/ M.B.
im.
L
■m
N A S Z E r e n d e z . v o u s z C Z Y T E L N I K A M I
W P I Ą T E K 16 B.M,
W KLUBIE MPiK O GODZ. 19
W NUM ERZE:
CZYTAJCIE K R Y M I H A Ł Y SPRZECZKI I SPRZECZNOŚCI D Ż U N G L A W Ł O D Z I ODPOWIEDZI PODJADKA
.TÓZEF LEBENBAUM
U
_rzywaście la t te m u w iosną i latem 1945 ro k u ciąg
nęły nieprzerw anie na Z a
chód tran sp o rty Niemców, opuszczających W rocław i Szczecin, Koszalin, Opole 1 przenoszących się do W it- tem bergii, Baw arii, do S ak sonii i Berlina,
Niem cy na pew no nie opu
szczali tej ziemi dobrow ol
nie. Opuszczali ją pod przy
musem, Lecz czy był to ak t samowoli ze stro n y żądnych odwetu krwiożerczych Pola
ków, czy Rosjan, ja k to te
raz p rag n ie przedstaw ić r e wizjonistyczna propaganda?
Nie. T ak zdecydow ały czte
ry zw ycięskie m ocarstw a w Poczdamie. A k t te n św iad
czył o w oli zakończenia trw ającego od stuleci sporu 1 Krainie e m iędzy słow iań
szczyzną, a germ anią. T aka była wola zwycięzców P°
wojnie, którą Niemcy roz
pętali 1 k tó rą Niemcy prze
grali.
Od Piastów po czasy wam współczesne ze zm iennym szczęściem a przew ażnie z nieszczęściem dla narodu polskiego toczył się dziejowy spór. Ale jedno w ciągu te
go tysiąclecia nie ulegało zm ianom — ciągłe parcie Niemców na Wschód, od
wleczmy D rang nach Osten.
W yparto słow iańskie ple
m iona znad O dry i Nysy Łu
życkiej. W yrwano piastow skie pale, a potem sięgano coraz dalej n a Wschód. Po rozbiorze w 1772 roku Prusy zagarnęły W arm ię, by potem w raz z innym i zaborcam i dobić Polskę i uczitować w Poanańgkiem.
H istorii ostatniej wojny nie trzeba chyba przypom i
nać. Do Rzeszy Niemieckiej wcielona została n aw e t Łódź, a niem ieccy historycy udo
w adniali z w łaściw ym ®obie pedantyzm em , iż K raków to m iasto czysto niem ieckie.
Dlaczego przypom inam praw dy dobrze znane? O zy nię to dlatego, iż dziś, trzy naście la t po zw ycięskiej w ojnie z hitleryzm em Istnie
je p aństw o niem ieckie: N ie-
zajka Burego K ota ope- w ała głów nie na B ałutach.
członkowie, o ile dobrze em, zapuszczali się nie- dy w gąszcz uliczek po- steiej dzielnicy S tarom iej- iej, bywali i na Kozinach^
zasadzie jed n ak tr z y :' w iernie macierzy:
erenu. Pięć niew ielkich-syt
łalność szajki nauczycielka.
Oczywiście, trzeba to konie
cznie wyjaśnić, słowo szajka je st zbyt wielkie, przesadzo
ne, * sugeruje conajm niej k re w na łódzkim bruku, ja kieś ucieczki, pościgi, śledz
two, sąd, p rokuratorskie o- skarżeniji i wyrok. W grun-
j j g
SPÓR O ODRĘ CZY...
O POLSKĘ I EUROPĘ?
m iecka R epublika Federalna, której oficjalną państw ow ą politykę stanow i rew izjo- nizm, dążenie do odzyskania dawnego stan u posiadania.
Brzmi to paradoksalnie, ale w naszym społeczeństw ie p o kutuje żenująca niewiedza na tem at niemieckiego rew i-
D o k o ń c z e n i e n a str.
w etek czaiło się najch ętn iej w zamglone, deszczowe wie czory w rejonach Ła g iewn i ckiej, Limanowskiego, Zgier
skiej, pei
trow ało uw ażnie Bałucki nek, p u ste przestrzenie m iędzy nowym i blokam i, aż za daw ny plac Tam faniego.
Szczególnie obfity łup przy nosiły sohoty i dni wypła;
Pechow y pijak, k tóry się znalazł obok bram y prze
chodniej trac ił niezwykle szybko resztę pieniędzy.
Chłopcy otapzall nieszczęśni
k a odurzonego alkoholem 1 świeżym pow ietrzem , szyM l k ie nerw ow e palce Burego K ota spraw nie przeszukiw a
ły kieszenie. Szajka znikała błyskaw icznie w podwórku.
My, zwykli śm iertelnicy, nie znam y olbrzym ich przestrze
n i — podwórek, przybu wek, drw alek, śm ietn ik ogrodów, oddzielających od siebie poszczególne ulice. Te przestrzenie zajm ują znacz
nie więcej m iejsca niż ulice.
N ikt chyba nie znał ta k do
kładnie tych zakam arków , pfeażyków , tajem nych przejść, ja k B ury K ot i jego ludzie.
Na ulicy przechodnie w y
śm iew ali okradzionego pi
jaka, chłopcy zaś biegli p rre z podwórze, w spinali się n a śm ietniki, śm igali przez płoty, przebiegali sady i w a
rzyw niki, lądow ali w reszcie w bezpiecznym miejscu.
Ciężko zarobione pieniądze dzielił spraw iedliw ie Bury Kot, każdem u w edług za
sług, dem okratycznie. Z tym jednak, że sam pobierał coś w rodzaju dodatku fu n k cy j
nego za kierow nictw o.
Skąd się w zięła nazw a Burego Kota — tru d n o dzi
siaj ustalić. P raw dopodobnie nie bez znaczenia był fakt, że dow ódca w idział doskonale w nocy i um iał skradać się bezszelestnie na podgum o
w anych butach. Ilekroć B u
ry K ot odczuw ał b ra k p ie niędzy proponow ał grę w k arty , a że k a rty poznaczył, zgarniał owoce oałomiesięcz- nej pracy.
T ak w yobraża sobie dzia-
TADEUSZ SZEWERA
i3
liilllll
SPOWIEDŹ MATKI
... an patrzy na moje ręce... Drżą. Drżą mi tak od dnia.
w k tó ry m aresztow ano m ojego syna. Chodziłam Już po różnych doktorach, zażyw ałam w szystko, co ml zalecali.
Nic nie pomogło. T eraz przyszłam tu ta j. Podobno lekarz dobry.,. Ale czy co poradzi? Gdybym opowiedziała mu do
kładnie, ja k to się stało, może by odpowiedni lek przepi
sał. Ale ja k proszę pana, mówić o tym lekarzow i? P acjen tów zaw sze dużo, d októr się spieszy... To i nie mówię, choć czuję potrzebę zw ierzania się komuś obcemu z tego, co m nie spotkało od rodzonego dziecka. G dybym m iała
pewność, że te n ktoś zro
zum ie mój ból 1 w styd, by
łoby mi lżej żyć i czekać.
