• Nie Znaleziono Wyników

Założenie rodziny i przeprowadzka do Poniatowej - Krystyna Potrzyszcz - fragment relacji świadka historii [TEKST]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Założenie rodziny i przeprowadzka do Poniatowej - Krystyna Potrzyszcz - fragment relacji świadka historii [TEKST]"

Copied!
3
0
0

Pełen tekst

(1)

KRYSTYNA POTRZYSZCZ

ur. 1933; Kamionka

Miejsce i czas wydarzeń Poniatowa, PRL

Słowa kluczowe Lublin, Poniatowa, PRL, praca, przeprowadzki, założenie rodziny, rodzina, mąż, dzieci

Założenie rodziny i przeprowadzka do Poniatowej

Wyszłam za mąż i przeniosłam się do teściów na róg Okopowej i Narutowicza. Jakaś fatalna ze mnie istota, bo w trzech miejscach, w których mieszkałam, tych domów dzisiaj nie ma. Jeden dom był u wylotu Bernardyńskiej do Zamojskiej – to był blok, ten budynek został rozebrany. Drugi budynek był tam, gdzie jest róg Fabrycznej i 1 Maja, gdzie jest rondo, na samym rogu. Balkon był taki ścięty, tu mieszkałam. I trzeci budynek, teściów, to był róg Okopowej i Narutowicza. Na rogu była piekarnia, zawsze był piękny zapach chleba pieczonego, a teściowie mieszkali od bramy po lewej stronie, tak że nie bezpośrednio nad piekarnią – a szkoda, bo cieplejsza by była podłoga. Tak że mieszkałam kilka miesięcy u teściów, ale siostra męża zdecydowała się wrócić na Narutowicza, bo zmarł ojciec męża, który wrócił z niewoli niemieckiej poprzez Danię czy Szwecję – tego nie pamiętam – gdzie był leczony rok na nerki.

Niedługo popracował tutaj – przedwojenny pocztowiec – zmarł. Siostra zdecydowała się opuścić swoje mieszkanie i z córeczką małą przeszła na Narutowicza na nasze miejsce, a myśmy z mężem odziedziczyli po niej [miejsce], ale to był tylko pojedynczy pokój, bezpośrednio z korytarza wejście do niewielkiego pokoju. Kilka miesięcy później urodził się syn, powiedziałam do męża: „Słuchaj, ja tu z dzieckiem nie będę.

U rodziców jest jeden dom stary, cztery pomieszczenia ma, trzy mieszkalne, drugi nowy wybudowany – trzy pokoje, spiżarka, łazienka, komora, dwie piwnice. Ja się zabieram z dzieckiem do Kamionki, a ty sobie tutaj rządź”. I tak – tylko kuchnia jest węglowa, nie ma żadnego pieca. Z ogrzewaniem elektrycznym problem, bo nie tak łatwo było dostać piecyk elektryczny. Ludzie raczej takie kozy wstawiali. I w związku z tym mąż poszukał, popytał i okazało się, że może pracować w Poniatowej. Mąż pojechał do Poniatowej – zagwarantowano, że w ciągu kilku tygodni dostanie mieszkanie. To był maj. Moja mamusia zachorowała, zabrałam mamusię do Lublina, przeleżała w szpitalu kilka miesięcy. Wróciła w październiku – zabrałam mamusię do Poniatowej, dlatego że w domu zachorował ojciec. Na dwie chyba najgroźniejsze choroby chorowali – mama na jedną, ojciec na drugą. Mama na nowotwór, ojciec na

(2)

gruźlicę. Więc dla ojca załatwiłam babci siostrę, która była dużo młodsza od swojej siostry, z jej córką, już wdową, które się zajęły ojcem tam, a ja się zajęłam mamą w Poniatowej. W Poniatowej dostaliśmy dwa pokoje z kuchnią, blok miał być oddany piętnastego sierpnia. Mąż na piętnastego sierpnia zamówił samochód ciężarowy, który przyjechał na ulicę 1 Maja, bo tam mieszkała siostra, tam było nasze mieszkanie – rzeczy spakowane już były. Przyjechaliśmy. Ja zabrałam jeszcze cioteczną siostrę, żeby pomogła mi przy tym maluszku, jak trzeba będzie tam mieszkanie urządzać. Okazało się, że nie ma w bloku szyb w oknach, że nie ma klatki schodowej, tylko są takie pomosty. Blok piętrowy, osiem rodzin – cztery na parterze, my na piętrze. Powiedziałam do męża: „Pamiętaj, tylko wybieraj południową ścianę, dlatego że w południowej ścianie to tak grzyb nie chwyta, jak na północnej”.

