• Nie Znaleziono Wyników

Dokończenie na str. napakowała temu łobuzowi? I patrzą tak na mnie szyderczo, jakby ml chcieli powiedzieć: Dobra z ciebie

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Dokończenie na str. napakowała temu łobuzowi? I patrzą tak na mnie szyderczo, jakby ml chcieli powiedzieć: Dobra z ciebie"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

/ M.B.

im.

L

■m

N A S Z E r e n d e z . v o u s z C Z Y T E L N I K A M I

W P I Ą T E K 16 B.M,

W KLUBIE MPiK O GODZ. 19

W NUM ERZE:

CZYTAJCIE K R Y M I H A Ł Y SPRZECZKI I SPRZECZNOŚCI D Ż U N G L A W Ł O D Z I ODPOWIEDZI PODJADKA

.TÓZEF LEBENBAUM

U

_rzywaście la t te m u w io­

sną i latem 1945 ro k u ciąg­

nęły nieprzerw anie na Z a­

chód tran sp o rty Niemców, opuszczających W rocław i Szczecin, Koszalin, Opole 1 przenoszących się do W it- tem bergii, Baw arii, do S ak ­ sonii i Berlina,

Niem cy na pew no nie opu­

szczali tej ziemi dobrow ol­

nie. Opuszczali ją pod przy­

musem, Lecz czy był to ak t samowoli ze stro n y żądnych odwetu krwiożerczych Pola­

ków, czy Rosjan, ja k to te­

raz p rag n ie przedstaw ić r e ­ wizjonistyczna propaganda?

Nie. T ak zdecydow ały czte­

ry zw ycięskie m ocarstw a w Poczdamie. A k t te n św iad­

czył o w oli zakończenia trw ającego od stuleci sporu 1 Krainie e m iędzy słow iań­

szczyzną, a germ anią. T aka była wola zwycięzców P°

wojnie, którą Niemcy roz­

pętali 1 k tó rą Niemcy prze­

grali.

Od Piastów po czasy wam współczesne ze zm iennym szczęściem a przew ażnie z nieszczęściem dla narodu polskiego toczył się dziejowy spór. Ale jedno w ciągu te­

go tysiąclecia nie ulegało zm ianom — ciągłe parcie Niemców na Wschód, od­

wleczmy D rang nach Osten.

W yparto słow iańskie ple­

m iona znad O dry i Nysy Łu­

życkiej. W yrwano piastow ­ skie pale, a potem sięgano coraz dalej n a Wschód. Po rozbiorze w 1772 roku Prusy zagarnęły W arm ię, by potem w raz z innym i zaborcam i dobić Polskę i uczitować w Poanańgkiem.

H istorii ostatniej wojny nie trzeba chyba przypom i­

nać. Do Rzeszy Niemieckiej wcielona została n aw e t Łódź, a niem ieccy historycy udo­

w adniali z w łaściw ym ®obie pedantyzm em , iż K raków to m iasto czysto niem ieckie.

Dlaczego przypom inam praw dy dobrze znane? O zy nię to dlatego, iż dziś, trzy ­ naście la t po zw ycięskiej w ojnie z hitleryzm em Istnie­

je p aństw o niem ieckie: N ie-

zajka Burego K ota ope- w ała głów nie na B ałutach.

członkowie, o ile dobrze em, zapuszczali się nie- dy w gąszcz uliczek po- steiej dzielnicy S tarom iej- iej, bywali i na Kozinach^

zasadzie jed n ak tr z y :' w iernie macierzy:

erenu. Pięć niew ielkich-syt

łalność szajki nauczycielka.

Oczywiście, trzeba to konie­

cznie wyjaśnić, słowo szajka je st zbyt wielkie, przesadzo­

ne, * sugeruje conajm niej k re w na łódzkim bruku, ja ­ kieś ucieczki, pościgi, śledz­

two, sąd, p rokuratorskie o- skarżeniji i wyrok. W grun-

j j g

SPÓR O ODRĘ CZY...

O POLSKĘ I EUROPĘ?

m iecka R epublika Federalna, której oficjalną państw ow ą politykę stanow i rew izjo- nizm, dążenie do odzyskania dawnego stan u posiadania.

Brzmi to paradoksalnie, ale w naszym społeczeństw ie p o kutuje żenująca niewiedza na tem at niemieckiego rew i-

D o k o ń c z e n i e n a str.

w etek czaiło się najch ętn iej w zamglone, deszczowe wie czory w rejonach Ła g iewn i ckiej, Limanowskiego, Zgier

skiej, pei

trow ało uw ażnie Bałucki nek, p u ste przestrzenie m iędzy nowym i blokam i, aż za daw ny plac Tam faniego.

Szczególnie obfity łup przy nosiły sohoty i dni wypła;

Pechow y pijak, k tóry się znalazł obok bram y prze­

chodniej trac ił niezwykle szybko resztę pieniędzy.

Chłopcy otapzall nieszczęśni­

k a odurzonego alkoholem 1 świeżym pow ietrzem , szyM l k ie nerw ow e palce Burego K ota spraw nie przeszukiw a­

ły kieszenie. Szajka znikała błyskaw icznie w podwórku.

My, zwykli śm iertelnicy, nie znam y olbrzym ich przestrze­

n i — podwórek, przybu wek, drw alek, śm ietn ik ogrodów, oddzielających od siebie poszczególne ulice. Te przestrzenie zajm ują znacz­

nie więcej m iejsca niż ulice.

N ikt chyba nie znał ta k do­

kładnie tych zakam arków , pfeażyków , tajem nych przejść, ja k B ury K ot i jego ludzie.

Na ulicy przechodnie w y­

śm iew ali okradzionego pi­

jaka, chłopcy zaś biegli p rre z podwórze, w spinali się n a śm ietniki, śm igali przez płoty, przebiegali sady i w a­

rzyw niki, lądow ali w reszcie w bezpiecznym miejscu.

Ciężko zarobione pieniądze dzielił spraw iedliw ie Bury Kot, każdem u w edług za­

sług, dem okratycznie. Z tym jednak, że sam pobierał coś w rodzaju dodatku fu n k cy j­

nego za kierow nictw o.

Skąd się w zięła nazw a Burego Kota — tru d n o dzi­

siaj ustalić. P raw dopodobnie nie bez znaczenia był fakt, że dow ódca w idział doskonale w nocy i um iał skradać się bezszelestnie na podgum o­

w anych butach. Ilekroć B u­

ry K ot odczuw ał b ra k p ie ­ niędzy proponow ał grę w k arty , a że k a rty poznaczył, zgarniał owoce oałomiesięcz- nej pracy.

T ak w yobraża sobie dzia-

TADEUSZ SZEWERA

i3

liilllll

SPOWIEDŹ MATKI

... an patrzy na moje ręce... Drżą. Drżą mi tak od dnia.

w k tó ry m aresztow ano m ojego syna. Chodziłam Już po różnych doktorach, zażyw ałam w szystko, co ml zalecali.

Nic nie pomogło. T eraz przyszłam tu ta j. Podobno lekarz dobry.,. Ale czy co poradzi? Gdybym opowiedziała mu do­

kładnie, ja k to się stało, może by odpowiedni lek przepi­

sał. Ale ja k proszę pana, mówić o tym lekarzow i? P acjen ­ tów zaw sze dużo, d októr się spieszy... To i nie mówię, choć czuję potrzebę zw ierzania się komuś obcemu z tego, co m nie spotkało od rodzonego dziecka. G dybym m iała

pewność, że te n ktoś zro­

zum ie mój ból 1 w styd, by­

łoby mi lżej żyć i czekać.

