• Nie Znaleziono Wyników

Nasz Przyjaciel : dodatek do "Głosu Wąbrzeskiego" 1925.08.22, R. 2, nr 34

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Nasz Przyjaciel : dodatek do "Głosu Wąbrzeskiego" 1925.08.22, R. 2, nr 34"

Copied!
4
0
0

Pełen tekst

(1)

D o d a t e k d o G ło s u W ą b r z e s k i e g o

Nr. 34.

Wąbrzeźn sob.ta 22

sierpnia 1925.

Rok 2.

E w a n g e l j a

ś w . Ł u k a s z a r o z d z . 1 0 , w i e r s z 2 3 — 3 7 . O n e g o c z a s u r z e k ł P a n J e z u s u c z n i o m S w o i m : B ł o g o s ł a w io n e o c z y , k t ó r e w i d z ą to , c o w y w i­

d z i c ie . B o p o w ia d a m w a m , ń ż w i e le p r o r o k ó w i k r ó l ó w ż ą d a li w i d z i e ć , c o w y w i d z ic i e , a n i e w i­

d z i e l i i s ł y s z e ć , c o s ł y s z y c i e , a n ie s ł y s z e l i. A o - t o n i e k tó r y w Z a k o n i e p o w s ta ł , k u s z ą c Q o , m ó w ią c : N a u c z y c i e l u , c o c z y n i ą c d o s t ą p i ą ż y w o ta w i e c z n e ­ g o ? A O n r z e k ł d o n i e g o : W Z a k o n i e c o n a p i­

s a n o ? j a k o c z y t a s z ? A o n o d p o w ia d a j ą c , r z e k ł : B ę d z i e s z m ił o w a ł P a n a B o g a t w e g o , z e w s z y s tk i e ­ g o s e r c a t w e g o i z e w s z y s tk i e j d u s z y t w o j e j i z e w s z y s tk i c h s i ł t w o ic h i z e w s z y s t k ie j m y ś l i t w o ­ j e j, a b l i ź n i e g o t w e g o , j a k o s i e b ie s a m e g o . I r z e k ł m u : D o b r z e ś o d p o w i e d z i a ł: t o c z y ń , a b ę d z i e s z ż y ł . A o n c h c ą c s i ę s a m u s p r a w i e d l iw i ć , r z e k ł d o J e z u s a ! A k t ó ż j e s t m ó j b l iź n i ? A p r z e ją w s z y r z e c z j e g o J e z u s , r z e k ł : C z ł o w i e k n i e k tó r y z s t ę p o w a ł z J e r u z a le m d o J e r y c h a i w p a d ł m i ę d z y z b ó j c ę , k t ó r z y g o z ł u p i ł i i r a n y r u u z a d a w s z y , o d e s z l i, n a p o ł y u m a r ł e g o z o s t a w i w s z y . I p r z y d a ł o s i ę , ż e n i e k t ó r y k a p ł a n z s t ę p o w a ł t ą ż d r o g ą , a u j r z a w s z y g o , m i n ą ł . T a k ż e i L e w it a , b ę d ą c p o d l e o n e g o m i e j s c a i w i d z ą c g o , m i n ą ł. A S a m a r y ta n n i e k tó ­ r y j a d ą c , p r z y s z e d ł k u n i e m u i u j r z a w s z y g o , u l i ­ t o w a ł s i ę . A p r z y s tą p i w s z y , z a w ią z a ł r a n y j e g o , n a la w s z y o l iw y i w i n a ; a w ł o ż y w s z y g o n a b y ­ d l ę s w o j e , w p r o w a d z ił d o g o s p o d y i m i a ł p i e c z ę o n i m . A n a z a j u tr z , w y j ą w s z y d w a s r e b r n e g r o s z e , d a ł g o s p o d a r z o w i i r z e k ł : W e ź m ij g o n a s w ą o - p i e k ę ; a c o k o l w ie k n a d t o w y d a s z , g d y j a s i ę w r ó ­ c ę , o d d a m t o b ie . K tó r y ż z t y c h t r z e c h z d a s i ę t o b i e b l iź n im b y ć o n e m u , c o w p a d ł m ię d z y z b ó jc ę ? A o n r z e k ł : K tó r y u c z y n i ł m i ł o s ie r d z ie n a d n i m . I r z e k ł m u J e z u s : I d ź ż e i t y c z y ń p o d o b n i e .

