Numer 22 Dnia 31 m aja 11H 4.
Y G O D N I K O B R A Z K O W Y NA NIEDZIELĘ KU PO U CZEN IU I ROZRYW CE.
SKSfflfc. S Y N D Y K A T R O L N I C Z Y J & S S ^
R eprezentacya firmy D e e r i n g - C h i c a g o B r o n y sprężynowe, talerzowe, K osiark i, ż n i
w iarki, W iązałki, G rabiarki, Przetrząsacze.
Wielki zapas części zapasowych.
Własne warsztaty reparacyjne.
N a c z y n i a i przybory m leczarskie. Oferty i cenniki na każde żądanie darmo i opłatnie.
Węgiel kamienny z kopalń krajowych I zagranicznych.
KOKS ostraw ski I górnośląski.
°Iac Szczepański I. 6.
UsiSiniłS) * k ° ni c * y n> tr « w , baraków, roilin strączko- n a a iu ila . WyCh i warzywnych o gwarantowanej czysto
ści i tile Metkowania.
HatWit7V * loma*ynsl> superfosfaty, saletra chilijska, sól nalT U Łj . potasowa, kainit k r a j o w y i stassfurcki, wa
pno azotow*.
M«II7UnV rn ln iP7P ‘ reprex*ntacya na Gali- m a o Ł jn ; I uiniuŁE • cy$ wszechiwiat.owo znanych łiew-
ników „ W e » t f a l i a “ . (1 2 0)
Płaji, hroif, M n * ! , siewiiti, walce elc. ete.
: Towarzystwo wzajemnych ubezpieczeń w Krakowie j
■ najstarsza i najzasobniejsza instytucya asekuracyjna polska, przyjmuje na najdogodniejszych warunkach ■ , ubezpieczenia od ognia, gradu, na życie (kapitałów, posagów i rent), oraz od kradzieży i ra- ■
■ bunku. Fundusze gw arancyjne Towarzystwa wynoszą przeszło 6 8 milionów koron. ■ n Informacvi udzielają Dyrekcva oraz wszystkie Zastępstwa i Apencye Towarzystwa. 197 jj
Towarzystwo tkaczy
pod wezwaniem ś. Sylwestra w K o r c z y n ie obok Krosna
przyjmuje len i konopie do wymiany za płótna bielane lub szare o zwykłej lub po _ _ _ _ _ _ _ dwójnej szerokości, po cenach mo/.li Korciyn*
wio nainifcszych. obok Krotni
r
Rządowo * uprawniona]
Zakład pogrzebowy „Concordia1*
jedyny w Krakowie % 2 2 3 który poaiada w lu n y w i a l k ] w yrób
t r u m l t n
Jana Wolnego §
P l a c S u t p a A c k i L . 2 , (dom własny). fil
T e le (a a N r. >11. * *
Przy zamówieniach prosimy powoływać się na ogłoszenia „Roli“ .
Fabryka wód mineralnych sztucznych i specyal. leczniczych
pod firmą
K. R Ż Ą C A I C H N U R S K I
K r a k ó w , u l. i w . G e r tr u d y 4 .
wyrabia pod kontrola Komisyi przemysłowej Tow. Lekarskiego krak. polecone przez toi Towarzystwo
W O DY M IN ERALN E SZTU CZN E
odpowiadające składem chemicznym wodom:
Bilińskiej, Gieshfiblerskiej, Seltersklej, Vich», H om burg/Kisslngen tudzież specyalne lecznicze, ja k : litową, bromową, jodową, że- lazistą, kwaśną oraz wody mineralne normalne z przepisu prof.
Jaworskiego. — Sprzedał cząstkowa w aptekach i drogueryach.
Cenuiki na iadanie darmo.
Z a 6 Kor. beczu łk ę 5 k g . znakomitej m a J o w e f B R Za 4 Kor. skrzynkę 150 sztuk
l c w w r g U aarU „B. Ł " dażt Nr 4 Fabryczny skład serów : B R A C I R O L N I C K I C H , K r a k ó w , W i e lo p o le 7 /2 4 i R y n e k g ł . i r ó g S ie n n e j
Cennik różnych serów darmo i opłatnie.
Z a p ó l d a r m o !
Wspaniałe garnitury na bierzmowanie
składające się z najlepszego, szwajcarskiego, fantazyjnego, srebrnego zegarka (zw ykła cena sprzedaży K. 10) z pięknym rubinem , kotwiczny, dokładnie idący: praw dziw y i4-karato- w y zegarek z sim iłi-brylantem każdej wielkości, urzędownie egzam inowany, męski łańcuszek z am erykańskiego double,' x szpilka do kraw atu z w spaniałym kam ieniem i para ele^(
ganckich spinek do m ankietów powleczona prawdziwem 14-karatowem z lotem, w szystko razem ty lk o 7 k o r. Gwa- rancya piśm ienna trzyletnia. Za przesłaniem wprzód pienię
dzy lub za zaliczką. Porto 7o hal.
Exporthaus „Perfekt" Wien VII. Neustiftgasse 137/153
S5T5J5 55T 3SS=53P2p55KS * 'TT%
Jak astmę, koklusz, cierpienia płuc
za pomocą domowych środków zupełnie można w y
leczyć, doniesiemy każdemu natychmiast. Proszę posiać opłaconą kooertę na odpowiedź.
Frau Marik, Pilsen (Bóhmen) Koterowska 36.
w Kowalach na Śląsku austr. 25 mor- M I I I gów pola wraz z zabudowaniami go- spodarskiemi, także i część inwentarza jest z wolnej reki do sprzedania. 1ji godziny od dworca kolejowe
go w Pogórzu. Bliższej wiadomości udzieli sam w łaściciel: Franc. Moczała w Kowalach nr. 7, poczta
Skoczów (Śląsk austr.).
m l
i i i m
Kto zacznie czytać, ten się nie oderwie od Zajm ującej książki stron 228
pod tytułem
Cajemnica oblubienicy
przez Conan Doyla
Cena dawniej 3 kor. obecnie ! K oronę z p r z e s y ł k ą Kor. 1*20 (z przesyłką po^
leconą Kor. 145).
Adres: Administracya „Roli", Kraków, ul. św. Tomasza 1. 32.
Za zmianę adresu należy się 40 halerzy.
S m a c z n e i n i e u l e g a ją c e z e p s u c iu
z o w o c ó w , m i ę s a i J a r z y n
k o n s e r w y
może sporządzić każda go
spodyni s a m a ła t w o i t a nio za pomocą U f o r l / 9 słojów i apara-
I ? tu jj0 konserw.
Darmo ilustrowany cennik z po- żylecznemi przepisami wysyła
firma
J. W e t k , N a h re n .
Schttnberg N 57.
