ROCZNIK M A R J A Ń S K I Cudowny Medalik
CZASOPISMO M IESIĘCZNE ILUSTROWANE
R edakcja i A d m in istra c ja : K rakó w , Stradom 4 (XX. M isjo n a rz e ) P. K. 0. Nr. 404.450
, , W s z y s c y , k t ó r z y b ę d ą n o s il i C u d o w n y M e d a lik , d o s t ą p i ą w ie lk ic h ł a s k “ .
,,...C i k t ó r z y w e M n ie u f a j ą , w ie lu ł a s k a m i i c h o b d a r z ę “ .
S ło w a N iepokalanie Poczętej do S io stry K at. Laboure.
PIO UNDECIMO
SUMMO PO N TIFIC I E T UN1VERSALI PAPAE PAX, VITA E T SĄLUS PERPETUA.
N YW TiY^^^S^O STOLlC/L-lN .-PO LOK L\>
SACERDOTlO'AVCTVS • R.02viA--BlE-/.Ó-QEC;8?8* INDOCTDRŁS -BJBUom-AMBROSIAN /?/ - • - A&.CHIE.P!SCOPVS-NAWAC-TEŃ-PVBUCATYS’ ' ■ u i . w u r s t f , S£i ADS CITV 5 •ATi^-ET-PR^5E3 EŁECTVi'A-1307'
P R A E S E S • B I B L t O f H E Ć K ,- VA.TICAN.-T. A -l9JA iC A N O N J C V S 'J A S I L I C £ * Y A T f C A n k , •
; IN -C O N 3IST O R IO '© ll-3*JV L II ■ 1913-■. ; ' G O K SE C R A T yi • V.\RÓAy,lA. I>IE^a OCTOBR.-1S 1&- , 3 •R'Ł-CAIU>INAU5 • CREXTV5-ET-PVB U C v
• 5 E lf T E M J ł R j l
'N-VT5il<______ . . .
• 2.5 - A P R liJ S
PJ^^I|e V5^E^(^ IV-JV
AD-SWT/ATA- PO N X inc,M \'V t- ELE0TVS- _ - - D łE • 0 • FEBiW AKlT • 1 9 2 2 “
SOLEMNlTEn^r,CtoROMATVS-
:‘iŁ -X U - rE B W ^ ^ ł.‘ M C M x S jJ •
■oiMSilia
CENTRALNY KRAJOWY ORGAN KRUCJATY CUD. MEDALIKA STOW. CUDOWNEGO MEDALIKA I DZIECI MARJI W POLSCE Rok XII Redaktor X. Pius Pawellek, Misjonarz Luty 1936
Matka Boska Gromniczna.
P am iątk a Oczyszczenia N ajśw . Pamny, k tórą obchodzimy 2 lutego, jest uroczystością podw ójną, albowiem, ja k pow iada ks.
Skarga, M atką Boża w dniu tym «dwa statuty zakonne wypełniła®.
Pierw szy o «białych głów oczyszczeniu* i drugi «o pierw orodnych synów ofiarow aniu, które P a n Bóg, z poważnych i potrzebnych przyczyn, na czas był postanow ić i rozkazać raczył*. «Ta ustaw a oczyszczenia — m ówi d alej Skarga — nie tak się rozum ieć m a, aby rodzenie, którem u sam tenże P an Bóg błogosławił i w m a ł
żeństwie świętem mieć je chciał, m iało w sobie grzech jaki albo nieczystość. N iem a żadnej. Ale upom ina i d aje zmąć ten statut o grzechu pierw orodnym rodziców i naturze skażonej naszej, w której się każdy człowiek nieczystym i grzesiznym i synem gniew u rodzi*. Była tu więc nieczystość legalna tylko, która się leż spełnieniem legalnego obrządku usuw ała. M atka Boża, jako M atka Dziewica, nie była do tego p raw ą mojżeszowego obow ią
zaną: m im o to wszakże N ajśw . P a n n a praw u tem u się poddała, d ając nam przykład pokory. P rzy jął to praw o, w uchrześcijanio
nem znaczeniu, Kościół św. pod n azw ą wywodu.
Z obrządkiem oczyszczenia połączona była w Starym Z ako
nie ceremomja ofiarow ania i w ykupu syna pierworodnego. To znowu praw o m a swój początek w h ista rji w yprow adzenia ludu wybranego «z ziemi egipskiej, z dom u niewoli*. Pow stało orno m ianow icie na pam iątkę dziesiątej plagi egipskej, która ostatecz
nie zm usiła F arao n a do puszczenia wolno ludu Bożego, a od k tó rej tenże lud był wolny. I dlatego to zam ożni składali n a okup za
30 —
synów pierw orodnych baranka, ubożsi zaś parę gołąbiąt lub sy nogarlic; Bogarodzica, jako uboga, złożyła ofiarę ubogich. A obok lej przyczyny była jeszcze inna — wyższa: Maitka N ajświętsza składała P an u nie jiuż figurycznego, lecz prawdziwego B aranka Bożego, który m iał zgładzić grzechy św iata. Jak ą ofiarę składała M atka Boża, tego była Ona świadom a: już wtedy przed Je j oczyma ukazało się widmo Golgoty, już w tedy siedmiobolesny miecs w swem sercu uczuła. W yśpiewał też wówczas dzieje B aranka Bo
żego św. starzec Symeon w przecudnym kantyku: «Teraz puszczasz sługę Twego, Panie, według słowa Twego, w pokoju. Gdyż oczy moje oglądały zbawienie Twoje, któreś zgotował przed obliczno- ścią wszystkich narodów, św iatłość n a objaw ienie w szystkich po
gan i chwałę ludu Twego Izraelskiego® — oraz w w ypow iedzia- nem następnie proroctwie (Łuk. II). I ono drugie praw o ofiaro
w ania adaptow ał Kościół ze Starego Zakonu. Pisze o tem Skarga.
«Jefet też zwyczaj kościelny, iż się białogłowy po rodzaju z dzia- teczkami wywodzą... Który zwyczaj jako jest chwalebny, gdy być może, tak grzechu żadnego nie czyni, gdy być nie może».
L itu rg ja Kościoła św. sym bolizuje uroczystość Oczyszczenia procesją z jarzącem i grom nicam i, poświęconemi tuż przed Mszą św. Sam a nazwa gromnicy, czyli tej wielkiej świecy, pochodzi od gromów, od których, zapalone w czasie burzy, strzec m a ją lud w iem y. Lud w iem y nie zapomina, ale w czasie burz i naw ałnic zapala te gromnice i m odli się gorąco do Stwórcy o odwrócenie nieszczęścia lub chociaż złagodzenie jego skutków. Płonące te świece woskowe są symbolem onej światłości Chrystusowej, która rozproszyła noc pogaństwa. T a światłość, to w iara z niebios św ie
cąca słońcem Bożem: a stąd konającym podają do rąk gromnice, bo wtedy w iary jaknajbardziej trzeba. Procesja zaś z tem i św ie
cami ma, według m yśli Kościoła, przypom inać podróż świętej Rodziny z N azaretu do Jerozolimy.
Od ooych gromnic zowie też lud święto Oczyszczenia: Matką Boską Gromniczną.
Rzecz dziwna z pozoru, a jednak zrozum iała i naturalna, jak w myśli naszej kojarzą się ze świecą gromniczną n ajsprzeczniej
sze wspomnienia. I śnieżna zaw ieja z wyciem wilków, i burza letnia z gromami, i wreszcie — śmierć Co do wilków, to żyje wśród ludu legenda, że gdy wilcy, szukając żeru, robią w ypraw y na wioski wtedy Matka Boska Gromniczna zstępuje z nieba z grom nicą w ręku, staje wśród tum anów śniegu i odpędza napowrót do lasów krwiożercze stada.
Objawienie się Najśw. M. P. w Lourdes.
