rys. Karol Baraniecki
Ława oskarżonych
2 /
JAROSŁAW IWASZKIEWICZ
SPRAWY O S O B IS T E
Wśród tego co się ieraz słało Indywiduum się wykrusza:
Nie dobrze mówić — „łwoje ciało"
Niedelikatnie - „moja dusza".
Zaraz powiedzą, że ważniejsze Są rzeczy w świecie — oczywiste.
I że to wszystko co Ja piszę To tylko „sprawy osobiste". , Ale Ja podam wnet podanie Na ręce Pana Prezydenta I tam napiszę: „Swoją młodość Czy JPan Prezydent zapamiętał?
„Cóż Ja mam zrobić, że na starość Czuję się tak Jakby w młodości?
Reforma rolna - bardzo dobrze — Lecz może można - o miłości?
<
I tak Jak gdybym lat dwadzieścia Nosił na grzbiecie — nie pół wieku, Żeby mi można wiersz o wiośnie I o kobiecie - nie człowieku.' I Ja też proszę, żeby wolno Było mi pisać - „twoje ciało!"
I chodzić w kwiatach, ścieżką polną I żeby dziecko mnie kochało...
Bo odkąd w niebie słońce świeci.
Poeta słowem wyrazistym Uwielbia miłość, wiosnę, dzieci I różne sprawy osobiste.
■■■■■■■■■■■■•«■■■■■■■■■■■ ■ ■ o n o a a ■■■■■■■■■■
■ • • ■ ■ ■ ■ ■ ■ ■ ■ a a ■■■■■■■■■■■■■■■■■■•■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■•■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■ ■■■■■■•■■■■■•■■
W różka P ari Banu, „jasno- widząca-medium" ogła
sza się przy pomocy afi
szów metrowej wielkości. Skąd jasnowidząca medium ma ten papier, na którym możnaby wydać jakąś pożyteczną książe
czkę, tego dojść bardzo trudno i chyba tylko przez jakiegoś innego jasnowidza. Są to spra
wy bardzo ciemne, wątpię tyl
ko, czy obywatelce P ari Banu dostarczają papieru siły nad
przyrodzone. Baczęj jacyś czar
noksiężnicy, co prawda z pie
kła rodem, ale bardzo dobfze orientujący się w naszych ziemskich sprawach. W każ
dym razie wydaje mi się, iż o- brotnd ta osoba mogłaby w swoifh ogłoszeniu reklamowym skreślić wszystkie bujdy o rze
komym udzielaniu informacji o osobach zaginionych. Wierzę tylko w jej siły mediumiczne w zakresie informowania o za
ginionym, nieobecnym, a tak ukochanym i potrzebnym pa
pierze. *
* ą: ♦
W sprawie tej wiele już ze
psuto papieru, nie osiągnąwszy żadnych zresztą rezultatów.
Przez pół roku ukazało się kil
ka broszurek, książek nie ma, kilka pism, ukazujących się w Polsce w minimalnych jak na potrzeby nakładach, nie zaspa
kaja głodu milionów. Pisma te często przez swe niedbal
stwo, przez swą nonszolancję nie wypełniają zadań, które na nich ciążą. Pozycja monopoli- czna, w jakiej na razie znajdu
ją się, nie tylko nie wzmac
nia w nich odpowiedzialności, ale przeciwnie biurokratyzuje, z żywego organu społecznego czyni ciężki urząd.
Weźmy dla przykładu k ra
kowski urząd „Odrodzenie".
Jeden zamiar tego pisma — upodobnienia się, jeśli chodzi o nudę wewnętrzną i nawet sza
tę zewnętrzną, do przedwojen
nego „Pionu", spełnił się w stu procentach, Ale reszta?
zadaniem pisma tego rodzaju, pisma, docierającego bądź co bądź do dziesiątków tysięcy czytelników, którzy przez sześć lat pozbawieni byli szkoły, książki i gazety, jest przede wszystkim dobrze informować, A tu czytamy, iż w Łodzi oca
lał obraz Matejki „Maria Mni-
* * szkówna". Szary czytelnik po
myśli, iż chodzi o portret au
torki „Trędowatej", a nie o o- braz przedstawiający Marynę Mniszchównę, żonę Samozwań
ca I.
Oczywiście, może ktoś po
wiedzieć, iż ćżepiam się dro
biazgów. Tylko, że nie jest
ANDRZEJ NOWICKI
NOWA KASTA
Już się rozpiera po gwarnych miastach W zaszabrowanych chytrze mieszkaniach, Już wyniośleje, narasta kasta
Nowe mieszczaństwo - „straszni mieszczanie".
Już znają „chody" po „demokracji"
Wiedzą uderzać w co, a co chwalić, Jak za sanacji, za okupacji,
Jak pluskwy mnożą się coraz dalej.
• • • ■ • ’ ■
Rozparci pośród mebli „gemutlich" - O krzepkich łokciach i lepkich wargach O gębach chytrych i dłoniach chwytnych, Twardych sumieniach i giętkich karkach.
Wszystko Jak dawniej: „twarde" i „miękkie"
Aby pchać naprzód, aby szedł handel, Aby żyć było łatwiej i piękniej.
K upić'i sprzedać. Zyskać na grandę.
Dla nich te sklepy (im wszystko tanie) I dla nich knajpy we wszystkich miastach - Obmierzła kasta — straszni mieszczanie Jak wrzód pęcznieje, jak wrzód narasia.
