Przedstawiciele Polski wyjeidiafo za granicę
rys ./przy Zarnfca* /
Odprawa posłów
JAN HUSZCZA
B R E W IA R Z P O R A N N Y
Szumi Już rzeka, słońce się budzie a ja się modlę, Boże, za ludzi, kłórzy nie wiedzą, co ło łapówka I co po .szaber, na Śląsk wędrówka kłórzy na łatwycł^okazyj straży nie siedzą czujnie w kawowym bórze i cen wygrywać różnicy nie chcą — bo plon z różnicy to plon złych\ siewców, którym nie w barze, ale za kratą miejsce właściwe... Modlę się za tych, dla których nie gest, lecz ma znaczenie wysiłek w pracy i poświęcenie,
którzy nie mają nigdzie kontaktów, więc ich ambicji jawny jest znak to,
których zasługi nie żeby kląskać, lecz że poprostu rzecz obowiązku, , którzy nie wchodzą bocznymi drzwiami
i słów nie znają n p.:,„cher amil", którym, nie dano nawet z gazowni korzystać usług, oraz odnfownie załatwił któryś tam z rzędu wydział ich, prqśbę korną o butów przydział...
Modlę się za tych i modlę się o
tych, którzy czyści, przejrzyści jak szkło.
Boże, bądź dla nich pieczą i tarczą, niech zamiast sprytu cnoty im starczą, Boże, nad krajem zjaw swoje ręce — by ludzi takich było najwięcej.
S
ęiE N I dąbek, ścieni, już się nie zieleni — śpiewa sd^bie może Hitler, ukrywa
jący się w pa^npasach Argenty
ny. Bo rzeczywiście żołnierze alianccy w Westfalii ścięli świę
ty, narodowo - „socjalistyczny”
dąb. Wykarczowali do graniu i znaleźli dziwne rzeczy. Były to
* trzy orędzia Hitlera do faszy
stowskiego świata w roku 2939.
Niemiecki fiihrer nie zadawalał się wygłaszaniem licznych prze
mówień do współczesnych. Nie-
• ograniczony w swej pysze i $a-
• .rozumiałości, zapragnął przemó
wić do dalekich, bardzo dalekich potomnych.
Srodze został. ukarany. We
stfalskie wykopalisko nie prze
mówi już do nikogo. Śwjat dziś już nie chce słuchać mów Hitle
ra, tak samo, jak ma dosyć i jfe- go samego, niezależnie od tego, czy on żyje jeszcze, czy już nie żyje na prawdę. A jeśli żyje,
• czy to jest ten sam Hitler, co za
powiadał tysiąclecie faszyzmu, a skończył na marnych dwuna
stu latach? Były to coprawda lata niebyłej aki^ Ale szczęśli
wie pamięć ludzka nie jest trwa
ła, wszystko wsiąka w nią szyb
ko, pozostawiając słabe ślady.
'Niedługo może powstanie legen
da, iż Hitler w ogóle nie istniał, tylko wynjyśliły go głupie niań
ki, by straszyć dzieci.
Tak było z Napoleonem. W kilkadziesiąt lat po jego śmierci ukazała się książka, dowodząca, iż Bonaparte nigdy nie istniał, że on i jego marszałkowie to tyl
ko przenośnia, w którą ludzie uwierzyli. Może na miejsce nie
mieckiego dębu Am^ykanie za
sadzą inne, pierwsze z brzegu drzewo, a Warszawiak jakiś po j latach, w podróży po Niemczech bawiący, w poszukiwaniu śladów po Hitlerze przyjdzie na to
„ miejsce i powie:
— No i co? Lipa!
»»
Oddajmy sprawiedliwość mi
nistrowi Świątkowskiemu, Oka
zał się ministrem na schwał.
Wydać w Polsce nakaz areszto
wania biskupa, narwet wówczas,
* * * * gdy ten biskup jest Niemcem i
hitlerowceift, wymaga mimo wszystko cyjvilnej odwagi i sta-
nowczości. Jest to jednak ko
nieczne, aby wreszcie wpoić w Polaków przekonanie, iż naj- WHmwwiiim
W ielu Japończyków robi sobie Jiarakiri HM
rys. Kaz/m/prz Grus JAN CZARNY
WIERSZ O NĘDZY
Umiem przymknąć oczy na niejedną sprawę I być czułym tylko na moralne straty.
Jak rodowód noszę swe spodnie dziurawe I jak sygnet buty z wojennej ceraty...
Nie sztuka być królem w koronie na głowie, Lecrpdwrotnie, bez niej - i biedzie się nie dać.
. G o f ż ^ z cudzą nędzą i otwarcie powiem, j Ta ml żyć nie daje, biega za mną bieda...
A wszędzie jej pełno i nigdzie ,e, nie brak, ' Kiedy idę miastem, widzę ją co chwilę.
W każdej bramie ślepiec, w każdym kącie źebrak<
Rachityk rzępoli polski hymn na pile...
Daję to, co mogę, wywracam kieszenie, .
Choć się przecież człowiek z każdym groszem liczy.
Gdy nic nie znajduję, tylko się rumienię:
Żle być filantropem na ludnej ulicy...
Poruszam ten temat w wierszu po raz pierwszy, Może przejaskrawiam, tak, jak każdy cynik...
Lecz nie idzie mi tu <f formę mycfy wierszy, A o sens społeczny, o ich treść f wynik.
Dość więc kluczyć słowem, tędy i owędy, W myśl tych zasad proszę, chyba nie bez racji, By się tym zajęły właściwe urzędy,
Bo yazi ta nędza, na tle demokracji.
wyższe godności nie chronią przed odpowiedzialnością i żrfłit wszyscy są równi i wobec prawa i wobec lewicy. • /•
Aresztowanie gdańskiego Spię
ta wraz z całym dworem nie jest posunięciem antyklerykal- nym. Przeciwnie, ma ono na ce
lu obronę księży polskich i wier
nych przed dalszą akcją ger- manizacyjną. Mibjmy nadzieję, iż żaden splęt okoliczności nie spowoduje wypuszczenia bisku
pa i darowania mu winy. Bardzo o to prosimy ministra Świąt
kowskiego.
