• Nie Znaleziono Wyników

Echo Trzeciego Zakonu Św. o. Franciszka. R. 6, nr 5 (1888)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Echo Trzeciego Zakonu Św. o. Franciszka. R. 6, nr 5 (1888)"

Copied!
68
0
0

Pełen tekst

(1)

-«jii 'iłiiHiniiiiHiiiiiiiłiiiiiiiiiitiiiiiiłiiiiiiiiiiiiiiiiniiiiiiiiiłiiifidiifiiiMiiiiiiiiiiniijiiiiiiiiiiiiniiniiiftfiDiifiH, r -

: d t & T --- — ---

Bok VI. Listopad 1888. Nr. 5.

OHO

TRZECIEGO ZAKONU

S w . O . F r a n c i s z k a .

w zeszytach mi e s i t e i n i e i kosztuje rocznie:

w K ra k o w ie 50 centów ;

z przesyłką do A nstryji 65 centów , do Niem iec I m. 50 fen., do F ran cy i i W ło ch 2 franki,

do A m eryki */s dolara.

P ojedynczy zeszyt w K rak o w ie 5 centów , z przesyłką 7 ct. = 14 fen,

Redaktor I W ydawca: Dr. W ładysław Mlłkowskl.

BiBDAKCm i ADMWISTIUCrjA

w K S I Ę G A R N I K A T O I i l C K I Ś J

Dra W ładysław a Witkowskiego w Krakowie. ®

(2)

n

SPIS RZECZY.

Decretum urbi ot o r b i ...257

Nie trwóż się duszo. (Wiersz, p. M. 0 . S.) . 260 Śmierć i jej nauki w przykładach (0. d.J. . 262

Pioretti, czyli kwiateczki św. Franciszka •/, As- syżu (0. d . ) ...271

Ks. Jan Bosco . ...283

Kroniczka... 308

Biblijografija... . 317

N o k r o lo g ij a ... 319

Odpowiedzi Red... 319

O g ł o s z o n i o ... 320 Kalendarzyk.

W DRUKARNI ZW IĄZKO W ĆJ w KRAKOW IE

pod zarodem A, Szyjow«kl«gt>.

\< X

Ś

--- --- :--- -5H i

(3)

f *

- 257 —

/ 1

Decretum urbi et orbi,

Wielu Biskupów świata katoli­

ckiego zwróciło się do .Tego Swią- tobliwości Papieża Leona XIII z u- silną prośbą, ażeby raz jeszcze zgro­

madzono w szystkich wiernych, którzy w tym zbliżającym się już ku koń­

cowi roku, z radością w sercu, z mi lościa i nabożnościa obchodzili uro- o o czystość jubileuszu Ojca św ., w celu złożenia serdecznego podziękowania Nąjśw. Sercu Jezusowemu, z którego spływ a na wszystkich wiernych ob­

fitość Boskiego miłosierdzia.

Ojciec św ., któremu te dowody, świadczące o nadzwyczajnej miłości Boga i dziecięcej uległości dla Na-

' " 9

--- ---

(4)

- 258 —

i --- ---

M . f

miestnika Jezusa Chrystusa na ziemi, przedłożono, raczył je Najwyżej u- względnió i postanowić, iżby w dniu 31 grudnia, ostatnim dniu roku, we wszystkich kościołach metropolital­

nych, kolegijatach i kościołach para­

fialnych, oraz, jeżeli uzyskają zezwo­

lenie od Ordynaryjatu, i w innych domach Bożych wystawiony był na uczczenie Boskiego Serca Jezusowego Najświętszy Sakrament, dla publicznej adoracyi wiernych, iżby odmówiono pięć dziesiątków Różańca św. do N.

Maryi Panny, oraz, iżby wreszcie, po odśpiewaniu hymnu św. Ambrożego i Tantum ergo i po odmówieniu mo­

dlitw Deus, cuius misericordiae, Con­

cede nos i modlitw za Papieża i Ko­

ściół św., lud otrzymał błogosław ień­

stwo Najśw. Sakramentem.

Ojciec św. udziela dobrotliwie zu­

pełnego odpustu wszystkim wiernym,

którzy po spowiedzi św. i przyjęciu

komunii św ., wezm ą udział w ni-

niejszóm nabożeństwie, dziękując w po-

(5)

wyżej wykazany sposób Najsłodszemu Sercu Jezusow em u, wzywając Je z ufnością o pokój i bezpieczeństwo illa świętej naszej .Matki Kościoła św., dla Stolicy Apostolskiej — a oprócz tego, o nawrócenie grzeszników. Od­

pust ten można także ofiarować za dusze, cierpiące w czyścu. Ojciec św.

zachował sobie ostateczną decyzyją w kwestyi prośby o podniesienie święta Serca Jezusowego do święta dupl. primae classis, którą Biskupi do niego zanieśli.

Dan w dniu Wszystkich Świętych.

A . K a r d y n a ł B ia n c h i, S. R. 0. prefekt.

L a u r e n tiu s S a lv a ti, S. R. 0. sekretarz.

- 259 -

«Kr--- --- 2**

J

V'

m<r

(6)

- 260 -

--- ^ i

n

N I E T R W Ó Ż S I Ę D U S Z O f

O ! duszo moja, dlaczego się trwożysz, Grdy Bóg sam żąda ofiary —

Czemu pod krzyżem swych uczuć nie złożysz, Na którym Ou cierpiał bez miary ?

Czemu boleścią tą zbytnie strwożona, Która cię w ćwierci rożdzióra,

Nie spojrzysz w górę, tam, gdzie Chrystus kona, Zwycięzca śmierci umióra?

Czemuż tćm jednem spojrzeniem wzmocniona, Na mękę Pana wszechświata,

Z trwogą dziś tylko poddajesz ramiona, Pod krzyż, który cię przygniata?

Ozemu nie złożysz odważnie i chętnie Serca w cichutkim już grobie,

Czemu tak pragniesz życia uczuć smętnie —

I trudno poddać sie tobie?

(7)

- 261 -

f X - ---

A n

Czemu nie widzisz Twem ducha spojrzeniem, Jak w grobie Jezus spoczywa ?

Wszak On nie wzgardził jego chłodu cieniem, A w tobie bunt się odzywa?

Czemu cię trwoży męka i konanie I serca grobu ciemności,

Grdy cię poza nim czeka zmartwychwstanie, W Bóstwa promiennej wieczności?

Tam Eany Boga, które tu sączyły Krew, tworzą świateł milijony — One nam śmiercią Jego otworzyły Miłości promienne strony.

Lecz w serca bólu tylko pewna droga, Do jasnój niebios krainy —

I krzyż jedynie wiedzie nas do Boga, Który wybawił od winy.

O ! duszo moja, więc czemu się trwożysz, Gdy Bóg sam żąda ofiary —

Czemu pod krzyżem swych uczuć nie złożysz, Na którym On cierpiał bez miary ?

M . O. S .

- — rad---

v

# * < r

(8)

f < ~ A

— 262 —

A

Śmierć i jej nauki w przykładach

p r z e z O. F r . K s . $ c h o i i p p e ’g'o T o w . J e z . (Z oryginała przełożył Wł. M.)

(Ciąg dalszy, patrz: „E cho“ Nr. 3 z r. b. str. 14(i).

§. 5. Podstawowa istota naszego bytu.

Człowiek składa się z ciała śmiertelnego i duszy nieśm iertelnej; śmierć ukazuje nam najjawniej ten skład naszej istoty. Gładząc istotę ludzką, nie niszczy w szystkiego; a śmierć ciała nie pociąga za sobą śmierci ducha, będącego podstawą człow ieka: roz- I dzieła tylko na czas pewien owe części

składowe człowieka. W żywotach świętych j spotykamy wiele przykładów tego rozdziału

i cudownego połączenia ducha i ciała przez wskrzeszenia umarłych.

