D Z I E N N I K ,
D
/LĄDOWYCH I M O R S K IC H
E R
5 ,
M IESIĄC MARZEC ROK 1827.
L
PODRÓŻE W AMERYCE P0ŁUDN10-*
W E J I STRONACH PÓŁNOCNO-ZACHO*
DNICH KRAJÓW ŻJEDNOCŹONYCH, z
tiortcrru xviddomościcimi w zględem zacho- wyWaftia ptaków i innych przedm iotów przeznaczonych do gabinetów historji na*
taralriej, prąe£]&&tóia! W a t e r t o n w Lon*
d yn ie , 1826/ 1.* Tom in 4ttomajori.
(z Dzień. Podr. Leuvena.)
J^kutor dzieła tego* Karól W a t e r t ó r l 1 bogaty właściciel ziemski w Jorkshi-'
te , zapalony luboWnife historji natural
nej, pełen nadto1 origynalności- zupełnie an«*
gielskiej, puszczał się cztery razy w podro*
14
fce z przygodami połączone, dla zaspokoje
nia gustu swego do nauk przyrodzonych i zbogacenia swoich zbiorów ornitologicz
nych. Wszystkie prawie dzienniki angiel
skie, daty pochlebne zdanie o pracach W a - t e r t o n a , i przytoczyły mnóstwo więcej lub mniej interessownych szczegułów o je
go osobliwszem postępowaniu w badaniach uczonych.
_ 206 —
Pewnego poranku, (było to już w roku 1812) Gentleman ten znudzony uczęszcza
niem na modne towarzystwa i czezemi roz
prawami o wietrze, deszczu lub pogodzie, które są zasada rozmów wielkiego świata,
opuścił piękne dobra swoje JValton HciU, niedaleko cikcficld,, i zrzekł się wszel
kich przyjemności jakie są udziałem możniej
szych w Anglji, a nawet pozostał w stanie bezżennym, jedynie dla tego, aby się błą
kać po obszernych pustyniach D em erary i Essequabo, rozciągających się aż do granic
O w ijany portugalskiej. Ciekawy on był poznać skład sławnej trucizny zwanej Pf^ou- rali, której używają dzicy w G w ijanie;
chciał nadto nabyć znacznej liczby tych wspaniałych ptaków w które obfitują lasy południowej Ameryki. Pierwsza ta podróż
autora, która trwała blisko rok cały, uwień
czoną była dosyć pomyślnym skutkiem;
przywiózł szacowne zbiory do Anglji: pra-
V 207 •
•wda ze również przywiózł z sobą i febrę nizmiernie uporczywą, która go przez trzy lata po powrocie do Anglji dręczyła; ale
zdaje się, że nie uważał za zbyt kosztowne nabycie ptaków swoich, ani choroba nie musiała go bardzo osłabić, kiedy z wiosną
1816 roku znowu się w ypraw ił do miłej sobie Gwijany.
Tą rażą przepędził w podróży około sześciu miesięcy, i przy wiósł do Anglji z try
umfem przeszło 20 exemplarzy najrzad
szych ptaków, dobrze wypchanych, dosko
nale zachowanych, i których obyczaje i własności gruntownie poznał. Druga ta wyprawa szczęśliwszą zatćm jeszcze była dla niego jak pierwsza, i oprócz drugiej febry innego rodzaju, o które,j tylko lekko nadmienia, i która krótko trw ała, zdrowie jego niczćm więcćj dotknięte nie było. A- le ułożywszy porządnie zbiory swoje, opi
sawszy stosownie wszystkie szcegóły, nie b y ł zdolny W a t e r t o n oddawać się długo słodkiemu farniente w Walton Hall. Mi
ły dla niego szelest lasów równie dawnych jak ziemia, harmonijne trzepotania skrzy
dłami ptaków równikowych, Gwijana nako- niec, jeśli użyjemy wyrażenia samego auto
ra, odzywała się nieustannie uszom jego, ISie mógł się oprzeć tej pociągającej harmonji i po raz trzeci udał się w r. 1820 do Deme-
14*
pary. ^yVięcćj oswojony z klimatem, po*
wrócił z tej podróży w jiajlepszem zdroyviu z nojyym i licznym zbiorem przedmiotów his tor ji naturalnej i z doborem jaj rozmaite*
go ptastwa które znajdował, zachowanych podług szczególniejszej metody ktęrej był wynalazcą. Spodziewał się ze się z nich płód wykluje w Anglji i że tym sposobem zbogaci ojczyznę swoją nowemi rodzajami.
Ale nieszczęście nieznane w okolicach za -a?
tlantyckich których przyebwał, spotkało go jia samym wstępie ao Anglji, Napier*
wszej komorze angie^kiej, piecni celnicy, bez względu naukom winnego, pochwyci*
li jego zbiory i wszystkie jaja zostały po*
tłuczone w drapieżnych rękach.— Po wję- lu bezuzytecznych krokach i stracie drogie*
go czasu, skarb angielski dozwolił wreszcie aby przedmioty przeznaczone przez P, W#
dla Jh sty tuto w weszły bez opłaty cła do kra*
jii, lecz musiał ogromną zapłacić summę o<ł tych jakie dla swoich prywatnych zbiorów
wprowadzał. Sprawiedliwe oburzenie ja*
kie z tego powodu w nim powstało, tak da*
lece ostudziło zapał jego do nowych od
kryć, iz patrzał stojckiem okiem na odlatu*
jąca z mglistej Anglji jaskółkę i kukułkę, nie myśląc wybićrać się tak jak one do łago*
dniejszych klimatów. Lecz po długim spo*
ęzynku, godne podziwienia dzieło P. "W ii*
^ o n o prnithologji krajów zjednoczynych Ameryki pónocnej, (*) inny nadało kierunek myślom naszego podróżnego, który w ro
ku 1820 snowu popłynął do Nowego-Jorku.
Tą razą, udając się do więcej północnych krajów, chciał się oddać badaniom szcze
gółowym co do niedźwiedzia, bawołu i o- wadów, pomiędzy temi zaś, mianowicie ro
zmaitych gatunków pluskwy krajom tym właściwej. Lecz miasto tych zajmujących stworzeń, długi czas spotykał tylko ludzi miernie ucywilizowanych i ładne kobiety.
