/
1. Warszawa, d. 6 Stycznia 1889 r. Tom V III.
TYGODNIK P0PULARNYl POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „WSZtCHSM/1 W Warszawie:
rocznie
kw artalnie
Z przesyłką pocztową:rocznie
półrocznie
Komitet Redakcyjny
stanowią: P.
P .Dr. T. Chałubiński, J^Alekśandrowicz b.dziek. Uniw., K.Jurkiewicz b.dziek.
, U n ^ in ia g .K . Deike, mag.S. Kramsztyk,Wł. Kwietniew- ski,‘W. Łeppert, J. Natanson i mag. A. Ślósarski.
‘•„W szechświat11 przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treaó
•na jakikolw iek zw iązek z nauką, na następujących --- --- - r — — x ..." t w aru n k ach :-Z a 1 w iersz zw ykłego druku w szpalcie Prenum erow ać m ożna w Ketlak^yi'-W szec|fśw i'ata albo jego niiejSće pobiera się za pierw szy ra z k o p . 71/*
i we w szystkich księgarniach w k rę ju i zagranicą. |
jk • za.sześć^nastgpnych razy kop. G, za dalsze kop. 5.
-<&_d.res IS©d.alccyi: SSrał^owsłćie-I^rzed.rciIeścIe, USTr ©©.
IN S T Y T U T P A S T Ę U R A W P A R Y Ż U .
2 W SZECHŚW IAT.
N r 1.
I N S T Y T U T P A S T E U R A
I JEGO OTWARCIE.
N ow ozbudow any In s ty tu t P a s te u ra m ie
ści się w dzielnicy nieco oddalonej od śro d ka m iasta p rzy świeżo pow stałej ulicy D u- tót, poczynającej się od B oulevard Y augi- ra rd pom iędzy N - r a m i l l 3 — 115. S k ład a się on z dw u budynków dw upiętro w ych, połączonych długim k u ry tarzem . Oba b u dynk i okolone są, licznem i klom bam i i t r a w nikam i. Z jed n ej strony przylegają do nich przy b u d o w an ia dla m aszyny parow ej ogrzew ającej cały budynek zapom ocą p a r o wych kalo ryferów , dalej zabudo w ania dla służby i składy sprzętów , z drugiej zaś znajd u je się ogrodzenie, w k tórem mieszczą się k la tk i dla zw ierząt używ anych do do
świadczeń. Część ta przylega do obszernej fab ry k i powozów niem ając żadnej sty cz
ności z sąsiedniem i budynkam i m ieszkal
nem u
W ejście frontow e przed którem widzimy gru p ę bronzow ą, przed staw iającą drugiego z szczepionych, pastuszka Ju p ille a , pasu ją
cego się z psem w ściekłym , prow adzi do m ieszkania P a s te u ra i jeg o rod ziny od s tro ny praw ej, po stronie lewój zn a jd u ją się;
pracow n ia P a ste u ra , czytelnia i biblijoteka oraz pracow nia chemiczna. K u ry ta rz p ro w adzi do d rugiego budynku , gdzie cały p a r te r przeznaczono n a szczepienie wście
klizny i prace, m ające z niem zw iązek. Na pierw szem i d rugiem piętrze m am y oddziel
ne pracow nie i sale w ykładow e, te ostatnie niezbyt zresztą obszerne.
Z pow odu brak u przyrządów i szczegó
łów urząd zen ia w ew nętrznego, nie możemy tym czasem nic powiedzieć o zasobach* i śro d k ach oddzielnych pracow ni. O tw arcie in sty tu tu przyspieszył P a s te u r z obaw y cho
roby, k tó ra go nie opuszcza i zm usza do częstego zaprzestaw ania zajęć.
U roczyste otw arcie in sty tu tu im ienia P a steu ra nastąpiło w dn iu 14 L istopada r. z.
w obecności przedstaw icieli w ładz i-ządo- w ych z prezydentem rzeczypospolitśj na czele, oraz wobec licznie zebranych naj wy
bitniejszych znakom itości św iata naukow e
go, literackiego i finansowego.
U roczystość rospoczął sekretarz stały A k a demii um iejętności, B ertran d , zaznaczając niepospolitość zasług oddanych przez P a steu ra nauce i ludzkości w ciągu lat czter
dziestu i zakończył przypom nieniem p rz e
pow iedni dotyczącej P asteu ra.
,,Grdy w roku 1847 byłem , powiada, na brzegach R enu, w piękny cichy wieczór le tni rozm aw ialiśm y z Em ilem Y erd et o n a
szych m łodych podówczas tow arzyszach pracy i o ich przyszłej działalności. Y erd et k tó ry się nigdy w swoich przepow iedniach nie m ylił, w yrzekł, że najw ięcej liczyć n ale
ży na P asteu ra. Nie pozostaw ił jed n ak swej przepow iedni bez pewnej sceptycznej uw agi. L ękam się, pow iedział, o Pasteura;
nie chce on uznać granic wiedzy i lub uje się w zagadnieniach nierozw iązalnych. O be
cnie zapytać należy: czy można się było om ylić w sposób rów nie trafny?
P o B ertrand zie przem aw iał z kolei prof.
G ran cher. Oto treść przem ówienia:
P o pierw szych próbach szczepień p rz eci
wko wściekliźnie w ykopanych na M eiste- rze i Ju p ille u , P a ste u r i jego w spółpraco
w nicy powzięli zam iar w ydaw ania m iesię
cznika, k tó ry je d n a k p o jaw ił się dopiero z początkiem roku 1887. P rzeciw nicy m e
tody skorzystali z m ilczenia i rospuścili po
głoski, że w skutek nieudanych prób m etoda sama traci zw olenników i wkrótce zapew ne zostanie porzuconą, tem więcej, że zamiast leczyć sprow adza chorobę i śm ierć z wście
klizn y. W tym że czasie zaczęły się ro sp ra- wy nad kw estyją szczepień w A kadem ijach lekarskich w N eapolu i P etersb urg u.
P o pew nym czasie z różnych stron zaczę
ły się pojaw iać prace potw ierdzające po
m yślne w yniki metody —najpow aźniejszem było spraw ozdanie kom isyi angielskiej z ca
łorocznych prób w ykonanych przez znanych
badaczy. W ynikiem ostatecznym badań było
przeko nan ie, że P a ste u r o d k ry ł m etodę
szczepień ochronnych przeciw wściekliźnie,
podobną do metody szczepień ospy k ro -
N r 1 . W SZECHŚW IAT. 3
w ianki. R ospraw y w A kadem ii zakończyło odezwanie się C harcota, że teraz więcej niż kiedykolw iek odkryw ca szczepień prze
ciwko w ściekliźnie może z czołem wznie- sionem czekać na uzupełnienie chw alebnćj swojćj pracy ku pożytkowi ludzkości skie
row anej i nie zważać na szm ery przeciw ni
ków.
W yrazy wyrzeczone przez taką. powagę w rzeczach lekarskich spowodowały spokój w ciągu całego ro k u 1888.
