• Nie Znaleziono Wyników

Rocznik Mariański. R. 12, nr 5 (1936)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Rocznik Mariański. R. 12, nr 5 (1936)"

Copied!
32
0
0

Pełen tekst

(1)

ROCZNIK MARJAŃSKI Cudowny Medalik

CZASOPISMO MIESIĘCZNE ILUSTROWANE

Redak cj a i A d m i n i s t r a c j a : K r a k ó w , Str ado m 4 ( X X . M i s j o n a r z e ) P . K . 0. N r . 404.450

R o k X I I M a j 1936

„ W s z y s c y , k t ó r z y b ę d ą n o s il i C u d o w n y M e d a lik , d o s t ą p i ą w ie lk ic h ła s k * '.

„ ...C i k t ó r z y w e M n ie u f a j ą , w ie lu ł a s k a m i ic h o b d a r z ę " .

S ło w a N iepo ka la nie Poczętej do S io str y K a t. Laboure.

(2)

Najśw . P a n n a M arja — K rólow a C udow nego M edalika.

W szyscy C zciciele Marji N iep ok alan ej, D zieci Marji i A p o sto ło w ie C udow nego M edalika b ęd ą so b ie u w ażali za za szczy t sp ełn ić

d o b r y u c z y n e k z m i ł o ś c i d l a M a r j i ,

Matki naszej u k och an ej i d la te g o o ch o tn e m s e r c e m p o sp ieszą z ofiarą na c e le R ocznika M arjańskiego, o rg a n u p o św ię c o n e g o

Marji N iep ok alan ej, P o śre d n ic zc e w szy stk ich łask i O ręd ow n iczce n a szej.

(3)

CENTRALNY KRAJOWY O R Gj\N KRUCJATY CUD. MEDALIKA STOW . C U D O W N E G O MEDALIKA I DZIECI MARJI W POLSCE Rok XII R edaktor X. P ius P aw ellek, M isjonarz Maj 1936

H O Ł D K R Ó L O W E J MA J A !

Witamy Cię Królowo maja i wiosny, Matuchno słodka, ła­

skawa, Ty nasza najmilsza, jedyna. My dzieci Tw e biedne garniemy się do Ciebie, bo dzisiaj tak bliską nam jesteś... Zwyczajnie wsta­

wiasz się za nami tam przed tronem Pana Zastępów, a kiedy chcem y upaść do stóp Twoich, szukamy Cię na niebiosach, obok tronu Syna Twojego. Lecz skoro zaświtał maj uroczy, zeszłaś tu do nas na rannym prom ieniu słońca; w błękitach szat królewskich, w aureoli gwiazd złocistych, niesiona lekkim podmuchem wietrzyka przy dźwiękach kapeli słowiczej i najrańszej piosnki skowronka.

Po drodze m lecznej zeszłaś Przeczysta, a ziemia ściele pod T w e stopy wzorzysty kobierzec traw szmaragdowych, przetykany różnobarwnem kwieciem majowem i zdobny perłami rosy. Łzy tę­

sknoty za Tobą Matuchno, zamieniają się na łzy radości wiosennej i spływają pod Twe stopy w bujnych kwieciach bzów liljowych.

W ciszy wieczoru szemrzą cicho zdroje, jakby w ielbiły Marjo, Imię Tw oje! Jakby wzywały nieśm iało Tw e dziatki, by się zbliżyły do niebieskiej Matki... Toteż ośm ielone zbliżają się do Ciebie Matu­

chno i łącząc swoje szepty z głosami przyrody, nucą Ci pokornie swoje pochwały. Matko najmilsza, Pocieszycielko strapionych, Kró­

lowo K orony Polskiej... słysz nasze pienia, co płyną przed Twe ołtarze i te, które Ci głosi dzwonek poranny i „hejnał“ z Twojej świątyni.

(4)

114

Niechaj Ci miłą będzie pieśń fletn i pastuszych z zielonej wierzbiny i m odlitwa wiejskiej dziewczyny, co w wianku chabro­

wym klęczy w przydrożnej kapliczce i pacierz polskich złotow ło­

sych dzieci, co z m iłością Im ię Twe wymawiają. 0 Królowo Polskiej Korony, która przed wiekam i Ojczyznę naszą ukochałaś, ukochaj i broń ją i teraz gdy wrogi czychają by wydrzeć jej w olność i wiarę.

Króluj i panuj nam z Jasnej Góry i Ostrej Bramy!

Szarotka..

OOOOOGOOOOOOOOOOCn Wiosenne g ło sy

O P rzeczysta Panno, T y ś G w iazdą zaranną!

O niebios K rólow o, W raz z w iosną tą nową 0 w itaj, zaw ita j P rzeczysta!

N ad niebo p iękn ie jsza , N ad słońce jaśniejsza, N a d księ ży c złocisty, N a d lazur w ód czysty, Ja k łezka , ja k rosa perlista!

G dy p ły n ie tw a chwała, G dy ziem ia ju ż cała, Im ię T w o je głosi 1 w niebo się w znosi

H ym n a m i, ze zie m skic h padołów .

N iech w ra n ek m ajow y, W cześć sw ojej K ró ło w ej B r zm i p o lska ziem ica, T w e Serce zachw yca,

J a k głosy, ja k chór A rchaniołów .

0 T y p ełna łaski Z dobna w w io sn y blaski B ez grzechu P oczęta, P rzejasna i Św ięta

P rzy jm pienia m iłosne tw yc h dzieci.

P r z y jm m o d litw ę d zw o n ka 1 p io sn k ę sk o w ro n k a I glosy słow icze I serca dziew icze,

N iech prośbą Cię nasza doleci!

O C zystsza, p ię k n ie jsza N ad fio łk i w onniejsza N a d leśne stru m ien ie , N ad lilij, róż cienie P rzeczysta , padolna L iljo!

K u T o b ie D ziew ico, O B ogarodzico!

Cześć p ły n ie z te j ziem i, H ym n a m i d źw ięczn em i,

Głos w iosny, głos m aja o M arjo!

L. G.

ooooooooooooooooooo

(5)

M A J !

S ło w ic zk i ju ż śpiew ają, w esoły nastał maj..

A k w ia ty p o kryw a ją ziem ią ja k B o ży raj- Mówiła mi jedna młoda dziewczyna nowo przyjęta do na­

szego Stowarzyszenia że, „Maj, to jakby codzień św ięto Matki Bo- skiej“ . Nie miało to dziewczę codzień święta, przeciwnie! Praco­

wała p iln ie w odległej od jej domu przędzalni bawełny. Godziny pracy były przykre, droga daleka, w fabryce duszno, a jednak w duszy miała codzień święto Matki Boskiej!

Dziwne to serce niew inne odczuło piękność Maja, dziwnie od­

powiedziało na myśl Kościoła św., który ten cudny miesiąc poświęca:

Najświętszej Pannie. Cała piękność tego miesiąca, w którym na­

tura, budząc się ze snu zimowego tętni radością m łodego, bujnego' życia, stroi się w najpiękniejszą szatę zieleni i barw przeróżnych, te poranki świeże rosą, dnie przepojone promieniami wiosennego słońca, wieczory cudne, pełne zapachu młodej runi zbóż i kwiatów śpiewów słow ików , wszystkie te cuda natury Kościół św. rzuca n ie­

jako pod stopy Najśw. Panny, tej Najpiękniejszej Istoty, jaka wy­

szła z rąk W szechmocnych Boga Stworzyciela, Tej, która w cu­

downy sposób „natura miirante“ stała się Matką Swego Stwórcy.

