• Nie Znaleziono Wyników

M 1 0

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "M 1 0"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M 1 0 . Warszawa, d. 9 Marca 1890 r. T o m I X .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PREN UM ERA TA „ W S Z E C H Ś W IA T A ."

W W a rs z a w ie : ro c z n ie rs. 8 k w a rta ln ie „ 2 Z p rz e s y łk ą poc zto w ą : ro c z n ie „ 10 p ó łro cz n ie „ 5

P re n u m e ro w a ć m o żn a w R e d a k c y i W sz ec h św ia ta i w e w s z y s tk ic h k s ię g a rn ia c h w k r a ju i z ag ra n ic ą .

Komitet Redakcyjny Wszechświata stanow ią panowie:

A leksandrow icz J ., Bujw id O., D eike K., Dickstoin S., F lau m M., Jurkiew icz K ., Kw ietniew ski W ł., K ram -

sztyk S., N atanson J ., P rauss St. i ŚM sarski A .

„ W s z e c h ś w ia t11 p rz y jm u je o g ło sz en ia, k tó ry c h tre ś ó m a ja k ik o lw ie k z w ią z e k z n a u k ą , n a n a s tę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w ie rsz zw y k łeg o d r u k u w szpalcie a lb o je g o m ie jsc e p o b ie ra się za p ierw szy r a z k o p . 7 '/t

za sześć n a s tę p n y c h r a z y kop. G, za d a lsze kop. 5.

IRedaJScyi: IZ^rał^c-wsl^ie-IFrzed.znieście, 2>Tr e s .

0 OBECNEJ LUDNOŚCI

S L O P O N E Z U

(w e d łu g d r a A. P h ilip p s o n a).

S traszną była dla narodów E u ro p y epo­

k a na k ró tk o poprzedzająca w ieki średnie;

w burzach jój daw ne ludy ginęły bespo- w rotnie, a n a ich miejsce zjaw iały się takie, o ja k ic h przedtem nigd y w dziejach nie sły­

szano; przecież nigdzie przełom ten nie od ­ b ił się groźniej niż na półw yspie B ałk ań ­ skim. T u taj je d e n szczep za drugim cisnął się niepoham ow anie od brzegów D unaju ku południow i, ku k ra jo m greckim , w których przy ro d a szczodrze rossypała swoje dary, a któ ry ch g re k zniew ieściały bronić nie um iał p rzed w dzierającem i się dzikiem i hordam i północy. T e zaś hordy, które raz weszły na półw ysep zewsząd praw ie obla­

ny wodą, nieznając sztuki żeglarskiej, na- pierane od ty łu przez now ych n ap astn i­

ków, m usiały staczać ze sobą zacięte i d łu ­ gotrw ałe boje o swoje istnienie, życie, lub śm ierć. W ielka rozmaitość pionowego

ukształtow ania półw yspu pozw alała ocala­

łym szczątkom pobitych narodów u k ry ć się od prześladow ców w niedostępne ja ry i do­

liny i tam albo uledz pow olnem u i cichemu w ym ieraniu, albo wzmocnić się na siłach i liczbie i po upływ ie pewnego czasu, sze­

rząc się ze swych schronisk na wszystkie strony, znowu powrócić do stanow iska n a ­ rodu. Podczas, gdy w innych częściach E u ro p y w pierwszój połowie epoki średnio­

wiecznej nie widzim y ju ż poruszeń zbioro­

wych w narodach, na półw yspie ru ch y trw a ły jeszcze długi czas aż do początku czasów nowożytnych, czyli do chw ili u tr w a ­ lenia się turków nad Bosforem. F alow anie to narodów udzielało się we w szystkie stro ­ ny półw yspu, daw ało się odczuwać aż w P e ­ loponezie. P od wpływem tych w arunków m ogłaby się w środkow ej i południow ej G recyi ostatecznie w ytw orzyć taka sama pstra m ięszanina ludów, ja k ą widzimy w północnej części półw yspu. Tem u j e ­ dn ak stanęły na przeszkodzie przymioty ducha greckiego — jego zdum iewająca ży­

wotność, giętkość i siła asym ilacyjna — k tó ­ re zdołały utrzym ać przy życiu języ k , k u l­

tu rę, sposób m yślenia i urządzenia helenów.

G ien iju sz H ellady um iał obce i niesforne

(2)

146

W SZECH ŚW IAT.

Nr 10.

żyw ioły etniczne, osiadające w arstw am i na gruncie greckim , za każdym razem ująć w karb y , p rz etraw ić i z biegiem czasu w y­

tw orzyć z nich żyw ioł grecki; m usimy j e ­ dn ak nadm ienić, że p rzem ian a obcych ży­

wiołów nie obyła się bez zm ian w samym charak terze greckiego gienijuszu. Owocem zw ycięstw a greków otrzym anego w ten spo­

sób nad cechami różnych ludów , o siadają­

cych w P eloponezie je s t naró d znany dziś pod nazwą, now ogreckiego. N a pytanie, ja k ie żyw ioły złożyły się na w ytw orzenie

now ogreków , odpow ie nam historyja.

W epoce roskw itu H e lla d y P eloponez zam ieszkany by ł w yłącznie przez hellenów , podzielonych n a m nóstw o różniących się d y jalek tain i plem ion; różnice te b yły tak znaczne, że plem iona te uw ażały się za n a­

ro d y od dzielne, k tó re n ieraz w ystępow ały do w alki z sobą,. T ak i stan trw a ł do chw ili panow ania rzym skiego, a raczćj do w pro­

w adzenia ch ry sty jan izm u . D w a te zdarze­

nia sp raw iły, że rozm aite plem iona greckie sk u p iły się w je d n o lity pod w zględem ję z y ­ kowym n aró d , k tórego je d n a k m owa jesz­

cze na sch y łk u starożytności ró żn iła się znacznie od mowy greków bizantyjskich, azy jaty ck ich i afrykańskich, zanieczyszczo­

nej przez p ierw ia stk i b arb arzy ń sk ie.

P ie rw sz y m napływ ow ym żyw iołem w G re- cyi byli osadnicy rzym scy sprow adzeni do K o ry n tu i k ilku innych m iejscowości, k tó ­ rz y je d n a k z pow odu m ałćj liczby szybko ulegli zgreczeniu. R azem z rzym ianam i przybyli do P elo p o n ezu żydzi i założyli tu ­ taj dość znaczne osady, k tó re p rz e trw a ły przez cały ciąg w ieków średnich. W epo­

ce K om nenów żydzi m ieszkali w znacznój liczbie w K o ry n cie i P a tra sie , gdzie o d d a­

w ali się rękodziełom , głów nie zaś tkactw u (z jed w ab iu ), wówczas bardzo rospow szech- nionem u w G recyi. O żydach w P elo p o n e­

zie wspom ina na początku X V w ieku filo­

zof P la th o n ; około 1450 r. istn iało k ilk a od­

dzielnych osad żydow skich w p obliżu L a- cedem onu i M istry.

Za panow ania tu rk ó w m ało słyszym y o żydach, a następnie w wirze rew olucyi greckiej w ra z z tu rk a m i wym ieceni zostali z całćj p rz estrze n i P elo ponezu , tak, że w chw ili obecnój n a obszarze Peloponezu niem a ani jed n eg o żyda. J e d y n y m śladem

ich istn ien ia jest p arę przechow anych nazw miejscowości, dowodzących zam ieszkania ich niegdyś przez żydów, np. H eb raio - nesi (w yspa żydowska). P lem ię żydow skie, pom imo 2000 la t przebyw ania w G recyi, odosobnione od ludności krajow ćj m urem swoich obyczajów odrębnych, oraz ry tu a­

łem , w niczem nie w płynęło i nie wniosło nic nowego do życia i k rw i hellenów . T ym sposobem epoka w ędrów ki narodów zastała P elop on ez w yłącznie greckim . W praw dzie żyw ioł ten grecki zachow ał zaledw ie cień daw nśj świetności; nędznem i m oralnie i ma- tery ja ln ie byli potom kow ie starożytnych greków ; k ra j zubożały i w yludniony; z a ra ­ za p rzetrzeb iła ludność kilka razy; nie było świeżej siły w narodzie, aby zapełnić b ra k ludności. W szystko to je d n a k było niczem w porów naniu z tem, co miało nastąpić.

W trzecim wieku po C hr. zjaw iły się na gruncie Peloponezu, ja k zw iastun n ie­

szczęścia, pierw sze h ordy barb arzyń ców . Pom iędzy rokiem 250 a 270 w padli do P e ­ loponezu gotow ie, h e ru le i różne plem iona słow iańskie przez Istm , złupili K o ry n t, A r ­ gos, T egeę, S p artę i um knęli z łupam i tam , skąd przyszli. Bez p orów nania gorszem było najście gotów pod wodzą A lary k a, którzy w latach 395 — 396 spustoszyli ogniem i mieczem Peloponez, poczem cof­

nęli się, pozostaw iając jak o ślad swego p o ­ bytu pustkow ia i ruiny.

