• Nie Znaleziono Wyników

Rola. R. 7, nr 48 (1913)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rola. R. 7, nr 48 (1913)"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

Num er 4 8

f D n ia .‘50 listo p a d a 1 9 1 8 .

T Y G O D N IK O B R A Z K O W Y N A N IE D Z IE L Ę K U P O U C Z E N IU

I ROZRYW CE.

S Y N D Y K A T

K R A K Ó W ,

Plac Szczepański 1. 6.

Nacinna

* k o n i c z y n , t r a w , buraków, roślin itrączko- IIdoIUIId . wych i warzywnych o gwarantowanej czysto­

ści i sile kiełkowania.

N a tlM 7V * tomasyna, superfosfaty, saletra chilijska, sól Iłd n U tjf . potasowa, kainit k r a j o w y i stassfurcki, w a­

pno azotowe.

M a «7u n v r n liliP7P * w y |łVczna reprezentacya na Gali- i lla o Ł J I I j I IIIIIIIiłC • Cyę wszechświatowo znanych siew- ników „ W e s t l a l i a " . (120)

Płnji, hroij, knltywatorj, siewiiki, walce etc. ele.

Towarzystwo tkaczy

p od wezw aniem

ś.

Sylw estra w K o rczyn ie obok Krosna

przyjmuje len i konopie do wymiany za płótna bielane lub szare o zwykłej luL> po

dwójnej szerokości, po cenach możli Korczyna wie najniższych.

obok Krotna

K to c h c e u b e z p ie c z y ć

w sp o só b najb ardziej odpow iedn i m ienie s w o je od po­

la r u , pioruna eksp lozyi i t p., od krad zieży i r a ­ bunku. — ziem iopłody od g ra d o b ic ia , — kto chce uzysk ać pod staw ę kredytu, kto p ragnie zapew n ić sobie lub innej o so b ie kapitał na sta ro ść lub rentę dożyw otnią, zapew nić rodzinie byt w razie sw e j śm ierci, dzieci w y ­ p osażyć, zapew nić im w ych o w an ie i w yk ształcen ie i t. p.

niech zw ró c i s ię o inform acyę do któregokolw iek za­

stępstw a n ajstarszej i n ajw iększej instytucyi asekura­

cyjn ej p olskiej ( 113 )

Towarzystwa wzajemnych ubezpieczeń w Krakowie.

Inform acyi u d zielają: D yrekcya T o w a rz y stw a w K rakow ie, R eprezen tacye w e L w o w ie , C zerniow cach i B ernie mor.

Se k cye w R z e sz o w ie, Przem yślu, T arn opolu i S ta n isław o ­ w ie , o raz o k o ło 2.000 agencyl Towarzystwa w różnych

m iejscow ościach G alicyi, B ukow iny, Ś ląsk a i M oraw .

M Ł Y N E K D O K O Ś C I

>Heureka« niezbędny dla każdego gospodarza. Od K . — za sztukę wzwyż. Sprzedano w przeciągu 3 lat

przeszło -30.000 sztuk.

Proszę żądać szczegółowego prospe ktu i cennika od firmy J o h a n r B a l d i S c h a r d i n g am In n . I. Ob. Oest. Specialgeschaft fur Gefliigelzucht.

R O L N I C Z Y lwów ,

* • v 9 uL Kościuszki 1. 14.

Reprezentacya firmy D e e r i n g - C h i c a g o B r o n y sprężynowe, talerzowe, K o sia r k i, Ż n i­

w ia r k i, W ią z a lk i, G ra b ia rk i, P r z e tr z ą sa c ie .

Wielki zapas części zapasowych.

Własne w arsztaty reparacyjne.

N a c z y n i a i przybory m lec z a r sk ie. Oferty i cenniki na każde żądanie darmo i opłatnie.

Węgiel kamienny

z kopalń

krajowych i zagranicznych.

K O K S o stra w sk ! i g ó rn o ślą s k i.

Z a 6 K o r.

beczułkę 5 kg. znakomitej ł » * r y « m « l : * y m a j o w e | „ B . R .

Z a 4 K o r.

skrzynkę 150 sztuk

k w a r g l i marki „B. R.“ duże Nr 4

w y s y ła za p o b ra n ie m :

F a b ry czn y skład seró w : Braci Rolnickich, Kraków, Wielopole 7/24.

(139

Cennik różnych serów darm o i opłatnie.

Znakomita

Uerbali z wieża

w szędzie w kraju do nabycia.

S z a r s R i i S y n KRAKOW IE.

Rok założenia 1853.

O

fco

Tł o

T A N I E J N I Ż W S Z Ę D Z I E

m o ftn a n a b y d (111)

| w y r o b y t k a c k i e

b firm y („pod o p ie k * N ajśw . R o d a ln y “)

* J Ó Z E F A J Ó R A S Z A

w K o r c z y n ie obok K r o s n a (Galicya). <

w Proarę ią d n ć p ró b e k t cenników darm o I opłatnie.

aaaas

(2)

r * Galicyjski Bank Ziemski

S to w a r z y s z e n ie z a r e je s tr o w a n e z o g r a n ic z o n ą p o r ę k ą w Ł a ń c u c ie . 1) Nabywa majątki ziem skie i gospodarstwa w łościańskie celem odsprzeda­

wania ich członkom Stowarzyszenia w całości lub częściami.

2) Ułatwia członkom swoim parcelacyę i sprzedaż majątków ziem skich.

3) Reguluje majątkowe stosunki członków i dostarcza kredytu na kupno gruntów.

4) Przyjmuje wkładki oszczędności i na rachunek bieżący począwszy od 50 koron i opłaca od złożonych pieniędzy 5% z półrocznem oprocentowaniem.

Od kapitałów złożonych na czas dłuższy jako stałe lokacye opłaca Bank procent w yższy aniżeli 5 od sta, a to stosow nie do um owy z Dyrekcyą. Treść umowy zostaje zanotowaną w książeczce jako zastrzeżenie.

Wkładki do 100 koron wypłaca Bank bez wypowiedzenia, przy wkładkach zaś w yższych zastrzega sobie prawo żądania poprzedniego wypowiedzenia.

Od wkładek opłaca Bank podatek rentow y z w łasnych funduszów, a dla zaoszczędzenia opłaty pocztowej zam iejscowym dostarcza się czeków pocztowej Kasy oszczędności.

Zarazem podaje się do wiadomości, że działalność Banku ograniczona jest do interesów opartych w yłącznie na w łasności ziemskiej.

Wkładki oszczędności przyjmuje Bank i wydaje książeczki wkładkowe nie- tylko w biurach w Łańcucie, ale również w Filii swojej we Lwowie przy ulicy

Pańskiej 1. 17, I. p. ' (III)

N o w e p r z y s ło w ia .

K t o ran o w s ta je — tem u ta ftie d arm o n ik t n ic n ie d a.

K .to się śm ieje ostatn i, ten n ajczęściej n iem a 7. czeg o się śm iać.

U d e rz w s tó ł. a stó ł się ro zleci.

P o d s łu c h a n ie .

M a ń k a : T w o ja m am a je d n a k nie je s t tak a ła d n a ja k m o ja !

F r a n k a : N o , to n ic nie szk o d zi, a le za to m oja m am a je st je sz c z e p an n ą , a t w o ja n ie !

Ż o n a (w m io d o w ym m ie sią c u ): C o c i to, k o c h a n y m ę iu lk u , ż-‘ n ic nie m ó w isz ?

M ą ż : W y b a c z , m am b ó l g ło w y , i w an ie w zębach i reum atyzm , m u siałem się p rzez ię b ić ! Ż o n a : A . to c h w a ła B o g u , a ja j u l m y ­ ś la ła m , że się na m nie g m e w a sz !

r K <mcesyono waii e reskry pte 111 c.k. Mini stery um spraw wewnę­

trznych z dnia 9 sierpnia 1898 r.

L. 4647.

„WISŁA“

Ludowe Towarzystwo wzaj.

ubezpieczeń

we Lwowie, ul. Leona Sapiehy L. 9 zasługuje na poparcie jako naj­

tańsze krajowe Towarzystwo . > asekuracyjne.

SL

y y W1SEA“ V

iow arzystw o wzajemnego kredytu

w e L w o w ie , u l. L e o n a S a p ie h y 9.

Udziela swoim członkom ubez­

pieczonym we „Wiśle“ poży­

czek na weksle lub skrypta dłużne na najniższy procent i najdogodniejsze warunki

spłaty.

Przyjmuje wkładki na książeczki

i płaci od nich 5„|°.

Podatek rentowy opłaca To­

warzystwo z własnych fun­

duszów.

