Jtó 7. Warszawa, d. 17 Lutego 1889 r, Tom V III.
PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA."
W Warszawie: rocznie rs. 8 k w artaln ie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 6 Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechświata
i we w szystkich k sięg arn iach w k ra ju i zagranicą.
Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. D r. T. Chałubiński, J. Aleksandrowicz b. dziek. Uniw., K. Jurkiewicz b. dziek.
Uniw., mag.K. Deike, mag.S. Kramsztyk,Wł. Kwietniew
ski, W. Leppert, J . Natanson i mag. A. Ślósarski.
„W szechśw iat11 przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treśó
m a jakikolw iek zw iązek z nau k ą, n a następujących w arunkach: Z a 1 wiersz zw ykłego dru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierw szy ra z kop. 7'/a
za sześć n astępnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.
jfLdres ZReciałzcyi: J E ralscw slsie-F rzećL iaaleście, 2STr SQ.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
Ś. p IGNACY DOMEYKO.
98 W SZECH ŚW IA T. Nr 7.
P rze d k ilkunastu dniam i teleg raf zaatlan - tycki z A m eryki południow ej smutną, d la wykształconego naszego ogółu p rzyn iósł wiadomość, że w dniu 23 S tycznia r. b.
w S ant Jago, stolicy rzeczypospolitćj C h i
lijskiej, zm arł Ig n a c y D om eyko. N azw i
sko to czczone oddaw na n a d rugiej pó łk u li, głośne n a k a rta c h n auki w szechśw iatow ej, u nas p rz ed pięciu jeszcze laty nieznane było p raw ie ogółowi, z w yjątkiem niew ielu specyjalistów naukow ych. Bo sędziw y ten, wielkiój zacności i pracy uczony, którego liczne zdobycze n aukow e od lat k ilk u d z ie sięciu zapisyw ane b y ły w ro cznikach n au kow ych now ego i starego św iata, całą swą.
długoletnią, bo blisko półw iekow ą, a wielce pracow itą działalność, obcej, zrządzeniem szczególnem losów, pośw ięcił ziemi, zdała od sw oich, na południow o-zachodnich w y
brzeżach am erykańskich. O statniem u bo
daj z filaretów w ileńskich sądzonem było wiedzę i pracę sw oję poświęcić nie swoim lecz obcym. Nie dziw więc, że zapom nia
no praw ie o nim całkow icie. A le kiedy pięć la t tem u, ju ż p ełnem u obcćj chw ały, ale wciąż tęskniącem u k u swoim starcow i, u d a ło się nakoniec na rodzinnej stanąć ziemi, p rzyjęto go serdecznie, bo przypom niano w tedy sobie o w ielkich jeg o zasługach, k tó re ja k k o lw ie k w łasnem u k ra jo w i bespośre- dnich nie p rzyniosły korzyści, wszelako polskie im ię niew ygasłą czcią o k ry ły za oceanem, ą w nauce pow szechne i w ielkie dla niego zjed n ały uznanie. O d tąd mąż zasłużony sta ł się bliższym sercu naszem u, śledziliśmy z zajęciem każdy k ro k jeg o sę
dziwy, a pojaw ienie się jeg o w mieście na- szem było niejako uroczystością rodzinną.
T o też wieść o zgonie je g o bolesnem w śród nas ozw ała się echem , bo spodziew aliśm y się u jrzeć go jeszcze w racającym z d alek ie
go k ra ju , k tó ry p ra g n ą ł jeszcze raz na k ró t
ki czas odwiedzić, by potem ju ż kości swoje w rodzinnej złożyć L itw ie.
Ignacy D om eyko by ł synem H ipolita, prezesa sądów ziem skich now ogródzkich i K aro lin y A ncutów nćj, a u ro d z ił się d. 22
S ierpnia 1801 rok u w dziedzicznej wsi ro dziców, Niedźwiadce, w powiecie n ow o
gródzkim , gubernii mińskiej. O d eb raw szy początki naukow e w domu, jed y n a- stoletniem chłopięciem oddany został do klasy trzeciej w szkole podw ydziałow ej P ija rsk ie j w Szczuczynie. U kończyw szy ją w roku 1816 zapisał się n a w ydział fizyko- m atem atyczny w b. uniw ersytecie w ileń
skim , uśw ietniony im ionam i B ojanusa, Ju n - d ziłła i obu Śniadeckich. T u pod k ie ru n kiem Ję d rz e ja Śniadeckiego obudziło się w nim pierw sze zam iłow anie do chemii i je j badań. P rz y ję ty do stow arzyszenia filo
m atów , a następnie filaretów , m iew ał dla współkolegów odczyty z gieografii fizycz
nej, zaznajam iając ich z nowemi poglądam i R itte ra , w ypow iedzianem i w świeżo przez tegoż w ydanem dziele „D ie E rd k u n d o ” (1817 — 1818). Z aprzyjaźniony n a ław ie uniw ersyteckiej z M ickiewiczem i Odyń- cem, pozostał w serdecznych z nim i stosun
kach listow nych aż do zgonu obudw u.
U kończyw szy w ydział fizyko-m atem atyczny w 1822 ro k u ze stopniem m agistra, nie o p u ścił wszakże u niw ersytetu, ale zapisał się w dalszym ciągu na w ydział literack o -h i- storyczny, na którym ze szczególnem zam i
łow aniem słu ch ał w ykładów filozofii G ołu- chow skiego i historyi Lelew ela. A le n ie
baw em nastąpiło rozw iązanie stow arzyszeń akadem ickich, a Dom eyce polecono n a wsi zam ieszkać stale. O siadł więc w m ajętno
ści stry ja swego, w Zapolu, w powiecie lidz- kim , gdzie oddaw szy się z zapałem gospo
d arstw u rolnem u, przez um iejętne stoso w a
nie nab y ty ch w uniw ersytecie wiadomości przyrodniczych, u zysk ał w krótce rozgłos najlepszego na L itw ie rolnika. P olo w ania z M ickiew iczem i Odyńcem w tej epoce odbyw ane, odezw ały się następnie w „P an u T ad e u szu ” opowieścią o sporze m iędzy Do- m eyką a Doweyką.
R ok 1830, k tó ry tyle zdolności k rajow y ch ro sp ro szy ł po szerokim świecie, zapędził i D om eykę na tery to ry ju m p ru skie, gdzie gościnne, ja k i obecnie, w ładze miejscowe przenosiły go z jednej w arow ni do d rugiej.
U w olniony ostatecznie, osiadł w D reźnie, gdzie oprócz dw u swoich tow arzyszów p o low ania w kniejach litew skich, znalazł m iłe tow arzystw o K lem entyny z T ańskich Hoff-
Nr 7. WSZECHŚWIAT. 99 m anow śj, K lau d y n y Potockiej, G arczyń-
skiego i P ola. A le już w ro k u 1832 roska- zano w szystkim polakom opuścić D rezno, w skutek czego tułacz nasz z druhem swoim Adamem udali się do P ary ż a, gdzie przez ro k praw ie razem m ieszkali z sobą. W tych w łaśnie chw ilach A dam pisał „P an a T adeu
sza”, odczytując pojedyńcze z niego ustępy tow arzyszow i i zasięgając przyjacielskich ra d jego i wskazówek.
