JV§. 3 8 . Warszawa, d. 18 Września 1887 r. T o m V I .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUM ERATA „ W S Z E C H Ś W IA T A ."
W W a rs za w ie : rocznie rs.
8
kw artaln ie „
2
Z p rz e s y łk ą p o cztow ą: rocznie „ 10 półrocznie „ 5
Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechświata i we w szystkich księgarniach w k ra ju i zagranicą.
K om itet R edakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. C hałubiński, J. Aleksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, W ł. K wietniew ski, J . N atanson,
D r J . Siem iradzki i m ag. A. Ślósarski.
„W szechśw iat
11
przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch tre ść m a jakikolwiek związek z nauką, na następujących w arunkach: Za 1 w iersz zw ykłego dru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierwszy ra z kop. 7 '/2,za sześć następnych razy kop.
6
, za dalsze kop. 5.-A-d.r©s ZRed-ałcc^i: IK Ira.łso-w slsie-F rzed.irL ieście, 3>Tr ©©.
w tow arzystw ie Lhoe- sta w r. 1803,— dosię
gli oni wysokości 7170 metrów. W roku n a stępnym , 17 W rześnia, G ay-L ussac w zbił się praw ie rów nież wyso
ko, na 7016 m; na krótko p rz e d te m , 24 S ierpnia tegoż rok u, wzniósł się on balo
nem wraz z Biotem, ale nie tak wysoko,—
obie te podróże p a m iętne są z powodu wielu dostrzeżeń, któ re obaj znakomici uczeni w górze doko
nali. P o długiój p rzer
wie dopiero 27 L ip ca 1850 r. B arral i Bixio puścili się w trop G ay- Lussaca i dosięgli 7 039 m. N astępnie Grlaisher w szeregu licznych naukow ych swych w ypraw , po d
jęty ch z zapomogi B ri-
Łódka balonu „H orla‘‘ w chw ili wyjazdu.NA MILE W GORE.
W y p raw y balonowe stały się w czasach n a
szych rzeczą bardzo powszednią; zawsze j e dnak, czy to idzie o zw ykłe widowisko, czy 0 próby w celach wo
jennych przedsiębra
ne, w zlot balonów nie sięga daleko w górę.
W zniesienia się wyso
kie, mogące przedsta
wiać pew ien interes naukow y, dokonyw a
j ą się bardzo rzadko 1 upam iętniają w dzie
jach wiedzy, a wogóle było ich dotąd bardzo niewiele. W yżej 7000 m etrów mianowicie wzniósł się poraź p ier
wszy głośny z wielu doświadczeń efektow
nych, fizyk Robertson
594 WSZECHŚW IAT. Nr 38.
tish Association, dw a razy przekroczył 7 000 m, zw łaszcza w r. 1862, gdy z Cox- wellem m iał podobno dotrzeć do 11000 m, ale ju ż w wysokości 8000 m om dlał. C rocć- Spinelli i Sivel 22 M arca 1874 ro k u byli na wysokości 7 300 m, a w ro k u następnym , 15 K w ietn ia, wznieśli się znacznie jeszcze w y
żej, do 8 600 m, ale, niestety, pam iętną tę podróż przypłacili śm iercią; trzeci tylko ich tow arzysz, G aston T issandier, red ak to r p i
sma „L a N a tu rę ” i dobrze znany w dziejach żeglugi n apow ietrznej, w rócił żywy na zie
mię. D w a razy więc tylko zdołano dotąd wzbić się wyżej 8000 m, a śm ierć dw u ucze
stników ostatniej z wyliczonych tu w ypraw nauczyła, ja k niebespieczne są. w zloty do tych dalekich, rozrzedzonych w arstw po w ietrza. P rz y k ła d ten nie by ł zapew ne za
chęcający do dalszych tego ro d zaju w ypraw i dopiero obecnie znalazł się aeronauta d o syć zuchw ały, by zw iedzić znowu niegościn
ne te strefy.
P odróż, o którój mówimy, podjętą zosta
ła 13 S ierpnia r. b. przez p. Jovis w tow a
rzystw ie p. M allet, balonem „H o rla”, zbu
dow anym z jed w a b iu chińskiego. Balon ten nie zaleca się w ielkiem i w ym iaram i, objętość jeg o bowiem wynosi 1600 m sześć., gdy balon G laishera obejm ow ał 2500 m sześć., a „Z enit”, na którym zginęli C roce- Spinelli i Sivel, 3000 m. Znacznie jeszcze większy był „O lbrzym ” N adara, 6 000 m sześć., ale skład ał się z dw u balonów , um ie
szczonych jed en nad drugim . „H o rla” z resz
tą napełnioną była nie w odorem , ale z n a cznie cięższym gazem ośw ietlającym , — p o mimo to aeronauci zdołali dotrzeć do w yso
kości 7 100 m.
W yjazd nastąpił, ja k pow iedzieliśm y, 13 S ierpnia r. b., o godzinie 7 m inut 10 rano z zakładu aeronautycznego m inisterstw a w ojny w L a V illette. Z ałączona rycina, którą, podobnie ja k i szczegóły tój p o d ró ży, czerpiem y z „La N a tu rę ”, przedstaw ia podług fotografii zdjętej w chw ili w yjazdu w yekw ipow anie łódki, z balonam i napełnio- nem i m ięszaniną p ow ietrza z tlenem , dla zabespieczenia aeronautów od braku gazu do oddychania w górnych w arstw ach atm o
sfery. W łódce znajdow ały się dokładne p rz y rzą d y m eteorologiczne samopiszące, a mianowicie barom etr, term om etr i hygro-
m etr braci R ichard. O pisy oraz ry su n k i dw u pierw szych z tych przyrządów zam ie
szczone były w naszem piśmie na str. 737 i 817 r. z.
Pow yżej 6 000 m p. M allet uległ dw u
k ro tn ie k rótko trw ały m om dleniom. C ałą drogę balonu w pow ietrzu daje d ru g a ry c i
na, n a której godziny wypisane są na gór
nej linii poziom ej; widzim y z niej, że po
dróżnicy w strefach wysokich przebyw ali przez czas bardzo krótki, a k ilka m inut za
ledwie powyżej 7000 m, t. j. w wysokości,
7 Sf J o '
10? 3/
M etrów
70UO 050(1
6001 >
5500 5000 4500 40C0 3500 30C0 2500 2000
1£00
1000 5001 fl
.1 -S tf
-5°/
o°
J r 5J
Prapli5.SW. /
f l ° ' '
Tr. V $ 7 r o
J-l°
Ś z r ó A - ł ? V • i : / -
P r ą d S S W .
H KO J-lis/. Prac likkitl Chmurki
Wsch.
Luxemb rd
/ P a r / ż f f i ł f g " 1 ,
i. CU B elg ijrk
_ W k
D roga balonu „H o rla” 13 S ierpnia 1887 r.
w którój groźne w ypadki w ogólności m iej
sca jeszcze nie m ają.
T em p eratu ry , jak ie panow ały w różnych wysokościach, oznaczone są na rycinie; wi
dzimy, że tem p eratu ra nie opadała je d n o stajnie, u kresu drogi term om etr w skazy
wał — 5°. W tejże snmej wysokości 7 000 m podczas podróży „Z enitu ” w ynosiła ona
— 10°, a G laisher rów nież w wysokości 7000 m zanotow ał raz - 9°, a drugim ra zem — 15°.
W iadom o ju ż dawno, że prądy atm osfe
ryczne w górnych w arstw ach posiadają prędkość znacznie większą, aniżeli w p ob li
żu ziemi; fa k t ten w sposób szczególnie wy
Nr 38. w s z e c h ś w i a t. 595
bitny uw idoczniła podróż ,,H o rli”. Na po
w ierzchni ziemi w iatr w iał z chyżością l e dwie 5 m na sekundę, w wysokości zaś od 2000 do 4000 prędkość ta, w edług oceny p. Jovis, dochodziła 16 m na sekundę (9(5 kilom etrów na godzinę) a od 4 000 do 7000m wzrosła do 38 m na sekundę (134 kilom e
trów na godzinę). D roga przebieżona przez balon w kieru n k u poziomym czyniła 400 kilom etrów , a cały czas trw ania żeglugi nie przeszedł 3 godz. 40 min. W ciągu sekun
dy zatem balon przebiegał przecięciowo po 31 m przeszło. K ieru n ek w iatru od p o wierzchni ziemi aż do wysokości 2 000 m był wschodni, wyżćj w iatr m iał kierunek praw ie przeciw ny, wiał bowiem od SSW .
