• Nie Znaleziono Wyników

Szczutek : pisemko humorystyczne. R. 22, nr 27 (1890)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Szczutek : pisemko humorystyczne. R. 22, nr 27 (1890)"

Copied!
4
0
0

Pełen tekst

(1)

Nr. 27. Lwów, Niedziela dnia 13. Lipca 1890. |j(]| I1II.

P I S M O S A T Y R Y C Z N O - P O L I T Y C Z N E .

Prenum erata we Lwowie wynos całorocznie 5 złr.. półrocznie 2 złr. 50 ct., ćwierćrocznie 1 złr. 25 ct., miesięcznie 50 centów.

Numer pojedyńczy kosztuje 10 ct.

Dodatek zawiera łam igłówki, sza­

rady, zadania szachowe i inseraty.

Inseraty drukują się za opłata fi et.

od wiersza drobnym drukiem w jednej szpalcie. Stronnica inseratowa zawiera cztery szpalty.

Inseraty p rzvjm ują: Administracja

„S#ezutka“ przy ul. Łyczakowskiej 1. 3.

W Wiedniu Biura ogłoszeń: Haasen- steina & Voglera, Rudolfa Mossego i A.

Oppellika. ,

W P a ry ż u : Adam. Rue de St- Peres 81.

S zezu te k wychodzi od roku 1868.

Prenum erata zamiejscowa z przesył­

ka pocztowa wynosi całorocznie 5 złr., półrocznie 2 złr. 50 ct.. ćwierćrocznie 1 złr. 25 ct.. miesięcznie 50 et.

W Wielkiem księstwie PoznańsKiem :{ talary 50 fen.

We Francji, Szwajcarji i Włoszech całorocznie lfi franków.

Prenumerować można w Administra­

cji „Szczutka-1 przy ulicy Łyczakowskiej 1. 3.. we wszystkich księgarniach i ajencjach dzienników i we wszystkich urzędach pocztowych.

Reklamacyj nie opłaca się.

Listy przyjmuje się tylko opłacone Manuskryptów nie zwraca się.

L i n E C .

G orąca aura w ruch niezwykły

W praw ia hum ory w ludzkiem ciele;

Święty ten miesiąc kuracjuszów

W arjactw a zwykł przynosić wiele.

Ztąd też m ądrością w dniach lipcowych Nie nabrzm iewają dziejów strugi, Jednak się leczy z daw nych grzeszków,

A fanaberje p ła ta drugi.

Z pierw orodnego swego grzechu, — Jako dziś każdy syn człowieczy, — Z przewlekłej ciężkiej niestrawności

Kniaź K o b u rg się w K arlsbadzie leczy.

Świat więc obaczył dokumentnie,

Co zresztą sam już w iedział dawno, Że K oburgow i ta B u łgarja

W wysokim stopniu jest niestrawną.

W Londynie krewcy polismeni I listonosze coś się b u rzą;

W ściekłość Bismarka w Friedrichsruhe

Z ich gniewem ma cech wspólnych dużo.

Lecz Niemcom krew on psuć już p rzestał;

Dziś brzmi w teutońskiej całej bandzie Jeden ton ty lk o : ton radości,

Że panem są na H elgolandzie.

A Rosja? Co z tą wielką R osją?

Jak się ma jej ap ety t wilczy?

Ach, ten a p ety t pewnie wzrasta, Lecz Rosja, jak milczała, milczy.

Jak zwierz śledzący swą ofiarę, W cichości tylko wzrok wytęża, By nagle potem , w jednej chwili

Rzucić się ze zwinnością węża.

Nie patrzm y na nią... W itaj wzroku, O jczyste witaj znowu stro n y;

D uch w stąpił tu, a z duchem w iara;

Cud zdziałał dzień błogosław iony.

W prochów wieszcza zjednoczeni, Silniej stawimy opór bu rzy ; Obyż ta w iara i ta zgoda

W przyszłość przetrw ała jak najdłużej.

(2)

- 2

0 - 0 0 - 0 .

Aż przed kratki zawleczono, Przed sądowe -r- sprawę Goga — Człek na starość jeszcze gotów Awansować na raroga.

Rzecz jest taka: wspominałem,

Ze ktoś śmiał tam, gdzieś w Trybunie, Przedrwić nasze powołanie...

— Pamflet spoczął na całunie.

Spoczął, bowiem prokurator, Strzegąc prawnych tem wymogów, Skonfiskował ów artykuł,

Nietykalność uznał Gogów.

Naturalnie był wnet rekurs, W apelacji rzecz sądzono;

— I, ot, co jest, pewien prawnik Śmiał wystąpić tam z obroną...

