PROZA POEZJA
ESEJE KRONIKA
październik 1980
w numerze:
Czesław MIŁOSZ
Jan Józef SZCZEPAŃSKI Marian BRANDYS
Barbara SA D O W SK A Janusz BOGUCKI
Stanisław BARAŃCZAK Gunter G RASS
Leszek BUDREWICZ Andrzej DRAWICZ
Leon PASTERNAK Stanisław T. DZICZKANIEC
Józef PODUCZONEK Hubert KRAUZE
Andrzej SZCZYPIORSKI KISIEL
Tadeusz SOBOTA Tomasz BUREK
niezależna
oficyna y sij wydawnicza s.fh> liii;
CZESŁAW MIŁOSZ
l a u r e a t e m
LITERACKIEJ NAGRODY NOBLA
Laureatem lit e r a c k ie j Nagrody Nobla za rok 1980 został w ielk i poeta p o la k i, Czesław M ił o s z. Stała się r z e c z , której znaczenie dla całej naszej l it e r a t u r y , a być może nawet dla świadomości na
rodowej i sp o łe czn ej, będzie ogromne.
Pragnęliśmy tej nagrody od l a t , spodziewaliśmy s i ę , wyczekiwa
l i - nie zawsze jednak z pełną wiarą w spełnienie naszych n a d z ie i . Wydawało s i ę , poezja O z ^ s ł a .a M iłosza jest zarazem zbyt głęboka i zbyt s iln ie związana z właściwościami rodzimego k r a ju , aby sv.iat mógł ją docenić. A jednak uczyniło to jury n a jg ło ś n ie js ze j nagrody lit e r a c k ie j ś w ia ta . Nobel 198O to nie tylko święto dla w i e l b i c ie l i wielkiego poety. To również - chciejmy wierzyć - początek burzenia murów dogmatyzmu i n i e t o l e r a n c ji, oddzielający ch do^ąd lite ra tu r ę
"krajow ą” od "em ig r ac y jn e j” . A także murów ign o ran cji i obojętno
ś c i , stojących pomiędzy lite ra tu rą światową & wieloma n a jc e n n ie j
szymi wartościami lite ra tu r y p o l s k ie j .
Wiadomość o d e c y z ji sztokholmskiego jury zastała w trakcie druku n in ie jsze g o numeru “Z a p is u " na czele z nmyymi, nig dzie nie publikowanymi wierszami Czesława M iłosza,przesłan ym i nam przez po
e t ę , gdy jeszcze nie był laureatem N o bla. Drukując te w ie r s z e , nie w ied zieliśm y ,że okażą się wierszami autora tak oardzo rozsławione
g o. Wykonywaliśmy jedną z naszych zwykłych f u n k c ji. "Z a p is " należy do wydawnictw n iezależn y ch , które w ostatnim okresie,mimo r e p re s ji i utrudnień, samotnie starały się wypełnić haniebną lukę krajo w ej kultury: brak na rynku wydawniczym ^1sm Czesława M iło s za . P a k t , że na naszą skromną miarę przyczynialiśm y aię do z m n ie js z e n ia tej lu
k i , stanowi dla nas źródło dodatkowej dumy i rad o ści.
Ale dumę i radość czuje d ziś każdy myślący P o la k .D zie ła Miłosza - przemycano z Zachodu wbrew wysiłkom czujnych celników, recytowa
ne w prywatnych m ieszkaniach, przepisywane ręcznie i odbijane na powielaczach, ratowane lub tracone na zawsze w trakcie p o lic y j
nych r e w iz ji - mają swoje honorowe miejsce w polskich sercach i mózgach,miejsce przyznawane twórczości najw iększej i n ajb ard ziej potrzebnej - t a k i e j , która p rzeb ija s i? przez wszelkie mury i za
s i e k i , w czas zagłady 1 zamętu przynosząc j e d n o s t c e, narodow i,ludz
kości jasność i o ca len ie .
Z A P I S nr 16
Poezja - proza - eseje - kronika
ZAPIS nr 16 przygotowali: Jerzy Andrzejewski, Stanisław Barańczak, J a 0®*
Bocheński, Kazimierz Brandys, Tomasz Burek, Anna Chmielews a , An 1zej w ic z, Jerzy Ficowski, Ryszard K ry n icki, Adam M ichnik, Kazim ierz Orłoś, Wiktor W oroszylski,
Październik 1980
3 / 8 8 4
/ ł
S P I S T R E Ś C I
Czesław M iłosz; Nuwe wiersze /Pod koniec dwudziestego
wieku - Stan poetycki - Rzeki/ ... ... . e>
Jan Józef Szczepański'; - Edukacja narodowa ... 7 Marian Brandys; Strażnik królewskiego grobu ... ..., ... ^ Barbara Sadowska; Wiersze /+ + + - +++ _ +++ - +++ _ riama _
- +++ - Hydrobiologia* w Pałacu Młodzieży - +++ -
- Granic.' - Śmierć/ ... ... ... . '30 Janusz Bogucki; Sztuka - religia - polityka ... ^ Stanisław Barańczak; Dojść do lady /W iersze nabywcze/ ... 60 Kamień Syzyfa /"Z a p i s " rozmawia z GUnterem Grassem/ . ... 64 Leszek Budrewicz; Wiersze /Modlitwa - Oni cię odkupią -
- Dzień opamiętania/ ... » , 73 Andrzej Dr&wicz; Bułhakow czyli szkoło odmowy 7r-; Leon Pasternak; Aresztowanie Władysława Broniewskiego . . . 8^ Stanisław T . D ziczkań iec: List jak papier lakmusowy zanurzony
w prawdzie - L is t ze snu i z jawy ... ... ... 95 Józef Poduczonek: Społecznie wyrobiony ... ...t, 96 Hubert Krauze: Rano ... m Andrzej Szczypiorski; Długopisem pu marginesach
/Marlowe za sypia spokojnie/ ... .. . 1 0 Q K i s i e l ; Wolanie nh puszczy /K o n stra sty , różnice,
przeciwieństwa/ ... ‘... ^102
. . . . R e c e n z j e
Tadeusz Sobota; Nie przewidziana ewolucja pleśni rewolucyjnych . . . 105 Tomasz Burek: Kłopoty z modernizmem ... .. 108
K r o n i k a
Błogosławieństwo Papieża dla TKN ...1 1 4
i.ist TŁU—u do nauczycieli i wychowawców 1 14
0 humanizmie i micie socjalistycznym ... 1 1 6
Marek Edelman o.faszyzm ie ... . 117
Niecenzuralne słowa i fakty w dziennikach . . . . Zawieyskiego ... ... ... 118
Powstanie film o Papieżu ... ... 119
"Próba mikrofonu" ... ... 119
Trzynaście dokumentów filmowych nie do obejrzenia ... 120
Zagraniczne edycje niezależnych pism krajowych ... 121
"Pomost" . . . 121
Lubelska dyskusja o "mecenacie" i "środowisku" ... ... 121
POP-izdat ... .. 122
Rozmowa o Iwa szkiewiczu ... 123
Nowy redaktor "Twórczości" ... 124
"P u l s " nr 7 ... .. 124
"Tema ty" ... 124
Mikołajska zakazana ... .. 125
Perypetie z antologią ... 125
"Koncepcja edytorska" . . . ... 125
Co myślisz o "Z a p is ie "? . . . Książki i czasopisma nadesłane Noty o autorach . . . .