P o dojściu do skrajnój wysokości 7100 m aeronauci nie posiadali ju ż balastu, dlatego też spadek dokonał się n ad e r szybko. P rz y opuszczaniu się balon przeszedł przez chm u
ry szronowe, podobne do tych, ja k ie da- wnićj w idział p. T issandier. S padek miał miejsce w Ł uxem burgu belgijskim w lesie F rey r, w pobliżu zam ku S ainte-O de,o godz.
10 min. 40 rano.
P rzy rząd y samopiszące działały bardzo dobrze; w ilgotność pow ietrza z 50% opadła do 20°/o, co się tyczy barom etru i term om e
tru rezultaty są nam ju ż znane.
W wysokościach 6000 i 7 000 m p. Jovis zaczex-pnął w balony szklane pow ietrze, k tó re rozebrał farm aceuta p. II. BocquiUon.
P ow ietrze z wysokości 6000 m zaw ierało 20,95 odsetek tlenu i 70,05 azotu; pow ietrze z wysokości 7000 m 20,89 tlenu i 79,11 azo
tu. R ezu ltat ten zgadza się z dostrzeżenia
mi Gay L ussaca i H um boldta i potw ierdza raz jeszcze, że skład pow ietrza w n a jz n a czniejszych przez człow ieka osięgniętych wysokościach je s t takiż sam, ja k i przy po
w ierzchni ziemi.
C hm ury szronowe, o k tó ry ch wspomnie
liśm y i których położenie zaznaczone je s t na rycinie, utw orzone były z płatków lo d o wych i osadzały szron na balonie i znajd u jących się w łódce przedm iotach; pow ietrze
w bespośredniem ich sąsiedztw ie było zn a
cznie cieplejsze.
S. K.
I P R Ó B Y KOLONFZ ACYJNE
W A FR Y C E.
(Ciąg dalazy).
Pom iędzy rokiem 1878 — 80 u porządko
wał Em in pasza powierzone sobie terytory- jum do tyła, że w ostatnim roku ju ż m iał z prow incyi swojój 8000 funtów szterlin- gów (80000 rubli) czystego dochodu, pod
czas gdy w latach poprzednich prow incyja ta pochłaniała 40000 funt. szterl. P obu do wał 20 stacyj i ufortyfikow ał je , utorow ał drogi i u rządził 14-dniową kom unikacyją pomiędzy głównemi stacyjam i. P od atk i zbierał w zbożu a w pływ ały one regularnie bez wszelkiego przym usu, bo tam tejsze p le
miona m urzyńskie, osobliwie Sucli, są p r a cowitymi rolnikam i i byli wdzięczni E m i- nowi, że ich b ro n ił od n apadu arabów . U m iał on zresztą pozyskać ich przyw iąza
nie do tego stopnia, że żołnierze, pełniący służbę policyjną lub zbierający podatki, sta li po jednem u po wioskach kw aterą, a gdy który z nich ulegał chorobie, odnosili go mieszkańcy w lektyce do głównej stacyi.
W stolicy swej L ado u rządził Em in cały
{ przebieg prac dziennych dla swój załogi
j
i dla mieszkańców ja k w internacie szkol- I nym; rano wolno było zapalać ogień dopie-
| ro po sygnale na rogu, takiż sygnał ozna-
| czał czas w ychodzenia do pracy w pole, po-
| czątek i koniec w ypoczynku w południe, a gdy noc nadchodziła, zam ykano bram y miasta. M urzyni, przyzw yczaiw szy się do porządku, byli szczęśliwi, że biały za nich m yślał i nimi kierow ał. Zorganizow ał też j z m urzynów miejscowych małą arm iją i ta-
j
kiem um iał natchnąć, bojaźliwycli z n atu ry , męstwem, że zapomocą tój arm ii, liczącćj w roku 1885 około 2500 oficerów i żołnie- i rzy, a dziś bezwątpienia po tylu utarczkach
J
znacznie mniejszćj, oparł się hordom M ah-
| dego, które w krótkim czasie złam ały potę- j gę egipską w Sudanie.
Z czasu pomiędzy pierw szym i drugim
| napadem m ahdistów skorzystał Em in ja k -
596
najsum ienniej, ściągnął swę arm iją z odda- | lonych fortów i w zm ocnił pozycyje n a jb a r
dziej zagrożone; gdy więc w ojska fałszyw e
go proroka pow róciły, znalazły p rzy p ierw szej zaraz forteczce A m adi niespodziew any opór. Załoga jś j sk ład ała się z samych m u
rzynów , n aw et w iększa część oficerów była krajow cam i, a je d n a k przeszło 90 dni od
p iera li mężnie ataki oblegających, żyw iąc się w końcu kaw ałkam i skór z obuwia, a gdy i tego nie starczyło, p rzerznęła się ta szczupła g arstk a przez m ahdistów i uchodząc do M ak raka, zadała im dotkliw ą klęskę pod Rimo. P o klęsce pod Rimo wojsko M ah- dego cofnęło się znów na północ, ale i E m in pasza u zn ał za bespieczniejsze posunąć sie
dzibę swoję n a południe i ud ał się do W a- delai niedaleko A lbert-N jansy, gdzie d otąd praw dopodobnie rezyduje.
O u p ad k u K h a rtu m u i śm ierci G ord o n a nie m iał E m in przez d łu g i czas żadnych wiadomości, później doniósł mu o tych z a j
ściach dowódzca w ojsk pow stańczych, ale takie wiadomości z u st w roga nie zasługi
w ały na w iarę. — W k ró tc e po w ybuchu pow stania schroniło się do E m ina dw u podróżników europejskich, włoski k ap itan C asati i podróżnik niem iecko - rosyjski dr J u n k e r. O statni zw iedził część nieznanego k ra ju ludożerców N iam -N iam , dalsze po
dróże p rzerw ane zostały rozrucham i, zabaw ił więc przez ro k 1884 i 85. w L ado i W adelai a 2-go Stycznia 1886 r. w ybrał się na p o łu dnie do K ab reg i, k róla państw a U njoro.
C asati pozostał w W adelai.
Staw iając opór hordom M ahdego, liczył E m in pasza na to, że w ostateczności będzie m ógł się schronić do jednego z w ielkich państw nad jezioram i N ilu, do U njo ro lub U g an d y , bo z państw am i temi, osobliwie z k rólem M tezą w U gandzie, znanym nam z arty k u łó w o porzeczu kongowem , łączyły go w ęzły przyjaźni zaw artej w ro k u 1876, kiedy tow arzyszył G ordonow i do tych k r a jów . Zadaniem więc Ju n k e ra było p rz y sposobienie w ładzców U n jo ra i U gan dy do przyjęcia E m ina i zakupienie dla załogi w W adelai najniezbędniejszych przedm iotów , po załatw ieniu tego m iał J u n k e r wrócić do E uro p y i tu szukać pom ocy dla E m ina i towarzyszy; plan ten tylko w części się p o wiódł.
W U gandzie zaszła w ro k u 1884 wielka
ozm iana, król M teza, którego Stanley zje
dn ał dla chrześcijaństw a i który z eu ro p ej
czykam i obchodził się dosyć przychylnie, um arł, a na jeg o miejsce w stąpił syn jego M w anga, zostający zupełnie pod wpływem arabów i nienaw idzący w skutek tego eu ro pejczyków . P okazało się to zaraz n astę
pnego ro k u , roskazał on bowiem w L isto padzie 1885 ro ku zam ordować biskupa an
glikańskiego H ann ing to na w K aw irondo na wschód od W ik to ry ja - N jansy, ponieważ w stąpił zakazaną drogą do U gandy. S ko
ro J u n k e r stan ął u K ab reg i, obaw iał się M w anga, że ten sąsiad jego, z którym ju ż poprzednio m iewali w agandczycy w ojny, odbierze pomoc od E m ina, n ap adł więc z wielkiem wojskiem K abregę i pobił go do szczętu, K a b reg a i 10000 jeg o wojowników m ieli poledz na placu boju. Ju n k ero w i nie pozostaw ało nic innego, ja k udać się za zw ycięscą do stolicy jego R ubagi. U d ało mu się ułagodzić M w angę i zakupić dla E m ina najpotrzebniejsze rzeczy, uzyskał naw et od M w angi pozwolenie na podróż przez U g an dę do Z anzibaru, karaw anę zaś z za- kupionem i rzeczam i chciał M w anga sam wysłać do W adelai. W ostatnich dniach nadeszła przez L oudon wiadomość, że rz e czy te dostały się rzepzywiście n a miejsce przeznaczenia i że E m in jeszcze ostatnićj zim y znajd ow ał się w W adelai.
Jeżeli ta wiadomość się spi-aw dzi, byłaby to najnow sza; k rótko p rz ed nią otrzym ało k ilk a osób w E u ro p ie listy od E m ina paszy.
