• Nie Znaleziono Wyników

27. Warszawa, d. 2 Października 1882. Tom I.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "27. Warszawa, d. 2 Października 1882. Tom I."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

•M . 2 7 . Warszawa, d. 2 Października 1882. T o m I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA11 W W arszaw ie: rocznie rs. 6

k w a rta ln ie „ 1 kop. 50 Z przesyłką pocztową: rocznie „ 7 „ 20 kw artalnie „ 1 „ 80.

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P . D r. T. Chałubiński.

J . A leksandrowicz b. dziekan Uniw., m ag. K. Deike, Dr.

L. Dudrewiez, m ag. S. K ram sztyk, mag. A. Ślósarski.

prof. J . Trejdosiewicz i prof. A. 'W rześniowski.

Prenum erow ać można w R edakcyi'W szechśw iata i we w szystkich księgarniach w k raju i zagranicą.

A . c t r © s R e d a k c y i : P o d w a l e N r . 3

0 PR ZE M Y ŚL E GÓRNICZYM

W DAWNEJ POLSCE.

Ż c 1 a /. o i I o t o.

Odczyt wygłoszony w Dąbrowie Górn. d. 2ó Czerwca 1882 przez

Kornelego Kozłowskiego.

P o c z ą tk i p rzem y słu górniczego, k tó ry je s t n iety lk o je d n y m z n ajpierw szych, ale więcćj, l>o je d n y m fu n d a m e n taln y ch w a ru n k ó w cy- w ilizacyi, są n a jsta rsz e i n ajdaw niejsze spo­

m iędzy w szy stk ich objaw ów tejże cyw iliza- cyi. O dnieść j e n ależy do czasów, k iedy czło­

w iek obdarzony w ład z ą pojm ow ania i k o m b i­

no w an ia sw oich m yśli, z pom ocą w łaśn ie tego d a ru w ynoszącego go ponad całe stw orzenie, w ychodzić zaczął ze sta n u ja k o b y fizycznego upośledzenia, w ja k ie m n a tu r a te n najdosko­

nalszy n a ziem i u tw ó r swój pośród szeregu in n y c h stw o rzeń organicznych um ieściła.

C złow iek, k tó ry w tw o ra ch k o p aln y ch zn a j­

du je m a te ry ja ły najniezbędniejsze dla u tr z y ­ m a n ia i polepszenia swego b y tu , skoro ty lk o

zaczął m yśleć i posługiw ać się kam ieniem , dał ju ż początek tem u, co n az y w am y dziś przem ysłem górniczym , czyli górnictw em . J e s tto zresztą p ra w d a ogólnie uzn an a i p rzy ­

j ę t a przez uczonych, k tó rz y ów p ostęp cy w i­

lizacy jn y dzielą n a ok resy , odpow iednio do śladów, ja k ie rozwój m y śli i doskonalenie się um iejętności ludzkich po sobie pozostaw iły.

O kres n ajd aw niejszy j e s t w iekiem kam ienia, poczem idzie w iek bronzu, w iek żelaza i t. d.

P o c z ą tk i w ięc g ó rn ictw a g ubią się w p rz e­

szłości n a d e r oddalonój i w chodzą w łaściw ie w zak res b adań antropologicznych.

To, cośm y pow iedzieli ogólnie, należy sto ­ sow ać w szczególności i do dziejów p rzem y ­ słu górniczego w Słow iańszczyznie. C zasy początków onego są zb y t odległe, bo ja k k o l­

w iek daleko sięgniem y w naszą słow iańską przeszłość— a m ów ię słow iańsk ą, bo daw n iej­

szą od dziejów narodow ości, ja k ie się ze S ło ­ w iańszczyzny w y n u rz y ły , sp o ty k am y się z fa k ta m i dow odzącem i stosun ko w o bardzo ju ż dalekiego posunięcia się n a tój drodze p rz e m y słu i um iejętności. Z re sz tą śledzenie n ajdaw n iejszych objaw ów choćby naszego ju ż w łasnego p rz em y słu górniczego, b yłoby i ta k zad an iem dla ujęcia w z b y t szczupłe ra m y j e ­ dnego odczytu zaobszernem ; o g ra n ic zy m y się więc n a p rzed staw ien iu n ie k tó ry c h ty lk o fa k tó w i w iadom ości m ając y ch zw iązek z h i- s to ry ją tego p rz em y słu i to co do dw u kruszców ty lk o , stan o w iąc y ch t a k co do ja k o ­ ści i użyteczności, j a k i co do ilości, d w a prze­

ciw ieństw a. Jed n e g o bo w iem m am y w k ra ju

(2)

418 ■WSZECHŚWIAT. tfs 27.

n asz y m w ielk ą obfitość, użyteczność też jeg o je st ja k n ą jw ię k sz a i ty lk o p o trzeba pracy, sta ra n ia i przem y słu , ażeby z głębi ko p alń w yprow adzać i p rz y sp arza ć g o sp o d arstw u k rajo w em u n iezm ierne sk a rb y , z a w a rte w po­

kładach naszej ru d y żelaznćj. Co do d ru g ieg o rzecz m a się całkiem p rzeciw nie. Z ło tem po­

sługuje się, j a k u n a s szczególnie, ty lk o zby­

tek, ja k k o lw ie k w a rto ść je g o w zględna może ocierać i łzy nędzy, — k ra j nasz go tak że — o ile w iem y — nie posiada, a w każd y m razie je ż e li się z n iem sp o ty k a m y , to nie w k o p al­

niach, k tó ry c h dziś u n as niem a, ale chyba w y ją tk o w o w zasob n y ch k asa ch n ie z b y t licznych Szczęśliwców tego św iata, w drogich w yro b ach i k lejn o tach , służący ch dorosłym dzieciom za zab aw k ę, czasem za p rz y n ętę, najczęścićj zaś za o rn a m e n t niew ieściego stro ­ j u , te m mniój p o trz e b n y , im hojniój i w dzię­

czniej n a tu ra -u p o sa ż y ła p ięk n iejszą n asz ą po­

łow ę. W szerszem jed n ak zastosow aniu po­

trzeb n e je s t i złoto i nie m y ślim y zaprzeczać m iejsca należnego m u w sto su n k ach m ięd zy ­ narodow ych, h an d lo w y ch i to w arzy sk ich . M ówić zaś o niem będziem y je d y n ie ze w z g lę­

du n a w ielo k ro tn e w z m ian k i i podania, ja k ie o kopalniach i żyłach zło to d ajn y ch w P olsce u ojca h isto ry k ó w n asz y ch D ługosza, oraz w opisach to pograficznych P o ls k i n ajp o w a­

żniejszych p isarz y naszych z X V I i X V II-g o w ie k u znajdujem y.

J a k to poniżój zobaczym y, g ó rn ic tw o k r a ­ jo w e, n ie n a z b y t św ietn ie dziś stojące, w w iel­

k im jed n ak że ru c h u było p rzed Aviekami. J e ­ żeli sięgniem y do czasów n asz y ch p rz e d h isto ­ ryczn y ch , do o kru ch ó w i pozostałości odko­

p y w a n y ch w niezliczonój ilości grobow ców starop o g ań sk ich , zn ajd ziem y ta m m nóstw o narzędzi, b ro n i i różnych sp rzętów z żelaza, k tó ry c h przeznaczenie, k s z ta łty i w y ró b do­

w odzą m iejscow ego najoczyw iściój pochodze­

nia. W szelkie też najodleg lejsze p o d an ia h i­

storyczne w k ro n ik a rsk ic h opow ieściach K a ­ dłubka, D łu gosza i in n y ch m ó w ią n a m o ro z ­ licznych płodach k o p aln y ch w k ra ju n aszy m w ydobyw anych, a n a poparcie praw dziw ości ty ch podań, zjaw ia ją się coraz obficićj do k u ­

m en ty i pom niki piśm ienne a u te n ty c z n e . P o - miJająco p o w iad an ie—ja k k o lw ie k w iarogodne, D ługosza, ja k o ju ż nieco p óźniój, gdyż w X V w ieku żyjącego, w ażnem j e s t je d n a k co m ów i K adłubek, kronikarz u rodzony około p o ło w y

w ieku X II-g o , ja k o za M ieczysław a S tareg o, a więc za je g o w łaśn ie czasów i n a co w łasne- m i m ógł p a trz y ć oczym a, różnego rodzaju w i­

now ajców , szczególnie k ra d n ący c h bydło, za k a rę do ko palń odsyłano. O dobyw aniu soli w ieliczkow skićj m a m y p ierw szą w iadom ość z r. 1105 w n ad a n iu B o lesław a K rz y w o u ste ­ go B e n e d y k ty n o m w T yń cu. P ra w ie w ty m czasie d o w iadu jem y się o kopaln iach sre b ra w bliskości S iew ierza. O koło r. 1222 biskup k ra k o w sk i posiadał ju ż h u ty żelazne, w k tó ­ ry c h żelazo k u te w'iązano w snopy. F a k ty po­

w yższe u dow odniają znaczny ju ż rozwój k o ­ p alnictw a, a początków onego szukać k ażą w w iekach o w iele daw niejszych, w ięc przed­

h istoryczn ych. W szy stk o zaś co tu m ów im y 0 gó rn ictw ie, sto su je się ró w n ież i do h u tn i­

ctw a, skoro n ie o trzy m u je się sre b ra w k o ­ p aln i w stan ie czysty m , a ty lk o przez odcią­

ganie go w o gniu z ru d y olow ianój,—toż sam o 1 co do żelaza.