Już sam fakt śmiałości takiej Dla mnie był nieprzewidziany, A co gorsza: ów obrońca Cisnął na mnie znów tarany.

Posłuchajcie wszystkie gogi, Jak nas pan ten niecny ceni:

ZF1

Nie wypada.

J a k dawno pomnę, wciąż m nie gnębi G łos jeden nieustanny,

Od dziecka całkiem maluchnego, A ż do dorosłej panny.

Co zrobię, ba, co chcę pomyśleć, Odzywa się w net ra d a :

— „D aj spokój te m u ! Nie rób tego!

Bo to... To nie w ypada !u

L atem zazwyczaj rano w staję...

J a k pięknie o tej porze!

Pow ietrze czyste, gw aru nie m a...

Czarowniej być nie m o ż e!

W ięc myślę sobie : W yjdę trochę...

Ba, lecz znów ta „ z a s a d a !"

Tak wcześnie chodzić na przechadzkę P anience — nie w y p a d a !

W ięc siedzę w domu i ja k więzień P rzez szyby na św iat patrzę...

E h, znajdę za to odwet in n y : D ziś wieczór mój w teatrze.

Według niego my-śmy wszyscy Nędzni i wykoszlawieni.

W edług niego nie powinni My karjery mieć w urzędzie ; Według niego... Kiedyż w końcu Tym napaściom koniec będzie?

Ach, prokuratorjo świetna, Razem ze mną ty utyskuj, A pamflety i autorów I obrońców ich konfiskuj!

STRACHAJŁO.

— Ja do ty ch nie należę, co się cieszą, że w szystko przem inęło w Krakowie spo­

kojnie. Z apam iętają nam to dobrze, że m y konserw atyści szli razem z czerw o­

nym i — i kiedyś to się jeszcze odbije na nas.

* * *

— A najgorzej, że czerwoni teraz p rz y j­

dą do znaczenia, bo rzą d sobie pow ie:

w szystko m i jedno, czy konserw atysta czy czerw ony — oni w szyscy właściwie dem onstrow ać gotowi.

ZE

T

L ZE T O

A le niestety w godzin kilka Snów pryska mych kaskada...

D ziś przedstaw iają rzecz D um asa...

Być na niej — nie w y p a d a !

P rzy stolo marna mnie m ustruje I ojca baczne oko...

— „Trzym aj się p ro s to ! Nie rozkładaj Tw ych ram ion ta k szeroko “ .

D ziś pieczeń bardzo mi sm akuje I do niej m arm olada...

Chcę w ziąć raz drugi... M am a szepcze:

„D ość będzie!... Nie w ypada!"

Z ojcowskiej wzięłam biblioteki K siążeczkę pokryjom u;

To „Fizjologia", chcę ją czytać : Zgorszenie w całym domu.

D la czego? Nie wiem... Poznać siebie Czyż to skromności zdrada?

A m am a załam uje ręce I m ów i: „N ie w ypada!"

W ieczorem przyszedł na wizytę Nasz kuzyn, m iły chłopak;

— I gotow i naw et kiedyś czerw oni dojść do w ładzy — a w tenczas padam do nóg. Mnie w k raju w tenczas ju ż nic nie zatrzym a.

Telegramy „Szczutka“

Londyn d. 12. lipca. Stanley, k tó ry był zdrów ja k żelazo, dopóki baw ił m ię­

dzy dzikim i szczepami Afryki, zapadł tu na ciężką niestraw ność w sk u tek rozmów z licznym i korespondentam i.

Berlin d. 12. lipca. Pew ien przed się­

biorca, cliodujący białe m yszy, i rep re ­ zen tan t spółki do w yrabiania sztucznych szczęk i peruk, otrzym ali n a zapytanie telegram , którym ich książę Bismark z a ­ prasza do Friedrichsruhe. Książę zam ie­

rza z nim i mówić o spraw ach europej­

skich i w ynurzyć im swe zapatryw ania n a kw estję H elgolandu i Congo. Jeden fiakier, kom iniarz i łatacz butów w ybie­

ra ją się rów nież na polityczną rozmowę do F riedrichsruhe.

Petersburg d. 12. lipca. Prawiłelsłw.

Wiesłnik ubolewa, że cała publicystyka europejska spiskuje przeciw biednej Ro­

sji i pragnie zgubić kram arzy rosyjskich, k tó rzy się tru d n ią drobnym handlem okrę­

żnym w R um unji. Ci biedacy sprzedają tylko szpilki z Tuły, a ci zaraz krzyczą, że to noże, roznoszą rzem yki ju chtow e do trzew ików , a ci zaraz krzyczą, że to kn u ty . K toby p a trz y ł prosto w serce Rosji, ujrzałby, że ona niczego nie p ra ­ gnie, tylko szczęścia A u strji a niepodle­

głości B ułgarji, S erbji i Rum unji.

