• Nie Znaleziono Wyników

JV°. Warszawa, d. 20 Mnja 1888 r.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "JV°. Warszawa, d. 20 Mnja 1888 r."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JV°. 2 1 . Warszawa, d. 20 Mnja 1888 r. T o m V I I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA."

W W arszawie: rocznie rs. 8 k w artaln ie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 5

Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechświata i we w szystkich k sięgarniach w k ra ju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. D r. T. Chałubiński, J . Aleksandrowicz b. dziek. IJniw., K. Jurkiewiczb.dziek.

Uniw., mag K. Deike, mag.S. Kramsztyk,Wł. Kwietniew­

ski, W. Leppert, J. Natanson i mag. A. Slósarski.

„W szechśw iat11 przyjm uje ogłoszenia, k tó ry c h treść m a jakikolw iek zw iązek z nauką, n a następujących w arunkach: Z a 1 wiersz zw ykłego d ru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierwszy ra z kop. 7 ‘/ł,

za sześć następnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.

-A.c3.ros IRecłaJsicyi: ZKZralso-wslsie-IFrzed.znieście, 2>Tr ©©.

EMIL CZYRNIAŃSKI.

(2)

322

W SZE C H ŚW IA T.

N r 21.

Cios po ciosie p ad a na starodawną, szkołę Jag iello ń sk ą; W y d z ia ł filozoficzny od nie­

spełna jedneg o ro k u opłakuje zgon czte­

rech swoich n ajbardziej zasłużonych człon­

ków, a n au k i przyrodnicze na tym że wy­

dziale poniosły nadzw yczajną i niepow eto­

waną. stratę. A lojzy A lth , Stefan K u czy ń ­ ski, E m il C zyrniański i Z ygm unt W ró b le­

w ski, oto szereg znakom itych pracow ników w dziedzinie nau k przyrodniczych, któ rzy w k ró tk ich odstępach czasu osierocili un i­

w ersytet Jagielloński.

K rak ó w odczuł boleśnie tę stratę a piszą­

cy te słow a odczuw a ją tem więcej, że jak o uczeń tutejszej w szechnicy był zarazem ucz­

niem trzech pierw szych, a stosunek serdecz­

ny, ja k i zaw iązał się m iędzy uczniem a p ro ­ fesoram i, stał się później przyjacielskim m iędzy m łodszym a starszem i kolegam i.

W spólność przedm iotu spraw iła, że piszący od samego początku sw ych studyjów zaw ią­

zał serdeczny i szczególnie przyjacielski stosunek z ś. p. E m ilem C zyrniańskim , któ ­ ry to stosunek trw a ł niezam ącony praw ie przez la t osiemnaście.

N iech mi zatem będzie wolno, ja k o by­

łem u uczniow i, koledze i przyjacielow i, po­

św ięcić k ilk a słów pam ięci zm arłego.

S. p. E m il C zyrniański uro d ził się dnia 20 S tycznia 1824 r. we F lo ry n ie w G alicyi, ukończył szkoły gim nazyjalne w Nowym Sączu w r.- 1842, W y d z ia ł zaś filozoficzny w P rzem yślu w r. 1844. N astępnie zapisał się na W ydział m atem atyczno-przyro dni­

czy w akadem ii technicznej we Lw ow ie, gdzie w r. 1847 m ianow any został asy sten ­ tem chemii p rzy prof. d r R ochlederze.

W roku 1850 pracow ał w lab o rato ry ju m chemicznem p rz y uniw ersytecie w P radze.

W roku 1851 został m ianow any profesorem nadzw yczajnym chem ii ogólnej n a u niw er­

sytecie Jagiellońskim a w r. 1859 prof. zw y­

czajnym tegoż przedm iotu. W r. 1852 otrzy m ał stopień „honoris causa11 do k to ra filozofii od uniw ersytetu Jagiellońskiego.

O d r. 1847 był członkiem tow arzy stw a go­

spodarczego we Lwowie; od r. 1875 chemi­

kiem sądowym d la G alicyi zachodniej.

A k adem ija um iejętności w K rakow ie pow o­

łała go w r. 1873 na członka czynnego W ydziału m atem atyczno - przyrodniczego.

W r. 1884 został m ianowany członkiem c. k. kom isyi egzam inacyjnej dla k and yd a­

tów na nauczycieli w gim nazyjach i szko­

łach realnych. T ow arzystw o aptekarskie galicyjskie udzieliło mu w r. 1885 dyplom na członka honorow ego. W r. 1866 był dziekanem W y działu filozoficznego, w r.

zaś 1874 rektorem uniw ersy tetu Jag iello ń ­ skiego.

C zyrniański ogłosił drukiem następujące prace:

Chem ij a nieorganiczna zastosow ana do przem ysłu, ro ln ictw a i lekarstw a. K siążka ta, k tó ra przez długie lata służyła jak o j e ­ dyny podręcznik tak dla uczniów u n iw er­

sytetu Jagiellońskiego, ja k o też i innych szkół galicyjskich, doczekała się trzeciego w ydania; pierw sze w ydanie wyszło w r.

1857, trzecie zaś w r. 1874.

Chemij a organiczna zastosow ana do p rze­

m ysłu, rolnictw a i lekarstw a. P ierw szą część Chem ii organicznej w ydał au to r w r.

1867, w ypadki je d n a k fam ilijne, a m ianowi­

cie śmierć żony stan ęła na przeszkodzie d a l­

szemu w ydaw nictw u i tak Chem ija organicz­

na nie została dokończoną.

W y d a ł także Chem ij ą nieorganiczną m niej­

szą ułożoną dla szkół realny ch w r. 1874.

Z zakresu chemii analitycznej ogłosił następujące prace:

U eb er die nicht fliichtigen Saiiren der W u rzel von Y aleriana officinalis, 1849.

R ozbiór chem iczny wody krynickiej, 1856 r.

Sposób w yrabiania ługów i soli z wód Iw onickich r. 1860.

R ozbiór chem iczny wód siarczanych L u ­ bieńskiej i Swoszowickiej w roku 1860.

Spraw ie słow nictw a chemicznego polskie­

go pośw ięcił ś. p. C zyrniański pięć ros- praw , k tó re wyszły w r. 1853, 1858, 1872 i r. 1881. Słow nictwo C zyrniańskiego uży­

w ane byw a dotąd — tu i owdzie z m ałem i zm ianam i—we wszystkich szkołach galicy j­

skich.

N ajw iększą ilość rospraw poświęcił ś. p.

C zyrniański swojej „T eoryi chemicznej

(3)

N r 21.

WSZECHŚW IAT.

323 opartej na ru c h u w irow ym niedziałek“.

P ierw szą rospraw ę o swojej teoryi ogłosił w r. 1862, a od tego czasu praw ie co roku w ydaw ał broszury tra k tu ją c e o tejże teoryi, jużto w języ k u polskim (9 broszur) ju ż też w ję z y k u niem ieckim (8 broszur). Czyr- niański ukochał swoję teoryją nadew szyst- ko, była ona jego pieszczonem dzieckiem, którem u poświęcał wszystek swój wolny czas, dla którego nie szczędził trudów i kosztów. O teoryi swojej lubił najlepiej rospraw iać, czynione m u zarzuty zbijać, a najw iększem jego pragnieniem było do­

czekać się uznania swojej teoryi przez świat uczony. Życzenia C zyrniańskiego nie zostały w praw dzie spełnione, teoryja jeg o nie p rzy ­ ję ła się w nauce; pomimo to uczcić należy ten zapał szlachetny, z którym poświęcał się w najlepszej w ierze spraw ie naukow ej.

Z prac powyżej wym ienionych poznać można, że ś. p. C zyrniański był więcej teo­

retykiem niż eksperym entatorem . Że prace jego p rz y b rały ten kierunek, w płynął na to głównie b ra k pracow ni chemicznój n a po­

czątku jeg o profesorskiej działalności, p ra ­ cowni, któraby odpow iadała chociaż n aj­

skrom niejszym wymaganiom. Całą praco­

wnię chemiczną, stanow iły dw ie sale, z któ ­ rych je d n a przeznaczona była na gabinet i salę w ykładow ą, dru g a zaś na pracownię, a w tój najw ażniejszą część stanow iła k u ­ źnia kow alska z olbrzym im miechem.

O prócz tego znajdow ało się w tejże praco­

wni k ilk a starych przyrządów , kilkadziesiąt modeli drew nianych, k ilk a starych wag aptekarskich i t. d. W szystkie też jego usi­

łow ania zw rócone były początkow o ku stw o­

rzeniu pracow ni chemicznój. T rudności by­

ły w ielkie, gdyż w istniejących budynkach uniw ersyteckich miejsca nie było; pomimo to zdobył parę salek i rosszerzył pracow nię tak, że przynajm niej k ilku uczniów mogło w niej pracować.