Wielu hitlerowców znalazło schronienie w His ?panii
.
rys. I. CielochHiszpańska kwoka
* *
drobiazgiem, jeśli pismo litera
ckie to przekręci tytuł wiersza wielkiego poety, to tytuł obra
zu wielkiego malarza. Gdyby to uczyniły przed wojną „A r
kady", byłby to naprawdę drobiazg. Sto osób, które je czytały, wiedziały dobrze, iż Matejko nie malował portretu
Heleny Mniszkówny. Dziś ta sprawa wygląda inaczej: na
„Odrodzeniu" uczą się nowi obywatele, nowi czytelnicy książek i dla tego pismo to nie może być robione biuro
kratycznie, ale z pełną odpo
wiedzialnością za każde słowo.
Piszemy o tej sprawie na tym miejscu, a nie odsyłamy jej do „Gabinetu osobliwości", dlatego, iż przywiązujemy do niej wagę wyjątkową. Kierują nami uczucia przyjaźni i życz
liwości dla krakowskich redak
torów. Sądzimy, iż dobrze zro
zumieją nasze intencje w myśl tego, co mówi Szekspir w „Ry
szardzie III" : „ nam wskazu
je wady nasze, grunt nam u- prawia".
Nie pamiętam dokładnie, czy tak brzmi cytata, czy to jest na pewno z Szekspira i z „Ry
szarda III", no ale jeśli cho
dzi o „Odrodzenie", to dokład
ność przećież nie jest wymaga
na. ** *
O piśmie typu , „Sygnału"
zwykło się mówić „szlachetny wysiłek młodzieży", „czystość uczuć" ’itp. Jeśli na dodatek pismo takie ukazuje się w W ar
szawie, bardzo trudno coś kry
tycznego o nim powiedzieć. A jednak trzeba. Nie można pu
szczać płazem takich wierszy:
„W isła w y g ięła się gądźbą Skrzypiec przelew nie w lośnianą.
Most b ia ły przeciągnął się (smykiem.
I zagrał. Jest w iosna. W ielkanoc".
Pewno, że młodzież musi nneć ujście dla swych zapa
łów, ale przecież może to robić w gazetkach ściennych a nie koniecznie w pismach publicz
nych, reklamujących się jako
„Biuro Odbudowy Kulturalnej Stolicy". Najgorzej jest wresz
cie, „gdy starsi sekundują mło
dym i robią takie odkrycia, jak to, że „śmierć jest zjawiskiem normalnym". Przypomina mi to afisz na tydzień Macierzy Szkolnej z czasów przedwrze- śniowych, na którym widniał taki aforyzm Mościckiego: „Nau
ka czytania i pisania, to n aj
lepszy ąposób zwalczania anal
fabetyzmu".
Oszczędzajmy papier! Nie idźmy śladami Mościckiego i jasnowidzącej P ari Banu.
J A N SZELĄG
3
„Być albo nie być'* Larala
ry s . Ignacy W ili
Franco czy Francja?
CZY WIECIE...
... że można łatwo nic nie zarobić, sprzedając tomiki poetyckie Zw. Zaw. Literatów Polskich?
...że pensje icypłacanoby siedem razy w miesią
cu, ale to ode mnie nie zależy?
...że w Rzeszowie mógłby się ukazywać dwuty
godnik p.t.: „ścieżki i drogi", ale się nie ukazuje?
...że w tygodniku satyrycznym „Szpilki" ko
rekta jest fatalna?
... że należy unikać wszelkich przykrości, jeśli ma się ku temu warunki?
... że można dobrze się odżywiać, tylko nie iciadomo za co?
Czy wiecie, że jeśli tego wszystkiego nie wie
cie, to także nic na tym nie tracicie.
JA N HUSZCZA
PECHOWIEC
JANUSZ M INKIEW ICZ •
TYGODNIK AKTUALNOŚCI
DACH A U DONOSZĄ..."
Do londyńskiej kamaryli W knajpie gdzieś na Piccadilly Przybiegł goniec, aż się zmachal:
— Pełno Jest Polaków w Dachau!
— Nie chcą słuchać nas, natomiast Chcą do swoich wsi i do m iasta -
„Rząd" londyński zadrżał w grozie:
- Taaaaak?... Zatrzymać ich w obozie!
- Obóz tajny. W tym interes.
By zeń zrobić Jedną z Berez...
— Nić powrotną znów nam los tka:
Jest posada znów dla Kostka.
— On im tak ułoży dzionek.
Że odechce się im mrzonek...
Należę do ludzi, którym wszystko idzie na opak. Co u innych jest dobre u mnie ra-.
zi, za co innych chwalą, mnie ganią. Moje najlepsze chęci bywają najgorzej zrozumiane, a co innym przynosi powodze
nie i pieniądze, mnie przynosi zmartwienia i straty.
W dzieciństwie bardzo mi się podobała bajeczka Jachowicza o chłopczyku, który skaleczyw
szy się o kamień, stoczył go t z drogi, aby „nikomu już wię
cej nie dokuczył". Pełen al
truizmu stoczyłem przy '' naj
bliższej sposobności z drogi jakiś wielki kamień, namordo
wawszy się przy tym srodze, ale na nieszczęście był ’to ka
mień kilometrowy i miast po
chwały dostałem jedno lanie od przechodzącego pana poste
runkowego, a drugie od ojca, który musiał zapłacić za mnie 5 złotych grzywny.
Nie tak dawno zauważyłem w sklepie, jak sprzedawczyni pomyliła się w wydaniu reszty
— miast 50 dała komuś 100 złotych. Nieuczciwy widać fa cet odchodził już pośpiesznie, gdy zwróciłem uwagę panien- -'C e zza lady. Oddał banknot, zmierzywszy mnie zabójczym spojrzeniem.
— Po diabła wtrąca się pan do nieswoich rzeczy! — rze- kła po odejściu faceta łagod
na panienka. — Przez pana nie pozbędę się teraz tej fał
szywej stówki!
