• Nie Znaleziono Wyników

1. Warszawa, d. 6 Stycznia 1889 r. Tom VIII.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "1. Warszawa, d. 6 Stycznia 1889 r. Tom VIII."

Copied!
32
0
0

Pełen tekst

(1)

/

1. Warszawa, d. 6 Stycznia 1889 r. Tom V III.

TYGODNIK P0PULARNYl POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „WSZtCHSM/1 W Warszawie:

rocznie

kw artalnie

Z przesyłką pocztową:

rocznie

półrocznie

Komitet Redakcyjny

stanowią: P.

P .

Dr. T. Chałubiński, J^Alekśandrowicz b.dziek. Uniw., K.Jurkiewicz b.dziek.

, U n ^ in ia g .K . Deike, mag.S. Kramsztyk,Wł. Kwietniew- ski,‘W. Łeppert, J. Natanson i mag. A. Ślósarski.

‘•„W szechświat11 przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treaó

•na jakikolw iek zw iązek z nauką, na następujących --- --- - r — — x ..." t w aru n k ach :-Z a 1 w iersz zw ykłego druku w szpalcie Prenum erow ać m ożna w Ketlak^yi'-W szec|fśw i'ata albo jego niiejSće pobiera się za pierw szy ra z k o p . 71/*

i we w szystkich księgarniach w k rę ju i zagranicą. |

j

k • za.sześć^nastgpnych razy kop. G, za dalsze kop. 5.

-<&_d.res IS©d.alccyi: SSrał^owsłćie-I^rzed.rciIeścIe, USTr ©©.

IN S T Y T U T P A S T Ę U R A W P A R Y Ż U .

(2)

2 W SZECHŚW IAT.

N r 1.

I N S T Y T U T P A S T E U R A

I JEGO OTWARCIE.

N ow ozbudow any In s ty tu t P a s te u ra m ie­

ści się w dzielnicy nieco oddalonej od śro d ­ ka m iasta p rzy świeżo pow stałej ulicy D u- tót, poczynającej się od B oulevard Y augi- ra rd pom iędzy N - r a m i l l 3 — 115. S k ład a się on z dw u budynków dw upiętro w ych, połączonych długim k u ry tarzem . Oba b u ­ dynk i okolone są, licznem i klom bam i i t r a ­ w nikam i. Z jed n ej strony przylegają do nich przy b u d o w an ia dla m aszyny parow ej ogrzew ającej cały budynek zapom ocą p a r o ­ wych kalo ryferów , dalej zabudo w ania dla służby i składy sprzętów , z drugiej zaś znajd u je się ogrodzenie, w k tórem mieszczą się k la tk i dla zw ierząt używ anych do do­

świadczeń. Część ta przylega do obszernej fab ry k i powozów niem ając żadnej sty cz­

ności z sąsiedniem i budynkam i m ieszkal­

nem u

W ejście frontow e przed którem widzimy gru p ę bronzow ą, przed staw iającą drugiego z szczepionych, pastuszka Ju p ille a , pasu ją­

cego się z psem w ściekłym , prow adzi do m ieszkania P a s te u ra i jeg o rod ziny od s tro ­ ny praw ej, po stronie lewój zn a jd u ją się;

pracow n ia P a ste u ra , czytelnia i biblijoteka oraz pracow nia chemiczna. K u ry ta rz p ro ­ w adzi do d rugiego budynku , gdzie cały p a r te r przeznaczono n a szczepienie wście­

klizny i prace, m ające z niem zw iązek. Na pierw szem i d rugiem piętrze m am y oddziel­

ne pracow nie i sale w ykładow e, te ostatnie niezbyt zresztą obszerne.

Z pow odu brak u przyrządów i szczegó­

łów urząd zen ia w ew nętrznego, nie możemy tym czasem nic powiedzieć o zasobach* i śro d ­ k ach oddzielnych pracow ni. O tw arcie in ­ sty tu tu przyspieszył P a s te u r z obaw y cho­

roby, k tó ra go nie opuszcza i zm usza do częstego zaprzestaw ania zajęć.

U roczyste otw arcie in sty tu tu im ienia P a ­ steu ra nastąpiło w dn iu 14 L istopada r. z.

w obecności przedstaw icieli w ładz i-ządo- w ych z prezydentem rzeczypospolitśj na czele, oraz wobec licznie zebranych naj wy­

bitniejszych znakom itości św iata naukow e­

go, literackiego i finansowego.

U roczystość rospoczął sekretarz stały A k a ­ demii um iejętności, B ertran d , zaznaczając niepospolitość zasług oddanych przez P a ­ steu ra nauce i ludzkości w ciągu lat czter­

dziestu i zakończył przypom nieniem p rz e­

pow iedni dotyczącej P asteu ra.

,,Grdy w roku 1847 byłem , powiada, na brzegach R enu, w piękny cichy wieczór le ­ tni rozm aw ialiśm y z Em ilem Y erd et o n a­

szych m łodych podówczas tow arzyszach pracy i o ich przyszłej działalności. Y erd et k tó ry się nigdy w swoich przepow iedniach nie m ylił, w yrzekł, że najw ięcej liczyć n ale­

ży na P asteu ra. Nie pozostaw ił jed n ak swej przepow iedni bez pewnej sceptycznej uw agi. L ękam się, pow iedział, o Pasteura;

nie chce on uznać granic wiedzy i lub uje się w zagadnieniach nierozw iązalnych. O be­

cnie zapytać należy: czy można się było om ylić w sposób rów nie trafny?

P o B ertrand zie przem aw iał z kolei prof.

G ran cher. Oto treść przem ówienia:

P o pierw szych próbach szczepień p rz eci­

wko wściekliźnie w ykopanych na M eiste- rze i Ju p ille u , P a ste u r i jego w spółpraco­

w nicy powzięli zam iar w ydaw ania m iesię­

cznika, k tó ry je d n a k p o jaw ił się dopiero z początkiem roku 1887. P rzeciw nicy m e­

tody skorzystali z m ilczenia i rospuścili po­

głoski, że w skutek nieudanych prób m etoda sama traci zw olenników i wkrótce zapew ne zostanie porzuconą, tem więcej, że zamiast leczyć sprow adza chorobę i śm ierć z wście­

klizn y. W tym że czasie zaczęły się ro sp ra- wy nad kw estyją szczepień w A kadem ijach lekarskich w N eapolu i P etersb urg u.

P o pew nym czasie z różnych stron zaczę­

ły się pojaw iać prace potw ierdzające po­

m yślne w yniki metody —najpow aźniejszem było spraw ozdanie kom isyi angielskiej z ca­

łorocznych prób w ykonanych przez znanych

badaczy. W ynikiem ostatecznym badań było

przeko nan ie, że P a ste u r o d k ry ł m etodę

szczepień ochronnych przeciw wściekliźnie,

podobną do metody szczepień ospy k ro -

(3)

N r 1 . W SZECHŚW IAT. 3

w ianki. R ospraw y w A kadem ii zakończyło odezwanie się C harcota, że teraz więcej niż kiedykolw iek odkryw ca szczepień prze­

ciwko w ściekliźnie może z czołem wznie- sionem czekać na uzupełnienie chw alebnćj swojćj pracy ku pożytkowi ludzkości skie­

row anej i nie zważać na szm ery przeciw ni­

ków.

W yrazy wyrzeczone przez taką. powagę w rzeczach lekarskich spowodowały spokój w ciągu całego ro k u 1888.

Zgłębiając przyczyny niechęci do P a ­ steura i prac jego G ra n ch er podniósł myśl, że inaczćj być nie mogło wobec wystąpień tego badacza. P a ste u r nie znosi i-eform p o ­ wolnych lecz je st now atorem radykalnym , który w prow adza je od razu bez oglądania się na u ta rte poglądy. I jak g d y b y ilość p o ­ w stających przeciw ników b y ła zbyt małą, niekończąc z je d n ą spraw ą, w prow adza za­

raz drugą rów nie ważną. Po odkryciu fer­

m entów przechodzi do przyczyn chorób za­

kaźnych, po odkryciu przyczyn bierze się do zapobiegania chorobom i szczepi ochron­

nie k arb u n k u ł. G dy na kongresie w L o n ­ dynie w 1881 roku Koch zaprzeczył możli­

wości osłabiania b akteryj karbunkułow ych, nie zamąciło to ani na chwilę spokoju P a ­ steura, k tó ry odpow iada z zimną, krw ią:

niech więc przeczą, będziemy m ieli dziesią­

te k la t w ygranćj. I rzeczywiście obecnie sam K och przyznaje ju ż w ielką wartość naukow ą szczepieniom karb u n k u łu , odrzu ­ cając jeszcze je d n a k doniosłość praktyczną.

