• Nie Znaleziono Wyników

Problemy : miesięcznik poświęcony zagadnieniom wiedzy i życia, 1946 nr 1

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Problemy : miesięcznik poświęcony zagadnieniom wiedzy i życia, 1946 nr 1"

Copied!
76
0
0

Pełen tekst

(1)

n i e b e z p i e c z n a

D Y S P R O P O RCJ A XX W.

M I Ę D Z Y W I E D Z Ą A Ż Y C I E M

POLSKA 1939 - POLSKA 1945

P R Z E Z P R Y Z M A T S T A T Y S T Y K I

PRO M IENIE K O S M I C Z N E

GOSPODARKA PLANOWA

| S T A T Y S T Y K A

p Ł * E Ć :

NAJNOWSZY STAN WIEDZY

Z B I O R Y P O L S K I E W N I E M C Z E C H I AUSTRII

d e t r o n n z a c j a

N A U K I N I E M I E C K I E J WRAŻENIA ZE SZWAJCARII

e w o l u c j a

S T R O J U L U D Z K I E G O

(2)
(3)

P R O B L E M Y

Miesięcznik poświęcony zagadnieniom wiedzy i życia

Rok II 194 6

W’

Nr 1 (2)

T R E Ś Ć

N IE B E Z P IE C Z N A DYSPRO PO RCJA X X W IE K U . M iędzy w iedzą a żydem . N auki przyrodnicze 1 wiedza techniczna rozw ja ją się szybCej mz nauki hum anistycz­

ne i życie społeczne. Pow stają dwie rzeczywistości zu­

pełnie niew spółm ierne i sob e wrogie.

P O LS K A 1939 — P O LS K A 1945 ( II) . . . . . . Przez pryzm at statystyki. Obrachunek s tra t i zysków w dziedzin ę ro ln ictw a i s tru k tu ry agrarne.].

P R O M IE N IE K O S M IC Z N E ...

Nieznane b liże j cząstki niosą z w sz^hśw iata enM gie m ilio n y razy większe od w yzw alanych przy rozfbijan.u atom ów.

G O SPO D A R K A P LA N O W A I S T A T Y S T Y K A

By planować, trzeba wiedzieć; by wiedzieć, trzeba zlicz^e.

Jednym z podstawowych środków, k tó ry m i posługuje się

ZTJZ

p rzy re a l zowari u gospodarki planow ej, jest sta- t y f ka. Na

t o S f i’ a k o jl

jącego stanu raeczyw stoód w danym momencie.

PŁEĆ : N A JN O W S ZY S TA N W IE D Z Y .

Z B IO R Y P O L S K IE W N IE M C Z E C H I A U S T R II- - N tancy. « « J g g Ł g » a a S S l „ I £

w alut«. Jak zm uslt Niem cy da

rekompensaty? • y .

D E T R O N IZ A C JA NAUI“ e^ c^ C^ a.u k i' św iatow ej

^ S j e Wżeap r « j e je j do prym atu nieuzasadnione.

W R A Ż E N IA ZE S Z W A JC A R II • r w n r ilC J A STRO JU L U D Z K IE G O

EW OLUCJA . ntarzem o m odzie z punk- Beportaż ilustracyjny z komentarzem

S i w idzenia socjologu.

K R O N IK I:

Społeczno-ekonomiczna

Urodzenia w Polsce w « a s ie wom y Jaki je s t koszt odbudowy Warszawy

Naukowa t j niektóre sekrety pro-

Konstrukcja, bomby a to m o w e j...

d u k c ji atom owej ...

Prawnicza

Prawo a małżeństwo

K u ltu raln a

Zycie kulturalne Warszawy

j i Bibilateka

Q

Q

Tadeusz U n kiew lc^k. <1

* X

Stefan Szulc . 9

Bolesława Twarow ska . 15

K azim ierz Rom aniuk . 24

A rtu r B e r. 30

W ładysław Tom kiew icz 39

Aleksander D onat. 44

Stefan B a le y ... 54 Y id im u s ... 59

Stefan Szulc . . . . 62 H enryk G reniew ski . . 64

T. U.

J. N .

Jerzy W aldorff .

65

67

68

(4)

)

N IE B E Z P IE C Z N A

M I Ę D Z Y W I E D Z Ą A ŻYCIEM

I

P

EWNE pory roku i pewne święta skłunaają do refleksji. Nowy Rok daje zazwyczaj okazję—nie licząc zabaw — dc porównań, do napomykań o „jeszcze jednym krzyżyku, spadłym- na plecy człow.eka” . Życia Europejczyka ugina się wszakże nie tylko pod ciężarem rosnących doświadczeń losu (co jest wspólną cecha wszystk.ch istot rozumnych), ale także i pod niezwykłą .intensywnością przeżyć, pod nieznaną dotychczas szybkością i zakresem wydarzeń.

Wiedza skurczyła ziemię naszą do rozm arów je j właściwych, a w ęc mało znaczących.

Rad o, telegraf, film , prasa, samolot uczyniły to, ż najzwyklejszy śmiertelnik w roku 1946 ma niepo­

równanie szerszą skalę w.adomcśc , przeżyć i wzruszeń, niż ongi Neron czy K arol W.telki. Weźcie np. do ręki normalną europejską gsaetę poranną, wszak wszystkie raporty polityczne i wojskowe, wszystkie donie­

sienia gospodarcze dostarczane przed wiekami samowładcy rzymskiemu nie mogły stanowić nawet części tego oot dostarcza nam nasza gazeta. On, w najlepszym raz e, żył życiem imperium. M y żyjemy życiem św-iiaitfc.

Kołow rót, w którym znajduje się człowiek wielkiego miasta, jest tak silny, iż tylko nieliczni potraf ą wyzwolić się pa krótką choćby chwilę spod jego jarzma, to znaczy z iniieustainnego natłoku codz.eninjych działań, m yśli i przeżyć, wyznaczonych rutyną zawodu czy obowiązków. Trudno w takich warunkach o re­

fleksję. Tym bardziej jest ona konieczna. Ale życie jest bogate, zbyt bogate ja k na jeden umysł ruidzki, więc, -dąc za naturą, która nawet mózg na zbudowała zgodnie z zasadami ekonomii i każe nam pracować sui generis skrótami — zwrócimy uwagę na skrót pewnego zjawiska życia współczesnego. Zjawiska, które można śmiało nazwać ¿n.ebezpieczną dysproporcją cywilizacji zachodniej X X wileku .

Od k it k Ikudziesaęcini, powiedzmy okrągło — od lat pięćdziesięciu, jesteśmy świadkami niezwykłego przy- śp eszania rozwoju w.edzy.

B y ły już co prawda okresy w historii ludzkości, charakteryzujące się bujmpścitą życia umysłowego, jak np. intrygujący okres na pięć w ieków przed Chrystusem koncentrujący się u wschodni ch brzegów morza Śródziemnego, lub (po upadku Konstantynopola) olśniewające Odrodzeń,iie.. A la żaden z nich nie mógł rów ­ nać się z ty m czego obecnie jesteśmy świadkami a:nn co do zasięgu geograficznego, ainii co do ilości i ja­

kości uczonych, wynalazków i teoryj. Przede vrszyst kim jednak — co do skutków. Tam b y ły teorie, zmie­

niające (zasadniczo) tylko poglądy. Tu są masayny! I 1b jesit jedna z mjcharakterystyczruejszych cech k u l­

tu ry zachodniej w wieku X X . Maszyna przemknęła do najgłębszych (samochód, tramwaj, polewaczka, atuto- na stoliku (radio, telefon, maszyna do p sarnia, liczenia), na ulicy zakamarków naszego bytu. Jest wszędze;

mat), w kinie, u dentysty, w fabryce, w laboratorium, u krawcowej; nosimy maszyny przy sobie (zapalnicz­

ki, rewolwery, wieczne pióra), opieramy nasz światopogląd ma relacjach maszyn (komora Wilsona, licznik Geigera), bawimy się przy pomocy maszyn (radio, film ) i zabijamy przy pomocy maszyn.

(5)

DYSPROPORCJA X X w.

N

OWOCZESNE dz ało przeciwlotnicze to prawdziwy cud techniki. Maszyna zmturnia do gruntu tryb waszego życ a, a nawet was samych. Maszyna to potęga! Przeżywamy Z łoty Wiek Nauk, a jak

niektórzy tw erdzą’ jesteśmy u jego progu. 7 I

Od razu jednak pobawmy tu słowo ograniczające, ktone uczynił stwierdzeń e to prawdziwszym, słowo

’przyrodniczych“ bowiem nie ulega w ą tpliw ych iz triu m fy prawdz we odncBzą jedynie nauki przy- r °dn.xczc. Wiedza' przyrodnicza i w.edza techniczna, wziąwszy się pod ręce, zmieniają oblicze ziem i i rze- czywistości w temp e zawrotnym.