Ale czy mogę m ieć ta k ą pewność? Ludzie te ra z ja cyś inni, obojętni. Co Ich może obchodzić m atka a- resztanta?
Co tydzień chodzę do wię
zienia, sta ję przy okienku koło bram y na ulicy. Ulica je st ruchliw a. Tyle ludzi tam tędy przechodzi. Nie znam ich, oni m nie nie zna
ją, lecz spoglądają na mnie tak, ja k b y wiedzieli dia ko
go podaję paczkę. A straż
nicy, proszę pana, to cza
sem i krzyczą na mnie. że paczka nieprzepisow a, że za ciężka, — Coś pani tam
napakow ała tem u łobuzowi?
— I p atrz ą tak na m nie szyderczo, jak b y ml chcie
li powiedzieć: „Dobra z cie
bie m atka skoro w ychow a
łaś takiego 6yna".
J a wiem, proszę pana, że on za grzeczność nie siedzi, ale to je st m oje dziecko.
Mój syn, proszę pana.
m a te ra z 19 lat. Ju ż m ie
siąc ja k go nie widziałam . Mówią, że uroda nie^ daje szczęścia. To praw da, p ro szę pana. Ona stała się je go zgubą. G dybym w iedzia
ła, że za ładność mego dziecka tak odpokutuję, ze
szpeciłabym m u tw arz w kołysce. Niech by ludzie czuli do niego odrazę, a ko
biety u nikały jego spojrzeń.
Kiedy skończył siedem klas szkoły, pow iedział w domu, że już więcej uczyć się nie będzie. Ojciec, ja k ojciec. Nigdy nie szukał szczęścia w życiu rodzin
nym. P an wie ja k to jest:
w ódka, karty , kobiety...
M nie 1 dzieci uw ażał za zło konieczne, na k tó re trzeba pracow ać i, k tó re trzeba u - trzym ać przy życiu. Nie w inię go jed n ak za to, co się stało z jego synem. On przecież nigdy nie doznaw ał radości z ojcostwa... Wtedy też; zam iast porozm aw iać z chłopakiem , to tylko pow ie
dział: „Do wszystkiego trze
ba mieć powołanie. Do n a u ki także. Nie chcesz sie u- czyć, znaczy się nie masz pow ołania".
D ostał syn robotę w fa bryce, naw et niedaleko od nas. M iał w tedy siedem naś
cie la t; (bo proszę pana, on późno poszedł do szkoły.
(Dokończenie na str. 4)
.halaśli^
Ijc i
|ę j f panił^edS ktoT ze, K n r-jp n ip m a ał
|o ro - Feśzta w Szkole Ś red niej, podobno porządni z nich uczniowie.
— Olęcki, czegoś się tak wypacykował? Proszę się n atychm iast umyć!
Chłopiec znika posłusznie w um yw alni.
ROZPOCZĘTO DBOBM*G<9M/£
$ IE MTWO
PROWAOZIW
R
j.0 0...
— M ałpują jed n ą z n a szych koleżanek. Boże, ja k a ta młodzież po trafi być okrutna! Koleżanka, biolog, m a już co praw da sw oje la ta, ale spodziewa się wyjść zamąż... Napisali jej na ta blicy, że w idzą u niej siwe w łosy po praw ej stronie głowy, radzą jej w yrw ać, bo się narzeczony rozmyśli.
W szystko widzą, p an ie r e daktorze. W czoraj cała kla
sa w yperfum ow ała się ł um azała szm inką, chłopcy zw racali się do dziew cząt tylko p er „m oja perełko", a dziewczęta^ odpow iadały
„ach, A ntonii". Podglądali ich w parku, co za okru - cięstwo!
— Dlaczego? — staw iam to pytanie chociaż wiem, że nie sposób na nie odpowie
dzieć. Dlaczego działała kie
dyś, przed rokiem , szajka Burego K ota? Kto tem u w i
nien? P ijacy czy nauczycie
le? Czemu cała bez w y ją t
ku klasa siódma, klasa ta k boleśnie, ta k bardzo złośli
wie ugodziła nauczycielkę, któ ra po dw udziestu pięciu latach w yczerpującej pracy pom yślała w reszcie i o so
bie, chciała mieć odrobinę zwykłego, ludzkiego szczęk cia?
Rozglądam się po szkole.
W ciasnym budynku uczy się przeszło siedem set dzieci.
m c e t o w i, . ZROBIŁO Slfc CIEMNO
W . OCZACH
" * . -V .i.-r 1/ ,>.-V ., . ’
,
' T ;v . - *. >~
Siedem setek dzieci tłoczy się w klasach rano, w po
łudnie i wieczorem. B yw ają klasy czynne praw ie zawsze przy elektrycznym świetle, zgrom adzone w nich dzieci nie oglądają w szkole słoń
ca. B rak pomieszczeń, b rak nowych szkół, nie brak n a
tom iast dzieci. Rokrocznie około 7.000 pociech p rze k ra
cza progi szkoły w naszym mieście. Tymczasem budow nictwo, pom ijając przyczy
ny, nić nadąża za tą arm ią m ilusińskich. K lasy pęcznie
ją, tłok z każdym rokiem coraz większy,
P atrzę na siw ą nauczy
cielkę, podziwiam jej spo
kój i opanowanie. Ja k ona w szystko dokładnie wie!
Wołowski znów m a b rudne uszy, K urek wszedł pod ław kę i szczekał na lek cji m atem atyki. Koza w ycinał arty stk i film owe z gazet, M alaw ska używ a szminki i pisze już listy miłosne do pew nego porucznika. Nacho
dzi m nie u p arta myśl, aby tu. w ciasnym korytarzu, na oczach rozbrykanej młodzie
ży, ucałować jej ręce. Przed dziesięciu laty miała w kla
sie przeciętnie 25 dzieci, obecnie już 45. Jak że w ta kich w arunkach zaw iązać praw idłow y, pogłębiony sto
sunek wychowawczy? W ja ki sposób może starczyć cza
su na zbadanie w arunków życiowych., ucznia, czy choć
by przeczytanie stesu zeszy
tów?
— No a teraz — mówi nauczycielka — mam y nowy kłopot. Giną w szkole w ie
czne pióra, sprawcy... mój Boże, gdyby ich można wykryć! Przed kilku dniam i skradziono mi pióro, długo
pis i autom atyczny ołówek AKCJA „WIECZNE PIÓRO-
Kluczym y od kilku dni z nauczycielką po ulicach pół
nocnej części Łodzi. Co do mnie, snułem wieczorami rozm aite domysły. P raw dzi
w y Sherlock Holmes tyle że z klasow ym podejściem.