P ie rw sz e o b jaw ien ie.
Roku Pańskiego 1858 w dniu 11 lutego objaw iła się po raz pierw szy w M assabielskiej grocie • Najśw. Dziewica pokornej, skrom nej i prostej w iejskiej dzieweczce Bernadecie Soubirous.
Pewnego pogodnego dnia w ybrała się nasza bł. Bernadetta, w tedy jeszcze m ała, niepokaźna i nikom u nieznana dziewczynka, w raz z kilkom a tow arzyszkam i ze wsi i do niedalekiego lasu po drzewo, a raczej po chrust na opał. Przyszedłszy na m iejsce, cała dziewczęca grom adka rozbiegła się po lesie i zaczęła, pokrzyku
jąc i pohukując wesoło, zbierać uschłe gałęzie i opadłe szyszki, zim a bowiem dogryzała potężnie. B ernadeta w net została sama.
Rozejrzawszy się wkoło, pobiegła w stronę szemrzącego zoicha potoku Gave, i idąc w zdłuż niego, zaczęła zbierać napotykany po drodze chrust i odłam ki konarów, których w net się spore zebrało naręcze. Ju ż prarwie m iała w racać do przyzyw ających ją rozgło- śnem pokrzykiw aniem towarzyszek, gdy naigle uderzyła na n ią po
tężna fala jakiegoś dziwnego w ichru, który ni stąd ni zowąd «za- szum iał od skał» i poleciał z głośnym świstem i pojękiw aniem drzew daleko w las.
W pierw szej chwili zdało się przestraszonem u trochę dziew częciu, że to b u rza się zryw a, ale wmet, spojrzaw szy na" jasny błękit nieba, przekonała się, że to coś innego. Z resztą i w iatr już przeszum iał i znów się zrobiło cicho dokoła. Pod wpływ em ja kiejś tajem niczej siły zaw róciła i podeszła do białych skał, od których przed chw ilą w iał tak potężny w icher. Dokoła jednak ci
chutko było, że słyszała swój w łasny oddech i szelest różańca, który trzym ała w dłoni. Lecz naraz jakieś dziwne, bielsze od sło
necznego św iatło buchnęło jej w tw arz, aż oczy się sam e zm ru
żyły z n ad m iaru blasku. Podniósłszy ciekawe powieki, zobaczyła:
Cud! W ciem nej zwykle i ponurej grocie, w powodzi jakiegoś przedziwnego świaitła stała jak aś m łoda i lekka jak ranne mgły N iew iasta. Biała ja k szczytowe śniegi i lekka jak ranne m gły szata zdobiła Jej niebiańsko u ro d n ą p o s t a ć . Na tw arzy Jej rozlała się jak aś niewysłowiona, nieziem ska piękność i jakiś rajski
Wdzięk... Z przejasnych głębin ócz biły snopy przesłodkich, prze
dobrych, m acierzyńskich, m iłujących blasków... Na kształtnych w argach zakw itła cudowna róża uśm iechu, którym zdaw ała się przyzywać, a razej pociągać zalęknioną i ociągającą się zrazu Ber
nadetę. Niebiański uśm iech ócz i w arg nieznanej P an i zmuszał poproś lu dzieweczkę do przybliżenia się. P atrząc na rozsłoneoz- nione oblicze <<pięknej Pani», zapom inała B ernadeta o wszystkiem i tylko patrzała i patrzała. Cała jej dusza była w spojrzeniu.
Jakie nauki i rady zbaw ienne daje nam nasza niebieska Matka w tej najpierw szej chwili Objaw ienia. Zastanów się choćby nad okolicznościami, jakie towarzyszą tem u objaw ieniu! Rozważ choćby tę okoliczność, że Niepokalanie Poczęta zjaw ia się w sa m otnej, niedostępnej i najbardziej ustronnej grocie z całej lu r- deńsldej. okolicy.
Ciekawy szczegół podaję nam o tej grocie historja Lourdes:
Służyła ona mianowicie, jako najmiedoslępniejsza, za schronisko przed śm iercią dla okolicznych mieszkańców, gdy naprzykład w okolicy mordował, grabił i palił wróg. Nie raz, nie dw a u k ry w ali się w niej proboszczowie z Lourdes rażem ze sw oją w ierną owczarnią.
Dlaczego Najśw. P an n a to odludzie w łaśnie obrała sobie na miejsce O bjaw ienia Swego? Dlaczego nie chciała się objawić wśród światowego jarm arcznego zgiełku, gdzie się pieni i gulgoce, gdzie huczy i ryczy i szumi i targa jak górski potok po burzy w iosen
nej, życie? Pomyśl. Dlaczego! E w angelja święta opowiada nam, raczej upew nia n as powagą samego Jezusa-Boga, że wszystkie n a j
większe i najdonioślejsze cuda w dziedzinie zmysłowej i m oral
nej dokonały się nie w gwarze i rozgardjaszu m iast i większych skupień ludzkich, ale w bezbrzeżnej ciszy pustyń, wśród pogod
nej ciszy serc i dusz. Tylko wśród, ciszy, człowiek słyszy Boga!.
Podobnie rzecz m a się z O bjaw ieniem w Lourdes. Sam Jezus Bóg- Człowiek w ybrał zda się tę m assabielską sam otną, cichą grotę i w niej kazał się objaw ić ludziom Swej Matce-Dziewicy. Co się dziś z tej niepozornej, cichutkiej, nieznanej św iatu groty zrobiło.- Oto Sanktuarjum narodów, chluba F ran cji i całego św iata, k ato lickiego. Oto miejsce, które wszyscy zwiedzić, pragną, a potem umrzeć. I cóż . dziś m asz sław niejsze n a świecie, ja k ową grotę lurdeńską, w której' się zjaw iła Niebios Królowa, pod której n a j- świętszem Im ieniem św iat dziś ją zna cały.
Oto. są nauki, oto rady macierzyńskie, jakie ci d aje M arja Niepokalana w tej najpierw szej chw ili objaw ienia Swego B er
nadecie. Ukochaj i ty oderwanie siię, ukochaj samotność i m il
czenie święte.
D ru g ie o b ja w ie n ie .
Rozgłos tego w idzenia wkrótce rozszedł się wpośród sąsia
dów, W niedzielę dnia 14 lutego kilka m łodych dziewczynek mocno zaciekawionych, przybyło w południe do pani Soubirous, prosząc, aby pozwoliła Bernadecie udać się w raz z niem i do groty.
Znały one dobrze Bernadetę, że wbr&w w oli rodziców nigdy nic nie przedsiębrała i nic nie robiła. Uzyskawszy więc pozwolenie, udały się do kościoła i tam pom odliwszy się, zaczerpnęły we fla- szeczkę wody święconej, aby n ią pokropić zjaw isko i odpędzić, jeśliby to był zły duch.
P iękna P an i ukazała się w głębi groty. B ernadeta w zachw y
ceniu i rozpromienieniu^ m ówi do sw ych rówienniczek: «Patrz- cie oto P an i zjawiona!* Stosownie d o um ow y p o d ają jej flaszeożkę z wodą święconą. B ernadeta, kropi i m ów i: «Pani, jeśliś ód Boga, zbliż się>>; zaś wyrazów, «jeśliś od czarta* w żaden sposób w y
mówić nie m ogła; ponieważ zdało się jej, że te w y r a z y wobec tej- P an i są straszne i niegodne. P a n i uśm iechającą się, gdy krople wody p ad ały na jej stopy, podczas gdy zbliżyła się i n achyliła się ku dziewczynie z w yrazem niew ypow iedzianej słodyczy..
B ernadeta uklękła, pochw yciła za ró żan iec i w zachwyceniu zaczęła się m odlić i przyglądać się, będąc niezm iernie uradow aną.
Piękna P an i także przesuw ała swe białe perły n a-nici złotej, a na ostatnie w yrazy Chwała Ojcu i Synowi znikła; a za nią i światło zwolna się rozeszło.