Ale czy mogę m ieć ta k ą pewność? Ludzie te ra z ja ­ cyś inni, obojętni. Co Ich może obchodzić m atka a- resztanta?

Co tydzień chodzę do wię­

zienia, sta ję przy okienku koło bram y na ulicy. Ulica je st ruchliw a. Tyle ludzi tam tędy przechodzi. Nie znam ich, oni m nie nie zna­

ją, lecz spoglądają na mnie tak, ja k b y wiedzieli dia ko­

go podaję paczkę. A straż­

nicy, proszę pana, to cza­

sem i krzyczą na mnie. że paczka nieprzepisow a, że za ciężka, — Coś pani tam

napakow ała tem u łobuzowi?

— I p atrz ą tak na m nie szyderczo, jak b y ml chcie­

li powiedzieć: „Dobra z cie­

bie m atka skoro w ychow a­

łaś takiego 6yna".

J a wiem, proszę pana, że on za grzeczność nie siedzi, ale to je st m oje dziecko.

Mój syn, proszę pana.

m a te ra z 19 lat. Ju ż m ie­

siąc ja k go nie widziałam . Mówią, że uroda nie^ daje szczęścia. To praw da, p ro ­ szę pana. Ona stała się je ­ go zgubą. G dybym w iedzia­

ła, że za ładność mego dziecka tak odpokutuję, ze­

szpeciłabym m u tw arz w kołysce. Niech by ludzie czuli do niego odrazę, a ko­

biety u nikały jego spojrzeń.

Kiedy skończył siedem klas szkoły, pow iedział w domu, że już więcej uczyć się nie będzie. Ojciec, ja k ojciec. Nigdy nie szukał szczęścia w życiu rodzin­

nym. P an wie ja k to jest:

w ódka, karty , kobiety...

M nie 1 dzieci uw ażał za zło konieczne, na k tó re trzeba pracow ać i, k tó re trzeba u - trzym ać przy życiu. Nie w inię go jed n ak za to, co się stało z jego synem. On przecież nigdy nie doznaw ał radości z ojcostwa... Wtedy też; zam iast porozm aw iać z chłopakiem , to tylko pow ie­

dział: „Do wszystkiego trze­

ba mieć powołanie. Do n a u ­ ki także. Nie chcesz sie u- czyć, znaczy się nie masz pow ołania".

D ostał syn robotę w fa ­ bryce, naw et niedaleko od nas. M iał w tedy siedem naś­

cie la t; (bo proszę pana, on późno poszedł do szkoły.

(Dokończenie na str. 4)

.halaśli^

Ijc i

|ę j f panił^edS ktoT ze, K n r-jp n ip m a

|o ro - Feśzta w Szkole Ś red ­ niej, podobno porządni z nich uczniowie.

— Olęcki, czegoś się tak wypacykował? Proszę się n atychm iast umyć!

Chłopiec znika posłusznie w um yw alni.

ROZPOCZĘTO DBOBM*G<9M/£

$ IE MTWO

PROWAOZIW

R

j.

0 0...

— M ałpują jed n ą z n a ­ szych koleżanek. Boże, ja k a ta młodzież po trafi być okrutna! Koleżanka, biolog, m a już co praw da sw oje la ­ ta, ale spodziewa się wyjść zamąż... Napisali jej na ta ­ blicy, że w idzą u niej siwe w łosy po praw ej stronie głowy, radzą jej w yrw ać, bo się narzeczony rozmyśli.

W szystko widzą, p an ie r e ­ daktorze. W czoraj cała kla­

sa w yperfum ow ała się ł um azała szm inką, chłopcy zw racali się do dziew cząt tylko p er „m oja perełko", a dziewczęta^ odpow iadały

„ach, A ntonii". Podglądali ich w parku, co za okru - cięstwo!

— Dlaczego? — staw iam to pytanie chociaż wiem, że nie sposób na nie odpowie­

dzieć. Dlaczego działała kie­

dyś, przed rokiem , szajka Burego K ota? Kto tem u w i­

nien? P ijacy czy nauczycie­

le? Czemu cała bez w y ją t­

ku klasa siódma, klasa ta k boleśnie, ta k bardzo złośli­

wie ugodziła nauczycielkę, któ ra po dw udziestu pięciu latach w yczerpującej pracy pom yślała w reszcie i o so­

bie, chciała mieć odrobinę zwykłego, ludzkiego szczęk cia?

Rozglądam się po szkole.

W ciasnym budynku uczy się przeszło siedem set dzieci.

m c e t o w i, . ZROBIŁO Slfc CIEMNO

W . OCZACH

" * . -V .i.-r 1/ ,>.-V ., . ’

,

' T ;v . - *. >~

Siedem setek dzieci tłoczy się w klasach rano, w po­

łudnie i wieczorem. B yw ają klasy czynne praw ie zawsze przy elektrycznym świetle, zgrom adzone w nich dzieci nie oglądają w szkole słoń­

ca. B rak pomieszczeń, b rak nowych szkół, nie brak n a­

tom iast dzieci. Rokrocznie około 7.000 pociech p rze k ra­

cza progi szkoły w naszym mieście. Tymczasem budow ­ nictwo, pom ijając przyczy­

ny, nić nadąża za tą arm ią m ilusińskich. K lasy pęcznie­

ją, tłok z każdym rokiem coraz większy,

P atrzę na siw ą nauczy­

cielkę, podziwiam jej spo­

kój i opanowanie. Ja k ona w szystko dokładnie wie!

Wołowski znów m a b rudne uszy, K urek wszedł pod ław kę i szczekał na lek cji m atem atyki. Koza w ycinał arty stk i film owe z gazet, M alaw ska używ a szminki i pisze już listy miłosne do pew nego porucznika. Nacho­

dzi m nie u p arta myśl, aby tu. w ciasnym korytarzu, na oczach rozbrykanej młodzie­

ży, ucałować jej ręce. Przed dziesięciu laty miała w kla­

sie przeciętnie 25 dzieci, obecnie już 45. Jak że w ta ­ kich w arunkach zaw iązać praw idłow y, pogłębiony sto­

sunek wychowawczy? W ja ­ ki sposób może starczyć cza­

su na zbadanie w arunków życiowych., ucznia, czy choć­

by przeczytanie stesu zeszy­

tów?

— No a teraz — mówi nauczycielka — mam y nowy kłopot. Giną w szkole w ie­

czne pióra, sprawcy... mój Boże, gdyby ich można wykryć! Przed kilku dniam i skradziono mi pióro, długo­

pis i autom atyczny ołówek AKCJA „WIECZNE PIÓRO-

Kluczym y od kilku dni z nauczycielką po ulicach pół­

nocnej części Łodzi. Co do mnie, snułem wieczorami rozm aite domysły. P raw dzi­

w y Sherlock Holmes tyle że z klasow ym podejściem.

Rozum owałem tak : w szaj­

ce Burego Kota, z której pozostał w szkole tylko Krzysztofik, patentow any osioł, drugoroczniak, m u­

sieli się zebrać z pewnością synow ie bogatych sklepika­

rzy, rzem ieślników , niebies­

kich ptaków , rycerzy spe­

kulacji itp. Wszyscy znali dobrze m agiczną siłę pie­

niądza, za który można k u ­ pić naw et rozgrzeszenie za przestępstw a. Obok potom­

stw a drobnego kapitału, znalazły się typow ie dzieci ulicy, opuszczone, niedopll- nowane. Wiadomo — m atka zapracow ana, ojciec alkoho­

lik. siostra „lekkich oby­

czajów". T ak p ow staje b an ­ da, tylko spraw dzić perso­

nalia i spraw a stan ie się Jasna. Nie udało m i się to zastosow anie klasow ych przesłanek do śledztw a.