L ecz niedostatecznym byłby ten hołd natury, gdyby w nim brakło serc ludzkich. Wołają nas w ięc dzwony z wież kościelnych, dzwonią po całym olkręgu ziemi w m iarę jak na niej zapada cichy, majowy wieczór. Zapełniają się kościoły. Przed umajonemi ołtarzami tłumy wiernych klęczą i każdy naród w swoim języku wychwala Tę, która

„Światu Zbawcę dała“ . A z ołtarzy w złocistej Monstrancji Pan Jezus Syn D ziew icy przewodzi niejako temu hołdowi, który cała ziemia składa N iepokalanej.

Drogie D zieci Marji! Jak ważne jest to nabożeństwo, jak w iele łask m oże dla świata zjednać, jak w iele klęsk odwrócić, tego my obliczyć nie potrafim y, ale przypomnijmy sobie co powiedziała Najśw. Panna Bł. Strze. Katarzynie Laboure „Uczyniono M nie Straarniczką“, a trzymając kulę w swych rękach. „Ta kula przed­

stawia każdą duszę i świat cały“ . Trzyma w ięc Najśw. Panna w Swych Dziewiczych rękach, kulę ziem ską, tuli ją do serca, by ją

(6)

116

bronić od zguby. Stoi na straży zasad i nauki Chrystusowej w każ­

dej duszy i w św iecie całym.'

Z jakąż m iłością powinnyśmy, my D zieci Marji garnąć się w Jej objęcia szczególniej w obecnych czasach zam ieszek, zalewu nowopogaństwa, którego zasady wciskają się niestety i w dusze na­

szych członkiń. Tak! bo pod pozorem wychowania fizycznego, po­

stępu, sportu, mody, zapominamy często o tej cudnej w iośnie, k tó­

rej symbolem jest lilja, o tej radości życia, która płynie z obcowa­

nia z Panem Jezusem w Komunji św. z Najśw. Panną, którą na­

zywamy przyczyną naszej radości. A ona pragnie naszych serc dziewczęcych, a kogo w opiekę weźm ie tego i ustrze że i w nieszczę­

ściu uratuje. Gdy zeszła do kaplicy domu m acierzystego SS. Miło­

sierdzia w Paryżu i objawiła się Strz. Katarzynie Laboure poleciła jej postarać się o założenie naszego Stowarzyszenia i powiedziała:

„Uczyniono Mnie Strażniczką44. I wzięła w szczególną opiekę to Zgromadzenie.

W opisie tego strasznego trzęsienia ziem i, które 30 grudnia 1908 r. w kilka minut zniszczyło całe miasto, z 37-miu sióstr, które wtedy pracowały w dwóch szpitalach w tem m ieście, ocalało 35.

W tem strasznem zniszczeniu zginęły tylko 2! N iektóre ocalały stojąc jakby na konsolkach, na odłamkach trzymającej się przy ścianach podłogi w zawalonej sali chorych. Inne w ydobyto z pod gruzów szpitala, przywalone w ten sposób, że same gruzy uczyniły nad niem i ochronę jakby dach, a jedyne przedm ioty nie zdruzgo­

tane, które w ydobyto z zwalisk, były to figurki N iepokalanej, ja­

k ie Siostry Miłosierdzia zwyczajnie stawiają na salach chorych.

A w czasie wojny i w tylu innych niebezpieczeństwach ta Straż­

niczka zawsze stoi na straży i wiernie broni te, którym opiekę obiecała.

N asze Stowarzyszenie założone na wyraźne życzenie Najśw.

Panny, nie mniejsze prawo ma do Jej opieki i niezliczone łaski od N iej odebrało. O tak! każda z nas napewno doznała w ielokrotnie łask, spływających prom ieniam i z Jej rąk. Oddawajmy się więc z ufnością w Jej ręce, otwierajmy szeroko serca na te łaski, które nam chce w tym cudnym m iesiącu swoim udzielić, a które spłyną na nas niby prom ienie wiosennego słońca. Prośmy by przytuliła do swego serca D ziewicy i Matki naszą Ojczyznę tak bardzo skoła­

taną i walczącą z tak wielkiem i trudnościami, która już w ielekroć razy doznała Jej przemożnej opieki.

A teraz pomówmy praktycznie. My D zieci Marji powinny­

śmy stanowić jakby przyboczną straż Marji, My wojsko N iepoka­

lanej! Starajmy się już naszym wyglądem, naszem usposobieniem, pociągać ku Marji. Gdy Stowarzyszenie nasze występuje na pro-

(7)

117

cesji n ie wstydźmy się białej sukienki. Wiem, że to w ielkie wra­

żenie robi nawet na bezbożnych, gdy widzą zastęp dziewcząt w bielL, w m edalach na błękitnej wstążce, postępujących poważnie i w sku­

pieniu za procesją. A le wrażenie pryska gdy te dziewczęta rozma­

wiają m iędzy sobą, rozglądają się lub w inny sposób nieodpow ied­

nio się zachowują. Pryska też gdy idą ubrane n ie jednostajnie, gdy m edale wiszą na w yblakłych, nieodprasowanych w stążkach, k tó­

rych końce wiszą z tyłu postrzępione, nierówne... N ie żałujmy w y­

datku na ładną białą sukienkę, o ile tylko nas stać na ten wydatek.

Pam iętajm y, że jesteśm y wojskiem N iepokalanej i że swoim w y­

glądem mamy pociągać ku N iej. Jeżeli nie występujem y w bieli,, starajmy się przynajmniej m ieć jednostajne beretki, jednego ko­

loru, z odznaką, broszą z im ieniem Marji. N ieprzystoi żeby Dzieci Marji nosiły ną czapkach kotki, pieski, słonie, lub inne jeszcze bar­

dziej dwuznaczne odznaki. W e Francji wszedł zwyczaj, że D zieci, Marji noszą białe beretki a broszki na niej też jednostajne, nawet już nazywają je „białe beretki“. Bardzo to robi m ile w rażenie i naw et religijne, obojętna publiczność życzliw ie się do nich od­

nosi. Naw et pracę w m agazynie lub w szwalni „biały berecik14 ła­

twiej dostanie, bo każdy w ie, że biorąc pracownicę naznaczoną im ieniem Marji n ie zaw iedzie się na niej. Tak w ięc te drobne na pozór rzeczy w życiu naszego stowarzyszenia nabierają wielkiej;

wagi, bo pokazują, że sobie wysoko cenimy godność Dziecka Marji i nie zniżamy się do światowych dziecinnych zabaw ek, n ie oglą­

damy się na m odę w wypadkach, gdzie chodzi o w ażniejsze rzeczy o przyciąganie obojętnych „Do Jezusa przez Marję“.

Chciałam jeszcze pom ów ić z Wami o naszych domowych ołta­

rzykach, które w tym m iesiącu Marji powinnyśm y otoczyć szcze- gólniejszem staraniem. W każdym domu Dziecka Marji znajduje się chyba figurka lub obraz N iepokalanej otoczona szczególną czcią um ieszczony na stole, kom odzie lub/ etażerce. Otóż nieraz w idzi się na tym ołtarzyku kwiatki nieśw ieże, zakurzone, stawiamy na nim przedm ioty nie odnoszące się do czci Niepokalanej, a tak b y ć nie powinno!