W r. 467 nadeszły tłum y w andalów pod wodzą G enzerycha i d otarły, znacząc swój pochód pożogą i m ordem , aż do po łu d n io ­ wych krańców półw yspu, gdzie pod T enae- ro n spotkała ich porażka od dzielnych gó ­ ra li z plem ienia M ani. T e pierw sze n a ja z ­ dy zrobiły miejsce w nieszczęsnym k ra ju na nową ludność. K ied y w r. 529 zam knię­

to szkoły filozoficzne w A tenach, ocalała od m ordów ludność p rzy jęła chrześcijań­

stwo i je d y n ie tylko górale m anijoci pozo­

stali jeszcze w ierni religii przodków.

G dy za panow ania J u sty n ija n a (527 do 565) pierw sze zastępy słow ian w kraczały na półw ysep B ałkański, ludność helleńska była mocno przerzedzona. B y ł to tylko początek zalew u, k tó ry m iał ogarnąć cały półw ysep w raz z Peloponezem . W k ró t­

kim czasie cały P eloponez był o k ry ty osa­

dam i słow ian tak gęsto, że o trzym ał naw et

(3)

nazw ę „S clavinia”. Słow ianie zajęli wszy­

stkie ziemie półw yspu, a grecy cofnęli się przed nim i do m iast w arow nych, które wtenczas pomimo w yludnienia półwyspu tak zostały przepełnione, że część miesz­

kańców przeniosła się do K onstantyno­

pola.

Niem ożebnem je st, ja k to niektórzy utrzy­

m ują, aby w zalew ie słow ian, cała helleń­

ska ludność P elo p o n ezu m iała wyginąć.

G dyby ta k było, to niezrozum iałą byłaby następnie szybkość, z ja k ą słow ianie shel- lenizow ali się; dlaczego zresztą słow iańskie nazw y miejscowości znajdujem y wszędzie na wsi, podczas gdy m iasta pow szechnie u trzy m a ły swoje starohelleńskie nazwy?

Słow iańskie nazw y miejscowości rossiane są po całym półw yspie, przytem najlicz­

niejsze są w A rk a d y i, A chai, E lidzie, Mes- senii, w T ajgecie i dolinie E u ro tu . Gęstą m usiała być ówczesna słow iańska ludność P eloponezu, jeżeli dziś po ty lu p rz ew ro ­ tach, po hellenizacyi i późniejszych n a ja z ­ dach tyle jeszcze nazw się zostało. G odną jest przytem uw agi okoliczność, że nazw y u trzym ały się, podczas gdy mowa, do któ ­ rej one należą, daw no znikła z tych okolic.

Z początku słow ianie pod swoimi naczel­

nikam i czyli żupanam i zachow ali zupełną niepodległość względem greków , osiadłych głów nie po m iastach. A żeby cios stanow ­ czy zadać tym ostatnim , połączyli się z sa- racenam i, ale w krw aw ej bitw ie pod m ura- mi P a tra s zgniecione zostały przez greków połączone w ojska (805 albo 807 r.). B itw a ta dodała otuchy hellenom i odtąd rospo- czynają oni z kolei rzeczy system atycznie naciskać słow ian. D lategoto następne stu­

lecia m ają niezm ierne znaczenie dla etno­

grafii półw yspu, bo w ciągu nich dokonane zostało zupełne shellenizow anie słow ian przy pom ocy naprzem ian oręża, środków pokojowych i krzyża. P o bitw ie pod P a ­ tras znaczna część słow ian stała się zależną od kościoła w P atras; wielu też greckich, lub zgreczonych kolonistów z całego pań­

stw a bizantyjskiego zostało osiedlonych w ich obwodzie; liczne k lasztory zostały um yślnie założone w różnych punk tach P e ­ loponezu w celu krzew ienia chrześcijań­

stw a. Je d n a jeszcze próba wybicia się z pod ! w ładzy greków była zrobiona przez sło- I

w ian w r. 849, ale skończyła się ostatecz- nem ich podbiciem. Słow ianie, podzieleni na m nóstwo drobnych plemion, niem ający stałego rządu, uledz musieli grekom , posia­

dającym silny rz ąd cen traln y w Bizancy- ju m i porządną organizacyją państwową.

W r. 940 naw et najw ięcej niepodległe szcze­

py słowiańskie, M elingierzy i E zeryci zm u­

szeni zostali przy jąć chrześcijaństw o. R ó­

wnolegle z przyjm ow aniem chrześcijaństw a szło też hellenizow anie słow ian, tak, że ju ż w wieku X I nic nie słyszym y o narodow o­

ści słowiańskiej w P eloponezie.

Spojrzyjm y teraz, ja k ie zm iany je d n o ­ cześnie odbyw ały się w sam ychże grekach.

Społeczeństw o to aż do najścia słow ian róż­

niło się wielce od bizantyjczyków mową i duchem czysto helleńskim ; przeciw ień ­ stwo tych żyw iołów u w yd atn iło się n a jle ­ piej w pow staniach hellenów przeciw ko w ładzy centralnej w latach 727 i 823. H i­

storyk P rokopijusz (w. V I) tw ierdzi, że za niego jeszcze u trzym yw ały się staro- greckie nazw y miejscowości. P o najściu słow ian w strząśnięte i osłabione szczątki

| greków z konieczności m usiały szukać opar- I cia we władzy centralnej, czyli w B izancy-

! ju m . W tedyto mnóstwo kosm opolitycz- I nych wychodźców bizantyjskiego pocho­

dzenia napełniło m iasta greckie; teraz do-

i

piero bizantynizm w siąkł do mowy, pań­

stw a i kościoła; g recka nazw a n aro du „Hel- lenes” ustępuje, a natom iast p ojaw ia się bi­

zantyjska „R hom aei”. O prócz tego społe-

j

czeństwo greckie p rzy jęło niektóre cechy

| słow iańskie, orazslaw izm y dom ow y. Z hel-

| lenów zbizantynizow anych i ze słowian

! shellenizow anych pow stała nowa m ięszani- na etniczna, k tó rej m ożnaby nadać nazwę peloponesczyków dla odróżnienia od innych żywiołów, wówczas stanow iących lud d a ­ wnej H ellady . W kronice m oreityckiej (1205 r.), k tó ra stanow i naj pierw sze źródło historyczne z owego czasu,odźw ierciedlony już je s t now y przełom , k tó reg o doznała mowa grecka: tu ju ż nazwy słowiańskie i starogreckie przeszły w nowogreckie. J e ­ dynie tylko waleczni górale w krajach M a­

ni i T rak o n ii o p arli się na pewien czas zbi-

zantynizow aniu. Żywioł nowogrecki, czyli

peloponesczycy, bardzo szybko rospostarł

się po całym Peloponezie; wpływowi jego

(4)

148

W SZECH ŚW IAT.

Nr 10.

uległy pozostałe szczątki słow ian i staro-

j

greków i nad w szystkiem zapanow ała mo-

j

wa now ogrecka.

Tym sposobem pierw sze obcoplem ienne najście, którego następstw em były liczne osady przybyszów w Peloponezie, zakoń­

czyło się św ietnym tryum fem hellenizm u.

W procesie asym ilacyjnym , którego osta­

tnie działania trw ały do końca w ieku X V , słow ianie doszczętnie zleli się z grekam i w j e d n ę całość narodow ą; właściw ości j e ­ dnak ducha i m ow y tój nowój narodow ości tak dalece były greckiem i, że słusznie na­

zwaną. została now ogrekam i. I w tym r a ­ zie żyw ioł staro g reck i jeszcze ra z dowiódł swojój niepospolitej żyw otności, przeciw nie słow iański dziw nój łatw ości asy m ilo wania się. P o d w ielom a je d n a k w zględam i fakt w kroczenia sło w ian na półw ysep m iał w iel­

kie znaczenie d la etnografii. Świeże szcze­

p y słow iańskie wlały now ą krew w żyły starzejącćj się H ellady. S łow ianie w chw ili w kraczania do P elo p o n ezu pozbyli się ju ż pierw otnój swojój dzikości, ju ż bowiem w T essalii zajm ow ali się upraw ą roli. T e ­ raz słow ianie, zaledw ie u staleni na nowych g ru n tac h , rzucili się ze zdw ojoną energiją do rolnictw a i hodow li trzó d . G ospodar­

stw a w iejskie nanow o zostały odbudow ane, ziem iopłody z rozm aitych stro n p o p ły n ę­

ły do ry n k ó w greckich, a w miastach nanow o z a k w itł p rzem ysł i handel. P o w ie­

kach niedoli dla H e lla d y znow u nastąpiła era świetności. I nie m ogły tem u p rze­

szkodzić żadne n a p a d y barbarzyńców , gdyż z siłą byw ały o d p ieran e i nie pozostaw iały osadników w k ra ju : w ten sposób p rzem i­

nęły bez śladu d la P elopo nezu napad sara- cenów w 881 r. i b u lg aró w w 996 r.; m ia­

sto K o ry n t naw et po w zięciu go i złupieniu w 1147 r. przez norm anów nanow o się pod­

niosło. A le ju ż w drugiój połow ie w. X I I zaczyna się upadek G recyi, k tó ry trw ając bez p rzerw y aż do naszego stulecia, p o g rą­

żył kraj cały w nędzy i ciem nocie i odebrał m u w szelkie znaczenie polityczne. Złe rz ą ­ dy, w yzysk haniebny i rozwój arystokracyi kosztem in n y ch klas za cesarstw a b izan ty j­

skiego d o p ro w a d ziły kraj do takiego stanu, W ten sposób w szelkie w arunki p rzyg oto ­ wane były, ażeby P eloponez uleg ł z łatw o ­ ścią obcemu najezdcy.