Udziały członków przynoszą dywidendę. .) - ___________________

- 1

_

(3)

1Y U U D N 1K U B K A Z K U W Y N l h P O L I I Y L Z N Y r \ U P O U C Z A N I U I K O Z K Y W C f c .

Przedpłata:

Rocznie w Austryi 4^50 kor., półrocznie * -4 0 nor., — do Niemiec i marek; — do Hrancyi 7 franków; — do Ameryki 2 dolary. — Ogłoszenia po 3o halerzy za wiersz jednoszpaltowy. — Numer pojedynczy 10 halerzy; Jo nabycia w księgarniach 1 na większych dworcach kole|owych. — Adres na listy do Redakcyi 1 Adm inistracyi;

Kraków, ulica

ŚW.

To

m a s z a L . 3 2 . Listów nieopłaconych nie przvimuie G odziny redakcyine codziennie od godz. 3 do 6. Telefon nr 5 0 .

Noc Listopadowa 1830 r.

W 83-cią rocznicę powstania Listopadowego.

N o c li s t o p a d a .., m g ła s z a r a się ściele,

S w e m b ia łe m p ł a s z c z e m o tu la ś w i a t w k o ło , W ic h e r n a g in a n a g ie d r z e w p i s z c z e l e

Z n ik ł y d n i e w io s n y w r a z z p ie ś n ią w e s o łą I s m u te k ty lk o d r ż y w f a l a c h p r z e s t w o r z a , J a k a ś n ie p e w n o ś ć k ł a d z i e n a sk ro ń d ło n ie

S z e p c ą c p o cich u : J u ż z a m a r ł a z o r z a Co w p u r p u r o w e j b ł y s z c z a ł a k o ro n ie...

L e c z m o ż e b ły śn ie ... m o ż e się z a p a l i , Gdy ją k r w i ą w ł a s n ą z p ie r s i p o d s y c ic ie , B o w ie m d z i ś c z y n ó w t r z e b a , c z y n ó w sta li, P o ś w ię c e ń ... p o t e m t r z a m a r z y ć o ś w ic i e ! ...

J l ś w i t ten blisko... c h o ć w m u r a c h W a r s z a w y K n u ją się k r w a w e sp isk i w s e r c a c h w r o g a , K r w i o n i ż ą d n i — j a k s z a k a l p l u g a w y K r e w p o ls k ą żłopać!... L e c z p o tę g a B oga W ię k s z a je s t n i ż l i ich n ie c n e z a m i a r y , W ię c d u c h p r o r o c z y o s tr z e g ł p o ls k ie syny, W l a ł w nich o tu c h ę m iło ści i w ia r y I p r z y g o t o w a ł ich n a w i e l k i e c z y n y ! .. . 1 cyt... s z u m ja k iś je s t s ły c h a ć w o d d a li , J a k g d y b y o r z e ł z a t r z e p o t a ł w s k r z y d ł a ,

D y m z m g łą się m i e s z a : N a d S o lce m się p a li, W s z y s tk o z a d r ż a ł o , ja k b y o d s t r a s z y d ł a ...

L e c z stra ch to n ie jest, to h a sło d o b o ju ! W s z k o l e k a d e t ó w bije r a ź n i e j serce...

Z m u r ó w W a r s z a w y p i e r z c h ł a n io ł spokoju, K a ż d y g o tu je się p ó jść n a m ordercę...

■■■Jł P i o tr W yso c k i, d o b y w a j ą c s z p a d y , W o ła :

G o d z i n a z e m s t y j u ż w y b i ła ,

N a p r z ó d w i ę c śm ia ło , bo d o ś ć k r w i i z d r a d y ! Do b ro n i w s z y s tk o , k o m u M a t k a m i ł a !!

Do b r o n i! — h u k li i o f ic e r o w ie S z l e g i e l i N yk o , d z i e l n y D o b ro w o ls k i,

N iec h się k r e w leje, n ie c h a j d r ż ą c a r o w ie , W im ie n iu d r o g ie j, u ja r z m io n e j, Polski!...

1 p o s z ł a m ł o d z i e ż , z ło ty k w i a t w o ln o ści, T r u p e m M o s k a l i z a s ł a ł a u lic e ..

By psy p o ś w ie c ie r o z w l o k ł y ich kości, Z a k n u ty, S y b ir — i p o ls k ie d z i e w i c e !...

f^ o b e r f T^ydz.

1

(4)

754

»R O L A« Nr 48

J k l j e z i o r e m f o p l e m .

(P o w ie ś ć z p rze d h isto ryczn ych cz a só w ).

13. N am ow y Gierdy.

Miłosław, pożegnawszy się z Rzepichą i ścisną­

wszy rękę poczciwego wieśniaka, udał się napowrót do zamku ścieżką ponad jeziorem, którą b.ył pierwej przybył do folwarku Piasta.

Już słońce skłaniało się ku zachodowi, gdy wpośród drzew zobaczył czarne chmury królewskie­

go grodu. Uroczystość bogini miłości i życia zbli­

żała się ku zakończeniu, i z niedalekiego gaju dola­

tyw ał wesoły okrzyk zgromadzonego ludu: Dziejo, Zywie, Dziedzilio!

Zwróciwszy kroki swoje ku innej stronie, szedł cały w myślach zatopiony tam, skąd się ów głos odzywał, i wkrótce zobaczył dwóch mężów samotnie stojących, którzy w cieniu drzew, dalecy od orszaku uroczystego, ważną jakąś prowadzili mowę między sobą. B y ł to wojewoda Leszek i waleczny ów młody Dobrogost, brat rodzony Helindy. Poznawszy ich, Miłosław przyśpieszył kroków swoich, rzucając się w objęcia stroskanego ojca i doświadczonego przy­

jaciela, i opowiedział im w przerywanych i zwią­

zku nie mających słowach to wszystko, co usłyszał od siostry swojej Rzepichy.

Śmiertelna bladość powlekła twarz wojewody, gdy się o tej straszliwej wieści dowiedział, albowiem chociaż przeczuwał, iż król z królową złe zamiary mają względem swych stryjów i krewnych, jednak nie spodziewał się, aby już tak dalece posunęli swą złośliwość. Boleść i zapalczywość malowały się na twarzy młodzieńca, który nie mogąc już dłużej wstrzy­

mać gniewu, zawołał z uniesieniem:

— Ach, czyliż już tak dalece świat się zepsuł, iż siedziba starożytnych ojców i przodków naszych zamieniła się na jaskinię łotrów i miejsce mordu swych pokrewnych? że podczas gościnnej uczty ostrzą szkaradni zdrajcy mordercze sztylety dla ugodzenia nimi w piersi swych zaproszonych przyjaciół? Toż to temu zdziczałemu i szalonemu królowi zdaje się, iż krwią wylaną z potomków Lecha, będzie mógł okupić ów przebrzydły cyrograf, którym się ducho­

wi nieczystemu zapisał? Zastanów się nad tem, czci- dogny mój stryju, waleczny Leszku, zastanów się, wczoraj chciał głowę syna twojego poświęcić na ofia­

rę piekłom, a ta bezbożna kobieta usiłowała zamor­

dować ci twą córkę. Słyszysz mnie stryju i ojcze I Mająż oni żyć, ci występni zbrodniarze, którzy sza­

nowną dziedzinę królów kalają najokropniejszemi niegodziwościami? Ruszajm y co żywo, aby, nim je ­ szcze dzień się ten zakończy, w obliczu zgromądzo- nego i przychylnego nam ludu, krew nikczemnego zbrodniarza i złośliwej czarownicy nagrodziła popeł­

nione już bezprawia.

— Pójdź, bracie mój Dobrogoście! — zawołał Miłosław — pójdź, straszliwą rozmowę prowadzić będę z tą królową. Po trzykroć popełniła względem mnie szkaradną obłudę i zaklinam się na bogi, iż nie udam się pierwej na spoczynek, aż dokonam zemsty nad tą pięknie połyskującą gadziną!

Przebudzając się jakoby ze snu ciężkiego, pod­

niósł Leszek spuszczoną swą głowę, i rzekł mocnym, rozkazującym tonem:

— Czegóż się buntują młodzieńce i odważają się w przytomności mojej jako najstarszego pomię­

dzy rodziną książęcą czynić zamiary samowolne ? Czy zapomnieliście o tem, iż jesteście rodu słowiańskiego i wnukami K rakusa? Czyliż nie istnieją prawa w na- szem państwie, które nam dał Jessa, król niebios?

I możecitź sądzić, iż mordem mord zniszczycie?