W liście do S chw einfurtha, datow anym z dnia 16 L ip ca 1886 r., prosi Em in o po
moc; w innym z dnia 3 L ip ca 1886 r. p isa
nym do d ra F elk in a donosi, że dotąd jesz
cze trzy m ał się w W adelai. Szczegółowiej opisuje E m in położenie swoje w liście z dnia 1 S tycznia 1886 r., k tó ry zabrał d r J u n k e r i m iał go jaknajspiesznićj wysłać do E u r o py, ale nadszedł on dopiero 28 P aździerni
ka 1886 r. N ajw iększą troską, k tó ra go tra p iła , był b ra k am unicyi, m ogącćj przy w szelkiej oszczędności w ystarczyć chyba na ro k jeszcze; jeżeli w tym czasie pomoc nie nadejdzie, katastrofa stanie się n ieuniknio
ną. O tóż rok ten daw no ju ż upłynął, a je dynie w tćj okoliczności można pokładać nadzieję, że katastrofa nie nastąpiła, iż po
Nr 38.
W SZECHŚW IAT.
śmierci M uham eda A chm eda w lecie 1885 roku wsunęło się rozdw ojenie pom iędzy po
wstańcami i paraliżow ało ich postępy.
P rz e d temi listam i nie było przez długi czas w E u ro p ie żadnych wiadomości z S u danu, bo M w anga przejm ow ał listy E m ina zarówno od niego pochodzące, ja k do niego pisane, obaw iano się zatem powszechnie, że dzielny obrońca k u ltu ry europejskiej w g łę bi A fry k i,ja k i resztaeuropejczyków w tych okolicach, uległ losowi G ordona. B ra t d ra Ju n k e ra , b ankier p etersburski Ju n k e r, po
stanow ił wysłać w ypraw ę celem jego odszu
kania i pow ierzył jćj kierow nictw o d-row i G. A. Fischerow i, który ju ż w roku 1877 zw iedził państwo W itu n a północno-wscho- dniem wybrzeżu A fryki, zaanektow ane dziś przez niemców, w latach 1878 — 1879 brał udział w w ypraw ie D e n h ard ta nad rzeką.
T an a (D ana), sam zaś w roku 1883 d o tarł jak o pierw szy europejczyk do jezio ra N aj- wasza w k ra ju Massai, znał więc dokładnie okolice, w których sąsiedztwie leżyW adelai.
G dy F ischer 19 M aja 1885 roku stanął w Zanzibarze, nie wiedziano tam jeszcze 0 zm ianach zaszłych w U gandzie na nieko
rzyść europejczyków i mniemano, że inne przeszkody w strzym ały J u n k e ra w drodze.
F ischer chciał z Z anzibaru iść w prost na W iktoryja-N jansę, nad którem U ganda leży 1 z tym planem porobił przygotow ania; m iał on w tem do zw alczenia niejednę trudność, bo sułtan Zanzibaru, Said B argasz, z niedo
w ierzaniem p a trz y ł na niemców, którzy wówczas właśnie zabierali się do zajęcia ca
łego wybrzeża w sąsiedztw ie Zanzibaru.
W Listopadzie 1885 r. stan ął wreszcie F i
scher w K agehi nad W ik to ry ja - Njansą, gdzie zastał m isyjonarza anglikańskiego Stockesa i dow iedział się od niego o zmia
nach w U gandzie i usposobieniu M w angi.
Niechcąc się narażać na los niepew ny, w y
słał dwu ludzi z listam i do m isyjonarza M ackeya, znajdującego się w Rubadze.
Z odpowiedzi M ackeya przekonał się, że niechybnie czeka go los H anningtona, sko
ro przekroczy granicę U gandy; nie pozo
stawało więc nic innego, ja k obejść U gandę ze wschodu i tą dalszą drogą starać się dojść do U njoro, gdzie wówczas jeszcze baw ił Ju n k e r. W połowie tej drogi w strzym ała go inna trudność: w ybierając się w podróż, za
Nr 38.
o patrzy ł się tylko w m ateryją baw ełnianą, k tó rą się w handlu posługują wagandczycy, innych przedm iotów zam iany, j a k d ru tu miedzianego i żelaznego, p ereł i t. p. zab rał bardzo mało, ale tych właśnie przedm iotów żądały plemiona, przez które, okrążając U gandę, iść mu przyszło i nie chciały dać ani żywności, ani przewodników za m ate- ry ją baw ełnianą, którćj, nienosząc wcalc ubioru, użyć nie mogły. Z ciężkiem, ja k pisze, sercem m usiał Fischer zaprzestać d a l
szej podróży i praw ie um ierając z tow arzy
szami z głodu, stanął po 11 tu miesiącach z powrotem w Zanzibarze.
D odam y tu jeszcze, że była to ostatnia podróż F ischera po Afryce; powróciwszy bowiem do ojczyzny, um arł d. 11 L istopada 1886 roku w B erlinie, w m łodym wieku i praw ie nagle, przyw iózłszy zaród choroby z owćj w ypraw y. P rak ty k o w ał on dawniej jako lekarz we wschodniej A fry ce i, znając dokładnie tam tejsze stosunki zdrow otne, ostrzegał przed zbytecznym zapałem kolo- nizacyjnym , ja k i pi^zez pewien czas pano
wał w Niemczech.
(d. c. nast.)
D r N adm orski.
597 _
■W S T Ę 1=
DO W VKŁA.l>U
m m m n m m m i
(Dokończenie).
IV .
Elektryczności nie spostrzegam y żadnym z naszych zm ysłów, dow iadujem y się o je j obecności ze skutków przez nią spraw ia
nych. C iała nabite elektrycznością p rz y ciągają się lub odpychają, stosownie do te go, czy elektryczności są różnoim ienne lub też jednoim ienne, ja k to spraw dzić można następującem doświadczeniem: K ulkę lek ką zawieszamy na nici jedw abnej pom iędzy gałkam i m etalowem i dwu butelek lejd ej
skich, nabitych różnoimiennemi elektrycz-
WSZECHŚWIAT.
598 w s z e c h ś w i a t. Nr 38.
nościami (fig. 1); jeżeli k u lk ę tę zbliżym y do zetknięcia z g ałk ą butelki naładow anej elektrycznością dodatnią, to, po przyjęciu na siebie elektryczności z butelki, zostanie ona szybko odepchnięta od gałki, ja k o n a
ładow ana elektrycznością jednoim ienną z tą ostatnią i jednocześnie będzie przyciąga
n a aż do zetknięcia przez gałkę butelki n a ładow anej elektrycznością odjem ną, to je s t przeciw im ienną. P rz y każdym takim r u chu k u lk i elektryczność zaczerpnięta z j e dnej gałki będzie przenoszona do drugiej, aby z rów ną ilością przeciw im iennej elek
tryczności tej ostatniej wzajem nie się zneu-
ció nie możemy i któ ry uk ład a się do stanu rów now agi; n ad m iar tego p ły n u w pewnem ciele stanow i elektryczność dodatnią, nie
dobór zaś objaw ia się ja k o elektryczność odjem na. N a zasadzie tak postaw ionej h i
potezy wypada, że dwa ciała nabite różno- im iennem i elektrycznościam i będą się p rz y ciągały, aby nadm iar jed neg o p o k ry ł odpo
w iedni niedobór drugiego, aby tym sposo
bem zachw iana rów now aga w rozm ieszcze
niu elektryczności znowu możebnie p rzy w róconą została; przeciw nie zaś dwa ciała n ab ite elektrycznościam i jednoim iennem i, dodatniem i np., będą się odpychać, aby n a
grom adzone na nich nadm iary, przy pad a- ją c e w jednój okolicy, możebnie od siebie odrzucić. Ruch ciał naelektryzow anych spo
strzegam y w praw dzie wzrokiem , lecz w ra żenia odbierane w tym przy p ad k u pocho
dzą tylko od działania siły na odległość, bez względu na to, jak iej n atu ry je s t ta siła, czy tu działa elektryczność czy też ciężkość, słowem spostrzegam y skutek a nie przyczy
nę.—Jeżeli dwie różnoim ienne elektryczności zostaną z sobą połączone dobrym przew odni
kiem , drutem m etalow ym np., wówczas w przew odniku elektryczność pozostawać będzie w ruchu czyli będzie przepływ ać prąd elektryczny. P rą d elektryczny, prze
pływ ając przez niezbyt dobre przew odniki, j a k np. cienkie d ru ty platynow e, ogrzew a je niekiedy do jasnej czerwoności i wówczas dostrzegam y je ja k o ciała świecące. Z ja
wiska św iatła otrzym ujem y również wów
czas, gdy elektryczności nagrom adzone na ciałach łączą się z sobą przez pow ietrze; to ostatn ie ogrzew a się przytem do tego sto
pnia, że świeci chwilowo ja k o isk ra elek
tryczna, g w ałtow ne zaś to ogrzanie pow ie
trza w yw ołuje w otaczającej jego masie ruch drgający , k tó ry działa na nasz organ słuchu ja k o trzask; przy olbrzym ich w yła
dow aniach w p rzyrodzie trzask ten n azy wamy grzm otem .— Słowem, jeżeli elek try czność w yw ołuje zjaw iska posiadające zdo l
ność d ziałania n a nasze zm ysły, wówczas dopiero dow iadujem y się o je j obecności i to drogą pośrednią.
