M
3 9 . Warszawa, d. 25 Grudnia 1882. T o m I .
A ł l r c s ł l e r t a k c y i : P o d w a l e N r . 3
Od R edakcyi.
G d y z początkiem k w ietn ia r. b. p rz y stę pow aliśm y do w ydaw nictw a W szechśw iata, byliśm y z gó ry p rzy g o to w an i n a trudności, od podobnego w yd aw n ictw a nieodłączne.
W iad o m o nam było, że w naszych w aru nkach tru d n o żądać szczególniejszego zapału do pu- blikacyi, poświęconej naukom ścisłym , ta k m ało upow szechnionym w k ra ju . P ism o n a
sze m iało więc przed sobą zadanie w yrobienia sobie czytelników .
D o spełnienia powyższego zadania dążyli
śm y w szystkiem i siłam i. W przekonaniu, że n a u k a , m im o swego c h a ra k te ru kosm o polity
cznego, m a je d n a k pew ne w łaściw ości dla każdego k ra ju odrębne, staraliśm y się, żeby nasze pism o p rz ed staw iało naszą naukę. Za śro d ek prow adzący do tego uw ażam y n a j
szersze uw zględnienie arty k u łó w o ry g in a l
nych, p isan y ch przez ludzi, k tó rzy p ra cą sw oją i życiem należą od tego sam ego społe
czeństw a, co i czytelnicy. W 39 dotychczas w ydanych n um erach W szech św iatu na ogólną liczbę około 100 a rty k u łó w obszerniejszych, w ypada ty lk o 5 prac tłum aczonych. Z drugiój stro n y staran iem naszem być m usiało zaspokojenie potrzeb naszych czytelników , to j e s t urozm aicanie treśc i pism a ta k we
względzie przedm iotów , k tó ry ch w niem do
tykano, j a k rów nież w pew ny ch g ran icach i we względzie samój form y arty k u łó w , tr z y m anych w tonie mniój albo więcój p o p u lar
nym . W y n ik a ją c a stąd nierów ność, którój p rz y k ła d y bodaj w każdym num erze W szech
św iata dostrzedz się dają, n ie je s t więc b y n aj- mniój objaw em przypadkow ym . N akoniec usilnem sta ra n ie m naszem b yło p rzed staw ia
nie bieżącego rozw oju n a u k przyrodzonych, szczególniój o ile rozwój te n j e s t owocem działalności naszych to w a rz y stw n au k ow y ch naszy ch szkół, albo w y b itn y ch w nauce j e d n o stek i te m u sta ra n iu p rzy p isać nalepy skrzętność, z ja k ą podaw aliśm y ży w o ty n au kowe, sp raw ozd ania o ru c h u to w arzy stw naukow ych oraz o now ych pracach, u kazu ją c y c h się w druku.
K ró tk i okres istn ie n ia W szech św iata nie pozw olił n am w ypełnić w szystkich szczegó
łów zam ierzonego p rog ram u; nie m ogliśm y pozyskać w szy stkich autorów , n a k tó ry c h w spółpracow nictw o liczyliśm y; całe d ziały n au k i pozostały n ietk n ięte. Ale, znając słab
sze stro n y W szechśw iata i z każdą chw ilą n ab ierając świadom ości o potrzebach jego i jeg o czytelników , w iem y ju ż dzisiaj, z któx'ój stro n y w ypada nam podw oić baczność. N a uspraw iedliw ienie zaś nasze m a m y przysło
wie „każd y p oczątek tr u d n y .“ R az ju ż po- PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA"
W W arszawie: rocznie rs. 6 kw artalnie „ 1 kop. 50 Z przesyłką pocztową: rocznie „ 7 ,, 20 kw artalnie „ 1 „ 80.
Komitet Redakcyjny stanowią: P. P . D r. T. Chałubiński, J . Aleksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K . Deike, Dr.
L. Dudrewicz, mag. S. K ram sztyk, mag. A. Ślósarski.
prof. J. Trejdosiewicz i prof. A. W rześniewski.
Prenum erować można w Redakcyi Wszechświata i we w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
w s z e c h ś w i a t. tfs 39.
cz ątek te n pozostaw iw szy za sobą, m ożna śm ielćj w przyszłość poglądać.
O tóż p rz y kończącym się trzecim k w a rta le naszego istn ien ia, k w e s ty ją przyszłości w y s tę p u je naprzód. M nóstw o dowodów p rz ek o n y w a n a s ciągle, że nasze u siło w an ia zostały zrozum iane i ocenione w e d łu g ich rzeczyw i
stej treści, że w ięc n a sy m p a ty ją , n a poparcie m o raln e s tro n y in telig ie n cy i, n a współ
udział w p ra cy ze s tro n y kolegów naszych w n au ce i,'piórze liczyć m ożem y z całą pew no
ścią. Ale co do s tro n y m a te ry j alnój, rzecz m a się c a łk ie m inaczój. L icz b a p re n u m erato ró w , p rz eciętn ie z trz e c h u b ie g ły c h k w a rta łó w w y nosząca około 800, j e s t nied o stateczn a do p o k ry c ia w ysokich k osztów w yd aw n ictw a i to t a k dalece, że w spółw łaściciele dokładać m uszą po rs. 3 k o p . 40 do każdego p re n u m e
ra to ra. W sz ech św ia t w ięc w tak im stanie rzeczy sam siebie u trz y m a ć nie m oże, gdyż w pada w znaczny deficyt pieniężny. W p ra w dzie d eficyt te n w p ierw szy m ro k u istn ie n ia p ism a j e s t m niój u ciąż liw y sk u tk ie m pom ocy, ja k ą uzy sk ało ono od je d n e g o z m ecenasów n a u k i, lecz dalsze jeg o k oleje w cale przez to nie są zabezpieczone. Co w ażniejsza zdaniem naszem , podobny sposób p o sta w ie n ia sp ra w y wcale n ie je s t n o rm aln y , poniew aż sądzim y, że pism o, pośw ięcone szerzeniu w iedzy przy
rodniczej, pow inno w k ra ju w yrobić sobie wa
ru n k i sam odzielnego is tn ie n ia bez ofiar ze stro n y w łaścicieli i bez w szelk ich sztuczn ych środków p o d trzy m y w an ia.
W obec zaznaczonych tru d n o ś c i w spółw ła
ścicielom W sz ech św ia ta p o zostaw ały do w y
boru tr z y drogi: albo opuścić ręce w zniechę
ceniu, albo w ezw ać czyteln ik ó w do ofiary m a- te ry ja ln ć j przez p o d n iesien ie ceny pism a, albo n ak o n iec liczyć n a silniejsze niż dotąd zajęcie się ogółu i w z ro st liczby pren u m erato ró w . W y b ra liśm y drogę o statn ią, pew ni, że uczci
we d ąż en ia zaw sze m u szą w społeczeństw ie nasżem w yrobić sobie p ra w o b y tu . W ia ra w i o , że i nasza cegiełka j e s t p o trze b n a do g m ach u i że p ręd zśj czy późnićj będzie p rz y ję t a t a k życzliw ie, j a k j e s t dana, stan o w i dla
nas p o d n ietę do w y trw a n ia , do zw iększenia usilności w w y tk n ię ty m k ie ru n k u .