Na ołtarzyku n ie stawiajmy nic! tylko to co należy do ozdoby, a w tym m iesiącu szczególniej otaczajmy go czcią i staraniem, zno­

śmy św ieże kwiaty, a ta Strażniczka odpłaci nam opieką, jaką nasz dom otoczy. Pam iętajm y o Jej słowach. „Ustanowiono m nie Stra- żniczką“ .

P a m ię ta jm y uiścić p ren u m eratą za R o czn ik M a r ja ń s k it

(8)

W PO D RÓ ŻN EJ SZACIE

W p o d ró żn e j szacie ze. zn o je m u czoła, Pan u d rzw i serca staje i woła.

D uszo! ro zk o szo m św iata oddana, P ow róć do tw ego Boga i Pana.

W św iecie p o k o ju szukasz darem nie, T y b yć szczęśliw ą nie m o żesz bezem nie.

Św iat cię ro zko szą wabi zw odniczą, U poi szałem , u śp i słodyczą,

B łę d n em o g n ik iem zn ik o m e j sławy, O lśni na chw ilę d ziecka w zro k łzaw y.

L ecz w ieczność groźną ci p rzyg o tu je , D uszę w p ie k ie ln y łańcuch sk ręp u je.

Z uczuciem lę k u i d rże n iem trwQgi, W ybrałam k r z y ż tw ó j o J e zu D rogi I śc ieżkę życia wąską, ciernistą I dolę w życiu chm urną, śnieżystą, M iej ty lk o litość nad d u szy nędzą, B o św iat m ię w iąże pajęczą przędzą.

Spraw Sam co w e m n ie chcesz znaleźć B oże I steru j łodzią p r z e z życia m orze.

Daj tu co chcesz, łecz w śm ierci godzinę, G dy skrzyd ła d u szy do lo tu rozim nę, N iech w śród górnego niebios m ieszkania, W T obie odnajdę m e w szy stk ie kochania.

Słońce lekarzem duszy.

Cudny ,—7- wiośniany poranek. -— Przy prom ieniach wscho­

dzącego słońca, daje się m ocniej niż kiedyindziej odczuć to bu­

dzenie się obumartej przez zimę przyrody. '— ^Na m łodych roślin­

kach iskrzą się krople rosy. — Zdaje się, iż z każdą chwilą rozcie- pla się powietrze, rozoiepla się ziemia, rozciepla się i dusza, otw ie­

rając serce, by na cześć Stwórcy wydać hymn dziękczynienia.

(9)

119

Na progu cichego dworku — staje dw udziestoletnie dziew­

czę — jasne jak świeży kwiat lilji — wiosny tchnieniem zbudzony z pod śniegów. — Smutne swe w ejrzenie rzuca na uroczość rannej przyrody — patrzy — lecz wzrok jej nieczuły — słoi niby m artw y posąg codopiero w ykuły z kamienia.

W zbolałą jej duszę padają myśli: — „Przyjaciółką dawniej była mi przyroda, ba, nieraz nawet czułą matką, której ręka k o­

jąca leczyła rany. — Teraz i ona stawa przedemną obca 1 wroga — światło mię razi — zieloność — zwięksaa nawet mroki wew nętrzne“.

I w myślach jej, snują się obrazy tych dni, gdy była szczę­

śliwą, gdy każdy dzionek zw iastował nową radość, wywołując uśm iech na oblicze, — a m iłą atm osferę dokoła siebie. — Lecz były to dni gdy była —*■ D zieckiem Marji - ^ dzieckiem tej N iep o­

kalanej — a Ona też, za to zbliżenie się do N iej, udzieliła bez m iary ze skarbu swojego. — Ona uczyła jak kochać Jezusa, jak Mu słu­

żyć — jak kochać w szystko co jest dziełem Stwórcy.

Zapisała się do tego Stowarzyszenia, bo tak kazało jej serceT które potrzebow ało m iłości Matki N iepokalanej, oraz ustawicznej Jej opieki i pom ocy. — Lecz namowy towarzyszek, wśród których od dłuższego czasu przebywała, spowodowały to oderwanie się z objęć Marji, tej najczulszej z Matek. —- I odtąd jakby za skinię­

ciem różdżki czarodziejskiej, spadały na nią cierpienia jedne za drugiemi. — Cierpienia owe sprawiły w duszy m łodej, niezahar- towanej, sm utne spustoszenie — uczyniły serce skam ieniałem , roz- goryczonem a nawet pchały potrosze na drogę występku. — I te­

ra®, to biedne serce bije i jęczy, jakoby pęknąć miało — jakoby chciało pierś rozsadzić i w yskoczyć stamtąd.

Ból bowiem i troska uderzają ze zdwojoną wściekłością na bezbronnego i rozdzierają go, jak orzeł padłego baranka. — W bez­

silnej złości zmaga się wola z ową siłą, lecz napróżno: walka koń­

czy się zawsze porażką.

W tem , wschodzące słońce ciepłem swych prom ieni poczyna otulać postać dziew częcia — wchodzi w jej żyły, krwią płynie do serca — zaczyna ono drżeć jak m otyl, zbliżający się do m iodow ego kielicha, —• drży nadzieją cudu.

I oto -r— serce przepełnia się miłością ku Tej, która była już Jej Opiekunką. — Ledwie poczuła się znowu D zieckiem Marji, już pragnie korzystać z p ełni praw każdego Jej dziecka i tęskni za pieszczotą Jej dłoni Matczynej, kojącej chłodem rozpaloną myślami głowę.

Podnosi wzrok ku niebu — wstrząśnięciem ramion zrzuca ze siebie brzem ię ciężaru i jak ptaszyna wolna, swobodna, biegnie po ogrodzie, by obejrzeć cuda Stwórcy.

(10)

120

W ciszy rannej, daje się wyraźnie słyszeć srebrny dźwięk dzwonka z bliskiego kościółka — wzywając na A nioł Pański. — Machinalnie zgina dziewczę kolana — klęka, składa swe dłonie, k o m ie schyla głowę i oddaje hołd tej Cudotwórczym.

W reszcie wstaje, gdziekolw iek zwróci oko, olśniewa je pię­

kno, widzi teraz i ptactw o śpiewające, co skacze po drzewach i m otyle kąpiące się w prom ieniach słońca i pszczoły brzęczące -7 a to wszystko przykuwa jej wzrok i zdaje się, że nigdy nie nasyci

ducha tem pięknem. S. N.

Królowa Korony Polskiej.

Polskiej Korony Królowo, Cześć Ci na wieki i chwała, Zato, żeś w dobę dziejową Stolicę u nas wybrała...

M yśm y rycerstwa straż przednia W Twej służbie i Twego Syna A ż z pod: Lignicy i Wiednia, Chocimia i Radzymina...

Dopomóż nam, o Matuchno, K ruszyć też od tej ju ż chwili Wrogów piekielnych na próchno, Jakżeśm y ziemskich kruszyli...