Rozum owałem tak : w szaj
ce Burego Kota, z której pozostał w szkole tylko Krzysztofik, patentow any osioł, drugoroczniak, m u
sieli się zebrać z pewnością synow ie bogatych sklepika
rzy, rzem ieślników , niebies
kich ptaków , rycerzy spe
kulacji itp. Wszyscy znali dobrze m agiczną siłę pie
niądza, za który można k u pić naw et rozgrzeszenie za przestępstw a. Obok potom
stw a drobnego kapitału, znalazły się typow ie dzieci ulicy, opuszczone, niedopll- nowane. Wiadomo — m atka zapracow ana, ojciec alkoho
lik. siostra „lekkich oby
czajów". T ak p ow staje b an da, tylko spraw dzić perso
nalia i spraw a stan ie się Jasna. Nie udało m i się to zastosow anie klasow ych przesłanek do śledztw a.
Szajka B urego K ota — to dzieci robotników , inżyniera 1 pracow nika partyjnego.
Ani jednego z kiepskim ro
dowodem, wszyscy klasowo nienaganni.
P rzystajem y w pew nej od
ległości od sklepików z w ie
cznymi pióram i. W ystaw y oglądają nasze agentki, za
chodzą także do środka I proponują sprzedaż wiecz
nych piór po cenach bajecz
nie niskich. Jeżeli k tó ry ! z kupców schwyci przynętę będziem y ten sklep obser
wować baczniej. A gentki to
(Dokończenie ze str. 1)
zjcniamiu. P rzeciętnie inteli- genitiny P olak w ie o tym , że Niem iecka R epublika F ede
raln a mle u m a ję naszych g ra
nic n a O drze 1 Nysie, słyszał o działalności na tery to riu m NRF zlomkofifcw wysiedlo
nych, w ie że cn e 'plus szereg in sty tu tó w u p raw iają dzia
łalność rewiajomistyrcmą. to z m az y p u b lik u ją broszurki, książki i bp., k tó re próbują dowodzić p ra w N lem ; ec do ziem „zagarniętych" po w oj
nie przez Polskę.
To w szystko praw da, ale p raw d a niepełna, ułam kow a.
P raw d a przez duże „P “ jest anacznie groźniejsza.
P ra w d ą są Niemcy, w k tó rych k ultyw ow any Jest duch B ism arcka. P raw d ą są N iem cy, k tó ry ch kanclerzem jesft A denauer, odziany w płaszcz honorowego Krzywika. P ra w dą je st B undesw ehra. T a B undesw ehra stanow ić bę
dzie niedługo najpotężniejszą arm ię zachodniej Europy. W B undeaw ehrze prow adzi się sp ecjalne szkolenie politycz
ne. W w ydanym ostatnio p od
ręczniku d la w ojska (czarno
b ia ła obw oluta) o sta tn i roz
dział nosi ty tu ł: „Europejska polityka w schodnia". Ot, t a ki, n ie now y zresztą, term in w państw ie, w k tó ry m ja w nie się m ów i o euroa&j*ki«j polityce w schodniej. Niemcy oczywiście, m a ją być ram ie
niem w ykonaw czym tej e u ropejskiej m isji. <Warto przypom nieć pławy A denaue- r a o stw orzeniu polsko-nie
mieckiego kondomimium n a Ziemiach Zachodnich, w r a - m ach m alej czy średniej Eu
ropy), W rozdziało tym m ó
w i się o N iem czech w grani
cach 1937 ro k u . I nazyw a się Pozna oskie, G órny Śląsk zie
m iam i spornym i. O rzeko
m ym p r a w e Niem iec do tych ziem uczy się niem iecki żołnierz, uczy 6ię n ieoaw i- dzieć tych, któ rzy m u tę zie
mię odebrali, a jak wiadomo, przyjacielem nienaw iści by
wa odw et.
Leopold T y rm an d w „Ty
godniku Pow szechnym " za
m ieścił ostatnio w rażen ia i w nioski fce ewego pobytu w N iem czech zachodnich. Do*
wodzi on, że społeczeństw o niem ieckie je st całkow icie pokojowe, rew izjoniści to m a
ła g arstk a zawodowych po
lityków , społeczeństwo n ie m ieckie w y kazuje bierność w obec w szelkiej ,polityki, Z tej „bierności" T y rm an d w y sn u w a optym istyczny w n io sek. A w ysnuć trz e b a w nio
sek w ręcz przeciw ny. B ier
ność dziś, to gościniec pro w adzący d o zbrodni — ju tro . Jeszcze w 1939 ro k u ulica b erliń sk a żegnała odchodzą
cych n a fro n t polski żołnie
rzy m ilczeniem a n ie ra z łza
mi,. W k ilk a m iesięcy potem , już po zw ycięstw ach, ta sa
m a b erlińska u lic a w ita ła i żegnała sw ych żołnierzy kw iatam i i entuzjastyczno- patriotycznym sipaizmem.
Rozkołysać bow iem n a pozór b iern e m asy n ie je st tru d n e , zwłaszcza kiedy te m asy d a ły ju ż sw ój placet n a B un- c"<siwehrę, n a ra k ie ty i bro ń jądrow ą.
W obliczu szalejącej nie
m ieckiej propagandy rew iz
jonistycznej Polska m usi się zdobyć rów nież n a poważny w ysiłek propagandow y. W in
niśm y ustaw icznie przypom i
n ać o p raw ie Polski uo Ziem Z achodnich w obec w łasnego narodu, całego św iata, wo
bec sam ych Niemców.
W naszej arg u m en tacji zw racam y uw agę n a racje historyczne, n a piastow skie słupy sprzed tysiąca la t. To dobrze. B ez ra c ji historycz
n y ch p rze d e Tv3zystkim P o lacy «3'iTMty się in tru zam i n e d Oćr.'i\ i Nysą. Ale ja k wiecny, lir l o ’ ityce liczy się c le tylko h istoria. W polity
ce b ardziej w ażki je st arg u m ent w spółczesny niż arg u m en t hi«toryc?iny. A tych a r
gum entów w spółczesnych m am y k ilk a i to arg u m en tów n ie do obalenia.
str.
A r g u m e n t p i e r w s z y : u podstaw decyzji czterech w ielkich m ocarstw , któ re oddały Potooe ziem ie nad B ałtykiem , O drą i Nysą Ł u życką leżało przekonanie, iż
trzeba ra z na zawsze uciąć łeb niem ieckiem u parciu na Wschód, Odira i N ysa m iały się istać n ie ty lk o granicą spraw iedliw ości, a le i w ielką nauką historyczną dla Niem ców. S pór o ziiemlę n a g ran i
cach Polski i N iem iec m iał być definityw nie zakońc®o- ny, Odrautcemde bow iem s ta tu s quo i p o w ró t do odw iecz
nego sporu oanacza nic in
nego ja k zam ianę granicy pokoju n a krw aw ą granicę.
Oznaczałoby to, iż d ru g a w ojłia Awiatowaj i*» nłe za-
SPOR 0 ODRĘ CZY...
0 POLSKĘ 1 EUROPĘ?
kończenie całego etapu hi- siboryczwego w stosunkach polciko-niemi edkich, ale je dynie zam knięcie jednego z rozdziałów.
