• Nie Znaleziono Wyników

Eklektyk, eklezjasta

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Eklektyk, eklezjasta"

Copied!
13
0
0

Pełen tekst

(1)

Przemysław Rojek

Eklektyk, eklezjasta

Teksty Drugie : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 1/2 (133-134),

113-124

(2)

Roztrząsania

i rozbiory

Eklektyk, eklezjasta

Zacząć w ypadnie od apologii. A m oże raczej od apoteozy. N ajpew niej - od jednego i drugiego na raz.

R ecenzenckie m ierzenie się z dziełam i H enryka M arkiew icza jest (było i, m ie j­ m y n adzieję, będzie) przedsięw zięciem - co najm n iej - zuchw ałym . Z w ielu zresz­ tą powodów, spośród których n iech będzie w olno w ym ienić tu dwa główne. Pierw ­ szy - że H enryka M arkiew icza p isan ie o lite ra tu rz e cechuje się w yjątkową konse­ kw encją m etodologiczną i tru d n o jest w zasadzie o najnow szej jego książce Jeszcze

dopowiedzenia. Rozprawy i szkice z wiedzy o literaturze1 oraz o zastosow anej ta m stra­

tegii naukow ego oglądu fenom enu lite ra tu ry i m e ta lite ra tu ry pow iedzieć coś, cze­ go by już nie pow iedziano czy to o Głównych problemach wiedzy o literaturze, czy też o Wymiarach dzieła literackiego (aby odwołać się do kanonicznych, bodaj n a jb a r­ dziej zbrązow iałych w po d ręczn ik i, a jednocześnie najm ocniej chyba ustaw iają­ cych głos M arkiew icza jako literatu ro zn aw cy dzieł). Powód d ru g i jest jednocześ­ n ie w łaściw ym p rz e d m io te m ap o lo g ii (tu d zież apoteozy), o jakiej m owa była w pierw szym zdaniu. W ydaje się bow iem , że Jeszcze dopowiedzenia to przy k ład dys­ k u rsu tak kom petentnego, obiektyw istycznego, prezentującego tak m ocne m yślenie o lite ra tu rz e nakierow ane na odkryw anie praw dy jako adequatio rei et intellectus (i celowo pojaw iają się tu pojęcia w m ia rę n ajsilniej nacechow ane pew nym okre­ ślonym ro zu m ien ie m naukow ości), że po pierw szej le k tu rze n iepodobne wydaje się w bicie - b y użyć m etafory - jakiegokolw iek k lina, k tóry rozszczepiłby p ie ń rozpoznań literaturoznaw czych H enryka M arkiew icza.

H. M arkiew icz Jeszcze dopowiedzenia. Rozprawy i szkice z wiedzy o literaturze,

(3)

11

4

M am y bow iem na nieco więcej niż czterystu stronach Jeszcze dopowiedzeń do czynienia z językiem n a u k i o literatu rz e, który n ajlep iej, najprecyzyjniej byłoby opisać jako klarow ny: a zatem - sięgając po etym ologię - nie tylko przejrzysty, niezm ącony, ale też jasny. I chodzi tu o jasność pojm ow aną - rzecz jasna (!) - jako w pierw szym rzędzie dyspozycja um ysłu, p rzede w szystkim tego oświeconego i po ­ zytywnego, przenoszącego rzeczy z nicestw iącego i nicującego m ro k u niew iedzy w św iatło pozn an ia. Czy też - co jest szczególnym , m etaforyzującym uogólnie­ n ie m owej opozycji - z tran sp o z y cją z bezśw ietlnej nicości poznaw czej ślepoty w rozsłonecznioną p ełn ię w szechobejm ującej w ładzy w szystkow idzącego (a tym sam ym w szystkowiedzącego) w zroku2. Taki w łaśnie zam ysł zdaje się towarzyszyć H enrykow i M arkiew iczow i piszącem u Jeszcze dopowiedzenia (a jest to, raz jeszcze z m ocą podkreślm y, d okładnie i n ie o d m ie n n ie t e n s a m H en ry k M arkiew icz, k tó ry p isa ł p o p rze d n ie, fu n d a to rsk ie dla rodzim ej reflek sji literatu ro zn aw czej dzieła): am bicja odsłonięcia p ełn i praw dy o literatu rze, tejże praw dy w y - j a ś n i e - n i a , jej o b - j a w i e n i a . P raw da ta, zdaje się mówić M arkiew icz, jest ukryta albo w dziele literackim , ale też w n urcie, p rądzie, k orpusie dzieł, zjaw isku bądź zespole zjaw isk życia literackiego jako w swej ejdetycznej istocie pew nych zgoła faktach, albo w tow arzyszących im , rów nie n iepow ątpiew alnie istniejących m e talite ra ck ic h k om entarzach. Rolą badacza jest skupić całość swych wysiłków eksplikacyjnych i egzegetycznych, zaprząc swą erudycyjną k o m petencję i użyć dostępnego asorty­ m e n tu narzęd zi retorycznych (nawet jeśli - jak u M arkiew icza - n aczelnym chwy­ tem retorycznym pozostaje ostentacyjne zan iech an ie jakiejkolw iek figuratyw iza- cji) do tego, by owe esencja, ousia, istota, eidos uobecniły się w całej n iezapośredni- czonej pełni. N adużyciem zapew ne byłoby sprow adzenie M arkiew icza m etodyki czytania do fenom enologicznej p ostaci red u k c ji ejdetycznej, ale nie sposób też podczas le k tu ry Jeszcze dopowiedzeń pozbyć się pew nego, by ta k rzec, ingardenow - skiego pow idoku.

Jest jednak jeszcze drugi (a raczej pierwszy: zleksykalizowany w powszedniej polszczyźnie jako znaczeniowo prym arny), w spom niany powyżej i tymczasowo za­ rzucony w ym iar klarow ności dyskursu H enryka M arkiew icza. C hodzi tu o przej­ rzystość, pojm ow aną tu jako niezm ącenie. C hociaż bow iem książka ta jawi się w pierw szym oglądzie jako am orficzna i hybrydyczna, to ostatecznym czytelniczym w rażeniem jest w łaśnie doznanie obcowania z całością nad er jednorodną, poddaną jakim ś alchem icznym bez m ała zabiegom , nadającym jej absolutną krystaliczność.