W ro k u 1204 zachodni rycerze, głównie z F ran cy i północnej, po założeniu w K o n ­ stantynopolu cesarstw a łacińskiego, w ta r­

gnęli do P eloponezu. N ajazd ten tem był odm ienny od poprzedniego, że dokonany został przez garstkę w ojow ników bezżen- nych, którzy mogli podbić ludność grecką, ale nie mogli nic w nićj zmienić.

Zaledw ie też w roku 1249 rycerzom u d a ­ ło się dokonać podboju G recyi, grom iąc słowian T ajg etu , którzy je d n i jeszcze za­

chow ali niepodległość, aliści ju ż w roku 1262 grecy nanow o się podnoszą i pow staje despotat M istry. Jednakże up ły n ęły dw a wieki, zanim panow anie francuzów upadło w Peloponezie.

W spółcześnie z podbojem francuzów i we- necyjanie zabrali m iasta nadbrzeżne G re ­ cyi, takie ja k M ethoni, K oro ni, N aupliją i t. d. D opiero w roku 1540 w enecyjanie ustąpili ostatnie z tych m iast turkom . A ż e ­ by uzupełnić obraz najazdów, powiem y, że naw et hiszpanie w dzierali się do P elopo­

nezu: w r. 1381 hiszpańscy najem nicy za­

ję li tu większe posiadłości ziem skie na zachodniem i południow o-zachodniem wy­

brzeżu.

(c. d. nast.).

S tefa n Stetkiewicz.

Sole potasu i sole sodu.

Z pięciu pierw iastków : lity nu , sodu, p o ­ tasu, ru b id u i cezu, znanych w chemii pod nazw ą m etali alkalicznych, w przem yśle dwa głów nie są stosowane, sod i potas i to pi-zeważnie w połączeniu z innem i p ie r­

w iastkam i, rzadziój w stanie m etalicznym . O badw a te pierw iastki w własnościach swo­

ich, a rów nież we w łasnościach swych związków dużo posiadają podobieństw a.

K ażdem u zw iązkowi potasow em u — z b a r­

dzo nielicznem i w yjątkam i — odpow iada podobny zw iązek sodowy.

Uważnie przyglądając się rozw ojow i w za­

kresie zapotrzebow ań soli potasu i sodu,

dostrzedz można w przem yśle dążenie do

(5)

zastąpienia zw iązków potasu zw iązkam i so­

du. G łów ną tej dążności przyczyną jest ta okoliczność, że przy ro d a dostarcza nam sodu w postaci jego zw iązku z chlorem — jak o soli kuchennej — w najrozm aitszych miejscowościach w niew yczerpanej prawie obfitości, podczas gdy sole potasu w równie dostępnych form ach zn ajd u ją się w znacz­

nie mniejszej ilości, tak, że przed o d k ry ­ ciem źródeł soli potasow ych w Starsfurcie naw et d aw ał się dość dotkliw ie uczuwać b rak potasu.

P oniew aż fala sodu płynie w naturze ob­

ficiej, przeto zw iązki sodu tańsze są od od­

pow iednich zw iązków potasu. W łaściwie wszakże, ze w zglądu na cenę, winniśmy odróżnić dwie g rupy. P ouczający p rzy­

kład stanow ią w tym w zględzie chlorow co­

we połączenia potasu i sodu. Jodek sodu je st droższy od jo d k u potasu. Ten sam stosunek cen zn ajdujem y w brom ku sodu i brom ku potasu. N atom iast chlorek sodu je s t znacznie tańszy od chlorku potasu.

P rzeciw ieństw o to pochodzi z jednej strony stąd, że brom i jo d w skutek swćj rzadkości są składnikam i drogiem i, podczas gdy chlor je st tani, z drugiej zaś stąd, że sod ma m niejszy (23) ciężar atom u niż potas (39) i w skutek tego procentow o więcej zużyw a drogiego sk ład n ik a (jodu, brom u) przy łą ­ czeniu się z nim , aniżeli potas, ja k to łatw o w yw nioskow ać z obliczeń stechijom etrycz- nych. T ak np. w jo d k u sodu na 23 części na wagę sodu p rzy p ad a 127 części jo d u , a w jo d k u potasu n a ' 39 części potasu 127 jodu. W stu przeto gram ach jo d k u sodu zaw artych je st 84,66 g jo d u , a w stu g r a ­ mach jo d k u potasu ty lko 76,50 g jodu.

P rz y p a d k i wszakże, w których zw iązki sodu droższe są od związków potasu, stan o ­ wią w yjątki; zw ykle połączenie sodowe znacznie je s t tańsze i oto powód, dla którego panow anie związków potasowych w przem yśle coraz bardziej je st ograniczo­

ne. R ozejrzyjm y się nieco szczegółowiej w zachodzącym tu stosunku na kilku przy­

kładach.

Potaż, czyli w ęglan potasu je s t tem po­

łączeniem potasowem , które do końca m i­

nionego stulecia w olbrzym ich ilościach by­

ło zużywane. C iału tem u odpow iada w ę ­ glan sodu, czyli soda. P otaż otrzym yw any

był daw niej według dość surow ego sposo­

bu. G łów nie zadaw alniać się musiano tym potasem , który wessały w siebie wraz z w o ­ dą z g ru n tu i skoncentrow ały w postaci soli rośliny jak o niezbędną część składow ą swe­

go ciała. P rzez spopielanie roślin lądo­

wych, bardziej niż m orskie obfitujących w potas, otrzym yw ano surow y m ateryjał do wydobywania potażu. S palano lasy ca­

łe, a niew ielka pow stała stąd ilość popiołu daw ała jeszcze m niejszą ilość w ęglanu p o ­ tasu. G dy je d n a k udało się fabrycznie otrzym ać węglan sodu z soli kuchennej, n a ­ tenczas potaż m usiał sodzie ustąpić. P r z e ­ sądy, z jakiem i w ystępowano przeciw tem u now atorstw u, potrafiono zwalczyć w ten p ro sty sposób, że n a ry n k u ochrzczono sodę nazw ą am erykańskiego potażu.

P ro d u k cy ja sody pociągnęła za sobą zw iększenie produkcyi tw ardego m ydła so­

dowego zam iast m azistych m ydeł potaso­

wych. N iepotrzeba ju ż było otrzym yw ać m ydła sodowego na drodze ubocznej — z m ydła potasowego i soli kuchennej, o trzy ­ m ywano je bespośrednio przez zm ydlanie tłuszczów ługiem sodowym.

P odobnie ja k w fabrykacyi m ydeł, tak też i w fabrykacyi szkła tanie otrzym y­

wanie sody w yw ołało przew rót. M iejsce szkieł potasow o-w apiennych coraz więcćj zajm ow ały nieco tw ardsze i mniej trudno- l topliw e szkła sodowo-wapienne.

Oszczędności, ja k ie zyskano w skutek tej zamiany potażu przez sodę, tak są w iel­

kie — wobec dużego zapotrzebow ania do- pieroco opisanych ciał — że dziwić się nie­

m ożna, iż w powyższych fabrykacyjach za­

m iana ta szybciej nastąpiła, aniżeli w w y­

robie tych zw iązków potasu, których zbyt znacznie jest m niejszy. Silna wszakże kon- k uren cy ja w życiu ekonom icznem , m ogą­

ca być skutecznie przeprow adzona jed y n ie przez um iejętne w yzyskanie n ajd ro b n ie j­

szej przew agi i tu długo czekać na zm iany nie pozw alała. N aw et w fabrykacyi mniej ważnych zw iązków potasu uczyniono próbę zastąpienia ich przez odpow iednie związki sodu.

Dotyczy to np. dw uchrom ianu potasu, któ ry w farbierstw ie bardzo je st używ any.

Otóż, od mniój więcej sześciu la t sk u tecz­

nie konkuruje z nim podobnie działający

(6)

150

w s z e c h ś w i a t .

Nr 10.

i tańszy d w u ch ro m ian sodu. Zwycięstwo p rzech y la się to na je d n ę , to na d ru g ą s tro ­ nę i zapew ne uprzedzenia i przesądy dużo tu przem aw iają za u p artem trzym aniem się dw uchrom ianu potasu. Jednocześnie p r a ­ wie w przem yśle farbierskim zrobiono p ró ­ bę w prow adzenia żelazocyjanku sodu za­

m iast żelazocyjanku potasu, używ anego do otrzym yw ania niebieskiego b arw n ik a.

P od nazw ą p rz etw o ru k am ien ia w innego (W ein ste in p rap a rat) p ierw o tn ie rozum iano kw aśny siarczan potasu, p ow stający ja k o p ro d u k t uboczny p rz y p rzeróbce kam ienia winnego. Otóż i tutaj — p rz e tw ó r ten od lat kilku w ielkie m a znaczenie w fa rb ier- stwie — zastąpienie zw iązku potasowego p rzez sodow y praw ie całkow icie się ju ż udało. G d y w skutek znacznego za p o trze­

bow ania ow ego kw aśnego siarczanego p o ­ tasu fa b ry k i kw asu w innego w yrabianego z kam ienia winnego, nie m ogły go w żąda­

nej ilości dostarczać, u tw o rz y ła się now a gałąź fabrykacyi, gdzie b espośrednio kw aś­

ny siarczan potasu w y rab ian o . O becnie zaś, po zastąpieniu tego p rz e tw o ru k w aś­

nym siarczanem sodu, większość fabry k chem icznych w cennikach swych p rzytacza pod nazw ą „ W e in ste in p ra p a ra t” w prost kw aśny siarczan sodu. I n aw et przetw ó r ten w n iek tó ry c h razach o trzy m u je się f a ­ brycznie w prost z soli glau b ersk iej (obo­

jętn eg o siarc zan u sodu) i kw asu siarcza­

nego.