Niekończąc z karb u n k u łem P a ste u r bierze się do wścieklizny i otw iera nowe drogi dla m edycyny, w skazując możność szczepienia ochronnego ju ż po zakażeniu. M edycyna, krocząca często po drogach utartych, nie może się pogodzić z inow acyjam i podobnie radykalnem i, sam też P asteu r, niebędąc le­

karzem , nie ulega panującym teoryjom lecz tw orzy nowe. Nie m ożna zaprzeczyć j e ­ dnak, że w chw ilach krytycznych znajdo­

wał on zawsze pom iędzy lekarzam i um ysły szersze, które go poparły. T a k Y ulpian nietylko nie zaprzeczył, ale pierw szy zachę­

cił P a ste u ra do w prow adzenia nowćj m eto­

dy i zm arł walcząc o nią. B rouardel, C h ar- cot, Y erneuil, Chauveau, Y illem in nieje­

dnokrotn ie walczyli z P asteurem w jednym szeregu.

Szczepienia ochronne, które przeciw nicy metody chcieli pogrzebać, żyją i pomyślnie się rozw ijają. Obecnie je s t 20 instytutów szczepiennych po różnych krajach.

S tatystyka instytutu paryskiego jest co­

ra z surowszą i skutkiem tego cyfry coraz pew niejsze, tak, że m ożna powiedzieć z pe­

wnością, że około 98% pokąsanych leczo­

nych uległo pokąsaniu przez zw ierzęta wściekłe. Ogólna ilość chorych w ciągu 1886, 1887 i pierw szej połowy 1888 r. w y­

nosi 5374 osób. W r. 1886 szczepiono 2 682 osoby, 1 8 8 7 -1 7 7 8 , do 1 L ipca 1888 — 914 osób; cudzoziemców obecnie je s t coraz mnićj, podczas gdy ilość ich w 1886 była bardzo wielką. Śm iertelność w r. 1886 wy­

nosiła 1,34% , w r. 1887—1,12% zaś obecnie 0,77% .

Godnym wielkiego zastanow ienia je s t fakt stopniowego zm niejszania się śm ier­

telności przy zastosow aniu m etody P a ste u ­ ra, zauw ażony nietylko w P aryżu, ale i w innych instytutach. Zależy on od mo- dyfikacyj zaprow adzonych w szczepieniach i zastosowania m etody wzmocnionej.

W O desie np. m etoda pierw otna zastoso­

wana u 136 pokąsanych dała 5,88% , m eto­

da wzmocniona zastosow ana u 997 osób d a­

ła 0,80% śm iertelności.

W W arszaw ie m etoda słabsza zastosow a­

na u 297 chorych w ciągu roku dała 3%

śmiertelności. W ynikiem zastosowania me­

tody wzmocnionćj je st zupełny b rak śm ier­

telności i najpom yślniejsza statystyka p o ­ mimo w ykonania szczepień u 370 pokąsa­

nych w ciągu 16 miesięcy ostatnich.

W P etersb u rg u , w zakładzie fundow a­

nym przez ks. O ldenburskiego, przeciętna śm iertelność u 484 osób wynosi 2,68% .

W Moskwie, w zakładzie ks. D ołg oruk o- wa, przy metodzie zw ykłej: 107 szczepio­

nych — śm iertelność 8,4°/0. W roku 1887 metodą wzmocnioną 280 osób, śm iertel­

ność—1,27%. W .ro ku 1888 m etodą wzm o­

cnioną 246 osób, śm iertelność— 1,60% .

W Neapolu stacyja była zam knięta przez

pew ien czas z pow odu b ra k u poparcia ze

strony miasta. G d y je d n a k w ciągu pół

roku dziewięć osób zm arło na w ściekliznę,

I zarząd m iejski ud zielił zapom ogi i stacyja

(4)

ponow nie została o tw artą; 246 osób szcze­

pionych, śm iertelność 1,5% .

W innych stacyjach otrzym ano m niej lub więcćj podobne w yniki.

N ajlepszym dowodem skuteczności m eto­

dy je s t staty sty k a d epartam entu Sekw any.

W r. 1887 ilość osób szczepionych z tego dep artam en tu w ynosi 306 z nich 2 zm arły na w ściekliznę pomimo leczenia. Z 44 nie- szczepionych, pokąsanych w tym że czasie, zm arło 7, j a k to widać z ra p o rtu d ra D u- ja rd in - B eaum etza. O dsetka śm ierteln o­

ści szczepionych w yniosła tym sposobem 0,77% podczas g d y o dsetka nieszczepio- ny ch — 15,90% .

N astępnie C hristo p h le sk arb n ik in sty tu tu odczytał spraw ozdanie z o brotu funduszów . P rzem ów ienie, o któ rem m ogliśm y p rz y ­ puszczać, że będzie suchem zestaw ieniem cyfr, m ile zaw iodło nasze oczekiw ania. Był to bowiem bardzo m alow niczy a dow cipny obraz rozw oju instytucyi pow stałej z gro- szów w dow ich i m onarszych darów .

A rch itekci, m ówił, jeszcze p rz ed rospo- częciem planów p rz y rze k li nie w ziąć w y­

nagrodzenia, oraz, co dziw niejsza, obiecali nie p rzekroczyć sum y kosztorysow ej; p rz e d ­ siębiorcy p rzed staw ili rach u n k i nie do uw ie­

rzenia k rótkie; m u rarze zgodzili się z a p rz e ­ stać poniedziałkow ania.

W szystkie ofiary naw et centym ow e zo­

stały zapisane w k ilk u gru b y ch księgach.

Sum a ogólna w yniosła 2 5 8 6680 fr., wy­

d atk i n a pobudow anie in sty tu tu i zakupno narzędzi 1563786 fr., pozostaje 1022894 franków .

N aostatek zostało jeszcze przem ów ienie P asteu ra , któ ry , niem ogąc go wygłosić z po­

wodu w zruszenia, polecił j e odczytać sy­

nowi.

K ilk a szczegółów podanych niżej wskaże jój nastrój.

„T en , kto za kilkanaście la t opracow yw ać będzie h isto ry ją F ran c y i, będzie m ógł z d u ­ mą pow iedzieć, że na pierw szym p lan ie p o ­ staw ioną została p raca nad ośw iatą w szyst­

kich w arstw społeczeństw a. O d szkółek w iejskich aż do pracow ni uniw ersyteckich w szystko zostało zbudow ane n a now o lub z g ru n tu korzystnie przeobrażone. Z ag łę­

b iając się w moje pierw sze dośw iadczenia przyznaję, że otrzym ałem w szystko p o trz e ­

4

bne do ich w ykonania. Z w racając się do mojej ojczyzny o pop arcie w u rządzeniu obecnego in sty tu tu otrzym ałem z inicyjaty- wy pryw atn ej takie środki, k tóre pozw oliły mi w zupełności urzeczyw istnić powzięte zam iary. Złożyły się na to nietylko większe lecz także i drobne a liczne ofiary.

I oto stan ął gm ach, w którym każda cegła stanow i dowód nam acalny myśli szerszej i szlachetnych popędów. N iestety , strud zo­

ny wiekiem , opuszczony przez mych to w a ­ rzyszy: Dum asa, P aw ła B erta, B ouleya, Y ul- piana, zn a jd u ję obok siebie jednego tylko G ran chera, w iernego doradcę i pom ocnika od pierw szćj chw ili w prow adzenia m etody.

P ociechę praw dziw ą widzę w tem tylko, że to cośmy razem rozpoczęli nie zginie, gdyż zostaw iam y po sobie następców.

P rac am i nad wścieklizną kierow ać będzie w dalszym ciągu prof. G ranch er, przy po­

m ocy d-rów Chantem essea, C h arrin a i T er- rillo na. P rof. D u clau x n ajstarszy z mych uczni i w spółpracow ników obejm ie k iero ­ w nictw o m ikrobii ogólnej; C ham berland pracow ać będzie nad zastosow aniem m ikro­

bii do hygieny; R oux — nad zastosowaniem je j do medycyny. Dwaj badacze rossyjscy M ecznikow i G am aleia obejm ą działy m or­

fologii drobnoustrojów oraz m ik ro b ii p o ­ ro wnaczój.

N auka nie posiada ojczyzny; lecz czło­

w iek n auki w inien j ą posiadać i k u jej chw ale swe zdobycze kierow ać. Niech mi będzie wolno zakończyć uw agą filozoficzną.

D w a praw a zd ają się obecnie walczyć z so ­ bą: praw o krw i i śm ierci, k tóre w ynajdując coraz nowe środki do w alki zmusza n aro dy gotow ać się do obrony — oraz praw o ducha pokoju i pracy usilnój. P ierw sze pożąda gw ałtow nych zdobyczy — drugie chce ulgi dla ludzkości.