N o właśnie: o czym pisze H en ry k M arkiew icz? Szkice pom ieszczone w Jeszcze

dopowiedzeniach - bo wszak ze zbiorem szkiców m am y tu do czynienia - pośw ięco­

ne są kw estiom najrozm aitszym . Część pierw sza książki, skupiona na refleksjach obejm ujących zagad n ien ia najogólniej teo retycznoliterackie i m etodologiczne, to próba opow iedzenia - m iędzy in n y m i - o schedzie po m arksizm ie (zarówno tej

Por. M. Jay Kryzys tradycyjnej w ładzy wzroku. Od impresjonistów do Bergsona, przeł. J. P rzeźm iński, w: Odkrywanie modernizmu. Przekłady i komentarze, red. R. Nycz, U niversitas, K raków 1998.

(4)

anachronicznej, jak i zachow ującej m niej lu b b ardziej w yrazistą żywotność), o k a­ nonie, o relacjach m iędzy h istoriografią i antropologią a lite ra tu rą , w reszcie o te r­ m inologii, a n aw e t... o historycznie uw arunkow anych ten d en c jac h w ty tułow aniu książek literaturoznaw czych. Opow ieści te, dodajm y, sn u te są w ta k ch a rak te ry ­ stycznej dla pisarstw a H enryka M arkiew icza poetyce rekonesansu detonującego swój sp iętrzan y p otencjał erudycyjny przede w szystkim w zabiegach o c h a rak te­ rze typologizującym . Część druga m a nas - o czym zaw iadam ia jej ty tu ł (Z historii

polskiej literatury i publicystyki) - zaznajom ić z pew nym i niż w pierw szej części za­

krojonym i obszaram i problem atycznym i. W istocie jednak ta połowa Jeszcze nie­

dopowiedzeń to dość sw obodnie skom ponow ana, nie roszcząca sobie p rete n sji do

uogólnienia i w yczerpania, in te rp re tac y jn a narrac ja o czytelniczych spotkaniach H enryka M arkiew icza z lu m in arza m i polskiej m yśli literaturoznaw czej: h isto ry ­ k am i, te o re ty k am i i k ry ty k am i lite ra tu ry (S tanisław em T arnow skim , K arolem Irzykow skim , A leksandrem B rücknerem , Ja n em N ep o m u cen em M illerem ), ale też z p isarzam i - ze S tefanem Ż erom skim , C zesław em M iłoszem , T adeuszem Róże­ wiczem . Ta druga część Jeszcze niedopowiedzeń znakom icie dopełnia pierw szą: o ile ta m m ieliśm y do czynienia z au to p rezen tacją autora jako n iestrudzonego w szli­ fow aniu swej i tak już pom nikow ej k o m p eten cji erudyty, encyklopedysty i kwe- re n d a rz a , o tyle tu w id zim y H en ry k a M arkiew icza jako sk rzętn eg o an a lity k a, schodzącego w swych dociekaniach - czego n ajbardziej popisow ą odsłoną jest szkic

O pisarstwie Aleksandra Brücknera - do poziom u najm n iejszy ch znaczących d ro b in

stylu i gram atyki. Tam - syntetyk, tu - analityk.

Ale - jako się rzekło - naw et całość zakrojona ta k rozłożyście, a przy tym skom ­ ponow ana, chciałoby się pow iedzieć, sw obodnie (by nie rzec: niesfornie) rysuje się jako niezw ykle przejrzysta, do sam ego dna niezam ącona, w sposób n ad e r specy­ ficzny k rystaliczna w k om pletności swych rozpoznań. I naty ch m iast też ciśnie się do głowy naznaczona niejaką, byn ajm n iej nie niew in n ą nostalg ią eksklam acja: n ik t już ta k nie pisze o lite ra tu rz e jak M arkiew icz! Ale - tak, czyli jak właściwie?

I w tym p y ta n iu ogn isk u ją się w szystkie m niej lu b bard ziej uśw iadom ione w ątpliw ości, o których mowa była już w tym szkicu kilkakroć. Jak pow iedzieć co­ kolw iek nowego o dziele, które jest - o czym w szak naw et jego ty tu ł nie zapom ina uprzedzić - d o p o w i e d z e n i e m do osobnej literaturoznaw czej półki, na której każda pozycja rządzi się tą sam ą m etodą, o patrzoną bezprecedensow o niepodra- b ia ln ą sygnaturą? Jak wbić k lin recenzenckiego ro zpoznania w p ie ń ta k mocny? Jak zm ierzyć się z w cielonym w literatu ro zn aw czą prak ty k ę dogm atem obiekty­ w izm u ta k w swej w y - j a ś n i a j ą c e j persw azji dom yślanego, że każde jego in ­ te rp retac y jn e rozm iękczenie będzie m usiało w yglądać na m ałostkow y i słabow ity subiektyw izm ? Jak opisać całość ta k klarow ną, że w szelkie opisanie będzie m u sia ­ ło z konieczności być zam ąceniem ?

Bo też - o czym mowa była w akapicie p o p rze d n im - pisząc o H en ry k u M a r­ kiew iczu, trzeba zdać sobie spraw ę, że pisze się o pewnej m etodzie (obiektywi- stycznej, klarow nej, m ocnej), która b ynajm niej nie ułatw ia recenzentow i zadania. N ajłatw iej w szak oprzeć recenzję na jakim ś chwycie in stytucjonalizującego roz­

11

5

(5)

