EWANGELIA - ŻYCIE I MYŚL CHRZEŚCIJAŃSKA - JEDNOŚĆ - POWTÓRNE PRZYJŚCIE CHRYSTUSA
CHRZEŚCIJANIN Portreł P a r k u ją c e g o chrześcijanina
EWANGELIA
ŻYCIE I MYŚL CHRZEŚCIJAŃSKA JEDNOŚĆ
POWTÓRNE PRZYJŚCIE CHRYSTUSA
Rok założenia 1929 Nr 11., listopad 1977 r.
8
P O R T R E T P O C Z Ą TK U JĄ C EG O C H R ZE ŚC IJA N IN A
PRZY SZŁO ŚĆ
TR ZC IN A N A D ŁA M A N A LU D ZK IE K RZY ŻE
BŁO G O SŁA W IO N E OD W IED ZIN Y Ż O ŁN IER Z CHRY STU SA
„C H W A ŁY M O JE J N IE DAM IN N EM U ” E G IP T — P U S T Y N IA — K A N A A N (2) PR A W D ZIW A I ŻYW A W IA RA PR O R O C K I A S P E K T Z IE M S K IE J H IS T O R II KOŚCIO ŁA
„B O ŻE , Z A ŚPIEW A M CI NO W Ą PIEŚST”
50 L A T W IA R Y I P R A C Y D LA P A N A M ICH A Ł K U R Z E PA
K R O N IK A
M iesięcznik „C h rześcijanin ” w y sy ła n y Jest b ezp ła tn ie; w y d a w a n ie jed n a k cza sop ism a u m o ż liw ia w y łą c z n ie ofiarn ość C zytelników . W szelkie o fia r y na cza so p ism o w k raju, p ro sim y k iero w a ć na k on to Z jed n oczon ego K ościo ła E w a n g e
liczn eg o : PK O W arszaw a, I O d d z ia ł M iej
sk i, N r 1531-10Z85-136, zazn aczając cel w p ła ty na od w rocie b lan k ietu . Ofiary w p ła ca n e za granicą n a leży k iero w a ć p rzez od d ziały zagran iczn e B an k u P olsk a K asa O pieki n a ad res P rezy d iu m B ad y Z jed n oczon ego K ościoła E w an gelicznego w W arszaw ie, ul. Zagórna 10.
■
Wydawca: Prezydium Rady Zjedno
czonego Kościoła Ewangelicznego w PRL. Redaguje K olegium : Józef Mrózek (red. nacz.), Edward Czajko (sekr. red.), M ieczysław K w iecień, Marian Suski, Jan Tołwiński, Ryszard Tomaszewski.
Adres Redakcji i Adm inistracji:
00-44J W arszawa 1, ul. Zagórna 10.
Telelon: 29-52-61 (w. 5). Materiałów nadesłanych n ie zwraca się.
Indeks: 35462
RSW „Prasa-Książka-Ruch”, War
szawa, Smolna 10/12. Nakł. 5000 egz.
Obj. 3 ark. Zam . 1305. F-101.
Od narodzenia do 2 m iesięcy
Och, to coś w ielkiego! N ig d y nie czułem się tak w spaniale, pod taką ochroną i to ta kiej miłości. W yobrażam sobie takie życie na zaw sze! K ocham w szy stk o i w szystkich !...
ć
Od 2 do 4 m iesięcy
M yślę, że zostanę m isjonarzem . Rzucę chyba swą pracę i pójdę do pogan, aby w ska zyw a ć im Jezusa. P rzypuszczam , że Bóg zam ierza to m o im ży ciu u czynić coś rzeczyw iście szczególnego. O czywiście, zaw sze będę pokorny. P rzy okazji, dopraw dy nie rozu m iem tych w szy stk ic h in n yc h chrześcijan. C zy nie w ied zą o ty m , że nie m u szą m ieć problem ów ? M usieli nie oddać się zup ełn ie Bogu. N iedo
brze. C hciałbym , aby w iedzieli to, co ja w iem . Dlaczego się m ar
twią? Dlaczego nie potrafią być szczęśliw i?
i
Od 4 do 6 m iesięcy
D ziw ię się, co się dzieje? Dla jakichś p rzy c zy n czuję się p rzyg n ę biony? K ie d y ś naioet się rozzłościłem . P rzypuszczałem , że Bóg na zaw sze pozw oli m i czuć się wspaniale. W raca jakaś stara sa
m otność; w ciąż jed n a k w iem , że nie je ste m sam. A k tu a ln ie m ar
tw ię się sw oim i spraw am i fin a n so w ym i, chociaż w iem , że Bóg będzie się troszczył o m nie. R zeczyw iście chciałbym , b y św iat był zbaw iony. B y ć m isjonarzem ! A le zapew ne w ty m k ie ru n k u trzeba by p rzez d łu ższy czas tw ardo pracować? M ożliw e, że w szy scy nie mogą być m isjonarzam i? In try g u je m nie to, co Bóg m oże m ieć dla m nie przygotow ane. M yślę, że zacznę czytać B iblię — od po czątku! Dobrze! J e ste m te ż p ew ien, że sporo p ien ięd zy w yd a m na z a k u p chrześcijańskich książek do rozpow szechniania. O tak, to warto'. M oże na początek nie za dużo — tak ze sześć Biblii!
Od 6 do 11 m iesięcy
Nie dzieje się tak, ja k m yślałem ; Nie czuję się św ię ty m ! Jest naioet sporo ludzi, k tó r z y m n ie nie łubią. Czasami czuję się jak w sta ry m życiu, chociaż w iem , że jest istotna różnica. M oże ina
czej vjyobrażałem sobie chrześcijaństw o? W ie m jednak, że jestem zbaw iony, Bóg jest w e m nie! On obiecał, że będzie się o m nie troszczył! On m n ie kocha! N ie jeste m w stanie pojąć tej miłości.
Czuję się w sum ie nieszczególnie. Z a czynam coraz bardziej rozu
m ieć in n yc h chrześcijan. P rzypuszczam , że oni szli podobną drogą.
D ziękuję Ci, Jezu, za starszych braci i siostry. M uszę przestać tak dużo m ów ić a zacząć w ięcej słuchać.
Od 11 m iesięcy do 1 roku M uszę się w iele uczyć...
S. Kel.
(tłu m . S t. M alina)
P r z y s z ł o ś ć
„A Jonasz rozpoczął w ędrówkę do m iasta, odbywając drogę jednego dnia, i w ołał tak: Jeszcze czterdzieś
ci dni pozostaje do zburzenia N ini- wy. Wtedy obyw atele N iniw y u w ie
rzyli w Boga, ogłosili post i oblekli sic w e W łosienice, w ielcy i m ali. A gdy w ieść o tym doszła do króla N i
niw y, w stał ze sw ego tronu i oblókł się w e W łosienicę, i usiadł w popie
le ” (Ks. Jonasza 3,4—6).