Z tych to powodów określenie elektrycz
ności nie może być ścisłe. Mówimy, że cia
ła naelektryzow ane posiadają zdolności:
przyciągania ciał lekkich, świecenia w cie- tralizow ać. R uch taki kulki, tam i napo-
w rót, trw a ć będzie aż do w yczerpania się i ładunków elektrycznych butelek lejdejskich.
E lektryczność zatem spraw ia sk u tk i dające
jsię sprow adzić do działania siły na od le
głość, którego następstw em je s t ruch ciał i do siebie, lub też od siebie. Zachow anie się to elektryczności upodobnia ją z siłą ! przyciągania, ja k a istnieje pom iędzy ciała
mi ważkiemi, a pod wpływ em której kam ień wydźw igany do g óry i sw obodnie puszczo-
jny spada na pow ierzchnię ziemi. Z tecro to w zględu pow iedziano sobie, że dla objaśnie
nia przy ciąg ać i odpychań elektrycznych
należy przy jąć istnienie we wszechświecie
p ły n u elektrycznego, którego wagi uchw y- |
Nr 38. WSZECHŚWIAT. 599
inności i t. p., lecz z drugiój strony wiemy,
że to, co świeci, tylko w bardzo szczegól
nym w ypadku może tę zdolność zaw dzię
czać elektryczności; każdy płom ień świeci dzięki za ch o d zą cy ^ w nim procesom che
micznym, podnoszącym tem peraturę ciał palących się do świecenia.
Ze względu jednakże, że działania elek
tryczności statycznej, p rądów elektrycznych i szczególnej form y tych ostatnich, nazw a
nej m agnetyzm em , udzielają się na odle
głość naw et przez próżnię, należy p rz y p u ścić, że pośrednikiem przenoszącym te dzia
łania je st eter w ypełniający cały wszech
świat; ten sam eter, którego drgania, posia
dające odpowiednią częstość,spraw iają w na- szem oku uczucie św iatła. Całe szeregi fa k tów naukow ych w ykazują, że między elek
trycznością a św iatłem zachodzi bliski zw ią
zek. P o d wpływ em tych danych nauko
wych Clausius w mowie, mianćj przy otw ar
ciu uniw ersytetu w Bonn w r. 1885, m iędzy innemi na zakończenie pow iedział: „D otych
czas przy rachunkach, odnoszących się do roschodzenia się św iatła, uw ażano eter, w którym roschodzenie to ma miejsce, ja k o substancyją obdarzoną zw ykłem i siłami sprężystem i i stosowano te siły sprężyste do w yprow adzenia zw iązków m atem atycznych, nazw anych rów naniam i. Jed e n z najgieni- jalniejszych nowszych fizyków, M axwell, zm arły niedaw no w pełni swój twórczój działalności, wykazał, że dojść można do tych samych rów nań, w prow adzając w r a chunek siły elektryczne i dał w ten sposób początek swój elektrodynam icznej, lub, ja k sam nazw ał, elektrom agnetycznej teoryi św iatła. Jeżeli więc roschodzenie się cie
pła prom ienistego i św iatła ma być obja
śnione działaniem sił elektrycznych, to trze
ba sobie w yobrazić wszechświat w ypełnio
ny elektrycznością, a zatem przyjąć, że owa substancyja, istniejąca w całym wszech- ś wiecie, a naw et i we w nętrzu wszystkich ciał, którą dotąd nazyw ano eterem , je s t ni- czem innem, ja k elektrycznością. J a k j e dnak należy pojm ow ać zachow anie się tej substancyi i ja k objaśnić różne siły na nią działające i przez nią w yw ołane, wymaga to jeszcze dalszych poszukiw ań”.
T en pobieżny rys rozw oju pojęć o elek
tryczności może stać się jasn y m i zrozu- I
miałym, gdy rozejrzym y się szczegółowo w danych, jak ie nauka dziś ju ż posiada, przechodząc z kolei wszystkie działy nauki
j
o elektryczności.—Zjaw iska elektryczności statycznej, t. j . umiejscowionej na ciałach,
| które stanow iły m ateryjal naukow y dla ba-
| dań, dokonyw anych w ciągu X V I I i X V I II
j
stulecia, reduk ują się wszystkie do działa-
| nia siły na odległość. W yładow anie elek- -
| ti^yczności statycznej czyli łączenie się z so
bą dwu elektryczności różnoim iennych je s t ju ż objawem elektryczności w ruchu, czyli prądu elektrycznego.
P rz y takich wyładow aniach chwilowych ukazuje się zazwyczaj isk ra elektryczna, j k tóra je s t objawem ciepła i św iatła, wy wią-
! żujących się przy tym chwilowym prądzie.
B adanie jed n ak zjaw isk trw ających przez
| niezm iernie k ró tk i przeciąg czasu przedsta- { wia znaczne trudności, a z tego powodu
| zjaw iska prądu elektrycznego zostały nalc-
| życie zbadane dopiero po wynalezieniu źró-
j
deł, dostarczających prądów stałych, k tóre
| to odkrycie stanow i nową epokę w d zied zi
nie nauki o elektryczności.
Św iat naukow y przygotow uje się do ob
chodu stuletniej rocznicy spostrzeżenia, do- [ konanego przez G alvaniego w r. 1789, k tó
re dało początek nowej gałęzi wiedzy ludz- j kiej, znanej pod nazwą galw anizm u lub elektryczności w ruchu. Chociaż zjaw isko poraź pierw szy obserwowane przez G alva- niego pobudziło ówczesnych uczonych do wszechstronnego badania, jedn akże w ów czas n ik t nie był w stanie przew idzieć, że stanie się ono ziarnem , z którego wyrośnie w ciągu stulecia wspaniałe drzewo wiedzy, obfitujące w tak doniosłe zastosow ania p ra k tyczne, ja k galw anoplastyka, światło elek
tryczne, telegrafija, telefonija i t. p.
G alvani zauw ażył, że dotykając jed n o -
j
cześnle mięśnia udowego i nerwu podgrzbie-
j
towego nogi świeżo zabitej żaby końcami jednego i tego samego łuk u metalowego I (fig. 2), którego je d n a połowa jest m iedzia-
j
na a dru g a cynkow a, dostrzegam y skurcz mięśniowy, podobny do tych, ja k ie zacho
dzą w żyw ym organizm ie; chw ilow e to oży-
| w ianie się organizm u zwierzęcia świeżo za-
| bitego, w doświadczeniu dopiero co opisa-
nem, zwróciło na siebie pow szechną uwagę
i zajęcie.
600 W SZECHŚW IAT. Nr 38.
F izy cy i fizyjologowie pow tarzali to do
świadczenie, chcąc przekonać się na w ła
sne oczy o rzeczyw istości faktu podaw ane
go i p rz y p atrzy ć się godnym podziw u r u chom w organizm ie świeżo zabitej żaby.
N iektórym fizyjologom zdaw ało się, że zdo
łali pochw ycić na uczynku siłę żyw otną i że obecnie ju ż będą się m ogli z nią zm ierzyć oko w oko. G ałvani zjaw isko to, poraź pierw szy przez niego obserw ow ane, obja
śniał w sposób następujący: w organizm ie żaby zn a jd u ją się nagrom adzone różnoro
dne elektryczności, a m ianowicie na m ię
śniach przeciw nego im ienia, aniżeli na n e r
wach; p rzy połączeniu zatem dobrym prze
w odnikiem , ja k drutem np. tych dw u części
B adanie wszakże tego zjaw iska doprow a
dziło Y oltę do przekonania, że źródła elek
tryczności nie należy szukać w organach ciała żaby lecz w łu ku m etalicznym , ponie
waż dla udania się doświadczenia je s t rz e czą konieczną, aby łu k był zrobiony z dw u różnorodnych m etali. D latego też według Y o lty nie należy mówić o elektryczności zw ierzęcej, ale o elektryczności m etali.—
\V odpow iedzi na zarzuty V olty w ykazał G alvani, że dotykając się mięśni samym nerw em bez pośrednictw a m etali, można wywołać ru ch y w żabie, chociaż daleko
Fig. 2.
ciała, elektryczności różnoim ienne łącząc się z sobą w ytw arzają p rą d , k tó ry spraw ia ru c h y obserwowane. V o lta , spółczesny G alvaniem u, znakom ity fizyk, którem u n a u ka zaw dzięcza zbadanie wielu zjaw isk z d zie
dziny elektryczności statycznej, p rzy stąp ił z niedow ierzaniem do spraw dzenia dośw iad
czeń Galvaniego, poniew aż cała wiedza ów
czesna o elektryczności nie pozw alała na przew idyw anie podobnych objawów. Sam Y olta w sw em dziele pow iada, po przek o naniu się o praw dziw ości zjaw iska, obser
wowanego przez G alvaniego, że z niedo
w iarka zam ienił się w fanatyka. T ak sil
nie podziałało to nowe zjaw isko na gieni- ja ln y um ysł Y olty.