Opuścił więc w krotce takmałoważne okoU- ce i po raz czwarty wrócił do swoich ulu
bionych lasów Demerary. Z tej podróży przyjechał do Anglji w zupełnym zdrowiu i z obfitym gbiorem drogich przedmiotów,
które zdobią jego gabinet nauki przyrodzo
nej. Nie wiadomo czy P.W » któregoby mo
żna nazwad kawalerem b łę d n y m umiejętno*
ści, przedsięweźmie piątą podróż do Ame
ryki ale ten wiersz który zakończa dzieło jego każe nam się tej przejażdzki spodziewać:
,, AndwhoknowsbowsooprcomplaijjiDg,
„ O f a coltl and wifeless home
(*) O rnitologją am erykańską, dzieło najlepsze w swoim rodzaju, pisał P. W i l s o n od roku
1808 prawie aż do śmierci, to je st do roku 1823, w którym to czasie 9ty i ostatni tom wy
szedł z druku.
,, He mny Jeave it, and agaiti m
,, E^uinojiialregionirpiun?” (*)
Możnaby sądzić z pośpiechu w jakim P. W . oddalał się od towarzystw jakie zna
lazł w Krajach zjednoczonych, że musi być humoru zgryźliwego, nudnego i anty-towa
rzyskiego; że przeznaczeniem jego jest błą
kać się po tych lasach które tak zamiłował, Sąd ten jednakże byłby bardzo niesłuszny, każda albowiem karta jego dzieła jest do
wodem jego słodyczy i życzliwości, jedno- stajności humoru, wielkiej prostoty i duszy pełnej czułości. Moglibyśmy przytoczyć bardzo wiele wyjątków (iowodzących tej
dobroci serca i tkliwości, jakiemi go przy
rodzenie szczodrze obdarzyło. W przed
mowie czyli liście do przyjaciela czyteU n ika , zawierającym przepisy wzglądem tworzenia zbiorów nauki przyrodzonej i zachowywania ptaków, mówri on: "Jeśliś za-
„ bił parę gołębi, dla dokładnego opisania
„ ich gatunku, nie zabijaj trzeciego, jedy-
„ nie dla rozrywki, albo dla okazania że je-
„ steś zręcznym w strzelaniu.” Dalej zaś
(*) „ J któż wie, czyli znudziwszy sobie ziinny
„ pobyt w domu własnym, bez towarzystwa
„ małżonki, nie opuści go wkrótce dla bl^ka- ,, nia się jeszcze po krajach równikowych.’4
211
5>
5» mówi: „Gdyby uwag moich miało być skutkiem bezużyteczne tylko zabijanie zwierząt; gdyby cię miały skłonić do po
święcenia młodego śpiewaka który u drzw i
„ twoich mile świegocze, matki ogrzewa-
„ jącej pisklęta w gniazdeczku, albo ojca,
„ kiedy w pracowitym dziobku niesie po- ,, trzebne dla nich pożywienie, nic by
„ mnie pocieszyć nie zdołało w żalu żem je
„ napisał.”— Mówi on w innem miejscu do zbićrającego ptaki, iż kiedy go noc zasko
czy w lesie, robaczek świętojański służyć mu może za światło, i przydaje: ,.Położ go lekko na xiążce lub tece podróżnej, tak ,, abyś go nie zgniótł, a udzieli ci potrzebnćj
„ jasności. Skoro ci więcej nie będzie po-
„ trzebny,złóżgo znowu zwolna nanajpierw- ,. szej gałązce jaką postrzeżesz; będzie to
„ iedyną nagrodą jakiej on żądać będzie od ,, ciebie za tę usługę którą ci wyświadczył.”
Jego czułe serpe i względność delikatną dla zwićrząt wszelkiego rodzaju maluje w ybor
nie następujące własne opowiadanie „W ca-
„ łei podróży z Buffalo do Iiwebeku jedną
„ tylko spostrzegłem pluskwę, i o tej nie*
„ mógłbym jeszcze stanowczo wyrzec, czy
„ istotnie do Iirająw zjednoczonych nale-
„ żała. Płynąc z biegiem rzeki Sgo 7Fa-
„ rvrżeńca na statku parowrym, uczułem,
„ że mi cóś po fezyi łazi, ą posiągnąwszy re-
„ ką, znalazłem małą niezgrabną pluskwę, ,, Nie wiem dokąd się udawała, czy z krajory
i,
zjednoczonych do K a n a d y , czyli też z„ K anady do krajów zjednoczonych, lub czyli korzystała ze sposobności i na mojej
„ szyi przewieść sięchciała przez rzekę. Cóź-
„ kol wiek bać, przypomniałem sobie mego W u ja Tobjasza i jego motylika, i za-
„ miast zrzucić na statek, złożyłem ją lekko v między tłómoki obok mnie leżące, z kąd z<*
„ pierwszą sposobnością wylądować by mo*
„ gła/* Dziwną bez wątpienia wydawać się może ta względność dla podobnego o wadu,
lecz ostrzegliśmy już czytelnika, że P. W.
mierzy przedmioty podług osobnej zupeł
nie właściwej sobie -stopy. i on sam uży*
wa tego wyrażenia, kiedy mówi. „ W Kra•
„ jach zjednoczonych, znalazłem wszystko
„ urządzone na wielką stopę, oprócz podat-
„ ków; podróżny ^ przebiegający tę ziemię,
„ czuje również jak się pomysły jego sta*
9, ją rozleglejszemi w stosunku do przed-
„ miotów jakim się przygląda.” Wskut*
ku tego crescendo pomysłów, miał on tb dziwactwo, iż nie chciał leczyć stłuczonej no*
gi, jak tylko pod sławnym wodospadem Nia*
g ary , kiedy tymczasem w Anglji byłby zniewolony wystawić nogę pod wodę z pora*
(*) W dziele S t e r n a Tristam-Shandy,
1
jpy yrytryskajacą, „M oje kto sądzić będzie, mówi on, źein z • nadzwyczajnej dumy n chciał światu ogłosić iż uleczyłem skale*
czoną nogę pod kataraktą rzucąjącą 670,255
„ beczek na m inutę/’ Uleczenie jednakże nip tak prędko nastąpiło. Nieszczęśliwe to ska
leczenie nogi nje dozwoliło mu tańczyć % bardzo ładną kobietą w Albany, która spra
wiła mocne wrażenie na jego czułćm sercu;
najmocniej jednak to go zmartwiło, iż licznie zebrane towarzystwo w Niagara uważało w jego słabości skjłtek podagry. W sti^ę- jnięźliwy nasz i skromny podróżny rozgnie*
w ał się na to podejrzenie, j. dla w y wiedze
nia z błędu mianowicie piękności które na niego z litością spoglądały, uchwycił leżące na stole w oberży alfyum i napisał w niem wielkie mi Jiterami swoje nazwisko, swojćj
ojczyzny i dóbr jakie yy niej posiadał, a na Jtoniec date przybycia do wodospadu Nia*
gary, i wzywając muzy na pomoc przy*
C dał:•
„
He sprain,d his fooot and hurt his toe ,, O n the road near Buffalo.J t quite distresses him to s,tagger a -
„ Long the sharp rocks of famed Niagara. (*)“
^*) Z tarł sobie nogę i skaleczył palec pa <chropo*
watej drodze do Ę y ffa lo , i z boleścią dra*
pie się po ostrych sławnej Niagary ska
lach.