, Wynalazek za wyniaiazk em biegną (nieprzerwaną falą po rejestrach urzędów patentowych. Dziesięć fat temu wychodziło U 000 czasopism naukowych! Lczony fizyk me jest juz w stanie przeczytać wszyst- klch książek faohowvćh z jego dz ©dżiny, musi uc ekac się do pomocy wydawnictw referujących i segregu­

jmy eh produkcie naukową uczony tern me or entuje się w ogolę w lawmfe nowości, w działach wykracza­

jących n0za ¿ Z ¿ ¡ n a specjalność. Cóż dopiero mowie o człoweku przeciętnym, nie mającym nic wspól­

nego z nauką. Tew nte docenia już od dawna przemian, kitoire wokoł mego zaszły i wie potrafi przewidzeń

?w róćm vg n r aerkoajJ a kilka migawkowych obrazków, resztę pozostawiając żywej wyobraźni czytelnika.

Zacznijmy na pozór mało efektownego, który nosi nazwę „P a 1 u d r i n a” (bo-zmi

0 Niemal jak — abrakadabra!) ,

Jest to jedno z najdonioślejszych odkryć ostatniej doby. .

R a d u d ri! ^ lekarstwo syntetyczne, zastępujące cbm nę :> to niezłe zastępujące, bo z dzles ęciokrot- hie (!) b u k ie m . Jak wiadomo, chinria walczy z malarią, klęską stref podzwrotnikowych,

C2 drzewo‘ c h irrw e jest) wybredne, nie chce rosnąć tam gdzie je ręce lekarzy próbowały aklimatyzo- - - wo cn , e J . k;X.q„ _tvlko na Jawi© i w pobliskich regionach. Holandia słusznie uważa

praktycznie 0-0140 Wać,

Jawi> rośna©

■ P M u d S , którą można produkować wszędzie, która jest dziesięciokrotnie silniejsza niż Dnina i która kosztuje w telokrotne tan,ej.

St4 ó '2* ^ le e Q ”"odkryciia chemiezsnego mamy dwa w ielkie skutki:

}} w C l ż l y c h latach g e j s z y sięJlość c i ^ p t ó a ludzkiego; malaria zostanie wreszcie pokonana.

^ Holandia osłabme: strać, monof» j częściej_ Zresztą - jeśli mowa o HolandJi - to osłabi ją tak:e koincydeincj' a w wycj anaU tnaemieckim i amerykańskim (to ostatnie także

^ ^ S f S e ^ g u ^ n a t ó r a l i j ) . bo jak W©my, S*Le holendersk e były, obok Stanów malajskich

(6)

i Cejlonu, głównym swi aft owym producentem gumy.

Ostatnie 'spojrzenie pewnego chemika na ćwiartkę papieru, zapełnioną dziwacznymi znaczkami i podobne spojrzenie innego che­

mika, potwierdzające prawidłowość nowo w y ­ nalezionej form ułki wydały za jednym zama­

chem trzy w yroki1: jeden na msdariię i dwa na llolatnd ę. Fantazji! czytelnika pozostawiamy dociekania strategiczne, gospodarcze i inne.

Przenieśmy się w inmą dziedzinę: do kró ­ lestwa samolotu. Czterdzieści trzy lata temu, w roku 1903, dwaj bracia, panowie W .lbur i O rville W right, na swej „latającej machinie” , składającej się głównie z patyków i drutu a zwanej wtedy szumnie „bpla nem ” , dokonali lotu, którego szybkość wyniosła 16 km na go­

dzinę. Dopytywano ich potem o sensacje psy­

chiczne i fizyczne.

W listopadzie ubiegłego roku dwaj lotnicy, H. J. Wilson à) E. Greenwood ustanowili rekord, szybkością około 995 km na godzinę.

Jest to nieco więcej niż 16 km ale już... na minutę.

Amerykański samolot seryjny oblec.ał kulę ziemską naokoło w 150 godzin (jakże musi się wstydzić stary, poczciwy Verne!).

Przez A tla n tyk latają stale maszyny, prze­

bywające odległość Anglio-Ameryka w k lka- naście godzin, to samo na trasie Ameryka-Ha- waje (17 godzin). A przec.eż są to wszystko typy przestarzałe. Przyszłość lotnictwa leży .w silnikach reakcyjnych, zwłaszcza rakieto­

wych. Niemieckie V2 osiągały szybkość 4.800 km rm godzinę. (Eg znaczy nie wiele mniej mż 16 km, ale już... na sekundę. Na co trzeba było czterdzieści trzy lata temu całej godziny, dz.ś potrzeba tylko jednej sekundy. Pomyśl­

my, że — gdy 'Ustali się normalna komunika­

cja lotnicza — będziemy mogli lecieć w so­

botę po południu (po biurze) do Nowego Y or­

ku, by po dobrze spędzonej niedzieli zdążyć do Warszawy do pracy t o poniedziałek rano.

Ziemia kurczy się szybko.

Inny przykład. Dwa miesiące temu prasa.

niaukowa doniosła z A m eryki o odkryciu no­

wej maszyny, umożliwiającej głuchym sły­

szenie przy pomocy wzroku. Maszyna ta za­

mienia dźwięki nia fale świetlne, układające się w pewien alfabet kształtów. W ten spo­

sób człow.ek głuchy widzi dźwięki.

Inna wiadomość (z Aingl i ) : są w toku pró­

by zaadoptowania wielkiego wynalazku wo­

jennego „Radar” do celów bardziej godnych człowieka*. Otóż: ślepy będzie widz.ał przy pomocy uszu! Każdą przeszkodę na swej dro­

dze rozpozna w sygnałach dźwiękowych, o- kreślających n.e ty lk o położenie przeszkody ale i jej rozmiary, wygląd, charakter etc.

Przykład następny: cyklotron- Maszyna ta jest modńa. Jej twórca Amerykanin Ernest Orlalndo Lawreince (zresztą z pochodzenia — Norweg) w ym yślił sposób, by przez kręcenie w kółko po coraz szerszych -torach i przez u- stawilczne „popchnięcia” — nadać oociskom elektrycznym niesłychane szybkości a więc i siłę. Pociski te otw orzyły nową erę w życiu iudzkości, erę atomowy. Na razie niestety — tylko bomby atomowej. Ton temat zostaw­

my na boku i przejdźmy do pewnej fanta­

stycznej możliwości.

Otóż jedynym prawdziwym producentem żywności ma naszej planecie są rośliny. Gdy­

by nile one, zwierzęta i ludzie zniknęliby szybko. Roślina z m tajemnicę syntezy powie­

trza i ziemi przy pomocy promieni słonecz­

nych. Pracę tę tajemniczą wykonują drob­

niutkie ciałka, zwanie chlorof.lamJ. Sekret, mimo w ielkich nastz-ych wysiłków, pozostał se­

kretem. Wydaje się jednak, że nile na długo.

Właśnie ze względu na cyklotron. Bombardu­

jąc np. jakikolw iek liść wzbudzimy radioakty­

wność wewnątrz drobinek chlorofilowych, u- możliwiającą nam śledzenie nieznanych dotąd procesów. Jeśliby śledztwo dało rezultat po­

zytywny, sprawdziłoby się proroctwo (jeszcze jednio) H. G. Wellsa: odkrylibyśm y sposób produkowania .syntetycznej żywności. Nie przetwarzania! A produkowania! Byłoby to prawdziwe „po-żywiemie bogów” . Fantazja?

Przypomnijmy sobie, że nie kto in n y ja k A l­

bert Einstein tw e ru zd , iż nie wierzy by lu ­ dzie naszej epoki zdołali odkryć tajemnice e- nergii jądra atomowego. Zresztą sam to przy­

pomniał pisząc: „Rzeczywiście, nie przewidzia­

łem tego, iż będzie ona wyzwolona w na­

szych czasach. Wierzyłem tylko, iż jest to teo­

retycznie możliwe” .

Einstein jeszcze żyje i rnawelt zdołał docze­

kać się, że energia ta zmiotła z powierzchni ziemi sporo istnień ludzkich.

(7)

Energia atomowa otwiera tyle możliwość , 'Tu<łno s'ę oprzeć chęci wyliczenia choćby niektórych, więc lep'ej uciekajmy od tego

<arriat'u, przemycając jedbek po drodze dwie n°we idee: propozycję prof. Juliana Huxleya toniany klim atu europejskiego na podzwrcitni- fowy, a, w każdym raze — na cieplejszy, PK/Gz topłienóe lodów arktyczmych, które ustą­

p i pod naporem bomb atomowych wytwarza­

jących temperaturę wielu miliardów stopni (patrz „Problemy” nr 1); oraz ideę prof. R.

