• Nie Znaleziono Wyników

JV° Warszawa, d. 21 Kwietnia 1889 r.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "JV° Warszawa, d. 21 Kwietnia 1889 r."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JV° 1 6 . Warszawa, d. 21 Kwietnia 1889 r. T o m V I I I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA."

W Warszawie: rocznie rs. 8 k w artaln ie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 5

Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechśw iata i we w szystkich k sięg arn ia ch w k ra ju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. D r. T. Chałubiński, J. Aleksandrowicz b. dziek. Uniw., K. Jurkiewicz b.dziek.

Uniw., mag.K. Deike, mag.S. Kramsztyk,Wł. Kwietniew­

ski, W. Lepport, J. Natanson i mag. A. Śldsarski.

„W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść m a jak ik o lw iek zw iązek z nau k ą, na następujących w arunkach: Z a 1 w iersz zw ykłego d ru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierw szy ra z kop. 7'/s

za sześć następnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.

i^ d r e s ZESed-ałszcyi: KIra,lso-wsls:ie-^=rzed.a3Q.ieście, 3>Tr S S .

POCZĄTKI MIKROSKOPU.

MIKROSKOP POJEDYNCZY.

M ikroskop w dzisiejszem znaczeniu tój nazwy, p rz y rzą d zatem , k tó ry tak w alne usługi przyrod oznaw ­

stw u i m edycynie od­

daj e, je s t dziełem now ­ szych, pow iedzieć n a ­ wet m ożna, najnow ­ szych czasów, u dosko­

nalony został bowiem ostatecznie p ó ź n i ó j aniżeli teleskopy i lu ­ nety; w najprostszej wszakże swój form ie je s t on jed y n ie szkłem powiększaj ącem czyli soczewką, pierw otna więc historyja m ik ro ­ skopu je stto h isto ryja soczewki.

O p ty k a u greków nie przeszła zakresu k ato p try k i, czyli nau­

ki o o d b ijaniu św iatła.

E uklides, k tó ry około 300 ro k u przed Chr.

prow adził szkołę m atem atyczną w A leksan- dryi, pozostaw ił, oprócz sław nych swych ksiąg gieom etryi, kilk a także trak tató w od­

noszących się do fizyki, z których „O pty ­ k a ”, a więcój jeszcze „K ato p try k a” stały się podstaw ą dalszego rozw oju tćj gałęzi wie­

dzy. K sięgi te nie są wszakże wolne od błędów i niew ątpliw ie doszły do nas z wie­

lu zm ianami i d odat­

kam i. J a k w czasie późniejszym Archim e- des w swych dziełach o m echanice, opiera się E uklid es na k ilku tw ierdzeniach p rz e ję ­ tych z obserw aeyj, z których drogą czy­

sto m atem atyczną w y­

prow adza tw ierdzenia dalsze. W „O p tyce”, za p rzyk ładem P la to ­ na, przyjm uje, że p ro ­ m ienie w idzenia wy- biegają z oka, ja k k o l­

w iek ju ż poprzednio A rystoteles p o g l ą d Fig. 5. M ikroskop B akera (1745). ten zarzucił; dokła-

(2)

242 W SZECH SW IA T\

dnie natom iast uzasadnia zależność p o ­ zornej wielkości przedm iotów od k ą ta w idzenia, przy jm ując następne tw ie rd z e ­ nie zasadnicze: „P rom ienie wychodzące z oka roschodzą się po linijach p rostych i zachowują p ew n ą odległość m iędzy sobą;

figura objęta przez prom ienie w idzenia s ta ­ nowi stożek, m ający w ierzchołek w oku, podstawę zaś n a gran icy przedm iotów w i­

dzialnych; przedm ioty w idziane pod rów ne- mi kątam i, w ydają się jed n ak o w o wielkiem i.

W „K ato p try ce” naczelne tw ierdzen ie, po- legające na dostrzeżeniu, tyczy się obrazu przedm iotu pionowego w zw ierciedle pozio­

mem, skąd w ypływ a praw o odbijan ia się św iatła: „O d zw ierciadeł płaskich, w y p u ­ k ły ch i w klęsłych p rom ienie o d b ijają się pod rów nem i kątam i, obraz zaś przypada w raz z przedm iotem na płaszczyźnie p ro sto ­ p adłej do pow ierzchni zw ie rciad ła”. O bok słusznych uw ag, że u zw ierciadeł w klęsłych prom ienie bądź się zbiegają, bądź rozbiega­

ją , u zw ierciadeł zaś w y pukły ch je d y n ie się rozbiegają, znajd uje się wszakże i u d e rz a ­ jąco fałszywe tw ierdzenie, że ognisko z w ie r­

ciadła w klęsłego p rz y p ad a bądź we śro d ­ k u jego kuli, bądź m iędzy tym środkiem a zw ierciadłem .

W każdym razie zaw dzięczam y E u k lid e ­ sowi u stalen ie zasady prostolinijnego ro s ­ chodzenia się św iatła i p ra w a jeg o odbicia;

zasady te n ad a ły optyce c h a ra k te r nauki m atem atycznej, a w tym k ie ru n k u m ogła się ona, podobnie ja k m echanika, rozw ijać d alej, naw et w czasach najgłębszego u p a d ­ k u n au k i w w iekach średnich.

O załam aniu św iatła je d n ę ty lk o w zm ian­

kę znajdujem y u E uklid esa, w ostatniem mianowicie z zasadniczych, t. j. z obserw a- cyi w yprow adzonych tw ierd z eń k a to p try k i, przytoczone je s t znane dziś dobrze dośw iad­

czenie: Jeżeli staniem y tak, aby pierścień um ieszczony na dnie naczynia z a k ry ty był dla oka przez ściany tego naczynia, to, cho­

ciaż oka nie przysuniem y, pierścień stanie się widocznym p rzez n a la n ie wody. Szcze­

gó ł ten wszakże nie o dpow iada m iejscu, gdzie je s t przytoczony, a w dalszym ciągu dzieła E uk lides zgoła się do niego nie od­

w ołuje, ani go nie wspomina, w ed ług w szel­

kiego zatem praw dopodobieństw a je s t to dopisek późniejszy, wzięty z innego autora.

A utorem zaś tym je s t Kleom edes, który w pier wszem stuleciu po C hr. napisał księ­

gę o „Cyklicznej teoryi m eteo ró w ” (t. j.c ia ł niebieskich). W dziele tem podane są waż­

ne spostrzeżenia optyczne; K leom edes p rzy­

tacza bowiem nietylko, że prom ień św iatła p rzy przejściu ze środ ka gęstszego do rz a d ­ szego ulega załam aniu, ale wie nadto, żeO O ' # w tym razie prom ień od prostopadłej sję odchyla, gdy w razie p rzeciw nym k u p ro ­ stopadłej się zbliża. O pisuje on dośw iad­

czenie z pierścieniem , a nadto w yprow adza z niego w niosek, że p rzez załam yw anie p ro ­ m ieni w idzieć możemy jeszcze słońce naw et wtedy, gdy się ju ż pod poziom obniżyło.

Kleom edes zatem, którego pochodzenie i żyw ot nie są bliżój znane, pierw szy tr a k ­ to w ał naukow o zjaw iska załam yw ania św ia­

tła. P ew ne zresztą wiadom ości o objaw ach tych posiadać m usiano ju ż daw niej, A rysto- fanes bowiem , około 400 roku przed C hr., w kom edyi swej „C hm ury” w rozmowie m iędzy S trep syad esem a S okratesem czyni w zm iankę o szkłach palących, a A ry sto te­

les rzu ca py tanie, dlaczego p rę t w wodę za­

nu rzo n y w ydaje się złam anym , nie z n a jd u ­ j ą c n a nie odpow iedzi.

O bok poem atu L u k re cy ju sza najw ażniej­

szym zaby tkiem fizyki rzym skiej je st S ene­

ki „kw estyj p r z j rodniczych ksiąg siedm io­

r o ”. O statn ia z tych ksiąg słynnego mówcy i filozofa tra k tu je o świetle, a m iędzy in n e ­ m i wiadom ościami znajd ujem y tu sp o strze­

żenie, że przedm ioty, ja k np. ja b łk a , rospa- try wane przez flaszki n apełnion e wodą, wy­

d ają się powiększone. S eneka dodaje n a ­ wet, że m ożna sposobu tego używać do czy­

tan ia drobnego pism a, ale to skłania go tylko do u w a g i, że nic bardziej zw odnicze­

go nad nasz w zrok. D ziw ić się m ożna, że S eneka nie wie, co począć ze swem spo­

strzeżeniem ; w ysnuw anie je d n a k następstw z now opoznanego faktu je s t rzeczą um ysłów g ien ijalny ch, a filozofowie rzym scy mało b y li usposobieni do fizycznego opracow yw a­

n ia faktów dostrzeganych, stara ją c się r a ­ czej w iązać z niem i uw agi m oraln o-p rak- ty czne. W yw ody m oralne rozrzuca Sene­

k a szczodrze i to może stanow iło powód, d la którego dzieło jeg o długo w wiekach średnich za p odręcznik fizyki służyło.

W kw estyi załam yw ania św iatła dalszy Nr 16.

(3)

Nr 16.

postęp napotykam y u Ptolem eusza, któ ry podobnie j a k astronom iczne, tak też i opty­

czne wiadomości swego czasu zebrał i o pra­

cował w trak tacie „O pticorum sermones quinque”. W książce tój, k tó ra długo uw a­

żana była za zatraconą, i którój rękopism łaciński o d k ry ł dopiero L aplace około 1800 ro k u w biblijotece paryskiój, ostatni roz­

dział tra k tu je o refrakcyi św iatła. P to le ­ meusz nie zna w praw dzie p raw a załam ania i uw aża kąty p adania i załam ania za pro- porcyjonalne, m ierzy wszakże dosyć d o k ła­

dnie kąty, ja k ie prom ień padający i zała­

many tw orzą z p rostopadłą, dla pow ietrza i wody, pow ietrza i szkła, oraz wody i szkła.