□ □ □ □ □ □ □ □ □ □ □ □ □ □ !□ □ □ □ □ □ □ □ □ □ □ □ □ □ N a u k a z e w a n g e l j i .

D l a c z e g o n a z y w a P a n J e z u s u c z n i ó w S w y c h b ł o g o s ł a w i o n y m i ?

P o n i e w a ż d o c z e k a li s i ę p r z y j ś c i a n a ś w i a t Z b a w i c i e l a , w i d z ie l i G o w ł a s n e m i o c z y m a i s ł u c h a ć m o g l i n a u k J e g o .

D l a c z e g o c h c ia ł k u s i ć b i e g ł y w Z a k o n ie Z b a ­ w i c ie l a i u s p r a w ie d l i w i ć s i ę , k i e d y o t r z y m a ł o d p o ­ w i e d ź o d N i e g o ?

Ż y d o w s c y u c z e n i p r a w a , c z y l i, j a k w y r a ż a s i ę e w a n g e l is t a , b i e g l i w Z a k o n i e , s p r z e c z a l i s i ę w

t y m c z a s i e z s ,o b ą o g ł ó w n y w a r u n e k , p o d j a k i m m o ż n a o s i ą g n ą ć ż y w o t w i e c z n y , u w b i e g ł y w Z a k o n i e m n i e m a ł , ż e n a s w e p y t a n ie o t r z y m a o d J e z u s a o d p o w i e d ź , k t ó r a s p r z e c i w i a ć s i ę b ę d z ie z a ­ s a d z ie , j a k ą s t a w i l i w t y m w z g lę d z ie b i e g le j s i w Z a k o n ie i p r z e z t o c h c i a ł o s o b ę J e z u s a p o d a ć w p o d e j r z e n i e . Z a m i a r w ię c j e g o b y ł g z ł o ś l iw y , s k ie ­ r o w a n y p r z e c i w p r a w u o m ił o ś c i b l i ź n ie g o . J e z u s w s k a z u je m u s p o k o j n ie n a t o , c o p y t a ją c y w i e d z i e ć j u ż m u s ia ł z p r a w a . Z b a w ic i e l d a ł m u d o z r o z u ­ m ie n i a , ż e p y t a ł s i ę G o n i e d l a te g o , j a k o b y n i e z n a ł p r a w a , l u b p y t a ł z c h ę c i d o w ie d z e n i a s i ę , j e ­ n o z e z ł o ś c i i p o d s t ę p u . A ż e b y s i ę w i ę c u s p r a ­ w i e d l i w i ć , p y t a s i ę b i e g ły w Z a k o n ie o r o z w i ą z a ­ n i e r z e c z y w is t e j w ą t p li w o ś c i i o p r z e d m i o t s p o r n y , k o g o p r z e z t e n w y r a z „ b liź n i" r o z u m i e ć n a l e ż y .

D l a c z e g o J e z u s p r z y ta c z a t o o p o w i a d a n ie o m i ł o s i e r n y m S a m a r y t a n in i e ?

