• Nie Znaleziono Wyników

Misyonarz Katolicki, 1892, R. 2, nr 12

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Misyonarz Katolicki, 1892, R. 2, nr 12"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Czasopismo ilustrowane dla ludu katolickiego.

Ojciec święty Leon XIII. udzielił pisemku temu Błogosławieństwa Apostolskiego.

Wychodzi 2 razy na miesiąc (1-szego i 15-siego.) Przedpłata cwiercroczna na pocztach, w księgarniach i agenturach 1 markę. Wprost z ekspedycyi z Mikołowa z przesyłką pocztową 1 markę 20 fen., w Austryi 60 cent., z przesyłką

pocztową 92 cent. — Ogłoszenia za trzyłamowy wiersz 20 fen.

Nr. 12. Mikołów, 15. Czerwca 1892. Rocznik II.

Zamordowani©

chrześcijańskiego chłopca żydowskiego Abdula Masieha, przez własnego ojca.

Wysoko na szczycie stromój skały, na prawym brzegu górnego Tygrysu (wielkiój rzeki azyatyckiój) wznosi się sławna forteca Kurdów (barbarzyńskiego plemienia w Syryi) Diarbekir. Arabowie nazywają ją Kara Amid (czarny Amid) z powodu ciemnego ponurego koloru jój potężnych przeszło 10 metrów wysokich murów, zbudowanych z cio­

sanego kamienia bazaltowego, które fortecę szerokim opasują kołem. 72 wieże, te wspa­

niałe zabytki dawnej sztuki budowniczćj, wieńczą szczyty jój murów, spoglądając du­

mnie na dalekie u spodu leżące doliny. Ze zdumieniem spogląda wędrowiec, wchodząc ku górze z równiny, na tę twierdzę wspa­

niałą. Kto zaś wkroczy do nićj przez jednę z ponurych jój bram i zapuści się w jój wnętrze przez wązkie a krzywe uliczki, ten

niebawem się przekona, że i tutaj panowanie Turków wycisnęło swe haniebne piętno, ja­

koby klątwę, bo jak mówi stare przysłowie obiegające w uściech chrześcijańskich ludów Wschodu, »gdzie stąpi noga rumaka (konia) tureckiego, tam i źdźbło trawy nie urośnie.«

Wprawdzie uderzy twe oko i oślni je tu i owdzie czarodziejski blask wschodniego przepychu, ale są to jedynie ślady staroda- wnój wielkości, — karzące przeznaczenie nie­

powstrzymanego upadku nie jest w mocy tę dawną wspaniałość ochronić. Czarny Amid podobien jest, jak nie jedno z miast turec­

kich, do złotem przeszywanćj szaty kalifa (naczelnćj głowy, czyli cesarza Arabów), któ­

ra zbrukana i porozdzierana wala się w bło­

cie. Tylko 20 tysięcy mieszkańców pozosta­

ło w tćm niegdyś bardzo ludnćm mieście.

(2)

Stanowią oni pstrą mięszaninę różnorodnych kolorów, mów i wyznań religijnych. Arabo­

wie i Turcy, wzywający imienia Allacha, modlący się do słońca Szemsisy, dzikićm okiem spoglądający Kurdowie, dalćj różne sekty chrześcijańskie Wschodu o rozmaitych cerach twarzy, jako to Chaldejczycy, Jako biści, Ormianie i Grecy z ich biskupami i pa tryarchami, Papasy i Vardabetsowie — te wszystkie szczepy i plemiona zamieszkują miasto czarnego Amidu. I garstka żydów ma tu swoją siedzibę wśród najbrudniejszych uliczek, położonych w kątach miasta. Usa dowił się tutaj i kościół katolicki, zdobywszy sobie stałe miejsce, zkąd rozpoczął szerzyć swój wpływ zbawienny i z kąd zwolna i w ci­

chości pracuje nad krzewieniem świętój wia­

ry i nawróceniem barbarzyńskich i popadłych w kacerstwo chrześcijańskich plemion okoli­

cznych. Dzielni Ojcowie Kapucyni zatknęli tu śmiałą dłonią chorągiew katolicką obok półksiężyca i trójramiennego schizmatyckiego krzyża. Bez ozdób i skromnie, jakoby fiołek wśród innych kwiatów polnych, stoi wśród murów Amidu klasztorek, zbudowany na je- dnćj ze zniżających się ku dołowi skał i spo­

gląda przyjaźnie na tę pstrą i pełną rozmai­

tości mieszaninę ludów, osiadłych w mieście muzułmańskićm.

Otóż do tego cichego ustronnego ką­

tka OO. Kapucynów zapraszamy naszych czytelników. W małym ogrodzie klasztor­

nym w cieniu stuwiekowego jaworu o szero­

kich konarach (gałęziach) siedzi czcigodny starzec w habicie brązowego koloru. Jest to prawdziwy obraz patryarchy, jak go nam przedstawia Stary Testament. Długa broda spada mu w gęstych kędziorach na piersi, połyskując siwym jak srebro włosem w ja­

snych promieniach słońca, przedzierających się przez lekko poruszające się konary. Prze­

rzedzone białe sploty włosów spadają ku dołowi z pod kapłańskiej wschodniego kroju czapki, okrywającćj jego głowę, a dwa spo­

kojne jasne oczy promienieją z pod gęstych, jak krzak, brwi. Ręce złożywszy na łonie, a zamkniętą książkę obok siebie złożywszy na ławie kamiennćj, siedzi on w zamyśleniu, spoglądając od czasu do czasu na leżące u spodu morze domów czarnego Amidu. Lekko

poruszają się jego usta do modlitwy, wzno­

szonej zapewnie do Boga za ten biedny, o- ślepiony lud proroka (Mahometa), który tam na dole swój dziki prowadzi żywot. Następnie bierze książkę do ręku, leżącą obok niego.

Jest to księga, którą mu przysłał towarzysz i przyjaciel jego młodości, ksiądz kanonik z dalekich Włoch, z nad rzeki Arno, nad­

mieniając w załączonym do nićj liście, że dowie się z nićj o niejednćm miłem i ser decznćm zdarzeniu i czynie, jaki zaszedł w drogim mu kraju misyjnym, Mezopotamii.

Szczególniejsze, kanciate głoski z kręconemi i kołowemi liniami i punktami znajdziesz w tćj książce.

»Po syryjsku,« wyszeptał z zadowole­

niem Ojciec Baptysta i przeczytał półgłosem tytuł, który brzmiał: »Historya śmierci mę­

czeńskiej Abdula Masicha z Singapory w Me­

zopotamii, wedle dawnego syryjskiego ręko­

pisu. Ach ! jakżeż to pięknie* — rzekł Ojciec Baptysta, skinąwszy głową i położywszy książkę na kolana i zagłębił się w jćj treści.

I im dalćj czytał, tćm więcćj wzrastała w nim ciekawość; oblicze jego stawało się poważniejsze, a rozrzewnienie promieniało z jego ócz. »Zitto, Padre, zitto fi, fi, fi, (włoskie te wyrazy znaczą po polsku, prę­

dko, Ojcze, prędko, fi, fi, fi,) zawołała żółto­

zielona papuga, zwana Bello, skacząc wesoło w klatce, wiszącej w ocienionćj wspaniałemi kwiatami werandzie (wielkićj altanie.) Ale stary jćj przyjaciel, lubiący się z nią w in­

nych razach bawić, nie zważał dziś na słowa papugi I często powtarzane a krzykliwe

»Evviva Guardino« (niech żyje Gwardyan) pozostało bez skutku, nie mogąc O. Bap­

tystę oderwać od książki. Rozgniewany począł dzióbać ziarnka kukurydzy, dając folgę swemu niezadowoleniu w krzykliwćm wołaniu: »Fi, fi, Guardiano!« Musiała stać w tćj książce arabskićj piękna rozczulająca historya, kiedy O. Baptysta nie zważał na słowa swego ulubieńca. I rzeczywiście tak było. Oczy dobrego gwardyana zabłysły niebawem łzami, które spadając coraz obfi- cićj na jego brodę, perliły się tam jak kro­

ple rosy na krzaku białego ciernia. Osta­

tnią już przewrócił stronę książki, poczćm wyschłą i drżącą ręką potarł po kilka razy

(3)

Zamordowanie chrześcijańskiego chłopca żydowskiego Abdula Masicha. 179 czoło, podniósł książkę do góry, pocałował

ją z uszanowaniem, jakoby relikwią świętego męczennika.

W tej chwili obudziło się życie w ci­

chym klasztorku. Zabrzmiały w powietrzu wesołe głosy i wkrótce gromada młodych chłopców, skacząc, wpadła hurmem do we­

randy. Byli to uczniowie z małćj szkoły chłopców w klasztorku. Byli skromnie, ale w czyste i malownicze ubiory Wschodu przy­

odziani. Mieli na sobie otwarte z przodu, jasnego koloru kurtki, szeroko fałdziste spo­

dnie, na nogach mocno zasznurowane ta­

siemkami rzemienne małe sandały, około bioder przepasani byli różnokolorowym pas­

kiem, na głowie, pokrytćj u większćj ich części ciemnym mocnym włosem, czerwoną czapeczkę. »Ojcze Baptysto, Ojcze Bapty­

sto, szalem aleikum (po polsku: pokój z Tobą) wołały chłopcy, jakoby chórem i obstąpili kochanego swego zwierzchnika.

Jedni z nich usiedli około niego na ławie, drudzy oparli się o potężny pień jaworu, zarzuciwszy jedni drugim ramiona na szyję.

Mniejsi z wesołych i swobodnych tych chło­

piąt pousiadali na murawie, wedle zwyczaju wschodniego, z rozkrzyżowanemi pod siebie nogami, spoglądając z zaufaniem swemi bły- skającemi oczyma na O. gwardyana. Urado­

wany spoglądał on okiem ojcowskićm i z u- podobaniem na swych małych wychowańców.