*
Moi znajomi siedzą wszyscy w poniemieckich mieszkaniach, sprzedają sprzęty jeden po drugim i żyją sobie niezgorzej.
Mogą inni, mogę i ja.
Dostałem mieszkanie ponie
mieckie.
Nawet $ wodą. Dwie gał
ki — na jednej napis: „kalt“, na drugiej „warm“. Jak się kręci tę gałkę, na której jest
„warm“, to leci zimna woda, a jak się kręci tę z „kalt“, to dla odmiany nic nie leci.
Czułem się świetnie w mym nowym mieszkaniu. Już mia
łem nawet kupca na obraz przedstawiający tęgą dziewicę na tle,łąki.
Ale po tygodniu przyszedł Niemiec. Były właściciel mie
szkania. Trzymał w ręku du
ży papier i wołał na schodach do żony: „Komm, Mathilde, wir machen Ordnung mit die- sen Halunken!"
Okazało się, że go zrehabili
towano. Oświadczył mi, ude
rzając raz po raz dłonią o wy
rok, że jest lepszym ode mnie Polakiem.
I wyrzucił mnie za drzwi.
Innym słońce świeci i życie się uśmiecha, a mnie zawsze idzie wszystko na opak.
W. L. BRUDZIŃSKI
Biedny Kostku! Ta impreza Potrwa krócej niż Bereza...
Już londyńskich taki los tek, że się skończą. (T a k Jak Kostek).
I się prześni sen ich słodki, Bo się znajdą takie środki, Aby nie śmiał żaden nachal Na Berezę zmieniać Dachau.
PO W R O TY
Ku swym miastom ojczystym, ku rodzimej roli Wraca Polak strudzony z niemieckiej niewoli. • Przetrzymał, gdy go Niemcy gnali w tę lub we w tę, Więc nie psioczy, że musi wędrować na piechtę.
Z niewoli na piechotę, to nielekka droga:
Chłop darmo nie podwiezie, kolej taka droga...
Co unieść mógł ze sobą, to po drodze sprzeda, Nikt mu przecież zadarmo Jeść czy pospać nie da.
* ' ' .
A gdy zdała rodzinny kąt swój będzie widział.
Wnet się dowie, że inny ktoś ma na to przydział...
Więc cóż robić ma Polak z niemieckiej niewoli?
Dalej w drogę podąża szukać lepszej doli...
Ten sposób powitania przez ludek ojczysty, To nie temat (przyznajm y) Jest dla humorysty.
Na nic tutaj ironia czy bolesny humor - Tu pięścią trzeba walnąć i uczynić rumor.
Szczypta soli
H r. Bór - Komorowski został przez
„rząd“ londyński mianowany naczel
nym wodzem i objął to stanowisko—
n a u k a p o s z ł a w B ó r .
rys. Karol Baraniecki
Diabeł z wami
♦
I-
4
LEON PASTERNAK
TAKI JUŻ JE STEM ,..
Taki już jestem drań światoburczy, że nigdy nie będę państwowotwórczy.
Bytem i jestem i będę zerem,
nie dam się nabrać na żadną karierę.
Może mógłbym i ja czemuś sprostać?
Lecz na to trzeba k i m ś wreszcie zostać ! Trzeba się starać, cel mieć na oku, wiecznie uważać, nie mieć nałogu...
a ja, choć nie wiem jakbym udawał, zawsze m i wypsnie się jakiś kawał.
r ,
I choćbym jedną z największych szans miał to z niej się będę najwięcej sam śmiał.
Poco więc? Życie przecież tak piękne....
pieska gdy ujrzę, to zaraz mięknę.
Przeszło się w życiu już to i owo - było i ciemno i było laurowo...
Pukle złociste miało się. Czernie
świata pokusy? Gdy wreszcie wiem, że:
Napisać w życiu trzy wiersze szczere trudniej niż zrobić wielką karierę...
i . ' ' . i •'
Nikom u tego nie obrzydzam! N ie!
Wszystko to śliczne, ale nie dla mnie.
/ •
Dla mnie jaskółki świegot nad ranem, nie zaś orkiestra przed karawanem.
Wejdę w zwyczajną sosnową trumnę, taki już jestem, taki już umrę.
2 cferwca 45 r.
Z powoda pogłosek, i i Hitler aciekl w. lodzi podwodnej
rys. M ieczysław Piotrowski
Nur - ek iSr deutsche
DLA CELÓW ARCHIW ALNYCH
POSZUKUJEMY „SZPILEK" Z LAT 1935 - 1939.
Zakupimy zarówno komplety jak i poszczególne egzemplarze.
Zgłoszenia do redakcji „Szpilek": Łódź, ul. Piotrkowska Nr. 96, telefon 1-23-36, codziennie w godzinach 11 — 1 w poł.
Powrót z dalekiej podróży
— Powiedzcie, panowie patrioci, czy w naszym kraju nie ma już Niemców.
— Nie, nie ma, już ich wypędziliśmy.
— To świetnie. Czuję się już wypoczęły i mogę na nowo w zięć się do zaprowadzenia porządku.
(,, Krokodyl")
ANTONI MARIANOWICZ
\ TRYPTYK „B O Y O W S K I"
1) H i t l e r (Z zeznań sekretarki) Gdy już Berlin leżał w gruzach,
Fuehrer m ówił nam o Muzach, I rozprawiał nawet w W . C.
O malarstwie i o sztuce.
Choć zmartwiony i złamany, W schronie zamalował ściany I rzeki, patrząc na swe dzieło:
„Qualis artife\- pereo!"
Na co państwo się naraża, Gdy fuehrera ma malarza!
2) G o e b b e l s Józio był to chłopczyk mały, Ale był aż nadto śmiały.
M iał małżonkę i czworaczki, A poza tym — puszczał kaczki.