W ielu ludzi przyszłość nie nap aw a o pty
mizmem. D la przykładu, ro k dw uty sięczn y jest wielką niew iadom ą d la św iata. W litera tu rz e światowej pisze się dzisiaj n a te m a t bardzo w ie
le i zw raca uw agę n a tak ie problem y, jak nad m iar ludności, zagrożenie w o jn ą atom ow ą, czy zanieczyszczenie środow iska.
W ielu zapy tu je, dokąd prow adzą ludzkość dzisiejsze w spaniałe osiągnięcia techniczne?
Statystyczne d ane nie n a s tra ja ją optym istycznie.
W wielu k raja ch n o tu je się w zro st przestępstw krym inalnych i gospodarczych, niespłaeanie k re dytów, u k ry w a n ie podatków , czy fałszow anie bilansów. Istn ieje żartobliw e stw ierd zen ie m ó
wiące, że przestępcy w białych k ołnierzykach przynoszą w ięcej stra t, aniżeli przestęp cy w czarnych m askach. N otu je się w iele w ypadków uprowadzenia samolotów, tw orzenia zakładni
ków z niew innych ludzi i żądania w ysokich okupów. D ziałają też różnorodne gangi zagra
żające ludziom pragn ącym żyć i pracow ać spo
kojnie. W niek tó ry ch częściach św iata ludzie żyją w skrajnej nędzy itd.
W ty m św ietle jakże k orzystnie w yg ląd ają zwiastowania ludzi praw dziw ie w ierzących, wskazując na pełne w ew nętrznego pokoju i n a
dziei życie tych, k tó rzy pojednali się z Bogiem.
Faktem jest, że dzisiaj nie m ów i się już z lek
ceważeniem o końcu św iata. N ie m ówi się też w zasadzie, że jest to sp raw a ty lk o jakichś uro- jeńców i sekciarzy. N a te n tem a t coraz częś
ciej w ypow iadają się ludzie nauki. N a fa k t ten zwracają uw agę biolodzy i onkolodzy, a więc ludzie zajm ujący się spraw am i ludzkiego ży
cia. Pow iedział ktoś, że czarny kolor jest m odną farbą n a codzień. I dlatego ludzie p rag n ą zara
dzić tym grom adzącym się konfliktom . N iektó
rzy uczeni p raw nicy są zdania, że przeciwko' wszelkiego rodzaju przestępstw om trz e b a dzia
łać zdecydowanie i karać je z nadw yżką. W te n sposób można cofnąć i opanow ać przestępczość.
Lecz niektórzy psycholodzy są w ręcz przeciw nego zdania i zalecają w ięcej w yrozum iałości, cierpliwości i uśw iadom ienia w w ychow aniu.
To jest lepsza m etoda ■— pow iadają.
Ale gdzie jest te n p u n k t zw rotny, dźw ig
nia, którą należy uruchom ić dla dokonania za
sadniczej zm iany i zasadniczego zw rotu?
Na ten decydujący zw rot w skazuje B ib lij
ne zwiastowanie. W trzecim rozdziale księgi
proroka Jonasza czytam y: „P a n mówi do J o nasza: Idź do N iniw y, m iasta syryjskiego i głoś upom nienie, któ re ci zalecam ” .
N iniw a b y ła rozległym m iastem . Jonasz przygotow ał się i poszedł. Idąc przez m iasto prorok głosił zgodnie z Bożym objaw ieniem , że jeszcze czterdzieści dni pozostało do zburzenia N iniw y. K azaniu Jonasza ludzie uw ierzyli. Ogło
sili post i u b rali się w e Włosienice. Podobnie uczynił i kró l N iniw y. P onadto z rozfkazu króla i jego dostojników ogłoszono i zarządzono ogól
n y post tj. aby ludzie i zw ierzęta przez pew ien okres czasu nie jedli i nie pili. N atom iast każ
dy człow iek po w inien żarliw ie wołać do Boga i odw rócić się od złą i grzechu.
G dy ludzie p rzestali źle czynić, P a n Bóg odw rócił swój gniew i sądu nad m iastem nie dokonał.
W naszych czasach jest dużo analogii do sytuacji, jak a była wówczas w N iniwie. Tylko, że w tym m ieście ludzie odwócili się od złego i pokutow ali, i prosili o przebaczenie sw ych
grzechów.
W iele m iejsc w Biblii przypom ina nam, że P a n Bóg jest cierpliw y n aw et i w tedy, kiedy niespraw iedliw ość i przestępstw a w zrastają jak law iny. On oczekuje odw rotu od zła i upam ię- tan ia się. I nad naszą cyw ilizacją w isi —■ nie przysłow iow y m iecz Dem oklesa — ale sąd Ży
w ego Boga. Bóg daje czas i ostrzega, a niepo
słuszeństw o Bożej woli grozi katastrofą. I na to w skazuje o statn ia księga Biblii, apokalipsa św. Jan a. Bóg nie chce zginienia człowieka i dlatego przez sw oje słowo i działanie ostrzega, uspraw iedliw ia i oczekuje n a zm ianę postępo
w ania.
Dla m iasta N iniw y w yznaczony był czas sześciu tygodni na odw rót od wszelkiego zła.
K iedy m ija czas i nie n astępuje odw rót od złego, za popełnione p rzestęp stw a i wszelki grzech przychodzi kara. W edług biblijnego zw iastow ania św iat niepodporządkow any woli Bożej zbliża się do^ godziny zerow ej, wyznaczo
nej przez w ielkiego Stw órcę. G rzech oddala człow ieka od Boga, ale istn ieje droga odw rotu od złego i pow rotu do Boga, k tó rą utorow ał S yn Boży.
Ludzie z N iniw y na głos P ański zareago
w ali praw idłow o. I dziś dla każdego człowieka istn ieje szansa pow rotu do Boga. Niniwezycy uw ierzyli i zaufali Bogu. Ich odpowiedzią było k onk retn e działanie — post i m odlitw a. O dw ró
cili się od złego i od niespraw iedliw ości.
W iemy, że ludzie n a ogół uspraw iedliw iają w szelkie sw oje postępow anie. P o tra fią naw et przygotow ać cały katalog uspraw iedliw ień. Po
w iadają najczęściej, że w inn e jest otoczenie lub złe tow arzystw o. W zasadzie człow iekowi tru d no je s t przyznać się do złego i powiedzieć: to ja zgrzeszyłem . B iblia m ówi nam , że bez g rze
chu był tylko P a n Jezus. I On poniósł m ęczeń
3
ską śm ierć, ażeby nas z Bogiem pojednać. Na wzgórzu, za m u ram i Jero zo lim y w in a ludzkości została rozliczona. Czytam y, że Bóg b y ł w C h ry
stusie i św iat z sobą pojednał. (2 Kor. 5,19).