Z ałam yw anie św iatła przedstaw iało zresztą d la P tolem eusza ważność ja k o dla astro n o ­ ma, wniósł bowiem , że położenie gwiazd w skutek refrakcyi prom ieni w atm osferze ulega zmianie, k tó ra je s t żadną w zenicie, a ku poziom owi coraz w zrasta; nie rospa- tru je je d n a k zasad tych ze stanowiska fizy­

cznego i nie stosuje ich do przebiegu św ia­

tła przez szkła powiększające.

O d Ptolem eusza przejść nam w ypada bes- pośrednio aż do w ieku X I , do n ajznako­

mitszego z optyków arabskich, A lhazena.

D opóki optyka P tolem eusza nie b y ła znaną, sądzono, że A lhazen niew iele więcój zro b ił nad przełożenie tego dzieła, okazało się wszakże, że wiele kw estyj znacznie posunął.

P ra w załam ania w praw d zie w ykryć nie zdołał, w brew je d n a k Ptolem euszow i wy­

k asu je, że k ąt załam ania nie je s t p roporcy­

jo n aln y do k ą ta padania. W przedm iocie, k tó ry nas teraz zajm uje, szczególną waż­

ność przedstaw ia r o s p ra w a „ 0 kuli palącój”, gdzie uzasadnione je st tw ierdzenie nastę­

pne: ,.K ażda g ład k a i przezroczysta k u la ze szklą albo z podobnćj substancyi skupia ciepło prom ieni słonecznych w odległości mniejszój od ćw iartki śred n icy ”. A lhazen zna dalój pow iększanie pow odow ane przez soczewkę, m ającą postać p ółk uli, zatem przez soczewkę płasko - w ypukłą, sądzi wszakże w sposób osobliwy, że należy so­

czew kę pow ierzchnią p łask ą zetknąć bespo- średnio z przedm iotem , a oko umieścić n a ­ przeciw ko pow ierzchni w y p u k łćj. B yć więc może, że przytacza on tu tylko fakt, o k tó ­ rym słyszał, a którego nie m iał sam sposo­

bności spraw dzenia.

W dwieście la t późniój napotykam y ja ­ śniejącą na ciemnem tle czasów postać R o­

gera Bacona, k tó ry , nie dla osięgniętych przez siebie odkryć, ale ze w zględu n a m e­

todę swych badań, je st pierw szym istotnym badaczem przyrody w w iekach średnich, rozum ie bowiem znaczenie doświadczenia i umie się niem posługiwać, co wszakże nie przeszkadza m u wybiegać poza szran k i do­

świadczenia i zapuszczać się, ja k inni ucze­

ni średniow ieczni, na pole fantazyi. N aj­

w ażniejsze jego prace wyłożone w piątćj części jego dzieła „O pus m ajus” tyczą się optyki. M ówiąc o refrak cyi św iatła, tra k ­ tuje załam yw anie prom ieni n a pow ierzch­

niach sferycznych i przytacza, że gdy p a ­ trzym y przez takie pow ierzchnie, k ąt wi­

dzenia przedm iotów a zatem i pozorna ich wielkość ulegać mogą powiększeniu. R y­

sunki jeg o p rzedstaw iają przytem zawsze pojedyńcze tylko łu k i kołowe, zwrócone ku oku stroną w ypukłą lub wklęsłą, nigdy zaś soczewek, ograniczonych dwiem a powiex-z- chniam i kulistem i. B akon mówi przeto za­

wsze o jed nem tylko załam aniu, nie zaś o za­

łam aniu podw ójnem n a dw u pow ierzchniach k ulistych, czyli, podobnie, j a k A lhazen zna tylko soczewki p łask o-w yp ukłe. P oleca on osobom m ającym w zrok słab y umieszczać n a przedm iocie, k tó ry dokładnie chcą w i­

dzieć, odcinek kulisty ze szkła, m niejszy od połow y kuli; n ie wie może zatem , że dogo- dniój je s t soczewkę trzym ać przed okiem.

Pom im o to opow iada z zapałem o pow ięk­

szaniu dalekich przedm iotów : „W ten spo­

sób będziem y mogli z niepojętój odległości odczytyw ać najdrobniejsze głoski i liczyć ziarn a piasku n a ziemi z powodu znacznego pow iększenia k ąta widzenia; nie odległość bowiem ale k ą t w idzenia stanow i o w ielk o ­ ści pozornój. W ten sposób dziecko w y d a­

wać się może olbrzym em a człow iek g ó rą”.

W spółczesny B akonow i Y itellio, przez W i­

śniewskiego Ciołkiem nazw any, zajm uje się gorliw ie zjaw iskam i załam yw ania św iatła, a na tenże sam wiek trzy n a sty p rzy p ad a i w ynalazek okularów , p rzyp isyw an y n ie­

znanem u skądinąd Salvino degli A rm ati, zm arłem u w r. 1317, k tó ry n a grobow cu swym we F loren cyi nazw any je s t „invento- re degli occhiali”.

W każdym razie w yjaśnienie w pływ u 248__

W SZECHŚW IAT.

(4)

2 4 4 W SZECH ŚW IA T. N r 1 6 .

o k u larów odnieść w ypada do czasu znacznie późniejszego, znajdujem y je bowiem dopie­

ro w dziele „T heo rem ata de lum ina et um- b r a “ (1575) F ran c isz k a M aurolycusa, k tó ry ju ż posiada dokładniejszą znajom ość socze­

wek. W ykazuje' on bowiem , że prom ienie wychodzące z jed n eg o p u n k tu po przejściu przez soczewkę znow u się w jed n y m p u n k ­ cie schodzą, o czem się m ożna przekonać, jeżeli prom ienie słoneczne przez soczewkę przepuszczam y do ciem nój izby. O dległości je d n a k tego p u n k tu , zatem odległości o g n i­

skowej soczewki, oznaczyć nie może, sądzi bow iem jeszcze, że k ąty p adania i załam a­

nia są pro porcy jonalne; w ie natom iast, że poza soczewkam i w ypukłem i pow staje obraz przedm iotu świecącego, gdy soczewki w k lę­

słe prom ienie ro sp raszają i że nadto oba rod zaje soczewek d ziała ją tem silnićj, im są bardziój skrzyw ione.

Ze znajom ości soczew ek korzy sta w ty m ­ że sam ym czasie bogaty n eapolitańczy k G iam battista della P o rta do u rząd zen ia cie­

m ni optycznój (cam era obscura), którój opis podał w sław nem i chciw ie niegdyś czyta- nem dziele: „M agia n a tu ra lis sive de m ira- culis reru m n atu ra liu m lib ri X X ” (1558, wyd. 2-e 1589). Jeżeli, m ówi on, w okie- nicy ciemnój izby urządzim y drobny otw ór, to na przeciw ległój ścianie o d ry su ją się obrazy ośw ietlone przez słońce, ale w poło­

żeniu odwróconem . N ie podaje tego zresz­

tą ja k o w łasne odkrycie, u rządzen ie to bo­

wiem, opisane poprzednio przez gien ijaln e- go L e o n a rd a da Y inci, znane ju ż być m u­

siało daw niój. W d rugiem dopiero w yda­

niu znajdujem y ulepszenie, dla któ reg o rze­

czywiście P o rtę uw ażać należy za w ynala- scę ciem ni optycznój, ja k k o lw ie k nie w dzi- siejszój, przenośnój form ie. P o opisie bo­

wiem powyższego u rz ąd ze n ia dodaje: „ O d ­ słonię teraz tajem nicę, o którój d otąd m il­

czałem. Jeżeli w otw orze osadzicie soczew ­ kę w ypukłą, widzieć będziecie przedm ioty daleko w yraźniój, ta k naw et w yraźnie, że rospoznać będziecie m ogli ry sy osób, k tóre się zew nątrz przechadzają, ja k b y obok was się zn ajd o w ały ”. U rządzenie tak ie daw ało oczywiście przedm iotów dalekich obrazy rzeczyw iste i zm niejszone, ale P o r ta posu­

n ą ł się naw et dalój, d la zabaw y bowiem swoich gości um ieszczał p rzed soczew ką

w okienicy ru rę papierow ą, którój przedni otw ór zam knięty b y ł papierem bardzo cien­

kim ; na papierze tym m alow ał różne figury i przesuw ał ru rę , dopóki n a ścianie nie w y ­ stępow ały w yraźnie obrazy tych figur, przez prom ienie słoneczne oświetlane. W tym razie były to obrazy rzeczyw iste i pow ięk­

szone, ciem nia więc optyczna stała się la ­ tarn ią czarnoksięską i m ogła być zastoso­

wana łatw o ja k o m ikroskop słoneczny. P o r ­ ta wszakże nie przyw iązuje znaczenia do tego w ynalazku swego, nie poznaje jego ważności, nie może tedy być uw ażany za wynalascę la ta rn i czarnoksięskiój.

W początkach wieku siedem nastego od- k ry tem wreszcie zostało od ty lu wieków po­

szukiw ane praw o załam ania św iatła. C hw a­

ła tego od k ry cia p rzyp ada niew ątpliw ie W illeb ro rd o w i Snellow i, zm arłem u 1626 r., k ry ty k a historyczna nie zdołała wszakże dotąd ro strzyg nąć, czy D escartes, którego nazw isko zw ykle z praw em tem się łączy, o d k ry ł je sam odzielnie, czy też posiadał ju ż wiadom ość o p racy swego poprzednika, któ- ry jó j za życia drukiem nie ogłosił. Nie- wchodząc tedy w ro zb iór tych szczegółów drobnych, dodam y tylko, że nau kę o zała­

m aniu św iatła w edług S nelliusa w yk ład ał po raz pierw szy publicznie H o rtensiu s w r.

