• Nie Znaleziono Wyników

Balonem do bieguna.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Balonem do bieguna."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M 28 . Warszawa, d. 14 lipca 1895 r. T o m X I V ,

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P RENUM ERATA „ W S Z E C H Ś W IA T A ".

W W a rs z a w ie :

rocznie rs. 8 k w artalnie „ 2 Z

p r z e s y łk ą p o c z to w ą :

rocznie rs. lo półrocznie „ 5 P renum erow ać można w R edakcyi „W szechświata*

i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

K om itet R edakcyjny W s zec h ś w iata

stanow ią Panow ie:

D eike K., D ickstein S., H oyer H., Jurkiew icz K., K w ietniewski W ł., Kram sztyk S., M orozewicz J., Na- tanson J., Sztolcman J., Trzciński W. i W róblew ski W .

A dres ZESed-ał^c-yi: 22:ra,l2:ows3s:xe-I=xzod.rQ.3.eście, 3STr ©e.

Balonem do bieguna.

Oddawna marzono już o tem, by zapomo­

cą balonu dotrzeć wreszcie do bieguna pół­

nocnego. Marzenie to ziścić ma się obecnie, inżynier bowiem szwedzki, p. Andree, przy­

gotowuje się już w samej rzeczy do podobnej podróży, a projekt jego zyskał poparcie aka­

demii nauk w Sztokholmie, oraz rządu szwedzkiego; był nawet przedmiotem obrad w akademii nauk w Paryżu, której sprawo­

zdanie o tej sprawie przedstawił znany astro­

nom, p. Faye, w imieniu komisyi, złożonej, prócz niego, z pp. Blancharda i Daubreego, Czy niebezpieczna ta wyprawa doprowadzi tym razem do pożądanego i upragnionego celu, przewidywać to trudno, zobaczmy je d ­ nak, na czem p. Andree opiera widoki powo­

dzenia projektu swego.

Przyznać należy, że wystąpił on z nim w porę, wszyscy bowiem podróżnicy zgadzają się obecnie w ogólności, że drogą ■ęodną bie­

gun północny jest zgoła niedostępny. P. Nor- denskjold odbył cztery wyprawy do Szpic- bergu, dwie do Nowej Ziemi i Grenlandyi,

! a prócz tego dokonał słynnej podróży na j okręcie Vega,—we wszystkich zaś tych oko-

| licach walczyć musiał z ławicami oceanu Lo­

dowatego, a trudności te przekonały go, że

| dalsze posuwanie się ku biegunowi, czy to

i

parowcem, czy saniami, byłoby zgoła bez-

; użytecznem. Okręty, najsilniej nawet zbu­

dowane, nie zdołały przedrzeć się przez lody.

; N a północy cieśniny Smitha „A lert

11

pod do-

j wództwem komendanta N aresa 'nie przedo­

stał się poza równoleżnik 80,5°;~wzdłuż brze­

gu wschodniego Grenlandyi „Germania” za­

trzym ała się podJ78°15' szerokości półn.;

na północ Szpicbergu Nordenskjold z mozo­

łem ledwie dotarł do 81°42', Aa w cieśninie Behringa uchwycony został przez lody w oko­

licach bardziej jeszcze na południe wysunię­

tych. W e wszelkich więc kierunkach lody zatamowały bieg okrętów ku biegunowi.

Usiłowano też posuwać się pieszo, na łyż­

wach, po rozległych polach lodowych, które się na oceanie Lodowatym unoszą, ale rów­

nież nadaremnie; przy niezmiernych prze­

szkodach i śród niebezpieczeństw najgroź­

niejszych zdołano postąpić zaledwie o jaką setkę km ku północy. W warunkach takich zapragnął p. Nansen innego jeszcze użyć spo­

sobu; zamiast torować sobie drogę śród lo­

dowców, postanowił powierzyć się ławicy

(2)

4 3 4 WSZECH ŚWIAT. N r 28.

lodowej, unoszonej przez prąd na północ su­

nący. Dwadzieścia już wszakże miesięcy upłynęło od chwili, gdy nieustraszony ten podróżnik opuścił wybrzeża swej ojczyzny, a wieść żadna od niego nie doszła.

Pomimo to jest rzeczą, możebną, że poza tak nieprzebytą przegrodą lodową, bliżej bie­

guna, mieści się morze od lodów wolne, jak to wnosi p, E. Blancbard, opierając się na wędrówkach pewnych ptaków płetwonogich, któreby żyć nie mogły przez całą porę roku na morzach wiecznie zmarzniętych, a domysł ten usprawiedliwiają i niektóre inne jeszcze względy. Bieguny zimna zresztą, to jest oko­

lice najniższej tem peratury na ziem i,. nie schodzą się bynajmniej z biegunami jej obro­

tu dziennego, jeden bowiem biegun zimna przypada w głębi Syberyi, drugi na wyspach otaczających kraniec północny lądu am ery­

kańskiego.

W edług więc poglądu tego dostęp do bie­

guna tamuje jedynie przegroda lodowa, któ­

rej na powierzchni ziemi przebić niepodobna, ale którą p. Andree przekroczyć zamierza drogą powietrzną. Zna on zresztą dobrze- okolice podbiegunowe, miał bowiem udział w wyprawie naukowej szwedzkiej, która w r. 1882—83 prowadziła całoroczne do­

strzeżenia meteorologiczne, według ogólnego planu międzynarodowego; jako aeronauta dał dowód wprawy i odwagi, odbywszy podróż nad Bałtykiem z Gothemburga na wyspę Gotlandyą. Plan ogólny podróży polega na użyciu balonu o powłoce tak nieprzenikliwej, by zasób zawartego w nim wodoru wystar­

czył na dni trzydzieści, bez potrzeby nowego napełniania gazem. Balon ma mieć objętość 5500 ra3, a dla wzmożenia nieprzenikliwości posiadać ma powłokę podwójną. Siła wzlotu będzie dostateczną do uniesienia trzech osób, z zapasami żywności na cztery miesiące, oraz z potrzebnemi przyrządami obserwacyjnemi.

Łódka przytwierdzona ma być w sposób taki, by w razie spadku na morze dała się natych­

miast od balonu odczepić, a nadto opatrzona będzie w przyrządy ratunkowe; ogólny ciężar balonu wynosić ma, co najwyżej, 3 000 kg.

N a poparcie tak obmyślonego planu od­

wołuje się p. Andree do słynnego balonu uczepionego (ballon captif) Giffarda, podczas wystawy powszechnej w Paryżu 1878 r., któ­

ry unosił

1 2 0 0

kg, a po całorocznej dopiero

służbie trzeba go było nanowo napełnić.

W edług dostrzeżeń Giffarda balon, mający osiem m w średnicy, może być tak szczelnym, że w ciągu miesiąca nie traci więcej nad sześć kg swej siły wzlotu. Przy wymiarach większych stra ta byłaby znaczniejsza, ale w każdym razie nie dorówna ubytkowi cięża­

ru, zachodzącemu skutkiem zużywania zaso­

bów żywności. P. Andree sądzi zresztą, że zdoła otrzymać powłokę zupełnie nieprze- nikliwą.

Balon napełniony być ma dopiero w okoli­

cach podbiegunowych wodorem, który zabra­

nym będzie w walcach w stanie silnego za­

gęszczenia. Czynność ta dokonaną będzie śród lasów, które ochronią balon od ataku wiatrów, a w ten sposób, po napełnieniu go, oczekiwać będzie można bezpiecznie chwili przyjaznej do odlotu. Przewóz gotowego już i zagęszczonego wodoru jest daleko ko­

rzystniejszy, aniżeli przewóz materyałów che­

micznych, z których gaz ten mógłby być otrzymywanym, a które wraz z właściwemi przyrządami stanowiłyby ciężar bardzo znaczny. Wojskowe oddziały aeronautyczne przewożą obecnie również wodór zagęszczo­

ny, aparaty bowiem i materyały do wytwa­

rzania gazu tworzyły ładunek zbyt uciąż­

liwy.

Zupełnie na łaskę wiatrów balonu swego p. Andree oddać nie zamierza, spodziewa się bowiem, że będzie mógł w pewnej mierze nim kierować, a to dzięki metodom, które w kilku już podróżach powietrznych wypró­

bował. Łódkę mianowicie swoję zaopatruje w żagiel i kilka długich lin, które, sunąc po powierzchni ziemi, bieg aerostatu zwalniają.

Aby tenże sam rezultat osięgnąć i na morzu, liny te wyrobione będą z odpowiedniego ma- teryału. Działaniem więc tych lin opóźnia się balon względem szybkości wiatru, a to opóźnienie właśnie dozwala na zastosowanie żagla, co w dalszym ciągu umożebnia pewne zboczenie od kierunku prądu powietrznego, dochodzące do 27°, a w warunkach przyjaz­

nych do 40° nawet.

