• Nie Znaleziono Wyników

Rocznik Mariański. R. 15, nr 5 (1939)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rocznik Mariański. R. 15, nr 5 (1939)"

Copied!
32
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)

R O C Z N I K MARIAŃSKI

C E N T R A LN Y KRAJO W Y ORGAN KRU CJATY CUD. M EDALIKA STOW. CU DO W NEGO M EDALIKA I DZIECI MARII W PO LSCE Rok X V /5 Redaktor X. P iu s P a w ellek , M isjonarz Maj 1939

P ieśn ią w esela w itam y, o Mario, m iesiąc T w ój!

P ieśnią, bo wszystko w nas drga m iłą, serdeczną pieśnią m iło­

ści. W itam y miesiąc Twój... bo wszystko, co Twoje, o Matko, co nosi Twe słodkie Im ię, jest nam najm ilsze i budzi w sercu rozkosz nie- wysłowioną. A jeżeli pieśnią wesela w itają wszyscy miesiąc Twój, jeśli w tym m iesiącu ziem ia cała życiem, wonią, wdziękiem lśni...

jeżeli wszędziie Twoja chwała płynie w dniach majowych... to cóż dopiero w sercach Twych w ybranych dzieci — „Dzieci M arii“. Ma- tuchno słodka, przejasna, niepokalana, ja k m ałe dziatki w ybiegają radośnie na drogę gdy m atka powraca i czepiają się je j szaty, by być ja k n ajbliżej, tak my, o Matko, wybiegamy na Twe spotkanie w tym Twoim miesiącu, oczekujem y na Twe przybycie, chcemy Cię w prowadzić do tych świątyń w spaniałych, które miłość wzniosła, i do tych kapliczek przydrożnych, gdzie tron Twój nie złotem i p er­

łam i, ale w iązanką polnych kwiatów przybrany. Lecz goręcej je ­ szcze zapraszam y Cię do świątyń serc naszych, które cudnym i b la­

skam i m iłości płoną na Twe przyjęcie.

A więc pieśnią wesela i radosnej miłości witam y miesiąc T w ó j!

Ale nie tylko pieśnią wesela... witam y zarazem pieśnią ja k surm ą bojową, bośmy Polkam i, córam i N arodu, który zawsze walczył 0 cześć Twoją, a Tyś m u H etm anką została i Królową. Przeżywamy czasy, w których świat cały w obóz się zbrojny zamienia... a więc 1 my Twe wojsko wyborowe... stajem y gotowe do walki ze złem

(4)

114

w duszy naszej i duszach b liźnich; do w alki ze światem i szatanem , a zawsze i wszędzie pod Twym sztandarem i Twymi rozkazy. .H a­

słem nam będzie „B łękitne M arii rozwińm y sztan d a ry !...“ A bro n ią:

m odlitw a m ajowa „K yrie eleison, Chryste eleison, Święta Mario...

M atko Chrystusowa... P anno można... W spom ożenie wiernych... K ró­

lowo pokoju... Królowo K orony Polskiej... m ódl się za n a m i!“

A Ty, o M ario, słuchając tej pieśni i widząc gotowość Twych dzieci, przyjdziesz nam z pewną pomocą, aby pokonać wrogów i za­

siąść na tronie wzniesionym dla Ciebie w każdej polskiej duszy, by odbierać hołdy majowe.

„A za krótki m aj na ziemi Poświęcony Tw ojej czci, Dasz nam M atko ze świętymi W ieczną cbwałę śpiewać C i!“

Szarotka

0 znaczeniu nabożeństwa m ajowego

„Albowiem odtąd błogosławioną m ię zwać będą w szystkie narody“.

Z początkiem miesiąca M arii rozpoczyna się w Kościele k a­

tolickim jakby wielka uroczystość na cześć Najświętszej M atki Je ­ zusa, Kościoła i ludzkości. Przepow iednia M arii spełnia się dosłow­

nie! Praw dziw ie w spaniały i rozrzew niający w idok przedstaw ia się oczom i sercom chrześcijańskim . Ziem ia cała od krańca do krańca rozbrzm iew a chwałą i uw ielbieniem M arii, czczonej różnym i języ­

kam i wśród rozlicznych narodów. W w spaniałych św iątyniach jak i w najuboższym kościele w iejskim znajdziem y ołtarz M arii przy­

strojony, a około niego rano lub wieczorem gromadzące się dziatki u stóp swej M atki, aby Jej złożyć dowody czci i miłości za Je j wielo- w ładnym pośrednictw em uproszone potrzebne łaski. Ja k Chrystus za życia Swego ziemskiego przez la t trzydzieści przebyw ał u boku Swej M atki, tak podobnie całe chrześcijaństw o naśladując Jezusa w miłości i przyw iązaniu k u N iej, przez dni trzydzieści oddane wy­

chw alaniu i uczczeniu swej M atki. M odlitwa, praca, pokuta i wszyst­

kie uczynki dobre, wszystko poświęcone M arii. A m bona katolicka opow iada o łaskach, przyw ilejach i cnotach K rólow ej nieba i ziemi, a serca Jej dziatek i poddanycli wzniesione ku Niej, ażeby przypom ­

(5)

115

nieć sobie obowiązki swoje względem swej M atki i Królow ej, aby je przez rok cały tym w ierniej i gorliwiej wypełniać! Abyśmy i my także odnieśli błogie owoce z tego nabożeństwa, poznajm y, jakie mamy powody, byśmy je odpraw ili dobrze, a także sposób, w jaki je odpraw iać powinniśmy. O ddajm y pokłon Jezusowi, dziękujm y Mu za tę osobliwszą łaskę, że nam Swą M atkę drogą i ukochaną o ddał za M atkę, i prośm y o światło potrzebne, abyśmy je dobrze rozum ieli i gorliwie odpraw iali.

I

JA K IE JE S T ZNACZENIE MAJOWEGO NABOŻEŃSTW A I DLA­

CZEGO ODPRAW IAM Y W TYM M IESIĄCU

Od początku chrześcijaństw a godność niezrów nana Marii i wzniosłe Jej przyw ileje skłaniały wiernych wyznawców Jezusa do osobliwszej czci i miłości ku Niej. Osobliwie cnoty Marii były przed­

miotem podziw ienia i naśladow ania, a Jej wielowładna przyczyna zwracała serca wszystkich z osobliwszą ufnością ku Niej. Urok Jej świętości zapalał serca wszystkich tkliw ą miłością ku tej dobrej Matce, a łaski i błogosławieństwa, które Ona zlewała na wszystkich swych wiernych czcicieli, wzm acniały ten związek święty pomiędzy M atką a dziećmi Je j wiernymi. Cześć M arii rozszerzała się równo­

cześnie z w iarą i religią Je j Syna. Wszędzie, gdzie stanął chwalebny sztandar krzyża, obok niego stawiano i obraz Tej, która pod krzy­

żem została M atką ludzkości. Wszędzie, gdzie uwierzono w Jezusa i ukochano Go, tam też odbierała i M atka Jego cześć należną. Z u p ły ­ wem wieków ta rozum na i m iła pobożność w zrastała w sercach w ier­

nych i rozm nażając się na zewnątrz w rozliczne gałęzie, wkorzeniała się też w sercach wiernych coraz głębiej. K ażdy wiek wprow adzał nowe rozliczne praktyki, jakby kw iaty najpiękniejsze wdzięczności i miłości serc dziatek M arii, które sprowadzały na Kościół coraz obfitsze łaski, których Ona szafarką hojną i łaskaw ą w niebie. Od najdaw niejszych czasów dzwony kościołów katolickich wzywają wiernych po trzykroć dziennie do pozdrow ienia Tej, która była i jest pełną łaski u Boga i k tó rą nieustannie pozdraw iają chóry aniołów w niebie.

Je j czci poświęcono jeden dzień w tygodniu. Co miesiąc święci Kościół p rzynajm niej jedno z świąt na Jej cześć. Lecz uroczystości te w dalekich odstępach od siebie pow tarzają się rzadko, a przemi- ja ją prędko. Dzień jeden prędko przechodzi. Nie starczy on gorli­

wości i miłości serc dobrych a wiernych dziatek M arii. Miłość żar­

liwa ku M arii natchnęła prawdziwych Jej czcicieli myślą, aby po­

święcić cały miesiąc Je j czci, a z dni 31 i m odlitw i pieśni i p ra k ­

(6)

116

tyk pobożnych w nich odbytych uwić jak b y wieniec wspaniały i zło­

żyć go pokornie u stóp T ej, która po Bogu godną jest ze wszech- m iar czci najw iększej. M aria bowiem wyniesiona jest ponad nie­

biosa, czystszą od aniołów, świętszą ponad wszystkich wybranych Bożych. Chwała Jej i piękność i przyw ileje są niewymowne, wiel­

kość niezrów naną, doskonałość niepojętą, a dobroć i władza zadzi­

w iającą. A jeżeli m iał być mieaiąc cały poświęcony, nie trudno było wybrać który. Jak Ona najpiękniejszą m iędzy córkam i Ewy, ow­

szem wszystka piękna przyjaciółka Boża, tak też słusznie przypadł Je j miesiąc najpiękniejszy w roku, w którym cała przyroda m artw a dotąd poczyna się ożywiać i oddychać życiem nowym i świeżym.