91

1

brojenia określonego idiom u - tu jednak idiom okazuje się tak dalece niepochwytny, że ów podstaw owy gest recenzenckiej kontrasygnaty zawisać będzie w p ró żn i (choć­ by naw et była to jakaś m ityczna p różnia p rze p ełn io n a znaczeniow ym i p o te n cja­ m i). U porczyw y prezentyzm p rak ty k i literaturoznaw czej H enryka M arkiew icza - a prezentyzm rozum ieć tu należy bez w iększości jego akcydentalnych uw ikłań se­ m antycznych: jako po p ro stu w iarę w m ożliwość pełnego i retorycznie niezapo- średniczonego p rzedstaw ienia, s p r e z e n t o w a n i a - staw ia recenzenta wobec w yboru na pozór beznadziejnego: albo się zgadzam y (a wówczas recenzow anie po części przy n ajm n iej trac i sens, narażone na niebezpieczeństw o ułatw ionego p o ­ w tarzania tego sam ego in n y m i słow am i), albo polem izujem y. Ale z czym owa p o ­ lem ika? Ze zdrow ym rozsądkiem ? Z niepodw ażalnością h istorycznoliterackiej fak­ to g ra fii? Z d ec y zją ty p o lo g iz u ją c ą w y n ik a ją c ą z e m p iry c z n ie u g ru n to w a n e j pow ściągliw ości badaw czej? Z czymś, co m ożna by nazwać - parafrazu jąc arcypo- em at - teo retycznoliteracką w ariacją na tem at strateg ii „widzę i o p isu ję”?

P rzede w szystkim jednak - z kim ś, kto św iadom ie trw a w optyce lite ra tu ro ­ znaw czego eklektyzm u. Jeśli bow iem w tej praw dziw ie oszałam iającej (a przecież ta k typowej dla strateg ii lekturow ych autora Teorii powieści za granicą) p lą ta n in ie faktów, glosow ań term inologicznych, typologicznych siatek, erudycyjnych ekskur- sów m ożna zlokalizow ać jakieś m iejsce ujaw nienia się tego ta k drażniąco niepo- chw ytnego idio m u czytelniczego i badaw czego H enryka M arkiew icza, to zn ajd u je się ono na początku szkicu Pytania do kulturowych teoretyków literatury (w oczywi­ sty sposób naw iązującego do innego znanego te k stu autora, do Pytań do semioty­

ków (literatury) sprzed lat blisko trzydziestu). Tam czytam y takie oto słowa:

A kto pyta? I tu odpow iem po daw nem u: eklektyk. O kreślenie to w arty k u le Pytania do

semiotyków b rzm iało zapew ne dla niek tó ry ch czytelników jak a u to k o m p ro m itacja, dla

in n y ch - jak prow okacja. D ziś sytuacja jest z g ru n tu odm ienna: p lu ralizm m eto d o lo ­ giczny jest za g ran icą pow szechnie deklarow any. [...] N ie w styd więc być dziś eklekty- kiem . E klektyzm jed n ak up raw ian y na Z achodzie - jak p odkreśla J o n a th an C u lle r [...] - jest z reguły program ow ym kw estionow aniem poglądów zdrow orozsądkow ych. Mój ek lek ­ tyzm - w edług o p in ii M arcin a W olka [...] - jest eklektyzm em zdrow orozsądkow ym . P o ­ cieszam się tym , że skoro eklektyzm tego ro d zaju jest dziś niem odny, to w łaśnie jem u przyznać należy ta k cen io n ą dziś cechę p ara-d o k saln o ści... (s. 207-208).

U n ik te n w sposób istotny rozbraja przedsięw zięcia zm ierzające do przychw y­ cenia piszącego na dystynkcji, charakterystyczności, swoistości, na principium in-

divituationis, na jakiejkolw iek differentia specifica jego dyskursu. W szak eklektyka

niep o d o b n a zam knąć w jakiejś określonej jakości poznaw czej, by n astęp n ie ja­ kość tę poddać rozum iejącem u opanow aniu; zwłaszcza w sytuacji, gdy ów eklek­ tyk w sposób tak prowokacyjny, zarazem zaś ironiczny (więc tym groźniejszy: p rze­ cież ironia odw leka w szelką jednoznaczność w nieskończoność) deklaruje, że osta­ teczną in stan c ją jego eklektyzm u jest zdrow y rozsądek, a zatem rzeczywistość ty ­ leż oczywista, co w oczywistości swojej rad y k a ln ie niem ożliw a do doprecyzow a­ nia. Ale - z drugiej strony - być m oże w łaśnie w tej deklaracji M arkiew icza kryje się jakiś cień szansy na wejście z n im w prow adzący do p orozum ienia dialog. S tra­

(6)

tegia eklektyczna nie jest przecież b ynajm niej nieuw ikłana: nazw anie jakiejś p ro ­ pozycji badaw czej eklektyczną dość zachęcająco otw iera możliwość dotarcia do jej sedna przez śledzenie jej heterogeniczności. Eklektyczność au to d efin iu je się bow iem p rzede w szystkim przez swoje odniesienie do dyskursyw nych innobytów - a jeśli przyjąć, że gest eklektyka dochodzi do postaci skrajnej, to wówczas m oż­ na też z ostrożna założyć, że jego intertekstow a sytuacyjność doprow adza do n ie ­ jakiego rozw odnienia eklektycznego p o d m io tu , kryjącego się w form ule p rze k a­ zyw ania innych głosów, teorii, konceptów , idiolektów . Czy w łaśnie ta k im eklekty- kiem jest w swej ostatniej książce H en ry k M arkiew icz? D alszy ciąg niniejszego szkicu będzie przyczynkarską nieco i ostrożnie rekonesansow ą p róbą spraw dze­ nia takiej w łaśnie hipotezy.