Szajka B urego K ota — to dzieci robotników , inżyniera 1 pracow nika partyjnego.

Ani jednego z kiepskim ro­

dowodem, wszyscy klasowo nienaganni.

P rzystajem y w pew nej od­

ległości od sklepików z w ie­

cznymi pióram i. W ystaw y oglądają nasze agentki, za­

chodzą także do środka I proponują sprzedaż wiecz­

nych piór po cenach bajecz­

nie niskich. Jeżeli k tó ry ! z kupców schwyci przynętę będziem y ten sklep obser­

wować baczniej. A gentki to

(2)

(Dokończenie ze str. 1)

zjcniamiu. P rzeciętnie inteli- genitiny P olak w ie o tym , że Niem iecka R epublika F ede­

raln a mle u m a ję naszych g ra­

nic n a O drze 1 Nysie, słyszał o działalności na tery to riu m NRF zlomkofifcw wysiedlo­

nych, w ie że cn e 'plus szereg in sty tu tó w u p raw iają dzia­

łalność rewiajomistyrcmą. to z m az y p u b lik u ją broszurki, książki i bp., k tó re próbują dowodzić p ra w N lem ; ec do ziem „zagarniętych" po w oj­

nie przez Polskę.

To w szystko praw da, ale p raw d a niepełna, ułam kow a.

P raw d a przez duże „P “ jest anacznie groźniejsza.

P ra w d ą są Niemcy, w k tó ­ rych k ultyw ow any Jest duch B ism arcka. P raw d ą są N iem ­ cy, k tó ry ch kanclerzem jesft A denauer, odziany w płaszcz honorowego Krzywika. P ra w ­ dą je st B undesw ehra. T a B undesw ehra stanow ić bę­

dzie niedługo najpotężniejszą arm ię zachodniej Europy. W B undeaw ehrze prow adzi się sp ecjalne szkolenie politycz­

ne. W w ydanym ostatnio p od­

ręczniku d la w ojska (czarno­

b ia ła obw oluta) o sta tn i roz­

dział nosi ty tu ł: „Europejska polityka w schodnia". Ot, t a ­ ki, n ie now y zresztą, term in w państw ie, w k tó ry m ja w ­ nie się m ów i o euroa&j*ki«j polityce w schodniej. Niemcy oczywiście, m a ją być ram ie­

niem w ykonaw czym tej e u ­ ropejskiej m isji. <Warto przypom nieć pławy A denaue- r a o stw orzeniu polsko-nie­

mieckiego kondomimium n a Ziemiach Zachodnich, w r a - m ach m alej czy średniej Eu­

ropy), W rozdziało tym m ó­

w i się o N iem czech w grani­

cach 1937 ro k u . I nazyw a się Pozna oskie, G órny Śląsk zie­

m iam i spornym i. O rzeko­

m ym p r a w e Niem iec do tych ziem uczy się niem iecki żołnierz, uczy 6ię n ieoaw i- dzieć tych, któ rzy m u tę zie­

mię odebrali, a jak wiadomo, przyjacielem nienaw iści by­

wa odw et.

Leopold T y rm an d w „Ty­

godniku Pow szechnym " za­

m ieścił ostatnio w rażen ia i w nioski fce ewego pobytu w N iem czech zachodnich. Do*

wodzi on, że społeczeństw o niem ieckie je st całkow icie pokojowe, rew izjoniści to m a ­

ła g arstk a zawodowych po­

lityków , społeczeństwo n ie ­ m ieckie w y kazuje bierność w obec w szelkiej ,polityki, Z tej „bierności" T y rm an d w y ­ sn u w a optym istyczny w n io ­ sek. A w ysnuć trz e b a w nio­

sek w ręcz przeciw ny. B ier­

ność dziś, to gościniec pro ­ w adzący d o zbrodni — ju tro . Jeszcze w 1939 ro k u ulica b erliń sk a żegnała odchodzą­

cych n a fro n t polski żołnie­

rzy m ilczeniem a n ie ra z łza­

mi,. W k ilk a m iesięcy potem , już po zw ycięstw ach, ta sa­

m a b erlińska u lic a w ita ła i żegnała sw ych żołnierzy kw iatam i i entuzjastyczno- patriotycznym sipaizmem.

Rozkołysać bow iem n a pozór b iern e m asy n ie je st tru d n e , zwłaszcza kiedy te m asy d a ­ ły ju ż sw ój placet n a B un- c"<siwehrę, n a ra k ie ty i bro ń jądrow ą.

W obliczu szalejącej nie­

m ieckiej propagandy rew iz­

jonistycznej Polska m usi się zdobyć rów nież n a poważny w ysiłek propagandow y. W in­

niśm y ustaw icznie przypom i­

n ać o p raw ie Polski uo Ziem Z achodnich w obec w łasnego narodu, całego św iata, wo­

bec sam ych Niemców.

W naszej arg u m en tacji zw racam y uw agę n a racje historyczne, n a piastow skie słupy sprzed tysiąca la t. To dobrze. B ez ra c ji historycz­

n y ch p rze d e Tv3zystkim P o ­ lacy «3'iTMty się in tru zam i n e d Oćr.'i\ i Nysą. Ale ja k wiecny, lir l o ’ ityce liczy się c le tylko h istoria. W polity­

ce b ardziej w ażki je st arg u ­ m ent w spółczesny niż arg u ­ m en t hi«toryc?iny. A tych a r­

gum entów w spółczesnych m am y k ilk a i to arg u m en ­ tów n ie do obalenia.

str.

A r g u m e n t p i e r w s z y : u podstaw decyzji czterech w ielkich m ocarstw , któ re oddały Potooe ziem ie nad B ałtykiem , O drą i Nysą Ł u ­ życką leżało przekonanie, iż

trzeba ra z na zawsze uciąć łeb niem ieckiem u parciu na Wschód, Odira i N ysa m iały się istać n ie ty lk o granicą spraw iedliw ości, a le i w ielką nauką historyczną dla Niem ­ ców. S pór o ziiemlę n a g ran i­

cach Polski i N iem iec m iał być definityw nie zakońc®o- ny, Odrautcemde bow iem s ta ­ tu s quo i p o w ró t do odw iecz­

nego sporu oanacza nic in­

nego ja k zam ianę granicy pokoju n a krw aw ą granicę.

Oznaczałoby to, iż d ru g a w ojłia Awiatowaj i*» nłe za-

SPOR 0 ODRĘ CZY...

0 POLSKĘ 1 EUROPĘ?

kończenie całego etapu hi- siboryczwego w stosunkach polciko-niemi edkich, ale je ­ dynie zam knięcie jednego z rozdziałów.