Każdą rekiam acyę w raz z reklamowanym numerem po
syłam y do dyrekcyi poczt we Lwowie.
Nagrobki.
P o l i t y k o w i : Tu leży wielki człowiek, zapomniany dawno, chociaż odegrał w życiu rolę głośną, sławną. Ojczyznę chciał wyzwo
lić z jarzma uciśniona, nie mógł sobie pora
dzić, ni z dziećmi, ni z żoną.
B o g a c z o w i ; Uir co się mu też chwali, jemnie — nie wiedział
iał zebrać m ajątek — jak go w ydać przy- juź dalej. N lech to zgoła nie wpływa na twój odpoczynek: Ja k prze mścić pieniądze,' dobrze wie tw ój synek.
M o d n i s i o w i : Trudno choćby cztero- wiersz skle ć o tym paukn, co się do nocy stroił jeno od poranka. To rzekę, by mu przecie coś pochwalić godnie: Je g o krawiec przepysznie umiał skroić spodnie.
Roczniki „Roli
zawierające po kilka ciekawych pCK wieści i bardzo wiele pięknych legend, humoresek, powiastek, oorazków i t. p.
są jeszcze do nabycia, a mianowicie:
zaś z 1012 r.
nieopraw ne po 3 K.; pięknie opraw ne po 4 K.; pięknie oprawne na lepszym papierze po 6 K ; nadto pięknie opraw ne półroczn iki R oli z drugiego półrocza 1 9 1 1 r., za' wierające dwie całe bardzo piękne po' wieści p. t. „Rozbójnicze gniazdo"
i „Rubin wezyrski" po 2 Kor. 50 hal.
Oprócz tego mamy jeszcze O kład ki do R oli na rok 1913 p r a k t y c z n e
i eleganckie po 50 halerzy.
C en a i K o r. 20 hat.
O B R A Z K O W Y
N A K O K 1914.
Na-życzenie otrzym ają nasi prenumerato rowie dowolną ilość Kalendarzy po 50 halerzy.
T Y G O D N IK O B R A Z K O W Y N IEP O L ITY C ZN Y KU P O U C Z E N IU I RO ZR Y W C E.
P rz e d p ła ta : Rocznie w Austryi 4/50 kor., półrocznie 2'ąo kor.; — do Niemiec 5 marek; — do Francyi 7 franków; — do Ameryki a dolary. — Ogłoszenia po 3o halerzy za wiersz jednoszpaltowy. — Numer pojedynczy 10 halerzy; do nabycia w księgarniach i na większych dworcach kolejowych. — Adres na listy do Redakcyi i Administracyi: Kraków, ulica ŚW. T o masza L. 32. Listów nieopłaconych nie przyjmuje się. Godziny redakcyjne codziennie od godz. 3 do 6. Telefon nr. 50.
O l błękitnieją mohoło Niebiosa
1 na dzień dobry szczebioce jaskółka — 1 blaskiem słońca fęczuje się rosa —
I hałasuje dzroon już do kościółka.
Lubuję jakoś nieziemsko — nieśroiecko — Łono — rozbrzmienie mypełnia roesela;
Kozradoroany — lubuję jak dziecko:
Ocli m ieś! i miejska zielona niedziela.
Kzemno mi, błogo. 2 pod serca, och! skrucha Szepce pacierzem, rozchmieroa m pokłony:
Zesłanie I Śmięfe namiedziny D uckal D uckul m lepiance smej bądź pockmalony.
O l m bieli — hmieciech dziafma i dziemczęfa;
Dniem się godomym starcy, ma tli i cieszy, lOszędzie blask, barma — i oblicze śroięfa;
Spicszęź — o spieszę za “Pańską tą rzeszą.
Droór b a ń sk i — dziafma na ołtarzu składa Lichą obiatę, z ubożuchnych danin,
1 na kolana uklęka grom ad a:
1 ja uklęltam lutnista — dmorzanin.
Do ckórul głosie mój, do ckórul "Brzmiąca Od serc maluczkich pieśń anielska mstała, lOonna śmiętością poholeń ty s ią c a :
„Ghroała ol — “Panu na Diebiosach ckm ałal Gkm ała — o! chmała Duckomi śmiętemul On możny — mocny — miłościm bez m iary 1 On słomo — słońce — stmorzeniu mszelhiemul On sam rozdziela i łaski i dary I
Ghmała o! ckm ała — jeden hymn mybucha.
1 0 czasach - rozstrzeniach głosom miliony:
D uch! D uch! Zesłanie "Przenajświętsze D ucha!
Duchu! przez mieczność bądź, bądź ubielbiony!
J ó z e f Bohdan Zaleski.
338 • R O L A . Nr 22 Antoni St. Bassara.
| f oblężonej W arszaw ie.
Powieść historyczna.
7. Na ulicach W arszawy.
Marcinek po chwilowem omdleniu wkrótce przy
szedł do siebie. Rozglądnął się po izbie, jakgdyby kogoś szukał.
— Poszła? — zapytał.
Kiliński skinął głową.
— To i dobrze zrobiła, bo możebym był i po
dał jej rękę — rzekł.
— A nam nie być już razem ze sobą — dodał smutnie.
Nic nie odzywał się Kiliński, gdyż wiedział, że słowa jego nie przekonałyby uparciucha, ale owszem wzbudziłyby jeszcze większą zaciętość.
— Marcinku! — rzekł mistrz — czas nam do roboty!
— A prawda — ocknął się ten, jakby ze snu zbudzony. — Myśląc o własnem nieszczęściu, zapo
mniałem o innem, ważniejszem.
Rzekłszy to, jakby odżył na nowo.
I K iliński nie zwłóczył dłużej. Poszedł do pra
cowni, gdzie była zebrana garść czeladzi, przemówił do niej słów parę gorących i wyprowadził na ulicę.
Przy jego boku szedł Marcin. Prawie równocześnie z niektórych domów poczęły się wysypywać groma
dki mieszczan, uzbrojonych, kto w co mógł, i łączyć się z Kilińskim.
Postępowano cicho, bez rozmów, jakgdyby spo
dziewano spotkać się z kimś niecodziennym a długo oczekiwanym.
Nagle z za rogu ulicy ukazał się oddział żołnie
rzy pod dowództwem oficera. Rzemieślnicy rozstąpili się, aby zrobić wolne przejście dla żołnierzy, którzy rzeczywiście znaleźli się w samym środku mieszczan.
Ci otoczyli ich wtedy natychmiast wokoło tak, że Moskale ani wprzód, ani wtył postąpić nie mogli.