1684, dzieło zaś K ortezyjusza (D iscours de la m óthode..., plus la dio ptriąu e...) wyszło w r. 1637. Znajom ość p ra w załam yw ania św iatła d ała dopiero możność w ykończenia teoryi soczewek, a um iejętność ich szlifowa­

nia zaczęła się także doskonalić. Z nazw ą m ikroskopu spotykam y się zresztą ju ż wcze- śniój, w prow adzoną bowiem została przez D esm icianusa, członka słynnój akadem ii dei Lyncei (co znaczy rysiów ), założonój w r.

1603. W owym czasie rospowszechnionc ju ż b y ły soczewki płasko-w ypukłe, u ży w a­

ne do pow iększeń, a jak k o lw iek działały j e ­ szcze słabo, D escartes przepow iada im do­

niosłą przyszłość: „ P rz y ich pom ocy dos­

trzegać będzie m ożna m ięszaniny i u kłady d ro b n y ch części, z ja k ic h złożono są rośliny i zw ierzęta, a może i inne, otaczające nas ciała, a stąd osiągnąć zdołam y znaczną ko­

rzyść co do znajom ości ich n a tu ry .”

Na tęż samę epokę przy pad a w ynalazek lu nety, jak k o lw iek nierostrzygniętym je s t nietylko spór o nazw isko w ynałascy, ale

(5)

Nr 16. W SZECHŚW IAT. 245 niepodobna ściśle określić i roku, w którym

pierw sza lu n e ta zbudow aną została i trzeba się ograniczyć jedynie na objęciu czasu wy­

nalazku lunety okresem 1590—1610. W spół­

cześnie p rzez kom binacyją soczewek u rz ą ­ dzać zaczęto i m ikroskopy złożone, były to je d n a k przy rząd y tak niedoskonałe, że d łu ­ go jeszcze u stępow ały m ikroskopom poje­

dynczym czyli zw ykłym soczewkom. Nie rozum iano jeszcze p o trzeb y badania di^ob- nego, niew idzialnego oku nieuzbrojonem u św iata, gdy pojm ow ano ju ż dobrze korzyści ze w zm ożenia w zroku p rzy ro spatryw aniu przestrzeni św iata, brakło więc bodźca za­

chęcającego do doskonalenia w zarodku za­

ledw ie tkwiącego m ikroskopu. Z nany je d ­ n ak z udoskonalenia lu n et i z p rac n ad te- o ryją w zroku je z u ita S cheiner w yraża się o m ikroskopie z zachw ytem , uspraw ied li­

w ionym zapew ne, jeżeli praw d ą jest, co mó­

wi, że muchę w idział w nim powiększoną do w ym iarów słonia, a pchłę do wielkości w ielbłąda.

R zeczyw iste lupy czyli soczewki dw u wy­

pukłe opisuje dopiero A tanazy K irc h er, fi­

zyk dawnój szkoły, k tó ry na naukow em ju ż tle swego w ieku p rz ed staw ia c h a rak ter dy­

letan ta raczćj niż uczonego. Z dzieł jego, w k tó ry ch fantazyja średniow ieczna plącze się z odkryciam i now ożytnem i, najw ażniej­

szy je s t tra k ta t o św ietle „A rs m agna lucis et u m b rae” (1646,1671), gdzie opisuje:

„flaszki kuliste, mogące daw ać wszelkiego ro d zaju fig ury” i mówi o soczewkach: „w y­

rabiają się w różnych form ach; każde p rz e­

cięcie ku li służyć tu może. N iektórzy po­

słu g u ją się soczewkam i w ypukłem i, n iek tó ­ rzy używ ają w ielkich k u l szklanych, n ap e ł­

nionych wodą. In n i, natom iast, korzystają z w ynalazku nowego i zam ykają >) w ru rce AB (fig. 1) d ro b n iu tk ie k u lk i szklane C, k tó re nie przechodzą w ielkości pereł, czyli w ielkości głoski o. G dy um ieszczam y nóżkę p chły w pobliżu pow ierzchni ku li, między okiem a lampą, zobaczym y ją , rzecz osobli­

wa, ja k b y udo konia; włos um ieszczony na szkle wyda się wielkości belki; co zaś naj­

dziwniejsza, ja k takie olbrzym ie rzeczy przedstaw ione być mogą w kuli ta k dro- bnój”.

R ysunek (fig. 1) w zięty z przytoczonego dzieła K irc h era przedstaw ia jego lupy. A B

F ig . 1. L upy K irch era. R ysunki z dzieła „A rs m ag n a lucis e t u m b ra “ (1646 r.).

ru ra, o którćj mowa wyżćj. E oko obserw a­

tora, D płom ień świecy, N przedm iot o b ­ serwowany, R podpora przedm iotu, M pod­

staw a naczynia utworzonego z dw u odcin­

ków szklanych i napełnionego wodą, O oko.

V R soczewka dw u wklęsła.

W temże dziele daje K irc h e r opis i ry su ­ nek latarn i czarnoksięskiej (fig. 2), w formie

*) Z ałączone tu rysunki i nastgpne szczegóły Fig. 2. L a ta rn ia czarnoksigska K irch era (1646) czerpiem y z a rty k u łu p. Ludw ika 01ivier, zam iesz- AB zw ierciadło wklęsłe, C kom inek, D okno, E ^ c z ­

czonego w „L a N a tu rę 11. ka, F płom ień.

(6)

246 W SZECH ŚW IA T. Nr 16.

bardzo ju ż zbliżonej do dzisiejszej. J e s t ona ośw ietlona świecą i opatrzona w z w ie r­

ciadło, aby „przedstaw iać m ogła zw ykłe pismo w znacznćj odległości i czyniąc je czytelnem .” K irc h era uw ażać więc m ożna za wynalascę la ta rn i czarnoksięskiej, w i­

dzieliśmy wszakże, że zasadę je j p o d ał ju ż P o rta . L a ta rn ia taka stanow i pierw szy za­

rodek m ikroskopu słonecznego i używ ano je j do rzucania obrazu pow iększonego d r o ­ bnych zw ierząt: „Skoro ty lk o czują św ia­

tło albo ciepło płom ienia, mówi je d e n z ów ­ czesnych pisarzy, daje to w idok osobliwy...

Jeżeli m iędzy dw a szk iełk a w prow adzim y nieco wody, zaw ierającej d ro b n e robaczki, ze w zruszeniem i p raw dziw ą roskoszą dos­

trzegam y czołgające się, dziw aczne węże.”

Pom im o wszakże okazałych w ym iarów tych obrazów rzucanych p rzez latarn ię cz ar­

noksięską, poznano, że dla obserw acyj ściś­

lejszych korzystniejsze będzie zużytkow anie soczewki ja k o lupy, czyli ro sp a try w an ie da­

w anych przez nią obrazów u rojonych. N a­

ukow e je d n a k o bserw acyje d atu ją dopiero od H ooka, L euw en h o ek a i H artso ek era, około r. 1670. W szyscy ci badacze p o słu ­ giw ali się m ikroskopem pojedynczym , a dla osiągnięcia znaczniejszych pow iększeń fizy­

cy sta ra li się zm niejszać średnicę socze­

w ek. O trzym yw ali oni swe szkła przez to ­ pienie kuleczki, umieszczonej na końcu p rę ­ cika żelaznego, w p łom ieniu świecy. H u y - gens zw łaszcza o trzym yw ał soczew ki b a r­

dzo drobne, a H a rtso e k e r u d o g o d n ił obser- w acyją, osadzając lu p y H uyghensa w stoso­

wnej podstaw ie.

N ajw yższą wszakże doskonałość tak ich m ikroskopów pojedyńczych osiągnął L eeu- w enhoek (1637—1723). B y ły to, w edług opisuF o lkesa, w iceprezesa to w arzy stw ak ró - lewskiego w L on dynie, kuleczki szklane, osadzone m iędzy dw iem a p łytkam i sreb rn e- mi, opatrzonem i w d ro b n e otw orki; p rz ed ­ miot um ieszczany b y ł na końcu ig iełki s re b r­

nej, k tóra na podpórce pionow ej daw ała się obracać i przesuw ać, a zatem zbliżać lub oddalać od soczewki. W razie potrzeby um ieszczał też o bserw ator p rzedm io ty na p łytce talkow ej lub szklanej, przym ocow a­

nej do wspom nianej igiełki sreb rn ej.

D w adzieścia sześć najlepszych sw ych so­

czew ek zapisał L eeuw enhoek to w arzy stw u

królew skiem u w L o nd yn ie, cenny wszakże ten zbiór u leg ł zatracie. Podziw iać trzeba istotnie w ytrw ałość i biegłość tego badacza, który przy pom ocy takich przyrządów w y­

k ry ł wymoczki i ży jątka nasienne. W edług obliczeń H uygh en sa kuleczki o średnicy j e ­ dnej lin ii daw ały pow iększenie zaledwie 126-krotne, — kuleczki L eeuw enhoeka po­

większać m usiały znacznie silniej, gdy m ógł dostrzedz tw ory tak drobne.

