AM w g c h o d z i z p o d z i e m i
ryt. J e n y Zaruba
Ś w ię to L asu
a - ?
' . . . »
\ v \
JAN BRZECHWA
DO ANTONIEGO SŁONIMSKIEGO
Dzień dobry, Panie Antoni, Prosimy . . . Czym chata bogata . . . Nie zbraknie przyjaznych dłoni Dla Pana — po sześciu latach.
Nie wszystkich Pan pozna . . . Niewielu . . . Przed wojną, byliśmy młodzi.
Ha, trudno! Cóż, przyjacielu, Niech Pan przyjedzie do Łodzi.
Obozy, ruiny, gruzy,
To ciernie na naszej skroni. . . Lecz z jednej jesteśmy Muzy, Kochany Panie Antoni.
Żyliśmy w męce i w biedzie, Przetrawiliśmy nasze smutki, —>
Niech Pan do Łodzi przyjedzie, Napijemy się z Panem wódki.
Francuskie zw iązki zawodowe wystąpiły ostro przeciw polityce ąen. de Gaulle‘a
rys. M ieczysław P io tro w s k i
Literatura francuska w obrazkach:
„Niebezpieczne z w i ą z k i ”
W
RASTAMY Coraz mniej szarych, w pokój.drelichowych ofice/
rów, ooraz więcej pięknych, kolorowych i srebrnych. Na
twardych $ la książę Poniatów ski czakach barwne otoki, wprawdzie nie zgodne z prze
pisami, ale w każdym razie na l akier, źe ta'm czasem jakiś dentysta w kolorku ułańskim, cóż to komu szkodzi. Albo, że nasze panie-oficerowie dobie
rają otoki często pod kolor włosów*, oczu, karnacji — od tego nie zadrży potęga Rzeczy
pospolitej. i
1 * * *
Racja, że ponumeruje się milicję- Jeśli znajdzie się jakiś lepszy numer, to my go już so
bie odnotujemy, zagramy w karty- legitymacyjne i kto jak kto, ale milicjant na tym n.ie wygra. Lubię milicję, bo jej zarodek składał się ze wspa
niałych partyzantów.' Ale tak jak lubię zarodek, nienawistny jest mi każdy wyrodek. I dla
tego niepokoi mnie ' szczerze coraz większa ilość koloru g ra
natowego w umundurowaniu milicyjnym. Naprzód były tyl
ko wypusteczki, potem otoki, potem tu klapka, tam klapka.
Panowie, pęwnego dnia może
my się obudzić i... a ja przy
znam się nie należałem nigdy do bałwochwalczych wielbicieli naszych „granatowych". Zwła
szcza podczas okupacji.
* * *
Strzeżcie się ducha sanacji.
Jak rutynowany duch Banka' (Bank-ruta) czyha wszędzie.
W szufladach biurek 'ministe
rialnych, wojskowych, urzędni
czych, redakcyjnych.
Pokazywano nam potomków z jego ducha. Widzieliśmy je go karty wdzytowe. Na zapro
szeniu emblemat państwowy.
Uroczyste oddanie w posiada
nie mieszkania pewnemu wyż--
* * * szemu wojskowemu, Przyjazd państwa ... ostwa. Powitanie państwa ...ostwa. Wręcze
nie kluczy państwu ....ostwu- Wejście państwa ..^ostwa itd.
Każda minuta obliczona. I ko
mitet tej uroczystości wybrany i podpisany. I złożony z -poważ
W. L. BRUDZIŃSKI
S A D
Sąd angielski skazał 4 Polaków na karę śmierci, a 35 na karV więzienia'za podpalenie miasteczka Fuer- stenau. i zabójstwo 7 niemieckich „bauerów".
prasy) Cień Oświęcimia na niebie płonął,
Z pieców Majdanka bil w niebo dym, Gdy szli po zemstę jak krew czerwoną — Twarze zacięte w grymasie złym.
Ciężko im było, kiedy rodacy Krew przelewali w El Alamein, Dostać kopniaka przy ciężkiej pracy:
„Arbeiien solki du, polnisches Śchweinl". z Ciężko im było zacisnąć zęby,
Nic nie powiedzieć i ukryć Izy
- Gdy Niemiec krzywił swą wstrętną gębę W lepkim uśmiechu i z bólu drwił.
Niemiec w nich litość wyniszczy! do cna, Więc ziem zapłacić przyszło za zlo.
Palce rewolwer ścisnęły mocniej I krwawa zemsty nadeszła noc.
Cień Oświęcimia na niebie płonął, Z pieców Majdanka bil w niebo dym, Gdy szli po zemstę, jak krew czerwoną - Twarze zadęte w grymasie złym.
Zą wszystkie męki, za wszystkie zbrodnie.
Za razy, które Niemiec im dal,
Płoną na niebie krwawe pochodnie, , Plonie tej nocy Stadt Fuerstenau.
Prokuratorze, czyż do tej pory,
Nie nauczyło cię tyle lat, z Aby rozróżnić mimo pozory.
Gdzie jest ofiara a gdzie jest kat?
Wlecz męczenników niby zbrodniarzy, Nie zmienisz faktów, bo 1 cóż stąd?
Wasz sąd omylny, nawet gdy skażę, A to być może był - Boży Sąd!
nych ludzi. Na państwowym chlebie.
Czy mamy później prawo krzyczeć gwałtu i podnosić rwetes, jeśli stworzy się kie
dyś komitet z kilku kaprali ce
lem uczczenia newego mundu
ru pana sierżanta?
* * *
Temu, że w Pałacu Prasy w Krakowie straszy do dziś duch Mariana Dąbrowskiego, nie należy się dziwić. Za dużo ło
żył pieniędzy na te maszyny, te biurka, kałamarze, nawet na te pióra, by mu okazały ty le niewdzięczności i zapomnia
ły o nim. Wystarczy pokręcić byle Jalu Kurek, wystarcay pociągnąć za byle tużurek, by Dąbrowskiego usłyszeć mazu
rek.