Gdy czcigodny Józef Anchiela, Towarzy­

stwa Jezusowego, przy końcu XVI stulecia głosił Ewangieliją w Brazylii, miał w mia-

«K r--- --- --- --- -M»

V

(9)

- 263

— --- --- ><#

steczku, zwanem „Wszyscy Święci," indy- janina, imieniem Diego, który uczęszczał do kościoła i przystępował do Sakramentów świętych, jak wszyscy wierni. Uważano go za chrześcijanina, mimo, że nigdy nie był chrzczony. W dzieciństwie udzielano mu nauk, jak katechumenie, a nie wiadomo, dla jakich przyczyn, odłożono jego chrzest, a później nie upominał się on wcale o to, sądząc, że wystarczy wypełnianie przyka­

zań Boskich. Zresztą w ogóle Diego był bardzo pobożnym, a pewien szlachcic por­

tugalski, imieniem Diaz, wziął go do służby i otaczał wielkim szacunkiem.

Około r. 1570 zmarł pobożny Diego, a ciało jego zaniesiono do kościoła i wysta­

wiono, wedle miejscowego zwyczaju, w o- twartej trumnie, na widok publiczny. Aż oto zmarły daje znak życia: rozt wióra oczy, podnosi się, a patrząc na wszystkie strony, woła O. Anchiela. Otaczający, zdziwieni, od­

powiadają, że Ojca nie ma i że się znajduje

w Saint Vincent, miasteczku odległeni o

milę. „A 1 e ż n i e, odparł Diego, j e s t w po-

b 1 i ż u, r a z e m p r z y s z l i s m y— N a

m i ł o ś ć B o s k ą , n i e c h g o s z u k a j ą ,

p o t r z e b u j ę g o w s p r a w i e n a d z w y ­

c z a j w a ż n e j “. — Zajęto się więc poszu-

I kiwaniem O. A n ch iela; rzeczywiście znale-

I ziono go w sąsiedniej uliczce. Już wiedział

ł «-•s--- --- —x

(10)

264

!*«■

A

0 tein, że Diego ożył, pośpieszył do ko­

ścioła i zastał' go w trumnie, siedzącego 1 wyciągającego doń ręce. Kapłan uściskał go najpierw serdecznie, a później polecił mu, dla większej chwały Bożej i pouczenia wiernych, opowiedzieć, co mu się wyda­

rzyło i wyjaśnić tajemnicę, której nikt nie mógł pojąć.

W tedy Diego zaczął opowiadać, że w chwili śmierci dusza jego chciała ulecieć do nieba, ale jakiś głos zatrzymał ją, mówiąc, że nić może przejść progu niebios, nie będąc o- chrzezoną. S m u t n o mi s i ę z r o b i ł o , dodał, n a d w y r a z w s z e l k i , l e c z P a

11

B ó g , t k n i ę t y l i t o ś c i ą , z e w z g l ę d u

11

a m o j ę d o b r ą wr i a r ę, p o z w o i i ł m i s i ę u k a z a ć 0. A n c h i e l a i p r o s i ć g o o c h r z e s t ś w i ę t y . On t o p o ł ą- c z y ł d u s z ę m o j ę z c i a ł e m d l a p r z y ­ j ę c i a t e g o S a k r a m e n t u . Na te słowa

wszyscy łzami się zalali. Diego przyjął chrzest natychmiast z rąk 0 . Anchiela;

uściskawszy swego dobroczyńcę, położył się nanowo w trumnie i ponownie ducha wyzionął, z tem przekonaniem, że będzie zbawionym.

Czytamy w historyi św. Franciszka Ksa­

werego, że w r. 1549, gdy głosił wiarę

w Japonii, w miasteczku Cangoxima, czynił

mnóstwo cudów. Najsławniejszem było wskrze-

(11)

265

r --- szenie dziewicy ze znakomitego rodu. Zmarła w samym kwiecie wieku, a ojciec jej, który ją, ubóstwiał, zdawało się, że oszaleje z roz­

paczy.

Ponieważ był bałwochwalcą, nie miał ża­

dnej w swym smutku ucieczki, a przyja­

ciele jego, którzy przychodzili ze słowami pociechy, rozdrażniali tylko jego boleść.

Przed pogrzebem tej, którą opłakiwał całe dnie i nocy, przyszło do niego dwóch neo­

litów; ci poradzili mu, aby udał się do świętego Europejczyka, który tak wielkich cudów dokonywał', i aby go błagał z ufno­

ścią i wiarą o przywrócenie życia córce.

Poganin, przekonany przez neofitów, że wszy­

stko jest możebnem dla kapłana z Europy, począł wierzyć, wbrew wszelkim ludzkim rozumowaniom, tak, jak to często się zdarza zrozpaczonym, że gorąco wierzą w to, co ich może pocieszyć. Udaje się tedy do 0 . Franciszka, rzuca mu się do nóg i zaklina go ze łzami w oczach, aby mu wskrzesił jedyną, którą niedawno stracił, toby było, jak mówił, wrócić życie mnie samemu.

Ksawery, wzruszony łzami i wiarą poga­

nina, oddalił się wraz ze swoim towarzy­

szem, na modlitwę do Boga. Po chwili wraca i mówi zrozpaczonemu ojcu: „ I dź , c ó r k a t w o j a ż y j e. “

y

§H6-

(12)

266 -

«•<* --- * f '

T 1

Poganin, który mniemał', że święty uda się z nim do jego mieszkania, że wezwie imienia Boga chrześcijańskiego nad ciałem córki, wziął te słowa za drwiny i odszedł niezadowolony. Zaledwie jednak uszedł nie­

co — ujrzał biegnącego ku sobie sługę swego, promieniejącego szczęściem, który zdała już wołał, że córka jego żyje. Wkrót­

ce sam ją ujrzał, jak szła naprzeciw niego.

Po pierwszych uściśnieniach, córka opowia­

da ojcu, że jak tylko ducha wyzionęła, dwóch strasznych djabłów pochwyciło ją i chciało wrzucić w okropny ogień; gdy wtem dwóch ludzi poważnego, a skromnego obli­

cza wyrwało ją z rąk tych strasznych po­

tworów i powołało ją do życia, sama nie wie, w jaki sposób.

Japończyk domyślił się, kto byli ci dwaj ludzie, o których mówiła córka i poprowa­

dził ją wprost do Ksawerego, aby mu zło­

żyć podzięki za dowód tak wielkiej łaski.

Zaledwie ujrzała świętego z jego towarzy­

szem, zawołała: O t o m o i d w a j o s w o - b o d z i c i e l e ! i w tej samej chwili córka i ojciec prosili o chrzest święty.

Św. Scholastyka umarła 10 lutego 543 r. j W chwili jej błogosławionej śmierci św. ( Benedykt, jej brat, ujrzał duszę ukochanej j

siostry pod postacią gołębicy, wzlatującej j do nieba. — Św. Wincenty a Paulo widział j Y

s m

---— ---M i

(13)

ł . }

i d u szę św . C liantiil, op u szczającą tę ziem ię

j

pod postacią kuli ognistej. Ta kula pło­

mienna, o niesłychanym blasku, połączyła się z drugą podobna, ale daleko większą, a później obydwie rozpłynęły się w całym oceanie światłości. Św. Wincenty a Paulo zrozumiał, że to była dusza świętej Ohantal, która, połączywszy się z duszą św. Franci­

szka Salezego, podążyła, wraz z nią, na łono Boże. — Dusza św. Piotra z Alkantary u- kazała się po śmierci św. Teresie. Ta dusza błogosławiona miała rysy świętego,-ale prze­

mienione, w chwale i piękności niezrówna­

nej. — Sw. Teresa opowiada o pewnym świętym zakonniku, który zmarł śmiercią sprawiedliwych już w sędziwym wieku, a którego duszę ujrzała pod postacią młodego człowieka, który nie miał więcej jak lat 30.