P óźniejsi k o n stru ktoro w ie starali się głó ­ wnie o w ygodniejsze osadzenie soczewek;

najp ro stsze je d n a k i najosobliw sze były mi­

kroskopy bez szkieł, soczewkę bowiem za­

stępow ała k ro p la wody, w prow adzana w o- tw o rek p ły tk i metalowej (fig. 3), k tó ra się

Fig. 4. M ikroskop W ilsona (1740).

tam zao krągla i sp ełn iała ro lę szkła p o w ię­

kszającego. P rze d m io t utw ierdzony do ali- dady ruchom ej, m ógł być um ieszczony na­

przeciw kro pli i za pośrednictw em śruby doprow adzony do należytej od niej odle­

głości. W y n alascą takich m ikroskopów wo­

dnych m iał być znany z badań elektrycz-

(7)

WSZECHŚW IAT. 2 4 7

N r 16

nych S tefan G ray, 1696 r. N adm ienić tu wypada, że p rz ed k ilk u la ty pisma nasze głosiły o takich soczewkach w odnych, jak o 0 w ynalazku nowym . W wieku zeszłym posługiw ano się nadto m ikroskopam i, w k tó ­ rych łączono działanie soczewek szklanych 1 k ro p el wody, puszczanych na pierścień, na którym osadzony b y ł przedm iot.

W ilson urządził rów nież w zeszłym wie­

ku „m ikroskop kieszonkow y” (fig. 4), w któ­

rym zm ieniać można było soczewki, stoso­

wnie do żądanego pow iększenia B aker zaś w r. 1743 w pro w adził zw ierciadełko w celu lepszego ośw ietlenia przedm iotu (fig. 5). Ja k k o lw iek niedostateczne były te przyrządy , aż do końca zeszłego w ieku oka­

zyw ały się one lepszem i, aniżeli m ikroskopy złożone, a odkrycia skrom ne co praw da, jak ie w ciągu dw u ubiegłych stuleci d o k o ­ nano, zdobyte zostały głów nie przy pomocy lupy pojedyńczćj.

T. U.

LISTY STANLEYA.

Z listów S tanleya, k tó ry ch od końca G ru ­ dnia oczekiw ano w E u ro p ie, zostały naresz­

cie w tych dniach dw a ogłoszone, jed en z nich z d. 28 S ierp n ia 1888 r., wystosowa­

ny został do sir F ran c isz k a de W inton, p rz e ­ wodniczącego w kom itecie zajm ującym się w ypraw ą S tanleya, d ru g i z d. 4 W rześnia do A. L . B rucea w E d in b u rg u , przy jaciela Stanleya.

W podanym przez nas liście do T ippu T ipa, k tó ry nosi datę nieco wcześniejszą, opisał S tanley podróż od A ru w im i do W a ­ delai i z pow rotem , ale tylko ogólnikowo, w najnowszych zaś listach znajdujem y do­

syć szczegółowe, m iejscam i dram atyczne opisy przygód w tój podróży i c h a rak tery ­ stykę nieznanój dotąd okolicy pom iędzy górnym K ongiem i jeziorem A lb erta, k tó ­ rój w iększa część należy do porzecza A ru ­ wimi. R zeka ta nosi najrozm aitsze nazw y, ju ż nad ujściem nazyw a się A ruw im i iB je r- re; 140 km na wschód od wodospadów Jam - bui p rzy b iera nazw ę Suhali; przy ujściu dopływ u Nepoko (N opoko), k tó ry dotąd

uważano za g órny bieg A ruw im i, nazyw ają ją Newoa, nieco dalój N o-U eile, a 350 km od K onga pojaw ia się nazw a Itiri i Itu ri, z tój przyczyny d atu je S tanley listy pow yż­

sze z nad Itu ri-A ru w im i. P ierw szy z nich pisany był na wyspie B unganeta.

D nia 28 Czerw ca 1887 r. opuścił Stanley wodospady Jam bui z 389 ludźmi. P rze z pierw sze 34 dni nie n apo tk ał na większe trudności, chociaż m ieszkańcy byli nieprzy- jaźn ie usposobieni, dopiero we W rześniu, P aździerniku i Listopadzie, czekały go nie­

słychane przeszkody aż do Ibw iri, 70 km od N yanzy A lberta. Pom iędzy wodospa­

dam i Jatn b u ja i N yanzą A lb erta m ieszka pięć różnych szczepów, mówiących odmien- nem i języ kam i, do najgorszych zalicza S tanley k arłó w W am butti. P rzez cztery ty ­ godnie prow adziła droga przez las dziew i­

czy. „W ystaw sobie, pisze Stanley do B ru ­ cea, las szkocki oblany deszczem, korony drzew wznoszą się 100—180 stóp, a na dole rostacza się gęsta pom roka, strum yki wloką się leniwie pom iędzy krzakam i kolczastem i, czasami pojaw i się większa rzeka. W szy­

stkie stopnie rospadnnia się, gnicia i nowój w egietacyi uw idoczniają się, tu chylą się, tam zw ieszają, a owdzie leżą ju ż na ziemi stare pnie, około nich pełno m rów ek i ow a­

dów brzęczących w szelkich gatunków , barw i wielkości, m ałpy i szym pansy nad nami;

dziw ne tony ptastw a i zw ierząt czworonoż­

nych; łoskot łam anych gałęzi, jere li p rze­

biega stado słoni; poza palisadam i i w u k ry ­ ciu czatują k a rły z zatrutem i strzałam i; tam znów ogorzali wojownicy olbrzym iego w zro­

stu stoją nieruchom ie z oszczepami ostrem i ja k igła. Co d ru g i dzień deszcz leje, atm o­

sfera przepełn io na m iazmatami, stąd grasu ­ je febra i biegunka. W ednie pochm urno, a w nocy ciemność niem al dotykalna, a j e ­ żeli sobie wystawisz, że taki las rosciąga się na przestrzeni od P lym outh do P e te rh e a d (niespełna 100 mil gieogr.) nabierzesz w y­

obrażenia o mozołach, k tó re znosiliśmy od d. 28 Czerwca do 5 G ru dnia 1887 r., a n a ­ stępnie od d. 1 C zerw ca 1888 ro k u do dziś (4 S ierpnia 1888 r.), a k tó re p o trw a ją aż do d. 10 G ru d n ia 1888 r.”.

O d strza ł zatrutych zginęło przy wiosce A ir Sibba pięciu ludzi, porucznik S tairs zo­

stał zraniony w piersi i chorow ał przez cały

(8)

248 W SZECH ŚW IA T. Nr 16.

m iesiąc. A by nie spotkać się z arabam i, S tan ley w ybrał w łaśnie drogę nad K o n ­ giem , mimo to d. 31 S ierp n ia n atra fił na oddział m anyemczyków, należących do k a ­ raw any ai-aba U g a rro w a czyli U ledi Ba- lynz, któ ry niegdyś b y ł w służbie u p o d ró ż­

nika Speke. U g a rro w a nie zaczepił S ta n ­ leya otw arcie, ale potajem nie sta ra ł się zn i­

weczyć całą w ypraw ę. Z jego nam ow y u c ie ­ kło S tanleyow i 26 ludzi, mimo to S tanley m usiał zabaw ić przez dłuższy czas w jego obozie i pozostaw ić m u 56 ludzi, którzy iść dalój nie m ogli.

M iesiąc późniój S tanley n ap o tk ał n ie ja ­ kiego K ilong a-L onga, niew olnika z Zanzi­

baru. O krw aw ych w ypraw ach tego arab a wspomina S tan ley w swem dziele o p a ń ­ stw ie kongow em . D la b ra k u ż y w n o śc iu m a r­

ło 55 lu dzi z głodu, reszta ży w iła się ja g o ­ dami, orzecham i i g rzybam i. K a p itan N el­

son m usiał więc pozostać z łodzią i 70 cię­

żaram i u K ilo n g a-L o n g i, Stanley u d a ł się ze 173 tow arzyszam i w dalszą drogę przez okolicę spustoszoną podczas polow ania na niew olników U g a rro w y i K ilonga-L ongi, w Ibw iri dopiero zn a la zł podostatlciem ży­

wności, to też w 13 dniach ludzie jeg o ze szkieletów zam ienili się w o krągły ch , sil­

nych ju n ak ó w . T a zm iana b ard zo się p rz y ­ dała S tanleyow i, bo mimo, że N yanza A l­

b erta b y ła bliską i żywności podostatkiem , czekały podróżników nowe trudności ze stro ny w ojow niczych szczepów.

„W początku G ru d n ia, pisze S tanley, w y­

płynęliśm y ze strasznego lasu i byliśm y u pojen i j a k w ięzień, któ ry zrzuci k a jd a n y i w yjdzie na wolność, b łęk it w ysokiego nie­

ba i ciepłe prom ienie słońca zachw ycały nas... G dyby nas kto w idział, m yślałby, żeśmy postrad ali zm ysły, biegliśm y kłusem z ciężaram i p rzez szeroką rów ninę porosłą mięką traw ą, ja k p a rk angielski, a z obu stron stały stad a baw ołów , łosi i antylop, strzyżąc uszam i i o tw ierając szeroko oczy ze zdziw ienia nad tą falą ludzką, k tó ra z głębi lasu rozlała się po rów ninie.

„N a krańcu lasu w pobliżu pól trzcin y cu- krow ój, bananów, ty tu n iu i k u k u ry d z y , oka­

lających ja k ą ś osadę, znaleźliśm y sta rą ko­

bietę pogrążoną we śnie. Być może, że b y ­ ła ona tręd ow atą, to pew na, że b y ła nad w yraz brzydka, ro.iwięzła, sta ra a do tego

bardzo u p a rta . M imo najrozm aitszych n a ­ gabyw ań, n ie m ogłem z niój nic innego wy­

dobyć, ja k w rogie m ruczenie. N araz u tk w i­

ła swój w zrok w m łodego, przystojnego m u ­ rz y n a z mego otoczenia, w idząc to, kazałem mu usiąść obok niój i to rozw iązało jój usta, m łodość i piękne kształty opanow ały w niój zw ierzęcą dzikość. O pow iedziała nam , że na północo-w schód m ieszka potężny szczep Bazanza, lu d u tam tyle, ile traw y.