Włóżcie do pochew oręże wasze, lekkomyślni mło­

dzieńce: Otwarcie i jawnie sądzić będziemy te spra­

wy, których bezbożność dokonała w zaciszu, R ęka sprawiedliwości niechaj trafi winnego, lecz nie oręż osobistej i niepowściągnionej zemsty, ażeby w późne czasy nie powtarzano między ludem, iż synowie L e ­ cha króla swego zabili, i świętą dziedzinę swych przodków znieważyli bezprawnym buntem.

— Oto wszyscy książęta i wojewodowie są zgro­

madzeni w Kruszw icy; g d y się po skończonej uro­

czystości zbiorą do uczty, natenczas przy otwartych drzwiach niech się odprawi sąd krwawy, podług da­

wnego zwyczaju ojców naszych. T y zaś, Miłosławie, udasz się natychmiast do chaty poczciwego Piasta i, gdy się ściemni, przyprowadzisz siostrę twoją do zamku Kruszwickiego, ażeby w obecności wojewo­

dów złożyła świadectwo przeciw zbrodniarce. Twoi żołnierze niechaj ją przyjmą u bram zamkowych, aby bezpiecznie stanąć mogła w podwojach królewskich.

To jest mój rozkaz i niezłomne zalecenie, a ktoby się poważył przestąpić me rozrządzenia, ten będzie ukarany jako buntownik.

Zatopiony w myślach, stał samotny Miłosław w cieniu drzew, wlepiwszy osłupiałe oczy przed sie­

bie; stary Leszek powrócił do uroczystości, objawia­

jąc tam jednemu i drugiemu księciu bratu swemu o tem, co dopiero niedawno od syna słyszał i za­

praszając ich do przybycia na sąd, który rozpocząć zam yślał; a brat Helindy oddalił się do swych żoł­

nierzy, w celu dania im stosownych rozkazów,, na przypadek, gdyby ta sprawa inaczej rozstrzygnąć się nie mogła, jak tylko mężnem odparciem przemocy.

Surowy rozkaz ojca polecił synowi zachowanie umiar­

kowania i spokojności aż do czasu stosownego, gdy ukryta zbrodnia wyjawioną zostanie; jednak czuł w duszy, że mu niepodobna będzie zachować przy­

tomności umysłu, jeżeli zobaczy tę, która go tak szkaradnie oszukała. Nienawiść ku obłudnicy, umie­

jącej ukryć swą złośliwość pod postacią anielskiej urody, wrzała w jego wzburzonem sercu i wstydliwe zapłonienie pokrywało twarz jego rumieńcem, gdy sobie przypomniał, z jaką łatwością wpadł w sidła wszetecznicy i jak blisko już mógł stać się w jej rę­

ku narzędziem bezwładnem wszelkich bezprawi i przy­

czyną zagłady całego swego rodzeństwa. Z niecier­

pliwością oglądał się na słońce, oczekując prędkiego zachodu i nieprzyjemne zdawały mu się te wesołe pienia z pobliskiego gaju Dziedzilii, które się obijały 0 jego uszy, aż w tem usłyszał niedaleko od siebie szmer do lekkiego wietrzyku podobny i zwróciwszy oczy ku owej stronie zobaczył białą postać, która się ku niemu przedzierała przez zarosłe gałęzie 1 krzewy. Przez czas niejakiś wpatrywał się w nią ciekawemi oczyma, lecz nagle odwrócił głowę, za­

krywając oblicze swe obiema rękami, gdyż — ona to była — której widok duszę jego przerażał, której w swem sercu nienawidził i pogardzał; ona to była, owa królowa Gierda, która przed nim stanęła. W ie­

niec, spleciony z rozmarynu i myrtu, otaczał jej peł­

ną loków głow ę; lekka i mocno do ciała przylega­

jąca biała suknia, uwydatniała jej nadobną kibić i urodziwość kształtu, a oczy jej ciemne pałały ogniem miłości; radość znalezienia w tem miejscu tego, za którym serce jej wzdychało i którego wszędzie chci- wemi oczyma nadaremnie upatryw ała; radość ta oblała jej policzki nadobnym rumieńcem, a uchwy­

ciwszy z zapałem rękę lubego młodziana i przyci­

skając ją do serca, rzekła głosem czułym i rozko­

chanym :

— Przecie znajduję cię, drogi mój przyjacielu!

Gdzieżeś się tak długo ukrywał, iż cię szukać mu­

(5)

Ńr 48 »R siała Gierda, która więcej żadnej radości nie znaj­

duje tam, gdzie ciebie niema! Dlaczego jesteś tak smutny i zmartwiony? Nie jestże to dzisiaj uroczy­

stość bogini życia, która kochankom sprzyja, uro­

czystość Miłosława i Gierdy?

Lecz młody rycerz, wyrwawszy się z jej rąk, odpowiedział z odwróconą twarzą w tonie niechęci i żalu:

— Możeż ci sprzyjać bogini Żywię, to czyste źródło całej istności, możeż sprzyjać tobie, która chodzisz po ciemnej ścieżce bezprawia i unikasz dróg jasnych! Śmieszże wspominać o bogini miłuści, ty,

która śmierć i jady nosisz w swem sercu?

— Miłosławie — zawołała zdziwiona i przelękła Gierda — czyż to ciebie mówiącego słyszę? Sąż to słowa miłości, którąś mi poprzysiągł i także to na­

gradzasz zaufanie, z którem się uciśniona w objęcia twoje rzuciłam, ty, który mi jedynie drogim jesteś na ziemi?

— Zaufanie, miłość? — powtórzył Miłosław bo­

leśnie. — O, te już na wieki znikły dla mnie, już ich nigdy nie zobaczę tych pięknych chwil miłości i za­

ufania! Krw awe morderstwo zastąpiło ich miejsce;

zabój łączy się nieprzerwanie do zaboju, a nieszczę­

ście z nieszczęścia powstaje. Cóż robić? tak się stać musiało i inaczej być nie m ogło!

— Cóż ci się stało, Miłosławie, mój drogi przy­

jacielu — zawołała królowa, usiłując przytrzymać wydzierającego się od niej zawsze młodzieńca — cóż twój umysł tak nagle zmieniło? Spojrzyj, wszak to Gierda przed tobą stoi, której przyrzekłeś być przy­

jacielem i obrońcą.

— Tak jest, to ty jesteś, ty, Gierda, owa pię­

kna królowa — odpowiedział młodzieniec przerywa­

nym głosem — i równie, przyjemnie do mnie mówisz, jak dzisiaj w poranku, gdym sądził o tobie inaczej.

A le ja i Rzepichę także widziałem — dodał wzmo­

cnionym i zagniewanym głosem — czy słyszysz?

Mówiłem również z Rzepichą, a tak widzisz sama, iż wszystko jest daremne!

— Rzepicha?. . Czy żyje ona? — przebąknęła niezrozumiałym głosem przestraszona królowa, lecz prędko powracając do przytomności, rzekła z uśmie­

chem pogardliwym:

— Istotnie, nie dziwi mię to bynajmniej, iż cię w tym stanie znajduję, gdyż wnosić mogę, że ta zu­

chwała dziewica nienajpochlebniej o mnie mówiła, i że się starała wmówić w ciebie wymyślone fałsze, mszcząc się nademną, chociażem ją dość łagodnie ukarała.

— O! nie oczerniaj jej — zawołał Miłosław z niewstrzymaną boleścią — nie obmawiaj tej, która wyżej od ciebie stoi, jak tron potężnego Jessa nad pieczarą ciemnego Nia — ona jest tem, czem ty się być wydajesz i czem nawet byćbyś mogła, gdyby piekielne jady nie zatruły ci serca. Odstąp odemnie z czarującemi twemi wdziękami! Obudziłem się z tego snu, w który mię wmamiłaś i nigdy mnie już nie wcią­

gniesz w sidła swoje. Wiem, kto był za ofiarę w bał- woehwalni Piekłosa i wiem również, kto ją posłał do krwawej jaskini mistrza!

— Zuchwały chłopcze! — zawołała rozgniewa­

na i rozjadła najwyższą złością królowa — kiedy więc wiesz o wszystkiem, jakże odważasz się w tym tonie mówić z tą, której słowo zniszczyć cię może w tym momencie? Znasz miłość Gierdy, lecz nie znasz jej gniewu, dlatego drżyj, gdyż on jest dla ciebie zgubnym!

— J a mam drżeć przed tobą — odpowiedział Miłosław z spokojną obojętnością. — Czegóż się mam ciebie obawiać? Co mi było najmilszego, toś mi wy­

darła; spokój życia umorzyłaś w mej duszy, niedo­

O L A«_________________ 755

wierzanie i uczucie nienawiści wznieciłaś w mem sercu, samą miłość, ten najpiękniejszy dar dobrych bogów, zamieniłaś w obrzydzenie. Spłynie krew dla nasycenia chciwych duchów podziemnych, brat po­

wstanie z szaloną zapalezywością przeciwko bratu i pokolenie Lecha rozdzieli się w nieprzyjaźni po wieczne czasy; niczem to jeszcze jest woboc tego, czego już od ciebie doznałem i nic już okropniejsze­

go trafić mię nie może, gdyż wiedz o tem, nieszczę­

sna, ja ciebie nad wszystko, kochałem.