Ja k o dalszy p rz y k ła d owój tendencyi w rozw oju technicznym , p rzytoczym y łu g Javellea (eau de Jav e lle ), m ający zastoso­

w anie w b lich arn iach . P ow stan ie swe p rz e­

tw ór ten zaw dzięcza czasowi, k tó ry z n a jd o ­ w ał się pod panow aniem potażu i dlatego za pu n k t wyjścia i tu taj potaż by ł w ybrany.

N a odpow iedni przetw ó r sodow y zw rócił uw agę L a b a rra ą u e dopiero w 38 la t później i dlatego p rzetw ór sodowy (ro stw ó r c h lo r­

ku sodu i podchloronu sodu) pow inien się nazyw ać „eau de L a b a rra ą u e ”; lecz nazw ę

„eau de J a v e lle ” przeniesiono i na ten n o ­ w y p rz e tw ó r bielący, k tó ry obecnie praw ie w yłącznie je s t używ any.

R ów nież co do ch lo ra n u potasu, probo- wano w o statn ich czasach zastąpić go chlo­

ranem sodu. P o m ijając ju ż inn e w’zględy, p rz em aw iają za tem zastąpieniem w sztuce

leczniczej przedewszystkiem względy fizy- jologiczne. W ed ług badań Stokvisa chlo­

ra n sodu je s t cztery razy słabszą tru cizn ą niż chloran potasu, a posiada własności d e ­ zynfekcyjne w tym sam ym , co i ten ostatni, stopniu.

Na szeregu przykładów widzieliśm y, że w p reparatach technicznych tańszy sód mo­

że zastąpić potas. Znany p rzyk ład, w k tó ­ rym to nie jest możliwe, stanow i saletra, o ile służy ona do p rzy rzą d zan ia prochu strzelniczego. Zw ykła saletra, czyli azotan potasu, nie daje się tu zastąpić przez azo ­ tan sodu, czyli saletrę chilijską, poniew aż ta ostatnia je s t hygroskopow a i spow odo­

w ałaby zamoczenie prochu.

W ogóle jed n ak przyznać m usim y, że technika doskonale może się obejść bez p o ­ tasu, a zap atru jąc się na to z wyższego s ta ­ now iska gospodarki lud zkiej, przyznać trzeba, że je stto naw et bardzo pożądane.

Rośliny do wzrostu swego w ym agają ko­

niecznie soli potasowych, które w tym razie nie m ogą być zastąpione przez sole sodu.

W yczerp anem u przeto grun tow i obszarów up raw n y ch koniecznie dostarczać musimy zw iązków potasu, je ś li w ydajność tego g ru n tu nie ma się zm niejszyć i cała pro- dukcyja ro ln a nie ma być zagrożoną.

P o tas przeto należy do rolnictw a. P r z e ­ m ysłow i sod pow inien i m oże w ystarczać.

M. Fl.

W S T A N A C H ZJEDNOCZONYCH

A M E R Y K I PÓ Ł N O C N E J.

(C iąg d a ls zy ).

T akich stacyj zależnych od „Signal Offi­

ce” było w r. 1888, p o dług ra p o rtu d y re k ­ to ra (C h ief Signal Officer) 160, w łączając w to i 24 stacyj k anady jskich. O prócz te­

go 288 stacyj p ryw atnych niezależnych od

rz ąd u , korzystających tylko z ułatw ionych

przesyłek telegraficznych, nadsyłało w ty ch ­

(7)

że sam ych term inach swoje spostrzeżenia w wym ienionym ro k u . P rzytoczone liczby dają, nam w yobrażenie o skali, na ja k ą cała ta spraw a je s t prowadzoną.. W ydatki p o ­ noszone przez rząd n a tę organizacyją prze­

noszą 1 0 0 00 00 dolarów rocznie; praw ie po­

łow a tój sum y w ypada na płace i u trzy m a­

nie osób, zaliczonych do służby wojskowej, a zajętych p rzy stacyjach; około 170000 dolarów rocznie wychodzi na opłacenie za­

rządom telegraficznym pryw atnym należ­

ności za przesyłanie depesz. W iększa część bowiem depesz „urzędu sygnałow ego” (Si- gnal office) przechodzi przez d ru ty tow a­

rzystw telegraficznych akcyjnych nie bes- płatnie, ale po bardzo niskich cenach. Z re ­ sztą „urząd sy g n ało w y ” posiada około 3000 kilom etrów teleg rafu przez siebie założo­

nego i utrzym yw anego dla celów m eteoro­

logicznych, przeprow adzonego w takich stronach, k tó re dla przedsiębierstw p ry w a ­ tnych nie p rzedstaw iają żadnych korzyści, ja k na granicach tery to ry jó w indyjskich, a także i w pew nych m iejscach wybrzeży.

T e linije, jak k o lw iek dochodu bespośre- dniego p raw ie żadnego nie przynoszą (cho­

ciaż mogą być używ ane i przez publiczność), jed n ak ju ż n iejednokrotnie ważne oddały m arynarce usługi w przy p ad k ach burz i ro z­

bicia statków .

T a organizacyja czysto wojskowa służby m eteorologicznój ju ż j ą mocno w yróżnia od takiejże służby europejskiej.

P rócz tego trzy są głów ne właściwości system atu am erykańskiego, nadające mu cechę zupełnie odręb n ą od system atów eu­

ropejskich. Są to: 1) jednoczesność spo­

strzeżeń, 2) sposób przesyłania depesz me­

teorologicznych i 3) sposób podaw ania do wiadomości publicznej prognoz o p rz y ­ szłym stanie pogody i ostrzeżeń o groźnych zjaw iskach.

O pierw szym punkcie już wyżej wspo­

m nieliśm y. O prócz spostrzeżeń, robionych trzy razy dziennie, o godz. 7 rano, 3-ój po poł. i 11 wiecz. p o dług czasu miejscowego każdej stacyi, robią się jeszcze spostrzeże­

n ia w tych sam ych term inach, ale podług czasu w aszyngtońskiego, a ściślej p odług czasu po łu d n ik a 75 na zachód od G reen- wich. P o łu d n ik ten przechodzi cokolw iek na wschód od W aszyngtonu. Te właśnie

obserw acyje jednoczesne służą do ułożenia m ap synoptycznych '): m apa na zasadzie takich obserwacyj ułożona je s t rzeczyw i­

stym obrazem stanu pogody w uważanej chw ili na danym obszarze. Tym czasem w E u ro p ie mapy synoptyczne są układane z obserw acyj, robionych n ap rzy k ład o godz.

7 zran a podług czasu m iejscowego, a więc w rzeczywistości zaw ierają elem enty m eteo­

rologiczne, odnoszące się do różnych chw il.

Jeżeli bowiem w W arszaw ie je s t godzina 7 ranO, w tedy w Hambux-gu je s t dopiero kw adrans na siódmą, a w P ary żu trzy k w a ­ dranse na szóstą: m apa więc, p rzed staw ia­

ją c a spostrzeżenia, robione wszędzie o go­

dzinie 7 zrann, zaw iera właściwie dane, odnoszące się nie do tój samej chw ili, ale do chw il różnych. A m erykański system at nie przedstaw ia tój niedogodności. Zresztą i system at europejski przedstaw ia także pe­

wne korzyści; rozbiór wszakże tego py tan ia nie należy do zam iaru niniejszej pracy.

D ru g ą cechą ch araktery styczn ą system a­

tu am erykańskiego, niezm iernie ważną, je s t sposób p rzesyłania depesz m eteorologicz­

nych. J a k to wspom nieliśmy wyżej, we 20 do 30 m inut po zrobieniu obserw acyi, każda stacyja je st obow iązana przesłać d ro ­ gą telegraficzną wiadomość o elem entach m eteorologicznych do B iu ra centralnego w W aszyngtonie. Otóż depesza ta nietylko idzie bespośrednio do W aszyngtonu, ale j e ­ dnocześnie w obieg (circuit) są włączone w aż­

niejsze m iasta i pew ne stacyje m eteorolo­

giczne, tak, że jednocześnie biuro cen traln e i te w szystkie inn e stacyje otrzym ują b es­

pośrednio wiadomości, niezbędne do ułoże­

nia m apy synoptycznej. T ym sposobem trzy razy dziennie, w term inach oznaczo­

nych co do m inuty przez d y re k to ra u rzędu sygnałowego (C hief signal officer) k u rsu ją we w szystkie strony depesze m eteorologicz­

ne w całych Stanach Zjednoczonych; każda z nich przebiega oznaczoną z góry drogę i jednocześnie je s t otrzym yw aną na wszyst­

kich punktach, w k tó ry ch je s t potrzebną.