G dybyśm y to byli usłyszeli przed dziesięciu dniam i, b y łb y sku tek tego niepew ny, ale w tój chw ili jój opow iadanie w yw ołało ty l­

ko po gardliw y uśm iech u m ych ludzi, owe rozległe łąki, a z niem i w idoki na dobry kaw ał mięsa zam ieniły ich w b oh ateró w ”.

Z początku m ieszkańcy opuszczali osady za zbliżeniem się k araw any , zostaw iając ca­

ły dobytek żołnierzom , ale w państw ie mo­

żnego władcy M azam boni, czekała ich go­

rąca w alka. N araz ze wszystkich wzgórzy rozległ się o k rzyk w ojenny i setki bojow ni­

ków otoczyły k araw an ę, ale S tan ley zdołał się oszańcow ać na w zgórzu, a następnie u d erzy ł na n ieprzyjaciela z k ilk u stron i zm usił do odw rotu. Zwycięscy, ja k c j e ­ dyną zdobycz, uprow adzili krow ę i n aty ch ­ m iast j ą u p iek li i zjedli.

P o drażn ieni n ieprzyjaciele ścigali po­

dróżników aż do N yanzy, tu w ystąpili inni w szranki. N a w zgórzu 2 500 stóp Wyso­

kiem niedaleko jezio ra, założył Stanley oszańcow any obóz i rospoczął u kłady z m ieszkańcam i osady K akongo, aby mu pozw olili zbliżyć się do jeziora, ale nie chcieli oni ani podarunków ani układów , jed y n ie ty lko wody do picia można było od

nich dostać.

P o d łu g um owy, E m in pasza m iał oczeki­

wać S tan ley a ze swym parow cem na je z io ­ rze A lb e rta , ale m ieszkańcy K ak on ga zape­

w niali, że dotąd żaden parow iec na jeziorze się nie pokazał. Żeby pieszo iść stąd do W ad elai, b ra k ło S tanleyow i sił i am unicyi, a w ielka łódź pozostała w obozie K ilonga- L ong i, k tó ry był oddalony od jezio ra 200 km .

Otóż Stanley był zm uszony cofnąć się aż do Ib w iri, stąd podążył m niejszy oddział pod dow ództw em porucznika S tairs do obo­

zu K ilo n g a-L o n g i i U g a rro w y i sprow adził pozostałych tow arzyszy. G dy złączona te ­

(9)

Nr 16. WSZECHŚWIAT. 249 raz karaw an a w stąp iła poraź dru g i na zie­

mię M azam boniego, zm ienił ten władca da­

wniejsze usposobienie i zaw arł ze Stanleyem przym ierze k rw i, a za jeg o przykładem po­

szli inni naczelnicy nad jeziorem . O pow ia­

dano też w okolicy, że n a jeziorze pojaw iły się statk i ta k w ielkie ja k wyspy, napełnio­

ne ludźm i, a równocześnie odebrał Stanley list od E m ina pasy, datow any z 26 M arca.

D nia 28 K w ietnia zbliżył się parow iec do koczow iska S ta n ley a nad brzegiem , a na nim znajdow ali się E m in pasza i Casati.

P o dw akroć sta ra ł się S tanley nakłonić E m ina do pow rotu do E u ro p y , ale Em in odłożył, j a k ju ż daw nićj przypuszczaliśm y, ostateczną, decyzyją aż do nadejścia B a rtte ­ lota z resztą bagaży, którego S tanley z dnia n a dzień się spodziew ał. E m in pasza nie chciał bez w szystkiego opuścić około 10000 głów, k tó re n ależały do jeg o otoczenia, a któ ry ch czekała po jeg o odejściu niechy­

bna śm ierć z ręki arabów . Zresztą o p o ­ w rocie m yśleli tylko żołnierze egipscy w li­

czbie 100, dw a inne batalijony, liczące 1390 w ojska regu larn eg o , nie m iały ochoty opu­

ścić W adelai, gdzie razem z Em inem wiedli w ygodne życie, a każdy m iał ju ż w łasną fa- m iliją. C asati by ł zdecydow any zostać lub wrócić z Em inem.

P o 26 dniow ym pobycie u E m ina w ybrał się Stanley z pow rotem , myśląc, że się spot­

ka z B arttelotem . J a k ie więc było jego zdziw ienie, gdy p rzy B u n ały a czy U n a ry a natrafił na m ały oszańcow any obóz, a w nim znalazł znanego nam tow arzysza B arttelota, anglika Bonny, któ ry po śm ierci Jam esona skupił resztki załogi.

„Ja k iś biały, pisze Stanley, stał u wejścia do obozu, zdaleka zdaw ało mi się, że to J a ­ meson, w krótce poznałem w nim Bonnyego, k tó ry opuścił służbę w ojskow ą i p rzyłączył się do naszćj w ypraw y.

To pan, panie B onny, a gdzie je s t k ap i­

tan B arttelot?

U m arł, m ylord, zastrzelony przez m any- emczyków miesiąc temu.

Boże łaskaw y, a gdzie p an Jam eson?

U dał się do w odospadów S tanleya, aby sprow adzić posiłki od T ippu T ipa.

A gdzież pan Troup?

T ro u p w rócił do dom u będąc chorym.

A gdzie W ard?

W a rd je s t w B angala.

Boże wielki, więc pan sam jed en pozo­

stałeś?

Sam, p an ie”.

Z 257 żołnierzy znalazł S tanley w obozie tylko 71, w łasne jeg o bagaże odesłano do K onga, bo uw ierzono pogłosce, że on p o ­ legł. „T ylko dw a kapelusze, cztery p ary b u ­ tów i k aftan flanelowy pozostały p rz y p ad ­ kowo, to obecnie moje całe zasoby, dodaje Stanley, a w tym praw dziw ie afrykańskim ubiorze pow rócę do E m ina, w ybierając inną drogę przez nieznane jeszcze okolice'*.

Na tem u ry w a się w ą te k listów S tanleya, dodana do jed neg o z nich m apa uw idocznia zdobycze naukow e, jak ie podróż S tanleya przyniesie, głów ne z nich możemy ju ż dziś oznaczyć.

O d K onga do N yanzy wznosi się zw olna teren od 1400 do 5 500 stóp, po obu stronach drogi uk azyw ały się pasm a gór lub izolo­

wane szczyty, z obozu nad N yanzą widać było górę p o k ry tą śniegiem , w ierzchołek jej wznosił się do 18000 stóp, m ieszkańcy nazyw ali j ą R uw uzori (R uw orzori), być mo­

że, że ona będzie z K ilim a-N dżarem ubie­

gać się o pierw szeństw o. P o d względem hidrograficznym zbadał Stanley porzecze jednego z najw iększych dopływ ów K onga i o d k ry ł w ielkie, nieznane jezioro. Donosi także, że N yanza A lb erta szybko opada, E m in opow iadał mu, że wyspy, które przed ośmiu laty daleko leżały od brzegu, dziś s;j.

z nim pow iązane, setki mil kw adratow ych (angielskich) w yłoniły się z pod wody i za­

m ienione zostały w pola upraw ne.

Okolicę pom iędzy K ongiem i Nyanzą A l­

b erta nazyw a S tanley najciekaw szą częścią A fryk i. To pew na, że odtąd zw róci ona na siebie uw agę całego świata, ja k niegdyś ca.- ły św iat zainteresow ał się porzeczem K o n ­ go, gdy S tanley j e od krył, bo ten podróż­

nik um ie okolice przez siebie zwiedzone otoczyć dziwnym urokiem.

Co do dalszych losów S tanleya niem a wiadom ości autentycznych, ale w tych dniach nadeszły do A n glii z Z an zib aru do­

niesienia dosyć pewne, że S tan ley zbliża się z Em inem do Z anzibaru, a w W adelai p o ­ został gubernatorem C asati. R oschodzi się rów nież pogłoska, że A nglij a ma zam iar zażądać od kedyw ego o dstąpienia p row in -

(10)

250 W SZECHŚW IAT. Nr 16.

cyi zw rotnikow ej. W takim razie E inin pasza pow róciłby do W adelai ja k o g u b e r­

n a to r angielski, a dla eksplo ato w an ia nowej kolonii zaw iązałoby się tow arzystw o, po d o ­ bne do H udsonsbay C om pany, z praw em zwierzchniczem. Q ui vivra, verra.

D r N adm orski.

KILKA U W A G OGÓLNYCH

0 Z W I E R Z Ę T A C H SZKODLIWYCH.

(D okończenie).

R ospatrzm y teraz w pływ k lim atu i po- gody.

K lim at wogóle w yw iera w pływ n iezn a­

czny n a życie pojedynczych osobników, nierów nie w iększe posiadając znaczenie d la ich ro z rad z an ia się czyli d la utrzy m an ia p rz y życiu całego g atu n k u . Ja k o ż liczne chrząszcze przyw ożone w raz z drzew em z A m eryki podzw rotnikow ej do k ra jó w eu ­ ropejskich o klim acie b ard zo nieraz u m ia r­

kow anym , żyją tu i ro z w ija ją się, aczkol­

w iek nigdy praw ie się nie rozm nażają. J e ­ dnakow oż byw ają i w ypadki przeciw ne; np.

ta k zw any k aralu ch lapoński (E ctobia lap- ponica) dość rospow szechniony w N iem ­ czech, N iderlandach i t. p., p rzew ędrow ał 1 do E u ro p y północnej z tą je d n a k różnicą, że nie m ieszka tu w lasaćh, lecz po do­

m ach m ieszkalnych, niszcząc zapasy spoży ­ wcze.