A r g u m e n t d r u g i : N iem cy w ojnę przegrały, a P olska w ojnę w ygrała. Wy
g ran a Niem ców w e w rześniu 1939 r. przyniosła zagładę sześciu m ilionów ludzi n a polskiej ziemi. W ygrana ta
— to ru in y W arszaw y, setek innych polskich m ia st i m ia steczek, to pięcioletnia nie
w olnicza p ra c a i niewolnicza egzystencja n aro d u polskie
go. I gdyby n ie z w y c ię s k o fro n tu antyfaszystow skiego
— tragiczny wiraesleń 1939 r.
byłby początkiem końca b io logicznej egzystencji P ola
ków w ogóle. Dla P olski zw ycięstw o Zw iązku Radzi e- dkiego i A lia n tó w w iąże się nierozerw alnie z pow rotem nad Odrę, B ałtyk 1 Nysę. J e s t to rek o m p en sata za e*.raty poniesione w w ojnie i zabez
pieczenie się przed n ią n a przyszłość, w ynik p rzesunię
cia się granic całej słow iań
szczyzny na Zachód, granicy Zw iązku Radzieckiego i n a
szej.
A r g u m e n t t r z e c i : Powróit P olski nad O drę i Nysę to fa k t dokonany. Do ro k u 1945 aiemie te zam iesz
kiw ało 9 m ilionów Niemców.
Dziś w re k u 19.>8 zam iesz
k u je je ibltóko siedem l pół m iliona Polaków , Polacy dźw ignęli te ziem ie z ruiny.
K osztem m iliardow ej daniny, kosztem okrojenia n aro d o w ego bochenka chleba. Dziś, po trz y n a stu labach, chyba tylk o szaleniec m yśleć może o now ej w ędrów ce ludów.
A r g u m e n t c z w a r t y : Ziemie nad O drą i Nysą s ta now iły dla Rzeszy Niem ie
ckiej ekonom iczny m argines, zaplecze rolniczo-w ypoczyn- kowe. P o ten c jał przem ysło
wy ty c h ziem stanow ił jedy
n ie 7 proc. w stosunku do całości. O bjęliśm y te ziemie we w ładanie, gdy w ojna zn i
szczyła tu 38 proc. budynków m ieszkalnych i blisko połow ę przem ysłu, gdy pozostało tu zaledw ie 8 proc. by d ła i 2 proc. trzody chlew nej.
P rzez dziesiątki la t trw a ła z daw nych niem ieckich ziem w schodnich em igracja do Niem iec cen traln y ch i za
chodnich. A n a tych zie
m iach pracow ało rokrocznie 420 tysięcy sezonow ych ro botników polskich. Niemcy, już przed pierw szą w ojną św iatow ą próbow ali z a tru d niać n a tych ziam iach Szwe
dów, a naw et M urzynów z K am erunu i Chińczyków, aby zm niejszyć n ap ły w pol
skich robotników .
Ten były ekonom iczny m argines Niem iec stanow i dziś in te g raln ą część organiz
m u gospodarczego Polski. W 1945 roku udział przem ysłu Ziem Zachodnich w p ro d u k cji przem ysłow ej P olski w y
nosił 8,1 proc. Dziś w ynosi 27 proc. Niem cy w ydobyw ali z tych ziem 2(3,1 m in. ton w ę
gla. P olska w ydobyw a w ro ku 1958 — 26,8 m in. te n w ę
gla. Niem cy produkow ali na tych ziem iach 520 ty®, ton stali, m y p ro dukujem y — 1.200 tys. ton. Niem cy 130 ty*. ton obrabiarek, m y — 400 '‘y s. ton. Na ziem iach tych zinajduje się już -72,8 proc.
przedw ojennego pogłowia bydła, a pro d u k cja rolnicza wynosi blisko trzy czw arte p ro dukcji przedw ojennej.
T akie £3 cyfry. Z aw iera się w nich ogrom pracy. Czy m ożna było zrobić więcej?
Zawsze m ożna zirobić więcej.
Trzeba je d n a k ie zważyć całą złożoność procesu w ra sta n ia
/7<s3ra i z h ó ł k a
CZYTAJCIE KRYMINAŁY
D o k o ń c z e n ie n o str.
8
M acie bujną w yobraźnię?
Je śli macie, podstaw cie so
bie w m iejsce powyżej wy- krrp k o w an e najostrzejsze i rtajplugaw sze w yrazy, jakie znacie i wiedzcie, że w łaśnie ich tu E elfer Wasz w dom y
śle użył. A tó pod adresem tygodnika „Za i Przeciw ", który — jeśli go nie znacie, to radzę, przynajm niej raz weźcie do ręki. Z abaw a sm u tna, ale duża.
W num erze 19 „Za I P rz e
ciw" ep a tu je czytelnika ty tułow ym pytaniem „Czy pro paganda bandytyzm u?" a ta kując... f akt zamieszczenia przez „Kulisy" arty k u lik u , opisującego n apad na bank we Włoszech. Służę próbką:
„W z w ią z k u r ty m za.pyluję, czy w P o lsc e L u d o w ej w o k re sie* w z ro stu p rzestęp c zo ści, zw łaszcza w ś ró d n ie le tn ic h 1 m ło d o c ia n y c h , Istn ie je m ożli- woSć przecle,cla ro p iejąceg o w rzo d u b ru k o w e j p ra sy , z a j
m ujące.) się p r o p a g a n d ą b a n d y ty sm u ?
Czy nie m a sp o so b u , ab y lu dzie p o zb aw e n l s k ru p u łó w , p ro p a g a to rz y p rz e stę p s tw , d e m o ra liz a to rz y , zo stali z m u sz e n i do m ilczen ia?
Czy n ic m a łp o s o b u , ab y
„ K u lis y " , ż e ru ją c e n a n a jn iż szych In sty n k ta c h 1 sa m e te I n sty n k ty pobudz.aJące, zn ik ły z k io sk ó w w n aszy m k r a ju ? “
I dalej:
i , . . . ż ą d a m o tw a rc ia p u b lic z n e j d y sk u s ji n a te m a t śro d k ó w u k ró c e n ia d z ia ła ln o śc i lu d zi w y z u ty c h z p o czu cia o d p o w ie d z ialn o ści z a zło, k tó r e azcrząl N ic p o to p ra c u je m y w cięż
k ic h nieraz, w a ru n k a c h , n ie po to p ła c im y p o d a tk i, aby za nasze p ien iąd ze u k a z y w a ły się w y d a w n ic tw a , k tó ry c h Je d y n y m celem Je st b u rz y ć to w szy stk o , c o m y b u d u je m y ! (sic!).
F orm ą zaprezentow anej w cytacie chuligańskiej m etody publicystycznej mógłby się zająć sąd. My zaś — jako że czytanie g azet stanow i n a sze zainteresow anie p ro g ra m ow e — zajm iem y się „m e
ritu m problem u".