214
Szczegóły te mogą dać czytelnikom wyobrażenie o charakterze oryginalnym lecz nigdy zgryźliwym naszego autora. Dzieło jego jednakże nietylko przyjemne i zajmu
jące jest w czytania, ale zawiera nadto mnóstwo ciekawych opisów we względzie nauk przyrodzonych a mianowicie zoologji krajów równikowych które przebiegał. Pod*
Cfcas długiego pobytu w mało znajomych gęstwinach lasów Gwijany, nie zaniedbał on ładnej sposobności poznawania obyczajów i zwyczajów ich licznych mieszkańców.
Lekko tylko i ze szczerością wspomina o trudach i niebezpieczeństwach na które do
browolnie się wysławiał, i nie popisuje się z nieustraszoną odwagą której jednakże nie raz dał dowody.
„ W zamiarze rozprzestrzenienia granic nauki przyrodzonej, błąkałem się po naj
dzikszych krainach równikowych południo
wej Ameryki., Zwalczyłem nowego l'y*
thona, i siedziałem na grzbiecie krokodyla;
które to położenie cokolwiek odmienne być musiało aniżeli tych, co harcują na koniu przed pięknościami przechodzącemi się po H yde-Park* Sam jeden, boso, wyrusza
łem straszliwe węże z ichkryjów7ek. W łazi
łem na najwyższe drzewa dla odkrycia nieto
perzy’ i upiorów (*) w wydrążeniach w których
(*) Kodzaj nietoperza.
przesiadują. Pod ognistemi promieniami skwarnego słońca, albo wystawiony na stru
mienie ulewnego deszczu, zagłębiałem się w gęstwinie lasów, dla wynalezienia przed*
miotów jakich mi niedostawało. Uganiałem się za zwierzętami najdzikszemi po górach, dolinach, bagnach, po najniebezpieczniej
szych przepaściach, a wieczorem znuzony utrudzeniem i głodem, powracałem do me*
go szałasu dla posilenia się jakim prostym pokarmem który częstokroć nie zaspokajał
głodu.“
śmiałość P. W . w walkach z potwora
mi pustyń, a nade wszystko pokonanie no
wego Pythona i schwytanie krokodyla na którego grzbiecie jak na koniu siedział, mo
głyby wzbudzić niedowierzanie- Lecz szcze
rość opowiadającego przemawia za nim.
W ypadki te nadto nie są wcale niepodobne, jak to czytelnik będzie mógł najlepiej o-
sadzić.i
Oddawna Już podróżny nasz pragnął mocno ujrzeć straszliwego węża zwanego coalakanara. Ma on 18 do 20 stóp długo
ści, i nierównie jest grubszy od węża boa*
Stary m urzyn, jęden z wysłanych przez autora ludzi na śledzenie tych zwierząt, doniósł mu nakoniec, że postrzegł jednego z tych płazów, wsuwającego się do jaskini.
Trzeba było naprzód przedzierać się prfces
zarośla i krzaki, które' niedoz walały zbliżać się do tego miejsca. Spostrzeżono wreszcie’
po twór a. Dwaj miirzyni P. W . chcieli zeby wszyscy razem wystrzelili do niego lecz to nie podobało się n&tiiraliście, który chciał mieć całkowitą ż niego skórę i za świerf ża ją zedrzeć. Starał się więc ująć go żyw-^
cem, i zbliżył się 2 lekka do jaskini , pov śtod przerażonych murzynów,* z których je
den trzymał w drżących rękach szeroki kor/
delas, drugi dzidę. Ćwierz był Owinięty w liczne kłęby, a głowa jego wychodząca z pod ostatniego pierścienia, spoczywała’ na ziisini w położeniu’ dosyć korzystnern dla' P. W . uchwyciwszy dzicę, równie szczęt śliwym jak silnym ciosem uderzył go* śmia
ły naturalista w wierzchnią- część' grabie*
tu, i tym sposobem nie dozwolił mu poru
szyć się z ziemi* ,>Kazalem w tej chwili1 murzynowi', który najbliżej mnie się znaj*
dowal,- aby trzymał mocno dzido w tem sa
mem miejscu', a‘ sam tymczasem wsunąłem' się wgłąb* jaskini dla uchwycenia węża za
ogon.* Boleść jaką mu* cios ten spra wił, w y
dobyła’ z niego tak straszliwe ryczenie, i i pies mój przelękniony uciekł skowycząć z jaskini. 2? mojej strony, miałem* okropną’
walkęxdo' odbycia. Rzuciłem się na ogon potwory, ale nie' cżtijąc się dosyć ciężkimi aby go utrzymać^ zawołałem- drugiego raurf
— 116
rzyna;, i kazałem’ mu położyć się na
Dodatkowy ten ciężar nader mi b y ł pomo- cny, i potrafiłem silnie uchwycić za ogon.
Po kilku gwałtownych rzuceniach się, wąż- czując siłę przemagającą, ustąpił nam; b y ła to chwila stanowcza: kiedy więc jeden z murzynów trzymał dzidę, drugi zaś dodawał mi ciałem s wojem ciężaru na o--
gonie, udało m isie nie bez trudności od
piąć szelki i sunąc się aż do głowy, stać się panem węża, przez okręcenie mu paszczeki, którą mocną ścisnąłem. Czując sij w nader przy krem położeniu, chciał on w prawdzie
rozpocząć walkę na nowo, lecz i teraz wzię
liśmy nad nim górę. Udało mi się okręcić' go około dzidy, i w tem położeniu wynie
śliśmy ten ciężar z lasu. Głowę potw ora' trzymałem mocno pod pacha, jeden z m u
rzynów dźwigał brzuch, a drugi niósł ogon.
