Nr. 12. Król. H uta, 24. marca 1§07 Rok XII.
Na niedziel szóstą Postu (Palmową). "
Ewangelia.
Mat. X X I. 1— 9.
W on czas, gdy się przybliżał Jezus ku Jeruzalem, i przyszedł do Betfagi, do Góry Oliwnej; tedy posłał dwu Uczniów swoich, mó
wiąc im: Idźcie do miasteczka, które jest prze- siwko wam; a natychmiast najdziecie oślicę uwiązaną i oślę z nią. Odwiążcie i przywiedź- eie mi. A jeśliby wam kto co rzekł, powiedzcie, iż Pan ich potrzebuje; a zaraz puści je. A to się wszystko stało, aby się wypełniło, co jest powiedziano priez proroka mówiącego: Powiedz
cie córce Syońskiej: Oto Król twój idzie tobie dcby, siedsący na oślicy i na oślęciu, synu podjarzemnej. Szedłszy tedy Uczniowie, uczynili jako im był rozkazał Jezus. I przywiedli oślicę i oślę, i włożyli na nie odzienie swoje, i jego wsadzili na nie. A rzesza bardzo wielka słała szaty swoje na drodze, a drudzy obcinali gałązki z dizew, i na drodze słali. A rzesze, które uprzedzały i które pozad szły, wołały mówiąc:
Hosanna Synowi Dawidowemu! Błogosławiony, który idzie w imię Pańskie! Hosanna na wy
sokościach!
l siedmiu słów Chrystusa na krzyżu.
„Dziś z© mną będziesz w rąju.“
Słyszycie? Z krzyża ku ziemi płynie Pełen miłości, nadziei głos:
Kto we mnie ufa ten nie zaginie, Temu nie straszny i śmierci cios.
Zaśnie spokojnie na mojem łonie, Du3*ą do rajskich podąży bram, W nieskończoności blaskach utonie Ja ją do Ojca zawiodę sam.
Białą jej szatę dam na ramiona, Gdy skruchy świętej obaczę łzę, Miłością wielką gdy oczyszczona, Z wiarą dziecięcą zawoła mię.
O, pochyl czoło pod stopy krzyża, Ty, coś niebieskich zapomniał dróg, Może ostatnia chwila się zbliża,
W której Cię wzywa Zbawca, twój Bóg.
Idź idź ku Niemu z świętą pokorą, On cię do krwawych przytuli ran, Daszę uzdrowi słabą i chorą Litości pełen Ojciec i Pan.
I ty usłyszysz posiechy słowa:
W raju ńę ze mną połączysz znów. — I ciebie czeka szata godowa
I szczęście wieczne — ziszczonych snów.
^Bezpłatny dodatek ft 1 £ 1 ft
# i i do „Gazety Katolickiej.“
U stóp Matki Boskiej Bolesnej, j
Matko Bolesna pod Twoim obrazem, Pragnę się modlić, płakać z toką razem, A ty jak gwiazdka co świeci w obłoku,
Bądź jasnem światłem w mej duszy pomroku.
Z sercem bolesnem przychodzę do Ciebie, Płacząc nad ziemią a marząc o n;ebie, Tobie me żal# i smutki przedłożę I kij pielgrzymi u stóp Twoich złożę.
Matko Ty doradź, Matko wskaż mi drogę, Bez Ciebie myśleć i kochać nie mogę, Pomóż przeprawić mą łódkę przez morze, Tam gdzie niebieskie zajaśnieją zorze.
I gdy tak klęczę w bolesnem myśleniu, W głębokiem ducha mego rozrzewnieniu, I widzę Ciebie pod krzyżem stojącą, W morzu boleści prawie konającą, Tak jako niegdyś na Golgocieś stała, Na Syna Twego boleściś patrzała, Dusza Twa była przebita mieczami,
Serce Twoje krwawemi tam płakało łzami.
Matko Bolesna! i ja cheę być z Tobą Chciej się podzielić zemną Twą żałobą, Pragnę rozmyślać mękę Syna Twego, Pozwól mi tylko bliżej stanąć krzyża Jego.
I gdy tam stanę w głębokim zachwyc To czuję w sercu, w duszy nowe życie, I cisza zewnątrz i wewnątrz tak błoga, Bo czuję w duszy bliskość mego Boga.
I szum wzburzonej uciszy się fali, Jakby głos słodki przemawiał z oddali, I głos zbawienia jak z krzyża, jak z nieba, jakiego duszy zemdlonej potrzeba.
I gdy poczuję w mej duszy wzruszenie, Jakby głos Matki jak z krzyża natchnienie, Matko i dzisiaj niechaj się tak stanie, Daj mi odpowiedź na moje pytanie.