***
Na skutek uznania Rządu Jed- ' ności Narodowej przez, liczne
państwa następuje rozesłanie posłów polskich do różnych sto
lic. Skrzeszewski jedzie do Pa
ryża, Raabe do Moskwy, Putra
ment do Szwajcarii, Ostrowski do Sztokholmu, Elmer do Hagi.
Przy oltazji tych, wyjazdów ten i ów reakcjonista wzrusza ra- z mionami: „Co za ludzi oni wy
syłają! Nikt ich nie zna. Łuka- siewicz, Lipski, Wieniawa —<to * byli ambasadorzy"* Powtarza się ta sama historia, co przy*
. mianowaniach ministrów i wyż*
szych urzędników. Demokracja powołuje ludzi nowych, mło
dych i tych, których sanacja usuwała w cień,'A czy sądzjcie, iż Beck urądził się na ministra spraw zagranicznych?
.Pamiętam, kiedy po dymisji Koca na stanowisko fiihreęa Ozonu mianowano gen. Skwar- * czyńskiego, słyszałem, jak roz
mawiało dwóch rządowców,
„Który to»Skwarczyński?" „Tb ten, co to przed wojną we Lwo
wie na studenckich zebraniach krzesełka ustąwiał".«To były je
go kwalifikacje.
Ale a propos Koca. Nie robię żadnych aluzji do nas i nie mam zamiaru zwracać na nas spe; , cjalnej uwagi czynników decy-
• dujących. Przypominam tylko.
Czy wiecie, co robił Koc pojjrze- wrocie majowym, zanim został;
ideologiem i szarą eminencją sanacji? Redagował „Cyrulika Warszawskiego".
Jan Szeląg.
t '
t
a
POCIĄG SPECJALNY
Dla uniknięcia nieporozumień/
:ho*
wyjaśniam na wstępie, że c dzi mi o pociąg specjalny do staropolskiego grodu N., gdzie miała się odbyć wielka uroczy
stość w obecności ob. starosty i ob. przedstawiciela „Polpressu”, po niej -zaś bankiet z udziałem miejscowych grubych ryb, łoso
sia, kawioru i szczupaka po ży
dowsku. Nasz redaktor (gazeta
„Orle, leć!") postanowił, że my (to jest Bolek i ja) pojedziemy, napiszemy barwne reportaże i, jeśli się uda,’ przywieziemy z wyżej opiewanego miasta N.
dywany perskie ' marki Gustav Klatschke, Stuttgart.
Bolek oświadczył mi, źe- lubi naszą wiejską, swojską, rodzimą przyrodę, że „poznaj swój kraj", że nie ma gorączki, że nie je ^ repatriantem i nie używa pociągów specjalnych. Wobec tego poszedł piechoty.
J a zaś skierowałem się na dworzec, skąd', jak ogłoszono w gazetach, „dla licznych rozentu
zjazmowanych uczestników uro
czystości odejdzie pociąg spe
cjalny o godzinie"... Godziny nie zapamiętałem, bo na kolejach to i tak nie ma znaczenią.
Ale pociąg był!
Naliczyłem 27 wagoąów towa
rowych dla uczestników i jeden pullmanowski dla prezydium.
Wobec tego, że było nas 17 entu
zjastów, postanowiliśmy, że bę
dziemy prezydium i pojedziemy wszyscy wagonem pullmanow- skim.
Dojechąliśmy do stacji. Widok był nieszczególny. WC zbu
rzone. Opowiadaliśmy sobie do
wcipy przez cztery i pół godzi
n y Potem zdrzemnęliśmy się.
Potem ja czytałem swoją po
wieść. Znowu wszyscy drzemali.
Potem wiersze. Było bardzo we
soło, wszyscy serdecznie się śąiiali. Potem ktoś zapropono
wał pokera. Czterech -grało, re
szta kibicowała. Wypuściliśmy specjalną walutę. Notowaliśmy ją 1:5. To trwało 14 godziny To zresztą mogło trwać wieki. Bar
dzo przyjemnie jest mieć wła
sną walutę. Tylko, że okolica była zburzona, rozumiecie..
Niespodziewanie pociąg ru
szył. Było to takie niezwykłe, że jeden z nas został. Niestety, nie ja../B yło nas już tylko sze
snastu. Wyciągaliśmy pierwia
stek, dzieliliśmy się przez 4, w ogóle — dobra liczba.
Nazajutrz ruszyliśmy. .Przez ten czas nauczyłem się grać w brydża, telefona, remi, preferan- >
sa, sześćdziesiąt sześć i pół oraz opowiadać 736 dowcipów ,z mi
miką i gestykulacją. A więc — podróże kształcą!
Uczestnicy obchodu napróżno starali się zdrzemnąć: nie mia
łem im już co czytać.
Na jednej ze stacji zaagitowcT' liśjny dwóch repatriantów, by wsiedli do naszego wagonu. Za- arapelowaliśmy do ich sumienia obywatelskiego. Wsiedli. W po-
Po 18 godzinach jazdy spotka
liśmy Bolka. Maszynista zatrzy
mał natychmiast .parowóz. Bo
lek proponował mi, żebym po
szedł piećSptą. Duma nie po
zwoliła mi na to...' Wołałem je
chać i ęierpieć... ' »
Wobec tego Polek poszedł da
lej. Prosiliśmy go, żeby uprze
dzał dyżurnych ruchu, że id^ie pociąg specjalny. Może coś po
może... Długo patrzyłem wślad za nim. Po kwadransie znikł ir»i z oczu.
Szczypta soli
O gajieiaeh antysemickich w Kra kowie: b r u d podwawelski.