Z głośnym płaczem rzucając się do nóg i obej­

mując kolana wzruszonego młodzieńca, zawołała Gier­

da przytłumionym od żalu głosem:

— Ach, nie opuszczaj mię, drogi Miłosławie!

nie odtrącaj mię od siebie ty, którego nad wszystko kocham. Rzuć jedno tylko spojrzenie na mnie, aby rozjaśniło ciemność mej duszy! Daj mi twą rękę, Miłosławie, niech przez ciebie wsparta, podniosę się z mej nicości i wyrzeknę się na zawsze wszelkiego bezprawia. O, słuchaj mię, słuchaj mój drogi! Od dzieciństwa prawie chodziłam ścieżką bezbożności;

głosy duchów podziemnych przyśpiewywały mi już u kolebki, utulając mię we śnie: odwróciłam się od drogi prawa i światła i zaprzedałam się marom cie­

mnej nocy. Przekleństwo nad pokoleniem mojem od dawnych czasów ciążące, poświęciło mię już w pier­

wszym dniu mego życia usłudze Czarnego boga; już jako dziecię nauczono mię sepleniącemi usty wyma­

wiać słowa czarodziejskie, i coraz bardziej pogrąża­

łam się w steku nieprawości. Nie byłó już nadziei, abym kiedy odstąpić miała od tej ciemnej i bezbo­

żnej drogi; wtem ujrzałam ciebie Miłosławie, i ser­

ce moje uczuło, iż inaczej byćby ze mną mogło, iż jeszcze powrócić mogę do rzędu czułych ludzi, iż je­

szcze nieznaną mi dotąd cnotę, przy tobie umiłować mogę. O, nie odwracaj się odemnie, abym napowrót nie upadła w dawną ciemnicę nieszczęścia, pociesz mię twemi słowy, iż mi już przebaczyłeś, a nowe słońce jasności zaświta w duszy m ojej!

Wzruszony aż do gruntu serca, słuchał Miłosław tych słów przerażających i tkliwych, a litość, odzy­

wając się w jego piersiach, zdawała się wzniecać to wyobrażenie, iż jeszcze wszystko łagodniej i lepiej skończyć się może, niżeli przedstawiał sobie w myśli.

Widząc tę urodziwą kobietę, klęczącą przed so­

bą, już wyciągał ku niej swe ręce, chcąc ją pod­

nieść z ziemi, gdy w tem Gierda dalej mówić po częła:

— M iłosławie! panuj nademną i nad sercem mojem, jak włada pan nad swoją niewolnicą, a wszy­

stko, cokolwiek tylko wydołam, jest twoje; — twoje to obszerne państwo Sarmatów, twoja ta stolica kró­

lów i tron bo gaty! Precz z nikczemnym niedołężni- kiem z rzędu żyjących, niechaj go trafi pomsta roz­

gniewanego mistrza, a nas niechaj okrąży niezwię- dłemi wieńcami stateczna miłość i przyjaźń. W ysoko stać będziesz, mój drogi i ukochany, wysoko nad śmiertelnymi, przechodząc do tronu po obrzydłym trupie Popiela. Twoi pokrewni i powinowaci zegną przed tobą swe karki i cześć ci oddadzą książęta północy, gdyż niedaremnie poświęciłam najpiękniej­

sze dni młodości tajemnej sztuce czarnoksięskiej; na moje skinienie posłuszne są duchy podziemnych przepaści i mnie służą straszliwe moce piekielne.

Usłyszawszy te pełne zgrozy słowa, wyrwał się gwałtem z jej rąk, a odskoczywszy od zbrodniczej niewiasty, zawołał, podnosząc oczy do nieba:

— Dzięki wam, nieśmietelne bogi! Dzięki ci wszechmócny Jessa, ojcze wiecznego światła, iż po­

znałem niebezpieczeństwo tej obłudnej gadziny, któ­

ra już jadowite swe żądło wypuszczała dla zranienia

niedoświadczonego i słabego mego serca. — Precz,

(6)

756

»R O L A« Nr 48 odemnie poczwaro w niewieściej postaci — rzekł do

zmartwiałej ze strachu królowej — precz, ty, która kielich życia śmierciogubnemi kroplami zatruwasz!

Przez martwe zwłoki króla mam wstępować na tron stojący nad przepaścią? Duchy wiecznych ciemności mają stolicę moją okrążać, ażeby mnie, występnemu człowiekowi hołd składały pobratymcze narody i po­

kolenia? Ha, zwodzicielko! odstąp odemnie, na wieki wyrzekam się ciebie! Nie na piersiach człowieka złóż twoje serce pełne bezbożnych uczuć, nie w po śród jasności dnia szukaj sobie tego, któryby ci był podobnym; do piekła obróć się z twemi żądzami.

Odwróciwszy się, nagle zwrócił swe szybkie kroki ku innej stronnie, ani spojrzawszy na Gierdę, która, podobna do posągu, stała nieporuszona, obró ciwszy osłupiałe oczy za odchodzącym.

Powracając do uroczystości Dziedzilii, orszak młodych panien i dziewcząt, wyśpiewujących wesołe pienia, zaszedł drogę Miłosławowi, który przedziera­

jąc się przez zarosłe krzaki, zdążał do mieszkania Piasta. Dziewice te, mając na czele Helindę, uwień­

czone w wieniec z dzwonków i myrtu, powracały parami od ołtarza bogini, której ofiary swoje zło­

żyły, aby resztę dnia, nachylającego się już ku za chodowi, przepędzić na wesołych tanach i zabawie, również w tym czasie zwyczajnych tak w podwojach panów możnych, jak i chatach ubogich wieśniaków.

Helinda, spostrzegłszy młodego bohatera, który właśnie w tym momencie z gęstwiny wystąpił, w y­

biegła naprzeciwko niemu i zawołała:

— Ach, tyżeśtojest, Miłosławie! Dlaczegóż nie byłeś przy uroczystości Dziedzilii Żywię? Lecz cze­

muż tak zmartwiony i smutny wyglądasz? Powiedz, czy się wydarzyło co nieprzyjemnego, gdyż to ró­

wnie i mnie sprawiłoby zmartwienie!

Wpatrując się w jasne i niew nne oczy lubego dziecięcia, uczuł jakieś niepojęte wzruszenie w swem sercu, i nachylając się do niej, rzekł tkliwym głosem :

— Jakże ci pięknie, moja Helindo, w tem gro ­ nie ! Czy i ty byłaś przytomna uroczystości Dziedzilii i czy jej także złożyłaś ofiary?

— Właśnie stamtąd powracamy, Miłosławie — odpowiedziała maleńka — wszyscy tam na ciebie oczekiwali: twój ojciec i mój oglądali się wszędzie za tobą, a nawet i — królowa — dodała z niejaką przymówką — pytała się o ciebie.

— Nie wspominaj mi o niej, czysta i niewinna istoto!.. Lecz powiedz mi, czy i Helinda za mną tęskniła?

— Ach, nie inaczej — rzekła — patrz, jeszcze nie jesteś uwieńczony, a oto towarzyszki moje uwiły wieńce i korony dla uwieńczenia niemi zwycięzcy pod K rępakiem ; ty jednak nie pokazałeś się pomię­

dzy zgromadzeniem, więc powracają teraz z wieńca­

mi do domu. — Pójdźcie tu, towarzyszki moje — pójdźcie i uwieńczcie go, on tu jest sam, ten mężny Miłosław, na którego daremnie oczekiwałyście!

W okamgnieniu otoczyły wesołe dziewice zdu­

mionego bohatera, okrążając go girlandami splecio­

nych gałązek, a Helinda, zdjąwszy swój wieniec z gło ­ wy, oddała go uroczyście wzruszonemu aż do łez Miłosławowi, który, uściskawszy ją serdecznie, od­

wrócił się nagle dla pośpieszenia na miejsce, gdzie go obowiązek wzywał.

— Byw aj zdrów, Miłosławie — wołała za od­

chodzącym maleńka oblubienica — pamiętaj o He- lindzie i nie porzucaj danego ci wieńca, chociażby nawet i zwiądł, aż do zobaczenia się ze mną.