Nimmo, badania wtnętrzności człowieka. Przy lozPadzie np. niektórych ciał promienicltwór- ezych (choćby Uranu 235) inne ciała, jak np.

Zwykła sól czy wapń nabierają radioaktyw­

ności; zjedzone i zasymilowane przez orga- ntetn, wysyłają z wnętrza kości czy nerek sy gnały, które licznik Geigera ¡notuje, a fizyk

* ^*°log komemitują.

Cywilizacja niasza pędzi naprzód z zawrotną szybkością. Czujemy się jak pasażerowie po- 0 błyskawicznego, którym przed nosem ,Tl!Sa;ią .jakieś przedmioty i którzy — aby 1111 illinąć zawrotu głowy, przestają patrzeć.

II

Niestety, pędzi naprzód tylko część naszej r2eoz,ywistośc?, pozostawiając resztę — co- raz dalej ^ pobą. Świat nasz wyciąga się jak 8Urna- Temu bowiem pędowi nauk przyrodni- Gzych j techniki nie towarzyszy analogiczny

>ie§ nauk humanistycznych, ani rozwoj życ a społecznego. To jakby wyścig samolotu z zół- Dysproporcja rośnie i przepaść między tymi dwiema sferami pogłębia się z fatalr- 's*yczi7q wytrwałością

° ° Prawda, nauki humanistyczne i orgauma- cja życta społecznego podlegają i ównież tanu 0gółntsmu ruchowi naprzód ale każdy,^ nawel z dala stojący od problemów wiedzy i życia, zdaje sobte sprawę ze stosunkowej powclno- ścŁ żółwiej powolności!, w porównaniu z P€~

dern rozwojowym wiedzy przyrodniczej i tech- niozinfej,

Gdy.jje cstatkiie dawne pożegnały się z auto

^ t a m i , żyjącymi o n # w ę e c to h Portyków j egipsk eh sfinksów, to życie - społeczne, kierowanie właśnie tradycyjnymi p gadami, względnie nauki humanistyczne, ua- łuMce temu życiu dać nowy oddech - stoją Jaszcze obu nogami w antycznej przeszłość-

Autorytety i tradycje, brak ścisłej metody myślenia, brak szacunku dla eksperymentu,

trzymają je mocno.

Życie społeczne op era się na poglądach i zwyczajach, sięgających czasów zamierzch­

łych. Symbolem stałości i antycztiości ich jest np. malutka obrączka ślubna na palcu. Przed w ekam i przodkowie nasi, dzielni pasterze ze stepów azjatyckich, polowali przy pomocy wielkich łuków; naciągnięcie cięciwy wyma­

gało mię tylko siły, ¡ale i ochrony palca. W kła­

dano więc metalową obrączkę, lecz prawo do tego m iał tylko mężczyzna dojrzały, a więc zdolny i do małżeństwa. Stąd odwieczna symbioza: obrączki i ślubu. Od dawna nie po­

lujemy i może rawetti nigdy ma oczy własne nie oglądaliśmy luku, ale zwyczaj pozostał.

Obrączki wosimy.

Życie nasze społeczne ma wiele takich an­

tycznych „obrączek” .

Każdy z nas pamięta tę niestety nrie ba­

jeczkę o Brazylii produkującej olbrzym ie iloś­

ci kaw y i top ącej ją potem w morzu, bo an­

tyczne reguły ekonomiczne nie pozwalały na dostarczanie je j do Europy.

Wielu z nas rozumie' że reguła . dobro pań­

stwa jest prawem najwyższym” (stosowania np. przez Niemców w ostatniej wojnie) tnlę może być najwyższą normą moralną ludzkości.

Potrzebne nam są już wyższe «prany, uwzglę­

dniające interesy szersze, niż interesy ciasno pojętego .nacjonalizmu ii szowinizmu państwo­

wego; pojęcie własności prywatnej, wykształ­

cone na stosunkach gospodarki rodzinnej, mu­

si przekształcić s:'ę i dopasować do wymagań rzeczywistości .nowoczesnej; w ogóle Hot, co by­

ło dobre 2000 lat ¡emu clła Rzymianina osie kcłmecznie musi być dobre- dlai człowieka, bę­

dącego w stamfe oblec eć kulę ziemską w 150 godzin, lub słuchać audycji muzycznej z Pary­

ża, jeść konserwę z Argentyny, czytać prasę

7. Moskwy — nie ruszając się z warszawskiego krzesełka.

Obserwujemy dwie siły: jedną — konstruk­

tywną. płynącą z wiedzy p rz y ro d n ic z e jiw małej części z postępowej myśli humanistycz­

nej, obdarzającą świat nowymi wynalazkami i lepszą organizacją życ a zbiorowego, oraz drugą—destruktywną. Ta druga doprowadza do ustawicznej zamiany wynalazków użytecz­

nych na szkodliwe.

(8)

Zycie przestało rozwijać się harmonijnie'.

Dalszy rozwój dysproporcji doprowadzić mu­

si nieuchronnie do upadku naszej cywilizacji.

Nie byłoby zresztą w tym mc nadprzyrodzo­

nego i nienormalnego. Znamy w przeszłości ponad dwadzieścia cywilizacj . Odkopaliśmy je ze starych ksiąg, z papirusów, z cegiełek k l inowych, z ziemi wreszcie. Wszystkie prze­

padły, zginęły. Monopolu nia nieśmiertelność ntte wzięliśmy. Rzecz jednak w tym, że mamy máe tylko instynkt samozachowawczy ale — to zdaie się po raz pierwszy w dziejach — świadomość wypadków. Możemy więc, przy­

najmniej teoretycznie* pokerować m m i zgod­

nie z interesem naszej cywilizacji. Niestety...

W edza human'styczna, organizacja życia społecznego i polityka nie spełń,łają dziś za­

dań swych w sposób zadaiwainiający. Choć ca­

ła nasza przyszłość zależy od świadomego i celowego rozwikłani la tego problemu, nie chcą, czy nie' potrafią go podjąć. Uczeni co prawda zdają sobie spraiwę z sytuacji. Mamy już do zanotowania próby zorganizowania wyjść'a poza zaklęto koło fachowości i wzięcia na swe barki części odpowedziałności za skutki swej wr.edzy. Wyrazicielem;' tego są we Francji małżonkowie Jol o t - Curie* w A n g lii prof.

Oliphant (członek ekipy atomowej). W Sta­

niach Zjedn. grupa uczonych z Los Alamos (fabrykujących bomby atomowe), Einstein i fa n t Lecz wątp ć ńfeieży, czy w ysiłki samych uczonych wystarczą. Po pierwsze: potrzebna tu jest współpraca polityków, uczonych i spo­

łeczeństw. Riela tych ostatnich byłaby w y b it­

na cóż kiedy tnrie orientują s'ę w rozwoju w y ­ darzeń. Nie chodzi: przy tym tylko o w yelim i­

nowanie wojen jako form y w alki o b y t (choć byłby to olbrzymi krok naprzód w historii lu ­ dzi). To już n e wystarczy. By maszyna naszej cywilizacjo funkcjonowała, trzeba jeszcze in­

nych poprawek, trzeba pozbycia się licznych przesądów, figurujących cd w eków jako w y­

znanie wiary ekonom'ezmisrj i politycznej. Trze­

ba współpracy całego św ata, bo dożyliśmy e- poki, w której separatyzmy, eiutarkie. szowini- zmy są smutnym anachronizmem. Kierunek, w którym nauka popchnęła nasz św at musi nie- undkńilenie prowadzić do całkowitej zmiany tradycyjnych podstaw organizacji życa spo­

łecznego i życia międzynarodowego,. Zmiany te mają być oparte na przesłankach nauko­

wych a nie na przesądach. I tu właśnie tk w i ótw punkt newralgiczny, punkt drugi' niew y-

(9)

starczslności pomocy naukowców: nauki humanistyczne (socjologia, psychologiia, ama hiistciria etc.) n ’e dają odpowie­

dzi ścihłych, jednoznacznych, naukowo pewnych, takich ja­

kie mają w swym zakres’e — nauki przyrodnicze: Próby rządzenia: ludźmi1 przez uczonych były już przedsiębrane n k jednokrotnie i to jeszoze zisinim się Chrystus urodził, mjihtnowiicie w Chinach. Uczemti! humaniści, nie zdawali' je- dinfek egzaminu. Odtąd interwencja ich staje się coraz czę­

stsza (ekonom’ści, urbainiści, socjologowie), szanse są coraz większe. Ale czy wystarczające?

Sprawa jest bardzo poważna. O.stopniu powagi może­

my zjoiriletnlować się z ksiiążeczki niewielkich rozmiarów, wydaniej trzy miesiące temu, mianowicie książki H. G.