To zapew nia tę niesłychaną szybkość, z j a ­ ką wiadomości i prognozy meteorologiczne

') O znaczeniu m a p sy n o p ty czn y ch p a trz M ohn, M eteo ro lo g ija, str. 184 i n ast.

(8)

152

W SZECH ŚW IAT.

Nr 10.

roschodzą się w S tanach Z jednoczonych A m ery ki północnej, ale zarazem system at tak i je st tylko tam możliwym, p rzy jed n o - stajności zarząd u państw ow ego na ta k w iel­

kim obszarze. W E u ro p ie p rzep ro w ad ze­

nie takiego system atu je s t niepodobnem do uskutecznienia.

U rz ęd n ik służby m eteorologicznej, k tó ­ ry je s t obow iązany znajdow ać się n a stacyi telegraficznej w czasie p rz eb ieg an ia tych depesz, odbiera je , p rz e ra b ia n a form ę zro ­ zumiałą, dla w szystkich, u k ła d a sp raw o zd a­

nie i przedsiębierze w szystkie środki z g ó ­ ry obm yślane, aby te spraw o zd an ia r ó ­ w nie ja k i przew idyw ania o stan ie pogo­

dy doszły do wiadom ości osób interesow a­

nych.

W sk u te k takiego u rząd zen ia możliwe by ­ ło zorganizow anie oddzielnej m iejscowej służby m eteorologicznej w wielu Stanach, zadosyć czyniącej pew nym potrzebom m iej­

scowym, a je d n a k w łączonej do system atu ogólnego, k tó ry d la w szystkich stanów j e ­ dnakow o funkcyjonuje. T akie „S tate W ea- th e r Services” zn ajdow ały się w ro k u 1885 w stanach: A labam ie, Illin o is, In d y jan ie , M innesocie, N ebrasce, O hio i Tennessee.

W E u ro p ie p rzy przesyłaniu depesz me­

teorologicznych p rz y ję to system at cyfrow y, to je st, że cała depesza sk ład a się z samych cyfr, ugrupow anych w pew ien um ówiony sposób. W A m eryce obm yślono i nny sy­

stemat: ułożono m ianow icie w tym celu oso­

bny słow nik z w yrazów , niem ających, same przez się, żadnego znaczenia, ale k tóre urzędnik służby m eteorologicznej je s t obo­

wiązany rozumieć. D ośw iadczenie poka­

zało, że p rzy system acie am erykańskim da­

leko mniej przytrafia się om yłek, aniżeli p rzy system acie europejskim ,

t T rzecim nakoniec rysem ch a rak tery sty - cznym system atu am erykańskiego je s t spo­

sób do prow adzania do wiadom ości pub licz­

nej prognoz m eteorologicznych i i-óżnego ro d z aju ostrzeżeń. W E u ro p ie najw cze­

śniej w trz y godziny po obserw acyi z a ­ czy n ają z biur cen traln y ch m eteorologi­

cznych ; w ychodzić prognozy i ostrzeżenia;

ale nieraz u p ły n ie 20 godzin, zanim się dostaną do o statniego m iejsca przeznacze­

nia, a więc w łaściw ie pod koniec ju ż tego pery jo d u czasu, na k tó ry p ro g n o z a została

postaw ioną. I to jeszcze odnosi się do k ra ­ jó w , w k tó ry ch kom unikacyje pocztowe i telegraficzne są należycie rozw inięte: w ie­

m y dobrze z doświadczenia, że są w E u ro ­ pie ogrom ne przestrzenie, na któ ry ch i we 20 dni później niepodobna się dowiedzieć, bez łożenia znacznych kosztów, ja k a pro­

gnoza była na dany dzień postaw ioną. Do rospow szechnienia spraw ozdań i prognoz m eteorologicznych służą w E u ro p ie p rz e­

ważnie gazety; nadto buletyny z p ro g n o za­

mi p rzylepiają się na niek tórych placach publicznych, rossyłają do abonentów , z p o r­

tów zaś w ychodzą rospo rządzenia do w y­

staw iania na w ybrzeżach m orskich sygna­

łów burzowych. T e ostatnie składają się z trzech b ry ł gieom etrycznych: kuli, walca i ostrokręgu. K om binacyje ich i sposób zawieszenia służą do dania odpowiednich ostrzeżeń, z którem i m arynarze są obe­

znani.

Tym czasem w A m eryce z W aszyngtonu najpóźniej w p ółtorej godziny po zrobieniu obserwacyj ju ż w ychodzą prognozy gotowe.

P oniew aż pierw sza obserw acyja przypada na godzinę 7 zrana p o dług czasu waszyng­

tońskiego (ściślej pod łu g czasu 75 po łudni­

k a n a zachód od G reenw ich), przeto ju ż o wpół do dziew iątej z ran a prognozy z W a ­ szyngtonu mogą wychodzić. W godzinach wczesnych zran a posiadają je zatem wszy­

stkie stacyje i p o rty . O deb ran e depesze z prognozam i i ostrzeżeniam i rospowszech- niają się dalej najrozm aitszem i sposobami.

N aprzód w yw ieszają się one na wszystkich urzędach pocztow ych, telegraficznych i na stacyjach kolei żelaznych. U m ieszczają się w gazetach; jednocześnie do miejscowości, przez k tó re nie przechodzi ani kolej żelaz­

na, ani do której niem a telegrafu, odsyłają się jak najśpieszniej pocztą i zarazem do najodleglejszych zakątków przesyłają za- pomocą w ystaw ianych w um ów ionych m iej­

scach sygnałów optycznych, znaczenie któ- . rych je s t powszechnie znane.

(dok. nast.).

W. K.

(9)

0 DZIEDZICZNOŚCI.

M owa w y p o w ie d zia n a p rz ez prof. W illia m a T u rn e ra , p rezesa sek cy i a n tro p o lo g ic z n e j b ry ta ń s k ie g o sto ­ w a rz y s z e n ia p o stg p u n a u k , n a o tw a rc ie p osiedzeń sekcyi p o d c za s te g o ro c z n e g o z ja z d u sto w arzy szen ia

w N e w c astle -o n -T y n e .

(D o k o ń c z e n ie ).

Istnieją wszakże i inne fakty, dowodzące, że odosobnienie kom órek czyli plazm y ro z­

rodczej od kom órek som atycznych nie jest tak powszechne, ja k b y to można na p ierw ­ szy rz u t oka m niem ać. Sam W eism ann p rz y ­ puszcza, że u bydroidów plazm a rozrodcza w stanie w ielkiego rozdrobnienia, a tem samem niew idoczna, w początku rozw oju płodowego znajdu je się w pew nych kom ór­

kach som atycznych, a następnie przez nie­

zliczone pokolenia kom órek zostaje p rz ek a­

zana odległym osobnikom kolonii, w któ­

rych pow stają p ro d u k ty płciowe. Z nako­

m ity b otanik profesor Sachs tw ierdzi, że u m chów praw ie każda kom órka korzeni, liści i pędów osiowych może tw orzyć nowe pędy i w ydaw ać sam odzielną, żyjącą rośli- J nę. Z liści begonii m ogą też być wyhodo ■

wane rośliny w ydające kw iat i owoc. P rz y ­ toczę też p rz y k ła d m niej więcej każdem u znany, że kłącz ziem niaka je s t zdolny wy­

dać roślinę, kw itnącą i ow ocującą. Otóż we w szystkich tych w ypadkach plazm a ro zro d ­ cza nie je s t zebrana w ograniczonych zbior­

nikach, odosobnionych od ciała (soma), ale je s t rozrzucona w kom órkach liścia u be­

gonii, lub w kom órkach kłącza (właściwie oczek) ziem niaka, a rozm nażanie tój rośliny przez wiele pokoleń może się odbyw ać za pomocą k łączy, bez konieczności uciekania się do owoców po nasiona. W ydaje się przeto tru d n em do zrozum ienia, jak im spo­

sobem w podobnych razach spraw y odży­

wiania, k tó re d o ty k ają i zm ieniają kom órki som atyczne, nie m iałyby także oddziaływ ać na plazm ę rozrodczą, która, ja k W eism ann przypuszcza, ta k ściśle je s t z niemi ze­

spolona.