Zgłębiając przyczyny niechęci do P a steura i prac jego G ra n ch er podniósł myśl, że inaczćj być nie mogło wobec wystąpień tego badacza. P a ste u r nie znosi i-eform p o wolnych lecz je st now atorem radykalnym , który w prow adza je od razu bez oglądania się na u ta rte poglądy. I jak g d y b y ilość p o w stających przeciw ników b y ła zbyt małą, niekończąc z je d n ą spraw ą, w prow adza za
raz drugą rów nie ważną. Po odkryciu fer
m entów przechodzi do przyczyn chorób za
kaźnych, po odkryciu przyczyn bierze się do zapobiegania chorobom i szczepi ochron
nie k arb u n k u ł. G dy na kongresie w L o n dynie w 1881 roku Koch zaprzeczył możli
wości osłabiania b akteryj karbunkułow ych, nie zamąciło to ani na chwilę spokoju P a steura, k tó ry odpow iada z zimną, krw ią:
niech więc przeczą, będziemy m ieli dziesią
te k la t w ygranćj. I rzeczywiście obecnie sam K och przyznaje ju ż w ielką wartość naukow ą szczepieniom karb u n k u łu , odrzu cając jeszcze je d n a k doniosłość praktyczną.
Niekończąc z karb u n k u łem P a ste u r bierze się do wścieklizny i otw iera nowe drogi dla m edycyny, w skazując możność szczepienia ochronnego ju ż po zakażeniu. M edycyna, krocząca często po drogach utartych, nie może się pogodzić z inow acyjam i podobnie radykalnem i, sam też P asteu r, niebędąc le
karzem , nie ulega panującym teoryjom lecz tw orzy nowe. Nie m ożna zaprzeczyć j e dnak, że w chw ilach krytycznych znajdo
wał on zawsze pom iędzy lekarzam i um ysły szersze, które go poparły. T a k Y ulpian nietylko nie zaprzeczył, ale pierw szy zachę
cił P a ste u ra do w prow adzenia nowćj m eto
dy i zm arł walcząc o nią. B rouardel, C h ar- cot, Y erneuil, Chauveau, Y illem in nieje
dnokrotn ie walczyli z P asteurem w jednym szeregu.
Szczepienia ochronne, które przeciw nicy metody chcieli pogrzebać, żyją i pomyślnie się rozw ijają. Obecnie je s t 20 instytutów szczepiennych po różnych krajach.
S tatystyka instytutu paryskiego jest co
ra z surowszą i skutkiem tego cyfry coraz pew niejsze, tak, że m ożna powiedzieć z pe
wnością, że około 98% pokąsanych leczo
nych uległo pokąsaniu przez zw ierzęta wściekłe. Ogólna ilość chorych w ciągu 1886, 1887 i pierw szej połowy 1888 r. w y
nosi 5374 osób. W r. 1886 szczepiono 2 682 osoby, 1 8 8 7 -1 7 7 8 , do 1 L ipca 1888 — 914 osób; cudzoziemców obecnie je s t coraz mnićj, podczas gdy ilość ich w 1886 była bardzo wielką. Śm iertelność w r. 1886 wy
nosiła 1,34% , w r. 1887—1,12% zaś obecnie 0,77% .
Godnym wielkiego zastanow ienia je s t fakt stopniowego zm niejszania się śm ier
telności przy zastosow aniu m etody P a ste u ra, zauw ażony nietylko w P aryżu, ale i w innych instytutach. Zależy on od mo- dyfikacyj zaprow adzonych w szczepieniach i zastosowania m etody wzmocnionej.
W O desie np. m etoda pierw otna zastoso
wana u 136 pokąsanych dała 5,88% , m eto
da wzmocniona zastosow ana u 997 osób d a
ła 0,80% śm iertelności.
W W arszaw ie m etoda słabsza zastosow a
na u 297 chorych w ciągu roku dała 3%
śmiertelności. W ynikiem zastosowania me
tody wzmocnionćj je st zupełny b rak śm ier
telności i najpom yślniejsza statystyka p o mimo w ykonania szczepień u 370 pokąsa
nych w ciągu 16 miesięcy ostatnich.
W P etersb u rg u , w zakładzie fundow a
nym przez ks. O ldenburskiego, przeciętna śm iertelność u 484 osób wynosi 2,68% .
W Moskwie, w zakładzie ks. D ołg oruk o- wa, przy metodzie zw ykłej: 107 szczepio
nych — śm iertelność 8,4°/0. W roku 1887 metodą wzmocnioną 280 osób, śm iertel
ność—1,27%. W .ro ku 1888 m etodą wzm o
cnioną 246 osób, śm iertelność— 1,60% .
W Neapolu stacyja była zam knięta przez
pew ien czas z pow odu b ra k u poparcia ze
strony miasta. G d y je d n a k w ciągu pół
roku dziewięć osób zm arło na w ściekliznę,
I zarząd m iejski ud zielił zapom ogi i stacyja
ponow nie została o tw artą; 246 osób szcze
pionych, śm iertelność 1,5% .
W innych stacyjach otrzym ano m niej lub więcćj podobne w yniki.
N ajlepszym dowodem skuteczności m eto
dy je s t staty sty k a d epartam entu Sekw any.
W r. 1887 ilość osób szczepionych z tego dep artam en tu w ynosi 306 z nich 2 zm arły na w ściekliznę pomimo leczenia. Z 44 nie- szczepionych, pokąsanych w tym że czasie, zm arło 7, j a k to widać z ra p o rtu d ra D u- ja rd in - B eaum etza. O dsetka śm ierteln o
ści szczepionych w yniosła tym sposobem 0,77% podczas g d y o dsetka nieszczepio- ny ch — 15,90% .
N astępnie C hristo p h le sk arb n ik in sty tu tu odczytał spraw ozdanie z o brotu funduszów . P rzem ów ienie, o któ rem m ogliśm y p rz y puszczać, że będzie suchem zestaw ieniem cyfr, m ile zaw iodło nasze oczekiw ania. Był to bowiem bardzo m alow niczy a dow cipny obraz rozw oju instytucyi pow stałej z gro- szów w dow ich i m onarszych darów .
A rch itekci, m ówił, jeszcze p rz ed rospo- częciem planów p rz y rze k li nie w ziąć w y
nagrodzenia, oraz, co dziw niejsza, obiecali nie p rzekroczyć sum y kosztorysow ej; p rz e d siębiorcy p rzed staw ili rach u n k i nie do uw ie
rzenia k rótkie; m u rarze zgodzili się z a p rz e stać poniedziałkow ania.
W szystkie ofiary naw et centym ow e zo
stały zapisane w k ilk u gru b y ch księgach.
Sum a ogólna w yniosła 2 5 8 6680 fr., wy
d atk i n a pobudow anie in sty tu tu i zakupno narzędzi 1563786 fr., pozostaje 1022894 franków .
N aostatek zostało jeszcze przem ów ienie P asteu ra , któ ry , niem ogąc go wygłosić z po
wodu w zruszenia, polecił j e odczytać sy
nowi.