1 . A ż e b y w p r z y k ł a d z i e n a p y t a n i e b i e g łe g o w Z a k o n i e t e r n j a ś n i e j i z r o z u m i a ł e j o d p o w i e d z i e ć . 2 . A ż e b y m u w y r a ź n ie p o k a z a ć , ż e p r a w d z iw ą , c h o ć b y t y lk o p r z y r o d z o n ą m i ł o ś ć b l iź n i e g o , o k a ­ z a ć , w i n n i ś m y d l a k a ż d e g o p o m o c y p o t r z e b u j ą c e ­ g o , b e z r ó ż n i c y n a o s o b ę . 3 . A ż e b y u c z o n e m u w p r a w ie z w r ó c i ć n a t o u w a g ę , ż e i o n w i n ie n p o ­ r z u c ić s w ą n i e c z u ł o ś ć w z g l ę d e m N i e g o ( Z b a w ic i e ­ l a ) , w ła s n e g o w s p ó l w ie r c y i o k a z a ć M u m ił o ś ć , k i e d y S a m a r y t a n i n t a k m i ło s i e r n y m b y ł d l a o b c e ­ g o n a w e t p o d r ó ż n e g o . D l a te g o m ó w i J e z u s : „ I d ź i c z y ń t o s a m o ." 4 . A ż e b y w s z y s t k ic h w i e r n y c h n a u c z y ć , j a k n a l e ż y p e ł n i ć p r z y k a z a n i e m ił o ś c i b l iź n i e g o , ż e k a ż d e m u p o t r z e b u j ą c e m u t r z e b a p o ­ m a g a ć , c z y o n j e s t o b c y c z y z n a jo m y , b i e d n y , c z y b o g a t y , t e j s a m e j , lu b i n n e j w i a r y , j e s t p r z y j a c i e l e m , c z y n i e p r z y ja c i e l e m .

Najlepsze wiano.

Z m a r ł y p r z e d k i l k u l a t y b o g a c z w O d e s i e , k t ó r y w ł a s n ą p r a c ą i p r z e m y s ł e m d o s z e d ł d o m i l j o n o w e g o m a j ą tk u , t a k i ’z o s t a w i ł t e s t a m e n t.

„ W s z y s t k o , c o t y l k o p o s i a d a m o d d a j ę n a w ł a ­ s n o ś ć c z t e r e m m o im s i o s t r z e n ic o m d o r ó w n e g o p o d z i a ł u . A l e w t e d y d o p i e r o , o t r z y m a j ą n a l e ż n e i m c z ę ś c i s p a d k o w e , g d y s i ę w y k a ż ą , ż e p r z e z p i ę t n a ś c i e m i e s i ę c y s p e ł n i a ł y o b o w i ą z k i p o k o j ó w e k , p r a c z e k i k u c h a r e k p r z y w i ę k s z y c h g o s p o ­ d a r s t w a c h . P r a c o w a ć b ę d ą p r z e z 1 2 g o d z i n d z i e n n i e , w y j ą w s z y n i e d z i e l e i ś w i ę t a . W t y c h d n i a c h m a j ą w y s ł u c h a ć m s z y ś w ., n a u k i i p r z y -

(2)

— 134

-

tąpię do UTSRQPONMLKJIHGFEDCBAK o m u n ji s^v. W y k o n aw cy inpj os-ta- taiej w oli będą czu w ać, aby sp ad k o b ierczy n ie aiety lk o p raco w ały , ale w y k azały g ru n to w n ą zitajom ośó poleconych im obow iązków . P ro w a- daeiiie ich m a być m o raln e i bez zarzu tu .^

U szczęśliw ione tak w ielką fo rtu n ą dziew czę­

ta n aty ch m iast w zięły się do sp ełn ien ia w oli te- statora. P o o d b y tej nauce 863 m ężczyzn zgło­

siło się o ich ręk ę. K ażd y z n ich o trzy m ał je- daą odgo w iedź. „W ted y zo stan iem y w aszem i ŻOMAing gdy i wy p rzez 15 m iesięcy podobnie

Bg&i i prasować b ęd ziecie.“

Osy ten m iljo n o w y pan nie m iał słuszności?

Wszak n ajw ięk szym błędem p rzy zaw iera­

nia małieńiitw jest d zisiaj najczęściej w zg ląd na majątek, uu stanę j f hJt o i na u ro d ę ciała. A błąd ton m ś d się p )tem o k ru tn ien a m ałżo n k ach . Niejeden mąż i n iejed n a żona m u siała go oku pić eałem sło jem szczęściem , a n ieraz n aw et i życiem.