Cześć M arii to cześć radości i miłości i ufności serc czystych. Otóż najodpow iedniej poświęcić ten czas Jej czci, w którym wszystko wionie radością i weselem, pięknością i nadzieją. Teraz cała przy­

roda świeżo przystrojona zdaje się i nas wzywać, abyśmy oddali M arii serce niew inne, świeże, przystrojone w cnoty prawdziwe. Jak przyroda cała prędko i stanowczo przechodzi z m artw oty zimowej do życia nowego, tak i nas wzywa, abyśmy stanowczo i spiesznie przeszli z obojętności i oziębłości do życia łaski, życia gorliwego, a cnotliwego, a pam iętając o słabości naszej, uciekali się pod obronę T ej, k tóra jest wieżą mocną i ucieczką grzeszników, k tóra osłania słabych i broni sprawiedliw ych. Kiedy nas wspiera ta ręka M atki kochającej, postęp nasz pewniejszy. U Je j stóp i pod Je j okiem grzeszyć nie podobna. Za Jej przykładem i z pam ięcią na Jej cnoty łatw iej i bezpieczniej postępuje się drogą cnót, a sama pam ięć, że codziennie m am y stanąć przed M atką świętości, by Ją uczcić i chwa­

lić, jest dzielnym wędzidłem na wszystkie słabości i nam iętności nasze. T ak nabożeństwo to jest nam praw dziw ą szkołą cnót, pom ocą pewną a dzielną do odnowienia w nas życia duchowego i do utw ier­

dzenia się w nim . Zastanówmy się poważnie, ja k korzystaliśm y do­

tychczas ze wszystkich praktyk pobożnych na cześć M arii odbywa­

nych i czy odnosiliśmy z nich należyty pożytek. Z jak im usposo­

bieniem serca rozpoczynamy to nabożeństwo tego roku.'' Prośm y M arię o ducha dobrego! Błagajm y o błogosławieństwo Jej, powta­

rzając często z B ernardem św.: „O M ario, niech serca nasze nie przestają Cię kochać, a usta nasze w ychw alać!“

II

POW ODY DO ODPRA W IEN IA NABOŻEŃSTW A MAJOWEGO I JA K TO NABOŻEŃSTW O ODBYWAĆ

Pan Jezus pow iedział nam : „Gdzie dwóch albo trzech zgro­

m adzi się w im ię m oje, tam i ja jestem w pośrodku nich , lecz o ileż

(7)

117

skuteczniejszy m usi być m odlitwa nasza, kiedy się zgromadzamy wspólnie u stóp M arii i przez Jej pośrednictwo zanosimy prośby i błagania nasze przed tron Najwyższego! Tym bardziej, że to mo­

dlitw a wytrwała przez dni 31 nieustannie powtarzana. Maria jest M atką naszą, a każda m atka gotową jest zawsze więcej dawać, ani­

żeli odbiera. O ileż bardziej odda nam obficie i bojniej M aria, kiedy Ona dobrocią Swoją przewyższa wszystkie m atki. Bóg jako dobroć sama jest tak szczodrobliwym i hojnym w darach Swoich, że kubek wody zim nej nie pozostaje bez nagrody. M aria podobną Synowi Swemu w dobroci i łaskawości, czegóż nie możemy się spodziewać od niej, wychwalając J ą w iernie przez miesiąc cały! Wszystkie łaski potrzebne mamy zapewnione przez Marię, bo Ona hojną szafarką wszystkich łask! Ale i dla społeczeństwa, k ra ju , Kościoła, tak w po­

trzebach doczesnych ja k i wiecznych możemy uprosić wiele łask.

Czy możemy jako katolicy zapomnieć, w jak im położeniu znajduje się obecnie Kościół św. I głowa jego w idzialna i Kościół cały ze wszech stron uciśnibny i prześladowany. N ieprzyjaciele Kościoła powstali dziś przeciw niem u z całą zaciekłością i złośliwością. Liczba ich bardzo wielka, a złość i nienawiść jeszcze większa. W samym społeczeństwie chrześcijańskim obojętność, która szeroko zapano­

wała, zbyt często ułatw ia wrogom zewnętrznym przeprow adzenie ich złośliwych zamiarów. W ojczyźnie naszej herezje podnoszą głowę i z całą dzikością i starodaw ną przewrotnością używają wszystkich środków na zagładę Kościoła. Schizma nie zaniechała swego od- szczep ieństwa, a nowocześni apostołowie kłam stw a i fałszu wciąż pragną krępow ać Kościół św. żelaznym łańcuchem praw swych bez­

bożnych. W tych uciskach któż nam zaradzić może? Dokąd się m a­

my udać po ratu n ek i gdzie szukać pomocy, jeżeli nie u Tej, k tóra okazała się po wszystkie czasy wspomożycielką wiernych, orędow­

niczką Kościoła i obronicielką Jego, wieżą prawdziwie mocną.

Wszakże to Ona wydała na świat Zbawiciela i Założyciela Kościoła.

Już za życia razem z apostołam i uprosiła tem uż Kościołowi zesła­

nie Ducha św., a teraz w niebie nie przestaje być orędowniczką jego, opiekunką czystości wiary i całości jej przeciw wszystkim złośliwym zamysłom b ram piekielnych, tak że o n iej to powiada Augustyn św .: „Tyś wyniszczyła wszystkie herezje, k tóre pustoszyły świat“.

Ona jest tą kolum ną niezachw ianą podpierającą Kościół i religię katolicką. Toż do Niej we wszystkich potrzebach i uciskach przez wszystkie wieki zwracało się całe chrześcijaństwo i zawsze w yjednało sobie pomoc nieba, gdyż Ona jakby tym kanałem , przez który spły­

w ają wszystkie błogosławieństwa niebieskie na chrześcijaństwo i Ko­

ściół. Jeżeli nam leży na sercu chw ała Boża, dobro Kościoła i ojczy­

zny, zbawienie bliźnich naszych i nasze własne, toż nie może być

(8)

118

obojętne to nabożeństwo m ajowe, ale powinniśm y odbywać je ser­

cem praw dziw ie nabożnym i gorliwością trw ałą. Sama naw et miłość ku Matce naszej najlepszej czyli nas nie przynagla, abyśmy się co­

dziennie garnęli do Je j stóp z ufnością niezachw ianą i praw dziw ą ochotą serca. Lecz ja k Bóg, jak pow iada Augustyn św.: „Non res- picit ąuantum , sed q u an ti“, tak podobnie potrzeba powiedzieć i o Matce Bożej i dlatego wiele na tym zależy, ja k je odbywać pp- winniśmy.

Celem naszego nabożeństwa powinno być uczczenie Ma­

rii, a przez n ią Boga, uśw iątobliw ienie nasze i uproszenie łask i po­

mocy potrzebnej Kościołowi świętemu. W tym celu: l-o zbierajm y się codziennie u stóp M arii, przejęci prawdziwym duchem m odli­

twy. Niech nas tu nie prow adzi li tylko zwyczaj sam, lecz praw ­ dziwe nabożeństwo i miłość serdeczna k u M arii. 2-o Codziennie po­

stanówm y sobie w dowód tej miłości złożyć M arii jakąś ofiarę na cześć Jej chociażby drobną, byle z czystej i dobrej intencji. To będą najm ilsze Je j kwiaty. 3-o Obierzm y sobie jakąś cnotę nam n ajp o ­ trzebniejszą i postanówm y sobie przez ten m iesiąc z osobliwą sta­

rannością ćwiczyć się w niej już to żeby ją nabyć, już to by u tw ier­

dzić się w n iej i udoskonalić. Codziennie odnaw iajm y to postano­

wienie, pam iętajm y o nim w ciągu dnia, prosząc M arię o pomoc i łaskę do wykonania. O jakież to m iłe nabożeństwo M arii, kiedy m odlitwę połączymy z życiem, kiedy w ierną pracą i w alką mężną oczyszczając serca nasze z grzechów i wad, będziem y Ją codziennie czcili coraz czystszym sercem! 4-o S łuchajm y codziennie z osobliw­

szym nabożeństwem Mszy św. O fiara O łtarza to ta sama ofiara krzyżat pod którym M aria ofiarow ała z całą gotowością Syna Swego, pod którym została M atką naszą, k tó rej Ona obecną była sercem i du­

szą całą oddana Bogu i Zbawcy ludzkości. Cóż milszego dla M arii ja k to, że łącząc serca nasze w czasie tej O fiary z sercem M arii, pod J e j opieką przygotujem y się do godnego i pobożnego je j odpraw ia­

nia, kiedy staniem y u ołtarza z O fiarą najdroższego Jej Syna. — 5-o O dbyw ajm y rozm yślania przez ten miesiąc, których przedm io­

tem będą cnoty i przyw ileje M arii z osobliwszą starannością i sku­

pieniem ducha, abyśmy się w nich zachęcali do nabożeństwa k u M arii i naśladow ania Je j wiernego. 6-0 Postanówmy sobie w ciągu m iesiąca przystąpić do S akram entu P okuty i K om unii św., żeby do­

stąpić odpustów przyw iązanych do tego nabożeństwa. 7-o Poweźmy postanow ienie szczere ćwiczyć się osobliwie w nabożeństwie praw dzi­

wym k u M arii i odbywać wszystkie p rak ty k i w tym celu, żeby co­

raz bardziej kochać M arię, czcić Ją szczerze i w duchu w iary, wzy­

wać Jej pom ocy gorliwie i z ufnością, i naśladow ać Ją w iernie i wy­

trw ale. Komuż z nas nie jest potrzebne takie nabożeństwo? Dla ko­

(9)

góż nie przyniesie ono pożytków prawdziwie zbawiennych? A więc rozpoczynajm y je gorliwie i starajm y się w nim wytrwać do końca.