Stan pogody w yw iera w pływ w ielki szcze­

gólnie na rozm nażanie się drobnych, s ła ­ bych gatunków . M szyce, w ystępując w o l­

brzym iej ilości podczas suchego, gorącego lata, nikną p ra w ie zup ełn ie podczas desz­

czowego i w ilgotnego lata. Ślim aki naod- wrót, p o trze b u ją dużo w ilgoci, by stać się bardziej szkodliw em i dla ro ślin żarłoczno­

ścią swoją. P odczas d ługo trw ającej suszy w pełzają one leniw ie pod kam ienie lub też w kopują się głęboko pod ziem ię i tylko deszcz obfity, zraszając w yschłą glebę, m o­

że je z ich kryjów ek w yw abić.

P rócz tego bespośredniego o d d ziały w a­

nia, pogoda w pływ a też na zw ierzęta i po­

średnio, skutkieiu tego, że w yw ołuje szybszy

lub wolniejszy ro zrost odpow iednich roślin.

T ak np. op rzędek (S itones lineatus) n a p a ­ stu je zw ykle młode, tylko co z ziemi w y­

rosłe ro ślin ki, pożerając je nieraz całkow i­

cie. Lecz g d y ro ślina w skutek sp rz y ja ją ­ cych w arun kó w atm osferycznych szybciój się rozrasta, to zanim owe żarłoki zniszczą liścienie, ju ż zam iast nich rozw iną się św ie­

że listki, a roślina m ogąc sw obodnie k a r­

mić się i oddychać n ad al zostaje przy ży­

ciu. Tego rod zają przy kład ów m ożnaby było wiele przytoczyć.

W iększe ow ady wogóle są mniój w rażli­

we n a zm iany atm osferyczne, a niektóre z nich niety lk o w stanie ja jk a lu b poczw ar- ki, ale ja k o doskonałe ow ady zdolne są p rzetrzy m ać naw et bardzo niską tem pera- tu rę .

O wiele silniej pogoda oddziaływ a na p rzeo brażenia ( m e t a m o r f o z y ) owadów:

C hłód pow strzym uje rozw ój, ciepło go p rzy ­ spiesza, a łatw o się m ożna przekonać o tem we w łasnym pokoju, ro biąc odpow iednie dośw iadczenia. To, co sztucznie móżemy wywołać, odbyw a się i drogą natu raln ą.

J a k o p rz y k ła d posłużyć nam może k ilk a ­ k ro tn ie ju ż w spom niany kap u stn ik . Z j a ­ j e k złożonych w M aju w ylęgają się gąsie­

nice tego sam ego jeszcze miesiąca lu b też następnego, a w L ip cu widzimy ju ż d o jrz a ­ łego m otyla. W niespełna więc trzy m ie­

siące letn ie, pokolenie k apu stn ik a odbyw a cały cykl sw oich przem ian. Zimowe n ato ­ m iast pokolenie p otrzebuje aż dziew ięciu miesięcy, bo z jajeczek złożonych w L ipcu ro zw ijają się liszki podczas S ierpnia, we W rześniu widzim y je jeszcze ja k żerują so­

bie w najlejisze po listkach kapusty, poczem, p rzeob raziw szy się w poczw arkę, zim ują i dopiero w M aju roku następnego w ylatuje z niój m otyl dojrzały.

M niej lub więcej p rzy jazn a pogoda może przyspieszyć lu b opóźnić cały ten przebieg ro zw oju, w skutek czego gąsienica może znaleść lepsze lub też gorsze w arunki bytu i stosow nie do tego być m niej lu b bardziej szkodliw ą dla rolnika.

P rzech odzim y nareszcie do w pływ u, ja k i w y w ierają n a tu ra ln i w rogow ie zw ierząt szkodliw ych, a więc cenni dla nas sp rz y ­ m ierzeńcy w w alce z tym drobnym światem niszczycieli.

(11)

WSZECHŚW IAT. 251 Zbyteczne rozw ielinożnienie się jednego

g atu n k u zw ierząt może gw ałtow nie oddzia­

łać na rospłód innego, najczęściej w skutek tego, że pożerają się wzajem nie; rzadziej z tćj przyczyny, że oba gatunki, żyw iąc się jednakow em i roślinam i, w yryw ają sobie zdobycz. Np. w r. 1878 w okolicach W a- geningen pokazała się o lbrzym ia masa m a­

jów ek. Ju ż w K w ietniu rzuciły się one na pączkujące dopiero dęby, objadając j e z pączków i m łodych, tylko co rozw iniętych listkó w. G dy w ten sposób wrszystko w oko­

licy zostało sprzątnięte, na krzew ach dębo­

wych pokazały się t. z w. pchełki roślinne.

Lecz biedactw o zby t późno siadło do uczty, bo m arne z niej ty lko pozostały szczątki:

w ym arło więc praw ie w zupełności. Dzięki tem u odrazu zniknęła plaga, k tó ra od czte­

rech lat z rzędu trap iła okoliczne drzew a.

Jed e n żarłok roślinny przyczynił się znako­

micie do w ytępienia drugiego.

Lecz, ja k rzekliśm y, najczęściej n atu raln i wrogow ie szkodliw ych dla rolnictw a istot n ap astu ją je bespośrednio, a można ich po­

dzielić na dw ie grupy: 1 ) zw ierzęta k arm ią­

ce się zdobyczą i 2) organizm y pasorzytne.

Do pierwszój g ru p y należą: nietoperze, owa- dożerce (kret, ryjó w ka, jeż), łaska, g rono­

staj; sikory, inysikrólik (R egulus), pełzaczo- wate (C erthiadae), dzięcioły, sowy, m yszo­

łów; szczypaw ki (C arabidae), biedronko- wate (C occinellidae), ważki (L ibellulidae) i t. p.

N ieustanna działalność wyliczonych zw ie­

rz ą t utrzy m u je w pew nych określonych granicach liczbę szkodników naszych roślin upraw nych i d rzew leśnych. U chodzi to zw ykle niebacznej uw adze człow ieka i do­

piero w tedy spostrzega on te świadczone mu dobrodziejstw a, gdy naraz zbraknie te ­ go pożytecznego ze wszech m iar w spółdzia­

łania. Jak o p rz y k ła d barw nie ilu stru ją cy te stosunki przytaczam y to, co mówi H oger w ciekawem swem dziełku. O tóż w oko­

licach H an au podczas tęgiej zim y ścięto k il­

k a tysięcy starych dębów, któ ry ch dziuple służyły za zimowe leże ogrom nej ilości nie­

toperzy. G dy wszystkie te d rzew a były ścięte i rozrąb an e w kaw ały, zdechły praw ie w szyst­

kie owe pożyteczne zw ierzątka, jed n e w sk u ­ tek silnego m rozu, inne w skutek udręczeń i psot, ja k ie im w yrządzały wiejskie chło­

paki. Ju ż następnego rok u zauważono prządkę w ędrow ną (C nethocam pa proces- sionea) w daleko większej liczbie niż w przó­

dy; a w latach następnych nietylko okolice H anau, ale kilkum ilow y obszar dokoła napa­

dnięty został przez tego owada; prócz dębów i inne leśne i ogrodowe drzew a literalnie były ogołocone z liści. Oczywiście, że g ą ­ sienic owych nie brakło i wprzódy, ale licz­

ne nietoperze, k rążąc w okolicy, w ielką ich ilość zjadały, tak, że nie m ogły się one n i­

gdy zbytnio rozmnożyć. Z wytępieniem zaś nietoperzy zn ikn ął jednocześnie najzapal- czywszy w róg tej ćmy, gdyż dzięki no cn e­

mu trybow i życia, on był praw ie jedy ny m jej prześladow cą. W ogóle nie posiada ten owad wrielu nieprzyjaciół; gąsieniczka jego w skutek gęstego ow łosienia byw a chw ytana tylko przez k uk ułk ę, a poczw arka pod osło­

ną tęgiego oprzędu zabespieczoną je st od napaści. Nic więc dziw nego, że gdy z n i­

k n ął na polu w alki nietoperz, Cnethocam pa tak szybko się rospleniła.

Z upełnie in ne znaczenie m ają organizm y pasorzytne. Należy tu rodz. gąsieniczniko- w atych (Ichneum onidae) i ich k rew n iacy , m uchy pasorzytne (T rachineae) i grzybki rozm aite '). N ie są one w stanie zapobiedź zbytniem u rozm nażaniu się owadów szko­

dliw ych, lecz gdy ten fak t ju ż nastąpił, w tedy zjaw iają się i one w pokaźnej liczbie, kładąc tam ę klęsce ow adziej. P asorzy ty nietylko k arm ią się sokam i swej ofiary albo gospodarza, ja k j ą p rzyrodnicy nazyw ają, lecz służy ona im zazwyczaj ja k o stałe m iej­

sce pobytu. A poniew aż byt ich zawisł zu­

pełnie od tego gospodarza, to nie należy się wcale dziwić, że pasorzyty są bardzo w y ­ bredne w w yszukiw aniu swej ofiary. Nie może np. gąsienica tak a zamieszkać w ciele ow ada dojrzałego, nie zaw iera ono bowiem żadnych substancyj zapasowych; pasorzy- tujący organizm m usiałby nadw erężyć n a ­ rządy swego gospodarza i w ten sposób sprow adzić śmierć jego. Nie może rów nież gąsienica większych rozm iarów u k ry ć się w ciele drobnego gospodarza, albo pasorzyt w ym agający dla rozw oju swego dłuższego

') N p. Em pusa radicans i T aric h iu m sphaero- sperm a na gąsienicach kapustnika; T aric h iu m aphi- dis na mszycach.