W ieczorem cała praw ie wioska o nićzem nie mówilai, tylko o cudow nem zjaw ieniu się przy skałach M assabielskich.
T rzecie o b ja w ie n ie .
W e środę dnia. 18 lutego dwie zacne panie udały się sekret1 nie w raz z B ernadetą do groty przed wschodem słońca. Dziew
czynka stanęła naprzód u groty, gdzie upadla n a kolana i zaczęła odm aw iać różaniec; w tem w ydaje okrzyk radości, wiidzi najprzód światło, jasn y prom ień, a potem P iękną P a n ią , która nachyla swą głowę i daje znak Bernadecie, aby się zbliżyła.
Nadeszły dwie P anie i w idzą tw arz B ernadety rozpłom ie
nioną, jaśniejącą, zachw yconą i przem aw iają do niej: «Spyt'aj ■ się zjaw ionej Pani, czy m am y odejść, czy też pozostać?
B ernadeta zw raca się do P an i z zapytaniem i ■ zaraz w Jej im ieniu odpow iada: «Możecie zostać*.
Panie klękają, zap alają gromnicę, którą przyniosły i mówią do Bernadetty: «Zapytaj się, kto ta P an i i czego żąda®. I zaraz po
d a ją jej papier, ołówek i przem aw iają: «Proś niech n ap isie swe imię i żądanie*. Tym czasem Piękna P ani zaczęła się usuw ać wgłąb
groty, a za nią postępuje Bernadeta, podając papier, ołówek i mówi:
*Pani! jeśli m asz co rozkazać, bądź łaskaw a, racz napisać: kto je steś i czego żądasz®. .
Usta cudownej P ani słodkim okryły się uśm iechem i wdzięcz
nie przem ówiła: «To, czego żądam , pisać nie m am potrzeby, chcę, abyś tu przychodziła jeszcze przez dw a tygodnie*.
«0! najchętniej — przyrzekła dziewczynka — że przechodzić będę». Następnie P an i oświadczyła: «Przyrzekam tobie, że będziesz szczęśliwą nie na tym, aile w przyszłym świecie». Skoro opowie
działa B ernadeta to wszystko co słyszała, owe panie, które jej to
warzyszyły, prosiły, aby jeszcze pow róciła do groty i zapytała, czy i one mogą przychodzić, n a co Bernadetta otrzym ała odpo
wiedź, że nietylko orne, ale jaknajw ięcej osób może się tu zbierać.
Poczem znikła najprzód sam a Pani, a za nią zwolna i św ia
tło. Jak się zakończyło trzecie zjawienie.
■ ^ 34
Gdzie króluje niezgłębione m iłosierdzie.
' Posłuchajm y co przynoszą nam ostatnie najnowsze uzdro
wienia w Lourdes:
1. Kleryk M. Albert Dessailly m iał nieszczęśliwe dzieciństwo.
W ątły, słaby i chorowity. Po dojściu do lat młodzieńczych za
p adł ciężko n a tuberkulozę gardła. Pokarm przełykał z trudem i bólem. Badany1 przez laryngologów oraz poddany rad jo g rafji do
w iedział się, że tuberkuloza ogarnęła nietylko przewód pokarm owy, lecz i płuca. Stan był groźny. Nieszczęśliwy kleryk stracił głos i m ów ił szeptem. Czasami w staw ał z łóżka i zgarbiony o lasce, przy pomocy innych przechadzał się po pokoju. W reszcie lekarze zażądali operacji. Zrobiono odmę praw ego płuca. Niestety skutku nie było.
Choroba ru jnow ała coraz bardziej wycieńczony organizm.
Przy wzroście 1.70 m ważył tylko 50 kg! M ając lat 30, wyglądem przypom inał starca sześćdziesięcioletniego. Przestał opuszczać łóżko i leżał całemi m iesiącam i bezwładny, ledwie dyszący z ciężkiemi kroplam i potu n a śm iertelnie bladem czole. Lekarze opuścili bez
radnie ręce. Był skazany n a śmierć!
W roku 1928 d n ia 16 września zawieziono chorego do L o u r
des. N atychm iast po przyjeździe w ykąpano go, m im o iż woda W grocie m iała zaledwie 11 stopni ciepła. W yjęty z w anny, od
zyskał raptem glos i siły. Poprosił o ubran ie i u b rał się bez n i czyjej pomocy. Lekarze w biurze stw ierdzeń byli oszołomieni. Po 48 godzinach waga ciała z 50 wzrosła na 54 kg. Po dwóch tygod-
Iliach ważył 69 kg i był okazem kw itnącego zdrow ia i siły. Żyje do dnia dzisiejszego.
2. Urzędnik Teofil Thiem , zam ieszkały w Liege, cierpiał na owrzodzenie dw unastnicy. Choroba ta zazwyczaj kończy się śm ier
cią. Medycyna może conajw yżej przedłużyć cierpienia chorego na pew ien czas.
T hiem odczuwał dotkliw e bóle w piersiach, przełyku i ple
cach. Pozatem cierpiał n a dusznoćś. T raw ienie m iał złe, a przytem m arł z głodu spowodu niemożności odżyw iania się. Stosowano zastrzyki i specjalną dietę. R ezultatu dobrego nie było. Chory zw racał wszystko. L ekarze przystąpili do operacji i otworzyli żo
łądek. Od tej pory chorego odżywiano przy pomocy sondy. Była to raczej m ęczarnia, a raczej agonja. Po dwóch tygodniach nie
ludzkich cierpień rodzina T hiem a wywozi go do Lourdes. Było to 20 m arca 1929 roku. W tym czasie nie było żadnych pielgrzymek.
T hiem a w ykąpano trzy razy. Za trzecim razem lekarze nie mogli założyć chorem u sondy, poniew aż otwór w boku znikł bez śladu.
Od dnia tego T hiem począł jeść norm alnie. B adania w biurze stw ierdzeń wykazały, że organizm jest zupełnie zdrowy. Żadnego ow rzodzenia dw unastnicy niema.
3. M arja Trolong w 17 roku życia zapadła na całą serję cho
rób i najpiękniejsze swe lata spędziła w szpitalu. M iała szkarla
tynę, potem zapalenie średniego ucha, co spowodowało operację i trepanację czaszki. Po m ałej przerw ie dostaje wrzodów kostnych praw ej nogi. W ciągu 11 miesięcy trzy razy leżała na stole, ope
racyjnym . Pod koniec roku zapada na ogólną tuberkulozę kości i przez 32 miesiące zn ajduje się unieruchom iona w specjalnym aparacie w sanaLoirjum. W międzyczasie dostaje zapalenia opłuc
nej, które przechodzi szczęśliwie, natom iast lekarze stw ierdzają ze zgrozą zapalenie otrzewnej. Jest to groźna choroba nieuleczalna.
Kończy się zawsze śmiercią.
Z sanatorjum przewożą chorą do szpitala w Lille i tam ope
ru ją n a ślepą kiszkę, której ostre i bolesne objaw y w ystąpiły n ie
spodziewanie. W 'miesiąc później m u siała nastąpić nowa opera
cja, polegająca n a wycięciu wrzodu tuberkulicznego z lewej strony brzucha. Jed n ak ratunek był już spóźniony. Tuberkuloza ogar
nęła bowiem stos pacierzowy. Chora jęła m ajaczyć spowodu w y
sokiej gorączki. C ierpiała ustaw icznie n a wymioty. Brzuch wzdęty.
W u rynie znajdow ała się ropa. Nerki zostały zaatakow ane przez wrzody. Nad nieszczęśliwą krążyła śmierć.
D nia 24 czerwca 1931 roku Trolong przywieziono do L our
des. W ystarczyła je d n a kąpiel i wszystkie choroby znikły bez śladu!
W Imię Boże.