W spieraj nas Mario! Błogosław dziatkom swoim, Matko najlepsza!

Błagam y Cię sercami pokornym i.

T Ę S K N O T A

Ja chcę i pragnę Ciebie jedynie, Ciebie, o N iepokalana!

Tyś m i uśm iechem na łez dolinie, T yś jedna, T y ukochana!

T w o jej miłości pragnie ma dusza, Twojego Serca — Przeczysta — T w o jej jasności, co m rok rozprószą, 0 Jasna! O Prom ienista!

Ja pragnę głębi Twojego wzroku, Byś m i był gwiazdą w ciemności, Bo niebo całe w idzę w Tw ym oku...

N iebiańskie czuję radości.

1 nawet szaty niebios koloru, Tęczow ej barwy błękitu,

Cudownej zorzy, w ciszy wieczoru, A łbo porannych zórz świtu.

Pragnę, by usta przeczyste Twoje, Jak róża kied y rozkwita...

W yrzekły do m nie: „Tyś dziecię moje...“

Wówczas, gdy serce Cię wita.

B y ucho Tw oje miłosne pienia Słyszało na dnie m ej duszy I skargę bólu, ciche westchnienia...

N iechaj Cię prośba ma w zruszy — Ja pragnę M atko zobaczyć Ciebie W ta kiej cudow nej piękności,

W ja k ie j Cię M atko widzą tam... w niebie Jedyna moja m iłości!

L. G.

(10)

Cudowny Medalik a godzina śmierci

Życie upłynęło szybko, ja k w artka fala strum ienia. N iekiedy byłoby się chciało zatrzym ać w biegu k u śm ierci, ale trzeba było iść naprzód.

„Chcielibyśm y się zatrzym ać na karcie, na k tó rej wypisana miłość, a już m am y pod ręką k artę, n a k tó rej wypisana jest 6m ierc!

Jeden z francuskich pisarzy wyraża się o starości w sposób ponury: „Upokoi-zeniem starości jest to, że starca darzy się tylko litością. Jest to przeszłość bez przyszłości. A po śm ierci — im ię — data — oto wszystko, co pozostaje z człowieka, kim kolw iek był.

I te m arne resztki nie przetrw ają długo. Śmierć pożera wszystko, naw et pam ięć“.

W tym w ieku nie m a już złudzeń, słodkich rojeń, ani dale­

kich nadziei, nie m a już naw et życzeń; przed starcem nie m a już horyzontu, przynajm niej na ziemi. Jest to ruina, k tórą lada po­

wiew w iatru zwalić może. Gdy chłód starości m rozi ciało, wieńcząc głowę białym włosem, gdy człowiek chyli eię k u ziem i jakby w m i­

mowolnym poszukiw aniu m iejsca, w którym złoży swoje kości, czyż wtedy śm ierć nie puka do drzwi?

N ieraz spotkaliśm y ją na drodze życia, otarliśm y się o nią, — przeszła, nie mówiąc nam nic. Lecz teraz widzi się ją, czuje się jej zbliżenie, można powiedzieć, że dotyka się jej palcem .

Umieliśmy żyć, teraz nadeszła chwila, w k tó rej trzeba um ieć um iefać.

U m ieram y tak codziennie, nie spostrzegając tego nawet. Sta­

ram y się niekiedy zabić czas... a to on nas zabija, bo każda godzina nas rani, a ostatnia nas zabiera. Uchodzący czas nadgryza nas po­

w oli; codziennie spada z nas jakiś strzęp aż do chw ili, w której ostatni kaw ałek m uru granicznego runie, w prow adzając śmierć.

W tedy dusza nasza stanie przed Bogiem.

Nasze ciało pójdzie rozkładać się w ziem i cm entarnej i sta­

nic się tym czymś, co nie ma nazwy w żadnym języku. Spraw dza się to, że wszystko um iera w człowieku, naw et wyrażenie, którym określano te nieszczęsne szczątki! (B ossuet). Śmierć! Choćbyśmy

(11)

121

o niej nie pam iętali, ona nas nie zapomni. Sprawiedliwy oczekuje śm ierci ze spokojem i wygląda je j przybycia pogodnym wejrzeniem.

D la niego jest to tylko: „rozdarcie worka nędzy, z którego dusza wyrywa się niecierpliw ie i ulatuje, aby otrzym ać z ręki Bożej swoją szatę godową“,

Śmierć chrześcijan nie kończy ich życia, ona kończy tylko ich grzechy. T ak ja k drzewo upada zawsze w tę stronę, w którą się na­

chylało, tak i my, jeżeli przez całe życic nachylaliśm y się ku Bogu, ja k owoc dojrzały wpadniem y w Jego ram iona.

Starość! Chwila nadejścia śmierci! K ult M arii jest jakby zro­

biony na tę chwilę! To drugie dziecięctwo potrzebuje kobiety, po­

trzebuje m atki na równi z pierwszym. „Lecz wtedy m atka ziemska zniknęła i sam otna, opuszczona starość darem nie szuka podpory, której tak bardzo potrzebuje. W tej zimie życia zwiędłe i zmrożone serce starca, na k tóre śmierć czyha, znajduje w kulcie M arii ogni­

sko, k tó re go rozgrzewa i odm ładza44 (Nicolas).

Wszystkie nędze, które nazbierał w długiej drodze swojego życia ciążą m u, przygniatają i spragniony m iłosierdzia spogląda na Marię.

Starzec jest może zupełnie opuszczony. Niekiedy, rzadko, dzieci przychodzą go odwiedzić. Żyje samotnie, sarn ze swymi myślami, sam ze swoją przeszłością, sam ze swoją przyszłością. I lęka się, płacze, drży. Przeszłość go niepokoi, śmierć przestrasza. Dajcie mu do ręk i Cudowny M edalik, a uśmiech blady i sm utny ja k słońce zimowe rozjaśni jego zwiędłą twarz. On przypom ni sobie odległe swoje dziecięctwo, kiedy na kolanach m atki m odlił się i wzywał Ma­

rii i wtedy instynktow nie zacznie się modlić, tak jak niegdyś się m odlił.

On pozna tę Niewiastę, tę N iepokolaną, tę Matkę, k tóra wy­

ciąga do niego ram iona i będzie wiedział, że to jego M atka i że 0 sercu matczynym nigdy w ątpić nie trzeba. A wtedy sercem od­

m łodzonym przez to widzenie tak słodkie, ten starzec sterany wie­

kiem znajdzie słowa miłości, okrzyk serca, które się nie postarzało 1 nie chce się postarzeć. W ciągu długich godzin samotności lub bezsenności, będzie pow tarzał z czułością piękne słowa wyryte na M edaliku... Jako dziecko nie rozum iał ich, dziś pojm uje głębokie ich znaczenie; on je pow tarza, rozkoszuje się nim i, przeżywa je.

O, ja k wzruszająca jest ta m odlitwa w ustach starca, jak przej­

m ująca jest n a ustach um ierającego! R anny żołnierz, opuszczony na polu bitwy, zawsze wzywa swojej m atki. Starzec ten, niedobitek na pobojow isku życia, w chw ili kiedy ma zam knąć oczy na rzeczy ziem ­ skie, szuka tej postaci, k tóra pociesza, tej miłości, która zagrzewa, tej nadziei, k tóra ożywia, tego serca, które um ie przebaczać.

(12)

122

Oto jest M aria, k tóra uśm iecha się do niego z Cudownego M edalika.

Oto są łaski, które spływ ają z Jej rąk.

Oto krzyż, znak zbawienia.

Oto Serce Jezusa, serce, które nas tak ukochało, że z miłości dla nas um arło.

Oto Serce M arii, a nie m ożna zw ątpić o sercu m atki.

Życie upływa m iędzy świtem a zmierzchem. O świcie um iem y bełkotać słodkie im ię M arii, a zm ierzchu znów Ją odnajdujem y, a znaleźć J ą wtedy, to zbawienie, to niebo.

---- ••<!>---

„JA, — ŻYD ..

Rem igiusz Schwob w książce „pośm iertnej44 wydanej w roku 1928 pod tytułem : „Ja, żyd44 opowiedział swoje uzdrowienie i na­

wrócenie przypisane Cudownem u M edalikowi.

W lecie 1926 roku zachorował śm iertelnie na ropne zapalenie opłucnej, na statku, którym pow racał z Dalekiego W schodu do Francji.

— P rzed wyjazdem moim z Szanghaju —• pisze on — wręczyła mi przełożona szpitala Cudowny M edalik, m edalik Ojca Ratis- bonne. Czując, że um ieram , przyrzekłem przed tym m edalikiem , że zostanę chrześcijaninem , jeżeli wyzdrowieję. W brew wszelkim przypuszczeniom, zapalenie ustąpiło w ciągu następnego tygodnia, pozostaw iając tak nieznaczne ślady, że niepodobnym było dostrzec, z której strony je m iałem. T akie były pokrótce okoliczności, które m iały doprow adzić do mojego chrztu...

N iektóre, naw et poważne pism a, biorąc ściśle znaczenie słów:

„książka pośm iertna44 (autor chciał powiedzieć, że jego prawdziwe życie m oralne rozpoczęło się dopiero po jego naw róceniu), myślały o śm ierci fizycznej Remigiusza Schwoba, który natom iast żyje i p i­

sze trafne artykuły do czasopism dla młodzieży. Nawrócenie Rem i­

giusza Schwoba jest bardzo niezwykłe, a opis jego tym bardziej wzruszający, że pochodzi od samego nawróconego, przedstaw iając nam dram at, jak i rozegrał się w jego duszy i który pchnął go na szczyty doskonałości chrześcijańskiej.