T ak rosszerzona

p r a c o

wnia nie była j eszcze Wystarczającą i nie zadow alniała też C zyr­

niańskiego; nie p rz estał więc prosić, koła­

tać, jeździć do W iednia, korzystać ze swo­

ich stosunków fam ilijnych, z wpływ ów ja ­ kie m iał w W iedniu, dopóki nie wykołatał zezwolenia m inisteryjum na budowę nowe­

go gm achu na pomieszczenie pracow ni che­

micznej.

W roku 1871 stanął nareszcie nowy bu­

dynek przy plantacyjach, w którym , oprócz zakładu chemicznego, pomieszczono także szkołę sztuk pięknych, zostającą pod dyrek- cyją m istrza M atejki. P o w ybudow aniu osobnego gm achu dla szkoły sztuk pię­

knych, zakład chemiczny objął częściowo lokalności zajm owane przez tę szkołę i tym sposobem został znacznie powiększony.

Stw orzony tym sposobem przez C zyr­

niańskiego zakład chemiczny nie był w praw ­ dzie świetnym , w porów naniu z innem i za­

kładam i, np. w Niemczech; na owe czasy jed n ak i na nasze stosunki galicyjskie był on zupełnie w ystarczającym . Stw orzenie zakładu chemicznego należy w edług mego zdania uważać za najw iększą zasługę C zyr­

niańskiego i za wielką zdobycz dla u n iw er­

sytetu.

P o urządzeniu pracow ni chemicznej za- późno ju ż było zmieniać k ierunek pracy i przerzucać się n a pole chemii doświadczal­

nej; C zyrniański więc ograniczał się do za­

chęcania m łodszych ludzi, sw ych uczniów i asystentów do pracy w kieru n k u chemii dośw iadczalnej. Że usiłow ania C zyrniań­

skiego nie pozostały bez skutku tego dowo­

dzi szereg prac w ykonanych w jego p ra ­ cowni, których spis znajdzie czytelnik w „K ronice u niw ersytetu Jagiellońskiego”

K raków 1887. O pracach tych nie w ypo­

wiadam mego zdania ju ż z tego choćby powodu, że część ich przezem nie została wykonaną; tego jed n ak nie mogę zamilczyć, że jeśli moje prace, szczególnie w kierunku skroplenia gazów, zdobyły sobie ja k ie takie uznanie w świecie naukowym, to zasługa pod tym względem w znacznej części n ale­

ży się Czyrniańskiem u, k tóry mi w ykona­

nie tych kosztownych doświadczeń wiel- kiemi możliwemi sposobami ułatw iał.

C zyrniański był to ch a rak ter naw skroś otw arty i szczery, dla każdego życzliwy i przyjacielski, w sądzie zawsze bezstronny i spraw iedliw y; jak o senior na w ydziale filozoficznym często zabierał głos na posie­

dzeniach, a wszystkie jego przem ów ienia były bezstronne, pojednaw cze, zawsze do­

bro nauki i uniw ersytetu n a celu mające.

G dy uniw ersytetow i groziła ja k a szkoda,

natenczas w ystępow ał śmiało w ' obronie

praw jeg o z narażeniem swojej osoby

(4)

W SZEC H ŚW IA T.

N r 21.

i swego stanowiska. Znanem je s t powszech­

nie w K rakow ie w ystąpienie C zyrniańskie- go zaraz na początku jego działalności p ro ­ fesorskiej, w obronie ję z y k a polskiego ja k o w ykładow ego wtenczas, gdy uniw ersytetow i groziła zupełna gierm anizacyja.

W skutek śm iałego wystąpienia stanow isko jeg o było zagrożone, a dym isyja jeg o p ra ­

wie ju ż postanow iona; lecz w końcu zw y­

ciężyła słuszna spraw a a uniw ersytet J a ­ gielloński doczekał się lepszych czasów.

T eraz, gdy u n iw ersy tet rozw ija się swobo­

dnie na polu postępu i nauki, nie zapom nia­

no n ig d y tego, że C zyrniański należał do pierw szych, którzy stanęli na wyłom ie w obronie zagrożonej jego egzystencyi.

C zyrniański wielu m iał p rzyjaciół w m ie­

ście naszem, pozostaw ił też po sobie szczery i serdeczny żal. L ek k ą m iał śm ierć, ja k pogodnem i czystem było całe je g o życie;

w skutek porażenia serca zgasł n agle, będąc do ostatniej chw ili zdrow ym i czynnym . K rakow ianie, oddając cześć zasługom ,okryli tru m n ę jego wieńcami, a niezliczone tłum y publiczności odprow adziły zw łoki jeg o na miejsce wiecznego spoczynku. O by mu ziemia by ła lekka.

Karol Olszewski.

M SZ E KOPALNICTWO WĘGLOWE.

Ze wszystkich bogactw , ja k ie ziem ia w so­

bie zaw iera, węgiel kam ienny m a n ajw ięk ­ sze znaczenie w dziejach postępow ego ro z­

w oju ludzkości. P a lą c węgiel, pow iada Shaler, obracam y na naszę korzyść energiją słoneczną, zagrzebaną w ziem i od wieków.

U żyw am y jój do ogrzew ania naszych miesz­

kań, w praw iam y w ru ch m aszyny i w ten sposób korzystam y z tego św iatła i ciepła, które jeszcze p rzed wiekami ziem ia nasza otrzym ała od słońca.

Jak o przem ysł kopalniany, górnictw o węglowe przedew szystkiem opiera się na znajom ości gieologicznej budow y k ra ju , z

niej

czerpie ono pożywne soki, a w zam ian dostarcza fizyjografii now ych stw ierdzonych

przez się faktów. Równolegle ze stopnio- wem w yczerpyw aniem się pokładów idą skrzętne poszukiw ania nowych złoży, dzię­

ki czemu całokształt budow y zagłębia zy­

skuje coraz więcej danych faktycznych, a fizyjografija — now ych m ateryjałów .

W śród potentatów przem ysłu węglow e­

go, k ra j nasz zaledw ie początkującym n a ­ zwać się może. B ezw zględnie jed n ak bio­

rąc i my uczyniliśm y wielkie na tem polu postępy. Może nieobojętnym będzie dla czytelników W szechśw iata treściw y zarys obecnego stanu naszego kopalnictw a wę­

glowego, k tó ry pozwolę sobie poprzedzić krótkim wstępem gieologiczno-górniczym .

I.

W ęgiel kam ienny w ystępuje zw ykle w p o - staci pokładów u w arstw ow anych, t. j . mas, ograniczonych mniej więcćj rów noległem i płaszczyznam i, w śród podobnie uw arstw o- w anych m as łupków i piaskowców. P o ło ­ żenie płaszczyzny pokładu w przestrzeni określa się zapomocą dw u linij — linii ros- ciągłości (szerzenie po kładu) i linii u p a­

dowej.

P ierw sza je st lin iją poziomą p rzepro w a­

dzoną w płaszczyźnie pokładu (fig. 1) (A B );

k ąt e pom iędzy nią i liniją południkow ą na­

zyw am y kierunkiem rosciągłości. L in ija u p a­

dow a (C D ) je s t prostopadła do poprzedniej;

k ą t s, k tó ry tw orzy z poziomem, nazyw am y kątem u pad u pokładu. P o k ła d y rzadko by w ają zupełnie poziome; upad od 0° do 15° nazyw am y słabym, do 30° średnim , w y­

żej

30° strom ym . L in ija rosciągłości daje w yobrażenie o biegu po kład u w danej oko­

licy, lin ija upadow a o kierunku i stopniu zagłębiania się pokładu pod powierzchnię.

W sk u tek pochyłego położenia pokładów , pow staje kolejność ich wychodni na św ia­

tło dzienne w zależności od ich wieku. T ak

(5)

N r 21.

"WSZECHŚWIAT.

325 np. na fig. 2, przedstaw iającej idealny p ro ­

fil kom pleksu w arstw utw oru węglowego, postępując od strony praw ej k u lewój, spo­

tykam y kolejno w ychodnie w arstw coraz nowszych. Jeżeli w, w, w oznaczają, p o k ła­

dy węgla, ł, ł, ł łupki, p, p , p piaskowce, otrzym am y ogólny schemat profilu system u węglowego.

P ok ład y węgla m ineralnego znajdują się w osadach bardzo rozmaitego wieku, n a j­

większego je d n a k rozw oju dosięgają w j e ­ dnym peryj odzie, k tó ry w skutek tego o trzy­

m ał nazwę peryjodu węglowego ’).

W epoce węglowej należy odróżnić dwa peryjody: peryj od osadów m orskich i lądo­

wych. Zanim ląd w yłonił się z głębin oceanu, osadziły się na dnie jego utw ory, zaliczane do dolnego p iętra systemu w ęglo­

wego, złożonego z osadów kulm u i wapienia górskiego.

O 7~i

P ierw szy, składający się z okruchów i konglom eratów kw arcow ych, jest osadem nadbrzeżnym , drugi — głęboko - morskim.