W r o k u przy szły m , 1883, W s z e c h ś w i a t w ychodzić będzie w ty m że sam ym , j a k do
tychczas, zakresie, w tój sam ćj objętości, fo r
m acie i n a ty c h sam ych w a ru n k a c h p re n u
m era ty . B o k p rzy szły uw ażać będziem y za czas ostateczućj p ró by i n aw et w razie s tra t m atery jaln y cli w dotychczasow ej wysokości, postanow iliśm y w ydaw ać W szechśw iat w cią
gu całego tego ro k u . U zyskane w ciągu roku 1883 cy fry budżetow e stanow ić będą podsta
w ę do now ego ew en tu alnie uk ład u z p re n u m erato ram i na ro k 1884.
O S Ł O I s r a T T -
ODCZYT D-RA JANA JĘDRZEJEWICZA, wygłoszony w sali R esursy kupieckiej d. 29 M arca 1882.
(Dokończenie).
W n iosk i K irchhoffa zachęciły astronom ów do zastosow ania p ry z m a tu do b adania słońca;
dodano do p ry z m a tu szkła pow iększające dla lepszego ro z p a try w a n ia p rążek, zastosow ano go do telesk o p u i u tw orzo no ty m sposobem dzisiejszy a p a ra t sp ek tra ln y .
P rze d ew szy stk iem szło o to, aby się dow ie
dzieć, czem są owe różowe w yskoki, p łom ie
nie i slupy, k tóre podczas zaćm ień p rzy b rze
g u słońca w idyw ano.
Sposobność nie d ała na siebie długo czekać.
K ied y w r. 1868 podczas zaćm ienia słońca, astro no m fran cu sk i Jan ssen , znajd ując się w G u n to o r w In d y jac b , zw rócił swój spek
tro sk o p n a owe różow e w yskoki, otaczające k u lę słoneczną w chw ili za k ry cia je j przez księżyc, z zadziw ieniem spostrzegł w widmie ja s n e błyszczące prążki, znam ionujące gaz w odorow y. — T y m sposobem głów ne za
d an ie w zasadzie rozw iązanem zostało. W y sk o k i różow e ok azały się gazem w odorow ym ro zp alo ny m . N a zaju trz podczas całego blasku słońca Ja n sse n odnalazł je znow u, jed n o cze
śnie p ra w ie udało się to i L ock y ero w i w A n glii i dziś ju ż nie p o trzeb u jem y czekać zać
m ienia, ab y podziwiać codziennie te olbrzym ie zm iany, ja k ie się n a słońcu odbyw ają.
P o m ijam dalszą h isto ry ją rozw oju ty c h od
k ry ć , po. tępo w ały one szybko jedn o za drii- giem . U doskonalone p rz y rząd y pryzm ow e w rę k u obserw atorów takich, ja k Jan ssen , L o cyer, Secchi, H u ggins, Yogel — od kry ły w ciągu la t k ilk u ta k ie szczegóły budow y słońca, ja k ic h się przez wielo wieków nie do
m yślano.
tfs 39. W S Z E C H Ś W IA t.
P rzypuszczenie Kirchhoffa, w yprow adzone drogą rozum ow ania z ciem nych przerw w i
dm a słonecznego o obecności w ielu m etalów , ziem skich n a słońcu, zostało potw ierdzone w zupełności. N iepierw szy to ju ż fa k t W n a u ce przyrody , że rozum przew idział prędzój to, co daleko późniój zm ysłam i spostrzeżone zo
stało. P a n u Y o u n g w A m eryce udało się pierw szem u dostrzedz atm osferę przez K irch - hóffa przepo w iadaną; obserw ow ał on zaćm ie
nie 1870 r. i w tejże chwili, kiedy księżyc za
k ry ł o statn i błyszczący sk raw ek słońca u d e rz y ła go n ag ła zm iana w widmie słonecznem : czarne p rą żk i znikły, a w ich m iejsce zab ły sły w calem polu spektro sk o p u ja sn e prążki p a r m etalicznych, otaczających k u lę słonecz
ną, u ja w n iła się w a rstw a z m ięszaniny s a m ych rozpalonych gazów złożona, ta w łaśnie, k tó rą przew idział Kirchhoff. Zgodnie z w n io skiem K irchhoffa, zaw iera ona w sobie gazy rozżarzone najcięższych m etalów : żelaza, m ie
dzi, cynku i innych — otacza grubością około 1500 w io rst całą k u lę słoneczną, spoczyw ając bezpośrednio n a tój pow ierzchni błyszczącój m a te ry i, zwanój św iatłosferą, k tó rą jak o t a r czę słońca w idzim y. S tanow i ona najniższą część nadzw yczaj rozległej atm osfery słońca, w którćj gazy u k ła d a ją ’ się w edług swój gę
stości — niżój cięższe, wyżój lżejsze. P o n a d gazam i żelaza i miedzi, sp o ty k am y gazy w a p n ia i m agnezu, a nad nim i ze znanych g a
zów najlżejszy —gaz w odorow y, k tó ry otacza to w szystk o różow ą od rozpalenia w a rstw ą n a k ilk a ty się c y w io rst grubą. Tę w arstw ę różow ą zow iem y chrom osferą i widzim y j ą w części podczas zaćm ień, albo spektro sk o pem; z tój w a rstw y wznoszą się owe różowe w yskoki zw ane pro tub eran cy jam i, złożone najczęściój z czystego gazu wodorow ego, n ie raz zm ięszanego z p aram i żelaza lub m ag n e
zu i jeszcze pew nój substancyi dotychczas nieoznaczonej.
P o n ad t ą w a rstw ą czystego praw ie w odoru rozciąga się dopiero owa lek k a, błyszcząca sre b rzy sta korona, k tó ra przy zaćm ieniach aureolą otacza pozornie ciem ną tarczę k się
życa. Ż e część tego je j b lask u pochodzi z od
bicia sam ego św iatła'słonecznego, tego dow o
dzą spostrzeżenia p. P rażm ow skieg o jeszcze w r. 1860 czynione, a potw ierdzone późniój przez L o c k y e ra i L an g ley a. P ró c z tego m a ona w łasn e światło, bo sk ład a się głów nie
z rozpalonego w odoru w stanie w ysokiego rozrzedzenia, zaw iera p rz y te m jeszcze ja k ie ś inne gazy, k tó ry ch ń a ziem i w ty m stanie nie znam y. P o w iadam , w ty m s ta n ie / bo nieko
niecznie gazy te m ają być czem ś obcem zu
pełnie, stan ich ty lk o może być inny. W sp o m niałem już, j a k w szystkie w a ru n k i fizyczne na słońcu różnią się od ty ch, jak iem i n a ziem i jesteśm y otoczeni. P rz y te m p e ra tu rz e słońca, k tó rą na sta ty sięcy stopni w przybliżeniu określają i przy nadzw yczaj nem ciśnieniu z pow odu wielkiój siły graw itacyi, p ierw iastk i słońca śą w stan ie ta k zwanój dysocyjacyi, rozprzężenia. Z pow odu takich w arunków gazy, składające atm osferę słoneczną, nio wchodzą z sobą w zw iązki chemiczne, u k ła dają się ty lk o w a rstw am i, stosow nie do tego ciężaru i p rz y te m m ogą przyjm ow ać postać ta k zm ienną, że ich rozpoznać nie m ożemy.
