• Nie Znaleziono Wyników

[Myśl : Dwutygodnik literacko-społeczny, ilustrowany. 1893, nr 5]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "[Myśl : Dwutygodnik literacko-społeczny, ilustrowany. 1893, nr 5]"

Copied!
4
0
0

Pełen tekst

(1)

Nr. 5. M Y Ś L 35

czas zew n ętrzn e w aru n k i św iata nie zm ienią się. B ędą góry, rzek i, m orza, lą d y podobne do obecnie is tn ie ją c y c h ; chem iczny sk ła d atm osfery pozostanie bez zm iany.

Co zaś do człow ieka, to b ezw ątp ien ia zm ieniać się on będzie n a ciele i duszy, ale zm iany te przychodzić będ ą n a d e r powoli, ta k że m ożem y pom inąć je m ilczeniem . A więc za sto lat, ziem ia, pow ietrze, w oda i czło­

w iek będ ą tem , czem są dzisiaj.

Jeśli człow iek fizyologicznie zm ienia się n a d e r pow oli, za to społecznie p rzeo b raża stę, p rz e k sz ta łca n ad zw y czajn ie szybko. S ta ­ ło ść fizyologiczfia istoty ludzkiej dziw ny sta ­ nowi k o n tra st z je g o n iestało ścią społeczną.

M am y przeto zam iar p rzed staw ić w ed łu g Ri- c-heta przypuszczalne zm iany i przeo b rażen ia ja k im u leg n ą n aro d y , sp o łeczeń stw a i w ia­

domości ludzkie.

A w ięc n ajp ierw pom ów m y o naro d ach , nie w chodząc w zbyteczne szczegóły a b y nie nużyć c z y te ln ik a ; dow odzenie sw e popiera R ichet szeregiem liczb, ry su n k ó w i d iagram , k tó re opuszczam y, dzielim y się zaś z c z y te l­

nikiem ogólnemi w yw odam i.

Co do z a lu d n ie n ia , m ożna w n o sić, iż w k ra jac h cyw ilizow anych europejskich (oprócz Rosyi) w zrost ludności będzie z m n iejszał się co roku ; od ja k ic h dw udziestu la t ludność w k ra ja c h europejskich nie zw iększa się p ra ­ w ie w cale.

In aczej w A m e ry c e . Ludność a m e ry k a ń ­ s k a ro z ra d z a się n a d e r szybko, prócz tego co roku p rz y b y w a znaczna ilość em igrantów ta k , iż co E u ro p a traci, A m ery k a zyskuje.

Z a sto la t A m ery k a będzie praw ie ta k gę­

sto zaludnioną ja k dziś E u ro p a (w stosunku do m etra kw ad r.). L udność Rosyi będzie też ogrom nie w z ra sta ła , ta k że w r. 1992 n a jlu ­ dniejsze dw a p a ń stw a cyw ilizow ane b ę d ą : S ta n y Zjednoczone i R osya, z ludnością 600 milionów czyli więcej niż ludność całej E u ­ ropy. O A fryce m ało pow iedzieć m ożna; p ra ­ w dopodobnie ludność je j pozostanie mniej więcej na je d n y tó stopniu (200 milionów), za sto la t ruch em ig racy jn y do A fryki będzie

ze bardzo słab y . Co do Azyi, to zalu ­ dnienie je j w końcu X X w ieku dojdzie do liczby olbrzym iej m iliard a ludzi. Ja k im ję z y ­ kiem p rzem aw iać będ ą te n aro d y ? p y ta n ie w ielkiej doniosłości, gdyż cy w ilizacy a i- na-

’ rodow ość zależą w znacznej m ierze od ję z y ­ k a. Z w róćm y n a jp ie rw uw ag ę n a fa k t z asa­

dniczy, m ianow icie, że ję z y k n aro d u ucyw i­

lizow anego lub choćby n a w p ó ł ucyw ilizow a­

nego nie d aje się n igdy z g ru n tu w yplenić

m eto d a w tym razie okazała się kom pletnie lic h ą !

Zaczął się lękać ukrytego, ja d u . Myśl, że m ogłaby go zdradzić, ro zb u d zała w nim n a - p o w ró t d a w n ą n a m iętn o ść, p o d sy can ą jeszcze cu d o w n ą pięknością i chłodem żony. A ! ży­

cie z tą kobietą to ciągła n ie u sta ją c a p raw ie w alk a i b u rza, — gdy on nażyw szy się i n a - szalaw szy już do syta, p ra g n ą ł przedew szyst- kiem spokoju! nic tylko spokoju! O n w y m a ­ rzył sobie m iękkie, spokojne, w ygodne życie sy b a ry ty przy b o k u tej prześlicznej kobiety — : a te raz jakże zaw odzą go nadzieje te i r a ­ chuby !

D ręczyła go zazdrość; głuchy, u k ry w an y gniew pożerał go, skracał m u życie, k tóre on cenił i kochał z n am iętn o ścią bogacza, nie.

znającego tro sk p o w sz e d n ic h , jak im zwykli lu ­ dzie o k u p u ją u trzy m an ie ziem skiego istnienia.

P o stan o w ił położyć tam ę tym niepokojom i b u r z o m - V u kryć p rz e d św iatem tę kobietę, której bądź co bądź nie chciał u tracić, — a m oże p ra g n ą ł zem ścić się na tej dum nej, niepodległej i kap ry śn ej za doznane rozcza­

ro w an ie.

Mimo zm ian, jak im uległo uczucie B ru­

n o n a , b y ł on zawsze dla żony w y tw o rn ie grzecznym i m iał dla niej p ew ien rodzaj' czu-

(m am y n a to w iele dow odów historycznych);

nic więcej w y trzy m ałeg o n a d ję z y k i w y­

trzy m ało ść ta będzie w przyszłości w z ra sta ­ ła , g dyż postępy w w y k ształcen iu , rozwój lite ra tu ry i d z ien n ik a rstw a w zm acn iają św ia ­ dom ość siebie i m iłość ję z y k a nowego. N ie n ależy m yśleć, a b y n a ro d y nieliczne m iały koniecznie p rz y ją ć ję z y k narodów liczniej­

szych. N ajb ard ziej rozpow szechnionym ze w szystkich będzie ję z y k an g ielsk i (500 mi­

lionów) m a on w iele dobrych stron, jest pro­

stym i ła tw y m do rozum ienia, m a je d n ą ty l­

ko w ad ę, tru d n ą wymowę.

Je stto ję z y k najw ięcej zbliżony do łaciny, n a trz y słow a, d w a m a ją żródłosłów grecko- ła c iń s k i; p rzytem w yższość jego n ad ro sy j­

skim stanow i, a lfa b et ł a c iń s k i; ję z y k ro sy j­

ski z pow odu sw ego odrębnego alfab etu i sp ecyalnych dźw ięków g a rd la n y e h nie bę­

dzie m ógł rozpow szechnić się po E uropie z a ­ chodniej .

Co do ję z y k a niem ieckiego, to i dziś ju ż w dziełach n aukow ych zaczyna z a n ik ać a l­

fab et gotycki, z astąp io n y ła c iń s k im ; z cza­

sem zaliczać on się będzie do osobliwości w ieku. Nie m ożem y nigdy p rz y p u ścić, a b y z a p a n o w a ł k ied y k o lw iek je d e n ję z y k u niw er­

saln y , ale m ożemy się spodziew ać, iż z j e ­ dnej strony ję z y k angielski, z drugiej — j ę ­ zyk łaciń sk i, (t. j. fra n c u sk i, hiszpański i w łoski) będ ą pow oli zlew ać się i je d n o ­ czyć. YV X X w ieku zlanie to nie będzie j e ­ szcze kom pletnem , ję z y k angielski je d n a k posiadać będzie coraz więcej w yrazów ła c iń ­ skich. Co do innych języków , j a k : szw edzki, duński, polski, czeski, flam andzki, w ęgierski, a ra b s k i, grecki, to nie z ag in ą one, ale n aro ­ dy m ów iące temi ję z y k a m i nie w zro sn ą li­

czebnie.