«
rys+ fo tes
ludnie spątkaliśmy Bolka. Opo
wiedział, że dyżurni ruchu ocze
kują nas z utęsknieniem. Zauwa
żył też, że uroczystość w gro
dzie N. już się musi odbywać.
Nic podobnego — odparłem.—
Czekają na pociąg specjalny.
- Kiedy pociąg ruszył, rępa- trianci wyskoczyli i poszli z*Bol- kiem.
Jechaliśmy znów w szesnastu.
Znaleźliśmy zajęcie: Czytaliśmy pewien wieftz Przybosia. To te
raz bardzo modne. Każdy mu się stara przybość. Myśmy sta:
rali się zrozumieć. Zeszło nam ija to cztery godziny?O rezulta- cie nie wspfmnę. Znaleźli się ta
cy, którzy zapragnęli* wiedzieć, ■' co słychać w polityce. Wyciąg- jią łe m „Szpilki". Dowiedzieli
śmy się, co słychać^ w „Szpil
kach", że redagują je czterej ge
niusze i jak każdy wygląda.
Wobec tego każdy (a było nas szesnastu) zaczął -bpowiadać o sobie.' W ten sposób minęjo dwa dni. Obliczyłem, że przez ten czas ob. starosta musiał skoń
czyć przemówienie, a ob. z „Pol
pressu" nadać C zystko do swc\
jej, sądząc z nazwy, zagranicz
nej agencji..., że kolacja z kawió- reni. i łososiem w '■roli głównej się odbyła, a w tej ęhwili zaja
dają lody... ,
Kiedyśmy dojechali, spotkali
ś m y — kogo? — Bolka, natu
ralnie! Przygotował już dywany dla redaktora. Zdążył nawet praytyć.' Mieszka u ob. starosty, który naszą 'gazetę („Orle, leć!") zna, ceni i popiera. A uro
czystość jeszcze się nie odbyła.
Czekają. Ną wysłannika „Pol
pressu". Specjalfiego,..,
rys. Zenon W asilew ski
Dziecko szabrownika
ANTONI MARIANOWICZ
G E N E R A L E !
Gen. szef flatmitewa amerykańskiego Arnold oświadczy}, iż wkrótce już nadejdzie czas, kie dy w bombowcu nie będzie siedział ani ieden człowiek — pociski kierowane będą rakietami, a następnie same wybierać będą sobie cele.
Generale! W ów dzień wytęskniony, W dzień triumfalny zakończenia wojny Twoich bliźnich maluczkich miliony Słuchają Cię z sercem niespokojnym, Generale, Jeszcze dymią zgliszcza, Jeszcze trupi unosi się zapfcch, A Pan z wprawą i spokojem mistrza Nowych celów Już szuka na mapach!
' 1 . '
Nie zdążyliśmy Jeszcze pogrzebać Trupich pułków na froncie Mandżurii.
Generale! Namyśleć się trzeba, Wszak błagamy Ciebie — moriturt, Przyszła wojna— Panie generale, Pańska wizja zwątpienie w nas budzi!
Przyszła wojna... Ależ do nie, wcale Nie potrzeba Już (niestety) ludzi, Jeszcze wczoraj każdy z nas się liczył, Zwftno szumnie nas Kanonenfleischem, Nagradzano wstążeczką nasz,wyczyn...
Piękne były wojny onegdajsze!
»
&
Ale Jutro... Czegóż ludzki geniusz Nie wymyśli dla własnej tortury f
Wszak praktycznie usunięto w cień Już Nieudolne konstrukcje natury!
Długa wojna zresztą nam nie grozi, To Jedyna korzyść - generale!
Parę tęgich, solidnych eksplozji I robotów Pańskich Jeden nalot.
No , wszyscy gładko wnet wyginą, Może nawet (Pm sorry) wraz z Panem, I bombowce tylko nad pustynią
Krążyć będą zle, nieubłagane! / Same sobie wymacają cele
(Wszak zamierzasz opatrzyć ,e w rozum) Generale - tego Już za wiele,
Pańska wizja przejmuje nas grozą! » Generale — bądźmy treszią szczerzy Chociaż wielce zdumiewa nas moc Twa, Nie wierzymy i nie chcemy wierzyć W te szaleńcze, bezmyślne proroctwa 1 , Że Jesteśmy może nietaktowni,
,Ż e stawiamy się może zuchwale,
» *
ANDRZEJ NQ W łC KI
O C Z T E R E C H Z B R O D N IA R Z A C H
„Szliśmy we czterech.
Jasny gwint!
Dął przez dni szereg Ostry wind.
W dymiące} chmurze Dyszał port,
Szliśmy ponurzy.
Jak na mord.
Jeszcze nas ciskał.
Jeszcze trwał
Szkwał, co chmurzyika Nisko gnał.
fajna ferajna Nas tak szła:
Jim, Pat 0 ‘Kiaah, "
Szpunt i Ja.
„Jim - broń mnie Boże!
Nie chciałbym, Żeby mnie nożem Kiedy Jim.
Pat — Wnet po gościu Niknął ślad,
Kiedy mu rozciął Gardło Pat.
Szpunt - Gdy na statku Buchnął bunt,
To do ostatka Strzelał Szpunt.
Ja - wtedy szczeniak, Ale Już
Łapy w kieszeniach No I nóż.
Fajna ferajna Nas tak szła:
Jim, Pat O'Kisuih.
Szpunt i Ja.
Mrok gęstniał ciągle, Jak to mrojgt Łomotał po mgle Suchy krok.
Ślepa uliczka, ślepa noc 1 tajemnicza
’ Nocy moc.
Zgubieni do cna Pośród mgły, Ani rozpoznasz, Kio kim byt.
Fajna ferajna Nas tak szła:
Km, Pat O Kinah, Sepunt i ja.
„Zimno okrutnie!
Jak to znieść?
Możeby wódki Dali gdzieś?
My nie bogaci, Ale cóż, Kiedy zapłaci Za nas nóż.
I światło nikle Błysło gdzieś...
Już my przed tioglee
„Zdechły Pies".