Do ostatka myślał głupiec, Że to może mu się upiec.
W końcu (nie chcę ile o trupie) Zamiast kaczki sam się upiekł.
Nim wymyślił nowy slogan Zginął Józio - kuternoga.
Więcej o nim nic nie powiem I zamilknę już, albowiem Złe sobie wystawia świadectwo, Kto cudze wyszydza kalectwo.
3 ) D o e n i t z
Że Bóg w swej hojności dał mu Kawałeczek Lebensraumu
(C o wymownie świadczy o tym, Że i G o t t jest pewnie Gotem) Myślał pan adm irał Doenitz:
„Klęska nie obchodzi mnie nic".
I jął całkiem serio — on dit - Sprawiać nad Germanią rządy.
Lecz nazajutrz nasz fuehrerek M iał na szyi już numerek, I czyż dodać jeszcze mam, że Skończył swą karierę w mamrze?
Oto jak nas — biednych ludzi — Rzeczywistość ze snu budzi.
IRENA KRZYWICKA
KOBIETA EKLEKTYCZNA
Był czas, że kobiety chciały u- chodzić koniecznie za cnotliwe, był czas, że pragnęły' być zagad
kowe i niezrozumiane, był czas kiedy szczyciły się rozwiązłością albo zaciekłym purytanizmem. Te
raz pragną być wszystkim jedno
cześnie i jeszcże o wiele czymś więcej! Pragną być eklektyczne.
Mówią tak:
—Wie pani, mąż mnie okropnie nudzi. To trudno, ja i tak jestem idealną żoną. Czy pani uwierzy, że sama przez cały czas wojny go.
towałam, prałam, sprzątałam, ro- ' dziłam, szyłam, szorowałam scho
dy, strychy, piwnice, piekłam ciastka na sprzedaż, robiłam swe
try, pantofle i biżuterię — wszy
stko jednocześnie. Zadziwiające, prawda? I zawsze miałam czas na kawiarnię, na rewię, czy na^brid- ża. No i oczywiście pracowałam w konspiracji; to się rozumie. Pro
ponują mi najpoważniejsze stano
wiska. No bo pani rozumie, mam tyle lat studiów uniwersyteckich, to się liczy, wprawdzie nic skoń
czonego, ale to dlatego, że się nie mogę nagiąć do żadnej rutyny, mam umysł zbyt samodzielny, zbyt twórczy... Muszę pani zdra
dzić w tajemnicy, że piszę, dużo piszę i maluję. Jeden mój znajo
my powiedział, że jestem po pro
stu genialna. Ach ten znajomy! Ja bardzo kocham męża i jestem ide
alną żoną, ale cóż mogę poradzić na to, że mężczyźni szaleją za mną. Ja im na nic nie pozwalam, oczywiście, to też kilkunastu męż
czyzn kocha się w e mnie całe ży
cie, rozumie pani, nic, ale to nic, nie mając w zamian. Nie znoszę zwierzęcości. W ięc rozumie pani napisałam wielkie dzieło nauko- ::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::
PRZYSŁOWIA są mądrością narodów
Mile złego początki, lecz koniec . . . hitlerowski.
*
Nie ma tego złego, coby . . . Hitlera nie spotkało.
• \
'. a-'
N a złodzieju cza p ka . . . albo i cy
linder.
»
N a pochyle drzew a. . . też można hitlerowców.
•
Darowanemu koniowi w z ę b y ., też trzeba siana.
Kto mieczem wojuje ten o d . . . czoł
gu ginie.
*
Kto smaruje, ten jedzie (do paki).
•
Pokorne cielę. . . też pójdzie do rzeżnika.
Jak sobie pościelesz. . . jeśliś jest z W arszawy?
Gdzie drwa r^bią tam jest i opał.
Dopóty dzban bimber nosi, dopóki m ilicja nie zobaczy.
«
Ręka rękę myje, jeżeli jest mydło.
N A R C Y Z
we. Jeden z profesorów powie
dział, że rewelacyjne. Odkryłam tam nowe drgnienia instynktu sek
sualnego. o pewien mój znajomy powiedział, że mam wszelkie da
ne na wielką miłośnicę, tak, a je-
NOWY SZTANDAR JAPONII
Rys. Mieczysław Piotrowski
CZESŁAW JASTRZĘBIEC-KOZŁOWSKI
W IE R
APIEC, EPIEC, IP1EC, OPIEC, UPIEC.
Raz bogaty Jeden kupiec kazał żonie placków upiec,
po czym wyszedł z domu, żona wkłada biały czepiec I rozmySla: - „Piec czy nie piec?
Albom to piekarka?
Upał straszny (był to lipiec);
kilkadziesiąt placków wypiec — ducha się wyzionie 1..."
W tem z piekarni wpada chłopiec, proponuje placki popiec
za szesnaicie groszy.
Ona mu wskazała na piec, poleciła placków napiec,
sama w chłodku siadła.
Gdy do domu wrócił kupiec, wyszło na jaw, że ten głupiec wcale placków nie chce:
tylko po to kazał piec je, byśmy tutaj te facecfe
z rymem wyczyniali.
WOJENNE ZAPAŁKI O rety!
Kot sięgał po kotlety (oczywiście brukwiane) i wywrócił na stół świece pozapalane.
den poeta powiedział, że mam w sobie coś z kurtyzany. Trudno, proszę pani, pani się napewno nie gorszy, pani rozumie duszę kobie.
ty. Mam temperament i pocóz mam kłaść tamę moim ukrytym instynktom?... Ćhociaż gdybym żyła w innych czasach, byłabym świętą. Mam czasem takie wzlo
ty mistyczne... Ach, rozumie p a ni w tych czasach obowiązuje tę
żyzna, musimy pracować nad od
budową. Więc myślę, że jako sza
ry obywatel mogłabym zdziałać wiele, choć nie, wolę pracować ja
ko dyrektor departamentu! Marzę też o tym, żeby być żołnierzem.