K ilk a szczegółów podanych niżej wskaże jój nastrój.
„T en , kto za kilkanaście la t opracow yw ać będzie h isto ry ją F ran c y i, będzie m ógł z d u mą pow iedzieć, że na pierw szym p lan ie p o staw ioną została p raca nad ośw iatą w szyst
kich w arstw społeczeństw a. O d szkółek w iejskich aż do pracow ni uniw ersyteckich w szystko zostało zbudow ane n a now o lub z g ru n tu korzystnie przeobrażone. Z ag łę
b iając się w moje pierw sze dośw iadczenia przyznaję, że otrzym ałem w szystko p o trz e
4
bne do ich w ykonania. Z w racając się do mojej ojczyzny o pop arcie w u rządzeniu obecnego in sty tu tu otrzym ałem z inicyjaty- wy pryw atn ej takie środki, k tóre pozw oliły mi w zupełności urzeczyw istnić powzięte zam iary. Złożyły się na to nietylko większe lecz także i drobne a liczne ofiary.
I oto stan ął gm ach, w którym każda cegła stanow i dowód nam acalny myśli szerszej i szlachetnych popędów. N iestety , strud zo
ny wiekiem , opuszczony przez mych to w a rzyszy: Dum asa, P aw ła B erta, B ouleya, Y ul- piana, zn a jd u ję obok siebie jednego tylko G ran chera, w iernego doradcę i pom ocnika od pierw szćj chw ili w prow adzenia m etody.
P ociechę praw dziw ą widzę w tem tylko, że to cośmy razem rozpoczęli nie zginie, gdyż zostaw iam y po sobie następców.
P rac am i nad wścieklizną kierow ać będzie w dalszym ciągu prof. G ranch er, przy po
m ocy d-rów Chantem essea, C h arrin a i T er- rillo na. P rof. D u clau x n ajstarszy z mych uczni i w spółpracow ników obejm ie k iero w nictw o m ikrobii ogólnej; C ham berland pracow ać będzie nad zastosow aniem m ikro
bii do hygieny; R oux — nad zastosowaniem je j do medycyny. Dwaj badacze rossyjscy M ecznikow i G am aleia obejm ą działy m or
fologii drobnoustrojów oraz m ik ro b ii p o ro wnaczój.
N auka nie posiada ojczyzny; lecz czło
w iek n auki w inien j ą posiadać i k u jej chw ale swe zdobycze kierow ać. Niech mi będzie wolno zakończyć uw agą filozoficzną.
D w a praw a zd ają się obecnie walczyć z so bą: praw o krw i i śm ierci, k tóre w ynajdując coraz nowe środki do w alki zmusza n aro dy gotow ać się do obrony — oraz praw o ducha pokoju i pracy usilnój. P ierw sze pożąda gw ałtow nych zdobyczy — drugie chce ulgi dla ludzkości.
P raw o , którego jesteśm y w ykonaw cam i sta ra się naw et wśród rzezi wojennój koić krw aw iące rany: o patru nk i przeciw zakaźne ocaliły życie milijonom żołnierzy, niech więc posłużą za dowód. K tó re z ty c h p raw zw y
cięży? Bogu jed n em u wiadomo.
T o tylko wiemy, że nau ka nasza, będąc w ykonaw czynią p ra w a ludzkości i m iłosier
dzia postara się rozszerzyć granice życia. “ O. Bujwid.
Nr 1.
W SZECHŚWIAT.
Pdsklo T ró a rn s ii:''r ^n!n im. Kcpern.Ua Nr 1.
w s z e c h ś w i a t.B I B L I O T E K A
NAUKA
I ŻYCIE P R A K T Y C Z N E .
Ustęp z m owy T . II. IIuxleya: „Postępy p rzyrodo
znaw stw a w ostatniem póistuleciu11.
W ystępując z wielkim planem odnow ie
nia nauk, F ranciszek Bacon głów nie m iał na celu praktyczne „owoce”, m ateryjalne korzyści, mające, w jego m niem aniu, bespo- średnio wynikać z pogłębionego badania przyrody; p ra g n ął on też ograniczyć zastoso
wanie naukow ych m etod badania do tój w y
łącznie dziedziny. Rozwój atoli nauki w cią
gu pierw szych stu la t po śmierci Bacona bynajm nićj nie ziścił sangw inicznych jego przepow iedni co do m ateryjalnych „owo
ców11. Chociaż bowiem wskrzeszone i wzno
wione badania zjaw isk p rzyrod y wzrosły do rozm iarów , o wiele przewyższających wszelkie racyjonalne oczekiwania, to jed n ak praktyczne re zu ltaty —zw iększenia bogactw m ateryjalnych— z początku jakoś wcale nie były widoczne. W sześćdziesiąt la t po śm ier
ci tego myśliciela, Newton uw ieńczył d łu goletnie prace astronom ów i fizyków, ujm u
ją c zjaw iska ru ch u mas poprzez cały świat w idzialny w jed en rozległy system , ale
„P rin cip ia” nie przysporzyły nikom u bo
gactw, ani nie zw iększyły niczyjego dobro
bytu. D escartes, N ew ton i L eibnitz rospo- starli przed m atem atykam i nowe św iaty, ale zdobycze tych gienijuszów wzbogaciły tylko um ysłow y zasób ludzkości. D escar
tes położył fundam enty racyjonalnśj kos- mogonii i psychologii fizyjologicznój; Boyle podał praw dziw e w zory p rac doświadczal-
’ nyćh z zakresu różnych gałęzi fizyki i che
mii; M alpighi i G rew , R ay i W illoughby dokonali niem niśj w ażnych rzeczy w dzie
dzinie n au k bijologicznych... A le przędze
nie i tkanie wciąż jeszcze odbyw ało się da- wnemi pierw otnem i sposobami; zdobycze te nie u łatw iły nikom u podróży m orskićj lub lądowej i król J e rz y na przesłanie wieści z L ondynu do Y orku potrzebow ał nie mniój czasu niż k ró l Jan ; m etale wciąż jeszcze dobywano z ru d odwiecznym, pierw otnym
5 sposobem i hutnictw o na tych wyspach wciąż jeszcze ogniskow ało się w dębowych lasach Sussexu. Najw yższa zręczność na
szych m echaników nie m ogła się zdobyć na nic lepszego nad w yrobienie zegara bardzo grubśj budowy.
Toż samo widzimy w następnych latach.