Były to te same rysy zmarłego zakonnika, ale w kwiecie wieku i całe jaśniejące w światłości.

- 267 -

---

6. Nicość wszystkiego tego, co jest ziemskie w człowieku.

Śmierć jest łupieżcą, który wydziera czło-

wiekowi wszystkie bogactwa ziemskie i wy-

(14)

- 268 —

9 * --- ---Jh / 1

rywa go z łona najukochańszych przyjaciół;

a niedość, że ciało mu zabiera, ale jeszcze niszczy je zupełnie. C z ł o w i e k , g d y u m r z e, mówi prorok Job, i o b n a ż o n y i i s t r a w i o n y , p r o s z ę k ę d y j e s t ? (Job. XIV, 10). Temi słowami daje nam do zrozumienia święty Prorok, że człowiek co do swego doczesnego istnienia niknie i gi­

nie pod brzemieniem śmierci. Pamięć o nim zaciera się, nikt go nie wspomni i staje się równie obcym dla świata widomego, jakim był przed swojem urodzeniem.

Bywają ludzie wyjątkowi, których pamięć przetrwała; zostawili oni po sobie jakąś książkę, albo arcydzieło sztuki, które ząb czasu oszczędził; ale ci ludzie sami przecie zniknęli, a to, co po nich pozostało, jest zaledwie cieniem, śladem nieznanej istoty, która była i przeszła — podobna do owych szczątków wykopalin skamieniałych, o któ­

rych mówią, że to są szczątki organizmów odwiecznych, jakie niegdyś istniały.

Uważmy jednak, że zagłada, jaką śmierć sprawuje, jest tylko dla świata widzialnego i jest rzeczą zupełnie naturalną. Istnieje jednak porządek, którego śmierć dosięgnąć nie m o że; istnieje sfera, o wiele wyższa, którą wiara nam wskazuje, a gdzie wszyscy zmarli żyją wraz f z tem, co zdziałali. Tam to ukazują się Święci w innem zupełnie y

®K- ---iw

-- --- --- --- --- --- --- --- --- --- --- --- --- --- --- --- --- - -- --- --- - -- --- --- -- --- --- --- - -- -

(15)

&£>—o. 269

T . świetle oczom wiernych, rozmawiają i ob­

cują z niemi ustawicznie.

Wszystko to składa się na, jedne wielką naukę: że człowiek nie powinien się przy­

wiązywać do tego wszystkiego, co mu śmierć zabierze, a starać się tylko o dobra ducho­

we, nad któremi śmierć traci swoję władzę.

Aby sobie wyrobić prawdziwe pojęcie o czekąjącem nas bezwzględnem ogołoceniu, zwróćmy uwagę, że nawet najstraszliwsze wypadki życiowe mogą nam dać o niem tylko słabe wyobrażenie. Znaną jest owa opowieść w E w angelii o owym podróżnym, którego rozbójnicy zrabowali. C z ł o w i e k n i e k t ó r y , mówił Zbawiciel, z s t ę p o w a ł z J e r u z a l e m d o J e r y c h a i w p a d ł m i ę d z y z b ó j c ę , k t ó r z y g o t e ż z ł u ­ p i l i i r a n y z a d a w s z y , o d e s z l i , n a p o ł y u m a r ł e g o z o s t a w i w s z y . (Łuk.

X, 30). Nieszczęśliwy! złodzieje zabrali mu wszystko, zostawiwszy zaledwie iskierkę ży­

cia. A le śmierć posuwa się o wiele dalej, sprawia spustoszenie o wiele gwałtowniejsze, albowiem zgoła nic nie pozostawia swym ofiarom, odziera je ze wszystkiego mienia

j

i ciała. Św. Franciszek Ksawery spotkał razu pewnego biednego rozbitka, który wszy-

| stko stracił wśród burzy, z wyjątkiem życia i kilku łachmanów ubioru. Rozbitek śmierci traci w niej w szystko: ciało i majątek.

y

(16)

Tylko dusza sama, wraz ze swemi uczyn­

kami, wymyka się jej władzy.

Oo się staje z ciałem ludzkiem pod dzia­

łaniem śm ierci? Można się było dowodnie o tem przekonać za smutnych czasów re- wolucyi francuskiej, kiedy to bezbożne zgraje w podziemiach kościoła w Saint Denis bez­

cześciły grobowce królów francuskich. Roz­

biwszy trumny, ujrzały po większej części odrażające szczątki i resztki pozostałych ko­

ści. Jedna z trumien zwróciła ich szczegól­

niejszą u w a g ę: płyn czarny jak smoła wy­

ciekał ze szczelin ołowiu. Było to ciało lu­

bieżnego Ludwika XV, które pływało w cie­

czy gęstej i ziejącej zgnilizny. — Oto, co się staje z ciałem ludzkiem w grobie.

Ojciec S ain t-Ju re opowiada o pewnym magnacie niemieckim, którego uważano za najprzystojniejszego młodzieńca współcze­

snego, że zmarł w kwiecie wieku, w czasie podróży do W łoch i został tam pochowany, gdzie go śmierć zaskoczyła. Rodzice życzyli sobie, aby ciało jego przeniesiono do N ie­

miec, do grobów rodzinnych. Zarządzono tedy otwarcie trumny. Pięć tygodni zale­

dwie upłynęło było od chwili śmierci, a już twarz jego do połowy była zjedzona przez robactwo i zgniliznę.

Niedosyć t e g o : ze zgrozą ujrzano kilka ogromnych gadów, gnieżdżących się w jego

---

\

— 270 —

--- ---> i»

A

(17)

piersi na pół otwartej. — Oto, co się staje z ciałem ludzkiem, z tem ciałem, które wielu otacza taką troskliwością, które wielu stawia na równi prawie z b óstw em !

(0 . d. n.).

- 271 -

ę * r --- ---

FIORETTI

czyli

Kwiateczki świętego F ra n c isz k a z Assyźu.

Kronika średniowieczna.

(Ciąg dalszy, patrz : Echo Nr. 4 z r. b. str.

N ie naszem jest jednak zadaniem zbijać tutaj tezy niedowiarków, a na kwestyją, którąśmy sobie postawili, nie trudno odpo­

wiedzieć, jeżeli w ogóle fakta są same w sobie możebne. Bóg bowiem może dzia­

łać cuda. Kwestyją tę na seryjo traktować, mówi sam filozof gienewski, byłoby nawet bezbożnością, gdyby już nie było niedorze­

cznością, a karać takiego, któryby ją roz-

(18)

- 272

§ « ---

i i

strzygoa-ł przeeząco, byłoby dlań zawiele zaszczytu: dosyć byłoby zamknąć go 1). J e­

dnomyślny i stały głos ludów, uznających bezpośredni wpływ Bóstwa na czyny ludzkie, świadczy najjawniej o jego możliwości. Zre­

sztą o cudach, jakie towarzyszyły życiu świętych, nigdy Kościół Boży nie wątpił.