W m iarę wznoszenia się dna, osady głębo- kom orskie ustąpiły m iejsca utw orom n ad ­ brzeżnym, złożonym z piaskowców i łu p ­ ków ze skam ieniałościam i mięczaków m or­

skich, oraz cienkich pokładów węgla. W re­

szcie, ju ż jak o osady lądowe i słodkowodne

') Oto szereg system atów gieologicznych (forraa- eyj), przyjętych w obecnej nauce:

A. osady azoiczne: D. osady trzeciorzędowe:

system lau ren ty jsk i, eocen, ,, hu ro ń sk i, oligocen, B. osady paleozoiczne: m iocen, system kam bryjski, pliocen.

„ syluryjski,

„ dewoński, E. osady czwartorzędowe:

n węglowy, dyluw ijum ,

„ perm ski. aluw ijum . C. osady mezozoiczne:

try jas, ju ra , kredft.

występują piaskowce, łup ki gliniaste i po­

k łady węgla kamiennego. M amy zatem w ' systemacie węglowym trzy poddziały, idąc z góry na dół.

1. P ię tro produktyw ne.

2. Piaskow iec nadbrzeżny.

3. W apień górski i kulm.

W znoszenie się lądu było widocznie b a r­

dzo powolne i stopniowe, ponieważ osady odpowiednie posiadają grubość nieraz b a r­

dzo znaczną. W niektórych zagłębiach, np. w środkowo-rossyjskiem, osady lądow e k ilkakrotnie przewarst.wowują się z osada­

mi morskiem i, co stanowi dowód kolejnego podnoszenia się i Opadania lądu. I w in ­ nych zagłębiach kolejność ta dostrzegać się daje, na m niejszą je d n a k skalę. J a k się później przekonam y, to ciągłe wahanie się g ru n tu stanow iło niezbędny czynnik przy tw orzeniu się pokładów węgla, których ce­

chę charakterystyczną stanow i kolejność osadów lądow ych i słodkowodnych.

P rzechodząc do gienezy pokładów węgli m ineralnych, zaznaczyć musimy, że wszy­

stkie teoryje proces ten w yjaśniające zga­

dzają się na punkcie roślinnego pochodzenia węgla. Rzeczywiście, tru d n o byłoby obja­

śnić ten fakt inaczej, skoro w osadach w ę­

glowych na każdym kroku spotykam y całe pnie i liście zwęglone przedw iecznej flory.

P rzyjąw szy ten pew nik, pozostaje jeszcze do rozw iązania pytanie, ja k objaśnić na­

grom adzenie się na ograniczonej bądźco- bądź przestrzeni olbrzym iej zaiste m asy ro ­ ślinności. Zw olennicy teoryi miejscowego czyli autochtonicznego pochodzenia węgla, przytaczają na swoję obronę często spoty­

kany fakt znajdow ania w osadach węglo­

wych całych pni drzew nych prostopadle do p okład u stojących, a których korzenie w ro­

śnięte są w łupek, stanowiący niegdyś g ru n t leśny.

S tronnicy teoryi allachtonicznej (niem iej- scowego pochodzenia) zw racają uw agę na analogiczne zjaw iska współczesne. Znane je st wszystkim olbrzym ie morze Sargasowe na A tlan ty k u , złożone z m ilijardów wodo­

rostów , nagrom adzonych w jedno miejsce przez prądy m orskie. T a ilość m ateryjału roślinnego, grom adzona przez długi szereg lat, byłaby zupełnie w ystarczającą do utwo­

rzenia pokładów węgla znacznej naw et gru-

(6)

826

W SZE C H ŚW IA T.

bośoi. Skoro je d n a k nie udało się do tych­

czas stw ierdzić obecności w odorostów w w ę­

glu kam iennym , hypotezę tę należy uw ażać za chybioną. B ardziej godną, uw agi je s t te o ry ja pop ieran a przez G opperta, przypi­

sująca grom adzenie m atery ja łu roślinnego prądom rzecznym , k tó re je składają w del­

tach, podobnie j a k się to dzieje obecnie na m niejszą skalę w ujściach w ielkich rzek, np. M ississipi, A m azonki i Gangesu.

P raw d o p o d o b n ie m iał miejsce ta k auto- ja k i allachtoniczny sposób grom adzenia m a te ry ja łu roślinnego, pierw szy je d n a k n a ­ leży uw ażać w edług obecnie panujących pojęć za bardzićj norm alny.

K w estyja istoty procesu karbonizacyjne- go oświetloną niedaw no została przez prace m ikroskopow e Giim bla. B adania drobno- widzow e nad węglem kam iennym nie d a­

w ały dotychczas zadaw alniających rezu lta­

tów z pow odu zupełnej nieprzezroczystości tego m atery jału naw et w bardzo cienkich p rep aratach.

G iim bel tra k tu je uprzednio proszek w ę­

glow y t. zw. „płynem rosśw ietlającym ” zło­

żonym z m ięszaniny chloranu potasu z kw a­

sem azotnym c. wł. 1,47. P ozostające je s z ­ cze zabarw ienie b ru n atn e niszczy alk o h o ­ lem bezwodnym . P o tej operacyi p re p a ra t staje się przezroczystym i do badań m ik ro ­ skopow ych i m ikrochem icznych zupełnie odpowiednim . Ciem ne zabarw ienie węgla kam iennego zależy, w edług zdania Giim- bla, od obecności pew nej substancyi żyw i­

cowej — karbohum inu, stanow iącego p ro ­ d u k t ro sk ład u m ateryj roślinnych, a k tó ra w ypełnia w szystkie kom órki i cem entuje tkanki. P o rospuszczeniu karbohum inu w płynie rosśw ietlającym , kom órki, a r a ­ czej ich błonki tylko, stają się widoczne.

Z adziw iającym je s t dobry stan, w jakim zachow ały się w szystkie części składow e przedw iecznych roślin. P o d m ikroskopem dostrzegać się dają zupełnie d ok ładnie tkan k a korowa, parenchym atyczna, d rze­

w na, liście, szyszki, zarodniki, naw et p yłki nasienne i tracheidy. O d ilości procen to ­ wej tych różnych części składow ych zależą własności danego węgla, których na drodze m akrochem icznej niepodobna było objaśnić.

T ak np. węgiel szklisty składa się p rze­

ważnie z k ory i w łókna drzew nego, m ato­

wy z liści i tkan ek epiderm icznych. Z b a­

dań G iim bla w ypływ a bardzo ważny wnio­

sek co do w pływ u ciśnienia w procesie kar- bonizacyi. M ianowicie pom iary grubości k ory drzew nój osobników roślinnych ułożo­

nych rów nolegle i prostopadle do pokładu, w obudw u w ypadkach dały rezu ltaty p ra ­ wie jedn ako w e, co nie mogłoby mieć m iej­

sca, gdyby po k ład podczas tw orzenia się węgla u legał silnem u ciśnieniu. G rubość zatem p o k ład u węgla niew iele różni się od pierw otnój grubości masy roślinnej. Jestto wniosek bardzo ważny, ponieważ obala d a­

w niejsze przesadzone poglądy o setkach pokoleń leśnych, składających się na utw o­

rzenie po kładu węgla.

B adaniem w pływ u gatu nku roślin na w ła­

sności w ytw orzonego z nich węgla, zajm o­

w ał się niedaw no C arnot. P od daw ał on analizie chemicznej i suchej dystylacyi 18 roślin skarbonizow anych, należących do sześciu gatunków , z grubego po kładu w C om m entry. A n aliza chem iczna w ykazała różnice bardzo drobne, czego należało się z g óry spodziewać, ponieważ i obecnie istniejące gatunki roślinne, zupełnie różne m iędzy sobą, skład chemiczny m ają praw ie jed nak ow y. Zato sucha dystylacyja dała rezu ltaty zgoła inne. W ęgiel z Commen­

try k oksu je się słabo, dając 40,6% części lotnych i 59,4% koksu. Najw ięcej zbliżają się do tej cyfry próby z oddzielnych egzem ­ plarzy roślin P saron iu s i P tycho pteris, zaś C alam odendron, L epidodendron i M ega- phyton dają koks dobrze zlany w ilości 65% i 3 5 % gazu, a C ordaites tylko 57,8%

koksu i 42,2% produktów gazowych.

B adania te rzucają światło na kw estyją bardzo zaw iłą zw iązku przyczynowego m ię­

dzy własnościami w ęgla surowego i g atu n ­ kiem otrzym anego zeń koksu. Dotychczas jeszcze niepodobna przeceniać powyższych obserw acyj, dopóki obszerniejsze i liczniej­

sze prace wniosków tych nie potw ierdzą.

U d erzający fak t b ra k u gazów w ybucho­

wych (grisou) w naszych pokładach na tój tylko drodze objaśnionym kiedyś być może.

P roces tw orzenia się pokładów węgla od­

byw ał się mniej więcej w n astępujący spo­

sób, N a młodzieńczym lądzie zaczyna w zra­

(7)

N r 21.

W SZECH ŚW IAT.

