M 18 . Warszawa, d. 1 Maja 1887 r. T o m V I .
W W arszawie: rocznie rs. 8 k w artaln ie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10
półrocznie „ 5 Prenum erow ać m ożna w R edakeyi W szechświata
i we w szystkich księgarniach w k ra ju i zagranicą.
Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. D r. T. C hałubiński, J . A leksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, W ł. K wietniew ski, J . N atanson,
D r J . Siem iradzki i m ag. A. Ślósarski.
„W szechśw iat11 przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treśó
m a jakikolw iek zw iązek z nauką, na następujących
w arunkach: Za 1 w iersz zwykłego dru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierwszy ra z kop. 7 '/a;
za sześć następnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA."
iLdres ZE5ed.a,ł£C37-i: IKIra.łso-wsicie-Frzed.ian.ieście-, 3>Tr SS.
u r n o m
iZAWit HC/E
SIEWIERZ
mmmm PILICA
O C ftD D Z IE N ItC CHmKlOBROD Ot AZY
T R 2 [ B I [ S m / I C £ \ 0<
imjMtwW 6
oM/tUNmrciUjastCt&r.S ZĄmytjfe Ą y * o c\oiom OBOBROmiKl
,*J.MDZICC s b y t d u
CZELAl
KRÓLEWSKA M jrA BOiEStAW
5 omSITYN
StAWKOW
O L K U S Z
ysicimwA
TRZEBINIA 5 NOWA GÓRA
.<3 MIKOŁOW
SKHESm /CE
CHRZANÓW °|>v
N r 18.
O P R Z E M Y Ś L E G Ó R N I C Z Y M
W D A W N E J P O L S C E .
N ajdaw niejsze ślady górnictwa siebrno-oio' wlanego w ,Polsce ').
P odejm ując rzecz o przem yśle górniczym w daw nej Polsce, stajem y na chw ilę w nie
pewności, u p atru ją c w dalekich w iek a ch , na których legia zupełna niepam ięć, p ierw szych w ydatniejszych chw il przem ysłu ta kowego. N iesięgając jedn akże do owych czasów zbyt odległych, niew yszukując te go, co dla pamięci ludzkiej stanow czo je s t zatracone, jeżeli zechcemy podjąć choć w dalszym ciągu pew ien snujący się z prze
szłości wątek, znajdziem y się i w takim ra zie, co do dziejów górnictw a polskiego, wobec trudności mało dla h isto ry k a obiecu
jących powodzenia, a pochodzących z b ra ku źródeł i wiadomości odpow iednich.
E poka Piastów , która co do czasu objęła przew ażną i bodaj najżyw otniejszą część dziejów daw nej P olski, o górnictw ie głuche, praw ie do końca, zachow uje milczenie.
Nie w ypełniają go w żadnej m ierze k ró t
kie, dorywcze i wcale nieliczne w zmianki, ja k ie w kronikarskich podaniach lub w dy plom atach książąt spotykam y. A je d n a k ślady, ja k ie odnajdujem y w naturze, w ol
brzym ich zrobach, w niezliczonej ilości d u kli i szybów zapadniętych, w gęsto i na sze
rokich przestrzeniach rozm ieszczonych d a
wnych robotach, w system atycznem p ro w a
dzeniu ich podług kierunku, od jakiego póź
niejsze i tegoczesne badania gieologiczne nie um iały wskazać dokładniejszego i lep
szego, a k tóre to ślady koniecznie odróżnić w ypada od śladów późniejszych z czasów K azim ierza W ielkiego albo epoki Jag ieloń- skitij, to wszystko świadczy wielce na ko rzyść ow ych nieznanych wieków i każe do-
!) Rzecz ta , w ypow iedziana przez au to ra w sali Muzeum Przem yślu i R olnictw a d n ia 19 M arca r. b., stanpw i w yjątek z „H isto ry i g ó rn ictw a srebrno- ołowianego w Polsce“ , w znacznej czgści już do d ru ku przygotow anej.
myślać się tajem nic, których odgadnięcie byłoby szczególnie pouczające i ciekawe.
N a podstawie niektórych lepiej znanych i szczególowszych wzmianek historycznych, k tó re też posłużyły za p u n k t wyjścia dla Ł abęckiego, jedynego dotąd autora, u siłu ją
cego luźne przedtem wiadomości ująć w j a kąś całość system atyczną, przyw ykliśm y hi- sto ry ją górnictw a polskiego identyfikować z przeszłością salin W ielickich i O lkusza, czyli że poza solą Bocheńską i W ielicką, poza kopalniam i”ołowiu i srebra w O lkuszu, nie wiem y o daw nem górnictw ie naszem nic, lub praw ie nic. A przecież i W ielicz
ka i O lkusz, to są. ju ż ostatnie etapy owych dróg, którem i szedł kiedyś przem ysł górni
czy daw nej P olski, a których pierw sze p un kty wychodne gin ą w prastarój przeszłości, w śród cieniów nieprzejrzanych, wśród z u pełnego m ilczenia i niewiadomości. A le ju ż sam a starożytność sięgająca tych cza
sów, które żadnych po sobie piśm iennych podań nie zostaw iły, dlaczego też w histo- ryi zowią się one bajecznem i, całkiem u sp ra
w iedliw ia tę naszę niewiadomość. Nie po
siadam y też dotąd historyi nai-odu naszego, tak iej, k tó rab y uw zględniała nietylko p o li
tyczny, ale w szechstronny rozwój albo u p a
dek społeczeństwa, który tak dobrze na d ro dze ekonom icznej, ja k i na każdtSj inn^j, tak
j samo w czasach najdaw niejszych ja k i w najpóźniejszych, się u jaw n iał. W ięc i o g ó r
nictw ie naszem darm o szukać szczegółów do czasów onego pierw otnych się odnoszą
cych; te, k tó re nas doszły, a k tó re trzeba za-
| w dzięcząc rozbudzonem u w ostatnich cza
sach popędow i ku dobyw aniu z u k ry cia i p ub likow aniu źródeł historycznych, są,
| jak k o lw iek szacowne, jed nak że tak uryw ko-
! we i nieliczne, że zaledwie przyrów nać je
j m ożna do słabych paru św iatełek przebły- skujących gdzieś w przestrzeni, wśród cie
mnej i nieprzejrzanem i chm uram i zasnutćj nocy. W żadnym zaś razie nie dają one
! odpowiedniego wryobrażenia o wysokości, do ja k ie j w edług wszelkiego praw dopodo-
; bieństw a, a mianowicie podług śladów do
tąd w n atu rze pozostałych, górnictw o pol- j skie dosięgło kiedyś przed wiekami.
Zatem nie mam y w lite ratu rz e naszej dzieł, specyjalnie dziejom g órnictw a pol
skiego poświęconych.
WSZECHŚWIAT. 275 W praw d zie przed laty (1841) wyszła [
w W arszaw ie jed y n a dotąd co do treści i niemałej przytem w artości książka uczo
nego górnika i badacza, któregośm y ju ż j wspom nieli, H ieronim a Łabęckiego, p. t.
