• Nie Znaleziono Wyników

Szczutek : pisemko humorystyczne. R. 22, nr 29 (1890)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Szczutek : pisemko humorystyczne. R. 22, nr 29 (1890)"

Copied!
4
0
0

Pełen tekst

(1)

Lwów, Niedziela dnia 27. Lipca 1890.

M IIII.

P ren u m erata we Lwowie wynos całorocznie 5 złr.. półrocznie 2 złr. 50 et., ćwiercrocznie 1 złr. 25 ct.. miesięcznie 50 centów.

N um er pojedynczy kosztuje JO ct.

Dodatek zawiera łam ig łó w k i. sza­

rady, zadania szachowe i inseraty.

In seraty drukują się za opłatą 6 ct.

ód w iersza drobnym drukiem w jednej szpalcie. S tronnica inseratow a zawiera cztery szpalty.

In seraty p rz y jm u ją : A dm inistracja

„Szezutka" przy ul. Łyczakow skiej 1. 3.

W W iedniu B iura ogłoszeń: Haasen- stein a & Vogiera, Rudolfa Mossego i A.

Oppellika.

W P a r y ż u : Adam. Rue de St- Peres 81.

S z c z iite k wychodzi od roku 1868.

P ren u m erata zamiejscowa z przesył­

ka pocztowa wynosi całorocznie 5 złr., półrocznie 2 złr. 50 ct.. ówierórocznie 1 złr. 25 ct.. miesięcznie 50 et.

W Wielkiom księstwie PoznańsKiem 3 talary 50 fen.

We Francii. Szwajearji i W łoszech całorocznie 10 franków.

Prenum erow ać można w A dm inistra­

cji „Szczutka" przy ulicy Łyczakowskiej 1. 3.. we wszystkich k sięgarniw h i ajencjach dzienników i we wszystkich urzędach pocztowych.

Reklamacyj nie opłaca się.

Listy przyjm uje się tylko opłacone M anuskryptów nie zwraca sit*.

P I S M O S A T Y R Y C Z N O - P O L I T Y G Z N E .

ILTasze z j e i z d L - y .

Kiedy na całym św iecie w koło W ydarzeń wielkich ruch ustawa, Na pocieszenie rzeszy ludzkiej Sypią się zjazdy, jak z rękawa.

1 gdy na politycznem polu Nowin wiązanka nie obfita, Ratują zjazdy sytuację —

Przynajmniej o nich naród czyta.

W ięc m ieliśm y zjazd historyczny.

Gdzie Stanczykerji cisnął w lice Korzon tę prawdę, że z historji Czynią dla siebie służebnicę.

Dzielny w eredyk! Kto od niego Te prawdę w ypow iedział śmielej ? Nawet przyznania od nich żądał,

— Jasne, że przyznać się nie chcieli.

B ył dalej zjazd konserwatorów, Którzy ratować chcą zabytki, Pamiątki dni minionych dawno, Skruszonych przez ząb czasu brzydki.

K onserw atorzy! Wam wiadomo Jak czas tu wszystko żre łakom ie

Kto w ie, czy wam nie przyjdzie wkrótce W oniekę w ziąć i autonomie?i i- o o

Potem chirurgów liczne grono W ślad innych pospieszając śmiało, Jak każe zwyczaj wszech towarzystw.

Na zjazd rendez-vous sobie dało.

O operacjach gaw ędzono...

Ach, nam potrzeba jednej now ej:

To będzie dzielny operator.

Kto nowe ponasadza głow y.

Zjazd pedagogów — co się chwali — Mniej jęczał już na sw ą niedole...

Potem zjazd mędrców ankietowych Uprawiać ją ł konwersji pole.

Wśród nich to po dyskusjach w ielkich W yrósł nakoniec w jednej chw ili:

Drobiazg, zwan wnioskiem D awidowym ...

— No, ci porządnie się zjeździli.

(2)

- 2

Wielmożny pan Kalasanty

, herbu Dobry nos. “

P a n Józef, skoligacony trochę ze inną, a osiadły od lat w ielu za W arszaw ą, niespodzianie uraczył m nie w izytą, bo jakoś po drodze mu b yło, wlecze bowiem swoje stare kości na reperację do kąpiel.

R a d też byłem starem u — i z m iejsca weszliśmy w g a ­ w ędę daw nym zwyczajem de publicis.

— „Co jest ta wasza autonom ja i te wasze Stańczyki ?“ — p y ta m nie pan Józef.