Przełożona szpitala w Szanghai nie spodziewała się tego, że jedno z najb ard ziej aktualnych wydawnictw przyniesie pewnego dnia wiadomość o niezw ykłym naw róceniu dokonanym dzięki nitej przez Cudowny M edalik.

--- 5— ---

(13)

123

MODLITWA

O Mario, Ty jesteś dla nas tęczą wśród czarnych chram-. Czło­

wiek jest jak bluszcz, musi się czegoś uczepić. Biedne, małe, jedno­

dniowe bluszcze, my także szukamy podpory. Lecz szczególnie w go­

dzinę śm ierci będziem y potrzebow ali Ciebie. Gwiazdo poranna, świeciłaś nad naszą kołyską, towarzyszyłaś nam przez życie i za­

trzym ujesz się... bo grób nasz się otwiera. O wtedy, w tej godzinie, po której już nie ma godzin, przyjdź, o Mario, przyjdź pocieszyć swe dziecię, które ma um ierać! I tak jak nasza m atka ziemska przy­

chodziła niegdyś do nas i brała nas w swoje ram iona, aby nas uśpić, tak i Ty, Dziewico z Cudownego M edalika, przyjdź do swoich dzieci, kiedy będą um ierały. I podczas gdy wyniszczone ciało nasze drgać będzie w konaniu, uczujem y macierzyńskie objęcie tulące naszą um ierającą głowę i radośnie oddam y ducha, szepcząc Twoje iinię, o łaskawa, o litościwa, o słodka Panno M ario! Amen.

Czy znasz ponad to coś piękniejszego ?

Nad czar radosny, uroczej wiosny W ciche, majowe wieczory...

Słowicze pienia, u wód strum ienia C udownej tęczy kolory...

Ponad szumiące i falujące Jak morza zbożowe łany,

Kwieciste łąki, gdzie pieśń skow ronki Śpiewają Panu nad Pany.

N ad złote zorze o rannej porze, K iedy rum ienią gór szczyty, N ad ciche tonie i kwiatów wonie, N ad jasne niebios błękity...

N ad duszę czystą, jasną, przejrzystą, Co się w spojrzeniu przebija?...

O, znam ponad to coś piękniejszego...

To M atka Boga — M aryja!

L. G.

(14)

Wielkanocna mowa Ojca św.

N ie m oże być ładu i pokoju — bez C hrystusa

W dzień Zm artw ychw stania Pańskiego odbyło się w bazylice św. P io tra nabożeństwo z całym przepychem cerem oniału papie­

skiego. Z górą 40 tysięcy osób w ypełniło świątynię, około 250 ty­

sięcy zgromadziło się na placu św. P iotra. Przybyło wiele pielgrzy­

m ek z zagranicy, a w tym z Polski, F ran cji, Belgii, W ęgier, H olan­

dii, Stanów Zjednoczonych A. P.

Ojciec św. po przyw dzianiu szat liturgicznych w K aplicy Syk- styńskiej u d ał się na sedia gestatoria, poprzedzany przez 19 kardy­

nałów do bazyliki, gdzie był entuzjastycznie w itany przez zebrane rzesze wiernych. Nabożeństwo rozpoczęło się o g. 10-tej, Papieżow i asystowało 5 kardynałów oraz liczni prałaci. W czasie Mszy św. Lek­

cję i Ewangelię śpiewano po łacinie i po grecku.

Po Ew angelii Ojciec św. z tro n u swego wygłosił hom ilię, wspo- • m inając na wstępie, że pierwszym pozdrow ieniem Chrystusa zm ar­

twychwstałego były słowa: Pokój wam. Zbaw iciel świata jest Księ­

ciem pokoju, Chorążym pokoju, za cenę swej krw i podarow ał niebu i ziem i pokój, a ja k mówi św. Paweł, jest On naszym pokojem . To w spom nienie jest dla nas wszystkich pociechą, gdy zewsząd pod­

nosi się żywe pożądanie pokoju, który jest, według św. Augustyna, dobrem ponad wszystkie inne dobra najb ard ziej pożądanym . Lecz niestety jakżeż aktualne i prawdziwe są słowa Jerem iasza proroka o tych, którzy k rzyczeli: „Pokój, p o k ó j! — a nie było pokoju“. T ak jest i dziś n a świecie. D uch wrogiej agitacji porusza umysły, wma­

w iając jakobyśm y się znajdow ali w przededniu jeszcze gorszych cza­

sów. Nie może być ładu, któ ry stanowi o pokoju, gdy bardzo często synowie naw et tego samego k ra ju są podzieleni ostrym i przeciw ień­

stwami p a rtii i interesów, gdy dla tylu ludzi b ra k pracy i nie ma odpow iedniej organizacji, by ten stan rzeczy zmienić. Nie może być pokoju, jeżeli również m iędzy narodam i tak często b ra k wzajem ­ nego zrozum ienia się, które jedynie może zachęcić społeczeństwa do życia wzniosłego, do postępów cyw ilizacji. Tymczasem układy uroczyście zaw arte i dane zobowiązania straciły swoją wartość i pew­

ność, które są nieodzowną podstawą wzajemnego zaufania, a bez któ-

(15)

125

rych tak pożądane rozbrojenie m oralne i m aterialne staje się z każ­

dym dniem coraz m niej aktualne.

Jedynym ratunkiem przeciwko tym wielkim nieszczęściom jest Chrystus, któ ry jeden tylko użyczyć może tego pokoju, jakiego świat dać nie może, udzielając go przede wszystkim duszom naszym. Je­

zus, dając w ielkanocne pozdrow ienie pokoju, dołączył zaraz nieoce­

niony d ar S akram entu Pokuty, którego zadaniem jest wzbudzić w du­

szach łaskę, źródło życia, najsłodszej pociechy i wewnętrznej rów­

nowagi. Za pośrednictw em tej łaski, ja k mówi św. Augustyn, Bóg rozkazuje duszy, a dusza ciału. Bóg przeto, uzyskawszy ową duchową uległość, staje się fundam entem prawdziwego pokoju, najwyższym strażnikiem sprawiedliwości, hojnym dawcą pokoju. Pokój i sp ra­

wiedliwość łączą się w Bogu i owocem sprawiedliwości jest pokój —

„opus iustitiae pax“. Ja k nie może istnieć pokój bez ładu, tak nie może być porządku bez sprawiedliwości. Sprawiedliwość ta wymaga posłuszeństwa dla praw ow itej władzy, ona nakazuje, aby praw a m iały na celu dobro powszechne i były zachowywane, ona nakłada obowiązek poszanowania ludzkiej godności i wolności oraz godzi­

wego podziału bogactw. Sprawiedliwość wymaga, ażeby nie stawiano przeszkód zbaw iennej akcji Kościoła, m istrzyni prawdy, akcji pły­

nącej z życia duchowego, dobroczyńcy ludzkości. Ze spraw iedliw o­

ścią łączy się miłość. Jeżeli z zim ną, ścisłą sprawiedliwością nie łą­

czy się w braterskiej harm onii m iłosierdzia, wtedy łatwo oko staje się ślepym i nie jest zdolne uznać praw a drugich, ucho staje sdę głu­

chym na głos tej sprawiedliwości, przy pomocy której i przy dobrej woli mogą powstać racjonalne i życiowe rozwiązania naw et n a jtru d ­ niejszych zatargów. Cnota ta, k tó rej uczy Chrystus słowem i przykła­

dem i k tó ra w życiu stosowana daje ożywienie ducha, wytworzy w zajem ną serdeczną w spółpracę jako przeciwstaw ienie w zajem nej nienaw iści, jeżeli naw rócim y z pow rotem na drogę wspólnych przy­

jacielskich stosunków, na której słuszne interesy wszystkich będą rozważane z jednakow ą życzliwą oceną, na której człowiek nie cof­

nie się przed ofiaram i dla wyższego dobra rodźm y ludzkiej, na któ­

rej p an u ją niepodzielnie dobra wola i wzorowa wierność danem u słowu.

H om ilia kończy się apelem do jednostek, narodów i rządów o pokój sprawiedliwości i m iłosierdzia, oraz m odlitw ą do Boga, ażeby dał swym synom, zasilonym sakram entam i wielkanocnym i, ducha miłości i aby uczynił ich uległym i Jego dobroci.

Po wygłoszeniu hom ilii Ojciec św. udzielił w iernym odpustu zupełnego, po czym odpraw iał dalej Mszę św. K om unię św. P apież p rzyjął na swym tronie, gdzie święte Postacie były podane przez diakona i subdiakona przy adoracji wszystkich kapłanów i wiernych.

(16)

12( >

Po Mszy św. P apież wraz ze swym orszakiem u d ał się przed ołtarz konfesji św. P iotra, gdzie dłuższy czas klęcząc, spędził na mo­

dlitwie. W międzyczasie kanonicy watykańscy na ganku pod kopułą wystawili przesławne relikw ie Męki P ańskiej, tj. włócznię, która przebiła bok Chrystusa, główną część Krzyża św., chustę św. W ero­

niki z obliczem Zbawiciela. Po m odlitw ie Ojciec św. przy entuzja­

stycznych okrzykach wiernych opuścił bazylikę.