O pow iadanie z czasów prześladow ania chrześcijan w Rzymie.
Kajus, miody gladjator, zdziwił się niezm iernie, gdy w przed
dzień wielkich igrzysk, które n a cześć D ioklecjana dać m iano w Rzymie, zjaw ił się w podziem iach cyrkowych prefekt stolicy i oznajmił, że chce się z nim widzieć. Zw ierzchnik nad setką gla- djatorów , wyćwiczonych do w alki orężnej, skłonił się i przed obli
cze dostojnika przyprow adził młodzieńca o m iłej pow ierzchow no
ści, zgrabnego w ruchach, jakby z bronizu odlanego.
— Tyś jest Kajus, gladjator? — zapytał prefekt, i — Jam jest — odrzekł tenże.
— Pójdziesz ze m ną.
Młodzieniec skłonił się i po chwili wraz z dostojnikiem szli przez ulice m iasta,
— Dziwi cię zapewne, dlaczego wziąłem cię z sobą, wiedz przeto, iż pragnę, abyś mi służył dzisiejszej 'nocy tw ą dzielną p ra wicą.
Rozkazuj, panie! — odrzekł młodzieniec.
— Czeka cię nagroda,, gdy zachowasz tajem nicę dzisiejszej wycieczki naszej i gdy ręka ci nie zadrży, jeśli każę ci uderzyć wroga. Słyszałem, żeś ty najdzielniejszym szermierzem n a miecze.
Usługi oddać m i możesz...
Szli ulicą, w iodącą na Kapitol, g d ziew p o b liżu wznosiła się św iątynia pogańska, w której sam arcykapłan Jowiszowi i Izydizie ofiary składał. Prefekt szedł przodem, a za nim , podobny do p ię
knego posągu postępował m ło d y , gladjator. Na dorodnem jego obliczu w idniało zaciekawienie. W krótce weszli do w spaniałego wnętrza św iątyni pogańskiej, błyszczącej od złota i drogich k a mieni.
Musimy się zobaczyć z arcykapłanem , poczekajm y więc za tym filarem.
Przystanęli; wieczór schodził już z góry, prom ienne światło dnia gasło; za chwilę mroiki zap an u ją nad Rzymem.
W tem w głębi św iątyni ukazał się starzec siwowłosy, o su- rowem spojrzeniu, o brw iach nastrzępionych, czole zachmurzonem.
— Na Jowisza! córka twoja, dostojny panie, została ocza
rowana...
— 37 P refekt w estchnął.
— Jak to — zapytał z niepokojeni w głosie — więc odm aw ia złożenia ofiary n a cześć Izydy?
— Zgodziła się, ulegając m oim nam ow om i pogróżkom, gdyż aż do tego środka m usiałem się uciec.
— W ięc zgodziła się — p o w tó rzy ł uradow any prefekt.
■- Oto ona... usuńcie się wgłąb... idzie złożyć ofiarę bogini.
W istocie zza filarów wyszła dziewica wielkiej urody i nio
sąc wieniec kw iatów oraz różne dary, zbliżała się do posągu, wyo
brażającego boginię pogańską.
Za tą pełną wdzięku i słodyczy w spojrzeniu dziewicą postę
pow ały w pew nem oddaleniu dw ie niewolnice, trzym ające w achla
rze sw ej pani.
A rcykapłan postąpił kilka kroków naprzód i ukazując się córce prefekta, rzekł:
* Śmiało, Klaudjo, złóż ofiarę Izydzie. Jeśli nie uczynisz tego, bogini mścić się będzie na tobió i twoich najbliższych... stra szną czeka w as przyszłość...
Teraz dopiero m ożna było widzieć wielką walkę wewnętrzną, ja k a odm alow ała się w oczach i w całej postawie młodej Rzy- m ianki.
Stanęła przed posągiem pogańskiego bóstwa i cała drżąca, szeptała coś zcicha.
— W ym ów głośno słowa czci bogini... — nalegał arcykapłan.
— Rozkazuję ci, mów głośno! -—' nalegał arcykapłan.
W tedy dały się słyszeć słowa wypowiedziane z mocą:
—• Nigdy nie oddam czci bogom innym oprócz Boga W iekui
stego, P an a Zastępów Anielskich i O jca wszystkich ludzi... W asze bóstwo, n a którego cześć codziennie w ypraw iacie straszne igrzy
ska, podczas których płyną łzy i krew ludzka, te bóstwa wasze nie w arte czci m ojej...
U m ilkła i skłoniwszy głowę, odw róciła się do swych służeb
nic; poczem szybkim krokiem w raz z niem i opuściła świątynię.
— Słyszałeś! — zawołał arcykapłan — słyszałeś, dostojny p a nie, tak dłużej trw ać nie może... Córka tw a uledz m usi, w przeciw nym razie zginie,... Radź więc, póki czas...
Prefekt pochylił zasępione czoło.
; — Cierpliwości — w yrzekł — w łaśnie przyszedłem ci oznaj
mić, że gdy się dzisiejsza próba z K laudją nie uda, ja mam środek zniszczenia w zarodku’ całego gniazda chrześcijan.
A rcykapłan rozpogodził się nagle.
— Mów, jakiż to środek?
— Doniesiono mi, gdzie się zbierają na swe praktyki i m o
dlitwy... D ziś; tam udam się w przebraniu, otoczony zaufanym i ludźm i i schwytam tych, którzy rzucili obrzydliwe czary na Klau- dję moją... Bezwątpienia uczynił to Rufus, niew olnik ze W schodu, starzec sześćdziesięcioletni, jego to n au k i zm ieniły serce m ojej córki.
— Czyń, coś postanowił! — rzekł arcykapłan z powagą i zwolna oddalił się wgląb świątyni.
W śród cieniów nocy wszedł do podziem ia orszak zbrojnych pretor janów, z prefektem n a czele. Podziem ia tajem ne leżały za m iastem ; wejście do nich, wśród skał pobliskich, w skazał zdrajca Neofas, Grek, który udaw ał chrześcijanina.
Prefekt rozkazał, aby postępowano zwolna i ostrożnie.
— Kajus, nie odstępuj mnie! P am iętaj, ćom rzekł: uderzysz tego, kogo wskaże, lecz lepiej byłoby wziąć go żywcem.
Młody gladjator brzęknął mieczem.
Szli długo, m ając na czele Greka Neofasa, który znał w szyst
kie zakątki podziemia.
— K ajusie — rzekł znowu prefekt — czyś tylko pewny, że nie ulękniesz się czarów chrześcijan?...
— Jak to, że po tej nocy dzień zaświta, dostojny panie!
Szli wciąż wśród ciemności, nakoniec w oddali ząbłysły światła.
Ujrzeli wzniesienie, w głębi pieczary, a na niem krzyż b ły szczący, z wyobrażeniem Ukrzyżowanego. U stóp krzyża stał ka
płan w bieli, przez wiek pochylony i z rękom a złożonemi na p ie r
siach nucił pieśń pobożną. Dokoła niego, jak różnobarw-nego kw ie
cia, jakieś migotliwe i drżące.
— Tak są chrześcijanie — rzekł Grek, zdrajca.
Śpiew dał się słyszeć uroczysty, przez głosy dziecięce, kobiece i męskie nucony. Przed skradającym się orszakiem odsłonił się obraz przedziwnej piękności.
Jak korony, pochylały się głowy wiernych, zasłuchanych w w łasne głosy błagalne i dźwięk srebrzysty mszalnych dzwonków.
Płynęła pieśń o nieśm iertelności duszy z głębin serc skruszo
nych, pieśń miłości i przebaczenia, którą Aniołowie Przedw iecz
nego chw ytali i nieśli do tronu Niebios, aby cieszyła i radow ała P an a nad pany.
