• Nie Znaleziono Wyników

Myśl : dwutygodnik literacko-społeczny. 1894.05.26

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Myśl : dwutygodnik literacko-społeczny. 1894.05.26"

Copied!
10
0
0

Pełen tekst

(1)

Lwów, 26. maja 1894 IY. Rok istnienia.

W ychodzi 1-go i 15-go każdego miesiąca.

P renum erata w ynosi we L w ow ie:

R o c zn ie . P ó łro e z n ie K w artaln ie M iesięczni e

6 z lr. — ct.

u »

1 „ 60 ,

- 60 „

Za odnoszenie do domu dopłaca się miesięcznie 5 ct.

i w pojedynczy kosztuje 20 ct,

R ęk o p isó w d ru b n y c h n ie z w ra c a się Listów n i e o p ł a c o n y c h Reda-

kcya nie przyjmuje-

D W U T Y G O D N I K

LITERACKO-SPOŁECZNY.

P r en u m era ta na prowincyi i w c ałej A u stro -W ę g ie rsk iej

m o n a rc h ii w y n o si.

R ocznie K w artaln ie

6 z łr. 50 ct.

1 05 w N ie m c z e c h : ro c z n ie 14 m a re k p ó łro c z n ie 7 m. k w a rta ln ie 3 50.

W e F ra n c y i:

R o c z n ie 16 f r .— k w a rta ln ie 4 fr.

O g ło sz en ia | i re k la m y p r/.yj- m u je A d m in is tra c y a ,M y ś li‘‘ po 10 ct. z a w ie rsz p e titem lub je g o m ie jsc e za p ierw sz y ra z , a po 5 et z a n a s tę p n y .

R e d a k c y a i A d in in is tra c y a z n a jd u ją się w e, L w o w i e p rzy ul: A k a d e m ic k ie j 1 . 1 1 gdzie też u p ra s z a się o n a d s y ła n ie w sze lk ic h p rze-, k a'.ów i pism . — P r e n u m e ra tę p rzy jm j ą rów nież w e L w o w ie w s z y s tk ie k sięg arn ie. — W K r a k o w i e : k s ię g a r n ie : G e b e tn e ra i S p ó łk i, S półki w y d a w n icz e j. Z w o liń sk ie g o i S p ó łk i i J . A. K rzyżanow skiego. — W P o z n a n i u : k s ię g a rn ia C ybulskiego. — S u m e r a p o jed y n c ze

do n a b y c i i w e L w o w i e w b iu ra c h d z ie n n ik ó w : P l o h n a i O l s z e w s k i e g o .

P B Ł Ę D Y S P O Ł E C Z N E .

i.

W d z ię cz n e g o p o d jąłb y się zadania, k t o b y m ógł i chciał n ap isać c h o ćb y pobieżne dzieje o b ja w ó w

s p o ł e c z n y c h w E u ro p ie od lat trzydziestu. A l e g'd yby kto ch ciał to zrobić, p o w ątp ie w a nu by o je g o bez­

stronności. G d y b y zaś znalazł się w położen iu zu­

pełn ie bezstron nego w id za i p ostrzegacza, to m ó g łb y w p ra w d zie zadaniu podołać, ale n a raziłb y się w s z y ­ stkim. Nie now ina to bowiem , że kto m ówi praw dę, zysk u je nie w dzięczność, ale mnóstwo nieprzyjaciół.

W ia d o m o również, że p ra w d a wśród prąd ów sprze­

czn ych i roznamiętnienia, nie znajduje n ig d y cierp li­

w yc h słu chaczów .

O tw ie ra ć oczy czło w ie k o w i, w k tó re g o źreni­

cach pali się o gień traw iącej g o rą c z k i lub szału — daremne usiłowanie. C hcieć uśmierzać g n ie w y , g d y u m y s ł y i serca p rze n ik a n ien aw iść — zadanie także niepopłatne. A je d n a k w tak iem po ło ż~ n iu zn a jd u je się dziś p rzew ażna część sp o łe cze ń stw europejskich.

S p o łe c ze ń stw o nasze, polskie, nie u strzeg ło się także p rąd ó w rów n orzę d n ych s c h a rak te ryzo w a n y m w yżej. Że nam z tem gorzej i trudniej, niź innym, to o czyw ista. Gorzej i trudniej, bo inne są o r g a ­ nizmami polity czn ie samodzielnymi, my zaś o r g a ­ nizmem takim nie jesteśm y. Sam od zielny może nie ty lk o re ag o w a ć, ale może i działać, bo ma środki po temu, środ ki m oralne i cenione dziś n a d e w s z y s tk o , środki m ateryalne. M y zatem p o staw ie n i r ó w n o ­ rzędnie w o b ec złego, które nurtuje, jeste śm y za ra ­ zem nierównom iernie słabsi w porów n an iu z p o t ę ­ gam i samodzielnemu

Nasza broń zatem, je st bronią j e d y n ie moralną.

Co więcej, trudniej nam n a w e t z d o b y ć się na b e z ­ stronność. Ale w położen iu em p o c ie sza ć się m oże­

my objawem, bądź co bądź dob rym o tyle, że stron ­ nictw om , uznającym ośw iatę • za k o t w ic ę ratunku, p r z y b y w a zw olen n ików . Są zw o le n n icy rozum iejący

cel o stateczn y i są d o m y śla ją c y się, że w ciem noś­

ciach trudniejsza je st e g z y s te n e y a zarów no dla j e ­ dnostki, j a k i dla c a ł y c h sp o łeczeń stw .

G o rszym już, objawem jest fakt, że pom ięd zy zw olennikam i o ś w ia ty , znajdują się i faryzeusze. P o cichu u bo lew ają ciągle, że, m ó w ią c języ kiem z a cn e go zresztą śp. Poczobuta, „p o sp o litują się nau ki.“ G ł o ­ śno zaś przyjm ują ośw iatę, ja k o złe konieczne. D l a ­ c z e g o ? Bo świadom ość og ó łu p ro w ad zi z w y k le do reform. O b aw ia ją c się przeo brażeń — z g o ła nie gw a łto w n y c h , pom aw iają o złe zam iary n ajzacn iej­

szą n a w e t dążność do ja k ie j k o l w ie k reform y.

P rzy dobrym te d y objawie, zazn aczon ym w yżej, ten drugi niedobry i s z k o d liw y przed staw ia się nam ja k o k u la u n ó g i kam ień, za cię żk i dla s p o łe ­ czeństw a niesam odzielnego, W m oraln ych w ięc środ­

kach, k tórem i rozporządzam y, je st o w a nieruchom ość i niechęć faryzeu szów czyn n ikiem ujemnym. M e w id ząc własnej szkody, dziwniejsza, iż nie p r z e w i­

dują jej dla swęg'0 potom stwa. Inaczej bow ien p o ­ d z ia ła ła b y broń moralna ludzi, szczerze p r a g n ą c y c h dobra ogółu, g d y b y broni tej nie p a ra liż o w a ła nie­

ch ęć i podejrzenia z w o le n n ik ó w zastoju.

S p o łe c z e ń s tw u p o lity czn ie zależnemu, czyli jaśniej, społeczeństw u nieposiad ającem u zapasu śro d ­ ków , którem i w ła d a ć może ogranizm p o lity czn y, p ozostaje ty lk o z a k re s p r a c y na n iw ie narodowej.

A le i ten zakres tam jed y n ie, g d z ie n a ro d o w o ść uznają p o tę g i możniejsze. T ru dno w ię c niezmiernie tam, g d z ie w imię zadań i o b o w ią z k ó w n a ro d o w ych nie można zjed n o czy ć sił, bo je r o z ry w a ją sp rze ­ czności w dziedzinie zadań s p o łe c z n y c h i ogólno ludzkich. Nie mniej a bardziej jeszcze utrudnia te zadania w p ro w a d za n ie do p o lit y k i p o b u d e k re lig ij­

nych, i całej d y p lo m a cy i, w yn ik a ją ce j z ty ch p o ­ b u d e k i uzurpującej sobie p raw o do stw arzan ia p o ­ lity c z n y c h dogm atów . A w sza k że można b y ć b a r ­ dzo dobrym członkiem K o ś c i o ł a p o w szech n eg o , a je d n a k w ie d zie ć i widzieć, że w p o lit y c e m ak sym b y ć nie n u ż e . Nie może b y ć tembardziej d o g m ató w , bo polityka, obok nauki, je st sztuką. G en iu sze ar­

tyzm u stw arzają arcy d zieła . W p o lity c e ty lk o g e ­

(2)

niusz p o lit y c z n y p o m a g a s t w o r z y ć i stw arza Dyt p o lit y c z n y dla S w ego narodu.

P o co te u w a g i w st ę p n e ? P o to, że idzie o w y k a z a n ie czem się o s ła b ia same sp o łeczeń stw o i j a k trud n ą je st w alk a , g d y się l e k c e w a ż y z a sa d ­ nicze p r o g r a m y w p o lity ce .

W s z y s t k o to utrudnia prace, trzeba zatem m ó w ić z g ó r y o p rzeszkodach, k t ó ry c h w u w a g a c h d a lszy c h d o t k n ie m y s z c z e g ó ło w o . S z c z e g ó ł y zaś te dowiodą, na jak iej drodze, w y r a d z a się atm osfera o b łę d ó w s p o łe c z n y ch .