Z tego ogólnego opisu w idzim y, że sp e k tro skop rozszerzył n am granice w idzialne słońca o d ru g ie ty le praw ie, dał n am poznać jogo atm osferę i skład chem iczny w szy stk ich w arstw , pop arł jednocześnie ideę jedn ości stw orzenia, w y k azu jąc na słońcu te sam e pierw iastki, z k tó ry c h się składa ziemia; do
tychczas ty lk o nie zdołał n am w yjaśnić sta n u samój św iatłosfery, tej błyszczącój pow łoki słońca golem okiem dostrzegalnój. W ed ług dotychczasow ych badań je s t ona rów nież g a
zem rozp alo ny m w stanie zgęszczenia Wyso
kiem ciśnieniem w yw ołanego, tak , że daje w i
dmo ciągłe, ja k ciało tw arde, R uchliw ość jć j w łaściw ą w szystkim płynom elastycznym po
znaliśm y, m ów iąc o tw orzen iu się plam, k tó re , ja k m ożem y się dom yślać, są w ścislój za le
żności od w ybuchów gazów rozżarzonych z w nętrza k u li słonecznćj. W y b u ch y te, w i
dyw ane podczas zaćm ień, ja k o ta k zwane pro- tuberancy je czyli w yskoki, przedstaw iają pe
w ną, choć odległą aualogiją z naszem i w u lk a
nam i i są w isto cie w ydobyw aniem się p a r m etalicznych z głęb i słońca, rozpraszających się po atm osferze słonecznćj i zasilających j ą tem i pierw iastk am i, k tó re głów nie j ą
składają.
N ależą one do n ajciekaw szych zjaw isk, j a kie w przestw orach św iata sp o ty k am y —i ró żnią się m iędzy sobą ta k k ształtam i, j a k i skła- dem chem icznym . Je d n e p rzed staw iają się, ja k spokojne w ąskie sm ugi gazu, wznoszące się w górę i rozpościerające się potem
612 W SZ E C H ŚW IA T . Ws 39.
W ch m u rk i po atm osferze słonecznej, p ły w a ją c e lu b opadające pow oli k u dołow i, p rzy p o m in a ją k sz ta łta m i te dym y, ja k ie w spokoj- n em pow ietrzu okolic górskich w znoszą się ró w no do góry, dopóki w ia tr nie rozproszy ich w lekk ie tu m a n y —inne p rz y b ie ra ją k sz ta łt w o d o try sk u , to znow u płom ieni, rozchodzą
cych się w po staci w achlarza, albo słupów ognia, nad k tó re m i unoszą się oderw aue c h m u ry (fig. 11, 12, 13). T e p ro s te form y
fi g. 11. fig-. 12. fig. 13.
sk ład ają się najczęściej z czystego gazu w o
dorow ego różow ego koloidu — sw y m ru c h em robią w rażenie, ja k b y się w z n o siły prędzej sk u tk ie m w łasnój lekkości, aniżeli siłą w y
buchu.
P ró c z ty c h sp o strzeg am y jeszcze innego ro d z aju w y sk o k i, tra fia ją c e się szczególniój bliżój ró w n ik a słońca po obu je g o stro n ach , gdzie i plam y są najczęstsze, S ą one d alek o gw ałto w n iejsze, k s z ta łty ich bardziój złożone i szybko zm ieniające się; raz p rz e d sta w ia ją się j a k płom ienie w ijące się sp iraln ie, to zno
w u j a k m asy ognia bezładnie splątane, albo płom ienie zup ełnie o derw ane od w a rstw y chro m o sfery (fig. 14, 15). S ą to t a k zw ane w y b u c h y płom ienne. S zybkość ich tw o rz en ia
fig. 14. fig. 15.
się i zm ian j e s t n ad zw y czajn a: w ciąg u pół
godzinnej obserw acyi w y b u ch y ta k ie w znoszą się do w ysokości k ilk u ty sięcy mil, zm ien iają
się w sw ych k ształtac h w oczach patrzącego;
słu p y ogniste zm niejszają się, zo stają z nich ch m urk i zaw ieszone w atm osferze, k tó re zna
cznie ju ż wolniój rozpraszają się, ja k b y to
p n ia ły pod w pływ em gorąca, n iek tó re zniżają się, m aleją i w stanie m niejszych płom yków m ałoco w y stający ch ponad chrom osferę, dłuż
szy czas w idzieć się dają, ja k b y dopalające się og niska po gw altow nój eksplozyi (fig. 17).
W w ybuchach ty ch płom iennych, odzna
czających się nadzw y czajn ym blaskiem , spek-
fig. 16. fig. 17.
tro sk o p w y k ry w a rozżarzone p a ry żelaza, w ap nia, m agnezu, z gazem w odorow ym po- m ięszane.
W y so k o ść praw d ziw a w ybuchów słonecz
ny ch dochodzi nieraz n iesły ch an y ch rozm ia
rów: w znoszą się one do k ilk u n a s tu ty sięcy m il w górę. N ajw yższy w ybuch, j a k i m iałem sposobność obserw ow ać w e W rześn iu 1874 r.
(fig. 16) dochodził do w ysokości 13000 mil.
D o k to r S po erer z P o tsd a m u opow iadał przed kilko m a m iesiącam i o w ybuchu, j a k i jesion ią zeszłego ro k u oglądał, a k tó ry doszedłszy do w ysokości 24000 mil, w ciągu pięciu m in u t ta k o sty gł, że p rz e sta ł być w idzialnym , zosta
w iw szy ty lk o po sobie szeroko ro zciąg n iętą chm u rę.
W sp an iało ści ty c h u tw o ró w żaden ry su n e k nie j e s t w sta n ie oddać; najlepiej zrobiony okaże się m a rtw y m wobec tego, co się widzi.
K to n ie w idział ich w n a tu rz e nie potrafi z ry s u n k u u tw o rz y ć sobie w y obrażenia o tój żyw ości barw y , o ty m b lask u i w spaniałym w idoku, ja k i w y bu chy słoneczne p rz ed sta
w iają, szczególnie w czasach zwiększonój działalności atmosfery* słonecznej. M ają one bow iem w raz z p lam am i p ery jo d jed en a sto le
tn i, w k tó ry m ra z są najczęstsze, potem ilość ich zm niejsza się, aby znow u po latac h je d e n a stu dojść do najw iększej.
te 39. W SZ EC H ŚW IA T. 613 T a szczególna pcryjodyczność, w edług zda
n ia naj czynniej szego dzisia j spostrzegacza słońca D -ra S poerera, może zależyó od pe
w nego rodzaju k o m p en saty ciepła. Okolice biegunów słońca, jak o osłonięte cieńszą w a r
stw ą pow łok gazowych, łatw iój przez prom ie
niow anie tra c ą ciepło, kiedy części przy ró w niku położone, grubszą atm osferę posiada
jące, więcój ciepła za trzy m u ją i po pew nym czasie w ybucham i rów now ażą jeg o nadm iar.