Widziała pani moją suknię! W y
szabrowana, droga pani, w ysza
browana. Mam też piękne krysz
tały w domu, też z szabru. I m y
ślę, że najlepiej założę sklep w Łodzi. Nie chodzi mi o zarobek, ale to już też placówka w no
wej rzeczywistości, proszę pani Panowie będą przychodzili kupo
wać, mąż mój nareszcie zrozumie, jaką ma idealną żonę, no i moje studia psychologiczne w tym cią
głym oboowaniu z ludźmi mogą sięgnąć do niezwykłych głębi. A czy mówiłam pani, co mój synek powiedział, niezwykłe dziecko, naprawdę?...
Ponieważ nie wytrzymuję kie
dy się' cytuje słowa dzieci, zem
dlałam. Taka rozmowa ma na mnie wpływ wybitnie hormonalny. Ze
starzałam się w mgnieniu oka. I kiedy zobaczycie we włosach moich srebrne nitki, a na twarzy ślady śmiertelnego wyczerpania, to nie wojna, to te znajome. Znam takich kobiet eklektycznych je
szcze z piętnaście! 2yję resztkami sił!
Z Y K I
Spłonęło; rondla pół, dwie kamienne donice, kuchenny nóż, nożyce, elektryczne żelazko
razem ze szklaną faską i drutu trzy kawałki.
Czyli, że ocalały tylko zapałki -
przedmiot wybitnie ogniotrwały.
O R N ITO LO G IA CZYLI N A UKA O PTAKACH.
- Kochamy wróbelki, kochamy jaskółki;
on - przyjaciel wielki, one — przyjaciółki.
Ale czemuż, mamo, ptaszki te przyjemne wcale nie tak samo są ludziom wzajemne?
Czemu w końcu lata jaskółka odlała, a wróbelek mały trwa z nami rok cały?
Tu siostra się wdała, odpowiedź mi d a ła ;
— Bo z ornitologii wynika, mój drogi, że wróbel należy do pozostających, jaskółka natomiast - do odlatujących.
t
z
„ŚW IĘTOSZEK"
Zapóźno. Biegniemy, zawiązując krawaty w locie. Stratowaliśmy na schodach dwie niewinne osoby.
Jeszcze dwieście metrów. Żyły wy.
stąpiły nam na czoła, cali w pul
sach dobiegamy do przystanku. Za
późno. Dwójka obojętnie uciekła nam z przed nosa, chociaż mamy długi nos. Wskoczyliśmy do prze
jeżdżającej dorożki i co koń wy
skoczy ruszyliśmy z kopyta. Koń był zmęczony, a nas gnało. Wyrwa
liśmy zdumionemu dorożkarzowi bat i pomogliśmy biednemu zwierzę ciu, okładając je batem i strasząc je dodatkowymi okrzykami. Na
reszcie.
Dwoma susami dopadliśmy drzwi.
Napróżno. Bileter był nieugięty.
Ruchem pełnym godności wskazał nam napis na afiszu. Łapiąc z tru
dem oddech, odczytaliśmy chórem:
„Po rozpoczęciu przedstawienia nikt ze spóźniających się wpuszczony nie będzie*'. Zrezygnowani usiedli
śmy na podłodze u drzwi naszej lo
ży. Bileter przysiadł się do nas na krześle i tak nas jął pocieszać:
/—
Nic panowie nie stracili. Wej
dziecie, jak się skończy pierwszy
• akt. Dekorację i tak zobaczycie, bo we wszystkich czterech aktach się nie zmienia. A jak się wam spodo
ba, to przyjdziecie jutro rano i bę
dziecie się mogli napatrzeć do syta.
Robota jest stalunkowa, lanszafta jak żywe, każda szczegóła opraco
wana. Nawet kominki są podłączo
ne do luftów i cug na scenie aż mi
ło. Ten nasz pan Tejsere jest taki akuratny, że nie chciał murować ko
minków dla pucu, tylko żeby były jak żywe/.
Zapytaliśmy, co się dzieje na sce
nie. Bileter spojrzał na zegarek i odpowiedział bez namysłu.
—
Właśnie p. Grabowski chce wydać p. Gosławską zamąż za p.
Daczyńskiego!
Osłupieliśmy. Wiemy bowiem skądinąd, że p. Gosławska jest już oddawna zamężna i to za jednym z naszych przyjaciół.
—
A teraz
—ciągnął dalej bi
leter
—p. Wołejko jest przez re
żysera tam i nazad po schodach ga-' niany. W ogóle od czasu jak tu u nas gościła trupa cyrkowców, nasi aktorzy nic, tylko by sztuki robili.
Rozpoczynał się drugi, akt. We
szliśmy do loży. Kurtyna uniosła się do góry. O konsternacjo! Jak zranjjony ptak wydaliśmy okrzyk bólu. Jeden z nas, który jest spad
kobiercą i krewnym firmy I. K. Po.
■znański w Łodzi, zapłakał. Na sce
nie poznał bowiem wnętrze, w któ
rym igrał za młodu.
Te same widzi* sprzęty, te same obicia, wśród których się zabawiać lubiał od powicia. Obok w loży szlochał dyrektor miejscowego tea
tru wyobraźni, p. Szletyński, obec
ny mieszkaniec pałacu Poznańskich przy ul. Gdańskiej, któremu p. Tei- sseyre, korzystając widocznie z go
ścinności, wyniósł z domu dwie kla
tki schodowe, dwa podesty, dwa fo
tele wiedeńskie gięte, obite rypsem i osiemdziesiąt metrów bieżących marmurowej balustrady z gipsowy
mi tralkami, osadzonymi na szpunt.