A na każdej karcie jego dziejów spotykamy świadectwa żywej wiary w cuda i w praw­

dziwy związek, jaki istnieje pomiędzy czło­

wiekiem, a jestestwem duchowem. Co się tyczy najgłówniejszych cudów, których szcze­

gółowe opisauie znajduje się w F iorettach, to iście niemożliwem byłoby prawdziwym katolikom przedstawiać to za wątpliwe, co zostało wpisane do aktów procesu kanoni- zacyi św. Franciszka i co Kościół św., do­

kładnie zbadawszy, uroczyście za prawdziwe ogłosił. Więcej powiemy: człowiek roz­

sądny i bez uprzedzeń nie mógłby, postę­

pując logicznie, potępić ich, nie popadłszy pierwej w jakiś przesadny sceptycyzm; my bowiem obawialibyśmy się przytoczyć nadto jeden tylko fakt, odnoszący się do czasów dawniejszych, jakkolwiokby pochodził od człowieka, któryby był najbardziej godnym zaufania i jakkolwiek byłby poparty naj- godniejszemi i najdonioślejszemi świadectwa-

*) Listy pisane z Montagne, Nr. 104. Paryż, 1793.

--- ^ 4

(19)

ł n f i1). Na koniec jedno jeszcze słówko; dal­

sze rozwodzenie się nad temi kwestyjami bynajmniej nie jest naszem zadaniem; my tutaj nie zamierzamy nic innego, jak tylko to je d n o : opisać szczegółowo życie św.

Franciszka, pokazać, jakie były zamiary Bo­

skie, co do jego osoby, a wreszcie skreślić jego posłannictwo, do którego go Bóg prze­

znaczył.

Święci, którym cześć oddajemy, do owej chwały przez nic innego nie doszli, jak tylko przez to, iż przez całe swoje życie o to się starali, aby się stać jak najbardziej podobny mi Jezusowi Chrystusowi, swemu pier­

wowzorowi, i to jest prawdą niezbitą. I w miarę, im więcej tego podobieństwa do Chrystusa między nimi było, tern świetniej­

szą okazała się później ich chwała i tem wspanialszą była ich korona wiekuista. A studyjując z uwagą największych świętych, poznajemy wkrótce, że owo podobieństwo ku Chrystusowi Panu okazywało się szcze­

gólnie pod pewnym tylko względem, który jest niejako owem centrum, w którem się skupiają wszystkie inne cnoty. Oto w ten sposób np. w ostatnich wiekach św. Fran­

ciszek Salezy zajaśniał słodyczą chrześcijań-

‘) Patrz „Przemówienie ks. Chalippe, o życiu św. Franciszka z Assyżu."

y v

--- ---- ---

(20)

i ... i ską w całym jej blasku, znowu św. Win-

I

centy a Paulo jak najżarliwszem miłosier­

dziem, i to miłosierdziem powszechnem.

Mędrkowie tego świata sądzą, że czegoś wielkiego dokonali, gdy, oceniając tych wiel­

kich ludzi z ich powierzchowności, często niepokaźnej, myślą, że już zbadali ich cuda, bacząc jedynie na ich charaktery i usposo­

bienia. Lecz Pan Bóg, który całą naturą, podług swojej św. woli kieruje, sądzi zu­

pełnie inaczej. On wie dobrze, że Jego nie­

odmienne zamiary, jakie powziął o swych wybranych, są główną i jedyną podstawą wszystkich cudownych ich czynów.

Również i św. Franciszek z Assyżu miał wielkie posłannictwo do spełnienia i jemu także przeznaczył Stwórca pewien cel. Był to jednak cel zupełnie specyjalny. Oto nietru­

dno zgadnąć, co to był za cel i co to była za m isyja: św. Franciszka zaiste natchnął Pan Bóg, by jak najlepiej pouczyć świat o tajemnicy Krzyża św., wyobrażając ją na samej osobie św. Franciszka.

Krzyż L. to owa litera, która zabija, wedle

j

dosadnego wyrażenia Pisma św. Krzyż!... oto

; pomnik wiecznej hańby dla żydów, a nie­

gdyś przedmiot pośmiewiska pogan... „Wszy­

stko to jednak niczern jest dla mnie, — i woła Apostoł narodów, gdyż pochwała, jaką I sobie zjednam, nigdy nie będzie tak miłą

--- ^ w

— 274 —

--- ---

(21)

— 275 —

•-SM#

A

i

Bogu, jak ta jedynie, którą osiągnę przez...

, J krzyż i to podobny do tego, na jakim za- J wisł Pan nasz Jezus Chrystus. I nieci) Pan I Bóg strzeże, a również i my sami siebie, od zamiaru odarcia św. Franciszka z Assy- żu z tego charakteru oryginalnego, który na pozór razi um ysł ludzki, a którym jest właśnie umiłowanie krzyża. Chcąc ze św.

Franciszka zrobić mędrca światowego, by­

łoby to : pozbawić go najwspanialszego wień­

ca chwały, historyi kłam zadać, a wreszcie byłoby do najwyższego stopnia posuniętym nieuznawaniem ducha Ewangielii, którego ów święty tak namiętnie pokochał. Dlacze­

góż bowiem

011

miałby się Krzyża wstydzić i dlaczego my mielibyśmy być tak śmie­

sznymi, by na widok Krzyża rumienić się ? Alboż nie K rzyż, jedynie z prawdziwej miłości, cały świat ocalił?

Ludzie nie chcieli poznać Boga w dzie­

łach Jego mądrości, lecz Pan Bóg, zagnie­

wany na rozum ludzki, jak mówi B ossu etJ), nie chciał, by odtąd przez co innego do­

znali ludzie zbawienia, jak tylko przez umi­

łowanie Krzyża. Dlatego nie patrzy On na żadne inne pojednawcze środki. Nie chcąc objawić się swemu stworzeniu, przybywa, by z niem się p ołączyć; i kroczy na-

') Panegiryk na cześć św. Franciszka.

1

(22)

SNś- -SH®

przód, tylko po stopniach niesłychanego miłosierdzia. Przechodzi przez góry i pa­

górki... z nieba do żłobu, ze żłobu wstępuje po różnych ścieżkach na... krzyż, z krzyża znów do grobu i do otchłani czyścowej, a nakoniec ulatuje do nieba. Oto przykład tej pełnej blasku, szlachetnej, roztropnej, a za­

razem tryjumfującej miłości chrystyjanizmu.

Ohrystyjanizm właśnie pokonywa wszystko, cokolwiek sprzeciwia się mądrości Bożej, ustępuje pokornym, a przekraczając w spo­

sób niedoścignięty częstokroć prawa rozu­

mu ludzkiego, zawsze odnosi nad nim chwalebne zwycięstwo. Po takiem rozwa­

żaniu, nie powiemy już, że krzyż przera­

ża, ale, przeciwnie: jest on duchem oży­

wiającym, a zarazem pochodnią, od Boga zesłaną, która duszę oświeca, a serce miło­

ścią ogrzewa.

Pan Bóg, mówi pewien mędrzec, jest zawsze w swych dziełach jednym i tym sa­

mym, albowiem On miłuje to, co piękne, a piękność reasumuje się w jed n o ści." Ożyto działając jako Stwórca świata fizycznego, czy też, gdy rządzi światem moralnym, jest zawsze niezm ienny; Jego dzieła tworzą za­

wsze ze sobą harmoniją, a wszystkie zmierzają do jednej stałej mety. Cóżto za meta i co za cel całej działalności Boskiej

„na ziemi 1? Uczniowie Zbawiciela już o nim

W .