A r g u m e n t d r u g i : N iem cy w ojnę przegrały, a P olska w ojnę w ygrała. Wy­

g ran a Niem ców w e w rześniu 1939 r. przyniosła zagładę sześciu m ilionów ludzi n a polskiej ziemi. W ygrana ta

— to ru in y W arszaw y, setek innych polskich m ia st i m ia ­ steczek, to pięcioletnia nie­

w olnicza p ra c a i niewolnicza egzystencja n aro d u polskie­

go. I gdyby n ie z w y c ię s k o fro n tu antyfaszystow skiego

— tragiczny wiraesleń 1939 r.

byłby początkiem końca b io ­ logicznej egzystencji P ola­

ków w ogóle. Dla P olski zw ycięstw o Zw iązku Radzi e- dkiego i A lia n tó w w iąże się nierozerw alnie z pow rotem nad Odrę, B ałtyk 1 Nysę. J e s t to rek o m p en sata za e*.raty poniesione w w ojnie i zabez­

pieczenie się przed n ią n a przyszłość, w ynik p rzesunię­

cia się granic całej słow iań­

szczyzny na Zachód, granicy Zw iązku Radzieckiego i n a­

szej.

A r g u m e n t t r z e c i : Powróit P olski nad O drę i Nysę to fa k t dokonany. Do ro k u 1945 aiemie te zam iesz­

kiw ało 9 m ilionów Niemców.

Dziś w re k u 19.>8 zam iesz­

k u je je ibltóko siedem l pół m iliona Polaków , Polacy dźw ignęli te ziem ie z ruiny.

K osztem m iliardow ej daniny, kosztem okrojenia n aro d o ­ w ego bochenka chleba. Dziś, po trz y n a stu labach, chyba tylk o szaleniec m yśleć może o now ej w ędrów ce ludów.

A r g u m e n t c z w a r t y : Ziemie nad O drą i Nysą s ta ­ now iły dla Rzeszy Niem ie­

ckiej ekonom iczny m argines, zaplecze rolniczo-w ypoczyn- kowe. P o ten c jał przem ysło­

wy ty c h ziem stanow ił jedy­

n ie 7 proc. w stosunku do całości. O bjęliśm y te ziemie we w ładanie, gdy w ojna zn i­

szczyła tu 38 proc. budynków m ieszkalnych i blisko połow ę przem ysłu, gdy pozostało tu zaledw ie 8 proc. by d ła i 2 proc. trzody chlew nej.

P rzez dziesiątki la t trw a ła z daw nych niem ieckich ziem w schodnich em igracja do Niem iec cen traln y ch i za­

chodnich. A n a tych zie­

m iach pracow ało rokrocznie 420 tysięcy sezonow ych ro ­ botników polskich. Niemcy, już przed pierw szą w ojną św iatow ą próbow ali z a tru d ­ niać n a tych ziam iach Szwe­

dów, a naw et M urzynów z K am erunu i Chińczyków, aby zm niejszyć n ap ły w pol­

skich robotników .

Ten były ekonom iczny m argines Niem iec stanow i dziś in te g raln ą część organiz­

m u gospodarczego Polski. W 1945 roku udział przem ysłu Ziem Zachodnich w p ro d u k ­ cji przem ysłow ej P olski w y­

nosił 8,1 proc. Dziś w ynosi 27 proc. Niem cy w ydobyw ali z tych ziem 2(3,1 m in. ton w ę­

gla. P olska w ydobyw a w ro ­ ku 1958 — 26,8 m in. te n w ę­

gla. Niem cy produkow ali na tych ziem iach 520 ty®, ton stali, m y p ro dukujem y — 1.200 tys. ton. Niem cy 130 ty*. ton obrabiarek, m y — 400 '‘y s. ton. Na ziem iach tych zinajduje się już -72,8 proc.

przedw ojennego pogłowia bydła, a pro d u k cja rolnicza wynosi blisko trzy czw arte p ro dukcji przedw ojennej.

T akie £3 cyfry. Z aw iera się w nich ogrom pracy. Czy m ożna było zrobić więcej?

Zawsze m ożna zirobić więcej.

Trzeba je d n a k ie zważyć całą złożoność procesu w ra sta n ia

/7<s3ra i z h ó ł k a

CZYTAJCIE KRYMINAŁY

D o k o ń c z e n ie n o str.

8

M acie bujną w yobraźnię?

Je śli macie, podstaw cie so­

bie w m iejsce powyżej wy- krrp k o w an e najostrzejsze i rtajplugaw sze w yrazy, jakie znacie i wiedzcie, że w łaśnie ich tu E elfer Wasz w dom y­

śle użył. A tó pod adresem tygodnika „Za i Przeciw ", który — jeśli go nie znacie, to radzę, przynajm niej raz weźcie do ręki. Z abaw a sm u ­ tna, ale duża.

W num erze 19 „Za I P rz e­

ciw" ep a tu je czytelnika ty ­ tułow ym pytaniem „Czy pro ­ paganda bandytyzm u?" a ta ­ kując... f akt zamieszczenia przez „Kulisy" arty k u lik u , opisującego n apad na bank we Włoszech. Służę próbką:

„W z w ią z k u r ty m za.pyluję, czy w P o lsc e L u d o w ej w o k re ­ sie* w z ro stu p rzestęp c zo ści, zw łaszcza w ś ró d n ie le tn ic h 1 m ło d o c ia n y c h , Istn ie je m ożli- woSć przecle,cla ro p iejąceg o w rzo d u b ru k o w e j p ra sy , z a j­

m ujące.) się p r o p a g a n d ą b a n ­ d y ty sm u ?

Czy nie m a sp o so b u , ab y lu ­ dzie p o zb aw e n l s k ru p u łó w , p ro ­ p a g a to rz y p rz e stę p s tw , d e m o ­ ra liz a to rz y , zo stali z m u sz e n i do m ilczen ia?

Czy n ic m a łp o s o b u , ab y

„ K u lis y " , ż e ru ją c e n a n a jn iż ­ szych In sty n k ta c h 1 sa m e te I n sty n k ty pobudz.aJące, zn ik ły z k io sk ó w w n aszy m k r a ju ? “

I dalej:

i , . . . ż ą d a m o tw a rc ia p u b lic z ­ n e j d y sk u s ji n a te m a t śro d k ó w u k ró c e n ia d z ia ła ln o śc i lu d zi w y z u ty c h z p o czu cia o d p o w ie ­ d z ialn o ści z a zło, k tó r e azcrząl N ic p o to p ra c u je m y w cięż­

k ic h nieraz, w a ru n k a c h , n ie po to p ła c im y p o d a tk i, aby za nasze p ien iąd ze u k a z y w a ły się w y d a w n ic tw a , k tó ry c h Je d y n y m celem Je st b u rz y ć to w szy stk o , c o m y b u d u je m y ! (sic!).

F orm ą zaprezentow anej w cytacie chuligańskiej m etody publicystycznej mógłby się zająć sąd. My zaś — jako że czytanie g azet stanow i n a ­ sze zainteresow anie p ro g ra ­ m ow e — zajm iem y się „m e­

ritu m problem u".

1. Od dziesiątków la t roz­

ryw ką, z któ rej korzysta ca-

EDWARD SZUSTER

Sprzeczki

i sprzeczności

ru d n o nie spostrzec, że publicystyka k u ltu ro w a przeżyw a ostatnio okres u - rodzaju w łódzkich gaze­

tach i czasopism ach. N api­

sano ju ż na ten te m at w ie­

le analiz, przyczynków , ocen i postulatów ; rozw ażania o tym czy Łódź je st „prow in­

cją k u ltu ra ln ą " czy też ty l­

ko m iastem obojętnym dla arty stó w i ludzi k u ltu ry prow adzone były z p a sją i żarliw ością. N iejednej oce­

n y doczekała się też poli­

ty k a k u ltu ra ln a — załóżmy, że coś takiego istn ieje — realizow ana w naszym m ie­

ście. Z ainteresow anie, ja k ie ­ go doczekały się dość nie­

oczekiw anie te na pew no nie błahe spraw y napaw a otuchą, któ ra byłaby chyba bliska przeistoczeniu się w optym izm , gdyby nie pew ­ na drobnostka —* skłonność do jednostronnego, u p rasz­

czającego całą spraw ę u ję ­ cia.