— Co jest? — zapytał przybladły oficer. — R o zejść mi się natychmiast i nie tamować d rogi!
— Powoli, paniczu, powoli — przemówił K iliń ski. — Najpierw oddajcie broń, a potem pogadamy.
— Co to znaczy? — zawołał oficer i zamierzył się na Kilińskiego. Ale cios nie dosięgnął go, bo w tej chwili Marcin ujął Moskala z tyłu za ramiona i tak go uwięził, że ten ani drgnąć nie mógł.
Żołnierze nie spodziewali się czegoś podobnego, to też nie mieli ani czasu broni użyć, gdyż w tej chwili towarzyszący Kilińskiemu, bez wysiłku ich rozbroili.
Już mistrz miał wydać polecenie, aby odpro
wadzono więźniów gdzieś w bezpieczne miejsce, gdy zdała ukazał się nadjeżdżający nowy patrol mo
skiewski. Zaledwie zdołano się schronić za narożną kamienicę, gdy oczom mieszczan ukazały się łby końskie a za nimi mundury żołnierskie. Spostrzegł Kiliński, że z tym oddziałem nie będzie rzecz tak
łatwa, jak z poprzednim, więc postanowił działać inaczej.
Zastąpił drogę jadącyrn, a równocześnie towa
rzysze jego skierowali na oddział broń przyniesioną z domów i zdobytą na Moskalach.
— S t ó j! — krzyknął Kiliński.
— P re cz! — odpowiedział oficer, dowodzący oddziałem i wymierzył pistolet w samą twarz K i lińskiego.
Padł strzał, ale nie dosięgnął mistrza, gdyż ró wnocześnie Sieczkowski płatnął Moskala przez rękę starem szabliskiem.
— W nich psubratów! — huknął Kiliński.
Zakotłowało na ulicy. Padło kilka strzałów, ale nie szkodliwych, gdyż rzemieślnicy, mając baczenie na wrogów, nie mogąc przeszkodzić niektórym M o
skalom w strzelaniu, podbijali ich ręce ku górze, czem kto mógł. Inni tymczasem poczęli ściągać jezdnych z koni na ziemię i tam ich bez wszelkiego trudu życia pozbawiać.
Próbowali się bronić osaczeni z wszystkich stron Moskale, ale bezskutecznie. W kilka minut leżeli wszyscy, porżnięci jak barany na ziemi.
Łatwe zwycięztwo dodało odwagi mieszczuchom.
Ocierali zakrwawione ręce i czekali na rozkaz K i lińskiego, uznając go bez wyboru za swego dowódcę.
— Za mną wiara! — zawołał gromkim głosem mistrz. — Śmierć wrogom! Niech żyje Polska!
— Niech żyje Polska! — krzyknęły wzrastające z każdą chwilą tłumy, a wraz z okrzykiem jęknęły dzwony na wszystkich kościołach długo, żałośnie, wzywając do obrony uciśnionej Ojczyzny.
W ciszy porannej brzmiał głos dzwonów skargą , długo tajoną, przedzierał się w najodleglejsze zaułki Warszawy, budził uśpionych i napawał ich otuchą w lepsze jutro. Płynął głos dzwonów po całej W ar
szawie, przedzierał się w najcichsze ustronia i gdzieś poza W isłą srebrzystą konał w ciszy porannej.
W tej chwili stanął przed Kilińskim Antek Wiślicki, będący u niego w terminie, i krzyknął:
— Panie majstrze, ułani królewscy łączą się z naszymi i są gotowi do boju!
Ledwo skończył, przypadł na koniu ułan i po
twierdził wiadomość Antkową.
— Dobra nasza! — zawołał Kiliński.
— Pędź do swoich — dodał, zwracając się do ułana — i powiedz, niech zaczynają, bośmy już zaczęli!
— Za mną zuchy! — krzyknął do swoich i skie
rował się ku rynkowi.
Tymczasem cała Warszawa już drgnęła. Po wszystkich ulicach płynęły fale ludu; krzyki i wrza
wa mięszały się z jękiem dzwonów, tworząc hałas nie do opisania. Od czasu do czasu strzał huknął w tym gwarze, a skądś odpowiedział mu drugi i trzeci.
W kilkadziesiąt minut całe miasto rozbrzmie
wało jednym okrzykiem:
— Do broni! Do broni!
Usłyszeii ten okrzyk na równi z naszymi i Mo
skale. Domyślili się, co się święci, nie mając jednak żadnego rozkazu, nie wiedzieli, co począć. W skutek
Nr 2i »R O L A« 330 tego oddział, prowadzony przez Kilińskiego, wielu
Moskali rozbrajał bez krwi rozlewu, innych, idących
• • "Ł
większą gromadą, mijano, aby co rychlej zdążyć na Podwale i otoczyć pałac lgelstróma.
Ale tymczasem ulicę Miodową zamknęli już Moskale. Stali oni w pozycyi obronnej, do czego nie byli jeszcze nawet dostatecznie przygotowani, gdyż zaciągali dopiero armaty i szykowali żołnierzy, usta
wiając ich z dwóch stron ulicy.
— Nie przejdziemy! — szepnął Kiliński i za
trzymał idących za nim rzemieślników.
— Na armaty, armat trzeba. Chłopcy na M ura
nowie jest kilka dział, dawać je tu — krzyknął.
W jednej chwili opustoszała ulica, kto żył, pę
dził na Muranów po armaty... rosyjskie.
Na Muranowie Moskale nie spodziewali się ni
czego. Wprawdzie z miasta dochodził ich rozgwar, i okrzyki, a nawet strzały dawały się słyszeć, grzmiały dzwony, lecz im się zdawało, że to Polacy w ten sposób obchodzą uroczystości wielkanocne. Stali więc najspokojniej, czyszcząc broń i rozmawiając swo bodnie.
Wtem zadudniła ziemia. W ybiegł pułkownik przed szeregi i zatrwożył się, zobaczywszy całą ma
sę biegnących ludzi. K azał bić na alarm, lecz było już zapóino. Cała masa szewców, krawców i innej braci rzemieślniczej wpadła na karki Moskalom i po
częła ich tłuc bez litości. Garstka żołnierzy rosyj
skich, nie widząc innego ratunku, rozpoczęła sama strzelaninę, bez ładu i składu.
Lecz wkrótce strzały ucichły: to rzemieślnicy ujęli już bezpośrednio nieprzyjaciół w śmiertelne uści
ski. Ciało skłębiło się z ciałem, ramiona zwarły się z ramionami, a po niedługiej chwili trup jeden i dru
gi zostawał na ziemi, zwycięzca zaś szedł dalej po nową ofiarę.
Po kwadransie zaledwie takiej pracy, przy ar
matach nia było ani jednego żywego Moskala.