Bo i so s z b o g actw a n ajw ięk szeg o ? A lbo to ni® zn am y m ałżeń stw a, k tó ry m ch y b a p tasie­

go mleka nie b rak u je, a jed n ak szczęścia w ich dom u nie w id*ć. Z n am y i tak ie co ty lk o d w o ­ je rąk m ająd o p ra-

ey, eo si? ubogo p o b rali, a zaw sze im dobrza, szczę­

śliw i oni i w eseli.

Na cóż zresztą zda się majątek w ręku m arno traw ­ nego m ęża, lu b pod o p iek ą m odnie w y­

ch o w an ej żony ? Ż ona w y ch o w a­

n a m odnie, co to ty lko um ie czytać k aiążk i i g rać na fo rtep ian ie, a nie p o trafi u g o to w ać, u szy ć, zacerow ać, to niezm iernie ko sztow ny sp rzęt dl i m ęża jak ieg o k o l­

w iek stano w isku , ale p rzed ew szy st- kiem d la rzem ieśl­

nika i ro b o tn ik a.

N ie m a on żony go­

sp o d y n i, ale ty ik o to w arzy szk ę życia. M ieszczę śliw a ro d zin a, co tak ą m atk ę posiada, w jej rękaoh w szelk i zarobek m ężow ski choćby i zna e»uy, sto p n ieje jak o ten śn ieg n a słońcu i w króteo bieda zagląd n ie do tak ieg o dom u. A le i stanow isk® n ąjw y ższe nie zm n iejszy b y n ajm niej k rzy żó w , k tó ry m i spodobało sie B o g u naw iedzić m ałżonków - A lboż to nie w yciska n aw et k ró­

lew sk a k o ron a łez z oczów .

A u ro d a ciąlu ? Jed n a ciężka cl o ro b a, a

> iqkuość ju ż zn ik łą, jed n o dłuższe zm artw ien ie, a twarz ju ż zw iędła, jak ten k w iatu szek pod wpływem palących p ro m ien i słonecznych. Z re szlą 2 w iekiem nie p rzy b y w a u ro d y , zm arszczki tw arz p o k ry w ają, czoło ry ją głębokie b ró zd y , a w łos k ru czy siw ięje. Jeżeli w ięc u ro d a m iała być p o d w alin ą m ałżeńskiego szczęścia, to gdzież ow o szczęście? Jak że p raw d ziw ie m ów i D uch św. „O m ylna w dzięczność i m arna p ięk n o ść".

(P rzy p . 31, 30).

G łow na ulica w ystx.vy z p<w .ij.i4U ii p j boki h z {Jm i tą i bran:^ w ejśdjw ą u głęti.

O bsługa skrapla ulice dla uniknięcia kur u.

Jed n a jest u ro d a, k tó ra nie przem ij t. O to u ro d a duszy. T ą w łaśn ie u ro d ą starajcie się rodzice ch rześcijańscy ozdobić córki i synów w a szych, bo tej an i czas, an i choroba nie odejm ie, bo to sk arb , k tó ry nie p rzem ija.

D ziew eczka o d zn aczająca się pobożucś ńą, m iłością d la rodziców , u p rzejm o ścią dla sąsiadów , k tó ra dw ie ty lk o zn a d ro g i w sw ojeiu życiu, js d n ą do k .ś dola, a d ru g ą do p racy , tu k a w ie rzajcio nai, będzie n ieo m y ln ie n ajlep szą to w a­

rzy szk ą życia, w ierną p rzy jació łk ą, podporą w p racy i osło dą w cierp ien iach „N iew iasta b o ją­

ca się B oga, ta będzie ch w alo n a." (P rzy p . 31-30.) W szy stk im n aszy m - czy teln ik o m p rag n ący m w ejść w zw iązk i m ałżeń sk ie, tak iej żony życzę.

T « k a żo n a to sk arb n ieo cenio n y d la m ęża i d zie­

ci, to n ajlep sze w iano.

Zakonnik i wieśniak.