T uż obok pow yższych dow odów idzie zno­

w u podanie histo ry czne o o d k ry c iu ja k o b y salin w ieliczkow skich, przezco w łaściw ie r o ­ zum ieć należy, że zw iększone i w yd osk o n alo ­ ne zostały sposoby w y d ob yw ania soli, przez Ś. K u neg u n d ę, żonę B olesław a W sty d liw eg o , k tó ra podobno i gó rn ik ów w ęg iersk ich sp ro ­ w adziła; dalćj w iadom ość o k op aln iach złota, m ianow icie ja k o b y w T a tra c h i n a S z lą sk u się znajdujących.

P rz y to c z y liśm y pow yższe dane, ażeby p rz y ­ pom nieć, j a k w przeszłości naszój, a m ia n o ­ wicie w je j p oczątk o w y ch w iekach m usiało być rozpow szechnione gó rnictw o i h u tn ictw o , sko ro w n ajd aw n ie jszy ch p o dan iach ty le 0 n ich w iedziano, in tereso w an o się i ty le n a ­ opow iadano. U czony g ó rn ik i rzeczoznaw ca H iero n im Ł abęcki pow iada też, że S łow ian ie

„w y p rzed zili niem ieckie lu d y w posiadaniu n a u k i p ro w ad zen ia k opalń, w y d o b y w an ia z ziem i soli i kruszców , oraz to p ien ia ty c h o statn ich "... że „kopaluie w M iśnii, C zechach 1 S zląsk u (dolnym ), w k ra ja c h przez S łow ian zachodnich zam ieszkałych, zapew ne p o prze­

dziły wiek I X , gd y kopalnie H a rz u zdają się ty lk o X -go sięgać w ieku" (G ó rn ictw o w P o l­

sce t. I, str. 102), — w reszcie że.- „górniczy ję z y k N iem ców licznych sło w iań sk ich używ a w yrazó w , co dowodzi, że p o zn an ia i u ży w an ia rzeczy one oznaczających, od S ło w ia n się nauczy li". W in n em też m iejscu (S ło w n ik

(3)

Jfg 2 7 . Ws z e c h ś w ia t. 4 1 9 górniczy, przedm ow a) podnosi okoliczność, że

ję z y k górniczy Czechów j e s t o w iele uboż­

szym od naszego i że Czesi bardzo w iele nazw polskich do swego g ó rn ictw a w prow adzili, co m u też n astręcza powód do uw agi, że: „w k tó ­ ry m narodzie w przód w yk ształci się jakiebądź rzem iosło, naród te n pierw szy rów nież ję z y k dla niego tw o rz y , a czeladź rozchodząc się po in n y c h k rajach , roznosi nazw j*sw ego rzem io­

sła i narzędzi; im zaś więcój w ykształcone n a obcą ziem ię przy b y w a, zw łaszcza jeżeli raz p rzem y sł ja k i obcy przybysze zaprow adzają i ro z w ija ją, tem większy zapas obcych w y ra ­

zów w ciąga za sobą, k tó re przysw ojone, upo­

w szechniają się i tru d n o ju ż późniój sw ojskie- m i j e z a stą p ić". S tą d w idzim y do ja k odle­

gły ch w ieków g órn ictw o nasze sięga, jeżeli zdołało n ie z a ta rty aż dotąd, m im o późniejsze­

go u p ad k u sw ojego, ślad odbić w ję z y k u lu ­ dów, k tó re później ta k bardzo nas w niem prześcignęły.

I. Ż e l a z o .

A żeby w ypełnić ja k k o lw ie k szkic, k tó ry - śm y pow yżćj zakreślili, w inniśm y rozp atrzy ć wiadom ości, ja k ie obecnie m ożnaby zebrać do h is to ry i naszego g ó rn ictw a i h u tn ic tw a , w y ­ k azu jące szerokie ty chże rozp rzestrzen ie się po ziem iach dawTnój P o lsk i. P o czu w am y się p rz y te m do obow iązku ośw iadczyć z góry, że p u n k te m w y ty cz n y m dla u as było szacow ne dzieło H iero n im a Ł abęckiego p. t. „G órnictw o w P o lsce", — po słu giw aliśm y się je d n a k i in - n em i źródłam i, k tó re p rzed 42 la ty , w czasie k ied y Ł ab ę ck i d ru k o w a ł sw oją pracę, nie m o­

g ły m u być znane, ja k o to w ydane dużo pó- źniój liczne, a nieoszacow anćj w artości dyplo- m atary ju sz e, ta k ż e księgi beneficyjów D łu g o ­ sza, oraz tro c h ę w iadom ości zaczerp n ięty ch z pierw szej rę k i po różnych s ta ry c h szp a rg a­

łach i doku m en tach , co w szystko rzu ca cokol­

w iek now ego św ia tła na ta k bardzo zam ierz­

ch łą przeszłość naszego g órnictw a, sięg ają ce­

go niezaprzeczenie początkiem czasów o wiele u przedzających najdaw niejsze nasze podan ia historyczne.

N iem a p otrzeby dowodzić, że przed ty s ią ­ cem la t czasy b y ły zupełnie inno i ani podo­

bne do dzisiejszych, więc też i środki, ja k ie m i ludzie się po sługiw ali, b y ły całkiem odm ien­

ne, a ta k sam o odm ienne b y ły i potrzeby.

A le p o trze b a k ru szców , a m ianow icie żelaza

b y ła zawsze w ielka i pow szechna. Późniój już, k ied y coraz w iększy zasób u m iejętności i spo­

sobów, ja k ie m i ludzie rozporządzali, w pływ ał odpow iednio n a rozwój przem ysłu i udosko­

n alen ie w szelkich rzem iosł, g órnictw o ta k sam o m usiało pójść za postępom i zdobyć się n a nowe sposoby lub p rzy jąć środ ki w skazane przez nau kę, ażeby zw iększyć produkcyjność, obniżyć jój k oszt i odpowiedzieć potrzebom chw ili. D latego nowe, t. j . w zm ocnione spo­

soby ek splo atacyi m ogły być z korzyścią s to ­ sow ane ty lk o w m iejscow ościach bogato up o­

sażonych w ciała kopalne. Ale w czasach d a­

w niejszych, kiedy potrzeba np. żelaza, ja k k o l­

w iek zawsze pow szechna, b y ła je d n a k niepo­

ró w n an ie m niejszą, niż późniój; k ied y żelazo n ie dla żadnego wyższego przem ysłu, ale j e ­ dyn ie dla zaspokojenia codziennych i m iejsco­

w ych ty lk o potrzeb b yło używ ano; kiedy p raca r ą k ludzk ich niew iele w aży ła i obcho­

dziła się bez pom ocy ko sztow ny ch m achin, a obszerne i bezgraniczne lasy d o starczały p a­

liw a lub m a te ry ja łu nic p raw ie n iekosztujące- go; w ow ych czasach g órn ictw o in n y całkiem niż późniój p rz ed staw iało in tere s Szło prze- d ew szystkiem o zaspokojenie m iejscow ych, drobnych, ale ro zsian ych po całój przestrzen i ziem i k ra jó w potrzeb, k u czem u też gó rn ic­

tw o ja k i h u tn ictw o przedw iekow e ściśle się stosow ało.