Śpiesznym krokiem dążąc ku brzegom jeziora, zastał tam stojących greckich młodzieńców Michała i R afała, i w ich towarzystwie udał się ciągle zato piony w myślach do wiejskiej chaty poczciwego

Piasta. (Ciąg dalszy nastąpi).

W NOC LISTOPADOW Ą.

Poszli po sławę nieśmiertelną na bój straszny, spowodowany udręczeniem milionów serc, związa nych wspólnym niewoli łańcuchem... Poszli z otwartą piersią na groty, kule, bagnety, aby utopić tysiące bólów w morzu k rw i; zagłuszyć zgrzyt powroza, co krwawym śladem znaczył niewolników karki, wśród grzmotu dział i świstu kul karabinowych. Ciarpieli i znosili katusze, póki pełna nie wezbrała rzeka, a gdy brzegi przepełniły się, buchnęły fale lawiną, która rozprysła się w tysiące skier odwetu, które jak gromów błyskawice runęły w wrogów zbroicę.

Jeden wielki szczęk oręża rozbrzmiał bojowem ha­

słem przez szare niwy i zielone ugory, aż pod pół­

nocnych lodowych krain widnokręgi, gdzie w pod ziemiach sybirskich odezwie się od czasu do czasu konającem echem.

Gdy pierś zbolała zebrała ogromem udręczeń, chwycili za broń i poszli w imię wiary, w nadzieję bogaci; o głodzie przechodzili niedostępne gąszcze.

Namiotami im b yły drzew nagich konary, a muzyką poświty, szumy wichrów mroźnych.

W noc listopada dobyli oręża, by odrzucić od siebie wód spienione fale, które ziemicy polskiej po­

ryw ały szmaty i zmieniały je nagle w dziejowej ku­

źnicy, przejmując zgrozą serca, szczerze przywiązane i buchające żarem miłości ku matce, której szaty krwią ociekłe z bolu, targały wichrów nieprzyjazne prądy.

Poszli młodzi i silni, zwartą piersią razem, zostawiając za sobą cierpień cmentarzysko, opuszczali zaciszne domowe pielesze. Zrosili ziemię obficie krwią męczeńską, świętą; przysporzyli Je j nowych mogił labirynty i padli przed przemocą w imię przezna­

czenia.

* * *

A gdy noc przeminęła, tysiące zastępów etapa­

mi snuło się, brocząc śnieżne drogi, hen daleko na północ, by dopełnić kielicha zgorzkniałego reszty.

Szli zimni, obojętni, jak cienie, nie ludzie, krwawiąc zranione ciało na zmarzniętej grudzie i nic im nie szczędzono, prócz jednej litości.

K siężyc wybladły wysunął się kręgiem, lecz schował wnet swą tarczę za mgławe zasłony, wsty­

dząc się i rozjaśniać nie chciał śnieżnych szlaków, by nie widzieć cierpienia złamanych rodaków.

I szli tak cicho... Ani słowo skargi nie wym­

knęło się z piersi niewolą zamarłej, tylko czasem cień czarny zwalił się na grudzie, jakby znaczyć chciał ślady nowym męczennikom, których podobne losy w mroźny kraj powiodą, by powiększyć wśród lodów polskie cmentarzysko.

* » *

Minęło sporo czasu — wiek dobiega blisko, a u nas rozłam. Rozdźwięk opanował serca i nie­

zgody zarzewie stale się powiększa, która razem z ciemnotą do upadku wiedzie. Rokrocznie czcimy bohaterów naszych, sławiąc ich mężne serca i szla­

chetne dusze, ale o zgodzie wspólnej nie myślimy wcale, by do pracy szlachetnej złączyć bratnie dło­

nie i nieść pochodnie światła, gdzie ciemność zalega szarych niw naszych zorane zagony.

Na śmierć i na wygnanie poszli tamci cisi

i w imię haseł najświętszych, a krew ich męczeńska

stała się posiewem, który w plon wielki rozrośnie,

a my winniśmy porzucić waśnie, pielęgnować wzrost

plonu dla przyszłych pokoleń. J J a r m ula.

(7)

P O B I T W I E P O D S T O C Z K I E M .

Z a ś p ie w a jm y cześć ryce rzo m , P o lsk im hu fco m cześć;

N iech n a jw y ż s z e w ie ż e w ie ż o m D z w o n e m gło szą w ie ś ć :

Ź e ju ż b a gn et się z b agn etem I m iecz z m ieczem w d a ł, I m y z m a ły m sił poezetem , D ziesięć w z ię li dział.

T a m pod Stoczkiem jeszcze ślad y I ra d lą cych kul,

B o o bsiad ły n as g r o m a d y Ja k o pszczoły ul.

A G a jz m a ra n a ich czele M ożn y s t a w ił w ó d z , T y sią c a m i -r- n a s n ie w ie le Chciał od ra z u stłuc.

A le szab la słu ch a dłoni Czuje jeźd źca koń —

W ó d z n a sz k rzyk n ął: bij to oni!

W r ó g porzucił broń.

Dziesięć dział u lan y ch z spiżu, Pełno ż y w y c h g ł ó w ;

A czterysta tuż p rzy k rzyżu , Z a k o p a n o w r ó w .

T o tw ó j p ie r w s z y liść w a w r z y n u Ź yj D w e r n ic k i n a m !

T y lk o n a p rzó d Po lsk i s y n u , W sz ęd zie ja k dziś ła m !

W szęd zie ja k dziś bierz a rm a ty , I w pień w r o g a siecz,

A ż w y s z c z e r b is z ja k przed laty N a K ijo w ie m iecz!

Stefan Garczyński.

(8)

758

» R O L A « Nr 48

powstanie listopadowe.

Mijają dni, miesiące i lata, a w .czasie tego przypominają się dni dawnej wolności, dni potęgi i chwały. Nadchodzą rocznice żałobne walk krwa­

wych o wolność naszą i targają sercem polskiem, że tyle krwi wylano napróżno. I oto znów jedna z ro­

cznic bolesnych i smutnych, lecz wielkich swą tra- gedyą, to dni listopadowego powstania. W alki bo­

lesne i krwawe kosztowały życie tysięcy polskich bohaterów, a dzięki nieumiejętnemu prowadzeniu wo­

dzów zostały zmarnowane.

Naród, ciemiężony przez Konstantego, brata cara Mikoiaja, czuł całą ciężkość swego położenia, ale tylekroć walczył napróżno, że nie ufał w swe siły. K ied y jednakże wybuchła rewolucya we Fran- cyi, a car Mikołaj pragnął zawrzeć koalicyę przeciw niej i tam z pewnością powstałoby wojsko polskie, ferment, który już istniał w Polsce, zaczął dojrzewać najpierw w szkole podchorążych, a następnie rozsze­

rzał się po całem mieście. Ostatecznie wyznaczono termin powstania na 29 listopada 1830 r. na godzinę 8. O tej godzinie zapalono browar na Solcu, który jednakże prędko zgorzał, a skutkiem tego nie we wszystkich dzielnicach dowiedziano się o rozpoczęciu działania. Dopiero żołnierze stąd rozbiegli się po mieście całem, wołając: — »Do broni!* W . Książę Konstanty, napadnięty, zdołał się uratować ucieczką.

Jednakże nie opanowano odrazu całego miasta. Brak wspólności działania i najwyższego wodza dawał się odczuwać dotkliwie. Zaczęto układy z W . ks. K on ­ stantym, który stał pod Warszawą, sam nie wiedząc, co robić. Układów jednak nie dopełniono z tej przy­

czyny, że naród nie pragnął dostać się znów pod bat cara, a słaby rząd tymczasowy widział jedynie ratu­

nek w układach i zgodzie.

Wreszcie naczelne rządy ujął w swe ręce Chło- picki, ogłaszając się dyktatorem. Chłopicki, dzielny generał z czasów Napoleońskich, nie wierzył jednak w powodzenie powstania. Zdawało mu się, że zbyt silną jest R osya, by można się było z nią mierzyć.

7 To też rozpoczął na własną rękę układy z Peters­

burgiem. Dlatego wypuszczono nieoględnie W. ks.

Konstantego z całem wojskiem rosyjskiem. Na to tylko czekał car Mikołaj i od tej chwili pragnął w y­

wrzeć zemstę na Polsce. Dnia 13 grudnia mianował głównodowodzącym wojsk rosyjskich hr. Dybicza Zabałkańskiego. Dnia 23 stycznia otrzymała Rada narodowa dwie odezwy feldmarszałka Dybicza, któ­

ry oznajmia o swem wkroczeniu w granice Królestwa i wzywa wojsko polskie do złożenia broni. Na S e j­

mie w odpowiedzi na to zdetronizowano dynastyę Romanowów na tronie polskim i wezwano naród cały do boju.