Poza tym wyrwał mu z korzeniami z ogrodu trzy strzyżone bukszpany, które zasadził na scenie w charak
terze cyprysów, oświetlając je na- przemian wesołemi kolorami.
Tymczasem na scenie p. Daczyń- ski lubieżnymi ruchy podpełzał do p. Grabowskiej, a orgon (p. Gra
bowski) był w napięciu pod stołeni.
Na sali było powszechne zgorsze
nie. Przypomnieliśmy sobie, że po-
,dobne sceny oglądaliśmy kiedyś w Paryżu, zaczerwienieni opuściliśmy oczy, chichocząc. Kto wie, do czego by doszło, gdyby p. Grabowski nie wypełzł z pod stołu, demaskując świętoszka in flagranti. Gdy akt się kończył, nastąpiło coś nieoczeki.
wanego nawet dla nas. Jakiś nie
znajomy człowiek, podobno p. Zgo- dik, wdarł się na scenę i ogłosił de
cyzję władz, mocą której cały ze
spół ma do rana opuścić lokal. Po
wód tak nagłej eksmisji nie był znany nikomu, z wyjątkiem p. Szle- tyńsjćiego, dyrektora Teatru Miej
skiego w Łodzi, który oddawna o takiej eksmisji marzy. Spór o lokal rozstrzygnął p. Jastrzębowski w bia.
łej peruce i w roli oficera gwardii, który przyznał zajmowane pomiesz
czenie zespołowi Teatru Wojska.
Zespół nie posiadał się z radości i w świetle nastrojowych kandela
brów odtańczył skocznego menueta.
Tekst i założenie sztuki bardzo się nam spodobały. Bo świętoszków jest wielu. Siedzą na premierach, wybierając miejsca nie z dobrą wi
docznością, ale dobrze widoczne.
Chodzą w pierwszych szeregach na wszystkich manifestacjach. Dekla
mują o demokracji, w głębi duszy marząc o rehabilitacji głównych świętoszków, z których już zdarto maski.
Paweł Hertz, Jan Rojeuski
P. S. Kiedy po przedstawieniu gratulowaliśmy p. Zelwerowiczowi wspanialej nowej kreacji w roli Pa
ni Pemelle, matki Orgona, okaza
ło się, ku naszemu wielkiemu zdu
mieniu, że to nie był p. Zelwero
wicz, tylko p. Broniszówna. Z ko
lei gratulowaliśmy p. Broniszównie', która podziękowała nam, znów ku naszemu zdumieniu, tym samyrii ba
sem, którego używa na scenie.
G O S P O D A ARTYSTÓW
X A N T Y P A
SIENKIEWICZA Nr. 27 WKRÓTCE OTWARCIE
*
Rodzice zaprowadzili czte
roletniego Jureczka do kina na „Męczeństwo Chrześcijan za Nerona". W pewnym mo
mencie, gdy lwy wpadają na arenę i rozszarpują swe ofia
ry, malec wybucha głośnym płaczem.
— Widzisz, mówi mamusia do tatusia, a przestrzegałam cię, że nie można brać dziecka na takie filmy. Mały ma do
bre serce i nie może patrzeć na takie sceny.
— No, synku, nie płacz, to już było tak dawno, teraz już nikt ludzi nie męczy.
— No, dobrze odpowiada Juruś szlochając, a dlaczego ten mały lewek nie dostał ża
dnego chrześcijanina?!
Obiecanko — cacanka
c z v li
rys. Stefan Wegner
t
Artyści - plastycy w jasnych mieszkaniach
F R A S Z K I
B I L A N S
*> W chęci szabru zwiedza Gdynię — Łup go w abi łam i pcha!
W łedy „Szpilki" klują: „Winien" ! - Groch o ścianę ł — Gość już „Ma".
Stęnisław Sojecki
KAMELEONW liściach zielony, na ziem i - brązowy, zawsze się stroi w barwy urzędowe.
Jarosław Janowski INTELIGENCJA
Chodzili w futrach, siedzieli w kawiarniach stroili się w kamyki, bo grunt to prezencja spali do południa, czytali romanse
i ciągle powtarzali: - My inteligencja.
PRECZ Z MIŁOŚCIĄ Precz z m iłością! - krzyknęła lecz nagle przerwała,
m iała okrzyk powtórzyć lecz się zakochała.
Zofia Czerwińska
L O D Y .Stopniał — Uff, upał! — Szukał ochłody.
Pomyślał - Wstąpię na w łoskie lody. - Zjadł i ochłonął - Trzydzieści złotych... - Znów wystąpiły nań siódm e poty.
Jan Czarny CZWARTEK
Mąż, który calutki tydzień podróżow ał,
D ow iedział się, że u żony ktoś wczoraj nocow ał.
W ięc wpada do sypialni, wściekły nie na żarty, Rycząc: Co było w czoraj?! - żona rzecze: czwartek.
W. L. Brudziński
STEFANIA GRODZIEŃSKA
I D I O
Już z daleka poznałam Alicję.
Kwitła na wszystkie sposoby. Na twarzy różem Mandarin, na tułowiu jedwabiem z jakąś fantastyczną bo-- taniką, a z głowy wyrastały jej dwa narcyzy. Falowała lokami, suknią i piersią
—wyglądała jak zwario
wany klomb. Jedyną ciemną plamą na tym kwietniku była rolka papie
ru do zaciemniania okien, którą Alicja ściskała pod pachą.
Obcałowała mnie przepisowo.
—
Dokąd niesiesz ten papier?
—spytałam mocno zaintrygowana.
