• Nie Znaleziono Wyników

Polemiki o hipotezie Kallenbacha ciąg dalszy

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Polemiki o hipotezie Kallenbacha ciąg dalszy"

Copied!
6
0
0

Pełen tekst

(1)

Konrad Górski

Polemiki o hipotezie Kallenbacha

ciąg dalszy

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce

literatury polskiej 60/1, 189-193

(2)

Pam iętnik Literacki LX, 1969, z. 1

KONRAD GÓRSKI

POLEMIKI O HIPOTEZIE KALLENBACHA CIĄG DALSZY *

W odpow iedzi na artykuł, udow adniający tekstam i dwóch moich drukowanych prac, że nie tylko nie przyjm owałem hipotezy Kallenbacha o genezie Im prowizacji, ale w prost przeciw nie — byłem pierwszym , co się jej przeciwstaw ił, dr Maria D ernałow iczów na — m ówiąc językiem sądowym — „nie przyznaje się do w in y ”. Co w ięcej, zapowiada, że w ew entualnym nowym w ydaniu swej książki zatrzyma redakcję przypisu, w którym m owa, że należę do tych badaczy, którzy „zasadni­ czo” przyjm ow ali hipotezę Kallenbacha. Jestem w ięc zm uszony jeszcze raz zabrać głos n ie po to, aby przekonać dr D ernałow iczównę, że się m yli, bo to sprawa chyba beznadziejna, ale by w yjaśnić różne sprawy, a zwłaszcza nowe zniekształcenia rze­ czyw istości, jakie przynosi odpowiedź mojej oponentki.

A w ięc dr D ernałowiczówna tw ierdzi naprzód, że przypisywała mi w yznaw anie h ipotezy Kallenbacha, poniew aż przejąłem od niego „błąd w ustaleniu chronologii p ow staw ania poszczególnych scen D ziadów ”. W yjaśniłem już w poprzednim a rty­ kule, że istotą hipotezy K allenbacha nie jest sprawa chronologii powstawania po­ szczególnych części utworu, lecz tw ierdzenie, że Im prowizacja została napisana jako utw ór sam odzielny, jako liryczny wybuch, który zaskoczył poetę i pow stał bez jakiegokolw iek zw iązku z planem pisania dramatu nazwanego później III czę­ ścią Dzia dów . Posłuchajm y, co m ówi sam Kallenbach w sw ej m onografii (wyd. 4, t. 2, s. 33, 34—35):

„Im prow izacja Konrada jest wybuchem jednorazowego natchnienia. Pow stała

ona niespodziew anie, bez względu na powstającą w ówczas trzecią część Dziadów , a n aw et, być może, p r z e d napisaniem scen historycznych, o których wyżej m ów iliśm y”.

N aw iązując do relacji Orpiszewskiego i Odyńca (za pośrednictwem S iem ień- skiego) o ow ej nocy, podczas której została napisana Im prowizacja, Kallenbach snuje takie rozważania:

„Cóż z tego w nosić należy? Oto, że Im prowizacja zrodziła się nagle, że zasko­ czyła niejako poetę niespodziewanie, wydarła mu się gw ałtem z piersi — i że ten płód wieszczego natchnienia om al że poety o śm ierć nie przyprawił. [...] M y­ ślom jego coraz nieznośniej i duszniej było, aż w reszcie w oną samotną noc, po burzy, nie »roztopionej w łzy«, padł grom...

* Zob. K. G ó r s k i , C z y p r z y jm o w a łe m hipotezę Kallenbacha o genezie „ Im ­

p ro w iza c ji” z III części „D ziadów”. „Pamiętnik L iteracki” 1967, z. 4. — M. D e r-

(3)

190

K O N R A D G Ó R S K I

„Czy "ten nieporównany w sile i gw ałtow ności wybuch nam iętnej skargi K on ­ rada m ógł być obm yślony i obliczony? Czy poeta, tworząc III część Dziadów , m ógł z góry powiedzieć sobie: Oto w tym m iejscu Konrad w ygłosi — I m p r o w iz a c ję ? Czy nie słuszniej przypuścić przeciwnie, że Im prow izacja sam oistnie powstała, a po jej napisaniu poeta powziął plan przeciw staw ienia tytanicznym zapędom m yśli ludzkiej siłę m iłości, uosobionej w ks. Piotrze?”