Czytuję zwykle wieczonem.
Kładę później gazety na szaf
kę nocną, gdzie walają się liczne moje kosmetyki, który
mi staram się nadaremno za
trzymać moją pierzchającą u- rodę. Onegdaj ranę sięgnąłem po niedoczytany numer k ra
kowskiego „Przekroju". Zaklą
łem, gdyż jedno z interesują
cych mnie^ zdjęć unurzane by
ło całkowicie w wazelinie. W najzwyczajniejszej \wazelinie.
Okazało się, że wazelina nie była moją. Zdjęcie przedsta
wiało godziny naszych najwyż
szych dostojników na uroczy
stościach święta lotniczego- A pod zdjęciem zdrobnienia i to- nik ta k i,' że mi się przypom
niały „Wandeczki i Jagódki" z onych czasów i tylko patrzy
łem, czy nie hopsa tam na ho
ryzoncie jakaś wypchana „Ka
sztanka".
Byłem wściekły, gdyż była to rodzina człowibka, którego głęboko czczę nie tylko obywa
telsko, jako głowę Państwa, ale którego widziałem czasu okupacji jako nieustraszonego bojownika podziemia, któremu może osobiście zawdzięczam to, że wyszedłem żywo z okresu warszawskiej -konspiracji. Tym ludziom niepotrzebne jest do
rabianie nastroików.
Duch Mariana Dąbrowskie
go chichoce z zaświatów, ST. J. LEC
Z
JAN ROJEWSKI
SZALONA GŁOWA
Obywatel Józef Borowski nie za
sypia gruszek w popiele. Bystro ob
serwuje, patrzy w dal, wyciąga wnioski i zyski. W dzieouistwie byl tak zwanym ' trudnym dzieckiem.
Zawsze coś majstrował i kombino
wał. To wkręcił kanarkowi korko
ciąg. To nadziewał młodszym kole
gom żeliwne naczynia nocne na gło wę i aa opłatą zdejmował. Matka miała z tym, rzecz jasna, dużo kło
potów, mawiała też często „Szalona głowa ten Józio, czego on nie wy
myśli". I wymyślił. Ale zacznijmy od początku.
Tego dnia doniosło „Życie War
szawy" w rubryce „Dzień odbudo
wy", że na Placu Napoleona praca wre. Traktory, dźwigi mechaniczne, kilometry wąskich torów, ciżba wa- gonetek i zwarte szeregi robotników stojących frontem do. Szczęśliwie spotkałem na Mokotowie znajome
go szabrownika, który mnie prze
wiózł swoim luksusowym szabrio-' letem w sam wir pracy na Placu Napoleona.
— Drobiazg — powiedział, uchy liwszy nonszalancką kapelusza, po
czym stuknął palcem w stojącą na tylnim siedzeniu walizkę «i mrugnię-' ciem powieki dał mi do zrozumie
nia, że dno jest podwójne.
Wyjąłem gazetę. Traktor — jest!
Olbrzymi wyrób Czeljabinskowo Traktornowo Zawoda wypełniał plac gigantycznym rykiem. 22-ch robotników- układałą tory. Szyko
wano się do wykonania bojowego zadania na froncie odbudowy. Mierz, siły na zamiary, nie zamiar według sjł! Mimo, że robotników oczekiwa
ło zadanie niebylćjakie, bo przerzu
cenie 15 płyt chodnikowych na od
ległość 38- metrów nastrój w bryga
dzie był znakomity. .
Wszystko zdawało się wróżyć zwycięstwo. Brygadier zagrzał pod
władnych krótkim przemówieniem, ostrzegając, by byli ostrożni i nie przesadzali w gorliwości, bo jak mówią —• nie odrazu Warszawę zbu dowano! I rzeczywiście nie odrazu, bo po sześciu godzinach udało się traktorowi przycumować zadem do dwóch ogłuszonych wagonetek. Hej ramię do ramienia! Nie minęła i
-rys. Jotes Min Ini. i Propagandy
Stefan Matuszewski
godzinka, a 22-ch ludni załadowało 2 wagonetki 15-oma płytami chod
nikowymi. Realizując dalsze tezy
„Ody do młodości", żołnierze odbu
dowy opasali wspólnymi łańcuchy traktor i wagonetki. „Jazda!" — rzucił brygadier. Z rury wydecho
wej buchnęła triumfalnie w niebo ukryta moc traktora. Mimo, że 22 ludzi wisiało całym ciężarem na wagonetkach, traktor ruszył. Taka to siła. Siła była jednak njeujarz- naiona, bo wagonetki wywróciły się już na piątym metrze, grzebiąc pod sobą 15 płyt chodnikowych. Klnąc na motoryzację 22 robotników prze niosło na rękach w przeciągu 7 jni- nut 15 płyt chodnikowych na 38-my metr. W pobliżu inny trak
tor, przypadkowo użyty z sensem, ciągnął ogromny fragment kon
strukcji żelaznej. Nic się nie wy
wróciło, robota szła. Cała rzecz w skali.
Właśnie. Pod ruinami Zamku
*dwoje ludzi piłowało tępym buk- felem żelazną belkę 'NP 48. Od trzecli tygodni.
Wyszedłem na rynek Starego'Mia •
sta. Tu nastąpiło historyczne spot
kanie. Oko w oko z Józefem Borow
skim. Siedział na środku rynku, wertując stronice obszernego m a \ szynopisu. Nie wiem, czy to od prze ciągów harcujących -po rynku, czy . z innej przyczyny, obywatel Borow
ski był zawiany, a zatem rozmowny.
— Przyjechałem po forsę — za
gaił, poczym wyciągnął dokument.
„Bos wzywa ob, Borowskiego do podjęcia 20.000 zł. tytułem pierw
szej nagrody* za pomysł zużytkowa
nia gruzók Warszawy".