(23)

277

~ 8 i

I "

"mówili, ich następcy powtarzali, a Ko-' ściół święty przez wszystkie wieki to po­

twierdzał i powszechnie ogłosił, a jest nim Jezus Chrystus i nikt inny, jak tylko Jezus Chrystus, „gdyz C hrystus je s t koniec zako­

n u 1,1 r), mówi Pismo św. Dwa tysiące lat cudów poprzedziło .lego przyjście na ziemię, a ani jednego z nich nie widziano, któryby się nie odnosił do Jezusa, jako do swego ostatecznego celu. Ośmnaście wieków upły­

nęło znowu, jak napowrót uleciał do swego Ojca, a we wszystkich naszych sprawach nie przestajemy zwracać się do Imienia Jezus, do niebios lub też do otchłani czy- śca. W istocie Zbawiciel jest jedyną praw­

dziwą i niewzruszoną podstawą ludzkości całej; jakkolwiek bowiem już nieraz powa­

żano się przedsiębrać budowę na innym fundamencie, to wkrótce się przekouywano, że owa słaba budowa rozpadać się poczyna i staje się igraszką wiatru. Jezus Chrystus, mówi śwr. Paweł, jest tym, któremu Pan

„w szystko p o d a ł p o d nogi Jego, a Jego d a l głow ą n a d w szystkim K ościołem , Ictóry je s t ciałem Jeg o l‘ 2). I dlatego to, jak wi­

dzimy, wszystkie dobra ziemskie przypomi­

nają nam kochanego naszego Zbawcę. A ') List do Rzymian, X, 4.

a) List do Efezów, I, 22, 23.

^ V

&«r-

(24)

t - t ponieważ jesteśm y jedynie obcymi i prze­

chodniami na tej ziemi, wystarczy nam za­

ledwie oczy podnieść, aby na każdym kroku naszej drogi spostrzedz jakieś stworzenia, które świadczą o wszechmocy naszego Pana.

A le powiedzmy więcej. Jezus Chrystus na krzyż u, to ostateczna granica, jaką Jego Ojciec W szechmocny ustanowił dla całego stworzenia. A wszystko jest uczynione na kształt tego pierwowzoru. Zbawiciel przy­

szedł na świat, już w ręku piastując kró­

lewską władzę, ale dopiero Golgota była tem miejscem, na którem dlań tron wysta­

wiono... a miejsce purpury zastąpiła Mu krew Jego, która z rozdartych ran obficie się lała.... berłem zaś .Jego był... krzyż, na którym zawisł. „ W id z im y Jezusa, dla bo­

leści śm ierci, czcią i chw ałą ukoronowanego, aby z łaski. B ożej, za w szystkie śm ierci skosztow ał“ ’). Z krzyża zstąpił do grobu, a mocą cudu i na podziw całego ludu zmartychpowstał. „On ztcycirzył n ie żela­

zem, ale drzewem k r z y ż a 11 “). Zaiste, potrze­

ba było, aby Zbawiciel stał się wzorem czło­

wieka pokutującego, aby ten nowy Adam pod każdym względem różnił się od .stare­

go, gdyż

011

miał odkupić cały ród ludzki

*) List do Żydów, II, 9.

a) Św. Augustyn, psalm lii.

U J .

(25)

wykorzenianiem właśnie tego wszystkiego złego, które go raz zgubiło. A nadto, mówi B o ssu etJ). Pan postanowił pokonać do szczę­

tu szatana, albowiem był dlań przedmio­

tem wzgardy i nienawiści. Szatan z całą wściekłością wystąpił do walki z Bogiem, który zstąpił na świat jako bezsilna dziecina.

Z człowieka chciał się stać Bogiem; jako człowiek uczynił sobie bóstwo, a tym spo­

sobem sprowadził śmierć na świat. I oto znowu śmierć idzie zniweczyć jego ślady.

Z jednej strony szatan zakłada swoje pano­

wanie, pociągajac ludzi do zaszczytów, przy­

jemności i bogactw ; tymczasem hańba, ubó­

stwo, jednem słowem krzyże, zjawiają się, i te jego panowanie do gruntu obalają.

Nakoniec szatan myślał nad tein jedynie, by ludzi oszukać, przyobiecując im ironi­

cznie, iż staną się podobnymi Bogu, pod­

czas gdy Zbawiciel, sta wszy się do nas po­

dobnym człowiekiem i ponosząc śmierć za nas, daje nam sposobność współuczestnictwa w Jego Boskich zasługach. O jakżeż więc

j

wielką jest potęga krzyża Chrystusowego!

Jezus Chrystus na krzyżu, oto granica

j

ostateczna dzieł' ręki Boskiej. Atoli „Jezus j Chrystus, mówi Apostoł, jestto króciutkie I słówko, które trzeba rozwinąć i bliżej obja-

*) W mowie o podwyższeniu Krzyża św.

I

(26)

r

wierzoną tę misyją do spełnienia, która mu się w udziale dostała, głów nie w skutek zasług swoich świętych. Wobec też jogo zdumiewających objaśnień i komentarzów, muszą pozostać w tyle całe masy ludzi, na­

wet skądinąd rozumnych, którzy z powodu swej nieudolności w badaniu tych spraw, bluźnią przeciwko temu, czego nie rozu­

mieją, posądzając o nielogiczność i śmieszność rzeczy, które ze wszech miar na ogólny szacunek zasługują; niepomni na to, że trudno im się kusić o zrozumienie rzecz}7, których, choćby tylko w głównych zary­

sach, nigdy nie studyjowali, a które też z tego powodu zawsze pozostaną dla nich niezbadaną zagadką.

Na tych, przeciwnie, którzy z pokorą u stóp Krzyża szukali światła wiary, zstępuje z góry promyk wiedzy, który sprawia, że wszystko dla nich tchnie duchem mądrości i prawdy. I my również, nie inaczej, jak tylko po takim oświeceniu dopiero, winni­

śmy się oddać skrzętnemu badaniu żywota św. Franciszka z Assyżu, a dopiero po do­

konaniu tego, wolno nam będzie z sercem, przejęte m czcią i uwielbieniem ku świętemu, zakończyć naszę pracę rozmyślaniem nad cnotami i cudami św. Franciszka, któreśmy

s n ic , i otoż to właśnie Kościół św. ma po-

poprzód w krótkości skreślili.

(27)

A A Jednym z głównych planów Boskiej Opa­

trzności było zachowanie pewnego stopnia i miary w calem dziele stworzenia. Pan Bóg m ógł jednein słowem, jednym znakiem, co więcej powiem, jednym aktem woli cały wszechświat wzbudzić do życia; tymczasem czyni to wszystko w dniach sześciu, siódme­

go zaś odpoczywa. Również m ógł użyczyć Kościołowi świętemu całej jego późniejszej świetności, ale chciał Stwórca postępować wiernie, podług planu, który sobie raz za­

kreślił; a nadto Kościół św. nie doszedłby nigdy do tego stopnia rozkwitu i doskona­

łości, gdyby nie przeszedł stopniowo przez różne fazy, przez jakie przechodzić muszą, prawie wszystkie korporacyje społeczne.

Dzieje Kościoła św. rozpoczynają się wie­

kiem Jego dziecięctw a, przez całe trzy pierwsze wieki widzi K ościół, jak jego kołyska po falach krwi się k o ły sze; na­

stępnie rozwija ona swobodnie swój sztan­

dar, a krzyż zaczyna zdobić odtąd korony monarchów. W trzeciem stuleciu Kościół św., ta córa niebios, znajduje się już w swym wieku młodzieńczym. Bezwątpienia zawsze ożywiała Kościół przepowiednia jego nie­

śmiertelności, atoli łódź, która go unosiła po oceanie tego świata, nie była wcale za­

bezpieczoną przed burzami wszelkiego ro­

dzaju, a rozszalałe bałwany, jakie nań ude­

- 281 -

---

(28)

rzyły, zdawały się już przepowiadać szybki .7

jego konieC. A pośród licznych uniesień serca i wśród zapału ogólnego, który sie obudzać zaczynał, pod wpływem jakiejś wszechpotężnej siły, przecież jednak ludzie, tworzący ówczesno społeczeństwo chrześci­

jańskie. zapominali zupełnie o jego wznio­

słym celu. Wyznawcy zaś wiary świętej, \ mając już raz zabezpieczoną niezależność, I którą zresztą tak drogo okupić'musieli, za­

częli w niej sobie lubować; atoli nie posia­

dali dosyć cierpliwości, by ją należycie zu­

żytkować i całkowitą odnieść z niej korzyść.