Dzwonki dźwięczały, niby radosna przepow iednia lepszej przyszłości, chóry wiernych wznosiły się cor&z wyżej i wyżej, serca rozmodlonej gromadki, szukającej pod ziem ią bezpieczeństwa, n a pełniało błogie uczucie zbliżenia się do Stwórcy, którego Syn u krzy
żowany jaśn iał przed nim i w koronie męczeńskiej.
- 39
Jakieś dziewczę, wzniósłszy wgórę oczęta, błagało Chrystusa Pana.
— Niech i m nie spotka śm ierć okrutna, jak drogą m atkę moją... I ja chcę zostać um ęczoną za w iarę świętą...
Jak iś starzec z pochyloną skronią, bił się w piersi, mówiąc:
, — D aj m i światłość wiekuistą, Boże!
K ilka niew iast w raz z dziećmi, skupionych jedna przy d ru giej, nuciły pieśń m odlitw y strzelistej.
Starzec-kapłan, ukląkł u stóp krzyża i wzniósł ram iona wgórę.
Modlił się, zapom niaw szy o ziemi. D uszą uleciał m iędzy w ybranych.
W tem okrzyk bólu rozległ się wpobliżu. To ręka zbrojnego żołdaka zbyt szorstko chw yciła za ram ię rozmodlonego dziewczęcia.
Popłoch zapanow ał w podziem iu. Pogasły św iatła, jakby je Anieli Pańscy pogasili.
Niby stado spłoszonych gołębi, gdy jastrząb n a nie spadnie, tak rozpierzchła się grom adka chrześcijan.
— Do mniiie, pretorjanie! — w ołał prefekt — pieniąc się z gniewu.
Lecz żołnierze jego, zwykle spraw ni, teraz poczynali sobie k a rygodnie. K ilku naw et uklękło w zagłębieniu pieczary i podniósł
szy miecz, którego głow nia krzyż naśladow ała, m odlili się, jak chrześcijanie praw ow ierni do swego godła w iary.
— Do m nie, żołnierze! — w ołał prefekt i w raz z m łodym gla- djatorem oraz kilku z otoczenia chw ytał bezbronne ofiary. Młody glad jato r w ydał okrzyk trium fu. Biały, jak gołąb starzec, w padł w jego ręce.
— Mam przywódcę... m am czarownika!... krzyczał, szarpiąc i ciągnąc bezbronnego starca przed K ajusa.
Połów u d ał się... G rek-zdrajća zwyciężył.
W ielu chrześcijan w padło w ręce prefekta. Zachowywali się oni z godnością, łagodnością i pokorą wielką.
— Jesteśm y sługi Chrystusa! brzm iała ich odpowiedź. — Czyńcie z n am i co chcecie, nie w yrzekniem y się krzyża...
— Nagrodzę ciię złotem i uczynię w olnym ! — rzekł do m ło
dego g ladjatora — albowiem przez schw ytanie kapłana chrześcijan wyświadczyłeś w ielką przysługę oezjarowi.
W cyrku lud szalał, jak spienione morze, roznam iętniony krw aw em i widow iskam i, które M aksym jan na cześć D ioklecjana urządził, nie skąpiąc złota.
Oczekiwano z niecierpliw ością wielkich w alk gladjatorów, które się m iały niebaw em rozpocząć. W łaśnie sprzątano z areny zabitych w ostatniem igrzysku chrześcijan, gdy sam D ioklecjan ukazał się w loży i d ał znak do rozpoczęcia zapasów cyrkowych.
40
Na arenę wystąpiło kilkudziesięciu silnych, tryskających zdro
wiem młodzieńców, uzbrojonych jak do boju. Okrzyk zachw ytu rozległ się dokoła, gdy się dzielili n a szeregi, ażeby następnie ude
rzyć na siebie.
U w ejścia do podziemi cyrkowych stał prefekt Rzymu.
C hm ura gniewu m alow ała się n a jego czole. Przed nim pochylony starzec jakiś, pow tarzał zcicha:
— W im ię Boga!
— Pam iętaj, ż'e zginiesz za chwilę okropną śmiercią, w szpo
nach lwa, jeśli nie wyznasz, coście uczynili z córką m o ją K laudją.
O statni raz zapytuję cię, powiedz, czem ją urzekliście, że do was się przyłączyła...
Nic ci, panie, powiedzieć nie mogę nadto, co powiedziałem, K laudja jest oddaw na chrześcijanką.
— Jak im sposobem ty, z niewolnika, stałeś się kapłanem chrześcijan, Rufusie?
— Bóg tak chciał — odparł starzec z godnością.
W tej chwiiili przesunął się obok nich młody gladjator, kształ
tny, niby z bronzu odlany.
— K ajusie — rzekł prefekt —• ten starzec, którego wówczas schwyciłeś w podziemiu, nic nie w yjawił... naw et czarów z-m ej:
córki zdjąć nie chce...
— Niech więc idzie n a straw ę lwom, jeśli zechcą ją ć się jego starych kości...
Rzekłszy to, m łody gladjator z pogardą spojrzał w oblicze starca i szybko wybiegł na arenę.
Tam już kończyła się pierw sza część widowiska. Na piasku leżało kilką ciał poległych w igrzyskach gladjatorów ; obecnie m iały się odbyć zapasy piojedyńcze. N ajpierw m iał walczyć z siłaczem słowiańskim m łody Kai jus, a później jeden z jego towarzyszy z panterą.
W łaśnie cyrk zadrżał od oklasków i okrzyków, bo m łody K a- jus z nieporów naną zręcznością n a tarł na olbrzymiego Słowianina.
Miecz młodego R zym ianina ciskał błyskawice, wzrok skrzył się zapałem, a całe oblicze tchnęło pewnością zwycięstwa. Z apaśnik jego, niby niespodzianie ubezw ładniony nadzw yczajną zręcznością K ajusa, cofał się z trudem odpierając jego ciosy. Oczy tego gladja- tora przym knionebyły, jakby je zgasiło płom ienne spojrzenie prze
ciwnika, K ajus trium fow ał, nacierając coraz silniej n a olbrzyma,!
który wciąż cofał się, ja k tu r śm iertelnie przez m yśliw ca zagrożony.
K ajus m iał tarczę szeroką, miecz w dłoni i hełm n a głowie, w yglądał jak uosobienie Marsa, bożka w ojny. Przeciw nik jego wail- czył, jako tak zwany gladjator-rybak, trzym ając w ręku ostry tró jL
41
ząb, rodzaj wideł, kiórem i po oplataniu przeciw nika, m iał go przeibić.
W zapasach taikieh, gdy jeden starał się wydrzeć życie d ru giem u, obeszli p raw ie do końca arenę i zbliżyli się do m iejsca, gdzie niedaw no stał prefekt, a obecnie w postaci skulonej klęczał starzec, kapłan chrześcijański. Nagle stała się rzecz niespodzie
w ana. U stępujący wciąż przed naporem miecza Kajusowego gla- d ja to r-ry b a k , odskoczył nagle n a bok i niby tygrys sam n a ta rł na przeciw nika.
To nagłe przejście z stanu obronnego do nacierającego n a d zw yczaj zmięszało K ajusa.
Mieczem zakreślił krzyw ą linję w pow ietrzu, pochylił się gw ałtow nie i nagle poczuł, że zdradziecka sieć om otała go niby nieostrożną rybę.
Jednocześnie silne pchnięcie powaliło go na ziemię, -r- Padł u stóp zwycięskiego Słow ianina.
Ten, zagrzany w alką stanął jed n ą nogą na piersi i gotował się ostrym , strasznym trójzębem przeszyć m u serce.
W cyrku zapanow ała cisza. Zdaw ało się, że widzowie prze
m ienili się w posągi m arm urow e. Chwila, a m łody K ajus, dotych
czas ulubieniec tego tłum u, zginie.
Olbrzym już wzniósł zabójczą prawicę, już cios wym ierzał, wtem niby duch z sfer nadziem skich podniósł się starzec w b ia łych szatach i w strzym ał dłoń zabójczą olbrzyma.