— Niech żyje Polska! Niech żyje Kiliński! — krzyczeli zwycięzcy.
Lecz Kiliński nakazał milczenie.
— Kto z waćpanów umie obchodzić się z arma
tami? — zapytał.
Jakoż z tłumu wystąpiło kilkunastu mieszczan, którzy dawniej służyli przy kanonierach.
— W wasze ręce je oddaje, użyjecie ich prze
ciw tym, którzy na nas je używać mieli.
Mieszczanie z zadowoleniem przyjęli polecenie.
Zabierano się do podciągnięcia armat pod pałac lgelstróma, gdy zobaczono zbliżających się dwóch oficerów.
Poznał ich Kiliński. Byli to: porucznik Sosno
wski i kapitan Ropp. Pospieszył więc naprzeciw nich i już z daleka wołał:
— W samą porę waćpanowie idziecie, w sa
mą porę!
Naradzono się naprędce, co dalej począć. Otóż kapitan Ropp radził, aby armaty niespostrzeżenie wprowadzić na dziedziniec Krasińskich, skąd będzie można zaatakować Moskali w ulicy Miodowej. Rada
była dobra, więc zgodzono się na nią. Kapitan Ropp sam objął dowództwo a mieszczanie, otoczywszy arma
ty wokoło, jęli je ciągnąć na wskazane miejsce.
Udało im się to wybornie, gdyż Moskale ani nie przypuszczali, aby im podobne niebezpieczeństwo zagrażać mogło, więc nie dawali większej baczności.
Kapitan Ropp, nabiwszy działa kartaczami, wycelował je w ulicę Miodową, całkiem zatłoczoną nieprzyjacielem, i plunął w nich siarczyście.
Zakłębili się Moskale, a krzyk i jęk napełnił powietrze. Ropp poprawił raz drugi, a kiedy dymy podniosły się ku górze, można było zobaczyć całą ulicę zasłaną trupami i rannymi.
Moskale jednak otrząśli się rychło z pierwsze
go przestrachu. Od pałacu lgelstróma poczęli szy
kować swoje działa. Niebawem padł Strzał jeden i drugi. Na dziedzińcu Krasińskich kule moskiewskie zmiotły kanonierów, obsługujących armaty, a równo
cześnie kawalerya pułkownika Baura, zajmująca uli
cę Długą, uderzyła na naszych, odrzucając ich ku Franciszkanom.
Mieszczanie poczęli się cofać, lecz zastąpiła im drogę piechota rosyjska. Zwrócili się do niej Polacy i jęli prażyć kartaczami. Prawie równocześnie od Starego Miasta sypnęli się rzeźnicy, a widząc, co się dzieje, natarli z impetem na wroga. Moskale, wzięci we dwa ognie, poniósłszy wielkie straty, ry
chło znikli z placu boju^ Lecz miejsęe ich zajęli na
tychmiast kozacy, których również przywitano gra
dem kartaczy, tak że corychlej ustąpić musieli.
Wtem przybiega jakiś wyrostek bez butów, w potarganej koszuli, z skrwawioną twarzą: *
— Panie majstrze, Sierakowski prosi o pomoc — woła zdyszany.
— Antek! — zdziwił się Kiliński, poznawszy swego terminatora — Antek, a gdzież on jest.
— Na Nowem Mieście z rzeżnikami praży Mo
skali, ale nam już sił nie staje — odpowiada Antek.
— Marcinku — zwraca się Kiliński do swego czeladnika Zawady — bierz część ze sobą i biegaj na Nowe Miasto. My musimy zatrzymać tych z Miodowej.
Marcin w mig spełnił polecenie. Lecz ledwo ruszył naprzód, zastępuje mu drogę inny wyrostek i krzyczy:
— Marcin, na Koziej, Moskali jak psówl Pchnął Zawada kilkunastu do Kilińskiego po armatę. Ludzie, choć już utrudzeni nieco, zaprzęgli się do niej i pociągli ją za sobą.
Wymierzywszy wylot armaty w wąską uliczkę, dali z niej ognia do nieprzyjaciół. Warstwa trupów zasłała ulicę. Jedni rzucili się zabierać broń po po
ległych, inni boczną ulicą podążyli na Nowe Miasto, ciągnąc za sobą kochaną armatkę.
Gdy tak mieszczanie zmagali się z małymi od
działami nieprzyjaciół, główne siły rosyjskie w pra
widłowym szyku, stawiały czoło naszym.
Na odgłos dzwonów, który był hasłem bojo- wem dla Polaków, pułk Działyńskich pod wodzą Hausmana wyruszył z koszar, aby zaatakować Mo
skali, skupionych koło pałacń lgelstróma. Działyń
czycy byli jednak zbyt słabi liczebnie. Próbowali posunąć się naprzód, ale w jednej chwili stracili 150 ludzi. Stali więc w miejscu, ostrzeliwając się dość skutecznie.
Tymczasem Kiliński, zostawiwszy część swoich przy ulicy Miodowej, z resztą przesunął się za plac Bernadyński ku Karmelitom.
Jednocześnie wrzała walka przed kościołem świę
tego Krzyża. Moskalami dowodził książę Gagarin.
Obydwie strony walczące przesuwały się raz w tę, to znów w drugą stronę, nie chcąc ajii na krok ustą
pić. Książę Grgarin, widząc, że jego oficerowie pa
dają jak muchy, klął i parł do ataku.
Może być, iż żołnierze byliby poszli naprzód i odnieśli zwycięztwo, gdyby im miał kto powtórzyć rozkazy wodza. Ale w jakiś niewytłumaczony spo
sób w samym środku szeregów żołnierskich waMi się na ziemię oficerzy, zaś żołnierze stali bez szwan
ku. Nie mogli pojąć tego Moskale, coby to znaczyć miało, bo nie wiedzieli, że trzej obywatele wpadli na zręczny pomysł. Oto dwaj z nich wdarli się na wie
żę świętojańską, a jeden wszedł na pałac Tyszkie
wicza i stamtąd wszyscy trzej wysyłali celne strzały, wybierając samych oficerów.
Rozgniewany Gagarin spiął konia i skoczył na czele wojska. Ledwie jednak zrównał się z Saską kuźnicą, wypadł z niej kowal z rozpaloną sztabą że
lazną i położył go trupem na miejscu.
Śmierć wodza przeraziła nieprzyjaciół. Poczęli się mieszać i tyły podawać. Kiedy pułkownik Haus- man zdołał podzielić swych żołnierzy na trzy kolu
mny i jedną z nich posłać przed Dominikanów, dru
gą ku Dzieciątku Jezus, a z trzecią szykował się ude
rzyć przy Trzech Krzyżach, nadszedł ze swoimi Kiliń ski ku kościołowi św. Krzyża.