Tyle Kallenbach. O czywistą konsekw encją takiego ujęcia genezy Im p r o w iz a c ji i jej roli w powstaniu D zia dów jest tw ierdzenie, że m usiała ona powstać w cze­ śniej niż inne części dramatu. A le z tego nie w ynika w cale, że ktoś także zakłada­ jący w cześniejsze pow stanie Im prow izacji w stosunku do innych scen — w yznaje hipotezę K allenbacha, której istotę i sens ilustrują podane tu przytoczenia.

Dr Dernałowiczówna jednak bierze za podstaw ę do twierdzenia, że ja z a s a d ­ n i c z o przyjm uję hipotezę Kallenbacha, następujące zdanie, w yjęte z m ojej pracy pt. Racjonalizm i m is ty k a w „Im prow izac ji” K onrada (r. 1922):

„Mickiewicz, pisząc Prolog i pierwszą scenę w ięzienną D zia dów drezdeńskich już po stw orzeniu Im prowizacji, stara się filozoficzn ie i psychologicznie uzasadnić

Im p r o w iza c ję ”.

Twierdzenia zawartego w tym zdaniu nie rozw ijałem i nie uzasadniałem , albo­ w iem po rew elacyjnych informacjach o pew nych szczegółach autografu kórnickie­ go, zawartych w drugim w ydaniu m onografii“ Kallenbacha (było to jeszcze przed ogłoszeniem podobizny tego autografu), chronologiczne pierw szeństw o Im p r o w iza c ji w stosunku do Prologu i sceny 1 było rzeczą oczywistą. W tym punkcie nikt się w yprzeć n ie m oże długu wobec Kallenbacha, choćby go w innych sprawach zwalczał.

Owymi decydującym i m omentam i w e w nioskow aniu o chronologii w ym ien io­ nych scen są fakty następujące:

1. Bohater w ygłaszający Im prow izację nosił pierw otnie im ię Gustawa, a w ięc pom ysł zm iany jego im ienia jest późniejszy niż czas powstania Im prowizacji.

2. D zisiejszy Prolog pom yślany był jako scena, która m iała przyjść nie tyłk a po Im prowizacji, ale po w szystkich trzech w idzeniach: ks. Piotra, Ewy i Senatora, przy Czym bohater jej nie jest tam nazyw any W ięźniem, lecz Konradem; ostatnim śladem jej pierwotnego następstwa, nie uzgodnionym przez poetę z nowym prze­ znaczeniem sceny, są słow a Aniołów:

Pilnujm y tylko, ach, pilnujm y m yśli, M iędzy m yślam i bitwa j u ż stoczona.

3. W scenie 1, poprzedzającej Im prowizację, bohater także jest konsekw entnie nazyw any Konradem; n ie licząc w ypadków, gdy im ię to stoi jako nagłów ek przed tekstem osoby m ówiącej, stw ierdzić m usim y k onsekw entne jego użycie w tek ście głów nym (6 razy, w tym 2 w rymie) i w didaskaliach (5 razy); dodajmy, że podo­ bizna autografu kórnickiego nie w ykazuje w tym w zględzie żadnych przeróbek ani poprawek.

Jako podstawa do wnioskowania, że Im p r o w iza c ja powstała wcześniej niż.

Prolog i scena 1, szczegóły te chyba w ystarczą. Przyjm ow anie hipotezy K allen­

bacha nie było mi do tego potrzebne.

A le dr D ernałowiczówna posunęła się tak daleko, że w yznaczenie im prow izac ji m iejsca w cześniejszego niż w ym ien ione sceny uznała za b ł ą d . Obalać tego już n ie potrzebuję, ale chętnie postaw ię pytanie, czy tak kategoryczny sąd posiada jakieś dokum entacyjne podstawy. Albowiem uznać jakieś tw ierdzenie za błąd może­ m y tylko w tedy, gdy mam y niezbity dowód jego niezgodności z rzeczywistością.