„ S ta ro ż y tn e sposoby top ien ia żelaza — ja k opow iada Ł ab ę ck i — (G órnictw o, I, 808) b y ły n a d e r niedostateczne i zapew ne poczęły się od ty c h w polu doryw czo sta w ia n y c h pieców, k tó re jeszcze dziś przez n ie k tó re lu d y w k o ­ lebce cyw ilizacyi będące, są używ ane. T a ta - rz y np. w środkow ój A zyi i N e g rzy w scho­

dniego w ybrzeża A fryki, to p ią ru d y żelazno łatw o to p liw e ty m sposobem: nad p rz estrzen ią 1 stopę k w a d ra to w ą za w iera ją cą u lep iają k o ­ m inek z gliny, nap ełn iw szy go w ęglam i, m ie­

chem ręczny m z b o k u podsyca się ogień i r u ­ dę u ta r tą w ilości ta k ić j, ja k a się da w ziąć na koniec noża, w sy p u je i ciągle dodaje w ęgli, dopóki w ogól o ilość 2 lu b 3 fu n tó w ru d y sto ­ piona nie zostanie; potem rozw ala się p iecy k i w ytopiono żelazo n a dnie się zn ajd uje; n ie ­ k ied y piece te w ziem i są lepione". I nasze w ięc h u tn ictw o n ie o w iele o d m ien n y ch spo­

sobów przy sw em poczęciu zapew ne u żyw ało.

______________ (C. d. n.)

(4)

420 W S Z E C H Ś W IA T . m 27.

MIKROTELEFON

przez

Eugienijusza Dziewulskiego.

i i >).

4. T ele g raf znalazł p ra k ty c z n e zastosow anie dopioro po w y n alezien iu p rz en o śn ik a (relais), podobnie rzecz m iała się z telefonem , k tó r e ­ go użycie zostało um ożebnione przez w y n a la ­ zek m ikrofonu.

M ikrofon w najpro stszej swój form ie sk ła­

da się (figura 1) z dw u k aw ałk ó w w ęgla (k o k su ) (b i d), rów nolegle do siebie przy -

w ed łu g oznaczeń prof. T a ita są 1000 m ilijo- nów czyli bilijon ra z y słabsze od k rą żąc y ch po d ru ta c h telegraficznych. Jeżeli m ikrofon, te ­ lefon i elem ent g alw aniczny są połączone z so­

b ą d ru tem m etaliczn y m w sposób powyżćj opisany, a fale głosow e zostaną sk iero w ane n a m ikrofon, w tenczas przew odnictw o e le k try ­ czne m ikrofonu będzie zm ieniać się w podo­

bn y, j a k to ntialo m iejsce p rzy ucisku m echa­

niczny m . N a zasadzie p ra w a fizycznego zna­

nego w nauce, że n atężenie p rą d u e le k try c z ­ nego j e s t od w rotnie prop orcyjon alne do oporu całego obw odu, m a m y praw o tw ierdzić, że j e ­ żeli p rz y silniejszym u cisk u opór elek try czn y m ikrofonu m aleje, to w ów czas n atężen ie p rą -

F ig . 1. M i tw ierd zo n y ch n a deseczce (A ) i trzeciego (c), położonego w poprzek n a d w u p ierw szy ch . W ę g le poprzeczne (b i d) łączą się z końcam i d ru tu , w obw odzie k tó reg o zn a jd u je się ele­

m e n t g alw an iczn y (E ) i telefon (T ). W ę g le w m iejscach zetk n ięcia n ie szczelnie do siebie p rz y sta ją , czyli nie całem i pow ierzch n iam i są z sobą ze tk n ię te , lecz o p iera ją się je d e n na dru g im ty lk o p e w n ą liczbą p u n k tó w . O ile zetknięcie j e s t słabsze, o ty le siła p rą d u prze­

chodzącego j e s t m niejsza. P rz y c is k a n ie po­

przecznego w ęgla do dolnych p o w ięk sz a licz­

bę p u n k tó w zetknięcia, ty m sposobem zm n iej­

sza opór, a te m sam em pow ięk sza siłę. p rą d u elek try czn eg o , czego n a stę p s tw e m j e s t silniej­

sze p rz y ciąg an ie b laszki w telefonie. Je ż e li- b y śm y uderzali le k k im d re w n ia n y m m ło tk iem po poprzecznym w ęglu, s ta ra ją c się, ażeby ud erzan ia n a stę p o w a ły po sobie o ile m ożna jaknajszybciój, w ów czas d a łb y się słyszeć m ocny trz a s k m e ta lic z n y blaszk i w telefonie, spow odow any p rę d k o po sobie n astęp u ją cem i zm ianam i siły e le k tro m a g n e su w telefonie.

P rzy użyciu telefonu jako w ysyłacza, prądy elektryczne wzbudzone przez fale głosow e

„ T e le fo n " w p0p rze(]_ j^r

k r o f o n.

du elektryczn ego w zrasta, a zaś przy słabszym u cisk u rzecz m a się od w rotnie, czyli n atęż e­

nie p rą d u słabnie. T y m sposobem fale głoso­

w e w y w o łu ją różnice w n atęż en iu prąd u, k tó ry stale k rą ż y w obwodzie; z d rug ićj s tro ­ n y w iem y, że jeżeli te różnice sta n o w ią p rz y ­ n ajm n iej b ilijono w ą część całkow itego jeg o natężenia, to one będą w stan ie od tw orzy ć głos w telefonie. P o n ie w aż dośw iadczenie uczy, że w telefonie o db ieram y głos posiada­

ją c y w szy stk ie p rz y m io ty głosu d ziałającego n a m ikrofon, przeto z teg o w y pad a, że zm ia­

n y zachodzące w telefonie zadosyć czynią po­

w y ższy m w y m aganiom .

M ikrofon te d y j e s t p r z e s y ł a c z e m gło­

su, a telefon o d b i e r a c z e m .

N ależy zairważyć, że siła głosu odtw orzone­

go przez odbieracz (telefon) j e s t zupełnie n ie­

zależna od siły głosu pierw o tnego , działające­

go n a przesyłacz (m ikrofon). F a le głosow e działające n a m ik ro fo n w y w o łu ją odpow ie­

dnie zm ian y w natężen iu p rą d u elektrycznego;

w ielkość ty c h zm ian zależy od n atężen ia pior- w otneg o p rą d u , a te m sam em od źró d ła elek­

tryczności. D la lepszego zrozu m ienia działa­

n ia m ikrofonu, p o ró w n am y go z telefonem , g d y te n o sta tn i j e s t u ż y ty ja k o przesyłacz.

(5)

jNs 27. W SZ E C H ŚW IA T . 421 F ale głosowe, dochodzące do b laszki telefo­

nu, w części od niej odbijają się, a d ru g a ich część w p ra w ia blaszkę w ru c h d rg ający.

R u ch b laszk i w telefonio w zbudza p rą d y elektryczne, k tó re, przebiegając po d ru tac h , p o k o n y w a ją ich opór, a sk u tk ie m togo część p rą d u zuży w a się na ogrzanie dru tó w czyli przeobraża się w ciepło. Część pozostała e le k ­ try czn o ści dosięga ja k o p rą d do odbieracza (telefon) i w y w o łu je w n im d rg a n ia blaszki czyli o d tw arza głos pierw o tn y . G łos ta k w y­

w ołany m u si b y ć słabszy od pierw otnego, w yw ołującego cały szereg p rzem ian fizycz­

ny ch, o k tó ry c h dopieroco m ów iliśm y. P rz y uży ciu m ik ro telefo n u siłą odtw arzającą głos je s t p rą d e lek try czn y , pochodzący z elem entu galw anicznego, k tó reg o działanie je s t zależne od siły głosu działającego n a przesyłacz (m i­

krofon). N iezm iernie m ałe zm ian y w zetknię­

ciu w ęgli m o g ą w y w o ły w ać bardzo znaczne różnice w n atęż en iu prądów przechodzących przez to zetknięcie, a ty m sposobem o d tw a ­ rzać głos, k tórego n atężenie nie zależy od siły pierw o tn eg o głosu.