Nie m a w ięc po trzeb y spychan ia w in na in nych. K ażdy może przyjść bezpośrednio do P a na Jezusa. Bo On, jako S yn Boży, w ziął grze
chy św iata na siebie i zgładził je n a krzyżu Golgoty. On każdem u, k to do N iego przyjdzie, przebacza w szelkie przew inienia. S praw iedliw y i m iłosierny Bóg chce, abyśm y podobnie po
stępow ali, ja k ludzie z N iniw y —1 u p am iętali się i pokutow ali.
M ieszkańców N in iw y ogarn ęła bo jaź ń i żal, gdy uśw iadom ieni zostali o grzechu i niepra-.
wości, w któ rej żyli. O kresow o p rzestali jeść i pić, u b rali się w e Włosienice.
D rodzy C zytelnicy, P a n Bóg dzisiaj chce, abyśm y w szyscy odw rócili się od złego i życie sw oje n a zaw sze zw iązali z Bogiem.
W ro k u 1971 m iało m iejsce lokalne p rzeb u dzenie w K anadzie. W jed en astu m iejscow oś
ciach ludzie, k tórzy dotychczas żyli w nienaw iś
ci, znaleźli drogę do pojednania. N aw et w ładze porządkow e b y ły zaskoczone ta k im postępow a
niem i zakłopotane dobrow olnym p rzy zn aw a
niem się ludzi do popełnionych przestępstw .
Tr z c i n a
P rzeczytajm y słow a z księgi p ro ro k a Izaja
sza 42 rozdział od 1 w iersza: „O to słu g a m ój, spolegać b ęd ę n a nim, w y b ra n y m ój, którego sobie upodobała dusza m oja. D am m u D ucha swojego, on sąd narodom w y d a (...) T rzciny n adłam anej n ie dołam ie, a ln u kurzącego się nie dogasi, ale sąd w y d a w edług p raw d y .”
U m iłow ni moi, k ied y ś Bóg m i pozwolił od
w iedzić znajom ego kom pozytora, k tó re m u z przyczyn a d m in istracy jn y ch zabran o kościelny in stru m e n t — pianino, k tó ry m posługiw ał się kom ponując pieśni n a chw ałę Bogu. G dy za
b ieran o p ian in o z jego dom u, serce jego było w ypełnione sm utkiem i goryczą, poniew aż cięż
ko m u było rozstaw ać się z ty m in stru m en tem . Przypuszczam , że czuł się w te d y jak nad łam a
na trzcina. Je d n a k w ty c h ciężkich chw ilach czuw ał n a d nim Ten, o k tó ry m b y ło pow iedzia
ne, że „trzcin y nadłam anej nie dołam ie, a lnu kurzącego się nie dogasi” . N ie ty lk o po d trzy
m ał tego b ra ta n a 'duchu i do d ał m u otuchy, ale jeszcze spraw ił, że m ógł zdobyć w łasne p ia nino, któ re znalazło się w dom u na ty m sam ym m iejscu, co poprzednie. P ierw szy m u tw o rem m uzycznym nap isan y m pod w pływ em n iedaw nych przeżyć, b y ła p ieśń „T rzcina n ad łam an a” . G dy słuchałem jej w w yk o n an iu żony kom po
zytora, k tó re j sam akom paniow ał, b y łem w z ru szony do łez. W tedy przed m oim i oczam i sta nęła postać C hrystusa, k tó ry nie dołam ał żad
nej trzciny, a n ieje d n ą już w yprostow ał, u le czył, ocalił.
Pism o Św ięte w yraźnie mówi, co jest do
bre, a co jest złe. N ajlepiej w yznać grzechy P a n u Jezusow i i w ięcej nie grzeszyć. I to jest b i
b lijn a rec e p ta dla w szystkich ludzi dotychczas nie pojedn any ch z Bogiem. Dla pojednanych z Bogiem śm ierć nie jest zakończeniem w szyst
kiego*. Śm ierć dla dzieci Bożych jest przejściem do wieczności w Bożej chw ale. K ażdy zaś czło
w iek niep o jed n an y z Bogiem w ychodzi sądowi Bożem u naprzeciw . A godzina sądu w yznaczona przez w ielkiego Boga nadchodzi i nadejdzie.
W yznaczony czas łaski dla obyw ateli N i
niw y trw a ł ty lk o sześć tygodni. P ew ien czas rów nież w yznaczył P a n Bóg tobie, abyś się z N im pojednał. N ie dopuść, aby w yznaczony to
bie czas m inął bezpow rotnie. I dlatego m oja serdeczna p rośba: Oddaj dziś sw oje serce Je z u sowi. O n ciebie m iłuje, On ci przebaczy i uczy
ni swoim dzieckiem .
W Piśm ie Ś w iętym czy tam y: „Dziś, jeśli jego głos słyszycie, nie zatw ardzajcie serc w a
szych” . P rzede w szystkim zać uchw yć się tej gw arancji, k tó rą daje P a n Jezu s: „K to do m nie przyjdzie, tego nie w yrzucę precz”.
C hw ała naszem u P anu!
I ,
Kazimierz Muranty
Proszę spojrzeć choćby na jaw nogrzeszni
cę, k tó rą faryzeusze przyprow adzili do C h ry stu sa ze słow am i: „W zakonie nam Mojżesz przy kazał tak ie kam ienow ać, a ty co pow iesz?” N ie
m iłosierny w y ro k śm ierci już zapadł. K am ienie b y ły w pogotow iu. Czy wówczas to m łode ży
cie ludzkie nie było podobne do trz c in y m ocno nadłam anej? Ale w pobliżu b y ł ten, o którym pow iedziano: „Oto sługa mój (...) On sąd n a ro dom w y d a (...) T rzciny nadłam anej nie doła
m ie (...)” . Z Jego u st p ad ają słow a: „K to z was jest bez grzechu, niech na nią pierw szy kam ie
niem rzu c i” . B urza została rozładow ana, sędzio
w ie odeszli. Pozostała ty lk o ta bied n a niew ia
sta, ja k trzcina nadłam ana, ze skruszonym se r
cem i duchem strapionym , u rato w a n a od ta k bliskiej śm ierci i jej Zbawca, k tó ry rzekł: „N ie
w iasto! Gdzież są ci, co cię oskarżali? N ikt cię nie potęp ił? A ona odpow iedziała: N ikt, Panie!
