Lwów, 15. Października 1894.
Wychodzi 1-go i 15-go każdego m iesiąca.
Prenumerata wynosi we Lwowie:
R o c zn ie . . . 6 złr. - 1- ct.
P ó łro c z n ie . . 3 „ — ,, K w a rta ln ie . . 1 „ 50 ,, Za odnoszenie do domu dopłaca
się miesięcznie 5 ct.
Riwier pojedynczy kosztuje 25 ct
R ęk o p isó w d ro b n y c h nie z w ra c a się Listów n i e o p ł a c o n y c h Reda-
kcya nie przyjmuje.
MYŚL
DW UTYGODNIKU T E R f t S K O - S f O &E GZ K Y
IV. Rok istnienia.
Prenumerata na prowincyi i w całej A u stro -W ęg ie rsk iej
m o n a rc h ii w y n o si.
R o czn ie . K w artaln ie
6 z lr. 60 ct.
1 ,, 65 „ w N ie m c z e c h : ro c z n ie 14 m a re k p ó łro cz n ie 7 m . k w a r ta ln ie 3 50.
W e F ra n c y i:
R o c z n ie 16 fr.— k w a r ta ln ie 4 fr
O g ło sz en ia i re k la m y p rz y j
m u je A d m in is tr a c ja „M yśli11 po 10 ct. z a w ie rsz p e tite m lub je g o m ie js c e z a p ierw szy ra z , a po 5 ct z a n a stęp n y .
R e d a k c y a i A d m in is tra c y a w e Lwowie p rzy ul. Kościuszki 1. 6 gdzie też u p ra s z a się o n a d s y ła n ie w sze lk ic h przekazów i p ism . — P r e n u m e ra tę p rz y jm u ją ró w n ie ż w e L w o w ie w szystkie k sięg arn ie. — W K r a k o w i e : k s ię g a rn ie : G e b e tn e ra i S półki, S p ó łk i w y d a w n i
czej. Z w o liń sk ieg o i S p ó łk i i J . A . K rzy żan o w sk ieg o . — W P o z n a n i u : k się g a rn ia C y b u lsk ieg o . — N u m e ra p o je d y n c ze do n a b y c ia w e L w o w i e w b iu ra c h d z ie n n ik ó w : Plohna i Olszewskiego.
I I
PO W Y S T A W I E .
A w ięc skoń czyły się. „p iękn e d n iA ran żu - e z u “— • zamknięto wrota wielkiej K o ściu szk o w skiej w y staw y, która niew ątpliwie zapisze się złotemi z g ł o s k a m i w d z i e j a c h porozbiorowyeh Polski, i będzie na zaw sze w spaniałym do
kumentem polskiej pracy, ducha i myśli w na
rodow ych pamiątek kościele.
K siąże-M arszałek powiedział w dniu ofi- cyalnego zam knięcia w y sta w y :
„Nie wątpię, że ta bardzo zn aczn a suma energii, pracy, inteligencyi i talentu, która się tu czasow o na tem wzgórzu skupiła, oddziała zbaw iennie na rozwój społeczeństw a; że prze
m ysł nasz, pozbaw iony dotychczas dostatecznej inicyatywy, znajdzie w niej otuchę, poczucie i w s k azów k i, w jakich kierunkach rozwijać się zdrow o może. Wszak i te liczne zjazdy nauko
w e i społeczne, choć może na razie nieco z a głuszone rozgłosem przyjęć w ydały niejedne myśl płodną, niejedno ziarno r z u c ił y , przezna
czone. bv urosło w potężne drzewo- Obecnie zadaniem społeczeństw a będzie skupić myśl i w ziąć się z p jd w ó jn ą energią do pracy, a bę
dzie z tego zasiewu, o t m nie wątpię, plon obfity. “
Otóż pragnęlibyśmy gorąco, aby te słowna, w y rzeczo n e imieniem kraju r:a wzgórzu stryj- skiem nie przebrzm iały bez echa, ażeby spo
łeczeństwo nasze, zerw a w s zy raz przecież z za pałem słomianym, który gaśnie, zanim się j e szcze rozpłomieni, — odczuło w ażn ość idei W y staw y Kościuszkowskiej i przejęło się do głębi
śzczytnemi hasłami, które przyśw iecały zacnym inicyatorom i niestrudzonym w y k o n a w co m wiel
kiego narodowego pizedsięwzięcia.
Mówiono ju ż i pisano wiele o sposobach utrwalenia pożytków w y sta w y krajowej, a pro
jek ty sypią się codziennie, niby z rogu obfitości.
Naszem zdaniem nie na!eży spieszyć się z u ch w a łą w tej sprawie. Lepiej rzecz dokładnie i roz
tropnie zbadać, poddać projekty wszechstron
nej i głębokiej krytyce, niż dorywczo przyjąć w zasadzie jakąś myśl, która następnie napot
kać może trudności w praktycznem zastosow a
niu, względnie ugrząźć w przysłow iow ej gali
cyjskiej apatyi, bezdarności lub — co najgorsza
— rozbić się o tak jaskraw o nas charakteryzu
ją cy brak wytrwałości w zamierzonem dziele i zatracić w źródle osobistych animozyj.
P r o p o n u ją : M u z e u m k r a j o w e , coś w rodzaju nieustającej W y sta w y przemysłowej, stacyę zbytu naszych tow arów w W.edniu, w re
szcie zaw sze stający do apelu tam, gdzie cho
dzi o sprawę publiczną — poseł Teofil Meru- nowicz wystąpił z dobrze um otyw ow anym w n io
skiem założenia na pamiątkę w y staw y, stow arzy
szenia kierowników i uczestników w y sta w y r.
1 8 l>4 . Obyśmy się jaknajprędzej doczekali urzeczy
wistnienia choćby jednego z tych projektów!
— Zasługi tych w szystkich, którzy się bezpośrednio lub pośrednio tylko, p r z y c z y n il i d o świetnego moralnego sukcesu W ystaw y, tw o rząc z ni<j oś zwrotną w dziejach odrodzenia narodu — są tak wielkie i niespożyte, że dziś w pierwszej chw li po zamknięciu W ystaw y — trudno naprawdę kusić się o przybliżone choćby ich uwydatnienie. Wśród całego szeregu m ężów
wybitnych i pracow ników niezm ordowanych, n a zwiska: księcia Adam a Sapiehy, ja k o prezesa komitetu W ystaw y, i Dra Z dzisław a M archw ic
kiego, jako jej dyrektora, jaśnieją tak czarują
cym l aźde polskie serce blaskiem, że w szela
kie obyw atelstw a honorowe poszczególnych miast w yd ają się nikłym bardzo zaszczytem w obec lauru, jakim skronie obu tych m ężów Polska
cała wieńczy. j . B ,
Ze wspomnień o Teofilu Lenartowiczu.
VI.
(Przeczucia śmierci.)
—
Ś m ierć L e n a rt o w ic z a b y ł a n a g ła i niespodzie
w ana. ale n ie p r z e w id y w a n a niebyła. S a m p o e t a m i a ł jej przeczu cie i j a k b y w idzenie w yraźne.