327 stać b ujna roślinność błotna. S kładają ją

przew ażnie kałam i ty, sygilaryje, lepido- dendron, ulodendron, psaronius i niektóre paprocie. W yobraźm y sobie ląd płaski i błotnisty, w k tó ry wrzynają, się liczne, p łytkie, lecz głęboko sięgające zatoki m or­

skie. Z głębi starszych lądów biorą począ­

tek liczne potoki i strum ienie, które rozle­

wając się następnie po płaskim gruncie, tw orzą trzęsaw iska i moczary. Pow ietrze wilgotne i k lim at gorący sprzyjają w zro­

stowi roślin. O bum arłe szczątki drzew, ja k pnie, gałęzie, liście, korzenie, szyszki powoli gniją pod wodą, zam ieniając się z biegiem czasu na węgiel. G um bel obja­

śnia proces karbonizacyjny przez powolne, lecz niezupełne utlenianie się m ateryj r o ­ ślinnych pod wodą. W tym w ypadku wo­

dór łączy się z częścią węgla, tw orząc w ę­

glowodory, k tó re poezęści się ulatniają, po- części pozostają w postaci ciekłej smoły.

M ateryj a organiczna, tracąc w odór i tlen, wzbogaca się tem samem w węgiel, którego procentowośó z biegiem procesu wzrasta;

Jak o p ro d u k t poboczny przy roskładzie ro­

ślin w podobnych w arunkach pow staje pe­

w na substancyja żyw iczna — karbohum in, k tóra nietylko spaja oddzielne części zw ę­

glonych roślin, lecz i w ypełnia ich kom órki, podobnie ja k krzem ionka, w procesie pe- tryfikacyjnym . D opóki ląd pozostaje w spo­

czynku, lub się wznosi, w arstw a węgla g ru ­ bieje. Skoro jed n ak nastąpi opadanie lądu, węgiel zostaje przy k ry ty z początku osada­

mi słodkowodnem i — piaskiem i mułem, następnie nadbrzeżnem i osadami i wreszcie głęboko - m orskiem i, zależnie od stopnia transgresyi, t. j. w kraczania morza. P o po- nownem podniesieniu się g ru n tu następuje tw orzenie się następnego pokładu węgla i t. d. Z ilości pokładów w ęgla w danym profilu możemy zatem sądzić o ilości po­

w tarzających się opadań lądu, a z ich g ru ­ bości o stosunkow ym czasie trw ania peryjo- du spoczynku i wznoszeń.

(d. c. nast.)

B r. Jasiński.

CHRONOLOGIJA ZIEMI.

(Ciąg dalszy).

II I.

Szczegółowy nieco rozbiór delty nilowej nauczył nas, że napływ y rzeki, tak praw i­

dłowo naw et osady swe w ydzielającej, nie mogą posłużyć do wysnucia wniosków jak o - tako pew nych o przeciągu czasu, do ich w ytw orzenia potrzebnym . B ardziej je sz ­ cze uderzający przy kład tych trudności ' przedstaw ia nam inna delta, k tóra także była przedm iotem w ielu badań, mianowicie delta olbrzym iej Mississipi, której nazw a w język u indyjan rodzicielkę wód ma ozna­

czać.

K ażdy z

jej

dopływów, R ed R iver, A r­

kansas, M issuri, Ohio, sam przez się stano­

wi ju ż w ielką rzekę; m atery jał, ja k i one sprow adzają, zabiera Mississipi i buduje z niego deltę przy swem ujściu do zatoki

M eksykańskiej.

Pow ierzchnia

jej

większą jest od pow ierzchni delty

nilow ej

w stosun­

ku 4 :3, a posuw anie się je j w stronę m orza je s t też widoczniejsze, aniżeli jak ieg o k o l­

w iek innego podobnego utw o ru napływ o­

wego. Odwoływano się do

niej

n ieraz, j a ­ ko do chronom etru ziemi.

P rzyjm ując rozległość je j na 13600 mil kw. ang., głębokość na mili ang. czyli 528 stóp, a ilość mułu, sprow adzanego przez rzekę w c ią g u roku na 3702758400 stóp sześciennych, obliczył K a ro l L y ell wiek tej delty na la t 67000. W edług innych da­

nych rzeka unosić ma większą ilość wody, aniżeli dawniej przyjm ow ano; zwrócono też uwagę, że pew na ilość m ułu sunie po dnie rzeki, należy j ą przeto dodać do m atery jału bujającego w wodzie, — z tego względu są­

dzi L yell, że możnaby ten obszar zreduko-

; wać do połowy, to je s t do 33500 lat, w ogól-

| ności jed n ak liczby pierw szej nie uważa za przesadzoną, a naw et w słynnem swem dzie­

le „O starożytności człow ieka” zaokrągla ją do 100000 lat. Poniew aż nadto, pod N at- chez, w górze doliny Mississipi, w p ok ła­

dach dawniejszych aniżeli napływ y delty,

napotkano kości ludzkie, skłania się Lyell

(8)

328

W SZE C H ŚW IA T.

N r 21.

do wniosku, że człow iek w A m eryce pół­

nocnej żył ju ż przed stu tysiącam i lat, w spółcześnie z w ygasłym m astodonem .

O bliczenia K a ro la Y ogta sięgają, dalej jeszcze; n a podstaw ie o tw oru świdrowego w yw ierconego pod Nowym O rleanem p rz y j­

m uje on, że głębokość pokładów stanow ią­

cych deltę w ynosi 600 stóp, stąd zaś w y­

prow adza, że tw orzenie się tej delty obej­

m uje okres 126000 lat, a że i tu, w pew nej głębokości, znaleziono czaszkę ludzką, ma ona św iadczyć o istnieniu człow ieka przed 51900 laty.

Błyslcotliw'ym tym je d n a k liczbom prze­

ciw staw ić nam teraz w ypada rachunki o wiele skrom niejsze, przeprow adzone przez inżynierów H u m p h rey a i A bbota, którzy w r. 1851 — 61 zajm ow ali się opracow yw a­

niem planu ochrony wybrzeży od niszczą­

cych je zalewów. B adania ich w'ykazały przedew szystkiem tę ważną okoliczność, że p okład y napływ ow e w całej delcie i w do­

linie rzeki nie m ają zgoła tak znacznej głę­

bokości, ja k ą im przypisyw ano poprzednio, w spierają się bowiem na w arstw ie g liny da­

w niejszego pochodzenia. P o d N ow ym O r­

leanem napotkano w głębokości 41 stóp w arstw ę przepełnioną m uszlam i m orskiem i, było to więc dno m orskie, po któ rem ros- p o starł się m uł rzeczny. W innych p u n k ­ tach delty natrafiono na te obce po kłady ju ż w głębokości 20 stóp. G rubość zatem pokładów napływ ow ych, oceniana poprze­

dnio na ■/,(, mili ang., zredukow aną została do 2 0 —40 stóp zaledw ie.

O cena ilości m atery ja łu sprow adzanego przez rzek ę w ym agała znacznej staranności, w różnych bowiem odległościach od dna rzeki ilość ta dosyć je st różną. Z licznego szeregu dostrzeżeń w nioskują w spom nieni autorow ie, że 1500 części wody na wagę unoszą 1 część m ułu; poniew aż zaś ciężar właściwy tegó m ułu czyni 1,9, p rzeto na objętość przypada je d n a jego część n a 2 900 części wody rzecznej.

Poniew aż

dalej,

M ississipi unosi rocznie do m orza 19500000000000 stóp sześć., na zasadzie przeto powyższego stosunku oce­

nić m ożna ilość m ułu bujającego w rzece, do czego wszakże dodać należy jeszcze i ma- te ry ja ł toczący się po dnie i po bokach rz e­

ki, a k tó ry , w edług oceny tychże autorów ,

wynosi około % części ilości cząstek w rze­

ce zawieszonych. R ezultat rach unk u tego uczy, że wszystek m atery jał przez rzekę w ciągu ro ku doprow adzany utw orzyłby potężny słup, m ający za podstaw ę 1 k w a ­ d ratow ą milę ang., a sięgający w górę na 250 stóp.

A by przy pomocy tych danych obliczyć w iek delty, znać należy rozległość zajm o­

w anej przez nią przestrzeni, oraz grubość stanow iącego ją pokładu; obie te liczby po­

dać wszakże m ożna tylko z przybliżeniem , H u m p h re y i A bbot p rzy jm u ją rozległość 12300 m il ang., a średnią głębokość na 50 stóp; ostatnia ta liczba w iększą je s t od p rz y ­ toczonych wyżój rezultatów sondowań,

a

to ze w zględu na w iększą głębokość skrajny ch okolic delty, gdzie się ona w m orze w ysu­

wa. Pow yżej obliczony słup roczny m ułu, wznoszący się do 250 stóp na podstaw ie j e ­ dnej mili kw adratow ej, utw orzyłby pow ło­

kę grubości 50 stóp na przestrzeni pięciu mil kw,, dla w ypełnienia przeto

całej

delty potrzeba było 12300 : 5 — 2460 lat.