Zdawałoby się, że naród, liczący 4 miliony i po­

ryw ający się z wojskiem 28 tysięcznem na kraj 60 milionowy, nie zwycięży, a jednak tylko pozornie, bo wojska rosyjskie były porozrzucane na szerokich przestrzeniach, żołnierz źle żywiony i traktowany, pod względem wykształcenia nie mógł się równać z wojskiem polskiem, oficerowie nawet teoretycznie nie byli obeznani ze sprawą wojenną, karabiny złe i popsute, wyjątek stanowiła jazda i artylerya. A r ­ mia polska przewyższała rosyjską pod względem du­

cha i wykształcenia. Całe pułki często ginęły na miejscu, nie cofając się ani kroku (4 pułk pod Ostro­

łęką). Niestety, brakło wiary u wodzów powstania i nie wykorzystano należycie jego początków.

Dnia 1 lutego zebrał feldmarszałek Dybicz za­

ledwie 125.000 ludzi i 444 armat i d. 5 lutego wkro­

czył 8 kolumnami pod granice Królestw a. S iły te

wzrosły następnie do 160.000, podczas gdy wojska polskie liczyły ledwie 44.920 ludzi i 144 dział. Teraz jeszcze, kiedy nieprzyjaciel wkraczał w granice, w o- bozie polskim była bezradność. Wciąż marzono o ukła­

dach. W ielu wiedziało, że na nic układy. To też Dwernicki z niewielkimi oddziałami ucierał się wszę­

dzie, a pod Stoczkiem rozbił korpus Geismara i zdo­

b ył 17 dział.

Tymczasem Dybicz dwoma traktami maszero­

wał na Warszawę. Wśród przeszkód zbliżył się do Grochową i tu przyszło do krwawej walki, w któ rej z jednej strony 98 000 Moskali i 258 armat, a ze strony polskiej we właściwej walce brało udział 29.050 ludzi i 82 dział. Głównym celem walki było wtargnięcie do Warszawy. — Najzaciętszy bój toczył się koło Olszynki, którą po zaciętym boju, zawaloną trupami, zdobyli Moskale, po ranieniu Chło- pickiego. Mimo przeważającej siły, Moskale zaczęli ustępować i byliby zostali zwyciężeni. Zwycięstwo dał im prosty przypadek: granat, pękający pod ko­

niem Chłopicki°go, pozbawił wojsko polskie wodza w chwili najkrytyczniejszej.

Naczelną władzę objął po Chłopickim, Sk rzy­

necki, wódz słaby, również upatrujący najlepsze za­

kończenie sprawy w układach, które t£ż rozpoczął.

Generałami dywizyi zostali: Rybiński, Giełgud, Ma­

łachowski i Milberg, dowództwo jazdy oddano: Ł u ­ bieńskiemu, Umińskiemu i Skarżyńskiemu, szefem sztabu został Chrzanowski, gen. kwatermistrz* m Prą- dzyński, naczelnym dowódcą artyleryi Konarski, kie­

rownikiem robót inżynierskich Kołaczkowski, czterej ostatni najzdolniejsi oficerzy. Dwernickiego w 1500 koni wyprawiono na W ołyń.

Dybicz tymczasem zamierzał teren wojny prze­

nieść na lewy brzeg W isły, oddaliwszy Geismara i Rosena. Nadawała się chwila do rozbicia poszcze­

gólnych części wojsk rosyjskich, co radził Prądzyń- ski. Na usilne nalegania ruszył Skrzynecki na G eis­

mara, rozbił go, następnie ścigał Rosena, lecz nie wykorzystał należycie zwycięstwa, dozwalając Mo­

skalom zniszczyć zapasy z żywnością. Za Rosenem popędził Prądzyński i pod Iganiami z 6000 rozbił

15 tysięczny korpus, w dobrej stojący pozycyi, z 36 działami, mimo tego, ze Skrzynecki zamiast śpie- sznie działać, spóźnił się i żadnej pomocy nie dał.

Na próżnych usiłowaniach do stoczenia walki z Dy- biczem stracono wiele czasu. Wreszcie dn. 26 maja uderzył pod Ostrołęką Dybicz na armię polską, któ­

rą uratował jenerał Bem. W walce zginęło 8000 lu­

dzi ; polegli jenerałowie K icki i Kamieński, inni odnieśli cieżkie rany; w wojsku nastało rozprzężenie, ale nieprzyjaciel także poniósł wielkie straty. Tym ­ czasem Dwernicki zdobył Zamość, następnie prze­

niósł się na Wołyń, później jednak otoczony prze- ważnemi siłami Kajzarowa, wkroczył do Galicyi, tu został rozbrojony i wysłany do Styryi.

Nieprzyjaciel nie wyzyskał swego zwycięstwa, a car Mikołaj zmienił plan walk, pragnąc całą armię przenieść na zachód i z tej strony zdobyć W arsza­

wę. Tryum f ten jednak dostał się komu innemu, bo Paszkiewiczowi. Dybicz umarł nagle 10 czerwca. P o ­ wstanie chyliło się ku upadkowi. Nie wykorzystano powstania na Litwie. W ysłano tam nieudolnego Giełguda, który nie zrobił nic i Dembińskiego, któ­

remu dano zbyt słabe siły, by zdziałać coś potrafił.

Stracono zaufanie i odebrano dowództwo Skrzyne­

ckiemu , powierzając je Dembiński) mu. Prezesem R ad y narodowej mianowano Krukowieckiego. B y ł on także i gubernatorem miasta. K ied y Paszkiewicz gotował się do oblężenia miasta, w Warszawie znaj­

dowało się 38.000 wojska, 140 dział, a wTedług ra­

portu szefa żywności dn. 3 września, było chleba na

(9)

Nr 48 »R O L A«

759

23 dni, soli i słoniny na dni 5, wódki na 3, owsa

na 10, siana i słomy na 14 dni. Taką spuściznę ob­

jął Krukowiecki. Lecz Paszkiewicz lękał się szturmu.

To też rozpoczął układy, a gdy ich do skutku nie doprowadził, rozpoczął szturm od reduty Wolskiej dn. 6 września. Ze świtem zagrało 98 dział korpu sów Kreutza i Pahlena. Dwanaście armat naszych nie było w stanie sprostać tej burzy kul i kartaczy, miotanej wkrótce już ze 170 dział ciężkiego wago- miaru. Broniło tej reduty zaledwie 1200 ludzi. Dy- bicz kazał ruszyć do szturmu. Pchał tam korpus za korpusem; zaczęto bronić i ze strony polskiej, ale zbyt późno, bo nie spodziewano się z tej strony szturmu. Najdłużej wytrwał tam Sowiński, starzec o kuli, a jednak do ostatniej chwili walczący.

— Ognia do ostatniego ładunku — wołał — a po ładunkach kolbą i bagnetem, wiara!

O godzinie 11 szaniec zdobyto. L°cz i cała Warszawa nie była do obronienia. Generałowie zgo­

dzili się na to, że próżno wylewać krew i rozpoczęto układy.

Wojsko polskie opuściło Warszawę. Tak za­

kończył się przedostatni akt wielkiej tragedyi dzie­

jowej. Straty polskie wynosiły około ib.000 ludzi, rosyjskie 12.000.

Wojsko wprawdzie opuściło Warszawę według warunków układu, ale w głównej kwaterze takie za­

panowało przygnębienie i rozstrój, że mimo tego, iż siły polskie wynosiły jeszcze 58.000 bez załóg w Za­

mościu i M odlinie, a Paszkiewicz nie mógł użyć w polu więcej jak 40—45.000, to nawet najmężniej­

szych opuściła odwaga. Naczelnym wodzem został generał Maciej Rybiński, lecz ducha w wojsko nie wlał, bo i sam go nie posiadał, a kiedy po próbach układów B erg zażądał natychmiastowego poddania i wykonania przysięgi na wierność carowi, R y b iń ­ ski, aby uniknąć haniebnego poddania, przeszedł z wojskiem granicę koło Szulcowa do Prus d. 5 pa­

ździernika i pod Brodnicą został rozbrojony. Przed­

tem jeszcze generał Ramorino przeszedł granicę ga­

licyjską pod Borowem, w województwie Lubelskiem, dnia 17 września.

Tak upadła sprawa wielka i wielkie rokująca nadzieje. Polska patrzyła na bojujących synów z na­

dzieją lepszej przyszłości. Z uwielbieniem patrzano na bohaterów z pod Stoczka, Grochowa, W awru i Igań. Świetne te chwile były tylko jasnymi pro mieniami na tle naszego nieba smutnego. Jeszcze nie dość pokutowaliśmy za winy. Pokolenie ówcze­

sne, przejęte do głębi uczuciem honoru i średnio­

wiecznej rycerskości, musiało uledz w nierównej wal­

ce z przeciwnikiem, który był uosobieniem brutal­

nej siły, chytrości, przebiegłości i podstępu.