Obok togo przypuszczają, że zjaw isko tój peryj odyczności może byó analogicznem z przy- p ływ em i odpływ em m orza n a ziemi: tu k się
życ p rz y ciąg ają c ocean, wznosi w górę jeg o w ody, ta m p la n e ty bliższe, grup u jąc się stoso
wnie w p ew nych czasach, siłą a tra k c y i m ogą podobne w yw ierać działanie, przyciągając p ły n y gazowe w ew n ątrz słońca za w arte i u ła tw ia ją c im w tak ich epokach w ybuch naze
w n ą trz. Stanow czo k w e sty ja ta jeszcze nie je s t rozw iązana, a to tem bardziój, że d otych
czas zw iązek w idzialnych wybuchów słonecz
n y ch z plam am i, nie przez w szystkich specy- jalistó w jednako w o je s t tłum aczony. W szyscy w praw dzie nie zaprzeczają w y d o b y w an iu się p a r m etalicznych z w odorem z w n ę trza słoń
ca, nie przeczą egzystencyi różowój w a rstw y w odoru, otaczaj ącój całą jeg o k u lę — bo to są rzeczy dostrzegalne i widoczne, je d n a k w ści- słem tłu m a cze n iu Secchi, L o ck y er i Ja n sse n praw ie się zgadzają, k iedy E ay e i Z óllner po
w stanie plam nieco odm iennie tłum aczą.
A je d n a k po fa k ta c h , k tó re przytoczyłem , ta k łatw o zdaje się przychodzi objaśnić sobie całość procesów .
P la m y i w ybuchy — to dw ie s tro n y je d n e go zjaw iska. W m iejscowościach, w k tó ry ch w y b u c h y m etaliczne w idzieć m ożna i p lam y najczęściój się pokazują, u biegunów słońca praw ie ich niem a. Najczęściój po w ybuchach w idzianych jed n eg o dnia, na drugi dzień w i
dać w ty c h okolicach tw o rz ącą się plam ę — zw iązek oczyw isty, k tó ry streścić m ożna w sposób następujący:
G azy rozpalone w e w n ątrz słońca, usiłując w ydobyć się nazew n ątrz, ciśnieniem sw em unoszą w górę pow łokę św iatłosfery, rozle- w ając j ą w postaci pochodni około podniesio
nego m iejsca, udział w tw orzeniu się pocho
dni m a ją praw dopodobnie sam e gazy, a szcze
gólniój w odorow y, k iedy siła w ybuchu nie
je s t do stateczna do w zniesienia ich zb y t w ysoko.
M iejsce podniesione pod ciśnieniem w ew nę- trznem coraz więcój ustępuje, p rz ery w a się, dając ujście ro zp alo ny m gazom żelaza, m a
gnezu, w apn ia i t. d. T e wznosząc się siłą w y buchu do znacznych w ysokości, zaczyn ają u g óry w zględnie sty g n ąć, ta k przez p ro m ie
niow anie ciepła w ogólne przestrzenie św iato
we, ja k o te ż przez sam o rozszerzenie się, sta ją się cięższem i i opuszczając się k u dołowi, za
sła n ia ją część błyszczącój atm osfery, robiąc wrażenió m iejsc ciem niejszych — to ją d r a plam .
J ą d r a te nie są otw oram i w ybuchów ; otw o
rów nie w idzim y wcale, w idzim y sam e m asy w ybuchow e ochłodzone, któro ustaw iając się m iędzy okiem naszem a błyszczącą św iatło - sferą, ab sorbu ją częściowo jój b lask m imo swój przezroczystości i m iejsca zasłonięte chłodniejszym gazem w y d ają się ciem nem i.
G azy te ja k o chłodniejsze i cięższe m ogą w głębiać się w sam ą pow łokę słońca, w y w o łując w rażenie ow ych lejk o w aty c h w klęsłości k tó re je d n a k nie są p u ste, w y p e łn iają je prze
zroczyste p a ry m etaliczne ochłodzone. R ó żni
ca te m p e ra tu ry dw u ta k ic h m as dąży do w yró w n an ia się, m asy błyszczące św iatłosfery w postaci płom ien n y ch języ k ó w m ięszają się z gazam i chłód niej szemi, dopóki nie n astąp i zu pełna rów now aga ciepła; w rażenie p lam y znika.
P o tw ie rd ze n ie tego m n iem ania zn ajdu jem y w licznych a su bteln y ch badaniach plam spek
tro sk op em , k tó ry n iety lk o w y k a zu je w nich często obecność ty c h sam ych p a r m etalicz
nych, ja k ie w w ybuchach n a brzegu słońca dostrzegam y, ale jeszcze daje nam m ożność ocenienia szybkości ru c h u ty ch m as, ru ch u k u naszem u o ku skierow anego. Ż aden inn y p rz y rząd podobnego ru c h u ciał odległych ozna
czyć nie je s t w stanie; oceniam y ru ch n a lew o i na praw o, do g ó ry i na dół, ru ch je d n a k k u nam lub o dw ro tn ie od nas, ty lk o p rążk i w i
dm a są w m ożności w ykazać.
J a k w iem y, w rażenie koloru ściśle j e s t za
leżne od m niej szój lub większój częstości fal św ietlnych eteru, pobudzonych przez ciało św ie
cące i stąd każd y prom ień oznaczonego koloru zajm uje w w idm ie ściśle określo ne m iejsce.
J e śli więc ciało św iecące p ew n y m kolorem szybko do n as się zbliża, w tenczas na oko n a
614 W SZ E C H Ś W IA T . te 39.
sze p ada więcój fal, aniżeli g d y b y ciało było w spokoju, ta k zupełnie, j a k k to ś bieg nący pod ukośnie padające k ro p le deszczu więcój ich na siebie ściągnie, aniżeli U c ie k a ją c y od deszczu. S k u te k zaś n a oko nasze tej zw ięk- szonój częstości fal będzie ten , że kolo r p ie r
w iastkow y zm ieni się nieco, zbliżając się ku kolorow i fijołetow em u, a ty m sposobem p rą ż k i m u w łaściw e w w idm ie p o w in n y się p rz e
sunąć k u końcow i fijołetow em u.
B y łto w niosek z teo ry i fa lo w an ia, w y p ro w adzony przez D o p iera w P ra d z e jeszcze przed u d o skonaleniem sp ek tro sk o p u . Ó w cze
śn i fizycy odpow iedzieli m u na to, że od te o ry i zaw iele żąda, ale u derzeni ogrom ną logicznością w niosku, zaczęli badać tę k w e sty ją przedew szystkiem n a falach g ło su i p rz e k o n a li się stopniow o, że w niosek b y ł słusznym , a te o ry ja św ia tła dosk o n ałą. N a falach głosu łatw o to spraw dzić. G w iżdżąca lo kom o tyw a w y d aje to n je d n a k o w y o pew nój częstości fali pow ietrznój; je śli je d n a k d w a pociągi szybko się m ijają, to n zbliżającój się lo k om otyw y s 'a je się coraz w yższym , bo p rzy jój zbliżaniu w iększą, a więc częstszą ilość fal odbiera ucho, co n a niem robi w rażen ie podw yższającego się to n u , — o d d alająca się lok o m o ty w a z podo- bnój a przeciw nój ra c y i zniża ton.