Chociaż p o lity k a p odlega ciąg ły m zmia- nom, m ożna je d n a k tw ierd zić, iż p raw dopo­

dobnie g ran ice p ań stw europejskich pozostaną mniej więcej bez zm iany. K w esty a A lzacyi i L otaryngii zostanie ro zw iąza n ą ale nie mo­

żem y w iedzieć czy dzięki wojnie, czy też przez u k ła d dobrow olny. Bądź co bądź nie­

podobieństw em j e s t , a b y sy tu a c y a obecna m ogła się p rzedłużać; 22 la t ucisku i ty ra- nizacyi nie zm ieniły uczuć p atry o ty czn y ch m ieszkańców A lzacyi i L otaryngii. Czyż G re­

cy nie p o targ ali w ięzów tureckich po kilku w iekach u c isk u ? A lzacya i L o ta ry n g ia będą w o ln e ; być może stanow ić będ ą państw o niezależne, j a k B elgia lub S zw ajcary a, ale w każdym razie będą w olne.

Jed n o ść N iem iec je s t faktem historycznym

łości, do której go m im ow oli zniew alała n a d ­ zw yczajna jej piękność.

W y jaw ił żonie w form ie pro śb y chęć p o ­ w ro tu do k ra ju i zdziwił się niem ało, gdy się zgodziła n aty c h m ia st.

Eliza z sw ej s tro n y czuła się także zm ę­

czona, bard zo zm ęczoną n aw et, to też u sły ­ szaw szy propozycyą m ęża, ucieszyła się, że o detchnie w iejskiem pow ietrzem , przepełnio- nenr w onią czerem ch, bzów i jo d ło w y ch la ­ sów - - uspokoi się, odpocznie w śród ciszy, ab y później pow rócić znów w szał zabaw i g w ar św iata.

W ieczorem d n ia letniego przybyli do Gro- denki.

Z am ek bardzo oryginalnie był zb udow any n a wysokiej skale i tak, że, dokoła zak ry w ała go czarn a ścian a gęstego, szpilkow ego b o ru i tylko w je d n e m m iejscu p rz e rą b an a , po zw a­

la ła m u ja k b y oknem n a św iat boży p a ­ trzeć. Lecz z tej w łaśn ie stro n y ścian a p ię­

trzy ła się tak strom o i p rzep aściste,• że chyba dzika koza odw ażyłaby się piąć n a jej w ierz­

chołek. Ż ółta pow ierzchnia skalistej skały, m iejscam i tylko zaczerw ieniona m arglem , zsu­

w ała się pionow o aż w sreb rn y w artk i p rą d rzeki, u jej stóp p ły n ą c e j; tem rozkoszniej więc p rz ed staw iała się g ęstw ina zieleni i k w ia­

tów , ja śn ie ją c a u góry, ja k ogród wiszący,

w ielkiej doniosłości, będzie się też p o tęgow ała z czasem . Co do in n y ch n arodów europej­

skich, to żadnej nie w idzim y zm iany w g ra ­ nicach. R osya tylko ro zrastać się będzie, z a ­ w ład n ie n ajpew niej K onstantynopolem i roz­

szerzy sw e g ran ice w Azyi. P rz y C hinach m ożem y postaw ić zn ak za p y ta n ia . G dyby Chiny m o g ły p rzy jąć postęp i cyw ilizacy a eu ro p ejsk ą, p rz e d sta w iły b y w ów czas ta k w iel­

k ą siłę, iż z ła tw o śc ią m og ły b y z a w ła d n ą ć c a łą E u r o p ą ; ale nie m arny żadnych d an y ch na to, gdyż od 5-ciu w ieków C hiny pozosta­

ły bez zm iany w óbec cywilizacya eu ro ­ pejskiej.

L osy A m eryki ła tw e są do o d g a d n ię c ia ; w północnej A m eryce pan o w ać będzie, ję z y k angielski, w południow ej hiszpański. A ustra­

lia -b ę d z ie zalu d n io n ą przez A nglików . A fry­

ka będzie d o k ład n ie zn an ą, w ręk ach fra n ­ cuskich i angielskich. E g ip t najp ew n iej b ę­

dzie w olnym .

U k ła d polityczny narodów eu ro p ejsk ich dotychczas dziw acznie się zm ienia, pomimo tego w idzim y w yraźnie m anifestujące się p rą ­ dy dem okratyczne. W e F ran cy i form a dem o­

k ra ty c z n a rządu stoi na m ocnych p o d sta­

w ach, we W łoszech i H iszpanii istnieć b ę ­ dzie w X X w iek u ; za sto lat najpew niej mieć będziem y rep u b lik ę w ło sk ą i rep u b lik ę hiszp ań sk ą. Los N iem iec m niej je s t pew nym ale przez sto la t idee rep u b lik ań sk ie b ęd ą m iały czas rozw inąć się, tak. iż istnienie re­

publiki niem ieckiej w y d aje się praw dopodo- bnem . N ajdłużej u trzym a się form a monar- chiczna w A n g lii, gdyż ja k dośw iadczenie nas n auczyło, może ona w spółistnieć ze zn a ­ cznym postępem politycznym i społecznym , reform ując się w ciąż w kieru n k u dem okra­

tycznym .

(Dok. n a s t.j

J. Jo t.

Z C y k l u : F o r m y .

V I L Ł A N E L L A . Ś w ieżych kw iatów , p rom ieni i rosy, Bo to życie je s t ta k ie bezw ónne I ta k w iecznie c h m u rn e są n ieb io sy ! N ie d o jrz a łe w ięd n ą m ło d e k ło sy I w u p a d k u w o łają b e z b ro n n e : Ś w ieżych kw iatów , p ro m ie n i i ro sy !

pełen tajem niczego czaru rom an ty czn ej bajki.

W yryw ając się z b a rw n e j kw iató w pow odzi, gotyckie w ieżyczki zam ku strzelały śm iało w błękit, p rz e ra sta ją c szczyty drzew ...

P a n B runo o d restau ro w u jąc zam ek, zo­

staw ił go w głów nych zary sach arc h ite k to ­ nicznych takim , jak im go zb u d o w ał któryś z jego przodków w XV czy XVI w ieku. Ś ciany g ru b e i ciężkie, okolone okrągłym i r o m a ń ­ s k i m i b asztam i, przeznaczone niegdyś na m ieszkanie więźniów — m u r o b ro n n y z o tw ar- te m i strzelnicam i, n a w e t m o st zw odzony p o ­ został n ietk n ięty — a tylko dziś po czerw o­

nej, ceglanej pow ierzchni jego, pięły się dzi­

kie w in a i bluszcze, k ap ry śn ie rozrzucając gałęzie...

W e w n ętrzn e urządzenie zam ku, zastoso­

w an e przew ażnie do c h a ra k te ru budow li, lecz w y b ra n e ze sm akiem i zn aw stw em m iłośnika i bogacza czyniło go iście książęcem siedli­

skiem.