Wzięli się oni wprawdzie początkowo do pracy, lecz wkrótce widziano ich, jak pełni niechęci, a może i wstrętu, znowu się od niej odwracać poczęli... Jednakowoż Pan Bóg już nie chciał dalszej próby dopuszczać na swój Kościół. Oto Bernard, Franciszek z Assyżu i Dominik św. powstają pośród ludzi, a tysiączne cuda, świadczące o ich świętości i słowa ich potężne, rozchodzą się

| po całym świecie. Łódź Kościoła św. za- J czyna płynąć, olśniona blaskiem takiego majestatu, pośród jakiego jeszcze nigdy do- j tąd nie była, a w jego łonie pokój i spra­

wiedliwość podają sobie prawicę do wza­

jem nego uściśnienia, które się staje coraz i to gorętszein i serdeczniejszein. (D. c. n.).

--- o—

ł --- I

- 282 -

° ---

(29)
(30)

r

- 284 -

Ks. JAN BOSCO.

Contra spem in spem credidit, ut fieret pater multarum gen­

tium, secundum quod dictum est ei.

E p . ad Iiom. I V , IS Który przeciw nadziei w na­

dzieję uwierzył, że miał zostać ojcem wiela narodów, podług tego, co mu było rzeczono.

Powyższe .słowa Apostoła wyrażają, obie­

tnicę Boską, daną Abrahamowi w późnej starości, że będzie miał syna, który stanie się ojcem licznego potomstwa. Chociaż, są­

dząc po ludzku, spełnienie tej obietnicy zda­

wało się niemożliwem, czcigodny Patryjar- cha uwierzył słowu Boga samego i, w na­

grodę ufności swej, ujrzał sprawdzenie tejże.

w

*-<---

(31)

-> s

- 285 -

Wyrazy te umieszczamy jako wstęp do ży­ f

ciorysu męża, który podobnie, ale, w sto­

sunku nadprzyrodzonym, wbrew wszelkiej nadziei, zaufał i nie został’ zawiedzionym.

Męża, który uwierzył, że Ten, który z ni­

czego stworzył świat materyjalny, Ten zdoła z niczego stworzyć gmach duchowy, w celu ratunku dusz, narażonych na utratę zba­

wienia.

Jeśli więc liczne potomstwo uważamy jako znak błogosławieństwa Bożego, o ile widoczniejszym cudem Opatrzności wydać nam się musi to niepojęte powstanie, roz- krzewieuie i rozmnożenie wiekopomnego dzieła ks. Bosco, który, począwszy od je­

dnego, opuszczonego chłopięcia, ujrzał się o j c e m w i e l u , — co w jego licznych zakładach życie nadprzyrodzone odzyskują i zachowują. Tem bardziej, że, śledząc drogi żywota ks. Bosco, widzimy, iż nadzwyczaj­

ne trudności i liczne przeciwności, które go zewsząd spotykały, zdawały się wskazywać konieczność zaniechania wszelkich zamiarów.

Wszystko i wszyscy przeciw niemu działali;

on zaś, zaufawszy, wbrew wszelkiej nadziei, i wsparłszy się na woli Bożej, doczekał się błogosławieństwa Bożego, w rozmnożeniu, które tysiąckrotny owoc na żywot wieczny i zbawienie dusz przynosi.

<&Kl--- --- ---X* ' Y

(32)

W obecnych czasach często słyszeć się dają, głosy, narzekające na brak cu d ów ; skarżą się dusze pobożne., spragnione raczej rzewnych wrażeń, niźli chętne do wykona- ! nia obowiązku; skarżą się dusze oziębłe, które w tem czerpią zasady, wykluczające konieczność i istnienie prawdy nadprzyro­

dzonej. Niestety, w każdym razie świadczy to o braku silnej wiary jedynie. Każdy bo­

wiem, kto chce tylko zastanowić się nad życiem wewnętrzem Kościoła katolickiego, przyznać musi, że w każdym objawie jego żywotności i rozkwitu jest cud wszechmo- cności Bożej, zakryty wprawdzie może dla oka zm ysłowego istoty ludzkiej, lecz rozwi­

jającego się w całej pełni, w krainie nad­

przyrodzonej dusz naszych.

Takim cudem wszechmocy Boga, który z małego ziarnka niebotyczne wyprowadza drzew a, takim dowodem działania Ducha św., który w i e j e , k ę d y c h c e , jest żywot i posłannictwo świątobliwego i pełnego cnót pracownika w winnicy Pańskiój, ks. J. Bosco.

Opiekun opuszczonych dzieci i założyciel zgromadzenia Salezyjanów, urodził się w Oa- stelnuovo, koło Turynu, dnia 15 sierpnia r.

1815, z rodziny włościjańskiej. Rodzice jego

mieli troje dzieci, z których on był naj-

V

(33)

9 < -

I ' • 't '

i młodszym. Straci! ojca, mając dwa lata i

I

zaledwie, a ponieważ z jego śmiercią bieda

j

zajrzała do chaty, więc dzieci musiały, w e- j dle sił swoicb, pracować. Mały .fan do lat piętnastu owce pasał, lecz wtedy już jego jasna dusza przyświecała cnotą niewinności i pobożności. W góry idąc z trzódką swoją, zawsze brał książkę, a wracając wieczorem, wstępywał do kościoła, w którym najpilniej słuchał mszy św. i kazania w niedziele i święta. Proboszcz miejscowy, zauważywszy tę pobożność młodego Jaua i poznawszy w nim niezwykłą pamięć i zdolności, nau­

czył go łaciny i wyrobił mu miejsce w szkole kościelnej w Turynie.

Wtedy matka jego, oddawszy ojcowską zagrodę starszemu synowi — zamieszkała z młodszemi dziećmi w uboższej chacie. Tu, mimo chęci, nie zdołała opłacić wykszałce- nia syna;

011

jednak w tem sobie poradził, bo w Ohieri, gdzie uczęszczał do kolegijum, dostał kilka lekcyj, z których wynagrodzenie życie mu ułatwiło.

W kolegijum nowe, a pełne uroku uczu­

cie w sercu jego powstało. Gorąca, rzewna i potrzebująca wylania dusza jego szukała przedmiotu m iło ści; pragnęła skojarzyć się z bratnią duszą uczuciem czystej, bezinte­

resownej przyjaźni, której źródłem i celem byłby jedynie Pan Bóg, a czynnikiem: wspól­

ne--- --- -— -— --- H I

— 287 —

! « --- $

h

:

(34)

A

---

A

ność uczuć, myśli i dążeń. Opatrzność ze słała mu łaskę duszy w osobie Ludwika Camillo, z którym złączył się w ęzłem du­

chowej i szczerej przyjaźni. Lecz wkrótce rozstać się z nim musiał, bo zostawszy księdzem, Ludwik w młodym wieku umarł.