126 127 128
CZESŁAW MIŁOSZ LAUREATEM NAGRODY JilCBLA
laureatom literackiej nagrody Nobla za rok 1980 został wielki poeta polski, Czesław Tliłosz» Stała się rzecz, której znaczenie dla całej nasze}} literatury, a być może nawet dla świadomości narodowej i społecznej, będzie ogromne.
Pragnęliśmy tej nagrody od lat, spodziewaliśmy się, wyczekiwa
l i - nie zawsze jednak z pełną wiarą w spełnienie naszych nadziei*
Yftrdawało się, źe poezja Czesława Miłosza jest zarazem zbyt głęboka i zbyt silnie związana z właściwościami rodzinnego kraju, oby świat mógł ją doceTaićo A jednak uczyniło to jury najgłośniejszej nagrody literackiej świata. Nobel 1980 to nie tylko święto dla wielbicieli wielkiego poety. To również - chciejmy wierzyć - początek burzenia murów dognatyzmu i nietolerancji, oddzielających dotąd literaturę
"krajową” od "emigracyjnej". A także murów ignorancji i obojętności, stojących pomiędzy literaturą światową a wieloma najcenniejszymi war-
| *
tościami literatury polskiej.
Wiadomość o decyzji sztokholmskiego jury zastała nas w trakcie druku niniejszego numeru "Zapisu" na czele z nowymi, nigdzie hio pu
blikowanymi wiorszami Czesława Miłodza, przesłanymi nam przez poetę, gdy jeszcze nie był laureatem Nobla. Drukując te wierszo, nie wiedzie
liśmy, że okażą się wierszami autora tak bardzo rozsławionego. Wyko
nyw aliby jedną z naszych zwykłych funkcji. "Zapis" należy do wydaw
nictw niezależnych, któro w ostatnim okresie, mimo represji i utrud
nień, samotnio starały się wypełnić haniebną lukę krajowej kultury, brak na rynku wydawniczym pism Czesława Miłosza.Fakt, że na naszą
skromną miarę przyczynialiśmy się do zmniejszenia tej luki, stanowi dla nas źródło dodatkowej dumy W a d o ś c i *
Ale dumę i radość czuje dziś każdy myślący Polak. Dzieła Miło
sza - przemycane z Zachodu w brew wysiłkom czujnych celników, recy
towane w prywatnych mieszkaniach, przepisywane ręcznie i odbijano na powielaczach, ratowane lub tracone na zawsze w trakcie policyj
nych rewizji - mają swoje honorowe miejsce w polskich sercach i móz
gach, miejsce przyznawane twórczości największej i najbardziej potrzeb nej - talciej, która przebija się przez wszelkie mury i zasieki, w czas zagłady i zamętu przynosząc jednostce, narodowi, ludzkości
jasność i ocalenie.
Za ELS
Czesław Miłosz ■
K O W E W I E R S Z E POL KONIEC DWUDZIESTEGO WIEKU
Pod koniec dwudziestego wieku, urodzony na jego początku, po napisaniu książek, złych czy dobrych, ale pracowitych, po zdobywaniu, traceniu i odzyskiwaniu,
Jestem tutaj z n ad zie ją , że można zaczynać na nowo
i własne życie ulejćwyć myśląc mocno o rzeczach poznanych, tak mocno,' że miejsc i ludzi nie odejmie czas
i wszystko będzie trwało prawdziwiej niż było.
Kie rozumiejąc skąd lata ekstazy i razem u<łręki, przyjmując swój los i błfegając o inny,
nie pobłażałem sobie, zaciskałem u s t a .
Dumny z jednej tylko, mniej wiadomej, cnoty:
smagania się wieloramienną dyscypliną.
Ciągle zaczynam na nowo, ponieważ co złożę w opowieść okazuje s i ę f ik c j ą , dla innych, nie dla mnie, czytelną, i oplątuje mnie, i zakrywa mnie,
i z pożądania prawdy jestem nieuczciwy.
Wtedy myślę o prawidłach wysokiego stylu i o lu d zia c h , którym nigdy nie były potrzebne.
Jak i o tym, że całe życie zwodzi mnie n a d zie ja .
Berkeley, 1980
• \ ST.AH POETYCKI
Jakby zamiast oczu wprawiono odwróconą lunetę, świat oddala 3ię i wszystko, lu d z ie , drzewa, u l ic e , maleje ale nic a nic nie traci na w yrazistości, zgęsz- cza s ię .
Miałem dawniej takie chwile podczas pisania w ierszy , więc znam dystans, bez
interesowną kontemplację, przy era nie no siebie ''ja 1', które jest "nie-ja* , ale teraz jest tak ciągle i zapytuję siebie co to znaczy, czyżbym wszedł w
trwały stgn poetycki. /
Rzeczy dawniej trudne teraz są łatwe, ale nie czuję silnej potrzeby przekazy
wania ich na piśm ie.
Dopiero tersz jestem zdrów a byłem chory, ponieważ mój czas galopował i u dię — czał mnie strąch przed tym co będzie.
W każdej minucie widowisko świata jest dla mnie na nowo zadziwiające i tak komiczne, że nie mogę zrozumieć jak mogła chcieć temu podołać lite r a t u r a . Czując c ie le ś n ie , dotykalnie, każdą minutę, oswajam n ieszczęście i nie pro
szę Boga żeby zechciał je odwrócić, bo dlaczego miałby odwrócić ode mnie j e że li nie odwraca od innych?
Śniło mi s ię , że znalazłem się na wąskim progu nad głębią w której widać by
ło poruszające cię w ielkie morskie ryby. Bałem s i ę , że je ż e l i będę patrzeć, spadnę. Więc odwróciłem s ię , chwyciłem się palcami chropowatości skalnej ściany i powoli posuwając aię tyłem do morza wydostałem się na miejsce bez
p ieczne.
Uyłem niecierpliw y i drażniło mnie tracenie-czasu na głupstwa, do których za
liczałem sprzątanie i gotowanie. Teraz z uwagą kroję cebulę, wyciskam cytry
nę , przyrządzam różne gatunki sosów.
Berkeley, 1978
REEKI
P*ł rozmaitymi imionami was tylko sławiłem, rzeki!
Wy jesteście mleko i miód i miłość i śmierć i taniec.
Od źródła w tajemnych grotach bijącego spośród omszałych kamieni, , Gdzie bogini ze swoich dzbanów nalewa wodę żywą,
04 jasnych zdrojów na murawach, pod którymi szemrzą p o n ik i, Zaczyna się wasz bieg i mój b ie g , i zachwyt i przem ijanie.
N« słońce wystawiałem twarz, n a g i, sterujący z rzadka zanurzeniem wiosła, I mknęły dębowe la sy , łą k i, sosnowy bór,
Za każdym zakrętem otwierała się przedo mną ziemia obietnicy,
Dymy wiosek, senne stada,, loty jaskółek-brzegówek, piaskowe <j>brywy.
Powoli, krok za krokiem, wstępowałem w wasze wody I nurt mnie podejmował milcząco za kolana,
A* powierzyłem s ię , i uniósł mnie, i płynąłem
?r*ez w ielkie odbite niebo triumfalnego południa*
I byłem na waszych brzegach o zaczęciu letn iej nocy, • Kiedy wytacza się pełnia i łączą się usta w obrzędzie.
I szum wasz koło p rzy stan i, jak wtedy w sobie słyszę Na przywołanie, objęcie i na u k o jen ie .