>Maleku,< zapytał jednego z najmniej­

szych, który tuż przytulił się do nóg jego i bawił się jego węzłowatemi białemi pas­

kami kapucyńskiemi, >a czy czego pięknego dziś się nauczyłeś?«

>0 bardzo wiele pięknego,« odrzekł chłopiec z żywością, »Ojciec Ewaryst opo­

wiadał nam historyą o małym męczenniku, nazwiskiem, Tar, Tar. . . .«

»Tarcysiuszu,« dopomogli Malekowi inni chłopcy.

»O, i ja chciałbym chętnie zostać mę­

czennikiem,« odezwie się Małek.

»Czy tak,« rzecze O. Baptysta, i po­

głaskał po bladych licach wysmukłćj postaci chłopca.

»Maleku,« mówił dalej O. gwardyan,

»dużo dziś rano o tobie myślałem, gdym czytał tę oto książkę.«

»Ojcze,« zapytał malec, »czy stoi tam co o Maleku?« i wyciągnął swą chudą rączkę po książkę. — »Nie,« odrzekł z u- śmiechem O. gwardyan, ale stoi w tćj ksią­

żce o innym małym chłopcu z Sindżaru, (Singaru), twego ojczystego kraju, o chłopcu, który dużo, dużo cierpiał dla Chrystusa, za Niego krew swą przelał niewinną i teraz jest w niebie.«

»Ojcze, Ojcze, opowiedz nam, opowiedz,«

zawołały wszystkie dzieci, jakoby jednolitym chórem. Nikt tak pięknie nie umie opowia­

dać, jak Ojciec Baptysta. Po tych słowach coraz węższym opasali kołem chłopcy czci­

godną postać starca, patrząc z oczekiwaniem na jego usta.

Ojciec gwardyan otworzył ostrożnie swą brunatną tabakierkę brzozową, wziął w palce szczyptę tabaki, zażył ją, obtarł nos chustką, poczćm ją i tabakierkę włożył do fałdziste go rękawa swego habitu, położył książkę przed sobą i tak następnie rozpoczął opo­

wiadać.

1. Jak Abdul Masich ochrzcony został przez pasterzy.

Było to w roku 390 po pełnćm łask Narodzeniu Naszego Pana i Zbawiciela, w czasie, w którym panowali w Mezopo­

tamii, kraju Persów, potężni znający się na gwiazdach magowie, a lud żydowski w bar­

dzo wielkićj liczbie zamieszkał Mezopotamią i w górzystym kraju Siniami i zażywał tam znaczenia. W tym to czasie żył w tamtej, szćj okolicy żyd urodzony w mieście Singa- rze. Był on bardzo bogaty, miał liczne trzody owiec i rogatego bydła; liczne sługi, posiadał aż do zbytku ziemi i inne skarby a nazywał się Lewi. Uchodził on za na­

czelną głowę Żydów w tym kraju i miał wielu synów. Pasali oni jako pasterze trzo­

dy swego ojca na obszernych pastwiskach dolin i na stokach gór. Najmłodszy z nich był jeszcze chłopcem; jedenaście wiosen mógł on liczyć, a imię mu było Aszer, to jest błogosławiony w dobra ziemskie. Był i on, jak bracia jego, pasterzem, pasał bydło swego ojca. W pobliżu pastwisk, u pod­

nóża gór znajdowała się studnia, w cieniu cyprysów. Do nićj to zapędzali pasterze

(4)

owćj okolicy trzody, by je poić. Pędził tam- dotąd i swoje Aszer, syn Lewiego. Pomię­

dzy pasterzami, którzy tam z wszystkich stron przybywali, byli jedni synami chrześci­

jan, inni magów. Podczas, gdy trzody czer pały z wody studni, synowie chrześcijan i magów łączyli się z sobą, siadali na zie­

mi i wspólnie chleb jadali. Aszer atoli, ów chłopiec żydowski, siedział w oddaleniu od nich osobno i samotnie, gdyż nie miał to warzysza z szczepu żydowskiego, któryby z nim razem mógł jadać. Nie raz bardzo często pobierała go chęć przyłączyć się do synów chrześcijan. Oni jednak unikali go, nie chcąc razem z nim jadać, gdyż pragnęli, ażeby nasamprzód został chrześcijaninem.

Podczas gdy młodzieńcy chrześcijańscy w zaufanćm swym kółku wspólnie jadali i cudowne sobie opowiadali podania o czy­

nach Chrystusa Pana, Syna Bozkiego, dro­

giego naszego Zbawiciela i sławnych wal kach i zwycięztwach świętych Męczenników, jak je słyszeli z ust swych ojców, w tym to czasie siedział na ustroniu Aszer, sa­

motny i smutnie podsłuchiwał mów swych chrześcijańskich towarzyszy.

Pewnego dnia, gdy młodzieńcy znów się zebrali u studni i czas nadszedł jedzenia, wtenczas to opanowało Aszera gorące pra­

gnienie zbliżenia się do nich. Przystąpił więc do nich i rzekł żałosnemi do nich sło­

wy: »Bracia, proszę was, dozwólcie, ażebym i ja wspólnie z wami chleb mój jadł i nie

oddzielajcie się odemnie.« Odpowiadając mu, rzekli: »Jeżeli oczyścisz się w wodzie chrztu i zostaniesz chrześcijaninem, wtenczas będziesz z nami wspólnie jadał, nie jest bo­

wiem dobrze, aby chrześcijanin jadał chleb ze żydem.« »A więc bracia, tutaj jest woda, cóż więc wam przeszkadza, iżbyście mnie mieli nią ochrzcić.« Odpowiedzieli mu na to młodzieńcy: »Nie tutaj w tćm miejscu przystoi, jeno w kościele, z ręki kapłana musisz być ochrzcony.« I znów prosił ich Aszer o chrzest i mówił: »Kościół jest da­

leko od tego tu miejsca oddalony i nie ma w pobliżu kapłana, a i ja boję się gniewu ojca mego, matki i braci. Tutaj jest miej­

sce i czas stósowny. Nie jest dobrze, aże­

bym pozostawał od was oddzielony i pra­

gnienie mego serca ginęło, jak woda źródła w puszczy. Jeżeli Chrystus wasz jest rze­

czywistym Bogiem i temu Bogu serce po korne więcćj się podoba, aniżeli ofiara cało­

palenia, jakeście mnie to nauczyli i jak ja tćż jak najsilnićj wierzę, to czyż Bóg ten nie ma spojrzeć łaskawie na to pragnienie mego serca i najłaskawiej dopełnić i dokoń­

czyć tego, co mi dotąd z wiary świętój bra­

knie, jeżeli mnie ochrzcicie, uwzględniając me smutne położenie i oddalenie potrzebnych do chrztu rzeczy? Powstańcie więc, bracia, w sile i w ufności w Boga i ochrzcijcie mnie w imię Chrystusa; — On dopełni dzieła rąk waszych i mego uświęcenia.«

(Ciąg dalszy nastąpi.)

--- •--- --- ---

Szczegółowe nowiny z misyi katolickich.

Ameryka. W północnej Ameryce najwię­

kszym i najwspanialszem miastem jest Nowyjork.

Gdy wychodźcy nasi z Europy przybywają do Ameryki, zwyczajnie w Nowymjorku wysiadają na ląd i szukają tu najpierw zatrudnienia w no­

wym świecie. Nowyjork może być, jak przypo minają .Misye katolickie/ poczytywanym za mia­

sto katolickie. Posiada on 112 kościołów i ka plic katolickich, w których każdej niedzieli odpra­

wia się około 400 Mszy świętych. Te kościoły mogą pomieścić 410,000 osób siedzących i 150,000 stojących, co razem stanowi ilość 560,000 wier­

nych, którzy w tym samym czasie mogą dope)-

niać swych religijnych obowiązków. W ciągu ubiegłego roku (1890) zbudowano pięć nowych kościołów.

Na bardzo wielką pochwałę zasługują kato­

licy Nowegojorku, którzy ofiarnością tak hojną budują nowe domy Boże. W ostatnim czasie spotkał ich ciężki cios: piękny kościół świętego Michała zupełnie zgorzał. Gdy ogień wybuchł, 140 dziatek znajdowało się w poblizkiej szkole.

Dziatki zostały wszystkie ocalone, kościół zaś ru­

nął w gruzy.

Podobne nieszczęście stało się w Fort Wayne.

Odbyła się tu uroczystość pierwszćj Komunii św.

(5)

Szczegółowe nowiny z misyi katolickich. 181 dziatek. Ołtarz i cały kościół był jak najśliczniej

ubrany i kwiatami ozdobiony. Ponieważ w ten czas (24 Kwietnia) nie było kwiatów dla zimy panującej, użyto kwiatów papierowych i innego odpowiedniego materyału. Kościół był przepeł­

niony. W tern spadł jeden kwiat na gorejącą świecę. W okamgnieniu całą ozdobę pochłonął pożar. Lud zgromadzony okropnie się przestra­

szył: każdy uciekał z domu Bożego, aby ratować życie. Popłoch był nie do opisania. Wiele nie­

wiast zemdlało; wiele osób zostało ciężko zra­

nionych. Kapłan i kilku mężów nie utraciło od­

wagi, starali się oni, ile mogli, aby przestrach ludu nie stał się jeszcze większym i nie pochłonął więcćj ofiar. Wreszcie udało się pożar ugasić.

Bardzo smutnem było to zdarzenie przy tak wiel- kićj uroczystości pierwszej Komunii św.

Ponieważ w Ameryce istnieją bardzo rozliczne wyznania, katolicy muszą ciągle walczyć przeciw błędom i kacerstwom. W jednym względzie jest to dla katolików zbawienną rzeczą, bo utwierdzają się w wierze i podnoszą ofiary. Ale dla niektó­

rych katolików takie stosunki są nieszczęściem, a to dla oziębłych. Będąc bowiem słabymi we wierze, przez błędne wyznania i kacerstwa nieraz utrącają zupełnie swą wiarę. Predykanci, lub pa­

storzy innowierców usiłują też ile mogą, katoli­

ków pociągnąć na swe błędy.

Ale pomiędzy innowiercami i nawet predy­

kantami są też tacy, którzy mają dobre serce.