G W I A Z D A M O R Z A

Z portu triesteńskiego wypływał właśnie na Adrjatyk osobowy parowiec „Colomba“ (gołębica), wiozący swych pasażerów na po­

łudniowy brzeg w łoskiego półwyspu.

Na podróż tę wybrano przecudny letni w ieczór, by uniknąć nieznośnego dziennego upału.

Łagodne, spokojne fale unosiły okręt obok wybrzeża Triestu, lecz bieg jego był tak powolny, iż zdawało się jakoby lękał się od­

dalić od uroczych brzegów półwyspu.

(11)

sap 121 —

Był to prawdziwy w ieczór letni.

Lekka przeźroczysta mgła snuła się w pow ietrzu i przesła­

niała zbyt iskrzące światło gwiazd i księżyca. Z różnobarwnych kwiatów i niezliczonych kwitnących krzewów, dolatywała na skrzy­

dłach w ietrzyka balsam iczna woń, a m iłe, w dzięczne pieśni, śp ie­

w ane przy dźwiękach lutni przez powracających z w ycieczki, p ie­

ściły słuch pasażerów z „Colomba44.

W szyscy byli na pokładzie; żal im było nie korzystać z tych cudownych w idoków i z chłodnego wieczoru. W iększość podróż­

nych spoczywała w ygodnie na okrętowych fotelach, nawet stary ułomny katarynkarz, w ędrujący za kawałkiem chleba ze swoim rozklekotanym instrum entem zapom niał o swych troskach i przy m aszcie swobodnie wypoczywał.

W tem rozległ się z w ieży katedry triesteńskiej dzwon na

„A nioł Pański“, a natychm iast z gór i dolin ozwały się dzwony i dzwoneczki, ku czci Najśw. Panny.

Na p okład zie rozległ się gwizd i głos oficera: „Na pokład, na A nioł Pański44!

Cała załoga, prości m ajtkowie i oficerow ie, którzy tylko m o­

gli opuścić swe posterunki, zbiegli się na to w ołanie do prześlicz­

nego obrazu Matki B oskiej, um ieszczonego w pięknie rzeźbionej niszy na pokładzie okrętu. Tu zatrzymali się wszyscy z odkrytemi głowam i i w kornej postaw ie.

K apitan okrętu, czcigodny, siwotbrody starzec, wystąpił z po­

śród swych ludzi i donośnym głosem rozpoczął „A nioł Pański44. D o tego dodał jeszcze m odlitwę do „Gwiazdy m orza44 o opiekę nad n o­

cną żeglugą, poczem cała załoga jednogłośnem „Amen, A m en44, za­

kończyła to serdeczne nabożeństwo.

W szyscy w rócili do swych obowiązków, tylko kapitan prze­

chadzał się w pobliżu obrazu.

Podróżni prawie bez wyjątku wzięli udział w tem pozdrowie­

niu Marji, tylko jeden z nich przyglądał się m odlącym ze zdziwie­

niem , nie uczestnicząc w m odlitwie.

W łaśnie kapitan przechodził obok niego.

— Cóż to była za komedja? — zapytał kapitana drwiącym głosem .

— Kom edją to nie było, mój panie, -—K'odparł spokojnie ka­

pitan — lecz w ieczorne Pozdrow ienie załogi okrętowej.

— Czy jednak ta m odlitwa ogólnie obowiązująca, nie jest dla tych ludzi zbyt niewygodna?

—- 0 nie, na w szystkich prawie włoskich okrętach odmawiają w spólnie codziennie m odlitwy do Najśw. Panienki.

N ieznajom y poruszył głową ze zdziwieniem:

(12)

122

Cóż za zacofanie — drwił czyż to m ożliwe przy obec­

nym postępie czasu?

Śniada twarz kapitana drgnęła gniewnie. Chciał dać ostrą od­

powiedź, lecz pohamował się i odparł ze spokojem:

My, żeglarze, wystawieni na w iele niebezpieczeństw mor­

skich, nie zaniedbujemy nigdy p olecić się Matce Boskiej. Od dawien dawna we W łoszech czczono Marję, „Gwiazdę m orza“, jako szcze­

gólną patronkę żeglarzy.

-.'-'ir*1-'- Wiem, wiem o tem— mówił z uśmiechem ów podróżny.—

Jestem też katolikiem , lecz dawno już takie historyjki zaliczani do zabobonów i bajek.

Kapitan wzruszył ramionami, lecz odpowiedział grzecznie:

„Każdy w swoim rodzaju. Jednak my żeglarze pozostaniem y wier­

nymi czcicielam i Marji, zwłaszcza, żeśmy już nieraz w ciężkich po­

trzebach na morzu, doznali Jej widocznej pomocy. Musimy więc wierzyć w oipiekę tej „Gwiazdy morza “ nad nam i“.

:: Wierzyć, w ierzyć — w ybełkotał podróżny. T o jest w łaśnie dobre wyrażenie. Lecz wiara a rzeczywistość są tak do siebie niepodobne, jak niebo do ziemi. W burzach życia znalazłem dla siebie inne hasło, lepsze niż to wzywanie Marji i opieram to nie na wierze, lecz na praktycznem doświadczeniu.

—- Czy mogę zapytać jak brzmi to hasło? 777- p rosił kapitan.

— Owszem. Pomagaj sam sobie. Nadzieja w pomoc Boga i Marji jest niczem.

Kapitan uśmiechnął się lekko do siebie.

- Pan się śmieje -r- wybuchnął pasażer. — Czy pan uważa zasadę mego życia za niewłaściwą?

■— Jednak, jednak teś* mówił kapitan, kiwając głową — po­

m óż sam sobie, to jest niby dobra zasada życiowa i my żeglarze nie zaniedbujem y jej także, ale nie ona sama.

Jest 'wiele, w iele wypadków?^-- ciągnął dalej kapitan to­

nem przekonywującym — w których człow iek sam sobie nic p o­

m óc nie m oże, gdyż żywioły drwią z siły ludzkiej. I w tedy to ko­

nieczną jest prośba o pomoc Bożą. My żeglarze nie damy nigdy zachw iać naszego zaufania do Marji. Ona jest i pozostanie naszą

„Gwiazdą m orza“ . ■

— Niepoprawny — mruczał nieznajomy, gdy tymczasem ka­

p itan wezwany przez jednego z m ajtków odszedł na inne miejsce okrętu, skłoniwszy się grzecznie pasażerowi.

Zapadła noc.

Gęstsza i coraz gęstsza mgła tłum iła św iatło gwiazd i księ­

życa; nad morzem powstał ostry, chłodny wiatr.

(13)

123

Podróżni jeden za drugim opuszczali pokład i w swoich ka­

jutach kładli się n® spoczynek.

Północ m inęła, gdy gęsta mgła zamieniła się w ciężkie chmury i rozszalała straszna burza. Błyskaw ice raz po raz rozdzierały czarne obłoki, grzm oty huczały bez ustanku, a orkan w kilku chwilach wzburzył m orze aż do głębin jego.

Okręt wyglądał jak gdyby zabawka wiatru i bałwanów. Mio­

tany przez olbrzym ie fale unosił się to w górę ku obłokom , to znowu pogrążał się w głębinach morza. Jakgdyby w ielki strzęp wełny tań­

czył na wzburzonych falach, obryzgany olbrzymiem i bałwanami.