Polow a osiem nastego wieku świeciła m nó
stwem wielkich nazw isk uczonych—an g iel
skich, francuskich, niem ieckich i w łoskich—
którzy położyli niespożyte zasługi zw łaszcza na polu chemii, gieologii i bijologii; ale ros- szerzona ta i pogłębiona wiedza p rz y ro d n i
cza na razie nie pociągnęła za sobą żadnych bespośrednich korzyści praktycznych. G d y
by, naw et w owym czasie, F ran ciszek B a con m ógł wrócić na scenę swój wielkości i swój małostkowości, z ja k ą ż niechęcią spo
glądałby na zastępy tych uczonych, tak zu pełnie ignorujących jego w skazówki. G d y
by duchy mogły przem aw iać, zaw ołałby zapew ne wtedy: „A leż wszyscy ci ludzie tracą napróżno swój czas, zupełnie tak sa
mo, ja k to czynili za moich dni G ilb ert i K epler, G alileusz i szanow ny mój lekarz H arvey. Gdzież są owoce odnow ienia nauk, k tóre sobie obiecywałem? N agrom adzenie to czystój wiedzy zaiste je st rzeczą bardzo piękną, ale cui bono?”.
A le późnićj nieco ów rozrost wiedzy p o za w yobrażane cele utylitarne, będący przed
wstępnym w arunkiem j ś j prak tycznej u ż y teczności, zaczął w yw ierać pewien w pływ na życie praktyczne. O ddziaływ anie owćj części n atu ry , którą nazyw am y ludzką, na resztę, zaczęło w ytw arzać nie „nowe n atu ry ” w znaczeniu Bacona, lecz nową P r z y rodę, którźj istnienie zależnem je st od w y
siłków człowieka, będącą służebnicą je g o potrzeb, a któraby znikła, gdybyśm y cofnęli tw órczą i kierow niczą ręk ę człow ieka.
Każdy przyrząd m echaniczny, każda ch e
micznie czysta substancyja używ ana w prze
myśle, każda nad norm ę pło dn a rasa roślin lub b y dła tuczonego, stanow i część owój i nowćj P rzy ro d y , stw orzonśj przez naukę.
Bez nićj najgęścićj zam ieszkane okolice n o wożytnej E uro p y i A m ery k i pozostaw ałyby na stopniu pierw otnój k u ltu ry , z nieznacz
ną ludnością, złożoną w yłącznie z rolników
| lub pasterzy; ona stanow i kam ień węgielny
I naszych bogactw i w ał ochronny przeciw
6 W SZECH ŚW IAT.
Nr 1.
napływ ow i now ych ja k ic h ś hord b a rb a rzyńskich; ona to stanow i węzeł, ze sp alają
cy w je d n ę polityczną całość k ra je , rozle- glejsze od jak ieg o k o lw iek państw a staroży
tnego świata; ona ch ro n i nas od p ow rotu m orowej zarazy lub głodów daw nych cza
sów; nareszcie ona je s t źródłem niezliczo
nych ulepszeń i dogodności, nie będących sam ym tylko zbytkiem , lecz w iodących do fizycznego i m oralnego dob ro b y tu . W cią
gu ubiegłego półstulecia „now e te n aro d zi
ny C zasu", now a ta P rz y ro d a , stw orzona przez naukę, z każdym dniem , z każdą go
dziną coraz bardziej n arzu ca ła się naszej uw adze, sp raw iając cudy, k tó re zupełnie zm ieniły cały w ygląd naszego życia.
N iedziw , że wobec takiego stanu rzeczy, zdum iew ające te owoce z drzew a w iedzy aż n azb y t często uw ażane są zarów no przez je j przy jació ł ja k wrogów za alfę i omegę całój nauki. Ja k ż e się tu dziw ić, że je d n i w ielbią, inni zaś ganią now ożytne p rz y ro d o znaw stw o za jeg o u ty lita rn e cele, za jego m atery jaln e je d y n ie tryum fy?
W rzeczywistości je d n a k now ożytne p rz y rodoznaw stw o nie zasług uje ani na pochw a
ły sw ych w ielbicieli, ani na n agany po tw ar- ców. W ciągu długiego okresu w zrostu p rzy rodoznaw stw a, adeptam i jego, ja k to ju ż w yłuszczyłem , nie k iero w ała ż a d n a n a
dzieja o trzym ania owoców praktycznych i weszło ono w okres m łodzieńczej d o jrz a łości, niebędąc w cale zachęcane p rz ez n a
grody tego rodzaju. Samo ju ż w yliczenie głośnych nazw isk mężów, k tó re p rzy św ie
cały pochodow i wiedzy przyrodniczej w d ru giej połow ie osiem nastego i w pierw szym dziesiątku bieżącego stulecia, nazw isk H e r- shla, L aplacea, Y ounga, F re sn e la , O erste- da, C avendisha, L avoisiera, D avyego, La- m arcka, C uviera, Jussieugo, D ecandolla, W e rn e ra i H u tto n a — w ystarcza dla w yka
zania potęgi przyrodozn aw stw a w wieku, bespośrednio poprzedzającym ten, w któ
ry m my żyjem y. O którym je d n a k z w y
m ienionych mężów m ożemy pow iedzieć, że w pracach sw ych k iero w ał się p raktyczne- mi celami? C zy zaw dzięczam y którem u- k olw iek z nich chociażby je d e n w ynalazek, m ający p ra k ty c zn ą doniosłość, za w yjątkiem może lam pki bespieczeństw a Davyego? P r a wda, że W e rn er nie pom ijał p rak ty czn ej
strony hutnictw a, nie zapom niałem także o Jam esie W attcie. A le, jak k o lw iek nie
jed n o z wielce doniosłych ulepszeń, zapo- m ocą któ ry ch W a tt m aszynę parow ą, na długo przed nim w ynalezioną, p rzek ształcił w posłuszną niew olnicę człow ieka, — za
w dzięczał on swej znajom ości zasad nau ko wych i ich kierow nictw u, to je d n a k do urzeczyw istnienia jeg o p rojektów w nie- m niejszym stopniu przyczyniły się także j e go pom ysłowość i m echaniczne uzdolnie
nie, jak o też zręczność robotników B oltona.
Istotnie, h isto ry ja n au k przyrodniczych poucza nas (a naukę tę należy wziąć sobie gorąco do serca), że korzyści praktyczne, dające się osięgnąć p rzy ich pom ocy, nigdy nie były i n ig d y nie będą dostateczną p rz y n ętą d la ludzi, obdarzonych w rodzonym gienijuszem tłum acza p rzyrody, aby n a
tchnąć ich odw agą do w ystaw iania się na tru d y i do poświęceń, ja k ic h w ym aga od nich pow ołanie uczonego. Bicie ich pulsu przyspieszone zostaje przez miłość w iedzy, przez radość, w ynikającą z odkryw ania przyczyn rzeczy, radość, opiew aną ju ż przez starożytnych poetów, — przez najw yższą roskosz, uczuw aną p rzy rosszerzaniu p a ń stw a p ra w a i porządk u coraz dalej ku n ie dościgłym granicom nieskończonej w ielko
ści i nieskończonej m ałości, pom iędzy któ- rem i toczy się życie naszój drobnej rasy ludzkiej. Z d arza się, że w ciągu tej pracy badacz n atu ry , czasami z um ysłem , daleko częściej je d n a k tylko okolicznościowo, zaj
mie się czemś, w ydającem re zu ltaty p ra k ty czne. W ielka w tedy radość panuje śród tych, na których spływ ają dobrodziejstw a podobnej p racy i nauk a przez pew ien czas staje się D yjaną w szystkich ludzi p ra k ty c z nych, A le, naw et w tedy, gdy rozlegają się jeszcze dokoła echa hym nów radosnych, gdy p raca przypływ u i odpływ u fali bada
nia przysparza jeszcze robotnikom zarobku a kap italisto m — bogactw , sam w ierzchołek fali badania naukow ego je s t ju ż daleko na swej drodze po bezbrzeżnym oceanie n ie
znanego.
