pro w adzając w życie kolonizację pogranicza przez osadników z głębi Niemiec, prz y jednoczesnem wydz ie ra niu najrozmai- tszemi sposobami ziemi z r ą k polskich.

Jeżeli w globalnem ujęciu, liczebność Niemców w zachodniej Polsce nie jest zbyt wielka, to wprost zatr w ażająco p rzedsta w ia się ich stan posiadania zie m ­ skiego, co graficznie prz edsta w io ne jest na drugiej mapce B. Prosty rzut oka wskazuje, ja ka istnieje tam szalona dysproporcja pomiędzy liczebnością Niemców. Pogranicze, oraz „korytarz" nadnotecki z n a jd u je się w po siad an iu Niemców, k tó r z y naogół m a j ą w W ie lk o ­ polsce w swych rękach 25,1% a na Pom orzu 22,6% całego obszaru tych województw; W pow iatach po g ra­ nicznych i nadnoteckich posiadłości te dochodzą do 50% niemal, przyczem są gminy, gdzie cała własność

procent posiadłości niemieckiej spadł zale dwie z 40,8% na 32,4%.

W całej Wielkopolsce było w r. 1914 w rękach nie ­ mieckich 966,053 ha, a w r. 1926 jeszcze 667,187 ha, czyli, że odzyskano zaledwie 298,866 ha.

Na Pomorzu niemiecka posiadłość pry w a tn a w yno­ siła w r. 1914 — 309,354 ha, czyli 36,8%, a w r. 1926 jeszcze 204,261 ha, czyli 24,3%.. Razem tedy w woj. poznańskiem i pomorskiem posiadłość niemiecka wy­ nosiła 1.036,025 ha, czyli 24,1%. Jeżeli więc ludność niemiecka wynosiła w tym że czasie około 11%, to j a ­ sne jest, że Niemcy po siad ają w Polsce o wiele więcej ziemi, niżby to powinno było przy p ad ać w stosunku procentowym i że posiadłość ta nie zmniejsza się tak, jakby nakazyw ała elem enta rna sprawiedliwość. P a m i ę ­ tać bowiem należy, że, aczkolwiek wywłaszczeń ziemi polskiej, w formalnem tego słowa znaczeniu dokonano na rzecz „zagrożonej niemczyzny" tylko w 4 w y p a d ­ kach, to je d n ak olbrzymia większość gruntów, z n a j­ dują cych się w rękach niemieckich jest wynikiem w y­ właszczeń faktycznych, a mianowicie tej polityki ger- manłzacyjnej, któ ra k a z a ła przedew sz ystkie m wyrwać Polakowi najtrw alszy grunt z pod nóg, a mianowicie ziemię. W ty m celu, rząd pruski, od najdaw nie jszych do ostatnich czasów otaczał kolonizację niemiecką rów ­ nie gorliwą opieką i m a te rja ln ą pomocą, ja k z drugiej strony utru d n iał na k ażdym k ro k u życie i pracę rol­ nictwa polskiego. S łynna bismarkowska Komisja Ko- lonizacyjna, pote m zakaz wznoszenia budynków

mie-bitni w tym kie runku działacze prof, Un. Pozn., p o ­ seł B ohdan W iniarski, b. prezes P ro k u r a to rj i Gener, w Pozn an iu p. Kazimierz Kierski, ja k i Związek O bro ­ ny Kresów Zachodnich, in sty tucja gorliwie i energicz­ nie pra cująca nad res ty tu cją należnych n am praw, na czele której stoi od szeregu la t d y rek to r Mieczysław Korzeniowski.

Na zakończenie, należy' podkreślić ogromną, sm utną dla nas różnicę, ja k a zachodzi w trak to w an iu sprawy polsko-niemieckiej w Polsce i w Niemczech. Podczas, kiedy tam olbrzymia większość społeczeństwa, w n a j ­ bardziej od dalonych od granicy polskiej kra jach, zmo­ bilizowała wszystkie swe siły, — zorganizowała się w niezliczonych verein ach, dysponujących ogromnemi

śr odkami m aterjaln em i i dążących do ponownego zra­ bowania nam Pomorza, Wielkopolski i Śląska, my, za­

chowujemy dziwną obojętność dla tych niesłychanie doniosłych spraw, ważnych dla wolności całej naszej własnej ojczyzny: m ając parę zaledwie organizacyj, broniących naszego zachodu, nie po pie ramy ich tak, jak na to ze względu na sw ą działalność zasługują i jak tego nasz własny in teres wymaga. Związek O bro ­ ny Kresów Zachodnich, pomimo, że broni całości Rzplitej i działa z całą en erg ją i świadomością swego zadania, poza zachodniemi dzielnicami liczy nadzw y­ czaj mało członków i, wstyd przyznać, w wielu m iej­ scowościach jest naw et praw ie nieznany...