Woda wstzędzie się wciskająca, pogasiła prawie wszystkie światła, na całym okręcie zapanowały grobowe ciem ności.

Lęk ogarnął podróżnych.

Pow stało bezgraniczne zam ięszanie, mimo ciągłego ostrzeże­

nia podróżni wybiegali na pokład, tracąc przytom ność ze strachu.

N iektórzy głośno jęcząc, kryli się w najdalsze kąty i kryjówki, inni padali na kolana, błagając kapitana i m ajtków o ratunek.

Cała załoga okrętowa trwała m ężnie na swych posterunkach.

K apitan stał na pokładzie jak marmurowy posąg i wydawał spokoj­

n ie lecz energicznie rozkazy. Często gwałtowna fala przygniatała go do ziem i, lecz za chw ilę znowu stał dziarsko, by spełnić tru­

dny obowiązek. Podobnie i inni oficerow ie i m ajtkowie pracowali z nadludzkim w ysiłkiem , by okręt ocalić.

Lecz morze jakby chciało pokazać, że naprawdę jest „burz­

liwym A drjałykiem “ . Burza wzmagała się prawie z każdą minutą, wiatr wył jak opętany, wody z coraz większą zaciekłością biły o Colomba, tak, że boki jego trzeszczały jak spróchniałe drzewo.

Na rozkaz kapitana spuszczono łodzie ratunkowe, by w razie ostatecznym m ogli podróżni ratować się ucieczką. Zarazem napo­

m inał w szystkich, by zachow ali zimną krew, spokój i rozwagę.

Tymczasem burza doszła do zenitu. Długotrwałe, złociste błyskaw ice ośw ietlały kotłujące się morze, pioruny uderzały jeden po drugim. W zburzone bałwany, jak kłębujące się wężowisko za­

lewały statek, kładły go na bok lub spychały w głębiny, z których z trudem się wydobywał.

Próby użycia łodzi ratunkowych zawiodły. Fale wrzucały je spowrotem na okręt, albo zerwawszy grube liny okrętow e, unosiły daleko od statku.

Marynarze patrzyli bezradni na swego kapitana.

Wszystko nadaremno — wyszeptał kapitan. Nasze środki ratunkowe są wyczerpane!

Wtem stało się coś nadzwyczajnego.

(14)

124 - r

Starzec pobiegł chwiejnym krokiem przed obraz Matki B o­

skiej, zapalił przed nią lampkę oliwną i padł na kolana.

Co za wzruszający widok! Siwy kapitan, z odkrytą głową, błagalnie wzmiesionemi oczyma klęczał przed obrazem Marji, wśród tej szalejącej burzy, trzymając się oburącz liny, by go fale nie uniosły.

Bezzw łocznie rozpoczął litanję, raczej krzycząc, niż odma­

wiając, a cała załoga, nie zaniedbując swej roboty, łączyła z poboż­

nością swe m odły z błaganiem kapitana. Jedno w ezw anie płynęło po drugiem z większem jeszcze przejęciem .

„W spomożenie w iernych“ — w ołał błagając kapitan.

„Módl się za nami44 jj— odpowiadała załoga.

„W spomożenie w iernych14 powtórzył kapitan silniejszym głosem.

„Módl się za nam i44 — zaw ołali marynarze.

Ogłuszając huk przerwał to m odlitew ne błaganie, okręt zda­

wał się rozlatywać w kawały, a w szystkie spojenia trzeszczały pod naciskiem wzburzonych fal.

Lecz niczem niezm ieszany kapitan m odlił się dalej. „W spo­

m ożenie w iernych44 — „Módl się za nami44 )—■ odpowiadały poraź trzeci m ęskie głosy z taką siłą i mocą, iż zdawały się zagłuszać ryczące bałwany.

I tak m odlono się do końca - f- aż odm ów iono całą litanję.

A teraz podwójm y gorliwość naszą, w ichrowi i burzy na- przekór! — 1 zwrócił się kapitan do swoich ludzi. Mamy teraz Wspo- m ożycielkę wiernych, naszą Gwiazdę morza za Orędowniczkę u W szechmocnego Boga i dlatego On nie dozw oli, byśmy zginęli!

I o cudo! Marynarze, którym codopiero brakło odwagi i siły, chwycili się z nową siłą i podwójną gorliwością do swej ciężkiej pracy. Zaufanie, jakie złożyli w swej niebieskiej Patronce, dodało im nowych sił i tylko nadludzkiem i wysiłkami pokonywali ataki wody i wichrów.

Tak uchronili „Colomba44 od zatonięcia, a że wkrótce burza zaczęła cichnąć i wicher się uspokoił, niebezpieczeństw o m inęło.

Wszyscy odetchnęli. Podróżni rzucali się w objęcia, ciesząc się, że uniknęli śmierci. Dziękowano kapitanowi okrętu i załodze za ich nadludzki ratunek, i nie wiedziano wprost, jakiemi sło­

wami wychwalać ich wysiłki i odwagę podczas burzy.

P o burzy zaświtał pogodny poranek.

W złotych blaskach wschodziła tarcza słoneczna, rozlewając swe purpurowe prom ienie po niebie i morzu.

P o spokojnem, ledwo lekkiem i falam i poruszanem zwiercia­

dle wód, płynął łagodnie statek „Colomba44. Pomimo śladów prze­

(15)

125

bytej nocnej walki, nie było na nim ani ofiar w ludziach, ani po­

ważniejszych uszkodzeń.

Bladzi i zm ęczeni podróżni przechadzali się po pokładzie, gdy rozległ się dzwonek na poranne nabożeństwo marjańskie.

Z większą, niż wczoraj gorliwością zbiegła się załoga okrę­

towa do obrazu Marji, przed którym m igotała oliwna lampka, za­

palona podczas burzy przez kapitana.

W szyscy byli zm ęczeni nadludzką pracą, przem oczeni i w po- szarpanem odzieniu, lecz na „Zdrowaś Marjo“ stawili się jak jeden mąż, z oczyma świecącem i zapałem , przynosząc do stóp „Gwiazdy morza“ sw e u fn e i kochające serca.

Nadszedł i kapitan.

W ysiłek nocny pochylił nieco jego wyniosłą postać, na twa­

rzy widniało głębokie znużenie.

W prawej ręce niósł skromny bukiecik kwiatów i złożył u stóp N iebieskiej Matki.

Potem pewnym głosem odmówił „Anioł Pański“ i zanucił pieśń do Matki Boskiej: „Gwiazdo morza, bądź pozdrow iona! 41

Piękny to był widok. N iebo i morze zalane purpurową zo­

rzą, lekko posuwający się okręt, a na jego pokładzie grupa nieu- lęknionych m ężczyzn, klęczących z odkrytemu głowam i i w yśpie­

wujących chropowatemi głosami cześć Gwiazdy morza i Wspomoży- cielki marynarzy.

—' Virgo fidelis, Panno wićrna — zawołał po skończonym śpiew ie —^ z głębi serc naszych dziękujemy Ci za udzieloną nam opiekę.

— Virgo fidelis, Virgo fidelis! —^ powtarzali, rozchodząc się m arynarze.

— Virgo fidelis — ora pro nobis!. r=- m ów ił jakiś głęboko .wzruszony głos, a gdy kapitan obrócił się, by się przekonać, kto z taką wiarą się m odli, zobaczył bladą twarz owego pana, który poprzedniego wieczora z takiem lekcew ażeniem m ówił o czci N aj­

świętszej Panienki.

