• Nie Znaleziono Wyników

Szpilki. R. 6, nr 15 (1945)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Szpilki. R. 6, nr 15 (1945)"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

rys. Karol Baraniecki

Ława oskarżonych

(2)

2 /

JAROSŁAW IWASZKIEWICZ

SPRAWY O S O B IS T E

Wśród tego co się ieraz słało Indywiduum się wykrusza:

Nie dobrze mówić — „łwoje ciało"

Niedelikatnie - „moja dusza".

Zaraz powiedzą, że ważniejsze Są rzeczy w świecie — oczywiste.

I że to wszystko co Ja piszę To tylko „sprawy osobiste". , Ale Ja podam wnet podanie Na ręce Pana Prezydenta I tam napiszę: „Swoją młodość Czy JPan Prezydent zapamiętał?

„Cóż Ja mam zrobić, że na starość Czuję się tak Jakby w młodości?

Reforma rolna - bardzo dobrze — Lecz może można - o miłości?

<

I tak Jak gdybym lat dwadzieścia Nosił na grzbiecie — nie pół wieku, Żeby mi można wiersz o wiośnie I o kobiecie - nie człowieku.' I Ja też proszę, żeby wolno Było mi pisać - „twoje ciało!"

I chodzić w kwiatach, ścieżką polną I żeby dziecko mnie kochało...

Bo odkąd w niebie słońce świeci.

Poeta słowem wyrazistym Uwielbia miłość, wiosnę, dzieci I różne sprawy osobiste.

■■■■■■■■■■■■•«■■■■■■■■■■■ ■ ■ o n o a a ■■■■■■■■■■

■ • • ■ ■ ■ ■ ■ ■ ■ ■ a a ■■■■■■■■■■■■■■■■■■•■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■•■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■ ■■■■■■•■■■■■•■■

W różka P ari Banu, „jasno- widząca-medium" ogła­

sza się przy pomocy afi­

szów metrowej wielkości. Skąd jasnowidząca medium ma ten papier, na którym możnaby wydać jakąś pożyteczną książe­

czkę, tego dojść bardzo trudno i chyba tylko przez jakiegoś innego jasnowidza. Są to spra­

wy bardzo ciemne, wątpię tyl­

ko, czy obywatelce P ari Banu dostarczają papieru siły nad­

przyrodzone. Baczęj jacyś czar­

noksiężnicy, co prawda z pie­

kła rodem, ale bardzo dobfze orientujący się w naszych ziemskich sprawach. W każ­

dym razie wydaje mi się, iż o- brotnd ta osoba mogłaby w swoifh ogłoszeniu reklamowym skreślić wszystkie bujdy o rze­

komym udzielaniu informacji o osobach zaginionych. Wierzę tylko w jej siły mediumiczne w zakresie informowania o za­

ginionym, nieobecnym, a tak ukochanym i potrzebnym pa­

pierze. *

* ą: ♦

W sprawie tej wiele już ze­

psuto papieru, nie osiągnąwszy żadnych zresztą rezultatów.

Przez pół roku ukazało się kil­

ka broszurek, książek nie ma, kilka pism, ukazujących się w Polsce w minimalnych jak na potrzeby nakładach, nie zaspa­

kaja głodu milionów. Pisma te często przez swe niedbal­

stwo, przez swą nonszolancję nie wypełniają zadań, które na nich ciążą. Pozycja monopoli- czna, w jakiej na razie znajdu­

ją się, nie tylko nie wzmac­

nia w nich odpowiedzialności, ale przeciwnie biurokratyzuje, z żywego organu społecznego czyni ciężki urząd.

Weźmy dla przykładu k ra­

kowski urząd „Odrodzenie".

Jeden zamiar tego pisma — upodobnienia się, jeśli chodzi o nudę wewnętrzną i nawet sza­

tę zewnętrzną, do przedwojen­

nego „Pionu", spełnił się w stu procentach, Ale reszta?

zadaniem pisma tego rodzaju, pisma, docierającego bądź co bądź do dziesiątków tysięcy czytelników, którzy przez sześć lat pozbawieni byli szkoły, książki i gazety, jest przede wszystkim dobrze informować, A tu czytamy, iż w Łodzi oca­

lał obraz Matejki „Maria Mni-

* * szkówna". Szary czytelnik po­

myśli, iż chodzi o portret au­

torki „Trędowatej", a nie o o- braz przedstawiający Marynę Mniszchównę, żonę Samozwań­

ca I.

Oczywiście, może ktoś po­

wiedzieć, iż ćżepiam się dro­

biazgów. Tylko, że nie jest

ANDRZEJ NOWICKI

NOWA KASTA

Już się rozpiera po gwarnych miastach W zaszabrowanych chytrze mieszkaniach, Już wyniośleje, narasta kasta

Nowe mieszczaństwo - „straszni mieszczanie".

Już znają „chody" po „demokracji"

Wiedzą uderzać w co, a co chwalić, Jak za sanacji, za okupacji,

Jak pluskwy mnożą się coraz dalej.

• • • ■ • ’ ■

Rozparci pośród mebli „gemutlich" - O krzepkich łokciach i lepkich wargach O gębach chytrych i dłoniach chwytnych, Twardych sumieniach i giętkich karkach.

Wszystko Jak dawniej: „twarde" i „miękkie"

Aby pchać naprzód, aby szedł handel, Aby żyć było łatwiej i piękniej.

K upić'i sprzedać. Zyskać na grandę.

Dla nich te sklepy (im wszystko tanie) I dla nich knajpy we wszystkich miastach - Obmierzła kasta — straszni mieszczanie Jak wrzód pęcznieje, jak wrzód narasia.

