• Nie Znaleziono Wyników

POWROT STANLEYA J\S 50. Warszawa, d. 15 Grudnia 1889 r, Tom VIII.TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "POWROT STANLEYA J\S 50. Warszawa, d. 15 Grudnia 1889 r, Tom VIII.TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

J \S 5 0 . Warszawa, d. 15 Grudnia 1889 r, T o m V I I I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA.*1 W Warszawie: rocznie rs. 8

k w artaln ie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 5 Prenum erow ać m ożna w R ed ak cy i W szechśw iata

i we w szystkich k sięg arn ia ch w k ra ju i zagranicą..

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P . J. Aleksandrowicz b. dziek. Uniw., K. Jurkiewicz b. dziek. Uniw., mag.

K. Deike, mag. 8. Kramsztyk, W ł. Kwietniewski, W.

Leppert, J . Natanson i mag. A. Śldsarski.

„W szechśw iat11 przyjm uje ogłoszenia, k tó ry c h treść m a jak ik o lw iek zw iązek z n au k ą, n a następ u jący ch w aru n k ach : Z a 1 w iersz zw ykłego d ru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera sig za pierw szy ra z kop. 7 ‘/ji

za sześć n astęp n y ch ra z y kop. 6, za dalsze kop. 5.

-A.cires IRecłstłscyi: IśZralso-wsfeie-Frzed.ECLleścŁe, 3STr © S.

POWROT STANLEYA

I EMINA PASZY.

Pisząc ostatnie sprawozdanie o podróży Stanleya w N r 16 W szechświata z r. b., za­

kończyłem je pogłoską, że anglicy żądali od kedywa odstąpienia im prowincyj zw ro­

tnikowych. Ta i podobne pogłoski powta­

rzały się przez cały rok ubiegły, nabierając, zwłaszcza w dziennikach niemieckich, coraz bardziój olbrzymich form; otóż te dzienniki przewidywały już, że anglicy zamyślają utworzyć w Afryce ogromne państwo, się­

gające od k raju Przylądkowego aż do pro­

wincyi Em ina paszy. Środkowym punktem tego państwa byłyby okolice jezior, co wy­

wołało oburzenie i protesty ze strony niem­

ców, gdyż ci uważają okolice po wschodniej stronie jezior A fryki środkowej za swoję własność.

Czy Stanley miał rzeczywiście zamiar położyć podwaliny tego państwa, dotąd nie­

wiadomo, to tylko znanem jest, że w A nglii w ostatnim czasie zawiązało się towarzy­

stwo i uzyskało patent królewski, pozwala­

jący mu nabywać na rzecz korony angiel­

skiej okolice, na północ kraju Przylądko­

wego leżące; granicy północnej nie ozna­

czono, ale trudno przypuścić, aby to w ła­

śnie towarzystwo nosiło się z zamiarami, ja ­ kie anglikom podsuwali niemcy, a jeżeliby tak było, ostatnie doniesienia z A fryki nie dodadzą anglikom otuchy. Otóż rosstrzy- gnięte zostały ostatecznie losy Sudanu egip­

skiego i ostatniego gubernatora tój krainy Em ina paszy, wraca on wraz ze Stanleyem do Europy, a prowincyje zwrotnikowe za­

lały hordy mahdego.

Nawiązując wątek opowiadania do po­

przednich sprawozdań, zastajemy Stanleya, wybierającego się we W rześniu 1888 roku z Banalyi w powtórną podróż do W adelai.

P isał on wówczas, że ma zamiar posuwać się ze swą karaw aną, liczącą 389 ludzi inną drogą, ale aż do Ugarrow y płynął ja k po­

przednio w górę rzeką Aruw im i czyli Ituri, nieustannie napadany przez dzikie plem io­

na. Przy U garrow ie przepraw ił się na p ra­

wy brzeg Itu ri i postanowił iść dalój pieszo, żywności dostarczały karawanie plantacyje bananów, ale pomiędzy manyemczykami wybuchła ospa i zabrała liczne ofiary. Po-

(2)

790 W SZ E C H ŚW IA T . N r 50.

niżćj ujścia rzeki T huru do Itu ri natrafił Stanley na wielką, osadę A ndikum u, gdzie mieszkali manyemczycy. P rzy jęli oni k a ra ­ wanę bardzo gościnnie, co miało ten n ie­

przyjem ny skutek, że wielu ludzi Stanleya um arło z przejedzenia się. Przekroczyw szy rzekę T huru, wszedł Stanley do k raju zn a­

nych nam już karłów W am butti, którzy i tym razem wielce niepokoili wyprawę.

Na domiar złego Stanley zbłądził i dostał się w okolicę zupełnie pustą tak, że ludziom zabrakło żywności. M iał on wówczas jeszcze 280 żołnierzy i tragarzy, z których posłał 150 żołnierzy po żywność, a z zresztą oszańco- wał się w obozie; wysłani znaleźli w praw ­ dzie zapasy żywności, ale nie śpieszyli się wcale z powrotem . Przyprow adzony do ostateczności Stanley pozostawił 42 ludzi, um ierających z głodu w obozie, a sam z in ­ nymi u dał się za wysłanymi Zanzybarczy- kam i,po 26 godzinach sprow adził ich i u ra ­ tow ał umierających.

W racając do wodospadów Jam bui po o d­

siecz B arttelota, pozostawił był Stanley część swych żołnierzy pod dowództwem Jephsona u Em ina, a po drodze urządził opodal jeziora Nyanzy A lberta drugą sta ­

cyj ą w Bodo i pow ierzył ją Stairsowi, d o ­ dając mu 50 żołnierzy załogi. W drugićj połowie G rudnia 1888 roku Stanley stanął w Bodo i ku wielkiemu zdziw ieniu dowie­

dział się od Stairsa, że podczas jego nie­

obecności od E m ina nie nadeszła żadna w ia­

domość. W ybraw szy najżw aw szych żoł­

nierzy, pośpieszył Stanley naprzód na pół­

noc, resztę karaw any pozostawiwszy w tyle.

W państw ie Mazamboniego n apotkał n a ­ reszcie posłańca z listam i od E m ina i J e p h ­ sona, ale treść ich nie była wcale pocie­

szającą.

L ist Jephsona datowany był z Dufile 7 Listopada 1888 roku i donosił Stanleyow i, że d. 18 Sierpnia tegoż roku zbuntow ali się żołnierze Em ina, odebrali mu urząd paszy i wraz z Jephsonem osadzili w niewoli.

Byłoto właśnie podczas m arszu Em ina do stacyi Redjaf, leżącćj w pobliżu L ado nad górnym Nilem. Jeden z oficerów egipskich i pisarz wojskowy, zmówiwszy się, zaczęli rosszerzać pogłoskę, że Stanley to prosty aw anturnik, a jego rzekom e listy uw ierzy­

telniające od kedywa są podrobione, że j e ­

go i E m ina zamiarem jest sprzedać żołnie­

rzy egipskich w niewolę, a prowincyją zwrotnikową odstąpić mahdystom. Fałszy-

Ave te wieści znalazły posłuch u wielu, a skoro liczba niechętnych Eminowi zna­

cznie się powiększyła, zdrajcy wypowie­

dzieli posłuszeństwo, niektórzy radzili na­

wet okuć go w kajdany i ten sam los zgoto­

wać Stanleyowi, skoro się pojawi, lecz temu oparli się prości żołnierze.