Fajna ferajna Nas tam szła:
Jim, Pat OKinah.
tSzpuat I Ja.
„Piliśmy nieźle — Już to już! '
Każdy przy krześle Swym wbił nóż—
Rachunek w szynku Zliczył Szpunt:
Funtów szterlingów Cały funt.
— Zapłacić możem — mówi Pat —
I cztery noże W stołu łflat!
Szynkarz się zgodził.
Noże wziął, A my, jak codzień Dalęj mgłą.
Fajna ferajna Nas tak szła:
Jim, Pał OTKinah, Szpunt i Ja. ( (
„E! Co ja wam tam Będę plótł!
Strugać wariata?
Łgać, jak z nut?
To każdy umie.
Ale tak.
Jak my rozumieć Nocy smak I smak przygody, Która drży—
E! gadać szkoda Wy - nie my.
Wy nie kompania Taka, Jak
Jim, Pat OKinah, Szpunt i ja".
W i'
rya. Jerzy Zanik*
JAN BRZECHWA
...- — ♦ ♦ STEFAN STEFAŃSKI.
W A R S ZAW IA C Y
Jadą warszawiacy, jadą sobie drogą,
W żadnym mieście-długo usiedzieć nie mogą.
Jeden taki w Łodzi otworzył kawiarnię.
Na droźdżowych ciastkach zarobił nie marnie, (Potem restaurację w Sopotach'otworzył
1 na restauracji pewno nie doloźyL
Wkrótce go widziano przy pracy w Lignicy - Miał sklep komisowy na głównej ulicy, Potem sobie knajpę otworzył w Szczecinie,.
Bo warszawiak nawet w Szczecinie nie zginie.
Jadą warszawiacy, jadą sobie drogą,
W żadnym mieście długo usiedzieć nie mogą.
Jestem warszawiakiem, lud się do mnie garnie, Mam pięć restauracji i cztery kawiarnie.
Sześciopokojowe zajmuję mieszkanie, Codzieh złoić rybki jadam na śniadanie,
Mam trzy młode żony, przy nich żywot słodki - - - - Ach, jak żal, mój Boże, że to tylko plotki.
Przypisck Redakcji.
Zewsząd zaś dobiega nas odmienne zdanie,
Ze nie wszystko plotki, drogi panie Janie! M. J.
UPARCI POMAZAŃCY
z Gdy w Jugosławii, Btłgii i
* Grecji brunatny regim
spożył się wściekle, gdzie wtedy byi Król Piojr, Leopold i Jerzy?
Cóż robił każdy z owych po
mazańców w lała tamte, gdy Belgia, Grecja i Jngo-
• slawia się z okupantem biła? - Umyli rączki od poddanych swych 1 oto
pięć lat beztrosko żył Król Piotr, Król Jerzy i — Leopold.
Dziś za to trzęsie ich - pardon -
„patriotyczna" febra:
* każdyby w kraju objął rząd,*
każdemu tronu jesi brak.
1 każdy z nich się gwałtem pcha . i stara się, Jak może: <■
Leopold, Jerzy i Piotr pa- * nujący z łaski bożej.
Nąpróżno, Nieproszonych go- . łci zawsze czeka marfty:
Kraj wyzwolony ma już dość wszelakich okupantów!
i
Miejscowa ludność utrzymuje, że zgubił go język, żona twier
dzi, że gardło. Fakt, że dużo pił.
Nic dziwnego —r gorzelany z dziada pradziada. Najstarsi w miasteczku nie pamiętają go trzeźwym^ Ale chłop był z cha
rakterem. Pił i dawał pić. To
warzyski, Z szyjki butelki w szyjkę konsumenta, bez pośred
ników, bez podatków i bez kosz tów własnych. Ani się spo
strzegł, jak się dorobił. I z cze
go — pensyjka 500 zł. Śmiech, nieprawdaż? Serce miał gołębic.
Niczego sobie nie odmawiał.
Jak demokracja, to demokracja.
Wszystko narówni: schabik, po- ./lędwiczka, masełko, serek, śle
dzik z cebulką z pom idoram i—
po obywatelsku. Za niepodleg
łość, za wolność, za demokrację.
A pil spirytus kuflami, ,aż są- siedzi przy stoliku zagryzali z wrażenia. Do żadnej partii nie należał.
Ale miał stosunki. Kochanka była młoda i próżna. Bez dna.
Tylko te napady. Prawda, oko lica była niespokojna, na gorzel
nię napadali co wtorek i piątek.
Tak się ludzie przyzwyczaili, jak do jarmarków.
— A co to dzisiaj mamy?
— Środę albo sobotę, bo wczo raj był napad.
Nieraz ciekawsi szli się nawet przyglądać, jak napadają. Na-, padali zawsze w nocy. Przy świetle padającym z okien go- rzela^ggo. Nigdy nie sypiał w piątki i wtorki. Takie miał prze czucie.' Jak prorok. Blady, jak cljusta, ale spokojny — tak twierdzili świadkowie — pytał?
Kto tam znowu?
— To my bandyci! — odpo- wiadał herszt.
No to rabujcie — mówił gorze
lany i dalej moczył nc.gi, bo ' właśnie moczył nogi.
Taki był odwainy. A bandyci rabowali i zrabowane ładowali da podwodę. Tylko pięćset li
trów zrabowali. Więcej *ie chcieli.
— Go? —- wyskoczył na nich gorzelany — nie chcecie? . Nie- dojdy bandyckie, ja was nauczę rabować!
Pod bronią ich trzymał, pod . automatem, aż wszystko zraho-
•w a lt Taki był przytomny. Nigdy się z bronią nie rozstawał. Miał pozwolenie. Wiadomo, dla ochrony gorzelni. Taki był służ- bista. Aż go nakryli. Bandyci go
"w y dalii Bo już nie mieli gdzie sprzedawać, a bali się go jak ognia. Taki był pies na bandy
tów. Cóż zabrali gorzelanego.