Chciałam się trochę z nim pobawić.

R zecz poszła znów na opak.

Co pocznę — m am a mi przeryw a.

Szczególna ta jej s w a d a ! W yrozum iałam , o co chodzi:

Znów owo „nie w ypada!"

Być pod opieką tak surową, To znaczy zatruć życie;

N ieraz też nad starganiem więzów R ozm yślam w duchu skrycie...

Je d en je st tylko na to sposób I jedna tylko r a d a : , Ożeń się ze m n ą mój kuzynie,

Nie pytaj, czy w ypada!

Lala.

S Z C Z Ę Ś C IE .

Uszedł i zniknął gdzieś bez wieści C ały k rąg piek ła, widm a, czary, K tóre go gniotły bezlitośnie, Cierpień sypały nań bez m iary.

(3)

imci pan Onufry.

— Jakiś je n te lig e n t, w idać z profesji

■chimernik i m antyka popisał różne w ier­

sze na Lwów, taj w yrachow ał że aż sto ]©den m ankam entów je s t we Lwowie.

Onegdaj czytaliśm o jed n o za drtfgiem, bo to aż śmiech bierze, co ju ż tym jen - teligentom nie dokucza. Na ten przykład powiada że pierw szym m ankam entem j e s t :

ii K siężyc oo m a g istra tu nio rospektuje g dy te n przyśw iecać m u nakazuje."

Owoś, ciekawość, co m a m aistrat zrobić z księżycem , chyba może m a z nim S1ę procesować, czy co? — Albo znowuś

powiada, że drugi m ankam ent t o :

„R zeżnicy co m ajątk am i się sław ią,

A- lw ow ian drogo kiepskiem m ięsem dław ią."

Czepił się oś także szynków i po­

wiada, że

„K aw iarnie i szynki niskie i b rudne W k tó ry ch dłuższe przebyw anie je s t tru d n e,"

tak oś ja k b y go kto prosił, żeby po ka­

w iarniach siedział. Możeby oś chciał, żeby m u m aistrat jeszcze kaw iarnię w ybudo­

w ał swoim kosztem.

Naweć dziadom nie daje spokoju i pisze, że oś w ielką ku n iracją j e s t :

„Dziadów piątkow e po m ieście bieganie, P otem na sklepy tłu m n e nacieranie."

Chwycił się naweć m aistratu, że ludzie we Lwowie nie um ieją chodzić, i powiada co

„Lw ow ianin nic z d ro g i n ie ustępuje, Gdy kogo p o trąci tem się raduje."

powiada także co lw o w ia n in :

„Idąc, laseczką w yw ija do koła,

A o przechodniów nie troszczy się zgoła."

a o tych, co z parasolam i chodzą p i­

sze, że:

„Lw ow ianin ta k oś z parasolem kroczy, Iż niebacznem u w ybić m usi oczy."

Potem znowuś czepił się lwowia- n e k ; to takiem u chim ernikow i w szystko zaw adza — pow iada na ten przykład, źe we Lwowie:

„Ludzie lwowscy idąc się nie o g ląd ają, Za karam bol naw et nio p rzep raszają."

Chim ernik ten widać chciałby, aże­

b y m aistrat gu b ern an tk ę każdem u dał, coby uczyła, ja k kto ma chodzić. Niby praw da trocha je st, że u nas n a ulicach, to ja k b y na Zarwanicy, tak oś się kręcą i niezgrabnie chodzą, ale przeciek w ła­

ściwie, oprócz żydów, to tylko same je n - telig e n ty łażą — bo in n y naród nie ma czasu się szwyndać.

Znowuś trocha praw dziw e je s t n a­

rzekanie, że:

„ M ag istrat o m iłą zgodę lękliw y D la żydów i rad n y ch je s t pobłażliw y."

i takich oś wierszów w ypisał aż sto a lu ­ dziska czytają, taj gdzie niektóry ta k i kontent, ja k b y go kto na sto koni w sa­

dził. Naweć i to w yszperał ż e :

„O kna dolne ta k nisko położone"

Gdy otw arte, łb y n a szw ank narażone,"

Taj ta k oś bez końca. Pokazuje się oś, że im niedogodzi niczem, choćby im m aistra t cyntofolje sadził na trutoarach, i skw eresy robił całemi morgami. Co tro ­ cha pochwalą, to zaraz coś w ynykają ta ­ kiego, aby ino kunirow ać, taj ty lk o !

Korespondencje redakcji.