Mimo nagrom adzonego p rzep y ch u i b o ­ gactw , w k tó ry ch m ięszały się ja sk ra w e b a rw y w sch o d u z białością m a rm u ru odblaskiem b rą ­ zów, św ietnym k o lorytem rozw ieszonych n a ścianach R ubensów , Jo rd an só w , Murillów, B a- cciarei lich o ryginałów czy też kopii — zam ek zatrzym ał swój c h a ra k te r ponury.

(D c. n .)

(2)

'C o ra z sro ższe w p ie rś n a s w alą ciosy, P ró ż n e ję k i n a sz e m onotonne,

Że ta k w ie c z n ie c h m u rn e są n ieb io sy ! N iech n a s p ieszczą sło d k ie dziew ic g ło sy , N ie c h w m ę c z a rn ie w plotą n a m p rz e d z g o n n e Ś w ieżych kw iatów , p ro m ie n i i rosy, Bo ta k w ieczn ie c h m u rn e są n ie b io s y !

A. Lange.

„CHW AST:1.1 }

Idąc n a •» C h w a st« B lizińskiego, m iałem w głow ie pełno rem iniscencyj z » P an a D a- m azego« i »R o z b itk ó w «, tak , ja k kiedy biorę do ręki cokolw iek Sienkiew icza, zaw sze m am w głow ie »H a n ię « i »O gniem i M ieczem «, a kiedy mi kto p rzypom ni S łow ackiego, w tej chw ili dzw oni m i w u ch u » W S zw ajcary i« , lub A nhelli. W w yobraźni m ojej z ra s ta ją się n iek tó rzy ludzie z n iektórem i dziełam i sw e mi w jed n ą całość i o jed n y ch bez drugich m y ­ śleć po p ro stu nie no .

tem bardziej roił rai sic ■ - ■/' nr* -• -w , tr,:

szerokim surducie i

sam i, że jeszcze k' : L ; . po w iedziano m" i/ »wszej sztuki Bli- zińskiegc: j k w » P a n u D am a- zym «, »;>.•> .--r. ,va, a dodano nadto, że u > . .men: » P a n a D am azego«

L „ C hw astu" zrobił n a m nie pii ' w rażenie, tak czego innego cze- S- atffm co inn eg o zobaczyłem . T ru d n o

’ \ eić , aby ktoś m ający łat 6 6 , je-

; się w yrabiał, a co lepiej, w y rab iać j z a czął; je d n a k . p ierw sza m yśl, ja k a mi się n a su n ęła po sp uszczeniu k u rty n y po pierw ­ szym akcie »C h w a stu «, była, że B liziński się »wyrabia®. W iele p oprzednich dziel tego p isarz a wielkiej je st m iary, ale te n p ierw ­ szy a k t »C h w a stu « m a w sobie c o ś, czego nie m iał w sobie ani »P an D arnazy« ani nie m iały » R o z b itk i« ; ja k iś szerszy dech tu czuć, a u to r sta n ął w yżej, spojrzał głębiej i dalej, niż zwykle. T o ju ż nie P o lsk a, to św iat. Z a­

nosi się n a coś z duszy ludzkiej w ydartego, z tej duszy, k tó ra nie m a ani epoki, ani oj­

czyzny, k tó ra je s t w ieczną i w szechludzką.

M am y przed so b ą m ałżeństw o bardzo ucz­

ciwe, choć kłótliw e, p a ń s tw a D ro b is z ó w ; on je s t zapew ne kiepskim kom p o zy to rem i do- |

b ry m m istrzem , którego głów ną w ad ą je s t to, że n iem a dzieci, a lubi ładne uczennice, o n a ; z a c n ą , sp o k o jn ą kobietą ; m am y filis te rs k ą , | p ó la ry sto k ra ty c z n ą p a rę pp. B rzostow ieckich z sy m patycznym synem , lekarzem , k tó ry się k o ch a w m ilutkiej sierotce Julci, m am y ja k ą ś p rzyjaciółkę d o m u D robiszów , i w reszcie ku- zy n a obu w ym ienionych, sp o k rew n io n y ch z so ­ bą rodzin, L e o n a , m ęża jak iejś aw a n tu rn ic y , isto tę o d e p c h n ię tą , u p a d łą , w ydziedziczoną z m a ją tk u i p ra w do to w a rz y stw a u p o rz ą ­ dnych osób, oraz ow ą je g o żonę. N a tle >sza- r e m , ja k ie tw o rz ą w szyscy w y m ie n ie n i, ta p a ra ja s k ra w o się odbija. A kiedy w pierw szym akcie zjaw ia się nagle, po filisterskich ro z m o ­ w ach D robiszów ' z B rzostow ieckim i, b e z n a ­ m iętn y ch k łó tn iach D ro b isza z D ro b iszo w ą i p lato n iczn y ch z m u su , choć w b rew ochocie, u m izgach D ro b isza do sw ych u c z e n n ic , ten L e o n , blady i chory, ze sw ojem i sk a rg a m i n a św iat, n a ludzi, co m u w ydarli m ajątek,

*) N ow a k o m ed y a w 4- a k ta ch Jó zefa B lizińskiego, w ystaw iona n a scenie hr. S k arb k a w e L w ow ie.

ze sw oją ślepą, szalo n ą m iłością do żony, k tó ra go porzuciła, i ze sw ojem bezgranicznem p rzy w iązan iem do dziecka, k tó re m u z a b ra ła — w raże n ie je st ta k p o tężn e, że każdy z bardzo w ielkich daw nych, czy w spółczesnych autorów , m ógłby być a rc y -zad o w o lo n y m , w yw ołując podobne.

N iestety dalsze dw a akty są słabsze. R o ­ dzinie L e o n a , zw łaszcza D robiszom i m łodem u B rzo sto w ieck iem u chodzi o to , aby L e o n a od żony oderw ać, jeg o sam ego p rzy g arn ąć, rato w ać. L e o n o w a ' rozw iodłaby się z m ężem , k tó reg o nie k o ch a i którego z zim n ą krw ią porzuciła, w tej chwili, gdyby nie nadzieja, że L e o n odzyska m ajątek . P ła c ą jej, oddaje dziecko i odchodzi. L e o n w ycieńczony i zła­

m a n y dostaje gorączki, i ja k zap ew n ia d o ktor, będzie m iał lekki tyfus. O dprow adzony do sw ego pokoju, w oła w7 m a lig n ie , że nigdy żony kochać nie p rz e sta n ie ; n a to o p o w iad a m u z uśm iechem m łody B rz o sto w ie c k i: „zo­

baczym y za kilka tygodni« — i n a tem sztuka się kończy. W id o czn ie B rzostow iecki m a n a ­ dzieję, że tyfus, k tó reg o się nie m a co bać, bo będzie lekki, w yleczy L e o n a z m iłości do

cc ..yśm y Brzo-

wi, : rzynajm niej,

L eon w yzdro­

wiawszy, p j i t i o sz u k ać -j \m elii i u nóg jej się włóczyć będzie, choć go o na kopnie i odepchnie. Ale to m oże tylko m oje im pre- sy o n isty czn e w rażenie.