W falach św iatła, od k tó ry c h częstości w ra
żenie koloru zależy, to sam o m a m iejsce. P a trz ą c na m a sy w odoru n a słońcu w okolicach plam , sp o strze g am y n a p rz y k ła d p rą ż k ę je g o n ieb iesk ą w stałem jó j m iejscu, dopóki m asy gazu są w spokoju; je śli je d n a k gaz te n w y
bucha z tą szybkością, o ja k ió j powyżój w spo
m inałem , w tenczas też sam e jeg o fale w y d ają się częstszom i i p rą ż k a nieb iesk a p rzesuw a się cokolw iek k u kolorow i fijołetow em u, k tó rego częstość fal j e s t w iększa. J e ś ,i n a tra fia m y n a m asy gazów, p o ru sz ające się w różno
ro d n y c h k ie ru n k a c h , n ieraz w w y sk o k ac h w i
dyw anych, p rą ż k a w ted y m oże być w szcze
gólny sposób połam ana, zbaczając w części na lewo, w części n a praw o, w m iarę k ie ru n k u r u chu, jak iem u gazy słoneczne ulegają. Z asada ta zboczenia p rą ż e k w idm a w raz z odpow ie
d nim ra ch u n k iem pozw ala n a w e t obliczyć prędkość tego ru c h u i, zasto so w an a do in n y ch gw iazd, określa ich ru c h y k u ziem i lu b od ziem i, na słońcu zaś p o tw ierd z a i w y ja śn ia te olbrzym ie przew roty, ja k ie ta m od w ielu w ie
kó w bez p rz e rw y się odbyw ają.
T a działalność słońca, p ro d u k u jąc a tak ie ogrom ne ilości ciepła, pociąga za sobą ró w nych rozm iarów sk u tk i ta k dla o taczających je planet, j a k i dla niego sam ego, ono bow iem traci, gdy ta m te zy sk u ją. S k u tk i te dokła- dniój poznam y, p rz y p a tru ją c się własnościom prom ienia słońca, rozszczepionego przez p r y
zm at. W idm o św iatła słonecznego nie ogran i
cza się na tej kolorow ćj sm udze, k tó rą okiem w idzim y. J e s tto ty lk o ta ilość rozłożonych prom ieni, k tó ra n a w zrok działa, ale i z j e dnój stro n y i z dru g ićj jeszcze daleko rozło
żone prom ienie sięgają. C zuły term o m etr, um ieszczony poza w idzialny m końcem czer
wonym , w skazuje zaw sze rozgrzanie; są tu więc p rom ienie ogrzew ające, choć nie św ie
cące, — ze stro n y zaś fijoletowój, jeśli poza granic.), w idzialn ą um ieścim y p latę fotogra
ficzną, odbije się n am cały szereg linij. W z ro kiem nie m ożem y ich zobaczyć, ale rozkład chem iczny, ja k i one do ko ny w ają n a piacie fotograficznój do statecznie o ich obecności przek o n y w a. S zereg te n prom ien i, działają
cych chem icznie, ja k i wridzim y n a fotografi- j ach w idm a M illera, M ascarta lub L ocky era, długością sw ą p raw ie 7 ra zy przew yższa cale w idzialne w idm o k o lo n m e , w skazując ogro
m n ą potęgę słońca w tw orzen iu i rozkładzie zw iązków chem iczuych, będących p odstaw ą ży cia organ iczn eg o — potęgę w zrokiem n ied o
strzeg aln ą, a w sk u tk ach nieobrachow aną.
P ro m ien ie ty c h trzech rodzajów nie m ają w w idm ie w y ra źn y ch granic, są one zm ięsza- ne, ale ta k . że przew ag a prom ieni ciepłych je s t w stro n ie czerw oućj, ośw ietlających w kolorze żółtym , a działających chem icznie w stro n ie fijoletowój.
Z astan a w iając się n ad w łasnościam i ty c h trze ch gatu n k ó w prom ieni słonecznych, łatw o zrozum iem y, że są one p o d staw ą b y tu całój naszój n a tu ry organicznój, bodźcami, p o d trzy m uj ącem i je d y n ie życie całój naszój p lanety.
Ciepło słońca, sp raw iając p aro w an ie wód oceanow ych przenosi wilgoć n a ląd y, zasila n ią roślinność, w y tw a rz a stru m ien ie i rzek i, k tó re bez tego bardzo prędko p rz estały b y istn ieć zupełnie; p orusza p rą d y atm osferycz
ne, odśw ieżając m atery ja ł, k tó ry m oddycha
m y, dając m o to r o kręto m , sta tk o m i w ia tra kom ; ogrzew a w reszcie pow ietrze do tego sto pnia, w k tó ry m eg zy sten cy ja nasza je s t mo
żliwą.
N 39. W SZEC H ŚW IA T. 615 P ro m ien ie właściw e fijoletow em u końcow i
widm a, ja k o obdarzone w łasnością pobudza
nia zw iązków chem icznych, są najgłów niej
szą p o dstaw ą w szystkich procesów odbyw a
jący c h się w świecie roślinnym i zwierzęcym.
R ośliny pod ich w pływ em w y tw a rz a ją w so
bie z m atery ja łó w , w pow ietrzu i w ziemi zaw arty ch , te niezliczone zw iązki chemiczne, k tó re ju ż ja k o pokarm , ju ż ja k o m a te ry ja ł budow lany albo opałow y są niezbędnem i dla nas w codziennem życiu. R oślina w egietująca w ciemności, w ydaje pędy w ątłe, blade, p r a w ie bezkolorowe; w ystaw io n a na św iatło słońca, n a b ie ra siły, pełności i koloru, k tó ry pochodzi od ta k zw anego chlorofilu, zielonego pierw iastk u , tw orzącego się pod w pływ em chem icznych prom ieni słońca. C era tw arzy ludzi, długo pozostających w ciemności, nosi n a sobie toż samo piętno b ra k u chem icznych prom ieni, pod k tó ry ch tylko w pływ em w ła
ściw a odnow a zdrowój krw i odby wać się może.
P o ró w n an ie barw roślinnych różnych k li
m atów naprow adza odrazu na myśl, że ilość prom ieni chem icznych słońca p rzy różnych w a ru n k ach byw a różną. UośC tę łatw o w p rzy bliżeniu oznaczyć różnego stopnia zabarw ie
niem pap ieru fotograficznego. D otychczas wiadom o ju ż, że latem więcój ty ch prom ieni w św ietle słonecznem znajdujem y i że ilość icli zm niejsza się w m iesiącach zim owych, m niejsza je s t rano i wieczór, w iększa w połu
dnie. W klim atach bardziój na słońce w y sta
w ionych byw a ich więcój, stąd ła tw a do z ro zum ienia b u jn a i barw na roślinność podzw ro
tnik o w a, stąd się tłum aczy często dobroczyn
n y w pływ zm iany k lim a tu na zdrow ie ludzi.