(10)

284

T Y G O D N I K

I L L U S T R O W A N Y

Nr. 15

F IN A N S O W Y PL A N R A T O W A N I A R O L N IC T W A

Z

wracaliśm y już uwagę na tem miejscu na arty k u ły świetnego znawcy spraw rolnych w Polsce, d-ra Alfreda Morstina, z okazji wysuniętego przez niego na

łam ach krakow sk iego ,,Czasu" p ro je k tu organizacji sprzedaży ziemiopłodów. Obecnie czytamy na łam ach

Dnia Polskiego nowy arty k u ł tego fachowca p. t. Sa­ nacja finansów rolnictwa. U derza on przedew szystkiem

tonem stanowczym, niechęcią do półś rodków i oportu- nistycznego w ystrzegan ia się ostrych formułowań, jak- gdyby w obawie prz ed demagog ją polityczną i społecz­ ną. U derza również męskim optymizmem, k tóry nie w ah a się postawić obok siebie stwierdzenia ja k n a j ­ gorszej sytuacji i pokazania środków, mogących sy­ tuację tę polepszyć. . Chyba wszystkim tym czynni­ kom — pisze dr. Morstin — k tó re m ają w tej sprawie coś do powiedzenia, otw orzyły oczy fakty niezbite, ja k obniżenie wpływów podatk ow ych i dochodów z monopolów, masowe bankructw a w handlu i p rzem y ­ śle i groźna przestroga, że jeżeli się nie załatwi s p r a ­ wy pomocy finansowej dla rolnictwa, nie czekając na pro blem atyczną pomoc z zagranicy — to życie gospo­

darcze musi się załamać w zupełności".

P la n au to ra polega na rozróżnieniu dwu typów d ł u ­ gów, obciążających rolnictwo: długów, któ re z różnych pow odów muszą być przez rolników uiszczane bez ż a d ­ nych udogodnień, i długów, co do któ rych ingerencja państwa jest możliwa i konieczna. Do ty p u pierwszego zalicza au to r długoterminowe pożyczki tow arz ystw k r e ­ dytowych, długi hipoteczne względem osób prywatnych, długi w ban k ach pryw atn ych i zaległości podatk ów komunalnych. Inne zobowiązania, zd an ie m autora, wy- m agaią dobroczynnej ingerencji państwa. Żąda więc dr. Morstin amnestji dla zaległości po d atk ó w państw o­ wych, twierdząc, że wzmocni to znakomicie bieżące wpły w y podatk ow e Tę samą zasadę propaguje au to r w stosunku do zaległości w Kasach Chorych i U bez­ pieczeń. K re d y t w bankach państwowych powinien być, zdaniem autora, skonw ertowan y w ten sposób, aby d a ­ wał roczne m oratorium, sześcioletnie rozpłaty i obni­ żenie stopy procentowej do 6 rocznie. Ale najciekaw ­ szy jest pro jek t d-r a Morstina odnośnie do zobowią­ zań lichwiarskich, jak wiadomo, bardzo rozoowszech- nionych w rolnictwie- Na ten cel rząd musiałby w y­ puścić prem jo w ą pożyczkę w ewnętrzną i wzamian za zabezpieczenie hipoteczne dać lichwiarzom — nawet używ ają c pewnego przym usu — pre m io w ą obligację. T a kate gorja wierzycieli od dwóch lat bierze tak duże procenta, że o ich ookrzywdzeniu nie może być mowy, a wielu z nich będzie zadowolonych że zamiast nie­ pewnej należności — staną się posiadaczami pewnego pa pie ru".

Ten ostatni pro jek t niewątpliwie jest ryzykowny. Czy je dnak nie należałoby się chwycić śr odków h e­ roicznych tam gdzie to jest koniecz ne? J e d n o bowiem jest pewne: jeżeli rząd nie przyśpieszy p ro j e k to w a ­ nych ustaw ratowniczych, to mogą one być w znacz­ nej mierze spóźnione, A przecież to nie leży w in te­ resie ani rolnictwa, ani państw a w całokształcie.

L IT E R A C I TEŻ M U SZĄ CZYTAC

P

d nieco złośliwym ty tu łem Pomoc umysłowa dla literatów porusza słuszną sprawę R. B ystrzyński na

łam ach Rzeczypospolitej (Nr. 87): zasobne polskie bi-

bljote ki z uniw ers yte cką na czele prz ysto so w ane są prz edew sz ystkie m do potrzeb naukowców i przew ażnie dostępne dla ludzi nauki. Niema natomiast zupełnie biblio tek dla literatów, którzy, jeżeli chcą utr zym ać się „w kurs ie " i być obeznanymi z bieżącemi publikacjam i za pośr ed nictw em pism krajow ych i zagranicznych lub przez bezpośr ed nie obcowanie z dziełami literackie- mi — skazani są na czytelnie prywatne, niekompletne i niew ystarczające. „W yglą da tak — pisze auto r a r t y ­ k u łu — że ważniejszy jest od Sienkiewicza lub W y ­ spiańskiego ten, k tó r y pisze o Sienkiewiczu i W y s p i a ń ­ skim. W y g ląd a tak, że biblioteki trzeba przepełnia ć tylko takiemi dziełami, któ re weszły w stad iu m kiedy to się już książka „jak figa ucukruje. jak ty toń uleży", kie dy przes tała być puls ują cym współczesnością tw o­ rem, a s t a ła się tekste m w ydanym na żer historyków lite ratu ry ".