— B a — nie łatw a odpowiedź, m yślę sobie, a w łaściwie łatw a, ale dłu g ą być musi, bo trzebaby mu ab ovo w ykładać,

jak to się autonom ja rodziła, jak się w ychow yw ała, dlaczego m arnieje — a co do Stańczyków , to jeszcze dłuższa prelekcja, chcąc genezis ich traktow ać, i w szystkie p ery p etje z nimi w ykładać. N ie lubię zresztą naw et, m osterdzieju, o tych Stańczykach wiele mówić, i zawsze mi na myśli stoi dictum przedśm iertne m ojego sąsiada, k tó ry um ierając, p o w ie d z ia ł:

„Stańczyki to nieszczęście".

A le jakże to powiedzieć panu Józefowi, jakże to się przyznać, że tem u nieszczęściu rad y dać nie możemy, że kw ę­

kam y po kątach, a zaradzić nie umiemy.

W ięc om inąłem tę kw estję i m achnąłem ręką, pow ie­

dziawszy p rz y te m : o t Stańczyki — to S ta ń c z y k i!

A le ex re autonom ji korciło mię dać szanow nem u ku­

zynowi prelekcję dokładną. Ba, kiedym ledw ie zaczął, ledw iem pow iedział, że autonom ja, to nasza zdobycz największa, że to nasza cytadela narodow a w tym kraju — otóż ledwiem za­

czął to mówić, aż tu mię coś za g a rd ło chw yciło i zakrztu- siłem się — bo i jakże tu się przyznać — a w dalszej prelekcji przyznać się w ypadało — że ta zdobycz w oczach naszych m arnieje, że ta cy tadela p ęka i że sami o tem m yślim y, jak b y się jej pozbyć.

Jakże się tu do takiego w stydu przyznać, jak to wy.

eksplikow ać panu Józefow i, że my radzi, by W ydział krajow y sta ł się oficyną nam iestnictw a.

Z ciężkiej tej alte rn a ty w y w ybrnąć należało — więc m osterdzieju, na starość, z obaw y w stydu, chw yciłem się finty i rzekłem jak ra b in : P an ie Józefie, autonom ja, to cenny skarb, z k tó re g o przyszłe pokolenie coś zrobi.

Zam yśłił się pan Jó zef nad tą odpow iedzią - i niech zdrów myśli, a ja sta ry połknąłem w cichości łzę z żalu, źe nam przed swoim o sobie bez w stydu i bez w ykrętów mówić już cięko. Dixi.

Z E

P I E Ś N I A R Z ,

Gęśli moja kochana, Śpiewaj że mi od r a n a ; Śpiewajże mi z wieczora, Clioć na pieśni nie pora...

Dawno, dawno, bywało, Ocli, lat temu nie mało, Byłem ja tu w tej stronie,

Z pługiem moim w zagonie.

I na łące z mą kosą, Co srebrzyła się rosą, Dzisiaj pług mój stępiony, Inny orze zagony...

Kosa mi się złamała, I prawica skostniała...

Tylko pieśni me dźwięczą, I jak siecią pajęczą Omotały mi duszę...

A więc śpiewać wciąż muszę!

I gdziekolwiek przybędę, Pieśni mojej nie zbędę!

Ona leci na wzgórza, I w chmurach się zanurza;

Ona wnika w ciemnice, Tam rozpędza tęsknice...

Pod dach chaty się wdziera, Ztamtąd baśni zabiera...

I znów krąży i bieży, Aż w szeregi żołnierzy...

Tam , wśród szczęku oręża Głos swój tęskny wytęża Aby trafić do duszy...

Dźwiękiem swoim przygłuszy Tęskne piersi westchnienie.

Bo naokół jak cienie Staną drogie postacie...

Pieśń łzy otrze po stracie...

I choć wszystko przeminie Oddźwięk pieśni nie zginie!

Z . M .

■\7Ś7" c i s z y .

T ak cicho, a jednak, jak gwarno w tej ciszy!

N atura modlitwę posyła do nieba...

Twe ucho modlitwę natury' posłyszy, , Lecz naprzód ci ducbem spotężnieć potrzeba.

W naturę ci trzeba się wcielić powoli, Zespolić ze swemi jej ciche westchnienia.

A wówczas świat inny, jak sen, cię okoli, Św iat błogi, niebiański, jak dziecka marzenia.

Gdy myśl twa z przyrodą harmonję wytworzy I staniesz przed światów wspaniałym obrazem, Uklęknij u tronu bożego podnóży,

A poznasz swą nicość i wielkość zarazem.

J . N .

B L U S Z C Z E M .

Bluszczem to serce żywy i nieżywy Świat obejmuje, znany i nieznany, A szara słota i burz ciągłych wpływy, I ten mnie szarpie los nieprzejednany.

Nadzieje piękne różami na niwie Swoje przedemną rozchylały barwy;

Dziś umysł troską obłąkany żywię Widmy a trwogę niosącemi larwy...