D zielnem u um ysłow i D om eyki przy m u sowa besczynność zaciężyła w krótce. Z a
p isał się więc n a ucznia szkoły górniczej, w której podów czas zasiadały na k atedrach takie znakomitości, ja k E lie de B eaum ont, B erthier, B eudant, D ufrćnoy, D ulong, D u mas, P o u ille t i T h en ard . P ra c u ją c g o rli
wie, zw rócił na siebie uw agę tych uczonych, co mu na przyszłość wielce przydać się mia
ło. U kończyw szy chlubnie szkołę ze sto
pniem inży niera górniczego, p rz y ją ł posa
dę chem ika w zakładach hutniczych braci K oechlin w A lzacyi. A le liche uposażenie przy ogrom nej stosunkow o pracy zniew oli
ło go do opuszczenia zajęcia i pow rotu do P ary ża. Okoliczność ta w płynęła stanow czo na losy całego życia naszego uczonego.
W tym w łaśnie bow iem czasie, rzeczpospo
lita chilijska, uspokojona ostatecznie po długich zam ięszkach w ew nętrznych, a w i
dząca głów ne bogactw o swoje w bogatych rudonośnych pokładach krajow ych, założy
ła szkołę górniczą w Coquimbo, mieście, stanow iącem głów ne siedlisko przem ysłu górniczego. O tóż w P a ry ż u b aw ił wtedy p. K a ro l L am b ert, bogaty właściciel k o p al
ni w C hili, były uczeń szkoły politechnicz
nej paryskiój, ja k o aje n t rz ąd u chilijskiego, p rzybyły z celem sprow adzenia stąd profe
sora chemii górniczej dla owej nowozało*
żonej szkoły górniczej. P o p a rty p rzez p a ryskich profesorów swoich, a m ianowicie przez słynnego m ineraloga Dufi-enoy, Do- m eyko zaw iera sześcioletni k o n tra k t z rz ą dem chilijskim , z obow iązkiem w ykładu fizyki i chemii, założenia i prow adzenia la- j borato ry ju m chem icznego, za płacę roczną j 6000 franków . Tym sposobem z zagród rodzinny ch wykolejony litw in, zn alazł się n araz w śród znanych d otąd sobie z książek | jed y n ie K o rd y lijeró w południow o -am ery
kańskich, by w nich przez czterdzieści trzy i
pozostać lata. W dniu tedy 2 L utego 1838 roku po płyn ął ku brzegom nowego świata przez M aderę, Bahię, Rio Janeiro, Monte- video i B uenos A yres, ażeby stąd konno przez stepy argentyńskie i przełęczą A n dyjskie dostać się w dniu 30 C zerw ca do nowej swojej siedziby, do Coquimbo nad oceanem Spokojnym . O ile czas pozw alał badał po drodze p rzy ro dę zw iedzanych m iejscowości, a wrażenia jego z tej p ierw szej zamorskiej podróży znalazły się ogło
szone dopiero w 1857 r., w dodatku do k ra kow skiego „C zasu”.
R ząd chilijski pragnący gorąco podnie
sienia wogóle poziomu ośw iaty publicznej, a przedew szystkiem krajow ego górnictw a p rzy jął naszego ziom ka z otw artem i ręk a
mi *)• Domeyko rospoczął natychm iast wy
kład fizyki i chemii w szkole górniczej, za
łożył pracow nię chemiczną, sprow adziw szy do niej potrzebne p rzy rząd y i przetw ory z E urop y i zab rał się w niej gorliw ie do ćwiczenia uczniów w analizie m ineralnej.
N iepoprzestając na tem, opracow ał nadto całkow ity pro jek t w ykładu naukow ego w szkole, któ ry uzyskał zatw ierdzenie w ła
dzy w 1839 roku i został w prow adzony w wykonanie. T ym sposobem now oprzy
były profesor stał się w istocie organizato
rem szkoły górniczej chilijskiśj.
P ierw sze zaraz w akacyje (przypadające tam w L u ty m ) w tym że 1839 roku Dom ey
ko poświęca n a wycieczkę w K o rd y lijery najbliższe m iastu, z której sprawozdanie przesyła do P ary ża dla pomieszczenia go w A nnales des mines. W ciągu całego ro k u robi liczne rozbiory ru d rozm aitych na żądanie właścicieli kopalń, czem zjednyw a sobie rozgłos powszechny. K iedy zaś w ro ku 1840 egzam iny pierw szych uczniów jego kończących zakład św ietnie w ypadły i z je dnały mu ogólne uznanie i urzędow ą po
chwałę, ja k o dzielnemu nauczycielow i, w y
stępuje z nowym, ulepszonym jeszcze p la
nem w ykładów , z niezbędnością założenia gabinetów: fizycznego, h isto ry i n atu ra ln ej
lj Szczegóły o działalności tam tejszej Domeyki podajem y w edług obszernej i w yczerpującej bijo- grafii jego, ogłoszonej przez p. M aryjana D im m la w majowym i czerwcowym zeszytach „B iblijoteki W arszawskiej11 z ubiegłego roku.
1 0 0 W SZECHŚW IAT. Nr 7.
i b ib lijo tek i, w ysyłania zdolniejszych u cz
niów kończących szkołę do p ra co w n i e u ro pejskich, wreszcie z projektem u tw o rz en ia posad chem ików - an a lity k ó w p rz y z a k ła dach górniczych, d la k tó ry ch szczegółową, opracow yw a in stru k cy ją. W szy stkie te j e go wnioski zostały p rzez izby zatw ierd zo n e bez zm iany. W yznaczono mu odpow iedni fundusz n a zakup p o trzebnych dla owych gabinetów okazów i narzędzi, dozw olono w ybrać odpow iednich dw u uczni d la w y
słania do P a ry ż a i polecić ich tam tejszym profesorom — samego zaś m ianow ano n a czelnym p robierzem rzeczypospolitźj i n a j
w yższym sędzią w spraw ach górniczych.
D ru g ie fe ry je sw oje w tym że 1840 ro k u spędza D om eyko n a badaniu odleglejszych ju ż pokładów rudonośnych H u asco i Co- piapo. O d k ry w a w tedy n iezn a n ą d otąd odm ianę rodzim ego am algam atu sre b ra ( A g 12 H g ) , zaw ierającą 86,61% sre b ra i 13,39% rtęci, a stanow iącą głów ną ru d ę sre b rn ą bogatych pok ład ó w w A rą u ero s, k tó rą opisuje poraź pierw szy pod m ianem a rą u e ry tu w S praw ozdaniach (C om ptes ren - dus) akadem ii paryskiej i w E rd m a n n a J o u rn a l fu r p ra k tisch e Chem ie. I w ciągu następnych feryj, 1841 ro k u , pośw ięca się zbadaniu innych znow u k o p alń k rajo w y ch , p rz y czem zebrane okazy staran n em u pod
daje rozbiorow i. W śró d nich w y k ry w a no
wy zw iązek arsen u z m iedzią, arsen ek tego m etalu (Cu3A s), z 71,7% C u i 28,3 A s, k tó ry n astępnie H a id in g er n a cześć jeg o n a
zw ał dom eykitem . W ro k później w ezw a
ny p rz ez krajow ców robi po szukiw ania w górach, a owocem poszukiw ań tych je st odkrycie bogatych pokładów m iedzi w K o r
dy lij erze de la C am pania, a zło ta w C au- quenes.