Ks. Bosco w rzewnych wyrazach opisał żywot tej czystej duszy. To przejście na całe życie jego w p ły n ęło ; zrozumiał, po własnem doświadczeniu, jak ważnym czyn­

nikiem jest- serce w życiu człowieka. Prze­

konany, że miłość ludzi jest pierwszym szczeblem miłości Bożej, gdy później był kierownikiem licznych zakładów Salezyjań- skich, pozwalał uczniom swoim zawiązywać stosunki przyjaźni. Tak serce ich kształcąc, doczekał się dodatnich rezultatów, bo jeśli praca zbiorowa jest podstawą bytu matery- jalnego, to miłość zbiorowa jest kamieniem węgielnym gmachu doskonałości chrześci­

jańskiej. Dusze, połączone związką miłości czystej, nadnaturalnej i szczerej, postępują daleko szybciej od innych na drodze uświą- tobliwienia. A le oczywiście wspominamy tu o uczuciu czystem, bez żadnej przymie­

szki zmysłowej, o którego możliwem istnie­

niu świat wątpi, bo sam nie jest zdolnym takiej miłości, która w Sercu Pana Jezusa początek swój czerpie, a potem w Niem na wieki w całej pełni rozkwita.

v

(35)

-

289

-

o . -:•*

Jan Bosco był bardzo gwałtownego uspo­ ł sobienia ; obdarzony przytem siłą fizyczną, używał jej jednak tylko w obronie słabszych.

Razu pewnego, gdy spostrzegł, jak starszy to­

warzysz młodszego gnębi, gorąca krew jego zakipiała i chciał ,z całą gwałtownością rzucić się na ciemiężyciela. Lecz równocześnie odezwała się rozwaga. Jan wstrzymał się na chw ilę; — walka tak silna w sercu powstała, że pot kroplisty wystąpił mu na ciało, a uderzenia serca całą istotą wstrzą­

snęły. Była to straszna, ale stanowcza ch w ila ; przesilenie ostateczne, w którem duch zwalczył ciało i odtąd już zawsze nad niem panował. W nagrodę otrzymał dar tej niewidzianej, niepojętej słodyczy i łagodności, które później nad najgwałtowniejszemi uspo­

sobieniami opuszczonych chłopców cudowny wpływ wywierały i były cechą kierownictwa ks. Bosco nad nimi.

W szedłszy do seminaryjum duchownego, stał się wkrótce wzorem pilności, cnoty i obyczajów. W r. 1841 został wyświęcony i oddał się pod kierownictwo ks. Cafasso, dy­

rektora instytutu św. Franciszka w Assyżu, w którym młodzi kapłani doskonalili się w naukach i praktyce obowiązków swoich.

Stąd wprowadzony przez ks. Cafasso do i więzień tu ryńskich, po raz pierwszy został I tknięty litością na widok tych małoletnich

X

10

^

ó < - --- --- — »•#

(36)

---

IK ,

więźniów, którzy bez żadnej opieki moral­

nej i duchowej zostawieni, obcując z wiel­

kimi zbrodniarzami w tej szkole występ­

ku, mogli czerpać na przyszłość najprze- wrotniejsze zasady. Zaraz więc powstała w sercu jego chęć utworzenia opieki nad setkami młodych chłopców, którzy, wałęsa­

jąc się po ulicach, bez zajęcia, łatwo mogą wkroczyć na drogę występku.

Następujące zdarzenie dało mu sposo­

bność do rozpoczęcia tego dzieła miłosier­

dzia : Gdy razu pewnego ks. Bosco ubierał się do mszy św., jakiś młody włóczęga wszedł do zakrystyi. A ponieważ nie było chłopca do służenia do mszy św., kościelny zatem temu przybyszowi mszał’ w tym celu podał.

Garelli (tak się nazywał ów chłopiec), nie chciał wziąć mszału: powstała sprzeczka, w skutek której kościelny go uderzył. Wtedy ks. Bosco wdał się w sprawę, chłopca u- spokoił, namówił go, aby został na mszy św., po której wdał się z nim w rozmowę, i przekonał się, że chłopiec najmniejszego pojęcia nie ma o wierze. Garelli, ujęty sło­

dyczą ks. Bosco, zaczął do niego przychodzić na naukę, a później nawet licznych zna­

jomych ze sobą przyprowadzać, tak, że wkrót­

ce ks. Bosco miał już przeszło stu uczniów.

Byli to głównie chłopcy murarscy, umie-

V/

y

(37)

- 291 —

--- ---— --- jh M

szczeni u niedbałych zupełnie o ich dobro majstrów.

Ks. Bosco zgromadzenia te urządzał naj­

pierw w kaplicy instytutu św. Franciszka z Assyżu i nazwał jo O r a t o r y j a m i , od­

dawszy całą sprawę pod opiekę Najśw. Ma­

ryi Panny. Przyszła chwila, kiedy po ukoń­

czeniu nauk w instytucie św. Franciszka z Assyżu, ks. Bosco miał objąć jakiś obo­

wiązek duchowy. Serce jego pragnęło po­

święcić się dziatwie, ale chcąc iść za wolą Bożą jedynie, oddał decyzyją ks. Cafasso, który mu powierzył obowiązek dyrektora małego przytułku św. Filomeny. Oprócz tego miał jeszcze zajmować się schronieniem dziewcząt, założonem przez hrabinę Barolo.

Nie przeszkodziło to jednak rozwojowi m ł o ­ d e g o o r a t o r y j u m. Dyrektor schronie­

nia bowiem złączył się ściśle i serdecznie z ks. Bosco i wspólnie zaczęli nad tem dzie­

łem pracować.

W pomieszkaniu ks. Bosco znalazł się pokoik, w którym chłopcy tak licznie za­

częli się gromadzić, że wkrótce miejsca dla nich brakło, a ks. Bosco z ks. Borelem nie mogli wy&tarczyć na słuchanie spowiedzi.

Udali się więc do Biskupa turyńskiego, ks.

Franzoniego, który nowe dzieło pobłogosła­

wić i zatwierdzić raczył; hr. Barolo zaś oddała dwa pokoiki do użytku ks. Bosco,

-X »

(38)

- 292 -

• ’< --- :--- -5--®

A

z których jeden zamienił w kaplicę, gdzie dnia 3 grudnia 1844 r. pierwszą mszę św.

odprawił.

Przekonany, że łagodność, cnota cechu­

jąca św. Franciszka Salezego, głównym czynnikiem w kierowaniu młodzieżą być winna, nazwał dzieło swoje O r a t o r y j u m św. F r a n c i s z k a S a l e z e g o ; stąd też i zgromadzenie, później przez niego założo­

ne, nazywa się S a 1 e z y j a ń s k i e m.

Dzieci, uczęszczające do Oratoryjum, spę­

dzały czas na nauce, śpiewie, grach i opo­

wiadaniach. Wieczorem zaś ks. Bosco za­

prowadził szkołę dla dorastającej młodzieży, która w dzień pracą była zajęta.

Każde dzieło Boże musi przejść próbę przeciwności, aby udowodnić swoje pocho­

dzenie i wzmocnić swoję podstawę. Chwila próby nie minęła Oratoryjum ks. Bosco.

W r. 1845 hr. Barolo odebrała lokal dany, chcąc go na inny użytek obrócić. K s; Bo­

sco, głębokim żalem przejęty, uwiadomił o tem zgromadzenie chłopców, lecz zarazem sam, nie tracąc ufności, wlał w nich to prze­

konanie, że Opatrzność czuwać nad nimi będzie. Rzeczywiście, nie został zawiedzio­

nym: rada miejska pozwoliła mu dzieci

gromadzić w kościołku św. Marcina, gdzie

zebrania i rekreacyje m ógł urządzać; ale

stare i opuszczone mury na odprawianie

l

(39)

293

«><-

mszy św. nie dozwalały. Później pozwolono mu użyć w tym celu kościoła św. Piotra w Okowach, który był przydatny do odpra­

wiania nabożeństwa i przy którym był ob­

szerny dziedziniec, nadający się wybor­

nie do rekreacyi.