1. Od dziesiątków la t roz
ryw ką, z któ rej korzysta ca-
EDWARD SZUSTER
Sprzeczki
i sprzeczności
ru d n o nie spostrzec, że publicystyka k u ltu ro w a przeżyw a ostatnio okres u - rodzaju w łódzkich gaze
tach i czasopism ach. N api
sano ju ż na ten te m at w ie
le analiz, przyczynków , ocen i postulatów ; rozw ażania o tym czy Łódź je st „prow in
cją k u ltu ra ln ą " czy też ty l
ko m iastem obojętnym dla arty stó w i ludzi k u ltu ry prow adzone były z p a sją i żarliw ością. N iejednej oce
n y doczekała się też poli
ty k a k u ltu ra ln a — załóżmy, że coś takiego istn ieje — realizow ana w naszym m ie
ście. Z ainteresow anie, ja k ie go doczekały się dość nie
oczekiw anie te na pew no nie błahe spraw y napaw a otuchą, któ ra byłaby chyba bliska przeistoczeniu się w optym izm , gdyby nie pew na drobnostka —* skłonność do jednostronnego, u p rasz
czającego całą spraw ę u ję cia.
"Cytowanie je s t dziś 00
p raw d a niem odne, m im o to pow ołam się tu na jednego z klasyków naszej p ublicy
styki k ulturow ej. W recen zji z w ystaw y „Piątego ko
ła" d rukow anej w „Glosie Robotniczym " n ap isał E d
w ard E tle r n astęp u jące sło
w a: „O braz abstrak cy jn y nigdy nie stan ie się p rzed
m iotem k u ltu szerokich mas.
Podobny je st w tym w zglę
dzie skom plikow anym za
gadnieniom naukow ym , k tó rych człow iek — p rzy p a d kowo zainteresow any — na ogół nie rozpatruje. Ale o ile uczeni snują swe docie
k ania bezkarnie — otocze
ni uznaniem w zględnie ży
czliwą obojętnością społe
czeństwa, o tyle plastycy — zajęci problem am i w łasnej sztuki — n ap o ty k ają na nie
ufność albo ja w n ą wrogość".
Moim zdaniem , spostrzeżona tu przez E tlera różnica za
interesow ań i potrzeb m ię
dzy plastykam i a — użyj
m y tego określenia — *ze-
ły św iat, są krym inalne po
wieści i reportaże. R ozryw ką ta k ą ja k w iele Innych.
R ozryw ką i już. Ongi pozba
wiono nas tej rozryw ki w im ię „dobra socjalizmu", które ponoć w tedy cierpi, a raczej nie cierpi w szystkie
go, co bezpośrednio nie służy spraw ie „budow ania jego zrębów". Dziś pew ne koła katolickie podnoszą te sam e hasła znów terroryzując nas...
socjalizm em , m oralnością itd.
Czy traktow ać owo wysiłki z poczuciem hum oru i tyle.
czy też bać się ich skutków i ofensywnego następow a
nia? Nie wiem.
2. W owej prześm leszno- groźnej filipice mam y też sa tysfakcję przeczytać:
„ . . . W a rty k u le (oprócz o- k re śle n ia „ p o d e jrz a n e ly|?y” ) nie u ż y ło a n i Jed n eg o słow a p o tę p ia ją c e g o p rz e stę p stw o .
M niemam, że pism a obo
w iązują przy doborze m a te
riału do druku, nie tylko pew ne wymogi n atu ry ..mo
raln e j" ale i in telektualnej.
Człowiek redagujący czy pi
szący pow',nicn np. wiedzieć, iż w szystkie cyw ilizow ane społeczeństw a od wielu ty sięcy la t potępiają i jedno
znacznie oceniają kradzież i rabunek. W ynika stąd, że p reten sja, by przy każdej w zm iance ..X u k ra d ł" p i
sać „A fuj! My jesteśm y przeciwko kradzieży! Z upeł
nie przeciw! K raść nie n a leży, be" — jest jedną ze śm ieszniejszych, jakie w swej k arierze czytelniczej spotka
łem.
'3. A „Za i P rzeciw " tym czasem ciągnie dalej:
„ N ie wie-m. Jaki* p ism a e r y t r - ty w a ł K a łu ż n y , s tu d e n t A ka
d em ii W y ch o w a n ia Fizycznego, p o ry w a c z 1 m o rd e rc a k ilk u le t
n ie j d ziew cz y n k i, lu b c z ło n k o w ie b a n d y G o ry li, gw ałcący n ie le tn ie d ziew cz y n k i. M ołliw e, że oprócz , .K ulił" ró w n ież
„ P a n o r a m ę " , w ie m , t e c z y ta ją te p ism a m ło d zi c h ło p cy z T a r
g ó w k a F a b ry c z n e g o , gdzie nie in a b ib lio te k i, ani cz y te ln i dla m ło d zieży , a le gdzie Je st k il
k anaście, k io sk ó w „ R u c h u " z le k k o s tra w n ą I p a s u ją c ą do ich p o zio m u p ra s ą b ru k o w ą " .
H am ując m ą ciekawość, kiedy to „społeczno-postępo
w e bojów ki" pójdą dem olo
wać kioski „Ruchu", a ko n tynuując zaprezentow aną w cytow anym arty k u lik u li
nię „rozum ow ania" propo
nuję, by nie pisać w prasie o biedzie, to biedy nie będzie, 0 w ojnach, to w ojen nie bę
dzie, o prostytucji, to pro stytucji nie będzie itd. Bo ja k wiadom o w szystkie po
mysły robienia złych rzeczy 1 w prow adzania w świecie tych i innych n ieprzyje
m nych urządzeń — politycy, rządy, złodzieje i dziew czyn
ki — czerpią z prasy.
Uczniowie moi! Zm uszają m nie w ręcz okoliczności do rzucenia hasła: „Lubicie czy nie lubicie, czytajcie krym i
nały!" Czytanie krym inałów społecznym obowiązkiem św iatłego człowieka!" „Czy- la jąc krym inały solidarnie zam anifestujm y sw oje w y
pięcie się na m isjonarzy koł
tuńskiej bzdury!"
Bo ja, W asz Belfer, te zwie
rzę się, krym inałów nie zno
szę. N udzą mnio — takie mam kalectwo. Ale od dziś
— czytam!!!
BELFER.
P. S. „A rtykuł" pt. „Czy propaganda bandytyzm u?"
podpisany jest: „K urator są du dla nieletnich m. st. W ar
szawy". I tu się zaczyna pro
blem, Bo cała arm ia „Urke N achalników ", czy morze krw aw ych eomiesów w p ra sie, książce i jak tylko chca- cie, nie może zdziałać tyle zła, co tacy k u ratorzy o t a
kich poglądach i lakim a p a racie intelektualnym .
ro k ą publicznością je s t po prostu m anifestacją sprzecz
ności, ja k ie istn ieją między poszukującym a rty stą a m a
sam i konsum entów sztuki.