„G órnictw o w Polsce etc.” Dzieło to szcze- I golnie ważnem je s t ze względu na zamiesz
czony przy niem zbiór dokum entów do lii- storyi górnictw a się odnoszących, wszelako pod względem obrobienia i zużytkow ania m ateryjałów pozostaw ia ono, ja k każda rzecz początkowa, zbyt jeszcze wiele do ży
czenia. B iorąc np. rzecz o górnictw ie sre- brno-ołow ianem , k tó re dziś szczególnie nas tu obchodzi, widzimy, że autor rospoczyna ją. dopiero z pierw szym wiadom ym mu przyw ilejem , udzielonym kopalniom O lk u skim w r. 1374 przez królow ę węgierską Elżbietę Łokietków nę, regentkę Polski po śmierci K azim ierza W ielkiego. A n i wspo
m niał o tein, że O lkusz był właściwie osta
tnim w eksploatacyi i że go poprzedził cały szereg kopalń odeń daw niejszych. Oczy
wiście że autor stanął wobec owych nie
przejrzanych dlań ciemności, o ja k ic h po
wiedzieliśmy i że nie chciał zapuszczać się w czasy, do których brakło m u całkiem ma
teryjałów . W łaściw ie naw et za złe mu te
go brać nie można: zrobił co mógł, trzym a
ją c się ostrożnie ważniejszych spomiędzy znanych mu dokum entów piśmiennych; co do nas jed n ak , wpadłszy na ślady daw nych olbrzym ich robót górniczych, nie m ogliś
my nie zw rócić szczególnój na nie uwagi, tem bardzićj, że gdy o nich niem a żadnej wiadomości w podaniach i znanych dotąd dokum entach, to samo ju ż budzi słuszne do
m ysły o niezm iernćj starożytności tychże śladów.
T e kilk a słów uważaliśm y za właściwe wypowiedzieć, ażeby niem i przygotow ać słuchaczów do ogólnego chociaż poglądu, tak na przeszłość górnictw a samego, ja k i na wiadomości o niem, w które dotąd lite
ra tu ra nasza w’cale nie obfituje.
O d przem ysłu to żelaznego, jakeśm y ju ż kiedyś mówili o tem '), dzieje górnictw a
'} P atrz W szechświat z r. 1882, N ry 27, 28 i 29:
Odczyt o przem yśle górniczym w daw nej Polsce ,,Żelazo i zioto“ .
polskiego początek swój wywodzą. D oby
wanie rudy żelaznej, przetapianie jć j na m e
tal, przekuw anie żelaza w kuźniach na różne narzędzia potrzebne w domu, w polu, w lasach, dla obrony i dla wojennych w y
praw , taki był, ja k u nas, p u n k t wyjścia najważniejszego z przem ysłów i który na
stępnie w ytw orzył niepoliczone mnóstwo j innych. Ze tak było w istocie, ulegać nić może zaprzeczeniu, tem bardzićj że przycho-
j dzą. tu z poświadczeniem niezliczone zabyt
ki przechow ane ju ż to w całości, ju ż w zia
rnach, na dnie przedhistorycznych mogił i i kurhanów . Jeżeli je d n a k zechcemy szu
kać potw ierdzenia tego, cośmy powyżćj po
wiedzieli, wśród owych zabytków p rz ed wiekowych, służących jak o wskazówki dla historyi, spotkam y się, jak k o lw iek daleko i sięgniem y w przeszłość, nietylko z żelazem, { bo obok niego znajdziem y i wiele innych
j kruszców i ciał kopalnych, między którem i jednym z najdaw niejszych je s t właśnie ołów zaw ierający w sobie srebro, które w za ra
niu historyi naszćj um iano z niego ju ż od
ciągać.
W starosłow iańskich grobow cach w yro
by srebrne tuż obok żelaznych się zn aj
dują; obok niezdarnych skorup z gli
ny i piasku ulepionych, zanim u p ra wa i um iejętność nie nad ały im kształ
tów o wiele w ytw orniejszych, zjaw ia
ją się liczne okazy wyrobów nietylko do użycia pospolitego, ale i takich, któ
re posługiw ały ku ozdobie. Są to różne paciorki, naszyjniki, naram ienniki, b ra n solety, kolce, różne zapinki, fibule i agra- fy z gliny, z bronzu, z mosiądzu, a zna
czna ilość ze srebra, m isternie naw et w y
robiona. T e ostatnie przynoszą właśnie dowód, żadnem u nieulegający zaprzecze
niu, o odległój ju ż bardzo znajomości i uży
w aniu srebra u nas.
P raw d a , że bardzo wiele z wyrobów tych pochodzić mogło z G recyi i Rzymu, skąd do
staw ały się w strony północne, ju ż to drogą stosunków handlow ych, ju ż wielu innych.
Ju ż Fenicyjanie naw iedzający brzegi morza B ałtyckiego, pozostaw iali u ujść W isły śla
dy bytności swój w różnych wyrobach p rz y wożonych tu jako towar; od południa, wzdłuż brzegów D niepru, szerzyły j e osady grec
kie, nad morzem Czarnem i na T aurydzie
276 w s z e c h ś w i a t. N r 18.
sadowiące się. L egije obozujące w k ra ja ch barbarzyńskich i ocierające się o ludy szcze
pu słowiańskiego, pozostaw iały m iędzy nie- j mi szczątki jak o w eś rzym skiej cyw ilizacyi, wyroby obcego przem ysłu albo zbytku.
Niosły je ze sobą ku północy liczne koloni- je rzym skie, sadowiące się za D unajem , n ie
omal że pod stokam i K a rp a t; sprow adzanie też do Italii barbarzyńców , przew agą rzym - J skiego oręża pognębionych, a przeznaczo
nych w wiecznej niew oli ocierać się o tw a r
de i bezlitosne, ale jed y n ie cyw ilizow ane ówczesne społeczeństwa; wreszcie w ypraw y tychże barbarzyńców na Rzym, wszystko to szerzyło w stronach, jak k o lw iek głuchych i niedostępnych, w zdłuż D niepru, W isły i ponad E lb ą, jak ieś błyski cyw ilizacyjne i roznosiło okruchy, któ ry ch ślady dziś od
najdujem y wśród starych grobow ców i k u r
hanów . C hoćby zatem zab y tk i te były niem iejscowego pochodzenia, to sam a ich obecność rzuca niem ałe św iatło na obycza
je , na potrzeby, na wiadomości, w zględnie zatem i n a k u ltu rę społeczną ow ych w ie
ków. Znano srebro, jego użytki, jeg o ce
nę, ale nie tłum aczy to jeszcze wczesnych, ginących gdzieś w ciemnój pom roce wie
ków początków naszych kopalń srebrodaj- nych.
W szystko w świecie fizycznym racyją swojego bytu ma w naturze. N a tu ra u p o sażyła nasz kraj bogatem i pokładam i ołowiu srebronośnego i dlatego to w najdalszćj starożytności naszój, o ile ona je st nam znaną, m ieliśm y już kopalnie czyli ta k zw a
ne góry srebrne.