P raw o , którego jesteśm y w ykonaw cam i sta ra się naw et wśród rzezi wojennój koić krw aw iące rany: o patru nk i przeciw zakaźne ocaliły życie milijonom żołnierzy, niech więc posłużą za dowód. K tó re z ty c h p raw zw y­

cięży? Bogu jed n em u wiadomo.

T o tylko wiemy, że nau ka nasza, będąc w ykonaw czynią p ra w a ludzkości i m iłosier­

dzia postara się rozszerzyć granice życia. “ O. Bujwid.

Nr 1.

W SZECHŚWIAT.

(5)

Pdsklo T ró a rn s ii:''r ^n!n im. Kcpern.Ua Nr 1.

w s z e c h ś w i a t.

B I B L I O T E K A

NAUKA

I ŻYCIE P R A K T Y C Z N E .

Ustęp z m owy T . II. IIuxleya: „Postępy p rzyrodo­

znaw stw a w ostatniem póistuleciu11.

W ystępując z wielkim planem odnow ie­

nia nauk, F ranciszek Bacon głów nie m iał na celu praktyczne „owoce”, m ateryjalne korzyści, mające, w jego m niem aniu, bespo- średnio wynikać z pogłębionego badania przyrody; p ra g n ął on też ograniczyć zastoso­

wanie naukow ych m etod badania do tój w y­

łącznie dziedziny. Rozwój atoli nauki w cią­

gu pierw szych stu la t po śmierci Bacona bynajm nićj nie ziścił sangw inicznych jego przepow iedni co do m ateryjalnych „owo­

ców11. Chociaż bowiem wskrzeszone i wzno­

wione badania zjaw isk p rzyrod y wzrosły do rozm iarów , o wiele przewyższających wszelkie racyjonalne oczekiwania, to jed n ak praktyczne re zu ltaty —zw iększenia bogactw m ateryjalnych— z początku jakoś wcale nie były widoczne. W sześćdziesiąt la t po śm ier­

ci tego myśliciela, Newton uw ieńczył d łu ­ goletnie prace astronom ów i fizyków, ujm u­

ją c zjaw iska ru ch u mas poprzez cały świat w idzialny w jed en rozległy system , ale

„P rin cip ia” nie przysporzyły nikom u bo­

gactw, ani nie zw iększyły niczyjego dobro­

bytu. D escartes, N ew ton i L eibnitz rospo- starli przed m atem atykam i nowe św iaty, ale zdobycze tych gienijuszów wzbogaciły tylko um ysłow y zasób ludzkości. D escar­

tes położył fundam enty racyjonalnśj kos- mogonii i psychologii fizyjologicznój; Boyle podał praw dziw e w zory p rac doświadczal-

’ nyćh z zakresu różnych gałęzi fizyki i che­

mii; M alpighi i G rew , R ay i W illoughby dokonali niem niśj w ażnych rzeczy w dzie­

dzinie n au k bijologicznych... A le przędze­

nie i tkanie wciąż jeszcze odbyw ało się da- wnemi pierw otnem i sposobami; zdobycze te nie u łatw iły nikom u podróży m orskićj lub lądowej i król J e rz y na przesłanie wieści z L ondynu do Y orku potrzebow ał nie mniój czasu niż k ró l Jan ; m etale wciąż jeszcze dobywano z ru d odwiecznym, pierw otnym

5 sposobem i hutnictw o na tych wyspach wciąż jeszcze ogniskow ało się w dębowych lasach Sussexu. Najw yższa zręczność na­

szych m echaników nie m ogła się zdobyć na nic lepszego nad w yrobienie zegara bardzo grubśj budowy.

Toż samo widzimy w następnych latach.

Polow a osiem nastego wieku świeciła m nó­

stwem wielkich nazw isk uczonych—an g iel­

skich, francuskich, niem ieckich i w łoskich—

którzy położyli niespożyte zasługi zw łaszcza na polu chemii, gieologii i bijologii; ale ros- szerzona ta i pogłębiona wiedza p rz y ro d n i­

cza na razie nie pociągnęła za sobą żadnych bespośrednich korzyści praktycznych. G d y­

by, naw et w owym czasie, F ran ciszek B a ­ con m ógł wrócić na scenę swój wielkości i swój małostkowości, z ja k ą ż niechęcią spo­

glądałby na zastępy tych uczonych, tak zu ­ pełnie ignorujących jego w skazówki. G d y­

by duchy mogły przem aw iać, zaw ołałby zapew ne wtedy: „A leż wszyscy ci ludzie tracą napróżno swój czas, zupełnie tak sa­

mo, ja k to czynili za moich dni G ilb ert i K epler, G alileusz i szanow ny mój lekarz H arvey. Gdzież są owoce odnow ienia nauk, k tóre sobie obiecywałem? N agrom adzenie to czystój wiedzy zaiste je st rzeczą bardzo piękną, ale cui bono?”.

A le późnićj nieco ów rozrost wiedzy p o ­ za w yobrażane cele utylitarne, będący przed­

wstępnym w arunkiem j ś j prak tycznej u ż y ­ teczności, zaczął w yw ierać pewien w pływ na życie praktyczne. O ddziaływ anie owćj części n atu ry , którą nazyw am y ludzką, na resztę, zaczęło w ytw arzać nie „nowe n atu ­ ry ” w znaczeniu Bacona, lecz nową P r z y ­ rodę, którźj istnienie zależnem je st od w y­

siłków człowieka, będącą służebnicą je g o potrzeb, a któraby znikła, gdybyśm y cofnęli tw órczą i kierow niczą ręk ę człow ieka.

Każdy przyrząd m echaniczny, każda ch e­

micznie czysta substancyja używ ana w prze­

myśle, każda nad norm ę pło dn a rasa roślin lub b y dła tuczonego, stanow i część owój i nowćj P rzy ro d y , stw orzonśj przez naukę.

Bez nićj najgęścićj zam ieszkane okolice n o ­ wożytnej E uro p y i A m ery k i pozostaw ałyby na stopniu pierw otnój k u ltu ry , z nieznacz­

ną ludnością, złożoną w yłącznie z rolników

| lub pasterzy; ona stanow i kam ień węgielny

I naszych bogactw i w ał ochronny przeciw

(6)

6 W SZECH ŚW IAT.

Nr 1.

napływ ow i now ych ja k ic h ś hord b a rb a ­ rzyńskich; ona to stanow i węzeł, ze sp alają­

cy w je d n ę polityczną całość k ra je , rozle- glejsze od jak ieg o k o lw iek państw a staroży­

tnego świata; ona ch ro n i nas od p ow rotu m orowej zarazy lub głodów daw nych cza­

sów; nareszcie ona je s t źródłem niezliczo­

nych ulepszeń i dogodności, nie będących sam ym tylko zbytkiem , lecz w iodących do fizycznego i m oralnego dob ro b y tu . W cią­

gu ubiegłego półstulecia „now e te n aro d zi­

ny C zasu", now a ta P rz y ro d a , stw orzona przez naukę, z każdym dniem , z każdą go­

dziną coraz bardziej n arzu ca ła się naszej uw adze, sp raw iając cudy, k tó re zupełnie zm ieniły cały w ygląd naszego życia.

N iedziw , że wobec takiego stanu rzeczy, zdum iew ające te owoce z drzew a w iedzy aż n azb y t często uw ażane są zarów no przez je j przy jació ł ja k wrogów za alfę i omegę całój nauki. Ja k ż e się tu dziw ić, że je d n i w ielbią, inni zaś ganią now ożytne p rz y ro d o ­ znaw stw o za jeg o u ty lita rn e cele, za jego m atery jaln e je d y n ie tryum fy?

W rzeczywistości je d n a k now ożytne p rz y ­ rodoznaw stw o nie zasług uje ani na pochw a­

ły sw ych w ielbicieli, ani na n agany po tw ar- ców. W ciągu długiego okresu w zrostu p rzy rodoznaw stw a, adeptam i jego, ja k to ju ż w yłuszczyłem , nie k iero w ała ż a d n a n a­

dzieja o trzym ania owoców praktycznych i weszło ono w okres m łodzieńczej d o jrz a ­ łości, niebędąc w cale zachęcane p rz ez n a­

grody tego rodzaju. Samo ju ż w yliczenie głośnych nazw isk mężów, k tó re p rzy św ie­

cały pochodow i wiedzy przyrodniczej w d ru ­ giej połow ie osiem nastego i w pierw szym dziesiątku bieżącego stulecia, nazw isk H e r- shla, L aplacea, Y ounga, F re sn e la , O erste- da, C avendisha, L avoisiera, D avyego, La- m arcka, C uviera, Jussieugo, D ecandolla, W e rn e ra i H u tto n a — w ystarcza dla w yka­

zania potęgi przyrodozn aw stw a w wieku, bespośrednio poprzedzającym ten, w któ­

ry m my żyjem y. O którym je d n a k z w y­

m ienionych mężów m ożemy pow iedzieć, że w pracach sw ych k iero w ał się p raktyczne- mi celami? C zy zaw dzięczam y którem u- k olw iek z nich chociażby je d e n w ynalazek, m ający p ra k ty c zn ą doniosłość, za w yjątkiem może lam pki bespieczeństw a Davyego? P r a ­ wda, że W e rn er nie pom ijał p rak ty czn ej

strony hutnictw a, nie zapom niałem także o Jam esie W attcie. A le, jak k o lw iek nie­

jed n o z wielce doniosłych ulepszeń, zapo- m ocą któ ry ch W a tt m aszynę parow ą, na długo przed nim w ynalezioną, p rzek ształcił w posłuszną niew olnicę człow ieka, — za­

w dzięczał on swej znajom ości zasad nau ko ­ wych i ich kierow nictw u, to je d n a k do urzeczyw istnienia jeg o p rojektów w nie- m niejszym stopniu przyczyniły się także j e ­ go pom ysłowość i m echaniczne uzdolnie­

nie, jak o też zręczność robotników B oltona.