— 90 ofert było — ciągnął dalej ob. Borowski — cóż fachowiec je
stem, szykuję się nie od dzisiaj.
Co rzekłszy, wyciągnął plik li
stów od i do rozmaitych firm nie
mieckich, oferujących młyny do mielenia gruzów; datowane w okre
sie okupacji.
— Jak tylko zaczęli gruchotać Warszawę zrozumiałem, że to bę
dzie interes. J na jaką skalę! — Tu pokazał ręką bezmiar otaczających nas ruin. — Wszystko się zmiele.
Na miazgę. Do jednego kubometra miazgi ceglano - wapiennej sto kg.
cementu. Nowa mieszanka. Wytrzy
małość 70 kg. na cm. kwadratowy.
Ob. Borowski rzucił okiem na straszne, nieme ruiny i rzekł, zacie
rając ręce:
— Mam wolną chwilę, wpadłem obejrzeć t o w a r .
Długo nie mogłem zasnąć. Wcią
gały mnie tryby ogromnych mły
nów do gruchotania. Obok stał ob.
Borowski —• przedsiębiorczy mły
narz — i szeptał:
. — Ale interes, pomyśl pan — dwa miliardy ludzi, dwa miliardy ludzi!
Nadawie pomyślałem — jakie to dziwne, a zarazem szczęśliwe, że obywatel Borowski nie wynalazł bomby atomowej. Taki interes!!!
Rys. Stanisław Clelach
Łapownik
ANDRZEJ NOWICKI
G D ZIE JEST HITLER?
Jak w ynika i zeznań nle/aklego d-ra Lówe, H itle r tu i przed zakończeniem w o j
n y poddał się operacji plastycznej, która
~ zmieniła rysy jego tw arzy (z prasy).
Przerażenie we mnie wzbiera, Po czym pozna się Hitlera?
Do niedawna śliczny chłopak —
< Teraz wfczystko ma na opak.
Miał wio* gęsty, piękne ryzy — Teraz brzydki jest i łysy.
Lok mu spadał aż do oka — Niemasz, niemasz tego loka!
Gdzie ten profil w rzymskim stylu ?
• — Śladu nie ma po profilu!
. Gdzie te pełne zębów usta ?
— Teraz jama ustna pusta.
Gdzie głos, co obwieszczał Siegi ?
— Teraz ckciałby! choć na migi!
Może siedząc gdzieś w zamknięciu Również swoją płeć przekręcił ?
k
Może jakieś babsko chytre To jest właśnie skryty Hitler 7
Przyglądam się obcym ludziom — Podejrzenia we mnie budzą.
\ z Na mnie też się patrzą z krzywa:
A* nuż ja go w sobie skrywam i
Rośnie straszna atmosfera — y W każdym widzi się Hitlera I
Może właśnie te pogłoski, To jest kawał hitlerowski,
Żeby wśród uczciwych ludzi
< Zaufania brak pobudzić! ?
4
IG O R S IK IR Y C K I
O STAŁOŚĆ
Dosyć ju ż n a z w ły c h tym czaso w ych . N ie c h stałość w reszcie się rozgości.
W o b lic z u p rz e m ia n e p o k o w y c h i y ć trz e b a p ro ście j, zn a c zn ie p rościej*
R o z p lą ła ć w reszcie ra d io s u p e ł, P rz y c z ó łk i iih n u z m ie n ić n a illm . O tw o rz y ć szerzej te a tr W J *.
I tęp yc h uczyć p o ls k o g ra tii.
Zan ieść p o O d r ę „ O d r o d z e n ie " , Lecz p rz e d ty m t a k ie fe o d ro d z ić
I w szystkie „ ty m c z a -p o n ie -m ie n ie "
Z n ie w o li sło w a o sw o b o d zić.
C k U w o ić p io s e n k i o W a rs z a w ie Z agłuszyć d ź w ię k ie m k ie ln i, m ło tó w . N ie czas n a gesty b ło g o s ła w ień s tw ,
T u trz e b a w ia ry , p rac y, p o tu .
• T o n ic , że m a fia z d z ik ą p a s ją ,' U k ła d a w k u p k i „ m ię k k ie - tw a rd e " . H is to ria w k ró tc e jeszcze ra z ją U d e rz y m o c n ie j, n iż o s k a rd e m .
Już ko ścią w g a rd le tk w i „ s z a b ro w n ik "
( N a to się ch y b a k a ż d y z g o d z i).
T u trz e b a in n y d ać m ia n o w n ik Ł u p i i g ra b i , zn aczy - z ło d z ie j.
D osyć ju ż n a z w tych tym czaso w ych . N ie c h stałość w ę s z c ie się ro zg ości.
W o b lie źu p rz e m ia n e p o k o w y c h Żyć trz e b a p ro ściej, zn a c zn ie p ro ściej.
W Ł O D Z IM IE R Z SŁOBODN1K
PIEŚŃ REPATRIANTA, WYRAŻAJĄCEGO RADOŚĆ Z POWODB POWRBIU DO KR AID
' - Nareszcie kraj ojczysty — przystań
Uciekinierskiej mej tęsknoty.
x Żegnaj Fergano! Uzbekistan Słoneczny zniknął w dali złotej.
Tam figi najprawdziwsze rosły, Słodkie ja k błękit smagłej A zji.
Tam małe, wytrzymałe osły Jak na biblijnym szły obrazie.
' . * r- ■
Myśłałem, że w ojczyźnie mojej Ni fig, ni osłów już nie znajdę,
A tu przede mną osioł stoi • I plecie swoją odą bajdę.
A redaktorzy na przescigi
Po grubszą forsę mknąc ku kasom, >
Poecie pokazują figi,
Którymi mu od wiersza płacą.
O D P O W I E D Ź
„ S z p ilk i" b a w ią się d o w c ip n ie M o im k o szte m — m o ż n a rzec.
T e n n k h ije , ó w uszczypnie
R a z P a s te rn a k , ra z zn ó w Lec.