Oto przykład 1

Samuel Davis, który niedawno umarł w Ame­

ryce w mieście Providence, był takim szlachetnym predykantem. Był on przyjacielem katolickiego biskupa Hendricken, którego poznał jeszcze jako młodego kapłana, jadąc na okręcie. Gdy umarł biskup Hendricken, tak o nim napisał ów prote­

stancki Davis:

Na okręcie wspólnie jechałem z księdzem Hendricken. Kapitan okrętu i wszyscy jego ofi­

cerowie byli członkami związku tajnego pod imie­

niem Know-Knothing, utworzonego celem prze­

śladowania katolickiego Kościoła. Kapitan zaś oznaczał się osobliwą zajadłością. Na okręcie znajdowało się około 700 osób, pomiędzy nimi było 500 katolików. Ja (Davis) miałem jako pa­

stor pieczę względzem 200 protestantów, ksiądz Hendricken zaś pasterzował katolikom o wiele liczniejszym.

Gdyśmy już trzynaście dni jechali na morzu, przytrafiło się, że rozchorowała pewna niewiasta katolicka. Ksiądz Hendricken dowiedział się, w jakiem niebezpieczeństwie życia się znajdo­

wała i natychmiast oblókł się w szaty kapłańskie i gotował się do przyniesienia jej wiatyku (Najśw.

Sakrament Ołtarza.) W tern, gdy idzie do cho- rćj, kapitan zastępuje mu drogę, rzuca się na kapłana, obrzydliwie przeklinając go i wołając:

»Tu na moim okręcie nie pozwalam żadnemu księdzu prowadzić oszustwa!' Wyciągnął rewol­

wer i dodał: »Natychmiast rozstrzelę cię, jeżeli jeszcze dalej pójdziesz.'

Żaden z podróżnych nie odważył się, wście­

kłego kapitana uspokoić albo mu przypomnieć, iż on jest panem okrętu, lecz nie panem podró­

żników i ich duszy. Tylko ja odważyłem się, łagodnemi słowami uśmierzyć jego gniew, ile mógłem.

Nadszedł wieczór. Kapitan wieczerzał w gro­

nie swych oficerów i z uśmiechem opowiadał, co się stało, że księdzu katolickiemu nie pozwolił zaopatrzyć chorego.

Podczas, gdy kapitan jadł, ksiądz Hendricken pokryjomu dotarł się do biednej niewiasty bli- zkiej już śmierci, wysłuchał jćj spowiedzi, udzielił jćj Komunii świętćj i dokonał modlitwy. Gdy ukończył, w obecności jego chora wyzionęła ducha.

Na nieszczęście kapitan dowiedział się, że po­

mimo jego zakazu kapłan katolicki zaopatrzył chorą. Wściekłość jego granic nie znała. Leci jak szalony na dół, gdzie leżała kobieta, a gdy zstępuje, spotyka się na schodzie z księdzem Hendricken. Uderzył go nogą w czoło tak sil­

nie, że kapłan krwią oblany upadł na ziemię.

•Zabijcie tego psa!' tak wołał nie człowiek, lecz szatan w postaci ludzkiej. Przybyli oficerzy i majtkowie, podobni do swego mistrza i deptali nogami kapłana, który ciężko zraniony stracił zmysły i leżał jak martwy.

Kapitana złość jeszcze nie była nasycona.

Do swoich majtków zawołał: »Bierzcie tego ka­

tolickiego psa i wrzućcie go do morza!'

W tćj chwili zmieniła się scena. Liczni Ir­

landczycy i Niemcy katoliccy dowiedzieli się, o co idzie; obstąpili kapitana i łotrowskich maj­

tków, grożąc, że się rzucą na niego, jeżeli do morza wrzuci skaleczonego kapłana. Okropny powstał rozruch. Mężczyźni wołali głosem prze­

raźliwym, niewiasty płakały, dzieci się ukrywały.

Krwawa bitwa między szyderczym kapitanem i majtkami z jednćj, a pasażerami na drugićj stronie zdawała się być niechybną.

Gdy tak walczący mierzyli swe siły, na obu stronach przekonano się, że walka wypadnie w każdym razie na szkodę wszystkich. Złość ludzka przekroczywszy najwyższy szczyt, uśmie­

rzyła się nieco. Katolicy wzięli wpółumarłego Hendrickena w pośród siebie, a obawiając się, żeby kapitan go nie zatruł pokarmami, żywili go potrawami, które byli przynieśli z Europy.

Ksiądz Hendricken wyzdrowiał i szczęśliwie przybył do Nowegojorku. Z Samuelem Davisem, który na okręcie go obrania! przeciw wściekłości kapitana, ile mógł, zawarł serdeczną przyjaźń.

Obaj mężowie, chociaż byli różnego wyznania, wspólnie wiele pracowali nad dobrem ludu. Da­

vis umarł, od ubogich protestantów opłakiwany jako »Ojciec żebraków,' Hendricken zaś umarł jako dostojnik Kościoła, zostawszy biskupem i oj­

cem dyecezyan swoich. A kapitan jaki wziął

(6)

koniec ? Godny życia swego. Trzy lata bowiem po zranieniu księdza Hendrickena, wybuchł na jego okręcie bunt pomiędzy majtkami i oficerami, przeciw kapitanowi. W tćm buncie postradał on sromotnie życie, zamordowany przez własnych poddanych.

Afryka. Wyspa św. Maurycego. Nie­

daleko od Afryki leży na zachód słońca na Mo­

rzu Indyjskiem śliczna wyspa św. Maurycego, o- bejmująca 33 mil kwadratowych. Na tćj małćj wyspie znajdziesz bardzo liczne narodowości. Są tam Francuzi, Anglicy, Murzyni, Indyanie, Chiń­

czycy, Arabowie it. d. i prowadzą bardzo żywy handel. Dla tego też wyspa bardzo jest zaludnio­

na. Liczy bowiem około 350 tysięcy mieszkań­

ców. Najważniejsze miasto nazywa się Port Louis, gdzie się znajduje rezydencya arcybiskupa katolickiego. Jest nim ks. Meurin, rodzony ber- lińczyk. Urodził się w Berlinie w roku 1825.

Ojciec jego był wysokim urzędnikiem, zaszczy­

cony tytułem »Hofratha.* Młodzieniec obrał so­

bie pomimo, że we świecie mógł zająć wysokie stanowisko, zakon Jezuitów. Będąc kapłanem, gorliwie pracował najprzód w ojczyźnie. Późnićj został przez przełożonych posłany do Indyi azy- ackich, gdzie jako misyonarz wiekopomne położył zasługi. Dnia 27 Marca otrzymał godność bi­

skupią w Indyach i stanął na czele wielkiego wi- karyatu, to jest prowincyi kościelnćj miasta Bom­

bay. Dwadzieścia lat pracował pomiędzy mie­

szkańcami Indyi jako biskup. Nakoniec objął w roku 1887 stolicę arcybiskupią w Port Louis i tu obchodził dnia 27 Marca 1892 uroczysty ju­

bileusz 25-cio letniego urzędu biskupiego. Nie tylko katolicy jako wierni synowie jego, lecz też innowiercy uczcili przy tćj okoliczności czcigo­

dnego starca. Oby jeszcze długo żył!

Kraj afrykański, naprzeciw wyspy św. Mau­

rycego i wielkiej wyspy Madagaskaru leżący, na­

leży, jak wiadomo, pod imieniem Deutsch-Ostafrika, do państwa niemieckiego. Misyonarze pochodze­

nia niemieckiego założyli w Mrogorze stacyą mi syjną, której jest przełożonym ksiądz Horne. Uro­

dził się r. 1859 w prowincyi Nassau, podczas walki kulturnej wstąpił w Paryżu do Kongregacyi od Ducha świętego i został r. 1885 wysłanym do Afryki. Kilka lat tam pracował pomiędzy murzynami. W Maju odwiedził krewnych i przy­

szedł też do Paderbornu, gdzie w kościele uniwer­

syteckim miał kazanie a późnićj we wieczór przy zgromadzeniu jeneralnem dyecezalnego związku afrykańskiego zajmującą przemowę o stosunkach wiary w Afryce. Mówca co sam widział, opo­

wiadał. Widział bowiem w Afryce, jak to po­

gański lud zabija dziatki z zabobonu, spala nie­

wiasty pod pozorem, że są czarownicami, żywcem zakopuje niewolników do grobu z zmarłym pa­

nem. W roku 1885 w Mrogorze mięso antylopy i mięso ludzkie publicznie sprzedawano. Mówca dalej opowiadał, jak przez krwawe gony na nie­

wolników i przez haniebny handel niewolnikami całe plemiona bywają wygładzane, wsie palone, mężowie mordowani, niewiasty i dziatki brane w niewolę. »Ja już wiele dziatek wykupiłem,* tak powiedział dalej czcigodny misyonarz, »wybawi­

łem licznych niewolników od śmierci, założyłem kilka wsi chrześcijańskich. Lecz gdy pieniędzy zabrakło, gdy nieszczęśliwe dziatki do nóg mych padały, wołając: Biały, kup mnie, biały kup mnie! — serce moje krwawiło się, gdy tych nie­

szczęśliwych pozostawić musiałem ich losowi.

Często nie mogłem dać żadnćj innej pomocy, oprócz łez i modlitwy za nieszczęśliwych.*

Misyonarz opuszcza ojczyznę, gdzie się na­

rodził, krewnych, braci i siostry, które miłował, ofiaruje swoje siły, całe życie swoje rozkrzewianiu Ewangielii. Niechaj każdy chrześcijanin modli się za misyonarzy i popiera ich, ile może, jałmużną i modlitwą.

Ktoby chciał ofiarować jaki datek na misye afry­

kańskie, może go przesłać do »Misyonarza katolickie­

go.* Niechaj przez miłosierdzie Boże nasz »Misyonarz katolicki* stanie się pomocnikiem misyonarzy.

0 wykupie dzieci niewolników. Mało kto zapewne nie słyszał o ohydnym handlu niewolni­

kami, którego widownią jest środkowa Afryka.

Najgłówniejszemi targowiskami są okolice dwóch wielkich jezior afrykańskich, Tanganjiki i Nianzy.