—— W Im ię Boże, odstąp!... Bóg chrześcijan każe miłować bliźnich!...
W postaw ie starca tyle było godności, wzrok jego w yrażał takie jasne uczucie, że olbrzym opuścił praw icę i puścił K ajusa, nie uczyniwszy m u żadnej krzyw dy.
On wrstał i jak człowiek nagle wyprow adzony z ciemnicy, spo
glądał dokoła, zbierając m yśji. W tem wzrok jego padł n a oblicze starca, który znów klęczał zboikiu areny, i nagle zajaśniał wdzięcz
nością.
K ajus chciał się rzucić do nóg swego wybawcy, lecz tłum y w cyrku, niezadowolone z rozw iązania walki, ryczały, żądając no
wych igrzysk.
Jakołeż wypuszczono dzikie zw ierzęta i wprow adzono gro
m adkę chrześcijan, do której zaraz zbliżał się znany nam starzec- kapłan.
K ajus zadrżał; byli to ci chrześcijanie, których on pom agał w podziem iu oddaw ać w moc prefekta. Przysłonił ręką oczy, ustę
p ując z pola walki, a gdy je po chw ili odsłonił, ujrzał straszny
— 42 —
obraz śm ierci m ęczeńskiej n a arenie. Stairzec a w raz z niiii gro-, m adka chrześcijan już nie żyli.
W tedy uczuł, że stało się z nim coś niepojętego. W ięc on przy
czynił się w głównej m ierze do śm ierci tych niewinnych?... do śm ierci tego starca, który m u uratow ał życie?...
K ajus ukrył tw arz w dłoniach, zaszlochał, ja k dziecko, a pó
źniej wybiegł, ja k szalony n a ulice Rzymu. B łąkał się dzień cały, nie mogąc się uspokoić, a gdy noc zapadła, udał się do chrześci
jan, aby im oznajm ić, że przyjm uje ich wiarę.
Był on później jednym z najgorliw szych siewców Słowa Bo
żego na dalekim Wschodzie.
Prefekt stolicy, potężny i m ożny patrycjusz, opływający w dostatki, zazdrości ostatniem u nędzarzowi, który nioże uścisnąć swe dziecię; on, n a którego skinienie straż zbrojna podnosi setki mieczów, jest pozbawiony tej pociechy, on nie. wie naw et,’ gdzie się jego jedyna córka Klaiudja znajduje.
N adarem nie w ysyła na zwiady najsprytniejszych ludzi, n a darem nie odbywa dalekie podróże, w ypytuje przejezdnych k u p ców, obiecuje nagrody. K laudja od owego pam iętnego wieczora, gdy ojciec jej w ydał na m ęki kapłana chrześcijan w raz z garstką wiernych zniknęła bez śladu. Nikt z dom owników nie wiedział, gdzie się podziała.
Prefekt składał kilkakrotnie ofiary n a cześć Junony, to znowu u stóp posągu Izydy błagając, ażeby w róciła m u córkę, lecz n a darem nie.
W reszcie nastały chm urne dni jesienne, a o córce wieści nie było, sm utek jego przebrał m iarę, zam ienił się w rozpacz. Zgnę
biony prefekt zwrócił się wreszcie do Boga chrześcijan, czyniąc w głębi ducha swego ślub, że jeśli córkę odnajdzie, uwierzy w Chrystusa.
I zdarzyło się, że wkrótce w ybrał się n a W schód, gdzie wiele pustelni chrześcijańskich istniało, ażeby zasięgnąć rady u które
gokolwiek z pobożnych pustelników.
W ieczór zapadł, gdy w raz z przew odnikiem zbliżał się do niew ielkiej oazy, gdzie kilkanaście św iątobliwych niew iast prow a
dziło życie na cześć Boga poświęcone.
— O, gdybym tak m iędzy niem i odnalazł córkę m oją — w es
tchnął i sm utnie zwiesił głowę.
Gdy podniósł oczy, u jrzał nagle w oddali postać niewieścią, która z dzbankiem w ręku szła do pobliskiego źródła.
— To ona! to K laudja!
Przyspieszył kroku i spiesznie zbliżył się za nią do źródła, poczem, zm ieniając głos, cały wzruszony zapytał: •
43
— Czy nie znasz, dobra dziewczyna, Klaudji, córki prefekta Rzymu?
Na ten glos i n a to pytanie drgnęła, oblicze jej, na którem m alow ało się cierpienie, nagle radość rozjaśniła.
— Kto jesteś ty, że o K laudję pytasz? —f rzekła, spoglądając na nieznajom ego.
W tedy w ypadł dzban z rąk K laud ji, kolana ugięły się pod nią.
— Przebacz mi, przebacz — zawołała, tuląc się do uszczę
śliwionego ojca.
On podniósł ją i do serca przycisnął.
— Nie trwóż się, dziecię moje, od tej chwili w yznaję twego Boga.
I upłynęło lat kilkanaście. Nad państw em rzym skiem zapa
nował K onstantyn W ielki, a w raz z nirti zatrium fow ała w iara C hrystusa nad św iatem pogańskim .
„D zieła Boże“ w Wenchow (Chiny).
Skończyły się upały letnie, nadeszła ciepła, sucha, m iła je sień, czas najodpow iedniejszy do wędrówek m isyjnych. Ryż w po
lach dojrzew a, za parę dni żniwa, wszystkie ręce Oczekują tej m i
łej pracy. Żniw a to jak burza, wszystko wre, nikogo się nie ode
rwie od pracy, domy puste, mężczyżni zapracow ani n a roli, ko
biety suszą ryż, w y b ijają ostatnie wąsy, grom adzą w spichlerzach.
Dziś, jak przed burzą, czas spokojny, zatem w ykorzystujem y ten m om ent n a żniwo duchowe. Nauczanie ewamgelji u nas to rzecz zw yczajna, poco o tern pisać. Rolnik ciężko pracuje, a nie chwali się tem. Poco naszą pracę głosić przed światem? Nie m iałem ami ochoty, ani czasu do pisania, jednak kiedy się widzi cuda łaski Bożej, trudno o nich zamilczeć.
W ybrałem sobie do zwiedzenia najbardziej górzystą okolicę naiszego okręgu, bo tam jeszcze nie byłem. Okolica Je-sii ucho
dzi za najuciążliw szą. W tej wędrówce towarzyszył m i w iernie Ks. Paciorek, świeżo p rzy b y ły do nas. Obawiałem się trochę o n ie
go, bo to obywatel am erykański, w ychow any w dobrobycie, a tu trzeba spać na desce, nie zawsze w zam kniętym pokoju, um yw alni z ciepłą i zim ną wodą niem a, jedzenie jak u górali i t. d. Jedinak przeszedł m ężnie ten chrzest ognia i trudów, a na końcu przyznał się: «Myślalem, że będzie gorzej».
44
W e wszystkich m iejscowościach p anuje dokuczliw a m aJa- rja. Ludzie bladzi, ledwo nogi włóczą, wielu wcale nie przyszło.
Miałem trochę chininy i aspiryny; rozdzielałem, ale wszystkiego zapotrzebowanie ogromne. Trzebaby te środki stosować m eto
dycznie, przez dłuższy czas. P arę ziarnek to tylko mato, aby lu dziom okazać, że współczujemy z nimi.
Mojem zdaniem nie można rąk opuszczać, ale trzeba szukać sposobu pracy. N ajpew niejszym sposobem szerzenia rełigji jest szkoła. Rodzice n ie ,m a ją czasu, ani głębszego zrozum ienia reli- gji, ale dzieci do szkoły przyślą, pozwolą im uczyć się religji, n a wet nie bronią chodzić z innem i dziećm i szkolnemi do kościoła.