Wellsa p. t. „Um ysł u kresu drogi” , wyrażającej krańcową rozpacz. „Koniec wszystkiego — pisze on — co nazywa­

m y życiem jest już w pobliżu” . Jeśli l awet pesymizm ten położymy T.a karb choioby Wellsa, część tych obaw pozo­

staje usprawiedliwiona.

W itiym miejscu jakiś zimno usposobiony czytelnik mógł- by zrcb’ć uwagę: ,.Tc wszystko przesada, cyw il zacj nic nie grozi; trwała tyle w eków , mimo rozlicznych zmian, wynalazków i rewolucją przetrwa i tym razem, dajmy spokój z tym katastrofizmem” .

I... !n(iie miałby racji.

Jeśli bowiem przyjmiemy, że życie rodzaju ludzkiego trw a 24 godzi iny, to życie cywilizacji greckiej i chrześcijań­

skiej trw a razem... 5 sekund. Dlaczego tak późno homo sapiens zaczął zdradzać inklinacje rozwojowe i tak długo trw ał w błogim śnie «niewiedzy? Mniejsza z tym, dla nas ważny jest fakt, iż cywilizacja magle „wybuchła” i my w ła­

śnie żyjemy w c h w ili wybuchu. Tamto mogło trwać. W y­

buch ,niekoniecznie. Problem niebezpieczeństwa wiedzy' nie ifetniał nigdy, aż do la t ostatnich. W tym wybuchu, ostatnlile lat pięćdziesiąt to już jakby super-eksplozja wie­

dzy. Dlatego powoływanie się na przeszłość nte jest by­

najmniej uzassldirdotnle.

Gdyby nawet wprowadzić poprawkę do tego zegara i wziąć za początek obliczeń nie' datę przypuszczalnego po- ja w k P a się istoty ludzk ej, a datę pierwszych czaszek ludzkich wykopanych z ziemi (około pół miliona lat), i tak żvc'e cywilizacji wyniesie mniej więcej 5 minut. Nie' Impreza, której jesteśmy 'świadkami, stanowczo me ma cech naturalnej trwałość1’.

Nawet gdybyśmy 23częll od czasów tak niedawnych jak potop, rozpoznalibyśmy tb samo zjawisko. Od Potopu do wieku XVII. było pełzanie, przerywane małymi okresami niewinnego ożywienia; od w. X V III do końca w. X IX ożywień/id zaczęło wzrastać ii przybierać gwałtownie na sile; w ostatnich” dopiero pięćdziesięciu latach nabrało cech żywiołowości! Nawet więc od Potopu do Atomu me prowadzi linia prosta. Jest to linia,, które w ostatnich do­

piero sekundach gwałtownie zm einliła kierunek. Ludzkość

(10)

Owego „lu b ” nie trzeba, rzeaz prosta, mie­

rzyć zegarkiem, noszonym w k is z e n i cd ka­

mizelka. I tu trzeba liczyć na godzimy histo­

ryczne. Tym niemniej, godzina ta może się wydarzyć w ie lu żyjącym.

Ażeby się nią przytrafiła, trzeba aby zginę­

ła najniebezpieczniejsza dysproporcja XX w ie­

ku: dysproporcja m ędzy wiedzą przyrodniczą i techniczną a wiedzą humanistyczną i p o lity­

ką. Zsumujmy w ęc nasze myśli.

Po pierwsze mamy dwa fakty:

Fakt I — Minie je dysproporcja między roz­

wojem wiedzy przyrodniczej a rozwojem wie­

dzy humanistycznej i życia społecznego.

Fakt I I — sytuacja ta, to znaczy i dyspro­

porcja i gwałtowność, powiedzielibyśmy: „mo­

bilność” zjawiska, jest w dziejach rodzaju ludzkiego czymś iziupołnae wyjątkowym .

Po drugie: mamy dwa wnioski.

Wniosek I — sytuacja jest niebezpieczna;

„nożyce naukowe” rozwarły się (parafrazując zmianę porównanie o „nlożycach cera” ).

Wniosek I I — „nożyce” te możemy zawrzeć albo przez powstrzymanie w edzy przyrodni­

czej, lub przez rozwój nauk humanistycznych i życia społecznego.

Pierwsza aliiernatywa jest nie ty lk o teore­

tycznie możliwa, ale była już najzupełniej po­

ważnie dyskutowana (w 1-ym n r „Proble­

mów” są tego odgłosy). Bądź co bądź jest ona szokująca i ma gorzki posmak lekarstwa a ra­

czej diety i wobec tego jest mało prawdopo­

dobna.

Druga natomiast (szybszy rozwój nauk hu­

manistycznych) jest... mało realna. Któż bo­

wiem i w ja ki sposób zdolny jest tego doko­

nać? Sztucznie tego się nie zrobi.

Na p erwszy rzut oka sytuacja bez wyjścia.

B yłby to jednak wniosek człowieka mało zna­

jącego „procedurę żyda” . Natura ma swoją technkę działania, w której stałym elemen­

tem, ma nasze szczęście lub nieszczęście, jest zawsze jakaś niewiadoma, jakieś „ X ” .

Myślę, iż najlepiej będzie powołać s'ę na pe­

wien przykład — analogię. Znakomity optyk z drugiej połowy X IX wieku, Abbe, op erając s'ę na przesłankach naukowych, powiedział, że dla mikroskopu (ti zni dla jego siły powię­

kszającej) istn eje naturalna granica, której nigdy nile będz iemy w stanie przekroczyć.

M lał rację, m iał prawo tak powiedzieć, ale po­

m y liłb y się jednak. Na szczęście dodał: „chy­

ba, że zajdzie coś nowego, czego przewidzieć się nie da” . I tu jego duch ostrożności (a mo­

że (ZtaEiwstlwo techniki życia) odniósł triu m f.

To coś nieprzewidzianego nastąpiło: wyna- lezono mikroskop elektronowy, zastąpiono promienie widzialne przez promienie elektro­

nowe, wkraczając w fantastyczną krainę ma­

łości, o jakiej stare m kroskopy nie m arzyły (o ile dopuścimy na chwilę, że „marzenia” są tm dostępne).

Więc n :e przesądzajmy z góry!

(11)

s t e f a n s z u l c

ROLNICTWO

S T R U K T U R A . A G R A R N A

POLSKA 1 9 3 9 POLSKA 1 9 4 5

PRZEZ PRYZMAT S T A T Y S T Y K I

\

\

I. R o l n i c t w o

|c o zmianach, poprzednim

" Ś i Z la" r2Z e S e W z a g a d n ą , i zaludnienia kraju-

* pow erzchm związanych

te

też konkretn e b| dzl^ y

co niektóre zagadną słosun.

eony się poruszali ^kowani;u grun- iwnym, mówiąc o uzyt

tów. Nie jest rzeczą przypadku, czy dany te­

ren jest użytkowany jako rola, łąka, pastwisko czy las. Wola ludzka i tu interweniuje oczy- w śoie, ale zmian n> to można przeprowadzać dowolnie i szybko; podział gruntów według rodzaju użytkowania- jest zjawiskiem względ­

nie stałym. Pewine przesunięcia niewątpliw ie nastąpiły w ciągu okresu wojennego i powo­

jennego, ale nie są to zmiany zasadnicze, tak iż można bez obawy popełnienia w elkiego błędu charakteryzować sytuację dzisiejszą na podstawie danych przedwojennych.

(12)

Jeżeli podzielimy zemię na trzy zasadnicze wszystk o inne grunty łącznie z nieużytkami, grupy: grunty użytkowane- roln.czo (ziemia otrzymamy następujący obraz:

cuma, łąki, pastwiska, sady i ogrody), lasy oraz

Podział gruntów według rodzaju użytkowania

G r u n t y P o l s k a

w r. 1939 I

Z i e m i e j u t r a c o n e

Z i e m i e ! Z i e m i e p o z o s t a ł e j o d z y s k a n e

P o l s k a w r. 1945 W t y s i ą c a c li h e k t a r ó w

K a z e r a 37897 | ' 17218 20679 10516 31195

Użytkowane rolniczo 25589 10975 14*614 6539 , 21153

L a s y ...; . 8322 V I I 0 4212 2805 7017

Inne grunty i nieużytki 3986 2133 1853 1172 3025

> W o d 8 e t k a c li

K a ż e in ... 100,0 100,0 100JI 1 100,0 1 100 0

Użytkowane roluic/.o . 67,5 63,7 70,6 4 62.2 ■ 67,8

L a s y ... . . . 22,0 23,9 20,4 26,7 22,5

Inne grunty i nieużytki 10,5 12 4 9,0 11,1 9,7

i POLSKA 1939

POLSKA 1945

Sady i ogrody

Lasy

• rma

Jak widzimy, struktura użytków w ntcwej Polsce prawie nie uległa zmianie w porówna­

niu z Polską przedwojenną. Bardzo nieznacz­

nie zwiększyła się względna powierzchnia la­

sów, nieco zmniejszył się udział ostaimifej po­

zycji „innych gruntów i nieużytków” . Znaczne zmiany uwidocznią się dopiero, gdy grunty użytkowane rolniczo podzielimy na składniki': ziemia orniai, łą ki i pastwiska, sa­

dy i ogrody. Okazuje się, że ziemia orna sta­

nowiła >iespełma 49%, powierzchni Polski przedwojennej, starow i ponad 53% Polski dzisiejszej, natomiast udział łą k i pastw;sk zmniejszył się z 17,l"/o do 13,3%, udział sadów i ogrodów 1,5% do 1,1%. Inaczej powiedziaw­

szy, powierzchnia łąk i pastwisk zmniejszyła się w porównaniu z okresem przedwojennym mniej więcej o 36%, powierzchnia sadów i ogrodów o 38%, powierzchnia zem i ornej t y l­

ko o 10%.