H u m p h re y ra ch u n ek taki przeprow adził i na innej jeszcze podstaw ie, opierając się m ianow icie na widocznym przyroście delty, który p rzy różnych ujściach je s t nieco od­

m ienny, średnio je d n a k wynosi 262 stóp rocznie. Ś lad y daw nego wybrzeża m orskie­

go po zw alają wnosić, że M ississipi pracę swą nad usypyw aniem delty rospoczęła pod Plaąuem ine, w oddaleniu 220 mil ang, od obecnego (1861) swego ujścia, taka zaś ro z­

ległość p rz y wzroście rocznym 262 stóp utw orzyć się mogła w ciągu 4400 lat.

Oba te obliczenia, ja k to autorow ie ich sami uznają, same przez się w artości nie m ają żadnej; prow adząc wszakże do kilku tysiącoleci tylko zam iast całej setki tysięcy lat, niw eczą tem samem i znaczenie tych liczb wielkich. N apływ y zatem rzeczne są to chronom etry zbyt niepew ne, by z nich odczytyw ać można było czasy dziejów zie­

mi. Tem tru dn iej nadaćby się m ogły do tego osady m orskie, kieru nki wiatrów, p rz y ­ pływ y i odpływ y, p rą d y oceaniczne, głębo­

kość wody — w szystkie te czynniki w yw ie­

ra ją w pływ potężny na tw orzenie się p o ­ kładów osadowych, a wszystkie one z bie­

giem czasu ulegają znacznej zmienności;

wszelkie więc usiłowania dążące do ozna­

(9)

Nr 21.

W SZECHŚW IAT.

329 czenia czasu z grubości pokładów gieologi­

cznych uważać można za daremne.

IV .

In n a m etoda dochodzenia długości n aj­

nowszych przynajm nićj okresów gieologi­

cznych posługuje się drogą, niejako wręcz przeciw ną: zam iast obliczać przeciąg czasu potrzebny do utw orzenia pewnego pokładu, stara się ona oznaczyć szereg lat, konieczny do jeg o zniszczenia. Szczególniej też zw ra­

cano pod tym względem uw agę na działanie wodospadów.

Najwięcój znany p rz y k ła d przedstaw ia wodospad N iagary, a w szczególności sto­

pniow e jego cofanie się z biegiem czasu.

R zeka N iagara sprow adza w ody z jezio ra E rie do je z io ra O ntario, które przypada o 100 m etrów niżej w odległości 32 mil ang.

P o opuszczeniu E rie N iagara płynie n a j­

p ierw po wyżynie, z której następnie rzuca się z wysokości 54 m etrów do głębokiego

zbaw iony w ten sposób podparcia, załam uje się i opada bryłam i w przepaść. W odospa­

dy zatem cofają się wstecz ku jezio ru E rie, a w dalekiej przyszłości, gdy spód parow u dobiegnie dna jeziora, w spaniałe wodospa­

dy ulegną zupełnej zagładzie.

Rzecz jasn a, że objaw ten zachęca do obliczeń długości czasu; można się bowiem domyślać, że parów, którym rzeka płynie, w ten sam sposób w yryty został, ja k

i

teraz wstecz się w ydłuża, a ruch obecny daje m ia­

rę szybkości, z ja k ą postępow ała

i dawniej

cala ta robota.

Okolice N iag ary niezbyt dawno zajęte zostały przez osadników ; w końcu zeszłego stulecia w lesistych tych stronach polowali jeszcze indyjanie na baw oły. Od osadnika, który 40 la t przeżył w pobliżu wodospa­

dów, dowiedziano się, że w ciągu tego czasu przesunęły się one o 120 — 140 stóp, co czy­

ni około trzech stóp rocznie; następnie je ­ dnak p rzy jął L yell m niejszą szybkość tego

u t i

W o d o s p a d N i a g a r y .

E jezioro E rie , O O ntario, wd wodospad, w wapień syluryjski, m i g m argiel i g lin a łupkow a, ps piaskowiec, j parów.

parow u o spadzistych ścianach, parów te n — m ów ią—rzeka sama sobie wyżłobiła. W y ­ spy i skały dzielą wodospad na dw ie części.

Część większa, m ająca 339 m szerokości, położona od strony K an ad y nosi nazwę pod­

kowy, a to z pow odu półkołow ego zakrzy­

w ienia brzeg u skały, z którój spada; część druga, zw ana am erykańską, posiada szero­

kość tylko 195 m. Ściana sk alista, obok której woda się rzuca, składa się w górnej swej części z grubego pokładu (25 m) tw a r­

dego w apienia syluryjskiego, pod którym spoczywają łatw o niszczące się w arstw y m arglu i gliny łupkow ój, a niżej jeszcze piaskowiec, stanow iący dno parowu. P o ­ tężny rzut wody spłókuje m argiel i glinę, podm yw ając pokład w apienia ’), który, po-

') Załączony tu ry su n ek pow tarzam y z pracy d ra N adm orskiego „Ocalenie wodospadu N iagary11

cofania się, około jed n ej stopy czyli '/3 m e­

tra. W takim razie poti-zebowała N iagara 36000 lat, aby poniżej wodospadów wyżło­

bić ja r, d ług i n a 9 — 10 kilom etrów , a j e ­ żeli cofanie to i nadal w rów nej m ierze po­

stępować będzie, j a r ten wydłuży się aż do jeziora E rie.

K jeru lf, który, jakeśm y ju ż wyżej w i­

dzieli, nie godzi się z obliczeniam i prow a- dzącemi do liczb tak wielkich, nie ufa ta k ­ że i chronom etrow i N iagary. P rzy tacza, że N iagara pracow ała daw niej w węższem ko­

rycie, gdy obecnie działalność je j rospo- ściera się na większą przestrzeń, ściera bo­

wiem szerszy daleko brzeg skały; znajduje nadto dowody, że w czasach, k tó re nastąpi-

(W szechśw. r. z. str. 70), gdzie też czytelnik znaj dzie niek tó re bliższe szczegóły o ciekawym tym wo­

dospadzie.

(10)

ły po okresie lodow ym , gdy topniała po ­ w łoka lodowa A m eryki, N iag a ra pędziła znaczniejsze ilości wody, cofanie wodospa­

dów m usiało prędzój zachodzić, a wreszcie nastąpić też m ogła i k atastro fa — nagła, spowodowana trzęsieniem ziem i, k tórej śla­

du dopatrzeć się n aw et m ożna, następstw a zaś k atastrofy takiej w je d n a j chw ili doró­

w nać m ogły rezultatom pracy, dokonyw a­

nej przez rzekę przez kilk a tysiącoleci.

W ogólności je d n a k gieologowie, chociaż za ścisłością, obliczeń tych nie obstają, widzą w tem dow ód, ja k olbrzym iego czasu dla ujaw nienia sw ych działań w ym agają ero- ; żyje, k tó ry ch sk u tk i należą do najnow szych okresów dziejów ziemi. A tam , gdzie dzia­

łanie dokonyw a się z natężeniem m niejszem , aniżeli p rzy potężnych w odospadach, r a ­ chunek podobny prow adzić musi do re z u l­

tatów bardziój jeszcze uderzających. O k a­

zują te w szczególności rach u n k i, p rz e p ro ­ wadzone przez H eim a n ad erozyją w ob­

szarze szwajcax-skiej rzeki Reuss. O d cza­

su u regulow ania biegu tej rzeki w r. 1851, nie pozostaw ia ju ż ona żadnych rum ow isk w swej dolinie, ale sprow adza j e w szystkie do je z io ra Czterech kantonów (Y ierw ald- stattersee), do którego uchodzi; sta ra n n e zaś badania, prow adzone od tego czasu, w y­

kazały, że ilość m atery ja łu , ja k ą rz e k a co ­ rocznie do ujścia swego znosi, obejm uje 150000 m etrów sześć. P oniew aż dalej ob­

szar, z którego rzek a w spom niana m atery- j a ł ten zb iera, obejm uje 825 kilom etrów kw ., z każdego przeto kilo m etra k w a d ra to ­ wego p oryw a ona 182 m etry sześć., co od­

pow iada spłókaniu 1 m ilim etra w ciągu 5 */2 lat, albo' 1 m etra przez 5 500 Jat.— Ś la ­ dy daw nych ograniczeń doliny są dotąd widoczne i pozw alają ocenić obszar przez działanie w ody w ym ulony, na podstaw ie zatem wyżój osięgniętej skali oblicza H eim wreszcie, że na dokonanie całej tej rob oty, na wyżłobienie doliny, p otrzebow ała rzeka 1151 tysiącoleci.