Mówią, że za gadulstwo go wzię- • li, za jęŹyk. A wzięli go za koł
nierz dwaj milicjanci. Z knajpy.
Mówił właśnie, że z bandytaihi trzeba skończyć, ho z nami — . mówił — skopczą. Prorok. Ta
kie miał przeczucie.
• Szum się zrobił w miasteczku.
Gorzelanego — mótoą — trzeba ratować. Gołębie miał serce. Ra
da w rądę pojechali do miastecz
ka. Przyjaciele, żona i kochan-*
ka. A jakże. Do cierpienia, mówi ma równe prawo. Jak ślubnego go kochała. Wódka, zakąska.
Knajpa 'akurat naprzeciwko u.
B. —* 'Urząd Bezpieczeństwa.
się przerazili. Nie widzieli go jeszcze takim. Trzeźwy był. Ko chanka w płacz, żopa w płacz.
Ratować — mówią „ — trzeba.
Smarować — mówią—trzeba. A właścicielka restauracji* anioł.
Nic tylko gościom dogadza. To schabik podsunie, to kompocik JA N ROJEW SKi
R ATU N EK
poda. Na cukrze — powiada —;
i gorzelanemu by podać — po
wiada. W nieszczęściu człowiek.
Res sacra miser. Bóg by skarał.
Anioł — kobieta. Znajomości ma w urzędzie. Nie jednego gorzela
nego ratowała. Cóż robić. Taki się już ma charakter. Mus ra-
■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■ ■■■■■■■■■■■■■■■■■■i D o P r e z y d e n t a k r ó l . s t ó ł . m . K r a k o y r a
O b . S t e f a n a W o l a s d
Odezwę ob. Prezydenta do obywateli m. Krakowa o wypadkach krakowłkich przeczytałem, chociaż niejestem obywatelem m. Krako
wa. Mimo to, tuszę, że byłem (nie wyłączając obywateli m. Kra
kowa) jedifytn z najuważniejszych Je, czytelników.
Końcowego ustępu le, odezwy nie mogę Jednakowoż w żaden sposób moim prowlncjbnalnym, nlekrakowskim umysłem zrozumieć.
Ustęp ów: ♦ ł
„A sprawców zajfć sobotnich (fosięsriue zastużofla kara. Wara im od Krakowa.-Wypędzimy na cztery wiatry morderców 1 awan
turników, któ/zy będą chcieli zakłócić spokój j porządek w naszym mieście!“ •
Czy wynika z tego, że każdy jt osobna prezydent, ba, burmistrz, ba, wójt, ba, sołtys, ma krzyknąć: „Wara Iną od Grudziądza!", wzglę-i dnie: „Wara im od Wąbrzeźna", względnie:.,Wara Im od Wólki Kra-
slczyńskiej"? Względnie i t. d., by w rezultacie biedni, bezdomni mordercy znaleźli się za granicami Polski? Któż Ich przyjmie? Nie należy morderców rzucać na cztery wiatry Jak sło^a.
Cztery wiatry, wlejące do nas od wschodu, zachodu, południa I północy Europy kpłyszą stryczkami szubienic, na Jakie zwykłe, hu
manitarne kodeksy europejskie skazują morderców.
A ob. Prezydent Krakowa zastosować chce do morderców na,- sroższy, średniowieczny, a może nawet antyczny wymiar, kary — ba
nicję z ulubionego miasta. * '
P. S. Aj może znaczy ten ustęp poprostu: .,Niech na całym świę
cie wojna... 1 t. d. byle ml iu w Krakowie i ł. d.?
Mgr Iur. ST. ). LEC
■■■■■«■■■■■■■uuau® ■■■■■■■■■«■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■
• Po zajściach krakowskich
• '"'‘■"ar—---——1
tówać. Nawet mąż w pogotowiu ratunkowym pracuje. Sama go
rzelanemu wszystko poda. Scha
bik, kompocik, ogóreczek mało solpy. Wiadomo, w więzieniu się ma gusty specjalne, jak w ciąży — powiada. Wszyscy po
dadzą. Trzeba, człowieka rato wać. Gołębie miał serce.
A żona ma forsy jak lodu. Pła
ci. Ślubny przecież. Żona. Nie to co kochanka. Już — mówią - urząd nasz. Z kierownikiem mó
wili. A jakże. Mały czarny. Z wąsikiem. Za tydzień — ob:e- cał — wyjdzie. Tylko smarować trzeba. Świat zawsze jednaki.
Co przed wojną, to i teraz. Cói, smarowała żona, kogo się dało.
Szynek naszykowała, wódki. *a tydzień wyjdzie. Trzeba ugościć.
Jak męża. I tydzień przeleciał na sprawunkach jak dzień. Po jechali do miasteczka. Przyja
ciele, żona, kochanlA. A jakza, Do cierpienia była równa, to i do wesela ma prawo. Poszli pod urząd. Czekają. Kierownik — mówi milicjant — ząraz wyjdzie.
Spokojni są. Znają kierownika.
Mały, czarny, z wąsikiem. A t wyszedł. Duży, blondyn, bez wą sa.
— Gorzelanego — pyta — szu kacie? Już go tu nie ma. Wyje chał. Do Warszawyl
Dobrze jest — myślą — jak się smaruje, to się jedzie. Co przed wojną to i teraz.
— Na pięć lat — pdwiada. Za kradzieże.
— Zgubiony — myślą — wód
ka go zgubi « - nie wytrzyma 5 lat... bez wódki.
■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■u
6
R O Z M A IT O Ś C I
Trudno jest być w Polsce kryty
kiem. Skrytykujesz, powiesz, że ci się coś nie podoba, a tu wszyscy od- razu się obrażają, grożą sankcjami.
Dotychczas myślałem, że tylko ak
torki są takie drażliwe. Okazało się, że literaci też. Nie wolno naprzy- kład źle o Przybosiu. Na własnej skórze przekonał . się o tym Witold Zechenter. Przepraszam, dlaczego?
