• Nie Znaleziono Wyników

Śmierć brata - Janina Bocian - fragment relacji świadka historii [TEKST]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Śmierć brata - Janina Bocian - fragment relacji świadka historii [TEKST]"

Copied!
2
0
0

Pełen tekst

(1)

JANINA BOCIAN

ur. 1926; Puławy

Miejsce i czas wydarzeń Puławy, II wojna światowa

Słowa kluczowe Warszawa, Puławy, II wojna światowa, okupacja niemiecka, Niemcy, brat, AK, Pawiak, ciotka, śmierć brata, matka

Śmierć brata

W [19]44 roku rozstrzelali brata na Pawiaku, bo należał do AK. Stąd uciekł, bo był tutaj w takich junakach, Niemcy go wzięli do junaków, było dużo tam tych chłopców.

No i on należał gdzieś do AK, ja to nie wiedziałam, co to znaczy, nigdy nie myślałam, a on zawsze [jak] jechały samochody, spisywał numery i ja mówiłam: „Mamusiu, coś spisuje”, a on mówi: „Co ty pleciesz, o tak sobie piszę coś”. Chodzili na zebrania, mieli zebrania akowców. Do Kazimierza jeździł, to powiedział, że jedzie na zabawę.

Kłamał, nie chciał, żeby mamusia wiedziała wszystko. No i tak jeździł, jeździł, jeździł, potem jak dostał się do tych junaków, on trochę umiał malować, no i wysłali go do Warszawy Niemcy, żeby kupił farby jakiejś, i on pojechał do tej Warszawy, kupił to wszystko, przyjechał i na stacji tutaj wysiada, a koledzy czekają na niego: „Bolek, wracaj, bo cię Niemcy już szukają”.

No i on wrócił do Warszawy. A tam mieliśmy ciotkę, Pachocką, no i ta ciotka przyjęła go, potem przyjechali koledzy do niego, bo też należeli [do AK], Plewko i Fedorowicz, i tam u tej ciotki zamieszkali. Ciotka mieszkała na Spiskiej w jednym mieszkaniu takim, no i przyjęła ich, oni tam byli, ale tam znów [brat] należał do AK. Ja byłam najmłodsza w domu, ale odważna byłam, woziłam do Warszawy wszystko, nawet ziemniaki mu woziłam. I handlowałam tak trochę torbami, to jajkami, co można było, jak się jechało tam. To zawsze jemu zawiozłam coś. No i później ktoś, jakiś tam kolega, nie wiem kto, wydał ich. O coś im tam poszło i on ich wydał, ciotka się dowiedziała, że on ich wydał i mówi: „Słuchajcie, musicie uciekać ode mnie, w ogóle wyprowadzić się, bo przecież już szukają was”. No i tak było, że oni stamtąd się wyprowadzili, przyszli do ciotki [Niemcy] i pytają: „Taki, taki był tu?”. A ciotka mówi:

„Tu nikogo nie było”. Udała, że nikogo nie było. Strasznie zbili ciotkę, tak skatowali, że ileś tam leżała w szpitalu. Siniaki, cała czarna była. Ja to nie wiedziałam, nie myślałam wcale, że oni należą gdzieś.

Siedział najpierw w alei Szucha, a potem na Pawiak go wzięli, no i był na liście rozstrzelanych. Moja mama tam jeździła do niego, właściwie nie do niego, tylko

(2)

paczki się mu wysyłało, bo mówił: „Mamo, jak nie masz chleba, to choć skórek mi przyślij z chleba”. A myśmy paczki słali, ale co mamusia pojechała, pytali: „Dla kogo?”, „Dla Bolesława Rodzocha”. „To najgorszy bandyta!”. I nigdy nie dostał tej paczki. Tam wozili węgiel wozami, na ten Pawiak. I taki ciotki mojej, tej Pachockiej, [znajomy] woził ten węgiel i mówi, że wychylił się młodzieniec z góry i rzucił kartkę.