Gdyby nagłe obniżenie temperatury spo­

wodowało, gwałtowny spadek balonu, ciężkie

liny, przywiązane do łódki, stanowić będą

balast, dotykając bowiem ziemi dolnemi swe-

mi końcami, sprowadzą ulżenie balonu i do­

(3)

N r 28. WSZECHSWIAT. 4 3 5

zwolą mu utrzymywać się w pewnej wysoko­

ści. Liny, służące za balast, dźwigać nadto będą płyty metalowe, oznaczone numerami porządkowemi, data zaś i miejsce, gdzie będą odrzucone, zostaną starannie zanotowane, by w razie jeżeli w przyszłości płyty te znalezio­

ne zostaną, dostarczyć mogły wskazówek o kierunku prądów oceanicznych.

Za punkt wyruszenia tej wyprawy aero- statycznej obrał p. Andree jednę z wysepek Norskoarna na północno-zachodnim krańcu Szpicbergu. Wybrzeże to jest łatwo dostęp­

ne i od połowy czerwca zawsze prawie od lo­

dów wolne. W zlot nastąpić ma w lipcu ro­

ku 1896, podczas dnia pogodnego i przy wietrze południowym. W warunkach przy­

jaznych podróż może być bardzo szybką; p.

Andree przypomina, że balon, który wyruszył z Paryża w nocy 25 listopada 1870, opadł już nazajutrz rano w Norwegii południowej.

Z .szybkością taką mógłby balon w ciągu pięciu łub sześciu godzin przebyć odległość 1160 km, dzielącą punkt wzlotu od bieguna.

W edług dostrzeżeń, dokonanych na wieży Eiffla, szybkość średnia wiatru jest o 6,3 m znaczniejsza, aniżeli na powierzchni ziemi; na Szpicbergu zaś, w lipcu, szybkość średnia wiatru wynosi 3,8 m na sekundę, co pozwala wnosić, że w wysokości około 300 m liczyć tam można na szybkość wiatru przeszło

1 0

m na sekundę. Tarcie lin o grunt opóźnić może bieg balonu mniej więcej o 2,5 m na sekundę, ostatecznie zatem szybkość średnia balonu wynosiłaby 7,5 m na sekundę, czyli 27 km na godzinę, a w ciągu 43 godzin mógłby balon przybyć na biegun.

Podczas lata nadto tameczne warunki me.

teorologiczne sprzyjają wyprawie aerosta- tycznej. Przedewszystkiem, słońce utrzymu­

je się statecznie nad poziomem, skąd chwiej- ność dzienna tem peratury jest nader słaba.

Najniższa tem peratura, jak ą obserwowano w lipcu 1883 na przylądku Thordsen, wyno­

siła +

0

,

8

° C; najwyższa zaś +

1 1

,

6

°; na Szpicbergu, podczas pierwszej połowy sierp­

nia, największa zmiana dzienna czyniła 3°, , a zwykle nie przechodziła 1,5°. Przy takiej stateczności tem peratury bieg balonu byłby bardzo regularny, tembardziej, że w okoli­

cach biegunowych nie trzeba obawiać się burzy, a opady atmosferyczne w tej epoce

| roku są bardzo słabe. Podczas miesięcy letnich śnieg pada rzadko i nie jest obfity;

w temperaturze zresztą wyższej od zera top-

! nieje szybko, w temperaturze zaś od

0

° niż­

szej jest proszkowaty i byłby natychmiast

| z kopuły balonu zmieciony przez wiatr, po- j siadający szybkość większą, aniżeli aero-

stat.

Ja k powiedzieliśmy, najznakomitsi podróż­

nicy i meteorologowie w Szwocyi przyjęli pro­

jekt Andreego z uznaniem i zapewnili mu swe poparcie. Nordenskjóld zwłaszcza jest gorącym stronnikiem tak zamierzonej wypra­

wy powietrznej, a p. Nils Eckholm, naczelnik misyi meteorologicznej szwedzkiej do Szpic - berga w r. 1882—83, sądzi również, że wa­

runki meteorologiczne okolic biegunowych są dla wypraw balonowych bardzo korzystne;

według jego zdania już obecnie balon jest najdzielniejszym środkiem badania okolic biegunowych.

Komisya akademii nauk w Paryżu wypo­

wiada wszakże swój pogląd na projekt A n­

dreego oględniej nieco. Biorąc pod uwagę udoskonalenia, jakie aeronautyka zyskała w ostatnich czasach, jakoteż ulepszenia, przez samego autora projektu wprowadzone, komi­

sya sądzi, że prędzej lub później, w warun­

kach sprzyjających, przez siebie obranych, i zdoła on w samej rzeczy dotrzeć do bieguna, a wtedy rozwiązaną zostanie znaczna liczba zagadnień, które obecnie nasuwają się nada­

remnie co do tej tajemniczej okolicy kuli ziemskiej. Pozostają wszakże trudności po­

wrotu. Ponieważ nie znamy zgoła wiatrów

j

dokoła biegunów wiejących, aeronauci starać się muszą o to jedynie, by dosięgli jakiego­

kolwiek wybrzeża w pobliżu bieguna i tam opuścili się wraz z zapasami żywności, które według projektu wystarczyć mają na cztery

| miesiące. Przy pomocy baloników próbnych będą mogli badać kierunki wiatrów, by sko­

rzystać z powiewu przyjaznego, któryby ich mógł doprowadzić do okolic, zwiedzanych przez myśliwców lub rybołowców. W razie przeciwnym pozostanie im tylko konieczność zamiany łódki w sanie i odważenia się na długą podróż, jak ą po lodach Grenlandyi od­

był Nordenskjold. Jeżeli jednak uprzytom-

nimy sobie różne trudności, jakie nastręczyć

się mogą, obawiać się należy o los tych nie

(4)

436 W S ZECHS W IA T . N r 28.

ustraszonych podróżników i zapytać wypada, czy odsłonięcie tajemnicy tych pustyń, lub morza otoczonego lodami nieprzebytemi, warte jest narażania życia ludzi szlachetnych, którzyby mogli oddać nauce inne usługi, zwracając się ku zadaniom mniej niebez­

piecznym.

Ze względu na te niezmierne trudności powrotu, niektórzy aeronauci doradzają, by j). Andree zabrał ze sobą drugi jeszcze, ; mniejszy balon, któryby się mógł dobrze po-

j

mieścić w głównym, większym balonie. Sieć i łódka, przez odpowiednie zmniejszenie, d a ­ łyby się zastosować do balonu o drobniejszych wymiarach, któryby wystarczył do uniesienia podróżników z pozostałemi zasobami żywno- ; ści. Gdyby, przy zbyt długiem oczekiwaniu

j

na pomyślny kierunek wiatru, i mniejszy ten ' balon utracił niezbędny zasób gazu, okazała­

by się może użyteczną i powłoka balonu wielkiego, która, przy odpowiedniem uprzed­

nio przygotowaniu, dałaby się użyć jako montgolfier, to jest balon napełniony po­

wietrzem ogrzanem, m ateryału bowiem opa­

łowego mogłyby dostarczyć, w razie potrzeby choćby pnie i gałęzie w dalekiej nawet pół­

nocy unoszone przez prądy oceaniczne. Ba­

lon mniejszy nie mógłby do celu tego być przydatnym, posiadałby bowiem niedosta­

teczną siłę wzlotu. D la niebezpieczeństwa grożącego powłoce nie można zbyt silnie ogrzewać zawartego w balonie powietrza;

zwykle tem peraturę podnosi się zaledwie do 70°, a w wyjątkowych tylko razach posuwano j ą do 120°. Ponieważ zaś spółczynnik roz­

szerzalności powietrza od

0

° do

1 0 0

° wynosi 0,3665, powietrze zatem w balonie rozszerza się najwyżej o trzecią część swej objętości, co na każdy jego m

3

daje siłę wzlotu 347 g.

Choćby więc balon taki unieść m iał jednego tylko aeronautę, na co liczyć należy

2 0 0

kg siły wzlotu, powinien już posiadać objętości 600 m 3, gdy dla szarliera, to jest dla balonu wypełnionego wodorem, wystarcza do celu tego objętość trzy przeszło razy mniejsza.

Samo zresztą napełnianie balonu takiego powietrzem ogrzanem wymagałoby odpowied­

niego rusztowania, co również niemałą stano­

wiłoby trudność. P. A ndree ufa wszakże nieprzenikliwości swej powłoki i losy jej swe powierza. Balon zamówiony jest już w za­

kładach L. G. Yona w Paryżu za 56000 fr.,

a w lipcu roku przyszłego odważny aeronau- ta wzbije się nim ponad okolice, których do­

tąd człowiek jeszcze nie oglądał.