L ecz p o zy cję ic h o słab ia
T o , ż e pisząc o m n ie w itz . N a m n ie ta k i gość z a ra b ia ,
A ja n a n im — n ig d y n ic.
JA N B R Z E C H W A
•■■■•■■■■■■■■■■■■■■■■■■u1 ■ ■ ■ a a a a a a a a a a a a a a a a a u a a a a a
Ministerstwo A prow izacji c z ę ś ć darów U. N. R. R. A. rzneiło no w olny rynek
S T A N IS Ł A W SOJECMz KRASZEWSKIEGO...
B y ł so b ie d z ia d i b a b a . B a rd z o starzy o b o je — O n a kaszląca, słaba, O n sk u rczo n y w e d w o je .
M ieH ch atk ę m a le ń k ą . T a k ą sta rą ja k o n i.
Jedno m ia ła o k ie n k o I je d e n b y ł w c h ó d d o n ie j.
Ż y li sobie szczęśHwfe I s p o k o jn ie ja k w n ie b ie . C ze m u ja się n ie d z iw ię . B o m ie s z k a li u siebie.
- To
Babcia Aprowizacja}
dam spekulantom, bo dla wos to za
rys. Kazim ierz Grus
' , l '
mało pożywne "r -
A liści ja k g ro m z n ie b a M ie js k i z ja w ia się w y d z ia ł I w ieści im , że łrz e b a N a c h a tk ę tę m ie ć p rzyd ziale
B a rd z o p rz y k ro im b y ło . Ż e p rz y d z ia łu n ie m ie li.
B o w ie m z c h a tk ą sw ą m iłą P o żeg nać się m u s łe li.
- Czas u m rz e ć , m o ja m iła , Słyszysz, c o m rz e k i d o c ie b ie ? N ie c h w s p ó ln a nas m o g ła P rz y tu li I p o g rze b ie ...
- O w s ze m — w sposób te n p r z e d e B e z d o m n e d n i się skró dą -
C z y i p e w n y je d n a k , że d ę Z m o g iły n łę w y rzu c ą ?
N a w s ze lk i w ię c w y p a d e k , . P rz y d z ia ł z d o b y li sobie
I o d tą d z b a b k ą d z ia d e k
S p o k o jn ie le ż ą w g ro b ie U ,<
< /
X
KAROL SZPALSKI
STAROSTA
Byłem dzisiaj w starostwie I starosty szukałem.
Jeszcze nie ma starosty.
Więc cierpliwie czekałem.
Informuje mnie woźny, Że dzwoniła już siostra.
Że już lada momencik Ma przyjechać starosta.
r Przeczytałem gazet*.
Przedstawiłem się siostrze.
Jeszcze muszę przedstawić Ważną sprawę staroście.
Zjadłem drugie śniadanie, a Utonąłem w nieróbstwie.
Woźny mruknął: Starosta 7 Pewnie jest w województwie.
W województwie go nie ma.
Więc go szukam w terenie, W magistracie się pytam, A tam mówią mi, że nie.
Myślę, może w kawiarni, W propagandzie, lub w Porze, Na milicji, w RKU
(Miasto przecież nieduże).
Nogi w kostkach mi puchną.
Mgła ju i oczy przesłania, A że jestem ryzykant
Walę wprost do mieszkania.
% . Lecz i tutaj go nie ma,
Znikł gdzieś facet i basta.
Jest natomiast małżonka
• (Pięknej tuszy niewiasta).
Z V . •
Przedstawiłem się grzecznie Cmok rączuchnę ustami.
Bardzo była uprzejma Żona, czyli ta pani.
y A starosty wciąż nie ma, A tu oczy jak fiołki, I już kawa na stok I w policzkach d y a dołki.
* I spojrzenia prześliczne . (A starosty wciąż nie ma) Więc ja zręcznie i z wdziękiem
* Wciąż z tematu na temat.
* f
Mrok się wdziera przez szyby, (A starosty wciąż nie m a) Więc niech nikt, kto jest
■- grzeszny Za złe tego mi nie ma...
N a u c z k a :
Gdyby starosta pilnował starostwa Nie stałoby się to, co się stało.
- Rzecz prosta.
rys, Zenon Wasilewski
— Co pan tak wneszczy, że panu cegła spadła na głowąTt
Myśmy tu mieli takiego, którego pociąg przejechał i nic nie mó
wił!
Slow. Św. Zyty protestuje przeciw wprowadzenia slabów cywilnych _____ 5
Gosi, które chcq ocalić Rzym
rys. Eryk Lipiński
JANUSZ MINKIEWICZ
C Z Y T E L N I C Y P I S Z A
Szanowna Redakcjo!
Chodzi mi o życie ludzkie.
Przemawiam w imieniu milio
nów rodaków moich, którzy tyle razy dziennie, ile ąąłyszą lub sami zanucą naszą kocha
ną „Piosenkę o mojej Warsza
wie", ulegają uczuciu trwogi o życie obywatela Alberta H ar
risa. Wszak autor hymnu za
pewnia w nim, że dla Warsza
wy gotów jest on „życie p o święcić". Cieszymy się, że nasz najulubieńszy autor i kompo
zytor od przeszło sześciu ląt nie bawił .w stolicy, ale .wciąż przejęci jesteśmy niepokojem, aby coś go nić skusiło i nie pojechał tam, by* wypełnić swo je przyrzeczenie.
Nie /nożemy dopuścić do v straty Człowieka, który dostar
cza nam najwznioślejszych wzruszeń- żona moja, która z najzimniejszą krw ią zwykła zarzynać kurczaki na obiad, kiedy usłyszy tony „Piosenki o mojej Warszawie", zaczyna drżeć cała i ronić najpraw dziwsze łzy boleści i cierpienia.