Fig. 3.
słabsze, aniżeli przy użyciu dw u metali.
F a k t ten rospoczyna dział now y fizyjologii dotąd nieznany, o prądach elektrycznych w żyw ych organizm ach, którego ojcem je s t G alvani. Z drugiej strony tw ierdzenie V olty, że w m iejscu zetknięcia się dw u róż
noro dn ych m etali w zbudzają się dwie róż
noim ienne elektryczności czyli je s t czynną siła elektrom otoryczna, co w ykazał szere
giem odpow iednio obm yślanych i w ykona
nych dośw iadczeń, posłużyło za p u n k t w y j
ścia do zbudow ania przyrząd u o wzmocnio- nem działaniu, nazw anego stosem, a do
starczającego prąd u galw anicznego. W tym
Nr 38. WSZECHŚW IAT. 601
celu kład ł Y olta na m iedzianą monetę k r ą
żek cynkow y, ten ostatni p rz y k ry w a ł p ła t
kiem zwilżonym , a p o w tarzając układanie krążków w porządku dopiero co opisanym, zbudow ał stos krążków (fig. 3). D otykając się jednocześnie palcam i zwilżonemi dw u końców ta k zbudow anego stosu, mającego np. sto p ar, doznajem y w strząśnienia w o r ganizm ie, jak b y od uderzenia wywołanego przez m aszynę elektryczną. Zasada Y olty o w zbudzaniu elektryczności p rz y zetknię
ciu dw u różnorodnych m etali została w now szych czasach rosszerzoną na wszystkie c ia ła, a pogląd ten ostatni stw ierdzony został licznem i doświadczeniam i. W edług tego nowego sposobu pojm ow ania w stosie Y ol
ty są trzy źródła w zbudzające elektrycz-
Fig. 4.
ność, w trzech m iejscach zetknięcia się z so
bą różnorodnych ciał, a mianowicie miedzi z cynkiem , miedzi z wodą i cynku z wodą.
T rz y te ciała razem wzięte stanow ią ele
m ent czyli ogniw o Y olty, którego n ajp ro st
szą formą będą dwie blaszki różnorodnych m etali, np. cynku i miedzi, zanurzone w na
czyniu z w odą zakwaszoną. M iedź i cynk będą naładow ane różnoim iennemi elektry cznościami, które ja k o takie okazują dąż
ność do łączenia się z sobą; jeżeli więc je połączym y z sobą dobrym przew odnikiem , jak im je s t d ru t m etalowy, to wówczas po drucie przepływ ać będzie p rąd elektryczny, którego słyszeć ani widzieć nie możemy, lecz sądzić o nim będziemy mogli ze sk u t
ków, ja k ie on je s t zdolny spraw ić.
P rą d elektryczny przepływ ający po d ru cie, umieszczony obok igły m agnetycznej,
odchyla ją od położenia rów now agi (fig. 4) czyli objaw ia działanie siły na odległość, w ykonyw aj ąc przy tem odpow iednią ilość pracy . P rz y przechodzeniu przez cienkie d ru ty platynow e ogrzewa je do czerwono
ści czyli spraw ia skutki cieplikowe i św ietl
ne, a zatem rów nież wykonywa pew ną p ra cę, ciepło bowiem jest źródłem dającem pracę, ja k to ma miejsce w maszynach p a
row ych. Nakoniec p rą d elektryczny, p rz e
chodząc przez ciecze złożone, roskłada je na części składowe, j a k np. wodę na wodór i tlen (fig. 5), pokonyw ając przytem pow i
nowactwo chemiczne, ja k ie pom iędzy temi dwoma pierw iastkam i gazowemi istnieje, a tem samem również w ykonyw a pracę, k tó rą dla odróżnienia od poprzednich możemy
Fig. 5.
nazwać chemiczną. Tym sposobem p rąd elektryczny, niem ając zdolności działania bespośrednio na nasze zmysły, ujaw n ia swo
je istnienie pracą, w ykonyw aną jak o : l-o si
ła działająca na odległość, 2-o cieplikow a i 3-o chemiczna. A zatem d ru ty m etalicz
n e , przeprow adzające p rą d elektryczny, przenoszą pracę w podobny sposób ja k p a sy bez końca przy zw ykłych maszynach.
Źródłem tój pracy je s t ogniwo Volty.
J a k wiemy, dw a różnorodne m etale zet
knięte z sobą są naładow ane różnoim ienne
mi elektrycznościam i, które, przyciągając się naw zajem , są związane z sobą; a zatem , gdybyśm y takie dw a m etale połączyli z so
bą drutem , to przepływ elektryczności w
tym ostatnim nie będzie m iał miejsca. G d y
byśmy na chwilę zrobili przypuszczenie, że
w w arunkach dopiero co określonych p rą d
602 w s z e c h ś w i a t. Nr 38.
będzie istniał, byłoby ono jednoznaczne z tein, że mamy niew yczerpane źródło d o starczające nam pracy, której nic nie w y
tw arza, co je st rzeczy niemożebmj. T a m a
ła ilość pracy, jaką, w ykonaliśm y przy p rz e noszeniu jednego k rą ż k a m etalicznego na d ru g i, w yw ołała rozdział elektryczności w bardzo m ałym stopniu na krążkach, któ- reto elektryczności w odpow iednich w a
runkach um ieszczone, choćby naw et łączyły się z sobą, m ogłyby wywołać chw ilowy ty l
ko i bardzo slaby prąd.
Z drugiój strony je s t faktem znanym , że cy n k chem icznie czysty nie rospuszcza się w kw asie siarczanym ; lecz gdy zanurzym y
w kw asie d ru t platynow y i połączym y goz cynkiem w ew nątrz cieczy lub też na ze
w nątrz nićj, wówczas spostrzeżem y żywe działanie kw asu na cynk przy w ydzielaniu pęcherzyków w odoru na drucie p laty n o wym. P rze z zetknięcie platy n y z cynkiem pierw sza elektryzuje się odjem nie, dru g i zaś dodatnio, w skutek tego część składow a kw asu siarczanego elektro-dodatn ia, to je s t wodór, będzie przyciągana do platyny, k ie
dy część elektro-ujem na, zaw ierająca ro d n ik kw asow y, będzie skierow ana do cynku.
N a fig. 6 m am y przedstaw iony rysunek przyrządziku, zapomocą którego możemy spraw dzić rzecz dopiero co w ypow iedzianą.
Lew a część ry sunku w yobraża naczyńko napełnione wodą zakw aszoną np. kw asem siarczanym , w którój zanurzone są blaszki platynow a i cynkow a, lecz poniew aż nie są z sobą połączone m etalicznie, przeto w cie
czy żadne działanie nie zachodzi; praw a strona rysu n k u w yobraża ten sam p rz y rzą -
dzik w chw ili, gdy blaszki m etalowe zo
stały połączone z sobą drutem m etalowym , przyczem na blaszce platynowój są oznaczo
ne obfite pęcherzyki wrodoru, który wów
czas się wywiązuje.
E lektrom o try czn a siła przy zetknięciu dw u ty ch m etali z sobą w w ypadku ro z b ie
ranym je s t bodźcem, pod wpływem k tó re
go rospoczyna się proces chemiczny, będący źródłem pracy, ujaw niającej się w drucie za
m ykającym obwód m etaliczny jak o prąd;
czyli odgryw a w tym przypadku rolę podo
bną do ttjj, ja k ą ma iskra skrzesana u d erze
niem stali o skałkę, zapalając ładu nek p ro chu lub zapasy węgla zgrom adzone pod k o tłem m aszyny parow dj. A zatem widzimy, że proces chemiczny zachodzący w ogniwie
6
.Y olty i w ytw arzanie p rą d u elektrycznego pozostają z sobą w ścisłym związku, o zna
czenie bliższe tego zw iązku stanow ić będzie przedm iot następnego odczytu.