Z praktyki przekonuję się, że te dzieci doskonale p o jm u ją praw dy w iary św. i są o nich przekonane, co- daje rękojm ię gorliwości na przyszłość. Myślę wkrótce otworzyć dwie, albo trzy takie szkółki.- Dzieci zapewnione, ludzie obiecali m i je przysłać, w każ
dej miejscowości około dwudziestki, w jednej około pięćdziesiątki.
Lokale naw et od biedy są, ale potrzeba przyborów szkolnych i nauczyciela, co znowu wydatek n a jed n ą szkołę około 200 zł n a rok. Jednak byc m usi, bo to jedyny sposób zapuszczenia korzeni.
To, co powierzchowne, burza zmiecie, co tkwi w gruncie serca 4?-' zostanie.
Ogrom ną pomocą w m isji były dla m nie obraizy katechizm o
we. Nosiłem ich szesnaście, dużych rozmiarów, w rulonach, n a lepionych na płótnie. Z aw ierają one najw ażniejsze praw dy w iary św. Po przybyciu do kaplicy, zaraz z południa, rozwieszaliśmy je na ścianie domu. W ystarczyło, że jedno dziecko je zauważyło, biegło do domu i zaw iadam iało całą wioskę po drodze. Ciekawi zaraz napływ ali. W szyscy pow iadali No ni śi, t. zn." bardzo u ro czyście. Chińczycy pod tym względem są bardzo ciekawi. Dużo biedy, naw et nędzy, ale ślub, pogrzeb m usi być bardzo uroczy
sty. Domy wtedy stroją niesłychanie, ognie sztuczne, strzelanina, muzyka, bonzowie, modły, uczty. I u nas. jeżeli w kaplicy jesl coś nadzwyczajnego, lubią to bardzo, schodzą się i siedzieliby do północy. Moment to dobry, bo m ożna im wtedy kazania głosić bez końca, słuchają z zapartym oddechem. Oczywiście korzystam y z tego skwapliwie. — Jedzie się czasem w łodzi, ludzi dużo, za
raz znajdzie się jakiś lirniik, który często przy dźwięku jakiegoś instrum entu zaczyna recytować epopeje chińskie, opowieści o bo
haterach. W tedy wszystko m ilknie, zam ienia się w ucho. Oczy
wiście, na końcu trzeba m u dać m iedziaka. Bywa czasem, że ślepi, czasem podrostki, wyuczą się paru wierszy deklam acji i z gon
giem w ręku obchodzą wioski i zarab iają n a życie, wszędzie m ile widziani.
/
W naszych kaplicach zazwyczaj katechistom zlecałem rolę kaznodzieji katechizmowego. N auka trw ała do m odlitw wieczor
nych. Jeżeli pogan było dużo, a chrześcijan mało, wtedy "kaplicę zapełnili pierw si, a kazanie głosiłem sam o istnieniu Boga Stwo
rzyciela, o duszy ludzkiej, o odkupieniu, o rzeczach ostatecznych, 0 konieczności zbaw ienia, z czego oczywiście niem ało korzystali 1 chrześcijanie. Po skończonem nabożeństwie wieozorńem, jeżeli b yła pogoda, siadaliśm y n a polu n a ławeczkach i znowu z poga
nam i pogaw ędka na tem at religijny. Razu jednego siedzieliśmy późno w noc. Przybiega jak iś mężczyzna, zn ajduje swego syna, może piętnastoletniego i dalej na niego. «A ty, czemu nie w do
mu?* Stary widzi jednak dużo ludzi, słyszy opowiadanie, pod
słuchuje, siada i sam odszedł jeden z ostatnich. Innym razem nie czekałem końca, poszedłem spać n a strych. Przez sen słyszałem, ja k sobie pow tarzali: «A'więc protestantów to L uter założył; L u-, ter, człowiek zły, więc i n au k a jego...» Rano pytam katechisty, kiedy poszedł spać? Pow iada, że koło dw unastej.
Przychodzą i protestanci, żeby się przysłuchać, odchodzą p rzynajm niej z bólem serca i niepokojem, bo myśleli, że. są na dobrej drodze, a d o w iad u ją się, że duszy nie zbawią. Jeden z nich prosił m ię o abraiz d la swej rodziny. Porzucił protestantyzm i przy
szedł do nas, bo widzi, że katolicka w iara jest lepsza. T am tą czło wiek założył, a tę — sam Bóg. Dziwna rzecz, że protestantów po
ciągają do nas nasze najprzykrzejsze praktyki. Do takich upo
karzających należy bezsprzecznie spowiedź. Przychodzą do nas dusze oczyścić. Pastorzy nie wiedzą, co m a ją robić. Urządzają gdzieniegdzie spowiedzi publiczne, ale to w yw ołuje zgorszenia.
Obecnie słyszę, że zaczynają próbować spowiedzi usznej. Jeden p astor ogłosił, że kto poczuwa się do grzechu, może go wyznać pastorow i europejskiem u czy chińskiem u n a osobności. W idzia
łem, że w E uropie i Ameryce protestanci zarzucili krzyż. Na ich zborach, zwłaszcza w Ameryce, nie zobaczy się go, na grobowcach ani śladu. Tym czasem tu ta j p rzy jm u ją zwyczaj katolicki staw ia
n ia krzyżów.
Po drodze w stąpiliśm y raz do jednego gorliwego katolika.
N iedaw no był jeszcze głową protestantyzm u w swej wiosce; u niego staw ali pastorowie. Nawrócił się i dużo zepsuł protestantom , któ
rzy nie m ogą m u tego darować. Innym razem zaprasza nas ro dzina katolicka n a kolację. W ioska składa się może ze sześciu do
mów, a w każdym około trzy rodziny. Niestety cała osada prote
stancka, rodzina katolicka jest jedyną. Skorośmy się zjaw ili u progu dom u, schodzą się liczni ciekawi, w yw iązuje się dysputa.
Niektórzy byli w dobrej wierze, zakłóciliśmy im sumienie. Jedna
— 45
kobieta, strasznie w ygadana, nie daje za w ygrane i pow iada: «My lam wszystkiego dobrze nie rozumiemy, ale nasz pastor wie wszystko*. Mąż jej zaczął się do nas skłaniać, żona go zakrzy- czała: «Co ty tam będziesz gadał, ty jesteś głupi, pastor wie wszystko*. Inna jedna!- starsza pow iada: «To więc my protestanci nie będziemy zbawieni?* «A nie — odpow iadam — bo w as L uter założył*. — Pytam y ich, do jakiej sekty należą? Nie bardzo w ie
dzieli. Od nas dopiero usłyszeli, że protestanci są podzieleni na sekty, a każda mówi, że m a praw dziw ą naukę P. Jezusa. P y tają czy i m y m am y sekty? Ze zdum ieniem dow iadują się, że u nas jedność, sekt niem a. Rozmowa nasza z niew iastam i, jak P. J e zusa ze Sam arytanką n ad studnią, myślę, zostaw iła głębokie wrażenie.
Po drodze do ostatniej placówki C zian-sa (złota góra) po
kazują m i dużą jaskinię sztuczną, zbudow aną z kam ieni. Przed p aru laty w czasie burzy schroniła się tu grupa przechodniów, mężczyzn przeszło dwudziestu. Uderzył piorun, trzech zabiło na m iejscu, innych czterech zostało ciężko porażonych.
«Złotej góry* nie zapomnę jednak nigdy i o n ią m i chodzi przedewszystkiem tutaj, bo okazała się tu widoczna opieka Boża.
Chrześcijanie tu zupełnie nowi. Rok temu, jak dostali nauczyciela, który zastępuje i katechistę. Kaplica mieści się n a strychu, w y najęta. Ludzi zeszło się dużo, obrazy ściągnęły mnóstwo pogan.