Całość struktury gruntów przedstawia w y ­ kres (obok).

Znacznie mniej mówiące są informacje, do­

tyczące uprawy paszczególnych ziemiopłodów.

Tu przesunięcia mogą następować szybko; w szczególności łatwo może dojść do zastąpienia upraw bardziej skomplikowanych, wymaga­

jących większego nakładu, robocizny, wię­

kszej umiejętności — przez ziemiopłody ła­

twiejsze do uprawy. Z ty m i zastrzeżeniami podajemy lc z b y dotyczące uprawy głównych ziemiopłodów ¡na tferemdio Polski! w okresie przed woj enmym.

-Î-T ’ 1 g ru n ty o rn e

Łajn i pastujlska

(13)

Powierzchnia upraw głównych ziemiopłodów

Z i e m i o p ł o d y

Polska w r. 193 9

Ziemie utracone

Ziemie pozostałe

Ziemie odzyskane

Polska w r. 1945

W r. 1945 mniej (—)

lub więcej (+ ) niż w r. 1939 t y s i ą c a c li Ii e k t a r ó W w odsetkach

P szenica... 1738 757 981 365 1346 — 23

Z y t o ... 5774 1809 3965 1448 5413 6

J ę c z m i e ń ... 1199 .519 680 362 1042 — 13

Owies f ... 2250 933 1317 627 1944 — 14

Ziemniaki . . . . . . 2899 974 1925 812 2737 — 6

Burak! cukrowe . . . . 130 16 114 106 220 + 70

Pomimo wszelkich zastrzeżeń, liczby są cha­

rakterystycznie. W porównaniu z Polską w graimcach z r. 1939 m ziemiach Polski w gra­

nicach dzis iejszych uprawiano żyto i ziemnia­

ków ty lk o o 6% mniej, pszenicy natomiast o 23% mniej. Wynika to stąd, że utrać liśmy na wschodzę tereiny ze źlntaeznym odsetkiem gleb pszennych, gdy ma ziemiach odzyskanych -nia ogół przeważają gleby żytni toi-ziemniaczane.

Natomiast ogromny jest zysk w Stosuinku do uprawy buraka cukrowego, gdzie zwiększenie powierzchni wynosi 70%.

Z innych ziemiopłodów ma terenach Polsk dzisiejszej upnaiw:aino mniej, amżeh ma tore- mcch dawnej Polsk : strączkowych o 40 z gó­

rą procent, gryki o 72%, różnych roślun tech­

nicznych (ldnt, koiriopie, chmiel, tytoń) mniej 0 50 do 70%. Tylko powierzchnia rzepaku zmniejszyła s ę stosunkowo nieznaczn e o 13%. Te różnice częściowo są wywołane wa- nilnkam'1 rynku, przyzwyczajeniami producen­

tów i konsumentów, ale w znacznym stopniu zaieżą również cd w a ru n k ó w przyrodniczych.

Wytwarza się sytuacja, która musi być po­

ważnie wzięta pod uwagę przy przyszłym pla­

nowaniu n'e ty lko w zakresie rolnictwa, ale 1 przy planowaniu ogólno-gospodarczym. Cho­

dzi bowiem lnie tylko o ziemi opłody, stano­

wiące podstawę wyżywienia ludności, ale i o surowce ni ezbędne dla przemysłu. W niektó­

rych przypadkach prawdopodobne będzie możliwe rozszerzyć zakres upraw bez specjal­

nego trudu. Dotyczy to np. lnu i konopi, któ­

re w północnej części ziem odzyskanych m a j­

da warunki maturalne zbliżone do warunków nał Wileńszczyźnie — głównym terenie upra­

n y c h roślin w dawnej Polsce, tym har­

dziej; jeżeli gospodarstwa rolne zajmą repa- t r lanci z tlvch wł&sT-^ 1 sftron.

w innych przypadkach trzeba będzie zastanowić się, ja to droga będzie w asciwsm:

C7V forsować uprawę niektórych roślin ma te S ^ h g d S . te rośliny d o ty c h c « « były uprawiane, czy też zrezygnować z P , na korzyść innych, bardziej odpowiadających warunkom gleby, klim atu i t. • • na może pociągnąć za sobą częściowe unie

ehomiemie' niektórych rodzajów przemysłu, kandeczn ość zwiększanego importu lub ogra­

niczenia eksportu. Ale wszystko to są zaga­

dnienia dotyczące miieco dalszej przyszłości.

Pierwszym i za&adniiczym zagadnieniem chwi­

li bieżącej jest co innego: nie dopuść ć, by zie­

mia leżała odłogiem, chociażby uprawiano nie te rośliny, które w odleglejszej przyszłości będą najbardziej potrzebne.

Plony z hektara na naszych ziemiach odzy­

skanych b y ły przed »wojną o wiele wyższe, aniżeli1 na zfiemiach dawnej Polski. Dla k lku

ziemiopłodów podajemy porównanie ziem utraconych z odzyskanymi

Plony z hektara w kwintalach

Ziemiopłody Ziem ie

utracone

Ziemie odzyskane

Pszenica , . . 11,2 20,2

. ..y t o ... 10,1 14,5

Jęczmień . . . . 10,2 20,6

Owies . . 9.9 19,0

Ziem niaki . , 111,0 161,2

Buraki cukrowe . . . 1780 307,5

Dzięki1 tak wysokim plonom z jednostki po­

wierzchni zbiór ogólny ma ziem ach odzyska­

nych również b y ł duży, t;ak że ostatecznie na z emiach Polski w granicach r. 1945 zbierano przed wojną więcej żytai, jęczmienia, owsa, ziemniaków, aniżeli na ziemiach Polski w granicach r. 1939, mimo że obszar zasiany b ył znaczne mniejszy. Niestety, te pomyślne w yn iki przedwojenne nie przesądzają bynaj­

mniej sprawy, jeżeli chodzi o stan dzisiejszy.

Wysokie plony uzysk wanio nie dzięk: w y ją t­

kowej żyzności gleby i szczególnie sprzyjają­

cym warunkom klimatycznym, lecz dzięk’

wysokiej kulturze rolnej i dużemu zużyciu nawozów sztucznych. Pod tym względem na najblższy okres m usm y się liczyć z wydat­

nym pogorszeniem sytuacji. Dlatego też przy ocenie możliwych zb orów co najmniej na naj­

bliższe lata nie możemy s;ę optorać na w y n i­

kach przedwojennych, raczej za pewne należy uważać, że ogólna wydajność z hektara spad-

(14)

tire parniej poziomu n:ie tylko ziem zachod­

nich, ale również dawniej Polski.

Ułatwieniem sytuacji rtai okres najbhższy jest fakt, że będziemy m ieli1 do wyżywienia smacznie miru ej sza liczbę ludności, aniżeli przed wojną: według przybliżonego szacunku, przedstaw omego w poprzednim artykule, ok.

22 — 23 m ilionów zamiast dawnych 35 m ilic- ,rfw . Jeżeli- więc przed wojną przeciętny plan. czterech głównych kłosowych (pszenicy, żyta, jęczmienia i owsa) wynosił 11,4 kw intali z hektara, to obecnie można by osiągnąć takie samo zsbpatrzenfie ludności przy plonie 8 do 8,5 kw in ta li z hektara. Należy m :eć nadzieję, że przynnjm-naej ta k i plon będzie można osią­

gnąć już w najbliższym roku. Trzeba tylko pamiętać, że rachulniek cip -era się na założeniu z; (siania tych samych powierzchni, jakie były zasilane przed wcjną. Wracamy do sprawy już poruszonej: w tej c h w il’ główny wys łek musi być zwrócony na zasianie możliwie ca­

łej powierzchni rok, bo tylko w ten sposób możemy un kmąc niedoboru. W przyszłości, gdy dojdź emy do normalnego poz'omu w y ­ dajności, będziemy mietli bardzo znacznie1 nad­

w yżki eksportowe przynajmniej w zakresie zbóż.