W tedy rzek ł jej Jezu s: I ja cię nie potępiam . Idź i odtąd już nie grzesz.” Czy to nie jest w spaniały obraz rato w an ia tych, którzy zginę
li? N adłam ana trzcin a została w yprostow ana r^k ą Zbaw iciela i ocalona. A czy dzisiaj ta sam a ręk a nie r a tu je zd eptan ych przez grzech dusz ludzkich? Czy nie słyszym y żywego św iadec
tw a, ja k On n iejed n ą duszę w yciągnął z dołu szum iącego i bło ta lgnącego, postaw ił n a skale zbaw ienia i w łożył w u sta now ą pieśń? J a i ty jesteśm y św iadkam i Jego działania.
n a d ł a m a n a
A oto d ru g i obraz, k tó ry po d aje Łukasz w 8 rozdziale. W idzim y tu człow ieka opętanego przez złego ducha, k tó ry jest p o strachem całej okolicy. M ieszka w grobach, chodzi nago i strasznie cierpiąc b ije głow ą o skały. N aw et łańcuchy ro zry w a m ocą szatańską. Czy to nie jest trzcina nie ty lk o nadłam ana, ale straszn ie zm iażdżona? Ale zjaw ia się Ten, k tó re g o zad a
niem było trz c in y nadłam anej nie dołam ać i ln u kurzącego się n ie zagasić. Czy m ógł przejść obo
jętnie obok teg o nieszczęśnika? O, nie! Mocą swego Słowa w ypędza złego ducha. Spełnia n a w et prośbę dem onów i pozw ala im w ejść w stado świń, b y le ty lk o ginąca dusza była u ra to wana.
A czy w dobie dzisiejszej n ie m a dusz opę
tanych w w iększym 'lub m n iejszy m stop niu?
Czy On n ie podchodzi z m iłością ró w nież do ciebie, chcąc ulżyć tw oim cierpieniom ? Czy nie chce przyodziać tw o jej nagości sz atą sp ra w ie d liwości sw ojej, k tó rą przy gotow ał dla ciebie na krzyżu G olgoty? Czy nie słyszysz, ja k m ów i do ciebie po d o ko nan iu 'twego zbaw ienia: „Idź do swoich i pow iedz im, ja k w ielkie rzeczy P a n z
L u d z k i e
B y ł człow iek, k tó r y narzekał na sw oje życie.
Ska rżył się, że je s t m u ciężko, bo m ieszkanie niew ygodne, za ciem ne, za, ciasne, że dochody za m ałe, że jego rów ieśnicy, k tó r z y •podobne szkoły u k o ń c zy li zarabiają daleko w ięcej n iż on. M ówił, że in n y m je s t ła tw iej żyć, że lepiej dają sobie radę ze z ły m i łu d żm i, z tru d n y m i okolicznościami, że im w szy stk o u kłada się k o rzystnie, a je m u je s t źle i to z ro ku na rok go
rzej. T w ierdził, że g d y b y się urodził k ilk a d zie siąt lat w cześniej, albo kilkad ziesią t lat później, to w te d y napew no b yło b y w s z y s tk o inaczej.
Chodził w ciąż sm u tn y , skw aszo ny, zniechęcony.
Razu pew nego, g d y spał, śniło m u się, że ktoś go budzi. O tw orzył oczy i zobaczył p o stać stojącą koło jego łóżka. Chociaż n ig d y anio
ła nie spotkał, w iedział że to jest anioł. Nie czuł w sobie żadnego lęku. A n io ł stał nad n im ja k b y czekając na jego przebudzenie. A g d y spo
strzegł, że on ju ż nie śpi łagodnym , zapraszają
cym ruch em dał m u znak, ab y w stał:
— W stań proszę — pow iedział.
Cztoioiek ów wcale ty m nie zd ziw io n y pod
niósł się z łóżka. Stanął obok tajem niczego goś
cia. A w te d y A n ioł z u śm iech em pow iedział:
— Pójdź, proszę za mną.
Człowiek sp yta ł go nieśm iało:
— Dokąd chcesz ż e b y śm y poszli?
— Zaraz zobaczysz — odpow iedział Anioł.
Podążył w ięc za nim . A n io ł w iódł go p rzez jego m ieszkanie, w ypro w a d ził go na kla tk ę schodową i zaczął w stępow ać po schodach na górę. C złow iek w ciąż nie w iedział, dokąd idą i co to w szy stk o m a znaczyć, ale nie śm iał pytać.
Był tylk o p e w n y , że to chodzi o jakąś bardzo ważną sprawę, która go bezpośrednio dotyczy.
Postępował w m ilczeniu za A n io łe m coraz bar
dziej ciekaw y dokąd w ied zie go te n w y sła n n ik
tobą uczynił!” Czy ta k postępujesz, ja k ów uzdrow iony, k tó ry n a rozkaz Zbaw iciela po
szedł do k ra in y G adareńczyków i złożył żywe św iadectw o o tym , co P an d la niego' uczynił?
Odpow iedz nie m nie, lecz Tem u, k tó ry trzcin y n adłam anej nie dołam ał i ln u kurzącego się nie dogasił.
W yobraź sobie knot tlą c y się w kaganku, w k tó ry m nie m a oliw y. W ydaje ty lk o swąd i dym. A gdzie św iatło, k tó re p ow in no płonąć?
Zgasło z b rak u oliw y. P am iętaj jednak, że obok ciebie stoi Ten, k tó ry ln u kurzącego się nie do
gasi i p ragnie rozniecić iskierk ę ognia miłości Bożej ledw o tlącą się w tw oim sercu, popraw ić tw ó j świecznik, dolać oliw y D ucha Świętego*, abyś znow u zapłonął p e łn ią życia duchowego, byś by ł p raw d ziw ą św iatłością św iata.
P am iętaj, że obok ciebie stoi Ten, k tó ry cię u m iłow ał aż do śm ierci i to śm ierci 'krzyżo
w ej. Chce p rzy jść -ci z pom ocą w e w szystkich problem ach życia i błogosławić ci. P rzy jd ź w m odlitw ie do Niego.
Jerzy Sacewicz
k r z y ż e
Boga. S z li długo po schodach aż stanęli przed drzw iam i. W pierw szej ch w ili nie m ógł zorien
tow ać się, dokąd d rzw i prowadzą, ale za m o
m e n t poznał, że to dd rzw i wiodące na jego strych. A n io ł o tw o rzył d rzw i i w eszli do w n ę trza. W te d y czło w iek zobaczył, że to wcale nie je s t stry c h jego dom u. To była w ielka sala, pod k tó re j ścianam i sta ły nagrom adzone krzy że
— tysiące, dziesiątki tysięcy, nieprzeliczona ilość; k rzy że b y ły różne, d ziw n e: ogromne, m a łe i ca łkiem m a leń kie, proste i ozdobne, ze zło
ta i z drew na, m alow ane, heblow ane, w ysa dza
ne drogim i ka m ien ia m i i ca łkiem zw yczajn e, cięte z brzozy. P rzyglądał się ty m krzyżom . K a żd y z nich był in n y. Czasem zdawało m u się, że znalazł dwa id en tyczn e, ale pó źn iej zauw a
ży ł, że ta k nie jest, że różnią się p om ięd zy so
bą p rzy n a jm n ie j ja k im ś szczegółem .
Po chw ili człow iek przełam ując nieśmiałość, sp ytał A nioła:
— S k ą d tu ty le k r zy ż y ? Po co tu stoją? Do kogo należą?