P ra g n ą c p rzyczynić się do polepszenia spraw y w ychow ania publicznego, k tó re mu się wogóle w adliw em w ydaje, D om eyko w głów nym d zien n ik u stołecznym , w „ T y g odniku S antiago” ogłasza obszerną o niem l-osprawę w 1843 r. W p ra cy tój p ro je k tu je przekształcenie całkow ite u rządzeń szkol
n ych dotychczasow ych, a w zorując się na w ybornem za jeg o czasów u rząd zen iu o k rę gu naukow ego wileńskiego, przem aw ia g o rąco za przekształceniem w ychow ania p u blicznego, z uw zględnieniem n a tu ra ln ie w a
ru n k ó w m iejscowych, na modłę w ileńską, z jó j szkołam i elem entarnem i, podw ydzia- łow em i i w ydziałow em i, podległem i bespo- średnio uniw ersytetow i w stolicy. Żąda n ad to założenia sem inaryjum nauczyciel
skiego, szkoły m alarstw a i m uzyki, k ład ąc nacisk n a ważne znaczenie hum anitarnego wogóle, a nie zaw odow ego jedynie k ształ
cenia m łodzieży. B y ł to zapraw dę k ro k wielce śm iały ze stron y niedaw nego w k r a j u obcego przybysza, a je d n a k chlubne
o tym p rojekcie spraw ozdanie re k to ra uni
w ersy tetu zjednało autorow i pow ołanie go na członka ra d y w ychow ania pu b licz
nego.
W spółcześnie opracow ał Dom eyko cztery dzieła dla m łodzieży, z których podręcznik do m ineralogii i p odręcznik do rozbioru m inerałów drogą suchą i m okrą zostały przez rząd w ydane i zalecone, ja k o książki szkolne w instytu cie górniczym ; dwa zaś drug ie, m ianowicie: zasady gieologii i n au ka m ark szejd erstw a czyli inżynieryi g órn i
czej pozostały w rękopiśm ie, au to r bowiem u d zielił ich chętnie gieologowi Am adeo Pissis, opracow ującem u w łaśnie gieologiją C hili.
W ak acyje 1844 ro k u spędził n iestru d zo ny badacz w raz z czterem a uczniam i swemi na wycieczce w K o rd y lije ry Coquimbo, k tó re ja k o ju ż mu znane, bo zw iedzane p o raź dru g i, nad aw ały się lepiej do p ra k ty cznego objaśniania m łodzieży o budow ie ich gieologicznój.
R o k 1845, a ostatni pobytu Dom eyki w C hili w edłu g brzm ienia k o n trak tu , stał się stanow czą w całem życiu jeg o epoką.
Z jedn ój bow iem stro n y dzieła jeg o w tym ro k u w ydane dow iodły, że dzielny nauczy
ciel je s t zarazem niepospolitym ekonom istą, a naw et m ężem stanu; z drugiej zaś znow u, tra f niespodziew any zatrzym ał n a zawsze w k ra ju , przybyłego na czasowy w nim po
b y t cudzoziem ca.
R ospoczynające się tam w m iesiącu L u tym , j a k wyż(5j nadm ieniliśm y, feryje tego ro k u spędził Dom eyko n a zwiedzeniu jednój z południow ych prow incyj rzeczypospolitej, A ra u k an ii, leżącój n a północ od m iasta Yal- divia i zamieszkanej przew ażnie przez in- d y jan naw pół dzikich, a do owego czasu praw ie nieznanej nikom u. Za pow rotem
Nr 7. W SZECHŚW IAT. 101 tedy z w ycieczki owej ogłosił jed n o z n a j
w ażniejszych dzieł swoich: „A rau k an ija i jój m ieszkańcy”, które nietylko w C hili, ale i w cał6j A m eryce wielkie spraw iło w raże
nie. O prócz bowiem spraw ozdania z badań fizyjograficznych na m iejscu dokonanych, mieściło w sobie ono studyjum pow ażne nad fizycznym i m oralnym stanem araukanów , oraz w skazyw ało racyjonalne środki sto
pniowej i um iejętnej ich cyw ilizacyi, g o rą
co popierając spraw ę zapom nianego i wła
snemu pozostaw ionego losowi licznego ple
m ienia indyjskiego. W dziele tem dow iódł a u to r niepospolitego swego rozum u polity
cznego, przem aw iając żarliw ie za uszano
waniem odw iecznych zw yczajów i obycza
jó w in dyjskich plem ion, k tó re łagodnie cy
wilizować rad zi w duchu praw dziw ej chrze
ścijańskiej pobłażliw ości i rozum nej oświa
ty. S praw ę tę całe społeczeństwo żywo do serca p rzyjęło i dotąd uobyczajenie a ra u
kanów , w myśl D om eyki prowadzone, w iel
ce pożądane ju ż przyniosło owoce. Dw a w ydania dzieła tego w ciągu roku roschwy- tano w rzeczy pospolitej, w następnym roku p rz ed ru k o w a ła j e rzeczpospolita a rg e n ty ń ska, przełożono je z kolei na języki: an gielski, francuski, niem iecki, a naw et polski (L eonard R ethel). W iele czasopism euro
pejskich um ieściło w łam ach swoich w yjąt
k i z niego, obok najchlubniejszego o niem wspom nienia.
W tym że 1845 ro k u w ystąpił Dom eyko z d ru g ą jeszcze pow ażną p racą z zakresu gospodarstw a państw ow ego, tra k tu ją c ą n a
der ważne kw estyje ekonom iczne, a m ia
nowicie: potrzebę zniesienia cła od przyw o
zu do k ra ju w ęgla angielskiego, bo podatek ten ham uje rozw ój m iejscow ego h utnictw a i wyniszczeniem lasów zagraża. Dowodzi dalej konieczności budow y ulepszonych od
pow iednio do postępu m etalurgii pieców do w ytapiania rud ; po daje wreszcie sp ra w o zdanie z badań swoich n ad pokładam i wę
gla kam iennego w prow incyi Y aldivia.
W szystkie te wnioski u zyskały zatw ierdze
nie izb praw odaw czych, a autorow i zjedna
ły urzędow e podziękow anie prezydenta rze- czypospolitej w im ieniu k raju . P o k ła d y zaś węglowe, o dkryte w Y aldiyii przez Do- m eykę, obfitej po dziś dzień ulegają eks- ploatacyi.
Tym czasem w ciągu pobytu Domeyki w A raukarii i i V aldivii, w ynikły przypad
kowo w pracow ni chemicznej szkoły gór
niczej pożar, zniszczył cały budynek, wszy
stkie zbiory szkolne, od lat kilku tak sta
rannie przez naszego ziom ka grom adzone, wszelkie naw et p apiery i rękopism a jego.
S m utny ten w ypadek, niszczący widome ślady dotychczasowej jeg o działalności, w p ły nął właśnie na dalsze pozostanie jego w Chili, n ad czas pierw otnie zakreślony.
Nie mógł bowiem i nie chciał opuszczać k ra ju , w którym tyle j uż zdziałał, bez n a praw ienia złego. C ały więc ro k 1846 po
święcił na odbudow anie pracow ni i gabine
tów, zak ładając n adto m uzeum etnografi
czne, dla pom ieszczenia w niem okazów, obrazujących historyczny i obecny byt rozm aitych plemion indyjskich, rossiadłych na obszarach rzeczypospolitej.