Z biciem we wszystkie dzwony zatopionych miast odchodzimy, Zapominanych w itają poselstwa dawnych pokoleń,
A pęd wasz nieustający zabiera dalej i d a l e j, I ani jest ani było. Tylko trwa wieczna chw ila.
Berkeley, 1980 Czesław Miłosz
Jan Józef Szczepański
E D U K A C J A H 8 Ó D O W A
Przemówienie wygłoszone na Zebraniu Ogólnym 'lowarzy^twa Kursów Naukowych 14 czerwca 1980 r . w Warszawie
■ Można sobie zadać pytanie: dlaczego się sprzeciwiamy? Czy nie byłoby roztropniej pogodzić się z koniecznością ograniczonej w iedzy, wypaczonego obrazu h i s t o r i i , instrumentalnego stosunku do moralności i prawdy, by za tę cene zapewnić młodym pokoleniom ż y c i e bezkonfliktowe i w miarę oe^pieczne.
Ha pewno wszyscy - jak tu jesteśmy - odpowiemy przecząco. Ale dlaczego;
Wydaje mi s ię , że i zdyskredytowane pojęcie oportunizmu zasługuje na racjonalna a n a liz ę . Bo p rzecież, z -pragmatycznego punktu w idzenia, gwałtow
ny sprzeciw, jaki wzbudza, wydaje się czymś dziwnym. .Dlaczego postawę dyKto- waną r a c j oi3aln<3 c h ę c i ą u z y s k a n i s n s j t s n s s y m kosztem, dortfsnyc.i k o i z y t - c i i bezpieczeństwa, potępiamy zgodnie ja„*ko zło.'' Jako zło moralne s ^
Przepraszam z a t e kazuistykę. Wiemy wszyscy, że nawet racjonalne uzasa
dnienia nie wytrzymują w tyra wypadku krytyki, chociażby ze względu na ów do raźny charakter celów, przyświecających postawie oportunistycznej . Za,.;danie wychowania i kształcenia społeczeństwa jest z natury rzeczy procesm ciągłym, wymierzonym ku celom idealnym, może nigdy nie dającym się w pełni osiągnąć, jednakże zgodnym z ludzkim dążeniem do doskonałości i dlatego nie podlegają
cym kryteriom doraźnych ko rzy ści. . . .
Jest jednak inny jeszcze wzgląd, którego pominąć nie wolno. Kształcenie i wychowanie człowieka, c zy li kształtowanie jego umysłu i charakteru, należy
do podstawowych dzia łań , z m i e r z a j ą c y c h ku szczęściu ludzkiej osoby. Ty lko pozornie wzgląd ten zdaje się przemawiać na rzecz oportunizmu. Ni a c.io .^l tu bowiem o z a d o w o l e n i e sukcesywnych potrzeb i pragnien, lecz o trwałą s.a- tysfakcję, jaką daje świadomość r e a liz a c ji intelektualnych i moralnych moż
liw ości człowieka. Jest to szczęście spełnienia, wyrażające się szacunkiem dla samego siebie i dla społeczności, która spełnieniu temu sprzyja oraz po- t r a f i j e d o c e n i ć •
Sprawą, której poświęcamy d zis ia j uwagę, jest edukacja^narodowa. Katy- chmiast mamy przed a'<bą historyczny punkt oóni s ie n ią . Nazwiska zasłuzonych i światłych ludzi — Śniadeckichj Czartoryskiego, K ołłą taja, otaszica - ich pisma, ich reformatorskie d z ie ł a . A także anal gie* z dzisiejszym dniem. .Ana
lo g ie , stanowiące właściwą przyczynę zwrócenie się znowu ku przykładowi Ko
m isji Edukacji Narodowej. Brak mi historycznej oraz pedagogicznej wiedzy, potrzebnej dla przedstawienia szczegółowych cech tego przykładu. Płyną z niego jednak pewne oczywiste dla każdego Polaka nauki, które zawsze waito przypomnieć. Wiąże się z nim również pewien problem term inologii, wymagają
cy u ś c iś le n ia , ponieważ przedstawia on niebezpieczeństwo dowolnych i sprzecz
nych z intencjami reformatorów in te r p r e t a c ji. Ograniczę się do poruszenia tych dwóch zagadnień, pozostawiając szersze rozwinięcie tematu lepiej facho
wo przygotowanym uczestnikom naszego zebrania.
Z perspektywy czasu uznać można, że sposrod wszystkich działań , jakie podejmowali Polacy w o b r o n i e przed grożącą im utratą nie tylko tożsamości, ale zgoła godności narodowej i l u d z k i e j , dzieło Kornisj i Edukacji Narodowej okazało się najowocniejsze w skutkach. Upadek Rzeczypospolitej spowodowały
• bowiem nie tyle m ilitarystyczne i dyplomatyczne przyczyny, ile głęboki kry
zys duchowy,’ z którego wyjść można było jedynie drogą przebudowy świadomości.
Wszystkie krwawe zrywy powstańcze musiałyby pozostać daremne, gdyby nie towa
rzyszyły im dokonujące się zmiany pojęć i postaw, zapoczątkowane pedagogicz
nym programem Komisji Edukacji Narodowej.
Należy jedn ak. pamiętać, że ta zbawienna inicjaty w a, podjęta w obliczu groźby państwowej i narodowej zagłady, przygotowana już była wcześniejszą akcją - mianowicie reformą szkół p ija r s k ic h , dokonaną przez Stanisława Konar
skiego.
Spośród licznych przedsięwzięć Konarskiego, zmierzających do uzdrowie
nia i unowocześnienia mentalności Polaka, na jedno - jak sądzę - warto zwro-
punkt wyjścia jego dydaktycznej kampanii. Trudno wyobrazić sobie trafn ie jszy wybór celu pierwszego uderzenia. Sprawa, języka jest bowiem sprawą podstawową.
I nie przypadkowo zapewne pierwsza publikacja TKK-u i-ównieś dotyczyła języka.
Na pozór barokowe p u s t o s ł o w i e sarmackich panegiryków i oracji niewiele ma wspólnego z d z is ie js zą partyjno-urzędniczą.nowomową, w istocie jednak mamy tu do Czynienia z tym samym symptomem intelektualnej i moralnej degeneracji.
Słowo, które przestaje spełniać merytoryczne, poznawcze fu nkcje, od którego przestaje się wymagać ustalania faktycznej prawdy, zaczyna nieuchronnie d z ia łać' jako bakcyl rozkładu, nawet je ż e l i aspiruje jedynie do roli ozdobnika.
Język skorumpowany nie może być narzędziem sumiennego d zia ła n ia , jest nato
miast z reguły narzędziem m anipulacji.
Leksykalna i stylistyczna pedanteria traktatu Konarskiego "De emendandis eloąuentiae v i t i i s " może dziś wydawać się naiwna, a nawet zabawna. Kie zapo
minajmy wszakże, iż ten traktacik stanowi pierwsze ogniwo systemu stawiające
go sobie za-cel - ni mniej ni więcej - "sztukę dobrego myślenia" i "k s zta łto wanie c z ł o w i e k a a w dalszej konsekwencji reformę in sty tu c ji politycznych k raju .