O d owych podań przekazanych nam przez historyją, pośw iadczanych na każdym k ro ku przez odkrycia archeologiczne, zw róćm y się na chw ilę ku wskazówkom, ja k ic h do
starcza ziemioznawstwo, m ianow icie co do okolic górniczych naszego k ra ju , których dokładnem zbadaniem więcćj się niestety in tere su ją obcy od nas samych. R ozłożyw szy k tó rąk o lw ie k z k a rt gieognostycznych niem ieckich, R om era lub D egenhardta, szcze
gółowo objaśniających ziemie, położone u zejścia się trzech granic, a których punk- j tami wytycznemi są miejscowości rozgłośną j w dziejach gó rn ictw a m ające przeszłość, j ja k Siewierz, Bytoń, T rzebinia, O lkusz,
widzimy na tejże niem al rów nolegle od i
zachodo - północy ku wschodo - południo
wi ciągnące się dwa potężne łańcuchy skał tak zw anego wapienia m uszlowego, który stanow iąc środkowe pokłady utw oru tryja- sowego, składa się, ja k wiadomo, głównie z wapieni i dolom itów kruszconośnych, za
w ierających w sobie galm an i rudę ołow ia
ną. W ęzeł, z którego łańcuchy te się ros- chodzą, je st w okolicy poza Bytoniem , skąd je d e n z nich przez Siewierz, Trzebiesław ice, C hruszczobród, Ząbkowice, Strzem ieszyce,
j O kradzionów , Sław ków , Bolesław, ciągnie I się nieprzerw anie pod Olkusz ku R abszty- now i, d ru g i niem nićj stale trzym ający się swojego k ierun ku, przez G rodziec, między B endzinem i C zeladzią, przez Szczakowę, j Ciężkowice, rosk ład a się i rosprysk uje nie
ja k o poza T rzeb in ią i C hrzanow em . Na obu tych linijach ju ż w najdalszej przeszło
ści b y ły kopalnie, czyli tak zw ane góry sre- brodajne, które podług wszelkiego praw do podobieństw a, z północnych kończyn ty ch że linij schodziły k u południow i tak, że na
| pierw szej północną kończynę otw ierały gó
ry Siew ierskie, południow ą zam ykały O l
kuskie, na drugiej północną góry Bytońskie, południow ą Trzebińskie.
K iedy i w ja k i sposób nastąpiło odkrycie owych gór, a m ianowicie ja k im sposobem przodkow ie nasi nauczyli się poznaw ać w ar
tość ru d ołow ianych i przyszli do um iejęt
ności obchodzenia się z niem i, pozostać musi nigdy chyba nieodgadniętą tajem nicą.
S tosunki z ludam i stojącemi na czele cywi
lizacyi starożytnej, ja k n a jedn o tak i na dru g ie m usiały zapew ne w yw rzeć w pływ stanow czy. Zw rócić przytem należy u w a
gę n a ogrom ną różnicę, ja k a zachodzić m u
siała pod względem zasobów wiadomości i uzdolnienia górników , p rodukujących że
lazo sposobami zupełnie pierw otnem i, w cza
sach poprzedzających, ja k u nas, wszelką inną p ro d u k cy ją górniczą, a tych, którzy um ieli poznaw ać się ju ż na wartości i pro- centowości innych rud, um ieli j e w y
szukiw ać, dobywać, przeprow adzać przez cały proces skom plikow anych m anipulacyj ja k p łókanie, prażenie, przesiew anie, topie
nie, celem uw olnienia kruszcu od obcych części i oddzielenia np. srebra od ołowiu.
M iędzy jednem a drugiem był ogrom ny po
stęp um iejętności górniczych, w ytw orzony
N r 18. w s z e c h ś w i a t . 277 zapewne przez rozliczne stosunki i przez
długotrw ałą p ra k ty k ę . (d. c. nast.)
Korneli Kozłowski.
F IZ T K A SŁOŃCA I K S IĘ G A .
II.
Ten cudow ny przyrząd, któ ry w ciągu i niewielu lat ostatnich odsłonił nam budow ę | najodleglejszych b ry ł niebieskich, co do n aj
bliższego naszego sąsiada usług żadnych od
dać nie zdołał: o pow ierzchni księżyca wie
my to tylko, co nam ju ż daw niej teleskopy pow iedziały. Spektroskop potw ierdził j e dynie daw ny dom ysł o braku dokoła niego atmosfery, widmo bowiem św iatła, które nas od księżyca dochodzi, jak k o lw iek przez od
bicie osłabione, nie różni się od widm a sło necznego ani co do ilości ani co do w zglę
dnego natężenia linij ciemnych, coby kon ie
cznie miejsce mieć musiało, gdyby prom ie
nie słoneczne przez jak ąk o lw ie k powłokę atm osferyczną przebiegały. R ezu ltat ten badań spektralnych nie upow ażnia zresztą do stanowczego wniosku o zupełnym na księżycu braku wszelkiej atmosfery; powie
dzieć tylko można, że jeżeli otoczony jest powłoką gazową, nie jest ona dosyć gęstą, by przez pochłanianie prom ieni św iatła no
we linije ciemne w widm ie w ytw orzyć mo
gła. P od tym względem zresztą zdania są podzielone: z dw u najw ażniejszych dzieł o księżycu, w ostatnim czasie ogłoszonych, jedno, którego autoram i są N asm yth i C ar- p en ter (1874), odm awia mu wszelkich śla
dów powłoki gazo w ej, d ru g ie , Neisona (1876), przypuszcza, że może on posiadać atmosferę, której gęstość wszakże nie prze
chodzi y 400 gęstości atm osfery ziemskiej.
Ju ż ten b rak w szelkiej, albo praw ie wszel
kiej atm osfery pozw ala wnosić, że w arunki ogrzew ania pow ierzchni księżyca przez p ro mienie słoneczne zgoła są odm ienne aniżeli n a ziemi. Nieosłabione bowiem przez po
chłanianie, jakiem u w przebiegu przez a t
mosferę ulegać muszą, z daleko większem
j natężeniem na pow ierzchnię jeg o działają
J i silniej daleko rozgrzew ać ją muszą. Do tego przybyw a inna, niem niejszej wagi okoliczność, nadzwyczaj mianowicie długie dnie i noce księżycowe.
Tow arzysz ziemski, ja k wiadomo, zw raca ku nam zawsze je d n ę i tęż samą swoję s tro nę; z tego powodu wnoszono niegdyś, że księżyc koło osi wcale się nie obraca, ja k to czytam y jeszcze w słynnym na swoje cza
sy podręczniku wszech nauk m atem atycz
nych C hrystyjana W olfa, wydanym w roku 1717. P ro sta je d n a k uwaga gieom etryczna uczy, że osobliwe to zachowanie się księży
ca je s t właśnie najw ym ow niejszym dowo
dem jego obrotu osiowego, k tóry wszakże dokonyw a się w tymże samym zupełnie czasie, co i obieg jeg o naokoło ziemi. G d y by bowiem człow iek jak iś obchodził nas dokoła, wcale się nieobracając, to właśnie moglibyśm y go ze wszech stron obejrzyć;
aby ku nam zawsze tw arzą był zwrócony, trzeba, aby ciągle obracał się koło osi o ty leż stopni, o ile się posuwa po okręgu; p e ł
ny tedy obrót swój ukończy w tymże samym czasie, gdy odbędzie pełną dokoła nas p rz e chadzkę. Jeżeli więc czas obiegu księżyca dokoła ziemi rokiem jego nazwiem y, to po
wiedzieć możemy, że rok księżyca schodzi się z jeg o dobą; są to tu wielkości je d n o zn a
czne, a gdyby na księżycu istnieli mieszkań
cy, nie potrzebow aliby różnych wyrazów na określenie tych tak różnych dla nas o k re
sów czasu.
D nie i noce są tam przeto piętnaście razy dłuższe niż u nas; każdy p u n k t księżyca przez ciąg naszych dni piętnastu zwrócony je s t bezustannie k u słońcu, a przez ciąg na
stępnych dni piętnastu pom roką się nocną zakryw a. W ciągu długiego tego dnia p ro mienie słoneczne d ziałają na pow ierzchnię jego ustaw icznie z pełnem swem, nieosła- bionem przez pochłanianie atmosferyczne natężeniem , gdy znów w ciągu równie d łu giej nocy pow ierzchnia ta stygnie bezustan
nie, sprow adzając oziębienie tem silniejsze, że nocnego tego prom ieniowania wpływ a t
mosfery również nie powstrzym uje.