Istotnie, h isto ry ja n au k przyrodniczych poucza nas (a naukę tę należy wziąć sobie gorąco do serca), że korzyści praktyczne, dające się osięgnąć p rzy ich pom ocy, nigdy nie były i n ig d y nie będą dostateczną p rz y ­ n ętą d la ludzi, obdarzonych w rodzonym gienijuszem tłum acza p rzyrody, aby n a­

tchnąć ich odw agą do w ystaw iania się na tru d y i do poświęceń, ja k ic h w ym aga od nich pow ołanie uczonego. Bicie ich pulsu przyspieszone zostaje przez miłość w iedzy, przez radość, w ynikającą z odkryw ania przyczyn rzeczy, radość, opiew aną ju ż przez starożytnych poetów, — przez najw yższą roskosz, uczuw aną p rzy rosszerzaniu p a ń ­ stw a p ra w a i porządk u coraz dalej ku n ie ­ dościgłym granicom nieskończonej w ielko­

ści i nieskończonej m ałości, pom iędzy któ- rem i toczy się życie naszój drobnej rasy ludzkiej. Z d arza się, że w ciągu tej pracy badacz n atu ry , czasami z um ysłem , daleko częściej je d n a k tylko okolicznościowo, zaj­

mie się czemś, w ydającem re zu ltaty p ra k ty ­ czne. W ielka w tedy radość panuje śród tych, na których spływ ają dobrodziejstw a podobnej p racy i nauk a przez pew ien czas staje się D yjaną w szystkich ludzi p ra k ty c z ­ nych, A le, naw et w tedy, gdy rozlegają się jeszcze dokoła echa hym nów radosnych, gdy p raca przypływ u i odpływ u fali bada­

nia przysparza jeszcze robotnikom zarobku a kap italisto m — bogactw , sam w ierzchołek fali badania naukow ego je s t ju ż daleko na swej drodze po bezbrzeżnym oceanie n ie­

znanego.

N ie chciałbym je d n a k przez powyższe

słow a dać pow odu do sądzenia, jak ob ym nie

um iał należycie cenić wartości darów , o trzy ­

m yw anych przez życie p raktyczne od nauki

albo jak ob ym pow ątpiew ał o w łaściw ości

(7)

postępow ania tych, którzy oddają się bada­

niom naukow ym w nadziei znalezienia obok praw dy — bogactw, albo chociażby samych tylko bogactw. Zawód tak i niemniej je s t godny szacunku, ja k każdy inny. Nie igno­

ru ję także bynajm niej faktu, że jeżeli prze­

mysł wiele zaw dzięcza nauce, to sowicie spłacił on zaciągnięty dług, oddając ze swój strony niepoślednie usługi spraw ie jej po­

stępu. P rz y rozw ażaniu przyczyn, które tam ow ały rozwój wiedzy przyrodniczej w szkołach ateńskich i aleksandryjskich, często zastanaw iała mnie okoliczność *), że jeżeli gdzie grecy cudów dokonywali, to właśnie w tych gałęziach nauki, k tó re —ja k gieom etryja, astronom ija i anatom ija—m o­

gą się rozw inąć do bardzo wysokiego sto­

pnia bez pomocy przyrządów pomocniczych, za w yjątkiem chyba najprostszych. Cóżby się to stało z nowoczesnem przyrodoznaw ­ stwem, gdyby szkło i alkohol nie daw ały się tak łatw o otrzym yw ać, gdyby coraz bar- dzićj doskonaląca się technika nie d ostar­

czała badaczowi możności zaopatryw ania się, względnie m ałym kosztem, w m ikrosko­

py, teleskopy i owe nadzwyczaj czule przy­

rządy do oznaczania wagi i m iary, d o ja k - najdokładniejszego obliczania czasu, które- mi on obecnie n a każde zaw ołanie rospo- rządzać może? Jeżeli przeto praw dą jest, że nau k a dopiero um ożliw iła olbrzym i ro z ­ wój nowoczesnego przem ysłu, to z drugiej strony nie może także ulegać zgoła w ątpli­

wości, że ten ostatni w niem niejszej mierze przyczynił się do rozw oju nowoczesnej fizy­

ki i chemii, a w bardzo znacznym stopniu także i nowoczesnej bijologii. A że k iero ­ wnicy przem ysłu zaczynają nareszcie poj­

mować, że pow odzenie w owej walce poko­

jow ej, k tó rą nazyw am y konkurencyją p rz e­

mysłową, zależy od w ykształcenia zastępów pracujących i od używ ania narzędzi stoją­

cych na wysokości techniki współczesnej, zupełnie tak samo ja k to się dzieje w owój walce, k tórą nazywam y w ojną,— dom agania się ich o gruntow ne techniczne wykształcę-

Nr 1.

■) Doskonałe uwagi, tyczące się tego p rzedm io­

tu, znajdzie czytelnik w dziele Z ellera „Philoso- phie der G riechen", tom II, rozdz. II, str. 407 a także w E u ckena „Die M ethode d er A ristoteli- schen F o rseh u n g “ , str. 138 i nast.

nie oddziaływ a na naukę w sposób, który najniezaw odniej przyczyni się do przyszłe­

go je j w zrostu w stopniu niedającym się obliczyć. Stało się to już rzeczą widoczną, że interesy nauki i przem ysłu są z sobą so­

lidarne, że nauka nie może zrobić żadnego ważnego kroku naprzód bez w ytw orzenia nowych ujść dla przem ysłu i że z drugiej strony każdy postęp na polu przem ysłu znakomicie u łatw ia owe badania dośw iad­

czalne, od których zależy dalszy rozwój nauki. Możemy żywić nadzieję, że owo ciężkie nieporozum ienie pom iędzy ludźm i praktycznym i, lekceważącym i naukę a owy­

mi sztyw nym i i suchymi filozofami, którzy głoszą pogardę dla rezultatów p ra k ty c z­

nych—ma się już ku końcowi.

Niemniej jed n ak to, co jest praw dziw em względem dziecięcego okresu przyrodo­

znaw stw a w świecie heleńslcim, to co je s t słusznem dla jego młodzieńczości w wie­

kach siedem nastym i osiemnastym, stosuje się także i do dojrzalszego jeg o okresu w ostatnich latach bieżącego stulecia. W iel­

kie k ro k i na drodze postępu n au k i robione były, dokonyw ają się i będą czynione przez tych, którzy szukają wiedzy poprostu d la ­ tego, że jej pożądają. M ają oni swoje sła­

bostki, swoje dziw actw a, swoje ambicyje i swoje współzawodnictwa, podobnie ja k wszyscy inni ludzie; ale jeżeli jak iek olw iek poboczne cele poniżają ich godność i zm niej­

szają ich pożyteczność, to je d n a k ten głó ­ wny cel ich zbawia. S taje mi tu właśnie na myśli F resnel, który, po świetnej kary- je rz e odkryw cy w kilk u najtrudniejszych dziedzinach fizyki m atem atycznej, zm arł w 39 roku swego życia. N astępujący u ry ­ wek z listu, pisanego przezeń w L istopadzie 1824 r., do Younga, a cytow anego u W he- wella, tak doskonale ilu stru je ducha, ja k i ożywia badacza naukow ego, że nie mogę so ­ bie odmówić przyjem ności przytoczenia tych k ilk u wierszy: „P rzed daw nym ju ż czasem poskrom iłem w sobie owę w rażli­

wość, czy też owę am bicyją, k tó rą ludzie nazyw ają żądzą sław y. P ra c u ję nie dla i zyskania sobie pochw ał publiczności, ale

| raczej dla wewnętrznego uznania, które za-

! wsze było um ysłową nagrodą za moje w y­

siłki. B ezw ątpienia często, w chwilach

i

zniechęcenia lu b u tra ty otuchy, potrzebo­

7

WSZRC1IŚW1AT.