Wielu hitlerowców znalazło schronienie w His ?panii

.

rys. I. Cieloch

Hiszpańska kwoka

* *

drobiazgiem, jeśli pismo litera­

ckie to przekręci tytuł wiersza wielkiego poety, to tytuł obra­

zu wielkiego malarza. Gdyby to uczyniły przed wojną „A r­

kady", byłby to naprawdę drobiazg. Sto osób, które je czytały, wiedziały dobrze, iż Matejko nie malował portretu

Heleny Mniszkówny. Dziś ta sprawa wygląda inaczej: na

„Odrodzeniu" uczą się nowi obywatele, nowi czytelnicy książek i dla tego pismo to nie może być robione biuro­

kratycznie, ale z pełną odpo­

wiedzialnością za każde słowo.

Piszemy o tej sprawie na tym miejscu, a nie odsyłamy jej do „Gabinetu osobliwości", dlatego, iż przywiązujemy do niej wagę wyjątkową. Kierują nami uczucia przyjaźni i życz­

liwości dla krakowskich redak­

torów. Sądzimy, iż dobrze zro­

zumieją nasze intencje w myśl tego, co mówi Szekspir w „Ry­

szardzie III" : „ nam wskazu­

je wady nasze, grunt nam u- prawia".

Nie pamiętam dokładnie, czy tak brzmi cytata, czy to jest na pewno z Szekspira i z „Ry­

szarda III", no ale jeśli cho­

dzi o „Odrodzenie", to dokład­

ność przećież nie jest wymaga­

na. ** *

O piśmie typu , „Sygnału"

zwykło się mówić „szlachetny wysiłek młodzieży", „czystość uczuć" ’itp. Jeśli na dodatek pismo takie ukazuje się w W ar­

szawie, bardzo trudno coś kry­

tycznego o nim powiedzieć. A jednak trzeba. Nie można pu­

szczać płazem takich wierszy:

„W isła w y g ięła się gądźbą Skrzypiec przelew nie w lośnianą.

Most b ia ły przeciągnął się (smykiem.

I zagrał. Jest w iosna. W ielkanoc".

Pewno, że młodzież musi nneć ujście dla swych zapa­

łów, ale przecież może to robić w gazetkach ściennych a nie koniecznie w pismach publicz­

nych, reklamujących się jako

„Biuro Odbudowy Kulturalnej Stolicy". Najgorzej jest wresz­

cie, „gdy starsi sekundują mło­

dym i robią takie odkrycia, jak to, że „śmierć jest zjawiskiem normalnym". Przypomina mi to afisz na tydzień Macierzy Szkolnej z czasów przedwrze- śniowych, na którym widniał taki aforyzm Mościckiego: „Nau­

ka czytania i pisania, to n aj­

lepszy ąposób zwalczania anal­

fabetyzmu".

Oszczędzajmy papier! Nie idźmy śladami Mościckiego i jasnowidzącej P ari Banu.

J A N SZELĄG

(3)

3

„Być albo nie być'* Larala

ry s . Ignacy W ili

Franco czy Francja?

CZY WIECIE...

... że można łatwo nic nie zarobić, sprzedając tomiki poetyckie Zw. Zaw. Literatów Polskich?

...że pensje icypłacanoby siedem razy w miesią­

cu, ale to ode mnie nie zależy?

...że w Rzeszowie mógłby się ukazywać dwuty­

godnik p.t.: „ścieżki i drogi", ale się nie ukazuje?

...że w tygodniku satyrycznym „Szpilki" ko­

rekta jest fatalna?

... że należy unikać wszelkich przykrości, jeśli ma się ku temu warunki?

... że można dobrze się odżywiać, tylko nie iciadomo za co?

Czy wiecie, że jeśli tego wszystkiego nie wie­

cie, to także nic na tym nie tracicie.

JA N HUSZCZA

PECHOWIEC

JANUSZ M INKIEW ICZ •

TYGODNIK AKTUALNOŚCI

DACH A U DONOSZĄ..."

Do londyńskiej kamaryli W knajpie gdzieś na Piccadilly Przybiegł goniec, aż się zmachal:

— Pełno Jest Polaków w Dachau!

— Nie chcą słuchać nas, natomiast Chcą do swoich wsi i do m iasta -

„Rząd" londyński zadrżał w grozie:

- Taaaaak?... Zatrzymać ich w obozie!

- Obóz tajny. W tym interes.

By zeń zrobić Jedną z Berez...

— Nić powrotną znów nam los tka:

Jest posada znów dla Kostka.

— On im tak ułoży dzionek.

Że odechce się im mrzonek...

Należę do ludzi, którym wszystko idzie na opak. Co u innych jest dobre u mnie ra-.

zi, za co innych chwalą, mnie ganią. Moje najlepsze chęci bywają najgorzej zrozumiane, a co innym przynosi powodze­

nie i pieniądze, mnie przynosi zmartwienia i straty.

W dzieciństwie bardzo mi się podobała bajeczka Jachowicza o chłopczyku, który skaleczyw­

szy się o kamień, stoczył go t z drogi, aby „nikomu już wię­

cej nie dokuczył". Pełen al­

truizmu stoczyłem przy '' naj­

bliższej sposobności z drogi jakiś wielki kamień, namordo­

wawszy się przy tym srodze, ale na nieszczęście był ’to ka­

mień kilometrowy i miast po­

chwały dostałem jedno lanie od przechodzącego pana poste­

runkowego, a drugie od ojca, który musiał zapłacić za mnie 5 złotych grzywny.

Nie tak dawno zauważyłem w sklepie, jak sprzedawczyni pomyliła się w wydaniu reszty

— miast 50 dała komuś 100 złotych. Nieuczciwy widać fa ­ cet odchodził już pośpiesznie, gdy zwróciłem uwagę panien- -'C e zza lady. Oddał banknot, zmierzywszy mnie zabójczym spojrzeniem.

— Po diabła wtrąca się pan do nieswoich rzeczy! — rze- kła po odejściu faceta łagod­

na panienka. — Przez pana nie pozbędę się teraz tej fał­

szywej stówki!

*

Moi znajomi siedzą wszyscy w poniemieckich mieszkaniach, sprzedają sprzęty jeden po drugim i żyją sobie niezgorzej.

Mogą inni, mogę i ja.

Dostałem mieszkanie ponie­

mieckie.