Szwagier mój, sknera i dusi- grosz, gdy mu w knajpie tę pieśń zagrają, ulega takiemu wzruszeniu, że zamawia szam
pana dla całej orkiestry. Ja sam, pod wpływem melodii H arrisa, staję się o 15 lat młodszy, przypominają mi się studenckie czasy i patriotyzm wzbiera we mnie do tego stop
nia, że jeszcze trochę, a był
bym 'gotów wyskoczyć na uli
cę i tłuc.wiadome szyby!...
* s
Czas już, ab y , odpowiednie czynniki pomyślały o zabezpie
czeniu A. H arrisa dla narodu, który zawdzięcza mu tyle naj
wznioślejszych wzruszeń. Nie pozwól my' Harrisowi' „życia poświęcić!" A najgodniejszym sposobem ,aby go do dalszego życia zachęcić, będzie co ry chlejsze uznanie „Piosenki o mojej Warszawie" za hymn narodowy...
Cóż z tego, że to melodia taneczna, jak to mówią, jakiś owale angielski, blues czy bo
ston?-.. Dotychczasowy hymn to także modny kiedyś taniec:
mazurek. I także nikt go nie śmiał zatańczyć, tak jak dziś uczciwi patrioci zabraniają tańczenia „Piosenki o mojej Warszawie"...
« Nie dajmy zginąć polskiemu Rouget dTsle!
Z wyaokim szacunkiem Marceli Dobko-Dobkowica dawniej Warszawa, Krucza 35
Szanowna Redakcjo!
Jestem szczerze ^satysfak
cjonowany zazn&czającym się wyraźnie w demokratycznej Polsce renesansem Imion zdrob niałych. -Oby czasy Leszków Białego i Czarnegó, Mieszka Gnuśnego, Janka z Czarnko
wa, Zbyszka i Jagny ugrunto
wały się spowrotem należycie!
Byle nie ograniczył się ten zdrowy prąd do pierwszych jaskółek, jakimi na terenie Ło dzi były afisze zapowiadające Kazia Pawłowskiego i Dziu- basa -Kwiecińskiego! Byle nie
l ■- V ' - ’
\
zrezygnowały ze swych imion zdrobniałych nasze urocze Stef cie, Ziuty i-Gosie! Wszystko
jest na dobrej drodze.
Zwłaszcza, że i nasza litera
tu ra piękna może poszczycić się uległością wobec nakazu chwili, a to dzięki znakomitej powieściopisarce, p. Poli Goja
wiczyńskiej, której ża lanso
wanie swego imienia zdrobnia
łego słusznie należałby się or
der Apolonia Restituta...
ĆKódziłoby tylko o to, aby inni literaci poszli za Jej śmia
łym priykładem. Cóż rozkosz
niejszego jak widzieć w druku podpisy: Julek Przyboś, Leoś Kruczkowski, Miecio Jastruń, Rysiek Dobrowolski,. Jaś Husz
cza, Tolęk Słonimski czy Żula Nałkowska?...
Jestem pewien, że taki He
niek Sienkiewicz, Mundek Kra siński czy Cypek Norwid z całym zrozumieniem oceniliby tę próbę powrotu d o 'trad y cji
naszych przodków. * Z wysokim ssacunkiem Koko hr. Drohojewakl dawniej i Podhańce, ziemia pińska
obecnie t Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Warazawa
I
6
/
»
STEFAN STOFAŃSKL
F R A S Z K I
CHOREMU Mówisz, żeś chory i wzdychasz: ach, a elementy masz jak gmach:
i piasek (w nerkach), kamień (w wątrobie), i wapno (w żyłach) i wodę (w głowie).
ROZMOWA Z INTERNISTĄ internistę, u którego leczyła się lata,
Spytała dama, co robi, kiedy sam mą, katar.
Co robię, gdy mam katar? - rzecze bsternista.
No, a cóż miałbym robić? Kicham, oczywista.
NA HYGIENICZNEGO Rąk dziś do pracy trza jak najwięcej.
Ten - od wszystkiego umywa ręce Choć wciąż umywa - dziwne zaiste - ręce ma facet ciągle nieczyste.
GENEALOGIA PRZYSŁOWIA O LEKARZU Nikogo nie wybiera choroba ponnra.
Pewnemu lekarzowi zaniemogła córa.
Że lekarz ten się w knajpie znajdował akurat, ktoś przybiegł mu oznajmić: te, medice-cura!
NA POTKNIĘCIJ CARDIOLOGA " >
Leczył skutecznie serca niedomogi.
Był już ogromnie słynny tudzież niemniej drogi.
Pozhał ładną dziewczynkę - i odrazu klapa:
mimo wielkief praktyki sam na serce zapadł.
ZDZISŁAW FEDAK
M E X I C A N A
rys. Zenon W asilewski
• Preria. Na galopującym mustan
gu siedsi jak ulany sanyrtny jeź
dziec. Ulany, bo przed chwilą w sa
lonie Długiego Pata pęzy flaszce whjsky sprzadał swój złotodajny eleara. Padają strzały, pada jeź
dziec. Księżyc chowa się za chmu
ry, by nie zeznawać przed szeryfem.
. Koloryt, Colorado, Zane Grey, Tom Mix. Dziki Zachód. To lubię.
Czytając w gazetach wzmianki o nowoprzyłączonych do naszego kra
ju - terenach wraz z Określeniem yDzikj Zachód'* podSułem, że to coś dla mnie.
Postanowiłem jechać.
(Afisze namawiają adeptów na osadników: „Jelenia Góra om- fort i natura", „Przy sobocie w So
pocie sto pociech'1... (początkowo miałem z nazwą Sopot kłopot. Do
piero późhiej wytłumaczono mi, że jest to oficjalne brzmienie miejsco
wości sanacyjnej (uzdrowiskowej), przed wojną zwanej Sopotami. Ob- jektywnie aresztą stwierdzić należy, że Sopot brama lepiej po niemiecku aniżeli Sopoty). - '
Żeby podróżować trzeba być albo tu- albo purystą. (Turysta pocho
dzi od tour,' nie T. U. R., natomiast purysta od P. U. R., nie pure — czysty!)