Zw olennicy zdania, że znam iona, nabyte przez ciało (som a) nie mogą przechodzić

z rodziców na potom stwo, tak ogrom ny czek zapisują n a bank hipotezy, że zaspo­

kojenie go może się okazać trudnem , jeżeli wogóle będzie możebnem. Rozważm y wszy­

stko, do czego prow adzi p rzyjęcie tej tćoryi i zastosujm y j ą przedew szystkiem do czło­

wieka. O dpow iednio do przypuszczenia, cały ró d ludzki pochodzi od wspólnych przodków drogą jednociągłości plazm y ro z­

rodczej, oraz, że ta plazm a wcale się nie zm ieniła pod w pływ em ciała n astęp u ją­

cych po sobie pokoleń, przez których sze­

reg była przekazyw ana, w ypadałoby, że pierw otna plazm a rozrodcza m usiałaby po­

siadać nadzw yczajną siłę rozwojową, tak różnorodną, że m usiałaby obejm ować w szy­

stkie te rozm aite odm ienności budowy fizy­

cznej, skłonności do chorób, tem peram ent i inne znam iona i dyspozycyje, ja k ie istn ia­

ły we wszystkich rasach i odm ianach lud z­

kich, które albo obecnie zam ieszkują zie­

mię, albo kiedyś na ni6j istniały. Jeżeli je d n a k przyjm ujem y teoryją. naturalnego w yboru, ja k o dostarczającą uzasadnionego w yjaśnienia początku nowych gatunków , wówczas niemożność przekazyw ania zn a­

mion, nabytych som atogienicznie, nabiera daleko donioślejszego znaczenia. Jeżeli bo­

wiem wszystkie organizm y, czyto roślinne, czy zwierzęce, lub człowiecze, k tó re żyły na ziemi, drogą mniej lub więcej jednociągłe- go, nieprzerw anego procesu rozwojowego pow stały z jed neg o lub k ilk u prostych or­

ganizm ów jednokom órkow ych, tedy jako logiczna konieczność z teoryi wynika, że te proste organizm y w swój m olekularnej budow ie m usiały zaw ierać zdolność ro zw o ­ ju n a wyższe i bardziej złożone formy ży­

ciowe drogą w ydaw ania odm ian bez pośre­

dnictw a jakiejbądź zew nętrznej siły, lub w pływ u działającego na ciało. D alej, m u­

siało to trw ać przez szeregi niezliczonych form indyw idualnych i gatunkow ych, cią­

gnących się niew iadom o ile tysięcy lat, przez rozm aite zm iany gieologiczne i k li­

matyczne, jak ie dotykały kulę ziemską.

W ed ług tej teoryi zdolność wydawania odm ian byłaby tedy od samego początku w rodzona plazm ie rozrodczej i w żaden sposób nie doznaw ałaby w pływ u otoczenia.

O dm iany pow staw ałyby w niej dow olnie,

jakoby przypadkow o, bez wszelkiego celu

(10)

_ J 54

i kieru n k u . N iem ożnaby tw ierdzić, czy byłyby pożytecznem i, lub bezużyteczne- mi, dopókiby tego nie sp raw d ziły w aru n ­ ki bytu i otoczenia, po ich pojaw ieniu się w ciele.

S pojrzyjm y teraz na inną stronę lcwestyi.

W szyscy bijologow ie, ja k sądzę, przy jm ą założenie, że ciało osobników doznaje w p ły ­ wu swego otoczenia. Jeżeli teraz n a p o d ­ staw ie tego założenia będzie zaszczepiona teoryja, że m odyfikacyje, czyli zm iany w ten sposób w ytw orzone, m ogą o tyle d o ­ tknąć plazm ę ro zro d czą osobnika, w k tó ­ rym zaszła zm iana, że się ta ostatn ia p rz e ­ kazu je potom stw u, a powyżej przytoczyłem tego p rz y k ła d y , wówczas takie zm iany mo­

gą się uw iecznić. Jeżeli m odyfikacyja je st pożyteczna, wówczas p raw dop odobnie spo- tęgu je on a żyw otność osobnika, a przez wzajem ne o ddziaływ anie na siebie ciała i plazm y rozro dczej, w zw iązku z ich odno- śnem i zm ianam i odżyw czem i, o ty le dotknie tę plazm ę, że d oprow adzi do p rz ek az y w a­

nia m odyfikacyi potom stw u. W e d łu g tego p u n k tu w idzenia otoczenie o k reślałoby n ie­

ja k o i regulow ało n a tu rę zm ian, k tó re m a­

ją być dziedzicznem i, a m ożliwość pow sta­

w ania zm ian, m ających za sobą p ra w d o p o ­ dobieństwo pożyteczności, by łab y większa, aniżeli w ed łu g teoryi, że ciało nie w yw iera żadnego w pływ u na plazm ę rozrodczą. Z te ­ go pow odu nie mogę zgodzić się n a zdanie, jak o b y som atogieniczne znam iona nie m o­

gły być p rzek azyw ane, lecz sądzę, że s ta ­ nowią one ważny czy n n ik w w y tw arzan iu dziedzicznych znam ion.

O drzucanie w pływ u, ja k i w p raw a i bes- czynność części ciała może w yw ierać tak na osobnika, jako też na je g o potom stw o, po- dobnem je s t do p atrz en ia na pew ien p rz e d ­ miot jednem tylko okiem . M orfologiczna stro n a budow y organicznej niew ątpliw ie posiada zasadnicze znaczenie. Nie należy w szakże zapom inać, że tk an k i i o rgany cia­

ła, oprócz podlegania zasadom rozw oju i po­

chodzenia, m ają do spełnienia p ew n e szcze­

gólne zad an ia i funkcyje, oraz, że zmiany anatom iczne pozostają w nich w zw iązku z przeznaczeniem , do jak ieg o są pow ołane w ten sposób, aby je przyzw yczaić do zm ie­

nionych obow iązków . T ru d n o oznaczyć praw dziw e znaczenie fizyjologicznego p rz y ­

stosow ania w uw iecznieniu zm ian. Jeżeli zw yczaj, lub zew nętrzne w aru n k i, które w yw ołały zm ianę, w dalszym ciągu istn ie ­ j ą , wówczas zm iana w edług wszelkiego praw dopodobieństw a będzie w następnych pokoleniach spotęgowana. G d yb y je d n a k obyczaj ustał, lub zew nętrzny w arunek u le g ł zm ianie, wówczas odm iana, pomimo przekazyw ania się przez pewien czas drogą płodzenia, praw dopodobnie staw ałaby się m niej w yraźną i ostatecznie m ożeby zni­

k nęła. J e s t też rzeczą zrozum iałą, że w ra ­ zie pow stania nowego obyczaju, lub zew nę­

trzn eg o w aru nk u, którego w pływ w yw ołał­

by zmianę w k ieru n k u przeciw nym od p ie r­

w otnie nabytego, dążyłoby to do zoboję­

tn ien ia wpływru przekazyw ania daw niej­

szego znam ienia.

P rzy jm u jąc teoryją, że znam iona som ato­

gieniczne są dziedziczne, znajdujem y p ro st­

sze w ytłum aczenie faktu, jak im sposobem lud zie należący do pewnój rasy m ieszkają­

cej w danym klim acie i części k u li ziem ­ skiej m ogą się przystosow ać do odm ienne­

go klim atu. W edług teoryi niedziedzicz- ności tych nabytych znam ion m usiałyby u pły nąć dług ie szeregi la t, nim by się mógł uskutecznić proces przystosow ania. S ła b ­ sze osobniki, w edług tój teoryi, w y m arły ­ by, a odm iana rasow a m usiałaby się w y­

tw orzyć dro gą w yboru powoli pow stają­

cych zm ian, w ym agającego niew iadom o ile set czy tysięcy la t do uform ow ania rasy, k tó rab y się mogła przystosow ać do otocze­

nia. W iadom o je d n a k , że ten proces w y­

m ierania najsłabszych i w yboru n ajsiln ie j­

szych nie je st konieczny do w ytw orzenia rasy, posiadającej łatw o dające się rozeznać znam iona. Sądzę, że większość spom iędzy n as rospozna narodow ość obyw atela S ta ­ nów Zjednoczonych z jego osobistego w y­

g ląd u , nieczekając na usłyszenie jeg o m o ­ w y i intonacyi.

M ożnaby pomyśleć, że w y bierając dzie­

dziczność za przedm iot swojej mowy i tr a k ­ tu ją c ją , ja k to uczyniłem , z ogólnie b i o l o ­ gicznego stanow iska, naruszyłem dziedzinę sekcyi bijologicznej. Nie jestem jed n ak gotów na zgodzenie się, że tu ma miejsce podobne w kroczenie. C złow iek je s t żyją­

cym organizm em posiadającym budowę fizy­

czną, k tó ra w ykonyw a rozm aite czyn no­

Nr 10.

W SZECHŚW IAT.

(11)

ści i pod wieloma względam i, lecz z cha- rakterystycznem i różnicam i, ta k budowa, ja k funkcyje odpow iadają spostrzeganym u zw ierząt. B adanie jego powłoki fizycz­

nej nie może być tedy oddzielone od bada­

nia in n y ch żyjących organizm ów , a sprawy odbyw ające się w jednym organizm ie mu­

szą być badane i u innych. S tąd, w specy- ja ln y c h ro strząsan iach fizycznej budowy człow ieka potrzeba przyznać należytą wagę tym ogólnym zarysom budow y i funkcyj, które są mu w spólne z innem i żyjącemi o r ­ ganizm am i. Jak ik o lw iek je d n a k je s t po­

czątek jeg o ciała, czy pow stało ono drogą rozw oju z jak ieg o zw ierzęcia, lub w inny sposób, zaledw ie możemy się spodziew ać, aby kiedykolw iek osięgnęło ono większą doskonałość nad obecnie posiadaną.

Chociaż fizyczna stro n a py tan ia wielką ma wagę i w ielkie budzi zajęcie, je d n a ­ kowoż w żadnym razie nie obejm uje ca­

łej dziedziny n a tu ry ludzkiej, gdyż uzna­

jem y w człow ieku obecność pierw iastku, stojącego nazew nątrz, oraz nad jego zwie- rzęcem ciałem.