(4)

Otóż takiego dowodu oczyw iście nie ma, a źródłem pewności siebie dr D erna- łow iczów ny są hipotezy prof. Pigonia, przy czym sam autor nie kryje przed nam i, że rozstrzygającego dowodu ich praw dziw ości dać nie może. Główna teza prof. Pigonia została sform ułow ana jako w ynik różnych dochodzeń w sposób następu­ jący (Z a w sz e o Nim , s. 85— 86):

„Pierwszym zaw iązkiem III części D ziadów była scena w ięzienna. Wielka

Im prow izacja poczęła się w tedy, gdy scena schadzki studentów z relacjam i o are­

sztowaniach, śledztw ach, udrękach w ięziennych, o w yw ożeniu m łodzieży szkolnej była już poprzednio poczęta i w przebiegu swym ustalona.

„Czy także już napisana, a przynajm niej pisana, czy też poczęta dopiero w w y ­ obraźni poety, obm yślona w planie twórczym? Tutaj o odpowiedź całkow icie zde­ cydowaną jest trochę trudniej. Na faktach naocznie stw ierdzalnych oprzeć się jej nie da. Tu można tylko m yśleć o m niej lub w ięcej przekonywającej obronie pow stałego prześw iadczenia. Św iadectw a zew nętrzne nie dają mu podpory n ale­ żytej”.

W sw ej odpow iedzi dr D ernałow iczów na dała do zrozumienia, że poczuła się dotknięta użytym przeze m nie wyrażeniem : „przysięganie in verba m a g i s t r ï ’. A le czy przyjm owanie hipotez mistrza za niezbite fakty nie jest czym ś jeszcze dalej idącym, jak przysięganie in verba m a g is tri? — Tu dr Dernałow iczówna m ogła się nauczyć od m istrza przynajm niej ostrożności w snuciu dom ysłów naukowych.

Gdybyż na tym był koniec! A le gdzie tam! Oponentka moja czując kruchość argum entów, na podstaw ie których zalicza m nie uparcie do zw olenników hipotezy Kallenbacha, próbuje uprawdopodobnić sw oje rozum owanie na innej drodze. Po­ suwa się w ięc do twierdzeń nie m ających nic wspólnego z przedmiotem naszego sporu, ale za to podających w w ątp liw ość sam odzielność moich koncepcji nauko­ w ych, w których m iałbym być jakoby echem innych pom ysłów Kallenbacha. D owiedziałem się bowiem dwóch następujących rzeczy:

1) że przyjm ując zrelacjonow any przez Odyńca plan dramatu M ickiewicza 0 chrześcijańskim Prom eteuszu „szedłem śladam i Kallenbacha”;

2) że rozprawa m oja pt. P rze zw y cię żen ie prom ete izm u w „Dziadach” dre zdeń ­

skich jest niezw yk le interesującym r o z w i n i ę c i e m (sic!) m yśli Kallenbacha,

który też poszukiw ał w literaturze św iata m iejsca dla prom etejskiego buntu K on­ rada, poczynając od skargi Joba, a skończyw szy na Goethem, Lam artine’ie i de Vignym.

Co do punktu pierwszego to w ystarczy zajrzeć do m onografii Kallenbacha (t. 2, s. 40—41), aby się przekonać, że on sam ani na ch w ilę nie robi z siebie Kolumba, co odkrył A m erykę. Owszem, cytuje lojalnie Odyńca i jego pogląd, że

Im prow izacja jest zabytkiem tylko i odbiciem głów nej treści dramatu o chrześci­

jańskim Prom eteuszu. Ze słów dr D ernałow iczów ny w ynika zatem, że gdyby n ie aprobata K allenbacha dla obserwacji Odyńca, to ja bym w łasną głową nie do­ m yślił się, że Odyniec ma rację. Trzeba było dopiero przew odnictw a Kallenbacha, jego gw arancji in telektualn ej, jego ve rb o ru m magistri, abym poszedł jego śladem 1 w yciągn ął w nioski z tego, co przekazał Odyniec.