— Przebacz mi, kapitanie — zaczął tenże, wyciągając swą rękę ku dzielnem u starcowi. — Przebacz mi m oje głupie i pełne uprzedzenia słowa wczorajszego wieczoru. Zachowanie się wasze podczas tej strasznej burzy przekonało m nie, że prawdziwi czci­

ciele Marji, obok bezgranicznej ufności w Jej pomoc, kierują się również zasadą sam opom ocy i że są wprost bohaterami.

— Spełniliśm y jedynie nasz obowiązek, gdyż wiara katolicka tego od nas żąda. Hasło: „pom óż sam sobie‘*feś jest dla m nie w ży­

ciu- równie ważne, jak i dla pana, z tą tylko różnicą, że pan ocze­

(16)

kuje skutków pracy tylko od samego siebie, a my łączymy naszą pracę z błogosławieństwem Bożem.

W głębokiem zamyśleniu przytakiwał ów pasażer słowom starca.

— Cóż więc dziwnego, że nam się lepiej powodzi, aniżeli panu? — ciągnął z zapałem kapitan. — Czyż pow odzenie nie za­

leży od błogosławieństwa Bożego? Sam przekonał się pan, że w chwili największego niebezpieczeństwa ufność moich ludzi w po­

m oc Marji i Jej W szechmocnego Syna, zdwajała ich siły i krzepiła słabnącą odwagę. Już z tego wynilka, że czciciel Boga i Marji bez­

pieczniejszy jest, niż człowiek niewierzący. A przytem, czy w tej szalejącej burzy, w tych rozpętanych żywiołach, nie pognał pan ręki Najwyższego Boga, wobec którego jesteśm y marnym pyłkiem ?

— Słusznie, panie kapitanie. Podczas tej nocnej burzy bły­

snęła mi myśl o Bogu i tej samej nocy nauczyłem się tej prawdy, że Matka Najwyższego Boga jest prawdziwą „Gwiazdą m orza11.

-— Winszuję panu szczerze, ale jeszcze na jedno chcę zwró­

cić pańską uwagę.

— Słucham z wdzięcznością.

— Proszę nie sądzić, że my przy tej bezgranicznej ufności w pom oc naszej św. Patronki oczekujemy tylko cudów. Bynaj­

mniej. Wprawdzie jesteśm y głęboko przekonani o tern, że ta D o­

stojna Pani m oże u Swojego Syna wyjednać cudowny ratunek wśród niebezpieczeństw morskich i że nieraz go wypraszała, lecz zazwyczaj pomoc Swą przywiązuje Ona do w ytężonej współpracy człowieka.

Pasażer podał kapitanow i obie ręce...

P R O Ś B A !

D o o b ecn eg o num eru m a jo w eg o R o c zn ik a M aria ń sk ieg o d o łą cza m y b lan k iety p r z ek a zo w e n a P .K .0 .404.450. B a r d z o g o r ą c o u p r a s z a m y w s z y s t k i c h C z c i c i e l i M a r j i N i e p o k a l a n e j , a b y w s z y s c y b e z w y j ą t k u u ż y c z y li nam S w o jej p om ocy, k o n iec z n ie p otrzeb n ej d la o sta n ia s ię n a szy c h d ziel. G łęboką w d z ię c z n o ś ć i p a m ięć p rzed B o g iem z a ch o w a m y z a każd y o b ja w ż y c z liw o ś c i!

(17)

127

D o m ojej m atki.

G d yb y m ja słońcem na n iebie była, T o b y m , o m am o, w k a ż d e j dnia p orze, Ja sn ym p ro m ie n iem tobie św ieciła B la skiem , co n ig d y zgasnąć nie m oże.

G d yb y m ja była nocną gw iazdeczką, T o b y m nie chciała k r y ć się obłokiem , A le dla ciebie, droga m a teczko , M rugała z nieba św ietlanem okiem .

G d yb ym ja była p ta szkie m , co śpiew a, T o b y m ci sło d kie niosła p io sen ki, I p rzy fru n ę ła p o d o kn o z drzew a, B y d robne ziarno dostać z tw ej ręki.

G d yb y m ja była choć p o ln y m kw ia tk iem , S to k ro tk ą , fio łk ie m , różą, b ław atkiem , T o b y m dła ciebie na b u jn e j łące R o zk w itła w w onie i w kras tysiące.

A le nie jeste m jasnem sło n eczkiem , A n i te ż gw iazdką, nieba p ie szczo tką , , A n i p o w a b n y m w p o łu kw ia te czk ie m , N i p ta sz kie m , k tó r y śpiew a ta k słodko.

J e ste m tw em d zie c k ie m , w ięc ty tk o m ogę B yć dobrą, grzeczną, kochać cię szczerze, W ejść to rem zasług na c n o ty drogę I nieść ci całe ży cie w o fierze.

wsss&ssssRsss&smsssm

(18)

W niebowstąpienie.

Kiedy Chrystus Pan powiedział w gronie A postołów , że „idzie do Tego, który Go posłał11, a nadto dodał: „pożyteczno wam, abym odszedł11, wtenczas sm utek i żal głęboki, a nawet trwoga ogarnęła wszystkich. Lata całe trwali przy nim , a węzeł przywiązania szcze­

rego z trudnością się tylko rozluźnia. N ie chcieli go w idzieć odcho­

dzącego, a nawet pojąć nie m ogli, jak im przyjdzie żyć bez niego.

Każde pożegnanie z dobrym przyjacielem jest bolesne. A jednak musiało się to stać: „Pożyteczno wam, abym odszedł .

Dlaczego było pożytecznem , żeby odszedł Chrystus Pan do Ojca, od którego był przyszedł?

Chrystus Pan działał na ziem i jako człowiek. Sposobem ludz­

kim ogłaszał naukę: mową z ust do uszu. Język, którym się posłu­

giwał, był językiem maleńkiej garstki swoich zw olenników . Ich wychować i wprowadzić we w ielkie prawdy królestwa Bożego było zadaniem Jego życia. Zresztą należał On swemu narodowi. Działal­

ność Jego ograniczyła się do krainy żydowskiej. Do Żydów na pier- wszem miejscu skierowane było zaproszenie na gody w królestw ie niebieskiem , dla nich działał cuda, oni byli świadkami Ofiary prze­

błagalnej. 1 D ziałalność Chrystusa Pana ograniczona była czasem i przestrzenią: z dnia na dzień, dzisiaj tu jutro gdzieindziej.

N ie mogło tak pozostać na zawsze, Chrystus Pan stać się miał zdobywcą i Zbawicielem świata. Zatem musiał zająć wyższe stanowisko, musiał działać w inny niż ludzki sposób, musiał powró­

cić do Boga, który Go posłał, musiał zam ienić ludzki sposób dzia­

łania na boski, zew nętrzny na w ew nętrzny, działalność ogranicz.omą czasem i przestrzenią na działalność nieograniczoną.