Z ty m żerem to jest trochę Drzesada ale fakt pozo­ staje faktem, że regulaminy naszych bibliotek *ab są ułożone, ja kgdyby egzem plarz an ks ążk. A dam czew ­ skiego o Żeromskim powinien oyć każdem u dostępny, gdy natomiast egzem pla rz „Popio łów" można otrzymać dopiero po prz edsta w ie niu zaświadczenia od profesora uniwersytetu, że dany czytelnik jest badaczem tw ó r­ czości powieściowej. Czy to nie bezsens ? Czy d o p raw ­ dy chodzi o zatamow an ie czytania powieści i ograni­ czenie lek tu ry do książek naukow ych? „Żebyśmy mieli choć tysią czną część tego co nau kow cy !" — woła B y ­ strzyński. I niema w tem dopraw dy wielkiej p r z e ­ sady,

G O E T EL P O A N G IE L S K U

T \ r. Marjan Z. A rend (Tęcza, Nr. 13) przynosi wia-

domość oddaw na oczekiwaną, że drukow ana na łam ach Tygodnik a Illustrowanego powieść F e r d y n a n d a Goetla p. t. „Z dnia na dzień" wyszła już w ję z y k u angielskim.

„N ak ład em Elk ina Mathew sa w Londynie u k azała się powieść F e r d y n a n d a Goetla p. t. „Z dnia na dzień"

w tłumaczeniu angielskiem. Tłumaczka, Miss W in fred Cooper, w ywiązała się ze swego zad an ia ku ogólnemu zadowoleniu krytyki, darzącej p rzek ład ten epitetem „admirable". P onadto goetleowskie „From Day to D ay" wychodzi w świat anglosaski pod auspicjami nie byle jakiemi, bo nie kto inny jak sam znakomity J o h n Galsworthy, przyjacie l Jó zefa Conra da i gość zeszło­ roczny polskiego Pen-C lu bu, napisał wstęp, w któ rym słusznie podkre śla nowość i trudność arcyciekawej m e­ tody powieściopisarskiej pierwszego utw oru Goetla, j a ­ ki się ukazuje w przekładzie angielskim. Galsw orthy podnosi efektowność swej pochwały przestrogą, d an ą niedoświadczonym angielskim pisarzom, aby nie o d ­ ważyli się iść zbyt pochopnie za p r z y k ła d e m tej m eto­ dy, polegającej na równoczesnem kre śle niu dziennika bohatera-pisarza i powieści autobiograficznej, pisanej przez tegoż bohatera. „Times Litterary Supple m ent" zamieszcza na tem at Goetla i jego powieści recenzję niezwykle obszerną i zaszczytną, k tó r a zachęci publicz­ ność angielską do intensywniejszego, niż d otąd zain tere­ sowania się twórczością polskich beletrystów. Byłoby to pożądane, choć spóźnione, oddanie sprawiedliwości li­ teratu rze polskiej, beznadzi ejnie dotychczas dystan so ­ wanej na anglosaskich ry nkach księgarskich nietylko przez Niemców i Rosjan, liczniejszych od nas, lecz naw et przez narody liczebnie daleko słabsze, ja k np. Holendrów, Duńczyków, Szwedów, Węgrów".

G Ę S I I G Ą S K I

T

rzeci już chyba raz wra camy w tej ru bryce do spraw, zw iązanych z rozkwitem poezji na łam ach katowickiej Polonji, choć, trzeba przyznać, że istnieją

sprawy i ważniejsze i mniej nudne na świecie. Je żeli je dnak jakiś objaw pow ta rz a się nagminnie na łamach tego samego pisma, to widocznie nie jest on zasługą jednostki, lecz zbiorowości: nietylko bowiem re dakcja bierze za to odpow iedzialność na siebie, ale ponadto i każd y cichy czytelnik tego pisma. Ponieważ milcze­ nie w ta kim w y p a d k u oznacza przytakiwanie, przeto w racamy raz jeszcze to tego tematu.

Rozumiemy dobrze, że pan Gąska, gdyż o nim tu

natu raln ie mowa [choć istnieje w tem piśmie rodzony brat jego t. zw. Jotes) gdy się zakochał po raz p ierw ­ szy musiał napisać wiersz liryczny do ukochanej, wiersz k tóry był potem przyczyną wielu przykrości, jakie miał w żvciu Miłość to ma do siebie, że obnaża człow:eka — natomiast ironja. poczucie śmieszności są już uczuciami człowieka w ofensywie k tóry krytykuje , wyszydza i gromi Tu już niema okoliczności łag o d zą­ cych, tu trzeba dowcipem i kunsztem górować nad te ­ matem, w przeciwnym bowiem razie musi ta k a donki- szoterja czynić wrażenie żałosne.

Tym razem (Nr. 2327) gąska postanowiła z a a ta k o ­

wać b. m arszałka senatu prof Szymańskiego we „fraszce" p. t. Reformator. Nie myślimy tu bronić przed

G ą sk ą działalności prof. Szymańskiego, w czasach je d ­ nak „Cyrulika W ars zawsk iego" popisywać się publicz­ nie wypocinami tego rodzaju, jest dowodem n iep raw d o ­ podobnej bezkarności pisma wobec swych czytelników.

„Nie spotkał się w Polsce z posłuchem, G dy czcić chciał kijow ską w ypra w ę — Śmiech pusty, milczenie mu głuche Za odzew dał naród niemrawy..."