Tymbardziej, że artykuł Zechentera o Przybosiu -był unikatem w twór
czości piewcy z podwawelskiego* gro du. Niesłuszny i dowcipny. A do
tychczas Zechenter pisywał artyku- w ły słuszne, ale*niedowcipne. Nie ro
zumiem tylko dlaczego w obronie , Przybosia wystąpił Swinarski, Chy
ba W myśl zasady: uderz w Przybo
sia a Swinąrski się odezwie. W spra wach teatralnych jest jeszcze ‘ go
rzej. Za tecęnzje w „Szpilkach^
chciano: obić mnie parasolkami (to panje!), posadzfć do ciupy (a to już panowie!). Doszło do tego, że nie zapraszają mnie na premiery.
I tak np. nie zaproszono mnie na premierę teatru Milicji. Najmą<h-zej zrobił Związek Artystów Scen Pol- j skich. Postanowił, że recenzenci nie mogą pisać recenzji, dopóki nie przejdą trzyletniego kursu dokształ
4
cającego. Wesołe. Ale ją rozumiem intencje aktorów. W ciągu tych trzech lat chcą się wygrać i poka
zać wszystkie złe sztuki. Ostatnia fala widowisk, jaka przeszła przez Łódź, upewnia mnie w tym przeko
naniu. , '
Nasza wspólna praca z Rojew- skim znalazła licznych naśladow
ców. W pewnym dzienniku łódzkim para dziennikarzy pisze reportaże.
Jeden już pisał nudno, wyobraźcie sobie parę. A ktąpy, ktfltzy chcieli- by grać'naszą rolę, nie pozostali w tyle. Na4 afiszu pewnego teatru wi
działem jedną osobę sceniczną w wykonaniu dwóch aktorów. Cieka
wy eksperyment, wypuścić pp. ra zem na scenę pp. Zarenfbińską- i Wilczyńską, żeby ra^em grały Ma- liczewską. ’
Wytłumaczono mi, że to się na
zywa dublować.. Można i |ak . Ale do dzieła. »Teatr Domu Żoł
nierza wystawił s maczne widowi
sko Gozdawy i Stępnia p t. „Droga do Ciebie". Nie wiem, do kogo, ale bardzo mi się podobało. Tytuł ten zrozumiałem, kildy w łódzkiej „Ba
gateli" wystawiono „Kokosowy inte res" Gozdawy i Stępnia. Od razu domyśliłem się/ do. czego torował so
bie drogę miły duet autorski. Do kokosowych interesów. Kiedy przyj rżałem , się afiszowi, okazało się, że sztuczka ma podwójny tytuł, bo jest na dobitkę przeróbką sztuczki „Ty to ja" i że maczał w tym palce Tu
wim. Byłem ciekawy, myśląc, że Tu wim napisał o Gozdawie i Stępniu i poszedłem, .
CJacesz p o p r a w n ie m ów ić i p is a ć p o polfcku.?,
. KUP PODRĘęZNIK:
St. Jodłowski i W, Tasźycki
Zasady pisowni polskiej
i interpunkcji ze słownikiem ortograficznym
Cena zł. 40.
Spólditelnla W jdiwnlcza „Ctyli 1945 r.
Wielkie nieba! To, co widziałem, . było bardziej niesmaczne niż przy-
■ działowy chleb. Rzecz dzieje się na Antylach. Występują dwie Antylki wymazane bronzowym kolorem i biali w osobach pp. Górskiej, Giera- sieńskiego, Jankowskiego i inn. Ob
sadę wieńczy p. Wieńczysław Gliń
ski w rolj miłego utracjusza, sio
strzeńca bogatej cioci, właścicielki plantacji. Prócz tego gra jeszcze małpa.
Siedziałem przerażony. Na scenie działy się rzeczy straszne. Śpiewa
no i tańczono. W pewnej chwili p. • Jankowski, przypuszczając ziapew- ńe, że mi się to będzie podońalo, wskoczył ńa kolana p. Glińskiemu.
Nie włem, co byłoby dalej, bo sztu
ka jest lekka, ale weszła p. Orzec- ka jako ciocia i rzecz t toczyła się dalej. Byłem dotknięty, że 'biedhe Antylki nie tylko są wypaćkane bronzową farbą, ale nadomiar złego przedstawione są jako rasa niższa i mówiij w bezokolicznikach: Rozu- ) mieć, biała miss.' Nie rozumieć bia
ły sir. Tó jednak przykrą. A naj- przykrzejsze, że źle śpiewają. Za to i pp. Górpka, Gierasieński, a zwłasz
cza p. Jankbwski^grają wspaniale.
Nie wiem .tylko, dlaczego sztuka je6t taka straszna. Podejrzewam, że Gozdawa i Stępień przerobili ją poto;, żeby zepsuć to, co poprawił w niej niegdyś Tuwim. Może zresz
tą było o d w in ie , nie jestem pe
wien, bo nie jestem zwolennikiem żadnych uświęconych wielkości.
Zrezygnowany poszedłem do tea
tr u ’ „Bajka" dla'-dzieci. I ' tu znowu współpraca autorska. P. Gogolew- ' skh opracowała bąjkę p. Słowackie
go o Janku, co psom szył buty. Ale nie mówmy O tym lepiej. Było to jedyne przedstawienie, gdzie .widzo
wie klaskali chwili, gdy podnosi
ła się kurtyna. Tak się podobały de koracje Rybkowskiego i Krzyszto
fiaka. Ja też klaskąłąm na, począt
ku każdego aktu. Ale wielu rzeczy Z przedstawienia nie zrozumiałem.
' Po co pokazywać dzieciom, jak zły czarnoksiężnik chce usmażyć dziec
ko i jak dobra wróżka je ratuje?