W jednej ze strof B en io w sk ieg o , zapytu je S ło ­ w a c k i, z k ą d się w z ię ła ,,m e la n ch o lia ?“ a w yłu sz- czając p r z y c z y n y jej, p rzy zn a je się do bajronizmu.

O gro m k lę s k i sm u tkó w b y ł y p r z y c z y n ą o w e g o usposobienia. M y zaś zapytując, z k ą d się w z ią ł w ostatniem trzyd ziestoleciu u nas pesym izm, od ­ p o w ie m y :

S zczep ili g o m im ow iednie zrozpaczeni, szcze­

p i ła g o a m b ic ya p ro w in c y o n a ln y c h d y p lo m a tó w i p o lity k ó w , sz cz e p iła zła w o la p o s łu g u ją c a się po- zornemi praw dam i, szczepili ludzie n iek ied y bardzo zdolni, ale tacy, k t ó rz y u m iło w a li bardziej swoje d o k t r y n y i p o m y sły, niż istotną p rzy szło ść i dobro narodu. W s t ą p i li oni odrazu na grunt już p r z y ­ g o to w a n y do p rzyjęcia ro z p a c z liw y c h za p a tr y w a ń i do p r z y ję c ia potulności i p o k o ry w s p ra w a c h p o ­ lity czn y ch . Grunt ten b ow iem p r z y g o t o w a ł y w s p o ­ łe c z e ń stw ie klęski, zwątlenie s ił fizyczn ych , w y c z e r ­ panie zasob ów m a te ry a ln y c h a zatem idące ta k ż e o b ezw ła d n ien ie sił m oralnych. W położeniu tem b r a ­ k ło r e a g o w a n ia sił lie s k a z it e ln y c h , nie te g o s y s te m a ­ ty czn ego , lecz o b ja w ia ją ce g o się w yb u ch a m i nam ię­

tności. K i e d y zaś Odezwało się rozumne i uczciwe, i um iarkowane, to je ośmieszano.

S zk ic z te a tr a ln e g o ż y c ia

B y ł m aszyn istą, inspicyentem , afiszerem, zamia"

taczem, s ta ty s tą i B ó g w ie czem już nie był. W to ­ w a r z y st w ie , do k t ó r e g o sk ła d u należał, s p e łn ia ł w sz y s tk ie f u n k c y e — a g d y b y to potrzeba, m ó g ł n a w e t „ p o k a z y w a ć b o g ó w “ t. j. p rze d staw ia ć nieme lub k il k o w y r a z o w e role. B y ł najniezbędniejszym re- k w iz y to re m to w a rz y s tw a .

F ran e k, z m ia n ę ! F r a n e k , p o trze b a la s k i na scenę, F r a n e k , po ja k ic h ja s ło w a c h w c h o d z ę ? — F ra n e k , dzwonić, F ra n e k , do k u r t y n y ! — T o „ F r a ­ n e k " „Franek*' — na w s z y s t k ie tempa, w y w o ła n e , i w szystk im i rodzajami g ło s ó w - rozb rzm ie w a ło za w sze p o d cza s sp e k ta k lu po scenie, k u lisach i g a r ­ derobie m a łe g o p r o w in c y a ln e g o teatru. A on, m ały, suchy z tw a rzą p e rga m in o w ą , d łu g ą a p ła s k ą bez w yra zu , pomiętą, z tw a rzą g ło d o m o ra : o tonie b ru ­ dnym, p o p ry szczo n ym w yrzu tam i — k o ś c ia c h p o ­ lic z k o w y c h d ziw n ie z apad n iętych , o czole niskiem cofniętem p r z y skron iach w t y ł , poplamionem żół- temi plamami, zaczerw ien ion em zawsze. U b r a n y w jasne palto w y p e ł z ł e i zniszczone — w s zty lp ac h la k ie ro w a n y ch im itu ją c yc h d łu g ie b u ty — zaw sze w ja k ie jś żo kiejce na gło w ie ,, b i e g a ł bez o d p o c z yn k u

A m a to r o w ie śm iechu z ran w ied zieli, co czyn ią A l e z w o le n n icy ich nurzali się w orgiach- wysz3^- dzania bezm yślnie. O k l a s k i z a g ł u s z a ły rozum stanu.

A m b i c y e r o s ły j a k c e d r y L ib an u . O d a m b ic y i ty lk o k r o k do uzurpatorstwa. D o b rz e zorgan izow an a u zu rp a c y a p o starała się następnie o zorga n izo w an ie system u d e s p o ty cz n e g o n ad społeczeństw em . K r a j ż y ł p od system em k o n s ty tu c y jn y m , sp o łeczeń stw o p o d a b s o l u t y z m e m ,w y s z ły m z j e g o k r w i i kości. A l e dla osłod zenia trucizn y n azw an o ten tero ryzm i a b ­ solu tyzm — ka rn o ścią narodową.

T a k i stan zach ęcał do coraz śm ielszy ch p o ­ r y w ó w . P ie lę g n o w a n o też starannie zw ątp ien ie g e ­ neralne. Jed ynem h asłem b y ł o zdanie, że ty lk o p r z y p a d e k , ty lk o ja k ie ś n a d z w y cz a jn e k o ń s t e la c y e w p o lity c e ogólnej m o g ą nas w y d o b y ć z ro zp a cz­

l iw e g o położenia.

K a z a n o t e d y wierzyć w nicość. Że zaś z ni­

cz e g o zaw sze nic, toż i w e w z glę d zie c z y s to p o ­ l it y c z n y c h n a b y t k ó w , p o lity c zn e g o rozumu i dojrza­

łości, nie zd o b y ło s p o łe c z e ń s tw o n o w e g o k a p ita łu moralnego.

W takim stanie na p ó ła p a ty c z n y m , na p o ł y tłumionego sztucznie zwątpienia, z a s t a ł y nas now e p rąd y . Co z nich w eszło w u m y s ł y ? To, co. n a jgo r­

sze, co ujemne.

O to n a p rzó d fan sty zm y odradzające się u g ó ry , o p arte na p o b u d k a ch o b c y c h interesom narodow ym . Z in n ych z g o ł a p o b u d e k u rodził się ta k że fan atyzm u dołu. A le ta k tam, j a k tutaj — czyn n ik ujemny

— n ieu czciw ość, robią swoje. S z c z e g ó ł o w e ro zp a trze ­ nie p o b u d e k i uczu ć n u rtujących w sp o łeczeń stw ie, w yja śn i dokładniej stan o b łę d ó w — rozpatrzenie to je d n a k musi b y ć przedmiotem a r t y k u ł u następnego.

________________ T.

od a k to ra , którem u p o m a g a ł ro b ić brzuch z p o ­ duszki, do d y re k to ra , k t ó ry , na p ó ł u b r a n y w y g l ą ­ dał przez o tw ó r w k u r ty n ie na w ch o d ząc ą p u b li­

czność, ■— a któ rem u do sam ego w y jś c ia na scenę trzeba b y ł o szuk ać ja k ie jś części g a r d e r o b y . T a m p o trze b a b yło w y l e c ić z kijem p rzed teatr, rozpędzić bandę h a ła su jąc y ch żyd zia k ó w , tu p rzy n ie ść amantce je d e n z trzech kufli piwa, bez w y p i c ia k t ó r y c h nie g r a ł a b y , p r z y k r ę c ić la m p y i lecieć szy b k o do kur­

ty n y , a b y j ą p o c ią g n ą ć — ,,a uważnie błazn ie na g a z y , m ów ią ci sto r a z y “ , j a k co s p e k t a k l — p o ­

w t a r z a ł d y r e k to r i zn o w u biedź — b rać — Scena- ryusz w rękę i mieć na p o g o to w iu w s z y s t k ie drobne r e k w iz y t y . — T a k — bo b y ł i r e k w iz y torem — B r a ł po d w a rs, od przed staw ien ia za d ostarczanie w s z y s t ­ k ie g o , co t y lk o b y ł o potrzeha do u bieran ia sceny.

W y r ę c z a ł także reżysera, a m ian ow icie w ted y, k ie d y to publiczności sła b o reprezen tow an ej trzeba oz­

najmić, że ,,z pow od u p u ste k w kasie, teatr Za­

m y k a się “ — S p e łn ia ł to ostatnie nie z p r zy je m ­ n o śc ią —• bo wied ział, że po takiem od w o łan iu p rze d staw ie n ia — dostanie t y lk o p o ło w ę k o s z tó w i nic z d zia łó w na swoje trz y marki. T o w a r z y s t w o g r y w a ł o na działy, k t ó r y c h l w ią czę ść zabierali — D y r e k t o r z Simonlcą. n a iw n o -liry czn o -o p eretk o w o - gab in eto w ą primadonną, ojciec d ra m a ty czn y i kom ik- n ie p o r ó w n a n y ,,kań ciarz“ , bo p ie r w s z y armant — w sp a n ia łe, m odnie ubrane byd lę, b y ł ,,krow ien tu rą“

św ieżą jeszcze, przeto m ało płatną. S w o ją d ro g ą

(3)

M Y Ś L 3

Sztuka stosowana do rękodzieł i przemysłu.