Dla mnie rozkazem każde Twe skinienie, Pomóż pracować na duszy ubawienie, A za to wszędzie zawsze złożę dzięki, Choć mię powiedziesz przez krzyż i męki.
O, matko, objaw, objaw mi twą wolę,
Matko, pożegnaj oschłą serca rolę,
!!jFa której smutków porosły piołuny, Jakc złowrogie pogrzebne całuny.
O, Matko, przemów, przemów do mej duszy, Bo ją świat mroźnem swem tchnieniem wysuszy, Myśli jak wichrem pędzone obłoki,
Błądzą, a z myślą błądzą wątłe iroki.
Tobie więc kornie mą prośbę przekładam, W Tobie mą ufność, nadzieję pokładam, I z tej ufności będę owoc zbierać, Matko, dla Ciebie chc} żyć i umierać.
K. R
Dzieeko samowolne popra
wione ze swoieh błędów.
Zająłem się przez kilka tygodni wychowa
niem dziecka, przyzwyczajonego nie tylko do postępowania według swoich zachcianek, ale je
szcze do rozkazywania, ażeby je wszyscy speł
niali, a zatem, dziecka pełnego kaprysów. Zaraz pierwszego dnia, ażeby wypróbować moje pobła
żanie, podnosi się o północy: gdy spałem naj
mocniej, zeskakuje z łóżka, ubiera się i woła na mnie. Wstaję, zapalam świecę; tego tylko wła
śnie chciał; trwało to z kwandrans, sen go o- garnia i kładzie się znowu zadowolony z próby.
W dwa dni potem, powtórzył to samo z tymże samym skutkiem, nie dostrzegłszy z mojej strony najmniejszej niecierpliwości. Kiedy mnie cało
wał, kładąc się znowu, rzekłem mu poważnie:
»Mój mały przyjacielu, wszystko będzie dobrze, ale nie pojawiaj tego więcej.“ Te słowa wzbu
dziły jego ciekawość, i zaraz nazajutrz, chcąc przekonać się, czy sprzeciwię się jego woli, nie omieszkał wstać jak zwykle o północy i wołać na mnie.
Zapytałem go, ezegoby żądał. Odpowiedział mi, że nie może spać. „Temgorzej,“ odpowiedzia
łem i zamilkłem. Prosił mnie, ażeby zapalić świecę: „Po co?“ i znowu ucichłem. Wtedy zaczął biegać szalenie po pokoju, krzycząc śpie
wając, uderzając się co chwila o stół i krzesła, spodziewając się, że mnie tem zniecierpliwi. A ja tymczasem podnoszę się spokojnie, nic nie mówiąc, zapalam świecę biorę z zimną krwią mojego malca za rękę. prowadzę do sąsiedniego gabinetu, którego okiennice były zamknięte i w którym nie było nic do stłuczenia; zostawiam
go tam bez światła i zamknąwszy drzwi na klncz, powracam do łóżka, nie powiedziawszy ma ani słowa. Nie trzeba się pytać o to, czy nie ha
łasował, naturalnie, że tak, ale nie wzruszyłem się zupełnie.
Nareszcie hałas ustaje, słyszę, zabiera się do snu, — uspokoiłem się. Na drugi dzień wchodzę do gabinetu, znajduję mojego niesfor
nego chłopca śpiącego na sofie.
Nie można wyobrazić sobie, ilu podobnego kaprysami teD mały tyran ujarzmiał swego da
wnego nauczyciela. O którejkolwiek godzinie podobało mu się iść na spacer, trzeba bjło być gotowym prowadzić go, albo raczej iść za nim, a wybierał zawsze taką chwilę, w której najwię
cej jego nauczyciel miał zajęcia. Tej samej władzy chciał używać względem mnie.
Następnego dnia nie zaniedbał odrywać mnie od pracy, ażeby go prowadzić jak najspie
szniej na spacer. Odmówiłem; upierał się. „Nie,“
powiedziałem jemu; „spełniając swoją wolę, na
uczyłeś mnie spełniać moją: nie wyjdę teraz.“
— „Kiedy tak!“ odparł, „wyjdę sam.“ — ,.Jak sobie chcesz." — I wziąłem się znowu do mojej pracy.
Ubiera się trochę niespokojny, widząc, że pozwalam mu i że nie idę za jego przykładem.
Już gotów do wyjścia, przychodzi mnie żegnać żegnam go; stara się niepokoić mnie, opowiada
jąc, jakie on myśli kursa zrobić; słysząc go, nie jeden sądziłby, że idzie na koniec świata. Nie poruszywszy się, życzę mu szczęśliwej podróży.