II

O d razu jed n ak doprecyzujm y: dokonując prób in te rp re tu ją ceg o ustaw ienia idio m u pisarstw a H enryka M arkiew icza jako eklektycznego, n ie b ędziem y p ró b o ­ w ali staw iać tezy (kom pletnie niedorzecznej w o d n iesien iu do autora ta k m etodo­ logicznie suw erennego), że Jeszcze dopowiedzenia są realizacją jakichś określonych strateg ii badaw czo-lekturow ych tej czy innej szkoły literatu ro zn aw czej. Będzie raczej chodzić o zbudow anie system u luster, w którym z ró żn o rak ich stro n odbi­ jać się będzie owa idiom atyczność w tym , co chcielibyśm y tu uznać za jej cechę dystynktyw ną. A byłoby n ią - i jest to konstatacja na pierw szy rzu t oka całkow icie p arad o k saln a - w łaśnie zrzeczenie się idiom atyczności. M ówiąc obrazowo: H en ­ ryk M arkiew icz, nie kryjąc się ze swoim i na pozór bardzo kategorycznym i (cza­ sem być m oże naw et nazbyt krytycznym i) sądam i, id iosynkrazjam i, sym patiam i i an ty p atiam i w zględem tego czy owego teoretyka b ąd ź krytyka literackiego, ta ­ kiego czy innego n u rtu w refleksji i m e tarefleksji literaturoznaw czej, w istocie jest po d m io tem w prost niew iarygodnie tru d n y m do uchw ycenia, kryjącym się za in ­ nym i językam i, dokonującym - jakkolw iek pom patycznie by to nie zabrzm iało - szczególnego ro d zaju kenosis, ogołocenia z sam ego siebie jako m ów iącego w łasnym głosem , un iżen ia się do roli kogoś, kto jedynie przekazuje (co najwyżej w ydoby­ wając z zapoznania, p orządkując, doprecyzow ując, ustaw iając w nowe typologicz­ ne konteksty) pew ną wiedzę już przecież istn ie ją c ą 3.

N ie m ożna tu nie w spom nieć, że w refleksji m etaliterackiej owo słynne kenosis św. Pawia (F lp 2, 7), odarcie się C h ry stu sa z boskości na rzecz stan ia się człow iekiem , figura radykalnej pokory, obrosło inw ersyjnym i zgoła zn aczen iam i - od m om entu, gdy H aro ld Bloom użył tej nazw y do ok reślen ia jednego ze swych zabiegów rew izyjnych, przy pom ocy których efeb usiłu je przezw yciężyć wpływ prekursora. Czyli od kiedy n ap isał on w prost, że „właściwa kenosis poetycka jest d em oniczną p aro d ią kenosis św iętego Pawła, un iżen iem raczej prekursorów , niż sam ego poety, i w yzw aniem rzuconym śm ierci” (H. Bloom L ęk przed wpływem. Teoria poezji, przeł. A. B ielik-R obson, M. Szuster, U niversitas, K raków 2002, s. 132). D o Blooma

(7)

11

8

M ożna zatem zaryzykow ać z ostrożna tezę (i będ zie to pierw sze m etateo re- tyczne zw ierciadło p o d su n ię te Jeszcze dopowiedzeniom), iż M arkiew icz w ybiera dla siebie sta tu s tłum acza - w znaczeniu, jakie n ad a ł te m u przezw an iu Z ygm unt Bau­ m a n w swoim klasycznym już eseju4.

O czywiście, dokonując takiej kontek stu alizacji, trzeba ją od raz u obwarować dwom a zastrzeżeniam i. Po pierw sze - i nieco m niej istotne - w ażkie uw agi autora

Nowoczesności i Zagłady dotyczyły stanow ienia (bądź rad y k aln ie h erm eneutyczne-

go objaśniania) praw legitym izujących rzeczyw istość estetyki. Po w tóre, odrzucić w ypadnie w yraźną w p rzy p a d k u B aum ana - co nie znaczy, że nie p o d d an ą kry ­ tycznem u nam ysłow i - pochw ałę ponow oczesności jako czasu w yzwolenia spod opresji uj a rzm iającego (by sięgnąć po znak o m ity te rm in T adeusza K om endanta z jego tran slac ji Nadzorować i karać M ichela F oucaulta) zideologizow ania. M a r­ kiewicza in te resu je n ie estetyka, a swego ro d za ju m etaestetyka: nie tyle lite ra tu ra zatem , co jej krytyczno-teoretyzujące oglądy; krańcow o odległy jest też au to r tej k siążki od pokusy rzu can ia się w ponowoczesnąjouissance sym ulakrycznych i p rag ­ m atycznie jedynie w ażnych znaczeń. N iem niej jednak, jeśli uznać za obow iązują­ ce rozróżnienie B aum ana na optykę absolutystyczną i relatyw istyczną w m ów ie­ n iu o jakichkolw iek działan iach na g runcie k ultury, to H enryk M arkiew icz loko­ w ałby się w obszarze relatyw izm u, gdzie - jak m ów i sam B aum an - nie istnieje w ygodna, stabilna i nienegocjow alna pozycja au to ry tetu . Z tej perspektyw y n ie ru ­ chom ość au to ry tetu jako swego ro d zaju prim um mobile m ów ienia o k u ltu rz e, sta­ now iącego absolutne praw a k u ltu rę regulujące, ulega dynam izującem u zakw estio­ now aniu: teraz to polifonia dyskursów sztuki, estetyki i lite ra tu ry określa m iejsce, z którego dobiega li tylko ek splikujący głos egzegety.

O czywiście, lokow anie M arkiew icza w p rze strzen i relatyw izm u poznawczego ta k radykalnego, jak w yłania się on z eseju autora Etykiponowoczesnej, sytuow anie go bez reszty po stro n ie strateg ii tłu m acza byłoby k u rio zaln y m nadużyciem : jak już zostało to tu ta j pow iedziane, ponow oczesny w ielogłos tra n sla c ji k u ltu ry na k o m en tarz wcale często b rzm i w u ch u autora jak nazbyt nieum otyw ow any jazgot. N ie sposób też przeoczyć, że M arkiew icz daje do zrozum ienia - o czym także była już tu mowa - iż refleksja literaturoznaw cza zawsze stoi na w zględnie (a m oże i bezw zględnie) tw ardym g runcie in stan c ji zdrowego rozsądku, ostatecznie roz­ brajającego w szelką nierozstrzygalność. Ale w ydaje się, z drugiej strony, że przy odpow iednim w ym oderow aniu gest tłum acza byłby czym ś M arkiew iczow i b lisk im - znacznie bliższym niż stanow iące reguły zawłaszczenie prawodawcy. N iepochw yt- ny idiom pisarsk i, p raktyczna niechęć do oznaczania te k stu jakkolw iek w yrazist­ szą sygnaturą retorycznej fig u racji - w szystko to spraw ia, że dopow iedzenia M a r­ kiew icza stają się dopow iedzeniam i w sensie jak najściślejszym : porządkującym p rzekładem , tran sm isją w iedzy już w przedm iocie nam ysłu obecnej, p rezentacją praw dy pojm ow anej jako aletheia, odkryw aniem , gdzie odkrywca m a do w

ypełnie-Zob. Z. B aum an Prawodawcy i tłumacze, przeł. A. T analska, w: Postmodernizm.