Może nawet niem raw y naród dał komuś za odzew pusty śmiech i głuche milczenie, ale należało to raczej utrzy myw ać w tajemnicy. Dalsze zwrotki tej „fraszki" są gorsze. Nie p rzed ru k u jem y ich za nic. Skład am y również uroczyste zobowiązanie, że nigdy już nie b ę ­ dziemy pisać o poezji katowickiej Polonji. P a n Gąsk a i inne gąski p rzes tają dla nas istnieć. Wolimy już czas poświęcać gęsiom prawdziwym , tłustym i opierzonym, ponad 5 kilo wagi. J e s t przynaj mniej co wziąć w rękę.

M U ZEU M N A R O D O W E W R. 1935

T A L E N T L IT E R A C K I „N A PR ZO D U "

T

ydzień temu, w ostatnich Ideach i Zdarzeniach, po­ ruszaliśmy spraw ę tej rubryki „Naprzodu", w k tó ­ rej przedrukow yw ane są utw ory wielkich polskich p i­ sarzy w te n sposób, żeby uzyskać prz ygodne aluzje do w ydarzeń dzisiejszych, ujętych pod k ą te m p oglą­ dów politycznych tego pisma. Cytowaliśmy ta m w ła ­ śnie piękny ury w ek z „Balladyny" Słowackiego, z k t ó ­ rego miało wynikać, że mamy za duże podatk i w P o l­ sce, a wynika, że naciąganie znakom itych utworów do potrzeb codziennych jest czynnością niewdzięczną i ryzykowną. Ale ostatecznie nie było w tem nic zd ro ż ­ nego: lepiej drukow ać Słowackich i Mickiewiczów, niż własne kiepskie Gąski.

I oto nagle ta mał oważ na spraw a stała się ważną.

Naprzód w N-rach 70 i 71 w ydrukow ał w całości no­

welę Ste fana Żeromskiego p. t. „A nanke", zamieszcza­ jąc następ u iącą nota tkę in formac yjną: „P rzedrukow y- w uje my dziś nieśmiertelną nowelę wielkiego pisarza, któ ra fest ta k samo dziś aktu alna, ja k przed 36-ciu laty. Dzisiejszą jej ak tu alność podkreś liliśmy dla czy­ telników ery sanacyjnej zapomocą drobnej zmiany, zaczerpniętej z rzeczywistego wyp ad ku, k tóry się zd a ­ rzył prz ed kilku dniami. W ten sposób czytelnicy ł a t ­ wo zrozumieją, dlaczego to opowiadanie wielkiego p i­ sarza jest nieśmiertelne". T ą drobną zmianą, zaw artą istotnie w kilku słowach, jest ta kie przeinaczenie no­ weli, że motywem jej głównym jest zamiast przyjęcia praw osław ia — wstąpienie do Związku Strzeleckiego.

Kur jer Czerwony (Nr. 77) pisze w tej sprawie: „Ten

barbarzyński postępek nie wvmaga chyba komentarzy. Dla celów agitacji party jn ej sfałszowano teks t jednego z najwięks zych pisarzów polskich, czystego ducha, gó­ rującego przez całe swe życie nad wszelkiemi niskiemi sporami i waśniami, człowieka, k tó r y z za grobu nie może protestow ać".

A Wiadomości Literackie (Nr. 14) kom entują: „po­

stępek N aprzodu jest czemś nieprawdopodobnem . P o ­ mińmy sam idjo tv zm zestawienia wstąp ien ia urzędnika w naszych w arunkach do „Strzelca" (nawet jeżeli się to dzieje pod przymusem) z przejściem za czasów nie ­ woli na prawosławie. Pomińmy fakt, że pate tyczna i tak groźnie przez Żeromskiego prz edsta w io na rozpacz żony z pow odu zhańbienia się męża nabier a w tem oświetle­ niu cech komicznych Pomińmy wreszcie, że zapowiedź ..drobnej zmiany" daje .N aprzód" w pierwszym od cin­ ku. a samą zmianę w drugim, i w ten sposób czytelnik, któ ry nie miał w rę ku pierwszego odcinka, nawet nie jest o tej .drobnej zmianie" poinformowany, a tem sa ­ mem został oszukany, gdvż Żeromski nie pisał tego co pod iego nazwiskiem idzie w świat. Wszystk o to są niemal drobiazgi w porów nan iu z tem, że dla krótko- dvstansowvch może jednodniowych, celów polity cz­ nych bezceremonialnie dopuszczono się fałszerstwa dzieła sztuki, wypaczają c je nietylko pod względem mer yto ry czn ym ale i estetycznym Żaden cel — choćby słuszny — nie może uświęcić tego rodzaju środków. Raczej możnaby powiedzieć, że tego rodzaju środki kom prom itu ją nawet najsłu sz niejsze cele".

Nie ulega wątpliwości, że czyn „N aprzodu" należy zakwalifikow ać jako ostrą manję. Nie można sobie inaczej w ytłumaczyć tego barbarzyństw a, jak chorobli­ wą chęcią wciągnięcia wszystkiego, co zostało k ie d y ­ kolwiek napisane, w krą g własnej walki politycznej. W ten sposób można trawesto w ać każd y niemal utwór świata, czyniąc w nim owe „drobne zmiany". Czy nie byłoby logiczniej napisać nowelę o określonej te n d e n ­ cji polity cznej? Nawet jeśli jej auto rem będzie ktoś daleki od siły ta lentu Żeromskiego, domowy talent „N aprz odu", zdobędzie sobie większy rezonans, niż farbowanie niebieskiego lisa na kolo r rodzimej lisiury.