E . D ziew ulski.
NOWOPOZNANY TWÓRCA.
D A W S O Z N A S lij
D w adzieścia la t mija, j a k klasyczne ba
danie van T ieghem a w yjaśniło przebieg
i przyczynę ferm entacyi, dokonywającój się
w orzeszkach galasow ych, a uważanej do
1867 r. za „sam orodną”. Z pracy fran cu
Nr 38. WSZECHŚWIAT. 603 -'
skiego botanika dowiedziano się, że roskład
taniny, zaw artej w tych ciekaw ych orzesz
kach, na glukozę z jed n aj, a kw as galusowy z drugiej strony, następuje pod działaniem pleśni, bardzo zw yczajnego, ja k się zdaje, pędzlaka (P enicillum ) lu b też pleśni z rodz.
A spergillus, k tóra rów nież przy ferm enta- cyi orzeszków stale byw a znajdow aną. G dy orzeszki trzym ać będziem y w ośrodku sta
rannie w yjałow ionym , a p rzystęp grzybka uczynim y niem ożliwym, roskładać się czyli ferm entow ać nie będą; glukozyd garbnika, którym je s t tanina, nie rospadnie się na glukozę i na g arb n ik , bo do tego p otrzebu
je uw odnienia, przy b ran ia cząstek wody, a takie uw odnienie jedynie pod wpływ em życia odpow iedniej istotki zachodzi.
Za naukowem poznaniem t<5j typowej fer- mentacyi „sam orodnej”, pow inny były pójść i inne tego rodzaju roskłady naturalne.
A jednak, dotąd poznano zaledw ie szczupłą ilość roskładów w szeregu glukozydów , któ re zachodzą pod wpływem rospuszczalnych, nieżyjących ferm entów ; dom yślać się zaś było można, że i w znacznej liczbie innych roskładów podobnych działają też sam e co w tych w arunkach przyczyny, t. j . ferm en
ty, bądź żywe, bądź nieorganizo wane. D w u
dziestu lat było potrzeba, aby to, co van Tieghem uczynił dla galasu, zrobionem zo
stało odnośnie do innego, ważnego dla p ra k tyki i w handlu rospowszechnionego a rty kułu chemicznego, a m ianowicie dla indyga.
Indygo, którego głów ną częścią składow ą je s t prześliczny barw n ik niebieski, indygo- tyna (C 10H 10N202),otrzym yw anem być może od niedaw na (1870, 75,79 r.) drogą syntety
czną, lecz przeważnie handlow e indygo po
chodzi z krajów gorących, gdzie jak o pro
d u k t „sam orodnej” ferm entacyi otrzym y- wanem bywa przez ługow anie (m aceracyją) liści roślin farbier3kich „indigofera”. W ros- tw orze otrzym anym przez nam aczanie liści tych roślin, a także pew nych gatunków rde- stu (Polygonum ), N eriu m ,Isatis i t. p., znaj
duje się bezbarw ny glukozyd, indykan, sta nowiący podobne połączenie indygotyny z glukozą, ja k tanina orzeszków galaso
wych przedstaw ia złączenie garbnika z g lu kozą; jed en i drugi glukozyd jest połącze
niem tych składników bez pewnej ilości czą
stek wody. Roskład glukozydów —zarówno
taniny ja k indykam i, — je st przeto h id ra- tacyją, a najnowsze badania A lvareza do
wiodły dopiero, że uwodnienie indykanu, tak ja k typowe uwodnienie taniny, zachodzi w obecności i pod wpływem m ikroskopij
nego żyjątka, którem w tym wypadku je st nie pleśń ale pałeczkowata, drobna baktery- ja (bacillus).
P o zalaniu wodą, liście roślin z rodz. I n digofera lub innych, o których wyżej wspo
mniałem, dają zrazu rostwór przezroczysty, bezbarw ny, który jedynie na powierzchni zetknięcia się z pow ietrzem powoli niebie- szczeje. Ferm entacyja, w praktyce, p ro wadzoną je s t w naczyniach płaskich; zamo
czone liście wciąż byw ają bite kijam i, ażeby w arstw ę wierzchnią płynu n ajcz ę
ściej zmieniać i coraz to nowym częściom rostw oru zapew nić zetknięcie z powietrzem .
\Vr tych w arunkach, po upływ ie doby, cał
kow ita ilość zaw artego w liściach indygofe- rowych indykanu ulega roskładow i na g lu kozę i indygo. Ferm entacyi tow arzyszy podwyższenie tem peratury (ja k i przy g a
lasie oraz wogóle przy ferm entacyjach) i wydzielanie gazu w postaci drobniutkich pęcherzyków.
Jeśli liście roślin, po zalaniu wodą, zosta
wione będą w spokoju, tak że w ierzchnia w arstw a nie będzie pędzoną ku dołowi i o d wrotnie, to u góry utw orzy się niebieski k o żuszek, a pod nim rostw ór przez czas dłuższy pozostawać będzie bezbarwnym ; in dykan nie będzie się roskładał na indygo- tynę oraz glukozę, skoro kożuszek niebie
ski u góry zatam uje dostęp pow ietrza.
A lvarez badał niebieski ów kożuch i zna
lazł w nim, obok ślicznych kryształków b łę
kitnej in dy go ty ny , rozm aite bakteryje w formie m ikrokoków (kuleczek) i bacyllów (pałeczek). W yjałow iony n ap a r liści daje w zam kniętych kolbkach rostw ór bezbar
wny lub bladoróżow y, który przez miesiące bez zm iany się utrzym uje, lecz k tóry w net po zarażeniu go odrobiną kożuszka szybko i najzupełniej błękitnieje, w ytw arzając od
powiednią ilość indygotyny. P rzez odpo
w iednią hodowlę różnicową, udało się A l-
varezowi przekonać, że reakcyją błękitną
t. j. rosk ład glukozydu przez uw odnienie,
sprowadza tylko' jeden ze znalezionych
w kożuszkami bacyllów, gdy inne ze znaj-
604 W SZECHŚW IAT. Nr 38.
iłow anych tam żyjątek re ak cy i tój nie są.
w stanie sprow adzić. L aseczkow ata ta bak- te ry ja ma około 3 [J. na długość a l ' / 2 (i (1 ^ = '/ iooo m m ) na szerokość, tw orzy pa- ciorkow ate skupienia, posiada g ru b ą i, ja k się zdaje, kleistą otoczkę, tak że w większćj liczbie jed n o stek tw orzy śluzow atą koloniją, zw aną w nauce zooglea. B ak tery ja ta daje się doskonale hodow ać na podłożu z ag ar- peptonu, na którym rośnie, pełzając po po
w ierzchni; rzadko kiedy się zagłębia, p r o w adząc w tedy za sobą bańki pow ietrza, któ
re tw orzą w agarowem podłożu brózdę lub głęboką naw et szczelinę. D ow odzi to nie
zbędności znacznych ilości tlenu dla b akte- ry i indygotw órczćj, co zresztą w p rak tyce z przebiegu ferm entacyi dostatecznie jasnem je s t i widocznem. B ak tery ja posiada zdol
ność ruchu, nietyle zam łodu ile w starszych zw łaszcza hodowlach; indygotyna barw i ją na niebiesko, co ułatw ia bardzo badanie w odnośnych w ypadkach.
Cechy zew nętrzne zbliżają n ajbardziej bak tery ją tego ro sk ład u do balcteryj tw ar- dzieli nosowej (rhinosclerom a) lub zapale
nia płuc (pneum onia) i — co w istocie jest rzeczą ważną — obie patologiczne te bakte- ry je, zasiew ane przez A lv areza na rostw o- rze indykanu, pow odow ały ch arak tery sty czną błękitną reakcyją uw odnienia, gdy bak- tery je k arb u n k u łu (an th rax ), kurzej chole- | ry , róży, rzeżączki, ropnicy, nie są w stanie zm iany takiej w rostw orze tego glukozydu wywołać.
B ak tery ja ferm entacyi indygotynow ćj, za- strzy k n ięta do k rw i lub w miąsz organów , bogatych w naczynia krw ionośne, wy w ołu- | je u świnek m orskich stan ogólnego osła
bienia, z przekrw ieniem organów (w ątrob y, śledziony, nerek), które kończy się zazw y
czaj śmiercią. B akteryje, przeszczepione ze krw i takich zw ierząt n a substancyje po
żyw ne, a uprzednio w yjałow ione, dają z ła twością hodow lę typow ą bakteryi, w yw ołu
jącej błęk itn ą re ak cy ją indykanu. B akte-
jry ja Więc ferm entacyi indygotynow ej r ó w nie dobrze uzdolnioną się zdaje do życia saprofitycznego ja k do pasorzytnego.