—
Zniszczyło mi się zaciemnie
nie. Trzeba korzystać i kupować póki tani. Tak samo maski przeciw
gazowe.
—-
Alicjo
—zaczęłam łagodnie, bo tak mnie uczyli postępować z wariatami.
—Wdjfia się skoń
czyła.
—
Tak. Jedna się skończyła. Ale następna będzie gorsza. I to kwe
stia krótkiego czasu. Nie zdążysz się obejrzeć. Opatrzyłam właśnie okna i drzwi na wypadek ataków gazo
wych, a w schronie bardzo ładnie się urządziłam
—skorzystałam, że teraz tam jest luźno.
—
Siedzisz w schronie?
—spy
tałam jednak.
—■
Naturalnie. Pierwszy atak lo
tniczy będzie napewno niespodzie
wany. Wolę, żeby mnie zastał w schronie.
—
A czy jesteś zupełnie pewna, że teraz znów będzie wojna?
Oczywiście. Przyjaciółka Me
li, bardzo kulturalna rozparcelowa.
na ziemianka, twierdzi, że to jest konieczność dziejowa. Mela, która jest bardzo zorientowana, kupiła z nią do spółki yeny japońskie, bo mówi, że z tego wszystkiego jesz
cze Japonia w przyszłości będzie górą. Mnie, niestet/, nie stać na walutę. Kupiłam sto kilo mydła. W 39 roku przede wszystkim podroża
ło mydło. Ach, mówię ci, rujnują' mnie te zapasy... Cukru mam na razie na jakieś pół roku. Ach!
—wrzasnęła nagle i wpadła do bramy Nad ’ Piotrkowską przelatywał
samolot. Przeczekała w bramie i wy
szła nieco bledsza.
—
Myślałam, że to już.
—
Powiedz mi jedno. Skąd wiesz z taką pewnością, że znów lada chwila będzie wojna?
—
Bo poprzednia się skończyła
rys. Ha ga
— Dawno pan w Łodzi, panie Mazurek?
— Przyjechałem w łym tygo
dniu.
— W poniedziałek? — Nie.
- We wtorek? — Nie.
- W środę? — Nie.
- W czwartek?
- Tak! A skąd pan wie?
T K A
i Niemcy ją przegrali. Z chwilą przegranej Niemiec ma być następ
na wojna. Wiein o tym już od dwóch lat.
—
Czy poza zorientowaną Melą i rozparcelowaną ziemianką jeszcze ktoś był tęgo zdania?,
—
Tak. Heinz.
—
Kto?
—
Heinz. Ten leutnant. Później wyjechał na front
*—westchnęła.
—
Przebywałaś ze szwabem?...
—
To nie był szwab. To był Ba.
warczyk. Bawarczycy byli bardzo przyzwoici. Naprzykład raz, kiedy byłam z nim w kinie...
—
Do kina też chodziłaś?!
Wcale się nie zmieszała. Przeci
wnie. Wysoko podniosła głowę.
—
Tak. W ten sposób ich sabo
towałam. Gdybym ja nie poszła, to na moii mmiejscu siedziałby jakiś hitlerowiec i miałby przyjemność, a tak to dla nich było o jedno miej
sce w kinie mniej. Ach! Bomby!
Nie mówiłam?...
Krzyknęła i popędziła w stronę domu.
-Grzmoty następowały coraz czę
ściej. Wspaniała czerwcowa burza rozładowywała atmosferę ciężkiej głupoty, która wisiała nad miejscem, gdzie stała przed chwilą Alicja.
POCZTA »SZPILEK«
Wacław Wagner (Warszawa) — Za wycinek bardzo Ci dziękujemy. Hono
rarium podejmuje Szeląg i da Ci za kilka dni w Warszawie.
Hbysz — „Szpilek w serce" -dru
kować nie będziemy^
Autor fraszki p. I. „V" (Strzyżów)—
Kie skorzystamy.
Web — „Rozmowa telefoniczna" — nie pójdzie.
Autor „Parafrazy" — Jak wyżej.
Yes —- Nie mamy pewności, jak to jest z tymi wieżami betonowymi.
..Wiadomości Tytoniowe" wykorzy
stamy. Dziękujemy.
Cz. W. Zagłębię — Odpowiedź W a
szą przekazaliśmy Grodzieńskiej.
E. T. — „Deutsche far nientc" to dobry ale stary kulambur. Reszla, nie
stety, gorszo, nie pójdzie.
M. Kondera •— Za wierszyk dzię
kujemy. Zakończenie drukujemy:
„Więc nie bądźmy smutni tacy, Wszyscy śmiejmy się Polacy I nie tracąc ani chwilki, Kupujmy wesołe „Szpilki",
rys. Ha-ga - Ile razy patrzę na ciebie, tyle razy przychodzi mi na myśl Ru
dolf Valentino.
— Przecież wcale nie jestem do niego podobny!
- Właśnie dlatego.
TEATR I ŻYCIE POZAGROBOWE
„Gazeta Lubelska" (Nr. 101 z dn.
31 maja) ogłasza wspomnienie Eustachego Czekalskiego o Bolesła
wie Gorczyńskim. Wyjmujemy stam
tąd następujące cenne uwagi:
W ten sposób miody student prawa oddal się bogini teatru, ne
gliżując pandekty.
W ten sposób blisko 200 wierszy.
Na zakończenie cytujemy następu
jącą konkluzję autora:
„Rozstrzelany zewlok nie powie nam o swoich przedśmiertnych cierpieniach".
Nie powie, bo już nie może. Gdyby jednak mógł, poprosiłby boginię tea
tru, aby udała się do redakcji „Ga
zety Lubelskiej" z awanturą. A sam chwyciłby pandekty i stłukłby auto
ra na zewłok.