W edług pojęć ludowych księżyc nietylko nie nadsyła nam zgoła ciepła, ale je st ow szem źródłem zim na, które grozi zagładą młodym, rozw ijającym się roślinom. Oczy
278 W SZECHŚW IAT. N r 18, wiście błędny ten wniosek stąd tylko wziąć
m ógł początek, że w czasie nocy pogodnych, gdy nam księżyc przyśw ieca, prom ieniow a
nie ziemi, niepow strzym ane osłoną chm ur, pow oduje silne jó j stygnięcie, co w n ie k tó rych porach ro k u sprow adza nocne p rzy m rozki, k tó re są klęską dla ro ln ik o w i ogro
d n ik ó w . W każdym razie cieplikow e dzia- łanie prom ieni, przybyw ających od księży
ca, je s t ta k nieznaczne, że wszelkie usiło
w ania daw niejsze zgoła go w ykazać nie mogły.
T schirnhaus skupiał prom ienie księżyco
we zapomocą najsilniejszych zw ierciadeł i soczewek, ale term om etr w ognisku ich um ieszczony żadnego przyrostu tem p eratu ry nie zdradzał. Czulszy dopiero daleko term om ultyplikator M elloniego w ykazał śla
dy cieplikowego działania księżyca (1830).
Sm yth, T y n d all, H uggins, M arić-D avy p ro w adzili badania te dalej, ale dopiero L o rd Rossę w r. 1873 otrzym ał rezu ltaty pew n iej
sze przy pomocy potężnego swego telesko
pu, w którego ognisku um ieścił term om ul
ty p lik a to r; od stosu term oelektrycznego d ru ty szły do galw anom etru, a skoro p ro m ienie księżycowe na zw ierciadło teleskopu padały, igiełka galw anom etru okazyw ała w yraźne odchylenie. Porów nanie prom ie
niow ania księżycowego i słonecznego z p ro mieniowaniem naczynia napełnionego wodą gorącą pozw oliło ocenić, że od księżyca otrzym ujem y 82600 razy mniej ciepła, an i
żeli od słońca.
W ostatnich czasach L angley, o którego ważnych pracach nad prom ieniow aniem sło- necznem wspominaliśmy w ustępie poprze
dzającym , nie pom inął też kw estyi działal
ności cieplikowej prom ieni księżyca, p o słu gując się do tego celu wynalezionym przez siebie bolom etrem . P rz y rz ą d ten, przecho
dzący czułością term om ultyplikator, polega na tój zasadzie, że p rąd elektryczny, prze
biegający przez cienki d ru t stalow y lub p la
tynow y, doznaje natychm iast oporu w iększe
go, skoro d ru t choćby najsłabszem u ulega ogrzaniu; opór zaś ten zdradza się ruchem igiełki galw anom etru, z którym końce d ru tu są połączone. T ą drogą oznaczył L an gley, że ciepło przybyw ające do nas od księ
życa stanowi '/sosoo część ciepła słoneczne
go; re zu ltat ten, któ ry zresztą sam L angley
za dosyć jeszcze w ątpliw y uważa, niewiele odstępuje od liczby otrzym anej przez lorda Rossea; wnioski wszakże, ja k ie obaj ci ba
dacze w yprow adzają stąd co do istotnego ciepła, na księżycu panującego, bardzo się m iędzy sobą różnią.
Ciepło, przez doświadczenia te w ykazane, nie pozw ala jeszcze wnosić bespośi^ednio o panującej na pow ierzchni księżyca tem peratu rze; w znacznej bowiem części ciepło to stanow ią prom ienie słoneczne, od po
w ierzchni jego tylko odbite i nieprzyczynia- ją c e się przeto zgoła do jój ogrzew ania. P o
została tylko część prom ieni słonecznych, k tó ra przen ik a do w ierzchnich warstw księ-
j życa, podnosi ich tem p eratu rę i znowu jak o ciepło w przestrzeń jest w ysyłaną. L o rd
| Rossę przyjął, że wszystkie rodzaje prom ie-
| ni w jed n ak im stosunku są przez księżyc odbijane i pochłaniane i na podstawie p rzy puszczenia tego wywnioskował, że pow ierz
chnia księżyca, gdy zostaje pod działaniem , prostopadle na nią padających prom ieni sło
necznych, ogrzew ać się może do 100°C. N a
tom iast znowu w czasie długiej nocy księ
życowej, gdy prom ieniow ania jeg o nie osła
bia żad n a zgoła atm osfera, pow ierzchnia j e go stygnie rów nie silnie i oziębia się do 100°
lub więcej niżej zera; tym sposobem na po
w ierzchni księżyca zachodziłaby niepojęta dla nas różnica 200° do 300° między tem pe
ra tu rą dnia i nocy.
L o rd Rossę wszakże, podobnie ja k i po
p rzedni tej kw estyi badacze, niedostatecznie uw zględnił b ra k atm osfery, którój rola w o grzew aniu ziem i ma tak przew ażne zna
czenie. W pływ ten atm osfery oddaw na w praw dzie je st ju ż znany, ale dopiero b a dania L an g le y a właśnie całą jego ważność w ykazały. Z licznych przeto i ważnych rezultatów , przez badacza tego osięgniętych, o których w swoim czasie mówiliśmy '), na
leży nam tu przytoczyć szczegóły, które są w bespośrednim zw iązku z zajm ującą nas teraz kw estyją.
W iadom o, że im wyżej w atm osferę naszą się wznosim y, tem peratu ra opada coraz ni-
') Ob. W pływ atm osfery ziemskiej na prom ienio
w anie słoneczne, W szechśw iat z r. 1883, str. 33.
N r 18. WSZECHŚWIAT. 279 ż<5j, jakkolw iek w górnych, rzadszych w ar
stwach pow ietrza, gdzie prom ienie słabsze
mu ulegają pochłanianiu, d ziałająo ne z więk- szem natężeniem. G dyby pow ietrze było jeszeze rzadsze, tem p eratu ra byłaby jeszcze niższą, a przy zupełnym b ra k u atm osfery pow ierzchnia ziemi, pod pełnym naw et bla
skiem słońca, posiadałaby tem p eratu rę b a r
dzo niską. Na zasadzie obserw acyj, p ro wadzonych w r. 1881 na górze W hitney w wysokości 3 542 m etrów , w yw nioskow ał Langley, że gdyby pow łoka atm osferyczna z ziemi zupełnie usuniętą była, prom ienie słoneczne m ogłyby pow ierzchnię ziemi ogrzać ledw ie o 48° ponad tem p eratu rę oto- czonia, to je st ponad tem peratu rę przestrze
ni światowej. T em peratura zaś ta je s t w każdym razie bardzo niską. W yw ody, oparte na rosszerzalności gazów, prow adzą do wniosku, że p u n k t bezw zględnego zera czyli zupełnego zim na odpow iada —273° C;
jeżeli przyjm iem y, że taką je s t i tem peratu
ra pustej przestrzeni św iatow ej, to bez osło
ny pow ietrznej tem p eratu ra powierzchni ziemi w ynosiłaby zaledwie — 225° C.
Doniosła ta rola atm osfery tłum aczy się n iejednostajnem jć j przeeieplaniem dla róż
nych rodzajów prom ieni. P rom ien ie p rzy
bywające od słońca przedzierają, się przez nią w znacznej przynajm niej części i ro z
grzew ają pow ierzchnię ziemi; dla prom ieni wszakże ciemnych, w ysyłanych przez ro z grzew ającą się pow ierzchnię ziemi, powie
trze daleko słabiej je st przezroczyste czyli raczćj przecieplające: zatrzym uje je i po
chłania, nieprzepuszczając w przestrzeń światową.. D ziała ona ja k pokrycie szkla
ne cieplarni, nie przeszkadza ogrzew aniu się ziemi, ale pow strzym uje jć j stygnięcie, j G dyby atm osfery nie było, albo gdyby j e dnakow o przecieplającą. była dla wszelkich prom ieni, jasn y ch i ciem nych, ziemia s ty głaby rów nie łatw o, ja k b y się ogrzewała, w pełnym naw et blasku słonecznym pozo
staw ałaby zimną. Bez opieki atm osfery ciepło, jak k o lw iek obficie przez słońce nam nadsyłane, byłoby zupełnie bezskute- cznem.