Turyści kupują zniżkowe bilety na cudze legitymacje z orzełkiem, pu- ryśai nawet tego nie czynią. Popro- stu jadą z karawaną PUR-u.
Poszedłem tedy jako cierpliwy pątnik do tego urzędu. Koledzy z ogonka poinformowali mnie, że nfe pątnik a pętak, ale poza tym bardzc mili ludzie, którzy'przy niejednym ognisku już otwierali amerykańskie konserwy- (luksusowe), i niejedno opuszczone rancho reprywatyzowali.
Po godzinie czekania wyszedł ja
kiś purytanin i ogłosił, że załatwia się tylko osadników szczepionych na ospę, Odrę i Nysę. \
Odszedłem. Po drodze, jako przy
szły kolonista wstąpiłem do sklepu kolonialnego gdzie kupiłem za ostat nie parę tysięcy książki nieodzownie potrzebni pionierowi zachodu: „Jak ąlbć się milionerem", komplet dzid
Baxtera i „Na zachodzie bez zmian".
Tam też spotkałem przyjaciela.
Stary pisarz. Ma biuro pisania po
dań i pióro bardzo cięte na. jeden z urzędów.
i Oświadczyłem mu, że jadę ną za
chód, by wreszcie z miejskieg®
greenhoma stać się prawdziwym jeźdźcem purpurowego stepu. Lubię awanturę i przygody. Chcę igrać z życiem.
Strasznie się ucieszył i powie
dział, że to mogę mieć na miejscu.
Bez podróży i straty czasu. Wystar
czy kilka razy przejść z jednej stro
ny Piotrkowskiej na drugą, a o przejechanie nie trudno.
Wytłumaczyłem mu, że wydano teraz regulamin prawidłowego chow dzenia, że zawsze prawą stroną, a przechodzić należy pod kątćm pre- stym.
Ja zaś chcę wokół uszu słyszeć świst kul, rządzić slię tylko prawem prerii i szybciej wyciągniętego colta.
Jeszcze się bardziej ucieszył i po
wiedział, że to też mamy. Według wszystkich reguł ruchu przechodzi się z jednego świata na drugi, pada
jąc pod kątem prostym. Nie gorzej jak w Arizonie czy Nevadzie. Do
piero onegdaj mieliśmy *dwie prób
ki tego rodzaju.
Byłem olśniony tą perspektywą.
Wreszcie znowu decyduje siła, obrotność j spryt a nie ta uprzy
krzona szarzyzna unormowanego życia. - •
Rozstaliśmy się. Przekonany, że Dziki Zachód przyszedł do mnie—
pozostałem w Łodzi. Czytuję gazety i książki cowboyskie. 0 wciąż mno
żących się wypadkach dowiaduję się z dzienników. A w powieściach potem szeryf nie tylko jest' na tro
pie złoczyńców, ale i łapie ich, nie tylko kończy śledztwo, ale i nie wa
ha się otworzyć nowe więzienJa by zamknąć starych opryszków. A gdy szeryf jest zajęty, farmerzy sami sobie radzą.
Poza tym postanowiłem się na wszelki wypadek uzbroić. W cier
pliwość.
- Po co przyniosłeś aparat fotograficzny?
— Chcę uwiecznić minę twego męża, kiedy nas złapie.
Kpt. dr Zygmunt Mehl (Będzin)—
Jeden z nadesłanych wycinków wy
korzystamy. Dziękujemy.
P. Benczek i J. Szpotański (W ar
szawa) — Wykorzystamy.
J. Gruenfeld (Łódź) — Zbyt błahe.
Bohrtpn fiokrzywa (Warszawa) — Jak wyżej. a
Roman Stecki (Kraków) — Współ, czujemy Wam w Waszym osamotnie
niu. Drukować nie będziemy, ale ino żeby Was ożenjć.
Osamotniona — Może porozumie
cie się Obywatelko z wyżej vzymie- njpnym ob. Steckim? A może z na
mi? Szkoda Waszych łez i atramen
tu I
Julia Łuczkiewicz (Skarżysko-Ka
mienna) — Przesyłając swój wier
szyk, omyliła się Pani. I o adres i o dziesięć lat.
R- K. — Rzeczywiście wierszyk
„napisany naiwnie, razi brakiem wprawy, ubóstwem słownika i nerwu wierszokleckiego". Za miłe słowa dziękujemy.
Polak (Łódź) — Całkowicie zga
dzamy się z Wami. , Niestety, w dwóch ostatnich zwrotkach szwanku
je rytm i dlatego drukować nie bę
dziemy. . UgK
Grafoman rys. Kazimierz. Grus Aniela Mrowińska (Ostrów Wlkp*.)
— Wierszyk niedobry. Co do publi cystyki nie pozostaje Wam nic inne
go jak tylko próbować. Życzymy po
wodzenia.
Prel (Łódź) — „Dziennik Łódzki"
wykorzystany. Z wężem przyzni je- my rację. Był to osobliwy wąż; z bardzo'długą brodą.
W. Kozłowski (Opatów) — Afisz wykorzystamy.
S. B. (Katowice), Chat Noire (Prze myśl), Onufry Robak f Grodzisk ' Maa.), J. R. (Lublin), Czytelnik z Białegostoku, Ka-em (Wieliczkz), Mieczysław Mijan (Ruda Pabianic
ka), Mieczysław Polek (Siedlce), *J.
A. Sznajder (Kali&z), AiPna Rudziń
ska (Kowanówka, p. Oborniki), Heń ski M. P. (Gdańsk), B-a-j (Sosno
wiec), Roman Żamiak (Jarosław), Jan Januszewski (Biłgoraj), Ri',ey (Lipno), Kazimierz Małek (Wielicz
ka), E. M. ('Kroków)—Nad> słanych rękopisów i rysunków nie wykorzy
stamy.