W krótce po tćj rewolucyi wojskowćj po­

jaw ili się mahdyści z trzema parowcami pod Lado, a ich dowódzca Omar Saleh wysłał trzech derwiszów, wzywając Em ina do pod­

dania się. Zbuntowani oficerowie okuli wprawdzie derwiszów w kajdany i posta­

nowili się bronić, ale mahdyści zdobyli szturmem R edjaf i sprawili okrutną rzeź pomiędzy mieszkańcami. Emin i Jephson zostali poprzednio przez buntowników in­

ternow ani w Dufile, a kto zdołał ujść przed mahdystami, schronił się do stacyi Labove.

W ojska egipskie pokusiły się o odebranie stacyi Redjaf, zostały jednakże powtórnie pobite i wśród ogólnćj paniki cofnęły się aż do W adelai; Em in i Jephson odzyskali p ra ­ wdopodobnie wówczas wolność i udali się do T unguru, stacyi nad Nyanzą Alberta, gdzie znajdow ały się parowce. W skutek klęsk opamiętała się część wojsk egipskich i złożyła znowu w ręce Em ina główne rz ą ­ dy i zdaje się, że pod jego dowództwem na­

pad mahdystów na Dufile został odparty, a naw et chorągiew proroka wpadła w ręce zwycięsców. Derwisze cofnęli się, aby ocze­

kiwać dalszych posiłków, dla oficerów egip­

skich było to hasłem do nowych knowań, mimoto nie mógł się Em in zdecydować na ostateczne ustąpienie z Sudanu. Daremnie Jephson nalegał, żeby z częścią wojsk, k tó­

ra została wierną, oczekiwać w T unguru pow rotu Stanleya, Em in chwiał się ciągle, a to co jednego dnia postanowił, cofał na­

stępnego. Sytuacyja jest taka, pisze Jep h ­ son: E m in pow tarza ciągle, jeżeli ludzie moi zdecydują się na powrót, pójdę z nimi. Ca- sati powiada: skoro Em in pójdzie stąd, pój­

dę i ja; ludzie wreszcie Em ina mówią: my pójdziemy, dokąd nas Em in poprowadzi.

Ten b rak decyzyi był Stanleyowi nader niedogodny, bo jeżeli Em in przez dziewięć miesięcy nie mógł się namyślić, mógłby

(3)

N r 50. W SZE C H ŚW IA T. 791 Stanley i rok cały czekać na niego w Ka-

walli, a na to nie pozwalały jego zasoby.

W liście więc, wysłanym spiesznie do Du- file, żąda od Em ina stanowczego tak, lub nie. W krótce potem przybył Jephson do Kawalli, ale bez Em ina, który zwlekał o d ­ powiedź. Na list powtórny nadszedł wre­

szcie d. 13 Lutego r. b. posłaniec od Emina, donosząc, ku wielkiej radości całój wy­

praw y, że Em in znajduje się z trzem a p a ­ rowcami na jeziorze A lberta wpobliżu K a­

walli.

Po złączeniu się ludzi Em ina z karaw aną Stanleya, mieli obaj podróżnicy około 1500 osób, z tych około 600 należało do Emina, który jeszcze i wówczas nie mógł się zde­

cydować na dzień odjazdu, chociaż w zasa­

dzie cofnąć się uznał za krok najodpow ie­

dniejszy w swem położeniu. Na brak de- cyzyi wpływały też namowy oficerów egip­

skich, z których jeden, obdarzony przez ła ­ twowiernego Em ina szczególnem zaufa­

niem, chciał w czasie zwłoki upatrzyć do­

godną sposobność, aby obu podróżników pochwycić i odebrać im wszelkie zasoby.

Na trop tego sprzysiężenia wpadł domyślny Stanley i zapowiedział stanowczo, że d. 10 K w ietnia wyruszy w drogę z Eminem, lub bez niego. Jakoż dnia tego wyruszyli obaj dowódzcy karaw any i stanęli 10 b. m.

w M puapua, stacyi niemieckiej w kraju U zagara, k tó rą W issm ann poprzednio zdo­

był na Buszyrym i zaopatrzył załogą.

D roga z K aw alli do brzegu najkrótszy m iałaby przebieg po terytoryjum angiel- sldem do Mombasy, ale ponieważ te okolice w ostatnim roku miały nieurodzaj, przeto zwrócił się Stanley dalój ku południowi, okalając zachodnie i południowe brzegi Nyanzy W iktoryi. Okolice te nie były do­

tąd zwiedzane, a dzikie plemiona krajow­

ców nieustannie trapiły karaw anę, zwłasz­

cza żołnierzy Emina, których uważali za lu ­ dożerców. Opiniją taką w yrobiły im pra­

wdopodobnie podszepty sympatyzujących z mahdystami arabów. Trudności zwięk­

szyły się jeszcze, gdy wybuchła straszna febra. Stanley sam chorował na nią nie- bespiecznie przez 28 dni, murzyni napa­

dnięci chorobą rzucali się w wysoką trawę, a tak niepostrzeżeni zostawali po drodze, zginęło ich w ten sposób 141. W M puapuy

skończyły się wszelkie niedostatki, gdyż ze­

wsząd posłano tam odsiecze z pomocą wszel­

kiego rodzaju.

Oto krótki szkic podróży Stanleya i Em i­

na paszy, zaznaczymy jeszcze tylko najważ­

niejsze odkrycia gieograficzne.

Pomiędzy 25° i 29° szerokości wschodniój od Greenwich rościągają się na całój prze­

strzeni, którą poznał Stanley, odwieczne lasy, zaludnione przez ludożerców i karłów, dalój na wschód rozłożyły się żyzne stepy po­

rosłe bujną traw ą i tu o każdą piędź terenu trzeba było staczać walki, mieszkańcy bo­

wiem bronili swój ziemi jak najkoszto­

wniejszego klejnotu. Nieznane dotąd szcze­

py krajowców, które odkrył Stanley, są W akonka w górach, Awamba, W asongora, odznaczający się kształtnemi twarzami, roz­

bójniczy szczep W angoro, szczep pasterski na stepach, W angankari i w końcu szczep Kichę, u których znalazła się osada chrze­

ścijańska, jako najdalszy posterunek oywi- lizacyi.

Około 70 km od Nyanzy A lberta Edw ar­

da wznoszą się śnieżne szczyty gór Baleg- ga, którym się Stanley przypatryw ał już w M aju 1888 roku w drodze do Aruwim i.