Ale tego właśnie rodzaju objaw y zacho
dzić winny na księżycu, który je s t ciałem j niebieskiem pozbawionem atm osfery; niety l
ko przeto nocną pomroką. osłonięta jego stro- I
na, ale i ta część jego pow ierzchni, k tóra w potokach św iatła słonecznego tonie, za
wsze zim ną pozostaje.
N a podstawie poglądu tego przed kilku laty wywnioskował Erison, że pow ierzchnia księżyca musi być zlodowaciałą, a świeżo znów A ndries stara się tą drogą wyjaśnić wszystkie osobliwe szczegóły powikłanej je go pow ierzchni.
R ezultaty badań spektralnych uzasadnia
j ą dostatecznie dom ysł, że ciała niebieskie z jednakich w ogólności sk ładają się sub- stancyj i w rozw oju swoim jednakim ulega
j ą prawom ; n ietrud no więc zgodzić się z wy
żej przytoczonym i autoram i, że i woda w pe
wnej form ie na księżycu istnieć musi.
W okresie daw nym , gdy księżyc był jeszcze ciałem silnię rozgrzanem , występować ona mogła tylko w postaci p ary. Ja k o ciało stosunkowo niewielkie, księżyc stygł szyb
ko, a skrap lająca się para w ytw orzyła mo
rza; p rzy brak u atm osfery prom ienie sło
neczne, jakieśm y widzieli, pow ierzchni księ
życa ogrzewać nie mogły, wody jego bardzo rychło przeto skrzepnąć musiały.
Z pow odu słabszćj ciepłojemności czyli mniejszego ciepła właściwego lądy stygły
| prędzćj niż woda, dlatego też opadający śnieg p o kry ł je pow łoką lodową, gdy ponad 1 morzam i unosiła się jeszcze para; wkrótce jed n ak i morza lodem się pokryły. L odo-
j wa ta skorupa, ściągając się pod wpływem coraz dalej idącego ziębnięcia, w yw ierała ciśnienie na rospalone jeszcze ją d ro księży
ca i wy woły wała jego oddziaływ anie. P o d
j pow łoką wszakże lodową mórz i w głębi lą
dów pozostała jeszcze znaczna ilość wody, k tó ra w zetknięciu z jąd rem ogrzew ała się i przechodziła w parę o wysokiej prężności;
para ta przed zierała skorupę lodową, a z ty sięcy w ten sposób wytworzonych otworów wydobywała się gw ałtow nie woda wrąca i para, ja k z naszych k rateró w . W około k raterów takich lód topniał, woda spływ ała na boki, a krzepnąc wokoło tw orzyła p ie r ścieniowe na jego powierzchni wyniosłości.
D la b ra k u atm osfery nie było tam wichrów, któreby praw idłow y ten układ mącić mogły, a to właśnie tłum aczy kołow ą postać gór pierścieniowych i tak zw anych k raterów księżycowych.
G dy napór p ary był znaczniejszy, lód pę-
280 w s z e c h ś w i a t . N r 18.
kał wokoło pow stającej g ó ry pierścienio
wej, tw orząc rozbiegające się prom ienisto wokoło niej szczeliny na znacznej części po
w ierzchni księżyca. W ten sposób w ytw o
rzyły się owe zagadkow e brózdy na księży
cu, do których żadnej analogii n a ziemi nie napotykam y i k tó ry ch p ow stania dotąd zgo
ła w ytłum aczyć nie um iano.
W e d łu g tego zatem poglądu daw niejsi badacze księżyca, k tó rzy rozległym jeg o r ó w ninom nazw ę m órz nadali, nie m ylili się bardzo: są to rzeczywiście m orza, ale m orza w lód zakrzepłe, pod wpływem szybkiego stygnięcia unieruchom ione. L odow a po w łoka księżyca w yjaśnia nam też jed n o staj
ną barw ę i je d n a k ie ośw ietlenie pow ierzch
ni księżyca. P rz y niskiej tem peraturze, k tó ra w ed łu g wywodów pow yższych dla braku atm osfery panow ać tam musi, lód już się nie ulatnia, a za tem idzie, że p o w ierzchnia księżyca żadnej ju ż zm ianie nie [ ulega. W szystko tam je st zak rzepłe i m a r
twe, są to w całun lodowy u ję te zw łoki za
m arłej planety.
O n atu rze ciał niebieskich wnosić może- my jed y n ie na zasadzie praw , k tóre nam p rz y ro d a ziem ska odsłania. H ipoteza zlo
dowacenia księżyca, ja k widzim y, przy n aj
mniej o p arta je st na podstaw ie dobrze zb a
danych faktów ; zdaje ona nadto nieźle sp ra wę z zagadkow ych szczegółów, ja k ie na po
w ierzchni jeg o w ystępują. Jeżeli wywody te kw estyi księżyca nie zam ykają, to p rz y najm niej otwierają, nowe drogi badań i do dalszych poszukiw ań zachęcają.
S. K.
0 P O C H O D Z E N I U
RAS LUDZKICH.
P ochodzenie ras ludzkich i pierw otne ich rosprzestrzenienie się po pow ierzchni kuli ziemskiej stanow i szkopuł, o k tó ry rozb ijają się wszelkie usiłow ania antropologów , — jestto pole, na którem fantazyje dotąd zu
pełnie swobodnie poruszać się mogą. K w e- styja ta wszakże je s t dosyć ważną i cieka-
! wą, by każdy pom ysł, k tó ry na rzecz tę świa- j tło rzucić pragnie, zw racał n a siebie uwagę.
: D latego też przytaczam y pokrótce nową teo ry ją pochodzenia ras ludzkich, podaną przez Ju liju sz a L ip p erta, w wychodzącej obecnie tego autora historyi k u ltu ry lu dz
kiej.
Ja k k o lw ie k poglądy różnych badaczy sil
nie się jeszcze rozbiegają, to wszakże zga
dzają się oni po większej części na to, że oj
czyzny człow ieka pierw otnego szukać n a le ży w ty ch okolicach ziemi, które łatw o do
starczać mu m ogły obfitego pożyw ienia, — a zatem m iędzy zw rotnikam i. L ip p e rt p rz y j
m uje tedy, że ciepły i w ilgotny klim at tych stro n szczególnie sprzyja rozw ojow i b ar
w nika podskórnego czyli pigm entu; a nadto pow ołuje się na podania historyczne, we
dług których czarna skóra na lądach staro żytnego św iata rosprzestrzenioną była zn a
cznie więcej, aniżeli obecnie. N a podsta
wie tych faktów sądzi on przeto, że rozróż
nianie się, czyli, ja k to obecnie nazyw ać się zw ykło, różnicowanie się ras nie pow sta
ło w skutek ciem nienia p ierw otnej rasy j a snej, ale przeciw nie, przyjm uje, że pierw o
tn a rasa ludzka była czarną, a rasy później
sze rozw inęły się z niej przez nabieranie jaśniejszych odcieni skóry i inne zm iany;
znaczy to innem i słowy, że człow iek p ier
wotny, nieprzekształcony jeszcze w różne typy, co do swych własności cielesnych, a głów nie co do swój barw y, najw ięcej zbli
żony by ł do dzisiejszej rasy czarnej.