Tym sposobem zmierzaliśmy chociaż'bardzo*
wolno do mego mieszkania, przymuszeni będąc odpoczywać z dziesięć razy przez dro
gę; tak utrudzającym był nasz ciężar.u
Coulacanara ten nie b y ł jadnakże je
dnym z największych w swToim rodzaju, gdyż miał tylko 14 stóp długości, ale gru
bość jego równała *ię grubości dwudziesto*
cztero-stopowego boa. Już było zbyt późno,- d8 obdzierania go ze skóry, odłożono więc tę pracę do jutray i wsadzony węża w
gromny worek,—“Nie mogę po wiedzieć, mó
wi P. W . abym przy nim spokojnie noc przepędził. Łóżko moje umieszczone było, w izbie bezpośrednio nad tą w której go złożono, a ponieważ deski szałasu w bar
dzo złym znajdowały się stanie, w niektó
rych mićjscach nie było żadnego przedzia
łu między jego i moją izbą. Potwór rzucał się ciągle z wściekłością, a gdyby Meduza była żoną moją, okropniejsze syczenia nie rozlegały by się w pokoju sypialnym. Wraz ze świtem posłałem po dziesięciu murzynów rąbiących drzewo w.lesie; było to więcej jak potrzebowałem, lecz roztropność wy
magała aby mieć siłę znaczną dla przytrzy
mania zdobyczy, gdyby chciała umknąć, przy otworzeniu w o rk a/4
Wszystko jednakże dość spoko jnie się od
było. Ucięto głowę Pythonowi, przy czem krew lała się tak jak z wołu. Obdarto go
następnie ze skóry, którą należycie wypcha
wszy słomą, przesłał P. W . do Anglji.
W krotce potćm odbył znowu autor wal
kę z młodym coulacanara, którego sam zna
lazł, błądząc po lesie; lecz to była tylko mała utarczka w porównaniu z pierwszą po- tyczką^ zwierz nierównie był mniejszy.
„Uważałem, że wąż nie był dość silnym aby mi miał połamać ręce, gdyby się koło mnie okręcił* lecz nie było chwili czasu do stra-
— 218 —
ceriia. Uklękłem jednem kolanem na ziemi, uchwyciłem go lewą ręką za ogon, a w prawej trzymając kapelusz zasłoniłem się nim jak . tarczą. Płaz obrócił się natychmiast głową do
mnie, jak gdyby zadał abym mu zdał spra
wę z tej napaści na jego ogon. Dozwoli
łem mu przybliżyć głowę na dwie stopy blisko do mojej, i wtenczas uderzyłem go pięścią z całej siły, co mu odebrało przy
tomność. Zanim przyszedł do siebie, ju zem go schwycił za szyję i tak ścisnął, ze nie był zdolny mnie ugryśd Dozwoliłem mu w tenczas obwinąć się koło mego cia
ła, i postępowałem z tą zdobyczą, jak wódz Rzymski w tryumfie obciążony łupami z nieprzyjaciół. W ąż ściskał mnie kłębami swemi, ile miał siły, lecz to mi bardzo nie- dokuczało.,,
Niemniej ciekawemjest pokonanie K ro
kodyla którego nasz autor w czasie trzeciej podróży swojej na brzegac^i Esseąuebo na
potkał.',, Dziesięć lat byłem przy oblężeniu Troi, mówi P. W* a nic jeszcze znakomite
go nie mogłem opowiedzieć Grecji; nil de- cimo nisi dedecus anno. Słońce już za
szło od godziny. Niebo było bez chmurki najmniejszej, a xiężyc oświecał okolice ró
wnie śwriełnym jak czystym promieniem, rzeka toczyła spokojnie wody swoje, i zda
wała się być ogromnćm jeziorem żywego
— 219 —
srebra. Żaden powiew w iatru me poru*
szał powietrza. Niekiedy tylko słychać było jęczenie wielkiego nietoperza, które mię- szało się z rykiem tygrysa; znowu potem
wszystko wracało do spoko jności i milcze
nie nocy rozpościerało panowanie. Sły
szałem czasami krzyki krokodylów, pośród odgłosu jaguar ów (*), sow i ropuch. Krzy
ki te by ły osobliwsze i przerażające, podo
bne do przytłumionego jęku, któryby na
gle się wydobył, i tak się wzmagały, że je w odległości przeszło mili jednćj słychać było*
Odzywał się głos jeden i natychmiast inne mu odpowiadały. Z twarzy tych eo mnie otaczali wnosić mogłem, iżtćj nocy dadzą nam się wi
dzieć Kaimany.„ Pomimo wszelkich jednakże usiłowań niemógłP. W . złapać żadnego z tych zwierzów, które krążyły około haków z ponętą zarzueonych, nie dotykając jednak żadnego. Jeden nakoniec z Jndjan śmiejąc się z użytych środków, zapewnił go że ma sposób niezawodny schwytania zdobyczy.
iP* W . udał się na spoczynek do szałasu i
• *
t( ) iRodzaj Kotów w Ameryce południowej znaj*
<iujący się. Skórę ma centkowaną tak jak lampart i ryś. Jest on największy z gatuiu- ków centkowanych tego rodzaju i odznacza
*ię przez małą liczbę centek i ich obszer-
z rana dopiero, Jndjanin który nad rzeką przez całą noc czuwał, przybiegł z radośdią
donosząc o szczęśliwym skutku swego usi
łowania. Zarzucił on był pewny rodzaj wę
dy z czterech kawałków twardego i zao
strzonego drzewa zrobionej, przywiązanej na długiej linie do drzewa; uderzając po
tem w skorupę żółwią, zwabił tym łosko
tem kaimana, który pochwycił ponętę a znią hak zgubny. “ Orszak nasz, mówi autor, składał się z czterech dzikich Amerykanów południowych, dwóch murzynów z Afryki, jednego kreola z S. Trójcy i ze mnie czło
wieka białego z Yorkshire. Szło nam-o wy
ciągnięcie kaimana z rzeki bez uszkodzenia jego łusek. Jndjanie nie chcieli aby go na brzeg wyciągano, utrzymując że mógłby wszystkich w sztuki poszarpać, i radzili aby
na niego wypuścić dwanaście strzał od ra
zu. Toby było zgubiło wszystko. W ię
cej jak 250 mil zrobiłem dla dostania kaima
na w dobrym stanie, nie zaś dlatego aby pokaleczoną i popsutą miał zyskać skórę.,,
P. W . obfity w wynalazki, obrał na- ówczas środek, który miał mu służyć ra
zem jako zaczepny i obronny. W yjął on ośmiostopowy maszt ze swojej łodzi, i ukląkł
szy na jednćm kolanie tak jak zołnierz z bagnetem nastawionym, miał utkwić ter*
drąg wotwartćj paszczy krokodyla, gdyby
tenkumnie zmierzał.,, W tern położeniu nie łjardzo wygodnem nie widziałem się dosyć bezpiecznym- Ludzie moi ciągnęli kainia*
ną powierzchnię wodyj lecz skoro cokol
wiek liny popuścili, zanurzał on się z wście
kłością w rzekę. Dosyć mu się miałem sposobność przypatrzyć i nadzwyczajnie mi się podobał; postanowiłem jednakże doko
nać zwycięztwa, i rozkazałem aby go na ląd wyciągnięto. Byli mi posłuszni, i uj
rzałem w krotce w całej wielkości swojćj monstrum fiorrendurti, in fo rm ę , ingens.