R ezu ltaty podobnych rachunków upow aż­

n iają oczywiście gieologów do w niosku, że do w ym ulenia dolin drogą erozyi trzeba było czasów niezm iernie długich. A p rz e­

cież dostrzegam y koło siebie re zu ltaty d zia­

łań o w iele jeszcze potężniejszych, które ted y w edle wszelkiego praw dopodobień- I

_ _ 3 3 0

stw a dokonyw ać się też m usiały w ciągu czasu o wiele dłuższego. W ielkie w ulkany nie w ytw orzyły się skutkiem pojedyńczego w ybuchu, ale są wynikiem długiego szeregu następujących po sobie w ybuchów. Jeżeli zaś dla zbudow ania góry, ja k E tn a , trzeba było niezliczonych chyba wybuchów, cóż sądzić m ożna o olbrzym ich w ulkanach h a­

w ajskich, wznoszących się od dna m orskie­

go na 10 000 m etrów w górę i utw orzonych przew ażnie z cienkich w arstw zeszklonej law y, rozlanych jed n e nad drugiem i. P od działaniem wód i pow ietrza wrulkany u le­

g ają stopniowój zagładzie, pozostaw iając w swych szczątkach i ruinach w ym ow nych św iadków tej roboty niszczącej, k tó ra za­

pewne ciągnąć się m usiała dłużej aniżeli pierw otne narastanie! w ulkanu do olbrzy­

mich w ym iarów . T ak samo zresztą i całe pasm a gór, w edług pojęć w gieologii dzi­

siejszej panujących, są następstw em powol­

nego m arszczenia się, fałdow ania skorupy ziem skiej i tak samo są na pożerającą je w alk ę z c z y n n ik a m i. zew nętrznem i w ysta­

wione: w edług H eim a szczyty A lp cen tral­

nych wznosiły się daw niej o 1000 albo 2000 m etrów może wyżej aniżeli za czasów naszych, a cały ich ogrom dzisiejszy je s t ju ż połow ą ty lk o m asy pierw otnie wznie­

sionej. Jak ż eż długo trw ać m usiało wy­

tw arzan ie się tak ich potężnych pasm g ó r­

skich, j a k długo ich niszczenie i ścieranie!

A przecież wszystkie te objawy, o których tu mówim y są dziełem najnowszego tylko okresu gieologicznego, ostatniej doby dzie­

jów7 planety naszej.

N a w szystkich tych chronom etrach w szak­

że odczytać m ożna tylko, że biegną one ju ż od czasów niezm iernie daw nych: dokładnej, albo choćby p rzybliżonej ich tylko oceny podać nie mogą. W idzieliśm y, j a k znacz­

ne sprzeczności zachodzą p rzy odcyfrow y­

w a n iu jed n eg o i tegoż samego zjawiska;

niem niej u derzający p rzy k ład podobnych różnic p rzedstaw ia inn y jeszcze objaw, k tó ­ ry rów nież sław iono ja k o chronom etr gieo- logiczny, m ianowicie powolne wynoszenie się ląd u skandynaw skiego. O dkąd sław ny S vedenborg złożył królow i szw edzkiem u pow inszow anie, że panuje nad k rajem , k tó ­ ry się kosztem m orza powiększa, starano i się w ykryć skalę tego podnoszenia się lądu,

N r2 1 .

W SZE C H ŚW IA T.

(11)

ale gdy badacze je d n i wnosili stąd, że rucli ten ju ż od pólm ilijona la t zachodzi, widzą tu inni ślady działalności sięgającej wstecz ledw ie o dwa dziesiątki tysiącoleci.

Y.

Do powyższych, czysto gieologicznych m etod rachuby czasu w dziejach ziemi, przy b y ła jeszcze w ostatnich czasach m eto­

da, k tórąb y nazw ać m ożna astronom iczno- gieologiczną; pow ołuje ona bowiem n a po­

moc wielkie okresy astronom iczne, na któ­

rych znaczenie zw rócił uw agę szczególniej

A dhem ar.

O kresy te tyczą się zmienności m imośrodu drogi ziem skiej, oraz obiegu p u n k tu przysłonecznego i odsłonecznego.

W punkcie przysłonecznym swej drogi, czyli poprostu najbliżej słońca, znajduje się obecnie ziem ia w tym czasie, gdy na p ó łk u ­ li północnej panuje zim a, a na południowej lato; po tej zaś części swej drogi, która p rzypada bliżej słońca, ziem ia bieży prędzej aniżeli po części od słońca bardziej oddalo­

nej,—w ypada stąd, że półrocze zimowe dla półkuli północnej trw a nieco krócej aniżeli letnie, gdy dla półkuli południow ej stosu­

nek je s t wręcz przeciw ny. K orzystne to wszakże położenie półkuli północnej nie je st niezm ienne, p u n k t bowiem przysłone- czny przesuw a się po ekliptyce i na je j obie- żenie potrzebuje około 21000 lat; po upły­

wie zatem połow y tego okresu, za lat 10500, półkula południow a doznaw ać będzie przy- jaźniejszych w arunków klim atycznych, a po dalszych 10500 latach korzyść ta przejdzie znów na rzecz półkuli północnej.

P og ląd y A dhem ara rozw inęli głównie C roll i Schmick; pierw szy za następstwo tych okresów astronom icznych uw aża prze- dew szystkiem peryjodyczną zmianę tem pe­

ra tu ry na jed n ej i drugiej półkuli, drugi wiąże je z kolejnem grom adzeniem się przew ażnej m asy wód koło jednego lub d ru ­ giego bieguna, zaczem idą kolejne zm iany klim atu.

Ponieważ zm iany te zachodziły i w prze­

szłych czasach istnienia ziemi, rzecz n atu ­ ralna, że skorzystano z nich, by wyjaśnić tą drogą owo zagadkow e zniżenie tem peratu­

ry

w pewnej

epoce istnienia ziemi, którą nazw ano okresem lodowym, znamionowało

N r 21.

się bowiem obfitem rosprzestrzenieniem lo­

dów, czego dowody w ykazała gieologija.

W tak im razie jed n ak okres lodowy nie obejm ow ał całej naraz ziemi, ale p rz y p ad ał naprzem ian na półkuli północnej lub p o łu ­ dniow ej, a nadto objaw ten pow tarzać się m usiał za każdym obiegiem p u n k tu p rz y ­ słonecznego, mniej więcej zatem co lat 21000. O kres lodowy nie jest przeto, we­

dług tych poglądów, zjawiskiem przypad- kowem, jednokrotnem , ale objawem pery- jodycznym , pow tarzającym się statecznie w dziejach ziemi, a każda półkula przecho­

dzić ju ż m usiała cały szereg takich okresów lodowych.

Są rzeczywiście pew ne wskazówki, które uw ażać m ożna za ślady okresów lodowych ju ż w najdaw niejszych form acyjach sko ru ­ py ziemskich; śród różnych pokładów mia­

nowicie w y stępują niekiedy b ry ły im obce, przypom inające niejako dzisiejsze głazy n a­

rzutow e, co do których p rzyjm uje się po­

spolicie, że przeniesione zostały przez lody.

D ow ody tego rodzaju nie mogą być oczy­

wiście dosyć przekonyw ającem i, a peryjo- dyczność okresów lodowych pozostaje w ąt­

pliw ym jeszcze domysłem; pomimo to pro- bowano ju ż zastosować przytoczone wyżej okresy astronom iczne do celów chronologii ziemi, a najdalej w tym k ieru n k u posunęli się B ly tt (1876) i M ayer-E ym ar (1884).

T en ostatni przyjm uje, że w tw orzeniu się skorupy ziemskiej rozróżnić należy p ię­

tra, odpow iadające okresom obiegu p u n k tu przysłonecznego, obejm ujące zatem po 21000 lat dziejów ziemi, a od początku epoki trzeciorzędow ej naliczył on takich p iętr piętnaście. W ynik a stąd,-że ciąg cza­

su, ja k i od tej doby gieologicznej do cza­

sów naszych u p ły n ą ł, obejm uje około 315000 lat.

B lytt, opierając się na innych dostrzeże­

niach i rozum ow aniach, o w iele obficiej szafuje podobnem i p iętram i, a tem samem i latam i. W pew nym profilu utw orów trze­

ciorzędow ych, odsłoniętym p rzy budowie kolei pod M óry-sur-O ise, d o jrza ł on szereg w arstw , odpow iadający 47 obiegom p u n k tu przysłonecznego; w system acie zaś M ayera tem uż sam em u układow i w arstw odpow ia­

dają dw a tylko piętra, dw a obiegi pu nktu przysłonecznego; znaczy to innem i słowy,

331 W SZECHŚW IAT.

(12)

W SZECHŚW IAT. N r 2 1 .

że jed en i tenże sam u stę p dziejów ziemi

według jednego z tych badaczy trw ać m iał ledwie 42000, w edług drugiego m ilijon z górą lat.

R óżnica ta starczy ć może zapew ne za do­

wód, że i tego chronom etru astronom iczno- gieologicznego odczytać nau k a dzisiejsza nie może, albo też że odw oływ anie się do niego je s t nieuzasadnione i niew łaściw e.

(dok. nast.)

S. K.

ROŚLINY UŻYTECZNE

P E R U I E K W A D O R U .

Trzcina cukrowa— Kakao— Kawa— Tytuń — Koka— Drzewo chinowe— Kauczuk.