Po upływ ie pół godziny P apież ukazał się na zewnętrznym balkonie bazyliki św. P io tra i udzielił zebranem u ludowi błogosła­

wieństwa apostolskiego „u rb i et orbi“.

Przed zbliżającym sią św iętem Królowej Polski

P onad wszystkie Je j święta, powinno święto 3-go m aja być n a j­

bliższe naszem u sercu i n ajbardziej uroczyście obchodzone. Pius XI tw ierdził, że m odlitw a Polaków uratow ała Polskę w roku 1920, w czasie najazdu bolszewickiego, i dlatego do Korony naszej Nie­

bieskiej Królow ej, Najświętszej M arii P anny Zwycięskiej dodał dro­

gocenną perłę: Je j święto 3-go m aja.

Tymczasem to wielkie święto, jako święto naszej Królowej, nie zadomowiło się jeszcze na dobre w naszej narodow ej świadomo­

ści. Owszem idzie powoli w zapom nienie, mimo uznania Kościoła.

N ajlepszy przyjaciel Polski P ius X I wznosił swe m odły przed wi­

zerunkiem M. B. Częstochowskiej w swojej kaplicy w Rzymie. Czyż ten fakt nie daje dużo do m yślenia, i czyż nie jest wskazówką dla nas? Czas by był najwyższy otrząsnąć się z tej dziwnej, a tak dla nas szkodliwej obojętności. Przecież tego roku wypada w dniu 3 m aja 20-lecie odzyskania niepodległej a zjednoczonej Polski, bo 3 m aja 1918 r. Polski wolnej jeszcze niebyło. Polski naród wydobywa się powoli z powijaków krępujących jego byt, ale bez pomocy swej K rólow ej nie wybrnie z tysiącznych niebezpieczeństw, jak ie na każ­

dym k roku nań czyhają. Módlmy się zatem wszyscy w dniu 3-go m aja o jedność i zgodę, a uproism y nowy, w ielki cud: Zjednoczenie N arodu Polskiego.

Święto kościelne 3-go m aja powinno być połączone z uroczy­

stymi obchodam i, akadem iam i religijno-narodow ym i ku czci K rólo­

wej Polski. Zapoczątkowano takie akadem ie w K rakow ie w r. 1930 za staraniem Koła P ań Związku Hallerczyków. Już w następnym

(17)

127

roku odbyła się dnia 3 m aja wspaniała akadem ia urządzona przez Sodalicje, K atolicki Związek Polek i inne katolickie stowarzyszenia w Złotej Sali Domu Katolickiego. Przem aw iał ks. kanonik R udolf Van-Roy, a M ichalina Janoszanka wygłosiła swój utw ór pt. „Śluby Ja n a K azim ierza14. Dla urozm aicenia program u odbyły się produk­

cje muzyczne. Dekorowała salę M ichalina Janoszanka z właściwym sobie artyzmem. Nad ogromnym obrazem M. Boskiej, ubranym wspaniale am arantowym i draperiam i, rozpościerał swe skrzydła Orzeł Biały z czasów Jagiellonów, z krzyżem nad koroną. W głębi i w rogach sali były umieszczone snopy zboża, um ajone olbrzymimi bław atam i i m akam i; a od orła zwisały szarfy amarantowo-białe, trzym ane przez małych krakusów i krakow ianki. (O pisuję tak do­

kładnie, bo może się to przydać przy urządzaniu akadem ii). Dochód wynosił 300 zł, co świadczyło o żywym zainteresowaniu społeczeń­

stwa. Podczas akadem ii powinno się złożyć u stóp Królowej naszej roczne sprawozdanie z pracy społecznej i eucharystycznej dokona­

nej w danym zakątku kraju. Dochody zaś proponuję przeznaczyć na pom nik dla Piusa X I lub na stypendia kapłańskie Jego imienia.

Felicja Kowalewska

0 czystości

Rozważmy najpierw wielką cenę, jaką Jezus Chrystus przy­

w iązuje do tej cnoty. Chciał się narodzić z Dziewicy, której dał szczególny przyw ilej, by była bez wszelkiej zmazy i plam y, wyłą­

czając ją od praw a ogólnego noszenia na sobie zmazy grzechu pier­

worodnego. W ybrał sobie za mniemanego ojca św. Józefa, dziewicę między uczniam i nawet św. Jana, dziewicę nad innych ukochał, tenże to uczeń m iał szczęście złożena na Jego łonie swej głowy, tem u to uczniowi dziewicy powierzył M atkę swoją w ostatniej ży­

cia ziemskiego chwili. Przez całe swe życie chociaż pozwolił nie­

przyjaciołom wszelkie oszczerstwa rzucać na siebie, uważanym być za przyjaciela jawnogrzeszników i człowieka oddającego się obżar­

stwu i opilstwu, nigdy jednakże nie dozwolił najm niejszego posą­

dzenia, któreby dało skazę jego czystości. W niebie naw et między świętymi i błogosławionymi wybrał sobie Dziewice, aby m u wszę­

dzie towarzyszyły i otaczały tron Jego chwały. One to będą miały przyw ilej, śpiewając pieśni nowe, otaczać tron B aranka.

U wielbiajm y także wielką miłość, jak ą czuła M atka nasza ku

»

(18)

128

tej cnocie anielskiej okazywała. Od lat najm łodszych poświęca P anu swą czystość ślubem wiecznym. Ucieka od zarazy świata, aby ukryć swą cnotę w przybytkach Pańskich. Później odm awia tytułu za­

szczytnego M atki Bożej przez posłannika niebieskiej jej zwiastowa­

nego, gdyby to m iało nastąpić z nadw erężeniem Je j dziewictwa;

i przystaje zostać M atką O dkupiciela przepowiedzianego, dopiero po zapew nieniu, że Jej cnota ulubiona nie tylko żadnej szkody nie odniesie, ale owszem zostanie wywyższoną i upiększoną cudownym przyw ilejem . O jakże jest piękne i drogie pokolenie czyste. Jego blask jest nieprzestanny, gdyż przyświeca ludziom i Bogu samemu!

O Jezusie! O N iepokalana M ario! daj m i zakosztować to Słowo, któ­

rego nie każdem u jest dane zrozum ienie, abym mogła codzień b a r­

dziej czuć i kochać cnotę czystości i zachować ją świętą i bez zmazy w sobie.

1. Choćby cnota czystości, m iała tylko swą piękność i wznio­

słość, dostatecznym by było, abyśmy ją ukochali i wykonywali. Gdyż czystość, ja k nam to mówią Ojcowie święci, równa nas z aniołam i, a naw et wynosi nas nad te duchy niebieskie, k tóre nie m ają do wal­

czenia, aby być czystymi, z przew rotną n atu rą powstającą bezprze- stannie w skażonym ciele naszym ; i więcej mówi św. Bazyli, czyni nas podobnym i Bogu samemu.

2. D rugi powód, któ ry skłaniać nas powinien do wykonywania tej anielskiej cnoty, przynajm niej w stopniu odpow iednim , stanowi do jakiego nas podobało się Bogu pow ołać; że jesteśm y chrześci­

jankam i, a przeto obowiązanymi do życia czystego i świętego. Na­

sze ciała i dusze są poświęcone P anu, jako świątynie żyjące, jako członki ciała mistycznego Jezusa Chrystusa. Św. Paw eł nam mówi:

ktokolw iek znieważy tę św iątynię P ańską, zgubie wiecznej popad­

n ie ; a dalej dodaje; nie podaw ajm y nam iętnościom nieczystym członków Jezusa Chrystusa.

3. T ytuł Dzieci M arii daje nam ściślejsze obowiązki do wy­

konyw ania te j pięknej cnoty. To jest główny cel nabożeństwa do N iepokalanego Poczęcia, cel zaprow adzenia tego Stowarzyszenia, aby w sercach naszych rozkw itła lilia czystości. Zresztą czy może być co wspólnego między dzieckiem Tej, k tóra zdeptała głowę węża piekielnego, a niew olnikiem tego węża piekielnego. Czy można przy­

puścić, że M aria uznana za swoją duszę podległą, jarzm u wstydli­

wemu szatana nieczystego? To przypuszczenie byłoby zelżywym świętokradztwem dla Je j N iepokalanego Serca. Oh! tak niezawod­

nie, najczystsza z dziewic nie może okryć swym dziewiczym płasz­

czem, tylko dusze ceniące wielce tę cnotę i będące w silnym posta­

now ieniu okazywania zawsze w ielką nienaw iść nam iętności przeciw­

nej. O dobra Matko, błagam Cię przez Twą czystość bez zmazy,

(19)

129

abym mogła pomieścić w sercu moim miłość tej cnoty i nienawiść nam iętności przeciwnej.

Pierwszy sposób do zachowania bez skazy tej pięknej cnoty jest m odlitw a: Mędrzec o tym tym i słowy naucza: Poznałem , ze nie mogę być czystym bez pomocy i łaski Bożej. Ta cnota jest tak wznio­

słą i przechodzącą siły zepsutej natury, że potrzeba łaski wyłącz­

nej ku jej zachowaniu, k tórą Pan zazwyczaj udziela modlitwie, a mo­

dlitw ie gorliwej i bezustannej. Ten rodzaj szatanów, rzekł nasz Bo­

ski Mistrz, mówiąc o szatanie nieczystym, wypędza się tylko m odli­

tw ą i postem.

D rugim sposobem jest um artw ienie, co będzie przedm iotem jednego z następnych rozmyślań.