(8)

8

W SZECH ŚW IA T.

Nr 1.

w ałem bodźca próżności, aby w y trw ać w mo­

ich poszukiw aniach. A le w szystkie pochw a­

ł y , jak iem i obsypali mię panow ie A rag o, de L aplace, czy B iot, n ig d y nie sp raw iły m i takiej roskoszy, ja k odkrycie ja k ie jś no­

wej p raw d y teoretycznej albo ja k stw ier­

dzenie w yników ra ch u n k u dośw iadczeniem 8.

T a k jest, nigdy nik t, chociażby najw iększe- m i obdarzony zdolnościam i, nie d oko n ał w ielkiej rzeczy w nauce, jeże li go nie oży­

wiało boskie tchnienie poszukiw acza p r a ­ w dy. L u dzie ze średniem i zdolnościam i p ch n ęli nau k ę naprzó d dlatego, że w ich p iersiac h tliła się owa isk ra, a ludzie boga­

to uposażeni od n a tu ry chybili, absolutnie alb o w zględnie, dlatego, że niedostaw ało im tćj jed n ej w ielkiej rzeczy....

tłu m aczy ł H enryk Silberstein.

P T A K I

zalatujące do nas w porze zimowej').

W dziale ptaków d rapieżnych dziennych, spotykam y dw a g atu n k i północne, stale do n a s na zimę zalatujące. Z tych dość oka­

z a ły m yszołów w łochaty, B uteo lagopus B riin n., zw any w n iek tó ry ch okolicach pu- c-zczem, zam ieszkuje przez lato pas ark ty cz- ny starego lądu, na zim ę usuw a się do k ra ­ jów um iarkow ańszych i dolatu je do E u ró p y srodkow ój, w A zyi do Ja p o n ii, do k ra ju po ­ łudniow o U ssuryjskiegó i do M ongolii. Do nas nie każdego ro k u w jednakow ej ilości przybyw a; są, zim y, w k tó ry c h je s t wszędzie pospolitym , w inne, m niej lub więc6j rz a d ­ ki, lecz niem a zimy, w k tó rej by się nie u k a ­ zał. Ł atw o go bardzo od innych drapież­

nych tej samej wielkości odróżnić po dom i­

n ującym biaław ym kolorze i po ciem nym pasie końcow ym n a ogonie. P ta k to ocię­

żały, zw ykle nastroszon y i leniw y. C ałem i godzinam i p rzesiaduje nieruchom o na w ierz­

chołku odosobnionego drzew a w śród pola

*) P W szechśw iat z r. 1888, str. 801.

lub n a brzegu lasu, skąd od czasu do czasu zlatu je i p rzelatu je się powolnie ponad p o ­ lam i, w arstw ą śniegu okrytem i, zaw ieszając się w m iejscach przez polniki porytych; gdy postrzeże mysz w ysuw ającą się na p o w ierz­

chnię lub poruszającą się w śniegu, spuszcza się na nią nagle, chw yta i zw ykle całkow i­

cie połyka. U polow aw szy ta k sztuk k ilk a w raca na daw ne stanow isko i tam znowuż siedzi spokojnie, dopóki go potrzeba do n o ­ wej wycieczki nie zniew oli. L u b i także przesiadyw ać n a rogach ste rt i n a stożarach, a każdy osobnik ma kilk a takich p unktów uprzyw ilejow anych, na k tó ry ch zw ykł prze­

siadyw ać i trzym ać się ich przez cały sezon zim owy. W cięższe zimy niem a okolicy o tw artej, gdzieby się ich k ilk u w różnych p u n k tach naraz nie widziało. Nie napada nigdy n a większe p tak i ani na większe ssą­

ce, owszem, zupełną obojętność względem nich zachowuje. W idyw ałem nieraz na po­

low aniach zim owych k u ro p atw y biegające swobodnie około drzew a, n a którem sie­

dział myszołów, lub zająca przechodzącego w bliskości, lecz nigdy nie w idziałem aby je zaczepił. M imo to je d n a k w ielu je s t m y­

śliw ych, któ rzy strzelają j e bez żadnej p o ­ trzeby i nie chcą wiedzieć o tem, że p tak ten je s t bardzo pożytecznym d la rolnictw a przez w y tępianie w ielkiej ilości szkodni­

ków , drobnych lecz bardzo obfitych.

D ru g im naszym zim owym drapieżnikiem je s t drzem lik, F alco aesulon L . N ajm niej­

szy z k rajo w ych sokołów szlachetnych;

sam czyk je s t b ardzo ładny, jasno-m odro-po- pielaty n a w ierzchu ciała, n a spodzie biały lub ru d a w y ciem no-płom ykow any; samica i młode z w ierzchu brunatne. D rzem lik, także m ieszkaniec głębokiej północy, n a z i­

mę ty lk o do nas przybyw a, leci dalój na po­

łu d n ie niż m yszołów w łochaty i dolatuje n aw et do A fry k i północnej. U nas bywa w m niejszej liczbie od poprzedzającego, lecz każdego ro k u sporadycznie się tu i ow ­ dzie pojaw ia; p rz y la tu je wcześniej, często się go ju ż w iduje w drugiej połowie P a ź ­ dziernik a, a z w iosny przeciągające z po­

łu d n ia w K w ietn iu się jeszcze pokazują.

Sam czyk, gdy siedzi na w ierzchołku d rze­

w a niew iele się większym w ydaje od pasz­

kota, a mimo to je s t bardzo w aleczny i d ra ­

pieżny, rzuca się na ptaki praw ie ta k duże

(9)

Nr 1.

WSZECHŚWIAT.

9 ja k sam; niektórzy naw et utrzym ują, że się

odważa na kuropatw y, lecz tego nigdy nie w idziałem . Jednego razu p o rw ał w mojej obecności kszyka i unosił go po kilkaset kroków naraz gdy go ścigałem, głów nie zaś jest prześladowcą, i postrachem w róbli, trznadli, czeczotek, gilów i innych drobnych ziarnojadów .

Z rzęd u ptaków ow adożernych dość do­

brze u nas znanym gościem zimowym je st srokosz, L anius excubitor L ., w yrów nyw a- ją c y swą. drapieżnością drobnym sokolikom.

P ta k ten najw iększy z dzierżb krajow ych, praw ie tak duży ja k drozd, lecz sm aglejszy z powodu dłuższego ogona, z w ierzchu ja - snopopielaty, biały od spodu, o czarnych skrzydłach z białem m iernej wielkości lu ­ sterkiem . O jczyzną srokosza są okolice północne E u ro p y , skąd na zim ę posuw a się do krajó w środkow ych tśj części świata.

Do nas przybyw a we W rześniu lub w P aź­

dzierniku, w bardzo ograniczonej liczbie i osiedla się pojedynczo w otw artych po­

lach, zawsze sam otnie i zawsze w znacznem oddaleniu od innych osobników swego ga­

tunku. P rzesiad u je po całych dniach na czubku odosobnionego w śród pola drzew a lub dużego k rz ak a, albo też na drzewie na brzegu lasu stojącem ; zw ykle ma takich kilka drzew uprzyw ilejow anych, na które się kolejno przenosi. Żywi się głównie przez cały czas poby tu w naszych stronach polnikam i i m yszami, które zw ykle u p a tru ­ je siedząc na drzew ie; gdy k tó rą z nich do­

strzeże n ap ad a z góry, uderzeniem dzioba zabija i unosi w szponach na drzew o lub krzak. G dy mu się je d n a k nie u daje przez pew ien czas dostrzedz zdobyczy ze swego stanow iska,oblatuje okolicę, zaw ieszając się w pow ietrzu, podobnie ja k p u stu łk a, nad noram i m yszow atych zw ierzątek w wyso­

kości k ilk u n astu stóp nad ziemią i tak parę m inut oczekuje u kazania się na pow ierzch­

ni lub poruszenia się w śniegu, wtenczas to napada z góry i chw yta. P rócz tego polu­

je także n a m ałe p tak i, a m ianowicie na pośm ieciuszki, trzn ad le, rozm aite ziarnoja- dy i sikory, lecz to polow anie o wiele je st dla niego pracow itsze niż na myszy i długo nieraz musi się nauganiać zanim mu się uda pochwycić. Zdobycz swą szarpie na k a­

w ałki j a k p tak drapieżny. P o dobnie ja k

wilk, nie ogranicza się na zdobyczach p o trz e ­ bnych na daną chw ilę, lecz m orduje każdą postrzeżoną ofiarę; niepotrzebując j'ćj jeść zaraz, tak samo j a k inne g atun ki tćj rod zi­

ny, osadza na cierniach tarn in y lub innych krzaków kolących i po nią, w razie potrze­

by,- po pewnym czasie pow raca. W id o cz­

nie, że rzadko tego potrzebuje, gdyż dość często spotyka się podobne jeg o zapasy zu­

pełnie wysuszone. W dnie jasn e i niezbyt zimne, zimowe, srokosz, siedzący n a stano­

wisku, śpiewa głosem niedonośnym lecz do­

syć urozm aiconym . W ogóle je st ostrożny i niełatw o daje się na strzał podchodzić.