(12)

nieco czasu, zamieszkać w gospodarzu, szyb­

ciej odbywającym cykl sw oich przeobrażeń . Sam ica najezdników o k ró tk im pod kładeł- k u czyli rurce do sk ład an ia ja j nie je s t w stanie złożyć jajec zek w larw y , żyjące głębiej we w nętrzu drzew a. N adto tk a n k a i soki gospodarza muszą, być odpow iednie dla życia pasorzyta.

Oczywiście więc, że liczba gąsieniczniko- w atych, m uch p aso rzy tn y ch i t. p. w ścisłej pozostaje zależności od liczby p ew nych ga­

tunków ow adzich, ja k k o lw ie k płodność tych pierw szych je s t ogrom na, przew yższa­

ją c n ieraz zdolności rozrodcze ow adów . D latego to, jeżeli ród gospodarzy w zrośnie, natych m iast p rześladujący go paso rzy t z ja ­ wia się w m asie im ponującej.

To, cośmy powyżój rzekli, dotyczy i g rz y b ­ ków pasorzytnych. G rz y b n ia ich rozw ija się we w nętrzu owada; po pew nym czasie na zew nętrznej jeg o pow ierzchni p o kazują się zarodniki (spory), k tó re m iryjadam i rozrzucone zapom ocą w ia tru p a d a ją n a inne owady, zarażając je. P ó k i pew ien g a tu n ek ow adu w nieznacznej ilości gdzieniegdzie tylko w ystępuje, owe spory, rzecz jasn a, zrzad k a tylko m ają szansę paść na g ru n t dla siebie odpow iedni; lecz gdy ty lk o ten sam ow ad tłum nie p o k ry w a drzew a lub r o ­ śliny pól up raw n y ch , oczywiście, że znako­

m ita część ow ych sp ó r (zarodników ) trafia n a odpow iednie m iejsce, rozw ija się, dalej p ro d u k u je ciałk a rozrodcze i t. p., a po p e­

wnym czasie ogrom na większość ow adów danego g a tu n k u byw a zarażona grzybkiem i bezpłodnie zam iera. Szczególnie w la­

sach, gdzie, ja k wiadom o, niem ożliw y je s t płodozm ian, klęska p rzez ow ady szkodliw e sprow adzona, w ystępuje n iera z częściej i jask ra w iej aniżeli n a roli. B yw ają w y­

padki, że 2 —3 lata z rz ęd u drzew a fa k ty ­ cznie byw ają Ogołacane z liści. W ted y na plac boju w ystępują n iep rz eb ra n e arm ije grzybków i ow adów - pasorzytów . D zięki tem u po 2-—3 latac h liczba n ad m iern ie ros- plenionego szkodnika m aleje, w raz z nim traci na sile niszcząca działaln ość paso rzy ­ tów i dwa w rogie obozy zred u k o w an e zo­

sta ją do właściw ych rozm iarów . N p. w ro ­ k u 1844—1845 w niek tó ry ch p row incyjach n id erla n d zk ich gąsienica T ra c h e a p inip erd a sprow adziła istotną klęskę; olbrzym ie lasy

252

sosnowe wyniszczone były w sposób za­

trw ażający . Lecz ju ż w r. 1846 zrzad k a je tylko można było odnaleść. U czeni b a­

dacze, niem ogąc wyjść z podziw ienia, co tak rap tow n ie w płynęło n a całkow ite p r a ­ wie wyniszczenie tego groźnego szkodnika, przedsięw zięli szereg badań, k tó re d ały cie­

kaw y re z u lta t. Z zeb ran ych 50 gąsienic 35 było zam ieszkanych przez larw y gąsie- nicznikow atych, a w następnym roku je s z ­ cze większa liczba zarażoną była. G ąsie­

nice tak ie chow ają się w mech, którym po­

ra sta g ru n t lasu, tu larw a pasorzyta n isz ­ czy skórkę swej ofiary i przeo braża się na zew nątrz niej w poczwarkę. Jeżeli zw ró­

cimy uw agę na to, że w owym czasie grzy b ­ ki p asorzytne m ało jeszcze były znane, więc z łatw ością ujść m ogły uw adze badaczów , możemy łatw o zrozum ieć, ja k ie gw ałtow ne siły ta k ra p to w n ie p rzetrzebić zdołały sze­

regi szkodliw ego ow ada.

A d am Lande.

Nr_16.

OBŁOKI ŚWIECZCE.

(Dokończenie).

P ozostaje jeszcze do w yjaśnienia szczegół najosobliw szy, dlaczego m ianowicie świecą­

ce obłoki w idoczne są corocznie tylko przez kró tk i okres w lecie; p. Jesse tłum aczy to w ędrów ką peryjodyczną tego zjaw iska, u- spraw iedliw iając swój pogląd w następny sposób.

W ed łu g hypotezy W illiam a Siem ensa (ob.

W szechśw iat z r. 1883 str. 481), tyczącej się odrad zania en erg ii słonecznej, p rzestrzeń św iatow a w ypełniona je s t rozrzedzonem i gazam i, stanow iącem i ja k b y ciąg dalszy a t­

m osfer słońca i planet. Jeż eli zaś rzeczy­

wiście p rzestrzeń zajęta jest przez środek, staw iający opór biegowi ziem i, to zachodzić też m usi bezustanne, aczkolw iek n ad e r po­

wolne odnaw ianie atm osfery ziem skiej. P o ­ łow a ziem i, zw rócona w stronę, w k tó rą bieg je j m a m iejsce, doznaje dopływ u z przestrzen i św iatow ej, w sk utek czego po stronie przeciw nej następow ać m usi odpływ . W ten sposób pojm ow ać m ożna, że w g ó r­

nych w arstw ach atm osfery, mniej więcej od

W SZECH ŚW IAT.

(13)

W SZECHŚW IAT. 253 20 do 100 km , zachodzi ustaw iczny, lubo

słaby, p rą d k u stronie odwróconej od kie­

ru n k u biegu ziemi, a w prąd zie tym p rz y j­

mować m uszą u dział i substancyje unoszące się w tych w arstw ach atm osfery. Otóż, epoka roku, podczas której ukazują się obło­

ki świecące, przem aw ia poniekąd za w pły­

wem tego przypuszczalnego p rą d u n a ruch obłoków świecących.

Oś m ianowicie ziem ska ma w przestrzeni położenie takie, że w przeciągu czasu od d. 21 G ru d n ia do 21 C zerw ca w stronę, ku której bieży ziemia, zw rócony je s t biegun południow y, gdy w półroczu następnem stosunki się odw racają, a w stronę biegu ziemi zw rócony je s t biegun północny. W e ­ dług tego zatem , co wyżej pow iedziano, przy jąć można, że w ciągu półrocza od Stycznia do C zerw ca pow ietrze poddane je s t słabem u p rądow aniu z południa n a pół­

noc, w ciągu zaś półrocza drugiego z pół­

nocy na południe. Poniew aż zaś w ruchu tym przyjm ow ać m uszą udział i cząstki w atm osferze b ujające, to n ajsilniejsze ich skupienie na półkuli północnej mieć musi miejsce w Czerw cu i L ip cu i w tedy też obłoki świecące są w idzialne. Na półkuli południow ej w innyby one w edług tego wy­

stępow ać w epoce naszego przesilenia zimo­

wego; nie otrzym ano w praw dzie ze stron tam tych wiadomości o podobnych d ostrze­

żeniach, ale b ra k ten pojm ujem y łatw o, skoro zw ażym y, że n a półkuli południow ej ziemi w szerokościach gieograficznych, któ ­ re odpow iadają naszym , ląd stały bardzo je s t skąpo rozłożony, żeglarze zaś, choć mo­

że dostrzegali obłoki jaśniejące, nie rozróż­

niali ich od zw ykłego zm ierzchu.

Jeżeli się zgodzim y na powyższe tłu m a­

czenie zjaw iska chm ur świecących, to m o­

żemy też w ten sposób pojąć i coroczny spadek ich natężenia, drobne bowiem ciał­

ka, unoszone przez p rą d y w zbudzone b ie­

giem ziemi, w ydostają się poza obręb atm o­

sfery ziem skiej, substancyja tedy tw orząca owe obłoki zw olna się rosprasza.

W yw ody te wreszcie stosuje p. Jesse do objaw ów , ja k ie na innych bryłach niebie­

skich zachodzą. W edług wszelkiego p ra ­ w dopodobieństw a działalność w ulkaniczna na naszój ziemi była niegdyś znacznie żyw­

szą, aniżeli obecnie; można więc p rz y p u sz ­

czać, że i niezw ykłe przym ięszki obficiej daleko dostaw ały się do atm osfery. Idzie za tem, że w czasach daw niejszych i zjaw i­

ska obłoków świecących były bardziej p o ­ spolite, a atm osfera cała w wysokości około 75 km zajęta by ła przez wrarstw ę drobnych cząsteczek. Poniew aż zaś z w ulkanów wy­

try sk a ją gazy różne, być może, że do w y­

tw arzan ia obłoków tych przyczyniały się rozm aite rodzaje gazów, które ulegają sk ro ­ pleniu w tem p eratu rach różnych, odpowia­

dających rozm aitym wysokościom atm osfe­

ry; być przeto dalej może, że w arstw y ga­

zów skroplonych u k ład ały się nietylko w odległości 75 km , ale i w wysokościach znaczniejszych, 100 lub 150 km. O prócz gazów, dostaw ały się do atm osfery i cząstki py łu, które, stosownie do składu swego, p o ­ w odow ały inne objaw y barw ne, chociaż pod względem blasku ustępow ać m ogły o b ło ­ kom, utw orzonym z gazów skroplonych.