N ie chciałbym je d n a k przez powyższe
słow a dać pow odu do sądzenia, jak ob ym nie
um iał należycie cenić wartości darów , o trzy
m yw anych przez życie p raktyczne od nauki
albo jak ob ym pow ątpiew ał o w łaściw ości
postępow ania tych, którzy oddają się bada
niom naukow ym w nadziei znalezienia obok praw dy — bogactw, albo chociażby samych tylko bogactw. Zawód tak i niemniej je s t godny szacunku, ja k każdy inny. Nie igno
ru ję także bynajm niej faktu, że jeżeli prze
mysł wiele zaw dzięcza nauce, to sowicie spłacił on zaciągnięty dług, oddając ze swój strony niepoślednie usługi spraw ie jej po
stępu. P rz y rozw ażaniu przyczyn, które tam ow ały rozwój wiedzy przyrodniczej w szkołach ateńskich i aleksandryjskich, często zastanaw iała mnie okoliczność *), że jeżeli gdzie grecy cudów dokonywali, to właśnie w tych gałęziach nauki, k tó re —ja k gieom etryja, astronom ija i anatom ija—m o
gą się rozw inąć do bardzo wysokiego sto
pnia bez pomocy przyrządów pomocniczych, za w yjątkiem chyba najprostszych. Cóżby się to stało z nowoczesnem przyrodoznaw stwem, gdyby szkło i alkohol nie daw ały się tak łatw o otrzym yw ać, gdyby coraz bar- dzićj doskonaląca się technika nie d ostar
czała badaczowi możności zaopatryw ania się, względnie m ałym kosztem, w m ikrosko
py, teleskopy i owe nadzwyczaj czule przy
rządy do oznaczania wagi i m iary, d o ja k - najdokładniejszego obliczania czasu, które- mi on obecnie n a każde zaw ołanie rospo- rządzać może? Jeżeli przeto praw dą jest, że nau k a dopiero um ożliw iła olbrzym i ro z wój nowoczesnego przem ysłu, to z drugiej strony nie może także ulegać zgoła w ątpli
wości, że ten ostatni w niem niejszej mierze przyczynił się do rozw oju nowoczesnej fizy
ki i chemii, a w bardzo znacznym stopniu także i nowoczesnej bijologii. A że k iero wnicy przem ysłu zaczynają nareszcie poj
mować, że pow odzenie w owej walce poko
jow ej, k tó rą nazyw am y konkurencyją p rz e
mysłową, zależy od w ykształcenia zastępów pracujących i od używ ania narzędzi stoją
cych na wysokości techniki współczesnej, zupełnie tak samo ja k to się dzieje w owój walce, k tórą nazywam y w ojną,— dom agania się ich o gruntow ne techniczne wykształcę-
Nr 1.
■) Doskonałe uwagi, tyczące się tego p rzedm io
tu, znajdzie czytelnik w dziele Z ellera „Philoso- phie der G riechen", tom II, rozdz. II, str. 407 a także w E u ckena „Die M ethode d er A ristoteli- schen F o rseh u n g “ , str. 138 i nast.
nie oddziaływ a na naukę w sposób, który najniezaw odniej przyczyni się do przyszłe
go je j w zrostu w stopniu niedającym się obliczyć. Stało się to już rzeczą widoczną, że interesy nauki i przem ysłu są z sobą so
lidarne, że nauka nie może zrobić żadnego ważnego kroku naprzód bez w ytw orzenia nowych ujść dla przem ysłu i że z drugiej strony każdy postęp na polu przem ysłu znakomicie u łatw ia owe badania dośw iad
czalne, od których zależy dalszy rozwój nauki. Możemy żywić nadzieję, że owo ciężkie nieporozum ienie pom iędzy ludźm i praktycznym i, lekceważącym i naukę a owy
mi sztyw nym i i suchymi filozofami, którzy głoszą pogardę dla rezultatów p ra k ty c z
nych—ma się już ku końcowi.
Niemniej jed n ak to, co jest praw dziw em względem dziecięcego okresu przyrodo
znaw stw a w świecie heleńslcim, to co je s t słusznem dla jego młodzieńczości w wie
kach siedem nastym i osiemnastym, stosuje się także i do dojrzalszego jeg o okresu w ostatnich latach bieżącego stulecia. W iel
kie k ro k i na drodze postępu n au k i robione były, dokonyw ają się i będą czynione przez tych, którzy szukają wiedzy poprostu d la tego, że jej pożądają. M ają oni swoje sła
bostki, swoje dziw actw a, swoje ambicyje i swoje współzawodnictwa, podobnie ja k wszyscy inni ludzie; ale jeżeli jak iek olw iek poboczne cele poniżają ich godność i zm niej
szają ich pożyteczność, to je d n a k ten głó wny cel ich zbawia. S taje mi tu właśnie na myśli F resnel, który, po świetnej kary- je rz e odkryw cy w kilk u najtrudniejszych dziedzinach fizyki m atem atycznej, zm arł w 39 roku swego życia. N astępujący u ry wek z listu, pisanego przezeń w L istopadzie 1824 r., do Younga, a cytow anego u W he- wella, tak doskonale ilu stru je ducha, ja k i ożywia badacza naukow ego, że nie mogę so bie odmówić przyjem ności przytoczenia tych k ilk u wierszy: „P rzed daw nym ju ż czasem poskrom iłem w sobie owę w rażli
wość, czy też owę am bicyją, k tó rą ludzie nazyw ają żądzą sław y. P ra c u ję nie dla i zyskania sobie pochw ał publiczności, ale
| raczej dla wewnętrznego uznania, które za-
! wsze było um ysłową nagrodą za moje w y
siłki. B ezw ątpienia często, w chwilach
i
zniechęcenia lu b u tra ty otuchy, potrzebo
7
WSZRC1IŚW1AT.
8
W SZECH ŚW IA T.Nr 1.
w ałem bodźca próżności, aby w y trw ać w mo
ich poszukiw aniach. A le w szystkie pochw a
ł y , jak iem i obsypali mię panow ie A rag o, de L aplace, czy B iot, n ig d y nie sp raw iły m i takiej roskoszy, ja k odkrycie ja k ie jś no
wej p raw d y teoretycznej albo ja k stw ier
dzenie w yników ra ch u n k u dośw iadczeniem 8.