T. R.

Chrystyan Huygliens.

(D okończenie).

Badania nad wahadłom doprowadziły Huy- ghensa do poznania siły odśrodkowej przy ruchu kołowym. K rótką wzmiankę o pra­

wach odkrytych w tej dziedzinie znajdujemy we wzmiankowanem już dziele „Horologium oscillatorium.“ Później dopiero Huyghens rzecz tę rozebrał dokładniej. Rozprawa

„De motu et vi centrifuga!i wyszła dopiero po jego śmierci w roku 1703, gdy już Newton opracował tę sprawę ogólniej, bo przyjął pod uwagę również siłę odśrodkową przy elip­

tycznych ruchach ciał niebieskich. Mimo to trudno odmówićHuyghensowi pewnych zasług w tej dziedzinie, tembardziej, że poznanie praw ruchu kołowego pozwoliło mu urządzić wahadło odśrodkowe, zwane również wahad­

łem kołowem lub eliptycznem, t. j. wahadło, które podczas wahań zakreśla powierzchnię stożka; wahadło takie znalazło,później pewne zastosowania praktyczne.

Drugi ważny wynik, jaki otrzymał Huy- ghens z rozważania siły odśrodkowej, posiada daleko poważniejsze znaczenie naukowe, gdyż dotyczę istotnego kształtu ziemi. Aż do czasów Huyghensa istniało przypuszczenie, że ziemia jest dokładną kulą. Wprawdzie w r. 1671 Picard, członek akademii parys*

kiej, wygłosił zdanie, że z powodu siły od­

środkowej ciała winny spadać na biegunach ziemi szybciej aniżeli na równiku i że na­

stępstwem tego powinna być rozmaita dłu­

gość wahadła sekundowego na biegunach i na równiku; brakowało jednak dostrzeżeń, wsku­

tek czego przypuszczenie Picarda zostało zupełnie zapomniane. W krótce potem czło­

nek akademii paryskiej, Bicher, dostrzegł,

(5)

N r 28. WSZECHSWIAT. 437 że zegar przewieziony z Paryża do Kajeny

późnił się tam o dwie minuty na dobę i źe należało skrócić wahadło; po powrocie zaś do Paryża zegar ten spieszył się znów i należało wahadło wydłużyć. Początkowo uczeni pa­

ryscy sądzili, że Richer pomylił się, lecz gdy i inni potwierdzili dostrzeżenie Richera, objaśnili to wydłużaniem się wahadła od ciepła. Huyghens dopiero wytłumaczył to n a­

leżycie. W ykazał on, że siła ciężkości na ziemi musi się zmniejszać w miarę przenosze­

nia się od biegunów ku równikowi; stanowczo więc wypowiedział to, czego się jeszcze wcześ­

niej domyślał Picard. Huyghens posunął się jeszcze o krok naprzód i dowiódł, że ziemia wskutek siły odśrodkowej powinna być spłaszczona przy biegunach; domniemanie to Huyghens potwierdził przez doświadczenie z kulą wyrobioną z miękkiej gliny i wprawio­

ną w ruch obrotowy dokoła osi: kula spłasz­

czała się przy biegunach. Nadmienimy tu, że spłaszczenie kuli ziemskiej stanowi za­

pewne najlepszy dowód rzetelności hypotezy Kopernika o ruchu obrotowym ziemi. Rów­

nocześnie niemal sprawę kształtu ziemi badał Newton, wychodząc z zasad ogólniejszych i bardziej dokładnych. Dlatego rezultaty dla spłaszczenia ziemi, otrzymane drogą ra ­ chunków przez Newtona są bardziej zbliżone do wartości rzeczywistej, aniżeli rezultaty Huyghensa. Jakkolwiek jednak zasługi Huy­

ghensa na tem pola wydają się zaćmionemi przez dokładniejsze badania Newtona, zapo­

minać jednak nie należy, że odkryte przez Huyghensa właśnie zegary wahadłowe pozwo­

liły poznać istotny kształt ziemi. Była to pierwsza przysługa, jak ą zegary wahadło­

we oddały nauce fizyki.

Aby skończyć z zasługami Huyghensa w dziedzinie matematyki i mechaniki wspom­

nimy jeszczo o jego teoryi uderzania się ciał.

Huyghens rozważał uderzenia się ciał sprę­

żystych i wykazał, źe suma iloczynów z mas przez kwadraty szybkości pozostaje przed uderzeniem i po uderzeniu jednakowa. Był to pierwszy przykład ogólnego prawa mecha­

niki teoretycznej, które zostało później na­

zwane prawem zachowania sił żywych, po­

nieważ iloczyn z masy przez kwadrat szyb­

kości został przez Leibnitza nazwany siłą żywą.

Działalność naukowa Huyghensa w dziedzi­

nie fizyki była zadziwiająco obszerna. Pod­

czas pobytu swego w Paryżu Huyghens do­

tknął się sam niemal wszystkich kwestyj, interesujących wówczas świat uczony. Z bu­

dował on tak zwany barom etr podwójny, w którym zmiana poziomu rtęci w porówna­

niu z barometrem zwyczajnym występowała w stopniu daleko większym; wspólnie z Papi­

nem przeprowadził szereg doświadczeń nad tem peraturą wrzenia i wogóle nad zachowa­

niem się ciał w próżni, nad rozszerzalnością wody przy krzepnięciu; miał udział wraz z in­

nymi członkami akademii paryskiej w pomia­

rach szybkości dźwięku i t. d. Zatrzymamy się nieco dłużej tylko nad badaniami w dzie­

dzinie optyki.. Rozważając działalność nau- kowąHu.yghensa na tem polu podziwiać w nim musimy obok genialnego myśliciela również znakomitego eksperymentatora. Dość bę­

dzie, gdy powiemy, że obmyślił on sposób szlifowania wielkich soczewek i własnoręcznie wyrabiał olbrzymie soczewki do lunet. Lecz ponieważ lunety zaopatrzone w te soczewki musiały być bardzo długie, a co zatem idzie, ciężkie, przeto Huyghens odrzucił rurę meta­

lową lunety i osadził soczewki wprost na d łu ­ giej sztabie drewnianej. Taka luneta, zwa­

na lunetą powietrzną, była łatwą do ustawia­

nia i oddawała też w owych czasach znako­

mite usługi. Huyghens, posługując się swą lunetą, odkrył pierścień i jeden księżyc Sa­

turna. Prócz tego Huyghens zaopatrzył lu­

netę w mikrometr, co mu pozwoliło mierzyć średnice ciał niebieskich i wogóle niewielkie kąty na niebie. Huyghens wreszcie pierwszy próbował oznaczać stosunek natężenia świa­

tła dwu ciał niebieskich. Przeprowadzone przez niego pomiary, dotyczące mianowicie porównania natężenia światłaSyryusza i słoń­

ca są wprawdzie niezbyt dokładne, lecz zapo­

minać nie należy, źe był to pierwszy krok w dziedzinie fotometryi. N a wzmiankę za­

sługuje podane przez Huyghensa wytłuma­

czenie zjawiska słońc pobocznych. Descartes jeszcze domyślał się, źe zjawisko to zależy od załamania i odbicia światła w drobnych igiełkach lodowych, unoszących się w powie­

trzu. Lecz Huyghens dopiero podał teoryą, stanowiącą pierwszy krok do istotnego wy-

| tłumaczenia tego zjawiska, przed nim nie

objaśnianego wcale. Hypotezy obmyślane

j przez Huyghensa są wprawdzie bardzo zawiłe

(6)

438 WSZECHSWlAT. N r 28.

i niezbyt zgadzają się z obecnemi poglądami na krystalizacyą lodu, lecz przyznać należy, że Huyghens wskazał przynajmniej drogę, na jakiej zadawalniające nas obecnie wytłuma­

czenie zostało odkryte.

Ju ż dotychczas wymienione prace Huyghen- sa są tak liczne i ważne, że wystarczyłoby ich dla zdobycia mu dobrego imienia w nauce.

Lecz zasługa, jak ą pozyskał Huyghens przez swą teoryą światła, sama jedna mogłaby mu zapewnić nieśmiertelność.