"Cytowanie je s t dziś 00

p raw d a niem odne, m im o to pow ołam się tu na jednego z klasyków naszej p ublicy­

styki k ulturow ej. W recen ­ zji z w ystaw y „Piątego ko­

ła" d rukow anej w „Glosie Robotniczym " n ap isał E d­

w ard E tle r n astęp u jące sło­

w a: „O braz abstrak cy jn y nigdy nie stan ie się p rzed­

m iotem k u ltu szerokich mas.

Podobny je st w tym w zglę­

dzie skom plikow anym za­

gadnieniom naukow ym , k tó ­ rych człow iek — p rzy p a d ­ kowo zainteresow any — na ogół nie rozpatruje. Ale o ile uczeni snują swe docie­

k ania bezkarnie — otocze­

ni uznaniem w zględnie ży­

czliwą obojętnością społe­

czeństwa, o tyle plastycy — zajęci problem am i w łasnej sztuki — n ap o ty k ają na nie­

ufność albo ja w n ą wrogość".

Moim zdaniem , spostrzeżona tu przez E tlera różnica za­

interesow ań i potrzeb m ię­

dzy plastykam i a — użyj­

m y tego określenia — *ze-

ły św iat, są krym inalne po­

wieści i reportaże. R ozryw ­ ką ta k ą ja k w iele Innych.

R ozryw ką i już. Ongi pozba­

wiono nas tej rozryw ki w im ię „dobra socjalizmu", które ponoć w tedy cierpi, a raczej nie cierpi w szystkie­

go, co bezpośrednio nie służy spraw ie „budow ania jego zrębów". Dziś pew ne koła katolickie podnoszą te sam e hasła znów terroryzując nas...

socjalizm em , m oralnością itd.

Czy traktow ać owo wysiłki z poczuciem hum oru i tyle.

czy też bać się ich skutków i ofensywnego następow a­

nia? Nie wiem.

2. W owej prześm leszno- groźnej filipice mam y też sa ­ tysfakcję przeczytać:

„ . . . W a rty k u le (oprócz o- k re śle n ia „ p o d e jrz a n e ly|?y” ) nie u ż y ło a n i Jed n eg o słow a p o tę p ia ją c e g o p rz e stę p stw o .

M niemam, że pism a obo­

w iązują przy doborze m a te­

riału do druku, nie tylko pew ne wymogi n atu ry ..mo­

raln e j" ale i in telektualnej.

Człowiek redagujący czy pi­

szący pow',nicn np. wiedzieć, iż w szystkie cyw ilizow ane społeczeństw a od wielu ty ­ sięcy la t potępiają i jedno­

znacznie oceniają kradzież i rabunek. W ynika stąd, że p reten sja, by przy każdej w zm iance ..X u k ra d ł" p i­

sać „A fuj! My jesteśm y przeciwko kradzieży! Z upeł­

nie przeciw! K raść nie n a ­ leży, be" — jest jedną ze śm ieszniejszych, jakie w swej k arierze czytelniczej spotka­

łem.

'3. A „Za i P rzeciw " tym ­ czasem ciągnie dalej:

„ N ie wie-m. Jaki* p ism a e r y t r - ty w a ł K a łu ż n y , s tu d e n t A ka­

d em ii W y ch o w a n ia Fizycznego, p o ry w a c z 1 m o rd e rc a k ilk u le t­

n ie j d ziew cz y n k i, lu b c z ło n k o ­ w ie b a n d y G o ry li, gw ałcący n ie le tn ie d ziew cz y n k i. M ołliw e, że oprócz , .K ulił" ró w n ież

„ P a n o r a m ę " , w ie m , t e c z y ta ją te p ism a m ło d zi c h ło p cy z T a r­

g ó w k a F a b ry c z n e g o , gdzie nie in a b ib lio te k i, ani cz y te ln i dla m ło d zieży , a le gdzie Je st k il­

k anaście, k io sk ó w „ R u c h u " z le k k o s tra w n ą I p a s u ją c ą do ich p o zio m u p ra s ą b ru k o w ą " .

H am ując m ą ciekawość, kiedy to „społeczno-postępo­

w e bojów ki" pójdą dem olo­

wać kioski „Ruchu", a ko n ­ tynuując zaprezentow aną w cytow anym arty k u lik u li­

nię „rozum ow ania" propo­

nuję, by nie pisać w prasie o biedzie, to biedy nie będzie, 0 w ojnach, to w ojen nie bę­

dzie, o prostytucji, to pro ­ stytucji nie będzie itd. Bo ja k wiadom o w szystkie po­

mysły robienia złych rzeczy 1 w prow adzania w świecie tych i innych n ieprzyje­

m nych urządzeń — politycy, rządy, złodzieje i dziew czyn­

ki — czerpią z prasy.

Uczniowie moi! Zm uszają m nie w ręcz okoliczności do rzucenia hasła: „Lubicie czy nie lubicie, czytajcie krym i­

nały!" Czytanie krym inałów społecznym obowiązkiem św iatłego człowieka!" „Czy- la jąc krym inały solidarnie zam anifestujm y sw oje w y­

pięcie się na m isjonarzy koł­

tuńskiej bzdury!"

Bo ja, W asz Belfer, te zwie­

rzę się, krym inałów nie zno­

szę. N udzą mnio — takie mam kalectwo. Ale od dziś

— czytam!!!

BELFER.

P. S. „A rtykuł" pt. „Czy propaganda bandytyzm u?"

podpisany jest: „K urator są ­ du dla nieletnich m. st. W ar­

szawy". I tu się zaczyna pro­

blem, Bo cała arm ia „Urke N achalników ", czy morze krw aw ych eomiesów w p ra ­ sie, książce i jak tylko chca- cie, nie może zdziałać tyle zła, co tacy k u ratorzy o t a ­

kich poglądach i lakim a p a ­ racie intelektualnym .

ro k ą publicznością je s t po prostu m anifestacją sprzecz­

ności, ja k ie istn ieją między poszukującym a rty stą a m a­

sam i konsum entów sztuki.

Sprzeczność ta k a istnieje w każdej., zresztą dyscyplinie arty sty czn ej: każdy am b it­

ny reżyser czy ak to r chciał­

by grać Ionescu a niew ie­

lu widzów przyjdzie na to przedstaw ienie; każdy żyw ­ szy prozaik p o d p atru je C a­

musa, a w bibliotekach Sienkiew icz 1 K raszew ski idą ja k woda. To są fakty iry tu ją ce może, ale k o n k re t­

ne 1 przeskoczyć ich się nie da w żadnej polityce k u ltu ­ raln e j: ani w te j postulo­

w anej, ani w tej realizow a­

nej (jeśli przyjm iem y, że coś takiego w Łodzi istn ie­

je).

P olityka k u ltu ra ln a jest to in stru m e n t posiadający

— ja k ów przysłow iow y kij

— dw a końce, którym i n a­

leży operow ać jednocześnie.