Rozwój dalszy tój nauki, dziś jeszcze dość now ój, nie będzie bez w pływ u na inne gałęzie w iedzy p rak ty czn ćj i tu w łaśnie ona prze
k roczy gran ice wiadom ości ab stra k cy jn y ch , k tó re służą ty lk o do zbogacenia um ysłu, — a wejdzie w sferę czysto p raktycznego zasto
sow ania.
K to wie. czy z czasom um iejętne użycie dzia
łan ia prom ieni fijoletow ych na organizm yroślin, a naw et człow ieka, nie da nam w ręce środka silnie odżyw iającego, ja k o pobudzającego w y
m ianę p ierw iastk ów . Dziś ju ż się domyślamyr, że te n czyn nik nie je s t bez znaczenia dla zd ro
wia ludzi chorych, w k lim atach na słoń
ce w ystaw ionych; w m asie je d n a k ogólnych w arunków z trud nością przychodzi oznaczyć
jego pojedyńczedziałanie,—ta k , j a k ty ch środ
ków lek arsk ich , k tó re chem iją z surow ych le k a rs tw jak o czyste zw iązki w ydzieliła.
Z astan a w iając się n ad tą olbrzym ią pro- d u kcy ją ciepła i św iatła przez słońce, m im o- woli w um yśle naszym p ow staje p y tan ie, skąd te siły b io rą się w słońcu, dlaczego ty le wieków trw a ją bez osłabienia swój m ocy i czy nie grożą zm niejszeniem się, lub co gorsza n a - głem zniknięciem ? W idzim y codziennie po
w tarzające się te straszn e w ybuchy, z k tó re mi w porów naniu najw iększe ziem skie w ul
k an y — to le k k ie potarcie zapałki. P rz y p o m inam y sobie, że działalność słońca w epo
kach p rzedh isto ryczn ych b y ła rów nież olbrzy
mią: m asy węgli k am ienn ych w łonie ziemi złożonych, to zapasy siły słońca, to skonsoli
dowane jeg o prom ienie chemiczne. P o d ich w pływ em niegdyś ro zw in ięta b u jn a ro ślin ność czerpała z otaczającój atm osfery węgiel, k tó ry następnie w pływ y gieologiczne ułożyły w w arstw y , pozbaw iw szy zgniecione rośliny inn ych pierw iastk ó w . Dziś te n w ęgiel ogrze
wając i świecąc, w raca częściowo złożoną w nim przed w iekam i siłę słońca, k tó ra j a k każda siła dla ogólnego św iata nie zginęła, zam ieniła się ty lk o w in n ą form ę; dla słońca je d n a k uw ażaną być m usi za stracon ą. Co
więc tę s tra tę w y nagradza?
D la odpow iedzenia n a to p y ta n ie , przede- w szystkiem w inieniem przypom nieć, że we
dług pięknój teo ry i L aplacea i K a n ta cały układ słoneczny pow stał z jednój wielkiój m asy gazowój, zgęszczającój się stopniow o i ulegającój ruch o w i obrotow em u, w skutelf którego części jój siłą o d ry w ały się, tw orząc p lan ety i ich księżyce, środkow a zaś m asa j>o- została ja k o dzisiejsze słońce.
J e d y n ą siłą takiego zgęszczenia j e s t siła atrak cyi, siła w zajem nego przyciągania, k tó r a cząstki m atery i zbliża do siebie, a je d y n ą siłą w n a tu rz e przeciw działającą sile w zaje
m nego p rzyciąg ania, je s t ciepło, k tó re cząstki m atery i oddala, ciało tw ard e zam ienia n a płynne, a p ły nne n a gazowe. C iepło to u trz y m uje m a te ry ją w stanie pły n n y m lub gazo
wym ; po zn ik nięciu ja k im k o lw ie k sposobem ciepła, p ły n w raca do stan u stałego, bo siła w zajem nego p rzyciągan ia w ra c a do sw ych praw , ściągając do siebie ściślój cząstki m ate
ryi. Lód tw a rd y na ogniu zam ienia się n a
przód na wodę; ta o g rzan a zam ienia się n a
616 W SZ EC H ŚW IA T. M 39.
p arę, k tó rć j częstki więcój są odległe od sie
bie, niż cząstk i w ody lu b lodu. C iepło p rz y tój zam ianie u ży te nie zginęło w łaściw ie, zo
stało ono, że się ta k p rz y stę p n ie w y rażę — ja k b y u ta jo n e w parze, ja k o e n e rg ija u k ry ta , gotow a do działania, dopóki p a ra pozostaje parą; skoro ty lk o p a ra w ra c a do s ta n u ciekłe
go, ciepło się uw alnia. J e ś li p a rę z k o tła w p u ścim y do chłodnego p okoju zam ieni się n a ty c h m ia st n a w odę, zgęści się, a le zgęści się w sk u te k u tr a ty ciepła, k tó re m pokój ogrzeje.
T a k k aż d a m a te ry j a, zgęszczając swój sta n sk u p ien ia z ja k ic h k o lw ie k pow odów , k onie
cznie m usi oddać to ciepło, k tó re j ą w stanie rozrzedzenia u trzy m y w a ło .
D la zastosow ania tój zasady do rozw iąza
n ia powyższój k w esty i, p rz ed ew sz y stk ie m po
sta w im y się n a sta n o w is k u nieco inn em , od tego, ja k ie zw ykle za jm u jem y w sto s u n k u do n a tu ry ziem skiój. D la człow ieka n a ziem i stw orzenie św iata j e s t fa k te m d aw no dok o n a
nym , p o siad a on n a globie ziem sk im w szy st
k ie w a ru n k i do swój eg z y ste n cy i i rozw oju, n ie ta k j e s t je d n a k z in n e m i ciałam i n iebie- skiem i. S ą p la n e ty , k tó re jeszcze do tego roz
w o ju nie doszły, są inne, k tó re go ju ż uk o ń czyły, o sty g n ąw sz y zupełnie. Je d n e m sło
w em , opuszczając n asz eg o isty cz n y sposób w idzenia i p rz y p a tru ją c się og ólnym św iata przem ianom , n ie m ożem y dostrzedz ani p rz er
w y, an i cofnięcia się teg o rozw o ju ogólnego, ja k i od p o czątk u tw o rz e n ia się u k ła d u słone
cznego m a m iejsce. C ała n asz a eg z y ste n cy ja p rzed h isto ry czn a i obecna j e s t ty lk o k ró tk ą chw ilą w ty m w ielk im procesie p rzem ian św iatła słonecznego. P rz y p u śc iw sz y w ięc z L ap lacem zgęszczenie się owój pierw otnój m asy gazowój, k tó rć j pozostałością j e s t słoń
ce i p rzy p o m in ając sobie te o lbrzym ie pow łoki gazow e, ja k ie n am sp ek tro sk o p n a słońcu w y
kazał, a k tó re ja k o gazy zagęszczać się dalój m ogą, n ie m am y pow odu tw ie rd z ić , ab y to zgęszczenie ju ż b y ło ukończone, a przeciw nie najsłu szn iejsze p rz y c z y n y sk ła n ia ją n a s do tw ierdzenia, że zgęszczenie to tr w a ciągle.