(8)

nia w ażną, ale b ynajm niej nie fu n d ato rsk ą rolę (pozostańm y na g runcie m etafory­ ki okołoplatońskiej) akuszera.

Inaczej nieco rzecz ujm ując, m ożna by pow iedzieć, że H en ry k M arkiew icz jako tłum acz m anifestacyjnie obnosi się z czymś, co Janusz Sławiński nazw ał ongiś n ader sugestyw nie „chorobą cudzysłow u”5. Oczywiście - m u sim y pozbyć się wyraźnego to n u autoironicznego lekcew ażenia wobec schorzenia, na który to to n Sław iński sobie pozw ala: dla H enryka M arkiew icza ta swego ro d zaju „ c u d z y s ł o w n o ś ć ” dy skursu jest, jak w olno m niem ać, dogłębnie zam yśloną strateg ią oglądu lite ra tu ­ ry, kry ty k i i te o rii z takiego m iejsca, w którym to, co oglądane, będzie się uw yraź­ niać kosztem osobliwego za n ik a n ia tego, k tóry bada, nie zaś w yłącznie tyleż n ie­ w ygodną, co przem ijającą przypadłością badaw czego dziecięctw a. Sam Sław iński z kolei zw raca uwagę, że asekurow anie się cudzysłow em m oże m ieć dwie przyczy­ ny: po pierw sze, bywa w ynikiem n iechęci bąd ź naw et lęku p rze d form ułow aniem o p in ii i sądów w n ad m iarze kategorycznych, które m ogą czynić k o nfrontację z in ­ nym i po g ląd am i badaw czym i tym ostrzejszą, im b ardziej zdecydow anie, bez ja­ kiegokolw iek cudzysłow u w łaśnie, dane o pinia czy sąd były w yrażone - a nie za­ wsze ostrość k o n fro n tacji przek ład a się na jej produktyw ność, przy odpow iedniej kategoryczności ścierających się tez i antytez niem ożliw e m oże się okazać osią­ gnięcie jakiegokolw iek konsensusu. Tak więc badacz kryjący się za cudzysłow em - pow iada Sław iński - zu p e łn ie jak B aum anow ski tłum acz, jasno k o m u n ik u je, że m iejsce zajm ow ane przez jego głos w polilogu dyskursów badaw czych jest tylko specyficznym w ystępem gościnnym , że nie zajm uje on owego m iejsca w sposób feu d aln ie nienaruszalny. D alej, snuje swe rozw ażania au to r Tekstów i tekstów, p rzy­ w iązanie do cudzysłow u bywa w yrazem n iechęci do bycia zam k n ięty m w sobie sam ym , do m anifestow ania swej niezależności od innych pun k tó w w idzenia. Ten, k tóry nie cytuje, nie przyw ołuje, m oże się rysować jako ten, k tó ry nie słucha, który czuje się w ładny m ówić już - tylko i aż - we w łasnym im ien iu . Co oczywiście z jednej stro n y jest pośw iadczeniem p rzejścia w stan badaw czej p ełnoletniości, z drugiej jed n ak - bywa m ów ieniem bez m ała autystycznym .

T łum acz H enryk M arkiew icz, pow tórzm y raz jeszcze, ze stanu, k tó ry praw o­ dawca Janusz Sław iński chciałby postrzegać jako jednostkę chorobow ą, czyni za­ sadę, no rm ę postępow ania. I owszem - m ożna potraktow ać to także i w te n spo­ sób, że M arkiew icza ogląd lite ra tu ry staje się tym sposobem czymś na tyle pozba­ w ionym idiom atycznego kośćca, że uniem ożliw iającym podjęcie polem iki; że ty- pologizujące zaledw ie oddaw anie pola innym tek sto m i m etatek sto m spraw ia, iż niesłyszalny staje się jakikolw iek głos n ad rz ęd n ie scalający, z którym dałoby się naw iązać dialog. N iem niej jed n ak Jeszcze dopowiedzenia ta k w łaśnie rozum ieją n a ­ m ysł n a d literatu rą : jako skrzętność notow ania, przyw oływ ania, cytow ania, p a ra ­ frazow ania i p rzytaczania, która m a starczyć za akt p rzen iesien ia tego, co opisy­ w ane, w in n ą p rze strzeń k om unikacyjną, gdzie będzie to m ogło być zrozum iane w sposób choć trochę inny.

5 Zob. J. Sław iński B ez przydziału /V I I I /, „Teksty D ru g ie ” 2003 n r 2/3, s. 187-188.

61

(9)

12

0

Z innego p u n k tu w id zen ia, w in n y m m e tateo rety c zn y m zw ierciadle Jeszcze

dopowiedzenia m ogą się okazać opow ieścią, k tó rą zrozum ieć m ożna p rzy użyciu

n a rz ę d z i w ypracow anych przez H aro ld a B loom a6. W edle tego w iecznego enfant

terrible w spółczesnego literatu ro z n aw stw a - p rzy p o m n ijm y dla p o rz ą d k u kw e­

stie pow szechnie z n a n e - sa m o u k ształto w a n ie w p e łn i suw erennej p o d m io to w o ­ ści piszącej m oże się dokonać jedynie p rzez sym boliczne zabicie poprzedników , w akcie ry tu aln eg o po żarcia ojca. Efeb w drodze do u k o n sty tu o w a n ia siebie jako dojrzałej tożsam ości p rze ch o d zi przez k olejne etapy, zw ane przez au to ra Mapy

przekrzyw ień zab ieg am i rew izyjnym i, k tó re z a m ie n ia ją w szelkie d ziała n ie p isa r­

skie w p ró b ę u p o ra n ia się piszącego z in n y m lite ra tu ry nie przez niego sam ego tw orzonej, w ra d z en ie sobie z owym p rze k lęty m , ale też jedynym ru c h tw orzenia in ic ju ją cy m , „lęk iem p rz e d w pływ em ” . W rzeczyw istości lite r a tu r y przetrw ać m ogą w yłącznie „ siln i p o ec i” (który to lau r, przy p o m n ijm y , p rzy z n aje Bloom tw órcom by n ajm n iej niekoniecznie poezją się p arającym ), czyli ci, k tó rzy są w sta­ nie zaw łaszczyć w swój d y sk u rs jak najw ięcej tego, co n im n ie jest - i p rzez to wywalczyć sobie p rz e strz e ń dość obszerną, by te n jed en głos m ógł być n a jd o n o ś­ niej słyszany.