W racając z Eminem chciał Stanley góry te dokładniój poznać, ale nie pozwoliły na to ciągłe mgły. E m in i reszta oficerów próbo­

wali wdrapać się na najwyższy szczyt, lecz Em in musiał wrócić, dosięgnąwszy zaledwie 1000 stóp, porucznik Stairs wszedł 10077 stóp wysoko, na dalsze wznoszenie się nie pozwoliły głębokie rospadliny. Boki góry pokryte są wrzosem i jeżynam i olbrzymich rozmiarów i Emin zebrał tam zielnik cieka­

wych roślin.

Podług Stanleya wysokość tego szczytu wynosi przynajmniój 19000 stóp, je s t on natury wulkanicznój, wielka ilość potoków stacza się z niego do jeziora A lb erta E d ­ w arda i zamula jego część południową.

Jezioro A lberta E dw arda odkrył Stan­

ley, albo raczój skonstatował, że jezioro A lberta dzieli się na dwa osobne jeziora, część południową nazwał Nyanzą A lberta E dw arda na cześć księcia W alii. Długość jego wynosi 80 km, a cały obszar rów na się połowie obszaru Nyanzy A lberta. Z N yan­

zy A lberta E dw arda wypływa rzeka Semi- liki i uchodzi do Nyanzy A lberta. Tak

(4)

792 W SZE C H ŚW IA T. Kr 50.

samo więc, ja k jezioro W iktoryi zbiera wszystkie wody z południowo-wschodniego krańca porzecza nilowego i wlewa je za pośrednictwem tak zwanego Nilu W iktoryi do Nyanzy A lberta, tak jezioro A lb erta E dw arda gromadzi w sobie wszystkie wody południowo-zachodnie i stacza je przez Se- miliki do tegoż samego jeziora A lberta; wo­

dy, w tem jeziorze nagrom adzone, wycho­

dzą, ja k wiadomo, pod nazwą. Białego N i­

lu. T ak więc jeziora W iktoryi i A lb er­

ta E dw arda są źródliskam i głównśj odnogi Nilu.

Oprócz tego Stanley zauważył, że jezioro W iktoryi rościąga się dalćj na południow y zachód, niż dotąd sądzono, a jego pow ierzch­

nia dosięga 25 900 angielskich mil kw adra­

towych.

Dokładny opis nowych odkryć został przez Stanleya przesłany angielskiemu tow arzy­

stwu gieograficznemu i będzie ogłoszony w sprawozdaniu (Proceedings) za G ru ­ dzień r. b.

D r Nadm orski.

Z licznego zastępu fizyków angielskich ubył jeden z najw ybitniejszych, Jam es Pre- scott Joule. Zw iązał on swe nazwisko ści­

śle z dziejami odkrycia zasady zachowania energii i unieśm iertelnił je w naj bardzićj naw et elem entarnych podręcznikach fizyki, w chwili więc zgonu męża, tak w nauce za­

służonego, należy nam rospatrzeć działal­

ność jego naukową.

Joule urodził się w Salford w roku 1818.

Słabowity od dzieciństwa nie mógł uczęsz­

czać do szkoły publicznćj, a nauk początko­

wych udzielała mu m atka. W piętnastym roku życia wraz z jednym ze swych braci wysłany został do M anczestru dla kształce­

nia się w chemii pod kierunkiem sławnego Daltona, który był wtedy prezesem tamecz­

nego towarzystwa literackiego i filozoficzne­

go, a przewodnictwo mistrza tak wybitnego rozbudziło w nim wcześnie ducha naukow e­

go, bo samodzielne jego badania datują ju ż od roku 1838, gdy podał opis wynalezio­

nego przez siebie motoru elektrycznego.

W dwa lata późnićj ogłosił rosprawę o na­

syceniu elektromagnesów, w którćj wyka­

zał doświadczalnie, że gdy do wzbudzania m agnesu używamy prądów coraz silniej­

szych, to natężenie magnetyzmu dochodzi pewnćj granicy, którą oznaczył z ciężarów, przez magnes dźwiganych.

W rosprawie tćj zaznaczył trudność a n a ­ wet niemożebność dokonywania doświad­

czeń i porównawczego zestawiania otrzy­

manych rezultatów , a to z powodu niedo­

kładnego często opisu przyrządów, oraz nieścisłćj i dowolnćj oceny prądów elektry­

cznych. „Podobne postępowanie, mówi Joule, tolerowanem być mogło jedynie, gdy nauka pozostawała jeszcze w dzieciństwie, w obecnym wszakże stanie jćj postępu po ­ trzeba niezbędnie większćj ścisłości. Co do mnie, zatem, postanowiłem zarzucić dawne oznaczania i na przyszłość wyrażać rezulta­

ty mych doświadczeń, posługując się j e ­ dnostką bardzićj naukową i odpowiedniej­

szą”. W tym celu zaleca użycie woltame- tru, przyjm ując za jednostkę elektryczno­

ści tę jćj ilość, jak a jest potrzebna do rozło­

żenia 9 granów wody, ponieważ według ówczesnego notowania chemicznego liczba ta w yrażała równoważnik wody.

Niebawem jed n ak prace Joulea objęły w idnokrąg rozleglejszy, gdy uwagę swą zwrócił na łączności, zachodzące między od- rębnem i działami fizyki.

Już wprawdzie wówczas naruszone były mury, które niezbyt dawno jeszcze tak sta ­ nowczo odgraniczały różne działy fizyki, badania bowiem Melloniego wykazały ści­

sły związek ciepła promienistego ze świa­

tłem, a przez odkrycie elektrom agnetyzmu magnetyzm wtrącony został w obszar zja­

wisk elektrycznych. Szczerby te wszakże nie starczyły jeszcze do zupełnego rozwa­

lenia murów odgraniczających, a nowe ba­

dania przyczyniały się nawet poniekąd do ich utrw alania.

Powiedzieć to można zwłaszcza o cieple.

Odkąd poznano, że daje się ono oceniać ilościowo, niezależnie od tem peratury, n a­

brało większćj mocy pojęcie o ciepliku, ja ­ ko o substancyi, która może przenikać

(5)

Nr_501

w ciała i zmieniać ich tem peraturę, lub stan skupienia, ale nie daje się ani wytworzyć, ani zniszczyć. Nie rozumiano utraty cie­

pła przy produkcyi pracy przez maszyny parowe i przyjmowano, że ilość ciepła, j a ­ ką zawiera para, wywiązująca się w kotle, wyrównywa ilości ciepła, jaką taż para wnosi do oziębialnika. Rozwój elektrycz­

ności, powiedzieć można, utrw alał nawet te poglądy, wprowadzał bowiem nową, rów ­ nież odrębną substancyją nieważką.

grzewają się i rozżarzają, ale nie przypusz­

czano ścisłój zależności między ilością wy­

tworzonego ciepła a oporem, jaki prąd na­

potyka. Motory elektryczne wskazywały, że przez działania elektryczne otrzymać można pracę; objawy termoelektryczne uczyły, że przez działanie ciepła następo­

wać może roskład elektryczny, ale nie po- dejrzywano równoważności między ilością pracy i energiją łączenia się pierwiastków w bateryjach.