Pozostałem niewzruszony w mojem poło
żeniu, spoglądając ną zwierze pewnym i gro*
źnym wzrokiem. Krokodyl o kilka kroków tylkp znajdowa} się odemnie; i poznałem, ze sam b y ł wstanie pomięszania i obawy.
Okoliczność ta ośmieliła mnie, rzuciłem moi jjiaszt i wskoczyłem na grzbiet potworu.
Sąnąc się po śliskiej łusce usiadłem jak mogłem najwygodniej} a schwytawszy go za łapy i zwróciwszy jęku grzbietowi, za wę^
dzidło ubywałem. Zdawał sięnakoniec wra
cać do przytomności, a widząc zapewne iż się znajduje w nienajprzyjaznjejszem to warzy*
stwie, zaczął się gwałtownie rzucać i bić ogo
nem w piasek tak iż mnie okrył tumanem ku*
rzu. Usadowiwszy się przecież blisko głowy, niebytem wcale narażony na niebezpieczeń
stwo. Z trudnością jednak dosiedzieć mo
t.
gfem na nim tak mocno mną wstrząsał na wszystkie strony. Musiał to być zabawny
widok dła świadków bezinteressownych.
Ludzie moi wydawali okrzyki tryumfalne, i takim wrzaskiem napełnili powietrze, iż długo nie słyszeli mnie chociaż wołałem, aby mię z moim koniem dalćj na piasek wycią
gnęli. Obawiałem się ciągle żeby się lina nie zerwała, przez co byłbym w padł razem
z kaimanem w wodę, i musiałbym odbyć podróż morską niebezpieczniejszą nad prze
jażdżkę Arjona na grzbiecie delfina. W y ciągnięto nas nakoniec o czterdzieści prę
tów na ląd. Pierwsza to moja podróż na
krokodylu/4 /
Z wyjątków tych sądzić można że spo
sób pisania autora jest praw ie tak orygi
nalny jak jego postępowanie. Styl odpo
wiada jego charakterowi; a pomimo dziwa- czności, równie pierwszy jak drugi jest na
der zajmującym. Namiętny wielbiciel pię
kności przyrodzenia, miłość sprawiedliwo
ści uważa również niezbędną potrzebą dla swojej duszy ognistćj; co zaś nadewszy- stko nad a je osobliwszy wdzięk opisom jego, jest ta dobroć serca, prze& którą z życzliwością spogląda nawet na twory-umieszczone na osta
tnich szczeblach szeregu istot. Zasłania on i* zapałem wiele zwierząt od niesłusznych potwarzy człowieka, które pochodzą z nie*
f 15* *
— 223 —
dostatecznego o nich wyobrażenia, W y*
kryw a błędne mniemania, daje poznać ich piękniejsze przymioty i równie pod wzgle#
dem nauki jak moralności korzystnie zaj
muje uwagę czytelnika. Tym sposobejn staje w obronie dzięcioła, którego obwinia
ją o uszkadzanie drzew, w ykryw a niedo
rzeczność powszechnego zdania ludu, ja*
koby ptaki niektóre wysysały mleko z wy*
mion krowich. P r oni wymownie i prze*
konywającym sposobem leniwca, zwierze uważane za najgnuśniejsze ze wszystkich i powszechnie wzgardzone, a nawet odzywa
się w kilku wyrazach za sępem.
Znaczną część dzieła swego ząpełnił autor ciekawemi doświadczeniami ztruci- zną JVurali, przyrządzaną z najstraszliw*
sza doskonałością przez dzikie ludy Gwi*
jany, i której skład śledził autor w pusz
czach podrównikowych* Naturaliści, którzy już o niej nadmieniali w Europie, nazywa*
ją ją 1Vurawa* Doświadczenia autora ztwier*
dzają to co rozmaici podróżni o mocy te*
go okropnego preparatu donosili.-rr- W głę
bi pustyń Demerary i Essequebo, zdaleka od wszelkich osad europejskich, mieszka po
kolenie dzikich znane pod nazwiskiem Ma*
kuszy. Lubo wszystkie małe narody błą
kające się pomiędzy rzeką Am azońską i O*
renoko używają JVurąli, pokolenie to je*
\
tlnak ’ posiada sposób nadania Jej najwięk*
szej mocy działalnej* Jndjanie przeto z Rio^Negro, którzy znają wyższość wtym względzie ludu M akuszy nad inne, zdale- ka przybywają do niego dla zakupywania
tćj trucizny. Do przysposobienia jćj w y szukuje Jndjanin najprzód w puszczach pe
wnego rodzaju winnej latorośli rosnącej w tych krajach, którą nazywają worali. O- nato składa najgłówniejszą część mieszani- -
ny, i nadała jej nawet nazwisko- Używa następnie pewnego korzenia bardzo gorz
kiego smaku, dwóch gatunków roślin kar
toflanych, które wy da ją sok lepki i zielona wy.
Przebiega potćm lasy dla wynalezienia dwóch rodzajów mrówek^ pierwsze są czarne, b ar
dzo wielkie i tak jadowite, iż ukąszenie ich febrę sprawia; drugi rodzaj jest mały, ko
loru czerwonego; ukłucie ich tak mocne jest jak igły, gniazdeczka swoje składają pod listkami krzaków. Do tego wszystkiego przydaje jeszcze Jndjanin pewną ilość dłu
giego pieprzu największej mocy, który u- myślnie do tego użycia około swojej chat
ki uprawia; a na koniec używa jeszczę zę
bów z wężów labarri i konnaknszy, któ
rym je w yryw a i zachowuje do potrzeby*
Mięszaninę taką stawia na ogniu, i kiedy wrzeć zaczyna, wlewa znowu do niej soku Z worali, zbiera pianę łyżką, a kiedy ciecz
nabierze gęstości i koloru brunatnego syro
p u , kilka strzał na próbę w niej macza.
Dostatecznie przewarzoną odstawia od ognia i wylewa w małe naczynia własnej robo
ty, które nakryw a dwoma liściami i kawał
kiem skóry daniela, obwiązawszy dokładnie sznurkiem. Naczynie to zachowane bywa zawsze w najsuchszem miejscu mieszkania, i przystawiają je czasami do ognia, dla za
pobieżenia skutkom wilgoci. Może być że niektóre części do składu tei trucizny wcho
dzące nie powiększają wcale jej dzielności, i użyte bywają przez Makoszów tylko dla nadania pozoru tajemniczości albo mocy cza
rowniczej wielkiemu ich dziełu.