B aw i u nas do końca M arca lub do połow y K w ietnia. Nie je st on w ścisłem znaczeniu ptakiem północnym, gdyż wywodzi się nie­

kiedy w naszych stronach, musi to je d n a k być bardzo rządkiem , gdyż sam nigdy w p o ­ rze lęgowej go nie widziałem i wiadomo mi tylko o dwu gniazdach znalezionych w oko­

licach W arszaw y, z których j a j a znajdują się w zbiorze G abinetu zoologicznego; w lu- belskiem ju ż się zapew ne nie gnieździ, gdyżby to nie mogło ujść mojej uwagi.

Na północy A zyi srokosza tego zastępuje k ilk a innych form bliskich, mniej lub wię­

cej od niego odm iennych, a k tó rych głów ną cechę różnicow ą przedstaw ia lusterko sk rzy ­ dłowe mniej lub więcśj obszerne; w A fry ­ ce północnej i A zyi południow ej są także inne odpow iednie g atu n k i, podobny sposób życia wiodące.

G órniczek czyli skow ronek dw urożny, A lau d a alpestris L ., je s t m ieszkańcem gór E u ro p y północnej i A zyi, na zimę przenosi się w rów niny i posuw a się mniej lub wię­

cej ku południowi. P taszek to dość piękny, zdobią go dwa czubki zaostrzone na sposób rożków po bokach głowy, poza oczami u s ta ­ wione; gardziel ma szeroką, siarczystożółtą, czarnym szerokim pasem piersiow ym pod- pasaną. Do nas bardzo rzadko za la tu je w śród zimy, tu ła się po polach śniegiem po­

krytych, przedstaw iając wówczas obyczaje bardzo podobne do śnieguły. L a ta stad k a­

mi m niej skupionem i niż tam ta, a te gdy zapadną rozbiegają się po ziemi na w szyst­

kie strony. T ak samo ja k śnieguły, nigdy

dłużej na m iejscu nie przebyw ają. N a ró ­

w niny Galicyi w schodniej zalatuje częściej

i w większój liczbie. W klatce trzym any

(10)

10 Nr 1.

żyje dość długo i śpiewa dosyć p rz y je ­ mnie.

W niektóre ciężkie zim y zalatuje także do nas łuskow iec, C orythus enucleato r L., tak zw any od u b arw ien ia n a sposób łuski karm inow oróżow ego u samca, żółtego u sa­

micy i innych samców na tle brudnopopie- latem . P ta k ten znacznie je s t większy od gila, dziób ma grubszy i innego nieco k ształ­

tu. Z am ieszkuje przez lata okolice lesiste na północy starego i nowego lądu, na zimę przenosi się zw ykle nieco k u p ołudniow i i w n iektóre tylko w yjątkow e zimy aż do nas d olatuje, stadam i mniój lub więcćj licz- nemi. P o jaw ia się w L isto p ad zie, w porze gdy jarz ęb in a znajd u je się jeszcze obficie na drzew ach, na którą, je s t bardzo łakom y i wówczas to zbliża się do ogrodów i zab u ­ dowań gdzie są te drzew a. P ró cz tego ży­

wi się w znacznej części nasieniem sosno- wem, które, podobnie ja k krzyw onosy, zrę­

cznie z szyszek w ydobyw a; lu b i także ja ło ­ wiec i różne zia rn a oleiste. Z jag ó d ja rz ę biny i jało w cu , podobnie ja k gil, w ybiera p estk i i w yłuskuje. O byczajam i zbliża się bardzo do krzyw onosów , ja k one czepia się szyszek i zaw iesza się na nich w różnych pozycyjach z pomocą dzioba, naślad u jąc ru ­ chy papug. T ak samo ja k krzyw onosy nie­

ostrożny, strza ły go nie płoszą, idzie łatw o na rozm aite sidła, a gdy stado je s t zajęte żerow aniem n a jarzęb in ie, dopuszcza czło­

w ieka pod samo drzew o i daje się po je d n e ­ mu ściągać p ętelk ą w łosianą, um ieszczoną na końcu tyczki, n a co in n e nie zw ażają i nie płoszą się, byle się ty lk o zachow yw ać cicho i zręcznie tę operacyją odbyw ać. P o ­ trzasku się je d n a k obaw iają i raz zdradzone więcój nie wrócą. Do okolic północnych g u b ern ii suw alsldój częściój zalatu je, do K u rla n d y i jeszcze częściej, a w okolicach P e te rsb u rg a b y w a cozima.

P ró cz w szystkich w yżćj w ym ienionych ptaków za la tu ją jeszcze w zim y b ardzo rzad k ie i w małój bardzo ilości ptak i n astę­

pujące, k tóre ju ż tylko za w ypadkow e uw a­

żać należy.

K rzyw onos dw upręgow y, Ł o s ia bifascia- ta Selys, za la tu je do nas w n iek tó re tylko zim y w bardzo m ałćj liczbie, o czem mamy wiadomość z okazów na ta rg u w arszaw skim od ptaszników n aby w an y ch i zn ajdujący ch

się w zbiorach ornitologicznych krajow ych.

G atun ek ten je s t nieco m niejszy od zw y­

czajnego lcrzywonosa świei’kowego i o d zn a­

cza się dw iem a białem i przepaskam i na skrzydle; samiec zaś je st bardzo pięknego karm inow oróżow ego koloru. Toż samo z u ­ pełnie stosuje się do rzepołucha, F rin g illa flavirostris L ., podobnego do m akolągwy, lecz szczuplejszego i m ającego tylko lekkie różowe zafarbow anie na kuprze samca. Z si­

kor zalatu je do nas niek ied y bardzo piękna sikora lazurow a, P a ru s cyanus L ., biała z niebieskiem i plecam i, skrzydłam i i ogo­

nem; drugim zalatującym do nas w ypadko­

wo gatunkiem w zimie je st Poecilia borealis (Selys), zupełnie podobna do naszćj sikorki ubogićj, lecz większa, z w yraźnem i białem i obwódkam i n a lotkach drugorzędnych; ta ostatnia zapew ne nie je st ta k rzadkim go­

ściem zimowym ja k nam się w ydaje z po­

w odu wielkiego podobieństw a do pospolite­

go g atu n k u krajow ego, trzeba więc wielu jeszcze obserw acyj dla w ykazania praw dy pod tym względem . H r. W odzicki znajdo­

w ał j ą na P o d o lu galicyjskiem .

Spom iędzy ptaków pływ ających można tu wym ienić jak o rzadkość m iękopióra, A nas m ollisim a L., którego jed en stary sa­

miec by ł u b ity w P łockiem w zimie roku 1830 i zn ajd u je się w zbiorze gabinetow ym , a d ru g i pod N ieszaw ą w zimie ro k u 1880, trze b a więc było czekać pół w ieku na po­

w tórne pojaw ienie się tego p taka. M ewa trzypalcow a, L aru s tridactylus L ., także się w śród zimy niek ied y pojedyńczo pokazuje, w innych porach roku nig dy jćj nie w idzia­

łem . Do podobnych rzadkości zalicza się także i w ielkiego n ura, C olym bus glacialis L ., którego dwa m łode okazy krajo w e, w z i­

mie bite, posiada G abinet zoologiczny w a r­

szaw ski, o postrzeżeniu zaś starego ptaka w naszych stronach nie mamy żadnćj w ia­

domości; dwa inny n u ry tego rodzaju, u nas pospolitsze, nierzadko zalatu jące na nasze wody w jesien i i w zimie, poniew aż trafiają się i w śród lata, do tój kateg oryi nie mogą być zaliczone.

W ym ieniłem tu w szystkie te rzadkości

dla zwrócenia uw agi m iłośników przyrody

i dla zachęcenia ich do czynienia notatek

o pojaw ianiu się podobnych faktów , a prócz

tego do dostaw iania ich do zbiorów k rajo -

(11)

N r 1.

w s z e c h ś w i a t.

wycli. Podobne wiadomości są ważne i obe­

cnie obudzają interes w świecie naukowym.