Z ow ej trójcy S o d a lis ó w p ie r w s z y z g a s ł W c z e lk a 27. gru d n ia 1882 r. Oto co mi w tym dniu pisze L e n a r t o w ic z : — „ C a łe św ięta przepędziłem p rzy ch ory m . M iałem tu zn ajo m ego P o la k a (dziwadło) starego W c z e l k ę , k tó ry czasem zach o d ził do mnie i ten oto umiera. A j a k umiera ! Ej, ej, e j ! ję k i n ie ustające, dusi się, paraliż płu c, dok tor obiecu je mu jeszcze.... k il k a godzin życia . Mróz, w ic h e r oknami trzęsie, rę ce z g ru b ia ły, siedzę w ciemności i czekam na w iad om ość c z y s k o ń c z y ł. Nie w yc h o d z ę dziś w c a le , czekam aż ta śmierć p rzy jd zie w g-ości. Źle się r o k k o ń c z y , źle! Ja sam czuję się nieswój jakiś...
A l e ba! T o mi się t a k może w yd aje!...
Mimo, że się czuł nie swój d otrzy m a ł L e n a r to w icz s ło w a staremu drużbie i za m k n ą w sz y mu oczy, na p o g rz e b p o c ią g n ą ł. N a p o g rz e b ie tym , - - pisze mi A r tu r W o ł y ń s k i 22. m arca b. r. — L e n a r to w icz po k il k a r a z y p o w ta r z a ł: — ,,T eraz moja kolej !“ A zw ra c ają c się do C h o d y l s k ie g o d o d a w a ł:
— „S p o d z ie w a m się, że b ra t Ostoja dostoi!*
Jeszcze w ię k sze wrażenie w y w a r ł a na u m y sł p o e ty śmierć Julii Leonci, u której się sto ło w a ł przez lat siedem naście, a k t ó ra w ty m sam ym p r a w ie czasie, co i W c z e l k a rozstała się ze światem.
— „Nadem ną; na trzeciem piętrze, pisze w dniu śm ierci jej L e n a rto w ic z , trupa ubierają, trumnę nio
są na g ó r ę ; j ę k i sierot, płacz, lament — niech B ó g b r o n i !
D orzu cam na komin d r z e w e k c y p r y s o w y c h , k tó re tu na funty sprzedają, p alę p o d łe c y g a r o i m y ślę o moich drogich sercu ze starych i n o w y ch cz a sów. M oże i mnie w tym roku p rzyjdzie się p r z e s p a c e r o w a ć na dru gi świat.... C ie k a w o ś ć , j a k to tam u rząd zon e? B ied n i m y ludzie! Z n am y rz e cz y po wierzchu, ja k e śm y je sami nazw ali, ale j a k sie one same w sobie zowią, j a k ie si(. najtańsze s p rę ż y n y i cel.... p o c z ą w s z y od n iew idzialn ego ow ad a, aż do o b jęto ści słońca.... Et, co m y w iem y!....
„ S n y p łoch e nas bawią..."
D zw on ią, otw ieram , idą księża, b a b y , wyżej,
— wyżej.... ach, ach!... ano sm n tno.“ —
O d tej ch w ili p o w ta r z a ł L e n a rt o w ic z często służącej swojej S a n ta n n i: „ O b a c z y s z że i ja w k ró tc e s k o ń c z ę ! " — A n a s trę cz a ła ku temu zazw yczaj s p o sobność duża fotografia zmarłej, ofiarowana poecie, przez męża nieboszczki.
T a k p rze c h o d z iła zima. L e n a rt o w ic z w y b ie r a ł się na wiosnę do K r a k o w a , a b y wziąć* u d ział w o d s ło n ię ciu pom n ika M ick ie w ic z a , na k tó rą to u ro c z y s to ś ć p r z y g o t o w y w a ł różne p o ezye, z k t ó r y c h je d n e - p r z e z n a c z a ł na p rzed staw ien ie teatralne. M iał ta k że zamiar u dać się do L w o w a i tam p o zo stać aż do p r zy s z łe j w y s t a w y , a ' naw et nie b y ł od tego, a b y się tam na dobre osiedlić. T a k przynajm niej d o m y ślali się p rzy ja c ie le je g o . Sam p o e ta w sza k że zde
c y d o w a n y m co do te g o n ie b y ł. On n a w e t na p r o p o n o w a n y mu L w o w i e o d c z y t nie bard zo p r z y s t a w a ł i z m yślą r y c h ł e g o p o w ro tu do F lo r e n c y i się nosił. — „Moi p o c zc iw i L w o w ia n ie — pisze do mnie
w p i e r w s z y c h clniach stycznia te g o ro k u — ucie
szyli mnie życzeniam i ilłu s tr o w a n e m i:
A c h skądże ty le w zięło się m iłości C z y anioł niebios na tej ziemi g o ś c i ?
D o Gralicyi w y r w a ł e m się ze słowem, że p o jadę, ot by coś odrzec p rze cie na p rzy s ła n e mi p o win szowanie. M oże że i pojadę, ale nie na robienie w iz y t. P r zy c u p n ę g d z ie w lesie, że nikt się o mnie nie dow ie. O dczyt... c h e ! ale b a! toż bym się w y b r a ł! Nie — niech młodzi próbują s ił swoich, niech w y z y w a ją do w a l k i ; starem u nie czas, nie czas....
A l e dość. Z o b a czy m y . W żadnym razie g ło s u z a b ie ra ć nie będę. D o L w o w a w pad nę na p arę dni, a potem, jakem się zapęd ził, ta k p o w ró c ę na Monte- bello, c h yb a żebym — co nieśmiertelnym się zdarza
— śm ierteln ych d o ś w ia d c z y ł losu i k o ś c i moje na Ł y c z a k o w s k i m p o z o s ta w ił cmentarzu.
T a k p o d żarto w u jąc sam z siebie i m im ow oli z przeczuciam i swem i się zdradzając, z a cz ą ł już p o r z ą d k o w a ć p apiery, ręk o p isy, s o r to w a ć książki, które z so b ą m iał zabrać i w y k o ń c z a ć statuetk ę M ic k ie w icza, k tó rą odlaną w brązie m iał do G a l ic y i wziąć ze sobą.
Całej tej zimy, mimo ostrego ch łod u i silnej tramontony, s łu ż y ło L en a rto w iczo w i, zd row ie w ca le nieźle, a n a w e t s łu ż y ł mu i humor. Z w y k ł e k ó tk o p r z y j a c ió ł i znajomych zebrane razem, panie: j a b ł o n ow ska, O g o n o w s k a i S tra sz e w sk a , M ic h a ł Sozań- ski i L e o n Zaw iejski, k t ó r y m alow ał p o rtre t p o e ty od w ied za li g o codziennie.
Oto r e la c y a z ch w il ostatnich, p o d łu g szcze
g ó ł o w e g o opisu w listach: panny Julii Jabłon ow skiej, K r y s t y n a C h o d y ls k ie g o , Ostoi, A r t u r a W o ł y ń s k ie g o , a w reszcie wiernej je g o długoletniej s łu żącej G io v an n in y Santanni.