W zeszłem stu leciu żył w B aw arji k ap łan pobożny , O ciec H o freu ter k tó ry m iał szczegól­

n y d ar n aw racan ia zatw ard ziały ch g rzeszn ik ó w . U m iał tak łag o d n ie obchodzić się z ludźm i, że

z d alek ich stron p rzy b y w ali g rzeszn icy , by

sp o w iad ać się u n ieg o R az ste ją c p rzy oknie w sw em m ieszk an iu, u jrzał n a u licy ieśniaku, k tó ry ju ż p arę razy zam ierzał w ejść do dom u, ale zaw sze w ahał się i cofał. Z ro zu m iał k ap łan irnraz, o co chodzi, w y b ieg ł w ięc p rzed dom i p rzem ó w ił u p rzejm ie do w ieśn iak a. „P rzy ja­

cielu, zap ew n ie chcecie się sp o w iad ać. Z p rzy­

jem n o ścią słu żę w am - P ro szę w ejść". W ieśn ia­

k a zaraz o p u ściła nieśm iałość. W szed ł i w y­ zn ał szczerze sw e g rzech y . M oże w sześć lat później zaeh o ro w ał ów w ieśn iak ciężko. W ez­

w ał w ięc prób, sw ego i p rzy jął z rąk jeg o S ą- k ram eu ta św ięte. N a końcu zaś rzeki: „K sięże p ro b o szczu ! S k o ro u m rę, p ro szę p rzy sposobno­

ści pozdrow ić odem nie O jca H o freu tera. P ro ­ szę. m u pow iedzieć, że raz p rz ed 6 la­

ty sp o w iad ałem się u n ieg o i od teg o czasu nie D opełniłem an i jednego z d aw n iejszy ch ciężkich grzechów . O jciec H o f ren ter pew nie się tern u- cieszy"* —

(3)

— 135 -

Czarny Rycerz

Opowiadanie historyczne z XI wieku

34) przez

W ALEREGO PRZYBOROW SK1EGO

Zwykle siedząc w swej izbie, w wygodnem krześle, skórą ob;tem i poduszkami wylożonem, sim z sobą rozmawiał i rozpatrywał wszystkie zie i dobre struny sw-ego przydługiego kijow­

skiego pobytu. Pobyt ten bowiem był już bar­

dzo długi. Minęła wiosna, lato, jesień mijała i zima i drzewa pączki już puszczać poczęły, a król i rycerstwo nie myśluło rusz ć się z K jo wa. Zib .wy, uczty, turnieje ciągle trwały, ni­

by nieustanne zapusty.

— Bo i po co my się mamy stąd ruszać?

pytał samego siebie Leszek— albo nam tu źle, czy co? Jeść dają, pić także, szanują człeka, jak wojewodę, czegóż chcieć więcej ? Gród jest piękny, bogaty i z Carogrodu sprowadza mnó stwo rzeczy, których ani w Żembocinie, ani w Krakowie nawet nie znają. Miałem to ja kie dy takie krzesło miękkie, poduszkami wyłożone, w którem człek sobie jak król siedzi? Albo pi łem takie wino, jak tu ? albo kłaniają fcię boj&- rzyny, jak tu mi się kłaniają ? ani słowa, do­

brze tu jest, śledźmy sobie i nie myślmy o ruszaniu się ztąd. Król mądry jest, że tu sie­

dzi i ja go za to chwalę.

— Albo ryby, mówił dalej — widziano to kiedy u nas takie ryby, jak tutaj? Palce lizać...

a ptaszki? zamorskie ptaszki... hm! hm! a oliwki, a pomarańcze i inne owoce... śliczny kraj!

żyć tu nie umierać. Człek nic nie icbi i wszy­

stkiego ma w bród, czego jeno dusza zapragnie.

Używał też widać Leszek wszystkiego, bo brzuch mu urósł tak, że. już pasa nie miał, któ ryby starczył. Ogromny podbródek trząsł mu się jak galareta, a twarz duża, świecąca, czei- w o u p, jak księżyc w pełni, wyrażała zupełne zadowolenie ze siebie i świata. Małe oczka za­

głębiły się w tłuszczu i ledwie je widać było.