793

W SZ E C H ŚW IA T.

Pojęcia takie były sprzeczne z zasadą za­

chowania energii i utrudniały jój odkx*ycie.

Jakkolw iek więc mnożyła się ilość faktów, zdradzających przeobrażania energii, nie pojmowano ich doniosłości. W iedziano, że przy łączeniu się pierwiastków chemicz­

nych wywiązuje się ciepło i przez podobneż łączenia w bateryjach galwanicznych wy­

twarza się prąd elektryczny, ale nie domy­

ślano się zgoła równoważności między temi objawami. W idziano, że pod wpływem przebiegającego prądu przewodniki roz-

Na różne te zależności zwrócił uwagę Joule i ujął je w związki liczebne, zanim jeszcze przystąpił do badań nad oznacze­

niem mechanicznego równoważnika ciepła.

W ro ku 1840 ogłosił rosprawę o cieple, wy- twarzanem przez prądy elektryczne w róż­

nych warunkach, a z doświadczeń swych wysnuł wniosek, że zachodzić musi pewien związek między ilością wywiązanego ciepła a ilością zużytego w bateryi cynku; w roku zaś 1842 w ykrył prawo, noszące jego na­

zwisko, tyczące się ilości ciepła wywiążą-

(6)

794 W S Z E C H ŚW IA T . N r 50.

nego w przewodniku wskutek przepływ u prądu elektrycznego, a następnie rościągnął je i do cieczy ogniwa, skąd wynika, że nie- tylko w przew odniku, łączącym bieguny stosu, ale w całym obiegu p rądu ilość w y­

wiązanego ciepła proporcyjonalna jest do oporu i do k w adratu siły prądu. N a po­

czątku 1843 roku określił m achinę magneto- clektryczną jako przyrząd, dozwalający przeobrażać pracę mechaniczną w ciepło, przyczem prądy przez indukcyją wzbudzoną rolę pośrednika tylko odegrywają. O dtąd zwrócił usiłowania swe do dokładnego ozna­

czenia równoważnika mechanicznego ciepła i ju ż w Sierpniu tegoż roku, na zebraniu stowarzyszenia brytańskiego w Cork, p rz e d ­ staw ił rezultaty pierwszych swych w tym przedmiocie doświadczeń.

U jęcie równoważności pracy mechanicznej i ciepła jest istotną podstawą, na którćj się wspiera zasada zachowania energii i ro z ­ bierano nieraz kom u przypisać należy p ier­

wszeństwo w prowadzenia tych pojęć n a­

czelnych nauki dzisiejszej. J a k w wielu innych wszakże ustępach wiedzy, tak i tu przekonywam y się, że nowe pojęcia rozw i­

jają się stopniowo, a odkrycia wszelkie opierają się na poprzednich. Pom ijając ju ż bowiem, że w zakresie objawów czysto me­

chanicznych zasadę zachowania energii wy­

czytać można u Newtona, to w ytw arzanie ciepła przez pracę uchwycił już dobrze w końcu zeszłego wieku Rum ford przy słynnych swych doświadczeniach nad w ier­

ceniem arm at, a w krótce potem Davy, który wykazał, że przez tarcie dwu b ry ł lodu mo­

żna je do topienia doprowadzić. Od czasu tych prac upłynęło wszakże jeszcze lat czter­

dzieści z górą, zanim równoważność pracy i ciepła należycie w ykazaną została, a od­

krycie jćj przypisuje się pospolicie M aye­

rowi. Uczeni jed n a k angielscy, a przede­

wszystkiem Tait, bardzo surowo oceniają pracę M ayera i odmawiają mu wszelkiej nieledwie zasługi. Zarzucają mu, że roz­

ważania jego są apriorystyczne, że wycho­

dzi z nienaukowćj scholastycznój zasady

„causa aequat effectum,” że nie opiera się na doświadczeniach własnych; jeżeli zaś zdołał równoważnik m echaniczny ciepła obliczyć z przybliżeniem dosyć znacznem, stało się to jedynie przypadkow o dlatego,

że odwołał się do powietrza, podając za po­

wód to tylko, że w czasie, gdy pisał, było ono jedynem ciałem, dla którego dane li­

czebne z dostateczną dokładnością znane były. T ait lekceważy tak dalece pracę Ma­

yera, że wyżej ponad nią stawia pomysły Seguina a zwłaszcza Coldiuga, trudno j e ­ dnak surowość tę podzielać, metoda bowiem Mayera, polegająca na wyprowadzeniu m e­

chanicznego równoważnika ciepła z ciepła właściwego gazów przy stałem ciśnieniu i przy stałój objętości, jakkolw iek pośrednia, przy użyciu liczb dokładnych prowadzi do rezultatu dosyć dokładnego i zaleca się nie­

wątpliwą wytwornością. Ale, jakkolw iek oceniać zechcemy zasługę M ayera i innych poprzedników Joula, to jem u w każdym razie przypada niew ątpliw a chwała, że on pierwrszy, z niezrównaną bystrością, ści­

słością i wytrwałością, przeprowadził po­

m iary, które wydały dokładną wartość mechanicznego równoważnika ciepła, j e ­ dnej z najważniejszych stałych fizycz­

nych.”

J a k ju ż powiedzieliśmy, pierwszą pracę w tym przedmiocie przedstawił Joule w Sier­

pniu 1843 roku i ogłosił w X X I I I tomie I I I seryi Philosophical Magazine. Metoda tu użyta polegała na ocenie ciepła wywią­

zanego przy przeprow adzaniu wody przez cienkie rury, co okazało, że dla podniesienia tem peratury 1 funta wody o 1°F zużyć na­

leży 770 stopofuntów pracy mechanicznej;

w przekładzie na miary m etryczne daje to na równoważnik mechaniczny ciepła liczbę 421 kilogram m etrów, co innemi słowy zna­

czy, że dla podniesienia tem peratury wody o 1°C potrzebny jest nakład pracy 421 kilo­

gram m etrów. Liczba ta niewiele tylko różni się od rezultatów doświadczeń późniejszych, które stanowią najważniejszą metodę ozna­

czania równoważnika mechanicznego ciepła, a polegają na ocenie ciepła wzbudzanego przez tarcie łopatek metalowy7ch, umiesz­

czonych w wodzie i wprawianych w obrót działaniem ciężarów, spadających z ozna­

czonej wysokości. Doświadczenia te, w każ­

dym podręczniku fizyki opisane, wydały w m iarach metrycznych liczbę 424,9. Dla urozmaicenia tejże samćj metody rospatry- w ał też Joule tarcie łopatek żelaznych w rtęci, oraz wzajemne tarcie dwu płyt że­

(7)

Nr 50. W SZE C H ŚW IA T. 795 laznych, co zresztą na zmianę liczby po­

wyższej nie wpłynęło.