Trzecim sposobem będzie unikanie niebezpiecznych sposob­

ności. To jest nam iętność, z k tórą nie można postępować ja k z in­

nym i, z którym i walczyć w potyczkach p otrzeba; przeciwnie, tu tylko ucieczką, ucieczką od pokus i sposobności zapewnia nam zwy­

cięstwo nad tym straszliwym nieprzyjacielem . K to m iłuje niebez­

pieczeństwo, zginie w nim. B iada Dziecku M arii, któreby nic słu­

chało rad zbawiennych Ducha św. Przez niebezpieczne sposobności rozum ie się towarzystwa, znajom ości, rozmowy, czytania, spojrze­

n ie; jednym słowem to wszystko, coby nas w prost do złego prowa­

dziło lub było powodem do niego. Nie zapom inajm y, że n ajm niej­

sze z naszej strony zaniedbanie mogłoby się stać powodem najstrasz­

liwszych upadków . O m ój Boże, Ty który jesteś najświętszym i n a j­

czystszym, zachowaj m nie od wszelkich złudzeń! Uczyń mi łaskę, abym zawsze mogła odkryć zasadzki nieprzyjaciół zbawienia mo­

jego i prędką ucieczką ratow ać słabą cnotę m oją, wzmocnij słabość m oją, posil niestałość m oją. O N iepokalana M ario, uwolniona od wszelkiej pożądliwości, a mimo tego uciekająca od świata i jego nie­

bezpieczeństw, przybądź na pomoc dziecięciu Twemu, wystawionemu na tak liczne upadki. O trzym aj mi, o czuła M atko m oja, siłę wier­

ności w postanow ieniu, które czynię u nóg Twoich, unikania wszel­

kich sposobności niebezpiecznych.

Postanowienia praktyczne: We wszystkich pokusach, tak we­

wnętrznych jako i zewnętrznych, przeciwko czystości, uciekać się do N iepokalanej Marii.

P o le ca m y : M an u allk l I)zlecl Marli; d y p lo m y , m e d a lik i do przyjęć oraz cu ­ d o w n e m ed a lik i. W a ru n k i sp ła ty n a jw y g o d n ie jsze. N ad to w y sy ła m y na ż y ­

c zen ie w iern y ch w od ę z c u d o w n eg o źród ła w L ourdes.

A dres: R oczn ik M ariański, K raków — S lrad om 4 (1*. K. O. Nr 404.450).

(20)

Z wędrówek misyjnych

Pew nej lipcowej soboty zjaw ił się w Hosia (w górach) posła­

niec z sąsiedniej prow incji Szansi z prośbą, aby m isjonarz poje­

chał zaopatrzyć Olejam i św. 70-letnią staruszkę M arię Dziadżłynkłej w osadzę Jandżłyntcliał, odległą od Hosia o 80 km w kieru n k u za­

chodnim w prow. Szansii.

Bagatela!

— Ja k to — pytam się ks. K rzyżaka — przecież Szansi n a­

leży do ojców franoiszkanów, a nie do prefektury Szunteh. Czemu ten posłaniec nie poszedł do ich właściwego m isjonarza?

— Nie poszedł tam , bo droga z Jandżłyntchał do ojca franci­

szkanina wynosi 150 km w jedną stronę, a do nas „tylko“ 80 km.

W edług sprawiedliwości nie muszę jechać, ale miłość nagli ratować staruszkę. I nie ma rady, muszę tam zaraz się wybrać — odpow iada ks. Krzyżak.

— Nie, księże, wczoraj odbył kochany ksiądz drogę z Szunteh do Hosia (60 km ) pieszo. To byłoby zabijanie siebie. Ja księdza wyręczę.

Za pół godziny siedziałem już na koniu, żegnając się z ks.

Krzyżakiem na kilka dni.

*

Była godzina 9 rano. Słońce już dopiekało. Cienko ubrany w płócienną kró tk ą sutannę, takież spodeńki i pantofelki baweł­

niane, kołysałem się pod parasolem na 20-letnim gniadym chmy- zie. Młodszego araba nie można mieć, bo bandyci od razu by się nim

„zaopiekow ali44. Jadąc pod górę, sięgałem strzem ionam i do jego bio­

der, żeby nie zjechać po ogonie na ziemię. Z góry zaś zjeżdżając, pięty zbliżały się do jego szyi, by nie dostać się na grzywę. Kiwa­

łem się tak przeszło dwie godziny. Minąwszy górskie serpentyny, wjechałem pom iędzy dwa wysokie pasm a górskie, zasypane m ilio­

nam i okrągłych kam ieni, wielkich jak skrzynie czy bochenki chleba.

(21)

131

Między nim i pełno żw iru i drobnych kamyczków. Po tym nieskoń­

czenie drugim rum owisku przew ijał się srebrny strum ień, głęboki po kolana. Jechałem wzdłuż strum ienia strasznie powoli. Koń m u­

siał każde kopytko wprost wkręcać między kam ienie, żeby miec pe­

wny „grunt pod nogam i“. K ilkadziesiąt razy przejeżdżałem strum ień w bród. Gdy łańcuchy górskie zbliżyły się mocno do siebie i woda m iędzy prostopadłym i ścianam i skalnym i stała się głębsza, wtedy koń skręcał po kam iennych schodach, wykutych w zboczu góry i wspinał się niekiedy na sto m etrów w górę. Po jakim ś kwadransie zbliżył się k u korytu rzeki i szedł obok wody.

W południe słońce tak prażyło, że m usiałem zboczyć do osady Tacho na odpoczynek i posiłek. W cieniu w ierzby na progu sieni domu poganina gospodarza spożyłem miseczkę m akaronu, podanego w ciepłej posolonej wodzie, przegryzając jajkiem na twardo. Razem ze m ną posilił się katechista i przew odnik. N astępnie wypiliśmy po k ilka filiżanek gorącej wody. W net okrążyli nas gapeusze. K atechi­

sta l-sjęszen mówił im, że jedziem y pomóc wejść do nieba pewnej staruszce konającej. Zachęcał ich, żeby czcili jednego Boga i dbali również o zbawienie swej duszy. Ale poganie go nie zrozum ieli, a raczej nie chcieli zrozumieć, bo to byli przeważnie handlarze wę­

drowni, którzy czyhają tylko, aby Europejczyka porządnie wyzy­

skać. O godzinie 2 ruszyliśmy w dalszą drogę. M inęliśmy pogańskie osady jak D żłantan, Pęćclijał, Sjasyl, Szansyl, Sjanludże i Tacha, a obecnie m usimy jeszcze przejechać Ludziadżłan, m iasteczko Dzian- szłyj, osady N gandżłan i Szłyjmyn.

W Ngandżłan zaczyna padać. Pewien życzliwy kupiec zbożowy pożycza nam dwóch szmat naoliwionych. N akryw am y się nim i i je­

dziemy dalej. W oda przecieka. M okniemy do suchej nitki. Powoli zapada zmrok. Godzina 8. Przed sobą mamy trzy zlewiska wód, spływających z gór w jeden prąd. Gdzie tu teraz jechać. Przew odnik zwiał gdzieś widocznie ze strachu przed deszczem. Każdy praw ie Chińczyk w czasie deszczu nie przestąpi progu swej chaty. W ybie­

ram y szczęśliwie drugie zlewisko, brniem y przez wodę i znajdujem y jakąś ścieżynkę obok strumyczka. Ciemno. W jeżdżam y do Szłyjmyn.

Nigdzie św iatełka. Już śpią. Mieszka tu grom adka neofitów. K ate­

chista krzyczy:

— Szęfu lela — m isjonarz przyjechał.

W net zjawia się rosły mężczyzna i prow adzi nas do kaplicy.

W SZŁYJMYN

Zapalono knot zanurzony w naczyńku z olejem . K apliczka wy­

najęta. Może pomieścić 60 osób. Dach opiera się bezpośrednia na

(22)

132

czterech czarnych belkach. Przez dziurę kapie woda deszczowa. Po­

dłogę stanowi uklepana ziem ia z wybojami. T u m ój dzisiejszy noc­

leg. W kącie stoi prycza drew niana, na niej leży słomiana plecion­

ka — i nic więcej. Na niej m am złożyć swoje kości na noc. P opro­

siłem o snopeczek trzciny pod słom iankę. Po wspólnych modlitwach z neofitam i mężczyznami spożyłem podane m i kluseczki, popiłem wodą i rziuciłem się na tapczan. Całą noc nie spałem. Skoczki zgło­

dniałe korzystały z okazji i piły m oją serdeczną krew. Trzebaby uszyć jak i wór z siatką do oddychania i schować się w nim ja k scy­

zoryk w pochewce. Ale na tutejsze gorące noce ten „w ynalazek14 dość ryzykowny. Rano złożyłem szaty ze szkoczkami do tobołka i po­

leciłem wszystko wyprać, aby zabrać czyste, gdy wrócę z Szansi.

Mam odpraw ić Mszę św. K atechista przyniósł dwa nierów ne czarne stoły rozchybotane, naznosił kam ieni i cegieł pod przykrótsze nogi i — skonstruował mensę-ołtarz. W ścianę w bił w ielki gwóźdź, zawie­

sił na nim m ały krzyżyk, na podstaweczkach od herb aty nakleił wo­

skowe świeczki wielkości palca, postawił je na deszczułce p o dpar­

tej cegłami, potem rozścielił obrusy, podłożył pod nie kam ień z re­

likw iam i św. i zapalił świece. K ielich zgniótł się w torbie podróż­

nej na płasko, więc go zaokrągliłem . Przede Mszą św. wyspowiada­

łem 12 mężczyzn i 1 niewiastę. Żony mężczyzn uczą się katechizm u, aby za rok otrzym ać chrzest. W śród neofitów jest już naczelnik gminy, który pasie owce. Ma ich 300. Większość owiec należy do po­

gan. W Szłyjmyn jest jeszcze 30 rodzin pogańskich i praw dopodob­

nie ten dzielny pasterz namówi wszystkich pogan do przyjęcia wiary katolickiej. Dziwne zaiste są dx-ogi O patrzności Bożej w pozyskiwa­

niu dusz dla nieba.