Trucizna ta, działa {podług autora^z nad
zwyczajną szybkością, i zadaje nieuchron
ną śmierć w kilku minutach, lecz prędzej lub później w miarę wielkości zwierzęcia zranionego strzałą która w niej umaczaną b y ła. Raniony zwierz wpada naprzód w pe
w ny rodzaj snu letargicznego i zdycha bez żadnej oznaki boleści. “Jndjanin Makuszy z kołczanem na ramieniu, napełnionym za- trutemi strzałami, i z świstułą w ręku, u-
daje się ku lasowi dla szukania m arondy- sów warakabos i in nych ptaków, któremi się żywi. Ptaki te ukryw ają się zwykle w najgęstszych i najwznioślejszych d rz e
wach, lecz nie są tam wcale bezpieczne;
227
%
świstuła rozrzuca wszędzie smierlelne g ro ty, nawet na trzysta stóp wysokości. Mil
czący jak chwila północna, dziki mieszka
niec wsuwa się pod drzewo, i z taką postę
puje ostrożnością, iż opadłe liście nawet nie wydają pod jego stopami najmniejszego
szelestu. Najlżejsze poruszenie powietrza uderza słuch jego, a bystrym jak ostrowidza wzrokiem odkrywa zdobycz w najwięk
szych gęstwinach liści. Niekiedy naśla
duje głos p ta k ó w , które z gałęzi na gałąź przelatują, do póki na koniec nie weź
mie ich na cel swoją świstuła. Wtenczas
•wkłada zatruty pocisk,, zbiera powietrze dla wydmuchnięcia go; wypuszczona strzała leci w cichości, i rzadko chybia celu przez m y
śliwca upatrzonego. Jeśli ptak tylko lekką od
biera ranę, zostaje niekiedy na drzewie, gdzie b y ł postrzelony, lecz po kilku minutach-spa
da, lub jeśli ma jeszcze siłę do wzniesienia się, nie uleci daleko, a myśliwy idąc w kie
runku jego lotu pewny jest że wkrótce znaj
dzie nieżywego.
A utor doświadczał mocy trucizny na psie średniej wielkości, na wielkiej kurze i na rodzaju leniwca trzypalczystego zwa
nego A y , który należał do osoby zakłada
jącej zbiory nauki przyrodzonej, która chcia ła go zabić dla zachowania skóry. Ze wszy
stkich tworów, mówi autor, nie wyjmując
żółwia i ropuchy, A y , tak niezgrabnie na?
pozór ukształcony, posiada najmocniejsza siłę życia* Nie zdycha on tak prędko po o-
trzymaniu ciosów, któreby bezpośrednio o śmierć przypraw iły wszelkie inne zwierze r
a kiedy się widzi leniwca śmiertelnie zra
nionego, zdaje się iż życie walczy ze śmiercią o każdą cząstkę jego ciała-
Doświadczano również skutków wurali na większych zwierzętach, a mianowicie na wole 900 funtów ważącym* Przywiązany on b y ł do piiia na długim postronku, tak,, aby mógł się przechadzać. Wypuszczono na niego trzy strzały z których dwie trafiły go w nozdrza. Trucizna zaczęła działać we cztery minuty. Jakby czując że miał upaść, w ół wytężył nogi, i stał mocno przez czter
naście minut, zaczął potem wąchać nozdrza
mi ziemię, postąpił nieco, zachwiał się, i przysiadł na zadnie nogi,a nakoniec rozciągnął się po chwili. Oko jego pełne ognia przed kil
ku minutami, zaszło ciemną pomroką i ko~
łem stanęło, a chociaż zbliżano rękę jak gdy
by dla uderzenia, nie ruszył jednak powie*
ką. Nakoniec we 25 minut po zranieniu wydał ostatnie tchnienie.,, Mięso jego mia
ło być bardzo kruche i soczyste w jedzeniu.- Mało jest w nauce przyrodzonej postrze- żeń, któreby więcćj zajmowały ciekawości jak te które ściągają się do różnych sposo*
bów jakiemi trucizna działa na ekonomją życia zwierzęcego. TVuroli, albo w urara zdaje się wchodzić w cyrkulacją krw i przez żyły, nie zaś jak w początku mniemano przez części wciągające. Mniemanie to liczne ztwierdziły doświadczenia, mianowicie zaś
Pana B r o d i e w Londynie, który je z tru
cizną wurcili na psie odbywał.— Wszelkie
‘doświadczenia P. W a t e r t o n za pomocą których przekonywał się o skutkach w u ra - liy dążą jedynie do wykrycia jćj natury, i nie można się bynajmnićj dziwić, iż przema- gając w sobie życzliwość jaką czuł do oży
wionych tworów przyrodzenia, pomnożył swe doświadczenia, aby się tein więcej stać u- żytecznym ludzkości, i zgłębić niektóre z tych tajemnic natury, do których odkry
cia zdolni tylko być mogą równie jak on bie
gli praktycy i równie śmiało działający uczeni.
i P O D R Ó Ż / ; »
H enryka Barona M i n u t t o l i do Świą
ty n i Jowisza Ammońskiego iv puszczy L i- hijskiej i dowyŁszego E giptu w latach
1820 £1821 (♦)
Cel podróży— Zeglrrga z Trjestir do AleiancFrji— Posłuchanie u P aszy— K rótka wiadomość o Paszy i o jeg o dworze.
Autor ukończywszy powierzone sobie wychowanie Króle wica Pruskiego Karola*
postanowił zwiedzić Grecją, W łochy, i Sy
cylią, później zamierzył widzieć Egipt to sławne niegdyś dziedzictwo Faraonów i Ptolomeuszów, ową krainę tajemniczą, kto*
ra będąc pierwszą kolebką oświaty, pier
wszą szkołą ludów, dziś jeszcze po wielu lat tysiącach, jest przedmiotem badań i po
dziw ienia naszego.