Joule wszakże nie poprzestał na tej j e ­ dnej tylko, najważniejszej zresztą, bo n a j­

bardziej bespośredniej metodzie; obmyślał i przeprow adzał drogi różne do tegoż celu wiodące, a choć wydaw ały one liczby mniój pewne, utw ierdzały coraz silniej zasadę ró­

wnoważności pracy i ciepła, wskazywały bowiem, że jakąkolw iek drogą praca na wywiązanie ciepła zużytkowaną zostaje, j a ­ kichkolwiek do pośrednictwa używamy przyrządów i m ateryjałów , zawsze jedna i taż sama ilość pracy jednę i tęż samę ilość ciepła wytwarza. Potw ierdziły to miano­

wicie badania nad ściskaniem powietrza, — aby bowiem daną ilość gazu doprowadzić do objętości mniejszój trzeba nakładu pra­

cy, skutkiem czego gaz się ogrzewa. Do­

świadczenia te wykazały zarazem, albo ra ­ czej potwierdziły tylko, że każdy gaz do­

skonały przy jednakiej tem peraturze a pod najrozmaitszemi ciśnieniami zawiera jed n a ­ ką ilość ciepła, wszystka bowiem ilość cie­

pła, przez ściskanie gazu takiego powstająca, jedynie tylko na ogrzanie go przechodzi, gdy ściskanie wszelkich innych ciał połą- czonemby było i z pewną pracą wewnętrz­

ną, polegającą na przemieszczeniu jego czą­

stek. Stąd też M ayer osięgnął pomyślny swój rezultat, że do powietrza, a nie do in­

nych ciał się odwołał.

Doświadczenie to odw rócił też Joule w sposób taki, że zamiast gaz ściskać, do­

zwolił mu się rosszerzać. W tym razie gaz, zajmując objętość coraz większą, wykonywa pracę takąż samę, jak a poprzednio na jego ściskanie wyłożoną została, a na to zużywa znów tyleż ciepła, ile się przy jego ściska­

niu wywiązało. Tą zatem drogą równo- ważnik m echaniczny ciepła oznacza się, nie przez przeobrażenie pracy w ciepło, jak w metodach, o których mówiliśmy dotąd, ale drogą przeciwną, przez przeobrażenie ciepła w pracę; podobnój drogi użył nastę­

pnie H irn, gdy _ rospatry wał pracę, przez motor parowy wykonaną.

Szczególną jednak ważność przedstawiają wnioski, jak ie wyprowadził Joule na pod­

stawie swych doświadczeń nad rosszerzal- nością gazów. Gdy mówimy, że rosszerzanie gazu powoduje oziębienie, to pamiętać na­

leży, że przyczyną tego oziębienia nie jest samo rosszerzanie gazu, ale praca, jaką przytem gaz wykonać musi; jeżeli więc umieścimy gaz w warunkach takich, by przy swem rosprzestrzenianiu nie napoty­

kał zawad, zmuszających go do wykonania pracy, wtedy też nie powinno żadne zgoła oziębienie nastąpić.

Aby uwagę tę doświadczalnie potw ier­

dzić, umieścił Joule w jednym kalorymetrze dwa zbiorniki miedziane, połączone rurą z kurkiem, z których j eden zawierał powie­

trze zagęszczone, z drugiego zaś powietrze było wypompowane. Gdy po otworzeniu kurka powietrze ze zbiornika pierwszego przepływało do próżni, kalorym etr nie zdradził żadnego oziębienia, rosprzestrze- nianie zatem gazu bez współczesnego wy­

konywania pracy nie łączy się z u tratą cie­

pła. Nieco inaczej przedstaw iły się te ob­

jaw y, gdy Joule każdy z powyższych zbior­

ników umieścił w oddzielnym kalorymetrze;

w pierwszym bowiem okazało się pewne oziębienie, a w drugim równej wielkości ogrzanie. Tłumaczy się to łatwo; pierwsze bowiem cząstki powietrza, które się do p ró­

żnego zbiornika dostają, ulegają stłoczeniu przez cząstki, później napływające; powie­

trze więc, wydobywające się z pierwszego zbiornika, wykonywa pewną pracę, która sprowadza jego oziębienie, a ogrzewanie powietrza, gromadzącego się w zbiorniku drugim; gdy zaś poprzednio oba zbiorniki znajdow ały się we wspólnym kalorym etrze, różnica ta ulegała wyrównaniu. W doświad­

czeniach tych teoryją mechaniczna ciepła silne znalazła poparcie.

Nie będziemy tu zresztą wymieniać wszy­

stkich doświadczeń, którem i Joule, jeżeli nie odkrył, to przynajmniej wykazał i usta­

lił zasadę równoważności pracy i ciepła, otwierając tem nowe obszary dla dalszych odkryć, kładąc podstawy termodynamiki i teoryi mechanicznej gazów.

I poza tą główną wszakże dziedziną swych prac upam iętnił Joule swe nazwisko na wielu innych kartach fizyki. T ak np.

oznaczył, że pręt żelazny do nasycenia n a ­ magnesowany wydłuża się o ' /jjoooo swój długości; wykazał, że w ykryte przez Lenza i Jacobiego prawo, wedle którego m agne­

tyzm pręta żelaznego wzrasta w tymże sto­

(8)

796 W S Z E C H ŚW IA T . Nr 50.

sunku, co prąd, przebiegający po otaczają­

cych go zwojach, nie służy dla prętów zbyt cienkich i dla prądów zbyt silnych; wraz z Playfaeirem użył nowćj motody do ozna­

czenia tem peratury, przy którćj zachodzi maximum gęstości wody. W edług m etody tćj dwa pionowe słupy wody, u góry i u do­

łu połączone ruram i poziomemi, w ystaw iają się na tem peratury bliskie 4°C; w górnój z obu ru r poziomych przepływać musi za­

wsze p rąd od słupa wody o gęstości m niej- szćj, a zatem zajmującego wysokość większą, z kierunku zaś i szybkości tego p rądu dało się obliczyć, że, zgodnie z najdokładniejsze- mi rezultatam i innych metod, największą gęstość posiada woda w tem peraturze 3,945°C.

W szystkich prac Jo u la wymieniać oczy­

wiście niepodobna; ja k się bowiem okazuje ze spisu, zamieszczonego w drugim tomie jego rospraw, wydanych przez towarzystwo fizyczne londyńskie (tom 1 1884, tom I I 1887) udzielił on towarzystwom oraz pi­

smom naukowych 115 różnych kom unika- cyj. Rosprawy Jo u la zalecają się zarówno treścią, j a k i formą; m atematyka rzadko w nich w ystępuje, był on bowiem przede­

wszystkiem eksperym entatorem , a doświad­

czenia jego, w mistrzowski sposób obmyśla­

ne i wykonywane, prow adziły zawsze do praw ogólnych, lub do ścisłych danych licze­

bnych.