Gdyby dzień nowy błysnął mej źrenicy, Jabym w szlachetnych nie stąpała ślady.

Złudzeń doznanych syta i omamień...

A torem biegła nikczemnej pomady Dusz samolubnych żądna tajemnicy:

J a k się to serce w zimny zmienia kamień!

P . / ,.

(3)

Imci pan Onufry.

— Jak oś w m aistracie niedaw no zje­

chali się prefesory, co h isto rje piszą, to tam dziękowano jakiem uś literatnikow i | za książkę o m ieszczanach lwowskich, taj nie dziw, co z ciekawości w zięli się ludzie dopytyw ać co w tej książce je s t napisane. Owoś kum Jacek, co ma znajo­

mego literatn ik a w ypożyczył tę książkę od niego, taj przyniósł do nas na piwo - i w ziął czytać — taj czytał ciągiem do północy, i nasłuchał się człow iek historji, 00 gdyby nie było drukow ane, toby czło­

w iek przysiągł, że bajka. Ale nie musi to być bajka, bo tam są m alunki z ta ­ kich kamienic, co jeszcze dzisiaj są we Lwowie. Owoś z tej książki pokazuje się co m ieszczanin lw ow ski giltow ał dawniej więcej, niż nie je d e n te ra chrabia, taj co taki daw ny m ieszczanin chodził ja k pan po mieście, taj co naweć po za m iastem siła znaczył.

Pokazuje się oś, co najw iększe k a­

mienice stare i wieże przy kościołach to m ieszczany fundowali, a ja k k tó ry w e­

sele w ypraw iał, to je d li i pili cały t y ­ dzień, a złota m ieli ja k b y nieprzym ierza- ją c ja k i bank. Taj każdy był figurą, ale nie oś taką, co z m aistratu żyje, ino praw dziw ą figurą, co ino j ą malować.

1 naweć w tej książce je s t kilka w ym a­

lowanych, a każdyby od razu mógł być burm istrzem , co się zowie. Słuchał czło­

wiek, ja k kum czytał, i aż się w oczach m roczyło człowiekowi — ale najw iększe dziwowanie było z tego, że oś dawniej każdy tak i m ieszczan był jen telig en tem i że oś w praw dzie ro zm aite były narody, w tym Lwowie, ale widać, co nie było osobliwego narodu jenteligenckiego, k tó ry handryczył, kunirow ał i m antyczył. Smi- chu było dużo z kum a z g u b ern ji — bo kum słuchał i słuchał i cięgiem czekał, czy co o nim będzie pisanego — bo kum nie w ie d z ia ł, co to w szystko bywało jeszcze za czasów polskich, a kum chciał­

by oś naweć w ty ł coś giltow ać, naweć

wtenczas, kiedy go nie było na świecie, tak i oś te ra chodzi nadęty. Dobra oś książka, taj tylko!

Podsłuchane.

— Zwróciłeś pan uw agę swoją na n a j­

nowsze dzieło i spis daw nych d y g n ita rzy galicyjskich.

— A znam. Dzieło to powinno mieć t y t u ł : „Szem atyzm kred en su 1'.

O - O G I - O -

L is t twój F in iu , list twój do m nie Bije całkiem w rzeczy s e d n o ..

— F a k t to sm u tn y , lecz p raw d ziw y , G w iazdy n asze ciągle bledną.

N ie w ypada, w p ro st w ykracza N orm om form y i zw yczaju O tej porze siedzić w dom u, M artw y sezon spędzić w kraju.

A ch, ja w iem to i sam czuję Z drożność całą, lecz — n ie ste ty , N iczem św ięto ta m uczucie, G dzie tej nęd zn ej b ra k m onety.

Z aw sze byłem w iern y form om , K tóre szyk n a m w zakon kładzie...

Z n an o dobrze m nie w B adenie, O lśniew ałem św iat w K arlsbadzie.

W H elg o lan d zie rozgłos w niosłem W św iat u stro n n y ten i c ic h y ; P iłe m razem z m on arch am i R óżne wody w E ros i Vichy.

Ale przeszło ść ta urocza, P e łn a blasku, p e łn a sław y,

D zisiaj dla m nie je s t w spom nieniem , J e s t, ja k gdyby sen ja sk ra w y .

W sty d mi p rzy zn ać się do tego...

T obie, F in iu , j a jed y n ie W rozczu len iu rzew nej chw ili T obie dziś w yznanie czynię.

W obec św ia ta m askę w dziew am ...

G dy kto sp o tk a m nie to skora J e s t w ym ówka : „Z zag ran icy Pow róciłem w ła śn ie w c z o ra “.