Moskale przywitali go ogniem.
Podniecony lud odpowiedział raz i drugi strza
łami, a potem z okrzykiem :
— Śmierć wrogom! — runął na bagnety.
Zatrwożył nieprzyjaciela ten niespodziewany atak. Moskale, rzucając broń, jęli błagać o pardon.
Kiliński kazał ustąpić im na dziesięć kroków i porzucić resztę broni na ziemię. Gdy to zrobili, mieszczanie zabrali pałasze, patrontasze i wszystką inną broń a przytem 10 armat z amunicyą, zaś roz
brojonego nieprzyjaciela wzięto w niewolę.
Przez zwycięztwo K>lińskiego i wzięcie armat, siły Hausmana znacznie się wzmogły. Toteż córy chlej uderzył na nieprzyjaciela pod Trzema Krzyża
mi i zniósł go szczęśliwie, zabierają ; przytem 11 dział i wiele broni i amunicyi.
O trzeciej po południu główne siły rosyjskie b yły już rozbite. Jeszcze w ogrodzie i pałacu K ra sińskich, w kościele i klasztorze Kapucynów, w do
mu Igelstróma i w ogrodzie Gdańskim trzymali się Moskale bez nadziei zwycięstwa, bez nadziri urato
wania życia, gdyż wszędzie otaczały ich kilkutysię czne tłumy mieszczan i rzemieślników. Była już nie
wątpliwa pewność, że i te resztki albo się poddadzą, albo padną w krwawym boju.
Tymczasem inne niebezpieczeństwo zagrażało dzielnym obrońcom ojczyzny. Oto Prusacy, stojący o kilka mil od Warszawy, usłyszawszy huk dział, podsunęli się pod miasto, gdzie pod Powązkami sta
nęli obozem.
Wiadomość ta lotem błyskawicy rozeszła się po mieście, ale nie ostudziła zapału wojowników.
Owszem, można było sądzić, że zbliżające się niebez- pieczfństwo powiększa jeszcze męstwo mieszczan.
Obsadzono tylko artyl> ryą pozycye obronne na znak, że miasto nie boi się nowych gości.
A Prusacy czekali tylko z bronią u nogi.
(Ciąg dalszy nastąpi.)
N A Ł O N O M A T K I P O W R Ó C I Ł . . . P o r a n e k w i t a s t y c z n i o w y z g r z y t m r o z u , W i c h u r a s ło ń c e z a ć m i e w a ś n ie ż y s t a , K ł ę b y p u s z y s t e d o h y e n o b o z u
N ie s ie , w k o n a r a c h p u s z c z y w y j e , ś w i s t a ...
P o d d ę b e m s t a r y m p o jm a n y c h g r o m a d a P o w s t a ń c ó w z z i m n a d r ż y , g ło d u i c h ło d u , B u r z a o s t a t n i p ło m ie ń z s e r c w y k r a d a , S z e p t a : „ A c h ! z g in ą ć m u s i c ie z a m ł o d u “ . W lo t p ę t a z r y w a ż o łd a k z r ą k ic h , s t a w i a
R z ę d e m p o d d ę b e m a h u fie c M o s k a li Z a j a d ł y c h w w a l c e z a c z e ś ć p r a w o s ł a w i a W p ie r ś ic h k ie r u je o s t r z e z im n e j s ta li...
A n a u b o c z u z d r a jc a n a o f i a r y
B e z m y ś l n e m o k ie m p a t r z y , s a k w ą b r z ę c z y ..
M o ż e o n n ie w i e , ż e ś w i ę t e p o ż a r y T ł u m i o h y d n ie , że O jc z y z n a ję c z y ? ...
D z io n e k j u ż m in ą ł, k ie d y n a p ik ie c ie S t r a ż e s t o ją c e u ś m i e r c ił ż e la z e m I o n , s y n P o l s k i , je d n e j M a tk i d z ie c ię
S t a ł s ię n ik c z e m n y m z d r a jc ą , w s t r ę t n y m p ła z e m ! W r ó g b o h a t e r ó w u w i ę z i ł k w i a t z ło ty
I m a t c e s y n a , k o c h a n k a o d b ie r z e D z i e w o i , ale... o n p o s ia d ł b a n k n o t y ,
O n , w y c h o w a n y w je d n e j z ie m i, w i e r z e ..
— C e l!... P a l . , i... s a l w a g r u c h n ę ł a o d b ita E c h e m p o le s ie t y s i ą c z n e m , r o z g ło ś n e m ...
Z p ie r s i k r w i s t r u m i e ń p o w s t a ń c ó w w y k w i t a , N ib y m a k p o ln y w g r o n i e z b o ż a k ło ś n e m ...
W d a ls z e j p o g o n i z a m ia t e ż ą z g r a j a P ę d z i i t r u p ó w n ie. g r z e b ie , le c z k r u k o m N a ż e r z o s t a w i a , k r w i ą n a p r z y s z ło ś ć s p a j a M ło d y r ó d o r lą t , k u p a m ię c i w n u k o m . . . I d z i w n ą p u s t k ą r o d z ą c ą s ię w c is z y N a p o lu ś m i e r c i d u c h z d r a jc y r o z g o r z e ..
J a k i ś p i e ś p i w y , ż a ł o s n y g ło s s ł y s z y :
— C o ś m i u c z y n ił, o s y n u n ie b o ż ę ...
S e r c e n ie c z u łe u d e r z a ć z a c z y n a ,
S t r a c h , b o ja ź ń , lit o ś ć o b e jm ie m u d u s z ę , G n ie c ie m u b a r k i c ię ż k a z d r a d y w i n a , S u m i e n i e k łu je g o , w z n i e c a k a t u s z e . . A ż n a d t r u p a m i z a p ła c z e i p a c ie r z Z a b r a ć o d m ó w i i w p ie r s i s ię b ije...
O p r z e b a c z e n ie ż e b r z ą c , p r o s z ą c M a c ie r z W ie n ie c p r z y s z ło ś c i w z n io s ł e j , w i e l k i e j w i j e . P o d s t a r y m d ę b e m ż o łn ie r z o s i w i a ł y
K o n a , ź r e n ic e w k s i ę ż y c o w e m s ie r p ie U t k w i w s z y , s z c z ę ś c ia ś w i t o g l ą d a b ia ły , Ł k a j ą c : „ Z a w i n ę , M a tk o m o j a c ie r p ię “ . B ó g l i t o ś c i w y w z ło tej ż y c ia k s ię d z e W in ę m u m a ż e , z g ł o s k a m i z ło te m i Z g o n j e g o k r e ś li...