O 1 czb e inwentarza żywego w okresie przedwojennym możnai by w ogóle nie wspo­

minać. Na ziemiach odzyskanych hodowla stała wysoko, zwłaszcza trzody chlewnej ho­

dowano prawie dwukrotnie więcej, aniżeli na ziemiach utraconych. Ale z tego inwentarza obecnie pozostało bardzo niewiele, ogromne są straty również ma! dawnych ziemiach. Pod tym względem sytuacja jest bardzo ciężka i nie łatwo będzie powróćć do poziomu, zape­

wniającego rolnictw u należyte w arunki pra- cv (s:ła pociągowa, nawóz),"a ludności — do­

stateczne zaopatrzenie w produkty hodowli.

2. Struktura agrarna

Z w ełu względów ni emożliwe jest dokład­

ne zobrazowanie zmian struktury agrarnej Polski w w y rik u przesunięć terytorialnych.

Przede wszystkim nie mamy aktualnych i je ­ dnolitych danych statystycznych o pcdztale go­

spodarstw wie j sic ch według wielkości Ścisłe informacje dają dla ziem odzyskanych spisy

’•¡lem eckie z r. 1933 i 1939. Natomiast dla Polski przedwrześniowej posiadamy jedynie

«formacje z r. 1931, 1 to nie na podstawie wli-śc wego spisu gospodarstw, lecz ną podsta­

wie pewnych danych uzyskanych w związku 7/~ snisem ludności. Dece té pozwalają po­

dzielić gospodarstwa na k ’lka grup w elkości według pow erzchni gruntów użytkowanych rolniczo. N'e obejmują ono gospodarstw osób,

# J ia których posiądę my erunt stanowił ubocz- de źródło utrzymania. Poza tym znana jest

tylko liczba gospodarstw, lecz nie jest znana ich ogolna powierzchnia.

Od r. 1931 do września r. 1939 nastąpiły znaczne zmiany w strukturze agrarnej. £ jed­

nej strony w latach 1932 — 1938 rozparcelo­

wano znaczną część gospodarstw w ielkie’ w ła­

sności, z drugiej — drogą działów rodzinnych i w inny spsób następowało rozdrabnianie go­

spodarstw chłopskich. Ten drugi1 proces zape­

wne przeważał i w r. 1939 struktura agrarna była gorsza, aniżeli w momencie spisu 1931 r., brak jednak materiałów do jej oceny chociaż­

by szacunkowej.

Najważniejsze jednak zmiany wywołała (•czywiście reforma rolna w Polsce odrodzonej.

Doprowadziła ona od razu dci zlikwidowania, w ie lk e j własności1 — z wyjątkiem bardzo nie­

licznych majątków państwowych. Według da­

nych ogłoszonych w „Wiadomość ach Staty­

stycznych” (zeszyt 1 z sierpnia r. 1945) do po­

łow y lipca rozparcelowano 1341 tys. hektarów, co doprowadziło do znacznej poprawy w arun­

ków bytowanitai ludności wiejskiej, lecz nie przekształciło zasadniczo struktury agrarnej mniejszej własności. Utworzono mianowicie ok. 155 tys. nowych gospodarstw, co stanowi minciej ni ż 10 proc. ogólnej liczby gospodarstw w Polsce, przy czym tworzono z matury rze­

czy gospodarstwa małe: przeciętna powierzch- n a nowoutworzonych gospodarstw byłej służ­

by folwarcznej wynosi 5,5 ha, gospodarstw byłych beizrolnych mieszkańców wsi — 3,4 hai Na powiększenie powierzchni gospodarstw niepełnorolnych przeznaczono 355 tysięcy hek­

tarów, a więc również ilość bardzo małą w po­

równani« z dotychczasową powierzchnią tych gospodarstw. Reforma rolna dotychczas zaga- dnaeiniai struktury agrarnej w całości nie roz­

wiązała i n e mogła rozwiązać, gdyż brak b y­

ło dostatecznej ilości gospodarstw w ielkiej własności, które mogłyby być rozparcelowane.

Większe możl wości dają dopiero ziemie od­

zyskane na zachodzie.

Pośredni» wynika z powyższych faktów, że odrzucając wykazane przy spisie r. 1931 gospo­

darstwa o powierzchni użytków rolnych 50 ha i' w ęcej i uwzględniając podział według w ie l­

kości gospodarstw mniejszych otrzymamy dzi­

siejszy obraz struktury agrarnej na tej czę­

ści ziem polskich, która wchodziła do Polski równ eż przed r. 1939 — (obraz nlie ścisły wpra­

wdzie) ale wystarczający do ogólnej orientacji.

Gospodarstw takich w r. 1931 było ogółem ok.

1750 tysięcy; z tego na gospodarstwa karłowa­

te, o powierzchni 2 ha i mniej przypadało 23 proc., na gospodarstwa 2--5-hektarowe 39 proc., 5—10-hektarowe 26 proc., 10—15-hekta- rowei 7 proc., wreszcie Iną gospodaretwa o po- w.erzchni od 15 do 50 ha 5 proc. W w yniku reform y rolnej powiększyła się liczba gospo-

(15)

darstiw 5— 10 hektarowych, ale również i 2—5 hektarowych. W każdym razie zachowany zo­

staje ogólny obraz wysoce n ezdrowej struk­

tu ry agrarnej: ogromna przewaga gospo­

darstw o powierzchni poru żej 5 ha, a więc nie wystarczającej nai utrzymanie rodziny.

Jeszcze bardziej niepomyślny obraz przed­

staw ały ziemie utracone na wschodz ę, ale tym zagadnieniem tnie będzaemy s:ę tu zaj­

mowali.

Zupełnie intną sytuację znajdujemy na zie- m lach odzyskanych na zachodzie i północy.

Podajemy poniżej podział gospodarstw nie według ich ogólnej powierzchni, lecz według pow.erzchni użytkowanej rolniczo, tak jak były klasyfikowane gospodarstwa przy sp sie r. 1931 w Polsce. Liczby dotyczą r. 1933.

Gospodarstwa na ziemiach odzyskanych

powierzchni®

gospodarstw

Liczba gospodarstw w tysiącach w odsetkach

Ogółem r ... 463,7 100

Poniżej 2 ha .

2~~ 5 ha .

5—10 ha .

10— 20 ha . 20—50 h a.

50 i więcej

106,2 104,9

112,2

66.7 39,4 14,3

23

23

24 19

8

3

Liczby tc róe są bezpo^edmo ^ ó w n ^ a i - ie z liczbami, dotyczącymi P°? dla,tte(golj ¿e 5olski, pomijając “ • ,nie istnieje, am wielka własność obe<f 0 w ini_

>rzeprowadzim^natom.as& Pw kie goepodar_

iy sposob, odrzucając hektarów tw a o powierzchni M a < ^ ¿ - ch gospo.

oznaczając przez 1 ' rzchni 5—10 ha. Ze karstw chłopskich o Pk] f kacyj ne łączymy względu na rozmce ^ n) 0J 10 do 50 ha [ospcdarstwa o ' c0 następuje:

v jedną grupę. Otrzymuj y

Względna liczba gos^darstw ^ ł tercnu ski w granicach 1945 r.

niżej 2 ha . 2— 5 ha . 5— 10 ha . 10—50 h a •

Por.

IV--w»v/

^ e c to ie j szpalde) Tjii-. ta k ż e w ykres

Na ziemiach dawnych :nice są z a s a d n y jest prawie o 50 proc.

darstw od 2 do o J

więcej, aniżeli gospodarstw od 5 do 10 ha, go­

spodarstw od 10 do 50 ha o 55 proc. mniej aniżeli tamtych. Na ziemiach odzyskanych raaj- liczni ejsza jest właśnie grupa ostatnia, od 10 do 50 ha. W jednym i drugim przypadku nie mówimy o gospodarstwach karłowatych, po­

niżej 2 ha. Grupa ta ze względu na różne uję­

cia statystyczne ¡nriie może być bezpośrednio porównywana, poiza tlym chodził tu prawie wyłącznie o gospodarstwa nie samodzielne.