W ja k im je d n a k sensie m ożna H en ry k a M arkiew icza spróbow ać porów nać do „silnego p o e ty ” H aro ld a Bloom a? Z daje się, że p odstaw ą ew entualnej zbież­ ności byłab y strateg ia zach łan n eg o zgoła zaw łaszczania in n y c h głosów (w tym p rz y p a d k u n ie lite ra c k ic h , a badaw czych, k ry ty cz n o lite rack ich , teoretycznych), którego to zaw łaszczenia staw ką jest u stan o w ien ie w łasnego p o d m io tu p isz ąc e­ go. E k le k ty zm , do któ reg o M ark iew icz n ie je d n o k ro tn ie się w swojej k a rie rz e badaw czej przyznaw ał, jest w szak m a n ifesta cją fu n d o w an ia w łasnego sposobu aktyw ności p isarskiej niejako w sieci tego, co n ietożsam e, a co się dopiero w o sta t­ n im geście (w eryfikatorskim , in te rp re ta to rsk im , typologizującym , k la sy fik u ją ­ cym itp.) z sobą sam ym piszącym utożsam ia. D y sk u rs „silnego p o ety ” H enryka M arkiew icza w ybrzm iew a - tyleż nied o strzeg aln y , co w yraźnie słyszalny - n ie ja ­ ko na sk rzę tn ie uporząd k o w an y ch g ru za ch d o k o n ań „poetów sła b y ch ”, któ ry ch w pływ został przez au to ra Jeszcze dopowiedzeń przew alczony, p rzem ian o w an y na w łasny głos. O czywiście - M arkiew icz nie zaciera tro p io n y c h przez siebie śla­ dów, jest w szak (o czym m owa była w p o p rz e d n ic h ak a p ita ch ) za rażo n y szcze­ g ólną m u ta c ją „choroby cudzysłow u” Sław ińskiego, n ie m n ie j je d n a k gesty za­

Zob. H. Bloom L ęk przed wpływem; „ L ite ra tu ra na Św iecie” 2003 n r 9-10 (n u m er m onograficzny pośw ięcony H aroldow i Bloomowi); por. A. Lipszyc Międzyludzie.

Koncepcja podmiotowości w pismach Harolda Blooma, U niversitas, K raków 2005. To

a k u rat m etaliterack ie lustro p o d su n ię te najnow szej książce M arkiew icza wydawać się może szczególnie kontrow ersyjne - zwłaszcza że o taczają je w niniejszym szkicu k o nteksty w skazujące raczej na chow anie się d y sk u rsu Jeszcze dopowiedzeń za in n y m i głosam i niż na agresyw ne w yw alczanie sobie przezeń w łasnej przestrzeni. W ydaje się w szakże, że rów nież Blooma m etoda fundow ania pisarskiego języka w yłącznie w drodze k o n fro n tacji z tym , co in n e, jest czym ś - przy odpow iednim p rzy k ro jen iu - nie aż tak odległym od strateg ii H enryka M arkiew icza.

(10)

w łaszczenia, pozorow anego chow ania się za in n y m i k o n ce p cjam i lite ra tu ro z n a w ­ czym i są u niego aż n ad to w idoczne.

L ub też - pozw ólm y sobie na czw artą już, rów nie (n ie)u p raw n io n ą jak p o ­ przed n ie, kontek stu alizację tego, jaki sposób m yślenia lite ra tu ry w yłania się z k art

Jeszcze dopowiedzeń - reflek sja litera tu ro z n a w c z a M arkiew icza rysuje się jako