D w adzieścia lat, które dzieli badanie p ie r
wsze, nad galasem , van T ieghem a od n a j
nowszych, nad indygiem , A lvareza, u w y d a
tnia nam w ielki postęp na polu* b aktery jo -
logii. G dy bowiem van Tiegliem nie o k re
ślił z pewnością, który z dw u znalezionych rodzajów i g atunków pleśni (Penicillum , A sp ergillus) w yw ołuje ferm entacyją g a r
bnikow ą i nie zbadał bijologicznych w arun
ków rozw oju tych grzybków ,— now e b ad a
nia A lvareza czynią zadość wszelkim postu
latom nauki, gdyż dow iodły ściśle i dosta
tecznie: 1) że roskład indygotw órczy jest w ynikiem ferm entacyi, 2) że ferm entacyja ta je s t objawem życiowym istoty z g rup y b ak tery jaln ćj, 3) że b ak tery ja ta zbliżoną je s t do bakteryj zapalenia płuc i tw ardzieli nosow ej, 4) że bakteryje obu tych chorób człow ieka mogą wywołać rzeczoną ferm en tacyją i 5) że bak tery ja indygotw órcza m o
że w yw oływ ać chorobę i śmierć u świnek m orskich, a następne pokolenie, przeszcze
pione na podścielisko pożywne, w ytw arza na niem typow ą bak teryją, roskładającą in- dykan n a indygotynę i glukozę. J a k k o l
w iek przeto od pierw szej p racy nad ferm en
tacyją glukozydów do następnej długo n a u ce czekać w ypadło, różnica pomiędzy za
krojem i ścisłością obu p rac je s t tak wielką, że może stanow ić istotną dla p rzy ro dn ik a pociechę i wpoić przekonanie, że postęp wiedzy je st szybki i owocny.
J . N .
19 S ierpnia r. b.
E K S P E D Y C Y JA W IL E Ń S K A
III. Zamierzone badania polarymetryczne.
(Dokończenie).
M ając powyższe dane, m ożna już p rzy stąp ić do b a d an ia korony. K alibracyja je d n a k odpow iada ty lk o pew nem u oznaczonem u położeniu linii łączącej b la szki selenitow e względem poziom u. Przy obrocie p rzy rząd u polarym etrycznego około osi teleskopu, każdem u kątow em u położeniu p rzy rząd u odpow ia
da in n a k alibracyja. Z tego powodu badania pola
ry m etry c zn e postanow iono ograniczyć ty lk o do dw u kierunków w koronie; do rów nika słońca i do osi. Przed sam em zaćm ieniem p rzyrząd pola
ry m etry c zn y zostaje ustawiony ta k , żeby linija ł ą cząca dw a selenity (i przechodząca przez środek
Nr 38. W SZECnŚW IA T. 605 pola w idzenia) b y ła równoległą, do rów nika słońca
w chwili zaćm ienia. D la W iln a 19 S ierpnia poło
żenie to wynosiło praw ie 50° do poziomu.
N astępnie w tern położeniu przeprow adza się jak- n ajdokładniejsza kalib racy ja, przyczem na skali oznacza się woskiem m iejsce odpow iadające 5% , 10%, 15
°/0
i t. d. częściowej polaryzacyi. W chw ili całkowitego zaćm ienia teleskop naprow adza się na słońce, indeks ustaw ia pierw otnie n a wskazówkę10
% i następnie uważa, w jak iej odległości kątowej od zaćm ionego słońca znika zabarw ienie obudwu selenitów. Dla ocenienia tej odległości n a seleni- tach , prostopadle do linii je łączącej, narżnięte są podzialki odpow iadające 41
w łuku na niebie. Z auważywszy położenie względem brzegu słońca po obudw u stronach, w którem znika zabarw ienie sele
nitów , m am p u nkty, w k tó ry ch polaryzacyja korony wynosi
10
% . N astępnie poom acku (wszelkie obce św iatło przeszkadza obserw acyjom ) prow adzę indeks do woskowiny odpow iadającej podziałce 5% , 15%, i t. d. i uw ażam znowu położenie względem brzegu słońca ty ch punktów , w k tó ry ch zabarw ienie sele- n itu znika. Tym sposobem podług zam ierzonego planu m ożnaby było oznaczyć n a rów niku słońca p rzynajm niej sześć punktów (po trzy z każdej stro ny) z polaryzacyją 5% ,10
% , 15%. N a to potrzeba- by około 60 sekund. N astępnie cały p rz y rz ą d polarym etryczny obraca się około osi lu n ety na 90°, przyczem linija łącząca selenity je s t obecnie już rów noległą do osi słońca. W ted y pow tarza się poprzednie określenie sześciu punktów na osi i tym sposobem dw um inutow e zaćm ienie daje możność oznaczyć ilościowo p o laryzacyją dw unastu punktów korony. Rzecz niezm iernej doniosłości dla zbada
nia stru k tu ry korony—trzeb ab y spraw dzić, czy pun
k ty izopolarne, t. j. z jed n ak im procentem polary
zacyi, są jed n ak o odległe od słońca, czy też nie.
W pierwszym razie stru k tu ra korony byłaby p ro st
szą niż w drugim . W spom nieliśm y już wyżej, że k aż
dem u położeniu kątow em u selenitów względem osi lu n e ty odpowiada ró żn a k alibracyja. W praw dzie poło
żenia różniące się dokładnie o 90° teoretycznie w ym a
gają tego samego kom pensow ania polaryzacyjnego (zapom ocą zm iany nachylenia tafelek), ale ponie
waż pociem ku w czasie zaćm ienia nie można zu
pełnie dokładnie obrócić p rzy rząd u (przy przejściu od rów nika słońca do osi) o 90°, więc po zaćm ieniu trz e b a przy rząd kalibrow ać raz jeszcze w położeniu osiowem, takiem jak ie było zastosowane na końcu.
N iestety w W ilnie nie potrzebow ałem tego robić, gdyż niew idzialność całkow itego zaćm ienia pracę tę uczyniła zbyteczną.
Kończąc, zaznaczyć w ypada, że p rzy rząd podobny do powyżej opisanego pierwszy raz skontruow any został przez F r. A rago w 1852 r., jak o polary m etr dla b ad an ia polaryzacyi obłoków. N astępnie zmo
dyfikowany i do badania korony zastosowany został przez prof. W rig h ta 1878 r. ')> a ostatecznie wpro-
') Patrz: Reports on th e to tal solar eclipses of Ju ly 29, 1878. W ashington 1880.
wadzono do niego niektóre popraw ki (np. n arżnię- cie n a selenity linij prostopadłych do linii ich po
łączenia, dla oznaczenia w polu w idzenia odległości kątow ej od słońca) w roku bieżącym.
H enryk M erczyng, docent in sty tu tu inżynierów kom unikaeyi.
SPRAWOZDANIE.
— W ła d y s ła w K ulczy£ski. Przyczynek do ty r o l
skiej fauny pajęczaków. Kraków, 1887. (Osobne od
bicie z XVI t. Rosp. i Spraw . w ydz. m at. przy A ka
dem ii U m iejętn., z 4-m a tablicam i).
Z n an y i w ytrw ały badacz fauny pająków galicyj
skich i kam czackich, prof. Kulczyński, zrobił w y
cieczkę arachnologiczną łącznie z prof. K otulą w Al
py tyrolskie, w cela zapoznania sig z fauną pająków ty ro lsk ich i w yśw ietlenia wielu kw estyj w ątp li
wych, oraz uzupełnienia braków w dotychczaso
wych w iadom ościach o faunie T a tr i K arpat zacho
dnich.
Za cel w ycieczki swej obrał p. K. grupę O rtleru i przekonał się, że okolica ta b y ła pobieżnie ty lk o b ad an a pod w zględem arachnologicznym i że n ie k tóre pająki, m ieszkające w w ielkiej liczbie w h a lach tam tejszych, nie by ły dotąd znane z T yrolu.
W ciągu dziesięciodniowej wycieczki pod O rtlerem ,
| dwudniowej na S chlern w D olam itach i trzech krót-
| kich wycieczek w okolice m iasta Bożen, p. K. ze-
| b ra ł dw ieście kilkadziesiąt (260) gatunków pajęcza
ków, m iędzy którem i 60 gatunków niespodziew a
nych, d o tąd nieznanych z T yrolu, a naw et pew ną liczbę (15) zupełnie nowych.