D n ia 2. lu teg o L e n a rt o w ic z w st a ł rzeźki i p i sał listy , k ie d y p rzy sze d ł g o o d w ie d zić Ostoja Cho- d ylsk i. B y ł a god zin a 10 i już g a w ę d z ili czas jakiś, k ie d y n adszedł Z a w ie jsk i L e o n i ta k na w esołej roz
m owie zszedł czas do południa. O k o ło pierwszej p o szed ł L e n a rto w ic z starym o b yczajem na obiad, do w ie czo rn e g o b ow iem późnego jed zen ia p r z y w y k n ą ć n ig d y nie m ógł. P o w r ó c iw s z y do domu p o z o w a ł Soza ń sk iem u godzin parę, poczem w y s z e d ł w iz y t ę j a k ą ś odd ać na San Galio, z San g a llo do Porta P ra- to o d b y ł drogę piechotą, g d y ż tramwaje b y ł y prze
pełnione, a w d z iw n y ja k iś sposób dnia tego p r z e ch ad zk a p iech o tą b y ł a mu miłą. Z P o r ta P rati na M ontebello p o w r ó c ił omnibusem i zaraz — c ią g le ja k iś p o d n ie co n y n erw ow o, u d ał się na h erbatę do
M Y Ś L
panny Jabłon ow skiej, g d z ie sp ęd ził c a ł y w ieczór.
B y ł y t a m ; panna C zap ska, t o w a rz y s zk a p a n n y J a b łon ow sk iej i pani O g o n o w s k a . O k o ło i i. w ie c z o rem p o w ró c ił do siebie, n u cąc jeszcze na schodach piosenkę, lecz g d y się za cz ą ł w łó żk o k ł a ś ć nie do
brze mu się zro b iło i u czu ł b rak tchu w piersiach.
.Natychmiast G io v an n in a p o b ie g ł a u w iad o m ić pannę Ja b ło n o w sk ą, k t ó ra w tejże p r a w ie chwili z t o w a rz y s zk ą sw o ją p rzyszła. (M ie szk a ła panna J a b ło n o w s k a o d w a dom y od L en artow icza). Za jej p r z y b v c ie m c h o ry skarzy^ł się na nieznośny ciężar w g ło w ie , niepokój, smutek i silny ból w ło k ciach . B o la g ł o w y nie dozn aw ał, a ty lk o ciśnienie na t y ł c zaszki. P o s ła n o po doktora. L e n a rt o w ic z s ta łe g o d ok tora nie m iał ; a w tej g-odzinie można by^ło sp ro w ad zić ty lk o d yżu rn e g o . B y ł to m łody lekarz, bez w ie l k ie g o j a k się o k a z a ło dośw iadczenia, "len g d y p rzy sze d ł, o p u k a ł piersi, serce i p ł u c a znalazł w p o rządku. z a le c ił spokój, p rzepisał maść do w cieran ia w ło k c ie , k t ó ry c h ból u w a ż a ł za reum atyzm . A l e nie b y ł to reumatyzm. B y ł to p ie rw szy a ta k apo- p le k t y c z n y , je d y n y moment, w którym chory przez puszczenie k r w i rnógł jeszcze b y ć uratowanym. M o ment ten przeminął, a z nim chwila łaski, ja k ą ś m ie r ć z o s ta w ia ła poecie.
P o w yjściu doktora, L e n a rto w ic z u sp o k o ił się nieco i prosił, ż e b y g o zostawiono samego, m ó w ił że może uśnie, panie zatem p o w ró c iły do siebie.
.Nie b y ł w szakże kon tent z le k a rz a i postano wił n a zajutrz rano w ezw a ć innego, znajomego sobie.
U c is z y ło się, ale chory usnąć nie m ógł. Gio- vann ina nie o d stęp o w ała go. O pierwszej, czując ro s n ą c y niepokój i rozdrażnienie, podniósł się z łó żk a i za cz ą ł chodzić po swoim p o k o ik u , p o trąca ją c się o stół i stołki i m ówiąc do siebie g ło śn o s ło w a w ję zy k u , k t ó re g o G io v an n in a nie rozum iała. Naraz z;i-tv'L;!ł ż w ie lk ą s iłą : „ A d d io patria! A d d io miei 1_ v o r i ! A d d i o t u t t o ! “ — Z a ła m ał ręce, stał przez chwilę ze spuszczoną g ło w ą , poczem siadł przy biurku, p r ze g lą d a ł papiery, listy, w reszcie w ziął pióro i na
p isa ł do siostrzeńca, S t a n is ła w a L e s z c z y ń s k ie g o k artę, której treść, podług* przesłanej mi przez A r tura W o ł y ń s k i e g o k o p ii tu p o d a ję :
— „ K o c h a n y Stasiu, czuję się bardzo k ie p sk o , nie wiem c z y do rana dociągn ę, ja k otrzym asz te
legram o mojej śmierci, n aty chm iast przyjeżdzaj.
Znajdziesz moje rozporządzenia testamentowe, w s z y stko co posiadam je st tw oje — niech cię B ó g b ł o g o s ła w i. — T w ó j Teoiil.
JVLcupyct Ti o 11 o j) /1 i ć Jc a .
6 A F I 16
N O W E L A
p r z e z
K. R O J A N A .
— ^ --
Do pewnego miasteczka przyszedł raz zmęczony podróżny i zatrzymał się zdała od ludzi, na rozstajnej drodze, w miejscu, gdzie stare lipy zespoliły się koro
nami w górze i utworzyły cienistą ustroń, wygodną dla tego, kto po dalekim chodzie wytchnienia i ciszy zapo
trzebuje.
Miasto leżało w d a li; czerwona wieżyca kościo
ła wznosiła się ponad ciemne, brudne dachy domów i chat przedmiejskich, ponad zielone'sady, płotki i szta
chety, wznosiła się jak grot w niebo skierowany, a w i
dniała w swej wspaniałości na trzy- mile dokoła.
Podróżny, gdy zapatrzył się w tę wieżycę, gdy w y
tchnął i sił nabrał, gdy poczuł w duszy głębokie j a kieś ciśnienie, tak głębokie, że gwałtem zechciało mu się być olbrzymem i wyżej sięgnąć ręką, niż szczyt w ie ż y c y ,— wtedy wstał, zatoczył w ustroń pod lipa
mi kilka głazów z pobliskiego kamieniołomu, wydobył z worka podróżnego młotek i dłuto, i począł krzesać iskry z bezkształtnej bryły, bijąc w nią raz po raz z tytaniczną siłą...
Ciekawi ludzie przychodzili, dziwowali się i py
tali:
— Hej, człowieku, a wy co robicie?
On milczał. Lecz gdy zaczęli obrzucać go coraz natarczywszemi pytaniami, odwrócił się i milcząc da
lej, spojrzał na nich takim ognistym wzrokiem, że się cofali wstecz, jak przed dzikim i odchodzili, mówiąc po d rodze:
— To waryat... zdała od niego.
Długo, dłużej może niż miesiąc miał czas zacie
mnić się całkiem i rozświetlić na nowo, pracował ów dziwny człowiek, bijąc od świtania do ciemnej nocy młotem w odłam skały, aż jęk żelaza do pierwszych chat przedmiejskich dolatywał.