T a k jest, nigdy nik t, chociażby najw iększe- m i obdarzony zdolnościam i, nie d oko n ał w ielkiej rzeczy w nauce, jeże li go nie oży
wiało boskie tchnienie poszukiw acza p r a w dy. L u dzie ze średniem i zdolnościam i p ch n ęli nau k ę naprzó d dlatego, że w ich p iersiac h tliła się owa isk ra, a ludzie boga
to uposażeni od n a tu ry chybili, absolutnie alb o w zględnie, dlatego, że niedostaw ało im tćj jed n ej w ielkiej rzeczy....
tłu m aczy ł H enryk Silberstein.
P T A K I
zalatujące do nas w porze zimowej').
W dziale ptaków d rapieżnych dziennych, spotykam y dw a g atu n k i północne, stale do n a s na zimę zalatujące. Z tych dość oka
z a ły m yszołów w łochaty, B uteo lagopus B riin n., zw any w n iek tó ry ch okolicach pu- c-zczem, zam ieszkuje przez lato pas ark ty cz- ny starego lądu, na zim ę usuw a się do k ra jów um iarkow ańszych i dolatu je do E u ró p y srodkow ój, w A zyi do Ja p o n ii, do k ra ju po łudniow o U ssuryjskiegó i do M ongolii. Do nas nie każdego ro k u w jednakow ej ilości przybyw a; są, zim y, w k tó ry c h je s t wszędzie pospolitym , w inne, m niej lub więc6j rz a d ki, lecz niem a zimy, w k tó rej by się nie u k a zał. Ł atw o go bardzo od innych drapież
nych tej samej wielkości odróżnić po dom i
n ującym biaław ym kolorze i po ciem nym pasie końcow ym n a ogonie. P ta k to ocię
żały, zw ykle nastroszon y i leniw y. C ałem i godzinam i p rzesiaduje nieruchom o na w ierz
chołku odosobnionego drzew a w śród pola
*) P W szechśw iat z r. 1888, str. 801.
lub n a brzegu lasu, skąd od czasu do czasu zlatu je i p rzelatu je się powolnie ponad p o lam i, w arstw ą śniegu okrytem i, zaw ieszając się w m iejscach przez polniki porytych; gdy postrzeże mysz w ysuw ającą się na p o w ierz
chnię lub poruszającą się w śniegu, spuszcza się na nią nagle, chw yta i zw ykle całkow i
cie połyka. U polow aw szy ta k sztuk k ilk a w raca na daw ne stanow isko i tam znowuż siedzi spokojnie, dopóki go potrzeba do n o wej wycieczki nie zniew oli. L u b i także przesiadyw ać n a rogach ste rt i n a stożarach, a każdy osobnik ma kilk a takich p unktów uprzyw ilejow anych, na k tó ry ch zw ykł prze
siadyw ać i trzym ać się ich przez cały sezon zim owy. W cięższe zimy niem a okolicy o tw artej, gdzieby się ich k ilk u w różnych p u n k tach naraz nie widziało. Nie napada nigdy n a większe p tak i ani na większe ssą
ce, owszem, zupełną obojętność względem nich zachowuje. W idyw ałem nieraz na po
low aniach zim owych k u ro p atw y biegające swobodnie około drzew a, n a którem sie
dział myszołów, lub zająca przechodzącego w bliskości, lecz nigdy nie w idziałem aby je zaczepił. M imo to je d n a k w ielu je s t m y
śliw ych, któ rzy strzelają j e bez żadnej p o trzeby i nie chcą wiedzieć o tem, że p tak ten je s t bardzo pożytecznym d la rolnictw a przez w y tępianie w ielkiej ilości szkodni
ków , drobnych lecz bardzo obfitych.
D ru g im naszym zim owym drapieżnikiem je s t drzem lik, F alco aesulon L . N ajm niej
szy z k rajo w ych sokołów szlachetnych;
sam czyk je s t b ardzo ładny, jasno-m odro-po- pielaty n a w ierzchu ciała, n a spodzie biały lub ru d a w y ciem no-płom ykow any; samica i młode z w ierzchu brunatne. D rzem lik, także m ieszkaniec głębokiej północy, n a z i
mę ty lk o do nas przybyw a, leci dalój na po
łu d n ie niż m yszołów w łochaty i dolatuje n aw et do A fry k i północnej. U nas bywa w m niejszej liczbie od poprzedzającego, lecz każdego ro k u sporadycznie się tu i ow dzie pojaw ia; p rz y la tu je wcześniej, często się go ju ż w iduje w drugiej połowie P a ź dziernik a, a z w iosny przeciągające z po
łu d n ia w K w ietn iu się jeszcze pokazują.
Sam czyk, gdy siedzi na w ierzchołku d rze
w a niew iele się większym w ydaje od pasz
kota, a mimo to je s t bardzo w aleczny i d ra
pieżny, rzuca się na ptaki praw ie ta k duże
Nr 1.
WSZECHŚWIAT.9 ja k sam; niektórzy naw et utrzym ują, że się
odważa na kuropatw y, lecz tego nigdy nie w idziałem . Jednego razu p o rw ał w mojej obecności kszyka i unosił go po kilkaset kroków naraz gdy go ścigałem, głów nie zaś jest prześladowcą, i postrachem w róbli, trznadli, czeczotek, gilów i innych drobnych ziarnojadów .
Z rzęd u ptaków ow adożernych dość do
brze u nas znanym gościem zimowym je st srokosz, L anius excubitor L ., w yrów nyw a- ją c y swą. drapieżnością drobnym sokolikom.
P ta k ten najw iększy z dzierżb krajow ych, praw ie tak duży ja k drozd, lecz sm aglejszy z powodu dłuższego ogona, z w ierzchu ja - snopopielaty, biały od spodu, o czarnych skrzydłach z białem m iernej wielkości lu sterkiem . O jczyzną srokosza są okolice północne E u ro p y , skąd na zim ę posuw a się do krajó w środkow ych tśj części świata.
Do nas przybyw a we W rześniu lub w P aź
dzierniku, w bardzo ograniczonej liczbie i osiedla się pojedynczo w otw artych po
lach, zawsze sam otnie i zawsze w znacznem oddaleniu od innych osobników swego ga
tunku. P rzesiad u je po całych dniach na czubku odosobnionego w śród pola drzew a lub dużego k rz ak a, albo też na drzewie na brzegu lasu stojącem ; zw ykle ma takich kilka drzew uprzyw ilejow anych, na które się kolejno przenosi. Żywi się głównie przez cały czas poby tu w naszych stronach polnikam i i m yszami, które zw ykle u p a tru je siedząc na drzew ie; gdy k tó rą z nich do
strzeże n ap ad a z góry, uderzeniem dzioba zabija i unosi w szponach na drzew o lub krzak. G dy mu się je d n a k nie u daje przez pew ien czas dostrzedz zdobyczy ze swego stanow iska,oblatuje okolicę, zaw ieszając się w pow ietrzu, podobnie ja k p u stu łk a, nad noram i m yszow atych zw ierzątek w wyso
kości k ilk u n astu stóp nad ziemią i tak parę m inut oczekuje u kazania się na pow ierzch
ni lub poruszenia się w śniegu, wtenczas to napada z góry i chw yta. P rócz tego polu
je także n a m ałe p tak i, a m ianowicie na pośm ieciuszki, trzn ad le, rozm aite ziarnoja- dy i sikory, lecz to polow anie o wiele je st dla niego pracow itsze niż na myszy i długo nieraz musi się nauganiać zanim mu się uda pochwycić. Zdobycz swą szarpie na k a
w ałki j a k p tak drapieżny. P o dobnie ja k
wilk, nie ogranicza się na zdobyczach p o trz e bnych na daną chw ilę, lecz m orduje każdą postrzeżoną ofiarę; niepotrzebując j'ćj jeść zaraz, tak samo j a k inne g atun ki tćj rod zi
ny, osadza na cierniach tarn in y lub innych krzaków kolących i po nią, w razie potrze
by,- po pewnym czasie pow raca. W id o cz
nie, że rzadko tego potrzebuje, gdyż dość często spotyka się podobne jeg o zapasy zu
pełnie wysuszone. W dnie jasn e i niezbyt zimne, zimowe, srokosz, siedzący n a stano
wisku, śpiewa głosem niedonośnym lecz do
syć urozm aiconym . W ogóle je st ostrożny i niełatw o daje się na strzał podchodzić.