W pewnym sensie zadanie Konorskiego było trudniejsze niż to, przed któ
rym my d z is ia j stoixny. Tradycja światłej , oddanej rzeczywistym potrzebom n&- uki i wychowania, szkoły jest w zasięgu naszej pamięci. Również tradycja de
m okracji, która - chociaż niejednokrotnie wypaczana i ograniczani w Drugiej Rzeczypospolitej - wywodziła się przecież z prawidłowych wzorów i do końca nie była pozbawiona środków obrony swoich zasad. J e ś li demaskujemy d z is ia j terminologiczne uzu rpaeje, j e ś li opieramy się fałszom nowomowy i ma nipula- cjom cenzury, możemy bez trudu powołać się na gwałcone normy. Kiedy Konarski podejmował swe w ysiłki "kształcenia szlachetnej młodzieży na ludzi uczciwych i rzetelnych obywateli' - ku chwale Boskiej oraz ku ozdobie i wsparciu O jc zy zn y ", tłem jego działaln o ści była. anarchia i obskurantyzm czasów saskich oraz żałosna parodia parlamentaryzmu, w jaką zamieniła się demokracja szlachecka, funkcjonująca już tylko jako bezproduktywny rytuał w warunkach coraz bardziej fikcyjnej suwerenności państwowej. Skorumpowany język służył w tym kontekście głównie upiększaniu ponurej rzeczywistości i r a c jo n a liza c ji płynącego z gnuś
ności imobilizmu, czegu przykładem jest osławiona maksyma "Nierządem Polska s t o i " .
Proporcja zagrożeń wewnętrznych i zewnętrznych układała się wówczas in a czej niż d z i s i a j . My, pomimo wszystkich spustoszeń, jakie szerzy postępująca sow ietyzacja, możemy jednak liczyć na do jrzalszą świa domość społeczeństwa, na jego większą zdolność regen eracji.
Wspomniane tu reformy edukacji w Polsce, a także wszystkie mniej lub bardziej o ficjaln e inicjatywy z zakresu szkolnictwa w czasie zaborów, wresz
cie dzieje tajnego nauczania pod okupacją niemiecką i obecne wysiłki podejmo
wane pod egidą TKN mają wspólny rys patriotycznych a s p ir a c j i, wiążą się z troską o obronę integralności polskiej kultury i z zadaniem kształtowania właściwych postaw obywatelskich. Ethos narodowy i państwowy wydaje się odgry
wać nieproporcjonalną rolę w polskim myśleniu o edukacji młodzieży. Ktoś nie obeznany z polską h istorią mógłby łatwo postawić nam zarzut nieumiarkowanego racjonalizm u. Dlaczego koniecznie edukacja narodowa zamiast edukacji tout court? Ten właśnie problem terminologii miałem na m yśli, mówiąc w cześn iej, że wymaga or. u ś c iś le n ia .
Nalśy więc przede wszystkim stw ierdzić, że za każdym razem, gdy sprawy wychowania i wykształcenia znajdowały się w tym kraju w centrum społecznej uwagi, działo się to pod presją groźby przerwania ciągłości polskiej trady
c ji ku ltu raln ej, a nawet jej unicestw ien ia. Narody nie znające takiej groźby mogą rozważać zagadnienia edukacji młodych pokoleń w bardziej uniwersalnych' kategoriach, chociaż i one wyciągają nauki i tworzą osobowe wzorce z własnych, lokalnych doświadczeń. Is t n ie ją bowiem granice uogólnienia i wszystko co do
tyczy rozwoju 3ednostki, jej poznawczych możliwości i jej postaw wobec losu i świata, sprowadza się i egzemplifikuje w skali owej rozszerzonej osobowości,
9 jaką je-st •społeczność. o wspólnym'kulturowym d zie d zic tw ie , o wspólnych doś
wiadczeniach i wspólnych interesach, a więc naród, a więc zorganizowana wspólnota, stanowiąca ramy narodowej e gzy stenc ji.
Pojęcie narodu nie musi wcale pokrywać się z pojęciem etnicznego pocho
d ze n ia . Dla twórców Komisji Edukacji,harodowej miało ono zn a c ze n ie ■zupełnie in n e, niż dla współczesnych nacjonalistów. Podobnie zresztą jak i pojęcie państwa nie równało sie politycznie zorganizowanemu obszarowi etnicznemu.
Zarówno o n i, jak i Konarski mówią o O jczy źn ie, o Rzeczypospolitej, rozumie
jąc te określenia w duchu etnicznego pluralizmu, który charakteryzował k u l
turę i państwowość polską w ciągu dziejó w . Stąd też programy edukacyjne tam
tych czasów wolne są od, jakichkolwiek znamion ksenofobii czy n ie to le r a n c ji.
Identyfikacja narodu i państwa na zasadzie etnicznej supremacji, a na wet wyłączności, jest późnym nabytkiem i - mimo swej politycznej kariery - n a b y
tkiem anachronicznym. W samym założeniu tej koncepcji lęgnie s i ę zamach na humanistyczny uniwersalizm , ponieważ s u w e r e n n o ś ć jednostki zostaje podporzą
dkowana rzekomej suwerenności plemiennej wspólnoty. Rzekomej d.latego, że prawdziwa suwerenność narodu wyrasta jedynie z wewnętrznej jego wolności, z
sumy swobodnych dążeń tworzących go jednostek do sprawiedliwości, społeczne
go ładu i kulturalnego rozwoju w duchu tolerancji i dojrzałego krytycyzmu.
Nacjonalizm niesie z sobą tendencję do dominacji nad słabszymi grupami etnicznymi, do ostracyzmu i agresji wobec sąsiadów, a w konsekwenęji do au
torytatywnych form rządu. Historia współczesna udowodniła, że logika jego roiwoju prowadzi nieuchronnie ku totalizmowi. Totalizmy państwowe zaś - czy to nacjonalistyczne, czy marksistowskie- mają szansę przetrwania tylko w po
staci potężnych, agresywnych imperiów.
Doświadczenia narodu polskiego są pod tym względem dostatecznie wymow
ne. Totalizm niemiecki postawił sobie za cel nie tylko likw idację państwowo
ści p o ls k ie j, ale i unicestwienie polskiej tożsamości ku ltu raln e j, położe
nie raz na zawsze kresu możliwościom samoistnego rozwoju narodu polskiego.
Totalizm sowiecki, bez porównania subtelniejszy i bardziej dalekowzroczny, dąży do całkowitego podporządkowania sobie i ubezwłasnowolnienia tego naro
du, posługując s ię , między innymi,, hasłami jego własnego nacjonalizmu.
W tym celu dokonuje się szczególnej selekcji wątków rodzimej, polskiej t r a d y c ji, aby uczynić ją w rezultacie równoległa i zgodną z interesami suwe- rena. Wymaga to licznych przeinaczeń i manipulacji zwłaszcza w d zie dzin ie nauk humanistycznych, z h isto rią na c ze le .
A więc tuszuje się antyniepodległościowe postawy SDKPiL oraz KPP, za
barwiając sztucznie- d zieje tych ruchów kolorami patriotyzmu. Tak więc kreuje się na bohatera narodowego twórcę policyjnego terroru w Związki; Radzieckim, Feliksa Dzierżyńskiego. Tak więc deprecjonuje się lub- przemilcza doniosłość rodzimych reform demokratycznych, jak Konstytucja Trzeciego Ł a ja . Długo moż
ne by mnożyć przykłady. Manipulacje nie omijają faktów, znajdujących się w zasięgu żywej, ludzkiej pamięci, a programy szkolne, cenzura i propaganda współpracują ściśle dla utrwalenia w świadomości zbiorowej ewidentnych f a ł
szerstw i dla udaremnienia wszelkich prób jej korekty. Regułą zaś tego pro
cederu jest nadawanie nowym wersjom rzeczywistości po -orów patriotycznych in t e n c ji, co dsje się najłatw iej osiągnąć poprzez pielęgnowanie nacjona l ia tycznych uczuć i /odpowiednio kierowanych/ ksenofobicznych odruchów.