W y nik i badań swoich w przy branej oj
czyźnie um ieszczał stale w wielu czasopis
mach naukow ych europejskich, ja k w wspo- m ninanych ju ż „A nnales des m ines” p a ry skich, w „Zeitschrift fiir E rd k u n d e ” Liid- dego, w F ro rie p a „N otizen” oraz w „Neues Ja h rb u c h fiir M ineralogie” L eo n h a rd a i B ronna. A rty k u ły te zaznajam iały uczo
nych eu ropejskich z budową gieologiczną C hili, K ordylijerów tam tejszych, z boga
ctwem m ineralnem mało znanych dotąd miejscowości. C enna rospraw a słynnego ekonom isty M ichała C hevallier o kopal
niach złota i srebra w Nowym Swiecie, po
mieszczona w „Revue des deux m ondes”
z roku 1846, je s t streszczeniem prac Dom ey
ki w tym przedm iocie, których znaczenie ekonomiczne wysoko au to r podnosi.
K iedy wreszcie ro d ak nasz szkołę swą górniczą p rzyp ro w ad ził znow u do p orząd
ku, a dwaj najzdolniejsi jego uczniow ie w y
słani do E u ro p y wrócili do k ra ju , stru d zo ny tak czynną ośm ioletnią działalnością swoją zapragnął wypoczynku. W tym celu postanow ił rozłożyć swój w ykład m iędzy dwu now oprzybyłych z rosszerzeniem jego zakresu, zrzekając się n a ich rzecz swej płacy. P o wielu z n im u kładach, rz ą d rz e czypospolitej p rzy stał wreszcie na uw o l
nienie go od obowiązków nauczycielskich w szkole górniczej, ale nie zgodził się na u tra tę tak zasłużonego krajow i męża. P o
102 W SZECH ŚW IA T. Nr 7.
w ołał go więc do stolicy S an t Ja g o , pod
nosząc współcześnie p ła c ę ’ jego do 10000 franków .
L udność cała C oąuim bo ow acyjnie że
g n ała wyjeżdżającego do stolicy polaka.
{dok. nast.)
K . Jurkiew icz.
KILKA SŁÓ W
O - M O T Y L I C T
(DISTOMUM H EPA TIC U M ).
D o jrz ała m otylica (fig. 1) je st 16—40 mm (mniój więcój do l'j2 cala) długa. C iało ma
o
F ig. 1. M otylica l'/2 ra z a powiększona. 0 otwór gęby, D w idłow aty i rozgałęziony przew ód p o
karm ow y.
płaskie, szerokie, listkow ate, z przodu zw ę
żone, w k ró tk i stożek. P osiada ona dwie przyssaw ki: je d n a z nich mieści się na p rz e
dnim końcu ciała i otacza otw ór gęby (O), d ru g a zaś, znacznie w iększa zn a jd u je się nieco dalój ku tyłow i. P o w ierzch n ię m o
tylicy p o k ry w a ją d robne ząbki, a jó j k isz k a je s t w idłow ato rozdw ojona i gałęzi- sta (D).
M otylica zam ieszkuje pęch erzy k i p rz e
wody żółciowe, niekiedy n aczynia żylne w ątroby owcy, kozy, byd ła rogatego, konia,
osła, słonia, k rólik a, w iew iórki, k an g u ra.
Z d arza się także u św ini, niekiedy u czło
wieka. J e s t ona szczególnie niebespieczna dla owiec i bydła, gdyż silnie rozm noży
wszy się bywa pow odem nietylko ciężkiój choroby, ale naw et śm ierci niszczącój całe stada.
P rzeobrażenia i w ędrów ki tego wysoce szkodliwego pasorzyta, a tem samem sposo
b y zarażenia się nim , zawsze zw racały na siebie uw agę helm intologów, ale dopiero przed kilkom a laty R u do lf L e u c k a rt w N iem czech i A. P . Thom as w W ielkićj B rytanii, rzecz tę bliżój zbadali,pozostaw iając w szak
że pew ne szczegóły niew yjaśnionem i. P o nieważ w niniejszem piśmie o tych ważnych spostrzeżeniach, obchodzących każdego ro l
nika, nie podano dotychczas bliższój wia
domości, sądzę przeto, że nie będzie zb y te
czną niniejsza w zm ianka, streszczająca św ie
żo ogłoszone spraw ozdanie d ra J . B iehrin-
Fig. 2. Ja jk o m otylicy pow iększone 340 razy .—
Na ryBunku w idać w ieczko skorupy, oraz kulki przew ężne ja jk a w y p ełn iające tę o statn ią.
gera (B iologisches C en tralb latt, tom V III, N r 21, z d. 21 z. m.).
J a jk a m otylicy są nadzw yczaj m ałe, a ro bak w ydaje ich ogrom ną ilość. Z żółcią przechodzą do przew odu pokarm ow ego, skąd w raz kałem w ydostają się na zew nątrz.
R ospoczynają one rozw ój, t. j. przew ężają się, w ja jn ik a c h rodzicielskiego osobnika (fig. 2), lecz dalsze przeobrażenia odbyw ają na zew nątrz zarażonego osobnika w k ału żach i zalew ach pastw iska. Czas rozw oju zależy od tem p eratu ry : p rz y 16° C ciągnie się dw a do trzech miesięcy, przy 23°— 26°C
Nr 7. W SZECHŚW IAT. 103 tyleż tygodni, a zimą zupełnie przycicha.
Zatem rozw inięte zarodki rzadko kiedy da
j ą się spotkać przed Czerwcem.
R ozw inięty zarodek ju ż w ew nątrz sko- rupy jajow ój żwawo się porusza, ostatecz
nie odrzuca jój wieczko (fig. 2) i wychodzi na zew nątrz, poczem swobodnie p ływ a po wodzie, uderzając o nią rzęsam i pokryw ają- cemi jeg o ciało.
C iało zarodka (fig. 3) je s t stożkow ate, z w ierzchołkiem w ty ł zw róconym , 0,13 do 0,15 mm długie. P rze d n i jeg o koniec je s t kołnierzow ato oddzielony od reszty i posia
da w ysuw alną brodaw kę. Z w yjątkiem tój ostatniój cała pow ierzchnia ciała je st po
k ry ta drgaj ącemi w łoskam i, czyli rzęsami, osadzonemi na w ielkich, sześciokątnych k o m órkach, pod którem i znajduje się delika-
Fig. 3. Z arodek m otylicy w bijający swą b ro d aw kę dotykow ą (p ) w płuca ślim aka (ep). Pow iększe
nie koło 340 razy.
tna błonka nadskórkow a. Za tą k u w e
w nątrz n astępuje w arstw a mięśni, a pod nią leży w arstw a kom órek ograniczających j a mę ciała. N a tylnym końcu przedniego odcinka, czyli głow y, znajduje się dwoje oczu półksiężycow atych, obróconych ku so
bie w ypu kłą stroną i tw orzących tym spo
sobem barw ną plam kę, m ającą k sz ta łt lite ry X . Z arodek nie ma ani otw oru gęby, ani przew odu pokarm ow ego. W tylnój części ja m y ciała zn a jd u je się nagrom adze
nie dużych, okrągłych kom órek rozrod
czych. Istn ieje też u k ład naczyń w ydzie
lających złożony z dw u pni podłużnych
i rzęsow atych lejków . U kładu nerwowego dotychczas nie wynaleziono.