Do przedsięwzięcia tćj podróży, skłoniła autora szczególniej uwaga* że panowanie w tym kraju M e h e m e d a - A l i Paszy, ró
wnie światłego jak potężnego władzcy, b y
C) Z tej podróży napisanej podług dzienników au
tora przez Dr. E. H . T o e l k e n , w Berlinie 1824 rr dane już były niektóre wyjątki w Roz
maitościach W arszawskich na rok 1825*
ło najstosowniejszą porą, już dla tego, ze sam sprzyjał Europejczykom, juz to, ze pod po
wagą jego opieki, można było z wszełkien*
bespieczeństwem odbywać niepewną ina
czej wędrówkę, od ujścia Nilu aż do Yadi- Haffa i od granic Trypolitańskich aż do Sy- rji. Lecz jeżeli z jednej strony, pochlebia
ło autorowi zadość uczynienie własnej cie
kawości, z drugiej strony spodziewał się on zostać użytecznym dla nauk i umiejętności,
zwłaszcza, że rząd pruski ofiarował mu wszel
ką pomoc z swej strony, i przyrzekł dodać ża towarzyszów podróży, ludzi uczonych i artystów, w liczbie których byli PP. H e n - p r y c h i E h r e m b e r g biegli i gorliwi ba*
dacze natury, oraz P. S o l t n e r , którego o- statni, przybrał sobie do pomocy*
Plan zamierzonej podróży b y ł ten, aby zwiedzieć na samprzód cały Egipt aż doDon- gola, a wciągu tym gdyby okoliczności do*
zwoliły, Cirenaikę, Oazy, morze czerwone, Sinai i H ereb; następnie dostać się przez Yadi-Musa do Palestyny, Libanu, Balbek, Palmiry i do małej Azji, rozpoznać góry wsławione wyprawam i młodszego Cyrusa i Alexandra; nakoniec znakomitsze okoli
ce małej Azji jako to: Efez i Troję, a dopie^
F.o przez Carogród, Grecją, Sycylją, Wło*
chy, Szwajcarją i południowe Niemcy, wró*
cić do ojczyzny. (*)
Po uczynionych przygotowaniach i za
mówieniu potrzebnych instrumentów, któ
re w Paryżu robić kazano, opuścił autor Berlin na dniu 23 Maja 1820 roku, udając się do Włoch. W Alexandrji wszyscy się zjechać mieli; tymczasem profesor L i m a n miał się złączyć z autorem w Neapolu, a w Rzymie przybrał on człowieka w językach
wschodnich biegłego, którego wysłał z Trje- stu do Alexandrji.
Baron Minutoli,' wsiadł w Trjeśęie dnia 17 Sierpnia na okręt, na którym
dom handlowy P i p e r z Solingi, przesyłał dla Paszy egipskiego, broń i powozowe ko?
nie. Sądzono, ze dłużej nad duj 10 lub 14 żegluga nie potrwa, tymczasem dnia 7 W rze
śnia stanęli w Alexandrji. Przez cały ciąg żeglugi, b y ł autor mocno chorobą morską dręczony, która go do czynienia spostrzeżeń niesposobnym czyniła; żona zaś jego, która postanowiła być nieodstępną towarzyszką ca- łejpodróży mężazostawał a w jak najlepszem
zdrowiu.
Okręt na którym płynęli, wytrzymał trzy mocne burze, które ich na morzu joń-
(*) T en plan ja k dalszy ciąg okaże, nie przyszedł do skutku.
skiem spotkały; lec& przy krze jszemi daleko nad same bursę, były dla podróżnych ci- sfce morskie i połączone z niemi w pływ y morskfe, zwane u żeglarzy Bonaze i Marat- ty. ('Bonnaeją, Marette.) Te ostanie utrzy
mują okręt w bezprzestannym kołysaniu przez co wzmaga się choroba jnorska.
£
Kfo nie odbywał długićj pom orzu że
glugi i nie zna tęsknoty z jaką się w ten- cząs wygląda celu podróży, ten słabe tylko poweźmie wyobrażenie, o silnych i wznio
słych uczuciach, których doznaje wędro
wnik, gdy stawiąc nogę ną ziemi, widzi na
reszcie koniec niebezpieczeństw i niepewno
ści, które nim miotały. Takie to uczucia (mówi autor) przejęły nas na widok brze
gów starożytnego Egiptu, i na widok zamo
żnego niegdyś grodu Alexandra i Plotomeu- szów, gdzie handel i bogactwa dawnego świa
ta zgromadzone były.
Brzegi tej części Afryki niepocieszają- ęy wcale przedstawiałyby obraz, gdyby pełna imaginacją nie upatrywała w nich da
wnej wielkości kraju, który b y ł pierwsza kolebką nauk i sztuk pięknych. Niskie brzegi Egiptu zdają się być długą białą prę
gą, ogołoconej zje wszystkiego ziemi, ciągnącą się w odległym przestworze i niknącą wśród
tumanu mgły, która ją otacza. Nie widać tam
— 233 —
góry nijakiej, ani drzewa ani zieloności żadnej, któraby stęsknione oko zająć i uradować mogła. Tylko kolumnaPompejusza, wznosi się sama jedna w tym piaszczystym stepie, a swym szczytem sięgając prawie ku obłokom, służy
żeglarzom za punkt kierunku, jakiego w tein miejscu trzymać się powinni. — Za zbliżeniem dopiero daje się spostrzegać pałac i harem Wicekróla, a za temi pałac Jbrahima Paszy (*) najstarszego Syna jego, zbudowany na piaszczystym przesmyku, cią
gnącym się pomiędzy nowym i starym portem.
Miasto Alexandrja podobne jest z dale
ka, więcej do pogorzeliska jakiego jak do miejsca przez ludzi zamieszkałego; widać
W niem tylko gruzy i zwaliska, lub na pół rozsypane mury, a domy ogołocone z da
chów,przedstawiają nieprzyz wyczajonemu do takiej budowy oku, widok opuszczonych
pustek. Zniknęły już z jego sąsiedztwa sła
wne drzewa palmowe, o których dawni i nor wsi podróżni tyle nam pisali.— Zniszczyli je Francuzi wczasie pobytu swego w Egi
pcie, wyciąwszy, dla lepszej obrony mia
sta, wszystkie drzewa, które je otaczały.
Gdzieniegdzie tylko można jeszcze widzieć gdy się w pływ a do portu, odosobnione kę?
(*) Tego samego który obecnie wojuie xy Moręi przeciwko Grekom. ' v
pki dr*żew palmowych, i gdzieniegdzie o- grody w których ‘palmy rosną.
Po takim to wcale niepocieszającym wido
ku uprzejme przyjęcie podróżnych w Alexan- drji, było nader pożądane. Trzeba p rzy znać, iż gościnność którą .się szczycą lu
d y wschodnie, stała się także udziałem za
mieszkałych w Alexandrji Europejczyków, którzy łączą do tego dar wykonywania jej w sposobie nader uprzedzającym i pełnym szlachetności. Jest to cnota nie do ocenienia, zwłaszcza w miejscu, gdzie zbywa podró
żnemu na wszystkiem, a nawet na pierwszych i najgłówniejszych potrzebach.