K olejn e w yróżnianie się ras zachodzić m ogło w raz ze stopniowem rospościeraniem się człow ieka z okolic zw rotnikow ych w pod
zw rotnikow e, a stąd znów w um iarkow ane, co m ogło być wywołanem przez p rzyrost ludności i idący za tem b ra k pożyw ienia.
P ierw sza rasa, k tó ra się w yodrębniła od wspólnego pnia czarnego, by ła w edług tego czerw ona lu b czerw ono-brunatna. N a po
parcie tego p u n k tu pow ołuje się au to r na zdanie słynnego egiptologa L epsiusa, że da
wni E gipcy jan ie i F enicyjanie należeli do rasy czerw onej. W niosek ten potw ierdza
j ą i obrazy przechow ane na św iątyniach i grobow cach egipskich; na grobow cu Rech- m ara np. przedstaw iony je s t pochód P u - nów — przypuszczalnych praojców Feni- cyjan — składających dary F araonow i; otóż
N r 18. WSZECHŚWIAT. 281 orszak ten składa się w połowie z ludzi
czarnych i brunatnych, w połow ie zaś z czer
wonych.
W nioski swe ciągnie L ip p e rt śmiało da
lej. W w ędrów kach swych po A zyi pół
nocno-wschodniej część tej dawnój rasy czerwonej doszła aż na brzegi cieśniny Be- rynga, a stąd — przez istniejący może jeszcze podówczas przesm yk lądow y — ros- przestrzeniła się po Nowym Święcie, P le-
nego pnia pierw otnej ludności czarnej, tak też n astąp ił rozwój innych ras, zam iesz
kujących dzisiejszą A zyją i E uropę i okoli
czne wyspy. Różne obecne typy — żółto- b ru n atn y (m alajski), jasno-żółtaw y (m on
golski), ciem no-biaław y (semicki) i jasno- biaław y (ary jsk i)—również uw ażane być mo
gą za odmiany pierw otnego typu czarnego, pow stałe pod wpływem stosunków klim a
tycznych.
K arta nieba na m iesiąc Maj.
miona, zam ieszkujące A m erykę, z bardzo m ałem i odcieniami, p rzedstaw iają pod wszel- kieini szerokościami jed n ę barw ę i jed n ę ra sę; pozw ala to wnosić, że w ędrów ka ta p rzy pada na epokę stosunkowo młodszą, gdy istniały ju ż rasy w yodrębnione i o cechach ustalonych.
W podobny zresztą sposób, ja k się doko
nało wyróżnienie rasy czerwonej od wspól-
J a k widzimy, teoryja ta do pewnego sto
pnia daje w yjaśnienie zagadkowego procesu w ytw arzanie się ras ludzkich, ale niew ątpli
wie obok prostoty, nadm iernej może, dużo tu i fantazyi nieugruntow anej. J e s t jeszcze zgoła kw estyją nierosstrzygniętą, czy różne rasy ludzkie rzeczywiście dadzą się ze w spólnego pnia w yprow adzić i czy wszelką ich rozmaitość rzucić można n a karb wpły
wów klim atycznych. W idzim y tu pogląd historyczny, mało uspraw iedliw iony ścisłe- mi badaniami porządku przyrodniczego.
Ciekawy ła k t, podany niedaw no przez E dw ina B a ltz a , etnografa Japończyków , a tyczący się ich ubarw ienia, może w szakże być uw ażany za poparcie, lubo copraw da słabe, teoryi L ip p erta. Biiltz m ianowicie przytacza, że w szystkie dzieci japońskie, a j a k się zdaje i koreańskie, rodzą się z p la mą niebiesko ciem ną rozm aitej wielkości, najczęściej na kości krzyżow ej lub w jój okolicy, rzadziej na nogach lub na łopatce;
w w ieku dojrzalszym plam a ta ginie. P r z y j
m ując praw dziw ość teoryi L ip p erta, łatw o- by było dostrzedz objaw ataw izm u, pam iątkę po daw nem czarnem ubarw ieniu rasy p ie r
wotnej.
T. Ii.
282
I N A JN IŻ S Z E K R E S Y ŻY C IA .
(Ciąg dalszy).
S postrzeżenia i badania nad bakteryjam i zapoznały nas ze zjaw iskam i, niem niej sto sunkowo zaw iłem i. O kazało się, że i po
m iędzy temi, najdrobniejszem i ze znanych dotąd, istotam i znaleść można ciekaw e obja- wry wrażliwości na w pływy zew nętrzne, k tó rych działanie u jaw n ia się odnośnie do ży
ją te k w szczególny zawsze, a do w arunków życia danych bakteryj przystosow any spo
sób. Podobnie ja k to widzieliśm y u p ły wek, przed ich przeobrażeniem się na plas- m odyja, są także liczne balcteryje, p o siadają
ce ruch własny. B akteryje te sam oistnie zdążają ku źródłom pożyw ienia i grom adzą się tłum nie dokoła takich źródeł. K ażdy niem al, dostępny dla tych ruchliw ych żyją
tek kęsek, każda okruszyna m ateryi o r g a
nicznej, otoczona dokoła płynem , n a ty c h m iast przez b a k te ry je zostaje okrążona; w a
bi je ona i p rzyciąga z odległości. F a k t ten skłonił Pfeffera do przedsięw zięcia sze
reg u ciekawych doświadczeń. N apełnił on w łoskow ate, cienkie j a k włosek -rureczki szklane płynam i pożywnem i, j a k np. ros-
tw orem zaw ierającym n a sto części wody jed n ę część ek straktu mięsnego i rureczki te w prow adzał do rojących się ruchliw em i bakteryjam i płynów . W łoskow aty istotnie w ym iar szklanych rureczek dozw alał p ro w adzić te doświadczenia z pojedyńczem i kroplam i płynu, w którym żyły bakteryje, a zachow anie się istotek wobec ru rk i z ży
wością bespośrednio pod m ikroskopem ob
serw ow ać. W ybornie też widzieć tu było można, ja k w pobliżu otw artego końca r u reczki po ruszenia bakteryj żywszemi na- tychm inst się staw ały i ja k żwawo te ży jąt
ka do w nętrza ru rk i zaraz podążały. P o p a ru ledw ie m inutach rureczka napełnioną ju ż byw ała zbitym hufcem bakteryj, a gęsta chm ara tych istotek k rąży ła przy otw orku, ujście ru rk i stanow iącym . Gdy wszakże stężenie takiego rostw oru pożywnego, po
danego b akteryjom w podobnej rureczce, będzie zby t znacznem, to tenże sam rostw ór działać będzie naodw rót, odpychająco. C ią
gną wtedy co praw da bak teryje zdała ku rurce, lecz naraz się cofają, skoro do nazbyt gęstego dostaną się rostw oru. W e w nętrzu takich przeto ru re k nie znajdziem y zrazu b ak teryj: rój ich zbiera się tylko w pewnej odległości od ujścia otw artego tej rureczki.