Ubrany też był bogato, w szara fan ze złotogło­

wiu, podbity kunami, a na nogach wiał wygo­

dne buty czerwone z miękkiej skóry i delika- tnem futerkiem wyłożone. W yglądał nie na giermka, ale na wojerrodę, conaimniej.

Otóż raz wysłał go dziedzic Źemb^ciński, że­

by jechał na drugi koniec miasta do pana W ie­

sława z W iślicy, który także był w Kijowie z zaproszeniem na ucztę, jaką dziś wieczorem mia wydać.

— Hm! — mruczał Leszek, — że to toż człek nigdy nie ma spokoju. Niby to ztakiem poseł stwem nie mógł lecieć bojarzyn. Ale dziedzic nie mają na nic względności. Siadaj Leszku, tłucz się na koniu na drugi koniec miasta, boś ty giermek. Cóż, że obiad wystygnie! zjesz pó­

źniej zimny sopor z ryby, który gotuje gospo dyni. I jaka jeszcze ryba! słyszę, że taką tyl­

ko w m mzu, co je Czarnem zowią, a które ma być stąd niedaleko, poławiają. Ano cóż robić, trzeba jechać!

Siadł na konia, który aż ugiął się pod cię żarem swego jeźdźca i wolno stępa, bo nie chciał się trząść niepotrzebnie, ruszył ze swem posel­

stwem, oglądając się dokoła, przypatrując się miastu, bogatym kramom kupców can gr<;dzkich i ormiańskich i spoglądając z pogardą na lud, brnący pittazo po biocie. Cu chwili zatrzymy­

wał się i poprawiał na siodle, które mu esic twardym wydawało, chuć wyłożone było kijow­

skim obyczajem miękkiemiskórzantmi p du­

szkami.

— Hm! — myślał sobie — jak przyjdzie jechać z powrotem do Żembociua, to nie wiem, jak ja zajadę na koniu. Człek rozleniwił się trochę, ani słowa. Nie dosiedzę na siodle przez tyle m il! Trzeba będzie od bojarzyna zabrać wózek, wyłożyć go sianem, poduszkami i pie­

rzynami i tak sobie pojechfcć. Ale... d o kiego li« ha my mamy wracać do Żembo ina! między góry, bisy i głupich chlorów? Muszę ja to dzie dzirowi Itiedy przy sposobności wytłumaczyć.

Tak sobie gadając, wlokąc się nogą za no­

gi, rozglądając się dokoła, natknął się Laszek na jakiegoś człowieka, który wsparty na kiju, stul na środku ulicy i patrzył się ciekawie na kram carogrodzkiego kupca, pełny prześlicznej zbroi, hełmów i mieczy. Czlowieków tak się za­

patrzył na to nieznana sobiss widowisko, ż* za­

pomniał o świeci© całym i nie uiunął sic nad­

jeżdżającemu Leszkowi. Ten widząc go nieiu szającego s.ię, miał już zawołać, by zszedł na bok, gdy nagle uderzył go ubiór, jakiego nikt nie nosił w .Kijowie, a jaki tylko * ok»li.*a h Żembocinu w Proszowskiem noszono. Człowiek ów bowiem miał na sobie długą, poza kolana sięgającą białą sukmanę, wyszywaną czerwony­

mi sznureczkami, z suką na plecach czerwoną, także suto wyszywaną i błyszczą •emi blaszka­

mi nabijaną. Przepasany był dużym skórza nym pasem, u którego zwieszały się dwa sznur­

ki pełne świecących blaszek. Na głowie miał białą, wysoką czapkę proszowską, i no u i wT ła­

pciach lipowych. Że było gorąco, bo wiosna już na dobre się poczynała, człek ów zdjął kożuch i dźwigał go tylko na ręku. Przez plecy na sznurku konopnym wisiała łykowa kobiałka, starannie zamknięta.

— Co u licha! mruknął Leszek, przypatru­

jąc się owemu człowiekowi— to z naszych si ron, od Proszowic i Żembocina. Co on tu robi?

Zbliżył się do zapatrzonego wciąż nieznajo­

mego, zatrzymał konia, pochyli! się i zawołał:

— Hej, a ty tu co robisz? skąd jesteś?