Nawet $ wodą. Dwie gał­

ki — na jednej napis: „kalt“, na drugiej „warm“. Jak się kręci tę gałkę, na której jest

„warm“, to leci zimna woda, a jak się kręci tę z „kalt“, to dla odmiany nic nie leci.

Czułem się świetnie w mym nowym mieszkaniu. Już mia­

łem nawet kupca na obraz przedstawiający tęgą dziewicę na tle,łąki.

Ale po tygodniu przyszedł Niemiec. Były właściciel mie­

szkania. Trzymał w ręku du­

ży papier i wołał na schodach do żony: „Komm, Mathilde, wir machen Ordnung mit die- sen Halunken!"

Okazało się, że go zrehabili­

towano. Oświadczył mi, ude­

rzając raz po raz dłonią o wy­

rok, że jest lepszym ode mnie Polakiem.

I wyrzucił mnie za drzwi.

Innym słońce świeci i życie się uśmiecha, a mnie zawsze idzie wszystko na opak.

W. L. BRUDZIŃSKI

Biedny Kostku! Ta impreza Potrwa krócej niż Bereza...

Już londyńskich taki los tek, że się skończą. (T a k Jak Kostek).

I się prześni sen ich słodki, Bo się znajdą takie środki, Aby nie śmiał żaden nachal Na Berezę zmieniać Dachau.

PO W R O TY

Ku swym miastom ojczystym, ku rodzimej roli Wraca Polak strudzony z niemieckiej niewoli. Przetrzymał, gdy go Niemcy gnali w tę lub we w tę, Więc nie psioczy, że musi wędrować na piechtę.

Z niewoli na piechotę, to nielekka droga:

Chłop darmo nie podwiezie, kolej taka droga...

Co unieść mógł ze sobą, to po drodze sprzeda, Nikt mu przecież zadarmo Jeść czy pospać nie da.

* ' ' .

A gdy zdała rodzinny kąt swój będzie widział.

Wnet się dowie, że inny ktoś ma na to przydział...

Więc cóż robić ma Polak z niemieckiej niewoli?

Dalej w drogę podąża szukać lepszej doli...

Ten sposób powitania przez ludek ojczysty, To nie temat (przyznajm y) Jest dla humorysty.

Na nic tutaj ironia czy bolesny humor - Tu pięścią trzeba walnąć i uczynić rumor.

Szczypta soli

H r. Bór - Komorowski został przez

„rząd“ londyński mianowany naczel­

nym wodzem i objął to stanowisko—

n a u k a p o s z ł a w B ó r .

rys. Karol Baraniecki

Diabeł z wami

I-

(4)

4

LEON PASTERNAK

TAKI JUŻ JE STEM ,..

Taki już jestem drań światoburczy, że nigdy nie będę państwowotwórczy.

Bytem i jestem i będę zerem,

nie dam się nabrać na żadną karierę.

Może mógłbym i ja czemuś sprostać?

Lecz na to trzeba k i m ś wreszcie zostać ! Trzeba się starać, cel mieć na oku, wiecznie uważać, nie mieć nałogu...

a ja, choć nie wiem jakbym udawał, zawsze m i wypsnie się jakiś kawał.

r ,

I choćbym jedną z największych szans miał to z niej się będę najwięcej sam śmiał.

Poco więc? Życie przecież tak piękne....

pieska gdy ujrzę, to zaraz mięknę.

Przeszło się w życiu już to i owo - było i ciemno i było laurowo...

Pukle złociste miało się. Czernie

świata pokusy? Gdy wreszcie wiem, że:

Napisać w życiu trzy wiersze szczere trudniej niż zrobić wielką karierę...

i . ' ' . i •'

Nikom u tego nie obrzydzam! N ie!

Wszystko to śliczne, ale nie dla mnie.

/ •

Dla mnie jaskółki świegot nad ranem, nie zaś orkiestra przed karawanem.

Wejdę w zwyczajną sosnową trumnę, taki już jestem, taki już umrę.

2 cferwca 45 r.

Z powoda pogłosek, i i Hitler aciekl w. lodzi podwodnej

rys. M ieczysław Piotrowski

Nur - ek iSr deutsche

DLA CELÓW ARCHIW ALNYCH

POSZUKUJEMY „SZPILEK" Z LAT 1935 - 1939.

Zakupimy zarówno komplety jak i poszczególne egzemplarze.

Zgłoszenia do redakcji „Szpilek": Łódź, ul. Piotrkowska Nr. 96, telefon 1-23-36, codziennie w godzinach 11 — 1 w poł.

Powrót z dalekiej podróży

— Powiedzcie, panowie patrioci, czy w naszym kraju nie ma już Niemców.

— Nie, nie ma, już ich wypędziliśmy.

— To świetnie. Czuję się już wypoczęły i mogę na nowo w zięć się do zaprowadzenia porządku.

(,, Krokodyl")

ANTONI MARIANOWICZ

\ TRYPTYK „B O Y O W S K I"

1) H i t l e r (Z zeznań sekretarki) Gdy już Berlin leżał w gruzach,

Fuehrer m ówił nam o Muzach, I rozprawiał nawet w W . C.

O malarstwie i o sztuce.

Choć zmartwiony i złamany, W schronie zamalował ściany I rzeki, patrząc na swe dzieło:

„Qualis artife\- pereo!"

Na co państwo się naraża, Gdy fuehrera ma malarza!

2) G o e b b e l s Józio był to chłopczyk mały, Ale był aż nadto śmiały.

M iał małżonkę i czworaczki, A poza tym — puszczał kaczki.

Do ostatka myślał głupiec, Że to może mu się upiec.

W końcu (nie chcę ile o trupie) Zamiast kaczki sam się upiekł.

Nim wymyślił nowy slogan Zginął Józio - kuternoga.

Więcej o nim nic nie powiem I zamilknę już, albowiem Złe sobie wystawia świadectwo, Kto cudze wyszydza kalectwo.