Z. R. (Lipno). — Sprawę nadesła
nego przez Was elementarza omówi
liśmy w jednym z poprzednich nur merów, a sam egzemplarz przesłaliś
my Ministerstwu Oświaty.
i
STEFANIA GRODZIEŃSKA -
K A T A R
Obudziłam się. W skroni mia
łam gwóźdź, w uchu szpilkę, w gardle kręgosłup szczupaka, a w nosie wszystko.
Pomyślałam: „mam katar" i głośno powiedziałam: „bab ka
tar", po czym gwałtownie «ksplo- dowałam. Kiedy odzyskałam przy
tomność i stwierdziłam, że Jednak jestem w całości, domyśliłam się, że kichnęłam. Ubrałam się' i chwiejnym krokiem poszłam do pracy.
— Strasznie wyglądasz — ucie
szyła się koleżanka.
— Bab katar —' odpowiedzia- - tam ponuro i usiadłam.
— Bieczysławiel — zwróciłam się do woźnego. Mieczysław ani
drgnął. ,
— Bieczysławie, przecież do Bieczysława bówię! — zawołałam.
— Słucham panią — domyślił się.
— Proszę o baszydę.
— Słucham .panią! Co takiego?
— Cóż to. nie wie Bieczysław, co to jest baszyda?- — zdenerwo
wałam się, wskazując maszynę do pisania.
Podał. Łzy lały mi się z oczu.
— Dlaczego pani płacze? — za
pytał ze współczuciem.
— Bab katar — odburknęłam.
Nie czułam się na siłach sama pi
sać. Postanowiłam zatelefonować na dół po pannę Murczyńską, ma
szynistkę. Nakręciłam numer. O- dezwano się.
— Poproszę paddę Burczyńską
— rzekłam.
Słucham? K ogo?\
— Paddę Burczyńskłj, baszy- distke.
— Pardon, est ce que vous - papież franęais? , .
— Die rozubie pad, co bówię?
— Do you speak englisft?
— Padie, da biłość boską, prze
cież wyraźdie bówię! Po polsku!
— krzyknęłam i kichnęłam trzy razy w tubę.
— Niech pani zamkriie radio, bo nie słyszę — zniecierpliwiono się.
Kichnęłam jeszcze sześć razy, rzuciłam słuchawkę i opadłam na krzesło. Cztery chustki, które mia- -łam przy sobie, były nie do uży
cia, z oczu płynęły ml strumienie łez, a nos był już od ucha do ucha.
— Katar, to właściwie* głup
“ - Spójrz, kochanie, jest piętna
ście po dziesiątej. Gdybyśmy by
li na koncercie, to dawno już by- śmy spali.
stwo, a gorsze, niż najgorsza cho
roba — wymyśliła koleżanka. — Powinnaś wziąć aspirynę. Albo wąchać amoniak. Chociaż na ka
tar nie ma lekarstwa. Niby to me
dycyna się rozwija, a kataru nie potrafią wyleczyć.
Kichnęłam.
— Nie kichaj. T o ’ podrażnia gardło. ,
Zalałam się łzami.
, — Nie płacz. To podrażnia spo-
• Jówki.
Wytarłam nos.
' — Nie wycieraj” nosa. Sama się od siebie zarażasz. Idź i połóż się do łóżka, inaczej, nigdy ci- nie przejdzie.
Poszłam 1 położyłam -się do łóżka. Przyszła ciotka.
— Co? Z katarem leżysz w łóżku? Ależ ty się pieścisz!
Wstałam, wyszłam 1 wsiadłam do tramwaju. Dokładając cegiełkę do odbudowy państya zapomocą wykupienia biletu, kichnęłam o- siem razy.
— Z czymś takim nie chodzi się między ludzi — powiedziała kon
duktorka — pozaraźa pani wszyst
kich. ©
Wysiadłam z tramwaju.
— Ale pani nos spuchł! — zau
ważył młodociany sprzedawca pa
pierosów.
Schroniłam się do bramy. Za mną podążyła pani z synkiem.
— O, widzisz, tak wyglądają lu
dzie, którzy piją dużo wódki — powiedziała, wskazując na mnie.
— Nie będziesz nigdy pił wódki, prawda?
Usiadłam na schodach i zaczę
łam płakać. Po chwili zgromadził , się dokoła mnie tłum ludzi.
— Bab katar — posiedziałam.
Odrazu się rozeszli. Tylko katar został.
TT7; „SYRENA"
SPÓŁDZIELNIA AKTORÓW Traugutta 1
w sobotą, dnia 15 b. m.
premiera 2-go programu
u
„P R A W O DO ŚMIECHU
początek o godz. 8-ej OOO<X/<X>Ó<X>Ó<><X><X><X><><><><>0<>
rys. Ha ga - Czego pani szuka? / - Zgubiłam gdzieś wachlarz.
- Ach, to na pewno na nim siedzę, bo mi strasznie wieje.
ŚMIERĆ ŁYSYM!
Niebezpieczne -wrzefiie' rewolucyj
ne wśród młodzieży Zagłębia Śląs
ko-Dąbrowskiego ujawnia katowic
ki „Czyn Młodych" (nr 33) w arty kule Mariana Niewiarowskiego pt.
„Młodzi pisarze — do pióra".
„Niektórzy nawet przypuszcza
ją, że oprócz członków Związku Zawodowego Literatów Polskich (oddział w Katowicach) istnieje jeszcze bardzo pokaźna ilość piszących, i podobno, piszą- cych nawet nie źle! Być może
— nie zdążyli ankiety wypełnić?
Być może — talent ich porywa i czasu nie mają zajmować się biurokracją? W każdym razie — są i tworzą, a od czasu do czasu kupują jakież pismo literackie i szukają swego nazwiska, w „Od powiedzńach redakcji"., Ponieważ najczęściej znajdują je z dopis- kierift „Nie przyjmiemy" — nie można się więc dziwić, że po dłu
gich naradach z ob. Kobielą i ob.