Człowiek żwawo się obrócił i spojrzał na Leszka.

Bodajże cię, za wołał giermek — skotarz skotarz z nad Szreniawy!

— A tak... znacie mnie panie?

— Cóż ty tu robisz człeku?

— Któż wy jesteście panie? bo sobie nijak przypomnieć nie mogę! mówił skotarz, zdejmu­

ją? czapkę, gdyż strój i postawa Leszka wyda­

wała mu się eonajmniej wojewody lub wielkie go dziedzica.

Ktom jest? jakże to, niepozuajesz mnie?

Leszek jestem, Leszek, giermek dziedzica Żem- bocińskiego

— A to niechże Bogu Najwyższemu będzie chwała, żem was zdybał. Bo już od dwóch dni włóczę się po tym wielkim grodzie i nijak nie mogę się dopytać o dziedzica. Naród tu inny, jak u nas i nie gadatliwy.

(4)

A cóż ty cheesz od dziedzica.? d o / niego przyszedłeś? f

D o niego, z po selstw em .

— Z poselstw em hm !•. osobliwy po- » sel! . a od kogoż z poselstw em ?

— A od dzie­

dziczki.

— O d dziedzicz ki? patrzajże!.. z kretesem zapom diałem żeśm y dzie­

dziczkę zostaw ili...

Fiu! fiu! fiu! a czegóż ona chce.

— O ! dlugoby tu gadać, tam się u nas źle dzieje...

— N o! cóż ta­

kiego ? głód jest?

psi k raj.. jeno la­

sy i góry i w ina cypryjskiego nie m ai ryb zam or-

— 136 —

dla inw entarzy żyw ych.

C ^ść w ysiaw y ’z działu ",rolnictw a1; z pięknym paw ilonem m ieszczącym zabytki rzem iosła^! pom or;

skiego na pierw szym plm ie. W głębi po praw ej stronie, w ystaw a m aszyn rolniczych, po lew d s'oiska

skich i greckich ow oco.v... no! no gadaj — gło­

dni tam jesteście ?

— E j, B )gu m iłosiernem u dzięki, głodu to niem a, jeno co gorszego jest.

— A cóż m oże być gorszego od głodu? to ci głupi naród dcpiero...

Skotarz nic na to nie odrzekł, obejrzał się tylko dokoła a w idząc, że ludzie stają i przy*

patrują się im obydw u i ich strojom , rzeki:

— G dzież jest dziedzic?

— A niedaleko stąd, m ieszka w pięknym dw orcu, na złocistych m isach jada, w ino cypryj­

skie spija, soporki -soczyste z ryb zam orskich połyka. .. Pow iadam ci skotarza, dobrze nam tu jest, jak w raju. Cieszę się, żeś przyszedł. Ze m ną zam ieszkasz, każę gospodyni dać drugą pierzynę, bo m y tu na pierzynach z puchu gę­

siego śpim y. Tu się człeku lepiej żyje, jak w K rakowi® . . .

— O !.. ale u nas to źle się teraz żyje. ..

prow adźcież m ię panie gierm ku dodziedz'ca, bo m i pilno.. .

— N ie m ogę teraz, nijak nie m ogę. Bo to w idzisz skotarzu, dziedzic ucztę dziś w ydyje i ja jadę zapraszać rycerzy, w ojew odów’, kniaziów i króla. Pow iadam ci, ja z królem tó sobie tak gadam , jak z tobą. Tu inny kraj jest i całkiem inny obyczaj... (C iąg dalszy nastąpi.)

□ □ □ □ □ □ □ □ □ □ □ □ □ □ !□ □ □ □ □ □ □ □ □ □ □ □ □ □

ROZMAITOŚCI

145 mil na godzinę.

PoczwTórny aeroplan najnow szej konstru­

kcji, w iozący s’edm iu pasażerów i ich bagaże w locie sw ym m iędzy Paryżem a B rukselą, zdo­

był rekord co do chyżości.