Powiadają, że Sztuka uszlachetnia człowieka, że jest jedynym środkiem wykształcenia w narodzie p o­

czucia piękna — że wreszcie ta piękność dobrze po­

jęta i zrozumiana staje się dla ludzkości zbawienną, że jej daje swobodę bytu i czyni naród tem, czem on być w rzeczywistości powinien. — Są to dziś ogólnie przyjęte zasady, wkorzenione w narody cywilizowane i dziś każdy niemal to wie i czuje, że rządy — że panujący nie dla pychy pokazania swej wartości ma- teryalnej otaczają się przepychem piękna, budują wspa- niał pałace, teatra, muzea, galerye obrazów etc. ale czynią to dla ubytku publicznego aby spełnić obowią­

zek dania sposobności wielu w narodzie wykształ­

cenia w sobie ideału piękna, które to poczucie nieza- przeczenie łagodzi obyczaje narodu — uśmierza na­

miętności a myśl zwraca do wyższego celu po nad poziom zwykłych materyalnych potrzeb egzystencyi.

A jednak, zwiedzając te wielkie miasta, w któ­

rych na pozór zdawało by się wszystko jest zrobione, aby ten zmysł estetyczny obudzić i ożywiać przez przy­

kłady arcydzieł sztuki — widzimy — że i w tych mia­

stach jest brak wielki ogólnego uszlachetnienia — a w niższych warstwach czuć ogólny brak poczucia piękna, i wszelkiej harmonii tak w zewnętrznem jak w wewnętrznem urządzeniu siedzib swoich a nawet często i ci, którzy wszystkie paragrafy estetyki i ar­

tyzmu stosowanego do potrzeb człowieka na palcach by wyliczyć mogli, w ż y c iu s w e m prywatnem — w urzą­

dzeniu swoich mieszkań byli uosobioną obojętnością i celowali brakiem tego poczucia piękna dla siebie,

F r a n e k s p e łn ia ł tyle u cią ż liw y c h o b o w ią z k ó w bez szemrania. B y ł wszędzie, g d z ie g'o ty lk o m ogli p o ­ trze b o w a ć. Z d a w a ł się d w o ić i troić, a b y ty lk o na- s ta rc z y ć. Szturchańce, bo i to g o sp o ty k a ło od z n iecierpliw ion ych, k a p r y s y , dzik ie p o p ę d y z d e n e r ­ w o w a n y c h , s z y d e rc z e uw agi, w sz y stk o to znosił z n ie ­ w y c z e r p a n ą cierpliw ością, Z d a w a ł się nie mieć k r w i i n e r w ó w w sobie. T y l k o czasam i, g d y mu kto za bardzo d o k u c z y ł, lub za boleśnie p o c ią g n ą ł za w łosy, o c z y m a b ł y s k a ł żałośnie, le cz milczał. A c h , te o c z y ! co one tam r o b iły p o d te\ nieforemną, p r z y k r y t ą ż ó łt a w ą czupryną, c z a s z k ą ? — T a k i e w ielk ie, b arw y n ajciem n iejszego lazuru, a w ieczn ie p o k r y t e ja k ą ś zasłoną szk listą — j a k b y łez z a s t y g ły c h . Z d a w a ło sie, że ich św iatło sk iero w an e j e s t w e w n ątrz — w j a ­ kieś przepaściste g łę b ie ducha. Z p o w o d u ty ch o czó w cierpiał najwięcej od amanta, k t ó r y m iał małe g łę b o k o schow an e i bez w y r a z u i k o lo r u oczy.

—- Co takiemu b y d la k o w i po nich? — m a w ia ł

— g d y b y c z ło w ie k miał p o d o b n e to — n o ! . . . T o ,,no“ b y ł o w y p o w ia d a n e z jak iem ś rozmarzającem m rugnięciem i miało g łę b o k o sięga ją ce znaczenie.

F r a n e k pomimo w s z y s tk ie g o tr z y m a ł się te g o je d n e g o t o w a rz y s tw a od lat kilkunastu. .Przywią­

z y w a ł się do w sz y stk ic h , k t ó r z y w niem b y li czas jak iś, a szczególniej do d yrek to ra, u k t ó r e g o ojca za cz ą ł sw o ją a rty sty cz n ą k a r y e r ę — może z m a­

rzeniam i o sławie ? z duszą p rzep ełn ion ą p ragn ien iem g r a n ia H am letów , L e a r ó w i t. d m o ż e ! — to tak

które innym z taką erudycyą i znajomością rzeczy w y ­ głaszali.

Wtedy słusznie zapytać się możemy, że jeżeli wszystkie te monumentalne budowle i wszystkie arcy­

dzieła rzeźby i malarstwa, które po wielkich miastach widzimy nie żdziałają tyle co jedna myśl krawca lub modystki aby sztuka stała się modą i potrzebą ogółu

— i jeżeli te arcydzieła — ci profesorzy estetyki po­

zostaną bez wpływu na ogół — po co i na co się to wszystko robi — na co zakupujemy piękne okazy sta­

rożytne — na co budujemy i urządzamy muzea, teatra, kościoły, które miliony kosztują? czy tylko dla kilkuset młodych artystów lub badaczy, którzy jako turyści je zwiedzają, lub też dla garstki ludzi szczególnie od na­

tury już talentem uposażonych? Czy te wszystkie usi­

łowania są tylko złudzeniem, że ogół to odczuje i p o ­ woli wykształcić się potrafi? Czy ta sztuka i piękno b ę ­ dzie zawsze tylko b u ł e c z k ą z k a w i o r e m dla ogółu ludu, który bądź co bądź sam tak wielkie plą­

cąc podatki, przyczynia się do urządzania i stawiania tych'przybytków sztuki i piękna?

Wielu już odpowiadało na powyższe pytania, twier­

dząc, że sztuka dopiero wtedy może się w ogół na­

rodu zakorzenić, skoro całe państwo, całe życie towa­

rzyskie nabierze innych form, skoro nastąpią lepsze czasy, że wreszcie sztuka to rzecz zbytku, przystępna tylko dla tych, którzy mają na to. T a i podobne odpowiedzi zadawalniają tylko pozornie, prawdą jest to jedno, że aby nastąpiła zmiana na dobre, poczucie piękna po­

winno wchodzić w naród ze wszech stron równocze­

śnie, że tak mali ja k i wielcy wspólnie nad tem pra­

cować winni,; a tak bogaci ja k i ubodzy dokładać mu­

szą starania, aby poczucie piękna wyrabiać w sobie i powinni dążyć do przekonania, że sztuka jest bez za­

przeczenia w życiu najprzyjemniejszą i najwięcej po­

uczającą towarzyszką, że im przystępniejsze będzie wy-

dawno. M ó w ił, że już nie pamięta, g d y g o j a k i no- w icy u sz z i p y t y w a ł . P o g r z e b a ł p rzeszło ść t a k g ł ę ­ b oko z jej p o ryw am i, tę sk n o tą , nadziejami, że c h w i­

lami n a p r a w d ę nie w ied zia ł, c z y istniała k ie d y . B y ł p o g o d z o n y z d o lą ; na nic nie cz e k a ł, n ic z e g o nie p ra g n ą ł. Ż y ł z dnia na dzień, z g o d z i n y na g o ­ dzinę, a b y dalej. Z ad zw o n ią, k u r ty n a zapad n ie i sza

— bez b isó w — j a k się raz, o d e z w a ł.

Zresztą b y ł m ilczącym , n ie lu b ił ro z p r a w ia ć . B o i czem ? A n i słucha! r o z m a w ia ją c y c h . Co g o to w s z y s tk o o b c h o d z iło ? M ia ł ro b o tę ■— robił, nie m yślał, nie miał — szed ł z suflerem Z m a rz la k ie m do k n a jp y i g r a ł dniami całem i w dom ino — i ta k ż e • nie m yśla ł. B r a k ło partnera, albo b y ł za bardzo s p it y —■ s z e d ł spać, ot i w s z y s t k o !

Objętność je g o b y ł a niezm ord ow an ą, p r z y w ią ­ zanie bezinteresowne, o dw zajem niano mu s ię nieraz na ró żn y sposób. N ie w ielu co p r a w d a — w id z ia ło w nim c z ło w ie k a , t y lk o ja k ie ś p o p y c h a d ło , automat, u s ł u g u ją c y ró w n ie dobrze i p o śpieszn ie t a k za k u ­ łak a, j a k i za d ziesiątk ę.

S e n s a c yę zrobił p e w n e g o razu na p ró b ie . B o ­ h aterka, w y p e łn ia ją c a p r y w a tn ie o b o w ią z k i d y r e k - torow ej, p r z y s z ła na próbę w złotym humorze.

— F r a n e k ! p iw o . W tej c h w ili p r a w ie p o s ta ­ w ił przed nią kufel. K n a j p a b y ł a obok. A ona, sk o ń ­ c z y w s z y p o k a z y w a n ie w sz y s tk im p ie rś c io n k a , ja k i d o sta ła na wczorajszej bibce, r o b iła t a k zawsze, za-

(4)

kształcenie ogółu na tein polu, tem łatwiej i żywotniej wejdzie to poczucie w cały naród.