T a k w i e j s k i w s ie r m ię d z e O c z y ś c ił d u s z ę b o h a t e r n a z ie m i,
Ś m i e r c i ą w p o w s t a ń c ó w r z ę d z ie k r ó l o w a n i e W ie c z n e w y s ł u ż y ł , w i e c z y s t e z a r a n ie ...
W ła d y s ła w Ł u k a sik .
|\jr 22 . R O L A . 34i
W P R O W A D Z E N I E C H R Z E Ś C I J A Ń S T W A .
p y. y y y y y y y y y y y y y y y y y v y y y. y y y y y y y y v y y y
> - .J L # e ^ > < s |® e | 9 s ^ p ( s | s ^ - j i a ^ > ^ ^ ^ c y | » « ^ > < ^ s e | 9 ę £ s > ę £ s < # |? i
Mamy przed sobą podobiznę obrazu Jana Ma
tejki p. t. » Wprowadzenie chrześcijaństwa*. Rzu ciwszy nań okiem, zwrócimy uwagfę przedewszystkiem na rozciągającą się gdzieś w dal przestrzeń, wśród borów i lasów. Poza zgromadzonym ludem rozciąga się jezioro, wielkie, nieprzejrzane, nad którego brze
gami rozciąga swe ramiona krzyż Chrystusów, pierw
szy krzyż na ziemi polskiej. A obok krzyża stoi książę polski, Mieczysław i patrzy z radością na te
tłumy, pozyskane dla prawdziwej wiary. A na samym przodzie spotykamy kmiecia, naszego praojca, z żoną, który, już ochrzczony, czuje że to dobre, co go spotkało, ale tęskni przecie za tem, co było; wie
rzy w nowego Boga, ale ludziom nie dowierza, powolny, rozważny, zupełnie jak dziś. — Każda figura przemawia żywo do naszej wyobraźni, a pa
trząc na obraz, poznajemy, że go malował mistrz prawdziwy.
I " /V.
P O B
1.
Poeta. Często powtarzany bywa ten wyraz przez wielu, ale mało kto zastanowi się nad tem, kogo na
zywamy poetą?
Poeta jest to człowiek od Boga dla ludu swego zesłany, aby jako. prorok narodu swego wskazywał i pouczał »jaka jest ta droga, która od serca prowadzi do Boga*. Poeta jest to człowiek taki, który lud swój prowadzi w nieznane krainy słoneczne, duchowe w którym ustają wszelkie przypadkowości, mierności naszego zwykłego życia, w którym zapał tworzy cnoty, a natchnienie łamie, czego rozum nie jest zła mać w stanie. Poeci to pochodnie niezwykłych, B os
kich myśli i uczuć.
Utwory naszych wielkich geniuszów — petów — myślicieli jak Mickiewicza: Pan Tadeusz, Dziady, Księgi pielgrzymsłwa, Słowackiego: Beniowski, Anheli,, Krasińskiego: Przedświt, Psalmy, Irydyon i Nieboska kornedya, Goszczyńskiego: Zamek Kaniowski i K ról zamczyska, P o la : Pieśń o ziemi naszej, Mohort i wiele innych — każdy z tych utworów był objaśnieniem,
b ył hasłem do wielkiego boju, był wyzwaniem do walki, do ścierania się sił moralnych, do spotkania się duchów w najwyższej sferze myśli i wiary. Dziś utwory te są perłami słowa polskiego, ogniskami najszczytniejszych myśli narodu, są pochodniami oś- wiecającemi drogę przez nieznane, duchowe krainy do słońca Złotej Wolności, do tej Przeczystej Jutrzenki Zbawienia.
Nim słowa poety człowiek prosty zrozumie, musi się nad niemi długo zastanowić i badać, ponieważ to są słowa najszlachetniejsze i mistrzowskie. Ale kiedy wieszczowie prowdazą między sobą spory to są one uroczyste, gromowładne, które błyskawicą geniuszu oświecają niezmierzone głębiny ludzkości i walczą między sobą nie jak wrogi, lecz j a k d w a na s ł o ń c a c h s w y c h p r z e c i w n y c h B o g i .
Poeci, to są ludzie, którzy stwarzają nowe światy duchów, światy najszczytniejszych myśli, najchwaleb
niejszych czynów, światy istot świętych nigdy nie
skalanych grzechem, światy mądrości i rozumu, świa
ty dobrej woli, światy duchowe, promienne, światy przyszłości doskonałej.
342 »R O L A* Nr zz Poeci to są ludzie nieśmiertelni, o których zaw
sze naród pamięta i czci. Poeta żyje w sercach i pa
mięci ludu, żyje duchem i dziełami swemi. Poeta jest to człowiek, który przenika tajniki natury i świata.
Stwórca Wszechmocny, stwarzając świat, stworzył w myśli tej, aby była większa chwała Jego. I wszyst
kie stworzenia chwalą swego Stwórcę tak, jak od Boga są na to obdarzeni i wszystko głosi chwałę Boga Przedwiecznego.'Morza, wody, drzewa, rośliny, zwierzęta i ptaki każdy swoim językiem, dla nas nie
zrozumiałym, jeden tylko poeta wszystko zrozumi i w słowa ludzkie zamienić umie.
Dusza ludzka jest jak instrument myzyczny, na którym można wszystko wygrać, który wydaje naj- dźwięczniejsze tony. Struny tego instrumentu duszy wydają przedziwne tony, wesela i smutku, nienawiści lub wielkiej miłości, wielkich poświęceń na czyny chwalebne. Wszystko można wygrać i odczuć, co się w duszy mieści, tylko trzeba na strunach duszy dobyć tonu. A któż to potrafi? — Tylko poeci.
Poeta obdarzony jest wielką wrażliwością na to, co go otacza. On rozumi i szum rzek i mórz i szmer borów i gaików i śpiew ptaków i głosy wszystkich stworzeń. Zmysły poety są o wiele czulsze niż zwy
kłego człowieka. Poeta rozumi znaczenie wszystkich przeznaczeń. Najniższy stan i praca i najwyższe tytuły i godności, to jedno u poety, bo on rozumi, że to jest marność, że to jest przemijające. Pycha, samo- lubstwo, zarozumiałość, nieposłuszeństwo, kłamstwo, obłuda, nie mają przystępu do duszy poety. Ubóstwo cierpienie, tęsknota, wielka i gorąca miłość, czysta pobożność, szlachetna pokora, to są przymioty poety.