S łońce zgęszcza się dalój, a w y n ik ie m tego zgęszczenia je s t w y tw a rz a n ie się tego ciepła, k tó re p ie rw o tn ą m asę w rozrzedzeniu iitrz y - m yw ało. Źródło w ięc ciepła słonecznego tk w i w je g o n atu rze, n ie j e s t ono zew n ętrzn eg o po
chodzenia, ale najściślój zw iązane je s t z jeg o budow ą. D la tego przez ty le w iek ów nie spo
strzeg am y jego u b y tk u — i nie spostrzeżem y go, dopóki ty lk o zgęszczenie trw a ć będzie.
S p o tk a m nie tu zarzut, że nie w idzim y zm niejszania się k u li słonecznój, k tó re m usi być n astęp stw e m zgęszczania; z a rz u t pozor
nie słuszny, lecz odpowiem n a ń cyfram i. N a j
m niejsza odległość, ja k ą dzisiejszem i n arzę
dziami je ste śm y w stan ie n a słońcu zm ierzyć przy ta k wielkiój odległości, w ynosi 700 kilo
m etrów . J e ś li więc słońce •codzień n a całym obszarze n a pół stop y się zm niejsza, co w e
dług ra c h u n k u j e s t dużo, w tak im razie, aby z tój pół stop y dziennój urosło 700 kilom etrów m ożebnych do rozpoznania, potrzeb a 12000 lat. W ten c zas dopiero m ożem y zauw ażyć to zm niejszenie, k tó re jeszcze żadnego w pływ u na zm iejszenie ciepła wywTrzeć nie może. C y
fra ta d aje n am słabe w yobrażenie o odległo
ści epoki, w któró j osłabienie siły słońca może dać się uczuć.
Że słońce m usi się w yczerpać, to nie ulega w ątpliw ości, czasu je d n a k n a to potrzebnego nie p rób ujm y n aw et określać, bo tak ich wiel
kości u m y sł ludzki nie je s t w sta n ie objąć.
Różnica pomiędzy zwierzęciem a r o ś l i n ą
p r z e z
E d w a r d a S t r a s b u r g e r a p ro f. uniw. w Bonn.
(Dokończenie.)
W szclkio cechy zw ierzęcia posiadać się zdaje śliczna i ciekaw a isto ta, o żywój zielo- nój barw ie i kulistój postaci, od ciągłego r u chu zw an a toczkiem (Y olvox) (fig. 14).
P ię k n e to zw ierzątko, w ielkości ziarn k a piasku i p rz eto dla gołego w idzialne oka, ju ż od d w u stu bezm ała la t j e s t znanem . A ntoni v a n L eeuw enhoeck, sły n n y h olen d ersk i ba
dacz, k tó ry w X V II stu leciu m ikroskopem się p o s łu g iw a ł,. o d k ry ł nieznanego p rz ed tem to
czka w w yp ełn io n y ch w odą ro w ach pod D elf
tem . W liście, p isany m w dzień Nowego R o k u 1700 do D -ra J a n a S loanea w L on dy nie, b a r
w nie odm alow ał on p rzepyszny w idok, ja k i pod m ik ro sk o p em p rz ed staw iają owe drobne, b ez u sta n n ie ru szające się i kręcące kulki.
I LeeuwTenhoeck m ógłby b y ł z r a z u — j a k się
Jfa 39. W SZEC H ŚW IA T. 617 sam w y ra ża — przysiądz, że m a przed sobą
zw ierzę; gdy jed n ak późniój przekonał się, iż k u lis ty toczek—ja k r o ś lin a — w y tw arza n a siona, rozstać się m usiał z p ierw o tn y m swoim poglądem .
Pom im o to L inneusz zaliczył toczka do ro
baków , a następ n ie biedne to stw orzonko
Fig. 14. Toczek.
wciąż naprzem ian przerzucano z szeregów zw ierzęcych do roślin n y ch , nigdzie stałego nie dając pom ieszczenia.
P rz y dostatecznie m ocnem pow iększeniu toczek przedstaw ia się jak o bezbarw na kula, m ieszcząca w swem w n ę trzu sporą ilość zielo
n y c h b ry łek . K ażda z ty c h b ry łe k , czy kom ó
re k zielonych, m aloco różni się od sam odziel
n y ch zarodników w odorostów : posiada bo
w iem dw ie rzęsy, zieloną i ziarn istą za w ar
tość, czerw oną k reskę (oczko), ją d ro kom ó r
kow e i w reszcie pulsujący pęcherzyk. P o je dyncze te , zw iązane ze sobą pływ ki, w ciele toczka łączą się m iędzy sobą zapomocą cie
n iu tk ic h w yrostków , w ychodzących z boku ich jajeczkow ateg o ciała; rzęsy zaś w szy st
kich p ły w e k są skierow ane k u zew nętrznój stronie, w y sta ją ponad otaczającą ściankę ciała i p o ru szają się w w odzie ta k , że cała k u la jednocześnie w y k o n y w a ru c h postępo
w y i w irow y. W najokazalszych kulach tocz
k a naliczono w przybliżeniu do d w u n a stu ty - sięcy pojedynczych pływ ek, a ż e m am y w szel
ki powód uw ażać p ły w k i za osobne ustroje, za oddzielne osobniki, przeto kulistego toczka najsłuszniej uw ażać m ożem y za grom adę, czyli koloniją kom órek. E h re n b erg , wielce za- '
służony badacz na polu po znan ia isto t niż
szych, w y ra ził dosadny bardzo pogląd na ustró j toczka. P o d łu g niego, zjednoczenie się m nóstw a pojedynczych isto te k , n astęp u je sk u tk iem to w arzy skiego jak ieg o ś popędu, k tó ry polega n a w spólnem zu ży tk o w an iu siły i na w zajem nych ustępstw ach dla ogólnego celu. P rzypuszczenie ta k ie nakazuje nam uznaw ać w ty ch drobnych tw o rach ja k ą ś stro nę duchow ą; zazwyczaj podobnego u zn a
nia odm aw iam y niższym ustrojom , copra- wda, nie na zasadzie fakty czn ych jak ich k o l
wiek dowodów za lub przeciw, lecz jed y n ie pow odując się ślepym popędem i poprzesta
ją c n a dom ysłach. N ienależałoby je d n a k za
pom inać, że isto tk i te, składające ciało toczka, posiadają zew n ętrzn e n arząd y zm ysłów, k tó re m ożna porów nyw ać w oku; poruszenia ich w wodzie nie odbyw ają się. te d y n a ślepo, a ru ch liw i ci obyw atele innego św iata, niepo- dlegającego sądowi naszem u doznają może w rażeń tak, ja k m y sam i icli doznajem y, cho
ciaż zazwyczaj ja k n a j chętniój pyszn im y się w tej m ierze w yłącznością.
W e d łu g E h re n b e rg a , toczek je s t ted y czu
ją c ą i w rażliw ą isto tą, k tó rą niew ątpliw ie do zw ierzęcego zaliczyć trzeb a królestw a. G dyby
śm y to je d n a k uczynili, m usielibyśm y je d n o cześnie w yru go w ać z p ań stw a roślin w odo
ro sty , k tó ry ch p ły w k i ta k dalece zbliżają się do osobników kulistój kolonii zwierzęcój.