Z tego powodu opieka nad wprowadzeniem po­

czucia piękna do rzemiosł i przemysłu nie powinna być w narodzie zaniedbaną, a szczególnie u nas, gdzie tak wiele jeszcze potrzeba, nie same arcydzieła sztuki, malarstwa, architektury i rzeźby nie same muzea i zbiory w ystarczą na to aby to zamiłowanie do piękna w na­

r o w i e obudzić, potrzeba; na to nauki wprowadzonej w ogół narodu, przystępnej dla wszystkich, aby powoli za jej drobną pomocą zasiewać ziarno, które dopiero po w ie l u latach dobre wydać może owoce.

S ą narody południa, które z natury obdarzone są poczuciem piękna, już to przez wpływ zabytków sztuki które u siebie posiadają, już przez otoczenie i ciągłe p rzy p at^ wanie się pięknej naturze, która tworząc prze­

pyszne zestawienia barw i harmonię kolorystyczną, wpływa dodatnio na cały naród. My narody północy szarego nieba, które bądź co bądź nie jest bez' barw i uroku, możemy dojść do poczucia piękna tylko za pomocą odpowiednich szkół Nauka piękna jak każda nauka zaczynać się musi od najłatwiejszych najprzy­

stępniejszych rzeczy. Dziecko uczy się od chwili roz­

poznawania przedmiot ów patrzeć na wszystko, co je otacza i to jest w sam ych początkach podstawą jego

wiedzy. (C. d. n.)

T. Bybhoivska.

K D L T T E A T R A L N Y .

Znany paradoksista niemiecki, Max Nordau, w ostatnim swoim utworze o ,,Zwyrodnieniu”', pisze w sposób nastę­

pujący: ,,Cechą, znamionującą niezdrowe prądy i dążności literatury współczesnej, oraz sztuki, jest bałwochwalcze

hołdowanie społeczeństwa pewnym ideom, zasadom, kie­

runkom, urojonym przez autorów, którzy przy głębszem ba­

daniu zupełnie na to nie zasługują.“ "W praey swej przy­

tacza Nordau z każdej gałęzi sztuki, czy to malarstwa, czy muzyki, czy też literatury, jeden talent wybitny lub więcej a mianowicie: Wagnera, Tołstoja, Ibsena i innych. Sto­

sownie do tych kilku wybitnych autorów, twierdzi Nordau, że umieli oni wywrzeć na społeczeństwo takie wrażenie i tylu w nim zyskali adeptów i zwolenników, iż wytwo­

rzyli dla siebie pewien rodzaj kultu ąuasi religijnego, t. j.

ludzi, którzy, faworyzując jednego z ulubionych i przypa­

dających im do gustu autorów, po za tem na wszystko stronnie się zapatrują. Kult ten, stosownie do tego, do ja­

kiego autora on się odnosi, nazywa Nordau: Wagnerismus Tołstoismus, Ibsenismus i t. d. W tłomaczeniu polskiem znaczyłoby to tyle, co Wagner i jego kult, czyli jakie wra­

żenie wywiera Wagner i jego muzyka na społeczeństwo, ilu w nim znajduje zwolenników i wyznawców. To samo stosuje się w równej mierze do Tołstoja, Ibsena i innych.

Do tych objawów' społecznych i przykładów, zupełnie trafnie przytoczonych przez Nordau’a, możnsby również dołączyć obecny kult teatralny, to znaczy gorączkowe w spo­

łeczeństwie dzisiejszem zajęcie się teatrem, kult dla autorów dramatycznych i formalną apoteozę artystów.

Teatr bezwątpienia w społeczeństwie ważną odgrywa rolę i jak słusznie któryś z Cezarów rzymskich powiedział, krajowi i narodowi trzeba dać w równej mierze: ,,panem et circenses“ . Zastanówmy się jednakże, czy ten kult tea­

tralny, rozważany krytycznie, nie przedstawia stron ujemnych, czy przedewśzystkiem kult dla artystów, odtwarzających tylko uosobnione przez autora typy, nie jest za wielkim i nadto wybujałym? Najlepiej dowiodą nam tego przykła­

dy, z życia wzięte.

Dajmy na to we Włoszech jakiś biedny, prosty, nie­

wykształcony człowiek, którego matka-natura hojniej od innych śmiertelników obdarzyła słuchem i taten/.em muzy-

w o ła ła g o w k u lisę i w span iałom yśln ie za pro p o n o ­ w ała, a b y tię przeniósł na m ieszkanie do jej kuchni.

— B o t y podobno n ig d z ie nie m ieszkasz?

— E — e — mieszkam proszę pani d y re k to ro w e j.

L u b iła ten tytu ł.

— G dzie ?

— T a m na Olejnej. Pani d y r e k t o r o w a nie wie, m ieszk am y ze Z m arzlakiem razem.

— T o b y d lę rozpoi cię.

— Cóż to szkodzi, proszę pani?

— No tak, ta k — ale u mnie nie możesz b y ć pijanym.

— Dobrze, nie b ę d ę p i ł — w s z y s tk o mi jedn<^.

I u c a ło w a ł na p o d zię k ę ręce k a n d y d a t k i na dy- rektorow ą.

—- S p ro w a d ź się zaraz.

— D ob rze.

A k u r a t ktoś g o p o trze b o w a ł p o sła ć do sze w ca i w tym celu ś c ią g n ą ł n aw et z n ó g kam asze, k t ó ­ rym na g w a ł t pom oc dać należało i, siedząc w k u ­ lisie, g ło se m ty lk o m iał brać u dział w próbie.

— F ra n e k , zaniesiesz, widzisz, niech ci na p o ­ czekaniu zrobi.

F r a n e k p r zy b r a ł stanow czą minę i pow ied ział, że niem a czasu, nie pójdzie.

— D la czego, małpo nie pójd ziesz?

— B o p rzeprow ad zam się.

— Z k ąd — g d z ie ?

— O d Zm arzlak a do d yrektorow ej.

— H a ! h a ! — F ra n e k się p rzeprow ad zą, h a!

h a! w y b o r n ie ! — p rze p ro w ad z a się.

— P o ła m a n i b o h ate rzy i draśnięte szpicem K r o n o s a bohaterki. P ro sz ę o g ł o s ! H o ło ta, — ci- choże, bo chcę p o w ie d z ie ć coś a rc y w e so łe g o .

U ciszo n o się.

— O to ! p ow ia d a m , że nassa E sm eralda, ve l Sim o n k a bierze sobie oto te g o Quasim oda na s ta j­

nię — cz y li inaczej m ó w ią c j ę z y k ie m dla w as zro­

zumiałym, nasze factotum — m ó w ią c y s ły n ą ł z w y ­ s zu k an ych zw rotów i porównań w mowie — p r ze ­ p ro w a d za się s ły s z y c ie — z a a n g a ż o w a ła g o przed ch w ilą do w s z y s t k i e g o — i p rze p ro w ad z a się.

— F a k t o r a c h c e mieć pod ręką, obrońcę, p a ­ rawan, k a s y e ra .

— K u p i ł a b y sobie lepiej n o w y g arn itu r zębów>

bo sta rym w czoraj o mało się nie u d ła w iła .

— C z y pani chcesz n a b y ć s ta r y ? B ę d ę p o śre d ­ n iczył, może odstąpi po zniżonej cenie, ja k o dla istotnie potrzebującej szepnął z g a la n te r y ą zjad­

liw ą „ c h a r a k t e r y s t y c z n y '1.

— O h ! pan jesteś . . .

— Z a c h w y c a ją c y m ! podsuflowął cicho:

— O n i e ! raczej c h w y ta ją c y m ,,b e n b e n k ó w ‘‘

na k a r ty . D. e. n.

W . 8. Reymont.

(5)

M Y Ś L 5

cznym, napisał dosyć melodyjną, operę; świat więcej się nim zajmuje, niż największym bohaterem, ministrem lub filozofem. Opera jego x całym świecie w krótkim czasie jest znana, owacyom dla kompozytora niema końca i miary.

Gdziekolwiek zapowiedziane jest wystawienie nowej opery autora, który pierwszym utworem zyskał uznanie i zwolen­

ników. tam zjeżdzają się przedstawiciele sztuki, prasy, in- teligencyi, jakby chodziło o kwestye pierwszorzędnej do­

niosłości.

Drugi przykład. Któryś z nowoczesnych realistów, werystów, czy naturalistów, napisał tragikomedyę, gdzie przedstawia wszystkie prawa i skutki dziedziczności a la Lombroso; sztuka kończy się zazwyczaj wiarołomstwem, morderstwem, samobójstwem, lub zboczeniem umysłowem.

Życie ludzkie, odtworzone jest w najsmutniejszych epizodach bez iskry nadziei i wiary w przyszłość. Sztuka taka pomimo tego chętnie jest widziana na scenie, tłómaczona na wszystkie języki, gdyż autor umie grać na nerwach publiczności, a publiczność gustuje w rzeczach ostrych, działających na zmysły i wyobraźnię. O autorze rozpisują się dzienniki;

0 je g o t a l e n c i e , K ie r u n k u i t e n d e n c y a c h d y s k u t u j ą w s z y s c y , z a l i c z a j ą c y s ię d o i n te lig e n c y i.