Jak sądzą czytelnicy? Czy mam obowiązek dyskutować na tem at moich m ożli­ w ości intelektualnych? — Chyba przyjm ę tylko do wiadom ości to przekonanie, jaka przyczynek do pośredniej autocharakterystyki samej dr Dernałowiczówny.

Punkt drugi natom iast jest gołosłow ną insynuacją i rażącym fałszem. J eśli się tw ierdzi, że ktoś r o z w i j a cudze m yśli, to m iędzy tym i m yślam i i ich roz­ w inięciem m usi istn ieć jakaś, choćby w drobnym zakresie, tożsamość. Podstaw o­ w ym celem m ojej rozprawy było w yznaczenie III części D zia dów m iejsca w łań­

(5)

192

K O N R A D G Ó R S K I

cuchu rozwojow ym literackich dziejów mitu o Prom eteuszu, poczynając od A jsch y- losa, a na Shelleyu kończąc, w nioskiem zaś syntetycznym , jaki w yciągnąłem z tych komparatystycznych rozważań, było stw ierdzenie, że M ickiewicz p rzeciw staw ił się bogoburczym tendencjom X V III-w iecznego prom eteizmu i nawiązał p onow nie do takiego rozwiązania tragicznego problemu, jakie dał Ajschylos.

W m onografii Kallenbacha mamy natom iast dorywcze zestaw ienia I m p r o w i ­

zacji z niektórym i utw oram i literatury powszechnej (historia Joba, G oethe, L a­

m artine, de Vigny) i nikt nie znajdzie tam ani jednej m yśli, która byłaby jakąś antycypacją czy choćby sugestią, torującą drogę spostrzeżeniom czy w nioskom zawartym w m ojej rozprawie. Jedynym szczegółem pozornej w spólności jest to, że obaj m ówim y o Prometeuszu Goethego, ale to, co m ówim y, nie ma żadnych punk­ tów stycznych. Natom iast o Prometeuszu Ajschylosa, którego problem atyka stanow i kamień w ęgieln y m ojej rozprawy, Kallenbach wypowiada następujące dwa zdania, których sens nie jest zresztą dla m nie jasny (t. 2, s. 52):

„Duch starej H ellady przem ówił przez ponurego Ajschyla. A le w jego P r o m e ­

teuszu jądro istotne spow ite było jeszcze w k w ieciste m itów obsłony”.

Rozumowanie dr D ernałow iczów ny sprowadzałoby się zatem do następującego schematu: K allenbach i Górski próbowali dać III części D ziadów tło kom paraty- styczne, ale ponieważ Kallenbach pisał w cześniej, a Górski później, to ten ostatni m usiał pójść śladem pierwszego.

Gdy próbuję uchwycić podobny sposób rozum owania, przychodzi m i na m yśl pewna obserwacja wypow iedziana kiedyś w rozm owie ze mną przez R afała Bliitha. Lubił on przypinać ludziom złośliw e łatki, nawet tym, których cenił i lubił. Otóż o pew nym naszym profesorze, którego Bliith zresztą bardzo szanował i dla którego m iał n iew ątpliw y sentym ent, w yraził się tak:

„To jest bardzo m ądry człowiek, ale ma jedną w adę, albow iem uważa, że jeśli on jest profesorem w piątym stopniu służbowym , to nie tylko nie ma prawa być m ądrzejszy od profesora w czwartym stopniu służbowym , ale ma naw et obow ią­ zek być od niego głupszy”.

Jakieś ziarno prawdy w tej obserwacji n iew ątp liw ie było i sądziłem początko­ w o, że dotyczy ono tylko profesora, o którym m ów ił Bliith. Ale obudzona czujność na ten szczegół pozw oliła m i z biegiem czasu zauważyć, że spostrzeżenie Bliitha da się nieco uogólnić. Poczucie autorytetu, opartego na hierarchii urzędniczej, a w y ­ w odzące się z tradycji hiszpańsko-habsburskich obyczajów dworskich, było wśród starszej generacji profesorów galicyjskich bardzo silne, w ięc m łokos nie m iał prawa nic w ym yślić takiego, do czego by profesor przed nim nie doszedł, a jeśli w ym yślił, to szło to już na karb profesora, który odkrycie młodszego od siebie pracow nika podawał za swoje.