Jego kłopot podwaja się. Jednakże nie traci miny, rozkazuje lokajowi iść za sobą. Lokaj już uprzedzony, odpowiada, że nie ma czasu, że zajęty wypełnianiem moich rozkazów, i że obo
wiązany słuchać raczej mnie, a nie jego. Wtedy dopiero malec zastanowił się: jakim sposobem zezwalają mu wychodzić samemu, jemu, który się sądził być tak ważnym dla wszystkich. Za
czyna traciC energię; wyobraża sobie, że się zaraz znajdzie wśród ludzi sam jeden; przewiduje nie
bezpieczeństwa, na które się naraża; upór tylko powstrzymuje go jeszcze]; schodzi ze schodów powoli i bardzo zdumiony. Nakoniec wychodzi na ulicę, pocies-ając się, że za przykrość, jaka może mu się zdarzyć, ja będę odpowiedzialnym.
Zaledwie zrobił kilka kroków, gdy słyszy ze wszystkich stron różne gadaniny, tyczące się jego osoby. „Patrz sąsiedzie, jak ładny panicz!
gdzie on idzie tak sam jeden? Zabłądzi jeszcze, poproszę go, żeby wstąpił do nas.‘* „Nie trzeba, to musi być mały samowolniś,1* którego ro
dzice pewnie wypędzili z domu, bo nie chciał
być posłusznym. Dajcie mu spokój, nieck i&Ls, gdzie chce. Niech go Bóg prowadzi 1“ Trochę dalej spotyka małych uliczników, którzy z&me- piają go i śmieją się z niego. Im dalej iizie, tern więcej napotyka przykrości. Sam jadenl^z opieki, widzi się igraszką wszystkich. Dziwi go bardzo, że jego ubranie wykwintne nie zmusza ich do szanowania jego osoby.
Tymczasem jeden z moich przyjaciół, nie
znany malcowi zupełnie, a którego zobowiązałem czuwać nad nim, szedł za nim krok w krok, w stosownej chwili przystąpił do niego i zaeeął rozmawiać, dając mu poznać nieroztropne postę
powanie i w pół godziny przyprowadził mi go uległym i zawstydzonym.
Na domiar nieszczęścia, właśnie w chwili, gdy powracał, spotkał ojca na schodach. Musiał się wytłumaczyć, zkąd wracał i dla czego ja z nim nie byłem. Ojciec, nie tracąc czasu, na czynienie mu długiej nagany, powiedział mu krótko i sucho: „Jeżeli trafi ci się jeszcze kiedy, że będziesz chciał wyjść sa*n na ulicę, to już nie wracaj, bo ja nie chcę mieć w domu włóczęgi.”
Naturalnie, że malec zapamiętał tę prze
strogę, pozbył się swoich grymasów niedorze
cznych i we wszystkiem zasięgał rad swojego nauczyciela.
Rozmaitości.
— N a jw ię k sz y bogacz. Dotychczas u- chodził J. Rockefeller „krół nafty,“ za najbogat
szego człowieka na świecie. — Teraz wynale
ziono, że w Stanach Zjednoczonych istnieje prze
cież większy bogacz ód niego. Jest to najzu
pełniej nieznana dotychczas osobistość; niejaki Fryderyk Weyerhofer, „król leśny." Mówią o nim, że posiada dwa miliardy dolarów czyli prze
szło 8 tysięcy milionów marek majątku. Że e nim dotychczas nie wiedziano, polega na tern, if Weyerhofer nie obdarzał nikogo swojem zaufa
niem. Nawet jego właśni najwyżsi urzędnicy nie znają jego stosunków majątkowych. Mieszks on w St. Paul tak skromnie i w takiem od
osobnieniu, że nawet dla najbliższych zoajomycfe je^t chodzącą zagadką.
Urodził się w roku 1834 i w młodyck latach przybył do Ameryki, gdzie zwrócił się udrazu na zachód i znalazł zajęcie jako dasoroK
przy budowie kole?. Następnie podjął podrzędne atenowiske w tartaku, który też niedługo kupił.
O* tego czasu poświęcił się wyłącznie haa- ćflowi lasami i drzewem. Kupował, sprzedawał ze zyskiem, i znowu kupował. Dzisiaj należą do niego olbrzymie lasy pó‘nocnego zachodu Sta
nów Zjedisoczonych, a posiada więcej ^pieniędzy, aiż milion lodzi mogłoby przy jego sposobie ży
cia spoirzebować prsez przynajmniej sto lat.