M etndy i środki za pom o­

cą któ ry ch p rag n ie się w pływ ać na ludzi tw o rzą­

cych nowe wartości k u ltu ­ ralne oraz ogół przedsię­

wzięć m ających zabezpie­

czyć możliwie szeroką „kon­

sum pcję" tychże w artości — łączyć pow inna ja k aś je d ­ norodna myśl, koncepcja Znalezienie tego wspólnego m ianowNlka nie Jest b y n a j­

m niej rzeczą prostą w ia l­

nie ze względu na istnienie sprzeczności, o których by ­

ła tu m ow a. Środow iska tw órcze oczekują od ste r­

ników polityki k u ltu ra ln e j pomocy w pcujzuUwaniach nowych form 1 środków w yrazu; szeroka publiczność uw aża, że zadaniem polity­

ki k u ltu ra ln e j w inno być rozpow szechnianie sp raw ­ dzonych już 1 przez tra d y ­ cję potw ierdzonych w arto ś­

ci kultu raln y ch . Sprzeczno­

ści te m e m ają, na szczęś­

cie, c h a rak te ru antagoni- stycznego— eksp ery m en tu ­ jący arty sta nie m usi fizycz­

nie likw idow ać szerokiej publiczności po to, by r e ­ alizować sw oje pragnienia 1 dążenia — niem niej s ia ­ nem się z tej historii w y­

kręcić trudno. T rzeba istot­

nie m ądrej i uw ażnej poli­

tyki, aby w spom nianą sprzeczność pokonyw ać, a różnice potrzeb obu in te re ­ sujących działaczy k u ltu ry środow isk zm niejszać. Co praw da, Jerzy W aleńczyk („Odgłosy" n r 9) tw ierdzi, że szerokie m asy skłonne byłyby przyjąć „subtelne igraszki um ysłu ludzkiego"

zaw arte m. in. w sztuce ab strak cy jn ej, nowoczesnej, gdyby nie przeszkadzali im w tym nierozgarnięci urzęd­

nicy różnych insty tu cji i instancji, apostołow ie „czy- ścca natu ralizm u ". Zaiste budująca je st w iara J. Wa- leńczyka w potęgę w ładz­

twa. ja k ie nad artystyczny­

mi upodobaniam i m as sp ra ­ w ują urzędnicy, ale ja tej

w iary nie podzielam . Cze- m użby w łaśnie te ra z u d a ­ ło się urzędnikom ujarzm ić g usty m aluczkich, skoro przez ładne kilka la te k nie zdołali tego uczynić mimo intensyw nych wysiłków?

To, co w tym że sam ym (9) num erze „O dgłosów" pisze Józef K ądzielski („Co czyta i ogląda robotnik łódzki") je s t chyba znacznie bliższe praw dy, niż efektow ne h i­

potezy poety, k tóry jeśli dostrzega sprzeczności w dziedzinie polityki k u ltu ra l­

nej, to lokuje je między tw ó rcą a urzędnikiem k u l­

tu ry .

Moim skrom nym zdaniem, w łaśn ie w tym m iejscu — m iędzy tw órcą a urzędni­

kiem — p an u je w Łodzi harm onia zgoła przykładna m im o takich czy Innych po­

krzy k iw ań i kry ty k . Łódź nie jest na pew no — w o- sobach swych gospodarzy — m iastem obojętnym dla a r ­ tystów i ludzi kultury.

W ręcz przeciw nie, istnieje raczej te ndencja do polityki k u ltu ra ln ej z pozycji abso­

lutyzm u oświeconego w od­

niesieniu do „szerokich m as". U jaw nia się ta te n ­ dencja zarów no w dyskusji prasow ej, ja k ą obserw u je­

m y ostatnio, ja k I w p ra k ­ tycznym działaniu różnych insty tu cji i kolektywów’ do­

radczych. O tym, że tak je st i o tym dlaczego tak jest, napiszę w n a s tę p n y * felieton!#

(3)

IE .Y

, s ko n - w aną w liku li- propo- w prasie le będzie, i nie bę-

to p ro - itd. Bo itkie po- h rzeczy r świecie ieprzyje-

politycy, iewczyn- y.Zmuszają ności do bicie czy e k rym i-

• m i n a l ć w wiązk'cm

!" „Czy- olidarnie o,]e wy- arzy kol-

że zwie.

nie zno-

— takie od dziś

!LFER.

pt. „Czy ytyzmu?"

ra to r są- st,. War*

;yna pro- iia „Urke

morza ir w p ra­

lko chca- alaó tyle

•zy o t a ­ kim apa-

im. Cze- raz u d a -

ujarzm ić , skoro latek nie ić mimo wysiłków?

m y m (9) v “ pisze Co czyta

łódzki") e bliższe iwne hl-

•y jeśli iości w k u ltu ra l- i między

em kul- zdanlem, ejscu — urzędnl- w Łodzi zykladna nych po-

’k. Łódź

— w o- d arz y —

dla ar- kultury.

istnieje polityki :ji abso- [o w od-

>zerokich ta ten- dyskusji serw uje- w p rak -

różnych w ów do- źe tak tego tak s tę p n y *

tajniki wywiadów,

g (6 i netów i wydarzeń

X X wieku POCZĄTEK | KONIEC „WIELKIEJ DROGI CESARSTWA”

0 ! C A R L I N D A Y

C z ę ś ć I V

V? Z" -, *

KOtTRATAK CZOŁGÓW.-STRACONE ZŁIPZENIA. - KRWAWY „TYGRYS MA­

LAJÓW".— MARSZ ŚMIERCI.

-C O R R E G ID O R WALCZYI

ore the battling

bastards of Bataan

| father, no m ather, no Uncle S am

|Jesteśm y walczący bękarci z Bataanu bez m atki, bez W uja Sama.

*

KapijP M orrison długim i, nie­

cierpliw 11* haustam i opróżniał m am eiit Ciemny p ijn sączył się po bro*6 i kapał n a zakuizony polo wy Mundur.

— C<M Cola — pow iedział z sa ty sfaM ' odryw ając próżne n a - czynie i j usl- — Z trudnością ro zp o zn ań sm ak — zaśm iał się

— Ju ż L tr y dni nie piłem!

— TaU Joe — zw rócił się do stojącegc \,b<>k wysokiego oficera lotnictw* obecnie „spieszonego1.

— O statL jaz pod San Fernando, ja k z r o l- ^ ś m y Japów do m o­

rza...

— To i i niepow tarzalny w i­

dok — Jjjerwał lotnik. — Tuż przed w r |m atakiem obserw o­

w ałem g p a p o ń s k ie j floty w za­

toce. Ki * ju ż spuścili łodzie desantow i piechotą i płynęli do brzegu, j f ś łódź podw odna po­

deszła 1 '" ię ła jedyny w zespo­

le statek Wantowy do przewoże­

nia artyle (J czołgów. Z atonął w ciągu 11 -19ut, patrzyłem n a ze­

garek.

— I WC.tWo tego Jap l zdecy­

dował- się ądować...'

— Przyptfzczam. że ta decyzja przyszła i,f z trudem . W idziałem wyraźne uwieszanie, próby od­

wrotu. Res<? zrobiły tw oje czołgi.

.— Dla nP było ważne — m ó­

wi) M omfn, że tam. pod San F ernando jbsnąl m it niezw ycię- żoności jappskiego żołnierza. To­

pili się w forzu jak szczury.

— Życzę 'akiego sam ego po­

wodzenia, Rftrnson.

— Dzięki, !->edy będziesz znów latał?

pyle w iejskiej drogi leżały ciała poległych.