Dzisiejsze dzieci nie uwierzą, nie
stety, że to bajka. Wiedzą, że dzie
ci palono w^ piecach naprawdę, "że czarnoksiężnik, to nie żaden czarno
księżnik, tylko gestapowiec, a ura
towała jjzieci od spalenia nie żadna e dobra wróżka, tylko zwykła rosyj-' ska dziewczyna. Na imię jej: Ka- tiusza. .
P. S ? To jeszcze nie wszystko.
Widziałem prócz tego w teatrze
„Bagatela" dwóch Harrisów i '"Sem
polińskiego w towarzystwie F ran
ciszki Leszczyńskiej. Harrisów nie rozróżniałem. Dopiero kiedy jeden z nich zaśpiewał • „PiosenJfę o Wargza wie", poznałem^ że to Albert H a r
ris. A tak go prosiłem, ‘żeby tego nie robił. Na własne oczy widzia
łem bowiem nieraz, kiedy płynęły słowa refrenu o Warszawie: „Ja yfiem, żeś ty dzisiaj nie taka, że krwawe przeżywasz znów dni...", jak sjg znacząco porozumiewali o- kiem ąpakcjoniści. **Tacy panowie wychodzą z . teatru i na okrzyk ga- zeciarta, sprzedającego broszurkę p. t. „Ppwstanie warszawskie": Po
wstanie w Warszawie!, zatrzymują się radośnie i zacierają ręce. Ma
rzyciele, niepoprawni marzyciele!
PAWEŁ HERTZ
rys. Zenon W asilew ski
K iedy się p a n u ro d ził?
N ie w iem , b o m i w y s z a b ro w a li k a le n d a rż ’.
Dwie dziewice. — WszeikiĆh •in formacji w sprawi# .rysunku Grusa z numeru 23-go chętnie udzielimy osobiście. Dr. Mikułkę w każdym bądź razib polecamy. Jest to nie
wątpliwie najlepszy ginekolog wśród literatów. I odwrotnie. •
Frel (Łódź). .— Dowcipy - stare.
Bajka też nie do druku.
Witold Wirp8za > (Kraków). -y Wiersze z Gross-Bom za poważne dla nąs. Fraszki zbyt nieprzystoj
ne. Prosimy o inny materiał.
Trudomir (Warszawa). — Poczta dpręczyla nam list Wasz adresowa
ny do pisma „Kolki". Może do „Ko
lek" nadaje się, do „Szpilek" nie, choć temat dobry. Może spróbujecie opracować go jak dla nas.
rys, Karol Baianieck
Załącznik do podani i
SiM (Łódź). — Mąteriał do AGa i binetu osobliwości" prosimy zawsz<
przysyłać w oryginalnych wycin- , kach a nie przepisany. ■
Fabryka Gilz i Bibułek „Ikar' (Piotrków). — Poczucie humoru Szanownej Fabryki tuszuje trochę jej fatalne ogłoszenie, życzymj jeszcze więcej' humoru i więcej u miaru w reklamie.
Jacek Degis (Łódź). — Kalam
bur o bombie atomowej już zrobio
ny. Nadesłanych rzeczy -nie wyko
rzystamy.
»K“ (Łódź), Chochlik (Łódź), Zo
fia Augustowska, el-ei (Białystok), Szarotka, Z. N. (Tarnów), Warsza
wiak (Łódź), Bogdan Jaczewski. —- Z nadesłanych materiałów nie skoj rzystamy.
V
7
\ •
STEFANIA GRODZIEŃSKA
R Y B K I
P-Otworzyła puszkę przydziało
wych rybek i powąfchała. Zgroza wystąpiła jej na twarz. Pową
chała jeszcze raz.
— Masz, zobacz! Zepsute! — wyszeptała urywanym głosem, podając mi. puszkę.
Powąchałam. .Uwaga jej zga
dzała się całkowicie z prawdą.
Fakt był nie do zaprzeczenia.
Rybki śmierdziały.
— Zepsute — stwierdziłam.
Spojrzała nar mnie z wyczeki
waniem.
— Wyrzuć — poradziłam.
— I to jest wszystko, co masz do powiedzenia na ten temat?
Zastanowiłam się i powiedzia
łam uczciwie, że wszystko.
'— No tak, naturalnie. Dla cie
bie cała rzecz polega na tym, ż \ rybki są zepsute, więc trzeba je wyrzucić.,
— A tak nie jest? — zdziwi
łam-się.
* — Nie, tak nie jest! Sprawa ma szersze ■ podłoże społeczne.
To jest tylko objawi Objaw ba
łaganu! Wszędzie bałagan. Te rybki, to,wąski odcinek. Tak u*
nas jest pod każdym względem.
O, gdzie? indziej' jest 'zupełnie inaczej — powiedziała znacząco
— to tylko u nas są takie po
rządki. -
— Ci, co wracają skąd inąd, twierdzą, że gdzie indziej jest głód.
—• Możliwe, możliwe. Ale za to jest porządek. Nie ma i ko
niec. Jak nie ma, to się nie je i nikt nie ma pretensji. Ale dawać zepsute?
— Czekaj, czekaj. Przecież te rybki są właśnie przysłane skąd inąd.
A
F R A S Z K I S T A R O Ż Y T N E
MECENAS
W tych dobrych czasach, kiedy żyl Horacy, forsę dawał artystom, falerneyi ich raczył.
Dziś żaden z mecenasów nie fest taki wariat:
sam, od artystów bierze słond honoraria.
PREFEKT
Był prezydentem Rzymu, cezara zausznym, bożyszczem patrycfuszek tudzież patrycfuszy.
Obecnie gra skromniejszą facet w życiu rolę:
Jako prefekt — religii uczy dzieci w szkole, KONSUL
Z beznadziejnej dziefowo wyszedł sytuacfi:
Rzym zginął, on ocalał. Dziś' fest w dyplomacji.
Stefan Stefański
- Tułaj nie wolno się kąpać!
- Trzeba mi to było powiedzieć, zanim się rozebrałam!
- Bo rozbierać się tutaj nie jest zabronione.
;—Ale tu mi dali,
i — Ale sami dostali stamtąd.