Psychoza. Może n aw et sam fakt nie jest, ja ko bez znaczenia, ta k oburzający, ja k jego motywy. Coraz bardziej pachnie w naszem życiu politycznem klinik ą psychopatologiczną.

U P IÓ R W O PER Z E

T y T operze całego świata poczyna coraz bardziej

** straszyć. Dopóki problemat kryzysu opery był

w ytworem czysto polskich stosunków możnaby było się bronić przys łowiową niemuzykalnoś cią Polaków, wreszcie zastraszającym brakiem k u ltu ry muzycznej wśród szer okich w arstw inteligencji. A le te raz n a d ­ chodzą coraz bardziej nie pokojące wieści z n a j b a r ­ dziej muzy kal nych miast świata, któ re z d a ją się w sk a­ zywać, że w operze zagosp odarował się nadobre upió r zagłady, którego niełatwo st am tąd będzie wyrugować.

P. W ł. Pięta-Urbanowicz ch arakteryzuje kryzys ope­

rowy we F ra n c ji i w A u strji bardzo szczegółowo w a r ­ ty kule p. t. „Światowy kryzys operowy ‘ (K urjer Po­ ranny, Nr. 93). Zacytujem y tu z tego a rty k u łu ustęp

z przemówienia posła Loquin ’a, uz asa dniają cego w p a r ­ lamencie konieczność podwyższenia subwencji dla Opery Paryskie j do 3.200,000 fr., gdy subwencja ta w roku 1928 wynosiła wszystkiego 1.600 000 fr., a więc zaledwie połowę. „W pierwszem półroczu 1929 — m ó­ wił Loąuin — sezon te a tra ln y by ł w yją tk ow o niep o­ myślny. T ak a sama sy tuacja d a je się zauw ażyć w t e a ­ trach operowych zagranicą. W szystk ie te a try operowe w Europie, administrow ane lub subwencjonow ane przez państw a lub miasta — Berlin, Wiedeń, P ra g a — w y­ kazały w r. 1928 bilansy bierne, prz ekraczają ce w nie ­ któ rych w ypadkach miłjony, miljony franków". D y s ­ kusja, ja ka rozwinęła się na ten tem at w prasie, p r o ­ w adzona prze w ażnie przez fachowców, w ykazała, że k ażdy z ekspertó w d o p a tr u je się przyczyn kryzysu w najzupełn ie j innych elementach; u tr u d n ia to jeszcze o rjenta cję co do pro gram u nap raw y.

(11)

Nr. 15

T Y G O D N I K

I L L U S T R O W A N Y

285

Jeden z zaułków tarnowskiego ghetta

Od roku 1333-go Tarnów stał się m iastem

na praw ie niemieckiem, a to na podstaw ie

przyw ileju, nadanego przez króla W ła d y sła ­

wa Ł okietka Spicymierzowi z M elsztyna

i Tarnow a. Od tego czasu zaznacza się stały

rozwój m iasta, głównie dzięki opiece p o tęż­

nych jego panów, z których zasłużył się mo­

że najw ięcej p rzed o statn i przedstaw iciel ro ­

du na Tarnowie, hetm an J a n Tarnow ski

św ietny zwycięzca z pod O bertyna. P rzez sto ­

sunki i w pływ y swych panów rodow ych m ia­

sto zyskiw ało coraz liczniejsze przyw ileje,

które przyczyniły się do w zrostu dobrobytu

jego mieszkańców.

Po krótkiem w ładztw ie

K rzysztofa Tarnowskiego, syna hetm ana, p rz e ­

chodzi gród Tarnowskich, jako posąg córki

hetm ana, Zof ji, do rodziny Ostrogskich, co spo­

wodowało naw et zaja z d niezadow olonych p o ­

tomków bocznej linji Tarnowskich, załag o­

dzony osobistą interw encją króla Zygm unta

Augusta, któ ry p rzysądził Tarnów Ostrogskim.

Później przeszło m iasto w posiadanie S an ­

guszków, by wreszcie, uniezależnione od zam ­

ku, rozpocząć w łasny żywot jako wolne m ia­

sto, p od dane państw ow ej adm inistracji au-

strjack iej z najw yższym na całą ówczesną

G alicję sądem ,,Forum nobilium".

Gmach,

który był siedzibą owego najw yższego try b u ­

n ału wym aga obecnie odnowienia i k o nser­

Pomnik rodziny Tarnowskich

W G R O D Z I E

T A R N O W S K I C H

S

zeroka, nieźle u trzym ana ulica K rakow ska

prow adzi z wygodnego i obszernego

dw orca kolejowego w Tarnow ie do w nę­

trz a m iasta. Zdobią ją liczne sklepy, m aga­

zyny mód i nowości; w ich

urządzeniu

p rzejaw ia się tu i ówdzie sporo sm aku e ste ­

tycznego. Tarnów słynie od daw na ze sztuki

kraw ieckiej. C harakter, m iasta jest handlow y,

przew aża ludność żydowska, zam ieszkująca

dzielnicę

wokół ulicy Lwowskiej i placu

Rybnego, któ ry obok targu na pięknym R y n ­

ku i na Burku, jest głównym ośrodkiem h a n ­

dlu tarnow skiego.