GOSPODARSTWA CHŁOPSKIE

Z U M IE O A W N f Z IE M IE .O D Z Y S K A N E

Bardzo trucbno jest ocenić, ile na ziemiach odzyskanych może powstać gospodarstw ro l­

nych, na których mogliby się osedlić repa­

trianci i przesiedleńcy. Było tam około 350 ty ­ sięcy gospodarstw powyżej 2 i poniżej 50 hek­

tarów'. Ta lczba musi stanowić punkt w yj- śc.a rozważań chociażby dlatego, że przynaj­

mniej w pierwszym okrasie osadnictwo będzie możliwe jedynie w oparć tu o istniejące zabu­

dowania mieszkalne i gospodarskie. Z drugiej strony gospodarstwa od 2 do 5 ha, a częśc.owo również od 5 do 10 ha są tu ni ew ątpliwie zbyt małe i musiałyby być łączone lub też powięk­

szane kosztem gospodarstw większych. Nato­

miast gospodarstwa od 20 do 50 ha mogłyby być przy sprzyjających warunkach dz.elcme.

Podchodząc do zagadnienia w -trany sposób, stwierdzamy, że gospodarstwa omawiane mia­

ły łączną powierzchnię nieco ponad 4 m il ony hektarów. Licząc przeciętnie po 10 ha na go­

spodarstwo (mniejsza norma na tych terenach nie wydaje s ę wskazana), otrzymal.byśmy ok.

400 tysięcy gospodarstw. Jest to granica górna.

W rzeczywistości na gospodarstwach chłop­

skich nie da się osiedl e ani 400, ani nawet 350 tysięcy osadników, gdyż spora część tych gospodarstw jest zajęta przez Polaków'—

dawnych mieszkańców tych ziem.

Poza gospodarstwami typu chłopskiego ist­

nieje wielka własność podlegająca parcelacji.

Ogólna powierzchnia gospodarstw powryżej 100 ha wynosiła przed wojną ok. 4,5 mil.ana hektarów. Do tej 1 czby można by dodać po­

nad 700 tysięcy hektarów gospodarstw 50 do 100 hektarowych; razem dałoby to ok. 5,2 mi-

(16)

Itama hektarów. A le w wielkich gospodar­

stwach znaczną część powierzchni ogólnej ~ nde wiele mm ej niż połowę — stanowią lasy, me podlegające parcelacji. Do podziału poao- stiatm e jednak w każdym razie około 2,5 mililpu nia — może W eco więcej — hektarów, cc po­

zwoliłoby na utworzeń:© 250 -tysięcy gospo­

darstw dziesięciohektarowych.

W sumie liczyć się należy z możliwością po- wsrtana na ziemiach odzyskanych około pół miliona — raczej n'eco mniej niż w ię c e j_

ulowych gospodarstw chłopskich. Jest to licz­

ba! duża, jeżeli uwzględnić, że całkowita refor­

ma rolna trja dawnych ziemiach Polsk dopro­

wadziła do utworzenia tylko ok. 155 tysięcy nowych gospodarstw.

Należy jednak uczynić szereg zastrzeżeń.

Przede wszystkim możl wości te nie będą mogły być w pełni wyzyskanie dla poprawy stosunków agrarnych na ziemiach dawnych, gdyż znaczna liozba gospodarstw musi być przydzielona r-epaiłtri!<.u,tom — zwłaszcza repa­

triantom ze wschodu.

Następne podkreślić należy, że proces par­

celacji i w ogóle skolonizowana ziem odzyska­

nych będziie i długi i kosztowny, jeżeli mają być osiągnięte w y n ik i dobre i trwałe. W tej ehw.li najpierwszym zadaniem jest uprawa wszystkich terenów nadających się do upra­

wy i os ągnięe.e z nich jak najwyższych plo­

nów. Ludność Polski musimy wyżyw ć bez po­

mocy z zewnątrz, na którą mbżna' liczyć przez pewien, niezbyt długi przeciąg czasu, ale nie na stałe — i bez -importu zbóż, na który nie możemy sobie pozwolić. Prawdopodobne jest, że łatw iej będzie początkowo uprawiać zbio­

rowym wysiłkiem w ększe jednostki gospodar­

cze, an żeli szybko zorganizować i wyposażyć nowe gospodarstwa chłopskie. Przy parcelacji na ziem ach dawnych można było ostatecznie dac osadnikom działki, gruintu bez żadnych urządzeń i pozostlaw.ć ich własnej inicjatyw ie pobudowani© zagrody i zdobycie inwentarza.

Osadnicy ci rekrutow ali się Ti/a* olgół spośród ludności okolicznej, kora i tek już gdzieś m ie­

szkała, a w parcelowanych majątkach pozostał inwentarz żywy i m artwy, choć zapewne i1 nie­

wystarczający i nde zawsze odpowiadający po- trąeifoc-m drobnych gospodarstw. Powstawały więc trudności, ale trudności- możliwe dio przezwyciężenia.

Natomiast n‘a ziemiach odzyskanych trud­

no wyobraź ć sobie parcelację bez jednoczes­

nych dużych inw estycji w budynkach i in­

wentarzu. Zilemie te uzyskaliśmy prawie cał- kowic e pozbawione inwentarza żywego. D ro­

bną ty lk o pomoc stanowić będzie dobytek, k tó ry zabierze ze soką osadnik, likwidujący w innej części kra ju swoje dawne karłowate gospodarstwo.

Pamiętać należy, że musimy dążyć -nde ty l­

ko do skolonizowania ziem odzyskanych, ale i zagospodarowania ich na wysokim poz:omie.

Toteż po pierwszym, stosunkowo łatwym etapie kolonizacji, polegającym na objęciu go­

spodarstw chłopskch, w których ocalały bu­

dynki i urządzenia, destanie etap drug , trud­

ny i kosztowny. Dopiero pomyślne przezwy­

ciężenie tego etapu stanowić będz e właściwe zwycięstwo w walce o nową Polskę na odcin­

ku rolnictwa.

(17)

\

PROMIENIE

K O S M IC Z N E

Nieznane bliżej cząstki niosą z w s z e c h ś w ia t a e n e r g ie m i l i o n y r a z y większe od wyzwalanych przy r o z b ija n iu atomów

H O L E N Ł A U A T W A H O W S K A

Tajemnicze promienie

Już nazwa sama: „kosmiczne promienie” wskazuje lia coś tajemni:czego. Kosmos — to ogrom, to przestwór obejmujący iuikład planetarny słoneczny, wszystkie gwiazdy na mitebie z Dragą Mleczną włącznie i dalekie mgławice pozagalaktycizie. Niektóre z nich są tek od- ogłe, że pronrień światła wysłany przez nie wędruje do riais kilkaset m ilu n ó w lat, a przccoeż pędzi tak szyb­

ko: w ciągu jednej sekundy przebywa 300.000 kiło- metrów.

Z tego kosmosu .ze wszystkich stron dążą ku ntaim tajemnicze, niewidzialnie! dla oka pnomcinie, każdy

k nich niesie ogromną energię, miliony razy większą od energii znanej w fizyce jądra atomu!

N-te uchroni przed nim i żadna przesłoną sięgają one w głąb oceanów, przechodzą nawet przez górne w ar­

stwy skorupy ziemskej!

Czym cnie są, jak powstają i ja k współdziałają v ma­

terią — ;0 pytania, które narzucają się od razu. Jak zobaczymy, nie na wszystkie potraf m y odpowiedzieć.

Fizyk musi i powinien często stawiać pytania, nie przechodząc obojętne obok zjawisk nawet banalnych.

Nio wystarcza powiedzieć ja k zjawisko zachodzi i ja ­ kie prawo wyraża je ilość Owo, fizyka współczesna idzie w głąb, chce wniknąć w budowę m aterii’ w istotę (Zjawiska.

.Explorer 11“ wznosi się by pobló rekord światowy wysokości 22.066 metrów. Przy- rzędy do badsnia promieni kosmicznych zainstalowali Dr W. Swann 1 O. Steiner

Było to 11 listopada 1935 r.

(18)

Odkrycie promieni kosmicznych zawdzię­

czamy właśnie zbadaniu bardzo zwykłego i niepozornego faktu.

O czym mówi listek elektroskopu?

Przypomnijmy sobie przyrząd znany nam ze szkoły, składający się z pręcika metalowe­

go, opatrzonego na jednym końcu lekkim i zło­

tym i listkami, na drugim — kulką. Wetknię­

ty przez izolowany korek do butelki’ stainowi najprostszy elektroskop.

Jeżeli potartą (np. jedwabiem) pałeczką szklaną dotkniemy k u lk i (rys. 1) lis tk i zysku­

ją nabój elektryczny tego samego znaku, od­

pychają się więc wzajemnie i rozchylają się.

Obserwujmy uważnie naelektryzowany elek­

troskop. Listki powoli ale stale opadają. Po k ilk u nieraz godzinach opadną zupełnie.

Dlaczego? — oto pytanie, które doprowadź ło do odkrycia promieni kosmicznych.