Z arodek bezustanku pływ a, obracając się ciągle koło swój osi, przyczem zapomocą swój brodaw ki dotykowój obm acywa wszy
stkie napotkane przedm ioty.
P o długich próbach i badaniach L eu ck art w roku 1879 p rzek on ał się nareszcie, że za
ro dek osiada w drobnym ślim aku wód sto
jących, Lim naeus tru n ca tu lu s Miill. (L. mi- nutus D rap.). Gdy zarodek bujając po k a
łuży natrafi na tego mięczaka, czepia się jeg o pow ierzchni i p rzytw ierdza zapomocą brodaw ki dotykow ój, przyczem szybko k rę ci się koło swój osi, silnie uderzając rzęsa
mi, oraz żwawo w yciągając się i kurcząc (fig. 3). T ym sposobem powoli w św idro-
Fig. 4. M łoda redia, pl — gardziel, g — zaw iązki cerk ary j, p —ch arakterystyczne w yrostki. (W ielkość n atu raln a ł/2 m ilim etra). Powiększenie 140 razy.
wuje się w swoję ofiarę, poczem osiada w odpowiednich dla siebie organach jój ciała, pospolicie w płucach. T e ra z zaro
dek zrzuca powłokę rzęsową i zam ienia się na krótki, jajo w aty woreczek, k tó ry szybko rośnie i po kilku dniach je s t do0,G—0,8 m m długi, lecz znaczna część świeżo osiadłych robaków um iera w ciągu pierw szych dni po zarażeniu m ięczaka.
T a d ru ga form a m otylicy, pow stała z za
rodka, nie ma ani otw oru gęby, ani p rze
wodu pokarm ow ego, ani oczu, ani naczyń wydzielających, lecz zresztą je s t podobnie
104 W SZ EC H ŚW IA T . Nr 7.
zbu dow ana do zarodka. O trz y m a ła ona n a zwę sporocysty.
W jam ie ciała sporocysty z n a jd u ją się kom órki rozrodcze, k tó re w części p rz ech o dzą do niój z zarodka, a w części powstają, z kom órek w yściełających jój ja m ę ciała.
Z tych kom órek rozrodczych po w staje no
we pokolenie zw ane re d ia (fig. 4), k tó re posiada org an izacy ją znacznie w yższą od sporocysty. W alcow ate ciało re d ii pozw a
la ro zróżniać głow ę, tułów i ogon. P o m ię
dzy głow ą i tułow iem zn a jd u je się obrącz
kow y w ałek, a pom iędzy tułow iem i ogo
nem wznoszą się dw a w yrostki skierow ane k u tyłow i i na zew n ątrz. N adto re d ia p o siada otw ór gęby otoczony w argow em n a brzm ieniem , posiada mięsistą, g ard ziel i p o jedynczą, w o rk o w atą kiszkę. O d b y tu nie
ma. N abrzm ieniem w argow em czepia się ona organów swego g o sp odarza i zapom ocą g ard zieli po ch łan ia i w p ro w ad za do kiszki k aw ałk i jeg o tk an ek . N adto red ia posiada obficie rozgałęziony u k ła d naczyń w ydzie
lających, z dwom a naczyniam i podłużnem i i lejkam i m igaw kow em i. Jój u k ła d n e r
w ow y sk ład a się z dw udzielnego zw oju po łożonego n a kiszce poza gardzielą. W ty l- nój części ja m y ciała zn a jd u ją się kom órki rozrodcze.
R edie nadzw yczaj są ruchliw e; żwawo w yciągają się i kurczą, a n aw et dosyć żw a
wo przenoszą się z m iejsca na m iejsce tym sposobem, że się o p iera ją tylnem i w yrost
kam i jednocześnie w yciągając ciało, poczem czepiają się p rzyssaw kow atą w a rg ą, kurczą ciało, znow u opierają się nóżkam i i t. d.
W 14 dni po w ejściu rzęsow atego za ro d ka do ślim aka pierw sze red ie opuszczają rodzicielską sporocystę, poprostu p rz e b ija jąc jój ścianę ciała i sam odzielnie w ędrują po tkankach ślim aka, aby osiąść w odpo- wiedniem dla siebie m iejscu, pospolicie w w ątrobie. T u taj jeszcze rosną, a n astę
pnie, w piątym tygo d n iu po zarażeniu śli
m aka, ja k się zdaje stosow nie do po ry roku, w ydają albo nowe pokolenie re d ij, albo po
kolenie istot podobnych z budow y do mo- tylicy, k tó re też ostatecznie p rz eo b ra żają się n a tego robaka. Często m ożna spotykać obie tfe form y za w arte w tój samój redii.
W m iarę ro zw ijan ia się coraz liczniejszego potom stw a, k tó re stopniow o pow staje w cią
gu 14 dni, red ia coraz je s t leniw sza i osta
tecznie zam ienia się n a m artw ą ru rk ę.
Nowe pokolenie pow stające w red ii o d znacza się słabym rozw ojem części płcio
w ych, oraz obecnością doczesnych p rz y rz ą dów: ogonka i gru czo ła torebkorodnego, k tó re późniój znikają. Isto ty tego pokole
n ia, zw ane cerkary jam i (C ercariae), wielce są kurczliw e; ich długość w ynosi 0,26 m m , szerokość 0,23 m m , ogonek je st 0,5 mm d łu gi (fig. 5). C erk a ry ja posiada przyssaw kę g ę
bową i brzuszną jednakow ój wielkości, na dnie pierw szój zn a jd u je się otw ór gęby p ro w adzący do g ard zieli, za k tó rą n astępuje p rz eły k , a dalój zn ajd uje się kiszka widło-
F ig. 5. C erkaryja, przed rospoczęciem w ydziela
nia cysty. Pow iększenie 100 razy .
wato rozdw ojona, lecz bez rozgałęzień.
W naczyniach w ydzielających odróżniam y dw a pnie boczne, otw ierające się do k u rc z liw ego pęcherza. P o w ierzchn ię przedniój części ciała p o k ry w a ją d rob niutk ie kolce.
Części płciow e istnieją ja k o pierw sze za
wiązki. W ciele cerk aryi, zw łaszcza po bo
kach, zn a jd u je się zrazik o w aty g ru czoł z ło żony z licznych pęcherzyków , w ypełnionych silnie błyszczącem i ziarnkam i (fig. 5); jestto w spom niany g ruczoł torebkotw órczy. Na g rzbiecie ce rk a ry i z n a jd u ją się kom órki z licznem i drobnem i pręcikam i, podobnem i do b ak tery j, niew iadom ego znaczenia.
C e rk a ry je wychodzą z redii przez otw ór
Nr 7. WSZECHŚWIAT.
rodzajny położony poza głow ą, w ędrują po ciele ślim aka i ostatecznie wychodzą na ze
w nątrz, poczem swobodnie pływ ają w w o
dzie. G ruczoł torebkotw órczy w świetle padającem nadaje im srebrzysty kolor; stąd, pomimo drobnych w ym iarów są one gołem okiem w idzialne. Sw obodne bujanie po wo
dzie w krótce ustaje. G dy cerk ary ja spoty
k a listek wodnej rośliny, silnym ruchem odrzuca ogon, k tó ry by ł jój organem m iej- scozmienności, ku rczy się i zapomocą g ru - czoła torebkotw órczego w ciągu k ilku mi
n u t w ydziela naokoło siebie torebkę, p rzy czem zaw artość gruczoła zostaje na zew nątrz w yciśnięta, a sam gruczoł znika.