.Rzecz ja sn a, że rpowadzona w tyra duchu rekonstrukcja narodowej świado- mości1ogranicza się do h i s t o r i i , że sięga głęboko we wszystkie dziedziny kul tury, naginając do politycznych potrzeb lite r a tu r ę , f i l o z o f i ę , myśl ekonomi
czną i społeczną. l ie wspomnę już nawet o rugowaniu czynnika r e l ig ii z obra
zu kultury p o ls k ie j, chociaż i tu nie obywa się bez stosowania manewrów po
zorujących.
I oto społeczeństwu wypada żyć w dwóch równoległych rzeczyw istościach, z których jedna, stanowiąca normę o fic ja ln e j e gzy sten cji, je s t .s z t u c zn ą , ins pirowaną z zewnątrz konstrukcją, ale u siłu je formami swymi symulować rzeczy
wistość organiczną, wyrastającą z autentycznego, narodowego bytu.
Edukacja oficjalna narzuca arbitralne wybory. Nie Konstytucja Trzeciego M aja, lecz Manifest Lipcowy, nie P iłs u d s k i, lecz Feliks D zierżyński, nie
S 5 S S ”H S S r ‘- r rw d a 3 e ^ f u n ^ r a S n y c h w a r t o ś c i h ^ n x .
^ 3 s 6 t t o o , t i ą
we<5, że ocalenie * *fc jóaef gzcaepań8kl
dawogP
11 Marian Brandys
S T E A Ż n K K R C L E W S u I E G O G R Ó B U
Telefonował da innie przynajmniej raz w tygodniu .i zawsze w porach ru^j • nieodpowiedniej szych, kiedy byłem najbardziej zaję ty . Z miosteczka, w którym m ieszkał, niełatwo uzyskiwało się połączenie z Warszawą, więc musiałem po
parę razy podbiegać do telefonu, aby z rosnącym zniecierpliwieniem wysłuchi
wać nagranych na taśmę poleceń poczty; będzie rozmowa żarnie,] pcoWa, proszę czekać! Ale cała złość od razu mi przechodziła, kiedy z szumiąceo d a li doci - rał do mnie wreszcie jego przyjemny, z lekka zaciągający głos: kłania się Charyten z Siemiatycz, mam dla kochanego pana cos zupełnie nowego w m 'ere
sującej nas sprawie# • • 11 _ ^ ,
Józef Charyten, a r t y s t a-plastyk, zamieszkały w Siemiętyczach w wojewó
dztwie białostockim przy u lic y Armii Czerwonej nr 1 S - z rodu, ftak sam o so
bie mówił, syn polskich chłopów, a wnuk i prawnuk holenderskich ogrodników, sprowadzonych do Polski przez któregoś z Branipkich - wtargnął do mego^życia mniej więcej przed dzies ię c iu la ty . Było to wkrótce po ukazaniu się moich
"Kłopotów z Panią Walewską*7 , w których starałem się zapoznać czytelników z trudnościami i zasadzkami pisarstwa historycznego. Do bej właśnie -1 *u wiązywał Charyten w swoim pierwszym l iś c ie : ^ ,
« Z Pańskiej opowieści o Walewskiej - pisał pod datą 3 marca 1. -o w idzę, jak trudną jest u sta lić prawdę historyczną o niedawnej nawet p rzesz
ło ś c i. Historia, chadza zawiłymi drogami, pod osłoną nocy, a n ie lic z n i świad
kowie ważnych zdarzeń z prostego lekceważenia czy niedbalstwa nie pizcKazuj<-t tego, co wiedzą, do odpowiednio zabezpieczonych zbiorów archiwalnych i - w rezultacie - zabierają z sobą tajemnice do grobu, u ^ ^
Aby tego błędu uniknąć, postanowił wiadome sobie tajemnice należycie za
bezpieczyć. Kie wiem tylko, dlaczego na ich depozytariusza upatrzył sobie nie którąś z państwowych zbiornic archiwalnych, lecz właśnie mnie -skromnego tropiciela śladów ludzkich w splątanej gęstwie polskiej h is to r ii ostatnich dwóch s t u le c i. "J e ż e l i wyrazi Pan zgodę - pisał w pierwszym liś c ie - opowiem Panu o pewnych faktach z p rzeszło śc i, których jestem jedynym żyjącym świad- • kiem, a których znajomość może się kiedyś przydać historykom .f?
W listach n a s t ę p n y c h wywiązywał się z tej obietnicy z solenną drobiązgo- wością, szczelnie wypełniając swoim wyraźnym pismem porządnego lxcealib»y . zdumiewającą ilość dużych arkuszy kratkowanego papieru kancelaryjnego•
Wielka przygodo historyczna Józefa Chsrytena rozpoczęła się latem 1936 roku, kiedy jako student I I roku krakowskiej) Akademii Szturi Pięknych ~ bez grosza przy duszy i zagrożony już głodową gru źlicą - zjechał był na wakacje do rodzinnego miasteczka Wysokie Litewskie na wschodnich kresach ówczesnej .Rzeczypospolitej, aby się trochę odjeść u rodziców i przy okazji załapać w
okolicy jakąś zarobkową chałturę plastyczną. Okolica nie obfitowała w arty
stów, toteż sława malarska młodego Charyttna•promieniowała na cały powiat.
Już w parę dni po przyjaździe zgłosił się do niego kościelny z.odległego o 8 kilometrów Wałczyna z pilnym ezwaniem do tamtejszego proboszcza, księdza Antoniego Czyżewskiego, do "ważnej pracy konserwatorska-remontowej" .
"H iesło mnie do tego Wołczyna jak na skrzydłach - w s p o m i n a ł Charyten po latach - widziałem już oczyma wyobraźni fantastyczne polichromie, jakimi po-^
kryję cały kościół wołczyński od góry do dołu* Miałem n a d zie ję , że powzolą mi wreszcie pokazać, co p o t r a fię , i skończą się czasy biedy i głodowania11.