3 ) D o e n i t z

Że Bóg w swej hojności dał mu Kawałeczek Lebensraumu

(C o wymownie świadczy o tym, Że i G o t t jest pewnie Gotem) Myślał pan adm irał Doenitz:

„Klęska nie obchodzi mnie nic".

I jął całkiem serio — on dit - Sprawiać nad Germanią rządy.

Lecz nazajutrz nasz fuehrerek M iał na szyi już numerek, I czyż dodać jeszcze mam, że Skończył swą karierę w mamrze?

Oto jak nas — biednych ludzi — Rzeczywistość ze snu budzi.

(5)

IRENA KRZYWICKA

KOBIETA EKLEKTYCZNA

Był czas, że kobiety chciały u- chodzić koniecznie za cnotliwe, był czas, że pragnęły' być zagad­

kowe i niezrozumiane, był czas kiedy szczyciły się rozwiązłością albo zaciekłym purytanizmem. Te­

raz pragną być wszystkim jedno­

cześnie i jeszcże o wiele czymś więcej! Pragną być eklektyczne.

Mówią tak:

—Wie pani, mąż mnie okropnie nudzi. To trudno, ja i tak jestem idealną żoną. Czy pani uwierzy, że sama przez cały czas wojny go.

towałam, prałam, sprzątałam, ro- ' dziłam, szyłam, szorowałam scho­

dy, strychy, piwnice, piekłam ciastka na sprzedaż, robiłam swe­

try, pantofle i biżuterię — wszy­

stko jednocześnie. Zadziwiające, prawda? I zawsze miałam czas na kawiarnię, na rewię, czy na^brid- ża. No i oczywiście pracowałam w konspiracji; to się rozumie. Pro­

ponują mi najpoważniejsze stano­

wiska. No bo pani rozumie, mam tyle lat studiów uniwersyteckich, to się liczy, wprawdzie nic skoń­

czonego, ale to dlatego, że się nie mogę nagiąć do żadnej rutyny, mam umysł zbyt samodzielny, zbyt twórczy... Muszę pani zdra­

dzić w tajemnicy, że piszę, dużo piszę i maluję. Jeden mój znajo­

my powiedział, że jestem po pro­

stu genialna. Ach ten znajomy! Ja bardzo kocham męża i jestem ide­

alną żoną, ale cóż mogę poradzić na to, że mężczyźni szaleją za mną. Ja im na nic nie pozwalam, oczywiście, to też kilkunastu męż­

czyzn kocha się w e mnie całe ży­

cie, rozumie pani, nic, ale to nic, nie mając w zamian. Nie znoszę zwierzęcości. W ięc rozumie pani napisałam wielkie dzieło nauko- ::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

PRZYSŁOWIA są mądrością narodów

Mile złego początki, lecz koniec . . . hitlerowski.

*

Nie ma tego złego, coby . . . Hitlera nie spotkało.

\

'. a-'

N a złodzieju cza p ka . . . albo i cy­

linder.

»

N a pochyle drzew a. . . też można hitlerowców.

Darowanemu koniowi w z ę b y ., też trzeba siana.

Kto mieczem wojuje ten o d . . . czoł­

gu ginie.

*

Kto smaruje, ten jedzie (do paki).

Pokorne cielę. . . też pójdzie do rzeżnika.

Jak sobie pościelesz. . . jeśliś jest z W arszawy?

Gdzie drwa r^bią tam jest i opał.

Dopóty dzban bimber nosi, dopóki m ilicja nie zobaczy.

«

Ręka rękę myje, jeżeli jest mydło.

N A R C Y Z

we. Jeden z profesorów powie­

dział, że rewelacyjne. Odkryłam tam nowe drgnienia instynktu sek­

sualnego. o pewien mój znajomy powiedział, że mam wszelkie da­

ne na wielką miłośnicę, tak, a je-

NOWY SZTANDAR JAPONII

Rys. Mieczysław Piotrowski

CZESŁAW JASTRZĘBIEC-KOZŁOWSKI

W IE R

APIEC, EPIEC, IP1EC, OPIEC, UPIEC.

Raz bogaty Jeden kupiec kazał żonie placków upiec,

po czym wyszedł z domu, żona wkłada biały czepiec I rozmySla: - „Piec czy nie piec?

Albom to piekarka?

Upał straszny (był to lipiec);

kilkadziesiąt placków wypiec — ducha się wyzionie 1..."

W tem z piekarni wpada chłopiec, proponuje placki popiec

za szesnaicie groszy.

Ona mu wskazała na piec, poleciła placków napiec,

sama w chłodku siadła.

Gdy do domu wrócił kupiec, wyszło na jaw, że ten głupiec wcale placków nie chce:

tylko po to kazał piec je, byśmy tutaj te facecfe

z rymem wyczyniali.

WOJENNE ZAPAŁKI O rety!

Kot sięgał po kotlety (oczywiście brukwiane) i wywrócił na stół świece pozapalane.

den poeta powiedział, że mam w sobie coś z kurtyzany. Trudno, proszę pani, pani się napewno nie gorszy, pani rozumie duszę kobie.

ty. Mam temperament i pocóz mam kłaść tamę moim ukrytym instynktom?... Ćhociaż gdybym żyła w innych czasach, byłabym świętą. Mam czasem takie wzlo­

ty mistyczne... Ach, rozumie p a ­ ni w tych czasach obowiązuje tę­

żyzna, musimy pracować nad od­

budową. Więc myślę, że jako sza­

ry obywatel mogłabym zdziałać wiele, choć nie, wolę pracować ja­

ko dyrektor departamentu! Marzę też o tym, żeby być żołnierzem.

Widziała pani moją suknię! W y­

szabrowana, droga pani, w ysza­

browana. Mam też piękne krysz­

tały w domu, też z szabru. I m y­

ślę, że najlepiej założę sklep w Łodzi. Nie chodzi mi o zarobek, ale to już też placówka w no­

wej rzeczywistości, proszę pani Panowie będą przychodzili kupo­

wać, mąż mój nareszcie zrozumie, jaką ma idealną żonę, no i moje studia psychologiczne w tym cią­

głym oboowaniu z ludźmi mogą sięgnąć do niezwykłych głębi. A czy mówiłam pani, co mój synek powiedział, niezwykłe dziecko, naprawdę?...