A eroplan ten opuścił Paryż ó godzinie 11 26 przed południem , a w ylądow ał w B rukseli o godzinie 12. 37 po południu, co znaczy, źc przeleciał przeszło 170 m il w godzinie i 11 m i­

nutach; leciał zatem przeciętnie 145 m il na godz.

Ten sam aeroplan opuścił B rukselę o go- dżinie 1. 56 po południu, a przybył do A m ster­

dam o godzinie 2.45; leciał niem al z tą sam ą chyżością, jak w drodze z Paryża do B rukseli, gdyż przeciętna chyżość w ynosiła tu 142 m il na godzinę.

Służbę pilotów na tym aeroplanie pełnili lotnicy:. C upte i L andry. A w iatorow ie ci za­

m ierzają zorganizow ać pospieszne połączenie pow ietrzne m iędzy Paryżem a A m sterdam em z przystankiem w B rukseli.

Zora Agrah liczy dopiero 150 lat.

D r. E . D illou, lekarz londyński baw iąc w K onstantynopolu, odw iedził człowieka, o którym m ów iono m u w hotelu, j iko o najstarszym ży- jącym na św iecie. D c. D. w jednem z pism le­

karskich opisuje sw oje odw iedźm y u ciekaw e­

go starca.

Jest to K urd, nazw iskiem Zora A grah.

Przedstaw ił na sw oje m etryki urodzenia i po­

św iadczenia urzędow e, pozw alając w ierzyć, że istotnie na św iat przyszedł przed 150 laty. M ó­

w ił m i pom iędzy innym i.

— W K onstantynoplu m ieszkam od 120 lat.

B yłem zaw sze zbyt ubogi, abym m ógł jadać du żo m ięsa, nie dbam o ow oce, jarzyny, lecz za to lubię groch i fasolę, gdy są dobrze ugotow ane.

R odzynki i św ieże figi jadam przy każdej spo­

sobności, rów nież m iód i surow y cukier. N i­

gdy nie używ ałem tytoniu, nie znam sm aku al­

koholu, ani kaw y, herbatę m ógłbym pić bez przerw y.

A grah w ciągu 80 lat był posługaczem w kaw iarni i używ ał przytem m asę ruc-hu. Za­

w sze m iał jedną tylko żonę, przed kilkunastu laty ożenił się poraź piąty w życiu. D zisiejsza jego żona liczy 65 lat życia. A utor zbadał star­

ca i nie znalazł nic, co spow odow ałoby rychły jego zgon. Przew odnicy stam bulscy przyprow adzają do niego turystów , z których osobliw y starzec w yłącznie żyje.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Jeśli tedy ofiarujesz dar twój do ołtarza, a tam wspomnisz, że brat twój ma nieco przeciw tobie, zostaw dar twój przed ołtarzem, a idź pierwej zjednać się z bratem twoim, a

[r]

Elektryczne fale zamieniają się tutaj dzięki wynalezionej przez Braida metodzie, znowu w promieniu światła, a przeszedłszy podobną zaopatrzoną w małe soczewki tarczę,

wych, a jeden z biesiadników odezwał się był w te słowa: „Błogosławiony, który będzie jadł chleb w Królestwie niebieskiem.® Ńa to od powiedział Pan Jezus powyższą

Wiara każę nam umiłować szczególniejszą miłością współplemieńców jako rodzonych braci,, wiara każę nam działać gorliwie i sumiennie dla dobra tych bliższych

A zatem za Chrystusem w niebo wstępującym oderwijmy dusze od ziemi, do której zbyt mo- feno przylgnęła i na skrzydłach wiary unieśmy się ku niebu, gdzie kiedyś

Z ust twoich niech słowo nie wyjdzie gromu, Wieczorem dziatkom twym praw bajeczki Lub daj naukę dobrą z przykładem, A przy kołysce śpiewaj piosneczki, ’. Pilnuj niech

Jeśli nie rozporządza się odpowiednim stebnikiem, wówczas najlepiej jest ule pojedyń- czc na toczku przysuwać boczncmi ścianami do siebie, a szpary, powstałe przy zetknięciu się