Ale na miejscu, czekało go rozczarowanie * "proboszcz oprowadził mnie po kościf.le, mocno opuszczonym i można powiedzieć ubogo wyposażonym - oproe/
niektórych obrazów dobrego p ę d z l a W s z y s t k o było tam jakieś ciasne, z nadbu
dówkami naiwnej wsiowej architektury. Zaraz przy wejściu po prawej i lewej stronie znajdowały się dwie n i s z e . . . Jedna z nich - jak się weszło po prawej stronie - była zawalona rupieciami starych świeczników, ozmat sakralnego po
chodzenia, fo lia łó w , ksią g, kalendarzy, modlitewników, między którymi^znajdo
wała się wielka księga metrykalna, cała zapisana zrudziałynr ze starości a t
ramentem. Były tam y/pisane akty urodzenia dawnych w ła ś c ic ie li Wołczyna - Czartoryskich i Poniatowskich oraz spowinowaconych z nimi członków innych^ ro-
dów m a g n a c k i c h____K s i ą d z - Czyżewski odnalazł tej ^ e i ę a z e i Paxcem mi w . k a , zał pod datą 17 stycznia 1732 roku zapiskę o naroazm acn otsmsława .Antonie
go Poniatowskiego - późniejszego króla Stanisława Augusta co bardzo mnie po-
^ s z y ł o ^ bo nie wiedział'em, ż e \ s t a t n i król n .l s k i u jr za ł światło, dzienne tak blisko miejsca mojego urodzenia. Gorzej, że całe konserwatorsko-remonto- we zainteresowania księdza proboszcza ograniczały się uo tej właśnie je d n e j,
z a g r a c o n e j .n is z y . Je-.iu także musiało być głupio, że siągnął mnie z Wysokiego do°tak nędznej pracy, bo dla kurażu co chwila pociągał z butelki z ‘ ' likworem na g a r d ł o ', którą zawsze nosił przy sobie, i w końcu tak mu się język p lątał, 2e trudno było go zrozumieć. Stękał be-z ładu i sKładu, że dostał nakaz. •• że to jego o b o w ią ze k ... że k u r i a .. . że w ł a d z a ... Wreszcie wydusił z s i e b i e , że chodzi o oczyszczenie, uporządkowanie i wybielenie owej nieszczęsnej n is z y . Ja się wściekłem, bo jako artysta^plastyk nie widziałem dla siebie miejsca
. . •. ♦ -V, • _n _ - "U mii trt fs «4 rs . C T *4 In f % ry -$ ł\ V"i "t ftl O '1 a + {
irtysta - ksiądz mi na to - jak pan zrobi najskrom niej, to będżie artystycznie i ze smakiem. I od'razu odzyskał swój ton podniosły, jakim posługiwał się przy kazaniach: - Kie mi nie mów, rybeńko, że ta praca dla ciebie za mała.
Skądże' ty wiedzieć możesz, co małe jest a co w ielkie? Wyroki Boże niezbadane.
Zabierasz się do małego, a tu nie wiedzieć kiedy i jak w ielkie ci z tego wy
r o ś n ie !”
Kie chcąc zadzierać z proboszczem, Charyten podjął się w końcu remontu pogardzanej n is z y . Ale k s . Czyżewski prawdę mówił. Zaraz z początkiem roboty
okazało s ię , że nie była ona wcale taka mała, jak mogło się wydawać. "N a j pierw rozumiałem, że księdzu chodziło o jak najtańszy kosztorys prac. Później wyszło, że ma to być coś w rodzaju grobowca - i bogato, i wspaniale. Przy rzucanych na papier szkicach projektów rósł apetyt proboszcza na coraz lepsze ornamenty i wszystkie miały być dokładnie w stylu epoki stanisław ow skiej, na
wet in ic ja ł y króla Stanisława kazał mi wyrysować /p rze z wzgląd n a ■fundatorów końcioła , rybeńko? .i na tę zapiskę w księdze m etryk/. Ka wzór przynosił i l u stracje ze starych książek i kolorowe sztychy. Często-gęsto zażywał swego -'likw oru na gardło' i z godziny na godzinę stawał się coraz bardziej wymaga
jący i zachłanny - zwłaszcza na purpurę i złoto; zużyłem na złocenie tej n i
s z y cały kubeł najlepszego ' szlichtbro n zu ' , który aż z Brześcia nad Bugiem
trzeba było sprowadzać. A najgorsze było to , że przy malowaniu nie odstępował mnie na krok i na ręce mi p atrzy ł. I ciągle ranie straszył jakiGiś zagadkowymi
napomknięciami o 'obowiązku n a jś c iś le js z e j tajemnicy' i o 'ważnym zadaniu ko- ścielno-państwowym', co w .zestawieniu z charakterem i rozmiarami mej pracy za
krawało po prostu na kpiny . Ale o rzeczy najważniejszej - o przeznaczeniu od- dnia przy malowaniu taki rozczerwieniony i naburmuszony, jakby cały swój 'likw o r na gardło' od jednego zamachu w ypił. I taki czymś za sumowany, że po prostu widać było, jak mu myśli po głowie bu żują . Postał przy mnie trochę, pom ilczał, pochrząkał i naraz jak nie wrzaśnie mi nad uchem: dość, rybeńico, dość! Fie będę cię łjuż dłużej zwodził! Przyszła pora, żebyś się dow iedział, dla kogo pracujesz! Króla tu będziemy chować, rybeńko, rozumiesz? Ostatniego króla P o lsk i! - i kazał mi przez całą długość n is z y , na purpurowym t l e , prze
ciągnąć w ielki złoty nap is: S t a n i s l a u s A u g u s t u s R e x P o 1 o n i a e.
, We mnie jakby pióru - trząsł! Przecież nikt jeszcze wtedy w Polsce nie ^ w ie d z ia ł, że w dalekim Leningradzie przeznaczony został na rozbiórkę kościół
św. Katarzyny, gdzie spoczywał przez prawie półtora wieku nasz ostatni k ró l, i że w związku z tym rząd radziecki przekazał naszemu rządowi trumnę z królew
skimi szczątkami. Malowałem te złote l it e r y , a wszystko we mnie aż dygotało i łzy mi jak głupiemu ściekały po p oliczkach. Bo niech kochany Pan tylko pomy
ś l i : nasz n ieszczęśliw y monarcha po 140 latach wygnania ma powrócić do P o ls k i, aby spocząć w niszy wołczyńskiego kościoła, odrestaurowanej przeze mnie!
P r z e z e m n i e ! Ten sam król Staś, którego znałem z książek Stanisława Wasylewskiego!
Tastępne dni przeżył Charyton jak w gorączce. Obiegł wszystkich znajo
mych urzędników na k o le i, na p oczcie, przy telefonach, nawet do starostwa po
jechał t Wszystkich u przedzał, że w najbliższym czasie wydarzy się coś niezwy
kłego i że on musi się pierwszy o tym dow iedzieć. Fie kazano mu długo czekać.
15 lipca po południu nadszedł cynk z k o le i, że na stacji granicznej w Stołp- cach d zie je się coś, co może mieć związek z interesującą go sprawą. Na bocz
nym torze stoi jakiś tajemniczy zaplombowany wagon towarowy, odłączony od składu przybyłego w nocy ze Związku Radzieckiego. Pilnuje go policja i kręcą się przy nim jakieś ważne osoby . z Warszawy. Nazajutrz rano na poczcie znajo
ma panienka od telefonów szepnęła mii w wielkim sekrecie, że powiatowa komenda p o lic ji rozesłała telefoniczne rozkazy do kilkunastu pobliskich posterunków, żeby 17 lipca na godzinę 12 w nocy przysłały na stację Wysokie Litewskie po dwóch uzbrojonych policjantów . Charytonowi nie trzeba było nic w ięcej: wie
dział j u ż , kiedy .;ia się spodziewać króla.