Pow yższe fakty nie pozostaw iają żadnój wątpliw ości, lecz dalszy los cerkaryi jest dotychczas zagadką. W iadom o tylko, że połknięcie cerkaryj zaw artych w ślimaku nie może być powodem zarażenia, albowiem u leg ają one traw iącój sile żołądka. Z ara
żenie p rzypuszczalnie może następow ać w dw ojaki sposób, zabespieczający młodego robaka od straw ienia w żołądku. W edług L eu c k arta c e rk ary ja m otylicy podobnie ja k u form pokrew nych, chroni się do zw ierzę
cia stawonogiego, gdzie się otacza torebką czyli cystą i w yczekuje dopóki jć j gospo
darz nie zostanie pożarty przez odpow ie
dnie zwierzę. Z n ajd u jąc w torebce ochro
n ę przed straw ieniem , przechodzi ona w e
d łu g tego przypuszczenia do kiszki, gdzie dalszy rozwój odbyw a. Thom as innego je s t zdania: L im naeus tru n ca tu lu s chętnie w y
chodzi z w ody i dosyć daleko w ędruje na lądzie. Jeżeli ted y osobnik tego ślim aka, zaw ierający d o jrzałe cerk ary je pełza po traw ie lub innój roślinie zwilżonój przez deszcz lub rosę, wówczas pasorzyty z n a jd u j ą sposobność w yrojenia się do kro p el wo
dy i p rzed jój w yschnięciem otaczają się torebkam i. W tym stanie w yczekują do
póki pasące się zw ierzę nie pochłonie rośli
ny z torebkam i. To przypuszczenie wyma
ga potw ierdzenia faktam i, w każdym je d n a k razie przem aw ia za niem okoliczność, że m otylica znajduje się tylko u zw ierząt k a r
m iących się roślinam i, czy to w yłącznie ro ślinożernych, czy w szystkożernych, oraz, że
najniebespieczniejszem i są ranne godziny, kiedy pastw isko je s t p o kryte rosą.
Bądżcobądź, n a szczególną uw agę zasłu
gu je drobny Lim naeus, który robaka ros- siewa. O ch ro na przed zarażeniem motyli- cą może być dw ojaka: zaniechanie pasania na zarażonych łąkach i staranne zbieranie i niszczenie niebespiecznego ślim aka.
August Wrześniewski.
WYBUCH KRAKATOA
i z j a w i s k a pr zezeń w y w o ł a n e .
(Dokończenie).
Więcój trudności jeszcze przedstaw iało ro spatrzenie f a l m o r s k i c h , przez wy
buch wznieconych. Część ta spraw ozdania pow ierzoną była pierw otnie sir O. Evanso- wi, gdy wszakże zm arł on przed ukończe
niem zadania, objął je kap itan W harto n.
W ybuch spowodował liczne fale, ale j e dn a tylko w yw ołała ru ch wody w stronach dalekich. Nie by ła to wszakże pierwsza z pobudzonych fal; poprzednie, k tó re wy
stąpiły d n ia 27 S ierp nia przed godziną 10 zrana (w edług czasu K ra k ato a) b y ły bar
dziej zabójcze z pow odu swój nagłości. D o
konały one ju ż dzieła zagłady lub sprow a
dziły ucieczkę pozostałych przy życiu, fala zatęm najsilniejsza, o godzinie 10, zrządziła ju ż mniój spustoszenia, ale ona je d n a o trzy m ała im puls dostatecznie silny, by mogła rozejść się na rozległój przestrzeni. W e dług danych, zebranych z w ybrzeży Jaw y i S um atry, ocenia p. W harto n wysokość tój fali, od jój w ierzchołka aż do poziom u śre
dniego, p rz y jój pow staniu, na 14 m etrów . Na S um atrze rzuciła ona o k ręt w ojenny na odległość dwu kilom etrów od b rzegu, gdzie pozostał na lądzie na wysokości 9 m nad poziomem morza; zniszczyła pew ną liczbę wiosek, na m orzu je d n a k nie zrządziła szkód wielkich, a znaczna ilość o krętów naw et jój nie zanotow ała, pom im o niew ielkiój odle
głości od miejsca w ybuchu, w samójże cie
śninie Sundzkiój.
P rzyczyny tćj fali w yjaśnić nie dało się należycie, nie można naw et zdać sobie do-
W SZECH ŚW IA T. Nr 7.
kładnój spraw y, j a k się w ytw orzyła. P o w stała ona może przez sp adek do w ody o l
brzym ich brył, w yrw anych z wyspy K r a katoa, albo też przez jak ieś w ybuchy pod m orskie. N atom iast, ro sp rz estrze n ien ie się tśj fali w różnych k ieru n k a ch ocenić się dało ze w skazań przy rząd ó w no tu jących stan przypływ ów m orza na w ybrzeżach w b ardzo wielu p u n k tach ziemi. O kazuje się z tego, że fala nie p rz e d a rła się do m o
rza Jaw a ń sk ieg o , a wogóle n a północy i wschodzie rozeszła się ona niedaleko; nie zauw ażono jój w H o n g -K o n g ani w Singa- pore, a k u południo-w schodow i nie p rz e
kroczyła brzegów zachodnich A u s tra lii.
W ytłum aczyć się to daje nagłem i znacz- nem rosszerzeniem się pasa, po k tó ry m ros- chodzi się fala p rzy w yjściu z cieśniny, n ie w ielką głębokością m orza w tój stronie, na- koniec obfitością w ysp i wysepek, o k tó re się fale ro zb ijają i niszczą. N atom iast, ku zachodow i fala m iała przebieg bardzo dale
ki; zaznaczono ją u p rz y lą d k a H o rn , w o d ległości 14000 km , a może i w k an a le B ry - tańskim , w odległości 20000 km . N a s ta cyj ach nadbrzeżnych dostrzeżono tam nie
w ątpliw ie pew ne zaw ikłania, p ertu rb acy je;
czy da się w szakże uzasadnić zw iązek ich z w ybuchem K rakatoa? T ru d n o udzielić stanow czą odpow iedź n a to pytanie, tem b ardziój, że dane ro zm aitych stacyj n ad brzeżnych prow adzą do bardzo różnych szybkości fali. P . W h a rto n wszakże sk ła
nia się do poglądu, że za w ik ła n ia d ostrze
żone na brzeg ach an glo -francuskich są n a
stępstw em w ybuchu; n iejednakow ą zaś szyb
kość fali w różnych k ieru n k a ch oceanu tłu m aczyć można wpływem głębości wód, roz
m aitą szerokością okolic p rzebieganych, obecnością lub brakiem wysp, albo i innem i względam i, niedostatecznie dotąd znanem i.
Z w yjątkiem niew ielu zresztą stacyj, k tó re w ydały re zu ltaty zb y t niezgodne, średnia szybkość fali na godzinę okazała się p rz e
w ażnie od 320 do 420 m il gieogr. angiel
skich (po 2025 yardów = 1842 m). S z y b kość ta je s t w ogólności m niejsza aniżeli m ożnaby oczekiwać na podstaw ie doty ch
czas przyjm ow anej zależności m iędzy szyb
kością roschodzenia się fal a głębokością m orza; może to w skazyw ać zarów no, że w zory w yrażające tę zależność nie są z u
p ełn ie dokładne, albo też, że niedostatecz
nie znam y głębokość oceanu w różnych j e go obszarach.