Ponieważ nie wytrzymuję kie­

dy się' cytuje słowa dzieci, zem­

dlałam. Taka rozmowa ma na mnie wpływ wybitnie hormonalny. Ze­

starzałam się w mgnieniu oka. I kiedy zobaczycie we włosach moich srebrne nitki, a na twarzy ślady śmiertelnego wyczerpania, to nie wojna, to te znajome. Znam takich kobiet eklektycznych je­

szcze z piętnaście! 2yję resztkami sił!

Z Y K I

Spłonęło; rondla pół, dwie kamienne donice, kuchenny nóż, nożyce, elektryczne żelazko

razem ze szklaną faską i drutu trzy kawałki.

Czyli, że ocalały tylko zapałki -

przedmiot wybitnie ogniotrwały.

O R N ITO LO G IA CZYLI N A UKA O PTAKACH.

- Kochamy wróbelki, kochamy jaskółki;

on - przyjaciel wielki, one przyjaciółki.

Ale czemuż, mamo, ptaszki te przyjemne wcale nie tak samo są ludziom wzajemne?

Czemu w końcu lata jaskółka odlała, a wróbelek mały trwa z nami rok cały?

Tu siostra się wdała, odpowiedź mi d a ła ;

— Bo z ornitologii wynika, mój drogi, że wróbel należy do pozostających, jaskółka natomiast - do odlatujących.

t

(6)

z

„ŚW IĘTOSZEK"

Zapóźno. Biegniemy, zawiązując krawaty w locie. Stratowaliśmy na schodach dwie niewinne osoby.

Jeszcze dwieście metrów. Żyły wy.

stąpiły nam na czoła, cali w pul­

sach dobiegamy do przystanku. Za­

późno. Dwójka obojętnie uciekła nam z przed nosa, chociaż mamy długi nos. Wskoczyliśmy do prze­

jeżdżającej dorożki i co koń wy­

skoczy ruszyliśmy z kopyta. Koń był zmęczony, a nas gnało. Wyrwa­

liśmy zdumionemu dorożkarzowi bat i pomogliśmy biednemu zwierzę ciu, okładając je batem i strasząc je dodatkowymi okrzykami. Na­

reszcie.

Dwoma susami dopadliśmy drzwi.

Napróżno. Bileter był nieugięty.

Ruchem pełnym godności wskazał nam napis na afiszu. Łapiąc z tru­

dem oddech, odczytaliśmy chórem:

„Po rozpoczęciu przedstawienia nikt ze spóźniających się wpuszczony nie będzie*'. Zrezygnowani usiedli­

śmy na podłodze u drzwi naszej lo­

ży. Bileter przysiadł się do nas na krześle i tak nas jął pocieszać:

/

Nic panowie nie stracili. Wej­

dziecie, jak się skończy pierwszy

• akt. Dekorację i tak zobaczycie, bo we wszystkich czterech aktach się nie zmienia. A jak się wam spodo­

ba, to przyjdziecie jutro rano i bę­

dziecie się mogli napatrzeć do syta.

Robota jest stalunkowa, lanszafta jak żywe, każda szczegóła opraco­

wana. Nawet kominki są podłączo­

ne do luftów i cug na scenie aż mi­

ło. Ten nasz pan Tejsere jest taki akuratny, że nie chciał murować ko­

minków dla pucu, tylko żeby były jak żywe/.

Zapytaliśmy, co się dzieje na sce­

nie. Bileter spojrzał na zegarek i odpowiedział bez namysłu.

Właśnie p. Grabowski chce wydać p. Gosławską zamąż za p.

Daczyńskiego!

Osłupieliśmy. Wiemy bowiem skądinąd, że p. Gosławska jest już oddawna zamężna i to za jednym z naszych przyjaciół.

A teraz

ciągnął dalej bi­

leter

p. Wołejko jest przez re­

żysera tam i nazad po schodach ga-' niany. W ogóle od czasu jak tu u nas gościła trupa cyrkowców, nasi aktorzy nic, tylko by sztuki robili.

Rozpoczynał się drugi, akt. We­

szliśmy do loży. Kurtyna uniosła się do góry. O konsternacjo! Jak zranjjony ptak wydaliśmy okrzyk bólu. Jeden z nas, który jest spad­

kobiercą i krewnym firmy I. K. Po.

■znański w Łodzi, zapłakał. Na sce­

nie poznał bowiem wnętrze, w któ­

rym igrał za młodu.

Te same widzi* sprzęty, te same obicia, wśród których się zabawiać lubiał od powicia. Obok w loży szlochał dyrektor miejscowego tea­

tru wyobraźni, p. Szletyński, obec­

ny mieszkaniec pałacu Poznańskich przy ul. Gdańskiej, któremu p. Tei- sseyre, korzystając widocznie z go­

ścinności, wyniósł z domu dwie kla­

tki schodowe, dwa podesty, dwa fo­

tele wiedeńskie gięte, obite rypsem i osiemdziesiąt metrów bieżących marmurowej balustrady z gipsowy­

mi tralkami, osadzonymi na szpunt.

Poza tym wyrwał mu z korzeniami z ogrodu trzy strzyżone bukszpany, które zasadził na scenie w charak­

terze cyprysów, oświetlając je na- przemian wesołemi kolorami.

Tymczasem na scenie p. Daczyń- ski lubieżnymi ruchy podpełzał do p. Grabowskiej, a orgon (p. Gra­

bowski) był w napięciu pod stołeni.