T rzcin a cukrow a (cana de azucar hiszpa- nów, S accharum officinarum ), ja k k o lw ie k pochodząca ze starego lądu, ta k się dziś rospow szechniła w gorących częściach A m e­

ry k i południow ej, że j ą spotkać można u p ra ­ w ianą naw et przez dzikie plem iona indy jan , zam ieszkujące nieznane praw ie obszary po ­ tężnego systemu A m azonki. W szędzie, gdzie tylko k u ltu ra jej je s t m ożliwą, u p ra w ian a bywa, naw et tam, gdzie w ym aga więcej p ra ­ cy, niż daje korzyści. Ł atw o jest odpow ie­

dzieć n a pytanie, czem u roślina ta tak się stała pow szechną, tak ulubioną? T rzcin a cukrow a daje sok cukrow y, z którego przez ferm entacyją i dystylacyją w ydobyw a się w ódka, a w ódka cieszy się wielkiem wzię­

ciem, zarów no w E kw ad o rze i P e ru , ja k i na całym świecie. Jak ż eż często spotkam y w K o rd y lijera ch nędzarza, niem ającego co włożyć do ust, a je d n a k posiadającego plan- tacyją trzciny cukrow ej, m ały m łyn ręczny do w yciskania soku i m ały, p ierw o tn y alem- bik, w którym ja k ą ś ciepłą lurę, zw aną ostentacyjnie wódką, dystyluje. E l ag uar- diente (wódka) stanow i dla zamożnego m ieszkańca S ierry ekw adorskiej niezbędny w arunek bytu, a dla nędzarza, d la tego czarnego indyjanina — osłodę w ciężkich chw ilach jeg o żywota. W ódkę p iją w szy­

scy: prezy d en t i paryja, starzec i dziecko,

którem u m atka pierś z ust wyjm uje, aby mu k ilk a krop el palącego napoju, do ust wpuścić. Cóż więc dziwnego, że przy tak obfitój konsum cyi i produkcyja musi być odpow iednią. A zresztą oprócz wódki daje trzcina cukrow a i cukier, tak niezbędny w życiu codziennem . A m eryk a dała nam kartofle, a myśmy dali A m eryce trzcinę cu­

krow ą; my robim y wódkę z kartofli, oni zaś z trzcin y cukrow ej. Obie te rośliny w n o ­ wych swych ojczyznach bardziej się bodaj rospowszechniły, niż w krajach , z których pochodzą.

T rzcina cukrow a właściwą je s t klim atow i bard zo gorącem u, a chociaż k u ltu ra jój w K o rd y lijerach sięga norm alnie 6000', a w yjątkow o i 7 000' nad poz. m orza, to j e ­ dn ak na tych wysokościach u praw a jej le­

dwo się opłaca, R oślina ta w gorących czę­

ściach nie wym aga praw ie żadnego zacho­

du. C ała operacyja zasadza się na zrobie­

niu drągiem dziu ry i w sadzeniu k aw ałk a trzcin y posiadającego dwa węzły, czyli ocz­

ka. Sposób więc sadzenia je st ten sam co i m anioku. Raz zasadzona, w yrasta i doj­

rzew a często w sześć miesięcy, dając tym sposobem dwa zbiory na rok, gdyż trzcina cukrow a o d rasta z tegoż samego korzenia, w ym agając tylko ja k ie dw a razy na ro k oczyszczenia z zielska. W idziałem p lan ta- cyje trzciny cukrow ej liczące po lat trz y ­ dzieści i jeszcze dające niezły zbiór; bardzo je d n a k stara karłow acieje, posiada m ałą ilość soku, co zmusza rolnika do zapuszcze­

nia takiej plantacyi i zaprow adzenia innej.

Na wysokości je d n a k 6000', pokąd sięga upraw a trzciny cukrow ej, wym aga ju ż ona daleko większego zachodu. P rzedew szyst- kiem trzeb a zorać g ru n t, co nie je s t rzeczą łatw ą na strom ych nieraz spadkach gór­

skich. A potem trzc in a nie je st ju ż to co nazyw ają „vitalieia” (dożyw otnia), lecz d a­

je tylko dw a zbiory, z których dru g i zna­

cznie uboższy od pierw szego. Sama też trzcina je s t daleko cieńsza i nie tak w ybu­

ja ła , j a k w gorącej strefie, choć z drugiej stron y posiad a sok cukrow y bardziej skon­

centrow any i odpow iedniejszy do fabryka-

cyi cukru. C u k ier z trzciny serrańskiej

je st zawsze bielszy i lepiej skrystalizow any,

niż z pom orskiej. P o drugim sprzęcie plan-

tacy ją trzciny należy zapuścić, a mieć już

(13)

N r 21.

WSZECHŚWIAT.

333 gotową w innem miejscu, jeżeli chcemy, aby

nasz alem bik nie próżnował.

K ilk a jest odm ian trzciny cukrow ej, któ­

re m iejscowi odróżniają pod nazwami: caiia comun, caiia regencia, cańa islena i t. p., my jed n ak rozróżnim y dwie tylko, a m ia­

nowicie jed n ę o łodydze białej, a raczej zie­

lonożółtej (caiia comun), upraw ianej w go­

rącym klimacie i dru g ą o łodydze ciemno-- fijoletowój (caiia regencia), którą sadzą w um iarkowańszym regijonie, zwanym przez nas Quicliua. Ta ostatnia dojrzew a dopie­

ro po dw u latach, co także stanowi znaczne utrudnienie w porów naniu z trzciną stref gorących, dojrzew ającą w 6 lub 8 miesięcy.

D ługo zastanowiłem się nad upraw ą trzci­

ny cukrow ej i użytkiem , a raczej szkodą, ja k ą ona przynosi. Zrobiłem to dlatego, że trzcina cukrow a je s t może najwyżej cenio­

ną rośliną w E kw adorze, wyżej zapewne niż banan, kuku ry dza, jęczm ień, kartofel, yuca lub pszenica. Gdybyśm y zm ierzyli pow ierz­

chnię ziemi, zajętą pod upraw ę każdej z tych roślin, któ wie, czy trzcin a cukrow a nie odniosłaby przew agi nad innemi. A jed n ak roślina ta nie wzbogaca k ra ju ani na grosz, cała bowiem p rodukcyja, olbrzym ia w sto­

sunku do ludności, w ystarcza ledwie n a po­

trzeby miejscowe. P rzeciw nie, trzcina cu­

krow a przyczynia się do utrzym ania ludno­

ści n a stopie m iernej zamożności, zużywa­

ją c siły robocze na w ytw arzanie artykułu, któ ry nie przynosi narodowd żadnego do­

chodu, lecz przeciw nie dem oralizuje go w fatalny sposób. Z ap atru jąc się z tego p u n k tu w idzenia na trzcinę cukrow ą, uw a­

żać j ą należy za chw ast, który rospleniwszy się niepom iernie na tery to ry ju m E kw ado ru i P e ru , pow strzym uje norm alny rozwój mieszkańców na drodze postępu i powszech­

nego dobrobytu. D la P e ru je d n a k muszę zrobić zastrzeżenie, tam bowiem, dzięki ol­

brzym iem u rozw ojow i cukrow nictw a w osta­

tnich latach dw udziestu, trzcina cukrow a stała się jednem z licznych źródeł narodo­

wego bogactw a. L ecz uw aga ta ogranicza się tylko do pom orzą peruw ijańskiego, skąd cukier eksportow ano do C hili, do Stanów Zjednoczonych, a n aw et do Europy. W nę­

trze k raju , tak ja k i dzisiejszy E kw ador, produkuje tę roślinę tylko na miejscowe po­

trzeby.

Inaczej rzeczy stoją z kakao (Theobrom a cacao), drzewem, które po dziś dzień stano ­ wi główne źródło dochodu dla E kw adoru.

K ra j ten pozbawiony bogactw m ineralnych, ani też nieposiadający, ja k P eru , do n ied a­

wnego czasu kopalni guana i saletry, które m ilijardy franków dały narodow i, m usiał oprzeć bogactwo swe na rolnictwie; boga­

ctwo trw alsze od wszelkich innych. P o n ie ­ waż obszerne nadm orskie równiny okazały się bardzo właściwemi do upraw y kakao, zw rócono więc uw agę na tę drogocenną ro­

ślinę, skutkiem czego dziś znaczne obszary ekw adorskiego pom orzą zajęte są pod k u l­

turę drzew kakaow ych, a coraz to nowe plantacyje pow stają w północnych częściach k ra ju , w okolicach B ahia i Esm eraldas.

K akao w pierw szych tylko latach w ym a­

ga nieco zachodu, młode bowiem drzew ka są bardzo delikatne, należy więc je hodować w cieniu innych drzew, póki nie nabiorą siły. Rosnąc bardzo wolno, dają podobno pierwrszy plon dopiero po sześciu latach.

G dy jed n ak plantacyja raz wyprowadzoną została, ani utrzym anie je j, ani sam zbiór kakao nie przedstaw ia wielkich trudności.

Z powodu wilgotności pow ietrza i częstych deszczów, padających od G ru dn ia do M aja, kakao na pom orzu ekw adorskiem nie po­

trzebuje sztucznej irrygacyi, ja k np. w d o ­ linie górnego M araiionu w północnem P eru.