Jeszcze jeden przykład. Śpiewaczka lub artystka dra­

matyczna ma jakąś idee fixe popisywania się w rolach głównych swego repertuaru, udaje się zatem w podróż ar­

tystyczną po całym świecie, występując w swoich popiso­

wych rolach, nie dbając o resztę kompletu teatralnego, by­

leby siebie, swój głos, swoje wdzięki uwydatniać, i zrobić majątek. Publiczność przyjmuje owacyjnie taką artystkę, widząc w niej jakąś przedstawicielkę sztuki, idei. Gdzie­

kolwiek się pokaże, gdzie wystąpi, prasa się o niej szero­

ko rozpisuje, ludzie poważni na wybitnych stanowiskach uważają sobie za honor i zaszczyt być w towarzystwie tej primadonny, komentują interviewy, które z nią mieli ; je- dnem słowem, artystka, która czasem pod względem umy­

słowym i moralnym niewielką przedstawia wartość, doznaje większych hołdów i względów od ludzi zasłużonych na polu wiedzy, pracy i czynu. Bardzo pouczające pod tym wzglę­

dem są wszelkie benelisy. urządzane na cześć znanych ar­

tystów lub aftystek. Benefis artysty lub artyski, cieszących się pewnem powodzeniem, tak ważną odgrywa rolę w gronie ich zwolenników, iż uważanemby było za rzecz cał­

kiem, niepojętą opuścić benefis Lucći, Patt.i lub innej gwiazdy scenicznej.

Przykładom tym, które wszystkie wziąłem z życia codziennego i stosunków społecznych, nie można stanowczo zaprzeczyć; świadczą one. że kult. teatralny, hołd składany autorom i artystom teatralnym, jest symptomalem niezdro­

wym dzisiejszego zwyrodnienia.

Grdyby rzeczy dawane w teatrze, sztuki przedstawiane na scenie, wypełniały swoje zadanie ; gdyby działały umo- ralniająco na ogół, i teatr był tem dla społeczeństwa, czem akademia dla młodzieży, artyści profesorami z przekonania 1 z pewnym ce’em wyższym, — w takim razie a toul sei- gneur tout honneur, lecz postawmy kwestyę jasno. Grecya, Rzym, kraje i narody początku i rozwoju klasycyzmu, za­

wsze hołdowały sprawom teatralnym i motto teatru rzym­

skiego było ,.Teatrum ridendo castigat mores“ . Obecnie rzeczy przedstawiają się inaczej. Czy na poprawę zwycza­

jów, błędów i wad społecznych teatr tak znacznie oddzia­

ływa? Szukamy w teatrze czego? rozrywki, po chwilach nużącej pracy- jakiejś myśli kojącej, sprawiającej nam za­

dowolenie, dodającęj nam otuchy, a znajdujemy częstokroć w teatrze bardzo poziome rzeczy, t. j. faits divers, czyli sceny wzięte z życia codziennego, których mamy aż nadto dosyć, albo przeprowadzenie studyum psychologicznego, kończącego się zabójstwem lub obłąkaniem. Wrażenie jakie tego rodzaju przedstawienie na nas sprąwia, musi być więcej

przygnębiające, deprymujące, niż pouczające i podnoszące na dućhu. A pomimo tego, czemu temu teatrowi tak bardzo schlebiamy, czemu w nim szukamy rozrywki i zabawy, czemu przedstawicielom tego teatru takie składamy hołdy i do nich takie przywiązujemy znaczenie? Nordau powie­

działby : to cecha, stigmat fin de siećfu. Mojem zdaniem, społeczeństwo, stojące na stopie wysoko rozwiniętej kultury, która w czasach ostatnich tak szybkie zrobiła kroki na drodze postępu i tyle różnych przeszła ewolucyj, szuka, jak smakosz w ostro zaprawionych i korzennych potrawach, ró­

wnież przedstawień działających zmysłowo nasłuch, nerwy i wyobraźnię. W każdym razie obećny nadmierny kult tea­

tralny jest niezaprzeczonym dowodem chorobliwych wpły­

wów dzisiejszej cywilizacyi.

N A D R O D Z E .

1 ---

Co to j e s t p o e t a ? J e s t to isto ta, o b d a r z o n a pięciu z m y s ł a m i z w y k l e m i, a n a d t o — s z ó s t y m j e s z c z e — b e z i m i e n ­ n ym , n ie u c h w y t n y m , a m a ją c y m się do z m y s ł ó w z a s a d n i ­ c z y c h tak, j a k b a r w a do p ł a t k ó w lilii, j a k d ź w i ę k do strun liry, j a k ż y w e s ł o w o do m a rt w e j m y śli. S z ó s t y ten z m y s ł s t a n o w i in t e g r a ln ą c z ę ś ć n a t u r y c z ł o w i e k a , o k t ó ­ rym m ó w i m y , że j e s t p o e tą , s t a n o w i on p r y z m a t , w k tó r ym z a ł a m u j ą się k o l e j n o fa le j e g o w zroku , s łu c h u , c z u c i a i m y ś le n ia , u n o s z ą c do o b ra z u , k t ó r y w y t w o r z y ć m a ją a to m y , isto tę te go p r y z m a t u s k ła d a ją c e . O b r a z taki u d e r z a nas farb am i, o k t ó r y c h nie p o d o b n a p o ­ m y ś le ć , ż e z d jęte z o s t a ł y z p a l e t y p r z e z m a l a r z y — w y r o b n i k ó w c o d z ie n n ie u ż y w a n e j , d ź w i ę c z y to n em , k tó r e g o w k o m p o z y c y a c h „ a r t y s t ó w p o d w ó r z o w y c h 1* nie d o s z ł y s z e m y nig dy. A j e d n a k p o e t a r o z p o r z ą d z a n ie ­ k ie d y p a le t ą , w b a r w y ubogą, gra c z a s a m i n a kilku t y lk o stru na ch , a s ą to b a r w y i s t r u n y te s a m e , k tó re pod r ę k ą p r o f a n ó w r a ż ą nas r a c z e j , a nie z a c h w y c a j ą . W i ę c c z a r u u ż y w a ? N ie , p o s i a d a ty lk o ó w s z ó s ty z m y s ł, k tó ry n a z w i e m y in t u i c y ą p o e t y c k ą . T o n e m b ę d z ie tu m yśl, b a r w ą — s ł o w o . J e ż e li w ię c d w a te p i e r w i a s t k i z l e w a j ą się w h a r m o n i j n ą c a ło ś ć , w y w o ł a ć m u s z ą w d u s z y lu dzi, p ię k n a c h c i w y c h , c a ł y s z e r e g w r a ż e ń p o e t y c k i c h , w z n i o s ł y c h , id e a ln y c h . J e ż e l i n ad to lirą p o e t y j e s t s e r c e ludzkió, a siłą, k t ó r a p a l c a m i j e g o p o ­ r u s z a — w ie lk a , p o tę ż n a , n ie z m i e r z o n a m iło ś ć dla ludzi, n a t e n c z a s p ie śń j e g o m a w a g ę i tch n ie nie p r o r o c t w a , k tó r e j e d n y c h p r z e r a ż a i ku d ro d z e p r a w d y i d o b ra z w r a c a , i n n y c h — do ł e z w z r u s z a i n a d ro d z e tej u t w i e r d z a . . .

P o e t k ą j e s t M a r y a K o n o p n i c k a .

T o te ż n ic d z iw n e g o , j e ż e l i w s z y s t k i e z n a m i o n a p o e z y i s p o t y k a m y z n o w u w z b io rk u je j n o w e l, o b ję t y c h ty tu łe m „ N a d r o d z e “ .*) O d n a jd u je m y tu w s z y s t k i c h niem al d a w n y c h z n a j o m y c h p o etk i, z n a jo m y c h , k tó r y c h s z u k a s o b ie po s a m o t n y c h d ro g a ch w i o s k o w y c h , w s u ­ t e r e n a c h w ą s k ic h , o d le g ły c h u l i c z e k m ia s ta , w śró d kęp i s z u w a r ó w — w s z ę d z i e , gd zie c z u jn e m u c h e m d o s ł y ­ s z e ć z d o ł a w e s t c h n ie n ie , lub s e r c e m d o m y ś li się s t r a ­ szn e g o t r a g iz m u c ię ż k ie j, bie d acze j doli. A p o w i e d z i a ­ w s z y s o b i e : . . . p r z e z c ie b ie p r z e p ł y w a s tr u m ie ń p i ę ­ k n o ś c i . . w d u s z a c h tych lu dzi, z k t ó r y c h j e d e n — drugi b e z k o s z u l i w ś w i a t idzie, k t ó r y c h głó d do sn u u k ład a , a tylko d o b ra z i e m i a c z a s e m c h le b e m g o rz k im

*) N o w ele i o b razk i. N a k ła d e m G. G e b e th n e ra i S -k i. K r a ­ ków . 1894.

(6)

nakarmi, piękna tego szuka i znajduje je w jego pier­

wotnej formie.