W szędzie ted y zawodzą nas c h a ra k te ry s ty czne cechy! Jed y n ie chyba poczuciu i roz
wadze badacza należałoby pozostaw ić o sta teczne orzeczenie, czy daną isto tę chce uw ażać za zw ierzę lub roślinę. N iektó re też z niższych isto t m iały to szczęście, że znajdow ały ła s k a
we względy i u b otaników i u zoologów; inn e n ato m iast,' istn e kopciuazki tego prostego, m aleńkiego św iatka, zarówno przez zoologów, ja k przez botaników b y ły odtrącane.
P rz y ta c z a n e dotychczas p rz y k ła d y ty czy ły się u strojów , względnie skom plikow anych i stosunkow o znacznego w zrostu. Zbliżm y się wszakże do ostatecznych gran ic w idzenia, spotęgow anego zapomocą szkieł pow ięk szają
cych; zajrzy jm y do ty ch krańców , gdzie się kończy to, co jesteśm y w stan ie uczynić wi- dzialnem, a wówczas do reszty n ik n ą w szelkie cechy. S ą bow iem isto ty ta k niezm iernie drobne, że p rzy n ajsiln iejszy ch pow iększe
niach, ja k ie m i rozporządzać możem y, przed
618 W SZ EC H ŚW IA T. Jft 39.
Fig'. 15. B ik tery je.
sta w ia ją się jak o ... krop eczk i lub kreseczki.
T ak iem i w’łaśnie są n asi najzaciętsi w rogo
wie, osław ione b a k te ry je (fig. 15).
Te dro b n iu tk ie ż y ją tk a p rz y p u szczaln ie ro z
noszą rozliczne zaraźliw e cboroby. co w zn a
cznój liczbie w ypadków udało się stw ierdzić do
św iadczalnie d ro g ą szcze
pienia. D robna, k u lista b a k - te ry ja , k tó rą stale sp o ty k am y w błonach osób do
tk n ię ty c h błonicą (dipli- te ritis ) i k tó rą za p rz y czynę tój ^grożnój u w a
żam y choroby, m a p rz eciętn ie w śred nicy j e dnę d w u ty sięcz n ą m ilim etra . A żeby nabrać
pojęcia o ta k d ro b n y m w ym iarze, należy zw ażyć, że sre b rn a d ziesią tk a zd aw kow a (10 groszy polskich) m a w dość ścisleni p rz y b li
żeniu je d e n m ilim e tr grubości, a zatem dw a tysiące b a k te ry je k , w y c ią g n ię ty c h w zbity szereg, zajęłoby n a długość ty le , ile w ynosi grubość zw yczajnój naszćj d ziesiątk i. M aleń k a b a k te ry ja , j a k i inne, je s t n a całój p o w ierzchni b ły szcząca; całe zaś jój ciało p rz ed staw ia p ro to p la z m a ty c z n ą ko m ó rk ę, na k tó rój d e lik a tn a p o ły sk u je b ło n k a. B a k te ry ja rozm naża się przez podział (fig. 16). a po
w stające tą d ro g ą m łode osobniki, po u p ły -
Fig. 16. Podział bakteryj
w ie godziny z kolei dzielić się m o g ą. Ł a tw o w yliczyć, że w te n sposób, p rz y sp rz y ja ją c y c h w aru n k ach , po 24-ch godzinach b a k te ry ja w yda 16,777,216 podobnych sobie ustrojów , a po 48-iu godzinach w y tw o rz y ilość, jak ió j ani uzm ysłow ić sobie, an i n azw ać n ie je s te ś m y w stanie. L iczba bow iem w z rasta w gieo- m etryczn ym (ilorazow ym ) s to su n k u i m im o- woli przychodzi p rz y te m n a m y śl staro d aw n e podanie, do w y n a la z k u g ry w szachy p rz y w iązane. W e d łu g tój leg ien d y , p rz y rze c m iał w ładca in d y jsk i, S h eh ra m , w y n a la scy szachów Sessa A bu D alierow i, iż m u niezaw odnie da nagrodę, jakiój za swój w y n a la zek żądać bę
dzie; uczony m ędrzec w yraził prośbę, aby m u dano tyle... ziarn pszenicy, ile w ypadnie przez ciągle podw ajanie n a 64 polach szachownicy, poczynając od jednego ziarn a na pierw szem polu. K ról, niebardzo ze stosu n k am i gieom e- try cznem i obeznany, n a żądanie chętnie się zgodził, podziw iając je g o skrom ność. P o do
konaniu je d n a k tego, n a pozór ta k skrom nego ra ch u n k u , k u pow szechnem u zdziw ieniu oka
zało się, że cały zapas złota, zn ajdujący się w g ran icach p ań stw a, żadną m iarą nie m ógł
by w y starczy ć n a kupno tój ilości ziarn pszennych; z w yliczenia tego w ypada również, że ta k a ilość pszenicy, w jedn ostajn ój w a r stw ie ro z p o sta rta po cały m lądzie stały m na kuli ziem skiój, p o k ry ła b y w szy stk ą ziemię na grubość jed n eg o c e n ty m e tra
T eraz dopiero zrozum ieć m ożna, ja k im spo
sobem b a k te ry je , pom im o sw ych m inim al
ny ch w ym iarów , ta k doniosłe w yw ierać m ogą w pływ y. W yżej w spom niane b a k te ry je k u li
ste są nieruchom e; inne, posiadające po
stać pręcika, są n ato m iast ruchem obda
rzone, a nadto, w edłu g pow szechnego m n ie
m ania, z przodu i z ty lu posiadają po cieniut- kiój rzęsie. W e k rw i chorych na febrę pow ro
tną, m ożna znajdow ać podczas paroksyzm ów bardzo długie, g rajcark o w ate, ciągle w ygina
ją c e się i chyżo z m iejsca na m iejsce bie
gające niteczki, k tó re po ustąp ien iu febry znikają.
Oprócz zdolności rozm nażania się przez po
dział, ja k ą u ty ch isto t sp o ty k am y , n iek tó ry m z nich w łaśeiw em j e s t nadto tw orzenie zarodników .
W po dłużnych, pręciko w aty ch b ak tery j ach, zaródź poczyna się grom adzić w pew nych p un k tach i p o k ry w a się błonką. W k ró tc e po
tem sam e p rę cik i g in ą, lecz ich zarod nik i za
chow ują zdolność do życia. T a k np. podłużne b a k te ry je ze k rw i zw ierząt chorych na k a r- b u n k u ł szybko w tó j zakażonój k rw i w ysych a
ją c , zazwyczaj po k ilk u dniach tra c ą zdolność do zarażania, t. j . do dalszego rozw oju; przy pow olnein n a to m ia st w y sychaniu krw i, zw y kle p o w stają zarodniki, k tó re będąc zaszcze
pione. n a w e t po wiciu latach w y tw a rzają kar- b un ku ł. B a k te ry j poznano w ielki szereg; ró
żno form y tego zastępu poczytyw ano za bę
dące w zw iązk u z pew nem i chorobam i ludzi i zw ierząt, a ta k ż e z r o z m a i t e m i zjaw iskam i fe rm en tacy i i gnicia ciał organizow anych