Wafcmłek niszczenia lasów w Ameryce ceny gruntów lasowyeh i drzewa idą ustawicznie w górę. Przsd dziesięciu laty laą którego dzisiaj sa milion dolarów dostać nie można, kosztował zaledwie TB 000. Las we Wirginii zachodniej, s tó tj prz«d pięciu laty nabyto za 12000 dola
rów. sprzsdano niedawno za pół miliona. Za
wodowcy obliczają, iż Weyerhofer posiada 300 tysięcy kwadratowych kilometrów lasów, warto
ści miliarda dolarów, a wartość ta powiększa się z każdym dniem.
Weyerhofar jest nieżonaty; żyje, skromnie bardzo i jest bardzo wielkim stąpcem.
— K r ó lo w a na w y g n a n i n . W J tych dniach Marya Pia, portugalska królowa - matka,
©puszcza Lizbonę, aby się osiedlić na stałe we Włoszech, Królowa, która jako siostra króla Humberta, jest ciotką króla włoskiego, Wiktora Emanuela, opuszcza Portugalię nie zupełnie do
browolnie. Pani ta wiele bawiła się i była tak rozrzutna, ie wywołała interpelaeyę w parlamencie portugalskim. Dla uniknięcia tedy dalszej tego
■rodzaju dyakusyi, która dla dynastyi mogła stać 3ię niebezpieczną, syn-król doradził matce, aby
opuściła jego państwo.
—- P o ż a r u m ilio n era. Jak donoszą z Filadelfii (z Ameryki) do pism angielskich, wspa
niała wiła milionera Wanemakera stała się pa
stwą płomieni. Poże.r wezął zię skutkiem t. zw.
krótkiego spięcia prądu elektrycznego, a ofiarą jego padła takie galerya obrasów, zawierająca wiele cennych dzieł sztuki. Zdołano uratować jedynie dwa obrazy Munkacsy’ego: „Chrystus pred Piłatem" 5 ,, Chrystus na Górze oliwnej".
Ponieważ wiła milionera znajduje się w znacznej odległości od Filadelfii, więc miejska straż pożarna nie pospieszyła na miejsce, a czynność ratunkową prowadłiiia tylko służba milionera i sąsiedzi.
Wartość spalonego budynku, który zawierał pięćdziesiąt pokoi, oceniają na 4 miliony marek.
— P la m y n a słoócu. f^Obserwatoryum astronomiczne w Pittsburgu (w Ameryce) donosi o odkryciu plam na słońcu, okazujących wielką ruchliwość. Plamy te obejmują przestrzeń 3 i pół mil angielskich.
Wesoły kąeik.
U e :c iw y znalazca.
A: Znalazłem świeżo złoty zegarek damski Co mi radzisz z nim zrobić, przyjacielu? Czy mam go oddać czy też nie.
B: Głupi byś był oddawać ! Raczej zastaw, a będziesz miał grosze!
A: I ja tak już myślałem. Ale dawali mi tylko 30 mk. Za oddanie zaś zguby wyznaczono sż 40 mk. nagrody. Oddam więc sgubę a będę miał zysk podwójny, bo i więcej pieniędzy i po
chwałę, ź g jestem uczciwym człowiekiem.
M iłe pow inszow anie.
Poczciwy mieszczanin Bonifacy, jeden z tych co to dorobiwszy się mająteczku, niczego więcej nie pragną, jak w spokoju dożyć swego wieku, siedzi w fotelu z podwiązaną twarzą.
Tsss... siarczysty ząb... Takie cierpienia....
tsss... i to właśnie w sam dzie£,moich imienin, Oooojojoj... nie wytrzymam, nie|wytrzymam„
Wchodzi córka: Przyniósł listonosz powin
szowania. Czy przeczytać?
— Jak tam chcesz., ajaj. aj.. a” bodaj go., och! och!
Córka: Pan Józef pisze, (tu czyta głośno)•:
Niech całe Twe życie będzie ci tak miłe jak dzień dzisiejszy.
Pan Bonifacy: Oj! Boże! tego tylko brako
wało. Tsss... nie wytrzymam.
Córka po chwili: Ciotula życzy: „Co Cię miłego dzisiaj spotkało, niechaj cię spotyka w każdej życia chwili".
Pan Bonifacy sycząc z bóła: „Czy ciotka zwaryowałal?"
Córka: Jest powinszowanie także od męża Maryni (zięcia pana Bonifacego). Czyta „Spędź ojczulku całe życie w takiej radości, jakiej dziś zażywasz!,(
Pan Bonifacy: Żeby ten osieł... ojojoj, wie
dział, jaką mam radość... ojojoj... Boże idźże sobie z twemi powinszowaniami
Odp<y*S*(M»i»y radaktor Frano. L tlm t w Załęża. — Nakladtm c*e!onk*nłJ drakami św. Jak w Król. H u c ie .