W ty m w y p a d k u fale głosow e m a ją znacze­

nie ty lk o bodźca spraw iającego zm iany w p ra ­ cy pochodzącój z innego źródła, k tó r e m j e s t elem ent galw aniczny. M ożna ich działanie porów nać z r ę k ą te le g ra fisty d ziała ją cą n a klucz, lub jeszcze lepiej z rę k ą m ły n arz a, o tw iera jącą w ięcśj lub m niej staw idło u p u stu wody, aby zm ieniać s tru m ie ń w ody sp ad a ją­

cej n a koło m ły ń sk ie, czyli ilość p ra c y w y k o ­ n y w a n ej, k ied y sam a ręk a, ściśle rzeczy bio­

rą c, w tój p ra cy u d z ia łu n ie bierze. W m ik ro ­ telefonie m am y do czynienia z podobnym p ro ­ cesem. P r ą d g alw a n ic zn y odg ry w a ro lę s tru ­ m ienia w ody; działanie fali głosowej m oże być po ró w n an e z rę k ą m ły n arz a. P ra c a w y ­ k o n a n a przez w odę, m oże b y ć znaczną liczbę ra z y w ięk szą od pracy, k tó r ą rę k a ludzka zdolną je s t w ykonać; to sam o da się rów nież pow iedzieć o różn icach p racy , ja k ie w yw ołuje się, o tw iera jąc w ięcćj lub m niej staw idła.

G łos odtw orzony przez telefon m oże być zna­

cznie m ocniejszy, ja k o w y w o łan y zm ian am i w n a tę ż e n iu p rą d u pochodzącego z elem entu galw anicznego, od głosu pierw otn ego w yw o­

łującego ty lk o zm ian y w p rzew odnictw ie m i­

krofonu.

Z teg o co pow iedzieliśm y w ypada, że siła głosu o d tw arzan eg o przez p rzesyłacz w m i­

krotelefonie zależy: 1) od czułości odbieracza i przesyłacza i 2) od n atęż en ia p rąd u , a zatem od siły elektroroboczój elem en tu i oporu cał­

kow itego łącznika.

M ikrofon j e s t p rzyrządem bardzo czułym ; ru c h m u chy na po w ierzchni p o d staw k i m i­

krofonu, łatw o może być sły szany w telefonie um ieszczonym z znacznej od niego odległo­

ści. P ie rw o tn y m ikrofon przejm o w ał ró ­ w nież w szelkiego ro dzaju ru c h y przypadkow e, j a k w y w o łane jazd ą, chodzeniem i t. p. B udo­

w a m ikrofonu, od czasu w y n a la zk u do obe­

cnej chw ili, u leg ła liczny m zm ianom . D zi- siej sze m ik ro fo n y są ta k urządzone, że p rzy znacznej czułości n a fale głosow e n a nie skie­

row ane, n ie p rz ejm u ją ła tw o d rg a ń udziela­

n y ch ich podstaw om ; je d e n z ty c h p rz y rzą­

dów opiszem y, a m ia n o w icie użyAvany przez tow arzy stw o B ella w W arszaw ie, a sk o n stru o ­ w a n y przez B lakea.

LISTY Z PODROŻY

przez Józefa Siemiradzkiego.

I I .

Guayaquil, 11 L ip ca 1882.

Do zupełnego p ozn an ia M a rty n ik i b rak ło m i jeszcze k rań cow ej północy w yspy, k tó rej n a w e t mój to w arzy sz nie znał. P rze b y w szy w yspę w poprzek pom iędzy dw om a n a jw y ż ­ szym i jój szczytam i z S t. P ie r r e do B asse- P o in te , n a z a ju trz skoro św it u d ajem y się n a północ. D ro g a w iła się pośród stro m y ch u r ­ w isk, w ysokich n a k ilk a se t m etrów , złożonych z pum eksu, popiołów w u lkan iczny ch, w śród k tó ry c h g ęsto rozsiane olbrzym ie g łazy fono- litu i tra c h itu groziły n am lad a chw ila zgnie­

ceniem ; najlżejszy szm er, odgłos k o p y t k o ń ­ skich, p tasze k czołgający się po skale w y w o ­ łu ją m a łą law inę, a n ieostrożne u d e rz e n ie m ło tk a m ogłoby n a nas zw alić m asę p u m e k su i kam ieni, zdolną pogrzebać nas ży w cem r a ­ zem z pow ozem i m u łam i, n iem ów iąc ju ż o tem , że z drugiej s tro n y m ieliśm y przepaść, n a dn ie k tó rój nie ch ciałby m się znaleść; po­

su w am y się z w ielk ą ostrożnością, nareszcie koło M acouba sk a ły zm ien iają c h a rak ter, s ta ­ j ą się bardziej zbitem i, n a to m ia s t drog a coraz

(6)

422 W S Z E C H Ś W IA T . K& 27.

uciążliw szą; idziem y pieszo, dopom agając m u ­ ło m w indow ać naszą la n d a rę k u w ielkiem u podziw ieniu m ijający cy ch n a s zrzad k a jeźd ź­

ców. P o trzygodzinnój jeźd zie sta je m y w w ą ­ wozie G rrande-R iv iere— ow a „W ie lk a rz ek a"

m a szerokości około 20 k ro k ó w , u sia n a g ła­

zam i bazaltu, fonolitu i law y , u ujścia p rz y j­

m u je z lew ćj stro n y prześliczn ą kask ad ę;

p rzeb y w szy ło żysko w bród, sta je m y w „m ie­

ście", złożonem z kościółka, plebanii, ż a n d a r- m ery i, szk ółki i d w u dom ów p ry w a tn y c h . D ro g a dalój j e s t niem ożliw ą, je s te ś m y w w iel­

k im kłopocie, co począć z m u łam i, zm ęczone- m i nie n a żarty , a i nasze żo łąd k i głośno do­

po m in ają się o sw oje p ra w a , oberży an i śladu, a w ża n d arm ery i, a raczój u p a n i żandarm o- wej staw ać, p odług now ego rozporządzenia rządow ego, niew olno — pozostaje w ięc udać się do proboszcza. S ta ro w in a , w łaśn ie z a ję ty p rz y p a try w a n ie m się robocie k u lisa m a la b a r- skiego, k tó r y sk u lo n y n a ziem i, h a fto w a ł j a ­ k ą ś se rw e tę — niepom ału b y ł zak ło p o ta n y , co t u z n a m i począć; w ubogiej górskiój parafii n a razie niepodobna było nic znaleść n a p rz y ję cie d o sto jn y ch a n ie z w y k ły c h gości.

P rz e p ro siw sz y go n ajgrzeczniśj za p rz y czy ­ nio n y am baras, u m ieszczam y pow óz w cienili jed y n eg o drzew a i p o sław szy w oźnicę na

„m iasto" po p ro w iz y ją i tra w ę dla m ułów , sami ru szy liśm y w góry. W d ra p a w sz y się z w ielkim tru d e m n a szczyt je d n eg o z licz­

n y c h k ra te ró w i p rz y p a trz y w sz y dow oli p ięk - nej panoram ie, roztaczającój się przed nasze- m i oczym a, w ra c a m y do m iasta, gdzie nas w ita nasz m u la t ra d o śn ą now iną, iż znalazł w y śm ien ite śn iadanie w je d n y m z dom ów p ry w a tn y c h . C ała ludność, szczególniej płeć pięk n a, p rz y b ra n a od św ięta, n a tu ra ln ie pod pozorem odw iedzenia sąsiadek, zbiegła się n a oględziny tego ciekaw ego w idow iska; więc k ilk a ła d n y ch czarn ookich kreo lek , w ięc pani żandarm ow a, tłu s ta B u rg u n d k a w p a ste rc e i krynolinie, k ilk a k u m o szek z ferm okolicz­

nych, żandarm , ry b a k ó w p a rę — aż ciasno się się zrobiło w m ałój izdebce, gdzie n a s czekało sute śniadanie, złożone z ryb, h o m a ra i b an a­

nów. K orzystając z to w a rz y stw a , b aw im y się w yśm ienicie; mój to w arzy sz w esoły, jo w ija l- n y podtrzym uje rozm ow ę w żargonie kreo l- skim . W 10 m in u t w iedzieliśm y ju ż c a łą h i- s to ry ją w szystkich obecnych: k to ile zarabia, czy żonaty czy wdowiec, czy m a dzieci i ile,

k to k ie d y u m a rł w 'm iastec zk u , je d n e m sło­

w em byliśm y „au co u ra n t" w szy stk ich w iel­

kich now in m ałego m iasteczka. W y po cząw - szy, p ożegnaliśm y gościnną osadę i t ą sam ą drogą, odprow adzeni przez całą ludność, w ró ­ ciliśm y do dom u. S p ak ow aw szy co żyw o m a- n a tk i, 10 L ip ca b y łem ju ż n a p aro w cu Olinde R odriąuez, gdzie m n ie S zto lcm an o m ało nie u d u sił z w ielkiej radości; n a z a ju trz o d płyn ęli­

śm y do W enezueli. T o w a rzy stw o m niej niż nieliczne, bo złożone z dw u franciszkanów z Q uito, m łodego P e ru w ija n in a , stare g o H isz­

pana, nas dw u P o la k ó w i F ra n c u z a , u rz ęd n ik a k a n a łu panam sk iego. O sław ione m orze A n ty - lów brzyd kie, k o lo ru szk ła butelkow ego.