K s J a n Głąb.

W d o w ó d szacun ku F . K u r a s io w i p o ś w :ęcam .

Wśród dźwięku kajdan i blasku pochodni Wyprowadzono więźnia z ciemnej celi Przed sąd, trybunał zachłanności, zbrodni...

Na stole Chrystus, dwaj bieli Anieli Podtrzymujący cierniową koronę Byli świadkami północnego prawa...

Kim był ów więzień?.. Patrz w Zachodu stroną, Gdzie nad łanami Polski łuna krwawa Błyszczy, bór czarny brzmi tysiącznem echem Strzałów, tam stała kolebka młodziana.

Nad krajem jego z bolesnym uśmiechem Przeszła skrzydlata Matka ukochana, Na bój powiodła z wrogiem dzieci swoje...

Poszedł on za Nią, za Orłem, Pogonią Na bój o wolność, na trud, walki, znoje...

Dziś się na jego skroni róże płonią Ran, z jego piersi zdrój krwawicy tryska, Ja k purpurowe płomienie z ogniska..

Wzięty w niewolę obrońca swej braci Dzisiaj przed sądem wojennym odpowie Za swą zuchwałość, bunt śmiercią opłaci.

„Hej ty miateźnik" dziki Moskal woła,

„Jeżeli miła tobie wolność, zdrowie, Mów, kto zbuntował ludzi z twego sioła".

On milczy... — kieskę na stole położy Kozak... napróźno... trybunał się sroźy:

„Mów, kto przewodził wam w buncie na cara!“

On milczy... jemu droższa święta wiara Ojczyzna, niźli Judasza dukaty,

On z wzgardą patrzy na nikczemne plemię...

„Zdjąć zeń kajdany, zerwać z niego szaty"

Rzekł sędzia straży, „i rzucić na ziemię"...

Wnet zaświszczały nahajki i spadły Na obnażone barki, ranne ciało...

On jednak milczy, choć z bólu wybladły A serce w mękach na strzępy się rwało...

Nie zdradził... „Dalej z nim na szubienicę!"

Wyprowadzono go z sali, na szyję Kat mu założył pijany pętlicę,

A on nim zawisł nad ziemią „Niech żyje Polska" zawołał i martwe źrenice

Skierował hen w dal, gdzie matula siwa Oczekiwała nań smutna, tęskliwa...

W ła d y s ła w Ł u k a s ik .

(10)

•jbo

»R O L A« Nr 48

M i Czarodziej Twardowski.

11

. Na Łysej górze.

Siedział mistrz znudzony wszystkiem, co uczy­

nił i widział, i cniło mu się tak, że już nie wiedział co począć z sobą, aż nagle zerwał się z ław y i, jakby mu błysnęła znagła myśl nowa a zabawna, w głos krzykn ął:

— Pojadę na Ł ysą górę!

B y ł to właśnie czwartek, kiedy się tam wszy stkie duchy i czarownice zbierają.

B y ł to sejm czarownic i duchów.

Ledwie pomyślał mistrz, już siedział na malo­

wanym koniu i, rzuciwszy garścią sen na Maćka, drzemiącego w k ą­

cie izby, wyjechał kominem. B y ł już zmierzch, wiatr dął z północy, księżyc czerwony, otoczo­

ny małą chmu­

rą, wychodził z pod ziemi powoli; do koła mistrza orszak jego le ciał: nieto­

perze, sowy, puha cze, dziwne jakieś i niewidziane po dniu stworzenia.

W powietrzu sły­

chać było rozmowę wszystkich stwo­

rzeń, którą mistrz jeden rozumiał.

Spotkała go ku ­ kułka , ulubiona wieśniakom proro­

kini i mówiła mu:

— Dobry wie­

czór ci, mistrzu, do­

bry wieczór! Do­

kąd to się spieszysz? Po co jedziesz? Na co tobie ta ciekawość, po ciekawości smutek? Jedź, jedź: za kalinowym mostem, za trzema stogami, za trzema mogiłami i trzema krzyżami znajdziesz, czego szukasz, choć nie znajdziesz, czego szukałeś.

Poleciała kukułka.

Gonił mistrza nietoperz i witał go, trzepocąc skórzanemi skrzydłami:

— Nie poznałeś mnie, mistrzu? Jam ci to jest, który wiszę nad twojem okienkiem w Krakowie i skrzydłami memi od czarów ci^ zasłaniam. Uwol­

niłem się przecie choć na chwilę, polecę do czaro wnic na Ł ysą górę.

Poleciał naprzód i zniknął w ciemnościach.

Swi> rgotały wróble, a mistrz je ro/umiał, jak mówiły do siebie:

— Polecim do stodoły bogacza, wyskubiemy kłosy, w^pijem mu w polu, co znajdziem, musi choć

mimowoli dać jałmużnę.

Skrzeczała sroka na płocie:

— Jad ą goście, jadą goście! Jedzie pan na czar­

nym wozie, a na nim biały kr/.yż. a w wozie koni cztery, towarzyszą jnu księża! Gotujcie się na przy­

jęcie, droga pani, bo jedzie gość do was, którego czekacie!

W szystk:e te głosy mistrz, lecąc nad ziemią, zbierał w ucho i duszę, bo je rozumiał, a wszystkie b yły smutne.

Tymczasem w powietrzu mijał tłumy różnych duchów i postaci, lecących, jak on, na Ł ysą górę.

Tam przesuwały się stare wiedźmy, o trzech garbach, o trzech zębach na miotłach, na ożogach, na łopatach, z rozczochranymi włosami, rozpiętemi opończami. Skakały na kozłach, na czarnych kotach, na nietoperzach leciały.

Jedna z północy sunęła się w stępie, którą po­

ganiała tłuczkiem, miała złote czółko na głowie i, jak wszystkie, garnuszek zawieszony u pasa.

Drugą wiozła żaba. trzecią krowa czarna; każda z nich śpiewała coś pod nosem, za każdą dymiły się spalone jakieś zioła z garnuszka zwieszonego u pasa.

N agle przesunął się mimo Twardowskiego szkie­

let biały wisielca z postronkiem u sz y i; za nim le­

ciało stado wron i kruków, kracząo:

— Jeszcze masz ciało u boku, wiszą ci jeszcze po biodrach k a­

wałki. Oddaj nam ciało, oddaj nam nasze!

Potem ujrzał la­

tawca i latawicę, którzy w czułym uścisku sunęli się na Ł ysą górę.

Potem chchlików małych jadących tłumami.

Potem upiory blade w śmiertel­

nych całunach.

Potem wilkołaki, któie wyjąc, jak głodni wilcy, szli za nimi. I wiele je­

szcze dziwnych po­

staci przesunęło się koło niego, nim uj­

rzał wreszcie Ł y są górę, której kościół na tle niebios ja- śniejszem czerniał w oddaleniu, a pod­

nóże jej zaroślami okryte połyskiwało drobnemi światełkami, poruszającemi się w różnych kierunkach, stojącemi, migają' emi. Tu bowiem u podnóża góry, zbierali się wszyscy od czasu jak wierzchołek przez święty przybytek Boży został zajęty, nie porzucając odwiecznej schadzki, a ustępując jednak przed zna­

kiem krzyża, błyszczącym na wierzchołku.

Im bliżej był mistrz, tem wyraźniej tłum cza­

rownic i d/.iwacznych postaci, oświetlony tajemni­

czymi ogniami rozłożonymi po górze wśród zarośli, rozpoznawał. Wzlatując długo ponad głowami ich, widział i słyszał dziwne rzeczy, dziwne rozmowy, przypatrzył się osobliwym straszydłom i potworom, nasłuchał

S ’ ę

szyderskich śmiechów, brzęków i śpie­

wów. Niekiedy z koła w yryw ały się w dma, brały za n ce i unosiły w konwulsyjnym tańcu, podobn>m ch' robliwym ruchom paralityków. W śród tłumu krę-

< iii się rozsypani tam i siam dyabli, których zdra dzał płomyk, wahający się nad głową i nad sercem;

nie ów blady i czysty, którym cechują geniusz, lecz czarny, dymny, smn dliwy.

Czarownice w ołały:

— Lado, lado, lado, d id i!

I widać było ich tańce, wykrrzy wiania, podskoki, z którymi otaczały ognisko i warzący się kociołek.

.S ie d z ia ło siedm b a b , n a siedm iu k am ie n iac h .