Na sali było powszechne zgorsze­

nie. Przypomnieliśmy sobie, że po-

,

dobne sceny oglądaliśmy kiedyś w Paryżu, zaczerwienieni opuściliśmy oczy, chichocząc. Kto wie, do czego by doszło, gdyby p. Grabowski nie wypełzł z pod stołu, demaskując świętoszka in flagranti. Gdy akt się kończył, nastąpiło coś nieoczeki.

wanego nawet dla nas. Jakiś nie­

znajomy człowiek, podobno p. Zgo- dik, wdarł się na scenę i ogłosił de­

cyzję władz, mocą której cały ze­

spół ma do rana opuścić lokal. Po­

wód tak nagłej eksmisji nie był znany nikomu, z wyjątkiem p. Szle- tyńsjćiego, dyrektora Teatru Miej­

skiego w Łodzi, który oddawna o takiej eksmisji marzy. Spór o lokal rozstrzygnął p. Jastrzębowski w bia.

łej peruce i w roli oficera gwardii, który przyznał zajmowane pomiesz­

czenie zespołowi Teatru Wojska.

Zespół nie posiadał się z radości i w świetle nastrojowych kandela­

brów odtańczył skocznego menueta.

Tekst i założenie sztuki bardzo się nam spodobały. Bo świętoszków jest wielu. Siedzą na premierach, wybierając miejsca nie z dobrą wi­

docznością, ale dobrze widoczne.

Chodzą w pierwszych szeregach na wszystkich manifestacjach. Dekla­

mują o demokracji, w głębi duszy marząc o rehabilitacji głównych świętoszków, z których już zdarto maski.

Paweł Hertz, Jan Rojeuski

P. S. Kiedy po przedstawieniu gratulowaliśmy p. Zelwerowiczowi wspanialej nowej kreacji w roli Pa­

ni Pemelle, matki Orgona, okaza­

ło się, ku naszemu wielkiemu zdu­

mieniu, że to nie był p. Zelwero­

wicz, tylko p. Broniszówna. Z ko­

lei gratulowaliśmy p. Broniszównie', która podziękowała nam, znów ku naszemu zdumieniu, tym samyrii ba­

sem, którego używa na scenie.

G O S P O D A ARTYSTÓW

X A N T Y P A

SIENKIEWICZA Nr. 27 WKRÓTCE OTWARCIE

*

Rodzice zaprowadzili czte­

roletniego Jureczka do kina na „Męczeństwo Chrześcijan za Nerona". W pewnym mo­

mencie, gdy lwy wpadają na arenę i rozszarpują swe ofia­

ry, malec wybucha głośnym płaczem.

— Widzisz, mówi mamusia do tatusia, a przestrzegałam cię, że nie można brać dziecka na takie filmy. Mały ma do­

bre serce i nie może patrzeć na takie sceny.

— No, synku, nie płacz, to już było tak dawno, teraz już nikt ludzi nie męczy.

— No, dobrze odpowiada Juruś szlochając, a dlaczego ten mały lewek nie dostał ża­

dnego chrześcijanina?!

Obiecanko — cacanka

c z v li

rys. Stefan Wegner

t

Artyści - plastycy w jasnych mieszkaniach

F R A S Z K I

B I L A N S

*> W chęci szabru zwiedza Gdynię — Łup go w abi łam i pcha!

W łedy „Szpilki" klują: „Winien" ! - Groch o ścianę ł — Gość już „Ma".

Stęnisław Sojecki

KAMELEON

W liściach zielony, na ziem i - brązowy, zawsze się stroi w barwy urzędowe.

Jarosław Janowski INTELIGENCJA

Chodzili w futrach, siedzieli w kawiarniach stroili się w kamyki, bo grunt to prezencja spali do południa, czytali romanse

i ciągle powtarzali: - My inteligencja.

PRECZ Z MIŁOŚCIĄ Precz z m iłością! - krzyknęła lecz nagle przerwała,

m iała okrzyk powtórzyć lecz się zakochała.

Zofia Czerwińska

L O D Y .

Stopniał — Uff, upał! — Szukał ochłody.

Pomyślał - Wstąpię na w łoskie lody. - Zjadł i ochłonął - Trzydzieści złotych... - Znów wystąpiły nań siódm e poty.

Jan Czarny CZWARTEK

Mąż, który calutki tydzień podróżow ał,

D ow iedział się, że u żony ktoś wczoraj nocow ał.

W ięc wpada do sypialni, wściekły nie na żarty, Rycząc: Co było w czoraj?! - żona rzecze: czwartek.

W. L. Brudziński

(7)

STEFANIA GRODZIEŃSKA

I D I O

Już z daleka poznałam Alicję.

Kwitła na wszystkie sposoby. Na twarzy różem Mandarin, na tułowiu jedwabiem z jakąś fantastyczną bo-- taniką, a z głowy wyrastały jej dwa narcyzy. Falowała lokami, suknią i piersią

wyglądała jak zwario­

wany klomb. Jedyną ciemną plamą na tym kwietniku była rolka papie­

ru do zaciemniania okien, którą Alicja ściskała pod pachą.

Obcałowała mnie przepisowo.

Dokąd niesiesz ten papier?

spytałam mocno zaintrygowana.

Zniszczyło mi się zaciemnie­

nie. Trzeba korzystać i kupować póki tani. Tak samo maski przeciw­

gazowe.

—-

Alicjo

zaczęłam łagodnie, bo tak mnie uczyli postępować z wariatami.

Wdjfia się skoń­

czyła.

Tak. Jedna się skończyła. Ale następna będzie gorsza. I to kwe­

stia krótkiego czasu. Nie zdążysz się obejrzeć. Opatrzyłam właśnie okna i drzwi na wypadek ataków gazo­

wych, a w schronie bardzo ładnie się urządziłam

skorzystałam, że teraz tam jest luźno.

Siedzisz w schronie?

spy­

tałam jednak.

—■

Naturalnie. Pierwszy atak lo­

tniczy będzie napewno niespodzie­

wany. Wolę, żeby mnie zastał w schronie.

A czy jesteś zupełnie pewna, że teraz znów będzie wojna?