Jeszcze wcześniej niż Huyghens Grimaldi i Hooke domyślali się, że światło polega na drganiach nader subtelnego ośrodka—eteru, rozprzestrzeniających się > ■ w kierunku linij prostych. Nie mogli oni jednak na tej pod­

stawie wytłumaczyć znanych wówczas zjawisk świetlnych, do tego bowiem brak im było jeszcze pewnych uzupełnień, które odkrył do piero Huyghens. W „Traite de la luinicre”

Huyghens dowiódł, że takie tylko zapatry­

wanie na istotę światła jest naukowo u zasad­

nione i, wychodząc z zasady, znanej ogólnie pod nazwą „zasady Huyghensa,” objaśnił od­

bicie i załamanie światła nietylko w ośrod­

kach jednorodnych, lecz również podwójne załamanie w szpacie wapiennym i innych kryształach. Badania teoretyczne H uy­

ghens uzupełnił nadto szeregiem pomiarów i otrzymał rezultaty tak zgodne z wynikami dociekań teoretycznych, iż należałoby sądzić, że teorya jego powinna była znaleźć uznanie ogólne. A jednak stało się inaczej. H uy­

ghens ogłosił swe badania wobec akademii paryskiej w roku 1678, a na dziewięć lat wcześniej, w r. 1669, współcześnie z nim ży­

jący wielki Newton, opierając się przeważnie na doświadczeniach z pryzmatami i, prawdo­

podobnie, zachęcony wielkiem powodzeniem teoryi ciążenia powszechnego, wygłosił zupeł­

nie odmienne zapatrywania na istotę światła, mianowicie, że światło polega na drobnych cząsteczkach wyrzucanych z olbrzymią szyb­

kością ze świecącego ciała; cząsteczki te, za­

leżnie od okoliczności, są przyciągane lub od­

pychane przez ciało oświecane. Teorya ta, zwana emisyjną, została dzięki autorytetowi Newtona ogólnie przyjęta, teorya zaś H uy­

ghensa znalazła bardzo nieliczne grono wy­

znawców. Newton, badając później tak przeczące teoryi emisyjnej zjawisko załam a­

nia podwójnego, wolał utworzyć raczej fał­

szywą jego teoryą, aniżeli wyrzec się swych zapatrywań na istotę światła. Łatwiej jed­

nak wybaczyć Newtonowi i jego uczniom pominięcie zasług Huyghensa; lecz ciemną kartę w historyi fizyki stanowi ta okolicz­

ność, że prawie przez stulecie całe nikt się nie pokusił o rozstrzygnięcie sporu pomiędzy obu teoryami, o zrozumienie teoryi Huyghen­

sa i postawienie jej w świetle właściwem.

W prawdzie w połowie zeszłego stulecia Euler wykazał (w iatach 1746—1752) przewagę teoryi ondulacyjnej Huyghensa nad emisyjną Newtona; lecz Euler rozważał ten przedmiot wyłącznie z punktu widzenia matematyczne­

go i chodziło mu raczej o wykazanie słabych stron teoryi Newtona, aniżeli o obronę teoryi Huyghensa wobec napotykanych przez nią zarzutów. W skutek tego wystąpienie Eule­

ra, jakkolwiek osłabiło zapewne w niektórych umysłach wiarę w autorytet Newtona, lecz wogóle nie poderwało znaczenia jego teoryi.

Dopiero Thomas Young, ziomek Newtona, wydobył w r. 1802 z zapomnienia teoryą ondulacyjną i dał jej nowe podstawy przez zbadanie zjawisk uginania i interferencyi światła. Young, jak i poprzednicy: Grimal­

di, Hooke i Huyghens, również nie znalazł uznania. W roku 1815 na arenę nauki wy­

stąpił nowy geniusz — Fresnel. Fresnel we­

spół z Arago zapewnili teoryi ondulacyjnej świetne zwycięstwo wobec jej przeciwników, zwolenników Newtona, Biota i Poissona.

W całym nowym okresie historyi nauk ści­

słych niema drugiego przykładu, aby „verba m agistri” na tak długo odwlec mogły pozna­

nie prawdy, ja k w tym przypadku teoryi światła.

Przed Huyghensem poznano następujące zjawiska świetlne: odbicie i załamanie, roz­

szczepienie i uginanie światła, barwy cien­

kich warstewek oraz załamanie podwójne, odkryte i opisane po raz pierwszy przez E razm a Bartholinusa w roku 1669. H uy­

ghens zupełnie dokładnie, przynajmniej od­

nośnie do kierunku promieni, objaśnił odbi­

cie, załamanie i załamanie podwójne. Pod­

ług Huyghensa cząsteczki eteru wykonywają drgauia podłużne, w kierunku rozchodzenia się fali, tak ja k cząsteczki powietrza w fali głosowej. Przypuszczenie to wystarcza do objaśnienia odbicia, załamania i interferen­

cyi światła, nie wystarcza jednak do objaś­

(7)

N r 28. WSZECHSWIA.T. 439 nienia polaryzacji światła. Fresnel i Arago

dopiero przyjęli drgania poprzeczne. Huy- ghens dostrzedł niektóre zjawiska, należące do objawów polaryzacyi światła, nie był jed­

nak w stanie icb objaśnić i zadowolnił się ich opisem tylko. Gdy w 130 lat później Malus dostrzegł, że światło odbite od szkła pod pewnym kątem posiada osobliwe własności, przypomniano sobie doświadczenia Huyghen- sa i zaliczono je do tej samej kategoryi zja­

wisk. Chociaż, jak widzimy, Huyghens nie przezwyciężył wszystkich napotykanych na swej drodze trudności, pozostaje on mimo to pierwszym i prawdziwym twórcą teoryi, którą śmiało obok teoryi ciążenia powszechnego postawić można. Bo jakkolwiek ustępuje ona teoryi ciążenia w tem, że posługuje się pewnym hypotetycznym, doskonale spręży­

stym ośrodkiem—eterem, lecz za to obejmuje szereg zjawisk daleko liczniejszy i różnorod­

niejszy.

„Traite de la lumiere” stanowi jeden z naj­

lepszych przykładów należytej metody fizyki.

A je s tto książka pouczająca bardzo jeszcze przez to, że wykazuje niezaprzeczony pożytek teoryi w nauce. Huyghens zadał stanowczy cios tym, którzy twierdzili, że fakty i prawa z nich wyprowadzane stanowią naukę, zapo­

minając o tem, że teorye stanowią cel nauki;

cel ten należy mieć zawsze na uwadze przy ogarnianiu zjawisk fizycznych.

N a tem kończymy nasz krótki zarys dzia­

łalności naukowej uczonego, którego pamięć nigdy nie zaginie, dopóki duch ludzki dążyć nie przestanie do poznania prawdy.

Wiktor Biernacki.

I teoryi analizy eliemicznej.

(C iąg d alszy ).

7. Dysocyacya wielokrotna i stopniowa.

Iony, powstające z rozkładu soli, nie mogą być uważane wcale za ciała bezwarunkowo trwałe, lecz, przeciwnie, i one ze swej strony

; podlegają różnego rodzaju rozkładom, hydro-

| lizie, dysocyacyi prostej i elektrolitycznej.

Większa część ionów, które zawierają w so­

bie metale i elementy amoniaku (iony, nale­

żące do zasad metaliczno-amoniakalnych), ulega dysocyacyi na metal i amoniak, tak samo ion złożony A g(C

2

N2), zawarty wcyan- ku srebra i potasu, dysocyuje się na srebro metaliczne, A g - i dwie grupy (CN)', które zwykle w reakcyi ulegają dalszym przemia­

nom i t. p. Do takich dysocyacyj stosują się jaknajściślej wszystkie prawa, jakiemi rządzą się poprzednio rozważane rodzaje równowa­

gi chemicznej, nie mamy więc potrzeby za­

stanawiać się dłużej nad tym przedmiotem.

Należy tylko ciągle mieć w pamięci możność reakcyj podobnych, jeżeli pragniemy ściśle zdawać sobie sprawę z zawiłych nieraz prze­

skokowi odmian, jakim podlega stan równo­

wagi chemicznej podczas przebiegu zjawiska chemicznego.

Kiedy dysocyacya odbywa się z elektrolita­

mi, złożonemi z ionów o nierównej wartości chemicznej, np. z kwasami dwuzasadowemi, H 2A (gdzie A oznacza grupę kwasową, jak np. S 0 4), możnaby mniemać, że rozkład iść będzie według wzoru:

H ,A ^

2

H- + A",

a stan równowagi da się wyrazić wzorem:

ab 2 = kc.

Doświadczenie jednak wskazuje, że tak nie jest, ponieważ kwasy dwuzasadowe dysocyują

się według wzoru:

H aA > H- + H A '

i dopiero powstający w tej pierwszej fazie zja­

wiska ion jedno wartościowy H A ' ulega w dal­

szym przebiegu dysocyacyi rozkładowi:

H A ' > H- - f A'.