Ogółowi znanym był m nićj, aniżeli inni uczeni angielscy, nie występow ał bowiem nigdy z odczytami publicznem i i działalność swą zamykał w pracow ni jedynie. Chociaż zaszczytów nie szukał, spływ ały one na nie­

go; był członkiem honorowym wielu tow a­

rzystw naukowych w Anglii i za granicą, które medalami swemi uznanie mu okazy­

wały. W roku 1878 królow a przyznała mu dwieście funtów szterlingów dożywotnićj płacy. Najściślejsze wszakże węzły łączyły go z towarzystwem literackiem i filozoficz- nem w Manchester: w pracowni tego to ­ warzystwa uczył się niegdyś chemii, a na­

stępnie przew odniczył mu przez lat d zie­

sięć.

Od lat kilkunastu coraz bardzićj zapadał na zdrowiu, tak, że w roku 1872 nie mógł ju ż przyjąć prezydentury stowarzyszenia brytańskiego; ostatnie lata życia przepędził

w odosobnieniu. Zm arł 11 Października w Sale pod Manchestrem.

„Naturę” wypowiada żal, że zwłok Joula nie złożono w opactwie westminsterskiem, gdzie znalazło ostatnie schronienie tylu znakomitych synów W ielkićj Brytanii, a w M anchester zawiązał się ju ż komitet celem wzniesienia w mieście tem pomnika wielkiemu fizykowi.

S . K.

PORÓWNAWCZE WYMIARY

S Z K I E L E T U W I E L K IC H M A Ł P

w edług p. E . R olleta.

(D okończenie).

Liczne obserwacyje poczynione na lu ­ dziach wykazują, że kości, przeznaczone do wielkich wysiłków, są dłuższe, cięższe, b a r­

dzićj odporne od innych. U ludzi, którzy tylko prawćj ręki używają, kończyna ta jest bardzićj rozw inięta i dłuższa, aniżeli lewa.

U tych, co lewą ręką więcćj robią, ramię lewe jest zwykle dłuższe. Jeżeli przeto zna­

czniejsza długość ram ienia i wogóle koń­

czyn górnych każe się domyślać większćj używalności praw ćj, lub lewćj ręki, musimy przyznać, że w większości wypadków wte- dy, gdy u człowieka jest przew aga po pra­

wćj stronie, u wielkich m ałp przeciwnie przeważa lewa ręka. Równa długość r a ­ mion i górnych kończyn mnićj często stwier­

dzona dowodzi jedn ak, że wielkie małpy bywają także oburęczne.

U zwierząt ssących innych rzędów kości kończyn przedstaw iają zwykle jednakow ą długość, lub nierówności bardzo mało zna­

czne, mnićj jeszcze znaczne aniżeli w koń­

czynach dolnych człowieka, lub wielkich małp. Sąto zwykle kończyny, przeznaczo­

ne do podtrzym yw ania i miejscozmienności.

W ielkie m ałpy posiadają kończyny górne do tego samego użytku, a obok tego jeszcze do chwytania; są one obdarzone ruchami bardzo rozległemi i rozw ijają się w sposób

(9)

Nr 50. W SZ E C H ŚW IA T. 797 nierówny z obudwu stron. Zwykle strona

lewa jest u małp silniój rozwinięta, tak, ja k praw a u człowieka. Wogóle można powie­

dzieć, że większość zwierząt ssących jest oburęcznych, małpy są mańkutami, a czło­

wiek posługuje się więcój prawą ręką; a j e ­ żeli jest prawdą, ja k tw ierdził Broca, że niesymetryczność jest dowodem wyższości, można twierdzić, że ta wyższość należy się wyłącznie tym, co mają przewagę po prawój stronie.

Znając w ogólnych zarysach wymiary i stosunki głównych oddziałów ciała ludz­

kiego, czy jest możliwą rzeczą wynaleść tą samą drogą u różnych gatunków m ałp wiel­

kich stosunek kończyn do ciała i porównać je z temi danemi, które zostały zanotowane u człowieka? Huxley, Hum phry, Broca iTo- pinard badali te kwestyje, ale na małój licz­

bie okazow. Sąto fakty bardzo ważne przy badaniu porównawczem organizacyi małp antropomorficznych z budową człowieka, przy wykazywaniu stosunków porównaw­

czych między kończynami człowieka i małp.

W celu poznania tych stosunków potrze­

ba było określić średnią miarę wzrostu i śre­

dnią długość kości kończyn u rozmaitych gatunków małp wielkich; tego właśnie do­

konał p. Rollet '). Z porównania wymia­

rów wysokości i kończyn u wielkich małp przekonał się p. R., że małpy posiadają

l) R ezu ltaty pom iarów podane są w załączonej tabelce:

rd3 aS a o

mm 100 ludzi

13 goryli

^ "co **

m mm mm mm mm

1,60 434 350 346 312 229 245 1,43 363 285 259 418 332 351 27 szym pansów 1,21 303 250 230 308 280 298 2 orangutangów 1,24 289 259 241 382 382 397 O pierając sig na średniej m iarze w zrostu oraz na w ym iarach kości, oznaczył p. R. stosunki po­

m iędzy długością kości a śre d n ią m iarą wzrostu, p rzy jętą za 100:

> ■* cS 'O

o OM

O -W

'*3 S

<D a

■oa>

d N03

‘P4 Mfa

m cdh o

Oh

13o człow iek 27,1 21,8 21,6 19,4 14,3 15,3

g oryl 25,4 19,9 18,1 29,3 23,2 24,5

szym pans 25,0 20,6 19,0 25,4 23,1 24,6 o rangutang 23,3 20,9 19,4 30,8 30,8 31,9

górne kończyny, w stosunku do wzrostu, znacznie dłuższe, aniżeli człowiek, przeci­

wnie zaś kończyny dolne znacznie krótsze, niż człowiek.

Badając zaś wymiary pojedyńczych kości, dają się zauważyć następujące dane: szym­

pans naj więcój zbliża się do człowieka wy­

miarem ramienia, orangutang zaś ostatnie zajm uje w tym szeregu miejsce. W ym iary promienia i łokcia zaledwie się różnią u szympansa i goryla i na tój zasadzie m ał­

py te mieszczą się prawie w tój samój linii;

orangutang zostaje zawsze oddalony. Co do kończyn górnych, branych w całości (ramię i promień), dają one bardzo wyraźne rezul­

ta ty ,—znów szympans w tym razie najbar- dziój jest podobny do człowieka, orangu­

tang naj więcój oddalony. Długością kości udowój goryl jest najbardziój zbliżonym do człowieka, orangutang najdalsze zajmuje miejsce.

Na zasadzie wymiarów piszczeli i strzałki, przeciwnie orangutang zajmuje najpierwsze miejsce obok człowieka, a goryl ostatnie.

Kończyny dolne brane w całości (udo i goleń) przewagę nadają szympansowi, który przybliża się do człowieka, orangu­

tang zaś oddala się od niego naj więcój.