Sprzeczność ta k a istnieje w każdej., zresztą dyscyplinie arty sty czn ej: każdy am b it
ny reżyser czy ak to r chciał
by grać Ionescu a niew ie
lu widzów przyjdzie na to przedstaw ienie; każdy żyw szy prozaik p o d p atru je C a
musa, a w bibliotekach Sienkiew icz 1 K raszew ski idą ja k woda. To są fakty iry tu ją ce może, ale k o n k re t
ne 1 przeskoczyć ich się nie da w żadnej polityce k u ltu raln e j: ani w te j postulo
w anej, ani w tej realizow a
nej (jeśli przyjm iem y, że coś takiego w Łodzi istn ie
je).
P olityka k u ltu ra ln a jest to in stru m e n t posiadający
— ja k ów przysłow iow y kij
— dw a końce, którym i n a
leży operow ać jednocześnie.
M etndy i środki za pom o
cą któ ry ch p rag n ie się w pływ ać na ludzi tw o rzą
cych nowe wartości k u ltu ralne oraz ogół przedsię
wzięć m ających zabezpie
czyć możliwie szeroką „kon
sum pcję" tychże w artości — łączyć pow inna ja k aś je d norodna myśl, koncepcja Znalezienie tego wspólnego m ianowNlka nie Jest b y n a j
m niej rzeczą prostą w ia l
nie ze względu na istnienie sprzeczności, o których by
ła tu m ow a. Środow iska tw órcze oczekują od ste r
ników polityki k u ltu ra ln e j pomocy w pcujzuUwaniach nowych form 1 środków w yrazu; szeroka publiczność uw aża, że zadaniem polity
ki k u ltu ra ln e j w inno być rozpow szechnianie sp raw dzonych już 1 przez tra d y cję potw ierdzonych w arto ś
ci kultu raln y ch . Sprzeczno
ści te m e m ają, na szczęś
cie, c h a rak te ru antagoni- stycznego— eksp ery m en tu jący arty sta nie m usi fizycz
nie likw idow ać szerokiej publiczności po to, by r e alizować sw oje pragnienia 1 dążenia — niem niej s ia nem się z tej historii w y
kręcić trudno. T rzeba istot
nie m ądrej i uw ażnej poli
tyki, aby w spom nianą sprzeczność pokonyw ać, a różnice potrzeb obu in te re sujących działaczy k u ltu ry środow isk zm niejszać. Co praw da, Jerzy W aleńczyk („Odgłosy" n r 9) tw ierdzi, że szerokie m asy skłonne byłyby przyjąć „subtelne igraszki um ysłu ludzkiego"
zaw arte m. in. w sztuce ab strak cy jn ej, nowoczesnej, gdyby nie przeszkadzali im w tym nierozgarnięci urzęd
nicy różnych insty tu cji i instancji, apostołow ie „czy- ścca natu ralizm u ". Zaiste budująca je st w iara J. Wa- leńczyka w potęgę w ładz
twa. ja k ie nad artystyczny
mi upodobaniam i m as sp ra w ują urzędnicy, ale ja tej
w iary nie podzielam . Cze- m użby w łaśnie te ra z u d a ło się urzędnikom ujarzm ić g usty m aluczkich, skoro przez ładne kilka la te k nie zdołali tego uczynić mimo intensyw nych wysiłków?
To, co w tym że sam ym (9) num erze „O dgłosów" pisze Józef K ądzielski („Co czyta i ogląda robotnik łódzki") je s t chyba znacznie bliższe praw dy, niż efektow ne h i
potezy poety, k tóry jeśli dostrzega sprzeczności w dziedzinie polityki k u ltu ra l
nej, to lokuje je między tw ó rcą a urzędnikiem k u l
tu ry .
Moim skrom nym zdaniem, w łaśn ie w tym m iejscu — m iędzy tw órcą a urzędni
kiem — p an u je w Łodzi harm onia zgoła przykładna m im o takich czy Innych po
krzy k iw ań i kry ty k . Łódź nie jest na pew no — w o- sobach swych gospodarzy — m iastem obojętnym dla a r tystów i ludzi kultury.
W ręcz przeciw nie, istnieje raczej te ndencja do polityki k u ltu ra ln ej z pozycji abso
lutyzm u oświeconego w od
niesieniu do „szerokich m as". U jaw nia się ta te n dencja zarów no w dyskusji prasow ej, ja k ą obserw u je
m y ostatnio, ja k I w p ra k tycznym działaniu różnych insty tu cji i kolektywów’ do
radczych. O tym, że tak je st i o tym dlaczego tak jest, napiszę w n a s tę p n y * felieton!#
IE .Y
, s ko n - w aną w liku li- propo- w prasie le będzie, i nie bę-
to p ro - itd. Bo itkie po- h rzeczy r świecie ieprzyje-
politycy, iewczyn- y.Zmuszają ności do bicie czy e k rym i-
• m i n a l ć w wiązk'cm
!" „Czy- olidarnie o,]e wy- arzy kol-
że zwie.
nie zno-
— takie od dziś
!LFER.
pt. „Czy ytyzmu?"
ra to r są- st,. War*
;yna pro- iia „Urke
morza ir w p ra
lko chca- alaó tyle
•zy o t a kim apa-
im. Cze- raz u d a -
ujarzm ić , skoro latek nie ić mimo wysiłków?
m y m (9) v “ pisze Co czyta
łódzki") e bliższe iwne hl-
•y jeśli iości w k u ltu ra l- i między
em kul- zdanlem, ejscu — urzędnl- w Łodzi zykladna nych po-
’k. Łódź
— w o- d arz y —
dla ar- kultury.
istnieje polityki :ji abso- [o w od-
>zerokich ta ten- dyskusji serw uje- w p rak -
różnych w ów do- źe tak tego tak s tę p n y *
tajniki wywiadów,
g (6 i netów i wydarzeń
X X wieku POCZĄTEK | KONIEC „WIELKIEJ DROGI CESARSTWA”
0 ! C A R L I N D A Y
C z ę ś ć I VV? Z" -, *
KOtTRATAK CZOŁGÓW.-STRACONE ZŁIPZENIA. - KRWAWY „TYGRYS MA
LAJÓW".— MARSZ ŚMIERCI.
-C O R R E G ID O R WALCZYI
ore the battling
bastards of Bataan
| father, no m ather, no Uncle S am
|Jesteśm y walczący bękarci z Bataanu bez m atki, bez W uja Sama.
*
KapijP M orrison długim i, nie
cierpliw 11* haustam i opróżniał m am eiit Ciemny p ijn sączył się po bro*6 i kapał n a zakuizony polo wy Mundur.
— C<M Cola — pow iedział z sa ty sfaM ' odryw ając próżne n a - czynie i j usl- — Z trudnością ro zp o zn ań sm ak — zaśm iał się
— Ju ż L tr y dni nie piłem!
— TaU Joe — zw rócił się do stojącegc \,b<>k wysokiego oficera lotnictw* obecnie „spieszonego1.
— O statL jaz pod San Fernando, ja k z r o l- ^ ś m y Japów do m o
rza...