Lecz swoboda ich niedługo trw ała; mie­

szkańcy okoliczni zaczęli się uskarżać na hałaśliwe gry chłopców i syndyk miejski zakazał zbierania się tamże.

Przez dwa miesiące instytucyja przeby­

wała^ pod golem niebem. Po odbytej dla nich mszy św., ks. Bosco wyprowadzał ich daleko za miasto — Tam odbywała się nauka, spożywano zapasy, które ks. Hosco miał ze sobą, używano wesołej rozrywki na zielonej murawie i wieczór, śpiewając, cala gromadka do Turynu wracała. Lecz to życie, mające pewien urok poezyi, z porą chłodną ustać m usiało; ks. Jiosco zatem najął trzy pokoje naprzeciw kościoła Najśw. Panny Wspomożycielki, dla schronienia swoich w y­

chowanków. Tutaj tułaczy zakład doznał lekkiego prześladowania od duchowieństwa turyńskiego, które z początku niechętnie na j dzieło ks. Bosco spoglądało; lecz, przeko- j nawszy się potem, że istotną korzyść spo­

łeczeń stw u przynieść może, niechęć zamie- j niło w szczerą życzliwość. — Ale czas I próby nie skończył się je sz c z e : właściciel

I

(40)

2!H -

domu, w którym mieściło się zgromadzenie T dzieci, zmuszony przez lokatorów, z powodu hałaśliwego zachowania się młodzieży, wy­

powiedział ks. Bosco pomieszkanie i zakład znalazł się na bruku. Ponieważ to było na wiosnę, więc ks. Bosco wynajął łąkę (obe­

cnie w tem miejscu jest zakład salezyjański), na której pod niebios sklepieniem groma­

dził, spowiadał, uczył i bawił swoich chłop­

ców, którzy karnością i wzorowem zacho­

waniem się, przy największej swobodzie, wzbudzali podziwienie wszystkich mieszkań­

ców i klasztorów okolicznych.

Teraz nadeszła chwila, która zdawała się świadczyć, że Opatrzność sama, opuszczając dzieło ks. Bosco, sprzeciwia się jego istnieniu.

Każdy więc człowiek, nie opierający się na ufności bezgranicznej w B ogu, byłby wszystko porzucił. Właściciel łąki kontrakt wypowiedział, a równocześnie ks. Hosco stracił posadę dyrektora zakładu margr. Ba- rolo i jedyny dochód, który mu płaca ta przynosiła. W tedy wszyscy, najżyczliwsi na­

wet, radzili mu, aby zakład rozwiązał, wobec tak widocznej woli Bożej; ale mąż wiary i ufności, duchem Bożym natchniony, odpo­

wiedział na to: że dzieci swoich nie opu­

ści, bo jest pewny, że Opatrzność Boska czuwa nad n iem i; a kiedyś, obok kościoła Matki Boskiej Wspomożycielki, doczeka się 1

ing--- ---

--- --- ,---

3

* »

(41)

obszernego zakładu, w którym setki dzieci pomieszczenie znajdą, a w którego licznych warsztatach pracy uczyć się będą. Gdy je­

szcze zaczął z wszelkiemi szczegółami opo­

wiadać o rozmiarach przyszłej kaplicy za­

kładu, wszyscy myśleli, że rozum stracił.

Wszyscy, nawet najprzychylniejsi, zaczęli usuwać się od niego; a niektórzy, sądząc, że jest umysłowo chory, postanowili oddać go do zakładu obłąkanych. W tym celu przy­

jechało raz do niego dwóch duchownych, którzy, namawiając go, aby z nimi na spa­

cer wyjechał, chcieli go zawieść do zakładu.

Lecz

0 1 1

, domyśliwszy się tego zamiaru, nie chciał wsiąść pierwszy do karety; po dłuższem wahaniu wreszcie, przybyli ka­

płani zasiedli w powozie, a w tej chwili ks. Bosco, zamknąwszy drzwiczki, zawołał na furmana: Jedź tam, dokąd masz pole­

cone ! Ten zaś podciął konie i jednym kłu­

sem zajechał do pomieszkania obłąkanych.

Tutaj wyszedł uprzedzony dyrektor zakładu i chciał ich koniecznie zamknąć, myśląc, że oni kuracji potrzebują; dopiero po wyja­

śnieniu sprawy, zawstydzonych puścił.

Zbliżył się jednak czas oddania wypowie­

dzianej już łąki; a podejrzenie, wzbudzone

przeciw ks. Bosco, nie dozwoliło mu nigdzie

dostać pomieszczenia.

(42)

- 296 -

~M * Było to w niedzielę Palmową 1846 r.

Chłopcy mieli po raz ostatni zebrać się na Valdocco. Ks. Bosco w wielkim porządku zaprowadził ich do kościoła Najśw. Panny, gdzie w głębokim skupieniu mszy św. wy­

słuchali. Potem ks. gwardyjan Fulgienty pozwolił im zebrać się w ogrodzie, dla wy­

słuchania przemowy ks. Bosco. W nader rzewnych słowach przemówił do nich, po- równywując do ptasząt z gniazda wyrzuconych, kończąc gorącem wezwaniem i prośbą do M atki* Najśw. o udzielenie im przytułku.

Popołudniu zaś, gdy chłopcy, biegając po łące, zwykłej oddawali się rozrywce, ks.

Bosco, na osobności, korząc się przed Bo­

giem ze łzami, prosił Go o pomoc i nat­

chnienie, mówiąc: „Niech się stanie wola Twoja święta." Zaledwie skończył, zbliżył się do niego niejaki Pankracy Soave, mó­

wiąc, że jeśli szuka pomieszczenia, to może zechce wynająć szopę od jego kuma Picar- diego; ks. Bosco udał się na wskazane miejsce i zastał budynek opuszczony, schro­

nisko sów i kun, a tak niskie, że wypro­

stować się w nim nie było ‘można. Na u- czynioną mu w tym względzie uwagę przez ks. Bosco, Picardi oświadczył, że zaraz zie­

mię na półtora metra skopie, pałacyk z szo­

py zrobi, lampę daruje, a będąc śpiewakiem kościelnym, w ” nabożeństwie pomocy swej

i

Cytaty

Powiązane dokumenty

już na długie lata przedtem pochwalił dowód miłości, jaki złożyło kilku chrześcijan, którzy, ofiarując swe osoby w miejsce innych, poddali się pod jarzmo

dzę dalej tego rachunku. Wszakże, któżby się ośmielił tw ierdzić, że 011 koniecznym nie jest? Gdyby każdy z nas chciał go na prawdę uczynić, otrzymałby

dzieć, że jeżeli Ojciec św. Oto jest pomieszanie i naciąganie pojęć. d., które inaczej określa nauka, a inaczej profani. Dopóki ci ostatni nie poddadzą się

stających, zaopatrzonych w podwójny zamek i zawiasy, aby w nocy szczególniej były zamknięte na dwa k lu cze, z których jeden znajdować się będzie u

uszowa miała się odprawić przy zamkniętych drzwiach, których strzegły warty zewnątrz włoskie, wewnątrz papieskie, przeto Ojciec święty miał wejść do

cznie i hierarehija schizmatycka, mimo swej znanej nienawiści do Rzymu, albo się będzie m usiała p o d ­ dać, albo się ujrzy opuszczoną przez trzodę swoję. T

Stawamy do każdej uczciwej i rozsądnej pracy, która zdolna jest powstrzymać złe następstwa tego rozporządzenia, które z pewnością Najprzewieleb- niejszy

co się tyczy postu od T rzech Króli, trwającego dni czterdzieści, i przez post Zbawiciela uświęconego, niech nikt do niego nie bę­.. dzie zmuszony, ale Bracia,