B aw i u nas do końca M arca lub do połow y K w ietnia. Nie je st on w ścisłem znaczeniu ptakiem północnym, gdyż wywodzi się nie
kiedy w naszych stronach, musi to je d n a k być bardzo rządkiem , gdyż sam nigdy w p o rze lęgowej go nie widziałem i wiadomo mi tylko o dwu gniazdach znalezionych w oko
licach W arszaw y, z których j a j a znajdują się w zbiorze G abinetu zoologicznego; w lu- belskiem ju ż się zapew ne nie gnieździ, gdyżby to nie mogło ujść mojej uwagi.
Na północy A zyi srokosza tego zastępuje k ilk a innych form bliskich, mniej lub wię
cej od niego odm iennych, a k tó rych głów ną cechę różnicow ą przedstaw ia lusterko sk rzy dłowe mniej lub więcśj obszerne; w A fry ce północnej i A zyi południow ej są także inne odpow iednie g atu n k i, podobny sposób życia wiodące.
G órniczek czyli skow ronek dw urożny, A lau d a alpestris L ., je s t m ieszkańcem gór E u ro p y północnej i A zyi, na zimę przenosi się w rów niny i posuw a się mniej lub wię
cej ku południowi. P taszek to dość piękny, zdobią go dwa czubki zaostrzone na sposób rożków po bokach głowy, poza oczami u s ta wione; gardziel ma szeroką, siarczystożółtą, czarnym szerokim pasem piersiow ym pod- pasaną. Do nas bardzo rzadko za la tu je w śród zimy, tu ła się po polach śniegiem po
krytych, przedstaw iając wówczas obyczaje bardzo podobne do śnieguły. L a ta stad k a
mi m niej skupionem i niż tam ta, a te gdy zapadną rozbiegają się po ziemi na w szyst
kie strony. T ak samo ja k śnieguły, nigdy
dłużej na m iejscu nie przebyw ają. N a ró
w niny Galicyi w schodniej zalatuje częściej
i w większój liczbie. W klatce trzym any
10 Nr 1.
żyje dość długo i śpiewa dosyć p rz y je mnie.
W niektóre ciężkie zim y zalatuje także do nas łuskow iec, C orythus enucleato r L., tak zw any od u b arw ien ia n a sposób łuski karm inow oróżow ego u samca, żółtego u sa
micy i innych samców na tle brudnopopie- latem . P ta k ten znacznie je s t większy od gila, dziób ma grubszy i innego nieco k ształ
tu. Z am ieszkuje przez lata okolice lesiste na północy starego i nowego lądu, na zimę przenosi się zw ykle nieco k u p ołudniow i i w n iektóre tylko w yjątkow e zimy aż do nas d olatuje, stadam i mniój lub więcćj licz- nemi. P o jaw ia się w L isto p ad zie, w porze gdy jarz ęb in a znajd u je się jeszcze obficie na drzew ach, na którą, je s t bardzo łakom y i wówczas to zbliża się do ogrodów i zab u dowań gdzie są te drzew a. P ró cz tego ży
wi się w znacznej części nasieniem sosno- wem, które, podobnie ja k krzyw onosy, zrę
cznie z szyszek w ydobyw a; lu b i także ja ło wiec i różne zia rn a oleiste. Z jag ó d ja rz ę biny i jało w cu , podobnie ja k gil, w ybiera p estk i i w yłuskuje. O byczajam i zbliża się bardzo do krzyw onosów , ja k one czepia się szyszek i zaw iesza się na nich w różnych pozycyjach z pomocą dzioba, naślad u jąc ru chy papug. T ak samo ja k krzyw onosy nie
ostrożny, strza ły go nie płoszą, idzie łatw o na rozm aite sidła, a gdy stado je s t zajęte żerow aniem n a jarzęb in ie, dopuszcza czło
w ieka pod samo drzew o i daje się po je d n e mu ściągać p ętelk ą w łosianą, um ieszczoną na końcu tyczki, n a co in n e nie zw ażają i nie płoszą się, byle się ty lk o zachow yw ać cicho i zręcznie tę operacyją odbyw ać. P o trzasku się je d n a k obaw iają i raz zdradzone więcój nie wrócą. Do okolic północnych g u b ern ii suw alsldój częściój zalatu je, do K u rla n d y i jeszcze częściej, a w okolicach P e te rsb u rg a b y w a cozima.
P ró cz w szystkich w yżćj w ym ienionych ptaków za la tu ją jeszcze w zim y b ardzo rzad k ie i w małój bardzo ilości ptak i n astę
pujące, k tóre ju ż tylko za w ypadkow e uw a
żać należy.
K rzyw onos dw upręgow y, Ł o s ia bifascia- ta Selys, za la tu je do nas w n iek tó re tylko zim y w bardzo m ałćj liczbie, o czem mamy wiadomość z okazów na ta rg u w arszaw skim od ptaszników n aby w an y ch i zn ajdujący ch
się w zbiorach ornitologicznych krajow ych.
G atun ek ten je s t nieco m niejszy od zw y
czajnego lcrzywonosa świei’kowego i o d zn a
cza się dw iem a białem i przepaskam i na skrzydle; samiec zaś je st bardzo pięknego karm inow oróżow ego koloru. Toż samo z u pełnie stosuje się do rzepołucha, F rin g illa flavirostris L ., podobnego do m akolągwy, lecz szczuplejszego i m ającego tylko lekkie różowe zafarbow anie na kuprze samca. Z si
kor zalatu je do nas niek ied y bardzo piękna sikora lazurow a, P a ru s cyanus L ., biała z niebieskiem i plecam i, skrzydłam i i ogo
nem; drugim zalatującym do nas w ypadko
wo gatunkiem w zimie je st Poecilia borealis (Selys), zupełnie podobna do naszćj sikorki ubogićj, lecz większa, z w yraźnem i białem i obwódkam i n a lotkach drugorzędnych; ta ostatnia zapew ne nie je st ta k rzadkim go
ściem zimowym ja k nam się w ydaje z po
w odu wielkiego podobieństw a do pospolite
go g atu n k u krajow ego, trzeba więc wielu jeszcze obserw acyj dla w ykazania praw dy pod tym względem . H r. W odzicki znajdo
w ał j ą na P o d o lu galicyjskiem .