17 lipca od wczesnych godzin poobiednich warował na odległej o 3 kilome
try od miasta stacji kolejow ej, nie mogąc opanować rozsadzającego go podnie
c e n ia. Wieczorem dla niepoznaki pożyczył sobie czapkę od schodzącego ze służ
by znajomego k o le ja r za . I dobrze zr o b ił, bo na kilkanaście minut przed pół
nocą dworzec zaczął się wypełniać nadchodzącymi z różnych stron policjantami / w rozkazach telefonicznych polecono im drogę do Wysokiego przebyć pieszo i pod osłoną mroku, żeby nie zwracać na siebie u w a g i/. 0 tej samej mniej więcej ' porze na placyk przed dworcem zajechały dwa duże samochody ciężarowe z brzes
ką re je s tr a c ją . P o lic ja n ci z karabinami na pasach przechadzali się parami p o ' peronie i ostro popatrywali w oczy napotykanym osobom cywilnym. Wkrótce osta
tnich cywilów wymiotło z dworca i pozostali sami mundurowi oraz on - Charyton w pożyczonej ko lejarskiej czapce.
Mniej więcej w pół godziny po północy wjechał na stację pociąg osobowy ze Stołpców z doczepionym na końcu zaplombowanym-wagonem, zawierającym prze
syłkę z Leningradu. Kolejarze radzieccy na granicy przekazali polskim kolegom trumnę ze zwłokami króla jak: zwykły bagaż, dlatego mało kto wiedział o praw
dziwej zawartości tajemniczego wagonu. Domyślano się raczej tajemnic bardziej prozaicznych? jakiegoś transportu pieniędzy czy czegoś podobnego. "Wagon od
łączono i postawiono na bocznicy jednego z torów, a pociąg osobowy z kilkumi
nutowym opóźnieniem ruszył dalej do Czeremchy - wspominał po trzydziestu l a tach Jozef Charyton. - w dokładrie opracowanym scenariuszu odbioru zwłok kró-
-ewskich policja wszystko załatwiała sama. Trzeba było przepchać wagon bliżej s a c j i i schodów prowadzących z peronu - przepchała sama; trzeba było wynieść ciężką trumnę drewnianą, w której była metalowa /s r e b r n a ? / - sama wyniosła.
Ja*, jeden mąż, bez szeptów i nawoływań, policjanci w zię li trumnę na ramiona i p onieśli ją przez tory i peron na placyk parkingowy dla miejskich dorożek, gdzie po lewej stro n ie, pod dachem rozłożystych kasztanów stały te dwie c ię
żarówki przybyłe z Brześcia nad Bugiem, Do jednej ź nich załadowano trumnę, a na ławach z obu jej stron zasiadło sześciu uzbrojonych w karabiny policjan-
ow, jako królewska straż przyboczna. Reszta policjantów , wraz z przybyłą po
ciągiem pięcioosobową komisją z Prezydium Rady Ministrów, ulokowała się*w dru
giej ciężarówce. Dwa wozy, przykryte plandekami, bezszumnie ruszyły w stronę W o ł c z y n a ...” I konkluzja tego opisu, przepojona żalem i gniewem nieostygłym przez lat t r zy d zie śa i: "Takie to powitanie zgotowała Rzeczpospolita swemu os
tatniemu pomazańcowi, powracającemu z wygnania do ojczyzny: zamiast uroczys
tości pogrzebowych z udziałem p rzedstaw icieli całego narodu - wstydliwie skrywana pod ./słoną nccy ka # c ja ^ ? o lic ii j zamiast reprezentacyjnych żałobnych, .ekwipaży - dwie brudn*. /policyjne budy, kryte patanymi plandekam i!"
W późniejszej korespondencji zastanawialiśmy się z Charytonem, dlaczego władze Drugiej Rzeczypospolitej ustosunkowały się z ta k uwłaczającą dezynwol-
turą do powrotu zwłok Stanisława Augusta. Po wymianie paru listów /Charyto- ' na nie łatwo było w tej sprawie przekonać/ uzgodniliśm y, że niezrozumiałe' po
stępowanie przedwojennych władz mogło wynikać z dwóch przyczyn. Pierwsza była natury p o lity c zn e j, w sytuacji międzynarodowej, roku 1938, kiedy polska p o li
tyka zagraniczna wiła się między strachem przed hitlerowską Rzeszą a zadaw-
d z ą c e ^ z ^ r o k u ° 1 9 3 8 r e k r u t o w a ł y s i ę » p r z y t ł a c z a j ą c e j w i ę k s z o ś c i
lesionowvch i działaczy niepodległościowych, którym przypauło w udziale .
s z c ż e ś c i e w y w a l c z ę n i a d l a P o l s k i n i e p o d l e g ł o ś c i p „ p ó ł t o r a w i ę c z n e a n i e w ó l i .
Dla tych ludzi król Stanisław August, którego podpis figurował na aktach u ni
e e a t w i a i a c y c h 8 0 0 - l e t n i ą s u w e r e n n ą -p a ń s t w o w o s ó p o l s k ą , b y ł z w y yni z o ■ c e s t w i a j ą c y c n o u u z e ‘ , -l t K O w i t a i ę z h o n o r a m i , z a s t o s o w a l i w i ę c
r o z w i ą z a n i e u n i k o w e : z w ł o k i n i e p o ż ą d a n e g o r e p a t r i a n t a s k i e r o w a n o p o c i c h u n a
t 0 C h ó” f r a l 0 p f ^ S aw i c z i f n i u r k r ó l f d ; W o ł c z y n a , J e s z c z e w c i * , u t e j s a ,n e 3 n o t y , z a m u r o w a n o t r u m n ę w n i a z y o d r e s t a u r o w a n e j p r z e z C h o r y t o n a . J
murarz przywieziony z Brześcia nad Bugiem, z pomocą policjantów . W murze po zostawiano małe okienko, przez które widać było. trumnę. , ^ ^ i ^y żew sk i'.’
sza wy jedynym świadkiem sekretnej ceremonii był k s ią d z >Antoni
Kiedy następnego dnia Charyton przybył do Wołczyna, ksiądz p: ‘z
no j e s z c z e poruszony nocnymi przeżyciami i rozsiewający w k j n i ł y
. „ „ h "likworu na gardło" - wziął go w ramiona i p rzy tu lił do serca. N ,
r y b e ń k o , mamy J u ż k r ó l a u s i e b i e , t e r a z b ę d z i e p o d n a s z ą o p i e k ą i m y W ę -
my za niego odpowiadać". Po czym przyłozył palec do ust - «« trav - komu o tyra ani słowa, tajemnica państwowa!" -Od te j chw ili - pisał po y^
dziestu latach Jćzef Charyton - poczułem się s t r a ż n i k i e m 1te 1 <? w s k i / e g o g r o b u i zrozumiałem, ze -co sprawa na całe życie . Ale tego lata nie dane mu już było doglądać wołczyńsKiej m s z y * Y/kro ce po- tem wezwano go do pracy zarobkowej w drugim końcu powiatu, a stamtąd powro-
c ił warost na studia do Krakowa* , *
Ale o królu nie zapomniał; cały ten rok akademicki - równie truc. y
płodny jak lata poprzednie'- poświęcony był sprawom królewskim, dolny c z a ., . ja k i pozostawiały mu studia, spędzał Charyton w Bibliotece Ja g ie lo n s - ie j, gdzie żarłocznie pochłaniał wszystko, co dochowało się w książkach ° P^owa- niu Stanisława Augusta. Późną je sie n ią roku 193S tr a fiły mu do rąk «iado o ści L ite rac k ie" ze słynną ankietą in telektualistów . Jakkolwiek władze czyni
ły wszystko, aby pochówek wołczyński utrzymać w najgłębszej tajem nicy, w ia
domość o tym poprzez urzędników Ministerstwa Spraw Zagranicznych przeniknęła do warszawskiego środowiska kulturalnego i zaczynano mowie o te,i sprawie co
raz g ł o ś n ie j. Czynniki o ficjaln e nie mogły dłużej m ilczeć. W dwa tygodnie po fakcie 29 lipca 1933 roku, Polska .Agencja Telegraficzna /P A T / podała uo prasy krótki komunikat, informujący la ko n ic zn ie , bez żadnych komentarzy, o przyw iezieniu do kraju zwłok ostatniego króla i pogrzebaniu ich w (1o łc zy m ..