specyficzna odm iana m yśli słabej, po trosze tak , jak ro z u m ia ł ją G ia n n i Vatti- m o7. O czywiście, znow u (jak było to w p rz y p a d k u Z y g m u n ta B aum ana) o d rz u ­ cić m u sim y te n ostateczn ie afirm atyw ny stosunek, jak i w łoski filozof m a do r a ­ d y k aln ie spluralizow anej rzeczyw istości sp o łe cz n o -in telek tu a ln ej p o stm o d e rn i­ zm u, a co za tym idzie - do retorycznego jedynie c h a ra k te ru praw dy, do n ietz- scheańskiego z du ch a zastępow ania praw d y jej in te rp re ta c ją . H en ry k M a rk ie ­ w icz - o czym w ielo k ro tn ie już w szkicu tym była m owa - żywi p rze k o n an ie , że praw da lite ra tu ry i p raw da o lite ra tu rz e w n a jro z m aitsz y ch ich zapośrednicze- n ia ch , jest ostateczn ie dostępna: już to ośw ieconem u zdrow em u rozsądkow i, już to w n ie p o m ie rn ie skom plikow anej, ro zm ien io n e j na niezliczo n e p ro c e d u ry po ­ zytywnej w eryfikacji drodze d o cieran ia do eidos tego, co literack ie. N iem n iej jed ­ n a k wówczas, gdy au to r Końca nowoczesności pisze o p o zn a w an iu jako pow ściąg­ liw ym w swych fu n d a to rsk ic h i praw odaw czych roszczeniach p r z y j m o w a n i u d o w i a d o m o ś c i , gdy w skazuje, że ro zu m ie n ie jest z g ru n tu h erm en eu ty cz- nym , rezygnującym z w szelkiego p rze d u staw n e g o ab so lu ty z m u o tw ie ra n iem się na inność, gdy opisu je praw dziw ość jako swego ro d za ju pasożyta, n ie tyle wy-, co p r z e - t w a r z a j ą c e g o , dającego (się) poznać w yłącznie po p rzez p rz e n ie sie ­ nie w in n ą p rz e strz e ń k o m u n ik a cy jn ą - zdaje się to nie aż ta k odległe od zam y­ słu H enryka M arkiew icza. Czyż n ie jest bow iem ta k , iż te n ta k tr u d n y do uchw y­ cenia p o d m io t p iszący Jeszcze dopowiedzenia w chodzący w rolę tłu m acza, k tó ry nie stanow i praw dy, a jedynie pozw ala ją odkryć, podsuw ając niezliczo n e cytaty, parafrazy, przyw ołania - czyż nie jawi się on jako ktoś m a n ifesta cy jn ie w ręcz o słabiony w obec p rz e d m io tu swojej refleksji? O słabiony ta k dalece, że - o ste n ta ­ cyjnie je d n a k w yrzekając się pokusy, k tó rą d em ask ato rsk o podsuw a now oczes­ nej tożsam ości H a ro ld Bloom: pok u sy sym bolicznego p o żarcia w szelkich swych a n ten a tó w i a n tec ed e n cji - doprow adza do ostatecznego ro zp ro sze n ia w łasnego id io m u p isa rsk ieg o , do sytu acji, w któ rej b ard z o w yraźnie na p ozór obecnego w swym p iśm ie H enryka M arkiew icza niezw ykle tru d n o jest na H e n ry k u M a r­ kiew iczu przychw ycić. To praw d a, w ierzy on w niezbyw alne istn ie n ie sen su tego, co lite ra c k ie , k tó ra to w iara zdaje się n a d e r m ocno osadzać go w poznaw czym bycie - co nie zm ien ia fak tu , że w ocenie ostatecznej m ożliw ości łatw ego d o ta r­ cia do owego sensu daleko m u do postaw y try u m fa to rsk ie j, zn aczn ie bliżej zaś do w ielorako m otyw ow anego sceptycyzm u.

Zob. G. V attim o Dialektyka, różnica, myśl słaba, przeł. M. Surm a, A. Z aw adzki, „Teksty D ru g ie ” 2003 n r 5; por. B. Stelm aszczyk Gianni Vattimo, M. P opiel Włoskie

(11)

12

2

III

W szystkie wyżej w spom niane uw ikłania (jak rów nież m nogość tych p o m in ię­ tych), w szelkie m ożliw e (i m ożliw e nieco m niej) próby zn alezienia dla dyskursu H enryka M arkiew icza jakiegoś innego niż on sam teoretycznego ośw ietlenia przy­ p o m in a ją poszukiw anie zw ierciadła, w którym dyskurs ów m ógłby się odbić. A że odbijać się nie chce, aż pro si się więc o nazw anie go zgoła u p i o r n y m : wszak nie od dziś w iadom o, że w am pira rozpoznaje się m iędzy in n y m i po tym , iż pow ierzch­ n ia lu strz an a nie chce naznaczyć się jego re p re z e n ta c ją ... I zaiste, m ierzenie się recenzenta z tym - i jakim kolw iek in n y m - dziełem autora Pozytywizmu p rzy p o ­ m in a próbę przygw ożdżenia in te rp re tac y jn y m osinowym kołkiem jakiegoś bytu skrajnie niepochw ytnego. Zawsze bow iem , n iezależnie od tego, czy Jeszcze dopo­

wiedzenia egzorcyzm owane będ ą B aum anem , V attim o, Bloom em czy Sław ińskim ,

p ozostaną one czymś, co rozpływ a się w pow ietrzu. A przecież owo rozpływ ające się M arkiew icza czytanie lite ra tu ry osadza się na w idnokręgu sm ugam i rów nie w yraźnym i co na nieboskłonach m alow anych przez E dvarda M uncha. I to w łaśnie jest podstaw ow y p ara d o k s tego pisarstw a: z jednej stro n y iście m o n u m e n ta ln a kategoryczność rozpoznań, ostentacyjność poznaw czych dek laracji, dogm atycz- ność (choć rzadko form ułow ana w prost) odw oływania się do zdrow ego rozsądku, czyniącego tą czy inną k onstatację n ieusuw alnie słuszną - z drugiej, teoretyczna autoasekuracja, zasłona dym na tru d n y c h do ogarnięcia w swej ilości i rozległości kontekstów , szerm iercze p ara d y i g ardy niezgłębionej erudycji, uporczyw e zacie­ ran ie śladów pozostaw ionych przez w łasny dyskurs. A zatem - u p i o r n o ś ć w łaś­ nie: bytow anie na granicy m iędzy dwoma jak n ajrad y k aln iej n ieprzyw iedlnym i sposobam i istn ien ia. P om iędzy - co oczywiste i obszerniej nieco powyżej om ów io­ ne - eklektycznością, a - czym? O ptyką eklezjasty.

Eklezjasty, czyli - z jednej strony - kogoś, kto przem aw ia na zgrom adzeniu, kto w chodzi w rolę kaznodziei nauczającego swój lud, z drugiej, kogoś, kto woła „b iad a” . Oczywiście, dru g ie ro zu m ien ie bycia eklezjastą m a swoje n ad e r pow ażne ograniczenia: jest uto żsam ien iem sk rajn ie dobrodusznym , płynącym z fak tu , że jedynym trw alej obecnym w dyskursie k u ltu ry zachodniej eklezjastą jest b ib lijn y K ohelet obw ieszczający m arność w szystkiego. Czy ta k im w łaśnie - biad ający m - eklezjastą jest H enryk M arkiew icz? O strożniej rzecz ujm ując, należałoby pow ie­ dzieć: bywa. Szkice takie jak Jeszcze raz o poetyce, teorii literatury i interpretacji, O an­

tropologii literackiej - z umiarem, Pytania do kulturowych teoretyków literatury, Czego nie rozumiem w „Traktacie moralnym”?, Odpowiedź miłoszologom naznaczone są n ie ­

jaką niechęcią do om aw ianych w n ic h zjaw isk, do pew nych now ych prądów bądź ujęć we w spółczesnym literaturoznaw stw ie. Oczywiście, niechęć M arkiew icza ma tu w ym iar nade w szystko poznaw czy - k ulturow a bąd ź antropologicznie nacecho­ w ana teoria lite ra tu ry w ydają m u się k o n stru k ta m i in te le k tu aln y m i nie dość m oc­ no zam ocow anym i w pew nym apriorycznie przez autora Przygód dzieł literackich przyjm ow anym za obow iązujący p o rząd k u epistem ologicznym - niem niej jednak nie m ożna oprzeć się w rażeniu, że n iek ied y krytyczne uwagi choćby o stru k tu rze