W czasie Mszy św. podałem im K om unię św. Mimo że przez dziurę w dachu kapała mi woda na głowę pochyloną nad pateną z Hostiam i, w sercu jed n ak przeżywałem rzewną chwilę. Toć to p ier­

wociny chrześcijaństwa w tej okolicy pod przyszłe katolickie poko­

lenia. P o Mszy św. przem ówiłem kilka słów, które katechista po­

wtórzył i rozszerzył. Była to niedziela ósma po Zielonych Świątkach.

Z PR O W IN C JI H O PE H DO PR O W IN C JI SZANSI

Po śniadaniu mamy się puścić w dalszą drogę. Ale deszcz leje bez przestanku. Dopiero o 11 zaświeciło słońce. Czym prędzej na koń, tobołki na m uła i już się wspinam y obok strum ienia po kam ien­

nych schodach, snujących się czerwonawą koronką po stoku porfi­

rowej skały. Mamy przed sobą w półkolu góry, ale strasznie strom e i wysokie. T u podnosi się w prost gwałtownie teren na jak ie 1.000 m w górę. Jeżeli Szunteh leży na parterze, a Hosia o praw ie tysiąc me­

(23)

133

trów wyżej, na pierwszym piętrze, to mieszkańcy Szansi przebyw ają wysoko hen na drugim piętrze. A więc idziemy po schodach dosło­

wnie, n a to drugie piętro. N ajprzód m ijam y niesamowitą gardziel górską, a raczej przerwę w paśmie gór, w której bulgoce, skacze i szumi kryształowy strum ień, co parę m etrów bielejący się pianą m ałych wodospadów, ściekających z ogromnych bloków skalnych.

Ściany gardzieli są strom e, zczem iałe, pobłyskujące jakim ś blado- liliowym kam ieniem . (Ciąg dalszy nastąpi).

N A PISA Ł KS. ŁU K A SZ SIT K O

Przypominam s o b i e . ..

T em at o pracy m isjonarzy polskich w C hinach jest tak obszerny, że nie jestem w stanie wyczerpać go w swoich pogadankach propa­

gandowych. Na łam ach przeróżnych pism staram się zaznajomić czytelników z blaskam i i cieniam i orki ewangelicznej na Dalekim Wschodzie, by zyskać dla polskiej placówki w Wenchow (Chiny po­

łudniow e) ludzi z nam i współczujących. Cel główny tego wszyst­

kiego? „N ieba przychylić41 godnym pożałowania Chińczykom.

Ot, takie zdarzenie przypom niało mi się niedawno. Chodząc po górach i dolinach w okolicach Wenchow, zastąpiła m i drogę je­

dna starsza C hinka:

— Córka m oja jest um ierająca, niechże ją ksiądz zaopatrzy!

Już się ściemniało, a do następnej kaplicy na szczycie gór­

skim gdzieś w dali w idniejącej jeszcze szmat drogi było do prze­

bycia.

Pierwsza rzecz ratow ać chorą C hinkę! M inistrant wraz z kate- chistą prow adzą m nie do chińskiej, góralskiej chatki. U wejścia do pokoju przedstawia nam się czarne prosię, razem z ludźm i w tymże dom u mieszkające. Naprzeciw zagrody dla nierogacizny stał stół.

M inistrant w yjął dwie skrom ne świeczki z zanadrza, gospodyni do­

m u przybiegła z jakim iś świecznikami drew nianym i i tak brudnym i jakby w ziem i całe wieki leżały... Miseczka od ryżu wnet się na­

pełniła święconą wodą. Po wstępnych modlitwach szukam chorej w łóżku. Nie m a je j! M atka, widząc m oje zakłopotanie, podsko­

czyła i podprow adziła m nie do pieca. Już ciemno było na świecie, a jeszcze większe m roki panowały w pokoju, którego nigdy w życiu

(24)

134

nie zapom nę: jedyny blask szedł na pokój z rozpalonego ogniska, naprzeciw którego ujrzałem jakieś w ielkie zawiniątko.

— W tych szm atach leży m oja córka — tłum aczyła m i go-

sposia. &

Zbliżyłem się do barłogu, spod którego m atka wciąż wycią­

gała stare suche krzaki i podtrzym yw ała nim i ogień, za to chora . <'zlewczyna coraz niżej opadała... U siadłem przy Cliince, ledwo dy- szącej, by ją wyspowiadać. Poczułem , że chróst na opał, na którym leżała um ierająca, i pode m ną zaczął się uginać. Dla pewności w spar­

łem aię o piec, kształtem polską trum nę przypom inający. Podczas słuchania spowiedzi gospodyni wciąż się kręciła przy piecu, goto­

wała dla m nie herbatę. Myślę sobie: z pewnością świeżo naw ró­

cona z pogaństwa ta prosta niewiasta nic dobrze sobie zdaje sprawę z tego, że słuchać grzechów bliźniego to...

Niech ksiądz je j odpuści grzechy, ja tu swego patrzę, nie jestem ciekawa, co w je j duszy — przerw ała mi ta gosposia m oją mysi. I jeszcze głośniej zaczęła szurgać po izbie na dowód swej obojętności. Nalegałem jednak, by się usunęła poza próg domu.

Raczyła m nie posłuchać, ale tak „pow oli“ . Nie uwierzyłem je j „cno- cie“ bezciekawości, dlatego „straciła tw arz“.

I o całej cerem onii rozglądnąłem się bliżej po domostwie. Do- 8 ownie. w pokoju dla ludzi znalazła się i przegroda dla wieprzów czarnej rasy. O stajence betlejem skiej śpiewamy, że to „szopa by­

dłu przyzw oita“. A tymczasem owa góralska chatka nie była nawet tak „przyzw oitą11. Zwiedziłem już tyle m ieszkań chińskich między ubogim i Chińczykami, ale tak nędznego m ieszkania jeszcze nigdy nie widziałem. P am iętam to m oje Ostatnie Namaszczenie tuż przed wyjazdem m oim do Polski, udzielone owej m łodej Cliince na b ar­

łogu wzniesionym z chróstu na opał...

W yobrażam sobie oszołomienie tej zaopatrzonej duszy, gdy w stępuje z ostatniej nędzy do m iejsca, gd*ie mieszka Bóg, ale już widzialny!

Oj, te m ieszkania chinskie! Nawet Chińczycy dobrze to rozu­

m ieją, że Europejczykow i trudno w nich wytrzymać! Jeden z na­

szych m inistrantów zagadnął m nie:

Ciekawym ja k ludzie w E uropie m ieszkają.

— Jedź do S hanghaju, tam są domy „białych ludzi“ .

— Ale ja k się tam dostać?

Była po tem świetna okazja. Ks. dr Szuniewicz, oczekiwany gorączkowo przez zbolałych na oczy Chińczyków wenchowskich, zawitał i do nas. O djeżdżając z powrotem , zabrał ze sobą naszego m inistranta, który w tym w ypadku dostał bilet wolny do Shang­

haju . Ucieszył się niezm iernie, bo przy tej sposobności odwiedził

(25)

13i>

swoją m atkę, pracującą w szpitalu shanghajskim . A po drugie słów podziwu nie m iał dla wspaniałych budowli europejskich, tak czy­

stych i wygodnych! Toteż wracając, powiedział m i:

— Teraz podziwiam was m isjonarzy, waszą ofiarę, płynącą z opuszczenia europejskich mieszkań. Tac przecież taki Shanghai to ziemskie niebo! Z pewnością wy w rodzinnych stronach czuliście się jak w niebie, a tu w Chinach teraz jaka kolosalna różnica mie­

szkaniowa! A\ arto byłoby, gdyby tak kilkudziesięciu przynajm niej Chińczyków widziało to samo, co ja oglądałem w Shangliaju, by zdać sobie dobrze sprawę z tak szlachetnej i pełnej zaparcia pracy nad nam i poganami!

O F IA R Y MOŻNA PO SY ŁA Ć : P . K. O. 404.450 Z Z A Z N A C Z E N IE M : NA PO LSK Ą M IS JĘ W W EN CHOW .

KS. F E L IK S ST E FA N O W IC Z C. M.

Na pogrzebie

Po nabożeństwie niedzielnym w kaplicy, po posiłku, przyszło dwóch tragarzy z lektyką. M ają mię zanieść do pobliskiej wioski, bym uczestniczył w pogrzebie. Dotychczas nie siedziałem w takim ,,powozie“-lektyce, więc oglądałem ją z niedowierzaniem . Podejrzy- wałem jej wytrzymałość. Tragarze też nie wyglądali na mocnych.

Przy wszelkich żartach, że jeszcze m nie nie doniosą, gdzieś zgubią, a co gorsza, lektyka się złamie... wtórował śmiech obecnych chrze­

ścijan. Zam ierzałem już iść pieszo te 20 m inut drogi. Ale u p a rli się, że poniosą, przecież po to przyszli i będzie uroczyściej. W siadłem z wszelkimi ostrożnościami. Ruszyli z miejsca, ale widzę, że nie idą równo, kiw ają się, chodzą po całej ścieżce i naw ołują się: idź do­

brze, idź powoli... ciążyłem.