0 co B lizińskiem u chodziło? O to, że są szelm y n a św iecie, szelm y od stó p do głów, chw asty, k tó re przy d u szają sz lach etn ą roślinę, jeśli w jej sąsiedztw ie w y ro sn ą przez w iatr ta m p o sia n e ; oto, że k to upadł, ten się ani ta k nam iętnie chce podnieść przy J a d a okazyi, ja k chcą tego niektórzy au to ro w ie. ,ani by mu to ta k łatw o przyszło, jak chcą ci sam i i inni.

i A m elia tłó m aczy się, dlaczego u p a d ła , i to bardzo w y m o w n ie; n iezaprzeczenie św iat je st w inien, że sta ła się do g ru n tu n ie m o ra ln ą , w strę tn ą , ale B liziński nie sta ra się obudzić w n a s dla niej sy m p aty i, w spółczucia, ja k to ro b ią za D u m a se m F r a n c u z i; dlaczego A m elia je s t podlą, m niejsza o to, dość, że raz staw szy

się podłą, p o zo stan ie nią do k o ń c a życia.

T y p u nie stw orzył B liziński, ogólnej reg u ły j sine exceptione n ikt co cokolw iek z n a duszę ludzką, w y prow adzać z A m elii nie będzie,

; je stto c h a ra k te r, ale — m ojem przynajm niej zdaniem — c h a ra k te r ty p o w y . Jestem czło­

w iekiem m łodym , je d n a k ju ż śmiałbj^m tw ie r­

dzić, że więcej je st B lizińskiego Am elij, niż D u m a sa »D am k am elio w y ch « , więcej n iesk o ń ­ czenie. Złe łatw o rodzi złe, ale ze złego t r u ­ dno się rodzi d obre.

Z aw sze p e sy m isty c z n y , B liziński je st w »C h w aśćie“ p esy m istą n a w sk ró ś przez serce, a co ten pesynizm tem jask raw szy m czyni to, że najw idoczniej tw orzył nie dla ten d en cy i, k tó ra się sa m a p o p ro stu »zrobiła*.

K iedy kto ś dąży specyalnie do jak ieg o ś celu, wiele pom inie, aby dojść doń p rę d z e j, wiele zatrze, aby rzecz, o k tó rą m u główmie chodzi, tem m ocniej się u w id o c z n iła ; B liziński teg o nie robi, rzeźbi, dłubie p o p ro s tu , ja k zaw sze, cieniuje, p odkreśla, w ykończa, p rz e ­ w leka — słow em je stto te n sam co zaw'sze, tw ó rc a P a n a D am azeg o , T ykalskiej i S trasza, niep o ró w n an y o b se rw a to r i drobiazgow y p sy ­ cholog, m alarz figur rodzajow ych genialny.

W »C hw aście« p o k azał się n am w praw dzie j bardziej modern, niż dotychczas, zakres sw:ej I psychologji rozszerzył znacznie, zaw sze prze- j cież po zo stał sobą, — i m ógłbym się założyć,

J że więcej go cieszył ten lub ów szczególik

w c h a rak tery sty ce D ro b isza albo D robiszo- wej, niż w szelaka m ożliw ość staw ian ia h ip o tez m oraln y ch , ja k ą k om ukolw iek kom ed y a jeg o nastręczy.

W p o w y ż sz e m , doryw czo pisan em s p ra ­ w ozdaniu zaginęły w szystkie szczegóły n a j­

now szej sztuki B lizińskiego, k tó ry ch je s t ta m m n ó stw o i k tó re są pyszne lub ślic z n e ; to je d n o tylko pow iedzieć m uszę, że ,. Chwast"’

niepospolitem je s t d ziełem , a gdyby drugi i trzeci a k t był tak i ja k pierw szy, liczyłby się do najcelniejszych u tw o ró w w spółczesnej europejskiej literatu ry . C okolw iekbądź, w b u j­

nym lau ro w y m w ieńcu na czole Józefa B li­

zińskiego, now y liść w yrósł i piękny.

Ka z i m i e r z T e t m a j e r.

„ M E N A Ż E R Y A L U D Z K A " ,

D oko ń czen ie.

„K ukułce", A n n a , m ę ż a tk a , uw ie- dziona przez sy b ary tę, k tó ry zrobił sobie zaw ód z b a ła m u c e n ia żon sw oich przyjaciół, ucz u w szy się m a tk ą p rzy ­ chodzi do sw ego k ochanka, ab y m u o św iad ­ czyć, że gotow ą je s t porzucić m ęża i z nim zam ieszkać. Ale p a n Sew eryn, przyzw yczajo­

ny do zała tw ia n ia tak ich sp ra w pokojow o, ja k to ro b ią m ężczyźni i k obiety „z to w a ­ rz y stw a ", w y śm iał „sen ty m en talizm " głupiej mieszczki, o b u rzy ł się n a jej szaloną p ro p o - zycyę i pow iedział ty lk o : „T irez vous de F a ffa ire ! ". A n n a te raz po d n io sła się blada, z w łosem rozw ianym i w m ilczeniu, z w y- ciągniętem i rękam i w yszła. W yraz jej tw a ­ rzy ta k b y ł uroczysty, tak przejm u jący , [że n a w e t te n bezduszny „v iv e u r“ chciał biedź za n ią przez chw ilę. K obieta ta zam k n ęła w sobie w sty d i ból, w iędła i c h u d ła od m o ­ raln y ch cierpień — ale p o d n io sła się, odzy­

sk a ła godność i dum ę, a gdy ten sy b a ry ta przypadkow o szukając m ieszkania, znalazł się w jej d o m u , z ta k im m a je sta te m i siłą k a ­ zała m u się w ynieść, że „S ew ery n po raz pierw szy w życiu u stą p ił nędznie p rzed w zro­

kiem kobiety, kurcząc się i cofając ku w y j­

ściu, ja k znikczem niałe, w ypędzone z cudze­

go legow iska zw ierzę" ....

W jak im sto su n k u sto ją do siebie te trzy k o b ie ty : żona Koteczka, Oślica i A n n a ? P ie r­

w sza p o d w pływ em zm ysłow ej m iłości za­

tra c a ca łą sw ą godność i staje się w iernym , choć codziennie ch ło stan y m p sem swego p a ­ na, d ru g a H o n o rk a, zdobyw a się • n a p ra g n ie ­ nie zem sty i nienaw iść, ale w s ta n o w c z e j chw ili b ra k jej. odw agi, A n n a wreszcie cier­

pi, ale cierpienie ją uszlach etn ia, w y ra b ia w niej d u m ę i tą w k o ń cu zw y c ięż a, przy zetknięciu się z d aw n y m k o c h a n k ie m . W idać tu pew n e sto p n io w an ie siły w o li i poczucia h o n o ru . A n n a sta n ę ła w szeregu tych ko b iet n a najw yższym szczeblu.

„M ałpa" — to zw ykła ulicznica, k tó rą n ęd za p o p c h n ę ła do w strętnego rzem iosła, p o sta ć w zięta z m ętó w społecznych, p o d o ­ b n ie ja k „P ap u zia" dziew czyna dla p rzy je­

m ności, tylko w lepszym nieco g a tu n k u , śpie­

w aczka z T in g el-T an g lu , której tw a rz zwię­

d ła a kończyny rą k i nóg n a b ra ły b arw y tru p iej, dzięki m łodości, spędzonej n a kulcie B ac h u sa i W en ery , choć reszta ciała pozo­

sta ła piękną i św ieżą. O ba szkice, n a ry so w a­

ne z realizm em , n ależą po „K ukułce" do n a j- u d atn ie jszy ch z całego zbiorku.

(3)

Nr . 5. M Y Ś I , 37

„Bydlę" i „Kozioł ofiarny" — d w a ty p y p ro letary u szó w , którzy w yzyskiw ani przez sw ych p racodaw ców , zatracili poczucie go­

dności ludzkiej i znoszą w szystkie poniżenia i szyderstw a za kaw ałek gorzkiego chleba.