W w arun kach takich, w jakicli niegdyś pozostaw ała ziem ia nasza, znajdu je się obe­

cnie praw dopodobnie Jow isz, k tó ry z po­

wodu olbrzym ich swych wym iarów teraz dopiero przechodzi fazę swego rozw oju, od­

pow iadającą daw niejszem u stanow i ziemi naszej; otóż objaw y, ja k ie na pow ierzchni jego dostrzegam y, odpow iadają w ybornie rzuconym tu dom ysłom.

Gęstość Jow isza m niejszą je st aniżeli gę­

stość wody; zachodzące wszakże na nim zjaw iska prow adzą do wniosku, że nie wi­

dzim y jego pow ierzchni stałej lub ciek łej, ale tylko w arstw ę obłoków, w jeg o atm o­

sferze zawieszoną; a naw et z uzasadnieniem tw ierdzić m ożna, że nie je d n a , ale p rz y n a j­

mniej dwie, jeżeli nie więcej, takie w arstw y unoszą się w różnych wysokościach. Z po­

wodu znacznej wysokości atm osfery Jo w i­

sza i dla ciepła, które zapew ne jeszcze po­

siada, odległość tych obłoków od jeg o po­

w ierzchni musi być o wiele większa, aniżeli odległość obłoków świecących od p ow ierz­

chni ziemi, gęstość więc właściwej jego b ry ­ ły je st niew ątpliw ie większa, aniżeli ocenia­

my, biorąc pod rachunek wielkość, w jak iej się nam dla swych obłoków przedstaw ia.

W atm osferze Jow isza dostrzegam y obło­

ki b iałe i czerw onaw e, przypadające w róż­

nych wysokościach, ja k to sądzić można z:e względnych ich ruchów . Otóż niektóre

(14)

p rzynajm niej z tych obłoków okazyw ać m o­

gą. obieg peryjodyczny, odp ow iadający ru ­ chow i peryjodycznem u obłoków św iecących, a według dostrzeżeń d ra L ohse i R a n y a rd a zm iany na pow ierzchni Jow isza zachodzące pow tarzają się w okresach, w yrów nyw ają- oych okresom plam słonecznych. Poniew aż czas obiegu Jow isza dokoła słońca niew iele odstępuje od okresu plam słonecznych, p o ­ zw ala to się dom yślać, że w samój rzeczy zw iązek ten polega na przenoszeniu się obło­

ków z p o łu d n ia na północ i naw zajem w cza­

sie jed n eg o obiegu tój p lan ety dokoła słońca.

Jeż eli zaś substancyja obłoków św iecą­

cych ulega prądom , ja k ie bieg ziemi w o ta­

czającym środku pow oduje i zw olna usuw a się z obrębu p rzyciągania ziem i, to i n a J o ­ wiszu m ogłyby rów nież podobne zachodzić stosunki, zd rad zające się tem , że p lan eta ta pozostaw ia poza sobą pew ien słaby ogon po stronie odwróconój od k ieru n k u jój biegu.

W każdym razie baczne tylko obserw acyje w ykazać mogą, czy ogon tak i da się d o ­ strzedz przy pom ocy naszych teleskopów .—

U spraw ied liw ionem będzie rów nież p rz y ­ puszczenie, że podobneż okoliczności zacho­

dzić m ogą i na innych planetach, a m ian o ­ wicie na W enerze, z pow odu m łodszego jój, w zględnie do ziemi, w ieku.

P oniew aż działalność w ulkaniczna nigdy na ziem i się nie przery w a, być więc może, że części składow e obłoków św iecących s ta ­ tecznie w atm osferze naszój się zn a jd u ją , przew ażnie je d n a k w ystępują w ta k małój ilości, że nie są w idzialne i m ogłyby być w ykryte jed y n ie p rzy dokład n y ch i syste­

m atycznie prow adzonych poszukiw aniach.

Jeżeli w ro k u bieżącym objaw y te jeszcze się pow tórzą, pożądane b y ły b y przedew szy­

stkiem badania sp ektroskopijne, dostarczyć bowiem mogą w skazów ek co do ro d z aju po- wodującój je substancyi, co w dalszym ciągu pozwoliłoby wnieść o tem p eratu rze, w tych wysokich w arstw ach atm osfery panującój.

S. K.

254

K H 0 H 5 K A H A U K G W A .

FIZYKA.

— Spektrotelegrafija. Dla p rzesy łan ia sygnałów n a dosyć znaczną odległość p ro p o n u je L a Cour

nowy p rz y rz ą d , którego opis um ieszczono w je- dnem z czasopism pośw ięconych elek try czn o ści.—

W ysyłacz tego a p a ra tu sk ład a się z silnej lam py elektrycznej, umieszczonej w pudle kw adratow em , z którego lam pa w yrzuca św iatło przez diafragm ę, o pewnej ilości otworów. Z a diafragm ą znajduje się soczew ka n a odległości swego głów nego ogni­

ska, a za nią p ry zm a szklana. W ychodzące z la m ­ py prom ienie św iatła, po p rzejściu przez pryzm ę, p rzełam ują się i dochodzą, przy pew nem ustaw ie­

niu a p a ra tu , do oznaczonego p u n k tu , do którego w łaśnie m ają by ć p rzesy łan e sygnały. Cały p rzy ­ rząd m ożna ta k uregulow ać, ażeby przy p rz e p u ­ szczeniu św iatła przez różne otw ory ekranu, do oznaczonego p u n k tu dochodziły prom ienie różnej barw y w idm a, w ytw orzonego przez pryzm ę. J e ­ żeli te ra z na sta c y i d okąd przesyłają depeszę, od­

b ie ra ją c y obserw uje przez lunetę św ietlne sy g n a­

ły , to w idzi je w postaci św iecących b arw n y ch znaków , k tó ry c h k sz ta łty odpow iadają ks tałto m szpar porobionych w diafragm ie. 1 ta k np. jeżeli na d iafragm ie w pew nem m iejscu je s t je d n a szpa­

r a długa i dw ie krótkie, to obserw ujący zobaczy tak że je d n ę lin iją długą i dw ie k ró tk ie w ytw orzo­

ne przez św iatło; w ten sposób m ożna z łatw ością użyć do depesz znaków sygnałow ych alfabetu Mor- sea. U żyw ając do depesz różnobarw nego św iatła w idm a, m ożna osłabić silne pochłanianie prom ie­

ni niebieskich i fijoletow ych w czasie poch m u r­

nym . (Gaea, 1889). W . M .

M ETEOROLOGIJA.

— Ilość deszczu w krajach podzwrotnikowych.

W o statn ich la ta c h pow stała znaczna ilość stacyj m eteorologicznych w k ra ja c h podzw rotnikow ych.

D ane klim aty czn e przez n ie zgrom adzone wielce są ciekawe. U derza zwłaszcza zadziw iająca ilość opadów atm osferycznych. K ilka cyfr rzecz lepiśj w yjaśni.

N a w yspie B orneo panuje w ielka różnica klim a­

tu pom iędzy w ybrzeżem wschodniem i zachodniem , podczas g dy n a pierw szem p o ra deszczów trw a zaledw ie 4 — 6 ty godni, a ilość spadającej w ody je s t stosunkow o nieznaczna, na zachodniem w y­

brzeżu pora deszczów trw a od Sierpnia do K wie­

tn ia. W S a n d a k a n n a tej wyspie ro czn a ilość desz­

czu dochodzi do 3986 mm; najw iększy opad m ie­

sięczny w G rudniu —825 mm, najw iększy opad dzienny w Styczniu 367 mm.

T e m p e ra tu ra roczna na rozm aitych stacyj ach B orneańskich w aha się pom iędzy 29,1 — 30,3° C.

N ajw yższa te m p e ra tu ra m iesięczna w L istopadzie

— 32,6°, najniższa we W rześniu — 19,2°. N ajw yż­

sza te m p e ra tu ra dzienna 20 M aja = 35,6°; n ajn iż­

sza 14 L u teg o —16,7°.

Na d ru g iej półkuli posiadam y obserw acyje k li­

m atyczne z C ostarica:

T em p eratu ra roczna 20,2°; najw yższa te m p e ra tu ­ r a dzienna 16 M arca = 29,8°; najniższa 25 Stycznia

= 11,8°. Ilość dni dżdżystych = 1 9 3 ; opad atm o ­ sferyczny 1631 mm rocznie, a m ianowicie, podług m iesięcy:

Nr 16.

W SZECH ŚW IA T.

Cytaty

Powiązane dokumenty

W zadaniach, za które przewidziano więcej punktów, przyznaje się po jednym punkcie za każdą pełną i poprawną odpowiedź w poszczególnych częściach zadań.. Punkty przyznaje

- Punkty przyznaje się za każdą poprawną merytorycznie odpowiedź, nawet, jeśli nie została uwzględniona w schemacie.. - Wymagana jest pełna poprawność zapisu

J a k się później przekonam y, to ciągłe wahanie się g ru n tu stanow iło niezbędny czynnik przy tw orzeniu się pokładów węgla, których ce­.. chę

rocznie za

Instytut Matematyczny UWr www.math.uni.wroc.pl/∼jwr/BO2020 III LO we

Czy jeśli zbiór A jest domknięty i spójny, to jego dopełnienie jest też zbiorem

Dwa układy korali uważamy za równoważne, jeśli jeden można uzyskać z drugiego przez obrót okręgu..

Eulera, b edzie on bardzo podobny do , dowodu małego tw. Załóżmy, że n