U słyszał jego glos:
— To są lu d zkie krzyże.
— L u d zk ie k rzyże? — p o w tó rzył człow iek, niew iele z tego rozum iejąc.
— K a żd y m u si jakiś nieść — m ó w ił dalej A nioł.
— A c h tak. Teraz ro zu m iem dlaczego tyle ty c h k r z y ż y i dlaczego ka żd y z nich jest inny.
A le poi co p rzy szliśm y tutaj?
A n ioł odpowiedział:
— Pan Bóg polecił m i a b y m ciebie tu p r z y prowadził.
— P an Bóg? — zd ziw ił się ów człow iek — Dlaczego?
— N arzekasz na sw ój k rzy ż. M ów isz, że ci bardzo ciężko z n im iść. Bóg zezw olił, abyś
5
tu p rzyszed ł i w ybrał sobie in n y k r z y ż , ja ki ty lk o zechcesz, i żebyś z ty m n o w y m k r zy ż e m szedł dałej p rzez życie nie narzekając.
C złow iek słuchał tego, co A n ioł m ó w ił, pra
w ie nie w ierząc sw oim uszom . W końcu po
w iedział :
— C zy to jest m ożliw e, że b y W ie lk i Bóg chciał się zajm ow ać ta kim c zło w iekiem ja k ja?
— Pan Bóg napraw dę p rzysłał m n ie do cie
bie — pow iedział A nioł.
— B ędę m ógł w ybrać k r z y ż ta ki, ja k i ty lk o zechcę? — sp yta ł w ciąż jeszcze n ieu fn y .
— Tak. N apraw dę — p o w tó rzył A n io ł jego słowa. — M ożesz w ybrać ta ki k rzy ż, ja k i t y l ko zechcesz.
— I będę m ógł z n im iść p rzez cale życie? — pyta ł człow iek, chcą się upew nić.
— Tak. B ędziesz m ógł iść z n im , jeżeli ty lk o zechcesz, p rzez cale tw o je życie — pow iedział m u Anioł.
C złow iek w iedział ju ż, k tó r y k r z y ż w yb ierze.
P ię kn y , z ło ty k r z y ż przyciągał jego w zro k od pierw szej chw ili. P om yślał: „W reszcie będę m iał w spaniałe ży c ie ”. S p y ta ł Anioła, n ieśm ia
ło w skazując n\a k rzy ż:
— C zy mogę go wziąć?
A nioł skinął głową:
— Tak.
U radow any czło w iek podbiegł do u p a trzo n e
go krzyża , objął go m ocno, a b y go w łożyć na sw oje ramiona, ale nadarem nie. N ie potrafił go n a w et ruszyć. K r z y ż b ył bardzo ciężki. M i
mo to człow iek nie chciał z niego zrezygnow ać.
W y tę ż y ł w szy stk ie siły. Nic nie pomogło. K rzy ż n a w et nie drgnął. Zaskoczony ty m i rozczaro
w an y pow iedział do A nioła:
— Za ciężki.
■— S p ró b uj znaleźć in n y, k tó r y będzie lepszy dla ciebie — pow iedział spokojnie A nioł.
C złow iek rozejrzał się po sali i skierow ał się w stronę innego krzyża , ró w n ież złotego, choć nie ta k dużego, k tó r y te ż w cześn iej ju ż spo
strzegł. K r z y ż te n był w ysa d za n y w sp a nia łym i kam ieniam i, ozdobiony w y s z u k a n y m o rnam en
tem . Zrobił z n im parę kro kó w i przekonał się, że n ie ste ty te n te ż jest za ciężki, a poza ty m dokuczliw ie gniotą go w ram iona te wspaniale ozdoby i drogie kam ienie, które go ta k za c h w y cały. O dezw ał się trochę do siebie, trochę do Anioła:
— Jest niem o żliw e, ż e b y m m ógł z n im iść d łu ższy czas.
—- Z najd ziesz n a pew no k r z y ż bardziej dla ciebie odpow iedni. T y lk o nie zniechęcaj się — pocieszył go Anioł.
C złow iek rozglądnął się w p o szu kiw a n iu i po chw ili podszedł do krzyża, te ż złotego, k tó ry był 0 w iele m n ie jszy . F a ktyczn ie, był on ró w n eiż o w iele lżejszy, ale za kró tki. G dy u ło żył go sobie na ramion/ich i zaczął z n im iść, k r z y ż te n tłu k i go po nogach i plątał m u krok. O dłożył go na m iejsce. W ziął in n y k rzy ż, ale te n m u też nie odpowiadał. P o tem spróbow ał nieść in n y i zn o w u in n y. Coraz bardziej nerw ow o,, ju ż nie cho
dził, ale biegał po< te j ogrom nej sali szukając k rzy ża dla siebie. Czas płynął, a on w yb iera ł 1 w yb iera ł bez końca. W ciąż nie m ógł znaleźć
krzyża , ź którego b y łb y zadow olony. Bo b y ły za długie albo za krótkie, za ciężkie albo z b y t uciska ły go ozdoby, albo po prostu nie podoba
ły m u się w kształcie łub kołorze. J u ż zdawało m u się, że nie zd ecyd u je się n a 'ż a d e n , że nie zna jdzie dła siebie odpowiedniego. P rzyszło m u n a w e t do głow y, że m oże p rzez zapom nienie c zy przeoczenie nie zrobiono stosow nego k r z y ża dla niego. I g d y był na skra ju rozpaczy, że będzie m usiał wziąć k r zy ż ja k i bądź p ierw szy lepszy, w te d y w reszcie znalazł taki, k tó r y był odpowiedni, dla niego. W szy stk o m u się w n im podobało i ciężar, i długość, kolor, ozdoby.
W szy stk o było takie, ja k chciał. B y ł św ietn y, najlepszy. U szczęśliw iony podszedł z ty m k r z y żem do A nioła i pow iedział:
— Znalazłem .
■—- Cieszę się, że znalazłeś — odrzekł Anioł.
C złow iek ów, ja k b y z obaw y, b y m u tego k rzy ża nie odebrano, p o w tó rzył:
— Tak, te n m i odpowiada. Proszę cię, po
zw ó l m i z ty m k r zy ż e m iść p rzez cale życie.
A n ioł uśm iech n ął się ta je m n ic zo :
— Dobrze. — A p o tem dodał: — A czy ty w iesz, że to je s t tw ó j krzyż?
C złow iek p a trzy ł z n iep o ko jem na A nioła nie rozum iejąc o co chodzi. W reszcie zapytał:
Nie w iem , o c zy m m ów isz?
W te d y A n ioł pow iedział m u w yraźnie:
— T e n k r zy ż , k tó ry znalazłeś, to jest tw ój k rzy ż. To je s t te n sam, k tó r y od początku życia niesiesz na, swoich ramionach.