W m iarę, ja k zaw artość tejże do otaczającej j ą wody czystej przenik a i w ten sposób stopniowo się roscieńcza, b akteryje powoli do rureczki bardziej się przybliżają. D o
św iadczenie to daje nam możność zrozum ie
nia innego zjaw iska, a m ianowicie tego fak tu, że często skupienia bakteryj nie dociera
ją wcale aż do samego kaw ałka mięsa np., któ ry w badanej pod szkłem krop li płynu ja k o pokarm dla nich przeznaczam y. Za
trzy m u ją się one zrazu w pewnej od tego mięsa odległości i podsuw ają się na bliższą m etę w m iarę tego, ja k słabnie stężenie p ły n u pożyw nego, w ytw arzającego się dokoła tój mięsnej b ry łk i. S kupienie się bakteryj w danem m iejscu śród płynu je s t niew ątpli
wą, j a k m niem ać należy, oznaką odpow ie
dniego tutaj roscieńczenia żywności. Szcze
gólną wszakże wrażliwość w tym kieru n k u objaw iają niektóre bakteryje względem o b e
cnego w rostw orze tlenu. B ak tery je p rze
ważnie po trzebu ją do życia i do rozw oju pe
w nych ilości tlenu, gazu, który, będąc czer
panym z pow ietrza, rospuszcza się w cie
N r 18^
W SZECH ŚW IAT.
N r 18. w s z e c h ś w i a t . 283 czy, bakteryj om tym za siedlisko służącej.
W szczególności zaś — i to najw ięcej tu na uwagę zasługuje ■— obdarzone zdolnością ruchu samodzielnego bakteryje tracą tę zdolność bez przy stęp u tlenu. Jeśli, przy badaniu kropli płynu, zaw ierającego takie bakteryje, u tru d n io n y zostanie przystęp po
w ietrza, to z chw ilą w yczerpania się ros- puszczonego uprzednio tlenu, ruch bakteryj ustaje. G dy wówczas, jakim kolw iek spo
sobem, znów pow ietrze do kropli naszej do
puścimy, ruchy istot n araz, w tejże chwili, znów się rospoczynają. Spostrzeżenie to nasunęło Engelm annow i pom ysł zużytkow a
nia bakteryj tych, ja k o odczynnika stw ier
dzającego obecność tlenu, a naw et bespo- średniego oznaczenia zapomocą tych istotek ilości tlenu, ja k ą zielone roślinki m ikrosko
pijnych w ym iarów pod działaniem św iatła w ytw arzają. Z atrzym ujem y się tu nad tem doświadczeniem, gdyż uczy nas ono lepiej może niż jakiekolw iek inne, ja k zdum iew a
jąco spotęgowaną je s t w rażliw ość m ateryi żyjącej. Protoplazm atyczne, na zielono za
barw ione części kom órek roślinnych uzdol- nionem i są do roskładania, p rzy dostatecz
nie natężonem ośw ietleniu, znajdującego się w pow ietrzu atm osferycznem dw utlenku w ęgla (kw asu węglanego) na składow e jego części, t. j. na tlen i węgiel. R ośliny lądo
we czerpią dw utlenek węgla w prost z po
wietrza, wodne zaś rośliny z wody, w któ
rej gaz ten się rospuszcza. W ęgiel zuży
wanym zostaje na połączenia organiczne, tlen w ydychany napow rót w pow ietrze lub do wody otaczającej zw racanym zostaje.
Doświadczenie E ngelm anna polega na w pro
wadzeniu niteczki zielonych kom órek do kropli cieczy, zaw ierającej ruchliw e bakte
ryje. Niteczkam i takiem i mogą być dla nas najlepiej wodorosty, rośliny w każdym sta
wie, row ie lub kałuży, a również w pokojo
wym, do hodowli używ anym wodozbiorze (akw aryjum ), zw ykle napotykane. K roplę cieczy z bakteryjam i osadzam y na prosto
kątnej tabliczce ze szkła czystego, w prow a
dzamy zieloną niteczkę w odorostu i za k ry wamy przygotow any w ten sposób p re p ara t cieniutkiem szkiełkiem przykryw kow em . Szkiełko to górne zaklejam y dokoła lakiem , aby dostęp pow ietrza udarem nić i mamy gotowy do m ikroskopowego badania p repa
rat. Trzym am y go najpierw przez jak iś czas w ciemności. B akteryje spotrzebują przez ten czas zapas tlenu znajdującego się w użytej kropelce i przestają się poruszać.
G dy wtedy na leżące pod mikroskopem szkiełko rzucim y prom ień światła, b aktery je poruszają się natychm iast w najbliższem
sąsiedztwie wodorostowej niteczki, odmie
rzając niejako te drobne ilości tlenu, które oświetlona przez prom ień niteczka przez j e dnę chw ilę w ydzieliła. Ilość w ytw orzone
go przez zieloną n itk ę tlenu daje siębowiem w przybliżeniu oznaczyć. W tym celu dro
gą dośw iadczalną określić naprzód należy, ile tlenu w jednostce czasu wydziela śród takich samych warunków większa liczba po
dobnych nitek zielonych. T len wydzielany należy zebrać oddzielnie i ilość jego zmie
rzyć. R achunkiem w tedy dojść łatw o, j a ka ilość wydzielonego tlenu przypada na pojedyńczą nitkę, a dalej na pojedyńczą ko
m órkę wodorostu w czasie jednój sekundy lub przez część sekundy. T ą drogą p rze
konać się łatwo można, że dość jednój tryli- jonow ej części m iligram a tlenu, aby w y
wrzeć działanie na bakteryje i aby wpływ ujaw nił się natychm iastowym ich ruchem.
O ddziaływ anie to przewyższa o wiele zna
ne nam w pływy i oddziaływ ania najdziel
niejszych związków czy odczynników, ja - kiemi w pracow ni swej chem ik posługiwać się może. Skutkiem takiej szczególnej w ła
śnie w rażliw ości, chem ija posługiw ała się ju ż nieraz istotami żyjącemi, aby w ykryć najbardziej znikom e ilości substancyj, wy
w ierających działania fizyjologiczne. G dy do oka kota wpuścimy kroplę substancyi, w którój dom niem aną je s t obecność atrop i
ny, to z rosszerzenia się źrenicy w net po
znać ją będziemy mogli, skoro tylko ślad choćby atropiny istotnie w kropli tej się znajduje. L ub z ja k ą ż to siłą działa na człow ieka daw ka np. 3 centygram ów mor
finy, gdy przecież stosunek wagi tój do wa
gi ciała ludzkiego jest rzeczywiście zn i
komym. P odrażnione włoski gruczołkow e rosiezki, bardzo wdzięcznej roślinki, rosną
cej na naszych łąkach torfiastych, a należącej do g ru py roślin mięsożernych, skręcają się, gdy na pożywienie otrzym ają fosforan amonu w ilości nie przewyższającej jednój trzym ili- jonow ój miligrama! O ddziaływ anie wszakże