No tak, ale to było dawno, skąd natom iast w zięło się w rozum owaniu dr Derna­ łow iczów ny, to już pozostanie jej tajemnicą.

W zakończeniu sw ej odpowiedzi dr D ernałow iczów na uprzedza, że w następ­ nym w ydaniu K r o n ik i przeredaguje ów nieszczęsny przypis, usuw ając z niego słow a: „[Wielka Im prow izacja] »nie była owocem erupcji niespodziewanej i spon­ tanicznej«”. Słow a te należą jednak do streszczenia rozprawy prof. Pigonia i nie m ają żadnego związku z problemem, o który w ied ziem y spór, a m ianow icie, czy byłem , czy nie byłem zw olennikiem hipotezy K allenbacha, w ięc u sunięcie ich nie przywraca pogwałconej przez przypis dr D ernałow iczów ny prawdy historycznej! Czy autorka przytoczone słow a zachowa, czy usunie, dla m e ritu m całej sprawy n ie będzie to miało żadnego znaczenia.

(6)

Osobiście przykro m i jest, że dr D ernałow iczówna obrała taką drogę sam o­ obrony, jaką przynosi jej odpowiedź. Słusznie powiada Wojski pocieszając T a­ deusza i Hrabię: „Trafiać, chybiać, poprawiać to kolej strzelecka”, i za ch w ilę przyznaje się, że sam także chybiał. To samo jest w pracy naukowej. N ajtężsi specjaliści popełniali błędy i na pew no ich to nie hańbiło. Dopiero ratow anie za w szelką cenę w łasnego autorytetu metodam i w ątpliw ej wartości pogrąża człow ieka w oczach otoczenia. W tym roku m inęło 50 lat od chw ili, gdy rozpocząłem m oją pracę nauczycielską, i na podstaw ie doświadczeń ъ tego okresu zapewniam dr D er- nałow iczów nę, że ilekroć popełniw szy jakiś błąd przyznawałem się do tego przed m oim i uczniam i, szacunek ich dla m nie nie tylko nie malał, ale się pogłębiał.

Cytaty

Powiązane dokumenty

zaspokajanie własnych potrzeb poprzez sięganie do innych kultur, w przypadku Polaków mieszkających na Litwie – do masowej kultury rosyjskiej, która okazuje się.. 13 Jedną

zaspokajanie własnych potrzeb poprzez sięganie do innych kultur, w przypadku Polaków mieszkających na Litwie – do masowej kultury rosyjskiej, która okazuje się.. 13 Jedną

We w szystkich trzech w ym ie­ nionych ołtarzach śląskich scena A doracji łączy się w swoim pierwowzorze ikonograficznym ze sceną lw ow ieckiej Adoracji... W

Nie znajduję, bym musiał cokolwiek w tamtym opra­ cowaniu zmieniać, czy czegokolwiek się wypierać, jednakże tyle się od tamtego czasu zmieniło, że powrócenie do

Janowski działał rów nież w dziedzm ie historii, chociaż przede w szystkim był publicystą.. Podobnie jak u innych pisarzy politycznych TD P, jego zainteresowania

Nie m iała ona szerokiego odbiorcy, zasięg jej oddziaływ ania był stosunkow o szczupły.. Tó stw ierd zen ie pom aga n am

Sędzia zadość uczynił p ra w u jeżeli stw ierdził naruszenie p raw a kościelnego przez spraw cę; nie był natom iast obow iązany udow adniać, że spraw ca

rzanej biskupom za zaniedbanie ich obowiązków, ustalan a jest nie tylko na podostaw ie w ielkości i znaczenia spraw ow anego przez nich urzędu, ale także na