Rzeczywiście dostał na piętrze w południowej, ale tak – wody nie ma, prądu nie ma, okien nie ma, schodów nie ma… i małe dziecko, które karmię butelką i mlekiem, które kupuję w sklepie. Bo nie było już, tak jak w Lublinie brało się mleko – były na ulicy Górnej specjalne mieszanki dla dzieci dla mam, które nie karmiły piersią. Znajomi dali mi adres pani, która była ich dobrą znajomą. Zaniosłam tej pani dwie kury, które dostałam od cioci – oskubane, wypatroszone. Ona mówi: „To ja pani ugotuję rosół.

Już tutaj będzie pani trzy dni miała”. Wrzesień się zaczyna prawie, taka pogoda była niezbyt przyjemna wtedy. Następnego dnia, jak przyszli robotnicy, którzy budowali, to zdębieli, że tutaj ludzie są. Rzeczy zostały wniesione po tych pomostach. Szybko podłączyli prowizorycznie prąd – taka linia biegła do naszego licznika – dwa dni i podłączyli wodę. Bardzo szybko oszklili mieszkanie. A myśmy pierwszej nocy w jednym pokoju zawiesili wszystkie możliwe zasłony, jakie były, koce i tym podobne – poprzybijało się gwoździkami – na placu budowy się znalazło.

Trzynaście lat spędziłam w Poniatowej, pracując w placówkach oświatowo- wychowawczych. Bardzo mi się dobrze pracowało, tam wyrastały dzieci, urodziła się sześć lat po Andrzeju córka, która niestety zmarła w 2001 roku, mając czterdzieści dwa lata, młoda kobieta. Poniatowa była fantastycznym miejscem. Zostałam tam szefem akcji socjalnej, gdyby mi dzisiaj zaproponowano – za żadne skarby świata.

Mając o dwadzieścia lat mniej czy trzydzieści – nie podjęłabym się tego. Dlaczego?

Bo akcji socjalnej podlegały dwa hotele robotnicze, za które się odpowiadało – za czystość, za porządek – ambulatorium lekarskie, badania okresowe pracowników, przydział odzieży ochronnej, takiej jak kożuchy, walonki dla straży, która na zewnątrz pilnowała zakładów, dla straży przemysłowej, dla straży ogniowej, która także istniała w Poniatowej. Ja wydawałam polecenia wydania opału – drewna, węgla – kartoteki na wszystko prowadziłam. Wycieczki dla załogi zorganizowałam w ciągu pierwszego roku, w ciągu kilku tygodni pracy. Po kilku tygodniach pojechaliśmy do Krakowa, którego nigdy nie widziałam na oczy jako uczennica – do Krakowa, Wieliczki i Zakopanego. Przygotowywałam paczki świąteczne, zabawy dla dzieci na Dzień Dziecka, drzewka do nadleśnictwa – dwóch panów z siekierkami i cały wóz z choinkami dla pracowników przywieziony, i sobie wybierali, brali. A więc tego

(3)

wszystkiego bym się teraz nie podjęła za żadne skarby.

Data i miejsce nagrania 2019-09-17, Lublin

Rozmawiał/a Agnieszka Góra-Stępień

Redakcja Justyna Molik

Prawa Copyright © Ośrodek "Brama Grodzka - Teatr NN"

Cytaty

Powiązane dokumenty

bo właściwie to człowiek chciał coś robić, chciał się czegoś uczyć, języków, tego fortepianu, tam teorii śpiewu, wszystkiego, byle zapomnieć, byle nie dać się zwariować..

Mój pierwszy mąż, właśnie ten chłopak, był muzykiem, ożenił się po wojnie z jakąś panią i mam tutaj w zasadzie córkę z pierwszego małżeństwa [mojego

Spytał mnie, gdzie ja mieszkam w Łodzi, to ja jemu dałam adres, ale ja nie wiedziałam, że on pojedzie tam mnie szukać.. Ja

Pod koniec zimy, to było wiosną, ja chodziłam na ulicy i jest jeden pan –ja znałam tą rodzinę, bo męża siostra była moją koleżanką w szkole, on był kolegą mego brata i

Dom ich był o wiele, wiele [ładniejszy], nawet teraz go odnawiają, bardzo ładny dom moim zdaniem, z różnymi takimi rzeźbami nad balkonami.. Nawet teraz jest

To tej nocy on nie mógł pójść, bo była zima i bardzo zimno, i jego te buty były całkiem rozerwane. To te dwa chłopcy poszli i ktoś

A później zabrali go na wojnę, to moja teściowa już dała na mszę, bo powiedzieli koledzy, że już taka była bitwa tam straszna, pod Niemcami, że tylko jeden dym był.. Bo on

I tutaj zaczyna się mój związek z Lublinem, ponieważ mąż mój był z Lublina i przejścia jego w czasie okupacji były bardzo niezwykłe, zupełnie inne niż moje, bo ja po