Biednych mieszkańców tych stron napadają Ara­

bowie i uprowadzają jako niewolników. Ale nie dość na tern. Królowie sprzedają swych podda­

nych, ojcowie własne dzieci, bracia rodzone sio­

stry muzułmańskim handlarzom. Ci wiążą zaku­

pionych niewolników powrozami do długich żer­

dzi i obarczają ich ciężkiemi tłumokami. Siedzą­

cy na wielbłądzie lub ośle handlarz napędza bi­

czem swe nieszczęśliwe ofiary do szybszego chodu i obchodzi się z niemi stokroć gorzej, aniżeli nie­

okrzesany i bezlitośny woźnica z końmi. Nieomal co dzień umiera jeden jeniec takiej karawany wskutek okrutnego obchodzenia się, pospiesznego marszu, albo nieznośnego głodu. Zwłok ich nikt nie chowa. Liczne sępy zlatują się i dziobem wyrywają ciało od kości, które wybielone od pro­

mieni słonecznych, wskazują drogę, jaką postępo­

wała ta ohydna karawana.

Jezioro Nyanza, większe od całego królestwa Bawarskiego, leży w głębi Afryki wśród rozległej i urodzajnej równiny. Od wybrzeża wschodniego wiedzie droga przez niezmierzone lasy i niezdro­

we bagniska. Przy niesłychanych skwarach i nie­

podobnych prawie do przebycia drogach podróż jest niesłychanie mozolną i trwa kilka miesięcy.

Ale i tam dotarli misyonarze katoliccy. Nie ba­

czą oni na niebezpieczeństwa i głód, na chorobę i śmierć, jeśli chodzi o pozyskanie biednych mu­

rzynów dla Boga i Kościoła św. Starają się jak najwięcćj dzieci wyswobodzić z niewoli, zwracając handlarzom cenę za nich wyłożoną. Biorą te sieroty pod opiekę, zastępują im ojca i matkę

(7)

Szczegółowe nowiny z misyi katolickich. 183 i wskazują im drogę do nieba. Wśród lasku zło

żonego z drzew bananowych, tuż przy mieszka­

niu »białych ojców**) zajmują dzieci spory dom z trzciny, pokryty darnią. Prosta skóra kozia i kilka łokci materyi sporządzonej z kory z je­

dnego z drzew krajowych stanowi ich legowisko, kilka bananów albo batatów starczy im za poży­

wienie. Przyodziani są w spodnie bawełniane sprowadzone z Zanzybaru. Tak proste i skromne życie, które naszą rozpieszczoną młodzież przej­

muje dreszczem, wystarcza dzieciom murzyńskim i czują się oni pod opieką »białych Ojców* zu­

pełnie szczęśliwymi. Przy tćm muszą się modlić i pracować, i to pracować ciężko. Robią cegły, piłują deski, uprawiają rolę. Ponieważ misyonarze mają aż po uszy zatrudnienia z katećhumenami, spada na jedno ze starszych dzieci obowiązek do­

zoru nad resztą. Dzieci jednak okazują szacunek swemu dozórcy. Słuchają bez oporu tego, któ­

rego »biali Ojcowie* kazali słuchać i szanować.

Rzadko zdarzają się kary, na przykład odmówie­

nie kawałka mięsa w niedzielę. Najczęściej wy­

starcza zagrożenie niełaską Boga.

Kilka razy na tydzień udziela misyonarz nauki katechizmu. Oprócz tego pobiera tę naukę jeden ze starszych wyrostków, który już opuścił dom sierót. Młodzieniec ten, nazwiskiem Celestyn, jest teraz już podporą misyonarzy, a swą pobożnością sprawia im wielką radość. Będzie on zapewne pierwszym czarnym laikiem (braciszkiem.) Po­

damy tu kilka szczegółów z życia jego. Należał on do pierwszych chłopców, których misyonarze w roku 1885 z niewoli wykupili. Już poprzednio pobierał był naukę wiary św. i odznaczał się przed innymi gorliwością, pokorą i pobożnością.

Nie żyjąc już wśród pogan i nie potrzebując się obawiać ich drwin i naigrawania, rozumiał, że powi­

nien się teraz jawnie i na cały glos modlić. Le dwie dnieć zaczynało, a już odmawiał poczciwy Celestyn głośno modlitwy, a czasem i cały kate­

chizm, którego się wyuczył.

Ponieważ dom sierót był niezbyt odległym od domu misyjnego, nie można przeto było do­

słyszeć słów, ale za to wyraźnie słychać było głos jakby muzułmanina odmawiającego koran.

Jeden z misyonarzy niedawno przybyłych sądził, że w pobliżu przechadza się mahometanin, który wiedząc, że o tej porze modlą się misyonarze, u- myślnie im się sprzeciwia i przeszkadza. Pewne­

go poranku, rozgniewany codzienną przeszkodą, chciał się kapłan przekonać, kto właściwie jest owym winowajcą. Wyszedłszy przeto z domu przybliżył się nieznacznie do niego, zakryty ba­

nanami. Jakież było jego zdumienie, gdy zamiast mniemanego muzułmanina ujrzał Celestyna, który klęcząc pogrążył się w głośnej modlitwie. Nie rzekłszy słowa, cofnął się, myśląc: »Oby wszyst­

kie dzieci, które wykupujemy, były takie, jak on,

*) Misyonarze katoliccy noszą w tśj strefie odzież białą.

wtedyby dobrodzieje nasi z chęcią podwoili datki na ten cel łożone!8 Przykłady takie jednak zda­

rzają się tylko wyjątkowo. — Celestyn otrzymał Chrzest święty w końcu Czerwca r. 1885. Po chrzcie oświadczył, iż się nigdy nie ożeni i zosta­

nie misyonarzem. Gdy nań patrzano z nieufno­

ścią, ponowił swoją obietnicę i rzekł: »Zamiar mój jest niezachwiany.«

Wstawał on co dzień o godz 5 z rana, aby odmawiać modlitwy z misyonarzami; w nagrodę za tę żarliwość pozwolono mu w zeszłym roku złożyć śluby na rok. Powierzono mu urząd ku­

charza, na co nie wielkich potrzeba wiadomości.

Jako kucharz musiał się trudnić zakupem i sprze­

dażą potrzebną do zamiany towarów. W chwi­

lach wolnych trudnił się krawiectwem i przyodzie- wał dzieci i księży. Posiada on dużo zdatności do krawiectwa.

W zeszłym miesiącu pokazała się ospa w do­

mu sierót. Odłączono zdrowych od chorych i umieszczono ich w osobnej chacie. Nadzór nad chorymi i obsługę ich powierzono dwom najstar­

szym. Poczciwy Celestyn zmartwił się, że nie na niego padł wybór. Był widocznie zniechęconym i każdy odgadywał, jaki był powód jego dąsów.

Biedny chłopiec odwiedzał chorych od czasu do czasu, aby ich pocieszyć lub sprawić im ulgę; to ściągnęło na niego tedy owędy naganę, »gdyż*

mówił mu przełożony, »u Pana Boga więcćj zna­

czy posłuszeństwo, aniżeli poświęcenie."

Nie zbyt często widzimy takie usposobienie u dzieci murzyńskich, ale rokuje to nadzieję, że, gdy się uda wyswobodzić ich z jarzma niewoli, może się znajdzie i więcćj chłopców, którzy jako katecheci przydadzą się do nawracania negrów.

Kilka lat nie było można wykupywać dzie­

wcząt, ponieważ nie było ani familii, ani zakonnic, którymby można było je oddać. Ale okrutne prześladowanie murzynów w r. 1886, które miało zniweczyć całą pracę misyjną, miało na mocy mądrych wyroków Bożych, przyczynić się do sil­

niejszego rozwoju misyi.

Jedna z ofiar prześladowania, murzyn Noe Muaggale, nawrócił był krótko przed śmiercią matkę i siostrę. Po jego męczeństwie pojmano i okuto w kajdany matkę jego. Ledwo usły­

szała siostra męczennika, iż brat umarł za wiarę, aliści sama przybiegła i oddając się w ręce ka­

tów, rzekła: »Zabiliście mego brata. I ja je­

stem chrześcijanką, zabijcie i mnie/ Uwięziono dziewczynę. Ale pan jej, poczciwy poganin, za­

proponował misyonarzom jej wykupienie i odstą­

pił im ją za starą strzelbę. Na misyi wyuczyła się szybko katechizmu, okazała się skromną i na­

bożną i otrzymała w końcu roku 1886 chrzest, zamieniwszy swą dotychczasową nazwę »Muaru*

na imię Maryi Matyldy. Nie chciała iść za mąż i prosiła, aby jej pozwolono złożyć dożywotnie śluby. Zezwolono jćj złożyć je na rok jeden.

Tak pozyskała misya pierwszą czarną zakonnicę

(8)

i mogła pomyśleć o założeniu domu sierót płci żeńskiej tern więcej, że z córką połączyła się matka, która za pośrednictwem jednego z nowo- nawróconych odzyskała wolność. Ta stara ko­

bieta budowała wszystkich swą pobożnością. Czę­

sto siadywała już przed 5-tą z rana przed kaplicą i czekała z modlitwą na ustach na jej otworzenie.

Niedaleko domu misyjnego wystawiono w plan- tacyi bananowćj dom sierót, który wkrótce nie zdołał objąć wszystkich wykupionych dziewcząt;

dużo bowiem jest niewolnic w tych stronach.

I dla dziewcząt przyjęto za fundamentalną za­

sadę: »Módl się i pracuj 1" Głownem ich za­

trudnieniem jest uprawa roli.

Młode murzynki zamieniły chwastem zarosłe pole na rozkoszne plantacye bananowe i na pole rodzące bataty, groch, kukurudzę, maniok, trzcinę cukrową i kawę. Siostra Marya Matylda uczy ich katechizmu. Już się dotychczas zgłosiły dwie murzynki, gotowe pójść za przykładem pierwszej czarnej zakonnicy. Eliza, wdowa po młodym żołnierzu, osiadła niedawno w domu dziewcząt, aby lepiej poznać Boga.