Do czołgu M orrisona podbiegł oficer piechoty.

— Niech pan wysiada! Niecn pan wysiada! Musi pan zobaczyć!

To m usi panu zostać na całe ży­

cie w pamięci!

Zaprow adził M orrisona na tył zabudow ań. To co ujrzeli było potw ornie w strząsające. Pod d re ­ w nianą ścianą domu stało czte­

rech żołnierzy am erykańskich przykłutych bagnetam i.

— J a k w padliśm y tu, jeden je­

szcze żył. Krzyczał, żeby go do bić... Sanitariusze nie mogli wy­

rw ać ze ściany bagnetu. P ew nie Im um arł na noszach.

M orrison poczuł mdłości. To

twa... w ciągu najbliższych kilku tygodni...

— Tygodni! — Mac A rth u r po­

derw ał się. — Tygodni?! — Dla­

czego pan mówi mi o tym dopie­

ro teraz?

— J a sam, generale, nie mo­

głem w to uwierzyć... Myślałem początkowo, że to jak aś pom ył­

ka... Ale nie, depesza jest spraw ­ dzona.

Zdaw ało się. że już nic nie wiola zaskoczyć głównodowodzą­

cego wojskam i lądowym i na Fi­

lipinach. M inął zaledw ie tydzień od pierwszego lądow am s Ja p o ń ­ czyków. S ytuacja była Już po­

tw ornie krytyczna, ale teraz, w dniu dzisiejszym, zaczęły się za­

rysowywać możliwości ustabilizo­

w ania frontu m niej więcej 90 km na północ od Manili. Oczywiście pod w arunkiem nadejścia odsie­

czy, któ ra uniemożliwi Japończy­

kom przeprow adzanie dalszych desantów na tyłach. I oto prysnę- ło ostatnie złudzenie.

— Czy przechwycono jakieś depesze japońskie — spytał ge­

nerał po kilkum inutow ym m il­

czeniu.

m m m smSph:

Japońskie stanowisko dowodzenia na przedpolu Bataanu.

T*v«łmłVi •il-M. łJWłl

0'cS3a4miS ni*

^Town«

4u«n4>t wookł*

KitrUAk' doolań

>e*

PA CYPiK

fi U *i»1

Mapa 3. Operac,

“ ie — glówn FI Jakiego.

M orrison czołgu i pizez się do w n ętn drugi w szerc szyn. Ten bat siła pancerna skich na Fili

Japońskie na Luzo-

już nie była w ojna. To było po­

tw orne barbarzyństw o!

W tej chw ili na północnym krańcu wsi w ybuchła nerwowa strzelanina. Gdy M orrison pod­

biegł do swej kolum ny, trzy czołgi ruszały już do boju...

G enerał M ac A rth u r siedział przychylony, z tw arzą ukrytą w dłoniach. W ysłuchiwał raportów oficera sztabu.

— Pom im o ogłoszenia Manii!

m iastem otw artym — relacjono­

w ał oficer — Japończycy w dniu dzisiejszym kontynuow ali naloty na miasto. Są liczne ofiary 1 duże zniszczenia. Dowództwo Floty A zjatyckiej kom unikuje, że nie może skutecznie przeciwdziałać ew entualnym dalszym lądow a­

niom nieprzyjaciela. Z w yjątkiem kilku łodzi podwodnych 1 ściga- czy. w szystkie 1ej jednostki zo­

stały zatopione lub unieruchom io­

ne. Z powodu b rak u bezolecznych baz adm irał H art rozważa możll- wy.spie archipelagu wość podjęcia próby przebicia się

oczył na kndłub rny właz wsunął Jego czolja był dziewięciu m a- ,n — to ostatnia Pisk am ery k ań - ij *ch. Teraz przy pomocy piecho m iell pow -trzy- m ać napór Ja! jeżyków w kie­

runku Bam ban \ Sfin J ° se- aljy umożliwić ew. >ację wojska z północnego i. zi °dm ego Luzonu.

— W szystkie gotow e. -•*

k rz y k n ą ł ktoś t.v1u

— Ruszamy . rozkazał M orrl-

»on.

Huk motorów*P'ótł się z od­

głosami niedaleki walki.

D otarli do m;!' w >oskl. Przed kw adransem pj^i^ta am erykań­

ska w yparła z f i Japończyków.

Więlcszość zabucwań płonęła. W

resztek floty ku wyspom H aw aj­

skim. W dniu dzisiejszym wróg w prow adził na kilku odcinkach specjalne jednostki wyposażone w m iotacze płomieni o dużym za­

sięgu...

— Co w rejonie B am ban? *•«

p rzerw ał Mac A rthur.

— Według ostatnich doniesień nasza obrona w ytrzym uje nadal napór Japończyków. Są jednak bardzo duże straty. Dalszy opór można obliczać już tylko na go­

dziny.

— Czy ew akuacja zakończona?

— Jeszcze nie. Ale to kwestia krótkiego czasu.

— Czy ma pan ml jeszcze coś do zakom unikow ania?

— Tak... Waszyngton... p rzeka­

zał wiadomość — głos oficera za­

łam yw ał się — że nie należy li­

czyć na pomoc floty ani lotnic-

Szkic perspektywiczny wylolu Zatoki Manilskiej. Na lewo półwysep Ba­

taan, na wprost Corregidor, na prawo półwysep Batangas.

— Z tych, które udało się roz­

szyfrować wynika, że Japończycy p.-zykładają ogrom ne wysiłki do szybkiego opanow ania Filipin.

„A więc decyduje czas" — po­

m yślał Mac A rthur. Czas, to je­

dyna rzecz, k tó rą możemy obro­

nić na teł straconel pozycji.

— Niech pan przekaże wszyst­

kim dowódcom mój rozkaz. — Mac A rth u r pow stał z m leisca.—’

W szystkie oddziały, które tne są zw iązane w walce m ają się na­

tychm iast wycofać na półwysep B ataan 1 niezwłocznie przystąpić do um ocnienia linii obronnych u nasady półwyspu. Jeszcze tej no­

cy wycofać na B ataan całą a rty ­ lerię połową ) przeciwlotniczą.

W szystkie środki transportu użyć do zgrom adzenia na półwyspie Jak najw iększej Ilości am unicji.

Proszę ponadto zakom unikow ać adm irałów ) H artow i — zanim osobiśc.e się z nim D orozum iem -, aby przerzucił resztę swoich okrętów na Corregidor. dla osło­

ny naszych tyłów i skrzydeł na Bataanie.

W dwa dni po tym rozkazie znaczne siły japońskie lądowały w Zatoce Lam on. na połudn e od Manili. Korpus gen. P arckera to­

cząc z nieprzyjacielem walki od­

wrotowe. wycofywał się. zgodnie z rozkazem, na B ataan.

25 grudnia japończycy podeszli do M anili. O brona skoncen­

trow ała się na półwyspie B ataan 1 m alej skalistej wysepce C orre­

gidor, leszcze przed w ojną silnio ufortyfikow anej. Był 17 dzień wojny. 17 dni potrzebowali J a ­ pończycy, aby zająć cfłe Filipiny óprócz małego skraw ka ziemi długości 45 km I szerokości 30 km. Ale ten mały skraw ek zie­

mi mógł stać się przyczółkiem dla prow adzenia skutecznych ataków , ponadto zam ykał wyjście Z atok1

ATanilskiej, najdogodniejszej ba­

zy m orskiej na Filipinach. Jap o ń ­ czycy rozumieli, że 3 a ta a n musi być zdobyty szybko, za wszelka cenę.

f> stycznia, po dw utygodnio­

wych, niepraw dopodobnie zacię­

tych w alkach, w których każdy zdobyty m etr okupvw all Ja p o ń ­ czycy krw aw ym i stratam i, wol­

ska filipińsko-am erykańskie co­

fnęły się około 8 km, 7-ajmuiąss um ocnioną w międzyczasie pozy­

cję. idealnie przystosowana do obrony. W lei centrum wznoMł się 1.500-metrowv masyw gory Natlb. Na skrzydłach teł n a tu ra l­

nej cytadeli rosła eęsta dżnnela.