W dni deszczowe nie bardzo estetycznie

p rzedstaw ia się owo ghetto, a niektóre jego

uliczki, zak ątki i zaułki u rą g a ją w prost n a j­

prym ityw niejszym wym aganiom higjeny i e-

stetyki. Pod tym względem ghetto tarnow skie

nasuw a liczne analog je z równie zaniedbane-

mi i cuchnącem i zaułkam i wileńskiemi. Czy

nie należałoby, nie p su jąc w niczem starego

i historycznego ch arak teru naszych m iast p ro ­

wincjonalnych, przestrzegać w nich większej

czystości i p o rząd ku?

W k raja ch zachodu,

w Niemczech, H olandji

czy we W łoszech, nie

słynących przecież do-

niedaw na

ze

zbytniej

czystości, nie znajdzie

się nigdzie tyle brudu

i niechlujstw a, a naw et

w najm niejszych m ia­

steczkach, do których

zjeżd żają nieraz tłum nie

cudzoziemcy, m ożna z a ­

m ie s z k a ć

w

m n ie j

lub bardziej kom forto­

wych hotelach z k a lo ry ­

ferami i bieżącą w odą

/v każdym pokoju, U nas

ń e ste ty jest inaczej! A

wielka

szkoda,

gdyż

brak czystości i p o rz ą d ­

ku, brak wygodnego p o ­

m ieszczenia na jedną,

czy dwie noce o dstrasza

mniej

odw ażnych

od

zw iedzania m iast i m ia­

steczek polskich, m ogą­

cych się pochlubić nie-,

jednokrotnie

i s t n e m i

skarbam i sztuki!

Tarnów jest pod tym względem jednem

z ciekaw szych m iast M ałopolski zachodniej.

Pociąga już samo położenie w śród pagórków

w niedużej odległości od D unajca. N a jednym

z owych pagórków wznosi się czarujący, ś re ­

dniowieczny kościółek św. M arcina, dokąd

letnią p o rą ciągną sznury pobożnych p iel­

grzymów, jakoteż m iłośników sztuki i piękna.

M alow niczy bowiem widok rozlega się stąd na

ca łą okolicę, aż hen ku K arpatom z jednej

strony, z drugiej zaś ku Mościcom, których

szybki i chw alebny rozwój przyczyni się nie­

zaw odnie wielce do w zrostu samego T a rn o ­

wa. Na drugiem wzgórzu, odległem nieco od

góry św. M arcina z n a jd u ją się nikłe tylko

ruiny pierw otnego grodu Tarnowskich, p rz e ­

niesionego z czasem w dolinę, gdzie poczęto

się rozbudow ywać głównie wokoło ro z ra sta ­

jącego się i coraz bogaciej zdobionego kościo­

ła kollegjalnego, zamienionego na kościół

katedralny, jeden z najpiękniejszych w P o l­

sce,

Tarnów, przecięty rzeczką W ątok, p rz e ­

p ły w ającą przez dzisiejsze przedm ieścia, z a ­

wdzięcza, — jak się z d aje — swą nazwę d u ­

żej ilości tarniny, rosnącej podówczas w tych

m iejscach.

Tak przynajm niej p o d aje D łu ­

gosz.

Renesansowy ratusz w Tarnowie

M auzoleum Bema

Pfroto-Plat

w acji przez miasto, ce­

lem o c h r o n i e n i a

go

przed

w a n d a l i z m e m

p ryw atnych

nabywców

tego ciekawego zabytku

budowli p ijarsk iej.

Z zabytków Tarnow a,

św iadczących o chlubnej

jego przeszłości n a jc ie ­

kaw sze

są:

K a t e d r a

i

R atusz.

Nie

brak

również

p o w a ż n y c h

szczątków daw nych m u­

rów ochronnych, z k tó ­

rych słynął gród T a r­

nowskich. M ożna je o-

glądać z kilku podw órzy

domów przy ulicy W a ­

łowej.

K a te d ra

tarnow ska,

na zew nątrz nieźle z h a r­

m onizowana

b u d o w l a

o ch arak terze gotyckim

z l i c z n e m i z c z a s e m

przybudow anem i k a p li­

cami i w ysm ukłą wieżą,

(12)

286

T Y G O D N I K

I L L U S T R O W A N Y

Nr. 15

Cenny i stary ornat z katedry w Tarnowie

uw ieńczoną zło tą koroną, p osiada w swem

w nętrzu ogromne bogactwo

dzieł sztuki.

N ajdaw niejszym

pom nikiem

jest ciekawy

w ry sunku i ujęciu renesansow y podw ójny

sarkofag J a n a A m ora, k asztelan a krakow skie­

go

i

J a n a ,

w ojew ody

sandom ierskiego.

W p rezbiterju m z w racają uwagę dwa, olbrzy­

mich

rozm iarów,

pom niki

grobowe

T a r­

nowskich i Ostrogskich.