Pewnego dnia przybiegła do przełożonego O. Misyonarza i prosiła o różaniec, t. j. pragnęła zostać siostrą. »Jeśli pragniesz różańca,* odpo­

wiedział kapłan, »to idź po niego do Bukumbi."

Znaczyło to dla niej tyle, co kraniec świata; aby się bowiem tam dostać, trzeba przebyć całe ogromne jezioro. Ale dziewczę odpowiedziało bez namysłu: »I owszćm, wielebny Ojcze, uczy­

nię to, jeśli taka wola twoja. • Bezzwłocznie po­

żegnała się z ojcem, matką i miejscem rodzinnem, nie zważając na niebezpieczeństwa tak wielkiej podróży i wybrała się w drogę do Bukumbi, aby zamieszkać w tamtejszym domu sierót i biednym dziatkom zastąpić miejsce matki.

Lubo zacni misyonarze wydzierają setki dzieci z paszczy nędzy, są jeszcze tysiące, których dla braku funduszów wykupić nie mogą i które w o- kowach niewoli marnieją na duszy i ciele.

Nieraz z progu domu, po nad którym ster­

czy krzyż, oznaka zbawienia, patrzeć muszą za­

cni kapłani ze łzą w oku na szeregi istot nie­

szczęśliwych, które wsiadają na nędzne czółna, ściśnione jak śledzie w beczce, i mrą w większćj połowie na febrę, ospę lub inne zaraźliwe cho­

roby. Roślejsi murzyni mają głowę wtłoczoną w widłowate żerdzie, których oba końce są spo­

jone poprzecznym kawałem drzewa. Oprócz tego muszą biedacy dźwigać niemały ciężar.

Niewiasty nie są skrępowane i dla tego pró­

bują niekiedy omylić czujność dozorców i zem- knąć, ale rzadko im się to udaje. Schwytane podlegają srogim karom, częstokroć nawet i śmierci.

Tak dostają się w ucisk szatana, gorszy od kaj­

dan bałwochwalstwa, gdyż zarażają się wszyst- kiemi zdrożnościami i występkami swych panów.

Ci mówią o chrześcijaństwie tylko z szyderstwem i pogardą, zmuszają je do mahometanizmu, a wia­

ra Mahometa polega po większej części na nie- używaniu mięsa zwierząt, nie zabitych według rytuału muzułmańskiego.

Straszna ta niewola nie wygaśnie prędzój, póki chrześcijaństwo nie zakorzeni i nie utrwali się w całej Afryce. Póki wszyscy mieszkań­

cy Afryki nie uzyskają wolności nakazanćj przez Zbawiciela, poty misyonarze będą mogli tyle tylko wykupywać dzieci, ile im starczą ich fun­

dusze i zasoby. Starajmy się przeto przyczynić wszyscy do wielkiego dzieła wyzwolenia bądź datkiem, bądź modlitwą. Nie zapominajmy o czarnych braciach i siostrach, dawajmy, co dawać możemy, co dawać powinniśmy, a Bóg kiedyś położy to na szali zasług naszych.

Abessynia. Dzielny Emin Pasza, chociaż żyd z urodzenia a potem mahometanin, był w A- fryce krzewicielem oświaty europejskićj i zatćm tćż przyjacielem katolickich misyonarzy, szerzących tąż samą oświatę. Gdy jeszcze Emin służył pań­

stwu egipskiemu i niemieckiemu w Afryce wscho­

dnio w o niemieckiej, misyonarze doznali nieraz o- pieki i dorady jego. Dla tego tćż śmierć jego, jak donosi depesza z Sansybaru, jest nie małą klęską.

Zupełnie inaczej, jak zmarły Emin, postępuje sobie angielskie stowarzyszenie w Ugandzie.

Wiadomem jest bowiem powszechnie, że naczel­

nicy angielskiego stowarzyszenia, zaciekli Anglicy, podburzyli lud naprzeciw misyonarzom katolickim.

Pewien angielski oficer strzelał nawet z armaty na uciekających Ugandczyków katolickich i ich mi­

syonarzy. Teraz opuścili katoliccy misyonarze nieprzyjazną Ugandę i znaleźli miłe przyjęcie w obszarze państwa niemieckiego. Biskup ich, ks. Hirth, oczekuje lepszej pory, aby wrócić na- powrót do Ugandy i dalćj prowadzić dzieło mi­

syjne. Anglicy okazali się gorszymi od pogan.

Wielka bieda panuje w Ugandzie, gdzie różne stronnictwa gnębią lud.

Niedaleko od Ugandy leży królestwo Abes- synii. Pracują tam 00. Łazarzyści pod kierun­

kiem Biskupa Crouzeta. Biedni misyonarze muszą nie tylko ponosić trudy w opowiadaniu Ewangielii, ale żywić nawet mieszkańców. Wielkie upały do­

chodzące do 40 stopni Celsyusza, odbierają oddech ludziom i wysuszają ziemię. Spełnia tu się słowo Pisma świętego: »Niechaj będzie niebo, które nad tobą jest, miedziane, a ziemia, którą depcesz żelazna. • O biednym ludzie abesyńskim tak pisze według »Roczników* Biskup Crouzet: Obchodzi­

my dziś uroczystość nawiedzenia Najświętszćj Panny (2 Lipca.) Wyruszam w podróż pod o- pieką Matki Bożki ej. Odjeżdżam wśród niezno­

śnego upału i duszącego wiatru, zwanego tutaj c h a m s i m. Termometr na całą pociechę wska­

zuje w mieszkaniu 40 stopni Celsyusza. Jeden z przyjaciół chce mnie zawieść w swoim powozie o 6 kilometrów od Massawahu. Przyjmuję jego zaproszenie, ciesząc się, że przynajmnićj na prze-

(9)

liiliiui

Uczczenie Przenajśw. Sakramentu

(Str. 189.)

'A/WX'Wv/n/VWW'/V'/vA/WvV'Vv/VWVWvvAA/WWv^AAAA/WWWWV/VWvAAA, vWWyvA/vAAAA/VWVvVvVXAAAAVvA/WV^'/^AAA/W^AAAAAAA/v/ / AA/Y>

(10)

strzeni sześciu kilometrów, to jest na rozległej równinie ruchomego piasku, dzielącój mnie od Em- kullu, nie potrzebuję obawiać się uduszenia. Co za smutny widok! Na całćj dolinie snują się ży­

jące szkielety, dręczone głodem i pragnieniem.

Walczą one z niechybną śmiercią; cztery osoby zmarły już dzisiaj, inne umrą tego wieczora, jutro zaś śmierć nowe pochłonie ofiary. Udzielam im niewielkiej jałmużny. Ale jakaż to pomoc? Du­

sza boleje, serce się ściska, łzy stają w oczach.

Zapominamy, że sami twarz mamy ogorzałą od palącego wiatru pustyni, oczy zaś zasypane pia­

skiem, który nas oślepia. Myślimy tylko o środ­

kach ocalenia nieszczęśliwych tych istot. Och ! jakże strasznie cierpi biedny lud abessyński.

Nie zastanawiam się dłużej nad tą biedą, nieraz bowiem jeszcze wrócę do niej w moim dzienniku.

Jechaliśmy przez piaski w przeciągu pół go­

dziny, gdy nagle w powozie coś się złamało, tak, że musieliśmy pieszo doścignąć karawanę, która nas wyprzedziła. Pożegnałem więc przyja­

ciela i podążyłem w kierunku jeziora Tsana-degle.

Była już dziesiąta wieczorem , gdyśmy przy­

byli na nocleg. Miejscowość, w której zatrzy­

maliśmy się, nazywa się Jamghus. Jeden z czci­

godnych mych poprzedników nazwał ją kiedyś rajem ziemskim, co każe się domyślać, że był tam w zimie, w dzień słotny. Napróżno szukalibyśmy raju w całej okolicy Massauahu, a tembardziej w Jamghusie. Miejscowość ta przypomina w go­

rącą noc letnią piec rozpalony do nader wysokiej temperatury i umieszczony w dziurze opasanej cierniami. Nadto okolica obfituje w złodziei, któ­

rych uważałem niegdyś za urojone, niemożebne istoty, obecnie jednak zmieniłem przekonanie. W dniu, w którym na drodze do Kerenu rabusie ogołocili ze wszystkiego mnie i dwóch towarzy­

szy, pozostawiwszy nam zaledwie spodnie i ko­

szulę, zacząłem wierzyć w istnienie złodziei.

Nie wątpimy wcale, że ci jegomoście znaj­

dują się w naszem sąsiedztwie, ponieważ w ubie­

głym tygodniu dwaj z nich zostali zabici przez karawanę kupiecką.

Tak pisze Biskup Crouzet. Dziękuj Bogu, że nie żyjesz w Abesynii, gdzie bieda, złodzieje, upały słońca dokuczają mieszkańcom i misyo- narzom.

Wiadomości ze wszystkich części świata,

tyczące się Kościoła katolickiego i sprawy socyalnej.

Największymi przyjaciółmi i dobroczyńcami narodów są misyonarze, oni bowiem nie tylko troszczą się o ich dobro wieczne, ale i doczesne.

Ta ich troska, ta miłość ku wszystkim bez wy­

jątku narodom jest tak wielką, że przelewają na­

wet krew swą, byle tylko zdobyć ich dusze dla Boga i Chrystusa, jak to czytelnicy »Misyonarza katolickiego* mogli się byli już dostatecznie prze­

konać z opisu życia i pracy misyonarzy. Zanim przyjdą pomiędzy pogańskie narody i poczną je uczyć wiary świętej, uczą się nasamprzód w szko­

łach misyjnych języka tych narodów, poznają kraj, zwyczaje i obyczaje jego mieszkańców. Mi­

syonarze spełniają wolą Chrystusa Pana i Jego świętego Kościoła, który Słowa Bożego nakazuje uczyć w tym języku, w którym mówi ten naród, któremu ponieść mają Ewangielią świętą. Wobec bowiem Boga są wszystkie narody równemi. On je kocha, jako Swoje dzieci i pragnie też utrzy­

mać w całości wszystkie dary, jakiemi je uposa­

żył. Jednym z tych najpiękniejszych, najkoszto­

wniejszych darów ziemskich, jest mowa. Mów, czyli języków, jest tyle, ile jest narodów na świecie. A dla czegóż ta mowa jest tym najpię­

kniejszym darem? Oto dla tego, że ona jest tym kluczem, którym otwieramy drzwi duszy. Misyo- narz chcąc otworzyć duszę, chcąc trafić i do niej

przemówić i zyskać ją dla Boga, musi odzywać się do niej zrozumiałym dla tćj duszy językiem.