In n ą g ru p ę objawów, wiążących się z w y
buchem K ra k a to a stanow ią osobliwe i p a m iętne z j a w i s k a o p t y c z n e a t m o s f e r y , k tóre w ystąpiły z nim współcześnie, ale utrzy m y w ały się następnie przez czas b a r
dzo długi. O bjąw szy całą ziemię, zaciek a
w iły one żywo w szystkich i w yw ołały d łu gie spory, czy należy je uw ażać za następ stwo w ybuchu, czy też za zjaw iska obce, od niego zgoła niezależne. A u to ro w ie tój części spraw ozdania, pp. R ussell i A rch i- bald, ja k przew ażna zresztą część badaczy, ośw iadczają się stanowczo za poglądem pierw szym .
O ptycznych tych zjaw isk w yróżnić moż
na cztery. P rzed ew szystkiem w ym ienić należy żywe ub arw ienie nieba, w ystępujące głów nie p rzy zachodzie słońca, k tó re n a
zwano zm ierzchem barw nym ; dalój niezw y
kłe zabarw ienie słońca i księżyca; nastę
pnie m gła osobliwa a wreszcie szczególny wieniec, otaczający słońce i księżyc i n a zw any wieńcem B ishopa od nazw iska p. S.
E . B ishopa z H on olulu , k tó ry go pierw szy zaobserw ow ał i opisał.
Ścisłe zbadanie tych zjaw isk prow adzi do w niosku, że są one między sobą bli
sko spokrew nione i m ają w spólne źródło w w ybuchu K ra k ato a. W yw ołane bowiem zostały skutkiem obecności w atm osferze substancyj w ulkanicznych, n ad e r ro zd ro bnionych, czyli p y łu bardzo lekkiego, k tó ry pow stał p rzez sproszkow anie m ateryjałów z w u lk an u K ra k a to a w yrzuconych. P y ł ten, dostaw szy się do bardzo w ysokich w arstw atm osfery u tw o rzy ł obłok olbrzym i, k tó ry dzięki swój lekkości mógł się długo w górze u trzym yw ać, a przez p rąd y pow ie
trzne, rozniesiony został po całój ziemi. P o rów nanie dostrzeżeń zebranych z ośmiuset przeszło punktów , zestaw ienie m iejscowo
ści, godzin i dat, pozw ala skreślić w ędrów kę i h isto ry ją tego obłoku, k tó ry się u tw o rzył d. 27 S ierpn ia i w ciągu k ilk u dni po
przednich. D osięgłszy znacznego wynie
sienia, co mu praw dopodobnie u łatw iła w y soka tem peratura, znalazł się w w arstw ie pow ietrza ożywionój szybkim ruchem ku zachodowi i, uniesiony tym prądem , posu
n ą ł się w k ierunku rów nika k u A fryce, da- Mj ku A m eryce, a wreszcie ku Azyi. Do brzegów A fryki doszedł m ianowicie d. 28 S ierpnia, w e dw a dni późniój przekroczył w yspę Sw. H eleny, d. 31 S ierpnia napoty
kam y go ju ż w A m eryce południowój, w B razylii; d. 1 W rześnia przebyw a P eru , d. 2 W rześnia je st w okolicach Galapagos;
następnie przechodzi ponad rów nikow em i archipelagam i oceanu Spokojnego, d. 4 i 5 sunie przez w yspy H aw ajskie i T ow arzy
skie i ciągnąc dalój swą, w ędrów kę, p rz y byw a wreszcie d. 9 W rześnia do punktu, z którego wyszedł, odbyw szy podróż doko
ła ziemi w ciągu dni trzy n astu . Takim sposobem, w okolicach bardzo naw et bli
skich m iejsca w ybuchu, w In d y jac h np., obłok ten w ystąpił dopiero d. 9 i 10 W rz e śnia; nadm ienić wszakże należy, że ju ż w czasie w ybuchu oddzieliły się dw a m niej
sze odgałęzienia i porw ane zostały p ra w d o podobnie przez p rą d y niższych w arstw at
mosfery; je d n o ku Jap o n ii, drugie przez Jaw ę ku A u stra lii, gdzie obecność swą zdradziły d. 29 i 30 S ierp n ia spadkiem p o piołów i objaw am i optycznem i. W każ
dym razie olbrzym ia większość m ateryja- łów przez w u lk an w yrzuconych uniesioną została ku zachodowi i w róciła do swego p u n k tu w yjścia po dn iach trzyn astu.
Podczas tego obiegu obłok u trzy m y w ał się w gran icach m iędzy 10°— 12° szerokości północnej a 10° szerokości południow ój.
W pasie środkow ym , w okolicy rów nika, w yw ołał zabarw ienie słońca; po brzegach, gdzie był mniój gęsty, spow odow ał tylko niezw ykły k o lo ry t nieba p rzy zachodzie.
N ad oceanem Spokojnym zajął szerokość większą, zw łaszcza ku północy, aż do 27°, a więcój jeszcze ro ssunął swe granice pod
czas obiegu drugiego. N iew ątpliw em jest bowiem, że obłok p oraź dru g i posunął się w tymże samym k ieru n k u k u zachodowi i z takąż samą szybkością, ale w granicach bardziój n iereg u larn y ch i rozleglejszycb, od 20° lub 30° szer. płn. do 30° lub 40°
szer. płd., objaw y zatem św ietlne i barw ne, które w ystąpiły m iędzy 9 a 22 W rześnia, dały się te ra z dostrzedz na większym ob
szarze ziemi. P o dokonaniu tego drugiego obiegu obłok dalój sunął dokoła ziemi; je dnakże, wobec rozrzuconych ju ż obficie czą
N r 7 .
stek jeg o po całój drodze, trzeci ten pochód części ruchomój był mniój wyraźny. D o
piero d. 23 L istopada n astąp iła zm iana ude
rzająca: znaczna część obłoku opuściła prąd pow ietrza wschodnio-zachodni i przez p rą dy przeciw ne pociągniętą została na półku
lę północną, przeszedłszy z A m eryki do Islandyi, z Islandyi do E uropy, z E u ro py do A zyi, a pod wpływem zm iennych p rą dów pow ietrznych rosprzestrzeniał się na wszystkie strony ku północy i ku połu
dniowi.
Co się tera z tyczy sam ych zjaw isk opty
cznych, to najpierw o ubarw ieniu nieba, tow arzyszącem zachodowi słońca, mówić wiele nie potrzebujem y. K ażdy pam ięta te zm ierzchy barwne, jaśniejące długo po za
chodzie słońca, ukazujące się i znikające, od zw ykłych objawów zorzy i zm ierzchu róż
niące się natężeniem i kolorytem . O bser
wowano je we wszystkich okolicach ziemi, a pismo nasze nieraz j e opisywało. Nie
zw ykłe ubarw ienie słońca i księżyca było ju ż zjaw iskiem rzadszem; w ym agało ono zapew ne znaczniej szój gęstości lub większój grubości obłoku p yłu, aniżeli zm ierzchy kolorow e, dlatego też dostrzegano je głó
w nie w okolicach m iędzyzw rotnikow ych.