12-go sta je m y w porcie C arup an o, gdzie nas długo trz y m a ją z pow odu form alności celnych o trzy m u jem y w izy tę k ilk u „g ienerałów " w e­

nezuelskich, nareszcie o p o łu d n iu podnosim y kotw icę. W o kolicy C aru p an o znajd u je się sły n n a g ro ta C aripó, opisana przez H u m b o ld ­ ta, zam ieszkan a przez ty siące tłuszczaków (S te a to rn is C aripensis). W zatoce m nóstw o p ta k ó w , fre g a ty (T a c h y p e te s A quila), g łu p ta ­ k i (Sula), stad a n iezg rab n y ch p elikanów — do k tó r o k rę to w y czatu je z du b eltó w k ą, ale bezskutecznie. P o p o łu d n iu od p ły w am y do „la G u a y ra " , gdzie sta je m y n az aju trz. P o r t obrzydliw y, a raczój żaden, bo n iem a zatoki, sta je m y n a o tw a rte m m orzu. O lb rzym ie stro ­ m e góry, u stóp ich m iasteczko, n a praw o di‘oga kołow a i b u d u jąca się kolej do C aracas, oto obraz teg o p o rtu ; k ilk u o b d arty c h g ien e­

ra łó w z k o m o ry i innych u rzęd ó w m iejsco­

w y ch zjaw ia się n a pokładzie, ośw iadczając p o m p aty czn ie k ap itan o w i „som os repu b lica- nos com o u ste d " , oraz dopo m inając się o ła ­ p ó w k ę i ru m , n a co b y n ajm n iej niezaek w y- cony k o m en d an t, j a k n a złość za cięty orlea- n ista , zak ląw szy energicznie, ośw iadczył, że w o lałb y być n a w e t p ru sa k ie m , niż ta k im re ­ p u b lik a n in e m j a k W enezuelanie; n a szczęście g ien erało w ie po fran cu sk u nierozum ieli, wzięli w ięc słow a k a p ita n a za w y szu k a n y k om ple­

m e n t — p a rę dolarów i b u te lk a ru m u z a ła ­ tw iła resztę form alności. W ieczo rem p o dn o­

siliśm y k o tw icę p rz y odgłosie h u k u dział, w y w iesiw szy n a złość W en ezu elań o m obok fra n c u sk ie j, b an d e rę S ta n ó w Z jednoczonych, z a m ia st w enezuelskiej, j a k k aże grzeczność i obyczaj. 14-go, w dzień w ielkiego św ięta rep u b lik a ń sk ie g o w e F r a n c y i, w p ły w a m y do

(7)

M 27. W SZ E C H ŚW IA T . 423 P u e rto Cabello, ozdobieni w szystkiem i cho­

rągw iam i, ja k ie posiadam y. W porcie, b ro ­ nionym przez n apół rozw aloną niby forteczkę, p am iętając ą czasy ś. p. k ró la Owieczka, na ry n k u odbyw a m u sztrę załoga tw ierd zy , zło­

żona z k ilk u n a stu różnobarw nych generałów , ustro jo n y ch w ponsow e płaszcze i m alinow e kepi, lecz niem ający ch butów , zbytecznych w ty m klim acie. O południu p ły n iem y dalćj;

w nocy m ija m y C uraęao, sły n n e z w yrobu likierów , w idzim y ty lk o św iatełk a n a brzegu.

16-go zrana p rz y b y w am y do S ayanilla, je d y ­ nego p o rtu rzeczypospolitćj K olum bijskiej;

p o rt je s t ta k p ły tk i, że s ta te k nasz m usi stać n a k o tw icy o k ilk a m il m orskich od brzegu.

Z pow odu niedzieli cały dzień sto im y bez­

czynnie w porcie, a z nudów zabaw iam y się j a k k to może: je d n i p ró b u ją szczęścia z w ęd­

ką, d ru d z y z k a p ita n e m n a czele w y p ra w iają się n a polow anie. K oło s ta tk u k rą ż y m nóstw o ry b różnorodnych: je d n e w ielkości karpia,

0 różow ej łusce w złociste pasy, dru g ie długie ja k ig ły seladynow e z lazurow em i p łetw am i

1 p y sk iem w y d łu żo n y m j a k dziób p ta si—inne znów sre b rzy ste, zgrabne, zw inne, o nad zw y ­ czaj długich p łe tw a c h (dorady). W zatoce

m nóstw o re k in ó w , ale ju ż bardzo ostrożnych, n a wędę żaden się nie bierze, choć ich w iele w około s ta tk u k rą ży . W ieczorem po w racają łow cy z try u m fe m , w ioząc 3 pelikany, k ulo­

nów. bekasów i p ap u g k ilk a. N a z a ju trz zno­

w u łow y, ty m razem m nićj pom yślne, bo się n a p a ru p ap u g ach skończyło; popołudniu podnosim y k otw icę. 18-go w ieczorem do­

strze g am y w ybrzeże, lecz z pow odu spóźnionój po ry nie m ożem y w p ły n ąć do p o rtu . N a p ra ­ wo w e m gle b ieleje sam o tn a la ta rn ia m orsk a, ta sam a, w k tó ró j S ienkiew icz sw ego b o h ate­

r a osadził. S łońce daw no ju ż zaszło, m ew y k rą ż y ły wokoło. Z daw ało m i się, że w idzę siw ą głow ę nieszczęśliw ego tułacza, p o chylo­

n ą nad k siążk ą i p o w tarzałem w ra z ze S k a ­ w iń sk im słow a w ieszcza Adama: „L itw o, ojczyzno m oja t y je s te ś j a k zdrow ie..."

19-go p rz em anew row aw szy całą noc n a m o ­ rz u pod stru m ien iem praw dziw ie p odzw rotni­

kow ej ulew y, w y siad a m y w Colon (A sp in - w all), m ałem b ru d n e m m iasteczk u, n azw a- n em n a cześć K olu m b a, k tó reg o posąg w idnie­

j e w porcie. W w ą sk ic h u liczkach pełno psów, osłów , m urzynów , In d y jan , przede- w szy stk iem zaś m nóstw o czarnych sępów

(C ath artes a u ra i a tra tu s), zw anych tu U rn - bu, k tó re p ełn ią w A m ery ce służbę czyści­

cieli, sp rzątając w szelkie nieczystości w y rz u ­ cane tu tejszy m obyczajem w p ro st n a ulicę.