Im więcój zbierze się podobnych postrzeżeń z różnych punktów kuli ziemskiój, tem wię­

ksze można będzie mieć pojęcie o zachow a­

niu się gatunków w różnych latach, co m o­

że rzucić pew ne św iatło na zw iązek ich r u ­ chów z w pływ am i klim atycznem i. Długo nie wiedziano lip. o tem ,że w ielka ilość p ta­

ków, k tó re pow szechnie uw ażane były za miejscowe, są innićj lub więcój wędrowne- mi, niejeden się więc zadziw i wiadomością, że nasze oba w róble, trznadel, sikory, dzię­

cioły, w rona i t. p. gatunki, ta k dobrze po­

dróżują ja k i te, których w ędrów ki odda- wna są znane, w m niejszym je d n a k stopniu i o ile się zdaje niewszędzie. O bserw acyje prow adzone przez wiele la t na Helgolan- dzie przez zamieszkałego tam ornitologa p. G&tke i d rukiem ogłaszane, w ykazują dowodnie, że p tak i wyżój wymienione prze­

latu ją peryjodycznie z E u ro p y do S zw ecji i napow rót w wielkiój ilości. W głębi lą ­ dów, ja k u nas, ruch podobny nie da się tak kontrolow ać ja k na odosobnionej wy­

sepce, na samój drodze przelotów położonej, mimo to jed n ak trafiają się i u nas szczegó­

ły godne zanotow ania.

W ładysław Taczanowski.

SPRĘŻYSTOŚĆ

W ZNACZENIU HAUKOWEM I POTOCZNE!

W yrazy, które z mowy potocznój prze­

szły do słow nictw a naukow ego, zyskują tam zw ykle znaczenie ściślejsze, lepićj określone lub bardziój ograniczone, a stąd pow staje często niezgodność pom iędzy naukowem pojm ow aniem danego term in u a znacze­

niem, ja k ie w yrazow i tem u w życiu zw y­

kłem przypisujem y. T aka właśnie nieja­

sność wiąże się z określeniem sprężystości, pochodząca stąd, że pojęcie tój własności ciał w życiu zw ykłem nie odpow iada zu­

pełnie pojęciu naukow em u. N ajw idoczniej­

szy p rzyk ład tego nieporozum ienia p rzed­

staw ia kauczuk, k tó ry pospolicie przytacza się ja k o ciało obdarzone szczególnie wielką sprężystością, gd y w znaczeniu naukowem, popartem dokładną oceną, sprężystość jego okazuje się bardzo nieznaczną.

W podręcznikach fizyki określa się zw y­

kle sprężystość jak o zdolność ciał odzyski­

w ania poprzedniego stanu po usunięciu siły odkształcaj ącój. O kreślenie to je st zgodne z powszechnem rozum ieniem tój własności ciał, sprzeczne je s t wszakże, ja k zobaczy­

my, z m iaram i przyjm ow anem i do oceny sprężystości.

Rozm aite ciała przedstaw iają niejednaki opór działaniom , które je odkształcić usi­

łują. Jeżeli potrzeba znacznego wysilenia, aby spowodować przesunięcie się cząstek ciała, nazywam y je tw ardem . Ciało może być tw ardem i sprężystem , ja k kość słon io ­ wa lub stal; szkło natom iast, w zwykłym swym stanie, daje nam p rzy k ład ciała, k tó ­ re je s t tw ardem ale bardzo mało spręży­

stem. Ciało, którego cząstki przem ieszcza­

ją się ju ż pod działaniem słabój siły nazy­

wamy miękiem. C iała miękie również m o­

gą być sprężyste, j a k kauczuk, albo zupeł­

nie praw ie jój pozbaw ione, ja k to ma m iej­

sce z wilgotną gliną.

Otóż w życiu pospolitem objaw spręży­

stości uderzać nas może w tych tylko cia­

łach, k tó re ju ż pod wpływem słabój siły do­

znają znacznego przeinaczenia, ja k to się właśnie dzieje z kauczukiem ; aby zaś do- strzedz odkształcenie ciała tw ardego użyć trzeba w ogólności sił potężnych, jak iem i w w arunkach zw ykłych nie rosporządzam y.

Można w praw dzie okazać sprężystość kości słoniowój lub m etali, opuszczając k ulki z m ateryjałów tych wyrobione na p ły tę m arm urow ą, po krytą sadzą; k u lk i pozosta­

wiają wtedy na płycie plam y w postaci k ó ­ łek, dowodzących, że zetknięcie miało m iej­

sce nie w jedn ym punkcie, ale w płaszczyź­

nie pewnój rozległości, że zatem niew ątpli­

wie spłaszczenie k u lk i przy uderzeniu n a ­ stąpić musiało. I takie wszakże dośw iad­

czenie ma c h a rak ter zb yt naukow y, by się zaliczyć dało do codziennych, pospolitych spostrzeżeń.

Z podobnych dośw iadczeń w ypływ a w każ­

dym razie, że własność sprężystości okazują

i takie ciała, k tó re pospolitem u dostrzega­

(12)

1 2 W SZECH ŚW IAT.

Nr 1.

niu w ydają się niesprężystem i; d o k ład n iej­

sze zaś badania p rzeko nyw ają, że te w ła­

śnie ciała posiadają najw iększą siłę spręży­

stości. S koro przez odkształcenie ciała sprężystego w yw ołujem y pew ne usunięcie się cząstek ciała z ich położeń rów now agi, otrzym uje ono pew ien zasób energii poten- cyjałnój, pew ną siłę prężn ą, a pod jój w pły­

wem, dążąc do odzyskania pierw otnego sta ­ nu, w yw iera ciśnienie, k tó re daje m iarę wzbudzonej siły sprężystości. C iśnienie zaś to w yrów nyw a oporow i, ja k i staw ia ciało dalszem u przeobrażeniu swój postaci. J e ­ dn a więc i taż sam a siła, działając n a ciała posiadające rozm aitą sprężystość, w yw oła w nich n iejednakow e zm iany, a do spow o­

dow ania w różnych ciałach jed n ak ió j zm ia­

ny użyć trzeba sił różnych. W dw ojaki za­

tem [sposób w ielkość sprężystości danego ciała w yrażać możemy: przez w spółczynnik sprężystości i przez m oduł sprężystości.

P rz e z w spółczynnik rozum iem y przed łu że­

nie, jak ieg o doznaje p rę t w yrobiony z da­

nego ciała, m ający 1 m etr długości i 1 mili­

m etr k w adratow y w przecięciu, pod d ziała­

niem siły 1 k ilogram a, — m oduł natom iast jestto ciężar, k tó ry b y p rę t pow yższy wy­

dłużył o ca łą jeg o długość, gdyby praw a sprężystości służyły aż do ta k kolosalnego w ydłużenia.

Pom iędzy w spółczynnikiem zresztą a mo­

dułem sprężystości zachodzi p ro sty i bespo- średni związek. P rę t stalow y przyjętój w y­

żój grubości, t. j . o przecięciu 1 mm 2 w y­

dłuża się o '/ 2oooo swój długości; liczba ta zatem , w edług pow yższego o k reślen ia sta­

nowi w spółczynnik sprężystości stali. W y ­ d łużenia p rę ta p ro p o rcy jo n aln e są do ob­

ciążenia; g dyby więc i p rz y najzn aczn iej­

szych obciążeniach nie p rz ek ra cza ł on g ra ­ nic sprężystości, to pod działaniem 20000 kg w ydłużyłby się o całą swą długość: liczba ta przeto je s t m odułem sprężystości stali.

T ejże samój grubości p rę t kauczu kow y pod obciążeniem kilo g ram a w ydłuża się o p o ło ­ wę swój długości, podw aja przeto sw ą d łu ­ gość ju ż pod działaniem dw u kilogram ów ; w spółczynnik sprężystości k au czu k u w ynosi więc '/ 2> m o d u ł 2. M oduł zatem je s t od­

w róceniem w spółczynnika sprężystości; je ­ żeli zaś zważym y, że im w iększą je s t sp rę­

żystość, czyli zdolność staw iania oporu od­

kształcającem u działaniu sił zew nętrznych tem m niejsze je s t w ydłużenie czyli spół- czynnik sprężystości, natom iast zaś tem większy je st ciężar w ydłużający, zatem mo­

duł, to dla oceny sprężystości przyznam y jó j m odułow i pierw szeństw o przed spół- czynnikiem . M oduł ten wynosi dla żelaza 20000, dla stali 19000, dla miedzi 12 000, dla srebra 7 000, dla ołow iu 1800, dla ró ż ­ nych rodzajów drzew a (w k ieru n k u w łó­

kien) od 1000 do 3000, dla kauczuku 2.

Liczby te objaśniają, że pod względem n au ­ kow ym żelazo je st ciałem najbardziój, k au ­ czuk najm niój sprężystem . O bserw acyjom pow szednim w ydaje się kauczuk ciałem bardzo sprężystem dlatego właśnie, że sta­

wia on słaby opór odkształcającym go d zia­

łaniom , czyli, że posiada słabą tylko siłę sprężystości.