Powietrze jest mieszaniną gazów, głównie azotu i tlenu. Atom każdego pierwiastka składa- się z dodatnio naelektryzowanego jądra skup iającego w sobie prawie całą masę, oto­

czonego rojem ujemnych elektronów. Na ze­

wnątrz jest oni elektryczni e obojętny. Łączny nabój wszystkich elektronów jest równy do­

datniemu ładunkowi jądra.

Promień rentgenowski -niesie tak dużą ener­

gię, że napotykając na swej drodze atom, w y ­ ryw a z niego ujemny elektron. W reszcie atomu przeważa teraz nabój dodatni jądra, jest to „jon” dodatni W powietrzu powstają więc dodatnie jony azotu i tlenu i wolne elek­

trony ujemne.

L istki elektroskopu przyciągają cząstki o ła­

dunku przeciwnego znaku: jony lub elektro­

ny. Zobojętnia się nabój elektryczny i zmm ej- sza się siła wzajemnego odpychania listków, które pod wpływem swego ciężaru zaczynają opadać (rys. 2).

Rys. 1. Elektroskop

/ i V

*

" + ®N1 \

■L l

i • V. _ ✓

1

V - y

Rys. 2a. Atom tlen-u

Rys. 2c. A tom azota

Rys. 2b. D odatni jo n tlenu i w o ln y elektron

Rys. 2d. Jon azotu i e lektron

Może powietrze było wilgotne? Umieśćmy więc dokładny, czuły pomiarowy elektroskop, a raczej elektrtcmetr, w szczelnym naczyniu z osuszonym powietrzem. L is tk i opadały da­

lej, chociaż powietrze suche nie przewodzi elektryczności.

Gdy wstawimy elektroskop w wiązkę pro­

mieni rentgenowskich, używanych w medy­

cynie do prześwietleń, opadają one w c ągu k.lku m inut, a nawet sekund. Zanalizujemy bliżej to zjawisko.

Podobny efekt w yw ołują promienie wysy­

łane przez ciała promieniotwórcze np. rad, również jon.zując powietrze.

W zwykłych warunkach nie mamy w oto­

czeniu promieni rentgenowskich, a jednak l i ­ stek elektroskopu opada. Jeżeli przyczyną są istniejące na ziemi ciała promieniotwórcze, to przed ich promieniowaniem łatwo elektro­

skop osłonić, wystarczy otoczyć go grubym pancerzem ołowiu. Dokładne badania w yka­

zały, że jednak i w tych warunkach powietrze

(19)

jest iiitećó z jari&zówańe.' Z tego w y n ik ło b y , że istnieją jakieś promienie bardzo przeinikli- we, przechodzące przciz tak grubą warstwę ołow u. Źródłem ich mogłyby być gazy pro- m enialwórcze. Są one ciężk e i musiałyby się znajdować w dolnej warstwie1 atmosfery- Na w ększych wysokościach promien iowanie ich byłoby słabsze. Trzeba w ę c zabrać przy­

rządy do kosza balonu i wznieść s ę w górę, żeby zbadać przyczynę tak prostego zjawi­

ska — opadania listka elektroskopu.

W stratosferze i w głębinach wód W otaczającej naszą z'em"ę atmosferze od­

różniamy 3 warstwy: dolna sięgająca od po- w (-irzchni ziemi aż do 10 kilom etrów :na bie- guft-e, a 15 k lomeiirów na równi ku — nosi nazwę troposfery. W iroposferze krążą zmien- ne prądy powieitrzai Powietrze nagrzane od powierzchni ziemi wznos się w górę razem z parą wodną, która tam się oz. ębia i skrapla.

Wyższą część atmosfery, sięgającą do 80 k i­

lometrów, nazywamy stratosferą. Panują w 'niej prądy powietrza o stałym k erunku, w y­

nikającym z obroiu ziemi dookoła własnej osi.

Dziwni e wygląda tam n ebo. Traci cno bar­

wę błękitną, ktćirą w i z m y co dzień dzięki sil­

niejszemu rozpraszaniu promieni niebieskich i f olkowych przeiz; cząsleczk powietrza, staje s:ę czarno - granatowe. Na tym c ernnym tle jasno odcinają się gw azdy, widoczne na­

wet w dzień. Słońce jest tarczą ognistą o ja ­ skrawej płomienistej ker oni le, żadnego obłoku i zupełne, cisza.

Tm wyżej się wznosimy, tym mniejsze się

\ staje 'ciśnienie »atmosferyczne. W Warszawie ciśnień e to wynosi około kilograma na l cen­

tym etr kwadratowy, nacisk więc powietrza na dłoń o powierzchni;: 110 cm2 wynosi 110 kik>

gramów. Nie odczuwamy tego, ponieważ pa-

“n‘uje ono i wewnątrz waszego ciała. Przy wznoszeniu się w górę ciśnienie zewnętrznie s'ę zmniejsza. Organizm ludzki reaguje na to silnie: następują krw otoki z ncsa, uszu. płuc, wreszcie śm erć; jednak pilot balonowy po­

tra fi przyzwycza ć swój organizm do zmian ciśnienia. Zamykają go często w kabinie, z której powoli wypompowują pow.etrzie.

Na wielkich wysokościach brak jest tlenu.

Na to można, zaradz ć zaopatrując się w ma­

skę i zbiornik z tleniem.

Panuje tam niska- temperatura, około 50 stopni poniżej zera. Nawet, w upalny letni dzień wkłada pilot do lotu futrzane ubramiiią futrzanie buty i rękaw ce. A przyrządy? One też muszą być dostosowane do warunków w stratosferze. Trzeba pomalować je na czarny kolor i otoczyć osłoną celofanową. Słońce

lam silnie grzeje, a ciało o czarnej barwie do- brzo pochłani a jego promieniowanie.

Człowiek tak zaopatrzony n e może wznieść się wyżej miż do 16 kilometrów. Większe w y­

sokości osągnąć można tylko w zamkniętej szczelnie k u l stej gondoli, przyczep onej zai- miast kosza da olbrzymiego balonu częściowo

tylko wypełnionego wodorem (rys. 3).

Do badań na największych wysokościach używai się t. zw. „sond” — dwu lub k ilk u ba­

loników unoszących sam ozapsu jacy aparat.

ZŁ* STAGJM-A.

«NO

Rys. 3. Schematyczne zestaw enie pom iarów na różnych wysokościach

Jerein.z baloników pęka. w górze, drugi me może utrzymać przyrządu i powoli spada.

Uczciwy znalazca odnosi aparat według załą­

czanego adresu.

Przed wojną zaczęto stasować baloniki — sondy unoszące przyrząd pomiarowy z maleń­

ką radiową stacją nadawczą o krótk ch falach.

Całość waży tylko kilka kilogramów. Obser­

wator s edząc przy odbiorniku w pracowni fizycznej słucha i skrzętnie notuje sygnały

aparatu unoszącego się hen, na wysokość ach dochodzących do 40 kilometrów.

Od 80 kilom etrów wzwyż zaczyna się trze­

cia warstwa, tak zwana joniesfera, ale o niej tu mówić nie będziemy.

W 1913 roku uczony Hess wzniósł się do wysokości 5 kilom etrów i stwierdził dziwne

Cytaty

Powiązane dokumenty

Nie tylko jednak w okresie intensywnego rośnięcia organizmu zaznacza się korzystny wpływ ćwiczeń cielesnych, który może mo­. dyfikować rozwój, ale również i

4. Obaczy się, jako maszkarą jedna figura ubrana będąc, tak kunsztownie a foremnie sposobem włoskim tańcować będzie, że się ludzie kunszt

O ile zatem Niemcy znacznie bardziej niż inne narody wykazują sugestywność, świadczyć to może, że jako naród nie osiągnęli jeszcze tego szczebla rozwoju, na

tego, że obu stron komplementarnych nikt jednocześnie nie obserwował i obserwować nie będzie (przecież drugiej półkuli Księżyca, która jest stale odwrócona od

ją takiej dokładności. Ich temperatura ciała stosuje się w znacznej mierze do otoczenia. Gdy temperatura dookoła jest korzystna dla nich, zwierzęta są ożywione

Jednak w masie uranowej, znajdują się jedynie ślady tego pierwiastka, i praktycznie, — nie mogą być one, ani wykorzystane,( ani przechowywane. Z drugiej znów

kiem niezbędnym ich trwałości. Zdarzają się niekiedy przemiany nie mniej ¿rwałe, które nie dokonały się stopniowo w powolnym procesie obcowania, lecz mają swe

sną strukturę ze ściśle określonego stosunku poszczególnych składników, uwarunkowany i wyznaczony jest przez ten czynnik, który w danym środowisku znajduje się