Zaledwie zawinął statek do portu sta
rego, przybył zaraz na przeciw niego, już oczekujący tam na podróżnych Pan D r o - v e t ti,da wnie'j podpułkownik w wojsku fran- cuzkim, a obecnie Konsul Jeneralny w E- gipcie, zapraszając Barona M i n u t o l i, aże
b y przyjął pomieszkanie w domu przyja
ciela a razem i wspónika jego w handlu, Pa
na T o u r n e a u, gdzie wszystko do jego w y
gody już było przygotowane. Baron Mir n u t o 1 i, polecony był Panu D r o y e t t i przez listy z Liworno. /
Zaraz po przybyciu na miejsce, doniosł Ba
ron M i n u t o li o swojem do Atexandrji przy
byciu, Ministrowi Dragomanowi W icekról la,Panu B o g h o s -J u s s u f, przesyłając muz£l?
razem listy rekomendacyjne, j prośbę o wy>
yznac^enie czasu, w którymby na posłucha
nie do Pasa&y udać mu się w y paciało. W niedługim czasie, odebrał odpo\yied£, i ż dp woli jego zostawiony jest w ybór dnia i go?
dżiny w tćj mierze, ażeby \yędług potrze*
by. z niewcząsów pocjróży mógł sobie wy*
począć. Ną skutek tego, odłożono wizytę aż do dnia trzeciego. Posłuchanie było dla niego nadspodziewanie przyjemne, w ni*
czem albo wiem nieznalazł M e h e m e d a A l ii \ ■ i 7 • J i i « | 1 1 ę i. •
takim jak nam z\yykle tureckich wystawił*
ja Paszów. Gdy przybyli do pałacu Wi?
cekróla już tam zastali liczną słpżbę dwo
rzan; zajmowali oni swe miejsca pr^ed pa
łacem i w przysionkach*. Dragoman B o g - h o s przyjął Barona ną wstępie i zaprowa
dził po schodach dp sali posłuchąlnej, gdzie Paszą już czekał na niego otoczony gronem znakomitych urzędników. W chodzącego
powitał powstawszy zmićjsca i prosił ąby u sia d ł, koło niego.
yV ułożeniu Paszy odznacza się uprzej
ma naturalność wolną od wszelkiej prze
sady i połączoną z otwartością, która po
wadze jego w niczem nie ujmuje. "Widząc go, sądzić należy, żejest raczćj zrodzonym Xiążęciem, jak człowiekiem, co powstał z ni
czego i sam był sprawcą wywTyższenia i lo
su swojego.r-r M e h em ę d*Ą l i jest rodem
— 236• 9 • —
z Cayalla w dawnej Macedonji, dziś (1821) liczy lat 54. Jest pięknie zbudowany, wzro
stu średniego, oczy ma czarne i żywe. Cierpi niekiedy ból piersi,który nie jest przecież skut
kiem zadanej m u trucizny, jak niektórzy u?
trzymują, ale pochodzi z nadzwyczajnego wysilenia, w walce przeciwko 40,000 A ra
bów których pokonał, na czele nie więcej nad 900 ludzi. Mówi on po ąrabsku i po tu?
recku; języków zachodnich nie zna wcale.
W^ychowanie A l e g o było w wieku młodym bardzo zaniedbanej dopiero gdy został Paszą, uczył się czytać i pisać. Powo
dzenie jego bierze właściwie początek swój od roku 1800, gdy p rzy wojsku wiel.- kiego W ezyra IJim-Baszą mianowany zo
stał. Przy zdobyciu El-Arisch, posunięto go na stopień Buluk-Baszy, a pod M e h ę - medem-Paszą-Khofru, którego porta rządz?
cą Egiptu mianowałą, został Ser-Tszisme.
Roku 1804, oblegał w warowni K airu ną?
stepcę Paszy-Khofru, a w rok zaraz potćm postąpił na jego mićjsce, gdy wsparty usil- nością wiernych m u Albańczyków, znaglił Mameluków do ustąpienia z tej twierdzy.
Roku 1811 ustalił się w władzy swojej jako wielko-rządzca i W icekról Egiptu po wytę
pieniu do szczętu Mameluków, którzy sądząc się być praw ym i panami tego kraju niepokój i zaburzenia w nim utrzymywali. Zarzucano
1&
mu względem nich wiarołomstwo, ludzie j e » clnak dokładnie rzeczy świadomi, zapewniają,
że M e h e m e d - A l i o okrucieństwa którym ulegli, oskarżany być nie może.
Nie szczędzi on niczego dla podniesienia i ustalenia wewnętrznćj pomyślności Egiptu*
oraz dla zapewnienia sobie poważania i bez*
pieczeństwa zewnętrznego. Wiadomo jak wiele trudności miał w tćj mierze do zwal*
czenia, i z jakiem poświęceniem się wszy
stkie pokonać umiał*
Urządził wojsko płatne do 50,000 głów 'wynoszące, licząc w to kilka tysięcy dobrze
wyuczonych artylerzystów i blisko 26,000 doskonałćj jazdy. Straż przyboczna zupeł
ne jego zaufanie posiadająca, składa się z 600 młodych Mameluków, którym wiele zawsze względów okazuje, i staranne daje wychowanie.
Z jego dzieł wojennych te są najważniej
sze, a dla Egiptu najkorzystniejsze, przez które czy to przewagą broni, czyli polityką umiał posk romić i podbić liczne pokolenia roz
bójniczych Arabów, prawdziwej plagi kraju tego. Dziś wszyscy są odpowiedzialni za naj
mniejsze uchybienie, do czego przez danie za
kładników zobowiazani zostali. Już wielu z nich porzuciło tułackie życie, pobudowało do
my i trudni się rolnictwrem. Zjednałsobie ich podległość tym sposobem, że obsypując da-
|
— 239
rami i oznakami godności Szeików, i uży
wając ich do w ypraw wojennych* niezna
cznie przywłaszczył sobie nad niemi zwierz*
chnictwo, któremu dziś są ulegli*., On także zbrojną ręką po skromił fanatycznych W e r habitów, tak dalece, iż podobno za życia jego nie podniosą się wiecej* Zdobycze je
go w krainach wyższego Nilu, które w woj
nie przeciwko Mamelukom poczynił, otwo
rzą podobno najpewniejszą drogę którę
dy oświata do tej części ziemi dostać się może. , 0» v : f >ni i a u t'ir. \
Następujące przykłady posłuia najle
piej do ocenienia jego przebiegłe] polity
ki,której w postępowaniu swojem się trzyma.
Ulemowie którzy używali zawisze w y sokiego znaczenia w kraju, jako najwyższe kollegjum sędziów i tłumaczów prawa, skła
dali, że tak powiedzieć można, oddzielny stan w stanie, w niczem od Paszy niezawi
sły, tym więcćj że ich dochody i wyposa
żenia istniały od niepamiętnych czasów w gruntach ornych. Uczuł tę niedogodność M e h m e d - A l i i postanowił wyzuć ich z po
dobnej niepodległości. Tym końcem za
żądał od nich spisu dochodów, jakie posia
dali. Ulemowie w mniemaniu, że A li na
łoży na nich podatek od dochodów, poda
li je ile być mogło najniżej. W tenczas o- świadczył Pasza, iż chcąc im ulżyć, przea
16*