Ze wszystkich tych danych porównaw­

czych dochodzi p. Rollet do wniosku, że dziś jest jeszcze kwestyją sporną, którą z małp wielkich można postawić zaraz po człowieku, bo każda ma pewne potemu dane; szympans zbliża się do człowieka nie­

tylko przez kończyny górne i dolne w ca­

łości brane, ale jeszcze przez ramię i przed­

ramię, goryl przez goleń i przedramię, a orangutang przez całą goleń.

Chcąc porównać długość kończyn dol­

nych z wysokością ciała, w rzeczywistości, ja k to słusznie zauważył p. Manouvrier, po­

trzeba porównać tylko długość kończyn z osią ciała (czaszko-kręgową), albowiem dolne kończyny są częściami składowemi wysokości (wzrostu) ciała; toż samo stosuje się i do kończyn górnych. Rezultaty, otrzy­

mane z takiego porównania ram ienia i pro­

mienia z osią ciała, są następujące: u czło­

wieka ramię 38,2, promień 28,1, u szympansa ramię 46,9, promień 42,6, u goryla ramię 53,4, promień 42,5, u orangutanga ramię 55,2, promień 55,2.

(10)

798 W SZ E C H ŚW IA T . Nr 50.

Jeżeli za przykładem H um phryego, z su­

mą golenia i uda, przyjętych za 100, poró ­ wnamy sumę ram ienia i promienia, otrzy­

mamy liczby, wyrażające stosunek kończyn górnych do dolnych: u 100 ludzi 69,6, 27 szympansów 106,3, 13 goryli 115,7, 2 oran- gutangów 139,1. Porów nanie zatem koń­

czyn pomiędzy sobą wykazuje znów, że n a j­

bliżej człowieka należy postawić szym pan­

sa, dalój goryla a najdalój orangutanga.

Broca i p. T opinard, badając szkielety 10 szympansów i 8 goryli, stawiali goryla n a j­

bliżej człowieka, zachodzi tu zapewne jakieś nieporozumienie.

W jakim stosunku ram ię znajduje się do uda? Przypuściwszy że udo równe je s t 100, stosunek je s t następujący: u człowieka 71,9, u szympansa 101,6, u goryla 115,6, u oran ­ gutanga 131,8. Z m ałp przeto badanych stwierdzono najw iększą długość ram ienia w stosunku do uda u orangutanga, a szym­

pans ze wszystkich wielkich m ałp najwięcej zbliżony jest do człowieka, z tego powodu, że ramię jego jest najkrótszem w porów na­

niu do kości udowój.

Chcąc wynaleść stosunek jak i zachodzi pomiędzy promieniem i piszczelą czyli po­

między przedramieniem i kością goleniową, przyjąć potrzeba, że piszczel wyrównyw a 100, a wtedy wypadnie, że przedram ię u człowieka wynosi 63,4, u szympansa 112,0, u goryla 116,5, u orangutanga 147,5. I tutaj jeszcze człowiek różni się znacznie od n a j­

wyższych małp, szympans jest zaraz na pierwszem miejscu, orangutang zaś na osta- tniem.

W taki sam sposób łatwo wykazać sto­

sunek promienia, a właściwie przedram ienia do ram ienia (wskaźnik promieniowo-ramie- niowy). Przyjm ując długość ram ienia za 100, dla prom ienia mamy następujące stosunki:

u człowieka 73,3, u goryla 79,2, u szympansa 90,9, u orangutanga 100. Tym razem goryl zdaje się najwięcej przybliżać do człowieka, pozostawiając daleko za sobą dwie inne małpy. F a k t ten odnosi się tylko do ra ­ mienia tej małpy, które je s t bardzo długie.

Przedram ię odpowiednio do wzrostu lub do osi czaszko-kręgowój zostaje w tym samym stosunku u szympansa i goryla, ale u tego ostatniego ramię przedstaw ia bardzo znacz­

ną długość. Nietylko człowiek, ale także

szympans i goryl posiadają przedramię krótsze od ramienia, u orangutanga zaś przedram ię i ramię są zupełnie jednakow ej długości.

Wreszcie jeżeli badać szkielety w postawie pionowej z rękam i opuszczonemi na • dół, wtedy ręce orangutanga dochodzą do ko­

stek, goryla do połowy goleni, a szympansa zaledwo do kolan, u człowieka ręce dosię­

gają do połowy uda.

K ażda z małp najwyższych, ja k to już powyżój wykazano, jest podobna do czło­

wieka na swój sposób, — biorąc mianowi­

cie pod uwagę stosunek kończyn do wzro­

stu, to szympans je st szczególniej uprzywi­

lejowany na punkcie ramienia, goryl na punkcie uda, orangutang zaś przez strzał­

kę i piszczel.

O rangutang, który zajm uje ostatnie miej­

sce, tylko ze względu na goleń zbliża się do człowieka, ale udo posiada małe, ramię b a r­

dzo długie, a przedram ię tój samej długości co ramię.

Szympans i goryl pod rozmaitemi wzglę­

dami najwięcej się do człowieka zbliżają.

Dwie te wielkie m ałpy afrykańskie mniej się różnią pomiędzy sobą, aniżeli obiedwie razem od orangutanga. Oprócz tych podo­

bieństw osteologicznych, istnieje jeszcze ogół podobieństw w wyglądzie zewnętrznym.

Owen chciał razem pomieścić goryla i szym­

pansa w jednym rodzaju troglodytes.

Szympansowi chciał nadać miano troglo­

dytes niger, gorylowi zaś nazwę troglody­

tes gorilla.

Szympans i goryl oto najbliżsi sąsiedzi człowieka, któryż z nich pierwsze zajm uje miejsce?

P . T opinard przem aw ia na korzyść go­

ryla, który, podług tego uczonego, ma wszy­

stkie kończyny lepiej rozwinięte i nadto kość promieniową bardziej ludzką, aniżeli szympans.

P p . Pauchet i Beauregard wyznaczają pierw sze miejsce szympansowi.

P . Rollet, opierając się na danych po­

równawczych, uważa za rzecz jasną, źe na pierwszym planie potrzeba pomieścić szym ­ pansa.

Zresztą biorąc pod uwagę długość kości ramieniowej, która z punktu widzenia oste- ologicznego, najlepiej może (według p. Ro-

(11)

Nr 50. W SZECH ŚW IAT. 799 lleta) wskazać wyższość danego osobnika,

okazuje się, że ramię szympansa ma roz­

miary o wiele więcćj ludzkie niż ramię go­

ryla.

W każdym razie mówi p. Rollet pomię­

dzy .małpami szympans i goryl walczą o pierwszeństwo, s z k i e le t z a ś człowieka b ar­

dzo znacznie różni się od obudwu m ałp sto­

sunkową długością swoich kończyn.

A . S.

D R U G I

międzynaradawy kongres elektryków

W P A R Y Ż U .

(Ciąg dalszy).