Żelechowskim utworzyli Klub Li- . teracki w Katowicach. Teraz
panami będziemy m y U!"
Tak, Anoi panowie. Trzeba sobie z tego jasno zdać sprawę. Godzina sprawiedliwości i odwetu dla człon
ków Zw. Zaw. Lit. Polskich (od
dział w Katowicach) na zegarze dziejów wybija ;nieo|d wołał nić. Gra- fo-Mane Tekel Fares!
„Tak, jak w wojsku każdy żoł
nierz nosi buławę marszałkowską w tornistrze1, tak w organizacji młodzieżowej każdy młody czło
wiek, który pisze,, może jutro zaćmić talenty i ukryć w cieniu - wszystkich, którzy go wczoraj nie znały i znać nie chcieli, któ
rzy go wczoraj omijali, patrząc pogardliwie z wysokości swoich łysych i głupich głów."
^Błagamy o litość dla poety śląs
kiego Wilhelma Szewczyka i innych kolegów naszych po piórze i łysi
nie! ‘ Już więcej nie będą patrzeć pogardliwie i z wysoSbści swoich głów. Ukryjcie ich w cieniu i za- ćmijcie, ale darujcie im życie! Prze
cież i wy kiedyś będziecie łysi.
Gwałtu! Milicja! 11
BRUCZ BRZEMIENNY POPIĘTNIE
„Polska Zbrojna" (nr 190 z dnia 8.9) drukuje odcinek pióra St. Bru- cza o pierwszej, rocznicy '„Odrodze
nia". Z kwiecistej łączki tego arty kułu uszczknęliśmy pierwszy z brze
gu kwiatuszek:
„Rok istnienia pisma literackie
go to, w normalnych warunkach—
niewiele. Ale lata -wojny liczą się potrójnie, zaś rok 19U— Ś5, rok brzemienny w wydarzenia, powi
nien się nawet liczyć popiętnie".
Stwierdzamy poszóstnie, że pięta stanowczo przeszkadza przy pisaniu artykułów. Tym bardziej, jeśli pisze się lewą nogą. (I. p.)
2 RAZY 2 = 4
Woźny redakcji otwiera drzwi.
Ktoś długo nie wchodzi. Zniecierpli
wiony, wciąga prawie siłą dwóch młodzieńców może dziesięcioletnich.
Przychądzą ze skargą na swego nau
czyciela matematyki. Że ich fałszy
wie uczy! Bo oto co przeczytali w *
„Głosie Ludu":
„WASZYNGTON, S.9 (Polpęess).
Agencja Domei poda je nastę
pujące dane o działaniu bomby «- • tomowej: W Hiroszimie, liczącej 250.000 ludności, uratowało się 6.000 osób. 66.000 zginęło bezpo
średnio od wybuchu bomby, 60.009 zmarło od ran 10.000 zaginęło, pra wdopodobnie zostało zabitych. Stan U0.000 osób ciężko rannyeh jest beznadziejny, lOi.OOO odniosło lek
kie rany".
Tak, jak ich w szkole nauczono, daje ta koszmarna f krwawa aryt
metyka sumę 386.000. Tragiczne %- lo prawdziwe. /
Czapem lepiej liczyć na palcach aniżeli na nieuwagę czytelników.
W ŁUNACH PATOSU Nasi dziennikarce przyzwyczaili się wszystko, nawet: najmniejszą wzmianeczkę o cenach szpinaku pi
sać w pozycji leżącej a la matejkow ski Rejtan. Oto co pisze w artykuli
ku o „Niebezpieczeństwie chorób we
nerycznych". „Życie Warszawy" z dnia 20.8:
„Do ^prostytutek zawodowych, jdko elementu uchylającego się od wnoszenia wkładu pracy do odbu
dowy państwa, należy podejść" Ud, A jak należy podejść prószę pa
nów do prostytutek niezawodowych, jaki wkład pracy do odbudowy pań
stwa jest przewidziany od tych, względnie od tamtych? Dalej pisze autor artykułu:
„Z pewnością nie spotka się z
■ niczyją krytyką — kara wymie
rzona złodziejom za kradzież, a przecież prostytucji kradnie war
tość najcenniejszą, jaką jest zdro- w ii"
* A czy zna szanowny pan B., au
tor artykułu, zasadę prawa rzym
skiego: .. Voleiiti non fit iniura (Chcącemu •nić dzieje się krzywda?)
(st. j. I.) PRZYKRE KONSEKWENCJE ■ t
„Głos Ludu" w ny. 231 podaje następującą wiadomość;
„Podczas uroczystości w dniu 1 września rb. na pl. Zamkowym zdarzył się bardzo przykry wy-
^padek. Trybuna, na której znaj
dowali stę przedstawiciele rządu, ambasad, wojska » społeczeństwa uległa załamaniu, przy czym za
padli się obywatele: przewodni
czący Krajowej Rady Narodo
wej Tołwiński i wice-przewodni- czący Grodzicki. Na szczęście obe
szło się bez przykrych konse
kwencji."
Nieprawda, konsekwencje były;
Bowiem zapadłszy się pod cięjarem z wyż. wym. godności ob. ob. Tołwiń
ski i Grodzicki wychynęli już jako przew. i wiceprzew. Warszawskiej Rady Narodowej. (w.l.b.)
„Szpilki" ukazują się co tydzień. - Przedruk bez podania źródła wzbroniony.
Redakcja: Łódź, Piotrkowska 96, tel. m. 1-23-36.
Redagują: St. Jerzy Lec, Zbigniew Mitzner, Leon Pasternak, Jerzy Zaruba. Przyjmuje się codziennie od 11-tej do 1 s»ej W ydaje Spółdzielnia wydawnicza „CzYielnik', Składano w Zakł. Giaf. „Czytelnik" lfr. 4, Łódź, Żwirki 2. D—03787- Drukowano w Zakładach Grałicxnvch „Książką".
i
(*
A
V.
rys, KaieJ BatanlecM