Pom nik

hetm ana

Tarnow skiego i jego syna K rzysztofa z do­

łączonym z boku pom nikiem Zofji, córki h e t­

m ana, psującym nieco harm onję całości, jest

dziełem wybitnego a rty sty włoskiego, J a n a

M arji Mosca, znanego u nas powszechnie pod

nazw ą Padow ana, sprow adzonego do Polski

przez króla Zygm unta Starego, celem wyko­

nania nagrobka królewskiego w K aplicy Zyg-

m untow skiej w K ated rze na W aw elu. Pomnik,

tw orzący rodzaj kaplicy, zakończony jest

pięknym w linji kapitelem , ozdobionym w sp a­

niałym m aszkaronem , n ad którym na szczy­

cie wznosi się w yniosła postać zm artw ych­

w stałego C hrystusa. Pola, po k ry te bogatem i

płaskorzeźbam i, przedstaw iaj ącemi fragm enty

zwycięstw znakom itego wojownika, jak rów ­

nież pilastry , zdobne wT rozpow szechnione po ­

dówczas pano pljo ny i groteski oraz c z a ru ją ­

ce, prześliczne w m iękkości linji i subtelności

w yrazu dwa aniołki śmierci stanow ią św ietne

tło dla spoczyw ających, jakby snem złożo­

nych, obu postaci wojowników.

N aprzeciw tego istotnie pięknego pom ni­

ka, p rzekraczającego rozm iaram i nieco szczu­

płość m iejsca z n a jd u je się również olbrzym ie

m auzoleum rodziny O strogskich z m arm uru

i alab astru , d łu ta J a n a P fistra z W rocław ia.

J a k m auzoleum Tarnow skich jest k w intesen­

c ją stylu renesansow ego w Polsce, tak znów

pom nik grobowy O strogskich jest wymownym

p rzyk ładem

ładnego,

aczkolwiek

nieco

w ozdobach przeładow anego baroku.

N a d ­

m iar św ietnie z resztą rzeźbionych postaci

w prost p rzy tłac z a swojem bogactwem.

O prócz kilku jeszcze pom niejszej wagi

pomników i nagrobków należy przedew szyst-

kiem podkreślić szlachetne piękno i prostotę

linij sarkofagu B arb ary z Tęczyńskich T a r­

nowskiej, uw ażanego za jeden z n a jc iek a ­

wszych nagrobków kobiecych na świecie, obok

słynnego pom nika Illa rji w k ated rze w Luc-

ce, d łu ta Jacobo della Quercia. Sarkofag B a r­

bary T arnow skiej, um ieszczony bardzo n ie­

korzystnie w przyciem nionym zak ątku K a ­

tedry,

jest niew ątpliw ie dziełem jednego

z włoskich artystów , przebyw ających n a dw o­

rze wawelskim . J e d n i u w ażają go za pracę

B artło m ieja Berecci, głównego architek ty k ró ­

lewskiego i tw órcy K aplicy Zygm untowskiej,

inni zaś p rzy p isu ją jego autorstw o Jano w i

Cini'em u ze Sieny, również zajętem u przy

kaplicy królew skiej. Do tylnej ściany K a te ­

dry tarnow skiej w tulone są, usunięte z pre-

zbiterjum , prześliczne stalle z drzew a lipo­

wego, ozdobione bogato urozm aiconym o rn a­

mentem.

G odnem uzupełnieniem dzieł sztuki w K a­

ted rze samej jest skarbiec z niezliczoną ilo­

ścią kosztow nych tkanin, haftów i ornatów,

jak również artystycznie w ykonanych lich ta­

rzy, pochodzących przew ażnie z opactw a ty ­

nieckiego, kielichów, m onstrancyj i mis sre b r­

nych z pięknem i ornam entam i.

W związku

z bogatym skarbcem k ated raln y m n ależy w y­

mienić pięknie rozw ijające się M uzeum die­

cezjalne, m ieszczące się w gm achu Sem inar-

jum duchownego pod pieczołow itą opieką ks,

kanonika B ulandy. M uzeum tarnow skie, to

jedno z najbogatszych i n ajpiękniejszych m u­

zeów

diecezjalnych

na

ziem iach

Polski,

pow stałe w roku 1888 z inicjatyw y ks. bisku­

p a Łobosa. Z arządzenie papieskie tw orzenia

we w szystkich k raja ch muzeów kościelnych,

stało się pow ażnym bodźcem dla w

ieloletnie-,,Św. Anna Samotrzecia" . Rzeźba w drzewie, pochodząca z Olszyń. (Ze zbiorów muzeum diecez. w Tarnowie)

go kustosza M uzeum, ks. Bąby, do grom adze­

nia kosztow nych tkanin i m ateryj, jakoteż

rzeźb w drzew ie i glinie, oraz obrazów ścien­

nych i ołtarzow ych z m iasteczek i m iast d ie­

cezji tarnow skiej.

Dużo mieści się tu dzieł

p ędzla i d łu ta domowych arty stów wiejskich,

odkrytych niejako w kościółkach i chatach,

naw et w okolicy Sącza, Biecza, Szczawnicy,

całego wogóle P odkarp acia. Ks. B ulanda, k a ­

nonik K atedry, z zapałem i znajom ością rz e ­

czy kontynuuje p racę ks. Bąby, grom adząc

wT dalszym ciągu prześliczne obrazy, figurki

z drzew a polichrom ow ane z XIV, XV i XVI

wieku, jak rów nież tkaniny, w śród których

na uwagę sp ecjaln ą zasługuje ogromna ilość

praw dziw ie pięknych i w artościow ych o rn a ­

tów, istnych dzieł sztuki.