Zna staruszkę, którą na świat wywiódł Stw orzy­

ciel „jak tę płonkę leśną11 (U źródła) którą „janioł czytać uczył, jak zwyczajnie sierotę1', która krzyżem przez nieszpór leży, a Panu Jezusowi dziękuję za to, że jej „tę naukę dobrą dał: wszystkie jakie ino gdzie książki czytać pozwolił.11 W szystkie, jakie ino gdzie, a wszystkie mówiły o Bogu — Ojcu, a Synu Z baw i­

cielu, o Duchu Świętym a więc o samych rze­

czach mądrych, wielkich, i poważnych, rzeczach, dla których, gdyby ich „dość było“ ludzie poniechaliby zajęć swoich codziennych, „ciągnąc za nimi. jakoby za miodem.“ „ B o książka — to wielka rzecz jest!1' — Dziś w wieku zupełnego nieposzanowTania, lekceważenia prawie czarnych czcionek druku, w wieku niewiary, zwątpienia, smutnego pesymizmu rzadko gdzie zdanie takie usłyszymy. A l e zdjęła je poetka z ust babki, która na „Zanielską" do K alwaryi pątuje, z tego, co boli, wzrosła, a radości tyle zaznała, ile jej w tych sta­

rych, świętych książynach było. Wszystkie te uczucia, po których w sercach naszych ledwie popiołu trochę zostało, żyją w sercu ubogiej pątniczki - nienaru­

szone w sile, cierniami sierocej doli nierozdarte, czy­

niąc ją, wiekiem przygarbioną, młodszą od młodych, ją — nędzarkę - od możnych bogatszą. Warto, oj warto było napić się u źródła tego tyle wiary, tyle ufności, tyle prawd naiwnych, po które coraz rzadziej do Ewangalii sięgamy, boć coraz mniej mamy — czasu . . .

Znajomi p. Konopnickiej biorą życie takiem, jakiem jest. Ni to złe, ni dobre — ot życie. Pożyje człek, umęczy się, to i zemrze. Tylko, że spieszno mu do tej śmierci, do tego spokoju, którego nie zaznał, do tych „w czasów miłych", które za znojną, krwawą walkę, jedyną są mu nagrodą. ( W dolinie Skawy).

„ W ciemny grób idzie, jak do ojca, matki11 i bać się już nie będzie, ani smucić, ani chleba łaknąć, ani do­

bytku. Wypocznie. I znowu — śmierć ta ani groźna jest, ani zła. Jest. Studzi się człek, walkę przewalczy,

— to i pilno mu do tego snu, z ktorego nie zbudzi go już nie głód, ni mór, ni choroba nijaka. W śpiewie matki, odprawadzającej na to wieczne spocznienie zwłoki syna, żałości nie dosłyszysz. Boli ją to, bo boli

— ale ani skarżyć się będzie, ani narzekać. „B o m ci proch, a glina jest, do ziemi się wracam, a w co by­

łem z naczątku, znowu się obracam11. Naturalnie to, konieczne, ani złe. ani krzywdzące. Toż syn jej do drugiej matki idzie, „do matuchny ziemi", jej więc z rezygnacyą kochanie swoje odstąpi, ufna, że na łonie dobrej rodzicielki dziecię jej spać będzie cicho, spo­

kojnie, jak spokojnie . . . Rezygnacyi takiej uczy tylko prawdziwe zrozumienie życia.

Obok naiwnej wiary i tej prostej filozofii życia, maluczcy ci mają jeszcze jedno wielkie uczucie — miłość. Miłość dla ziemi, która ich karmi, odziewa, pociesza, a potem, gdy bój minął, przygarnia, przytula.

Ziemię tę kochają ze wszystkiem, co na niej jest, wdzięczni jej są za wszystko, czem ich w dobroci swej darzy. I żalu nie mają; gdy daje mało. Głupi Franek, w noweli tegoż imienia, co to „niewiadomo jak nad rzeką porósł11 wie, że mu ta matka jego dużo dać nie może, bo sama w biedzie. Rybki musi pożywić, i tratwy ponieść i kawał drogi obejść i na tę siną świtkę zarobić, „strugi modre po nici zbierając i na srebrnym wrzecionie przęd ąc.. . -<l Więc dość, jeśli mu rybę jaką taką podrzuci i w sitowiu swojem przespać się pozwoli. I drogą mu jest za to, podobnie jak drogirn

mu jest bór — ojciec, drogimi — zapachy -świeżej ziemi na wiosnę, i deszcze ciepłe, których, gdy na młodą ruń padają, słucha jak urzeczony, tłómacząc. że to „ziemia gada.11 Powiada żywym, „co od kości umar­

łych usłyszy11, powiada „że chleba da głodnemu, wody pragnącemu, lnu i konopi nagiemu, ziołów niemo­

cnemu11. . . I jak jej tedy nie kochać. Toteż głupi Franek płaczem się zanosi i głośnem szlochaniem na widok wyprzedającego' się z swego gruntu gospodarza.

Nie pojmuje, jak tę ziemię świętą, ten lemiesz, który tyle chleba dobył, tę płachtę, co z niej ziarno boże siewano — niemcowi odprzedać można. A gdy widzi, że jednak można, że nie wszyscy, jak on, gniazda swoje kochają, pełną tragizmu ironją woła d o jjie m c a :

„Dalej, wszyściutko przedajem ! kupujta tę mądrość niebieską, ten krzyż przy drodze, te mogiłki!11 i zmó­

wiwszy nad. sprzedanym dobytkiem modlitwę bezsilnej rozpaczy, wraca do swojej r z e k i . . . Tak po wsiach naszych kochają „głupi", poeci, filozofowie, mędrcy ludowi, mało czem różni od proroków i wielkich re­

formatorów ludzkości.

Za tą ziemią naszą, za zapachem jej łąk sko­

szonych, za szumem jej wichrów, za szmerami jej zbóż, za śpiewami jej skowronków tęskni i usycha żebrak Antoszek, (Na werendzie), wydziedziczony przez brata wygnaniec, który wrócił, jak sam powiada, „na śmietnisko hańby braterskiej11. — Ziemia, ziemia, szmat ziemi, a nad nią — szmat nieba, — nic ot — a w szy­

stko, wszystko! — Więc by się godnymi stać tego bo­

gactwa — ,,wy tu, jak święci chodzić powinni po ziemi, a rość a olbrzymieć duchem, jak tam olbrzy­

miejecie tęsknotą11. Tam — na wygnaniu, gdzie jęki nasze mieszają się z jękami wichrów, skarżących się po stepie, gdzie serca nasze, skute w kajdany szatań­

skiej nienawiści - lodem by zamarzły, gdyby nie grzała ich ta miłość wielka dla naszych łąk, lasów, wód • • ■

„Mendel Gdański". „Jakton", „N a rynku", „N a drodze", „S tara szkapa", noszą na sobie stempel tego samego wielkiego serca, które we wszystkich warstwach, na każdym szczeblu społecznym, odkryć umie poezyę, dobro, ukochanie ideału. I czyż dość dziękować mo­

żna wieszczce za ten sznur pereł, na ołtarzu myśli ludzkiej świeżo zawieszony ? Przebierasz te perły i . . . śni ci się baśń stara o pieśni owej, co sama po ziemi chodzi, oczy ślepe ma i wyciągnione przed siebie ręce.

Gdyby jej nie było, żadna mogiła nie porosłaby- zielem, a na ołtarzu gasłyby paschalne świece. Na kogo się natknie, ten za nią iść musi i tak, jak ona śpiewać. . . .

M alwina Posner-G arfein.

w o l n e i m i ,

(T E JL Ę T O N .)

N ajm ilszym i najak tualniejszym przedmiotem rozmów w k o ł a c h to w a rz y s k ic h jest dziś o c z y w iśc ie W y s t a w a . W a ż n y to objaw. Ś w ia d c z y b ow iem nie ty lk o o ży w o tn o ści zapo czątk o w an ej m yśli i urze­

c zyw istn ien iu j e j , ale i o tem, żc d z i e ł o to b y ł o p o t r z e b n e , że o d p o w iad a wielu a różnorodnym

ż y c z e n i o m . A m b ic y a o d g r y w a tu ta k że m epodrzędną

rolę. , . . , .

Jeżeli w y s ta w a je s t w yrazem a m b ic yi zb ioro­

wej, — tem lepiej, tem chwalebniej.

(7)

M Y Ś L 7

K a r n o ś ć ! ! n a w o ły w a n o u nas zdawna. W o ł a n o nie n a p r ó ż n o ! W y s t a w a to ta k że j e d e n z o b ja w ó w karn ości narodow ej i społecznej. Jeżeli s p o łe c z e ń ­ stw o pojm ie m yśl, p rzyk la śn ie jej. ale do dzieła nie p r z y ł o ż y ręki, nie u czy n i żadnej ofiary — to w id a ć niedojrzało jeszcze. A l e sko ro dojrzy cel, w y t k n i ę t y jasno i nie tro szcząc się o szcze g ó ły, p o s p ie s z y z g o ­ to w ością zbiorow ą, w ó w c z a s sp o łe cze ń stw o to na­

z w ie m y karnem.

P o k o n a ć a n ta g o n iz m y — zadanie n ie w ą tp liw ie tru­

dne i z w ła s zc z a u nas niepodobne p ra w ie do s p e ł ­ nienia. A l e stłumić a n ta g o n izm y tak, b y dzieło zb io ­ ro w e b y ł o syn tezą w sz y s tk ic h u siłow ań b y g ó ro w a ło w y s o k o po nad pow szed niem i anim ozyam i ludzkiemi.

to już znaczne plus w naszym bilansie sp o łeczn y m . M a n ife s to w a ć się i p ro te sto w a ć g ard łe m i j ę ­ zyk iem , umieliśmy. Postaw cież p ań stw o dziś nasz manifest, zazn aczon y c z y n e m : w y s ta w ą i pomyślcie, c z y ś m y nie p o d ro śli? A p a t y ą p rzełam ana — p e s y- m izmy zm alały. P ierw sza w in na b / ć startą na p y ł k i i rozw ian ą tchnieniem, k tó re z a g r z e w a p rzy każdej p r a c y o c h o c z e j; drugie niech w y s tę p u ją sobie w t a ­ kich k ą ta ch , w k t ó r y c h b y ich nie dojrzało oko p r z e ­ ciętnie d o b r e g o P o laka.