Nie kartkę, tylko po papierosach [filtr, na którym] napisane było: „Mama, już nas wywożą stąd”, że czapa z nim już. Poszła mamusia, był na liście rozstrzelanych, zobaczyła tę listę, to zerwała kawałek, mówi, żeby miała jakieś [potwierdzenie], tak jak grób jego zupełnie.

Później, to nie mogę opowiadać, jak oni przychodzili. Co dzień mieliśmy otoczony dom. Rano policja granatowa, w południe żandarmi, wieczorem gestapo. I: „Gdzie Bolesław Rodzoch, gdzie Bolesław Rodzoch”. Powiedzieliśmy, że jak on pojechał do Warszawy po tę farbę, to akurat nalot był na Warszawę, Ruskie bombardowali, i od tamtej pory go nie ma. Takśmy się tłumaczyli, że widocznie zabity. A później jak gestapo przyszło z tymi Ukraińcami – chodzili z nimi razem zawsze – i mówią do mamusi: „Gdzie Bolesław Rodzoch?”, „No przecież – mówi – on nie żyje”. „A skąd pani wie?”, „Bo mam listę – mówi – kawałek”. „Zerwała pani?”, „Nie zerwałam, leżało na ziemi, wzięłam. Chciałam mieć tak jak grób mojego syna”. „To niech pani pokaże”.

„A ja nie wiem, gdzie [jest], bo to córka schowała”. „A gdzie ta córka jest?”. Oni mnie znali, Niemcy mnie znali, [bo] ja musiałam do nich wszystkich nosić chleb, rano, nim poszłam do szkoły. To do wszystkich Niemców, do starosty, do burmistrza, do inspektora pracy – ja im wszystkim nosiłam chleb [z piekarni] Kellerowej i bułki. Tylko Niemcom wolno było dać bułki, a myśmy nie widzieli bułek. To jak ja nosiłam, to oni mnie znali. I jak ja weszłam, to ten Niemiec mówi: „A, to ty, mała. To twój brat?”. Ja mówię, że tak, mój brat. I wtedy nie zabrali mamusi, bo tak to zabraliby.

Data i miejsce nagrania 2003-11-25, Puławy

Rozmawiał/a Tomasz Czajkowski

Redakcja Justyna Molik

Prawa Copyright © Ośrodek "Brama Grodzka - Teatr NN"

Cytaty

Powiązane dokumenty

Jedno, że nieznajomy, a drugie, że on był taki pobity po śmierci, że aż był cały czarny, tak mnie się wydawało.. Także było nasze życie bardzo przykre

Jak ja nie mogę patrzeć teraz jak ten kombajn zniszczy tyle pola, wyjedzie tyle kłosów tych, tego chleba tyle leży na ziemi i depcze się po nim. Boże, nasi rodzice

Była taka tutaj pani Waldbaumowa, fotografistka, ona miała jedną córkę, nazywała się Czesława, bardzo mnie lubiła, no i tak mnie zapraszała do siebie i na święta, jak

Do Gitli, do Cukiermanki chodziłam, do Wadziowej chodziłam, bo to blisko było, to się tak latało, żeby zarobić parę groszy na cukierki. Ale handlować handlowali – od podwórka

Słowa kluczowe Puławy, dwudziestolecie międzywojenne, ulica Kołłątaja, Żydzi, sklepy, sklepy żydowskie, handel żydowski, synagoga, żydowskie zwyczaje, jatki.. Ulica Kołłątaja

Pamiętam ze mną chodziła do szkoły, Zezula się nazywa, ale ona też taka nie wiem skąd była.. Matka taka

Myśmy gospodarzyli, tośmy mieli i krowy, i dwa konie było, i świń było po sześć, po osiem w oborze. On [mąż] do pracy jeździł, a ja tu wszystko

Ze szpitala był samochód trzy czwarte tony, który jeździł na Majdanek po warzywa, bo tam były pola, a ludzie, którzy przebywali na nich i pracowali tam, to te warzywa