N a skutek propozycyi sekcyi przem ysłow ej, k tó ­ r a pośw ięciła dłuższą dyskusyją akum ulatorom , uchw aloną została n o m en k latu ra biegunów w osno­

wie następującej: do d atn im m a się nazyw ać ten biegun akum ulatora, k tó ry połączony je s t z b ie ­ gunem , dodatnim m aszyny, ładującej akum ulator i k tó ry je s t zarazem b iegunem dodatnim podczas w yładow ania.

P ró cz w ym ienionych tu ta j now ych jed n o stek b y ­ ły proponow ane i in n e jeszcze je d n o stk i (np. dla ciśnienia, e n tro p ii, ośw ietlenia, pola m ag n ety czn e­

go, oporu elek try czn eg o w łaściw ego); podnoszoną by ła tak że kw estyja u stalen ia n o tacy j i symbolów;

jed n ak ż e pow strzym ano się i słusznie, od tego, by posuw ać się w k ie ru n k u ustaw odaw czym dalej, niż w ym agała isto tn a p o trzeb a, skutkiem czego kw e­

styj 8 powyższe i nadal pozostały otw artem i.

Z szeregu uchw ał, ja k ie m i zam knął swe prace kongres tegoroczny, nie w ym ieniliśm y d o tąd je ­ dnej jeszcze, posiadającej c h a ra k te r zupełnie od­

ręb n y , a stanow iącej w ynik w yczerpującej dysku- syi właściwej sekcyi. Chodzi o kw estyją podw ój­

nego d ru tu w sieciach telefonicznych m iejskich i w linijach, łączący ch różne miejscowości. W k ra ­ ja c h , gdzie elek tro te c h n ik a znajduje się n a wyso­

kim stopniu rozw oju, is tn ie ją prócz sieci te le g ra ­ ficznych i telefonicznych jeszcze d ru ty p rzem ysło­

we, dostarczające p rąd u abonentom i służące do przenoszenia p racy na odległość za pośrednictw em elektryczności, is tn ie ją n ad to rozgałęzione sieci, obsługujące ośw ietlenie elek try czn e. W wielu w y­

p adkach bliskość linij przem ysłow ych oddziaływ a n a d e r szkodliw ie n a linije telefoniczne (w skutek in d u k cy i i inn y ch przyczj-n) i może spowodować szm ery, uniem ożliw iające telefonow anie. Celem za­

pobieżenia podobnym niedogodnościom uchw alono,

b y obwody telefoniczne, zam iast posiłkow ania się ziem ią, p o siad ały d ru t pow rotny, t. j. były obwo­

dam i o d ru cie podw ójnym .

Podnoszoną b y ła przy tej sposobności kw estyja w ystąpienia z żądaniem praw odaw czego uregulo­

w ania w podobnym duchu sieci przem ysłow ych;

wszelako w skutek opozycyi przeciw ko m ożliwym ograniczeniom nie powzięto w tej m ierze żadnej uchw ały.

W yczerpaliśm y w streszczeniu powyższem sze­

reg u chw ał tegorocznego kongresu. N ie wszystkie je d n a k spraw y, objęte program em , zostały zała­

tw ione w sposób rów nie stanowczy. Do takich w łaśnie należy spraw a w yboru wzorców dla n atę­

żenia p rąd u i d la siły elektrom otrycznej.

Rzeczą je s t w idoczną, że n atężen ie p rą d u nie może posiadać w zorca w znaczeniu tak iem , ja k długość, m asa, lub opór elektryczny. Można je ­ dnakże zbudow ać przy rząd , m ający w zupełności znaczenie w zorca. P rzy rząd , k tó ry przy n atęż en iu p rą d u rów nem jednostce, daje pew ne stałe, ściśle oznaczone wskazanie, czyni zadość żądanym wa­

runkom . W zorcem zatem może być k ażdy przy­

rząd, pozw alający na bezw zględny pom iar n atęże­

n ia p rądu. W szczególności n a d a ją sig do tego użytku wagi elektrodynam iczne.

W agi tak ie m ogą m ieć ro zm aitą budow ę, wspól­

n a ich w szakże zasada polega na tem , że m ierzo­

n y p rą d przep ły w a kolejno przez dwie cewki, z któ­

ry c h je d n a je s t nieruchom ą, a druga p rz y tw ie r­

dzoną do ram ien ia zw yczajnej w agi i drugie ra­

m ię wagi unosi szalkę. W zajem ne działanie dwu cewek podczas przepływ ania p rąd u rów noważy się zapomocą ciężarków k ładzionych na szalce.

W agi elektrodynam iczne budow ali różnem i cza­

sy Joule, Cazin, M ascart, H elm holtz, sir W. T hom ­ son. W postaci zupełnie odm iennej od dotych­

czasowych zbudow ał wagę, odznaczającą się w iel­

k ą dokładnością, p. Pellat, k tó ry zaproponow ał kongresowi, by egzem plarz jeg o wagi, po ozna­

czeniu z m ożliw ą dokładnością stałej, t. j. w iel­

kości pozw alającej na obliczenie z ilości ciężar­

ków n atężenia p rąd u w jed n o stk ach bezw zglę­

dnych, uznanym został za w zorzec n atężenia p rądu. W zorzec te n m ógłby być przechow y­

w anym w m iędzynarodow em biurze m ia r i wag a kopije jego, cz y li w zorce a u to ra , porów nane z prototypem , m ogłyby b y ć przesyłane in s ty tu - cyjom naukow ym , podobnie ja k się to dzieje z w zorcam i długości lub masy.

Przeciw ko przyjęciu propozycyi powyższej, p rzed ­ staw ionej sekcyi jednostek w im ieniu p. P ellata przez prof. L ippm anna, w ystąpiło kilk u n ajp o w a­

żniejszych członków sekcyi, a w szczególności sir W. Thom son, k tó ry mimo, że sarn je s t tw ó rcą szeregu w ag elektro d y n am iczn y ch , je d n a k ż e w y­

ra z ił zdanie, że m etoda elek tro lity czn a, ja k o ła ­ tw iejsza i prostsza, b ard ziej je s t p rz y d a tn ą do użytku lab o rato ry jn eg o p rzy pom iarach bezw zglę­

dnych; co sig zaś tyczy dokładności, to zdaniem jego, przy zachow aniu pew nych środków ostro­

żności, w skazanych przez p. G raya, elektroliza

Cytaty

Powiązane dokumenty

— Pow staw anie tlenków azotu przy powólnem utle­. nianiu w

to więc wytłumaczyć może obfitość burz letnich, jako też gwałtowność burz, które się w okolicach zwrotnikowych srożą.. Nie nastręcza też trudności i

Jurkiew icz

— Zależność zmian ciśnienia atmosferycznego i tem­.. peratury na szczytach

Autor przeznacza książkę swoję przedewszystkiem dla szkół, ale roskład rzeczy je s t w niej taki, że uczniowi trudno się będzie zoryjentować.. P rzy ję ­ to

będą się odbyw ały przez trzy miesiące. um

Główna zasługa tego badacza polega na wykryciu tak zwanego prawa Ampera lub prawa elementarnego, które wyraża się w sposób następujący. Koła te będą się

[r]