W pracy swej autor, po opisaniu miejscowości, do której przedsiębrał wycieczkę, wspomina o tr u dnościach przy oznaczaniu gatunków, w ynikających już to z powodu zebrania niedostatecznej liczby okazów lub tylko m łodych, już też z powodu b rak u lite ra tu ry . N astępnie wypowiada bardzo cenne uwagi i zdania, o parte na dośw iadczeniu, o niedo
kładności opisów powszechnie podaw anych, naw et
J przez specyjalistów z ustaloną sławą. Głównie po
daje w ażne w skazówki dla w szystkich, którzy się tru d n ią badaniem fauny pajęczaków, o znaczeniu
! oczu przy odszukiw aniu cech gatunkow ych, o nie
stałości w ich w ielkości i ustaw ieniu, która w ystę
puje w yraźnie przy badaniu oczu u znacznej liczby okazów tego samego gatunku. Zwraca szczególną uwagę n a ważność opisów w yjaśnionych rysunkam i narzędzi rozrodczych sam czych i samiczych, do
starczających cech pewnych i wygodnych.
W dalszym c ągu au to r dzieli swoję pracę na dwie części: w
1
-ej podaje spis gatunków znalezionych przez siebie w Tyrolu, z oznaczeniem , czy gatunek znaleziony w krainie hal lub czy je s t nowym n a bytkiem d la fauny tyrolskiej, dalej, czy oznaczany był z dorosłego sam ca czy sam icy, z młodego lub bardzo młodego okazu. N a końcu każdego większe606 W SZECHŚW IAT. Nr 38.
go działu system atycznego p. K. podaje u zu p ełn ie
n ia i sprostow ania, potrzebne dla fauny tyrolskiej lub tatrzań sk iej.
W drugiej części p racy znajdują, sig opisy g a tu n ków now ych i m ało znanych lub w ątpliw ych. Opi
sy te są prow adzone po łacin ie i odznaczają się możliwą dokładnością i staran n o ścią; o ile n a to m a te ry ja ł pozwalał, au to r p o d a ł opis sam ca i sami- cy, przechodząc kolejno w szystkie ważniejsze o rg a
ny ciała, uw zględniał ich kształty, w ym iary, z a b a r
w ienie, n ad to podał m iejscow ości, w k tó ry ch g a tu nek został znaleziony. W celu uczynienia opisów narzędzi rozrodczych bardziej zrozum iałem i, p. K.
dodał na czte rech ta b lic a c h staran n ie w ykonane r y sunki organów rozrodczych zew nętrznych sam czych i sam iczych.
W końcu p ra c y mieszczą się treściw ie zebrane najw ażniejsze uwagi, odnoszące się do różnych g a tunków pająków ty ro lsk ich , których opisy w lite ra tu rz e by ły niedokładne lub potrzebow ały sprosto
w ania. Uwagi te , poprzedzone k ró tk ą w iadom ością, w ja k ic h okolicach T yro lu a u to r odbyw ał poszuki
w ania zeszłego la ta (od 28 L ipca do 14 Sierpnia 1886 r.), napisane są po niem iecku, d la u p rz y s tę pn ien ia ich szerokiem u kołu specyjalistów .
A. S.
K B G N f K A N A U K O W A .
ASTRONOMIJA.
— F o to g ra fije s ło ń c a . Zbiór fotografij słońca w obser- w atoryjum paryskiem jest już znaczny, p rzedstaw ia cn te d y h isto ry ją pow ierzchni słońca dziesięciu la t ostatnich. Dzięki udoskonaleniom w prow adzonym do m etod zdejm ow ania obrazów śłońca, obserw atory- ju m je s t w stanie otrzym yw ać n a jed n ej i tej sam ej kliszy szczegóły części m niej św ietnych, ja k brzegi ta rc z y i przycienie plam , w spółcześnie z obrazam i najjaśniejszych części tarczy . Janssen przedstaw ił niedaw no akadem ii dziesięciokrotnie pow iększony obraz plam y z 22 Czerwca 1885 r., jak o też plam y z L ip ca r. b. Pierw sza z ty ch p lam bardzo je st cie
kaw a, daje nam bow iem próbę w szelkich zjawisk, ja k ie plam y przedstaw iać m ogą; a w szczególności m ożna na niej widzieć, że przycień i pochodnia tam w ystępująca utw orzone są z granulacyj tejże samej wielkości i ty ch że sam ych wymiarów, co i cała po
w ierzch n ia słońca. N a plam ie lipcowej 1887 r. toż sam o daje się dostrzedz. Można więc uważać za fak t praw ie stw ierdzony, że cała pow ierzchnia słońca utw orzona je s t w sposób jed n o ro d n y . Spostrzeże
nie to zawdzięczać należy je d y n ie fotografii. (Comp- tes rendus).
S. K.
FIZY KA .
— W idm o a b s o rp c y jn e tlenu. W ciągu p rac n ad pochłanianiem św iatła przez gazy Jan ssen dostrzegł ju ż daw niej, że p ochłanianie św iatła przez tlen ujaw
n ia się w widmie dwoma szeregam i zjawisk, u k ła dem prążków i układem smug. Dalsze badania wy
k azały, że układ smug ulega praw u kw adratu z gę
stości, gdy układ prążków zależny je st od prostej gęstości; znaczy to, że ciem ne prążki, wywołane przez pochłanianie św iatła w w arstw ie tlen u , m ają natężenie jak b y proporcyjonalnie do iloczynu z g ru bości w arstw y gazu i jego gęstości, gdy natężenie smug je s t propcrcyjonalne do iloczynu z tejże sa
m ej grubości przez k w ad rat z gęstości gazu. Oso
bliw a ta dwoistość praw p o chłaniania św iatła przez tle n pozw ala otrzym yw ać już to p rążk i bez smug, już sm ugi bez prążków , lub wreszcie, w przypadkach szczególnych, oba zjawaska jednocześnie. Janssen zdołał w ykryć sm ugi tlenew e przez działanie atm o
• sfery ziem skiej; zam ierza zaś pbecnie poszukiwać ich w pow łokach gazow ych b ry ły słonecznej. (Comp-
tes rendus). 8. K.
— N owe ś w ia tło do fo to g ra fij c h w ilo w y ch . Prof.V ogel zakom unikow ał tow arzystw u fizycznemu w B erlinie w iadom ość o nowem św ietle, dozw alającem otrzy
m yw ać futografije chwilowe w m iejscach choćby najciem niejszych. Św iatło to otrzym ali pp. Goed- lieke i M ietke z m ieszaniny m agnezu sproszkowane
go, chloranu potasu i siarku antym onu; m ateryjał ten , zapalony, w ytw arza błysk św ietlny takiego n a tężenia, że dozwala otrzym ać fotografiją chwilową.
B łysk ten trw a zaledw ie '/«) sekundy. P ró b a robio
na n a posiedzeniu dozwoliła uchw ycić fotografiją osób obecnych. Proszki te przytem są nieznacznej ceny.
T. R.
M ETEOROLOGIJA.
— P orów nanie b a ro m e tró w e u ro p e js kic h przyjętych
; za n orm alne. W lecie 1883 r. z polecenia cen traln e
go zarządu m eteorologicznego am erykańskiego (Si- g n al Office), profesor F ra n k W aldo urzędnik tegoż zarządu, dokonał szereg porów nań b aro m et’ów n o r
m aln y ch w głów nych obserw atoryjach m< teorol^gi- cznych europejskich. Jakkolw iek już przedtem nie
je d n o k ro tn ie robiono podobne porów nania, wykazu- ją c e pew ne różnice pom iędzy barom etram i, przyję- teroi za norm alne, z tem wszystkiem te porów nania b y ły robione zapom ocą pojedyńczego instrum entu przew ożonego, nie daw ały więc rezultatów , klóre
j m ożna byłoby uw ażać za zupełnie pewne. Poró-
j w nania zaś, które przedsięw ziął prof. W aldo były robione system atycznie przez przewożenie czterech barom etrów kontrolujących wielkiego kalibru, sy stem u Fuess W ilda (tegoż samego system u, ja k i je^t p rzy jęty na naszych stacyjach m eteorologicznych).
W ypadki otrzym ane ty m sposobem m ożna uw ażtć za pew ne. Choroba prof. W aldo i inne okoliczno
ści, niezależne od niego, nie pozwoliły na w cześniej
sze ogłoszenie otrzym anych rezultatów. D opiero w bieżącym roku, w liście do red ak cy i czasopisma:
„M eteorołogische Z e itsc h rift" A. W. G reely (obecny d y re k to r ,,Signal Office
11
od śm ierci generała Hazc- na) zaw iadam ia tym czasow o o re z u ltatach dokonanej p ra c y , zanim całkow ite spraw ozdanie będzie ogłoszone. W szystkie cztery b aro m etry były p o ró w nane i uregulow ane w P etersburgu.