Myślano, że to potępieniec Boski, co dotąd swej pracy nie zaprzestanie, póki grzechów doczesnych męką i potem nie zmyje.
Jakoż zmyć musiał wreszcie ciężkie winy potę
pieniec Boży, bo skończył pracę, pochylił przed nią głowę i poszedł sobie w świat dalej.
Teraz dopiero zapanował ruch wielki w miaste
czku. Jak do cudownego miejsca pośpieszyli wszyscy:
i wielcy i mali, i źli i dobrzy, i mądrzy i głupi. — słowem, poszli wszyscy, gwoli zobaczenia rzeczy cie
kawej, nigdy niebywałej, rzeczy, Itórą nie wiedzieć na jak ą pamiątkę, szaleniec miastu postawił.
B yła to statua niewiasty o cudownie pięknej twa
rzy. Twarz ta, choć niewieści miała wygląd, do żadnej z żyjących kobiet oblicza przyrównać się nie dała, bo tyle tam było spokoju, tyle powagi, tyle dobroci i szla
chetności, że chyba naraz takiej mocy piękna żadna z ziemianek mieć nie może. Patrząca w dal niewiasta stała poważna, przyodziana w szaty gładkie, aż do nieokrytej nogi obwisłe, stała tak z jedną ręką półłu- kiem wyniesioną ku niebu, drugą opuszczoną swobo
dnie, stała na sześciennym słupie, rzeźbionym w paski, linie, wężyki, w liście nieznanego kwiecia, które-to rzeźby w różne l isterne wypukłe i wklęsłe zlewały się kwadraty, niby ramy okienne, niby gzemsy wiel
kiego ołtarza.
Zdawało się, że niewiasta chce do zgromadzo
nych przemówić głosem archanioła, tak bardzo szcze- rem życiem tchnęła.
Ciekawi ludzie — ot, zwyczajni sobie ludzie, co to odbiegli od codziennych zajęć i chociaż się gapią, mają innemi sprawami głowę zajętą, zeczęłi zaraz przy
glądać się dziwowisbu ze wszystkich stron jak najdo
kładniej, byle tylko rozpoznać, co to jest takiego?
Na jednej "z płyt bocznych wykuty był dłuższy napis w nieznanym języku i nieznanemi czcionkami ułożony. Chociaż zatem niejeden starał się z krzywizn i haków odczytać nazwę postaci, przecież żaden doka- zać tego nie mógł. A że zagadka jest tem ciekawszą,
im bardziej tajemniczą i niezrozumiałą się Wydaje, więc wnet posypały się uwagi, domysły, sądy, przypuszcze
nia. z których wyłoniło się jedno najważniejsze py
tanie :
„Kto jest ta figura i co przedstawiaV1-
— Ja myślę — rzekł najpierw szewc — że to będzie królowa angielska, Wiktorya,
Jak wiadomo, szewcy najwięcej posiadają odwagi, najpochopniejsi są do sądów, przemówień się nie boją, a lubią politykę i tę stosują do czegobądź, byle tylko coś z niej zarwać.
L e c z inni zakrzyczeli go zaraz i śmiać się mocno p o c zę li; wprawdzie nie dlatego, że aby przypuszczenie to wydało im się niedorzeczne, lecz jedynie dlatego, że szewc w yrw ał się pierwszy. Poczciwiec zafrasował się mocno z tego powodu i sam wnet uznał, iż strzelił bąka, zw łaszcza gdy spostrzegł, że niewiasta jest bosą.
— Tak, to prawda — pomyślał — królowa an
gielska musi przecież chodzić w trzewikach... tylko niewiedzieć czy z gumilastyką. czy w sznurowanych?
Z tern też od figury odstąpił.
Po nim wybił się na pierwszy ptan miejski fry- zyer. Przekrzywił on g ło w ę , spojrzał jednem okiem na włosy niewiasty i zauw ażył z pewnein zastrzeżeniem, niechybnie dlaLego, by nie wyśmiano go jak poprzed
nika.
— Hm, nie wiem... ale zdaje mi się, że to bę
dzie Wenus, albo też ta druga, jak się nazywa...
Zgromadzeni poczęli już poniekąd wierzyć, że bę
dzie to zapewne „ta druga, jak się nazywa..."
— Nie, to nie Wenus — zawyrokował aptekarz, stary kawaler — Wenus, mam przecież u siebie na szafie z chininą i ziółkami na kaszel i poznałbym ją wszędzie o północy. Mojem zdaniem, nie będzie to Wenus, ale karyatyda z kogucińskiego muzeum, wiel
kiego miasta Kogutowa. Byłem tam przecież swego czasu i widziałem. Ba, śliczne rzeczy są tam do widzenia.
Zaczął też natychmiast najbliżej stojącym opo
wiadać, jakie to cuda widział swego czasu w owem muzeum kogucińskiem.
Tymczasem rękawicznik podlazł pod samą statuę i oglądnął jej rękę zblizka okiem znawcy.
— Wiem, już wiem — zawołał uradowany. — Tak się zastanawiamy wszyscy, tak głowy łamie
my, a nikomu nawet na myśl nie przychodzi, żejestto poprostu Adelina Patti.... Przysięgnę, ze Adałina Patti.
— O!... przecież czytałem o niej w gazetach, zresztą po ręce zaraz poznałem.
Zaprzeczył temu ironicznym tonem młody urzę
dnik, zaręczając, że Patti jest kobietką szczupłą, nis
kiego wzrostu, gdy tymczasem statua wygląda raczej na jakąś wspaniałą apoteozę, niżeli na artystkę tea
tralną.
— Wiele podobieństwa — zauw ażył on po cichu zwracając się do kolegi biurowego — posiada ona z naszą panią szefową.
Następnie oświadczył golarz, że gdyby to była postać męska, a z wąsami, zarazby światu jako rze
czoznawca prawdę wyświetlił, atoli brak wąsów nasu
wa wielkie trudności w ocenie.
Niemniej żałow ał pocztmistrz, że kobieta nie jest mężczyzną, bo gdyby tak było, nie wahałby się ani przez sekundę w wydaniu wyroku, że jestto bożek Hermes, patron poczt i telegrafów.
I wielu innych zabierało głos po nim jeszcze, czyniąc najróżnorodniejsze przypuszczenia, przystoso
wując sąd o niewieście do zakresu swych pojęć co
dziennych i upierając się przy wyrzeczonem zdaniu usilnie. Ten widział w figurze postać ziemską, ów nad
ziemską, ten podobiznę, ów przenośnię. Im pojęcia są
dzącego były szczuplejsze, tein wyrok śmielszy, śmie
szniejszy, wprost dziwaczny. Niektórzy zastrzegali się, niektórzy chcieli na swe zdanie przysięgać, — lecz nie było między zgromadzonymi ani jednego, "ktoby przy
znał się otwarcie, że statuy nierozumie i nic o niej po
wiedzieć nie może. Stare przysłowie „co głowa, to ro
zum", znalazło w tym wypadku dosadne potwierdzenie.