(11)

Z ciekawością przypatrywał się mistrz, nie mie szając się z tłumem, i zwolna dookoła oblatywał gó rę, zamyślony, zadumany wśród tego wesela potę pionych, które dziko w jego sercu brzmiało.

Straszna to bowiem była wesołość, przez której łachmany podarte przeglądała rozpacz, w której czuć było męki i śmierć.

Trafił Twardowski na szkołę

Siedziało siedm bab na siedmiu kamieniach grobowych, a dookoła nich cisnął się tłum młodzie­

ży. Każda zabierała głos z kolei i tłómaczyła, nau­

czała, jak duchy sprowadzać, jak deszcz zatrzymać, jak krowom mleko odebrać, jak chorobę naprowa­

dzić, jak osypywać, jak w zbożu zawiertki czynić, jak płaksy na dzieci nasyłać i t. d. i t d Młodzież słuchała z uwagą, z ciekawością, z radością, i brała nauki do serca, bo nic się tak łatwo nie przyjmuje, jak złe.

Niedaleko znowu stare baby warzyły napój inny, czarowny i, siedząc nad kotłem, kiwały g ło ­ wami, machały rękami, przeciągłym głosem wołały jedna po drugiej:

— Kładnę kość ze starej k ośn icy: niech, kto napój wypije, uschnie jak ta kość, zżółknie i za- niemieje.

— Kładnę wosk ze świecy kościelnej, spalonej na pogrzebie: niech mu będzie w życiu smutno, jak było na cmentarzu, kiedy świeca dogorzała.

— Rośnie kwiat nad mogiłą, kwitnie w zadu­

szny dzień, czarno i biało — rzucam kwiat do na­

poju i niech mu kwitnie na czole czarna myśl, jak ten kwiat, czarny smutek i rozpacz.

— Włóżcie serce sowy, co się kryje w dzień a w no­

cy płacze, a ludzie ją zabijają i ptacy ją pędzają:

niech i on tak będzie znienawidzony od wszystkich.

Mieszały napój w kotle trupią kością i sypały weń wszystką złość, którą miały w sercu; napój wrzał, szumiał i syczał i kipiał aż nad brzegi. I któ ra kropla jego padła na ziemię, wypaliła trawy, a za­

sychała czerwono jak krew.

Za temi inne było koło jeszcze, ale tu wśród szeptów i chichotania nie mógł mistrz dojść, o co szło, a nie bardzo ciekawy, pominął, nie dowie

dziawszy się.

Niżej uczył stary upiór młodego upiora, jak krew ze śpiących wysysać, a stara zmora młodą zmorę, jak dusić biednych, siadając im na piersi.

Tam i siam włóczyły się po górze duchy i mary pojedyńczo, inne z dyabłami w parze, inne jeszcze, szukając sobie towarzyszy, zaczepiały, wykrzywiając się miłośnie, lub rzucały się na przechodzących. B yli tam młodzi i starzy, młode i stare, mnichy i żołnie­

rze, szlachta i chłopstwo, mieszczki i mieszczanie, lecz najwięcej starych bab i upiorów. Wszystko to suwało się po zaroślach, wkoło rozłożonych ognisk, gwarzyło i śpiewało, krzyczało i śm iało'się przera- raźliwie, targowało i kłóciło, przeklinało i wyzywało.

Gdzieniegdzie ślepi dudarze grali czarownicom piosenki i tańce; indziej biesiadowano pod krzakami, dobywając jadła i napojów z dwojaczków i butli z miodem i piwem. Mistrz, postrzegając wszystko, nie mieszał się do tłumu, ulatywał nad nim zwolna, cie­

kawie się wpatrując i przysłuchując, a czoło jego chmurne było i pomarszczone, świadcząc o głębokiem uczuciu i myślach.

Sabat zbliżał się do końca,, bliskie było kurów pianie, niektórzy już się wynosili, gasły ogniska, szu­

miało powietrze od wzlatujących mar, klasztorny ze­

gar bił godzinę. Po chwili na folwarku kury raz pierwszy piać zaczęły. Twardowski zwrócił się do Bydgoszczy, gdzie Maćka zastał jeszcze śpiącego.

(C ią g d alszy n astąpi).

Franka Powrózkowna wróciła wkiejsik z Prus:

przywiezła se bachora, śtyry spódnice, jedwabną chustkę i pośrybrzaną brandzoletkę.

— A to się wam pani do chałpy zwaliła — pa­

dam ja do starego Powrózka. — Będziecie mieli hu- noru na całą zimę.

— T fu! — splunął Powrózek — z takiem hu norem, niech ją palarus ciśnie! K ieb y dziecko było w chałpie siedziało, nie byłoby mi do chałpy pa­

skudztwa przywlekło. A tak, mój T y Boże, cłek wstyda się nosa na Boży świat pokazać.

— Jakiego paskudztwa? — pytam ja ze zdzi­

wieniem. — Przecie ubira się nicem jaka pokojówka od harendarki.

— Co mi tam z tego ubirania się! — odparli Powrózek — z wierzchu wszystko po pańsku, ale jakbyś tak zaglądną] pod spódnicę — zmiłuj się — od gadziaństwa aze się roi. Zawszyło się to niescę- ście, ze choćbyś całą wieś do bicia nagnał, toby ani za rok tego owadu nie wytłukli. A le to jesce nic, bo taka rzec, to się i najuściwsemu trafi. Ale nie dość tego, bo jej całe gicale świerzby oblazły, ze ani dotknąć gdzie.

— No to i co z tego? — ja na to — ale ma­

cie w chałpie panią, jak pieniądz.

— Acha, taki piniądz — odparli Powrózek. — Zeby to choć co grajcarów przywiozła, toby tam cłowiekowi wszyćko lżej przęsło, ale, zatracona, ani złamanego szeląga nie uciułała.

— Tacy wyście to? — ja na to. — Gdyby wam była przywiozła grajcary, toby was nic nie smuciło, a tak to ino brak grajcarów was drażni? Wam, wi­

dzę, cent drozsy nad dusę i nad zbawienie wiecne?

— E, zaraz plecies — Powrózek mi na to. — Mnie i o dusę chodzi.

— A le wam grajcary waźniejse — ja mu na to — bo gdyby wam nie było chodziło o grajcary, tobyście dziewcyny na zatracenie do śwabów nie byli posyłali, alebyście ją trzymali w chałpie. Prze­

cie tyle mądrzy ludzie o tych pruskich zarobkach gadają, tyle przeciw nim gazety pisą, ze ino kto głupi, to o tem nie wie i mądrzejsych nie słuiha.

W yście nie słuchali, to dobrze wam teraz tak! Po- jedzie chłopak, to tam także ' nic dobrego się nie dorobi, naucy się kalecyć swoich ojców mowę, w y­

kręcać ją na wszystkie strony i cęsto się rozhula i rozpije, tak ze późni pożytku z niego nikt nie ma. A dzieucha każda, to juz na wieki wieków amen przepadła. Macie dobrą nauckę i teraz, myślę, będziecie kuzdego przed temi zatraconemi »saksa- mi« ostrzegali.

— A niech ich tam grzysi porwą! — sepnął

Powrózek złośliwie i posedł niescęśliwy ku swojej

chałpie.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Poczęstow ałem szelm ę uczciw ie pięścią m iędzy ślepie, ale nic to nie szkodzi, mam jeszcze ochotę powtórnie łaźnię mu spraw ić.. Panna Adolfina będzie

dnego wodza i jednej komendy. Niestety, gdy szło o to w jaki sposób należy postąpić, pojawiło się dziesięciu wodzów i tyleż komend, które wzajemnie się

ło miejsce przy otwarciu Izby prawodawczej stanu Indiana. Okazało się, że przebiegły pastor w trącił do m odlitwy wiersz proszący, aby mnonopol rumu przestał

pomnieniu, niezasłużonem zupełnie, generała Bosaka, 0 ofiarnej postaci i słowach biernego oddania się falom losu pułkownika Traugutta, o napomnieniach Sumińskiego,

Właśnie chciał się oddalić z tego miejsca, gdy niektórzy mieszkańcy z kujawskiej ziemi zaprosili go, aby poszedł z nimi na pole elekcyjne, gdyż się już

Na to zuchwałe oświadczenie podniosły się ze wszystkich stron jednogłośne krzyki, pochwalające to zdanie, a nawet słyszano niektórych mówiących, że plemię

T ak Maciek dla tysiąca złotych, na które się połakomił, miał iść na stos. Dzień już nawet b ył wyznaczony, w rynku nawieźli drew mieszczanie, sprowadzono

Udziały członków przynoszą dywidendę.. — Ogłoszenia po 3o halerzy za wiersz jednoszpaltowy. Listów nieopłaconych nie przyjmuje się. Godziny redakcyjne codziennie