Słońce ukazyw ało się w ubarw ieniu niebie- skiem, zielonem, żółtem, srebrzystem , mie
dzianem i fijoletowem, księżyc był zielony.
W spółcześnie z powyższem i objawami w ielu obserwatorów donosiło o mgle oso- bliwój, k tó ra w pobliżu swego źródła, na oceanie Indyjskim zabarw iona była na żół
to, czerwono, lub m iała w ejrzenie dymu;
w okolicach dalszych była bardziój przej
rzystą i można ją było dostrzedz jed y n ie w pobliżu słońca. T rw ała do końca 1885 rok u i była zapew ne owym obłokiem pyłu, gdy w skutek znaczniejszego rosprzestrze- nienia stał się bardziój rozrzedzonym i prze- zroczystszym . Gdzie była bardzo gęstą, zaciem niała niebo; gdzie w ystępow ała w ilo
ści mniejszój, zm ieniała barw ę ciał niebie
skich, a zredukow ana do w arstw y cienkiój sprow adzała tylko zm ierzchy kolorowe.
Z początku tow arzyszył jój spadek pyłu, aż do odległości 4000 km od w ulkanu; gdzie mogła być dobrze w idzianą, m iędzy zw ro
tnikam i, okazywała uw arstw ow anie, na wzór chm ur pierzasto w arstwowych.
107
WSZECHŚW IAT.
1 0 8 W SZECH ŚW IA T. Nr 7.
W ieniec czyli koło B ishopa b y ł to p ie r
ścień rosciągający się dokoła słońca na 20°
lu b 30°, jak b y u tw orzony z m gły biaław ćj z odcieniem różowym , k tó ry stopniow o przechodził w b łęk it nieba. Z jaw isko to, niezbyt uderzające, w id zialn e było od d n ia 27 S ierpnia 1883 r. aż do C zerw ca 1886 r., najw iększe wszakże natężenie posiadało n a wiosnę 1884 r. W e d łu g badań d o k ła d n ie j
szych średnica części biaław ej obejm ow ała około 21°, całkow ita zaś średnica, aż poza obwód różow y, 45' |2°. W ieniec ten u k azy w ał się i dokoła księżyca. N ajlepićj daw ał się dostrzegać ze znacznych w ysokości w dniach, gdy p ow ietrze najm niej obłado
w ane było pyłem zw ykłym . O d rę b n e ce
chy tego fenom enu nie dozw alają p rzy p u sz
czać, ażeby, ja k zw ykłe k o ła słoneczne, b y ł on w yw ołany przez k ry sz ta łk i lodowe; za
liczać go zaś do k ateg o ry i zjaw isk sp ro w a
dzonych przez obłok p y łu w ulkanicznego m ożna tem śm ielćj, że K iessling w ytw orzy ł pierścienie tak ie sztucznie, p rzepuszczając prom ienie słoneczne przez atm osferę o b ła
dow aną p yłem bardzo drobnym , zarów no w p ow ietrzu suchem ja k i w ilgotnem . W przypuszczeniu, że cząsteczki pyłu, sp ro w adzające w ieniec B ishopa, m ają postać kulistą, ra ch u n ek w ykazuje, że śred nica ich wynosi od 0,00159 do 0,00367 m ilim etra, stosownie do tego, czy idzie o k o ła w ew n ę
trzn e czy zew nętrzne.
O kazy pyłu zebranego we w szystkich okolicach ziemi p o tw ierd ziły , że obłok sk ła d ał się z okruchów pum eksu. A utorow ie sądzą, że silnie ro zg rzan e i rzucone wyso
ko, przeniósłszy się nagle w ob szary n i
skiego ciśnienia, b ry łk i pum eksu rospaść się m usiały na niezm ierną ilość odłam ków , pod naciskiem zaw artych w nich substan- cyj gazow ych lub lotnych. P ow ierzch n ia wszakże ta k rosproszonych p ęcherzyków szklistych zastygła pod w pływ em zim na i u tw o rz y ła w arstw y zg ru b ia łe, chroniące od dalszego pękania pęcherzyki, k tó re u n o sić się m ogły w górze n a w zór dro bnych baloników . W ysokość obłoku, złożonego z niesłychanie drobnych tak ich cząsteczek, sięgała p ierw otnie, w S ierp n iu 1883 r., do 36 km', następnie zm niejszała się stopniow o, a g dy cząsteczki cięższe w S tyczniu 1884 r.
op adły do 19 km , lżejsze zachow ały począt
kow e swe w zniesienie. Zw olna je d n a k i te ostatnie zbliżać się zaczęły ku ziemi w ro k u 1885, a w r. 1886 niezw ykłe objaw y op
tyczne ustały zupełnie.
Skoro wszakże zjaw iska te zgadzam y się . uw ażać za następstw o w ybuchu K rak atoa, zap y tać jeszcze należy, czy i w czasach d a w niejszych nie dostrzegano takich osobli
wych u barw ień nieba w zależności od w y
buchów w ulkanicznych. Otóż, w samćj rzeczy, zjaw iska takie nie poraź pierw szy w ystąpiły obecnie. O bserw ow ano je ju ż n iejednokrotnie, a m ianowicie w rok u 1755 po w ybuchu w ulkanu K otlugia w Islan d y i w idziano wieńce barw n e dokoła słońca i księżyca, uk azyw ała się m gła i niebo m ia
ło często w ejrzenie dziw aczne; w r. 1783, podczas strasznego w ybuchu Asam y w J a ponii i S k a p ta r-Jo k u ll w Islan d y i, m iały rów nież m iejsce zm ierzchy czerwone, słoń
ce zabarw ione, m gła niekiedy bardzo gęsta i woni niep rzyjem nej.
P odobnież w r. 1815 po w ybuchu Tom - boro; w r. 1818 po w ybuchu G enoing w B a
ta wii; w r. 1831, gdy w spólnie praw ie d zia
łalność swą objaw iły wyspa G rah au , W ezu- w ijusz, E tn a , w yspy B abujan i P ichinch a, w całój E urop ie, w A fryce, w Id y jach w i
dziano m głę suchą, zm ierzchy kolorow e, zabarw ienie słońca i księżyca. W ogólności, z zestaw ienia p. K ussell okazuje się, że w p rzeciągu czasu od r. 1750 do 1860 r. by
ło la t 90, w których m iały miejsce wybuchy w u lkaniczne, w tym że okresie w 26 latach w ystępow ało zabarw ienie nieba przy zacho
dzie, a z tych 26 lat je d e n tylko ro k nie m ieści się w w ykazie pow yższych 90 la t wybuchów. W wielu naw et razach można było oznaczyć przeciąg czasu, ja k i u p ły n ął od chw ili w ybuchu aż do u kazania się z ja wisk optycznych w danćj m iejscowości,—
przeciąg ten czasu zgadza się w ogólności dosyć d o brze z tem, co wiemy o przeno sze
niu się o błok u w ulkanicznego w r. 1883.
N adm ienić też można, że i w r. 1680, p o d czas daw niejszego w ybuchu K rak ato a, ta kież same objaw y ze znacznem natężeniem w ystąpiły w D an ii, k u w ielkiem u p rz era że
niu ludności. L u b o więc nie każdy wybuch w u lkan iczny sprow adza objaw y podobne, j a k w r. 1883, niem niśj zestaw ienie powyż
sze u stala dosyć dobrze zależność obu sze