Oczywiście. Przyjaciółka Me­

li, bardzo kulturalna rozparcelowa.

na ziemianka, twierdzi, że to jest konieczność dziejowa. Mela, która jest bardzo zorientowana, kupiła z nią do spółki yeny japońskie, bo mówi, że z tego wszystkiego jesz­

cze Japonia w przyszłości będzie górą. Mnie, niestet/, nie stać na walutę. Kupiłam sto kilo mydła. W 39 roku przede wszystkim podroża­

ło mydło. Ach, mówię ci, rujnują' mnie te zapasy... Cukru mam na razie na jakieś pół roku. Ach!

wrzasnęła nagle i wpadła do bramy Nad ’ Piotrkowską przelatywał

sa­

molot. Przeczekała w bramie i wy­

szła nieco bledsza.

Myślałam, że to już.

Powiedz mi jedno. Skąd wiesz z taką pewnością, że znów lada chwila będzie wojna?

Bo poprzednia się skończyła

rys. Ha ga

— Dawno pan w Łodzi, panie Mazurek?

— Przyjechałem w łym tygo­

dniu.

— W poniedziałek? — Nie.

- We wtorek? — Nie.

- W środę? — Nie.

- W czwartek?

- Tak! A skąd pan wie?

T K A

i Niemcy ją przegrali. Z chwilą przegranej Niemiec ma być następ­

na wojna. Wiein o tym już od dwóch lat.

Czy poza zorientowaną Melą i rozparcelowaną ziemianką jeszcze ktoś był tęgo zdania?,

Tak. Heinz.

Kto?

Heinz. Ten leutnant. Później wyjechał na front

*—

westchnęła.

Przebywałaś ze szwabem?...

To nie był szwab. To był Ba.

warczyk. Bawarczycy byli bardzo przyzwoici. Naprzykład raz, kiedy byłam z nim w kinie...

Do kina też chodziłaś?!

Wcale się nie zmieszała. Przeci­

wnie. Wysoko podniosła głowę.

Tak. W ten sposób ich sabo­

towałam. Gdybym ja nie poszła, to na moii mmiejscu siedziałby jakiś hitlerowiec i miałby przyjemność, a tak to dla nich było o jedno miej­

sce w kinie mniej. Ach! Bomby!

Nie mówiłam?...

Krzyknęła i popędziła w stronę domu.

-Grzmoty następowały coraz czę­

ściej. Wspaniała czerwcowa burza rozładowywała atmosferę ciężkiej głupoty, która wisiała nad miejscem, gdzie stała przed chwilą Alicja.

POCZTA »SZPILEK«

Wacław Wagner (Warszawa) — Za wycinek bardzo Ci dziękujemy. Hono­

rarium podejmuje Szeląg i da Ci za kilka dni w Warszawie.

Hbysz — „Szpilek w serce" -dru­

kować nie będziemy^

Autor fraszki p. I. „V" (Strzyżów)—

Kie skorzystamy.

Web — „Rozmowa telefoniczna" — nie pójdzie.

Autor „Parafrazy" — Jak wyżej.

Yes —- Nie mamy pewności, jak to jest z tymi wieżami betonowymi.

..Wiadomości Tytoniowe" wykorzy­

stamy. Dziękujemy.

Cz. W. Zagłębię — Odpowiedź W a­

szą przekazaliśmy Grodzieńskiej.

E. T. — „Deutsche far nientc" to dobry ale stary kulambur. Reszla, nie­

stety, gorszo, nie pójdzie.

M. Kondera •— Za wierszyk dzię­

kujemy. Zakończenie drukujemy:

„Więc nie bądźmy smutni tacy, Wszyscy śmiejmy się Polacy I nie tracąc ani chwilki, Kupujmy wesołe „Szpilki",

rys. Ha-ga - Ile razy patrzę na ciebie, tyle razy przychodzi mi na myśl Ru­

dolf Valentino.

— Przecież wcale nie jestem do niego podobny!

- Właśnie dlatego.

TEATR I ŻYCIE POZAGROBOWE

„Gazeta Lubelska" (Nr. 101 z dn.

31 maja) ogłasza wspomnienie Eustachego Czekalskiego o Bolesła­

wie Gorczyńskim. Wyjmujemy stam­

tąd następujące cenne uwagi:

W ten sposób miody student prawa oddal się bogini teatru, ne­

gliżując pandekty.

W ten sposób blisko 200 wierszy.

Na zakończenie cytujemy następu­

jącą konkluzję autora:

„Rozstrzelany zewlok nie powie nam o swoich przedśmiertnych cierpieniach".

Nie powie, bo już nie może. Gdyby jednak mógł, poprosiłby boginię tea­

tru, aby udała się do redakcji „Ga­

zety Lubelskiej" z awanturą. A sam chwyciłby pandekty i stłukłby auto­

ra na zewłok.

(1. P-) GDY S?UMI, SZUMI WODA I PŁYNIE SOBIE W DAL...

■W lubelskim „Sztandarze Ludu"

czytamy w notatce pt. „Z Ligi Mor­

skiej" m. in.:

Nowa przystań ma zaspokoić potrzeby nie tylko młodzieży, ale i starszego- społeczeństwa. Przewi­

duje się w konstrukcyjnym roz­

wiązaniu sale rozrywkowe, nie wyłączając nawet garkuchni. Po­

za tym Liga Morska już organi­

zuje miejsca wypoczynkowe nad morzem i otwiera młodzieży pole do wyładowania swojej energii na falach wzburzonego polskiego mo­

rza, na przestrzeni około 500 km.

Jasne! Dla starszego społeczeń­

stwa znajdą się sale rozrywkowe, to znaczy garkuchnie. Oczywiście w konstrukcyjnym rozwiązaniu.

Najbardziej cieszy nas jednak to pole na falach wzburzonego morza polskiego na którem nasza młodzież wyładuje swoją energię na , prze­

strzeni 500 km.

Podania o przydział metrów bie­

żących wzburzonego polskiego mo­

rza dla wyładowania energii mło­

dzieży naszej wnosić należy do „Li­

gi Morskiej", Lublin. Powołać się na

„Szpilki".