U licą Jó z efa Piłsudskiego, przy której m ie­

ści się muzeum, podążam y m iłym spacerkiem

przez świeżo zabudow ującą się dzielnicę do

obszernego p a rk u m iejskiego, gdzie na w y­

sepce w śród jeziorka wznosi się w stylu neo-

klasycznym , przed dwoma laty przez Szyszkę-

Bohusza zaprojektow ane, m auzoleum generała

Jó z efa Bema, b o hatera polsko-w ęgiersko-tu-

reckiego, o czem inform uje przybysza napis

w tych trzech językach umieszczony. Pom i­

mo otoczenia, pełnego n a stro ju i poezji, nie

czyni m auzoleum należytego w rażenia z p o ­

wodu zbyt wysokich i zbyt ozdobnych ko­

lumn korynckich, na których spoczyw a tu m ­

ba. K olum ny o k apitelach skrom niejszych

i o połowę niższe byłyby niezaw odnie o w ie­

le w yraziściej i silniej sp ełn iały swe zadanie!

Zwiedziwszy ład n y park, główny rez e r­

w uar pow ietrza dla dzieci i dorosłych, z d ą ­

żam y zpow rotem do m iasta poprzez nielu dz­

ko zabłocony i nie w oniejący plac Rybny,

na którym się mieści sta ra bóżnica z cieka-

wemi renesansow em i pozostałościam i we w nę­

trzu.

Z ajrzaw szy na placu K atedralnym

je ­

szcze do t. zw. domu M ikołajowskiego, na

którym w idnieje d a ta 1523, docieram y za

chwilę na Rynek. Tu u d erza przedew szyst-

kiem specyficzny

jego wyraz,

zw łaszcza

w dzień targow y. D okoła prześlicznego r a ­

tusza renesansow ego z attyk ą, podobną w r y ­

sunku do atty k i na krakow skich Sukienni­

cach (obydwie są dziełem J a n a M arji Mosca

Podaw ana!), ro zsiad ły się wieśniaczki i p rz e ­

kupki

z

owocami,

jarzynam i,

w ędlinam i

i przeróżnem i innem i rzeczam i. O podal znów

w ieśniacy sp rz e d a ją wyroby drew niane, n a ­

czynia domowe, sprzęty, jako też prym ity w ­

ne, ale dowcipne nieraz w pom yśle zabawki,

cieszące naw et dorosłych. Bliżej znów m u­

rów, pod podcieniam i rozłożyli swe kram y Ży­

dzi, sp rzed ając galan terję, garderobę i bie­

liznę. Ruch, gwar, krzyk, ścisk! Sław ą cie­

szą się od wieków owe historyczne P odcie­

nia tarnow skie, pod którem i skupiał się ongiś

tra d y c y jn y handel winami węgierskiemi, roz-

syłanem i stąd na c ałą Polskę, I dziś, choć

na m niejszą,

nieporów nanie

skrom niejszą

skalę, życie kipi tu taj i wre.

Zboczywszy na chwilę w z a p ad łe zaułki,

w ulicę Z akątną i Z atylną, obejrzaw szy hi­

storyczną kam ienicę florencką z basztą o k rą ­

głą, przechodzim y przez M ato Schodki na

t. zw. Burek, plac targow y na konie i bydło,

by dostać się przez mostki na W ątoku na

sta ry cm entarz, gdzie uwagę naszą zw raca

przedew szystkiem m ogiła pow stańców z roku

1863-go, jak również grób znanego sybiraka

i p atrjo ty , R ufina Piotrowskiego. Poza cm en­

tarzem wznosi się drew niany, stary kośció­

łek, podobny do kościółka P an n y M arji, z n a j­

dującego się z tej strony m iejsca wiecznego

spoczynku w ielu zasłużonych dla ojczyzny

tarnow ian.

Dr. Franciszka Szyfmanówna

Cytaty

Powiązane dokumenty

Przemiany jakie następują w sferze kulturowej niosą duże wyzwanie technologom żywności, nie wystarczy bowiem tylko zrozumieć i poznać preferencje żywieniowe grup

Rzeczpospolita Obojga Narodów „musiała zapłacić wysoką cenę za silną politykę ekspansywną Szwecji. I była to nie tylko polityczna cena. Może być ona również

Wyniki przeprowadzonych badań potwierdziły, że osoby chore przewlekle dializowane w znacznym stopniu odczuwały wpływ choroby i prowadzonego leczenia na sferę

żącej mu całkiem poważnie przyszłości, niespostczeżenle, powoli... Koledzy udawali oczywiście, że nie wierzą, 1 podniecali chłopca coraz więcej swyin zwyczajem,

Na, drugi dzień po Mszy świętej, więc w sobotę przed Zesłaniem Ducha Świętego przyjął Molumbo swoją ostatnią Komunję i święte Namaszczenie... Wzruszeni

waniem treści modlitewnej swych pacierzy codziennych do istotnych potrzeb swej duszy; nie może sobie dać rady z pogodzeniem idącej w nim ciągle naprzód ewolucji

Biskup Chomyszyn (ob. 1225 założono pierwszy klasztor pauliński na Wegrzech Odtąd zakon ten zaczął się rozwijać bardzo szybko, zwłaszcza w Polsce, we Francji,

Obawiam się szczerze, że w naszych sodalicjach spory jeszcze będzie odsetek tych, którzy czytając ogłoszenie Konsulty o nad c h o ­ dzącej, miesięcznej spowiedzi