-— Ale tam nąpewno były jeszcze świeże. A jak się zepsu
ły, to nie trzeba było dawać.
— Puszka była zamknięta,- skąd mogli wiedzieć?
— To niech nie sprowadzają kota w worku.
— Więc jak, mieli otwierać każdą puszkę i wąchać?
— Nie wiem. Ja się na tym nie muszę znać. Przecież mamy wła
dze.
— I władze mają wąchać?
— Niech wąchają. Nie same ' przyjemności i zaszczyty, trochę
pracy też!
— Ale kto ma wąchać? Mini
s te r aprowizacji, czy minister komunikacji? Bo przecież mo
gły się zepsuć w drodze.
— Nie koniecznie minister.
Może być specjalny referent.
Ale u nas jest bałagan.
— A może tam od razu powini ni byli wąchać, ci, co wysyłali?
— O, ręczę ci, że tam było w porządku.
— Skąd wiesz?
— Zachód. Inni ludzie. Tam by się to nie mogło nigdy zda
rzyć.
— A jednak się zdarzyło.
— Ale nie tam, tylko tu. Bo tam jest porządek, a u nas bała
gan. Te rybki, to tylko objaw.
Jeżeli się zastanowisz, to sama przyznasz, że ta sprawa ma szer
sze podłoże społeczne.
Zastanowiłam się i przyzna
łam.
■ A rybki smutno śmierdziały na szerszym podłożu społecznym.
Ha
rys. Ha-ga -^Tatusiu, czy wąż ma ogon?
- Jakto czy mu. Tylko.
rys. Stanisław Cięlochi
Szober <
^dUchy w są d zie.
„Kurier Codzienny" pisze w Nr. 35:
PARYŻ, 11.8. — Na procesie Rptaina w dalszym ciągu odby
wało się przesłuchiwanie świad
ków.
Tym razem byli nimi de B n - g\/on, były ambasador rządu
* t y w Paryżu (!) przy niemiee- . kich władzach okupacyjnych i
Darłan b. szef milicji. Wystąpie
nie Daęlarłh zostało wygwizdane przez zebraną publiczność. Zezna
nia swe składał on bez. przysięgi.
Abstrahując od tego, że nie przy- pominamy sobie, jakoby adm. Dar- lan byt kiedykolwiek za życia sze
fem ( milicji, podkreślamy pierwszy w dziejach sądownictwa wypadpk przesłuchiwania ducha w charakte
rze świadka. Cóż, w dobie bomby atomowej, nic nas nie dęiwil
(w. 1. b.) BOMBY ATOMOWE .Najstarszym używanym środ
kiem wybuchowym jest proch.
Najsilniejszym jest nitroglicery
na, która w stanie czystym jest niezwykle łatwo wybuchowa, dla-, ' tego praktycznie ma małe zasto-*
sowanie, gdyż przez to jest bart dzo 'niebezpieczna". („Robotnik"
Nr. 207 z dn. 12 sierpnia 1945).
Porozumiejmy się i Nitroglicery
na nadaje się do wyrobu środków wybuchowych, ponieważ jest łatwo w y b u c h ła , t. j. niebezpieczna. Au
tor twierdzi przeciwnie, że z tego właśnie powodu „ma małe zastoso
wanie'". Czyżby to miało znaczyć, że radzi oprzeć wyrób materii wy
buchowych na ciałach bezpiecznych, jak np. groch z kapustą?...
• ‘ (j.*m—ski)
FORTUNISTĄ
»' »
„Robotnik" z dn. 12 b. m. w spra wozdaniu z procesu Delnitza zamie
szcza zeznanie świadka' Łuszczew
skiego, który twierdzi, że „Delnitz jest typowym oportunistą, który wierzy tylko w pieniądze". Inaczej podchodzi do sprawy „Głos Robot niczy" z tegoż dnia:
„Nie uważam Delnitza ani za Polaka, ane za Niemca, ale za zwykłego fortunistę, który wie
rzy tylko w pieniądze"'.
I Słusznie. Bo kto wierzy w pie
niądze jest bezwzględnie fortunistą.
A kto lubi pieniądze jest forsistą.
A kto lubi przejażdżki autem jest fordzistą. A kto Wie, co go czeka, jest fatalistą. A więc binda Delni-
tzowi! * (ni. pi.)
BEZ ZMIAN.
W „Głosie Robotniczym" z 17.8.45 ukazał się artykuł „Przemysł Kon- * fekcyjny w Polsce", z którego do
wiadujemy się:
' „Thebens brial olbrzymią sieć fabryk "konfekcyjnych w całej Pol sce... Z bezpłatnej pracy przymu
sowej ściąganych do fabryk ro- , , botników czerpał miliardowe }fy-
ski.
Na tej podstąwie powstał, zor
ganizował «if i pracuje nasz obec
ny przemysł konfekcyjny".
A my naiwni żyliśmy dotychczas w prześwfadczcnfu, że od czasów oku
pacji jednak jakieś drobne zmiany na lepsze zaszły w przemyśle. Błądl Najwyższy czas, aby takimi wypad
kami' zainteresowały się> odpowied
nie czynniki. Np. korektor.
(z. f.)
„Szpilki" ukazują się co tyazień. - Przedruk bez 'podania źródła wzbronionv Redakcja: Łódź, Piotrkowska 96, tel. 1-25-36.
Redagują: St. Jerzy Lec, Zbigniew Mitzner, Leon Pasternak, Jerzy Zaruba.
Składano w Zakł. Grał. „Czytelnik" Nr 4. Łódź, Żwirki 2.
i
♦ k •
Przyjmuje się codziennie od Jl-ei fo 1 srej.
Wydaje: Spółdzielnia wydawnicza „Czytelnik";_i--- D—04934 , Drukowano w Zakładach Graficznych „Książka".
I
•/
(
Były gubernator Frank ma być przywieziąny tło Krakowa
rys Kazimłerr Grut