Po kolacji .zapowiadam y poganom, że po m odlitw ach wieczor
nych m a ją przyjść n a strych n a kazanie. Niektórzy zostali na dole, oglądają obrazy, inmi poszli na m odlitw y za nam i. Klęczę przed ołtarzem, obok ks. Paciorek i katechista, za m n ą dw a sze
regi ławek po bokach, pełne ludzi; w środku m iejsce wolne, dalej stoi dość dużo mężczyzn. Pod koniec m odlitw słyszę trzask, płacz, wołanie zdołu, lam ent. Już wiem, co się stało. Boję się oglądać.
Z ałam ała się podłoga, ludzie zlecieli nadół. Z bólem m yślę o za
bitych, a w każdym razie o połam anych rękach i nogach. Co tu n a tej wsi dalekiej robić? W szystkie następstw a przeleciały m i przez głowę lotem błyskawicy, bo o takich w ypadkach już sły szałem! Mimo wszystko oglądam się i widzę dziurę w podłodze na parę m etrów kw adratow ych. Dzieci płaczą, biegają. Chw y
tam je, by nie w padły,' daję rozkaz: «Schodzić», bo chcę strych odciążyć. Schodzę ostatni. Katechiści m i pow iadają, że spadła ko
bieta z dzieckiem n a ręce, rękę nadw yrężyła. Sam idę zobaczyć.
W rzeczywistości nic groźnego — stłukła trochę, ale nie skaleczyła ręki. Spadła n a łóżko dla m nie przygotowane n a noc. Skończyło się na strachu.
Okazało się, że jedna belka spadla jednym końcem, druga 46
47
belka złam ała się w połowie i została. W pochyłej belce pełno w ystających gwoździ, przez tę belkę m usiała się ześlizgnąć po deskach ow a kobieta. Nic się n a niej nie podarło. Belki puściły pod ław kam i, ław ki pełne ludzi, całe belki nie w ytrzym ały, zła
m ane nie dopuściły do upadiku ławek! Oczywiście tę widoczną opiekę Bożą zaraz w ykazałem ludziom w kazaniu: Owej kobiecie, co spadła, powiedziałem : «Dziękuj Bogu, bo to Jego Widoczna opieka*. D owiedziałem się potem, że to poganka, k tóra przyszła przysłuchać się kazaniu.
Rano 17 października odpraw iłem już n a dole Mszę św.
dziękczynną i zaraz puściłem się w drogę pow rotną po dziesięcio
dniow ej wycieczce m isyjnej. «Zlota Góra» jednak położona na szczycie. Ach, ileż to schodów trzeba było wydeptać, by zejść do okręciku, który kanałem m iał nas zawieźć do W enchow. Po dro
dze spotykaliśm y duże wioski, jedna liczy tysiąc rodzin, inne —■
po kilkaset. Naszych kaplic tam niem a. Protestanci m ają i po dw ie i trzy. Ludzie bardzo zacni i prości. Grunt pali nam się pod nogami, nagw ałt trzeba księży i środków, by się tu wcisnąć, dja- bła wyrzucić, pagody, liczne pozamykać, a dusze BSgu oddać.
Jeszc^p słówko o zajęciach tych poczciwych górali. Praw ie wszystko w yrabia papier. B am busu m a ją poddostatkiem , suszą go, moczą, tłu k ą w stępach kam iennych, pędzonych wodą i w y
ra b iają duże arkusze szaregp papieru. Cały ten przem ysł niesły
chanie prym ityw ny, ale d aje utrzym anie całej okolicy. Codzien
nie wczas rano mężczyźni, a naw et dziewczęta starsze, niosą ten p ap ier na ram ionach do wioski n a dole, skąd łodziami olbrzy- m iem i odstaw iają to do m iasta. Noszenie to, po tysiącach scho
dów, niesłychanie uciążliwe. Spowrotem do góry niosą zawsze kosze w apna, ryżu, soli, ryb suszonych' i t. p. W idziałem setki, a może tysiące tych ludzi, ja k już w racali koło południa pod górę, obładow ani, przepoceni do nitfci, w skw arnem słońcu.
Pom yślałem , ja k ci ludzie niesłychanie ciężko pracują, dźw i
gają, po takich drogach! I to praw ie wszystko poganie. Nawet w niebie po śm ierci nie odpoczną za te trudy nadludzkie! Oby im P a n Bóg jak n ajry ch lej dał św iatło w iary, by praca ich była zasługująca n a żywot wieczny.
W róciłem do dom u popołudniu. O pow iadają m i, że ks. Cie
n iała rano poszedł n a m isje w góry K u-tchy. Przyspieszył w y j
ście, bo wołano w łaśnie do chorego, do najdalszej kaplicy, jak ą m iał zwiedzić. Na drugi dzień donoszą nam ludzie, że w tej oko
licy są bandyci. Około siedm dziesięciu kom unistów stało w wiosce Do-ke, ks. C ieniała był za nim i jeszcze dalej, bo w Dzo-ke. Mo
gli bardzo łatw o się spotkać. Dwa, trzy d n i później ks. Ciemała
48 %
m iał m isję w Do-ke, ale już kom uniści poszli dalej, zostawili w kaplicy tylko napisy, naw ołujące do ich zasad. I to widoczna opieka Boża. Jis. Paweł K urtyka C. M.
W enchow (C hiny) listopad 1935 r.
Stajenka Shuntehfuska.
Cztery ła ta ' tem u w ypakow aliśm y skrzynie, przywiezione z Polski. D ary polskich lekarzy i Sióstr Miłosierdzia dla pierwszej polskiej placówki medyczino-misyjnej w Chinach pozwoliły n a natychm iastow e otwarcie przychodni ocznej, a w parę miesięcy i szpital został uruchom iony. Nie zastanaw ialiśm y się długo nad tem, czy M isja m a podjąć się leczenia chorych. Nakaz Zbawiciela zmuszał n as do tego. T rudniej było z decyzją, czy pomoc m e
dyczna -z ram ienia Misji m a być postaw iona n a wysokim pozio
mie pod kierunkiem fachowym lekarskim , jak to robią liczne sekty protestanckie w Chinach, utrzym ujące n a europejską modłę u rz ą dzone szpitale niem al w kaiżdem większem chińskiein mieście.
Niema jak doświadczenie osobiste. Ono nas nauczyło, że C hiń
czyk już potrafi odróżnić lekarstwo, dane w imię m iłosierdzia, od pomocy, udzielonej w iimię m iłosierdzia i nauki, jak tego żąda Ojciec św. O ile ofiary z Macierzy nam pozw alają, dążym y i my do naukow ej organizacji medyczmio-miisyjnej n a .naszym terenie.
Jest szpital. Potrzebni są infirm arze. Jak ich stworzyć? Od początku pracy powołaliśmy paru , «sjęszenów» do nauki p ra k tycznej przy szpitalu. Stopniowo dzieło kształcenia. «katechistów - imfiirmarzy* rozrosło się, ponieważ nasi obwodowi księża zarzą- dali otw arcia am bulansów w pom niejszych placówkach naszej Misji, a naw et sąsiednie w ikarjaty zwróciły się dio nas z tą sam ą prośbą. Dziś przeto — n a głos Opatrzności — ukształtow ała się szkoła pielęgniarska m isyjna, w której obecnie pobiera natokę dla zadań m isyjnych 19 pielęgniarek i pielęgniarzy.
Kurs regularny trw a dw a lata. W ykłady obejm ują etykę pie
lęgniarza misyjnego, higjenę (w tem anatom ja i fizjologja), pie
lęgnowanie w chorobach ocznych, pielęgnowanie dzieci. Program ten całkowicie dostosowano do potrzeb misyjinych naszej p la cówki, gdyż szpital i przychodnie podjęły się specjalnej pomocy lekarskiej w zakresie przedewszystkiem chorób dziecięcych i ocz
nych. Dla starszego kursu są również wykłady angielskiego ję zyka, najbardziej rozpowszechnionego języka wśród obcych języ
ków w Chinach.