— To i i niepow tarzalny w i
dok — Jjjerwał lotnik. — Tuż przed w r |m atakiem obserw o
w ałem g p a p o ń s k ie j floty w za
toce. Ki * ju ż spuścili łodzie desantow i piechotą i płynęli do brzegu, j f ś łódź podw odna po
deszła 1 '" ię ła jedyny w zespo
le statek Wantowy do przewoże
nia artyle (J czołgów. Z atonął w ciągu 11 -19ut, patrzyłem n a ze
garek.
— I WC.tWo tego Jap l zdecy
dował- się ądować...'
— Przyptfzczam. że ta decyzja przyszła i,f z trudem . W idziałem wyraźne uwieszanie, próby od
wrotu. Res<? zrobiły tw oje czołgi.
.— Dla nP było ważne — m ó
wi) M omfn, że tam. pod San F ernando jbsnąl m it niezw ycię- żoności jappskiego żołnierza. To
pili się w forzu jak szczury.
— Życzę 'akiego sam ego po
wodzenia, Rftrnson.
— Dzięki, !->edy będziesz znów latał?
pyle w iejskiej drogi leżały ciała poległych.
Do czołgu M orrisona podbiegł oficer piechoty.
— Niech pan wysiada! Niecn pan wysiada! Musi pan zobaczyć!
To m usi panu zostać na całe ży
cie w pamięci!
Zaprow adził M orrisona na tył zabudow ań. To co ujrzeli było potw ornie w strząsające. Pod d re w nianą ścianą domu stało czte
rech żołnierzy am erykańskich przykłutych bagnetam i.
— J a k w padliśm y tu, jeden je
szcze żył. Krzyczał, żeby go do bić... Sanitariusze nie mogli wy
rw ać ze ściany bagnetu. P ew nie Im um arł na noszach.
M orrison poczuł mdłości. To
twa... w ciągu najbliższych kilku tygodni...
— Tygodni! — Mac A rth u r po
derw ał się. — Tygodni?! — Dla
czego pan mówi mi o tym dopie
ro teraz?
— J a sam, generale, nie mo
głem w to uwierzyć... Myślałem początkowo, że to jak aś pom ył
ka... Ale nie, depesza jest spraw dzona.
Zdaw ało się. że już nic nie wiola zaskoczyć głównodowodzą
cego wojskam i lądowym i na Fi
lipinach. M inął zaledw ie tydzień od pierwszego lądow am s Ja p o ń czyków. S ytuacja była Już po
tw ornie krytyczna, ale teraz, w dniu dzisiejszym, zaczęły się za
rysowywać możliwości ustabilizo
w ania frontu m niej więcej 90 km na północ od Manili. Oczywiście pod w arunkiem nadejścia odsie
czy, któ ra uniemożliwi Japończy
kom przeprow adzanie dalszych desantów na tyłach. I oto prysnę- ło ostatnie złudzenie.
— Czy przechwycono jakieś depesze japońskie — spytał ge
nerał po kilkum inutow ym m il
czeniu.
m m m smSph:
Japońskie stanowisko dowodzenia na przedpolu Bataanu.
T*v«łmłVi •il-M. łJWłl
0'cS3a4miS ni*
^Town«
4u«n4>t wookł*
KitrUAk' doolań
>e*
PA CYPiK
fi U *i»1
Mapa 3. Operac,
“ ie — glówn FI Jakiego.
M orrison czołgu i pizez się do w n ętn drugi w szerc szyn. Ten bat siła pancerna skich na Fili
Japońskie na Luzo-
już nie była w ojna. To było po
tw orne barbarzyństw o!
W tej chw ili na północnym krańcu wsi w ybuchła nerwowa strzelanina. Gdy M orrison pod
biegł do swej kolum ny, trzy czołgi ruszały już do boju...
G enerał M ac A rth u r siedział przychylony, z tw arzą ukrytą w dłoniach. W ysłuchiwał raportów oficera sztabu.
— Pom im o ogłoszenia Manii!
m iastem otw artym — relacjono
w ał oficer — Japończycy w dniu dzisiejszym kontynuow ali naloty na miasto. Są liczne ofiary 1 duże zniszczenia. Dowództwo Floty A zjatyckiej kom unikuje, że nie może skutecznie przeciwdziałać ew entualnym dalszym lądow a
niom nieprzyjaciela. Z w yjątkiem kilku łodzi podwodnych 1 ściga- czy. w szystkie 1ej jednostki zo
stały zatopione lub unieruchom io
ne. Z powodu b rak u bezolecznych baz adm irał H art rozważa możll- wy.spie archipelagu wość podjęcia próby przebicia się
oczył na kndłub rny właz wsunął Jego czolja był dziewięciu m a- ,n — to ostatnia Pisk am ery k ań - ij *ch. Teraz przy pomocy piecho m iell pow -trzy- m ać napór Ja! jeżyków w kie
runku Bam ban \ Sfin J ° se- aljy umożliwić ew. >ację wojska z północnego i. zi °dm ego Luzonu.
— W szystkie gotow e. -•*
k rz y k n ą ł ktoś t.v1u
— Ruszamy . rozkazał M orrl-
»on.
Huk motorów*P'ótł się z od
głosami niedaleki walki.
D otarli do m;!' w >oskl. Przed kw adransem pj^i^ta am erykań
ska w yparła z f i Japończyków.
Więlcszość zabucwań płonęła. W
resztek floty ku wyspom H aw aj
skim. W dniu dzisiejszym wróg w prow adził na kilku odcinkach specjalne jednostki wyposażone w m iotacze płomieni o dużym za
sięgu...
— Co w rejonie B am ban? *•«
p rzerw ał Mac A rthur.
— Według ostatnich doniesień nasza obrona w ytrzym uje nadal napór Japończyków. Są jednak bardzo duże straty. Dalszy opór można obliczać już tylko na go
dziny.
— Czy ew akuacja zakończona?
— Jeszcze nie. Ale to kwestia krótkiego czasu.
— Czy ma pan ml jeszcze coś do zakom unikow ania?
— Tak... Waszyngton... p rzeka
zał wiadomość — głos oficera za
łam yw ał się — że nie należy li
czyć na pomoc floty ani lotnic-
Szkic perspektywiczny wylolu Zatoki Manilskiej. Na lewo półwysep Ba
taan, na wprost Corregidor, na prawo półwysep Batangas.
— Z tych, które udało się roz
szyfrować wynika, że Japończycy p.-zykładają ogrom ne wysiłki do szybkiego opanow ania Filipin.
„A więc decyduje czas" — po
m yślał Mac A rthur. Czas, to je
dyna rzecz, k tó rą możemy obro
nić na teł straconel pozycji.
— Niech pan przekaże wszyst
kim dowódcom mój rozkaz. — Mac A rth u r pow stał z m leisca.—’
W szystkie oddziały, które tne są zw iązane w walce m ają się na
tychm iast wycofać na półwysep B ataan 1 niezwłocznie przystąpić do um ocnienia linii obronnych u nasady półwyspu. Jeszcze tej no
cy wycofać na B ataan całą a rty lerię połową ) przeciwlotniczą.
W szystkie środki transportu użyć do zgrom adzenia na półwyspie Jak najw iększej Ilości am unicji.