Siedziałem ja k na szpilkach, unosiłem się, by im ulżyć. Nie­

stety nie byłem pokryty m agnetyzmem, jak nieboszczyk Mahomet, więc ciężar ziemski przyciągał do ziemi. Nad wszelkimi kładkam i i mostami zamykałem oczy. A nuż się urwie, plusk do wody i bę­

dzie pogrzeb... Odpoczęli. Dorzucałem słówka, pocieszałem, że jestem ciężki, męczycie się? O nie, jesteś lekki, nic się nie męczymy, od­

powiadali. Po chwli dochodziło do uszu: „Ależ ciężki, ciężki...“ To ci dopiero grzeczność, szczerość — pomyślałem.

(26)

136

Na m iejscu już cały pochód uszykowany czekał na mnie. Za­

ledwie przy pomocy innych postawili lektykę, bym się nie rozbił, słyszałem, jak zaraz protestow ali: już dalej nie poniosą, zmęczyli się... Poświęciłem trum nę i pochód ruszył. Zachęcają, nalegają, bym usiał do lektyki. Tłum aczę, że właśnie będzie uroczyściej, ja k i inni zobaczą, że i ksiądz prow adzi pogrzeb, bo w lektyce zakrytej będą myśleli, że jakiś bonza siedzi. N ajw ażniejsze, że na swoich nogach będzie bezpieczniej. Sykon, tyś grzeczny, bardzo grzeczny, kiedy chcesz iść pieszo, ale nie rób grzeczności, usiądź do lektyki — po­

w tarzali. Tylko tragarze byli od niej z dala. Ostatecznie szedłem pieszo, choć kaw ałek drogi było, a oni wychwalali m oją grzeczność.

A gdybym usiadł?

Na czele pochodu niesiono krzyż, ale nie w obu rękach, pro­

sto, tylko jak sztandar na ram ieniu. Za krzyżem niosły dzieci różno­

barw ne chorągiewki. Taka zbieranina tych malców prosto z pola po pracy w swym ubiorze i czystości. Za nim i nieśli m oją lektykę...

pustą. Potem szli trębacze, bijący w gongi, jakieś hałaśliw e talerze.

N astępnie celebrans, uczestnicy pogrzebu przystrojeni w białe szaty, trum na, a za nią reszta uczestników. Syn zmarłego szedł obok i po­

magał, uważał, by czterej tragarze na drągach nie upuścili trum ny.

Tu tru m n a to okropny ciężar. Wszystko szło gęsiego. T aki wąż po­

grzebowy wił się po krętych tu charakterystycznych dróżkach, m ie­

dzach. Całości towarzyszył okropny hałas. Już to samo trąbienie, b i­

cie w gongi i to bez jakiejś prop o rcji robi piekielny hałas. A to na­

woływanie, by niosący trum nę szli powoli, szli dobrze... K ażdy do tego zachęcał, bo tak grzeczność nakazuje, choć tragarzom może się i spieszyło z tym ciężarem. N astępnie rozmowy, jakieś nawo­

ływania... Gdzie tam ktoś myślał o m odlitwie za zmarłego, a jakim ś skupieniu. To przecież im hałaśliw iej tym uroczyściej. K ra j nowo garnący się do Boga, a w niektórych m iejscach nie liczą sobie na­

wet pół wieku... Nie tak prędko pogaństwo wyjdzie ze skóry i ko­

ści... Było daleko, więc też często odpoczywali, zatrzym ując pochód.

B rali udział sami mężczyźni. W idocznie kobietom było za daleko, a ja k się dowiedziałem, nie m iały specjalnych zaproszeń.

Gorzej było z górą. Po rozliczeniu drobnej zapłaty odesłano połowę do domu. Mała garstka z m uzyką szła na górę. Oczywiście najw ięcej się męczyli tragarze. Po godzinie byliśmy na je j szczy­

cie. W czasie drogi dochodziły głosy — może żartobliw e, że za 30 groszy nie opłaciło się tak męczyć, ale szli z nadzieją, że podjedzą.

W pobliżu celu wybiegł naprzeciw ja k i m urarz, „grabarz44 i krzy­

czy do gospodarza pogrzebu, że mimo wskazówek pół dnia dobijał się, szukał owego grobu i darem nie. Pobiegli obaj, by wskazać m iej­

sce. Zaraz się przekonaliśm y, że w pobliżu odkopał cudzy grób i na

(27)

137

gwałt zasypywał, zakładał kam ieniam i, by go nie pociągnięto do odpowiedzialności sądowej. Szczęście, że właściciel może się nie do­

wie. Inaczej wykorzystałby okazję zarobku. Właściwy grób otwo­

rzono na poczekaniu, bo i syn zmarłego własnymi rękoma w spierał m otykę czy inne narzędzie. Zbudowany był 18 lat tem u, kiedy jesz­

cze nieboszczyk był poganinem . Toteż stała w kącie nakryta fili­

żanka, obok tabliczka z napisam i próśb do duchów złych, by dali szczęśliwość, nie gniewali się. Zaciekawiony badam sprawę wraz z in ­ nymi. O bjaśniają, co to jest. Na dnie filiżanki leży kilkanaście zia­

renek ryżu. Inne spróchniały. W śród gości byli i poganie. Ich to najw ięcej ciekawiło. W różba tego sensu: Jeżeli one zakiełkowały, nie zniszczyły się, oznaka, że potomstwo zmarłego będzie obfito­

wało w szczęście, pomyślność i rozmnoży się. Przytakiw ali, że jest nadzieja i może być spokojny, choć w idziałem , że połowa była znisz­

czonych. Potem pytałem zakrystę, ja k to właściwie jest. Objaśniał, że na m iejscu tak pocieszali, chw alili, że te ziarna zachowały się, by ów gospodarz nie stracił twarzy, nie zm artw ił się, choć jako gor­

liwy katolik w to nie wierzy i zaraz wyrzucił.

Poświęciłem trum nę, grób, odmówiłem modlitwy i zacząłem zdejmować kom żę i stułę. Ale zaraz chrześcijanie rozpoczęli swoje m odlitw y i co chwilę przewodniczący k ro p ił święconą wodą trum nę, grób, a naw et i zebranych. P oddałem się tej cerem onii „uzupełnia­

jącej” , by nie wprow adzać zamieszania, nie ostudzić ich gorliwości w użyciu wody święconej. Uważają, że czym więcej, tym lepiej...

W pow rotnej drodze interesow ali się, czy też nie zmęczyłem się. T rzeba było przeczyć. In n i poganie w yrażali swe głośne domy­

sły: ten Europejczyk, ksiądz, m usiał dostać dużo pieniędzy, kiedy tak daleko szedł i na górę... U śm iechałem się, myśląc: o, dużo! Za­

płacili łódkę z powrotem, a zarobiłem odcisk na nodze, otarłem palce o buty... N astępnie gospodarz i bliscy nie wiedzieli ja k dzię­

kować za usługę, tak w yrażali swój żal i mieszali siebie z błotem , że tacy są tego niegodni.

Do dom u w róciłem późno wieczór. Nawet nie m iałem ochoty ucztować z nim i, a tak zapraszali... Śpieszyłem, by wrócić do domu niezbyt późno. Chodziło i o to, by wreszcie po swojskiej codzien­

nej kolacji spocząć w łóżku... Dobrze się spało, bo m iałem radość w sercu, że mogłem kom uś spraw ić przyjem ność.

W ład zę p o św ięca n iu C u d ow n ego M edalika d eleg u je w P o lsce w szystk im kap łan om N ajp rzew . X. W izy ta to r XX. M isjonarzy, w K rak ów ic-S trad oin 4.

A p o sto lstw o C u d ow n ego M edalika N iep o k a la n ej od d ała S tolica św . R od zi­

n om D u ch ow n ym Św . W in cen teg o a P au lo!

r r ^ g ^ J i r r ^ ^ o ^ i i i t »r o - o - s j i

Cytaty

Powiązane dokumenty

Jest ono jakby wyzwaniem Bożem , rzueonem temu światu, a co w najwyższem stopniu jest cudownem, że świat cały nietylko przystanął wobec tego zjawiska, lecz

Wszyscy święci otrzymali od Boga łaskę niesienia pom ocy w niektórych potrzebach; Józefa tylko potęga jest nieograniczona,, rozciąga się na w szystkie potrzeby

Tym czasem Piękna P ani zaczęła się usuw ać wgłąb... Następnie P an i oświadczyła: «Przyrzekam tobie, że będziesz szczęśliwą nie na tym, aile w przyszłym

Niemkiewicza z okazji 15-ej rocznicy założenia Stowarzyszenia Dzieci Marji przy kośe... d ek laracje, o św iadczające w ysokość ofiary, ew en tu aln ie pożyczki

[r]

W Chełmnie, prócz Akademji Akcji Katolickiej, odbyła się aka- demja dla Stowarzyszenia i członków rodzin Dzieci Marji, na dziedzińcu Klasztornym, gdzie na cel

W wypadku, jeśli Siostry będą chciały się w ycofać, albo adm i­.. nistracja chciała by im podziękow ać, należy pow iadom ić stronę zainteresowaną rok

Piękność Jezusa wypływa z godności osoby Jego, bo tą jest druga Osoba Boska, ze świętości duszy Jego nieskalanej ani cieniem grzechu, z przymiotów