Poruszyło to jeszcze bardziej opinię publiczną. Redakcja najpoczytniejszego pisma kulturalnego w P o lsce, "Wiadomości L ite r a c k ic h ", zwróciła się do k i l ku dziesięciu najwybitniejszych p rzedstaw icieli nauSi i sztuki z prośbą o us
tosunkowanie się do postaci Stanisława Augusta i o odpowiada na pytanie:
tfdaie powinny spocząć królewskie szczątki.
Naukowcy i artyści - lepiej znający wkład Stanisława Augusta w kulturę narodową i trafniej oceniający jego rolę w h is to r ii Polski - nie odnieśli się do niego tak surowo, jak współcześni im ministrowie i generałowie, ,/ypo- wiedzi .70 wybitnych uczonych, pisarzy i artystów złożyły się na daleko
czasem aż za daleko - posuniętą rehabilitację ostatniego króla. _
Rektor Uniwersytetu J a g ie llo ń s k ie g o , profesor Stanisław E streicher, p i sał w swej odpowiedzi: "...P a n o w a ł o Stanisławie Auguście sąd n iesłuszny, egzagerujący jego błędy, nie doceniający jego olbrzymich zasług dla sprawy
n a r o d o w ej i dla teralniej s z ó ś c i. . . Konspiracyjny, niegodny wielkiego narouu
i wielkiego - mimo wszystkich błędów - króla pogrzeo w Wołczynie m e tłuma
czy się w moich oczach niczym, chyba nieznajomością cziejow zarówno Stani.,-, ława Augusta, jak i czasów porozbiorowych.. Z profesorem Estreicherem cał-
. 15
4
kowicie się zgadzał inny uczestnik ankiety, sławny już wtedy pisarz i poeta Jarosław Iw aszkiew icz: H, . , W epoce, kiedy każda okazja jest dobra dla rozwi
nięcia. przepychu,- pbfitościmów i audycji radiowych, pochowanie cichcem jedne- , go z największych królów polskich zakrawa na ska n d a l . . . - pisał Iw aszkiewicz.
- Polska z epoki saskiej wyszła pogrążona w śmiertelnym barbarzyństwie. Sta
nisław August uczynił z niej to , czym się stała potem - więcej - dzięki n ie mu Polska mogła przetrwać 150 lat n ie w o li, gdyż źródła Polski XIX wieku leżą w epoce Stanisława A u g u s t a . , Z pozycji czysto prawniczych kwestionował "a- ferę wołczyńską!' wybitny znawca prawa profesor Otto Forst de B a t a g lie : "To majestat Rzeczypospolitej zostaje obrażony, kiedy głowa państwa jest pozba
wiona zaszczytów przynależnych jej g o dn o ści". Większość uczestników ankiety wypowiedziała się za pochowaniem szczątków Stanisława Augusta w kryptach kró
lewskich na Wawelu.
Wynik ankiety wstrząsnął Charytonem. Wypowiedzi sławnych uczonych i p i sarzy umocniły go we wnioskach, jakie wyniósł był z lektur bibliotecznych.
Na^czas dłuższy popadł w bolesne rozdwojenie j a ź n i. Dumny- z tego, że ostatni król polski spoczywa w odmalowanej przez niego niszy w ołczyń skiej, utwierdzał
się. jednocześnie w przekonaniu, że trumna ze szczątkami królewskimi powinna zająć należne jej miejsce na Wawelu. Równolegle do lektur historycznych przeprowadzał wielotygodniową rzetelną w i z j ę l o k a l n ą . Przez kilka kolejnyęh n ie d zie l chodził na Wawel i ’ uczestniczył w gromadnym zwiedzaniu grobów królewskich. Chłodnym, '.krytycznym okiem oceniał zasługi i grzechy po- chowanydh .tam władców i skrzętnie gromadził materiały do r e h a b ilit a c ji "swo
jego" króla. B ezlito śn ie demaskował tych monarchów p olskich, którzy - jego zdaniem - m ieli wcale nie większe prawo do wawelskich honorów niż Stanisław August. I nie ogranicfał się bynajmniej do przypadków tak skrajnych i oczywis
tych, jak dwaj królowie-ciemniacy ż saskiej, dynastii Wettinów - których zwią
zki z Polską sprowadzały się jedynie do wyciskania a niej jak największych dochodów i deprawowania jej struktur państwowych, społecznych i kulturalnych.
Broniąc prawa Stanisława Augusta do wstępu na Wawel, atakował także tych wszystkich królów wawelskich, co w czasie swego panowania nie u strze g li się byli ciężkich^błędów, za które płacić musiał później ich ostatni następca na tronie. Do królów z dy nastii Wazów miał Charyton pretensje o to, że nie po
trą* i i i uładzi-ć i zabezpieczyć interesów Polski na wschodzie - ostatnim Ja-..-- giellonom zarzucał, ńe położyli podwaliny pod późniejszą potęgę państwa prus
kiego. W swej p a s ji obrończo-obrazoburczej zaczepiał nawet Kazimierza Ja g ie llończyka. "Przyznaj© , że był to w ielki król - pisał do mnie w trzydzieści lat później - ale popełnił błąd niewybaczalny, opierając się w swej .walce z możnowładztwem nie na m ieszczaństwie, jak to r o b ili władcy europejscy, lecz na średniej s z l a c h c i e ,‘ co przy istniejącym u nas systemie spadkowym musiało z czasem oddać władzę w ręce mas drobnoszlacheckich, manipulowanych przez ma
gnatów. A kto.poniósł tego żałosne- konsekwencje? Oczyw iście, że Stanisław August}"
Latem roku 1939 znowu poj,echał na wakacje do rodzinnego m iasteczka. W Wołczynie zastał sytuację nieco zmienioną. Obecność króla w kościelnej niszy przestała już b'yć tajemnicą, Ludzie z Wołczyna i okolicy - początkowo po c i chu, a potem zupełnie jawnie - odwiedzali kościół i zaglądali przez okienko, zostawione jako w ie trzn ik .w ścianie niszy grobowej. Po pewnym czasie władz*
wojewódzkie, prawdopodobnie, w porozumieniu z władzami centralnymi, zdecydowa
ły się na wywalenie ściany i .zastąpienie jęj. żelaznymi okrętowanymi drzwiami, przez które można było swobodnie oglądać trumnę w c a ło śc i. Klucze od kraty przechowywano jednak w kasie pancernej urzędu wojewódzkiego.w Brześciu.nad .
bie proboszcz.
Potem wybuchła wojna i rozpoczął się o statn i, n ajtrudniejszy do jedno
znacznego udokumentowania, rozdział b io g r a fii nieszczęsnego króla wygnańca.
" . . . P o wybuchu wojny i wkroczeniu Iliemców rób Stanisława Augusta niko
go specjalnie nie interesował - pisał. Charyton w jednym z listów - w dwa ty
godnie później wkroczyli Sowieci, oni również do .kościoła*nosa ftie w tykali,