C ały kłopot p lan tato ra ogranicza się na utrzym aniu kakaowego sadu w czystości i chronieniu drzew a od zagłuszenia przez zielsko i szybko rosnące krzewy. Sam zbiór bardzo je s t ułatw iony, ponieważ drzew a kakaowe nie dochodzą nigdy znacznej wy­

sokości. W iadom ą je s t rzeczą, że orzech kakaow y w yrasta nie na końcach gałęzi, lecz na samych konarach i na pniu, zaczy­

nając od samego dołu. D łu g a więc tyka, opatrzona rodzajem haka, w ystarcza do zry ­ wania orzechów, którym upadek nic nie szkodzi z pow odu ich tw ardej skorupy.

O rzech kakaow y posiada kształt pod łu­

żny, wielkość średniego, lecz grubego ogór­

ka, a skorupę tw ard ą i brózdow aną, koloru żółtego lub białego. W ew nątrz tej silnej i grubej skorupy zn ajdu ją się nasiona p łas­

kie, ow alnego kształtu, otoczone nieco lep­

ką, słodko kw askow ą m iazgą. C ała zawar­

tość skorupy po wydobyciu poddaje się

(14)

334

W S Ż E C H S W IA t.

N r 21.

zw ykle dw udniow ćj ferm entacyi, poczem roskłada się na słońcu dla w ysuszenia. Na tem kończy się proces zbioru i przygotow a­

nia kakao. W ysuszone nasiona pakuje się do worów w ańtuchow ych i w takim stanie ekspedyjuje do E u ro p y lub do S tanów Z je­

dnoczonych. G łów nym zapew ne rynkiem zbytu je st H iszp a n ija , gdzie konsum cyja kakao je s t podobno większą,, niż we w szyst­

kich razem w ziętych k ra ja ch europejskich.

C ena kakao nie je s t zw ykle stałą,, a regu­

luje się nietylko w edług zbiorów E kw ado­

ru , lecz i innych krajów , produkujących ten a rty k u ł. Z w ykła je d n a k (średnia) cena w ynosi 20 piastrów za cetnar, co w edług dzisiejszego kursu odpow iada 24 rs. O b­

fitszy lub uboższy zbiór kakao re g u lu je całą m asę tranzakcyi z E uropą. G uayaquil je st głów nym rynkiem E kw adoru; cały też k raj ogląda się nań gdy nadchodzi p ora zbiorów, od tego bowiem zależy zniżka lub podw yż­

ka ruch u handlow ego w Q uito i w innych większych m iastach środkow ych prow incyj.

Nie mam pod ręk ą danych statystycznych co do ogólnój produkcyi kakao; wiem j e ­ dnak, że n iektó re haciendy pom orskie p ro ­ du k u ją po 10 do 14 tysięcy cetnarów rocz­

nie. N ajw iększe p lan tacy je kak ao z n a jd u ­ ją się w okolicach S an ta Rosa, M achała,

San O rondon i B abahoyo; w ostatnich zaś latach k u ltu ra jego rosszerzać się zaczęła na północnem pom orzu w okolicach p o rtu Ba- hia de Caraques.

K akao udaje się tylko w bardzo gorącym i w ilgotnym klim acie. W E kw adorze, a m ia­

nowicie w nadm orskim pasie k u ltu ra jego nie wychodzi poza g ran ice rów nin, nie mo­

gę więc w yrokow ać, ja k b y w ysoko m ogła sięgnąć w górę w tćj części k o n ty n en tu ame­

rykańskiego. Najw yżój położona plantacy- j a kakao, ja k ą w idziałem w m ych p o d ró ­ żach, by ła na 3700' w m iejscow ościach H u - ambo w północnem P e ru (pod 6° szer.

połud.) i sądzę, że to je s t rzeczyw ista g ra ­ nica k u ltu ry tśj rośliny w pionow ej p łasz­

czyźnie. W e wschodnich lasach E k w a d o ru i P e ru , pośród rów nin m aynańskich, kakao rośnie zupełnie dziko; o ile wiem je d n a k g atu n ek jeg o je s t nieco niższy od u p ra ­ w nego.

W E u ro p ie najwyżój cenionem je s t kakao pochodzące z Y enezueli i znane pod nazw ą

„cacao de C aracas”; za niem dopiero idzie kakao guayaquilskie; a najm nićj cenione je s t kakao pochodzące z nad dolnój A m a­

zonki, k tóre przez p o rt b razylijski P a ra przychodzi do E urop y.

(eZ. c. nast.).

J a n Sztolcman.

Posiedzenie Komisyi antropologicznej Akademii umiejętności d. 11 Kwietnia 1888 r.

Na posiedzeniu tem , k tó re się odbyło pod p rze­

w odnictw em d ra J. M ajera, po odczytaniu proto- kułu z posiedzenia poprzedniego, przyjęte zostały przedstaw ione przez sek retarza d ary nadesłane do zbiorów Komisyi, m ianowicie: fotografije typów ludow ych z okolic K am ieńca Podolskiego, ofiaro- raw ane przez p. M. G rejm a, trzy m łotki kam ienne znalezione w ja rz e wsi Popówki w Zwinogrodz- kiem , d ar d ra I. H ryncew icza i rysunki e tn o g ra ­ ficzne oraz rękopism w tym że zakresie, pp. Ziem by i Rogawskiego. N a w niosek sekretarza, Komisyja p rzy ch y la się do żądania p. Chełchowskiego codo zw rotu jego rękopism u, a p rzyjm uje z wdzięcznością ofiarowane przez członka p. O. K olberga jego m a- te ry ja ły etnograficzne do użytku w Zbiorze wia- dom. do antrop. krajow ej. N astępnie, członek ko­

m isyi G. _ Ossowski p rzedstaw ia ciąg dalszy swych bad ań w k u rh a n a c h ryżanow skich, dokonanych z po­

lecenia K omisyi, oraz w yniki swych badań w innych k u rh an ach krajow ych: rezyńskim i kobrynow skim .

K urhan ryżanow ski N r 5, leżący obok N ru 4, o któ ry m b y ła mowa na posiedzeniu poprzed- niem *), należał do najm niejszych z całej grupy kurhanów ryżanow skich. Miał on 1 ty lk o m etr wysokości, a średnicy m etrów 15. B adanie do­

konane było przez .roskopanie go naprzód row em czterom etrow ej szerokości przez środek w k ie­

runku ze wschodu ku zachodow i, a następnie obu jego odcinków: północnego i południowego. Na całej p rzestrzen i tego k u rh a n u znaleziono grobów trzy, z k tó ry ch dw a były nieruszone, a trzeci, najw yżej leżący, rozorany b y ł pługiem praw ie do szczętu.

Grób pierw szy najgłębszy, leżący w sam ym środku k u rh a n u , w głębokości około dwu m etrów , zaw ierał szkielet m ęski, położony na boku p ra ­ w ym w pozycyi skurczonej, obrócony głow ą k u zachodow i. P rzy szkielecie ty m żadnych zab y t­

ków ręk i ludzkiej n ie znaleziono.

Grób d ru g i, o d k ry ty nieopodal od środka kurh an u w południow o-w schodniej jego ćw ierci, w głębo­

kości 0,75 m etra, zaw ierał szkielet niew ieści wy-' ciągnięty w kierunku od północnego w schodu ku

■) Ob. W szechśw iat N r 15 i 16.

Cytaty

Powiązane dokumenty

24 Definicja wskaźnika Liczba osób pracujących 6 miesięcy po opuszczeniu programu (łącznie z pracującymi na własny rachunek), Załącznik 2b, op.. Pracujący to

cyjnej. Informacji można uzyskać dużo. Do udzielania tych informacji utworzony je st specjalny dział tzw. pierwszy kontakt, w którym pracują dwie osoby, które tylko i

częła się regularna kanonada, wzm agała się z każdą minutą, aż ziała się w głuche, jednostajne dudnienie.. dopiero potem, sprawiać

a - stan naprężeń w otoczeniu pokładu poprzedzający powrstańie zaburzeń, b - stan pośredni, w którym wielkość przemieszczenia pionowego jest mniejsza niż grubość pokładu,

4.1. Współpraca Straży Miejskiej w Skawinie z Policją oraz placówkami oświatowymi w celu prowadzenia działań prewencyjnych zmierzających do rozpoznawania

W sytuacji, gdy wnioskodawca nie jest partnerem LGD, został przyjęty w dniu lub po dniu rozpoczęcia naboru wniosków lub został przyjęty przed dniem

3) Stanowisko Pracy ds. Dyrektor Biura Zarządu kieruje pracami Biura Zarządu. Pracami Zespołów, o których mowa w § 9, kierują kierownicy, którzy nadzorują pracę w zakresie

3 Odpowiedź na pytanie, czy sąd powinien oceniać ważność testamentu przez pryzmat ważności postanowień poczynionych na rzecz osób niebędących stronami postępowania,