Chrystus Pan i Kościół Jego święty powinien więc być przykładem i wzorem dla tych, co chcą nieść oświatę i naukę pomiędzy narody. Ale na nieszczęście nie dzieje się tak na świecie. Są tacy, co w swój głupocie sądzą, że należą do najoświe- ceńszego, najlepszego narodu na świecie, co po­

miatają drugiemi narodami. Zapominają oni, albo raczej wiedzieć nie chcą, że wszystkie narody są Bogu milemi, a ten Bóg każdemu osobną dał mowę, ażeby w niej Go chwalił, i przez nią roz­

winął i wykształcił wszystkie swe władze ducha i duszy, Tych to ludzi pysznych a głupich na­

zywamy po polsku zapaleńcami, a z Francuzka szowinistami. Ta nazwa jest jeszcze bardzo ła­

godna, grzeczna, bo w rzeczy samćj są ci szowi­

niści niszczycielami i tępicielami Słowa Bożego, bo niszczą i tępią to, co Bóg stworzył, co uko­

chał i umiłował.

Po wszystkie czasy i wieki, jakie znamy z hi­

story!, nie było nigdy tyle niszczycieli i tępicieli narodów, co dzisiaj. Jeżeli dawniój jaki naród pogański zwyciężył i podbił drugi naród, obcy sobie językiem, to nie odbierał mu jego mowy, ale mu ją pozostawiał i żądał tylko od niego, aby zastósował się do nowych praw, płacił podatki

(11)

Wiadomości zc wszystkich części świata. 187 i dawał swych synów do wojny. Ani w wiekach

starożytnych, ani w późniejszych wiekach średnich nie wykazuje nam historya takich, co dziś, niszczy­

cieli pokonanych narodów. Zwycięzki naród uważał się wprawdzie za wyższy, szlachetniejszy, pogardzał podbitym narodem, ale nie narzucał mu swej mowy, nie tępił jego zwyczajów i obyczajów, czyli jego narodowości. To niszczenie i tępienie podbitych, ale żyjących narodów jest wynalazkiem nowszych czasów, które zowią oświeconemi, ale w istocie więcej barbarzyńskiemi, więcej okru- tnemi są od wieków dawniejszych.

O tćj to potępienia godnej sprawie niszcze­

nia i tępienia narodów bardzo wiele możnaby pisać. »Misyonarz katolicki* dotknąć się jej mu­

siał dla tego, że wchodzi ona w jego zakres, bo to tępienie narodów jego Bogu i Jego przyka­

zaniom przeciwne, jest dziełem nieprzyjacieli Boga jest dziełem szatańskiem.

Ale zkądżeż taki obłęd opanował umysł tych tępicieli narodów i ich języków. Otóż uroili sobie w głowie, że w jednem państwie powinien być tylko jeden język, że wszyscy członkowie i wszystkie narody, państwo to stanowiące, po­

winny mówić jednym i tym samym językiem.

To żądanie jest z gruntu złe i niesprawiedliwe.

Aby dowieść, że żądanie to słuszne, dowodzą ci zapaleńcy, że kraj, państwo, w którym wszyscy mówią jednym językiem, będzie silniejszem i po- tężniejszem, co znów jest fałszem, bo poddani tego państwa, jeżeli im się krzywdę wyrządzi, jeżeli im się odbierze to, co otrzymali po swych ojcach, jeżeli nie pozwoli im się mówić ich oj­

czystym językiem, będą i być muszą niezadowo­

leni. Powstaną więc skargi, utyskiwania, żale, powstanie zamieszanie, nawet nienawiść do tych, co im obcą mowę narzucają. Takie państwo musi osłabnąć z czasem a nawet upaść, bo jedni będą je w tą, a drudzy w drugą ciągnęli stronę.

Do takich zapaleńców, tępicieli mowy danej człowiekowi przez Boga, należał książę Bismarck.

Za jego to powodem wydalono z państwa Pru­

skiego około 40 tysięcy ludu katolicko-polskiego.

On to sprawił, że ze szkół katolicko-polskich wy­

rzucono naukę języka polskiego. Na tej zgubnćj dla państwa Pruskiego polityce poznano się wre­

szcie i ^usunięto ks. Bismarcka z urzędu. Ten sposób jego rządzenia nie ustał dotąd całkowicie.

Nauki języka polskiego nie przywrócono dotąd w szkołach katolicko polskich, tak, że biedne dzieci katolicko-polskie męczą się i mordują, żeby mogły choć cokolwiek korzystać z nauki, udzie­

lanej im w szkole w obcym, niemieckim języku.

Ale co gorsza, w bardzo wielu szkołach, jak tu­

taj na Górnym Szlązku, uczą się dotąd te dzieci nawet Religii św. w niemieckim języku. Katolicy polscy na Górnym Szlązku wysłali, jak wiadomo, petycyą z stu przeszło tysiącami podpisów, pro­

sząc i błagając, żeby przy nauce religii przywró­

cono język polski. Dotąd nic nie słychać, czy

w głównem miejscu, w Berlinie, wysłuchają tego błagalnego głosu rodziców katolicko polskich na Górnym Szlązku. A czas byłby już wielki, żeby powzięto ostatecznie postanowienie, bo dzieci ka­

tolicko-polskie rosną, jak te drzewka na polu, bez znajomości Boga w sercu. Ziarna Wiary św.

rzucone w ich duszę obcą ręką, w obcym języku padają na opokę twardą, marnieją, nie wschodzą, usychają i żadnych też dobrych owoców wydać nie mogą. O jakże szczęśliwszemi od nich są te dziatki pogańskie, których misyonarze uczą Wiary świętćj w rodowitym ich języku 1

Posłowie górnoszlązcy, panowie Letocha, major Szmula i Zaruba mieli w tych dniach po­

słuchanie u pana ministra oświecenia i uskarżali się na złe obchodzenie się niektórych nauczy­

cieli z polskiemi dziećmi. Poseł Szmula opowie­

dział ministrowi, że pewna nauczycielka w szkole w Laurahucie wyzywała polskie dzieci osłami i pluła przed niemi, ponieważ nie chcą porzucić swego języka ojczystego. Pan Szmula przyto­

czył jeszcze więcćj podobnych zajść ze szkół elementarnych na Górnym Szlązku i prosił pana ministra, ażeby zechciał osobnćm rozporządzeniem surowo zakazać takiego postępowania. Pan Mi­

nister bardzo się oburzył, że w jego wydziale takie dzieją się nadużycia. Spodziewać się więc należy, że pan minister pouczy tak postępujących nauczycieli, jak to należy obchodzić się w szkole podczas nauki z dziećmi polskiemi, pouczy ich, że nie wolno ich poniżać i hańbić za to, że nie należą do szczepu niemieckiego. — Podobno ten sam minister, dr. Bosse, ma w najbliższym czasie udać się w podróż do prowincyi Pomorskiej i do Wielk. Księztwa Poznańskiego. Chce on podobno poznać tam stosunki panujące w szkole. Do- brzeby było, ażeby pan minister przybył i na Górny Szlązk, a przekonałby się, jak opłakanćm jest położenie dzieci polskich w szkołach górno- szlązkich.

Pogardzanie ludźmi z powodu odmiennój ich religii tak samo jest rzeczą grzeszną, jak pomiatanie nimi dla tego, że innym mówią języ­

kiem. Czytelnikom »Misyonarza katolickiego*

wiadomem jest, bośmy niedawno o tern pisali, że katolicy w Prusach nie zażywają tych samych praw, co protestanci, choć im te prawa zapewnia konstytucya. Do najwyższych urzędów w pań­

stwie nie mogą katolicy się dobić. Prawo nie zakazuje wprawdzie dopuszczać katolików do tych urzędów, ale w drodze administracyjnćj tak po­

kierują tą sprawą, że protestant zawsze otrzyma pierwszeństwo przed katolikiem. Protestanckie ga­

zety szczują jak mogą rząd na katolików, wy­

myślają niestworzone na nich rzeczy i przedsta­

wiają ich ciągle jako nieprzyjaciół państwa. Jest to wszystko kłamstwem, boć katolicy, jeżeli nie lepszymi, to z pewnością nie są gorszymi od pro­

testantów obywatelami. Ciekawą w tym wzglę­

dzie wiadomość podaje katolicka gazeta »West-

(12)

preusisches Volksblatt. • Uskarża się ona na to pomiatanie katolików podczas pobytu cesarza w Gdańsku przez burmistrza dr. Baumtucha.