„K ozłem ofiarnym * je s t nauczyciel dom ow y, dręczony przez sw ych uczniów , ro zpustnych, złośliw ych i rozpieszczonych chłopaków , m a ­ tkę i córkę, bezczelną kokietkę, p ró b u ją c ą n a b ied n y m , ro m an so w y m W en tzlu siły sw ych pow łóczystych spojrzeń. T en kozioł ofiarny, m ógłby m oże w in n y sposób n a chleb z a ro ­ bić i nie pozw olić tak się dręczyć i gnębić dalej — ' ale b ra k m u siły, energii, odw agi, bo ten św ia t b u rżu azy jn y , w k tó ry m wiele la t grał rolę p o p y c h a d ła , zdem oralizow ał go zupełnie. T o już nie człowiek, lecz niew ol­

nik, nie um iejący, a raczej bojący się zrzu­

cić p ęta z nóg. W „B ydlęciu" w idzim y sługę kredensow ego, w ypędzonego z d o m u o b y w a ­ tela w iejskiego, w k tó ry m la t 30 przesłużył w iernie i uczciw ie, za to, że u p ił się, gdy goście przyjechali. P a n sędzia pociąga w p ra - dzie dzień i noc stark ę, ale co p a n u w olno — to słudze zasię, u p a n a p ija ń stw o — słabość, u sługi — zb ro d n ia. „Bydlę" zrósł się za­

n a d to ze sw ym i obow iązkam i — i w ygnany żyć nie m oże. T o p i się, a w chw ili gdy w p a ­ d a do w ody, pierw szy ra z w życiu śm ieje się szczerze.

„L ew ek 0 — to człowiek, k tó ry dzięki p o ­ tw o rn ej brzydocie nie m oże znaleść łask u ko­

b iet, a sp ra g n io n y try u m fó w m iłosnych m ści się n a k obietach, szarpiąc ohydnie sław ę każ­

dej, znajom ej lu b nieznajom ej, p rz e d sta w ia ­ jąc, ją z bezczelną b lag ą tow arzyszom , jako sw o ją kochankę. —

W żydow skim h o te lu obdziera żydów ka- w łaścicielka i je j k eln er M arciński tr u p a bie­

dnej, p ro w in cy o n aln ej arty stk i, k tó ra p o w ie­

siła się w nocy z b ra k u środków do życia.

Ż ydów ka nie m oże przebaczyć nieszczęśliw ej j

sam obójczyni tego, iż o d e b ra ła sobie życie, nie zapłaciw szy w przód za kom orną, i zdej­

m u je z zim nych nóg zm arłej now e trzew i­

czki, jed y n e z rzeczy p ozostałych m ają ce j a ­ kąś w a rto ść — M arciński ze swej stro n y o b ­ cin a piękne w łosy aktorki. Z ta k im łu p em wychodzą. „Szakale" z p okoju śm ierci.

P o zo stają n a m jeszcze „go łąb k i11. T o zno­

w u o b razek m o raln o ści anielsko-niew innych pan ien e k z a ry sto k raty czn y ch r o d z in : M inu­

t e k , Muszek, Lolek. Niusiek i t. d . , w ycho­

w a n y c h w su ro w y c h zasad ach zakonnych szkól. T e gołąbki dla niew innego figlu w cią­

g ają do sw ego kółka starego k aw alera, ab y ucieszyć się w idokiem pozieleniałej z b ó ­ lu i zazdrości jego w iernej k o c h a n k i, kobie­

ty zw iędłej i nie m łodej, której k rw aw i się serce, kiedy widzi swego H eldinga ro z p ro ­ m ienionego i ja k b y odm łodzonego w gronie d z iew cz ąt, o p ełn y ch , okrągłych k ształtach, sm u k ły ch i w oniejących św ieżością. G ołąbki w esołe, ro zb aw io n e tą farsą i „doskonałe w sw em o krucieństw ie, spokojne w tej zb ro ­ dni, ja k ą w yrządziły, ro zry w ając silne, jak śm ierć uczucie, zasy p iają je d n a po drugiej, sk ła d a ją c ręce na p iersia ch giestem aniołów , otaczających fałdy błękitnego płaszcza p rze­

źroczystej w śró d c h m u r M adonny".

P o stacie m ęskie w całej tej galeryi szki­

ców albo b lad o albo n ie u d a tn ie n a k reślo ­ ne. Jedynie „L ew ek" i sy b a ry ta S ew eryn za­

r y s o w u ją się w yraźniej. Nie m a zresztą m ię­

dzy nim i żadnego t y p u , w którego sercu b rz m ia ła b y choć je d n a s tru n a , m ogąca n a ­ stro ić sym patycznie uczucie c z y te ln ik a , bo bied n y nauczyciel z „Kozła o fia rn e g o ", lub

w ypędzony słu g a z „Bydlęcia" za słu g u ją ty l­

ko n a litość, a g łupi filister z „Ź abusi" je ­ dynie n a śm iech. N a to m ia st kobiety w yszły z p o d p ió ra a u to rk i w y d a tn ie i silnie, a n a d ­ to n ie m a ta m żadnej, k tó ra b y nie m iała w sobie czegoś szlachetniejszego, czegoś, coby u sp asab iało dla niej łagodnie sąd czytelnika, czegoś, coby jej poziom m o raln y podnosiło, bo n a w e t takie zaw odow e ro z p u s tn ic e , ja k

„M ałpa" i „P ap u zia" m a ją ja k ą ś iskierkę lep­

szego uczucia w piersi. U pierw szej p rzy w ią- nie do d o m u rodzinnego i do b ra ta , który n ią przecież p o g ard za i daje je j to przy każ- dem zetknięciu dotkliw ie uczuć, u drugiej m iłość m acierzyńska i żal za zgasłem dzie­

cięciem — są ja sn e m i p la m a m i n a czarnem tle krańcow ej nędzy m oralnej.

W „M enażeryi ludzkiej" p rz e su w a się przed n am i cały szereg praw dziw ych ludzi w p ra - w dziw em życiu. P a n i Z apolska n ak reśliła w szystko z realizm em , nie w a h a ją c się ze­

drzeć m asek, lu b obrazić filisterskie pojęcia 0 przyzw oitości. W y stę p u je tu ja sn o m o ra ln a w arto ść p a n ó w w e frak ach i w pow iew nych sukienkach panienek, p rzesu w ający ch się n a śliskich podło g ach ary sto k raty czn y ch salonów , sp a d ła tu n iep rzeb ita zasło n a z ognisk d o ­ m ow ych a z nią pokazało się w e w łaściw em św ietle szczęście ro dzinne i w ierność m a łż e ń ­ ska w m alarskiej p raco w n i n a jed n ej z b o ­ cznych ulic. E ty k a sfer posiad ający ch odsło­

n iła się w „B ydlęciu" i „Koźle ofiarnym "

1 ud erzy ła w oczy bezprzykładnym k o n tra ­ stem m iędzy w yzyskiem a p racą . A wszystko to n ap isan e bez żadnej tendenćyi, bez chęci m ora!izow ania, bez żadnej ironii ze stro n y a u to rk i. Jest w praw dzie w szędzie iro n ia i to

j gorzka, ale to tylko iro n ia życia sam ego. P a ­ ni Z apolska w idocznie nie m iała za m ia ru nią chłostać, ale sam a m u siała się ona n asu n ą ć pod pióro, bo je s t w życiu i sto su n k ach , opi­

syw anych w ty ch szkicach.