Oko poety dostrzega tysiące rzeczy niewidomych, lub obojętnych dla zwykłych, ucho poety słyszy głosy i dźwięki tworów, na pozór niemych dla zwykłych śmiertelników. Serce poety umie kochać miłością pra
wdziwą — ognistą, rozum poety umie czytać w głę
biach duszy ludzkiej i przenikać tajniki natury. Pa
mięć poety jest wysoko doskonała. Co jego zmysły dawno ujęły, a serce odczuło, choćby przed latami, nie zginie z pamięci poety, lecz pozostaje jak skarb zaklęty, z którego poeta z błyskawiczną szybkością dobywa to, co właśnie z myślą świeżą w łączności stoi i jasno go oświetla. Poeta przeniknie przeszłość, doskonale oceni teraźniejszość, i odgadnie przyszłość.
Poeta jak prorok przepowiedzieć umie życie człowieka i całych narodów w przyszłości. Poeta może człowieka zasmucić lub pocieszyć, może nędznika lub tchórzni- sia do czynów bohaterskich popchnąć, może go uszla
chetnić i uzacnić. Poeta może grzesznika w Anioła zamienić. Duch poety w chwilach natchnienia unosi się ponad wyżyny i ogarnia całą naturę i piękność i dobro i prawdę, a poeta z ducha swego wydaje to w słowach cudnych i szlachetnych, czyli wierszach i całych poematach.
Poeta nie dba zbytnio o ciało, ale więcej stara się o duszę, aby ją dla Bożej chwały więcej udo
skonalić. Poeta dba o życie całeero narodu i w pier
siach swych podaje drogi i sposoby do szlachetnego życia, a poprawy ludu z grzechów i nałogów. Mo
dlitwa poety jako błyskawica przebija sklepienia nieba i przez Boga zostaje wysłuchaną, bo poeta od Boga natchniony. Dla poety pożądaną jest tylko monotonna cisza i aureola smętności i spokoju wtedy czuje się swobodnym do wysłuchania słów natchnienia.
Poeta żyje więcej z przyrodą, książkami i swemi myślami, aniżeli z ludźmi; samotność dla poety jest najlepszą. Poeta nie dba na opinię ludzką. Ale sama wrażliwość, choćby największa i zdolność kojarzenia osób, rzeczy i zdarzeń nie tworzy jeszcze poety. Poetą dopiero wtedy się jest, kiedy słowami wypowiedzieć się umie innym, wszystkie myśli, rozbudzone wrażli
wością zmysłów, wszystkie piękna dostrzeżone, wszyst
kie uczucia przenikające serce: zachwyty, radości, tę
sknoty, smutki, boleści. Choćby i kto chciał być po
etą, jeżeli niema od Boga wrodzonego daru poety
ckiego, nie będzie nigdy poetą. A talentu tego nie można ani nabyć za pieniądze, ani zdobyć nauką.
Choćby człowiek posiadał wszystkie mądrości świata, choćby osiwiał nad książkami, poetą nie zostanie, jeżeli się nim nie urodził. I choćby miliony chciał za
płacić, daru poezyi nie kupi nigdzie. Poezya jest potężniejszy władca jak największy król lub cesarz.
Ci ludzkiem ciałem tylko rządzą, ale duszami ludz- kiemi poeta. Poeta ma duszę gorącą, pełną miłości i poświęcenia, umie kochać prawdziwie i czuć. Poeta nietylko swoje bole czuje, ale także cierpi i kocha za narody 'całe. Największy nasz poeta Adam Mic
kiewicz powiedział sam o sobie; „Nazywam się milion, bo za miliony kocham i cierpię katusze".
O poecie tak mówi poeta Łucyan Rydel, że:
»taki człowiek to jest poeta« ma w duszy moc oso
bliwą, że widzi, czuje piękność dokoła siebie na ziemi, na wodzie, na niebiosach i we wszystkiem stworzeniu i w ludziach bliźnich swoich. Wprawdzie każdy, kto
kolwiek patrzy na kwitnące sady, czy na łany zboża, czy na zachodzące słońce, każdy czuje, że to wszystko jest piękne. A le taki człowiek wybrany czuje tę pię
kność świata stokroć mocniej i wyraźniej niż inni, a nietylko czuje, ale umie słowami wypowiedzieć.
A kiedy zacznie pisać, to mu się słowa składają tak jakoś jak malarzowi farby i czytasz potem i staje ci cały świat w oczach, niby malowany. I nietylko ma
lowanie, jest jeszcze coś więcej w tem, co pisze poeta;
słowa składają się w wiersze, a wiersze splatają się między sobą i płyną jakby jakaś dziwna muzyka*.
Oto są słowa poety o poecie.
Poeci są chwałą i dumą każdego narodu. Im większy, zdolniejszy poeta, tem większa chwała dla na
rodu, tem nieśmiertelniejsza sława dla poety po. życiu doczesnem. A powiem to, że poeci mają siłę magne
tyczną, która ten naród zmusza po śmierci poety do oddawania czci należnej dla poety, do kochania go i jego utworów, choćby naród za życia nie cenił go wcale, a utwory jego nie podobały się współczesnym.
Otej sile tak pisze nasz wielki Juliusz w swoim
»Testamencie*:
Żyłem z wami — cierpiałem i płakałem z wami, Nigdy mi, kto szlachetny, nie był obojętny;
Dziś was rzucam i dalej idę w cień — z duchami, A jak gdyby tu szczęście było — idę smętny.
Jednak zostanie po mnie ta siła fatalna, Co mi żywemu na nic — tylko czoło zdobi, Lecz po śmierci was będzie gniotła niewidzialna, Aż was, zjadaczy chleba — w aniołów przerobi!...
Te słowa poety, którego za życia nie umiano cenić i kochać, sprawdziły się. Dziś naród kocha wielkiego Juliusza, na równi z twórcą »Pana Tade usza«. Polska miała i ma dużo poetów. Dzieła na szego Mickiewicza, Krasińskiego, Słowackiego, K o chanowskiego i innych, przetłomaczono na języki:
niemiecki, angielski, francuski, włoski i prawie wszyst
kie słowiańskie. Wielkimi poetami byli: Goszczyński, Syrokomla, Zaleski, Pol, Lenartowicz, Ujejski, Asnyk, i wielu, wielu innych. Wszyscy dziś nie żyją, ale słowa ich żyją. Ciała ich już w proch się rozsypały, a my znamy ich tak, jakgdybyśm y ich między sobą mieli. I znać ich i pamiętać o nich będzie cała Pol
ska do końca świata. Wszystkie serca polskie bić będą dla nich, póki tego ludu polskiego stanie, póki te łany polskie chylić się będą pełnymi kłosami na na roli Polski zasiane.
(Dokończenie nastąpi).
K . P o lak.