Umieścił on tylko w liberalnych i zachowawczych pismach protestanckich zawezwanie do oświetle­

nia i przyozdobienia domów, a pominął zupełnie pisma katolickie. Katolicy, którzy są w Prusach Zachodnich Polakami, iluminowali mimo to swe domy. Na bankiet, dany cesarzowi, zaproszono też tylko redaktorów gazet protestanckich, a o redaktorach pism katolickich zapomniano. Polacy oskarżyli się na to przed naczelnym prezesem a ten ich odesłał do dyrektora krajowego Prus Za­

chodnich, a gdy ten ich dla choroby nie przyjął, udali się do Berlina, zkąd nadeszła wskazówka od marszałka dworu cesarskiego, aby Polaków uwzględniono. »Tak więc,« pisze w końcu *West- preussisches Volksblatt,• »katolicy uważani są w pewnych kołach zawsze jeszcze za obywateli drugiej klasy.«

Katolicy w Rosyi, którzy tam w najzna­

czniejszej części są Polakami, opłakańszy jeszcze prowadzą żywot, aniżeli katolicy Polacy w Pru­

sach. Rząd rosyjski tępi nietylko ich język, ale zarówno ich religią katolicką. W Rosyi zakazuje nawet rząd prywatnej nauki języka polskiego, która według rozporządzenia byłego ministra hr. Zedlitza dozwolona jest w Prusach. W tych dniach wydał car rosyjski ukaz, który zabrania za­

kładania i utrzymywania szkół prywatnych i na­

kłada karę 300 rubli, lub areszt do trzech mie­

sięcy na tych, coby mimo zakazu to czynili. Tej samćj karze mają podlegać i te osoby, które do­

pomogą do urządzenia szkoły prywatnej przez dostarczenie lokalu i pomocy w nauce. Rząd ro­

syjski tępiąc bez wytchnienia katolicką religią w Polsce, chce wmówić także w świat, że kraj ten był zawsze schizmatyckim, choć jak wiadomo z historyi, zamieszkiwali go od wieków Polacy, z których jedni należeli do Kościoła rzymsko-ka­

tolickiego a drudzy do unicko katolickiego. Tą komedyą myśli rząd rosyjski zamydlić oczy i nie- jakoś usprawiedliwić swe tępienie żywiołu kato- licko-polskiego. Tę komedyą odegrali Rosy- anie w tych dniach na Wołyniu, święcąc 900 letni jubileusz zaprowadzenia tam chrześci­

jaństwa. Na Wołyniu mieszkają dotąd katolicy Polacy, mieszkają i unici, i choć tych już dawniej przeciągnięto na schizmę, w duszy uważają się za należących do Kościoła katolickiego. Lu­

dność też Wołynia nie wzięła udziału w tym ju­

bileuszu sercem i duchem, lecz z przymusu speł­

niła przepisane przez rząd czynności. Popi schi- zmatyccy i wojsko obniosło od miasta, od wsi do wsi słynny obraz Matki Bozkiej z Poczajowa, Ufajmy w Bogu, że wszelkie tępienie i niszczenie religii i mowy narodów nie odniesie skutku, i że naród katolicko-polski, którego utrzymania wiary strzeże »Misyonarz katolicki,* wyjdzie cały z tych gwałtów, zadawanych mu przez nieprzyjaciół Boga

i świętych Jego przykazań. Niechaj tylko lud katolicko-polski trzyma się swej Wiary św., a po­

kona wszystkich nieprzyjaciół swoich i odzyska to, co mu przemocą wydartem zostało. Niechaj lud katolicko polski pamięta o swój przeszłości katolickiój, a jak kiedyś żydzi ocalili swą arkę świętą i weszli do Ziemi obiecanej, tak i on ocali swe świętości. Otóż niezadługo, bo już 24 Lipca obchodzić będzie naród katolicko-polski uroczyście

Sześciowiekowy jubileusz śmierci błogosła­

wionej Kunegundy. Błogosławiona ta była żo­

ną króla polskiego, Bolesława Wstydliwego.

Ojciec św., Papież Leon XIII., któremu, jak wszystkie narody, tak i polski, jest drogim, wy­

dał z okazyi tej następujące brewe, które brzmi:

Leon XIII., Papież.

Wszystkim wiernym katolikom chrześcijanom, którzy niniejszy list czytać będą,: Pozdrowienie i bloyo-

sławieństwo Apostolskie.

Ponieważ doniesiono Nam, że w kościele PP.

Klarysek w Starym Sączu, dyecezyi Tarnowskiej, ma się odbywać począwszy od 24 Lipca roku przyszłego dziewięciodniowe nabożeństwo ku u- czczeniu 600-setnej rocznicy śmierci błogosławio- nój Kunegundy, przeto My, pragnąc łaskami nie- bieskiemi ożywić pobożność wiernych i przyczy­

nić się do ich duchowego zbawienia, udzielamy wszystkim obojej płci wiernym chrześcijanom, któ­

rzy prawdziwie skruszonym sercem odbędą spo­

wiedź i przyjmą Komunią świętą i w dniu wyżej wymienionym 24 Lipca, lub w jednym z bezpo­

średnio następujących ośmiu dni odwiedzą w po­

bożnym duchu rzeczony kościół i o zgodę między panującymi chrześcijańskimi, o wytępienie kacerstw, o nawrócenie grzeszników i wywyższenie świętej Matki Kościoła pobożne zaniosą modły do Boga, udzielamy odpustu zupełnego, który i tym duszom chrześcijańskim, co w łasce Bożój zeszły z tego świata, w sposób wstawienia się za niemi może być ofiarowany.

List niniejszy ma tylko na ten raz znaczenie.

Dan w Rzymie u św. Piotra pod pieczęcią rybaka, dnia 10 Grudnia 1891 roku, Pontyfikatu naszego roku 14.

M. kardynał Ledóchowski.

Program uroczystego obchodu sześćsetnej ro­

cznicy zejścia błogosławionój Kunegundy w Sączu jest następujący:

1) Dnia 23 Lipca b. r. w sobotę po wotywie przełożenie relikwii świętej Kunegundy do nowej trumienki i przeniesienie do kościoła, następnie nieszpory i jutrznia.

2) 24 Lipca po sumie obnoszenie św. relikwii w skromnój procesyi po mieście, potem uroczyste nieszpory.

3) 25 Lipca w poniedziałek po sumie włoże­

nie korony na figurę błog. Kunegundy. Przed nieszporami rozpoczęcie misyi z ludem.

(13)

Objaśnienie ryciny. 189 4) Przez następne dni uroczyste sumy i nie­

szpory.

5) W sobotę 30 Lipca odniesienie trumienki do kaplicy, po południu uroczyste nieszpory w tejże kaplicy i zakończenie misy i.

6) W niedzielę 31 Lipca generalna Komunia św. i zakończenie uroczystości solenną procesyą po mieście.

Objaśnienie ryciny.

(Zobacz stronnicę 185.)

W dniu 16. b. m. obchodzić będzie świat katolicki jedną z największych swych uroczystości kościelnych. Wielu tymczasem katolików nie ma dokładnego, jasnego pojęcia o tej uroczystości Bożego Ciała. Biorą oni w niej udział, idą ra­

zem z drugimi na procesye, które odbywają się na placach publicznych i po kościołach przez cały tydzień, od czwartku do czwartku, zginają kolana przed Najświętszym Sakramentem, a mimo to nie rozumieją dobrze znaczenia tego uroczy­

stego, wspaniałego pochodu wiernych katolików.

A więc »Misyonarz katolicki,* załączając do dzi- siajszego swego numeru na stronie 185 piękną ry­

cinę, stawiającą nam przed oczy uczczenie Przenajśw.

Sakramentu w dniach uroczystości Bożego Ciała, wyjaśnia myśl w niej ukrytą, znaczenie jej, wielką doniosłość i wskazuje na zbawienne owoce, jakie na drzewie laski Bożej, wyjednanej nam przez Chrystusa Pana, wyróść mogą dla tych, którzy ze zrozumieniem znaczenia tej uroczystości, a za­

razem z wiarą głęboką wezmą w niej udział.

Bo dziś nastały czasy takie, że każdy katolik, czy on uczony, czy prostak, czy ma wyższą i głęboką naukę Słowa Bożego, czyli teologii świętej, czy tylko ma ją powierzchownie, wie­

dzieć musi, dla czego to Kościół święty obcho­

dzi uroczystość Bożego Ciała i wzywa wiernych do brania w niej udziału. Dziś świat pod wzglę­

dem wiary świętćj na dwa coraz widoczniejsze dzieli się obozy. Do jednego obozu zdążają wszyscy wierzący w Boga, w Jego Jednorodzo nego Syna, Chrystusa Pana; w drugim obozie stawają ludzie, co albo nigdy w duszy swój wiary nie mieli, lub też przez złe, grzeszne, zbro­

dnicze życie ją postradali, dla których nie ma życia duszy po śmierci, co żyć chcą jak nierozumne stworzenia, pragną tylko dobrze jeść, pić, używać, nie pytając się, co się tam z nimi stanie po śmierci.

• Misyonarz katolicki* pisze dla wiernych katolików, ażeby utrzymać ich przy wierze świętćj, głębiej ją w ich sercach zakorzenić; i niesie także to słowo wiary św. dla tych, co dla braku głębszego ro­

zumienia Odwiecznego Słowa, są obojętnymi i zimnymi wobec wielkich uroczystości Kościoła katolickiego.

Po tych kilku słowach, zwracających uwagę na te wielkie dni uroczystości Bożego Ciała, roz­

ważmy teraz, czem jest ona, w jakim celu i kto ją ustanowił.

Uroczystość Bożego Ciała jest:

1. Świętem pojednania. Wszyscy wierni i sam Kościół święty mają w czasie tego święta błagać Pana nad Pany wspólnie i uroczyście, ażeby w nieograniczonem Swćm Miłosierdziu ra­

czył niepamiętać i odpuścić te wszystkie obelgi i krzywdy, jakie tćj świętej tajemnicy, to jest Ciału Bożemu w postaci chleba ukrytemu, wy­

rządzili swą bezbożnością heretycy, kacerze (wy­

znający błędną wiarę), albo też same dzieci Ko ścioła, katolicy przez swą obojętność i oziębłość.

Dla tego to prawowierny lud katolicki pada w po­

korze na kolana przed Najświętszą Hostyą, ażeby ukrytego w niej Boga przebłagać za wszystkie te krzywdy.