Aż nareszcie nadszedł wiekowy profesor, siwo
włosy staruszek, bardzo poważany i ceniony w mieście dla niezmiernej uczoności, gdyż całe życie nad książ
kami spędził, myśląc- i roztrząsając stare i nowe prawdy podane przez ludzi, którzy, jak on, całe życie myśleli i roztrząsali.
Ogół wymowną ciszą zdaje się powiadać:
— Jeżeli ten nas nie objaśni, to nikt już chyba ciekawej statuy nie zrozumie.
Jakoż starzec, włożywszy okulary, ją ł młodzieży szeroko tłómaczyć. w jaki sposób no oceny dzieła za bierać się powinien
— Nie starczy tu jedno spojrzenie, jedno prze
lotne wrażenie — mówił. — Kto chce całkowity sąd o rzeczy wydać, musi rzecz tę całkowicie zbadać. Spójrz zatem od góry do dołu. wzdłuż i wszerz, z prawej i le
wej strony, obejrzyj ją dokoła, zaglądnij 3 góry, po patrz zdołu. słowem, ze wszystkich stron oku ludz
kiemu przystępnych. Dotknij się dalej ręką. przytul ucho, zakosztuj smaku i woń rozeznaj. A le nie koniec na tem. To, coś uczynił będzie, dopiero setną częścią podstaw do o c e n y ; teraz bowiem przychodzi część najtrudniejsza. Oto musisz wniknąć w istotę rzeczy, w głąb statuy, poznać jej ducha, jej ideę, jej myśl prze
wodnią, kryteryum, musisz własnym rozumem przebić twardą skorupę wierzchnią, musisz przeniknąć wewnę
trzną zawartość i dotrzeć do tych krańców, gdzie już nie pięć zmysłów, jeno myśl oderwana dojść może i na niej dopiero się opierając, możesz sąd całkowity o rze czy wydać.
W ślad za temi słowy obchodzić począł statuę dokoła, oglądać ją, badać, słuchać, rozeznawać, woń- smaku zakosztować... Następnie odsunął się parę kro
ków wstecz i rzucił „myśl oderwaną11 prosto w cudo
wną twarz niewiasty.
I sam stał długo, poważny, nieruchomy, w ycze kujący powrotu oderwanej myśli, która miała mu przy
nieść natchnienid i światłość prawdziwą.
Wreszcie rzekł:
— Zdaje mi się, że statua ta przedstawia asyryj
ską królowę Semiramis, żonę króla Ninusa. Przypu
szczenie moje opieram na napisie, wykutym poniżej, który bądzie niechybnie pismem khnowem. Asyryjczycy posługiwali się właśnie tem pismem, a królowa ich była nadzwyczajnie piękną. Gdy zatem połączymy te dwa spostrzeżenia ; pismo klinowe i piękność kobiety, doj
dziemy do przypuszczenia, że statua ta wyobraża kró
lowę Semiramidę.
T u starzec poruszył siwą brodą, p opatrzyłjeszcze raz na niewiastę uważnie i wyszeptał z cicha.
— Dziwna to statua, dziwna.
Poczem umilkł.
Umilkł, gdyż w głębi duszy szeptał mu jakiś głos tajemniczy i czynił wyrzuty.
— Ej, stary, może ty się mylisz, możetwoje przy
puszczenia są błędne, a tylko dla ambicyi nie chciałeś wobec tłumu pozostać bez odpowiedzi i podałeś coś
M Y Ś L
takiego, czego gmin nie zna i nie wytknie ci, że zmy
ślasz ?
Z tej to przyczyny stary mówił do siebie pół
głosem :
— Dziwna to statua, dziwna.
Istotnie, była to bardzo dziwna statua. Wyniosła, piękna, spokojna, szlachetna, a tak niezgłębionai taje
mnicza. Na pozór każdemu się zdawało, że znał ją gdzieś, czy widział, że nic łatwiejszego, jak wymienić jej imię... a przecież nikt imienia tego powiedzieć, ani
też odczytać z zagadkowych liter nie mógł.
W jakiś czas potem przechodził znowu szalony artysta obok miasteczka, a gdy się zatrzymał przy swo- jem dziele, wydobył młot i dłuto z podróżnego worka i wykuł nowy napis na odwrotnej stronie słupa, naje- dnej z wolnych przestrzeni głazu. Tym razem jednak objaśnienie ułożył w mowie zrozumiałej mieszkańcom m iasteczka:
„Daremnie trudzisz niedołężny umysł nad zagadką mego bytu“. Od wiek wieków jestem i będę niezbada
ną, choć mędrców milion uderzał czołem o marmur mego piedestału.
Na imię mi: Prawda!
Trzeci aalon „Różowego Krzyża14.
(Kor. artystyczna „M yśli“ ).
P a r y s d. 5. p a ź d z ie r n ik a 1 8 9 4 . Nad drzwiami rozwinięte różowo-czarne chorą
gwie zakonu, po obu stronach wejścia afisze: „Józef z Arymatei, pierwszy wielki mistrz Grala pod maską Leonarda de Vinci i Hugona z Paiens, pierwszy mistrz świątyni, o rysach Dantego towarzyszą aniołowi rzym skiemu, dzierżącemu kielich pod wynurzającą się różą cierniową". Salon i przedsionek owiane wonią kadzidła.
Kilka posągów osłoniętych krepą, osiemdziesiąt trzy obrazy.
Od lat trzech urządza Sar Peladan wystawy ma
larskie, a artyści biorący w nich udział nie pozostają w żadnym związku z zakonem. S ł o w o : cudzoziemiec dla „Różowego K rzyża", czytamy w regulaminie dołą
czonym do katalogu salonu, „niema znaczenia'1. Malarze wszelkich narodowości mogą zgłaszać się do konsulów zakonu, ci utwór obejrzą i fotografię jego wraz z oceną prześlą Zarządowi. Tylko kobiety nie dopuszczone w e dług „praw magicznych Nareszcie zastrzeżenie co do formy: przekroczenie proporcyj ciała ludzkiego, na
ruszenie gwałtowne perspektywy i w ogóle techniki artystycznej pociąga za sobą nie przyjęcie. Z motywów jedenaście kategoryj zostało wykluczonych: malarstwo patryotyczne i wojskowe, sceny z życia spółczesnego, m alowniczy tylko oryentalizm, zwierzęta domowe i sportowe, kwiaty i akcesorya dekoracyjne, marynarka, humorysfyka. Od portretu i krajobrazu wymaga się odpowiedniego nastroju.
W ięc nie wynosi się z małego pokoju wrażeń niesmaku, jak z salonów przeciętnych, po obejrzeniu piętnastu kucharek, trzech korcy śliwek i gruszek i dwu
dziestu rodzajów żołnierzy francuskich: defilujących, rannych, broniących sztandaru, przewożących listy
i pozdrawiających generała. Zresztę pewien szwank ograniczeń Peladana dowodzi, że sztuka gibka jak wąż prześlizguje się przez wszelkie przepisy. I malarstwo historyczne i sielanka i kwiaty zaliczone do tematów nie pożądanych, ucharakteryzowawszy się lekko, prze
były rogatkę.
Duży naprzeciw na ścianie obraz przyciąga wzrok.