* *

F un du sz w y s t a w o w y otrzym ał p o n o w n y z a siłe k w k w o c i e 6000 złr. od T o w a r z y s t w a w zajem n ych u bezpieczeń w K r a k o w ie . O d b y te w ła śn ie w dniu 19 bm. w aln e zg ro w a d ze n ie T o w . wzaj. ubezpieczeń w K r a k o w i e p rzy ję ło do w iad om ości z uznaniem, że R a d a nadzorcza tegoż T o w a r z y s t w a p rze zn aczy ła 1000 złr. na fundusz W y s t a w y , a 5000 złr. na fun­

dusz g w a r a n c y j 113- W y s t a w y .

P r z y tej sposobności w y p a d a zazn aczyć, że rok u b i e g ł y n ależał do bardzo p o m y śln y ch w rozwoju w sz y s tk ic h d ziałów T o w . wzajem, ubezp ieczeń oraz Tow . wzajem , kredytu. W dziale tym obrót k a s o w y w r. 1893 doszedł do pokaźnej sum y czterdziestu pięciu m ilionów 912.876 złr. a zatem p r a w ie do o k r ą g ło 46 milionów.

R e fe r e n t działu u bezp ieczeń na ż y c ie p. dyr.

Cz. K i e s z k o ^ s k i , j a k k o l w i e k stw ierdził, źe gałęź ta rozwija się dobrze, b y ł w szak że zn iew o lo n y doda.ć, że u nas jeszcze braknie ogóln ego pojęcia i donio­

słości d r o b n y c h o s z c z ę d n o ś c i .

T a k — je st to faktem. Nie pojm ują te g o prze- .dewszystkiem młodzi ludzie, dla k t ó ry c h w p ł a t y a se k u ra c yi k a p it a łó w są n ader niskie. Inaczej w A n ­ glii. Tam burze s o c ya listy czn e nie mają ta k g r o ź ­ n ych n a stę p stw — bo istnieją ty s ią c e in stytu cyi u be zp ie cza jący ch . K a ż d y niemal robotn ik jest ase­

k u ro w a n y w jak iem ś to w a rzy stw ie . C h o ćb y w ię c na razie nic nie posiadał, wie, że po tylu a tylu latach, otrzym a k a p ita lik a po je g o śmierci rodzina znajdzie zaopatrzenie.

* *

C ie k a w e g o i c h a r a k te r y sty c z n e g o m ateryału, do tak rozwielmożnionej w czasach ostatnich „ fr a ­ zeologii publicznej11 — dostarcza ostatnie posied ze­

nie R a d y miejskiej.

R a d n y p. Jonasz w z y w a ł przed k r a t k i tryb u ­ nału kon troli — drożyznę lw o w sk ą .

P. Jonasz p r z y ta c z a ł fak ta i c y f r y a o d p o w ie ­ dziano mu frazesami. T w i e i d z i ł , dajm y na to, że to noc — a p. M a yer o d p o w ia d a ł mu, że dopierc w ieczór. Inn y zaś rad n y p o tw ie r d za ł w p ra w d z ie za p. Jonaszem że d w a a d w a to cztery, ale o d p a rł na to, że d w a a tr z y - to pięć. T a k się w a lc z y „g'ę- b ą “ w sp ra w ie żyw otn ej dla stolicy.

M a m y w ie l k ą ochotę za p y ta ć kogoś, do k o g o to w e L w o w i e należy, c z y b r a k św ia tła, ścieśnienie k o m u n ik a cy i, utrudnienie w p ro w a d zen ia szerszych chodników itd. — n ależy do w a ru n k ó w h y g ie n ic z- n y c h ? Z a p y t a n ie to nasuw a się samo przez się w o b e c faktu, że w e L w o w i e , w s z y s t k ie niemal świeżo za kład an e ulice są niemożliwie w ązk ie. N a j­

n o w s z y objaw tego b u d o w la n e g o obskuratyzmu, m am y p r z y u l i c y S z e p ty c k ic h , w tej części, k tó ra prow adzi w ylo te m do u lic y Solarni, od św. Jura.

A le to ty lk o n ajśw ieższy objaw. D awn iejszej daty o bskurn ość mści się już i daje w e z n a k i k o m u n ik a ­ c y i od u lic y A ka d em ick iej ku u lic y św. Mikołaja.

Tam po prostu p rzed k ilk u l a t y w la z ła sobie k a ­ m ienica na d ro g ę i stanow i obecnie, p ię k n y okaz za w a lid ro g i. C z y miasto n iep o sia d a żad n ych p r a w w u słu g a ch publicznej dogod n ości i zd row otn ości?

O d sp ra w naszych, k r a jo w y c h i lo k a ln y c h p rzej­

dziem y z k o le i do o gó ln iejszych .

Jeden p rzy jació ł n aszego pisma, u w ażn ie n a d ­ słu chu jący g o r ą c z k o w e i. o słab io n e tempo ż y c ia dzi­

siejszych sp o łe cze ń stw — n a d s y ła nam poniżsże u wagi, k tó re drukujem y e. niew ielkiem i zmianami i zastrzeżeniem, że zary sow u je się dość p la styczn ie r e a k c y a p rzeciw ty m ob jaw om i prądom, któ re stano­

w ią przedmiot om aw ian ia n aszego w sp ó łp raco w n ik a.

# * A P. W ... K . pisze:

,,Nikt c h y b a nie zaprzeczy, że w ie k

XIX

jest

n ajp ra k ty czn iejszy m ze w sz y s tk ic h sw o ich p oprze­

dn ików . Jest to ep o ka egoizm u, sp e k u la cyj pien ię­

żnych i w zajem n ego antagonizm u m ięd zy s p o łe c z e ń ­ stwam i. L u d zk o ść w it a ła ko ń c zą c e się obecnie stulecie radośnie, sp od ziew a jąc się od niego u r z e c z y ­ w istn ien ia w ielu s w y c h p ragnień i nadziei.

N ie można p o w ied zieć, a b y o c z e k iw a n ia w zu­

pełn ości za w io d ły . Ile n o w y ch o d k r y ć i w y n a l a z k ó w dokonano w ostatnich czasach! ja k w ie lk ie z d o b y ­ cze p o c z y n ił u m y sł ludzki w e w s z y s t k ic h p raw ie dziedzinach w ie d z y ? — trud noby b y ł o zliczyć,, ta k ich jest w iele. Z d a w a ć b y się m o gło , że m am y dziś w szy stk o , co ludziom zapew n ia szzęście i z a d o w o ­ lenie z życia. A ty m c za se m dzisiejsza ludzkość, ta zw łaszcza, k tó ra u w a ża się za najbardziej u c y w iliz o ­ waną. jęst apatyczną, nie zadowolną i zdaje się z n i e ­ pew n o ścią patrzeć w przyszłość. Coraz w id oczn iej­

szym je st p rze sy t życia. W e w s z y s tk ic h przejawach lud zk ieg o ducha: literaturze, filozofii, w życiu in- dywid ualnem — w szędzie w id z im y tę ap aty ę , n ieza­

dow olenie i n iep ew n o ść jutra. Filozofia, g ard z ą c a żyćiem , rozpo w szechn ia się coraz bardziej. N a ro d y p rzo d u jące dziś c y w iliz a c y i, w y t w o r z y ł y c a ł ą l it e ­ raturę pesym izm u, k t ó r y z ysk u je g o r ą c y c h z w o le n ­ n ik ó w i w y z n a w c ó w , p rzyjm u jący eh p esym izm za s w ą religię.

W c a ł y c h p raw ie N iem czech, j a k zapew n ia E . C aro w dziele swem o „P e s y m iz m ie “ p o w stają ustaw iczn ie s e k t y w ie lb ic e li Schopenhauera, które energicznie p r o p a g u ją idee sw ego mistrza. C z ło n k o ­ w ie tych sek t poznają s ię po p e w n y c h obrzędach.

Jest to. zdaniem autora, coś rodzaju masoneryi, d ą ­ żącej do u n icestw ien ia na św ie cie „m iło ści i jej ilu zy j1' W o b e c ta k ic h p o g lą d ó w , nic d ziw n ego , źe lu­

dzie stają się egoistam i i dążą w szelkiem i siłami do zapełnienia czemś tej moralnej pustki, która, ich op a n o w ała . S p raw o zd a n ia le k a rs k ie w yk azu ją , że w całej E u ro p ie wśród w y ż s z y c h w arstw s p o łe c z e ń ­ stw a ro zp o w szech n ia się obecnie u ży w an ie morfmi.

(8)

eteru i opium. L ic z b a sam obójstw w s k u t e k tego z w ię k s z a się.