P ra w d a — to najw y b itn iejsze znam ię prac p. Zapolskiej. A u to rk a ta nie pisze o tem , czego nie w idziała i nie p a trz y się ń& św iat i ludzi z p rzysłoniętych p o rty e rą okiem sw e­

go b u d u a ru . O na zarów no dobrze z n a w o ­ skow ane salony, ja k i b ru d n e szynki, b y w a­

ła w d o m a c h , gdzie płonie, często zresztą fałszyw ym b la s k ie m , św ięty ogień W esty, i w ty ch resta u ra c y ac h , gdzie n a estradzie śp iew ają szansonetki a w g ab in eta ch leje się szam p an do lubieżnych u st połączonych w uścisku m ężczyzn i kobiet. W sp ie ra n a zn a­

ko m itym d a re m spostrzegaw czym , p o trafiła o d razu pochw ycić w szędzie w y b itn e cechy — słow em sp ełn iła su m ien n ie zadanie, jak ie s ta ­ w iam y a u to ro w i obrazów z życia. Zola p o ­ w iedział, że pow ieściopisjirz pow inien b y ć : ju g e d'instruction des Jiommes et de leurs pas- sions (sędzią śledczym człow ieka i jego n a ­ m iętności). ł p. Z apolska śledzi i p o d p a tru je ludzi w każdem m iejscu, sto su n k u i otoczeniu.

Z arzu cają a u to rc e „K aśki-K aryatydy" p ły ­ tkość, pow ierzchow ność. Z arzu t b y łby m oże słusznym , gdyby p. Z apolska chciała n am d aw ać pow ieści psychologiczne, w ykończone now elle, lu b jak ie s t u d y a , i je st on n a w e t słusznym , jeżeli się go zw raca do niektórych jej pow ieści, ale stosow ać go do szkiców chy b a nie m ożna. N aprzód bow iem szkic nie p o trz e b u je b yć w sobie zam kniętym , sk o ń ­ czonym u tw o rem , a tem m niej nie m ożem y od niego żądać jak ich ś p o g łę b ie ń , bo w ted y p rz e sta łb y być szkicem — to m a być tylko ry su n ek k o n tu ro w y , byleby te k o n tu ry by ły w y raźn e — a p o w tó re szkice p. Zapolskiej p o siad ają w szystkie zalety, p o trz e b a tylko

zw rócić uw ag ę n a rodzaj ta le n tu p. Z apol­

skiej i p atrzeć n a n ią więcej jak o n a oso­

bę, a nie sądzić w edług jakiegoś z góry ozna­

czonego szablonu.

N a w stępie ju ż zaznaczyliśm y, że p. Z a­

polska — je s t k o b ietą silnie w rażliw ą, z t. z.

te m p e ra m e n tem , jej nerw y, to s tru n y ciągle w najw yższem n atężen iu zostającej liry, k tó ­ ra n a każdy najlżejszy dźwięk, odpow ie re - so n an sem i n a każdy zadrży dyssonans. O na u staw icznie p rzy jm u je, zbiera w rażen ia i w te ­ dy poziom jej św iadom ości je s t w stan ie gw ałtow nego p rz y p ły w u ; ta m się w szystko b urzy, pieni, w re, ta m każda żyłka fibruje, każdy n e rw drzy. • P o te m m u si n a stą p ić o d ­ pływ , reakcya. W rażen ia ta k silne m u szą się w ylać — i tej p o trzeb ie w ylew u zaw dzięcza­

m y p race p. Zapolskiej.

A ja k g w ałto w n y je s t te n w y le w ! Gała p o tęg a tego burzliw ego te m p e ra m e n tu od b ija się n a p ap ierze słow am i silnem i, jask raw e- m i a połączcyiem i dziw nie, ja k stru g i 'b a rw n a obrazie m istrza-k o lo ry sty . W łaśn ie ten koloryt, jak iś niezw ykły, Zapolskiej tylko w ła­

ściwy, je s t najw iększą zaletą jej p ra c i n a ­ daje im cechę oryginalności, n iepodobnej do n aślad o w an ia.

N ajlepiej m o żn a ocenić słuszność ty c h u w ag z „Listów p aryskich" Zapolskiej, um ieszcza­

nych w „Przeglądzie tygodniow ym *, w k tó ry ch o n a opisuje sw e w rażenia, czy to z p rz e d sta ­ w ień te a tra ln y c h , czy z rozm ow y z rozm aitem i w y b itn em i osobam i, czy w reszcie z posiedzeń kongresu „Zw iązku k o b iet". Pozw olim y so­

bie tu kilka u stęp ó w zacytow ać. T a k brzm i n. p. początek listu o p rzed staw ien iu „H e­

leny" P a w ła D e la ir a : „N a jasn ej scenie V au- deville’u, w ra m a c h niepew nej b a rw y p ro sce­

n iu m — sn u je się p rzed em n ą cały p o em at, drżący re a ln ą n am iętn o ścią rozbestw ionych żądz ludzkich. Bluzy chłopów francuzkich b łę­

kitnieją ciem ną b a rw ą ponurego, grubego p łó tn a , pełnego p o tu i nieokiełznanych p r a ­ gnień, graniczących z p o ry w am i zw ierząt p ę ­ dzących do o b o ry ". In n ą ra z ą odw iedziw szy C atulle M endez’a o p isała n a m tę wizytę, (Nr.

II. 1892), kreśląc p rzy tem ch arak tery sty k ę jego jako poety, z której kilka słów p rz y ta ­ czam y: „Zo’h a r! Zo’h a r ! T o ju ż nie styl nie b a rw a , ale z p aw ich p ió r płaszcz lśniący w k rw aw ej pow odzi ś w ia tła ! T o orgia kolo­

rów i blasków . T o lu k u llu so w a u czta gigan­

tycznych obrazów , w alących się całym i zło­

m am i, m igocącym i olśniew ającem św iatłem złota i s re b ra !" ... „Lecz C atulle Mendez nie p y ta, nie b a d a , nie chce w iedzieć, że p o n a d te n jęk albo krzyk sp azm u m iłosnego je s t je ­ szcze m oże co w ży ciu"... „C atulle M endez — to p o e ta ciała, to k a p ła n m iłosnego k u ltu , p odnoszący do potęgi sw ą religię, ciskający się w jak im ś fan aty czn y m szale, p rzech o d zą­

cym w ryk lw a, złocącego się w p o łu d n io w em słońcu rozpalonej do żaru p u sty n i" . T e kilka w ierszy lepiej d ają n a m p o zn ać M endzez’a, niż stosy b ib u ły , zapisanej przez krytyków

Z p o w o łan ia. A lbo jak ie straszne, p rzy g n ęb ia­

jące w rażen ia w y w ierają słow a, zaczynające opis w izyty p. Zapolskiej, w S alp etriere, ty m sław n y m zakładzie dla histeryczek i o b łą k a ­ n y c h : „ S a lp etriere nie śpi nigdy... G rób te n żyw y czuw a w ta je m n ic y nocy, czuw a, cierpi, jęczy, w yje śm iechem dław ionej rę k ą sza­

le ń stw a k o b iety ".