W crcdyk we Lwowie. Skorzystamy z rad pań­

skich. — N. w K rakow ie. Drobnostka, na którą nie warto uwagi zwracać. — K. w e L w ow ie. Będzie może lepiej.

Od Administracji.

Ostatni numer pisma naszego skonfiskowała c. k. prokuratorja państwa z powodu rysunku. Nakład drugi został w ciągu tygodnia ro­

zesłany.

Upraszamy o łaskawe odnow ienie prenum eraty, celem ostatecznego ure­

gulowania nak ładu.

W szystko ju ż poszło w zapomnienie, C ała ta w alka z gorzką dolą, 1'ysiące cierni, tysiąc przeszkód

— N aw et w spom nienia go nie bolą.

P c h a ł kornie naprzód taczkę życia, A los go szarpał, ja k wilk jagnię, I nieraz zwątpień głosy słyszał, Ze nie osiągnie, czego pragnie.

e

D rżał, gdy dźwięczała sroga wieszczba, A le odtrącał ją od sie b ie ;

C zuł zaś, ja k w eiągłem szerm owaniu, L w ią cząstkę siły swojej grzebie.

A gdy po trudach i po nędzy Do mety d otarł upragnionej, Chciało m u praw ie serce pęknąć, T ak biły w nie radosne tony.

I nie był tryum f to tak wielki, Nie zdobył niezwykłego celu, On nie o la m y sław y walczył, N i o pierw szeństwo pośród wielu.

Ten tryum f, co ja k cel zdobyty, Teraz przed jego okiem staw ał,

To szczęście w głodnych dniach wyśnione, To był poprostu chleba kaw ał.

D zisiaj on zaw isł nad nim w górze Ja k o ów owoc Tantalowy,

I drażniąc swym widokiem serce, D otykał sobą niem al głowy.

M iał go przed okiem... P ra w ie w ręku C zuł ten dar pracy... B y ł u mety...

W yciągnąć tylko dłoń... Próbuje...

N adarm o! B rak mu sił, niestety!

M r.

G d y b y !

Mierzę wzrokiem, który radość Zdradzać m usi w sobie P iękne łan y , bujne łany,

W złocistej ozdobie.

J a k bogato t a pszenica U brała się w ziarna!

Koło żyta praca także \ N ie była tu m arna.

Jęczm ień, owies, hreczka, proso W szystko niezrównane!

A le — jednak żal mnie gnębi, (Idy pośród nich s ta n ę !

Boże, co to miećby można Tego roku z ż n iw a !...

Po głodowych kilku latach To się zbiór n a z y w a !

Tylko sprzedać w szystko zboże P o dzisiejszej cenie, A ju ż byłoby ozem wypchać

Obydwie kieszenie.

J u ż i dłużki by nie gniotły, Cośby się schowało,

Człowiek w przyszłość mógłby patrzeć Bez w szelkich trosk śmiało.

A ch, tak m iałbym z was fortunę, Moje drogie łany,

Gdyby... nie był zbiór ten cały J u ż — na pniu sprzedany.

Lik.

(4)

Koburg w Karlsbadzie.

— Coś mości książę tak się krzywi...

— Kwasy panie, kwasy bułgarskie mi dokuczają.

W ydaw ca i odpowiedzialny redaktor L ib e ra t Zajączkowski. Z d ru k arn i i litografii P ille ra i Spółki. (Telefonu N r. 174 A.

Cytaty

Powiązane dokumenty

My zaś, choć to przeciw nam liresze kundel ów tak żyw o ; Wdzięczność tylko czujem dlań,. Wdzięczność szczerą i

Chcąc dać ponow ny w yraz serdeczności m iędzy Niemcami a Rosją, zakazał cesarz dawać bankow i zaliczki na papiery rosyjskie, bo chociaż serdeczność je s t

Wartałoby jednak bliżej oś spenetrować te nowe żydowskie kamienice, bo ludziska sobie o tem różne rzeczy opowiadają, taj boją się, coby się kiedy nie stało

Prix kazał wczoraj wykadzać Prater i wszystkie miejsca, gdzie tylko pili i ryczeli niemieccy śpiewacy, bo wszędzie cuchło pikelhaubą i „Wacht-am-Reinemu, tak,

Gdyby sobie był chociaż pożyczył od A ustrji w ynalazku objektyw nego postę­. pow ania — ale nie — zniósł cenzurę

I taka cisza N a morskiej toni, Tylko twej piosnki Echo gdzieś dzwoni. Łódź cicho pruje Błękitne

Dźwiękiem swoim przygłuszy Tęskne piersi westchnienie.. Bo naokół jak cienie Staną drogie

Listy przyjmuje się tylko opłacone Manuskryptów nie zwraca się.. •łr i