W Colon m ożna posłyszeć w szy stk ie ję z y k i św iata, pieniądze w szystk ich k rajó w tu k u r ­ sują, w idziałem n aw et szw ajcarskie i belgij­

skie — stąd źródło n iesły chan ych oszustw , będących p o d staw ą han dlu yankesów . O 1-ćj siad am y n a kolej i po czterogodzinnej jeździe w śród bagien i zarośli ryzoforow ych jesteśm y w P an am ie. N iem a ch y b a n a św iecie kolei ta k złój, niew ygodnej i drogiej, j a k p anam - sk a: za p rzejazd w b ru d n y c h w agonach trz e ­ ciej k lasy n a p rz e strz e n i 80 k ilo m etró w każą n a m płacić po 25 dolarów (150 franków ) i nie­

m a l drugie ty le za bagaże; pasażerow ie pod- pokładow i, ja d ą c y ty m sam ym co i m y w a ­ gonem , p łacą je d n a k ty lk o połow ę, 75 fr.;

p rz y te m kolej trzę sie i szarpie, ru sz ając z m ie j- sca ta k n iem iłosiernie, że sto jąc n a platform ie k ilk a razy om ałośm y nie w y p ad li z w agonu;

sta c y je bardzo częste, n a p rz estrze n i 80 kilo­

m e tró w je s t ich około 30, b u fe tu nigdzie nie­

m a — n apół dro g i ty lk o , gdzie poeiąg stoi przez całych 5 m in u t, m u rz y n k i p rzyn oszą n a sprzedaż owoce, ciastk a kokosow e i sm ażone ry b y . P o ciąg a m e ry k a ń sk im obyczajem nie d aje sy g n ału do odjazdu, pasażerow ie w cho­

dzą i w ychodzą k ied y im się podoba, jeżeli k a r k skręcą, sam i sobie w inni. P a n k o n d u k ­ to r, g ru b y osp o w aty y a n k e s w kapeluszu n a b akier, przechadza się po pociągu, p rzy jm u jąc d o lary idące do w łasnój jeg o kieszeni od p a ­ sażerów p rzejeżdżający ch p arę stacyj p o śre­

dnich tylko. R o boty około k an a łu , k tó re w je d n e m m iejscu ty lk o z kolei w idać, postę­

p u ją bardzo wolno z pow odu n ie u sta n n y c h deszczów u lew n y c h i b ra k u robotników , k tó ­ rz y m rą tu ja k m uchy n a żó łtą febrę ' ) — n ie dziw ię się te m u b yn ajm n iej, w a ru n k i sa n i­

ta rn e bow iem są najg orsze, ja k ie sobie ty lk o w yobrazić m ożna; w szy stk ie osady b u do w ane n a palach w śród bagien, porosłych trz c in ą i osoką, w k tó ry c h gnieżdżą się m ilijo n y a li­

gatorów , z rozsianem i gdzieniegdzie w y s e p ­ k a m i palm i bam busów , śro dek zaledw ie m ię ­ dzym orza, w zniesion y o p a rę se t stó p n a d p o ­ ziom oceanu i p o ro sły d ziew iczym la se m m a-

J) Porówn. to miejsee z korespoaileneyją p. Sztolcma- n a w 26 N. W szech św iata. (P rzyp. red.)

(8)

424 W SZ E C H Ś W IA T . JTs 2 7 . gnolij i kokosów sp rz y ja u p ra w ie trz c in y

i k ak a o , lecz m u rzy n ty lk o w śró d ty c h w y ­ ziew ów b ło tn y ch w yżyć może. P a n u je ogólno przekonanie, że m iędzym orze P a n a m a je s t częścią K ord y lijeró w , d otychczas je d e n ty lk o R ćclus w swojćj gieografii te m u zap rzeczył—

rzeczą je s t atoli arcy w id o czn ą dla gieologa, że m iędzym orze P a n a m a je s t u tw o re m trz e ­ ciorzędow ym w praw dzie, lecz n ieró w n ie no­

w szym od tra c h itó w k o rd y lijersk ich , k tó re się tu ta j ty lk o jak o pojedyncze w ysep ki w śród bazaltow ćj law y n a p o ty k a ją . W P a n a ­ m ie m am y czas ty lk o z a ła tw ić się z kom orą i w siąść n a s ta te k angielski, czek ający n a nas w odległości godziny drogi n a m orzu. P o ło ­ żenie p o rtu prześliczne; m iasto zdaleka ład aie się p rezentuje, lecz podobno zb lisk a rozczaro­

w ać się łatw o.

N a s ta tk u „ L im e n a " je s te ś m y je d y n y m i p asażeram i; p rz y stole stra sz n ie ja k o ś p u sto i zim no: n a p ierw szem m iejscu s z ty w n y

„C ap ta in “ z ru d e m i fa w o ry tam i, n a szarym k ońcu k ilk a oficerów i p ilo t, b a rc z y s ty n isk i I n d y ja n in o w łosach czarnych, lśniących i tw a rd y c h ja k d ru ty , dw aj franciszkanie, P c ru w ija n in i m y dw aj oto i w szystko. C ała załoga złożona z lu d zi najrozm aitszój n aro d o ­ wości; najw ięcćj I n d y ja n i A n g lik ó w m a m i­

nę skończonych ło tró w , są też n im i w samój rzeczy, gdyż zaraz pierw szego d n ia zginęło k ilk a rzeczy p asażerom , m iędzy innem i prze­

nośny o łta rz i p rz y b o ry m szaln e jed n eg o z księży, k tó ry c h n a w e t nie zad an o sobie fa ­ ty g i poszukać. S tó ł o b rz y d liw y , p o tra w y w szystkie p o d ają an g ielsk im o b y czajem n a ­ raz, ta k , iż n ie ty lk o są n ie stra w n e , ale i zi­

m ne w dodatku; P e ru w ija n in w y m y śla na czem św iat stoi, fran ciszk a n ie c h o ra ją , ty lk o stru sie żołądki polskie godzą się ja k o ś z lo­

sem. Je d n o co m i się n a s ta tk u podoba, to czystość w zorow a, k tó r ą m o żn ab y n a w e t bez z a rz u tu nazw ać, g d y b y nie ro je olbrzym ich k aralu ch ó w (B la tta am erican a ), za lu d n ia ją ­ cych sta te k od spodu aż do szczy tu m asztów . Czas m am y w ciąż n ieśw ietn y , n a oceanie S p o ­ k o jn y m n a z y w ają to b u rz ą, t. j . fale docho­

dzą 2—8 m e tró w w ysokości, czasem deszczyk n as skropi i w ia tr zim n y p o łu d n io w o -w sch o ­ dni dm ie bez u stan k u . 21-go u k a z u ją się K o r- dylijery; przejeżdżam y dość blisk o w ybrzeży E sm erald as, Isle de P la t a i t. d., często n a ­ p o ty k am y wielkie żółwie i w ielo ryby, a raczój

k aszalo ty (B alaenoptera). 22-go w nocy m i­

ja m y ró w n ik , te rm o m e tr w skazuje zaledw ie 14° O., co p rz y p isu ją p rąd o w i biegunow em u, k tó ry w zdłuż w ybrzeży C hilijskich i P e ru w i- ja ń s k ic h aż tu ta j dochodzi; w ia tr zim ny,

przejm u jący .

O podróży do P e r u niem a co i m yśleć, w oj­

n a znow u w ybuchła, a raczój nie u stała. W po­

dobnych w a ru n k a c h byłoby szaleństw em n a ­ rażać się n a p ew n ą u tr a tę conajm niój b agaży i zbiorów , jeżeli nie n a coś gorszego jeszcze;

decy du jem y się więc n a w y p ra w ę w głąb E q u a d o ru n ad b rzegi rz ek i N apo, sk ąd S ztolc- m an będzie m ógł się u d ać do północnego P e ru przez B raz y liją, j a zaś w ró ciłb ym A m azon ką do P u n a , a s ta m tą d do k ra ju . 23-go zran a opły nąw szy w koło wyspę. P u n a , w p ły w am y, p o su w ają c się w śród p łask ich brzegów , u tw o ­ rzon y ch przez deltę G u a y aq u ilu i p oro sły ch ry z o fo ram i—do rzek i tegoż nazw isk a, a o 1-ćj z po łu dn ia zarzu cam y k o tw icę w G uayaq uil, n ajg łó w n iejszy m z p o rtó w rzeczypospolitój E cu a d o rsk ió j, gdzie m am czekać n a S zto lc- m ana, k tó ry m a in te re s do załatw ien ia w L i­

m ie. Z pow odu niedzieli nie m ożem y w y ład o ­ w ać bagaży, czekam y w ięc cierpliw ie ju tra . P ie rw sz y m przedstaw icielem m iasta, k tó reg o u jrze liśm y n a s ta tk u w raz z celnikam i, b y ł k a p ita n p o rtu , k tó reg o fizyjognom ija i m u n ­ d u r n a zaw sze pozo staną m i w pam ięci; p ro ­ szę sobie w y ob razić grubego przysadzistego In d y ja n in a z dw o m a kęp am i bardzo m iste rn ie zakręcon ych w górę j a k k ły d zik a lub w k sz ta ł­

cie k o tw icy — w ło skó w pod nosem , k tó re w y g lą d a ją j a k dw a czarne haczy k i, lub m u ­ szki po staw io n e koło nozdrzy, w d łu gim , po p ię ty m u n d u ro w y m su rdu cie g ra n a to w e g o k o lo ru z zlotem i guzam i i nieskoń czo ną ilo­