Obszar gwiaździsty, niby mleczna droga, w nim za
wisła harfa. Na harfie spoczywa głowa blada, o rysach szlachetnych, z czołem wysokiem, opasana wieńcem wawrzynu: „Orfeusz". Nic więcej; motyw sprowadzony do .największej prostoty. Ale właśnie to umieszczenie w nieskończoności, wyraz obrazu przenoszą gdzieś w rozgwieżdżone krainy ciche,'milczące, a pełne światła.
Spokój owiewa myśli. Symbol przeczysty prawdziwej poezyi.
Pięć studyów głów tegoż malarza belgijczyka Jana Delville’a należy do najpiękniejszych utworów wystawy.
Miękkość i delikatność zbliża je do wybitnego malarza Franciszka Oarriere’a, nawet motywy mają w sp ó ln e : w salonie widzimy Maternitas(macierzyństwo) Delville’a, muzeum luksemburskie mieści tejże nazwy obraz Car- riere’a.
Belgijczyka Middeleera „Opętana1* wywołuje inny nastrój. Dwie barwy panują na jego obrazie. Histo
ryczka lśniąco-czarno odziana czyta książkę wśród kwiatów ognisto-czerwonych, podobnych do gorejących sztyletów, otaczających jednym pasem ognia. Zda się, że w każdym zamieszkał demon, tak dziwnie wyginają się, łączą w gromady, lgną do jej sukni. I kolor błyska na całą szerokość sali i oczy jej podniesione na kwiaty błyszczą, a z tw arzy bije przestrach i zgroza obłąkania.
Nastrojony obraz Leveque’a, również z Belgii:
„Viperina i Pantera" symbolizuje tak zwaną przewrot
ność kobiecą, od romantyków przez Baudelaire’a i Swinburne’a płynący prąd. W lesie, na trawie wy
pełniając całe tło obrazu leżą dwie kobiety ustrojone w kwiaty o pysznych ciałach kolorytu Siemiradzkiego, z głów ich spadają warkocze szerokie jak rzeki, jeden złotoczerwony, drugi czarny. Tw arze dziwnie złe. oczy zamrażające. U czarnowłosej zielone jak trawa, zimne, wężowe, u drugiej pantery. Wielka siła przedstawienia.
Trzy te obrazy przewyższają o całe niebo poczet innych. Są tam próby upostaciowania nam iętności:
n. p. „A rch ea“ Chabasa, „wcielenie silnej woli i rozkazu" — kobieta o twarzy dość energicznej; kraj
obrazy nocno posępne, z których najcharakterystycz- nejszy „M ilczenie11: niewyraźna postać z rozkrzyżowa- iiemi rękami w fioletowym l e s i e ; motywy legendowe, tu i owdzie impresyonizm, kilka madon, dziewczynka wracająca od pierwszej komunii. Otteyaere’a: Naro
dzenie Wenery, wynurzenie się kobiety — niezbyt zresztą urodziwej — w zatoce morskiej, o brzegach nizkich, prawie bez roślinności, świetnie oddaje ciszę.
Ulubiony illustrator powieści symbolistycznych Khnopff dał trzy portrety kobiet. Rysunki Gachonsa przypomi
nają G-rasseta, Rigaud ucieka się do motywów egipsko- indyjskich. W jednym obrazie bóg Wisznu spina węża Sesza pośród oceanu chaosu, w innym dusza - ba — w formie ptaka leci z grobu swego w piramidzie co
„słońca nocnego11. Zakradły się nawet utwory bogatsze w ś w ia tło ; Marcin Simonis dał „D z ie ń “ , młodzieńca, rzucającego budzące się w przestworze złote strzały:
„Miłość trwożliwa uciekająca przed syrenami11 L a Lyre’a ma może nieco mistycyzmu w podpisie „zresztą jest to obraz bogaty w ciało jak Mackartowski11, pełen piany morskiej i mew, dopiero na tylnym prawie planie ukazujący amorka.
„P o k u sa “ M. Simonisa: młodziuchna, niebiesko odziana dziewczyna, krocząca przez łan lilij, z zarośli wynurza się szatan z zwierciadłem, by obudzić w niej poczucie swej piękności. Znowu Belgijczyka Dujardina:
„Uroki“ osnute są na tle wierzeń ludowych. Z sadzawki wynurza się głowa czarownicy z ziemi oczyma, wkoło bujna roślinność, maki. kosaćce, tulipany, dzwonki, malowane z wielkim talentem.
Ukryty jest wreszcie w kącie nieduży obrazek „K rzy- ż o w cy ;‘ A. Bussiere’a. Osoby ma miniaturowe, sam lekko impresyonistyczny, ale wieje zeń najwięcej może świeżości. Na pastwisko szerokie, zielone, z lekkimi wzgórzami i krzakami chwastów wjeżdża długim, różno
barwnym rzędem rycerstwo krzyżowe. Konie wesoło cwałują, powietrza dokoła wiele, na wzgórzu hen w uboczu drzewa. Rząd ich będzie snać ciągnął się długo,
d o widać z tyłu sporo szyszaków. Ale gdzież symbo
lizm ? biały anioł wiodący w o jsk o ?
WŁoćLzijrcLe,rz JBugiel.
„ D Z I E Ń Z A D U S Z N Y “.
(OBRAZEK).
Już blask iem ś w i a t e ł zajaśniało m iejsce s p o c z y n k u i snu w ie c zn e g o ! Ł y c z a k ó w g o re j a k b y nie
skoń czon ą sm u gą św ie c ą cą , c ią g n ą c ą się hen, d a lek o . . . N a d Ł y c z a k o w e m k r w a w y m płom ieniem b ły s z c z ą się niebiosa.
W s z y s c y tam spieszą, na zimne m o g iły , b y oddać raz w roktz należną cześć zm arłym , strojąc ich g r o b y morzem płom ieni i stosem w ień ców .
R o j n o i g w a r n o w tym p r z y b y t k u zaw sze p o sępnym, ponurym i cic h y m ; wśród rozm ów i p ytań czasami s ły s z y s z echo pieśni smutnej a tęsknej, szept p a cie rz y z w y k ły c h , m odlitw ę zm arłych, g d z ie niegdzie j ę k w y d o b y t y z piersi, przepełnionej bole- snemi wspomnienami. tu ów dzie śmiech pusty ; zda- leka, z p rzed b ram y cm entarza n o so w y ś p ie w dziad
ków , prośby i ich łka n ia często u ry w a n e ! T o dzień za d u s z n y! w s z y s c y tam dążą!