(12)

p o em atu Czesława M iłosza w ykraczają poza granice zdrowego sceptycyzm u. Ale - raz jeszcze podkreślm y - ta k im b iadającym literaturoznaw czym eklezjastą H en ­ ryk M arkiew icza bywa; i zawsze jest to byw anie co najwyżej gościnne, z którego pow raca się do oswojonej p rze strzen i pozytywno-ośw ieconego optym izm u, w iary w m ożliw ości poznaw ania lite ra tu ry - i literatu rą .

Z nacznie częściej nesto r polskiego literaturoznaw stw a jest eklezjastą w tym sensie b ardziej ogólnym - czyli kim ś, kto m ając do pow iedzenia rzeczy o znacze­ n iu najw yższym , przem aw ia do swego lu d u . I zaiste, głosi on wówczas słowa, które „pełne są m ocy”8. Z n ie p rz eb ran y c h okruchów wiedzy, z bibliograficznych naw ar­ stw ień, z u p o ru we w łasnym d ążen iu do tego, co stanow i istotę lite ra tu ry i literac- kości, H enryk M arkiew icz w znosi jakąś n ie o g arn ialn ą - n ie o g arn ialn ą także dla­ tego, że w książce, będącej zbiorem tekstów dość rozm aitych, dostajem y praw o d ostępu jedynie do pew nych w ycinków w iększej, być m oże niem ożliw ej do uk o ń ­ czenia całości, co spraw ia, że m a się ochotę nazw ać Jeszcze dopowiedzenia sw oistym

work in progress - budow lę, jakiś kolejny w arian t B iblioteki Babel ze słynnego opo­

w iadania Jorge L uisa Borgesa, której ro zm iar m u si im ponow ać. I to n iezależnie od tego, czy podziela się sposób m yślenia H enryka M arkiew icza o lite ra tu rz e , teo­ rii i czytaniu, czy n ie - jest to b ow iem sposób w pełni, w całej swej eklezjastycznej eklektyczności, suwerenny. D latego też - w poczuciu uspraw iedliw ionego recen- zenckiego n iesp ełn ien ia (bo być m oże cały te n szkic był p ró b ą legitym izującego opow iedzenia pewnej niem ożności) - trzeba będzie zakończyć p arafrazą słów, które p ad a ją (s. 417) w tekście lau d acji, jaką H enryk M arkiew icz w ygłosił z okazji n a d a ­ nia Tadeuszow i Różewiczowi d o k to ratu h onoris causa U n iw ersytetu Jag iello ń sk ie­ go, a które kończą Jeszcze dopowiedzenia: słyszym y cię, Profesorze. I dziękujem y.

Przemysław ROJEK

Ten cy tat z E w angelii św. Ł ukasza (Ł k 4, 32), który posłużył jako ty tu ł jednej z książek N o rth o p e ’a F ry e’a, M ich ał Paweł M arkow ski odnosi do c h ara k te ru , znaczenia i odb io ru pisarstw a sam ego au to ra Anatom y o f critisism (zob. M.P. M arkow ski Northop Frye: literatura jako objawienie, w stęp do: N. Frye Wielki Kod.

Biblia i literatura, przeł. A. F u liń sk a, H o m in i, Bydgoszcz 1998, s. 11); poczynienie

tego sam ego zabiegu w o d n iesien iu do H enryka M arkiew icza nie będzie, jak wolno

w ierzyć, zb y tn im nadużyciem .

12

(13)

12

4

Abstract

Przemysław ROJEK

The Eclectic, the Ecclesiastes

Reviev: H e n ryk M arkiewicz Jeszcze dopowiedzenia. Rozprawy i szkice z wiedzy o literaturze, W y d a w n ic tw o Literackie, K ra kó w 2009

Cytaty

Powiązane dokumenty

Na przełomie grudnia i stycznia mieszkańcy Dziećkowic będą mogli się podłączyć do kanalizacji.. Cena za odprow adzenie ścieków do miejskiej kanalizacji ma być

rająca ocenę „wojny z Polską nie jako odosobnionego zadania Frontu Zachodniego, ale zadania centralnego całej Rosji robotniczo-chłopskiej”77. Tak więc musiało minąć

Również sekw encje tRNA archebakterii za sa ­ dniczo różnią się od sekw encji tRNA z innych organizm ów (np. trójka iJnpCm, zam iast trójki TtyC* w ramieniu

Gdy zwierzę dotknie strzępek grzyba, otrze się o nie, ze strzępek wydziela się szybko krzepnący śluz, do którego przykleja się zw

na rozrywa się w pierścienie, między któ- remi powstaje nowy cylinder płynny, zwolna krzepnący znowu na powierzchni. Zjawisko to powtarzać się może ad infi-

rane przez rostw ór na w ew nętrzne ścianki naczynia, nie zrów now aży się z ciśnieniem , w yw ieranem zzew nątrz przez cząsteczki wody, starające się pod

chow yw ał swą zdolność rozm nażania się, natom iast p rzy bespośredniem działaniu prom ieni zdolność ta znacznie się zm niej­.. szyła po czterech tygodniach,

Lecz w krótce istnienie siły życiowej coraz silniej staw ało się zachw ianem , a sztuczne w roku 1828 otrzym anie m ocznika przez W ohlera, pierw sza synteza