T rz e b a być troszkę w rażliw ym , trz e b a p o d ­ d a ć się suggestyi tych. słów , a w tedy dopiero zrozum ie się au to rk ę i będzie m ożna m ów ić o tero, czy je s t p ły tk a, czy głęboka. G ru b o ­ skórni niech o p. Zapolskiej nie piszą b o jej

(4)

38 M Y Ś L Nr. 5.

zrozum ieć nie m ogą, a ta k sam o niech czy­

n ią i ci, k tó ry c h ra ż ą zbyt ja sk ra w e b a rw y w jej o b razkach, bo ci m a ją w idocznie osła­

b io n e oczy.

In n a rzecz co do pow ieści. T e nigdy nie w yszły z p o d p ió ra p a n i Zapolskiej doskona- łem i jak o całość, choć pojedyncze obrazki w nich św ietne. O to je d n a k jej w inić nie m ożna, bo zaznaczony wyżej rodzaj jej ta le n tu je s t inny i nie n a d a je się do p isan ia pow ieści w iększych rozm iarów .

A d a m Sł o m s k i.

W ł. hr. K oziebrodzki.

(P atrz a r t : „Świeże mogily“ N r. 3).

T E A T R .

Tl

p lo n u k o n k u rs o w e g o .

II.

„ Ja k ó b W a rk a " , d r a m a t w 4 ak ta c h D a n ie la Z gliń sk ieg o .

W p ły w realizm u p isa rz y niem ieckich w ro d za ju B alira, S u d erm an a i H au p tm a n a, de- k a d en tó w i sym bolistów francuskich oraz sa ­ m orodnego, że ta k pow iem , sym bolizm u spo­

łecznego Ib se n a rozszerza się i potęguje w naszem piśm iennictw ie, w m iarę tego, ja k u św iadam iam y sobie podstaw ow e czynniki ty c h p rądów , idejow e p ierw iastk i tych kie­

runków , ja k ie przebojem to ru ją sobie drogę n a zachodzie i północy, o g a rn ia ją c coraz szer­

sze k ręg i i g o tu jąc p odw aliny now oczesnej d ram atu rg ii.

M niejsza n a razie o to, czy te p rą d y są dobre czy złe, m n iejsza o to, j a k d ługo za­

ch o w ają m ark ę świeżości i czy nie b ęd ą za­

stąpione przez inne, żyw otniejsze — chodzi mi w tej chwili je n o o stw ierdzenie fak tu , a to tem sn ad n iej, że n ale ży mi poddać ocenie utw ór p isa rz a bardzo u talentow anego, k tó ry odczuł c a łą p iersią tę tn a czasu, w słu ch ał się uw ażnie w nieharm onijne dźw ięki w spółcze­

snej m uzyki św ia ta , sięg n ął m yślą wszerz i w g łą b a re z u lta ty tej operacyi dokonanej n a ciele społecznem p o d a ł nam w form ie re­

aln ej, z życiow ą ob serw acy ą i p ra w d ą p sy ­ chologiczną zgodnej.

Z ap ew n e, że w alki psychiczne b o h ateró w d ram atu p. Z glińskiego nie są nowe w po­

m yśle, że n ieraz i nie dw a roztaczano przed nam i d ram aty czn e o b r a z y : żądzy pom szczenia k rz y w d y najdroższych, choćby kosztem zbro­

dni, nam iętnej miłości k o chanków , rozdzielo­

nych n ienaw iścią rodów , silnych bardzo n a ­ m iętności w kolizyi z obow iązkam i sum ienia, pośw ięceniem itd. N ie w tem też z a słu g a p.

Zglińskiego, że stw o rz y ł fa b u łę ta k ą a nie inną, że d a ł nam ty p w strętn eg o burżua, (Ja k ó b W a rk a ) zbogaconego k rw a w ic ą sk rz y ­ w dzonych, że potom ek ostatnich (Szm idt) po­

p rz y sią g ł mu zem stę i je j d o trzy m ał, że m łody W a rk a p a d ł ofiarą, przew rotności w łasn eg o ojca, lecz dlatego im ię a u to ra „W a rk i" zap i­

sze się dobrze w naszej lite ratu rz e scenicznej, że p. Z glińśki p o trafił — u p a trz y w sz y sobie p e w n ą 's f e r ę społeczną a raczej sfer k ilk a —

ta k praw dziw ie i w iernie odczuć ich sposoby m yślenia, dążności, ja w n e i u k ry te cele, s ta ­ czane w alk i i zdobyw ane tryum fy, ta k zg łę­

bić drogi i ścieżki ich etycznej, in telłęk tu aln ej, społecznej i tow arzyskiej ew olucyi, że po­

szczególne c h a ra k te ry u ro sły w d ram acie do w ysokości ty pow ych, ogólno ludzkich, zło ży ły się n a utw ór, sym bolizujący n iejak o m o ral­

ność społeczną trzech stanów , św iato p o g ląd y i c re d a : szlachty, burżuazyi i w spółczesnego o dłam u „m łodych d ek ad en tó w ".

Jeśli postać starego P iotrow skiego je st może nie zbyt w yraźnie u plastycznioną, jeśli b ra k je j konturów w ypuklejszych dla p o g łę­

bienia ety k i tego m i l i e u , z którego o na się w yw odzi, to niezaw odnie bardzo dosadnym i typow ym je s t sta ry W a rk a od pierw szej chwili, gdy snuje p lan y zgniecenia P iotro­

w skich i w ielkich finansow ych operacyj, tak, k ied y nie p rz eb iera w środkach dla odcią­

gnięcia sy n a od k ochanki i p o p ełn ia po pro­

stu zbrodnię, j a k k ied y odm aw ia stanow czo Szm idtow i żądanego w y n a g ro d zen ia (111 ak t) bez w zględu na sk u tk i, ja k ie fa k t ten dlań ja k o człow ieka i ojca pociągnąć może lub k ied y po poufnej rozm ow ie z M irową o d zy w ają się w nim popędy burżuazyjno-filantropijne.

W tej doskonałej scenie u w y d a tn ił au to r c h a ra k te r W arki, k tó ry , acz wie ju ż o ruinie, podnosi g ło w ę do góry i niczern nie o b jaw ia sw ego m oralnego cierpienia.

S ta ry W a rk a je s t od początku do końca k o n sek w en tn y , zaw sze p raw d ziw y , n igdy nie w ychodzi ze sw ej roli.

Syn jeg o , Józef, z n a tu ry swego c h a ra ­ k te ru , w rażliw ej organizacyi duchow ej nie grzeszy k o n sekw encyą, ale to w łaśn ie s ta ­ nowi psychologicznie w ierny p ierw iastek m ło ­ dego W arki. Chłopiec, przedw cześnie zużyty uciecham i płciow em i i sp iry tu aljam i, przed­

staw ia d o sk o n ały ty p zblazow anego m łodego starca, żyjącego nerw am i, oczyw iście do n a j­

w yższej potęgi rozstrojonem i.

M iłość Józefa niem a serdecznego, pow ie­

d ziałb y m , p o d k ła d u , lecz czysto nerw ow y;

uczucia, ja k ie żywi d la L u d w ik i nie oprom ie­

n ia ani szczy p ta poezyi, lecz n ie p rz e p a rta chęć je j p o siad an ia i p rz e ła m a n ia p iętrzący ch się trudności. Mimo to m iłość d z ia ła n a Józefa pod w zględem etycznym dodatnio, opancerza go przeciw szubraw stw om ojca, budzi sz la ­ chetniejsze in sty n k ty , choć jed n o cześn ie pod­

kopuje i ta k ju ż n a d w ą tlo n y organizm i p rz y ­ tłu m ia w ład ze um ysłow e, w obec n ieustannych w alk, ja k ie m łody W a rk a staczać musi z ra- cyi sw ego stosunku do p an n y Piotrow skiej.