ścią galonów , ró w n ie su to galonow anój w yso- kiój czapce k s z ta łtu m aciejów ki, b ohatersk o w sadzonój n a ucho, szczytem w reszcie dosko­

nałości je s t k o łn ierz m u n d u ru b iały atłaso w y , szerok i n a pół łok cia z w ielk iem i złotem i k o ­ tw icam i—całość ro b i w rażenie lib e ry i szw a jcar­

skiej; p rz y niój niew zruszo na pow aga, z k tó ­ r ą ra c z y ł n am kiw ać głow ą. P o n a d m iastem unosi się k ilk a d z ie sią t ró ż n o b arw n y c h i ró - żn o k sz ta łtn y c h lataw có w , k tó ry c h puszcza­

nie n a le ż y do n ąju lu b ień szy c h zabaw niety lk o m ały ch , ale i sta ry c h dzieci. P rz y b y w a m y w chw ili w y b u ch u jed n ó j z licznych w ty c h k ra ja c h rew o lu cy j, t. j . z n a jd u je m y k ra j

(9)

JA 27. W SZ EC H ŚW IA T. 425 w stan ie n orm alnym . W porcie k ilk a p aro w ­

ców rzecznych, w yg ląd ający ch ja k białe sze­

ro k ie dom ki, n aładow anych w ojskiem , p rz y ­ gotow uje się do odjazdu. W o jsk o tu w y g ląd a daleko przyzw oiciój niż w W enezueli; żołnie­

rze m a ją b u ty i m u n d u ry ja s k ra w e n a w zór europejskich. W p ły w N iem ców j e s t dość zna­

czny i przeb ija się w w o jsk u szczególniej; k a - w alery ja, nb. n iem ająca koni, lecz zato b a r­

dzo w ielkie o stro g i w k ształcie m aszynek, u ży w an y ch przez nasze gospodynie do k ra ja ­ n ia ciasta, u stro jo n a je s t w p ik elh au b y z h e r­

bam i P e ru w ii (?!) i płócienne fraczki; m u zy k a w ojskow a, w cale n ie z ła zresztą, pod d y re k - cy ją jakiegoś C zecha w y g ry w a sam e niem ie­

ckie m elodyje; s tą d p ew ne nieporozum ienia:

np. chcąc uczcić dzień 14-ty L ipca, o rkiestra, czyli j a k j ą t u n a z y w ają, b an d a w ojskow a — uczęstow ała am basadora francuskiego k oncer­

te m złożonym z „D ie W a c h t am R h e in “ i „ W a s is t d er d eu tsch e n Y a te rla n d " .

D zięki uprzejm ości p. E rn e s ta M alinow ­ skiego, k tó re g o śm y tu ta j niespodzianie zastali i D -ra W olffa eks-jezuity, byłego p rofesora gieologii w Q uito, w szelkie form alności celne zo stały u su n ię te — pom im o re w o lu cy i p rze­

puszczają n am bez re w izy i b ro ń i bagaże; zna­

lazłszy te d y sch lu d n y pokoik za b ieram się do pracy.

G u a y a ą u il liczy do 40,000 m ieszkańców : in d y jan , m u lató w , zam brów , europejczyków . M iasto to, szczególniej zaś osady okoliczne, j a k S a n ta 1 H elen a, M anabi i M onte-C hristo sły n ą z w y ro b u najlep szy ch kap elu szy „ P a­

n a m a " . D o b ry kapelu sz podobno k o sztu je tu n a m iejscu od 15— 30 p ia stró w (60— 120 fra n ­ ków ); w y ró b je g o zabiera k ilk a m iesięcy czasu, gd y ż do ro b o ty tój p otrzebne są pew ne w a ru n k i atm osferyczne, tak , iż zaledw ie dw ie godziny dziennie p racow ać m ożna; najdeli­

katn iejsze, k tó ry c h tk a n k a od najcieńszej w eb y niczem się nie różni, w y m a g a ją całoro­

cznej p ra cy i k o sz tu ją n a m iejscu 500—800 franków , są to je d n a k arcydzieła k u n sztu , k tó re się ty lk o n a u rz ą d lub n a w y staw ę robią.

P rz y b y w a m y w porze suchój, niew iem dla­

czego zw anćj tu ta j latem , bo ani pod w zglę­

dem astro n o m iczn y m an i k lim a ty c zn y m n a ­ zw a ta zastosow ać się n ie da. W ogóle jeżeli j e s t niezaprzeczonym pew nikiem , że w W a r ­

szaw ie m a m y zim ę w S tyczn iu , a w P a ta g o ­

nii w L ipcu, rów nie niezaprzeczoną je s t rze­

czą, że w okolicy ró w n ik a p o ry ro ku , w pod­

ręczn ik ach gieografii bardzo dokładnie ozna­

czone, re d u k u ją się do bardzo zm iennych kom- binacyj deszczu i suszy, zależnych daleko b a r­

dziej od w arunków lokalnych, ja k np. k s z ta ł­

tu pow ierzchni, k ie ru n k u p an u jący ch w ia­

trów . bliskości m orza i budow y gieologicznój, aniżeli od słońca, ta k dalece, że n a tej sam ej szerokości p o ra deszczów w rozm aity ch p u n k ­ ta c h w ro z m a ity m p rzyp ada czasie. P o d wzglę­

dem klim ato lo giczn ym naj właściwiej b y ło by n azw ać zim ą p o rę suchą, okres, w k tó ry m ży­

cie zam iera lu b przy gasa, a słońce ja k k o lw ie k palące, nie m a ta k ie j siły j a k podczas lata, czyli p o ry w ilgotnej. O kolice G u ay aąu il u w obecnej chw ili sm u tn y p rz e d sta w ia ją k ra j­

obraz: ró w n in y p o k ry te spaloną, w yschłą, żółtą tra w ą i n isk iem i zaroślam i kolącój alta- cyi, pozbaw ionej w tój porze liści, p rzy p o m i­

n a ją nasz k rajo b raz późnój jesieni. G dzienie­

gdzie j a k oazy w śród tego m orza n agich, cier­

n isty ch krzakó w w znosi się p ę k a ty pień drze­

w a baw ełnicznego (B om bax), rów nież bez liści, lecz zato obfitem żółtem p o k ry ty kw ieciem . Rządziój jeszcze daje się w idzieć w ielk a drze­

w iasta ak a cy ja o pn iu g ru by m , p o k ry ty m potężn em i kolcam i, liściach bardzo delika­

tn y c h i rzad kich, daleko obficiej od poprze­

dzających jeszcze osy p an a sz k a rła tn e m i du- żemi k w ia ta m i '), wokoło k tó ry c h w re życie nieustan ne: roje kolibrów u w ijają się w śród ty c h k w iató w przez cały dzień. Z p raw d ziw ą przyjem n ością godzinam i całem i n ieraz p rz y ­ p a tru ję się ruchom ty ch dro bn ych stw orzeń, ta k słusznie przez F ran c u zó w o iseaux-m ou- ches nazw anych, lo t ich bow iem nadzw yczaj p rzy p o m in a ru c h y owadów: p arę sek u n d za­

w ieszają się nieruchom o w m iejscu koło k w i­

tnąceg o kielicha, ta k szybko p rz y te m p o ru ­ szając skrzy d ełk am i, że ich zupełnie nie w idać, p otem j a k błysk aw ica n ag ły m ru ch em rz u cają się w bok i zanim oko w idza zdoła te n ru c h pochw ycić, ju ż m a lu tk a p ta sz y n a unosi się n ad drug im kw iatkiem . K o lib ry t u ­ tejsze do trzech ro zm aitych należą g a tu n k ó w , z k tó ry c h n ajm niejszy i zarazem n a jp o sp o lit­

') J e s tte t a sam a roślina, którą, n a A ntyllaeh sadzą, dla ozdoby pod nazwą, „E earlate", a k tó ra każdego przejeżdżającego szkarłatną, sw ą b arw ą zdaleka już bije w oczy.