Przyczem, zauważyć należy, współczynnik dysocyacyi w tej drugiej formie stale jest znacznie mniejszy aniżeli w pierwszej. Ma­

my tu przykład dysocyacyi stopniowej, tem różnej od przytoczonego poprzednio przykła­

du dysocyacyi wielokrotnej, źe produkty roz­

kładu niejednakowo zachowują się między sobą pod względem swojej równowagi che­

micznej. W istocie, różne atomy wodoru

w kwasach wielozasadowych nie są pomiędzy

(8)

440 WSZECHSWIAT. N r 28.

sobą równoznaczne ze względu na „moc" da­

nego kwasu. Pierwszy z tych atomów, ten, który odszczepia się w pierwszej fazie dyso­

cyacyi, odpowiada najwyższemu względnie stopniowi owej „mocy,” każdy zaś następny—

stopniom coraz to niższym.

8

. Mieszanina elektrolitów. Poprzednio rozpatrywane równanie równowagi chemicz­

nej stosuje się w całości i do tego przypadku, kiedy we wspólnym roztworze znajduje się kilka wzajemnie na siebie działających elek­

trolitów. Zajmiemy się rozbiorem kilku waż­

niejszych przypadków podobnych mieszanin.

Dwie sole obojętne zwykle nie wywierają na siebie żadnego działania wzajemnego. Z a ­ równo bowiem sole owe, ja k mogące powstać przez wzajemną pomiędzy niemi wymianę nowe sole, wszystko to są ciała w bardzo wysokim stopniu ulegające dysocyacyi w roz­

tworach, skutkiem czego iony tych związków pozostają w mieszaninie roztworów mniej więcej w takim samym stanie, jak w roztwo­

rach uważanych oddzielnie. Roztwór chlor­

ku potasu zawiera w sobie iony K ' i Cl', roz­

twór zaś azotanu sodu — iony N a - i N O /, a stan taki nie zmienia się, gdy pomieszamy te roztwory jeden z drugim. Mieszanina tych roztworów jest identyczna z mieszaniną, złożoną z roztworu chlorku sodu i azotanu potasu, gdyż obie te mieszaniny zawierają w sobie identyczne iony wolne.

Działanie zaczyna się dopiero, kiedy z io­

nów, obecnych w mieszaninie, tworzyć się może nowy związek albo kilka nowych związków, które w warunkach danych są m a­

ło dysocyowane, lub, tembardziej (w znacze­

niu praktycznem) — zgoła niedysocyowane.

Wielkość stała k, odnosząca się do podobne­

go układu, posiada wartość nizką; z tego po­

wodu w równaniu:

ab = kc

a i b, t. j. stężenia ionów, muszą mieć rów­

nież małe wartości, kiedy c, t. j. stężenie czę­

ści składowej niedysocyowanej musi być od­

powiednio wielkie, ażeby zadość uczynić wa­

runkom równania. Jeżeli w znanem nam już równaniu:

zwrócimy uwagę na wyraz a (porównaj

Wszechśw. n-r 27, str. 429), to zauważymy z łatwością, źe wobec danej wTartości v i ma­

łej wartości k, a, wyrażająca stan dysocya­

cyi, musi także mieć wartość m ałą.—R eak­

cya zatem w powyższym przypadku polega na tem, źe iony, z których składa się elektro­

lit, posiadający niewielką wartość stałej k, mniej lub więcej całkowicie znikają z roztwo­

ru, łącząc się na związek niedysocyowany.

Najbardziej charakterystycznym wypad­

kiem, w którym zachodzi wyżej opisane dzia­

łanie, jest przebieg wzajemnego zobojętnie­

nia się kwasu i zasady. Kwas składa się z anionu i wodoru, H , zasada — z kationu i hydroksylu, OH'. Lecz związek, .mogący utworzyć się z wodoru i hydroksylu, to jest woda, stanowi ciało w nadzwyczaj małym stopniu dysocyowane i które skutkiem tego musi się tworzyć, skoro tylko jego iony znaj­

dą się obok siebie w roztworze. Dlatego to, gdy mieszamy ze sobą roztwory kwasów i za­

sad, następuje silne działanie, iony wodorowe i hydroksylowe wytwarzają wodę, w cieczy zaś znajdują się po chwili już same tylko iony należące do odpowiedniej soli.

Podobne zjawisko następuje także, kiedy kwas mocny mieszamy z solą kwasu słabego.

J a k już wiemy, wszystkie sole obojętne są dysocyowane mniej więcej w równym stop­

niu, niezależnie od tego czy pochodzą od mocnego czy też od słabego kwasu. Roztwór więc soli kwasu słabego zawiera przeważnie same wolne iony, z nim zaś miesza się roz­

twór kwasu mocnego, który podobnież jest prawie zupełnie dysocyowany. Aniony prze­

to soli spotykają się w mieszaninie z ionami wodorowemi kwasu mocnego i łączą się na­

tychmiast, wytwarzając kwas słaby, to jest taki, który w roztworze jest zaledwie w nie­

znacznym stopniu dysocyowany. W roztwo­

rze skutkiem tego obok kationów użytej soli pozostają aniony dodanego kwasu, inaczej mówiąc, tworzy się nowa sól, powstająca przez „wyrugowanie" kwasu z soli użytej.

Lecz, jak widzimy, przyczyną utworzenia się tej nowej soli nie było, ja k przyjmowano dawniej, „przyciąganie” metalu przez kwas mocniejszy, ale skłonność ionów kwasu sła­

bego do przejścia do stanu niedysocyowa- nego.

Sprawa opisana nie dobiega do tak zupeł­

nego ukończenia, jak tworzenie się wody pod-

(9)

N r 28. WSZECHSWIAT. 441 czas zobojętniania kwasów przez zasady, a to

dlatego, że nawet najsłabsze kwasy w każ­

dym razie są znaczniej dysocyowane aniżeli woda. „Wyrugowanie” jest tem mniej zu­

pełne im wyższy jest stopień dysocyacyi no­

wo utworzonego kwasu. Jeżeliby on był w równym stopnia dysocyowany, jak kwas, którego dodajemy, to naturalnie żadna prze­

miana chemiczna nie nastąpiłaby przy mie­

szaniu.

Zupełnie takie same uwagi mogą być przy­

toczone co do działania zasady mocnej na sól zasady słabej.

W jednym z następnych rozdziałów zoba­

czymy, jak przebiegają zjawiska w tym razie, kiedy jeden lub kilka produktów działania . stanowią ciała trudno rozpuszczalne i wy­

dzielające się przeto z roztworu w postaci osadu.

9. Mieszanina kwasu z jego własną solą.

Wbrew przewidywaniom dawniejszych teoryj, wyraźne działanie zachodzi w tym razie, kie­

dy w roztworze spotykają się sole i kwasy posiadające wspólne aniony i w ogólności — kiedy mieszają się ze sobą elektrolity mają­

ce w swym składzie iony jednakowe.

Jeżeli stopień dysocyacyi obu spotykają­

cych się elektrolitów jest jednaki, wtedy ich oddziaływanie wzajemne nie może być n a tu ­ ralnie dostrzeżone. Ale jeżeli elektrolit w słabym stopniu dysocyowany, np. słaby kwas, spotyka się z elektrolitem silnie dyso- cyowanym, np. z solą tegoż samego kwasu, wtedy zawsze występuje na jaw mniej lub więcej znaczne obniżenie się stopnia dysocya­

cyi owego elektrolitu mniej rozłożonego. Stąd wypływa prawidło: kwasy średnio mocne i słabe, pomieszane w roztworze ze swemi własnemi solami, działają daleko słabiej, ani­

żeli użyte w stanie czystym w takiem samem stężeniu.

Chcąc się przekonać o prawdzie twierdze­

nia powyższego, przypomnijmy sobie, że stan równowagi w częściowo rozłożonym kwasie wyraża się przez równanie:

ab = kc,

w którem a jest stężeniem anionu, b—katio­

nu, a zatem wodoru, c zaś—części, która nie ulega dysocyacyi. W przypadku kwasów słabych c ma wielkość znaczną w porównaniu

z a i b. Jeżeli teraz do roztworu kwasu do­

damy roztworu jego własnej soli, zawierają­

cej anion jednakowy z anionem kwasu, to od- razu skutkiem tego a silnie się powiększa, gdy b w tymże samym prawie stosunku musi się zmniejszyć, ponieważ c nieznacznie tylko może się zwiększyć, gdyż większa część kwa­

su już i tak znajduje się w stanie niedysocyo- wanym. Stosunkowa przeto ilość ionów wo­

dorowych (w jednostce np. objętości) ulega znacznemu pomniejszeniu. Lecz reakcye charakterystyczne kwasu zależą od stężenia j ionów wodorodowych, a więc dodanie soli obojętnej tem bardziej osłabia te reakcye, im więcej soli zostało dodane, a nadto (co samo przez się wynika z naszego rozumowania) — im słabszy jest wogóle kwas użyty do do­

świadczenia.