(p rz e d ru k )
List do Redakcji
„W szystkiego dośw iadczajcie, a co je st dobrego, tego- się trzy m ajc ie” (1 Tes. 5,21).
D rodzy w P a n u — B rac ia E w an g e licz n i!
P rz ed godziną skończyłam czy tan ie k siążki pt. „Oo to znaczy być p raw d ziw y m uczniem. Je zu sa C h ry stu s a ” — M acD onalda i R. Hessiona. L e k tu ra te j broszury w strzą sn ęła m ną. Zobaczyłam w sobie te „subtelności i n iu a n se” zła, k tó re raczej b y ła m sk ło n n a uznać za dobroi
P o dziękow ałam P a n u i S tw órcy za te n sp raw d zian d ziała n ia Jeg o św iętego D ucha, a te ra z d ziękuję W am
— W ydaw com .
W ierzę, że A utorzy p isali z n a tc h n ie n ia D ucha Św ię
tego tę pracę. U fam też, że tłu m ac z br. Józef P row er klęczy pok o rn ie u tro n u Tego, k tó rem u ta k w iern ie służył. A m oże g ra M u na, sk rzypcach?
N ie dane m i było poznać go w ciele, ale ufam , że poznani go — podobnie ja k Króla C hw ały — tak im jakim jest. Jeśli to się stanie, będzie to m. in. zasługa i jego i wasza.
W spółczesnym w ierzącym , pędzonym św ia- towością, p ętan y m k u ltem dobrobytu i wygód w łasnych i sw ych najbliższych, k ultem niezna
nego „boga” — „szarych kom órek”, potrzeba tego ro d zaju zachęty do w nikliw szego badania Słowa Bożego pod k ątem poznania samego siebie.
Nie w ażne — w św ietle zaleceń św. P aw ła kto pisze, lecz co, bow iem duch sekciarski obja
w ia się zawsze w p y tan iu : K to? depcząc w ol
ność -— d ar D ucha Chrystusow ego.
Życząc obfitych plonów n a niw ie P a n a z podobnych publikacji, przesyłam w y razy sza
cunku. B.D., Kalisz
(nazwisko i ad res znane Redakcji)
Błogosławione odwiedziny
P ew nego późno jesiennego p o p o łu d n ia (1976 r.) poproszony zostałem o odw iezienie pew nego dobrze mi znanego człow ieka, do lekarza. P o zostaw iłem n a tychm iast sw o ją robotę i po k ilk u m in u tac h zn a la z
łem się p rzed dom em chorego. T am n ie p o trze b o w a
łem an i dzwonić, ani czekać, bo L en a rd (jak go tu pospolicie nazyw ano) i żona jego też ju ż w ychodzili na m oje spotkanie. O boje szybko znaleźli się w a u cie i po k w a d ra n sie czasu byliśm y ju ż w poczekalni lekarskiej. A ta m też trafiliśm y dobrze, bo tylko dw ie osoby były przed nam i. G dy przyszła kolej n a L e
n ard a , w eszli oboje, a ja z a b rałe m się do czytania jednego z czasopism . Sądząc, że w izy ta le k a rsk a p o trw a dłużej, zacząłem czytać dłuższy arty k u ł. P o p rz e czytaniu zaledw ie jed n ej stro n y zauw ażyłem , że. otw ie
ra ją się d rzw i g ab in etu lekarskiego, w k tó ry m u k a zała się żona Lena. Szybkim i k ro k am i zbliżyła się do m nie i szeptem poprosiła, ab y m zam iast odw iezienia ich z po w ro tem do dom u, p ojechał z nim i do szpi
tala. M ów iła nerw ow o i szeptem , dlatego dom yśla
łem się, że m usi być źle. C hciała jeszcze coś p ow ie
dzieć, ale że i L en a rd też ju ż zaczął w ychodzić od lekarza, w strzy m a ła się od pow iedzenia w ięcej. W drodze do sz p ita la nie p row adziliśm y pirawie ża d nych rozm ów , a po z a ła tw ien iu ta m form alności, p o staw ieniu ta m chorego, p rzy odw ożeniu żony L en a r- da do dom u dow iedziałem się, że ze zdrow iem jego może być bardzo źle, że n a z a ju trz m ia ł być jeszcze zbadany przez le k arza specjalistę, a le to ty lk o po to, aby się d efin ity w n ie up ew n ić w ty m , co ich le k arz domowy ju ż rozpoznał. P rzy w y siad an iu prosiła, aby tylko o ty m w jego i innych obecności nie mówiono.
W obaw ie p rzed p rzyczynieniem się do w zm oże
nia niepokoju, który, ja k przypuszczałem , p anow ać m usiał w ty m dom u, p o stan o w iłem n ie dow iadyw ać się o zdrow ie L en a rd a , ale czekać, aż ktoś z rodziny się odezwie. I nie potrzeb o w ałem czekać długo-, bo po dw óch d niach zadzw oniła żona L en a rd a , aby w jeszcze w iększym przy g n ęb ien iu pow iedzieć m i, że mąż zbadany został ta k że przez specjalistę, k tó ry p o tw ierdził tylk o diagnozę pierw szego le k arza i nie w y rażał nadziei, żeby chory pociągnął dłużej niż m ie siąc. 1 ty m raz em też prosiła, aby o ty m w m ęża i in nych obecności nie m ówiono. P ró b o w ałem ją jeszcze pocieszyć, a le n ie ch c ia ła tego bardzo słuchać. Na pytanie, czy chorego m ożna odw iedzać, odpow iedzia
ła potw ierdzająco, z tym , że on czasam i d o sta je bóle i w tedy rozm ow a z n im m ogłaby być tro ch ę u tr u d niona. P odziękow ałem jej za p ow iadom ienie m n ie o stanie zdrow ia L e n a rd a i po zakończeniu rozm ow y z nią, w y b ra łe m się do niego.
W szpitalu z a sta łem L e n a rd a w stanie, pow iedział
bym, n a w e t dość pogodnym . S iedział n a łóżku z n o gami spuszczonym i n a podłogę. P rz y w italiśm y się z uśmiechem. P ow iedział m i, że n ie oczekiw ał ju ż w i
zyt tego dn ia; a w d o d atk u było to m iędzy p o ram i w ydaw ania posiłków . A to b ard z o sprzyjało m oim planom, k tó re były w łaściw ym celem m ojej w izyty.
Pogadaliśm y n a jp ie rw o tym , ja k on się czuje, p rzy czym on w y ra ził nadzieję, że znów w róci do dom u za p a rę dni (ja k to ju ż mieraz byw ało!) później za
gadało 'się o czasach m łodości, o w ojnie, o czasach
po-wojennych itd. itid. P oniew aż się rozgadał i gotów był do słu c h an ia, zacząłem :
— W iesz, kochany, m n ie się talk w ydaje, że każda choroba, n a w e t najlżejsza, m a człow iekow i coś do pow iedzenia. Bóg, w którego ty i j a w ierzym y, chce nas n ią p rze d czym ś ostrzec... coś przykazać... kazać się do czegoś przygotow ać... N ie m yślisz ta k ?