2. Uroczystem wyznaniem św. wiary katolickiej. »Wszelki, który Mnie wyzna przed ludźmi, wyznam go Ja też przed oj­

cem Moim, który jest w niebiesiech. A któryby się Mnie zaprzał przed ludźmi, zaprzę się go i Ja przed ojcem Moim, który jest w niebiesiech.* Tak mówił pomiędzy innemi Jezus Chrystus do dwunastu apostołów swych, wysyłając ich w świat, pomiędzy ludzi, ażeby ich uczyli prawdziwćj wiary św. Słowa Chrystusa Pana wyżej przytoczone zapisał apostoł Mateusz w ewangelii swej w rozdziale 10, w wier­

szach od 32 do 34. A więc i my prawowierni, odkupieni męczeńską śmiercią Chrystusa Pana, wyznawajmy go publicznie w procesy! Bożego Ciała a nie zapierajmy się Go, by i On nie zaparł się nas przed Ojcem Swym, Bogiem. Składajmy na placach, rynkach i ulicach publicznie i uroczy­

ście wyznanie naszej wiary w istotną, rzeczywistą, prawdziwą obecność Zbawiciela w Przenajświętszej H osty i, którą w monstrancyi niesie kapłan w dniach uroczystych Bożego Ciała. W czasie tym nie jedni tylko słudzy Chrystusa, kapłani, ale i wszyscy chrześcijanie-katolicy publicznie wypowiadają, że prawdą jest to, co mówi św. Tomasz z Akwinu, że nie ma narodu na świecie, któryby miał tak blizko wśród siebie Boga swego, jak naród chrze­

ścijan. I naród ten chrześcijańsko katolicki raduje się wielce z tćj obecności Boga żywego w Prze­

najświętszym Sakramencie, wielbi Pana w Jego dobroci w tych procesyach Bożego Ciała, które jest dalej

3. Świętem błogosławieństwa. Pan Bóg bowiem zdejmuje klątwę, jaka spadła na człowieka wskutek grzechu. Pan Bóg błogosławi znów człowiekowi i temu wszystkiemu, co stworzył.

Człowiek i natura święci w dniach tych uroczy­

stych swe oswobodzenie. Przepych kwiatów, ozdoby pól, kwiecie drzew, radosny śpiew pta­

ków, pogoda dnia — to wszystko łączy się i jednoczy z weselem chrześcijan ku tern większej chwale Boga, ku tern radośniejszemu podzięko­

waniu za to, że zesłał na ziemię dla naszego zba­

(14)

wienia Syna swego, którego Ciało żywe poży­

wamy w Komunii św.

4. Uroczystość Bożego Ciała jest w końcu świętem tyumfu Kościoła kato­

lickiego. Heretycy, kacerze, niewierni rozdarci są pomiędzy sobą, rozpadają się oni na wiele sekt, z których jedna to, druga owo wyznaje; nie ma pomiędzy niemi zgody jedności, jednej wiary w jedne i te same prawdy. Katolicy zaś w jedno i to samo wierzą. Kościół św. gromadzi około siebie swe wierne dzieci, swych bojowników za chwałę Bożą, i w ten to sposób obchodzi uro­

czyście swe zwycięztwo, jakie odniósł przy po­

mocy Chrystusa Pana nad wszystkiemi innemi zdaniami i mniemaniami ludzi, którzy wiary swej nie czerpią z prawdziwego źródła, z Chrystusa i z przezeń ustanowionego Kościoła św., którego głową jest każdorazowy następca Piotra św., Biskup rzymski, Papież, czyli Ojciec św.

Przenajświętszy Sakrament Ołtarza, czyli, jak go też nazywają, Przenajświętsza Eucharystia. je-.t, jak mówi św. Tomasz z Akwinu, sakramentem sakramentów, ponieważ w nim zamieszkuje z ży- wem Swem Ciałem Bóg człowiek, Chrystus Pan i z tegoż też sakramentu wypływa, wszystko zba­

wienie i wszystkie łaski na zewnątrz, i ponieważ wszystkie inne sakramenty czerpią z niego swą siłę i skuteczność. Uroczystością Przenajśw. Sa­

kramentu jest Msza św. i przez to samo jest on świętem Bożego Ciała, to jest świętem Ciała Chry­

stusa a tak dawnym jak Kościół, gdyż po wszyst­

kie czasy była w nim uroczyście obchodzoną ta święta tajemnica.

Dla tego nie powinno to nikogo zadziwiać, że w pierwszych zaraz czasach Kościoła tej świętej tajemnicy nie był osobny dzień poświęcony, gdyż święcono ją codziennie, podczas Mszy św. Chrystus Pan ustanowił sakrament ten w owym dniu, w którym zebrał około Siebie apostołów i pod­

czas wieczerzy zamienił chleb w Ciało Swoje, a wino w Krew Swoją. Dzień ten uroczysty, Wielkim Czwartkiem przez Kościół zwany, przy­

pada krótko przed czasem Męki Zbawiciela.

Pierwsi chrześcijanie i my po d/iś dzień tę znaczną chwilę w czci mamy wielkiej. Żeby jednak dzień ten był uroczyście obchodzony nie w czasie smutku i żałoby, ale jako najświetn ejszy dzień tryumfu w czasie radości wiernych - to wedle woli i po­

stanowienia Bożego nastąpiło w tym czasie, w któ­

rym najgwałtowniej zaczepiano i najbezczelniej znieważano Przenajśw. Sakrament Ółtarza, w cza­

sie, w którym odpadli od Kościoła katolicy, he­

retycy, kacerze rękoma zbrodniczemi hańbili i bezcześcili tę Świętość Pańską. A jak Bóg, ażeby zawstydzić wielkich i możnych tej ziemi, obiera zwykle mały cli i słabych za narzędzie Swej wszechmocy i miłosierdzia, tak i przy ustanowieniu uroczystości Bożego Ciała miał się Kościół św.

o woli Bożej dowiedzieć z ust nieznanćj i od świata zapomnianej dziewicy.

W pobliżu miasta Leodyum (w Belgii) stal klasztor Sióstr zakonnych, tak zwanych Szpitalni- czek. W klasztorze tym była w roku 1220 no­

wi cyuszka Julianna, którćj Pan Bóg szczególniej­

szej udzielił łaski. Podczas modlitw przestawała ona z duchami nieba. Bóg dał jej i ten dar, że przenikała na wskroś serce ludzi. Razu pewnego widziała długi czas w duchu swym księżyc w peł­

nej jasności, i tylko jeden ciemny punkt był na nim jj'widoczny, który szpecił piękną całość tej gwiazdy nocnej. Duch Boży objaśnił ją, że ten jaśniejący księżyc to Kościół Boży, a ów ciemny punkt oznacza brak uroczystości Bożego Ciała, że jest zatem wolą Bożą, by na cześć tego świę­

tego Ciała osobne ustanowiono święto. Przez lat 20 zachowywała Julianna w tajemnicy owo obja wienie św. i odkryła je zostawszy w roku 1230 przeoryszą, pewnemu kanonikowi, uważanemu powszechnie za męża świętego. Tenże udzielił wiadomości tej Biskupowi w Leodyum i najuczeń- szym teologom. Dwóch z nich: prowincyał Do­

minikanów Hugon, i Jakób z Troyes (czytaj Troa) z Leodyum, późniejszy Papież Urban IV. najgoręcćj sprawą tą świętą się zajęli. Ażeby jednak ta wola Boża tćm widoczniej się okazała, miały to samo objawienie dwie jeszcze zakonnice, jedna imieniem Izabella, druga Ewa. Ale dopiero lat 16 potem nakazał biskup z Leodyum na synodzie ustanowienie uroczystości Bożego Ciała. Ciężka choroba, na którą umarł, nie pozwoliła mu wziąść udziału w tejże uroczystości. Kilka lat następnych nie odbywano tćj uroczystości, gdyż założyli przeciw nićj protest ci, którzy uważali się za mądrych. Tymczasem zakończyła żywot ziemski przeorysza Julianna, ale ponieważ nie było jej, ale Boga wolą, to i po jej śmierci nie zaginął zamiar zaprowadzenia uroczystości. Głównie za­

konnica Ewa napierała o nią na nowego Biskupa, który później jako Urban IV. zasiadł na tronie Papiezkim. Polecił on jednemu z największych teologów owego czasu, który był zarazem mężem świętym, Tomaszowi z Akwinu, ułożenie pieśni:

• Chwal Syonie Zbawiciela' i t. d., którą to pieśń wyśpiewał on z całym zapałem Bozkiej miłości z głębi anielskiej swej duszy. Jako dzień święta uroczystego Bożego Ciała ustanowiono pierwszy Czwartek po dniu Trójcy św. W r. 1264 prze­

niósł się do wieczności Papież Urban IV., w tym samym roku, w którym wydał bullę, zaprowa­

dzającą i nakazującą całemu światu chrześcijań­

skiemu obchodzenie uroczystości Bożego Ciała na sposób obchodu w Leodyum. Wykonanie tej uroczystości przeciągnęło się do synodu w Vienne (Wien) r. 1311, na którym potwierdzili ją zebrani tam biskupi w obecności królów Anglii, Francy i i Aragonii. Najgłówniejszą część tej uroczystości stanowi właśnie procesya, podczas którćj wysta­

wiony jest ku czci publicznej Pan nieba i ziemi.

Cytaty

Powiązane dokumenty

ców w raju jesteśmy wszyscy skazani na pracę i to na pracę bardzo ciężką. Po wszystkie też wieki sprawdzają się słowa, jakie był Pan Bóg wyrzekł do Adama po spożyciu

Jak bydło padnie, idzie do czarownika; gdy zboże na polu jest nieurodzajne, gdy wybuchnie pożar, nastąpi powódź albo trzęsienie ziemi, pyta się czarowników, kto był

ka, na której Chrystus zbudował Swój Kościół, a którego bramy piekielne nie przemogą, tam tylko bczpiecznemi są wszystkie narody, z tego tylko Kościoła wypływa nam zbawienie

wnocześnie wysłał posłańca do ojca Kabrala i kazał mu oznajmić, że jeżeli poważy się uczyć Sikatorę wiary chrześcijańskiej, to może być pewien jego książęcćj zemsty,

Gdy tak Aszer głośno wołał i mówił we śnie, obudziła się na głos jego matka, poszła do miejsca, gdzie spał chłopiec, obu­.. dziła go i rzekła: »Cóż ci jest,

puścili do tego, jeno schlebiając mu, rzekli do niego: »Chodź tu, drogie sercu naszemu dziecię, jedz z nami, a uśmierzy się gniew twego ojca, jak morze głębokie po burzy, i

kie czasy należy ludom i narodom strzedz tej wiary Chrystusa jako najkosztowniejszego skarbu, to tern więcój w dzisiajszych czasach, w których ta Wiara św. już takiem nie

W naszej stacyi Suakin nad morzem Czer- wonem postępuje budowa nowego kościoła sporo naprzód. Ten pierwszy kościół chrześcijański nad brzegami owego morza, poświęcony