Nr 22 »R O L A« 343
T A J E M N IC Z Y DUCH
22. Tabun koni.
Gdy się to działo, Edyta siedziała w chacie, pogrążona w głębokich myślach. Widok starej In- dyanki napełniał ją trwogą. Stara czarownica, sie
dząc przy ognisku miała wciąż wzrok wlepiony w brankę i strzegła jej najmniejszego poruszenia.
Niekiedy dla skrócenia długich godzin nudnego pil nowania mruczała jakąś monotonną pieśń indyjską.
Nagle śpiew ustał. Ed>ta podniosła głowę i z przerażeniem ujrzała przed sobą wysoką postać, okrytą wraz z głową bawełnianą opc ńczą, z pod której wyglądała para iskrzących oczu. Zwróciwszy wzrok na Indyankę dostrzegła, iż ta usiłuje niepo
strzeżenie wymknąć się z na
miotu. Edyta zrywa się z po słania i chce pospieszyć za n ą, ale silna ręka widziadła zatrzymuje ją w miejscu. Edy ta z przerażeniem poznała w niej Ryszarda Braxleya.
— Nie lękaj się E d y to ! Nie j e s te m tw o im n ie p r z y ja c ie le m . Czy m ię Znasz?...
— O znam! Znam na moje nieszczęście! — odpowiedzia
ła Edyta ze wstrętem. — Jesteś Ryszard Braxley, prze
śladowca sierot, wydzierca ich mienia, morderca mojego brata. Czyż ci nie dość na tem, że nas wtrąciłeś w prze
paść nędzy, jeszcze przycho
dzisz natrząsać się ze swojej ofi iry !
— Mylisz się, rzekł B raxley —
wcale twoim wrogiem, lecz owszem przyjacielem, być może nieco szorstkim i upar
tym, ale za to wiernym i szczerym. Wysłuchaj mię tylko spokojnie a ręczę ci, że zmienisz zdanie.
Tu przedstawił jej, w ja kiem znajduje się niebezpie
czeństwie , dostawszy się w moc zawziętych nieprzyja ciół białego plemienia; że on tylko jeden może ją wyswo
bodzić z rąk Indyan, że chętnie poniesie największe ofiary dla jej wykupienia, byle tylko jego żoną została.
— Nigdy nie zostanę żoną nikczemnego mor
dercy mojego brata — zawołała Edyta — wolę ra
czej ponieść najokropniejsze męki. Precz z moich oczu!
— Nikogo nie zamordowałem — rzekł Braxley bezczelnie — a twój brat jest tak zdrów, jak my oboje.
— F ałsz! Fałsz! — zawołała Edyta. — Alboż nie widziałam go zemdlonego, z ciężką raną na głowie?
— Lekkie draśnięcie — odrzekł Braxley. — Nie przeczę jednak, że jest w mocy Piankishawa, wo
dza chciwego krwi białych. Lecz Indyanin ten jest pijakiem zawołanym i za parę beczek wódki odda mi Rolanda, byłeś tylko przystała, droga Edyto, na na*ze małżeństwo.
— O nigdy ! N igdy! — mówiła, łkając, Edyta. — Mój brat pogardziłby mną, gdybym dla ocalenia na
wet jego życia poślubiła zbrodniarza.
— A więc giń, zaślepiona dziewko! — zawołał B raxley wściekle.
— B ó g mię ocali — rzekła Edyta.
— Cha! cha! cha! — zaśmiał się mocno nikcze
mnik. — Spodziewaj się pomocy od Boga, dobrze na tem wyjdziesz. B ó g niema czasu ujmować się głupiem stworzeniem, które, depcąc swoje szczęście, szydzi z Jeg o łaski.
Zaledwie wyrzekł te słowa bluźniercze, kiedy nagle dwa ramiona silne i żylaste objęły go uści
skiem niedźwiedzia. W mgnieniu oka leżał na ziemi z piersią przygniecioną ciężkiem kolanem, z gardzie- lem ściśniętym kleszczami żelaznych palców. Przed oczyma błysnął mu nóż krwawą łuną odbitego pło
mienia a głos cichy ale dobitny szepnął:
— Jeden ruch, jedno słowo, a zginiesz!
Niespodziewany ten napad prawie pozbawił Braxleya przytomności; przestrach odebrał mu od
wagę do tego stopnia, że nie próbował najmniejszego opo
ru. Napastnik skrępował mu ręce rzemieniami nadzwyczaj szybko i zręcznie, spętał nogi i zakneblował usta, poczem wyciągnąwszy mu z zanadrza zwój pergaminu, porwał go na ręce i zwaliwszy na lego
wisko przyrzucił skórami i ko
cami wełnianymi. Zimny pot oblał zbrodniarza spodzie
wającego się lada chwila śmierci.
Szybkość z jaką napada
jący powalił, związał i rzucił na stos skór Braxleya nie dozwoliła nawet przypatrzeć się jego twarzy.
Edyta niemniej się przera
ziła od swego prześladowcy, ale nieznajomy szepnął do niej przyjaźnie:
— Nie lękaj się, milcz i pójdź za mną.
Poczem widząc, że nie by
łaby w stanie iść sama, po
chwycił ją na ręce i wyniósł z namiotu.
Na dworze grubsze jeszcze niż przedtem panowały cie
mności. Ogień Wyandotów w ygasł prawie zupełnie, a chociaż wiatr nieco się uspo
koił, zawsze przecież dość sprawiał szumu, ażeby przy
głuszyć ciche stąpanie nieznajomego szybko przemy
kającego się przez wieś. Natan, którego niezawodnie czytelnik poznał w wybawcy Edyty, był pewien, iż rozpoczęte dzieło pomyślny uwieńczy skutek.
Zaledwie jednak opuścił namiot i uszedł ze swym drogim ciężarem kilkadziesiąt kroków, nagle rozle
gło się tętnienie, rżenie i parskanie koni jak gdyby do tabunu wpadło nagle całe stado wilków.
Na pierwszy odgłos tej niespodziewanej wrzawy, Natan przypadł do krzaku opodal domu rady. Skoro jednak zauważył, że zamiast zmniejszać się, hałas coraz bardziej rośnie i że Indyanie zaczynają się po
ruszać, kwakier puścił się pędem, mając nadzieję, że zdoła na czas ujść ze wsi. Naraz ze wszystkich stron podniosły się krzyki Indyan.
— Do broni! Do broni! Blade twarze napadają nas! — wołano w różnych miejscach.
Natan biegł ku rzece w zamiarze ukrycia się w gęstej olszynie i niezawodnie byłoby mu się udało, gdyby Indyanie nie zapalili ogni trwogi. Na wielkim
...pochwycił ją na ręce i wyniósł z namiotu.