(10)

426 W S Z E C H Ś W IA T . M 27.

szy (A c e stru ra m icru ra. G ould) do w ielkich w kolekcyjach należy osobliwości; nie w iem ja k w innój porze, ale tera z, podczas k w itn ie ­ nia czerwonój akacyi, w m iejscow ości, p ra ­ w da bardzo o graniczonej, położonej o 1 i pół godziny drogi n a południe od G u ay aąu ilu , m ożnaby w p a rę dni w s z y stk ie m uzea euro ­ pejskie niem i zaopatrzyć. W e dw a dni zebra­

łem p ó łto ra tu z in a kolibrów , z ty c h tu zin A c e s tru ry (co p. T aczanow skiego specyjalnie ucieszyć pow inno, bo m i przed w y jazd em n aj- pilniój zalecał o p ta k a tego się w y sta ra ć ) a nie ze b rałem więcój je d y n ie dlatego, żem w sz y st­

kie naboje w y strz e la ł, ja k ie m iałem z sobą.

N iem nićj sm u tn o wyrg lą d a ją okoliczne w zgórza, poi^osłe rz ad k im lasem k w itn ący c h lecz obnażonych przyrte m z liści bom baxów , u dołu zaś n ie p rz e b y ty m gąszczem wyschłój tra w y i pnący ch się kolących roślin, z pośród k tó ry c h podróżnik w ychodzi podobny do jeża, p o k ry ty kolcam i n ajro z m aitsz y ch k s z ta łtó w i rozm iarów , z p o d rap an em i rę k a m i i poszar- p an e m odzieniem . W śró d ty c h gąszczów życie słabe bardzo: z w y ją tk ie m m n ó stw a m o ty li licznych, lecz n iezb y t ro z m a ity c h , niew iele się t u widzi. C zasem ty lk o ru d a ja sz c z u rk a k o lo ru zeschłych liści lu b w ąż zaszeleści w traw ie , duży oliw kow o czarny dzięcioł z ponsow ym czubem k rzy czy w nieb o g ło sy n a n a jro z m a it­

sze tony, w ysoko w górę unoszą się ja k b y m ałe p u n k cik i czarne sęp y U ru b u , zrzad k a przeleci św iergocący koliberek lub m a ły czer­

w ony dzięcioł — oto i w szystko.

W m ieście h iszp ań sk o -in d y jsk im obycza­

je m w ciąż św ią tk u ją ; co w ieczór w sp an ia ła ilum inacyja, m u zy k a w ojskow a n a r y n k u i sa- perow ie w sąż n isty ch b erm y cach p rz ech a d za­

ją c y się od p a ra d y po ulicach; obok św iąt liczne pożary. Szczęściem stra ż ogniow a liczna i dobrze zo rganizow ana, inaczój m ia sto całe, budow ane z trz c in y , sło m y i d rz ew a w p arę godzin p rz y p anującój su szy m o g ło b y się z łatw o ścią w k u p ę popiołu zam ienić.

Jedna z tajemnic przyrody.

P r i e i Z n .

T yle razy było ju ż powtórzone, że przyro­

da pełna jest tajem nic i że najśw ietniejszą zasługą umysłu ludzkiego je s t pow olne dzie- '

ra n ie z nich nieprzezroczystej zasłony; ta k pospolitem stało się porów nanie b ad an ia n au ­ kow ego do w alki, w któ ró j po jednój stro nie wry stę p u je nieskończoność, a po drugiój tw ó r słaby, n ieznaczn y p y łek w ty m bezm iarze, czerpiący siłę je d y n ie w dziw nój, n iepoham o­

w anej żądzy zap an o w an ia n ad nieskończono­

ścią; ta k dalece, pow iadam , zdania pow yższe są zu ży te i oklepane, że zaczynać od n ich cho­

ciażby ty lk o p o p u larn ą gaw ęd kę, w y d aje się rzeczą niew łaściw ą. A je d n a k zdania te w brew życzeniu n a su w a ją się sam e, ilekroć u p rz y to - m n im y sobie ob szary poznanych ju ż dzisiaj zasadniczych p raw i faktów p rzy ro dy i poró­

w n a m y je z tem , co jeszcze pozostaje do zdo­

bycia, ilekroć p rzy p o m n im y sobie, ile-to i j a ­ k ich w y siłk ó w trze b a było, żeby w iedzę n a­

szą doprow adzić do tego chociażby poziom u, n a k tó ry m sta n ę ła w dniach naszych.

P o ró w n a n ie p ra cy naukow ój do w a lk i w y ­ daje m i się bardzo trafn em jeszcze z jed neg o p u n k tu w idzenia. D aw niejszy m ędrzec, ja k b o h a te r klasycznej epopei, a n iek ied y j a k r y ­ cerz ze średniow iecznego rom an su, w stę p n y m bojem osięgał m n iem ane zw yk le try ju m fy , stw a rz a ją c je d n y m zam achem najrozleglej- szą teo ry ją. B adacz dzisiejszy n a w zór dzi­

siejszego s tra te g a po stęp u je k ro k za k rokiem , oblicza i p rz ew id u je w szy stk o , u p a tru je n a j­

łatw iejsze do zajęcia m iejsca i ty lk o w rz ad ­ k ich w y pad kach , k iedy okoliczności zm uszają do tego , j a k balon p ró b n y w ypuszcza hipotezę.

P r a c a pow olna, ale s k u tk i pew ne.

B y ł czas — a n iezb y t daw no tem u , niew iele więcój ja k la t dw adzieścia — k iedy te o ry ja ch em iczna b y ła w szczególnym kłopocie.

M iała bow iem p rzed sobą dw a szeregi zw iąz­

ków , z k tó ry c h pierw szy sk ład ał się z ciał, sp o ty k a n y c h w łonie ziemi, w m orzach i atm o ­ sferze, wogóle w tój części otaczającego n as św iata, k tó re j p rz y w y k liśm y n ad aw ać m iano nieożyw ionej; d ru g i zaś p o w staw a ł z ciał ro ­ ślin i zw ierząt, a więc z żyw 6j organicznej części p rzy ro d y . K ażd y w y raz jed n eg o i d ru ­ giego szeregu b y ł przez chem ików b ad a n y szczegółowo i w szechstronnie, o ile ty lk o n a to pozw alała n a tu ra m a te ry j do jedn ego lub d ru g ieg o szeregu należących. A w ty m w zglę­

dzie dw a szeregi różnić się m iały stanow czo m iędzy sobą. C iała m a rtw e m o g ły być, w e­

d łu g ów czesnych przek on ań, daleko dokła-

‘ dniój badane — n iety lk o bo w iem ich skład,

Cytaty

Powiązane dokumenty

70. Najlepićj zbierać desmidyje w jesieni.. D la oczyszczenia ta k zebranego m ateryjału od m ułu, wlew am y go na biały talerz, gdzie w k ró tkim czasie

Pożyw ne więc dla rośliny części gruntu, wzięte przez korzenie, rozchodzą się potem po innych jój organach zapomocą wody i tw orzą ów sok odżywczy rośliny,

Zachodzi więc pytanie, czy nasze uogólnienie m usi się zawrzeć w tych dość ciasnych granicach, jak ie m u w ytyka potoczne pojm ow anie słowa „praca“, czy

rodanku (siarkocyjanianu) ołowiu i siarku antym onu przygotow anego drogą mokrą, z dodatkiem chloranu potasu, oraz ciał barw iących i kleistych. Siedłew skiego

czne oszczędności (8 do 13 tysięcy franków rocznie) przez zaprow adzenie św iatła elektrycznego, przez poniesie­. nie stosunkowo nieznacznego nakładu jednorazowego, na

D epesza przesłaną z Coimbry pod dniem 20 W rześnia do Europy, podaje położenie komety według spostrzeżeń, czynionych podczas przejścia jej przez południk;

Drapieżnik ten je s t zwykle przez lato wszędzie u nas pospolitym, lecz wszędzie nielicznym, w tym zaś roku pojaw ił się w daleko większej obfitości, przez

sposobu, k tóry pozw ala na sztuczne otrzym yw anie, sposobami czysto chemicznemi, mocznika (karbam idu), m ateryi najbogatszej w azot ze w szystkich ciał