(1. P-) GDY S?UMI, SZUMI WODA I PŁYNIE SOBIE W DAL...
■W lubelskim „Sztandarze Ludu"
czytamy w notatce pt. „Z Ligi Mor
skiej" m. in.:
Nowa przystań ma zaspokoić potrzeby nie tylko młodzieży, ale i starszego- społeczeństwa. Przewi
duje się w konstrukcyjnym roz
wiązaniu sale rozrywkowe, nie wyłączając nawet garkuchni. Po
za tym Liga Morska już organi
zuje miejsca wypoczynkowe nad morzem i otwiera młodzieży pole do wyładowania swojej energii na falach wzburzonego polskiego mo
rza, na przestrzeni około 500 km.
Jasne! Dla starszego społeczeń
stwa znajdą się sale rozrywkowe, to znaczy garkuchnie. Oczywiście w konstrukcyjnym rozwiązaniu.
Najbardziej cieszy nas jednak to pole na falach wzburzonego morza polskiego na którem nasza młodzież wyładuje swoją energię na , prze
strzeni 500 km.
Podania o przydział metrów bie
żących wzburzonego polskiego mo
rza dla wyładowania energii mło
dzieży naszej wnosić należy do „Li
gi Morskiej", Lublin. Powołać się na
„Szpilki".
A JEŚLI NIE POTRAFISZ, TO NIE PCHAJ SIĘ NA AFISZ • Mile połechtał nasz wzrok różo- wiutki afisz na ulicach m. Łodzi.
Plakacik wydany pod L. dz. 5.6.45 przez Związek Zawodowy Dozorców Domowych, a wydrukowany w dru
karni Baranowskiego
Afisz głosi wszem wobec i każde
mu z osobna, że 10 czerwca odbę
dzie się
OGÓLNE Z E B RAN IE członków wszystkich dozorców do
mowych pracujących na terenie m.
Łodzi w sali R. D. K. i t. d.
Ciekawi jesteśmy czy dozorcy do
mowi przybyli Wraz ze swoimi człon
kami czy uważali, że takowe godnie ich zastąpią?
TERROR W INOWROCŁAWIU Cały kraj' obchodził z chwilą za
kończenia wojny radosny dzień wol
ności. W Inowrocławiu jednak w przeddzień tego dnia wydał „Robot
nik Kujawski" dodatek nadzwyczaj
ny, w którym Komitet Dnia Wolno
ści rozkazuje:
Par. 10
10. Zwraca się uwagę obywate
lom, aby radość swą nie zaskle
piali w ciasnych kółkach towarzy
skich, ale gremialnie na ulicach jako jedna rodzina.
Ciasne kółka towarzyskie musia- ły więc gremialnie wyjść na ulicę i tu zasklepiać s\yą radość jako jedna rodzina.
Niedość na tym, bo pod par. 11 czytamy:
11. Manifestacje te i zabawy pu
bliczne winny przeciągnąć się aż da rana dniu następnego. UZ związku Z powyższymi imprezami winien być utrzymany jaJnuijdalej idący porzą
dek. UZ fyirn wypadku apeluje się do honoru i ambicji naszych oby- wateli.
Ludzie upadali ze zmęczenia i za
sklepiania, ale cóż honor i ambi
cja przede wszystkim! Nazajutrz auto ciężarowe Komitetu Dnia Wol
ności pozbierało skrzętnie i gremial
nie -obywateli, rozwiozło ich po do
mach by ochłonęli, bo jak czytamy w dalszych paragrafach:
Po Akademii dalszy ciąg zabaw jak w dniu poprzednim.
CZŁONEK ZARZĄDU OŚWIE
TLONY DWOMA ŻYRANDO
LAMI ! I !
Leży przed nami legitymacja Sto
warzyszenia Chorągwiarzy przy Pafafii św. Józefa w Łodzi. Legity
macja jak legitymacja składająca się oczywiście z samych klateczek
na składki członkowskie. Na
końcu książeczki czytamy jednak notatkę pod tytułem:
PR ZYW ILE JE
Każdy członek Towarzystwa za swą pracę, korzysta z następują
cych przywilejów: Jeśli się żeni lub zamąż wychodzi i zawiadomi o tern zarząd na tydzień przedtem,
Towarzystwo z księdzem i dwo
ma szdandarami asystuje przy ślubie, Prezbiterium będzie oświe
tlone i 1 żyrandol, koszta ślubu pokrywa członek. A jeśli się żeni lub zamąż wychodzi członek za
rządu, to będzie dwoma żyrando
lami oświetlony, koszta ślubu również pokrywa członek.
1 Nie wiemy za jaką to ową pracę, ale krzyczymy donośnym głosem:
Nie! Po stokroć nie! Skąd weźmie- my tyle żyrandoli dla członków za
rządów? Dlaczego jedynie członko
wie zarządu Stowarzyszenia Chorąg
wiarzy przy Parafii św. Józefa w Łodzi mają być uprzywilejowani.
Aihó — albo! W przeciwnym wy
padku żądamy iluminacji żyrando
lami wszystkich członków wszyst
kich zarządów.
(St. j. 1.)
t
„Szpilki" ukazują się co tydzień. — Przedruk bez podania źródła wzbroniony. \ Redakcja: Łódź, Piotrkowska 96.
Redagują: St. Jerzy Lec, Zbigniew Mitzner, Leon Pasternak, Jerzy Zaruba.
Przyjmuje się codziennie od 11-lej do 1-szej Wydaje: Spółdzielnia wydawnicza: „Czytelnik".
Składano w Zakł. Graf. „Czytelnik" Nr. 4, Łódź. 2wirki 2. D-01328 Drukowano w Zakładach Graficznych „Książka".
tya. Kazimierz Gnu