Jak długo Chrystus Pan przebywał na ziem i, uczniow ie gar­

nęli się do N iego, jak dzieci do ojca: On dawał, oni odbierali, On nauczał, oni słuchali. Byli jakby m ałoletni. Przyczepili się do wi­

dzialnej obecności Chrystusa, zniew oleni wrażeniami Jego potężnej, jedynej w swym rodzaju osobistości. Wszak i oni przesiąknięci byli doczesnem i ideałam i o Mesjaszu, jak naród żydowski, spodziewający się Jego przyjścia jako króla o w ielkiej potędze i majestacie.

Przez odejście do Ojca i zesłanie Pocieszyciela Apostołow ie m ieli stać się pełnoletnim i, sam odzielnym i. W szystkie naleciałości ziemskie i zm ysłow e w ich wyobrażeniach i poglądach musiały być ogniem Ducha św. w ytopione, wypalone. Życiu ich miała być dana zupełnie nowa treść, now e m yśli m iały nimi zawładnąć, woli ich

(19)

129 —

nadany nowy kierunek. W ielkie zadanie ich czekało: m ieli iść na cały świat i opowiadać ew angelję wszem u stworzeniu. Ogień w nich miał zostać rozpalonym , Chrystusa Duch n apełnić ich nowem ży­

ciem. Ten ogień rozniecić m ieli na całym św iecie, tego Ducha po­

nieść pom iędzy w szystkie narody. To now e życie zaszczepiać m ieli dalej idąc od m iasta do m iasta, od narodu do narodu, od pokolenia do pokolenia.

* Chrystusa Pana odejście n ie m iało być bynajmniej tego ro­

dzaju, jakby się chciało usunąć zupełnie, jakby chciał wstąpić w niebo odległe od świata i stać się jakby postacią historyczną, nie mającą po usunięciu się nic w spólnego ze światem i jego dolą lub niedolą. Zupełnie innego rodzaju było zadanie i dzieło życia Chrystusa. Co Chrystus przyniósł światu, było boskiem , wiecznem . Choć znikł z oczu Swoich uczniów i nie pozostał z nimi w postaci widzialnej, przez D ucha Swego jest z nimi żywy i obecny. Co ziem ­ ska w ielkość niezdolna uczynić, tego dokonał Chrystus: pozostaje ze Swoimi i ze Swem dziełem obecnym aż do skończenia świata.

Chrystus stał się żywym w A postołach przez Ducha św.:

„Żyję, ale n ie ja, lecz Chrystus we m nie“, pisze A postoł narodów.

A postołow ie stali się pełn oletn i, sam odzielni, ale przez Chrystusa w ew nętrznie z Nim i D uchem Jego połączeni. Co światu ogłosić m ieli, n ie było n ic osobistego, lecz słowo Boże. Siła, jakiej światu m ieli udzielić, n ie była ich własną, lecz siłą Bożą. Chrystus w nich żywy, oni zaś Jego narzędziam i w głoszeniu prawdy i szafowaniu tajem nic Bożych.

Naiprawdę pożytecznem było dla nich, że Chrystus odszedł do nieba, ale pożytecznem i dla nas. Bo przez A postołów staliśmy się spadkobiercam i prawdy i łaski zbawienia, uczestnikam i ofiary Chrystusowej i Jego pośw ięcenia, tak, iż życie mamy z Chrystusa żywego, w iecznego, i m oc stać się dziećm i Bożemi.

W 11-letnią Rocznicę Kanonizacji św. Teresy.

Nad ranem 17 maja 1925 r. olbrzymi plac przed bazyliką św. Piotra w Rzym ie zapełniony był już tłumem, który policja włoska powstrzym ywała z trudnością. Na kilka m inut przed 6-tą otwarły się drzwi św iątyni, której w nętrze zalał zaraz tłum w ier­

nych. Zapełniają się trybuny przeznaczone dla w ybitnych oso­

bistości.

(20)

130

Oczy zwracają się na olbrzymi kosz żywych róż, złożony u stóp tronu papieskiego; są to ofiary różnych stowarzyszeń po­

bożnych, przysłane ku czci świętej Karmelitanki.

O godz. 8 rozpoczął się pochód wspaniałego orszaku. Przez półtorej godziny 4.000 zakonników i prałatów, 250 arcybiskupów i biskupów, 33 kardynałów, wszyscy z zapalonemi świecami w ręku szło, śpiewając: „A ve m aris stella“ (Witaj gwiazdo morza).

Bazylika zajaśniała czerwoną, olśniewającą grą światła* Ol­

brzymie świeczniki, girlandy elektryczne, zwieszają się w gronach niby róże ogniste, rysując w dzięczne linje wspaniałej bazyliki; stwa­

rzają one ten nastrój świetlany, wśród którego przebywała stale dusza Tereni.

W procesji ukaizał się sztandar Świętej, olbrzymia chorągiew, licząca 85 stóp kwadratowych, niesiona przez członków Arcybrac- twa Najśw. Sakramentu, a poprzedzona przez Ojców Karmelita- nów, bosych ze świecami. Teresa wyobrażona jest w chwale niebie­

skiej, wstępująca na ziem ię, by spełnić swoje posłannictw o, „aby nauczyć ludzi, jak mają kochać M iłość44. Odwrotna strona sztan­

daru przedstawia Świętą klęczącą w chórze, t. j. w kaplicy za­

konnej, zranionej promieniem Bożej miłości.

Ukazanie się sztandaru powitały tłum y wybuchem radości.

Fala okrzyków gorących, niepoham owanych zrywa się, potężnieje i przepełnia olbrzymią nawę bazyliki. Skolei Ojciec św. ukazuje się w całym blasku swego m ajestatu, niesiony na „sedia gestatoria“

pod bogatym baldachimem i wspaniałem „flabelli44 (rodzaj otwar­

tej lektyki). Otacza go dwór w strojach galowych. W lewej ręce trzyma płonącą świecę, prawą błogosławi tłumy, chylące kornie głowy i podnoiszące je, by wśród nowych wybuchów radości witać go jako swego ojca i króla.

Twarz Piusa XI prom ienieje radością. Ten triumf pierwszej Świętej kanonizowanej przez niego jest przecież i jego triumfem i Teresa od D zieciątka Jezus, którą Ojciec św. nazwał „gwiazdą swego pontyfikatu41, „pośredniczką41 i „aniołem opiekuńczym swego życia“, czyż ona n ie udziela swego blasku i jemu? „Skarby matki należą do dziecka14 mąWiała św. Teresa, a my powiedzm y w ślad za nią: „Chwała dziecka opromienia ojca44.

Przy grobie św. Piotra Ojciec św., zeszedłszy z „sedia ge- statoria44, klęcząc pogrąża się w m odlitw ie. Po chwili zasiada na tronie i skolei kardynałowie, prym asi, arcybiskupi, biskupi i opaci oddają na klęczkach hołd posłuszeństwa.