Zależności powyższe często m ają ważne znaczenie w rozbiorze chemicznym, osobliwie zaś w tych razach, kiedy wymagana jest kwaśna reakcya roztworu w połączeniu z możliwie najsłabszem kwasowem jego dzia­

łaniem. W razach podobnych (np. przy strącaniu cynku siarkowodorom) do roztworu zawierającego jakiś kwas mocny, przypuśćmy chlorowodór, dodajemy soli kwasu słabego, zwykle octanu sodu, w nadmiarze. N astęp­

stwem tego jest nietylko zastąpienie silnie dysocyowanego kwasu solnego przez słabo dysocyowany kwas octowy, ale nadto i znacz­

ne zmniejszenie stopnia dysocyacyi tego ostatniego kwasu. Dodanie octanu sodu za­

pewnia nam tę korzyść, że otrzymujemy ciecz, zachowającą się prawie obojętnie po­

mimo swej kwaśnej reakcyi i utrzymującą ten stan prawie obojętny pomimo tego, że skut­

kiem rozkładu soli cynkowej przez siarkowo­

dór nieustannie powstają w mieszaninie coraz nowe ilości kwasu mocnego. AYydzielający się bowiem kwas mocny nieustannie podlega opisanym powyżej przemianom i stężenie obecnych w cieczy ionów wodorowych zwięk­

sza się zaledwie w znikomo małych roz­

miarach.

Podobne okoliczności zachodzą także i w tym razie, kiedy w roztworze słaba za­

sada znajdzie się w towarzystwie swojej

własnej soli obojętnej. I w tym razie stopień

dysocyacyi związku mało dysocyowanego

zmniejsza się jeszcze bardziej. W praktyce

rozbiorowej jednakże stosunki te między za-

(10)

442 WSZECHSWIAT. N r 28.

sadami i ich solami nie m ają ważniejszego znaczenia.

10. Hydroliza. Wiemy, że woda jest związkiem w nadzwyczaj nizkim stopniu dy- socyowanym, jednakże niedawne badania wy­

kazały, że i ona jest rozłożona częściowo na iony wodorowe i hydroksylowe, a nawet w ba­

daniach, o których mowa, udało się ilościowo określić wolne iony w wodzie. W milionie mniej więcej litrów wody znajduje się po je d ­ nym równoważniku gramowym wolnych io­

nów. T a ostatnia okoliczność sprawia, że zobojętnienie, o którem mówiliśmy w ustępie

8

, nigdy nie dochodzi do końca, lecz że zaw­

sze w roztworze pozostaje w stanie wolnym tyle ionów wodorowych i hydroksylowych, ile ich znajduje się w samej wodzie. Reszta owa, jak podano, jest nadzwyczajnie m ała i w zwykłych doświadczeniach nie bywa b ra ­ na pod uwagę, znamy jednak wypadki, w któ­

rych trzeba się liczyć i z temi znikomemi wielkościami. Jeden z takich wypadków za­

chodzi, kiedy działający kwas lub zasada, albo oba te związki są ciałami bardzo mało dysocyowanemi czyli bardzo słabemi.

Obecność wolnych ionów wodorowych w roz­

tworze soli obojętnej sprawia, źe roztwór, obok wolnych anionów soli, zawiera także nierozłożone cząsteczki kwasu. Stosując na­

sze równanie: ab — kc do tego wypadku, będziemy mieli następujące położenie rzeczy:

Kiedy Jc posiada wartość niewielką, jak to właśnie ma miejsce w kwasach słabych, to c (stężenie części kwasu niedysocyowanej) wzrasta w odpowiednim stosunku. Kiedy wreszcie k co do swej wielkości może być po­

równane ze stałemi dysocyacyi wody, to c nabywa wielkości dającej się mieizyć. W tym ostatnim razie w roztworze soli obojętnej możemy wykryć obecność kwąpu w stanie nierozłoźonym. Przykładem podobnej soli jest cyanek potasu. Cyanowodór jest związ­

kiem w nadzwyczaj słabym stopniu dysocyo- wanym, stąd roztwór wodny cyanku potasu zawiera w sobie dającą się zmierzyć ilość cya- nowodoru nierozłożonego, który nawet zapa­

chem znać daje o swej obecności.

Inną własnością soli podobnych jest ich reakcya zasadowa. Reakcya ta wogółe za­

leży od obecności w roztworze wolnych ionów hydroksylowych, ażeby się jednak ujawniła, jnusi dojść do pewnego natężenia, różnego

| zresztą dla różnych odczynników (barwników

j

i innych indykatorów). Widzieliśmy już, źe

| w roztworach soli, pochodzących od kwasów słabych, znajdują się zawsze pewne ilości kwasu nierozłożonego, które niezbędny w ich składzie wodór czerpią z wody. Ponieważ zaś stopień dysocyacyi wody jest wielkością stałą, inaczej mówiąc — ponieważ iloczyn z liczby wolnych ionów wodorowych przez liczbę ionów hydroksylowych posiada dla wo­

dy wartość stałą, przeto, skoro liczba ionów wodorowych zmniejsza się n razy, liczba io­

nów hydroksylowych zwiększyć się musi n razy. Jeżeli więc n ma wartość znaczną, ilość ionów hydroksylowych wzrasta tak, że może być mierzona.

Zupełnie podobne rozumowanie stosuje się do soli pochodzących od słabych zasad. Roz­

twory ich mają reakcyą kwaśną, a jedno­

cześnie można w nich wykazać obecność nie- dysocyowanej zasady.

Jeżeli wreszcie i kwas i zasada są słabe, to wyżej opisane sprawy współdziałają sobie na­

wzajem w takim kierunku, że w roztworze znajdujemy wyraźne ilości zarówno kwasu ja k zasady. Wydzielanie się jednak nad­

miernych ilości ionów hydroksylowych i wo­

dorowych ulega ograniczeniu skutkiem tego, że jedne z nich zostają zużyte przez wolne kationy zasady a drugie przez wolne aniony kwasu.

(Dok nast.).

Z n.

S PRAWOZDANI A.

Introduction a la m ecanique chim ique, przez P . D u h e m a . P a r y ż , 1 8 9 5 , G eorges C arre.

S tr . 17 7 .

A u to r, p ro fe s o r u n iw e rs y te tu w L ille, j e s t j e d ­ n y m z n a jc e ln ie jsz y c h p rz e d sta w ic ie li w sp ó łczes­

nej chem ii te o re ty c z n e j wc F ra n c y i. Z w y­

k s z ta łc e n ia m a te m a ty k , w p ra c a c h swoich zw raca zaw sze p ie rw s z o rz ę d n ą uw agę n a je d n o lito ść i ścisłość w y k ła d u i w zorom , k tó r e w y p ro w ad za, s ta r a się n a d a ć ja k n a jo g ó ln ie js z e zastosow anie.

W sz y s tk ie te z ale ty o d n a jd u je m y całkow icie we

(11)

N r 28. WSZECHSWIAT. 443

„ W stę p ie do m echaniki ch e m ic z n e j.” T rz y b a r- i dzo ograniczonem u ży c iu zn ak ó w i w zorów m a-

j

tem aty czn y ch , a u to r k re ś li h is to ry ą ro z w o ju d z i­

siejszych pojęć chem icznych. S treściw szy z a p a ­ try w an ia chem ików z p o c z ą tk u bieżącego stu lecia, | k tó rz y skłonni byli do p rz y p u sz c z e n ia , że w szy st­

k ie p o łączen ia chem iczne p rz e b ie g a ją z w ydziela­

niem , ro z k ła d y zaś z p o ch łan ian iem ciepła, a u to r p rzech o d zi dzieje term ochem ii, k tó r a ro z w ija ła się p od egidą rów now ażności z ja w isk chem icznych i i term iczn y ch i d o p ro w ad ziła do p ra w a „ p ra c y m a k sy m aln ej” B e rth e lo ta i T h o m sen a. D ośw iad­

czenia H. S a in te -C la ire D ev illea n a d dysocyacyą

i

i reak cy am i w niższy ch te m p e ra tu ra c h w y k azały nieścisłość tego p ra w a , k tó re m u zale d w ie w artość często sp o ty k a n e j re g u ły p rz y p isa ć n ależ y . D o ­ piero term o d y n am ik a, a zw łaszcza genialne prace C arn o ta i C lau siu sa rz u c iły now e św iatło n a p r a ­ w a zjaw isk chem icznych. K ie ru n e k te n te r m o ­ dynam iczny, czyli, j a k słu szn ie nazyw a go O st­

w ald, energ ety czn y , p a n u je te ż obesnie w chem ii ogólnej, zapew niw szy j e j n a g ły we w szys*kich k ie ru n k a c h ro z k w it.