Spom iędzy ptaków pływ ających można tu wym ienić jak o rzadkość m iękopióra, A nas m ollisim a L., którego jed en stary sa
miec by ł u b ity w P łockiem w zimie roku 1830 i zn ajd u je się w zbiorze gabinetow ym , a d ru g i pod N ieszaw ą w zimie ro k u 1880, trze b a więc było czekać pół w ieku na po
w tórne pojaw ienie się tego p taka. M ewa trzypalcow a, L aru s tridactylus L ., także się w śród zimy niek ied y pojedyńczo pokazuje, w innych porach roku nig dy jćj nie w idzia
łem . Do podobnych rzadkości zalicza się także i w ielkiego n ura, C olym bus glacialis L ., którego dwa m łode okazy krajo w e, w z i
mie bite, posiada G abinet zoologiczny w a r
szaw ski, o postrzeżeniu zaś starego ptaka w naszych stronach nie mamy żadnćj w ia
domości; dwa inny n u ry tego rodzaju, u nas pospolitsze, nierzadko zalatu jące na nasze wody w jesien i i w zimie, poniew aż trafiają się i w śród lata, do tój kateg oryi nie mogą być zaliczone.
W ym ieniłem tu w szystkie te rzadkości
dla zwrócenia uw agi m iłośników przyrody
i dla zachęcenia ich do czynienia notatek
o pojaw ianiu się podobnych faktów , a prócz
tego do dostaw iania ich do zbiorów k rajo -
N r 1.
w s z e c h ś w i a t.wycli. Podobne wiadomości są ważne i obe
cnie obudzają interes w świecie naukowym.
Im więcój zbierze się podobnych postrzeżeń z różnych punktów kuli ziemskiój, tem wię
ksze można będzie mieć pojęcie o zachow a
niu się gatunków w różnych latach, co m o
że rzucić pew ne św iatło na zw iązek ich r u chów z w pływ am i klim atycznem i. Długo nie wiedziano lip. o tem ,że w ielka ilość p ta
ków, k tó re pow szechnie uw ażane były za miejscowe, są innićj lub więcój wędrowne- mi, niejeden się więc zadziw i wiadomością, że nasze oba w róble, trznadel, sikory, dzię
cioły, w rona i t. p. gatunki, ta k dobrze po
dróżują ja k i te, których w ędrów ki odda- wna są znane, w m niejszym je d n a k stopniu i o ile się zdaje niewszędzie. O bserw acyje prow adzone przez wiele la t na Helgolan- dzie przez zamieszkałego tam ornitologa p. G&tke i d rukiem ogłaszane, w ykazują dowodnie, że p tak i wyżój wymienione prze
latu ją peryjodycznie z E u ro p y do S zw ecji i napow rót w wielkiój ilości. W głębi lą dów, ja k u nas, ruch podobny nie da się tak kontrolow ać ja k na odosobnionej wy
sepce, na samój drodze przelotów położonej, mimo to jed n ak trafiają się i u nas szczegó
ły godne zanotow ania.
W ładysław Taczanowski.
SPRĘŻYSTOŚĆ
W ZNACZENIU HAUKOWEM I POTOCZNE!
W yrazy, które z mowy potocznój prze
szły do słow nictw a naukow ego, zyskują tam zw ykle znaczenie ściślejsze, lepićj określone lub bardziój ograniczone, a stąd pow staje często niezgodność pom iędzy naukowem pojm ow aniem danego term in u a znacze
niem, ja k ie w yrazow i tem u w życiu zw y
kłem przypisujem y. T aka właśnie nieja
sność wiąże się z określeniem sprężystości, pochodząca stąd, że pojęcie tój własności ciał w życiu zw ykłem nie odpow iada zu
pełnie pojęciu naukow em u. N ajw idoczniej
szy p rzyk ład tego nieporozum ienia p rzed
staw ia kauczuk, k tó ry pospolicie przytacza się ja k o ciało obdarzone szczególnie wielką sprężystością, gd y w znaczeniu naukowem, popartem dokładną oceną, sprężystość jego okazuje się bardzo nieznaczną.
W podręcznikach fizyki określa się zw y
kle sprężystość jak o zdolność ciał odzyski
w ania poprzedniego stanu po usunięciu siły odkształcaj ącój. O kreślenie to je st zgodne z powszechnem rozum ieniem tój własności ciał, sprzeczne je s t wszakże, ja k zobaczy
my, z m iaram i przyjm ow anem i do oceny sprężystości.
Rozm aite ciała przedstaw iają niejednaki opór działaniom , które je odkształcić usi
łują. Jeżeli potrzeba znacznego wysilenia, aby spowodować przesunięcie się cząstek ciała, nazywam y je tw ardem . Ciało może być tw ardem i sprężystem , ja k kość słon io wa lub stal; szkło natom iast, w zwykłym swym stanie, daje nam p rzy k ład ciała, k tó re je s t tw ardem ale bardzo mało spręży
stem. Ciało, którego cząstki przem ieszcza
ją się ju ż pod działaniem słabój siły nazy
wamy miękiem. C iała miękie również m o
gą być sprężyste, j a k kauczuk, albo zupeł
nie praw ie jój pozbaw ione, ja k to ma m iej
sce z wilgotną gliną.
Otóż w życiu pospolitem objaw spręży
stości uderzać nas może w tych tylko cia
łach, k tó re ju ż pod wpływem słabój siły do
znają znacznego przeinaczenia, ja k to się właśnie dzieje z kauczukiem ; aby zaś do- strzedz odkształcenie ciała tw ardego użyć trzeba w ogólności sił potężnych, jak iem i w w arunkach zw ykłych nie rosporządzam y.
Można w praw dzie okazać sprężystość kości słoniowój lub m etali, opuszczając k ulki z m ateryjałów tych wyrobione na p ły tę m arm urow ą, po krytą sadzą; k u lk i pozosta
wiają wtedy na płycie plam y w postaci k ó łek, dowodzących, że zetknięcie miało m iej
sce nie w jedn ym punkcie, ale w płaszczyź
nie pewnój rozległości, że zatem niew ątpli
wie spłaszczenie k u lk i przy uderzeniu n a stąpić musiało. I takie wszakże dośw iad
czenie ma c h a rak ter zb yt naukow y, by się zaliczyć dało do codziennych, pospolitych spostrzeżeń.
Z podobnych dośw iadczeń w ypływ a w każ
dym razie, że własność sprężystości okazują
i takie ciała, k tó re pospolitem u dostrzega
1 2 W SZECH ŚW IAT.