* * *-
I b ie d n y Jan ek bez ojca, bez m atk i b iegn ie dziś s z y b k o Ł y c z a k o w s k ą d rogą. O jca nie pamięta, bo mu u m arł d a w n o ; lecz pam ięć m atki dobrze w sercu chow a, bo jej dobroć, ła g o d n o ść zawsze mu 1 stoją przed oczym a, ja k o r a ż ą c y k o n trast złości ty c h ludzi, w k t ó r y c h rę ce d o sta ł się teraz. B ied n a bo matuchna na ło żu śmiertelnem w y p r o s iła dlań m iej
sce i p r z y t u łe k u sz w a g ra sw ego, s z e w s k ie g e maj
stra. Po jej w ię c śmierci b ie d n y Janek, sierota, le dw ie 10 lat liczą cy , u d a ł się w dom n o w e g o s w e g o opiekuna, gdzie w y zn ac zo n o mu miejsce p r z y w a r
s z ta cie -
Już sześć m iesięcy, g d y bladą mamę w łożon o w trumnę i w zim n y spuszczon o g r ó b ? Już sześć m i e s i ę c y ! c ię ż k ich dla Janka, bo w cud zym domu nie znano dlań w c a l e ni w z g lę d ó w żadn ych, ni ż a dnej litości. O d w sz y s tk ic h o d p y c h a n y , b ity, po- t r ą c a n y nie zn a la zł żywrej duszy, k t ó ra b y u żaliła się nad je g o dolą, nie zn alazł niko go, k t o b y g o p r z y
cisn ął do serca, ztarł łzę dziecięcą. A łez tyfch tyle s p ły n ę ł o po licach b ied n ego s i e r o t y ! G d y przez w s z y s tk ic h złajany, w y b it y , p r z e z w a n y m iał czas odetchnąć, m y ślą b i e g ł w u b ie g łe lata, w k tó ry c h m atk ę sw o ją u c z y ł się k o c h a ć i c z cić zarazem.
W t e d y przyp om in a sobie jej lube pieszczoty, jej n a u k i piękne, jej b lade zawsze, t a k smutne oblicze, te p o w ia stk i śliczne, które mu o p o w ia d a ła m atu
chna, i g d y już w łó że czk u g ł ó w k ę na poduszce zło ży ł, nim ostatni jej p ocału n ek zam knął mu p o w ie k i snem znużone. I w śród myśli ja k ic h ł z y ja k g ro c h cisną się z pod rzęs c h ło p a k o w i — płacze w ię c łzami, k tó ry c h w ąte k w sercu. C ię ż k ie dlań ż y c ie w domu o p iek u n a!
D ziś więc, g d y w s z y s c y r. domu się w ybrali, b y obejść m iejsca s p o c z y n k u wieczneg'o, przejrzeć rzędy g r o b ó w p ię k n ie o św ie co n y ch — nasz b ied n y Jan ek także spieszy p ręd k o na g ró b swej matki.
T a m się pocieszy, tam szczerze w yp łacze . M atce oziś w g ó rze s p r a w i w ie l k ą radość ! bo oto szóstkę, k tó rą z ło ż y ł sobie, obróci ku u czcze niu jej zimnej m o giły ; 4 lo jó w k i o ś w ie c ą j ą jasno, a za sześć g ro s z y wian ek ozdobi jej k r z y ż prosty.
O tóż i c m e n t a r z ! P o d g ó rę się w spina nasz b ie d n y Jan ek g łó w n ą aleją, stąd na p ra w o ścieżk ą k o ło D o b rza ń sk ich g r o b o w c a kieruje sw e k r o k i — tuż o b ok m o g iła opuszczona z prostym krzy że m w i dnieje ż daleka. T a m b ie g n ie sierota. P r z y p a lił do g-robu, u k lą k ł na nim i „ A n i o ł p a ń s k i “ odm aw ia nabożnie a ł z a k ręci mu się w oku.
P o ukończonej m odlitw ie wyjm uje skarb swój:
czte ry ło jó w k i i w ia n e k k u p io n y p r z y bram ie cm en tarza. R ę k ą o d g a r n ą ł ziele i tra w ę i na czterech r o g a c h g r o b u ś w ie c e b ły s n ę ł y swojem słabem ś w i a tłem. N a k rz y ż u z a w is ł w ia n e cze k skrom ny.
D ziw nie odbija to m ałe ś w ia t e łk o od rzęsiście o św ie c o n y c h i p y szn ie stro jn ych m o g ił i g r o b o w ców. D la sie ro ty je d n a k św iatło to ta k jasne ja k sam ego słoń ca ! Ono je.go dziełem, 1 K s ią ż e c z k ę w y j ą ł z kieszeni i p r z y niem od m aw ia m o d litw y za z m arły ch. M o d ły j e g o lecą s z y b k o do nieba, przed- tron N a jw y ż sz e g o i oczy Janka 1- ierują się k u n ie d u ! T w a r z y c z k a je g o uśm iechnięta b ło g o !.. W id z i s w ą m atkę wśród g ro n a aniołów, śm iejącą się tak śli
cznie!.. już z tw a rz y zn ikł smutek, w jej ż y c iu - g o ś ć codzienny. S zc zę śliw a !.. I czuje Janek, że jej sz cz ę ście w niebie musi b y ć w ielk ie, niezm ierne! M odli się goręcej...
S e r c e sie ro ty n apełn ia dziś rad ość — i szczęście n ie w ysło w io n e . G rób swej kochanej, złotej nuituchny on o ś w ie c ił tak że ! Jak na in n ych g ro b a c h tak i na tym z e sch ły w ian ek zastąpiono św ieżym . A więc ten ró w n y i b o g a ty m grob om i p iękn ym g ro b o w co m , bo i na nim b ły s k a św ia tło i p rzy nim czu w a dusza ż y c z l iw a i modli się nabożnie. A dziełem to J a n k a !
Jak m ó g ł tak u czcił grób. k t ó r y k r y je skarb je g o j e d y n y — je g o m atk ę złotą. S z c z ę ś liw y w ięc dzisiaj ! T e n dzień jeden, tak b ło g i dlań, ta k piękny, Stanie mu za ro k c ały , tw a rd y, ciężki.
D ziś w e s ó ł ! . , bo u czcił sw ą m a t k ę ...
Zygm unt Bogusław .
M Y Ś L 7
K R O N I K A .
P o m n ik C h o p in a odsłonięto 15 btn. w jego m ie jscu r o d z in n e m : Żelazowej W o l i pod W a r s z a w ą . I m ie n ie m Tow.
m uz ycz nego przem aw ia ł ta m dyr. Z. Noskowski, poczem odśpiewano tegoż kantatę do słów poety A n d rz eja Niem o- jo w sk ie g o .
*** P . H e l e n a M o d r z e j e w s k a wy s t ą pi 12 r a z y na s c e ni e teatru hr. S k a r b k a . P i e r w s z y w y s t ę p z na k o mi t e j artystki n a z n a c z o n o na pi ątek 2 6 bm. w „ D a m i e k a m e r o w e j " .
*..* „ Z z a k u l i s i z e ś w i a t a " , nosz ą tytuł szkice, obrazki i hum oreski utalentowanego autora „Miatieży"
A u rei ego Urbańskiego (tomik I I . ) , które wyszły nakładem Z u c k e rk a n d la w Złoczowie. Zalecają się one, ja k zre sztą wszystkie utw ory Urbańskiego d u ż ą barw nością i pogodnym, c z ęstokroć o głębokim satyrycznym podkładzie, hum orem . B o najlep szy ch n a l e ż ą : Z monografii „ S m o ło w c a " i Afazya.