Stosownie do przyjętego ceremonjału kardynał Vico przez usta adwokata konsystorskiego Jaccuci, stojąc u stóp tronu, zanosi prośbę o kanonizację błogosławionej Teresy, na co Ojciec św. przez

(21)

i 3 i

usta prałata Sebastiani odpowiada (pokrótce podając), co nastę­

puje: „Jest to zaprawdę wypadek jedyny w swoim rodzaju, aby Karmelitanka z Lisieux we dwa lata po swojej beatifikacji mogła być policzona w poczet świętych, lecz nie m oże to zdziwić nikogo, kto wie jak niezm ierną liczbę łask cudownych otrzymano za jej wstawiennictwem w przeciągu tych 2 lat. Chrystus Pan, wysłuchu­

jąc pokorną prośbę swej ulubienicy, stwierdza obietnicę uczynioną przez nią na łożu boleści, że gdy w ejdzie do przybytków niebie- ' skich spuści na ziem ię deszcz róż“. O jciec św. wkaizuje dalej, jak szeroko na świat cały rozeszła się sława tej, której życie było tak krótkiem; jaki zwrot do Boga wywołało w wielkiej liczbie dusz proste czytanie księgi jej życia, skreślonej z rozkazu przełożonej i jej siostry zarazem.

R ozpoczęto litanję do W szystkich Świętych, to uroczyste bła­

ganie z jakiem K ościół wojujący zwraca się do triumfującego K o­

ścioła w chw ili, gdy do jego grona nową ma zaliczyć duszę.

P o wezwaniu Sekretarza Brewjów: „Pow stańcie wszyscy - Piotr przem ówi przez usta P iu sa!“ nastaje chwila niezapomniana.

Kardynałowie i wszyscy obecni powstają, podczas gdy Ojciec św., siedzący na stolicy Piotrow ej z mitrą na głow ie, z twarzą nace­

chowaną świętem wzruszeniem, wygłasza form ułę według rytuału:

„Na cześć św iętej niepodzielnej Trójcy, na w ywyższenie wiary ka­

tolickiej i wzrost chrześcijańskiej religji, powagę Pana Naszego Jezusa Chrystusa, błogosławionych apostołów Piotra i Pawła, po dokładnem rozważeniu i częstem wzywaniu pomocy Bożej, za radą czcigodnych braci naszych, Kardynałów, Patrjarchów, Arcybisku­

pów i Biskupów w Rzym ie przebywających, postanawiam y i orze­

kamy, że błogosławiona Teresa od D zieciątka Jezus jest świętą i wpisujemy ją m iędzy św ięte dziewice, postanawiając, że Kościół powszechny pobożnie pamięć jej czcić ma corocznie w dniu jej na­

rodzin (dla nieba) m ianowicie 30 września. W im ię O. S. i D. św.

Amen“ .

Słowa te, dzięki zastosowaniu najnowszych wynalazków ra- djotelefonicznych, doszły wyraźnie uszu każdego wśród tłumów zapełniających bazylikę. Gdy Ojciec św. przestał m ówić, rozległ się głos 10-ciu trąb srebrnych umieszczonych w kopule. Uderzyły dzwony bazyliki, a odpow iedziały im radosnym, świątecznym dzwię- kiietm dzwony wszystkich kościołów Rzymu; dzwonienie trwało całą godzinę.

Po odśpiewaniu „Te Deum “, które Ojciec św. śpiewał cały czas wraz z chórem watykańskim i m odlitwy do św. Teresy, roz­

poczęła się Msza św. Po ewangelji, siedząc na tronie, wygłosił Pa­

pież wspaniałą hom ilję, w której rozwinął naukę św. Teresy o dro­

(22)

132

dze dziecięctwa. Przy ofiarowaniu, według zwyczaju przyjętego we mszach kanonizacyjnych złożono sym boliczne dary, wyobrażające cnoty świętych i wieczną ich chwałę w niebie: olbrzymie, pięknie ozdobione świece, dwa chleby, w ino, wodę, oraz synogarlicę, za­

m knięte w złotych klatkach ptaszki.

U roczystości skończyły się o 2-giej popołudniu. Bazylika była otwarta dzień cały —• dzień cały przesuwały się niezliczone tłumy.

W ieczorem bazylika zapłonęła miljonami świateł elektrycznych, ujętych w kształt gwiazd, gron i kwiatów, przedstawiając wprost czarodziejski widok. Imponującem było zachowanie tłumów; spo­

kój, opanowanie i cicha radość m ówiły, że nie samo pragnienie nasycenia oczu cudnym w idokiem sprowadziły tu te krocie ludzi, ale szczera cześć św. Teresy.

Ponad świat, który oczy w lepił tylko w ziem ię, który zato­

piony w materji bryzgał nienawiścią na życde zakonne, wyśmiewał najwznioślejsze cnoty w niem kwitnące, Chrystus wywyższył to Dziecko. Jest ono jakby wyzwaniem Bożem , rzueonem temu światu, a co w najwyższem stopniu jest cudownem, że świat cały nietylko przystanął wobec tego zjawiska, lecz wzruszył się niem , rzucił się przed niem na kolana z entuzjazmem. Nawet na tych, którzy nie posiadają łaski naszej św. wiary, Teresa od Dzieciątka Jezus głę­

bokie a słodkie zrobiła wrażenie. Sprawiła to ta Boża atmosfera, która w całej swej piękności tu się okazała.

+ » » » » » » » » » + + » » + » » » » » » » » <

Dobrych i zdolnych c h ł o p c ó w w wieku od 11—15 lat, którzy ukończyli conajm niej sześć oddziałów szkoły pow szechnej, a pragną poświęcić się stanowi duchow nem u, p rzyjm uje „M ałe Sem inarjum Księży M isjon arzy" w K jra k o w ie . Kandydaci zostaną przyjęci do pierw szej klasy gim nazjalnej nowego typu. O p łatę szkolną uiszczać się będzie przez pięć lat, poczem uczą się i w ychow ują na koszt Zgrom adzenia. Do podania należy załączyć znaczek na odpowiedź.

W cześniejsze zgłoszenia m ają pierwszeństwo. Zw ied zan ie Zakładu jes t dozwolone. — Zgłoszenia piśm ienne i osobiste

przyjm uje się we w szystkie dni tygodnia, zw łaszcza w niedziele i czw artki.

A d r e s :

DYREKCJA MAŁEGO SEMINARJUM KSIĘŻY MISJONARZY KRAKÓW, UL. MISJONARSKA L. 37

Cytaty

Powiązane dokumenty

Było ich sześć, a wszystkie prawie z dodatkiem śpiewów, żeby tylko wspomnieć bardzo starannie, a poważnie wykonaną kantatę — zachęcającą w „Finale&#34;

[r]

W Chełmnie, prócz Akademji Akcji Katolickiej, odbyła się aka- demja dla Stowarzyszenia i członków rodzin Dzieci Marji, na dziedzińcu Klasztornym, gdzie na cel

A kcja m isyjna wypływ a dalej 'z przykazania miłości, która jest podstawą w chrześcijaństwie: «Po tym poznają was, żeście uczniami moimi — powiedział Pan

Nauczymy się z niej cenić nasze śliczne nabożeństwa, i obrzędy kościelne, które teraz może wydają się nam takie długie..?. „Jeszcze cicha msza

Na rozkaz ro tm istrza, żołnierze utw orzyli czw orobok; by pow strzym ać tłoczące .się rzesze... Jezus cierp iał niew

Wszyscy święci otrzymali od Boga łaskę niesienia pom ocy w niektórych potrzebach; Józefa tylko potęga jest nieograniczona,, rozciąga się na w szystkie potrzeby

Tym czasem Piękna P ani zaczęła się usuw ać wgłąb... Następnie P an i oświadczyła: «Przyrzekam tobie, że będziesz szczęśliwą nie na tym, aile w przyszłym