Różnicę, ja k a zachodzi m iędzy pospoli- tem a naukow em pojęciem sprężystości w y­

ra z ił jasno p. A uerbach, w odczycie w ygło­

szonym niedaw no w je d n e m ze sto w arzy­

szeń naukow ych w W rocław iu. M iary przyjm ow ane w nauce dla oceny sprężysto­

ści, w spółczynnik jój i m oduł, w yrażają za­

chow anie się ciał podczas deform acyi, gdy w określeniu zw ykłem sprężystość oznacza objaw zachodzący po usunięciu siły zewnę- trznój. O p ierając się na pojęciu, w edług którego kauczuk je st ciałem najbardzićj sprężystem , m ożnaby sądzić, że sprężystość je s t identyczna z rosciągliw ością, co w szak­

że byłoby wręcz przeciw nem z naukow em rozum ieniem tego objaw u. Z rosciągliw o- ścią raczój łączyć się musi inn a jeszcze oko­

liczność, by substancyja w potocznem zn a­

czeniu by ła sprężystą, okolicznością tą je s t w łaśnie zachow anie się ciała po usunięciu siły odkształcającój. P o u stan iu deform a­

cyi ciało w raca do swego pierw otnego sta­

nu, jeżeli siła nie przek ro czy ła pewnój g ra ­ nicy; w łasność zaś tę ocenia nau k a bądź przez ciężar g raniczny, bądź przez prze­

dłużenie ostateczne, po którem ma jeszcze m iejsce pow rót zupełny.

T ak i ciężar g ran iczn y d la żelaza stanow i

15 leg, co znaczy, że najw yższe obciążenie,

ja k ie znieść może d ru t żelazny o przecięciu

1 m m 2, by jeszcze odzyskał pierw otną swą

długość, wynosi 15 kg) poniew aż zaś, ja k

w idzieliśm y, m oduł sprężystości, czyli cię­

(13)

N r 1.

w s z e c h ś w i a t.

13 żar potrzebny do w ydłużenia takiego d ru ­

ta o całą jeg o długość pierw otną, czyni 20000 kg, przeto pod obciążeniem grani- cznem, 15, d ru t ten wydłuży się o 15:20000 czyli o '/i 3 oo swój długości,—jestto więc wy­

dłużenie graniczne. Fiszbin natom iast, k tó ­ rego m oduł sprężystości wynosi tylko 700 kg, dochodzi gran icy sprężystości ju ż pod ob­

ciążeniem 5 kg, znieść przeto może jeszcze w ydłużenie

‘/h o i

nietracąc zdolności p o ­ w rotu do początkowój swój długości. Stal tylko posiada znaczny m oduł przy dosyć wielkiój granicy sprężystości i temi zaleta­

mi góruje ponad wszystkiem i innemi m eta­

lam i. P ierw sze jed n ak miejsce pod wzglę­

dem rozległości tój granicy zajm uje k au ­ czuk i w tem znaczeniu je s t rzeczywiście ciałem najbardziój sprężystem. P o stali n astępuje srebro i miedź, wreszcie ołów.

Jeżeli cząstki ciała ulegają przesunięciu poza granice sprężystości, to bądź zryw a się zupełnie ich związek, bądź też uk ład ają się do now ych położeń równow agi; w pier­

wszym razie nazyw am y ciała kruchem i, w drugim ciągliwem i. Za typ pierwszój k ateg o ry i ciał służyć mogą łzy szklane czyli bataw skie; postać ciał takich nie daje się oczywiście przeinaczyć przez działanie ze- w nętrzne, cząstki ich bowiem rospadają się, skoro przez ciśnienie lub uderzenie przesu­

w ają się poza pew ną granicę. C iała n a to ­ m iast ciągliw e, ja k ołów, przez działanie m echaniczne ulegać mogą zmianom trw a ­ łym.

W ogólności tedy powiedzieć możemy, że w życiu zw ykłem nie oceniamy sprężystości wedle m iary, k tó ra jój istotnie posługiwać w inna, ale sądzim y o niój z objaw ów , które dla dostrzeżeń naszych są najw idoczniejsze.

Sprężystość więc, w potocznem tego w yrazu znaczeniu, je stto najw iększe wydłużenie, ja k ie ciału nadać można przejściow o, bez w yw ołania jeszcze trw ałój w niem zmiany;

powiedzieć zresztą również m ożna, że jestto najm niejsze w ydłużenie przejściow e, ja k ie już trw a łą zm ianę w ciele pow oduje.

S. K.

Korespondencyja Wszechświata,

Tedżen, 15 Listopada 18SS r.

Streszczoną w N -rach 39, 40 i 41 W szechśw iata przez p an a S. Stetkiew icza broszurę lekarza O.

H eyfeldera „K raj Zakaspijski i jego kolej“, czuję się w obowiązku uzupełnić kilku słowy, chcąc dać moim ziomkom d okładne pojęcie o kraju, gdzie zaledwie pierwsze k ro k i staw ia cyw ilizacyja, a do którego europejczyk w jeżdża z pew ną ciekawością lecz zarazem obawą.

Przedew szystkiem zacząć muszę od ośw iadcze­

nia, że w całym obwodzie Z akaspijskim klim at bezw arunkowo je s t zdrow y, groźne febry nie g ra ­ sują, plam isty zaś tyfus mógł zabierać liczne ofia­

ry przy wzięciu Gok-Tepe, ale dziś zupełnie o nim nie słyszymy. Szczególnie zdrow ym, suchym k li­

m atem odznaczają się oazy Tedżenu i Merwu, ty l­

ko z w iosną do połowy lata, w czasie wylewu T ed­

żenu i M urgabu m ilijard y m uszek i kom arów za­

legają okolicę, będąc is tn ą plagą dla europejczy­

ka, gdyż kąsają boleśnie i nie d a ją chw ili w y­

tch n ien ia, ta k zaś są drobne, że z łatw ością p rze­

dostają się przez gęsty m uszlin, któ ry m zasłania­

m y okna, chcąc zabpspieczyć się od tych n iep ro ­ szonych gości. L ekką febrę przechodzą wszyscy przybyli do Uzun-Ada i D żardżui, k tó rą w zwy­

kłych w ypadkach usuw ają trzem a proszkam i chi­

niny. Z dośw iadczenia mogę powiedzieć, że, za­

chowując się hygijenicznie, przedew szystkiem zaś n iepijąc surowej wody, m ożna zaaklim atyzować się, nieprzechodząc chorób. Od d. 17 Czerwca r. b. mieszkam w obwodzie Zakaspijskim i pom i­

mo przybycia podczas najsilniejszych upałów , do­

chodzących do 55° C, czułem się i czuję na zd ro ­ wiu jak n ajlep iej, zawdzięczając to głównie gasze­

niu p ragnienia h e rb a tą , gdy tym czasem żona moja z dziećm i, niem ogąc oprzeć się pokusie w ypicia szklanki smacznej wody kazandżykskiej, p rzech o ­ w yw anej w lodowni, przechodziły lekką febrę.—

K ontentujący się rano i wieczór zw yczajną por- cyją h e rb a ty m niej pocą się i łatw iej znoszą go­

rąco, dokuczające do d. 30 W rześnia.

Dziś oddycham y swobodnie c a łą piersią, gdyż w cienin m am y 15, na słońcu od 11-ej ran o do 3-ej popołudniu 26 stopni ciepła, czas bardzo p rz y ­ jem ny.

H andel spoczywa przew ażnie w ręku orm ian i persów, z którym i skutecznie n asi kupcy m ogli­

by konkurować.

J . SalecJci.

Cytaty

Powiązane dokumenty

szoną, chociaż w ahadła sw obodnie bujają. P on iew aż jednostką ilości elektryczności jest kulom b, tarcza przeto, po którćj posuwa się skazów ka, ma

S kutkiem podobnego rospoczęcia się teoryi, k ażdy podręcznik zaczyna od tego, że szkło, lu b bursztyn po potarciu jedw abiem stają się elektrycznemi, tak,

nic tych dowodzą sm ugi pyłu, pokryw ające pow ierzchnię lodowca, mające postać linij języ ko w ato się ciągnących.. było za pośrednictw em tych

rach K ieleckich wapień muszlowy tworzy w ąskie pasem ko, częstokroć zaledw ie killco- sążniowój grubości pom iędzy pstrym pia­.. skowcem i utw oram i kajprow

zw ykłe ubarw ienie słońca i księżyca było ju ż zjaw iskiem rzadszem; w ym agało ono zapew ne znaczniej szój gęstości lub większój grubości obłoku p yłu,

m orza, wszelako niedo- chodzący linii śnieżnej; najw yższy szczyt, określony przez P rzew alskiego, wznosi się do 5000 m bezw zględnej wysokości.. W ysokość ich,

flo3BO.aeno

to więc wytłumaczyć może obfitość burz letnich, jako też gwałtowność burz, które się w okolicach zwrotnikowych srożą.. Nie nastręcza też trudności i