T eo ry a sto su galw anicznego i w pływ u te m p e ­ r a tu r y na rów now agę chem iczną d o p ełn ia tre śc i k siążk i.

L. Br.

G eografia fizyczna, p rz e z A rch ib ald a Geike.

W y d an ie now e, u z u p e łn ił i p o p ra w ił w ed łu g 4-go w ydania niem ieckiego

J ó z e f

M orozew icz; z 21 r y ­ su n k am i w tek ście. W a rs z a w a , 1 8 9 5 . (S tr. 1 9 4 , 16°).

W n-rze 4 8 W szech św iata z r . z. zam ieszczono ro z b ió r G eologii p ro f. A rc h ib a ld a G eike, z kolei w y p a d a p o w ied zieć słów k ilk a o p rz e k ła d z ie

„G eografiii fiz y c z n e j.” J a k w G eologii a u to r z ach ęca, ab y d ro g ą o b serw acy i p o zn ać budow ę sk o ru p y ziem i i je j h is to ry ą , ta k w G eografii fi­

zycznej t ą sam ą d ro g ą s ta r a się dać p o zn ać i o b ­ ja ś n ić zjaw isk a zach o d zące w a tm o sferze i w nę­

tr z u ziem i o raz w pływ ty ch z ja w is k n a k s z ta łto ­ w anie się sk o ru p y ziem sk iej. W łaściw ie k s ią ­ żec z k a ta pow innaby nosić ty tu ł geofizyki lu b geologii fizycznej, g d y ż a u to r ty lk o w yjątkow o z w ra c a uw agę n a ro z k ła d zja w isk n a pow ierzchni ziem i. W e w stępie a u to r w sk a z u je , że pow ie­

tr z e , ziem ia i m o rz a stan o w ią w ie lk ą k sięg ę, w k tó re j w szędzie z n a jd u je m y rz e c z y g odne u w a ­ gi, w arte obserw acyi i w yjaśnienia. D alej mówi 0 k sz ta łc ie ziem i i j e j ru c h u p o w odującym n a ­ stęp stw o d n ia i nocy. C zęść p ie rw s z ą pośw ięca atm o sferze, m ów i o sk ła d z ie p o w ie trz a , o p a rz e w odnej, o p ad ach atm o sfery czn y ch i w iatrach . C zęść d ru g a op isu je k rą ż e n ie w ód n a lą d z ie i ich p ra c ę , t. j . k ształto w an ie p o w ierzch n i ziem i p od w pływ em w ód bieżących i w ody w stan ie stały m c z y li lodow ców . C zęść trz e c ią pośw ięca m orzu 1 je g o w łasnościom . A u to r k o ń czy k ró tk ą w zm ian k ą o w u lk an ach .

Z pow yższego stre sz c z e n ia w idzim y, że po m i­

n ięto wiele ro zd ziałó w geografii fizycznej, n p .

p rą d y m o rsk ie, p rz y p ły w y , k lim a t, ro z k ła d te m ­ p e r a tu r i t. d. Co do tłu m a c z e n ia i zew nętrznej stro n y w ydaw nictw a, w ypadałoby nam p ow tórzyć w szystko co pow iedziano o G eologii tegoż a u ‘o ra.

W. Wr.

KRONIKA NAUKOWA.

— Term om etr o s tały m punkcie zera . W ia ­ domo, że w szystkie te rm o m e try w yrabiane ze

j

sz k ła zm ien iają m iejsce stałych p u n k tó w w sk u tek 1 niezupełnie jeszcze, objaśnionych p rz e m ia n m o le­

k u la rn y c h w szkle. P . M archis zbudow ał i de-

| m o n stro w ał T o w arzy stw u fizycznem u p ary sk iem u te rm o m e tr, w k tó ry m p u n k t z e ra j e s t n iem al a b ­ so lu tn ie stałym . N aczynie teg o te rm o m e tru j e s t w yrobione z cienkiej blach y p laty n o w ej, p rzy lu - tow anej n astęp n ie do r u r k i szk lan ej. P . M archis, n a zasad zie sze re g u odpow iednich d ośw iadczeń, tw ierd zi, że p u n k t z e ra zm ienia się w je g o te rm o ­ m e trz e m n iej, aniżeli o 0 ,0 0 1 ° . T erm o m etr te n p o sia d a je s z c z e tę w ażną z a łe ‘ę, że p rz y jm u je n a d e r szybko te m p e ra 'u rę o taczająceg o o śro d k a, co j e s t w ażne b a rd z o d la celów m eteo ro lo g icz­

nych.

W. B.

— Nowy stos galw aniczny, zbudow any p rzez p. H . N. W a re n a , sk ła d a się z cynku i z w ęgla, p rz e ję te g o borem ; p ły ty ty c h su b stan cy j z a n u ­ rzone są w ro z tw o rz e soli m anganow ych. Stos te n w y tw arzać m a podobno siłę elek tro w zb u d za- j ą c ą 2 ,5 do 3 w olt i to p rzez czas b a rd z o d łu g i.

W e d łu g „C hem ical N ew s” stos złożony z dw u­

n a stu tak ich ogniw w ydaw ać j e s t w sta n ie p o tę ż ­ ny łu k w oltaiczny, w k łórym to p ić się może ty ­ ta n , chrom , w olfram . Z a le ty te m a on zaw d zię­

czać „w ęglow i b o rn e m u ,” k tó r y się o trzy m u je p rz e z w ystaw ienie p ły t w ęgla n a p r ą d ch lo rk u lu b flu o rk u b o ru w w ysokiej te m p e ra tu rz e . P ły fy te z a n u rz a ją się n a s tę p n ie w ro ztw o rze szczaw ianu p la ty n y i og rzew ają do czerw oności w atm osferze w odoru. W ęgiel ta k p rz y rz ą d z o n y zaw iera b o r m etaliczn y w sw ych porach.

T. B.

— P rzew odnictw o elektryczne gazów roz­

grzanych. W r. 1 8 5 3 B ecquerel o k azał, że g azy

ro z g rz a n e p rz e p ro w a d z a ją elek try czn o ść. S p ra w ­

d z a ją c dośw iadczenia te obecnie, p . E . P rin g s-

heim w y k ry ł, że p rz e b ie g elek try czn o ści p rz e z

g azy ro z g rz a n e sp ro w ad za p o la ry z a c y ą elek tro -

dów , to j e s t p ły t platynow ych, p rz e z k tó re p rą d

(12)

WSZECHSW1AT. N r 28.

do g a z u p rz e c h o d z i, p odobnie, j a k to m a m iejsce p r z y p rzep ły w ie elektryczności p rz e z ciecze. P o- la ry z a c y a w szakże galw aniczna św iadczy, że p rz y p rz e b ie g u p rą d u e le k try czn eg o zac h o d z i p ro c e s e le k tro lity c z n y . W y p a d a z a te m p rz y ją ć , że g a ­ zy g o rące i w ogólności z re s z tą g a z y uw ażać n a ­ leży, p odobnie j a k ciecze, z a p rz e w o d n ik i e le k ­ tro lity c z n e . P o n iew aż zaś p o la ry z a c y a w y stę p u je i w g azach , k tó r e m a ją c h a ra k te r p ie rw ia stk ó w chem icznych, j a k w w odorze lu b w p o w ie trz u , p ro w a d z i to z ate m do w niosku, że, d ajm y , c z ą s ­ te c z k a w o d o ru ro z s z c z e p ia się n a d o d atn io i ujem n ie n a ład o w an y ion w o d o ru , a lb o ra c z e j, że ob a te io n y w w o dorze gazow ym w y stę p u ją w w a­

ru n k a c h , p rz y k tó ry c h p rz e p ro w a d z a on e le k try c z ­ ność. W n io sek te n z g a d z a się z h y p o te z ą , p r z y ­ j ę t ą p rz e z H elm h o ltza.