* * Z t e a t r u . P . S t . G ruybner, autor „ F r e d z ia "
„ I r e n y “ i drukowanej w n a s z e m piśmie p ow ieści: „M am in s y n e k " w ystąpił przed lwowską publicznością z nową ko- m edyą, przero bio ną z utw oru powieściowego, pt. M a ru d e r, którą sta w iam y w rzędzie scenicznych prac p. G-raybnera, au to ra bardzo utalentowanego, na ostatnicm miejscu. M a r u d e ro w i brak je dnego wielkiego p rzym iotu: prawdy, tak w ry s u n k u i c h a rak te ry sty ce poszczególnych postaci, oddy
ch a ją cy c h ja k ą ś atm osferą przedwiekow ą jak i w sy tu a- cyaćh. I dziwny to d opraw dy objaw, że p. G r a y b n e r , p r z e j
m u ją c y się nowemi hasłam i w I r e n ie , tak się dał wziąć na lep reakcyi w . M a r u d e r z e . N iektóre epizody w tej ko- m e dyi po b u d za ją do śm iec hu. S z tu k ę , grano doskonale, w pierw szym rzędzie n a w yróżnienie z a s ł u ż y l i : pp. F is z e r i F e ld m a n n , oraz p a n i e : Cichocka, G ostyńska , S ie m a s z - kowa, K w iecińska i P o lk o w sk a , która c z y n i coraz wię
kszy postępy.
* Z wytężonem zacieka w ienie m oczekiwano w świecie te atralnym nowej sztu ki S u d e r m a n n ’a, odegranej w Berlinie i W i e d n iu . B y ła nią komedya w czte re ch a ktac h p. I. S chm e l- te rlin g ssc h lac h t". ( W a lk a motylów), rzecz o sn u ta n a motywie
b e z b r o n n o ś c i młodych dziew cząt w walce życiowej, które, niby
motyle, lekkomyślnie i naiwnie walkę tę sta c z a ją . S ztuka m ia ła wielki sukc es, ale tylko w sferach inteligencyi i to je s z c z e nietej, która przestarzałych form artystycznych broni.
W tych kołach z a rz u c a n o S u d e r m a n n ’owi, ja k to i dawniej się z larzało, zbyt ostry realizm i cynizm niektó rych postaci.
W y k o n a n i e w te atrze L essinga w B erlinie było świetne, grali pp.: Polnilz, G uthery, Schonfeld, G ro s s, W aldege i Retty. Ta ostatnia w roli naiwnego dziewczęcia zbierała n ajw ięk sz e oklaski. W te atrze , ,B u r g u “ wystawiono po raz pierw szy sztu kę S u d e r m a n n ’a . 6 b m . B y ł a u k n u ta cała intryga aby sztuce zgotować fiasco, co zre sztą skie row ane było raczej przeciw panu B urcktiardlow i, dyrektorowi teatru.
A le dem o n strac y a nie powiodła się. W wykonaniu brali u d ział pp.: Hohenfels, H a r tm a n n , S androck, Mitterwurzerl B a u m e is te r i R eim ers.
_ *** F u ł d a , a u to r „ T a liz m a n u " , w ystą pił w teatrue
„ R e s i d e n z " w B e r l in ie z now ą sz tu k ą trzyaktow ą p. t.
„ K o le d z y " (.„Die K a m e r a d e n 11). Nowy ten utw ór u ta le n to wanego pisa rz a je s t o strą sa ty rą now oczesnych „ P r ć c ie u s e s ridicules, kobiet, garnących się dó „cy g an e ry i" literac
kiej, goniących za sw obodnem „ k o l e ż e ń s tw e m “ . B oha te rka s z t u k i ^ pragnąc takiego swobodnego życia, porzuca m ę ża i o ta cz a się „k o le g a m i11 z pośród literatów, niebawem wsz akże stosunki te przynoszą jej rozczarow anie, przychodzi bowiem do przekonania , że tylko „k o b ie ta je st praw dziw ym kolegą kobiety" i połączywszy się z pewną s ta rą panną, w yjeżdża do Monaco, by „w odległym, cichym zakątku ziem i" z n a leźć „spokój i upragnioną w oln ość". P o rz u c o n y m ąż zaś z n a jd u je inteligentną, pracowitą i racyonaln ie na świać p a tr z ą c ą dziewczynę, którą poślubia. „K o le d zy " zyskali u z n a nie tak publiczności, ja k krytyki, która z a zn a cz a doskonałe prze p ro w ad z en ie charakterów , trafną sa tyrę i żywość akcyi
'* * L o s K a m o e n s a i tylu p isarzy z na kom itszyc h z n a lazł znów w P o lsce p o w tórze nie. W sz p ita lu na P r a d z e pod W a r sz a w ą z m arł E d w a r d Chłopicki, zam iłowany szpe
r acz po arc h iw a c h domowych, z których wyciągał m n ó stw o Ciekawych danyc h i publikował po cz a s o p ism a c h w a r sz a w skich. Notatkom sw oim n a d a w a ł on formę opisów p odróży po kraju i zyskiw ał sobie przez to licznych czytelników.
*** W „ K r o n ic e s p o łe c z n e j“ (nr. 7) zn a jd u je m y inte resują ce a r ty k u ł y : „O psychologii a n a r c h iz m u " i „ E m a n - cypaćyi k o b ie t". Cały zeszyt j e s t bardzo zajm ujący.
*£* J u b i l e u s z 5 0 -letn i S t r a u s s a obchodzono uroczyście w W iedniu . „ K r ó l walców*1 w ystaw ił św ieżo w teatrze an d e r W ie n operetk ę pt. „ J a b u k a “ ( „ A lp e n f e s t‘9 , która doznała wielkiego sukcesu.
'•** W y d a n y w L i p s k u przed ośmiu czy siedmiu laty p o em at Zygfryda L ip in e ra p. t. D e r en tfesselte P ro m eth e- u s ( P r o m e t e u s z rozpętany) zna la zł tłó m ac za na język polski w osobie poetki, pisującej pod pseudonim em E!ka.
. U -
ODPOWIEDZI OD REDAKCYI,
P a n i Z ofii. I my za P a n i ą pytamy, na ozem polega lu dowcipV W id o c z n ie , że n a s t a ł cz as ogórkowy na p raw dziwe koncepta.
C iekatvem u . O w s z e m , naw e t istn ieją dwa tłóm aeze- nia; pole cam y prze kład pani Malw. G arfein . T y tu ł p o l s k i :
„ Z n u ż o n e d u s z e 11.
N a cz e ln y r e d a k to r : J ó z e f B o rn szte in .
OD W Y D A W N I C T W A ,
w C ZA S ODNOWIĆ PR ZEDPŁATĘ NA IV K W A R T A Ł !
Upraszamy ży czliw y ch nam o rozszerzanie „ M Y Ś L I * wśród znajomych.
W aru nki przedpłaty, więcej niż przystępne, podane są w nagłówku.
T R E Ś Ć : Po w ystaw ie. — Ze w sp o m n ie ń o T eofilu L en a rto w ic z u p rz e z M. K onopnicką'. — G apie, (n o w ela; p rzez K. K o ja n a T rz e c i s a lo n „R óżow ego krzyża" p rzez W . B u g l a ,— „D zień z a d u s z n y ” . — K ro n ik a .— O d p o w ie d z i o d re d ak c y i . — Od w y d a w n ictw a , In s e ja ty .