A JEŚLI NIE POTRAFISZ, TO NIE PCHAJ SIĘ NA AFISZ • Mile połechtał nasz wzrok różo- wiutki afisz na ulicach m. Łodzi.

Plakacik wydany pod L. dz. 5.6.45 przez Związek Zawodowy Dozorców Domowych, a wydrukowany w dru­

karni Baranowskiego

Afisz głosi wszem wobec i każde­

mu z osobna, że 10 czerwca odbę­

dzie się

OGÓLNE Z E B RAN IE członków wszystkich dozorców do­

mowych pracujących na terenie m.

Łodzi w sali R. D. K. i t. d.

Ciekawi jesteśmy czy dozorcy do­

mowi przybyli Wraz ze swoimi człon­

kami czy uważali, że takowe godnie ich zastąpią?

TERROR W INOWROCŁAWIU Cały kraj' obchodził z chwilą za­

kończenia wojny radosny dzień wol­

ności. W Inowrocławiu jednak w przeddzień tego dnia wydał „Robot­

nik Kujawski" dodatek nadzwyczaj­

ny, w którym Komitet Dnia Wolno­

ści rozkazuje:

Par. 10

10. Zwraca się uwagę obywate­

lom, aby radość swą nie zaskle­

piali w ciasnych kółkach towarzy­

skich, ale gremialnie na ulicach jako jedna rodzina.

Ciasne kółka towarzyskie musia- ły więc gremialnie wyjść na ulicę i tu zasklepiać s\yą radość jako jedna rodzina.

Niedość na tym, bo pod par. 11 czytamy:

11. Manifestacje te i zabawy pu­

bliczne winny przeciągnąć się aż da rana dniu następnego. UZ związku Z powyższymi imprezami winien być utrzymany jaJnuijdalej idący porzą­

dek. UZ fyirn wypadku apeluje się do honoru i ambicji naszych oby- wateli.

Ludzie upadali ze zmęczenia i za­

sklepiania, ale cóż honor i ambi­

cja przede wszystkim! Nazajutrz auto ciężarowe Komitetu Dnia Wol­

ności pozbierało skrzętnie i gremial­

nie -obywateli, rozwiozło ich po do­

mach by ochłonęli, bo jak czytamy w dalszych paragrafach:

Po Akademii dalszy ciąg zabaw jak w dniu poprzednim.

CZŁONEK ZARZĄDU OŚWIE­

TLONY DWOMA ŻYRANDO­

LAMI ! I !

Leży przed nami legitymacja Sto­

warzyszenia Chorągwiarzy przy Pafafii św. Józefa w Łodzi. Legity­

macja jak legitymacja składająca się oczywiście z samych klateczek

na składki członkowskie. Na

końcu książeczki czytamy jednak no­

tatkę pod tytułem:

PR ZYW ILE JE

Każdy członek Towarzystwa za swą pracę, korzysta z następują­

cych przywilejów: Jeśli się żeni lub zamąż wychodzi i zawiadomi o tern zarząd na tydzień przedtem,

Towarzystwo z księdzem i dwo­

ma szdandarami asystuje przy ślubie, Prezbiterium będzie oświe­

tlone i 1 żyrandol, koszta ślubu pokrywa członek. A jeśli się żeni lub zamąż wychodzi członek za­

rządu, to będzie dwoma żyrando­

lami oświetlony, koszta ślubu również pokrywa członek.

1 Nie wiemy za jaką to ową pracę, ale krzyczymy donośnym głosem:

Nie! Po stokroć nie! Skąd weźmie- my tyle żyrandoli dla członków za­

rządów? Dlaczego jedynie członko­

wie zarządu Stowarzyszenia Chorąg­

wiarzy przy Parafii św. Józefa w Łodzi mają być uprzywilejowani.

Aihó — albo! W przeciwnym wy­

padku żądamy iluminacji żyrando­

lami wszystkich członków wszyst­

kich zarządów.

(St. j. 1.)

t

„Szpilki" ukazują się co tydzień. — Przedruk bez podania źródła wzbroniony. \ Redakcja: Łódź, Piotrkowska 96.

Redagują: St. Jerzy Lec, Zbigniew Mitzner, Leon Pasternak, Jerzy Zaruba.

Przyjmuje się codziennie od 11-lej do 1-szej Wydaje: Spółdzielnia wydawnicza: „Czytelnik".

Składano w Zakł. Graf. „Czytelnik" Nr. 4, Łódź. 2wirki 2. D-01328 Drukowano w Zakładach Graficznych „Książka".

(8)

tya. Kazimierz Gnu

Tępienie szkodników

U / 1

/

Cytaty

Powiązane dokumenty

Różnym panom grafomanom Opłaciła się współpraca, Ja pisałem, nie dostałem Mnie się Polska nie

kichś czwartakach, żłopało się wasserzupki, łaziło się za dar- mochę czytać lepsze lub gorsze wiersze po Związkach Zawodo­.. wych po całej, wielkiej

Czy to dziatki, mających się wybrać królowych morza wybierają się w tych mających się wybrać

W każdym się znajdzie dosyć zasług, By mieć w przyszłości ciepły przydział. Szlachetne rysy pana BOBRA Jawią się zwłaszcza moim oczom. Na przykład

czonym przed oblicze władzy i odpowiada się tylko na zadane pytania. wspólne czekanie, urozmaicone ogólną rozmową. Jedni sarkają, że nasz wóz państwowy, który

Wtem zahuczało, zaszumiało i rozwarły się podw oje_ jak nożyce cen, a w nich likazał się straszny czarownik — Formulary Biurokra- tus, którego przez

Wyglądano oknem. Dzieci bawią się z psem. Po dnu gtej stronie ulicy wznosi się gibka nowa antena łódzkiei radiostacji Ach, żeby tak mleć radio, postu chać.. W

I rzeczywiście dzieje się tak, że w pewnym momencie teoretyczna algebra zamienia się w praktyczną arytmetykę, wzory naukowe przygotowują miejsce dla real­.. nych