P arzą c m i się szczerze w oczy, skinął potakująco, po czym ciągnąłem dalej.
— K ochany, nie m yśl, że ja ci tu chcę udzielić j a k ie jś le k c ji m oralności, albo być tw oim spow iedni
kiem , albo u w ażać się za m niej grzesznego od ciebie;
m ów ię ci szczerze: nie m a m tego n a m yśli i chyba m i w to w ierzysz?
N ie o b aw ia j się! m ów śm iało — odpow iedział na m oje p y ta ją c e spojrzenie.
— W iesz — ciąg n ąłem d alej — m y wszyscy m am y coś 'do za ła tw ie n ia z Bogiem. J a mam... ty m masz...
w szyscy m am y. M e m a m y tu w iecznego m iejsca, a czeka n a s przyszłość, w k tó re j ju ż nic zdziałać nie będziem y mogli. T u n a ziem i w y b ieram y wieczność, tu do n ie j się przygotow ać m usim y. Tę sp raw ę trze b a załatw ić ja k n ajp rę d z e j — te ra z! N ie m ów m y może ty m ra z e m o m n ie — też mogę nie iwróeić do dom u od ciebie. A le ty je ste ś a k u ra t chory, i choroby zaw sze m a ją człow iekow i coś do p o w iedzenia (jak już w spom inaliśm y) czy n ie m yślisz, że i ty m asz jeszcze coś do u p o rzą d k o w a n ia z B ogiem ? Z astanów się!...
W ty m m om encie L e n a rd p rz e sta ł p atrz eć w m oje oczy, zw iesił głow ę n a dół i po ch w ili m ilczenia n ie p ew n y m głosem w yksztusił:
—■ J a n ik o m u nic złego nie zrobiłem ... n ie m yślę, żebym m ia ł kogoś przeprosić, aslbo kom uś coś zw ró cić...
— L en k u — zacząłem znów — m ów iłeś, że mogę cię p y ta ć o Wszystko, czy pozwolisz, że za p y ta m cię, czy m odliłeś się w życiu tw o im ch ętn ie? czy czyni
łeś to codziennie?... ran o i w ieczorem i p rz y innych okazjach?...
L en a rd zw iesił głow ę jeszcze w ięcej. P o chw ili w estch n ą ł bard zo głęboko, n ie m ów iąc nic. W idać było, że n a to p y ta n ie ciężko m u było odpowiedzieć.
Po ch w ili m ilcz en ia znów w estch n ą ł ciężko, w czym spostrzec było m ożna, że u niego w e w n ą trz coś z a czyna działać. A le że się nie odzyw ał, ja znów zaczą
łem :
— K ochany, m asz żonę, k tó ra w czasie w ojny , szła w daleki św iat, ab y cię odw iedzić, m odliła się o tw ój p o w ró t; m asz zdrow ych synów , k tó rzy cię ta k k o chają... przybyłeś do k r a ju obcego, w k tó ry m się d o robiłeś i m asz w ięcej o d tego, co m usiałeś opuścić...
Czy n ie m yślisz, że to w szystko dał ci Bóg? Czy dzię
kow ałeś M u z a to ? W róciłeś z w o jn y bez ran y , bez skaleczenia... Czy w iesz, że to d a r Boga, za k tó ry po
w inieneś M u dziękow ać w k aż d y dzień i p rzy każdej in n ej o kazji? D oczekałeś się k o ch an y ch w nuków , k tó rzy cię ta k kochają. A ła d n e dzieci! Podziękow ałeś Bogu za n ic h ? N ie sądzisz, że byłeś niew dzięczny w obec Boga, że G o lekcew ażyłeś? Czy Bóg ty m w szyst
kim n ie udow odnił ci, że On ci to d a ł z m iłości? P o myśl... W iesz co — m iłu jąc y B oga ch rześcijan in dziękuje sw ojem u D aw cy za w szystko, a bezbożnik
7
o trzy m u je także dużo, niekiedy n a w e t w ięcej niż n ie k tó ra poczciw a dusza ch rześcijań sk a, a le te n n ie dzię
k u je Bogu i n a w e t o N im słuchać n ie chce. Czy i ty chcesz naślad o w ać tego drugiego?... bezbożnika?,..
L en a rd siedział, ja k by zastygł w bezruchu. G łow a w ciąż jeszcze zw isała. D łonie złożone. P alce splecione do siności. J e d n a k b ezruch te n w sk azy w ał n a n ie pokój, n a sytuację, z k tó re j trz e b a b y ło w ybrnąć. A le ja k ? Ł atw o b y ło m ożna dom yśleć siię, że człow iek te n ch y b a n ie ch ę tn ie w zyw ał B oga do pom ocy, gdy chciał w y b rn ą ć z ciężkich sy tu a cji życiow ych. D latego znów zw róciłem -się d o niego:
— L enku, w ybacz, że znów ch ciałb y m cię tru d zić jed n y m p y ta n iem , k tó re m i się w te j chw ili n a s u w a (tylko n ie m yśl, że j a u w a ż a m się za lepszego od ciebie, bo ja też ob rażałem B oga i dużo m n ie kosz
tow ało uzyskanie p rze b acz en ia — to ci m ogę p o w ie
dzieć) czy n ie byłeś m oże k iedy w życiu tw o im w t a k im położeniu, k tó re groziło ci w ielk im nieszczęś
ciem i z któ reg o ty lk o Bóg m ógł cię u ra to w a ć ? N ie przypom inasz sobie?
P y ta n ie to m ocno p o d ziała ło n a L en a rd a . R ozplotły się jego dłonie, oczy jego w p iły się znów w m oje, rozw iązał się jego język.
— T ak, by łem w w ielk im nieszczęściu, pow iedział z którego ty lk o Bóg m ógł m ię w yratow ać.
— M ógłbyś coś w ięcej o ty m pow iedzieć?
— Z ty m było ta k — 'zaczął L enard. — P o rz ąd k o w ałem coś w chłodni. A duże to było pom ieszczenie.
A zapakow ane, że p a lc a nigdzie n ie w sad z isz! G dym Skończył — n ie w iem , ja k się to sta ło — p rze z n ie ostrożność trą c iłe m coś p rz y drzw iach, k tó re się n a ty ch m iast za trza sn ęły i ja zostałem wewnąttrz. A ja k ci p ow iedziałem — w szystko zapakow ane, m ało w ty m p o w ietrza i m ro żąca te m p e ra tu ra . W iesz, po u p ły w ie m oże pół godziny, to albo by łb y m się udusił, albo zam arzł n a śm ierć. W ciem nicy tej zacząłem k rz y czeć. A le później zacząłem sobie zdaw ać sp raw ę z tego, że ta m , koło chłodni, ju ż n ik t tego d n ia p rz e chodzić nie będzie, w ięc m oje k rzy k i nic znaczyć nie będą. N ie w idziałem żadnego sposobu r a to w a n ia się...
ale żadnego! I t u znów zacząłem krzyczeć. Lecz n ie doi ludzi, ale do Boga. A to trw a ło ty lk o p a rę m inut.