Wąski pas wybrzeża był bagni­

sty. Tu n atarcie japońskie zała­

m ało się. __ .

Niezadowolony z takiego obrotu sn raw sztab japoński odwołał gen.

Hommę. Na jego m iejsce dowódz­

tw o objął gen. Y am ashita, którego okrucieństw o i sp ry t przydało m u im ię „Tygrysa M alajów ".

W zmocnione świeżymi posiłka­

m i dyw izje japońskie, znń«w pod­

jęły m orderczy szturm . Na zbo­

czach N atibu poległy tysiące żoł­

nierzy cesarstw a. Po trzytygodnio­

w ej obronie — 29 stycznia ’

„B ękarci z B ataan u " — bo ta k sam i siebie nazw ali obrońcy pół­

w yspu — m usieli się cofnąć na o sta tn ią już linę obronną. P adła B alanga, główne m iasto B ataanu.

Za plecam i obrońców pozostało ju ż tylko 19 kilom etrów w olnej ziemi. Tu je d n ak po raz drugi za­

łam ało się n atarcie nieprzyjaciela.

N ie u dały się także Japończy­

kom próby w ysadzenia desan tu na południow ym cyplu B ataanu.

W w ykutych w skałach C orregi- d oru km elach czaiły się ścigacze 1 łodzie podw odne — resztki Floty A zjatyckiej. Dowodzący nimi po odjeżdzle adm irała H arta komarf- d o r Slocum n a b ra ł w praw y w prow adzeniu tą m ikroskopijną flotą w alki przeciw niew spółm ier­

nie silniejszem u przeciw nikow i.

Na wodach okalających B ataan torpedy z łodzi podw odnych 1 ści- gaczy posłały na dno 1 lotnisko­

wiec, 2 krążow niki, 4 lub 5 niszczy­

cieli i kilka transportow ców . N a­

w et dla w ielkiej floty japońskiej były to stra ty bardzo ciężkie.

Tymczasem — zam iast zgodnie z planem w ojny zwolnić w ojska inw azyjne na F ilipinach do in ­ nych operacji — w ciąż nowe po­

siłki napływ ały na odcinek B a ta a­

nu. Y am ashita pienił się ze wście­

kłości. Na ostatniej, zdaw ało się zupełnie straconej pozycji, „Bę­

karci z B ataan u " bronili się już s i e d e m d z i e s i ą t dnit

T eraz Jednak m usiała nastąpić ew akuacja części obrońców — b rak żywności i am unicji groził katastro fą. Gen. W ainw right, od chwili w yjazdu Mac A rth u ra do­

wódca w ojsk na Filipinach, zarzą­

dził przew iezienie kilku batalio­

nów na Corregidor. którego prze­

znaczeniem było dalej kontynuo­

w ać w alkę. Znaczna większość obrońców B a ta an u k apitulow ała 9 kw ietnia 1942 r.

K rw aw y Y am ashita w ydał w ów ­ czas rozkaz, którego nie ośmielili się naw et w ydać dowódcy arm ii hitlerow skiej (pozostaw iając to zresztą swobodnej decyzji swych oddziałów) — zarządził zgładzenie obrońców B ataan u Był to słynny już dziś ze swego okrucieństw a

„m arsz śm ierci". E skortow ane przez m otocyklistów i samochody p an c ern e kolum ny Jeńców gna no, przez ponad 80 kilom etrów , dobi­

ja ją c padających z wycieńczenia.

N ieliczna garstk a pod koniec pie­

kielnej w ędrów ki została rozstrze­

lana. Z kilkutysięcznej grom ady ocalało zaledw ie kilku „scoutów "

filipińskich, którym udało się uciec w dżunglę.

W trzy la ta później, po k a p itu ­ lacji Japonii, Y am ashitę Jako pierw szego skazano na śm ierć 1 powieszono za zbrodnie wojenne.

K ażdy k om unikat o sytuacji na froncie, radio am erykańskie roz­

poczynało stw ierdzeniem : C orregi­

dor walczył T ak trw ało do 6 m aja 1942 r. — sto czterdziestego dzie­

w iątego dnia obrony Filipin.

W tym dniu w yczerpały się ostatecznie zapasy słodkiej wody.

Szansy odsieczy nie było — dal­

sza obrona nie m iała sensu, Tego dnia C orregidor obchodził swoisty Jubileusz — trzechsetny nalot Ja­

pońskich bombowców! Całą noc poprzedniego dnia trw ała w ałka na g ran a ty 1 pistolety m aszynow e z japońskim desantem w ysadzo­

nym na plażach wyspy.

6 m aja o godz. 10-tej gen. W ain­

w rig h t zaw iadom ił Japończyków przez radio, że C orregidor k a p itu ­ luje...

Ale Y am ashita chciał koniecznie

„zdobyć" p rzek lętą wyspę. O broń­

cy, którzy od dw u dni nie miell w ustach kropli wody, o dparli jeszcze jeden atak.

O godz. 18-tej um ilkły ostatnie salwy. Nad C orregidorem rozw i­

nął się sz tan d a r wschodzącego słońca.

Y am ashita, k rw aw y „Tygrys M alajów " w yłam ał sobie kły na skałach B ataanu I C orregidoru, Zwycięscy przegrali w alkę o czas.*

(d.c.n,)

W

Z a tydzień

Cytaty

Powiązane dokumenty

Materiał edukacyjny wytworzony w ramach projektu „Scholaris – portal wiedzy dla nauczycieli&#34;1. współfinansowanego przez Unię Europejską w ramach Europejskiego

Oznacz na mapie miejsca zagłady Polaków pod okupacją niemiecką i radziecką (obozy, miejsca mordu itp.). Czy któreś z nich znajduje się w pobliżu miejsca

O co poprosił pilota Mały Książę, gdy spotkali się po raz pierwszyb. ,,Proszę cię, narysuj

Zgodnie jednak z inną tezą, która mówi, że niemożliwe jest dokonanie całościowego oszacowania tego, co się dostało, ani oddanie w słowach całej wdzięczności wobec tych,

Kiedy dzieje się coś złego, wiele dzieci czuje się źle tylko przez krótką chwilę, ponieważ szybko zaczynają myśleć o czymś, co doda im otuchy.. Czasem, by poczuć się

Dwaj inżynierow ie, któ rzy na wieży ciśnień mon tują stację przekaźnikową telewizji, dziewięcuokrot- nie pokonali już pwymi nogam i wysokość M ount

Aby odczytać liczbę minut, można pomnożyć razy 5 liczbę znajdującą się na zegarze, którą wskazuje wskazówka.. Przedstawia się to następująco: 1 na zegarze to 5 minut, 2

Wydawało się, że budynek uniwersytetu w Białorusi był trochę podobny do Krakowskiego.?. Dla każdego Białorusina Polska zawsze kojarzy się z pięknymi kościołami, każdy