N a opróżnione po d a w n y ch id e a ła c h m iejsce w s k u t e k coraz bardziej w z ra s ta ją c e g o m ateryalizmu ludzkość g o t o w ą je t h o łd o w a ć lad a g łu p stw u . P a ­ m iętam y dobrze, j a k przed k il k u la t y (w 1889 r.), zajm owano sie w Paryżu, b a ! w całej niem al E u r o ­ p ie buddyzm em . M ożna b y ł o p rzyp u ścić, że c a ł y ś w ia t s k ład a się z w y z n a w c ó w te g o p ro ro k a i c z e k a t y lk o odpowiedniej chwili, a b y u zn ać g o za swe b ó s t w o 11.

Z TEATRU tir. SKARBKA.

Nowa dyrekcya teatru hr. Skarbka, reprezentowana przez pp. Z. Przybylskiego i dra H. Szydłowskiego nie próżnuje, dając zarówno (wyborem sztuk w dramacie, jak i dbałością o staranną i wypróbowaną grę artystów — do­

wód, iż nie zamierza — niewątpliwie naszej scenie pożą­

danej — reformy przeprowadzać połowicznie, lecz choć stopniowo — gruntownie.

O nowościach wystawionych pod kierunkiem i z ini- cyatywy nowej dyrekeyi szerzej rozpisywać się nie mamy potrzeby i raćyi, albowiem i „Minowskiemu11 Mańkowskiego i „Myszom bez kota11 Jordana poświęciliśmy wnaszem pi­

śmie szersze i głębsze uwagi w swoim czasie, tj. wówczas, gdy sztuki te weszły na repertuar krakowskiego i warszaw­

skiego teatrów.

Tutaj więc ograniczyć się winniśmy do zaznaczenia, że „Minowski11 znalazł bardzo dobrego interpretatora w 0- sobie p. Siemaszki, w „Myszach11 zaś niezrównany ko­

mizm p. Fiszera miał w roli pachciarza Skopka pole do dużego popisu. Z tak zwanych „wznowień11 stara, ale zawsze efektowna „D ora11 Sardou, doznała powodzenia, dzięki wytwornej grze p. Stachowiczowej, której partnero­

wali godnie pani Żelazowska oraz pp. Żelazowski, W ileń­

ski, Hierowski, Fiszer. —

„Mściciel11 (le Justicier) St. hr. Rzewuskiego był dla nas prawdziwą, wiele zapowiadającą premjerą. To cośmy jednak na scenie widzieli zawiodło nasze oczekiwa­

nia i poniekąd rozczarowało, gdyż nowa rzecz autora „Dra Faustyny1, jest — że tak powiemy — jakby zamarkowa- niem dekadencyi talentu autora.

Pana Rzewuskiego ceniliśmy, jako autora „Ostatniego dnia Donżuana11, „Optymistów1- i „Hrabiego AYitołda41, tem nieprzyjemniej nam stwierdzić przewagę stron ujem­

nych nad dodatniemi w „Mścicielu-1. Przedewszystkiem trudno nadać odpowiednią sceniczną nazwę sztuce p. R.

Jest to z afisza dramat, choć Bogiem a prawdą pierwia­

stek seryo dramatyczny rozpływa się w morzu melodra- matycznem.

Postaciom ojca i syna brak plastyki, tego, co w ma­

larstwie nazywają wypukłością rysunku; są to raczej szkice charakterów, podmalowywania a nie charaktery pełne, psy­

chologicznie wierne. Pomijając nawet specyalnie w tej do­

bie niesympatyczne dla nas tło francusko-rosyjskie, na któ- rem rozgrywają się wypadki — to już samo niefortunne zadzierzgnięcie intrygi, niejasności sytuacyj i psychologiczne

„kiksy11 nie mogły uratować sztuki słabej w założeniu, a opartej przeważnie na nieoryginalnych efektach.

Mniejsza o poszczególne sceny, przypominające żywo to Daudeta, to nawet Ohnefa, ale już samo źródło, z którego Sz. autor czerpie materyał do tylu aktów, jest dyabełnie stare.

Miłość szalona, jaką do jednej kobiety pałają ojciec i syn (motyw zawsze niemiły, nieetyczny) przejawia się już, jako

czynnik kierujący w dramacie Szyllera a nawet w naszej literaturze klasycznej (Mazepa).

Szkoda w każdym razie, że p. Rzewuski, nie przyj­

rzał się grze artystów, którzy tak w ensemblir. jak i głó­

wnych rolach robili wszystko, gwoli ocalenia sztuki, ołów­

kiem reżyserskim dobrze okrojonej.

Panowie: Hierowski (ojciec), Żelazowski (syn)-i-Feld­

man zasłużyli na gorące pochwały obok pań Nowakowskiej i Żelazowskiej, z których ostatniej należy się jesżcze duże uznanie za przezwyciężenie trudności, leżących w odtwo­

rzeniu „dwoistości11 postaći. —

O gościnnych występach znakomitej artystki pani Bar. Dude, zainaugurowanych Sudermanowskiem „Gniaz­

dem11, nie mniej o stanie obećnym naszej opery, której per- sonal nieliczny świeżo wzbogacił p. M. Szlaffenberg, — na­

piszemy w przyszłym numerze.

b. om .

Ze stołu redakcyjnego.

Sew er. N afta. P o w ieść. W a rs z a w a . S. L e w e n ta l 1894 Mamy przed sobą dużą, bo aż z trzech grubych ło­

mów złożoną powieść, co w naszych czasach jest rzad­

kością. Autorowie dzisiejsi piszą zwykle rzeczy krótkie, małe, drobne, bo może im tchu na większe nie starczy, a może w nerwowym wieku i w wieku pracy śpieszą się, nie mają wytrwałości, usiedzieć nie mogą przy pracy, wymagającej cierpliwości, zastanawiania się, obmyślenia wszechstronnego przedmiotu, no . . . i talentu.

Nikt nie wątpi, że Sewer ma talent; dał tego liczne w swoich pismach dowody. Talent to męski, j'ędrny, silny, a choć Sewer nie zyskał odrazu takiego rozgłosu i takiej sławy, jak wielu innych, którzy mu nawet do pięt” nie do­

rośli, to z pewnością w literaturze, w jej historyi, zajmie to pierwszorzędne stanowisko, jakie mu się należy. Za przedmiot ostatniej swej powieści, o której tu mówić chce­

my, wziął on „naftę.11 Już sama oryginalność pomysłu zwrócić musiała uwagę; to też, gdy powieść ta drukowaną była w feljetonie jednego z dzienników, powszechną zwra­

cała uwagę i chciwie była czytaną. Odtąd mnożą się takie powieści, bo u nas, podobnie jak w kupiectwie, tak i w li­

teraturze, naśladownictwo dobrego pomysłu kwitnie w naj­

lepsze.

Mamy

więc już „Gorzałkę11, mamy „Bawełnę11, a tylko patrzeć, jak się ukaże „Cukier-1 lub „Glina.1' Przy­

szła moda na powieści fabryczne i przemysłowe, a modzie tej swą „Naftą11 dał początek Sewer.

Teren to, że się tak wyrazimy, dotąd przez nikogo nie tknięty, a Sewer tak go opisuje, że mimowoli porywa nas gorączka nafciarska, ze drżeniem, z takiem samem wzruszeniem, jakie owłaaa Stefanem i Zygmuntem, .Ręba­

czem i innymi robotnikami, i my oczekujemy złotodajnej ropy. Świat to całkiem nowy, nieznany nikomu, świat ol­

brzymiej gorączki, walk olbrzymich, niegłośnych co prawda, ale niemniej przeto krwawych i tragicznych. Te to walki i boje, te zwycięstwa i klęski, opowiada Sewer w swej powieści, a opowiada językiem jędrnym, nerwowym, ry­

sami głąboko rytemi, które wdrażają się w pamięć czytel­

nika, pobudzają go do myślenia i każą pokłonić się ta­

lentowi autora. Tłem tej powieści jest natura górska.

Sewer lubi naturę, a lubi ją po swojemu, po męsku, bez czułostkowości i uniesień, ala gdv nam kilku słowami skreśli las sosnowy, na skałach się piętrzący, to zdaje nam się, że w nasze duszne, miejskie powietrze wpadł strumień ożywczy, przesiąknięty aromatem żywicy sosnowej.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Siem aszko-

dziemy na zjeździe, o wszystkiem, co się tyczy rozwoju w naszej literaturze, w dziale literatury sztuki panować będzie głuche milczenie. I nie pomagamy im niczem,

Na ókół krzyżów i nagrobków bujna i gęsta trawa chwieje się za najlżejszym w ietrzyka podmuchem ; silny zapach lewandy i bukszpanu napełniając powietrze,

((Pierwiosnki&#34; Ujejskiego «Nasze anioły« W ołowskiego przez Józefa

szych atoli czasaćh przeludnienia, rola pustelnika staje się trudną, to też i w tym zapadłym kącie znajduje się piękna córka miejscowego doktora, której

im bardziej tajemniczą i niezrozumiałą się Wydaje, więc wnet posypały się uwagi, domysły, sądy,

„Myśli we wszystkich kierunkach, ażeby pismo nasze stać się mogło, wzorem zagranicznych organów, — znakomitym przeglądem literatury, sztuk pięknych i życia

Podnosimy przytem wyraźnie, źe, jak to ze samego celu Zjazdu wynika, zależy nam w równej mierze tak na licznym udziale mężów teoretycznie gospodarstwem krajo-