Proszę ponadto zakom unikow ać adm irałów ) H artow i — zanim osobiśc.e się z nim D orozum iem -, aby przerzucił resztę swoich okrętów na Corregidor. dla osło
ny naszych tyłów i skrzydeł na Bataanie.
W dwa dni po tym rozkazie znaczne siły japońskie lądowały w Zatoce Lam on. na połudn e od Manili. Korpus gen. P arckera to
cząc z nieprzyjacielem walki od
wrotowe. wycofywał się. zgodnie z rozkazem, na B ataan.
25 grudnia japończycy podeszli do M anili. O brona skoncen
trow ała się na półwyspie B ataan 1 m alej skalistej wysepce C orre
gidor, leszcze przed w ojną silnio ufortyfikow anej. Był 17 dzień wojny. 17 dni potrzebowali J a pończycy, aby zająć cfłe Filipiny óprócz małego skraw ka ziemi długości 45 km I szerokości 30 km. Ale ten mały skraw ek zie
mi mógł stać się przyczółkiem dla prow adzenia skutecznych ataków , ponadto zam ykał wyjście Z atok1
ATanilskiej, najdogodniejszej ba
zy m orskiej na Filipinach. Jap o ń czycy rozumieli, że 3 a ta a n musi być zdobyty szybko, za wszelka cenę.
f> stycznia, po dw utygodnio
wych, niepraw dopodobnie zacię
tych w alkach, w których każdy zdobyty m etr okupvw all Ja p o ń czycy krw aw ym i stratam i, wol
ska filipińsko-am erykańskie co
fnęły się około 8 km, 7-ajmuiąss um ocnioną w międzyczasie pozy
cję. idealnie przystosowana do obrony. W lei centrum wznoMł się 1.500-metrowv masyw gory Natlb. Na skrzydłach teł n a tu ra l
nej cytadeli rosła eęsta dżnnela.
Wąski pas wybrzeża był bagni
sty. Tu n atarcie japońskie zała
m ało się. __ .
Niezadowolony z takiego obrotu sn raw sztab japoński odwołał gen.
Hommę. Na jego m iejsce dowódz
tw o objął gen. Y am ashita, którego okrucieństw o i sp ry t przydało m u im ię „Tygrysa M alajów ".
W zmocnione świeżymi posiłka
m i dyw izje japońskie, znń«w pod
jęły m orderczy szturm . Na zbo
czach N atibu poległy tysiące żoł
nierzy cesarstw a. Po trzytygodnio
w ej obronie — 29 stycznia ’
„B ękarci z B ataan u " — bo ta k sam i siebie nazw ali obrońcy pół
w yspu — m usieli się cofnąć na o sta tn ią już linę obronną. P adła B alanga, główne m iasto B ataanu.
Za plecam i obrońców pozostało ju ż tylko 19 kilom etrów w olnej ziemi. Tu je d n ak po raz drugi za
łam ało się n atarcie nieprzyjaciela.
N ie u dały się także Japończy
kom próby w ysadzenia desan tu na południow ym cyplu B ataanu.
W w ykutych w skałach C orregi- d oru km elach czaiły się ścigacze 1 łodzie podw odne — resztki Floty A zjatyckiej. Dowodzący nimi po odjeżdzle adm irała H arta komarf- d o r Slocum n a b ra ł w praw y w prow adzeniu tą m ikroskopijną flotą w alki przeciw niew spółm ier
nie silniejszem u przeciw nikow i.
Na wodach okalających B ataan torpedy z łodzi podw odnych 1 ści- gaczy posłały na dno 1 lotnisko
wiec, 2 krążow niki, 4 lub 5 niszczy
cieli i kilka transportow ców . N a
w et dla w ielkiej floty japońskiej były to stra ty bardzo ciężkie.
Tymczasem — zam iast zgodnie z planem w ojny zwolnić w ojska inw azyjne na F ilipinach do in nych operacji — w ciąż nowe po
siłki napływ ały na odcinek B a ta a
nu. Y am ashita pienił się ze wście
kłości. Na ostatniej, zdaw ało się zupełnie straconej pozycji, „Bę
karci z B ataan u " bronili się już s i e d e m d z i e s i ą t dnit
T eraz Jednak m usiała nastąpić ew akuacja części obrońców — b rak żywności i am unicji groził katastro fą. Gen. W ainw right, od chwili w yjazdu Mac A rth u ra do
wódca w ojsk na Filipinach, zarzą
dził przew iezienie kilku batalio
nów na Corregidor. którego prze
znaczeniem było dalej kontynuo
w ać w alkę. Znaczna większość obrońców B a ta an u k apitulow ała 9 kw ietnia 1942 r.
K rw aw y Y am ashita w ydał w ów czas rozkaz, którego nie ośmielili się naw et w ydać dowódcy arm ii hitlerow skiej (pozostaw iając to zresztą swobodnej decyzji swych oddziałów) — zarządził zgładzenie obrońców B ataan u Był to słynny już dziś ze swego okrucieństw a
„m arsz śm ierci". E skortow ane przez m otocyklistów i samochody p an c ern e kolum ny Jeńców gna no, przez ponad 80 kilom etrów , dobi
ja ją c padających z wycieńczenia.
N ieliczna garstk a pod koniec pie
kielnej w ędrów ki została rozstrze
lana. Z kilkutysięcznej grom ady ocalało zaledw ie kilku „scoutów "
filipińskich, którym udało się uciec w dżunglę.
W trzy la ta później, po k a p itu lacji Japonii, Y am ashitę Jako pierw szego skazano na śm ierć 1 powieszono za zbrodnie wojenne.
K ażdy k om unikat o sytuacji na froncie, radio am erykańskie roz
poczynało stw ierdzeniem : C orregi
dor walczył T ak trw ało do 6 m aja 1942 r. — sto czterdziestego dzie
w iątego dnia obrony Filipin.
W tym dniu w yczerpały się ostatecznie zapasy słodkiej wody.
Szansy odsieczy nie było — dal
sza obrona nie m iała sensu, Tego dnia C orregidor obchodził swoisty Jubileusz — trzechsetny nalot Ja
pońskich bombowców! Całą noc poprzedniego dnia trw ała w ałka na g ran a ty 1 pistolety m aszynow e z japońskim desantem w ysadzo
nym na plażach wyspy.
6 m aja o godz. 10-tej gen. W ain
w rig h t zaw iadom ił Japończyków przez radio, że C orregidor k a p itu luje...
Ale Y am ashita chciał koniecznie
„zdobyć" p rzek lętą wyspę. O broń
cy, którzy od dw u dni nie miell w ustach kropli wody, o dparli jeszcze jeden atak.
O godz. 18-tej um ilkły ostatnie salwy. Nad C orregidorem rozw i
nął się sz tan d a r wschodzącego słońca.
Y am ashita, k rw aw y „Tygrys M alajów " w yłam ał sobie kły na skałach B ataanu I C orregidoru, Zwycięscy przegrali w alkę o czas.*
(d.c.n,)
W