K łam stw o starego W a rk i, ja k o b y L u d w ik a b y ła je g o a nie P iotrow skiego córką pow oduje sk u tek w prost przeciw ny zam ierzonem u: Jó ­ ze f traci resztę rów now agi um ysłow ej, z n a r ­ w ańca staje się szaleńcem , rzuca na w łasnego ojca i c a łą sferę, k tó ra w y w ta rz a podobne in d y w id u a przek leń stw o i kończy sam obój­

stw em .

B rak m iejsca i spóźniona pora nie po­

zw ala ją mi ta k , ja k b y m tego szczerze p ra g n ą ł omówić poszczególnie w szystkie postacie d ra ­ m atu p. Z glińskiego, zw łaszcza, że g a le ry a epizodycznych figur, bardzo c h a ra k te ry sty cz n a i św ietn a w ry su n k u (C zarnow ski, T u rk u ł, M acierzanka, D októr) z a słu g iw a ła b y n a to niew ątpliw ie.

Osoba W ito ld a Szm idta (niby w spólnika W arki), m szczącego się za k rzy w d y , w y rz ą ­ dzone jeg o ojcu przez p. J a k ó b a je s t tro ck a dw ulicow ą, n iew y raźn ą. Szm dt czyni w raże­

nie n ieraz bardzo sy m patyczne, g d y w y g ła ­ sza. piękne zd a n ia o sw ej miłości synow skiej lub gdy p ra g n ie ra to w ać Piotrow skich od u p ad k u , ale c a ła a k e y a tego pan a, sposób b ra n ia się do rzeczy bud zą niesm ak i podej­

rzenia.

S treszczając sw ą 'opinię o dram acie p an a Z glińskiego powiem, że je st to dzieło bardzo dużej w artości literack iej, owoc dojrzałego ta ­ lentu, k tó ry zajaśn ieć może i pow inien w nie­

dalekiej przyszłości ja k o pierw szo rzęd n a g w ia ­ zda n a naszym niebogatym firm am encie po­

w ażnych p isarzy dram aty czn y ch . —

S z tu k a ]). Z glińskiego d a je pole do popisu je d y n ie dw om artystom , o d tw arzający m role W ark i (ojca) i Józefa (syna).

P. E dm und R ygier, benefisant, odtw o rzy ł

postać ty tu ło w ą bardzo in telig en tn ie: zacho­

w a ł w łaściw y c h a ra k te r i w m iarę u ż y w a ł- siły d ram atycznej.

N ieskończenie trudną, rolę Józefa g ra ł n a p ra w d ę św ietnie p. Śliw icki, k tó ry w ło ży ł w nią n iety lk o sw ój bogaty ta le n t, ale i su­

m ienne studya. P o stać L u d w ik i nie n a d a je się absolutnie do zak resu ról p. Siem aszko- wej. Należało* inaczej j ą obsadzić, np. p. K a ­ łu ży ń sk ą, k tó ra w ostatnich czasach bard zo m ało g ry w a.

P. A ntoniew ski g r a ł bardzo dobrze rolę W ito ld a Szm idta, co pow inno być poczy tan e za tem w iększą za słu g ę u talentow anem u a rty ­ ście, ze w zględu na n iew yrazistość sam ej po­

staci.

Jó z e f Bo r n s z t e in.

Z C Y K L U :

L U N A T I C A "

przez

L u d w iJca S zczep a ńsJciego.

K siężyc często św ieci w moje okno.

W ted y gaszę św iecę i m yślę o tem i o o w em — a m yśli moje ro z ta p ia ją się w m gle tego sennego św iatła.

T a k było i owego wieczora.

Przez o k no-m oje sp oglądam n a niezm ie­

rzone morze sreb rzy sty ch dachów i w ież, gu­

biących sw e fosforyzujące szczyty gdzieś d a ­ leko .. .

J a k a piękna noc.

L etn ia, ła g o d n a , cicha .. .

O t , w tak ie noce czarow nice k i p i ą się w św ietle księży ca i p ły n ą — w górze — n a d uśpionym św iatem .

Co ? to szalone b ajk i ? N iem a ju ż cza­

row nic więcej pod sło ń cem ? H a, h a, ha, py­

ta jc ie sta ry c h m istrzów i m ędrców , co żyli w zm arły ch c z a s a c h . . . b y w a ły kobiety z pło- m iennem i o czam i, cząrnoksiężnice p r ó ż n e w c z a r a c h ... 1 nic nie ginie na ś w iś c ie ...

a ród czarow nic m iałb y w y g asn ąć i zn ik n ąć ja k w ia tr rozw iew a popiół z b ie la ły ?

D zisiaj . . .

J a k i ten księży c b l a d y ... tam w dali ciem na chm ura p ł y n i e . . . p rzy tu li się do księ­

życa i księżyc um rze —

W tak ie m m ieście sp o tk asz n iejed n ą cza­

row nicę.

W id ziałem ra z k o b ietę z w łosam i, j a k czerw one rozżarzone z ło to , a oczy m i a ł a czarne, g łęb o k ie. S pojrzałem n a nią, i wie.-, d ziałem , kto ona. W idziałem j ą raz jed en .

Czy ona też p ły n ie w tych sreb rn y ch cieniach ? . . .

O tw arłem okno.

W yszedłem n a d a c h , ogrom ny, szeroki dach.

T a m w dole m iasto śpi, p rz y k ry te ocea­

nem dachów i k o p u ł, zalan y ch m artw ym i b lask am i, utopionych w ciemności. J a k i ten księżyc b lad y !

O parłem się o róg d a c h u , p ogrążony w m roku, i p a trz a łe m długo.

P r z e d e m n ą , po szczycie dachu ch o d ził d uży cz a rn y kot, a oczy je g o b ły szczały . C hodził spokojnie.

N ag le z a trz y m a ł się.

Pow oli z b liż a ła się k u nam , w pow ietrzu postać kobiety. B y ła to ona k o b ieta z w ło ­ sam i z czerw onego zło ta, czarow nica z czar-

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wystawienie pierwszej premiery w ubiegły czwartek nie powiodło się zupełnie — to jest nie mówimy tu o grze artystów, tylko o samej sztuce (»Minowskim«),

To też przyjm owano m esyaniczne utw ory polskich poetów i filozofów po części z uznaniem, po części w milczeniu, nie w daw ając się wiele w krytykę idei,

szy kanclerz, który zaczął się pisać z Międzygórza i od którego idą wszyscy Zaklikowie. 1377, kiedy szlachta małopolska spieszyła na R uś Czerwoną dla

dana, skrom ny obrazek lub figura gipsowa, które się na wystawie pokazały — to był dotychczas cały ich dorobek duchowy. Znali się zatem tylko najwięcej

Podnosimy przytem wyraźnie, źe, jak to ze samego celu Zjazdu wynika, zależy nam w równej mierze tak na licznym udziale mężów teoretycznie gospodarstwem krajo-

Do nadzwyczajności ale dodatnich zaliczam także orędzia naszych codziennych pism do narodu, z których do- dowiadujemy się, że tradycyjny zwyczaj reklamowania w

Ciekawe jest, że „Słowo" broniąc władz bezpieczeństwa uzasadniało słuszność wydania Łukszy między in- nemi tern, że jest to krok, który może przyczynić

lazczej lub konstrukcyjnej pracy, bo mu na drodze staną kartele i kryzys, a jeśli nawet uda mu się ulepszyć lub wydajniej zorganizować technikę pracy, to