Człow iek je s t także obdarzony n atu rą duchow ą. P o siad a on świadomość o d p o ­ wiedzialności, k tó ra uzdalnia go do k o n tro ­ low ania 8 w ej n a tu ry zw ierzęcej, do w yko­

nyw ania siły rospoznawczej nad swemi czynnościam i, oraz staw ia go na daleko wyższym i zupełnie odm iennym poziomie od zajm ow anego przez najdoskonalsze n a ­ w et zw ierzęta. Rozwój, którego można się spodziewać, o k tó ry m ożna się ubiegać, polega n a doskonaleniu jego n atu ry d u ­ chowej, aby poziom całego ro d u lu d zk ie­

go m ógł się podnieść i dojść do bardziej harm onijnego stosunku w tem, co je s t świę­

te i boskie.

August Wrześr.ioicshi.

S P R A W O Z D A N I E .

E ncyklopedyja ilu s tro w a n a m edycyny i higijeny popu­

la rn e j w edług p. B o n a m i, o p ra c o w a n a i do n a sz y ch s to su n k ó w zasto so w an a p rz e z Jó z e fa S ta rk m a n a -

N a k a rc ie ty tu ło w e j tłu m a cz w y p isa ł sz e re g d ziałó w , ja k ie m a z a m ia r o p ra co w a ć i u m ie śo ił p o r tr e t p ro f. C h a łu b iń sk ie g o . G dybyż tre ś ć o d p o ­ w ia d a ła c h o ć w części tej zapow iedzi!

R o s p a trz e n ie p o jed y n c zy c h o b ja ś n ie ń w y k azało , że m am y do czy n ien ia z p ra c ą , w k tó re j pom i- n ię te m i zo stały n a jb a rd z ie j e le m e n ta rn e w y m a ­ g a n ia ju ż n ie z m e d y c y n y i h ig ije n y . a le z rz e ­ czy p o d sta w o w y c h , z n a n y c h k a żd e m u p rz e c ię tn e m u człow iekow i, k o ń c zą ce m u je d e n ze ś re d n ic h z a k ła ­ dów n a u k o w y ch . Część c h e m ic z n ą ro s p a trz y k to in n y — co do m n ie p o s ta ra m się w y pow iedzieć d o z n a n e w ra ż e n ia z części le k a rsk o -h ig ije n ic z n e j.

R o sp a trz m y rz e c z k o lejn o , p o ru sz ają c je d y n ie b a rd z ie j ra ż ą c e b łę d y . W a p te c z c e dom ow ej a u to r u m ieszcza p o m ię d z y in n em i: a rn ik ę , s z a r ­ pie, ja k o śro d k i o p a tru n k o w e , n ie u z n a ją c p o trz e b y w y rz u c e n ia sz a rp i ja k o śro d k a , m o g ąceg o s p ro w a ­ d zić z a k a że n ie r a n y . B izm u t, z d an iem a u to ra , sto su je się p rz ec iw ro z w o ln ie n iu ; c h in in a p rz ec iw g o rą cz ce . T o są je d n a k rzeczy m n ie jsz ej w agi. Z a ­ tr u c ia a rs z e n ik ie m , z d an iem a u to ra , w y d a rz a ją się sk u tk ie m n o sz e n ia b ielizn y , za b a rw io n ej n a zielono.

I to z łó ż m y n a k a r b d o b re g o h u m o ru . A le d a le j n ie ­ co sp o s trz e g a m y rz ec zy cokolw iek p ow ażniejsze:

„A zo tan s re b ra , c z y li la p is je s tto ś ro d e k ła g o d n ie ż rąc y , b y w a często u ż y w a n y d o p rz y ż e g a n ia m ig d a l- ków w g a rd le , g d y z n a jd u ją się w s ta n ie zap aln y m ...

| B a rd zo o b sz e rn e zasto so w an ie m a lap is w cho- I ro b a c h oczu i t. d “ . O te m , że a zo tan s r e b r a je s t śro d k ie m tru ją c y m i m o że byó n ieb e sp iec z n y m , a n i o sp o so b ac h z a ra d z e n ia n ie b e s p ie c z e ń s tw u z u ży cia jeg o w y n ik łe m u , n a jm n iejsz ej w z m ian k i.

W te n sposób a u to r u p o w a żn ia k a żd e g o do o b ­ sz ern eg o z asto so w an ia ś ro d k a , k tó r y w cale n ie j e s t „ ła g o d n ie ż rą c y m 11, a m oże b y ć n a w e t b a rd z o sz k o d liw y m . „ B ie lid ło h iszp ań sk ie, b lejw a js, r o ­ d z aj k r e d y , u ży w an ej w p ostaci p ro szk u , a k tó r ą m o żn a b y z k o rz y ścią użyć p rz e c iw k w aso m ż o łą d ­ k o w y m , lu b p rz y z a tru c ia c h kw asam i*1. I to p i­

sze czło w iek , m a ją c y z a m ia r p o p u lary z o w a ć m e­

d y c y n ę i h ig ije n ę ! D o b rz e b ęd zie w y g lą d a ł ktoś, k to id ą c za r a d ą a u to r a p rz y n a d m ia rz e kw asów ż o łą d k o w y c h b ę d zie so b ie ra d z ił b lejw a jsem . „ B i­

z m u t p o d a je się d o w e w n ą trz w ce lu p rz y śp ie s z e ­ n ia w c h ła n ia n ia się gazów, w y tw o rz o n y ch w ż o ­ łą d k u i k iszk ach , j a k ró w n ie ż c e le m z m n ie js z e ­ n ia kw asów i p o w s trz y m a n ia o d b ija n ia z ap a ch e m zepsutych ja j, n a k tó re c ie rp ią n ie k tó rz y lu d zie, m ają cy k a ta r ż o łą d k a 11. C u d o w n y m m usi byó śro d k ie m te n bizm ut! p o c h ła n ia g azy ja k p o m p k a, niszczy kw asy, j a k a lk a lija i leczy... k a ta r ż o łą d k a , k tó reg o o b jaw em m a b y ć w y d z ie la n ie sia rk o w o ­ do ru !

N iew iadom o d o p ra w d y , co tu b a rd z ie j podziw iać:

czy m im o w o ln y h u m o r a u to ra , czy je g o n ie d b a l­

stw o i lek cew ażen ie c z y ta ją c e g o ogółu. „Ból n e r ­ k o w y je s t c za sa m i o b jaw em , zw iastu jący m c h o r o ­ bę p o w ażn ą: b y w a n ie o d łą c z n ie i to b a rd zo siln y p rz e d w y s tą p ie n ie m o sp y 11. W iad o m o rz e c z y w i­

ście, że w o k re sie zw iastu n ó w ospy w y stę p u je ból 1 w okolicy krzyża. T en to ból a u to r n a z y w a

ner­

(12)

W SZECH ŚW IAT.

Nr 10.

k o w y m , g d y ty m c z a s e m w ia d o m o , że w ła śn ie p rz y c ie rp ie n ia c h n e r e k w w ię k sz o ści w y p a d k ó w w cale b ó lu n ie b y w a, lu b u m ie jsc a w ia sig on p o za n e r- k am i. „G d y w id zim y osobg b re d z ą c y , p rzed ew sz y - s tk ie m n a s u w a sig m yśl, czy n ie m am y p r z e d so ­ b ą w a r y ja ta ; po m ig szan ie zm ysłów b o w ie m je s t je d n ą z n a jc z g s ts z y c h p rz y c z y n b r e d z e n ia 11. T a k są d z i a u to r. W ow ocach b rz o sk w in i, z d a n ie m a u ­ to r a , z n a jd u je sig kw as p ru sk i, n a d a ją c y im sm a k p rz y je m n y . „N ic te ż dziw n eg o , że ow oce b rz o ­ sk w in i sp ro w ad z ić m o g ą o d u rz e n ie , w y m io ty , r o z ­ w o ln ien ie, k o n w u lsy je , a n a w e t ś m i e r ć '1. D la o stro ż ­ ności zaś a u to r ra d z i „ sp o ż y w ać b rz o sk w in ie w u- m ia rk o w a n ej ilo ści i p o p ija ć ja k im n a p o je m w y ­ skokow ym , g d y ż o c h ła d z a ją ż o łą d e k 11.

Te i ty m p o d o b n e k w ia ty z d o b ią w z m ia n k o w a ­ n ą p ra cę . J e ż e li d o te g o d o d a m y w ielk ą ilo ść b łęd n y ch in fo rm a c y j i p rz e s ta r z a ły c h lek ó w , obok z u p ełn eg o n ie u w z g lę d n ia n ia p o stęp ó w h ig ije n y i w iedzy le k a r s k ie j w o g ó le — b ę d z ie m y m ie li c a ło ­ k s z ta łt o w eg o n a jz u p e łn ie j c h y b io n e g o d z ie ła , k tó ­ r e z a m ia st p o ż y tk u , sz k o d ę c h y b a c z y ta ją c e m u p rz y n ie ść m o że .

J ę z y k d z ie ła , j a k ju ż z p r ó b p rz y to c z o n y c h w i­

d ać, r a z i b a r d z o c zę sto i z a w ie ra lic z n e b łęd y : n a p ite k z am . n a p ó j; z b y te k z am . n a d m ia r ; o c h ła ­ d z ać zam . o z ię b ia ć ; m d lis ty sm a k i t. p.