Telegramy „Szczutka“

Kraków dnia 26. lipca. Idąc w ślad za przykładem m ieszkańców najcyw ilizo- w ańszego m iasta w Kuropie, Serajawa, które chciało w ystaw ić pom nik Kallayowi, zaw iązał się tu ju ż kom itet, ażeby także profesorom Tarnowskiem u i Bobrzyńskie- m u w ystaw ić za życia pom niki na rynku, a to za w spaniałe zw ycięztw o nad dzi­

czą lwowską, którą dowodził Korzon. Już się cieszono, że tym sposobem zostanie także ub itą spraw a w yboru m iejsca na pom nik dla Mickiewicza, bo skoro ten rew olucjonista spi na W awelu, to mu ju ż ry n k u nie potrzeba. Tym czasem donie­

sienie, iż Kallay wyśm iał Seraj ewczyków,

w strzym ało na razie dalsze u k o n sty tu o ­ wanie się kom itetu.

Sofia dnia 26. lipca. Konsul niem ie­

cki konferował wczoraj z Stam bułow em i przedstaw iał m u niebezpieczeństw o in try g , które w danym razie mogą po­

zbawić B ułgarji panującego księcia.

— A czy Niemcy p rzestałyby istnieć — zapytał Stam bułów — gdy wasz Wilhelm zgubił się gdzie w podróży?

Konsul zbladł.

— Niemcy bez cesarza — zawołał — to niepodobieństw o! A nacóżeśm y zw y­

ciężyli Francuzów V

Stam bułów uśm iechnął się i w ska­

zując na statuetkę, przyciskającą budżet wojskowy, rzekł:

Nam potrzeba tylko patrjotycznej ludności i 300.000 karabinów . Czy na w ierzchu będzie statu etk a, czy nie — to m niejsza.

Konstantynopol d. 26. lipca. Kwe- stja bułgarskich biskupów m iała być bardzo życzliw ie przez sułtana załatw io­

ną, ale się pokazało, że biskupi przy ­ w ieźli ze sobą za mało piastrów i w ezyr dał pierw szeństw o rublom, bo to cięższe.

Berlin d. 26. lipca. Cesarz był wczo­

raj w Bergen, ju tro będzie w Ostendzie, pojutrze w D ow rze, popojutrze w Lon­

dynie, potem ma zam iar przejechać się na chwilę do Yokahama i A rgentyny, a je śli nie zaw adzi do Melbourn, to z pe­

wnością wróci do Berlina, bo postanow ił pilnować okropnie trudnych spraw p a ń ­ stwa.

ROZMOWA GOGĄTEK.

— T y ! czekam ju ż n iecierpliw ie końca w a k a c y j..

— I j a także. D ziw na rzecz, ja k j a nie m am nic p asji do sielankow ości.

Korespondencje redakcji.

— M. w e L w o w i e . M oże z czasem posłucham y p an a. — P . w K r a k o w i e . Z aw sze te samo żale., M y ju ż n a to nic nie poradzim y. — X . w 1*. O de­

słaliśm y . — X . w e L w o w i e . K alen d arz N a lic za n iu je s t ju ż w d ru k u R zecz n ad esła n ą p rzez P a n a u m ie­

ścim y w now oroczniku „S zczutka".

(4)

2 S T ajncwsze.

r l

* r r

Nieszkodliwe ćwiczenia dom owe Bismarka w zaciszu.

Cytaty

Powiązane dokumenty

My zaś, choć to przeciw nam liresze kundel ów tak żyw o ; Wdzięczność tylko czujem dlań,. Wdzięczność szczerą i

Chcąc dać ponow ny w yraz serdeczności m iędzy Niemcami a Rosją, zakazał cesarz dawać bankow i zaliczki na papiery rosyjskie, bo chociaż serdeczność je s t

Wartałoby jednak bliżej oś spenetrować te nowe żydowskie kamienice, bo ludziska sobie o tem różne rzeczy opowiadają, taj boją się, coby się kiedy nie stało

Prix kazał wczoraj wykadzać Prater i wszystkie miejsca, gdzie tylko pili i ryczeli niemieccy śpiewacy, bo wszędzie cuchło pikelhaubą i „Wacht-am-Reinemu, tak,

Gdyby sobie był chociaż pożyczył od A ustrji w ynalazku objektyw nego postę­. pow ania — ale nie — zniósł cenzurę

I taka cisza N a morskiej toni, Tylko twej piosnki Echo gdzieś dzwoni. Łódź cicho pruje Błękitne

Pokazuje się oś, że im niedogodzi niczem, choćby im m aistra t cyntofolje sadził na trutoarach, i skw eresy robił całemi morgami.. Skorzystamy z rad

Listy przyjmuje się tylko opłacone Manuskryptów nie zwraca się.. •łr i