S. K.

— Nowa m etoda m ierzenia w ysokich tem pe­

ra tu r. M ierzen ie te m p e r a tu r w ysokich j e s t z a ­ daniem d o 'ą d niero zw iązan em , z różn y ch bow iem propo n o w an y ch d o 'ą d m etod b e z p o śre d n ią j e s t je d n a ty lk o , p o le g a ją c a n a ro z s z e rz a ln o ś c i gazów ; ale i w te j m etodzie zach o d zi zaw iłe zach o w an ie się ciał stały ch w zględem w ysokich te m p e ra tu r, te rm o m e try bow iem gazow e p o s ia d a ją ścian y s ta ­ łe, k tó ry c h ro z s z e rz a ln o ś ć nie p rz e b ie g a w sp o só b ta k p ro s ty , j a k ro z sz e rz a ln o ść cial gazow ych. D la ­ teg o te ż p. B e rth e lo t p o sz u k iw a ł m eto d y , k tó r a h y się w yłącznie n a w łasnościach gazów o p ie ra ła i nie z a le ż a ła od p o sta c i i w ym iarów naczy n ia; d ro g ę ta k ą n a s trę c z a ozn aczan ie sp ó łczy n n ik a z a ła m a ­ n ia św iatła. B a d a n ia dotychczasow e w y k azały , że zała m a n ie św ia tła p rz e z d an y gaz zm n iejsza się w raz z g ę sto śc ią teg o g a z u , zaró w n o , czy to g ęsto ść u leg a zm ian ie sk u tk ie m zm ian y ciśnienia, czy też zm iany te m p e ra tu ry ; danej g ęsto ści o d p o ­ w iada zaw sze o zn aczo n y w spółczynnik z ała m an ia św ia tła , chociaż ciśnienie i te m p e r a tu r a są p rzy - te m ro z m a ite . N a te j więc z a sa d z ie , je ż e li zna- j m y ciśnienie, p o d ja k ie m g az p o z o s ta je , oznaczyć

j

m o żn a je g o te m p e ra tu rę .— W szczeg ó łach m eto ­ d a t a j e s t dosyć zaw iła, p . B e rth e lo t s ą d z i w szak-

J

że, że z b u d u je w edług niej p rz y r z ą d , p rz y d a tn y do m ierzen ia w ysokiej te m p e ra tu ry pieców .

S. K.

— Rozchodzenie się głosu w ru rac h . P p . V iolle i V a n th ie r s k o rz y s‘a li z p rz e w o d u o ś r e d ­ nicy 3 m i d ługości 3 km, by w w a ru n k a c h ta k k o rz y s tn y c h p o w tó rzy ć d aw n iejsze dośw iadczenie Ile g n a u lta n a d ro zch o d zen iem się g ło s u w r u ­ ra c h . D o św iad czen ia p rz e p ro w a d z o n e w G re- n o b li n a ru ra c h o śre d n ic y 70 cm w y k azały , że I to n m uzy czn y , p rz e z r u r y ta k ie p rz e b ie g a ją c y , po w raca po k ilk u o dbiciach ja k o szm er, czyli tr a c i cechy dźw ięku m uzycznego. W d o św iad ­ czeniach, o k tó ry c h te r a z m ow a, o b ja w ta k i nie w y stąp ił; dźw ięki m uzyczne w ra c a ły sta te c z n ie do słu ch acza w sta n ie to n ó w m u zycznych i m ilk ły

d o p ie ro , g dy po sz e re g u odbić k o lejn y ch p rze- b ie g ły 25 km. Z au w ażo n o w szakże in n ą oko­

liczn o ść nieo czek iw an ą. T ony h a rm o n ijn e , k tó re to w a rz y s z ą tonow i z a sa d n iczem u i b rz m ią z nim w spólnie, o d d z ie la ją się od niego i w ra c a ją do słu c h a c z a p ó źn iej, an iże li to n z a sad n iczy , p rzy - czem n a s ‘ę p u ją w p o rz ą d k u o dw rotnym w zględnie

| do rz ę d u sw ego. T ak n p . g d y tonow i zasadni-

| czem u to w arzy szy p ię ć nad to n ó w h arm o n ijn y ch , 2, 3, 4 , 5, 6, to j e s t to n y w yższe od niego 2, 3, 4, 5, 6 razy , w ra c a ją one w p o rz ą d k u 6, 5, 4 , 3, 2. P o k ilk u odbiciach g a sn ą k o lejn o , w ty m ­ że sam ym p o rz ą d k u , w cześniej an iżeli to n z a s a d ­ niczy. D o d ośw iadczeń używ ane były ró żn e na-

; rz ę d z ia m uzyczne — w iolonczela, bęben, fu ja rk i I ró żn eg o ro d z a ju — a r e z u lta t w szakże b y ł je d n a ­ ki. W y k o n an o te ż dośw iadczenie n astęp n e: P rz y I o tw o rze rux-y spalono pew ną ilość m agnezu, co j w ydało p rz e c ią g ły sz m e r racy , p o pow rocie je d -

j

n a k g ło s daw ał w rażen ie s tr z a łu p isto le'o w eg o , czyli u d e rz e n ia nagłego.

(C om ptes ren d u s).

S. K.

F o to graficzna k a rla nieba. O obecnym stan ie p ra c n a d sp o rz ą d z a n ie m k a ta lo g u fo to g ra ­ ficznego k a rfy fo łograficznej n ieb a p o d a je „ N a tu ­ r ę ” n a s ‘ę p u ją c ą w iadom ość: Ze sp ra w o z d a ń ró ż ­ nych o b serw ato ry ó w o k a z u je się, że fo to g ram y n ieb a, m ające tw o rz y ć p o d staw ę k a ta lo g u , blizkie są zu p ełn e g o w ykończenia; z c sien m astu o bser- J w a to ry ó w , k tó r e w p ra c y te j b io rą u d ział, c z te ry z d jęły ju ż o sta te c z n ie fo to g ra m y w yzna­

czonych im pasów n ieb a, a osiem innych w ciągu

j

ro k u j e ukończy. W o b se rw a to ry a c h p o łu d n io ­ w o -am ery k ań sk ich p ra c e doznały z ak łó c en ia w sku­

te k z a b u rz e ń p o lity czn y ch , n a szczęście w szakże astro n o m o w ie z A u s tra lii i P rz y lą d k a D obroj N ad ziei p ra c u ją , by j e z a stą p ić . W sam ym P a - j ry ż u z d ję to 7 5 3 , a n a P rz y lą d k u 1 5 6 2 p ły t fo-

j

to g rafic zn y cb , m ający ch stanow ić p o d staw ę do u ło ż e n ia k a ta lo g u . W ym ierzan ie p o ło żen ia gw iazd na p ły ta c h ty ch j e s t j u ż rów nież w k ilk u o b ser­

w a to ry a c h zn acznie p o su m ę 'e , rach u n k o w e w sz a k ż e red u k cy e d o p iero się ro zp o częły . Co d o ty czę n a to m ia s t sam ej k a rty n ieb a, to d o tą d nie o trz y m a n o an i trz e c ie j części p o trzeb n y ch p ły t, co w szakże p o ch o d zi stą d , że p ra c a t a zw ol­

n a ty lk o p o s‘ępow ać m oże, p ły ty te bow iem m u ­ szą być przez czas d alek o d łu ższy w ystaw iane, an iż e li p o p rzed n ie.

s. K.

— Z a w a rto ś ć gazów w głębokich w a rs tw ac h WOdy b a d a ł p . D ełeliecąu e, z n an y z p ra c n ad w o­

dam i je z i o r fra n c u sk ic h . O bm yślił on w ty m ce­

l u p rz y rz ą d , k ló r y chw yta w odę we w szelkiej g łęb o k o ści i u trz y m u je j ą w z a m k n ię c iu tak iem , że j e s t o ch ro n io n ą p r z y w ydobyw aniu od w szel­

k ie g o z e tk n ię c ia z w odą o ta c z a ją c ą , re z u lta ty

w ięc n a stę p n e j a n alizy wolne są od głów nego

Cytaty

Powiązane dokumenty

Załącznik nr 2 – schemat dla nauczyciela – Czym bracia Lwie Serce zasłużyli sobie na miano człowieka. walczą o

Projekt jest to przedsięwzięcie, na które składa się zespół czynności, które charakteryzują się tym, że mają:.. 

Wolontariat jaki znamy w XXI wieku jest efektem kształtowania się pewnych idei.. mających swoje źródła już w

2 lata przy 38 to pestka… Izrael był na finiszu i to właśnie wtedy wybuch bunt, dopadł ich kryzys… tęsknota za Egiptem, za niewolą, za cebulą i czosnkiem przerosła Boże

Normą w całej Polsce stał się obraz chylącego się ku upadkowi pu- blicznego szpitala, który oddaje „najlepsze” procedury prywatnej firmie robiącej kokosy na jego terenie..

Proszę o zapoznanie się z zagadnieniami i materiałami, które znajdują się w zamieszczonych poniżej linkach, oraz w książce „Obsługa diagnozowanie oraz naprawa elektrycznych

39. Sekularyzacja jest to zmniejszenie roli religii w społeczeństwie. Sekularyzacja Prus jest to wprowadzenie luteranizmu do Prus Książęcych. Unia Protestancka i Liga Katolicka.

z~bami ścEnioncmi, z pięścią na rękojeści sztyletu.. Ale, powiedziałem d już, że Kapitan Uavastro, skoro tylko zwąchał ztlubyez, nic cofuąłby siQ przed