O. Bujwid.

156

N ie u w a ż a łe m za k o n ie c z n e s p ra w d z a ć , czy p o l­

sk ie w y d a n ie „ E n c y k lo p e d y i m e d y c y n y i h ig ije n y 11 je s t d o k ła d n ą r e p ro d u k c y ją p ie rw o w z o ru d r a B o n ­ am i. J e s t t o rz e c z s u m ie n n o ś c i p o lsk ie g o a u to ra , czy z d o b re g o o ry g in a łu r o b i k ie p s k ą p rz e ró b k ę , czy też c z e rp ie ze złeg o ź ró d ła . F a k te m je s t, że to, co p. S ta r k m a m d a je p o ls k ie m u c z y te ln ik o w i, je s t wogóle k s ią ż k ą n ie p o u c z a ją c ą , z a w ie ra ją c ą b łęd n e in fo rm a c y je , n ie p o rz ą d n y w y k ła d , o k r e ­ ś le n ia , k tó r e w w ie lu ra z a c h są p ra w ie k o ­ m iczn e. U w agę m o ję z w ró ciły n a sie b ie p r z e ­ w ażnie a r ty k u ły t r e ś c i c h e m ic z n e j, w k tó ry c h p ra w ie bez w y ją tk u ( n a szczęście j e s t ic h n ie ­ z b y t d u ż o ; z n a jd u je m y n a ig r a w a n ia się z n a j- e le m e n ta rn ie js z y c h zasad c h e m ii. P r y m trz y m a pod ty m w zg lęd em to , co a u to r m ów i o ału n ie , m ian o w icie: ,j e s t t o sól z n a jd u ją c a się w g lin ie ; o trz y m u ją ją , d z ia ła ją c k w a se m s ia rc z a n y m n a g lin , a n a s tę p n ie d o d a ją c n ie c o p o ta s u 11. W y n ik a z teg o , że a u to r, n ie w ie c ze m jest g lin a , o raz, że o sp o so b ie o trz y m y w a n ia a łu n u m a b a rd z o n a i ­ w n e p o jęc ie. Z a ra z n a w s tę p ie , p rz y o k r e ś la n iu p ie rw sz e g o w y ra z u „ a lk a lic z n e c ia ła " , ta k opis te g o , co w ła śc iw ie p o d tą nazw ą w m ed y c y n ie j e s t u ż y w a n e m , je s t n ie ja s n y , że te n , k to o te m z g ó ry n ie w ie , n ic z e g o się n ie dow ie. N a p u n k c ie te rm in ó w z a g m a tw a n ie w id a ć n a k a ż d y m k ro k u . A lk a lija m i n a z y w a a u to r : m ag n ez, p o ta s , sód, w a ­ p ie ń , c zy li c ia ła b ę d ą o e d la c h e m ik a p ie r w ia s tk a ­ m i m e ta lio z n e m i. O w o d a n ie tle n n ik u żelaza ( s tr . 13) z n a jd u je m y , że je s tto p ł y n —d la c h e m ik a is to ­ tn a n ie s p o d z ia n k a . M o żn ab y , n ie b ę d ą c p e d a n ­

te m , zgodzić się n a to , że „azo t, łą c z ą c sig z tle ­ n e m , tw o rz y c iało , zw ane k w a sem a z o tn y m 11— ale g d y b y n a ty c h m ia s t p o tem n ie n a stę p o w a ło zd an ie:

„ J e s tto p ły n b e z b a rw n y , w y d z iela n a p o w ie trz u b ia łe p a r y o z a p a ch u i t. d .“ . Z w iąz ek tle n u ^ a z o ­ te m n ie je s t p ły n e m , a kw as a zo tn y je s t w o d an em tle n k u azo tu , o k tó ry tu z ap e w n e chodzi. P r z y ­ te m n ie o d rz ec zy b ęd zie d o d a ć, że n ie k ażd y k w as azo tn y je s t d y m ią c y . J a k w id z im y wigc, w szy stk ie pow yższe o k re śle n ia p r o f a n a n a jz u p e ł­

n ie j w b łą d w p ro w ad z ają . D o p raw d y t r u d n o zna- le ś ć o d p o w ie d n i w y ra z d la o ce n y ta k ie g o o k re ś le ­ n ia d o b ro c i m ąc zk i, zw anej a rro w -ro o t: „ p o m im o je j w s ch o d n ie g o p o c h o d z e n ia n ie j e s t lep szą od m ą c z e k e u ro p e js k ic h 1*. W sp o m n g jesz c ze o k ró t- j k im a r ty k u lik u „ b ie lid ło “ , w k tó r y m , je ś li n iem a ja k ie jś p so ty p rz ep isy w a c za , z e c e ra , a lb o k o re k to ­ r a , to c h y b a z u p e łn e n ie p a n o w a n ie n a d p rz e d m io ­ te m d o p ro w a d z o n e j e s t do w y so k ie g o sto p n ia . „B ie- lid ło h is z p a ń s k ie 11 m a b y ć b lejw a jsem c z y li w ęgla­

n e m ołow iu, a d la b liższego o k re ś le n ia d o d a je a u ­ to r , że je s tto ro d z a j k re d y . W sam ej rzeczy b ie- lid ło to j e s t k re d ą , a w ta k im ra z ie n ie b le jw a j­

sem , bo ta k sam o j a k b le jw a js je s t ro d z a je m k re - I dy, m o żn a b y też p o w ied zieć że i so d a , p o taż są ro d z a je m k re d y , w re sz cie m oże k a ż d y b ia ły p ro ­ szek. Czy b ie lid ła te g o , je ś lib y b y ło b le jw a jse m , m o żn a b y — j a k c h ce a u to r — u ż y w ać z k o rz y ś c ią p rz e c iw k w a so m żo łą d k o w y m , to j e s t p y ta n ie , n a k tó re c h y b a k a ż d y le k a rz bez n a m y s łu p rz ec zą co o d p o w ie. B o ra k s u c h em icy n ie n a zy w a ją dw ubo- r a n e m so d u , lecz c z te ro b o ra n e m . N a str. 28 d o ­ w ia d u je m y się o p a le n iu się c h lo ru —coś zu p ełn ie n ie z ro z u m ia łe g o d la c h e m ik a . P o d w y ra z e m „ b iz ­ m u t11 a u to r o p isu je p rz e tw ó r fa rm a te u ty c z n y , k tó ­ r y je s t za sad o w y m a z o ta n e m b iz m u tu ; b iz m u t je s t m e ta l, w szelk ie w ięc o k re ś la n ia p rz y ty m w y ra zie są z u p e łn ie m y ln e ; z a m ig sza n ia ta k ie g o , w y p ły w a ­ ją c e g o z z a m ia n y nazw , zd an ie m m o je m , w k s ią ż ­ k a c h p o p u la rn y c h n ależy się b aczn ie w y s trz e g a ć . W id z im y z am ięszan ie ta k ie ta k ż e p rz y o pisie c h lo rk u w a p n a k tó ry a u to r n a z y w a c h lo rk ie m w a p n ia ; te n o s ta tn i n ie w y d z iela c h lo ru i n ie je s t ś ro d k ie m d e z y n fe k cy jn y m . D ziw n a rz e c z, p r z y o p i­

sie m n ie j w ażn y ch ś ro d k ó w a u to r n ie szczęd zi o k re ś le ń d o ty cz ąc y c h ich c h e m ic z n y c h i fizy c z ­ n y c h w łasn o ści, a w a r ty k u le o c h lo ro fo rm ie n ie zd o b y w a się n a p o w ie d ze n ie n ic z e g o w ięcej n a d to , że je s tto „ p ły n d o b ro c z y n n y 1'. T o znów d a je m ia rę n ie je d n o lito śc i i n ie ró w n o m ie rn o ś c i w o p ra c o w y w a n iu E n c y k lo p e d y i, k tó r e j ż ad n y c h z a ­ le t p rz y z n a ć n ie m o żn a. D o ty c h c z a s w yszły tr z y z eszy ty , a je ś li dalsze w t e n sa m sposób b ę d ą w y ­ d a w an e , to p rz y b ę d z ie n a m k sią ż k a , n a k tó r ą s ta ­ now czo sz k o d a n a k ła d u ; p rz y n ie sie o n a w ięcej sz k o d y , n iż p o ż y tk u .

«. M. Flaum.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Każdą permutację rozkładamy na

[r]

(a) prostej przechodzącej przez wierzchołek i środek przeciwległęj ściany, (b) prostej zawierającej

Przy ka˙zdej nast¸epnej dostawie cena jednostki towaru by la ustalana jako r´o˙znica pomi¸edzy siedmiokrotn¸a cen¸a jednostki z poprzed- niej dostawy i sze´sciokrotn¸a

80/20 wagowo, sieciowanie dynamiczne: 300 mmol MgO/100 g XNBR, sieciowanie statyczne: 14 mmol DCP/100 g mieszaniny kauczuków) charakteryzuj¹ siê wyraŸnie mniejsz¹ wartoœci¹

Wtedy, prawa strona to macierz odwrotna

(c) Liczba całkowita jest podzielna przez 3 wtedy i tylko wtedy, gdy suma cyfr tej liczby jest po- dzielna przez 3.. (d) Jeżeli liczba całkowita jest podzielna przez 9, to

W metodzie Delta-Eddington energia promieniowania rozproszonego do przodu w wąskim kącie bryłowym jest sztucznie usuwana z promieniowania rozproszonego (nie dając wkładu