Je d n a k d la m nie było to k a w a łk ie m wieczności. I tu n araz, w p rze rw ie m iędzy m oim i rozpaczliw ym i k rz y kam i do Boga, zaczęły o tw ierać się drzw i, w któ ry ch stanęło dw óch naszych w spółpracow ników , k tó rzy ta m przypadkow o przechodzili i ni: stąd, n i zow ąd przyszła im m yśl za jrze n ia do chłodni i k u ich w ielkiem u zdziw ieniu zauw ażyli ta m m nie... W iesz: oni n ie w ie
dzieli, co się stało i ja też n ie w iedziałem , co się dzieje. A ja k ja te ra z ta k m yślę O' tym , a ju ż nieraz o ty m m yślałem , to m uszę pow iedzieć, że Bóg m n ie w yratow ał. O ty m je ste m św ięcie przekonany.
Po chw ili m ilczenia w spom niał, że ju ż w ięcej la t tem u też b y ł w w ielk im niebezpieczeństw ie, z którego cudem został urato w an y . A le pow strzy m y w ałem go od opow iedzenia m i o tym , bo się obaw iałem , że to będzie za dużo n a jego siły. B ył przecież ch o ry m czło
w iekiem , a ja ch c ia łem koniecznie zadać m u jeszcze k ilk a pytań.
— W iesz, to dopraw dy, Bóg w tedy znów do ciebie przem ów ił ... a p rzem ó w ił w y ra źn ie? inie m yślisz ta k ?
— za p y ta łem d bez czekania n a odpow iedź, p ro w a d zi
łe m dalej. — P ow iedz znów , kochany, czy podzięko
w ałeś Bogu za to, że cię w yraitow ał i ta k w y raźn ie do ciebie przem ów ił i ty m znów udow odnił ci, że On
n ie chce tw o je j zguby, ale chce cię m ieć w tej w iel
kiej przyszłości u S iebie — ta m w ojczyźnie, gdzie n ie m a ju ż w ojen, przykrości, a n i bólów, a n i chorób, ani śm ierci?... N ie chcesz M u w yznać, żeś p ostąpił źle i z całego serca p o stan aw iasz oddać się Je m u ? Nie chcesz pośw ięcić M u resz ty tw ego życia?... W iesz:
do Boga m am y p rzy stę p tylk o p rzez Je zu sa C h ry stu sa; gdy chcem y załatw ić sp raw ę z Bogiem to n a j
p ie rw m usim y załaltwić ją z C hrystusem , bo On je st naszym P o śre d n ik ie m — czy wobec tego n ie byłoby dobrze, gdybyśm y u d a li się do Niego, w yznali Mu w szystko, p rze p ro sili Go?...
A le L e n a rd m ilczał. N ie w y raził an i życzenia, ani sprzeciw u. D latego1, n ie ja k o biorąc in ic ja ty w ę w m oją rękę, p ow iedziałem :
— W iesz, L enku, lik lęk n ijm y p rze d P an em naszym ! przem ów m y d o Niego! Tylko, wiesz, ty raczej siedź, ta k ja k siedzisz — je ste ś przecież chory, a P a n nasz je s t w y ro z u m ia ły ... a le j a uklęknę.
U k ląk łem więc. Z auw ażyłem , że i on złożył ręce.
C hw ilk a m ilczenia. C zekałem — m oże on zacznie pierw szy, a le że n ie zaczynał, w ięc zw róciłem się do P a n a , d ziękując M u za to, że przyszedł rato w a ć grzesz
ników , że cz ek a n a nas, abyśm y przyszli do Niego, a On pom ocy n a m nie odm ów i — z ty m , że do Niego przychodzim y w szczerości; dziękow ałem z a to, że d ał L enow i już 78 ła t życia, że rato w a ł go już często z nieszczęścia... G dy skończyłem , L en n ie pow iedział
„am en ”, ani, n ie za b ie ra ł się do m o dlitw y; dlatego- za
cząłem go (jak um iałem ) zachęcać — oczywiście, nie k az ałem m u p o w ta rz a ć zdań po m nie, ta k ja k to m a t
ki czyniły z n am i, gdy w la ta c h dziecięcych uczyły n as w ersetó w z Biblii, albo w ierszyków . D latego s ta ra łe m się przypom nieć m u, za co on w łaściw ie pow i
n ien dziękow ać, albo i o co pow inien prosić. M usia
łe m zrozum ieć jego położenie — on był człow iekiem , k tó ry do m o d litw y się n ig d y w życiu sw oim n ie przyzw yczaił i dlatego d alej p o zostając n a kolanach, chw yciw szy go za p rze d ra m ię zacząłem przekonyw ać o tym , że i sa m P a n czeka n a to, b y on do Niego
przem ów ił.
— L enku, przez Je zu sa C h ry stu sa sam Bóg za
ła tw ia w szystko z nam i. Do N iego możesz m ów ić ta k ja k do m nie i do tw o jej żony... wiesz, ja Go o b raż a
łem i On m i w ybaczył w szystko, n a w e t to, czego lu dzie n ie chcieli m i m oże wybaczyć. On n ie lu b i grze
chu, ale On litu je się n a d k aż d y m grzesznikiem , który w pokorze do Niego przychodzi. Czy nie sądzisz, że On je st w a rt, abyś do N iego p rzem ó w ił? N ie chcesz M u — te m u m iłu jąc em u Zbaw icielow i, powiedzieć, że ci żal, żeś Go obraził, boś M u n ie podziękow ał za to', że O n cię w y ra to w a ł ta m w chłodni, że d a ł ci już ty le la t życia, a ty ś M u an i nie podziękow ał: „ P a nie, Tyś m n ie w y ra to w a ł od śm ierci, a ja Ci n ie dzię
k ow ałem ; ja Cię często o brażałem , a. Ty cierpliw ie — z m iłością — n a m nie czekałeś” ? P rz em ó w do N ie
go! M ów ja k do m nie!
I w tej chw ili sta ło się coś, czego się zu pełnie nie spodziew ałem : L en a rd rozłączył splecione dłonie, w y
ciągnął ram io n a, ścisnął pięści i, szlochając ja k m ałe dziecko, zaczął ksztusić:
— P a n ie m ój, ja Cię obraziłem ... Tyś m nie w y rato wał... ja cię często obrażałem ... Ty je ste ś dobry, a le ja je ste m nic n ie w art... P a n ie , ja Cię chcę przeprosić...
j a też do C iebie przychodzę... n ie w yrzuć m nie! Ja te ra z chcę żyć dla Ciebie...