284 W SZECH ŚW IAT. N r 18.
najbardziej na tlen w rażliw ych bakteryj przewyższa jeszcze subtelnością, swą w szyst
kie wyżój przytoczone wrażliw ości fizyjolo- giczne, gdyż w ykazać się przez opisaną, re- akcyją dające ilości tlenu zbliżają się do tych niepoehw ytnych dla zm ysłów naszych wielkości, ja k ie teoretyczna fizyka i chemi- ja ustanaw ia rachunkiem d la pojedynczych cząsteczek (m olekuł) tlenu. J a k ju ż w zm ian
kowaliśm y, roskład d w u tlen k u węgla czyli asym ilacyja lub p rzysw ajanie m ateryi w ę
glow ej odbyw a się w pojedynczych, zielo
no zabarw ionych częściach żyjącej zarodzi roślinnych kom órek. U roślin wyższych zielone te części protoplazm atyczne m ają postać ziarn. Zapomocą m etody b aktery- jalnój właśnie możemy łatw o i z n ajw ięk szą pewnością w ykazać, że ziarn a te, zw a
ne ziarnam i chlorofilowemi, spełniają, w rze
czy samej czynność, o jakiej mowa, że m ia
nowicie dokonyw ają ro sk ład u d w u tlen k u węgla. D la p rzekonania się o tem , ro z e r
wijm y na szkiełku, śród zaw ierającego n a
sze baktery je płynu, cienki, dw om a cięcia
mi w poprzek zielonego liścia o dk rajan y płateczek tkanki; w tedy pojedyncze ziarn a chlorofilowe rozrzucić m ożna śród wody, j B adając p re p a ra t taki przy dostępie św iatła, ujrzym y niebaw em , ja k bakteryje, z n a jd u jące się w sąsiedztw ie każdego, świeżo wy
osobnionego, niezdezorganizow anego je s z cze ziarna chlorofilu, ruszać się poczynają, zdradzając rospoczęte w ydzielanie tlenu, a więc przysw ajanie węgla. D o w szystkich tych doświadczeń najlepiej posługiw ać się b akteryją p ręcik o w atą, tow arzyszącą z a zwyczaj przem ianom gnilnym , a noszącą n a
zwę B acterium term o. In n e zdolnością ru chu obdarzone bakteryje byw ają mniej czu
łe i nie zawsze liczyćby można na to, że tak bardzo drobne ilości tlenu w skazują. R ó
wnież i najbardziej odpowiednia ilość tlenu różną bywa dla różnych, własnością ru ch u obdarzonych bakteryj. G dy B acterium t e r mo np. zbiera się na brzegach kropli, szkieł
kiem przykryw kow em uciśniętój, u kraw ę
dzi tegoż szkiełka, aby m ożliwie jak n ajw ię - cój mogło korzystać z bliskości pow ietrza, jak o źródła tlenu, znane są pew ne g ra jc ar- kow ate formy, sp iry lle, k tó re przy tych sa
mych w arunkach w pew nej odległości od brzegów szkiełka stale się zatrzym ują.
B ak tery je w yw ołują najróżnorodniejsze roskladow e przem iany w podłożach, ja k ie im za miejsce plenienia się służą. N ajprze- ważniejsza część zjaw isk, znanych pod n a
zwą gnicia lub ferm entacyi, je s t ich dziełem i wyłącznie w ich obecności zachodzić m o że. Znaczna ilość bakteryj w ydziela fer
m enty, przeobrażające m ateryją służącą im za ośrodek lub podkład, w pew ien ściśle określony sposób. Rozm nażające się zaś we w nętrzu istot żyjących w yw ołują ściśle swoiste (specyficzne) choroby i stają się nie- bespiecznem i i przerażającem i rossadnikam i chorób zaraźliw ych.
W szystko to najdobitniej zdaje się w ska
zyw ać, że b ak tery je te, tak bardzo uposażo
ne w różnorodne przystosow ania i tak ro z maicie oddziaływ ać mogące, nie mogą być ustro jam i najprostszego rodzaju.
W ielok rotn ie po wyżój potrącaliśm y o zdo l
ność oddziaływ ania m ateryi żyjącej, ozna
czając ją m ianem wrażliwości lub czułości na podrażnienia. T a to właśnie wrażliwość je st rzeczywiście najrdzenniejszem odbiciem i streszczeniem niew ypełnionej dotąd ni- ozem przepaści, oddzielającej ciała żywe od m artw ych. J a k daleko tylko sięgają wia
domości nasze o jestestw ach żywych, zawsze I i bez w yjątku istoty te znam ionują się w ła
ściwą im czułością fizyjologiczną. Z acho
dzącą tu, głęboką różnicę doskonale p o chw ycił i zarysow ał Sachs, który u siło
wał jednocześnie w yjaśnić istotę w rażliw o
ści, ja k o rdzennój własności jestestw oży
wionych. Przedew szystkiem zaznaczyć n a
leży, że w pływ y zew nętrzne, o ile w ywo
łu ją jak ik o lw iek przejaw życiowy, działają raczej w ch arak terze wyzw alającym pewne siły, ja k o pobud ka raczej niż jak o siła w ści- słem tego w yrazu znaczeniu. Nie chodzi tu bowiem o fizyczne przeniesienie siły ze
w nętrznej i zw'1-ócenie jój na m ateryją dane
go u stro ju , lecz o podnietę niejako, o im puls zew nętrzny, k tó ry uśpione ja k b y siły do d ziałania pow ołuje, czy też — inaczej i m ówiąc — w yzw ala. Stąd niepraw idłow y stosunek pom iędzy przyczyną a skutkiem . G dy czułek czyli mimoza, za najlżejszem ju ż dotknięciem , zw ija swe listk i i zwiesza je w raz z szypułką liściową czyli ogonkiem, to rażące zachodzi tu nieustosunkow anie i pom iędzy wstępnem dotknięciem a wywią-
N r 18. WSZECHŚWIAT. 285 zanem w skutek tego dalszem zjawiskiem.
P o bliższem zastanow ieniu, niem niej gw ał
tow ny odskok uznać m usim y pom iędzy dzia
łaniem , w yw artem przez k ilk a cząsteczek tlenu na opisane wyżej B acterium termo, a występującym jak o skutek tego w pływ u ruchem tych ustrojów . N agłe wyzwolenie się i przejaw ienie sił zdarza się również w dziedzinie m artw ej przyrody. Ja k o ż p o dobne np. uw olnienie się znacznych sił, j a kie w prochu strzelniczym są u k ry te, doko
nyw a się pod wpływem iskry. Zachodzą naw et w świecie nieorganicznym zjawiska, które nam w wysokim stopniu przypom ina
ją oddziaływ anie na podrażnienia u istot żywych. Jeśli saletra zw yczajna, potaso
wa, krystalizuje z szeroko rozłamy kropli rostw oru, szybko bardzo parującej, to na kraw ędziach kropli pow stają z łatw ością ścięte rom boedryczne kryształy, tój formy, ja k a je s t właściwą, spatowi wapiennemu.
Pospolicie je d n a k saletra, czyli azotan p o tasu, k rystalizuje, tw orząc pryzm aty formy aragonitow(5j. Raz w ytw orzone rom boedry ścięte zachow ują się bez w ietrzenia całemi tygodniam i i znoszą naw et niew ielkie ci- j
śnienie, skoro pod ciężarem innych ciał się znajdują. Jednakże, nie należy dotknąć ich ;
pryzm atycznym kryształem azotanu potasu, form y aragonitow źj. G dy to bowiem na
stąpi, skupienie przezroczystych rom boe- drycznych form natychm iast m ętnieje, a n a
głe to zm ętnienie oznacza rospadnięcie się w ziętych do doświadczenia kryształków sa
letry na bardzo w ielką ilość drobniutkich pryzm atycznych kryształów . R om boedry saletry potasowej przedstaw iają stan rów no
wagi obojętnej, który, za dotknięciem k ry ształków pryzm atycznych, przechodzi w stan rów now agi stałćj, którój w yrazem je st wy
łącznie ta ostatnia form a krystaliczna. Mo
cne bardzo ciśnienie lub zrysowranie roin- boedrów przez ciało obce prow adzi do tegoż samego rezu ltatu, t. j . do rospadnięcia się na niezliczoną, ilość pryzm acików . Skutek, ja k i samo dotknięcie rom boedru przez p ry
zm at naraz wyw ołuje, bądźcobądź je s t za
dziwiającym , należy wszelako do tejże g rupy zjaw isk, co i odezw anie się na
głe struny, poczynającej drgać za w ydo
byciem tonu, na ja k i ona je s t nastrojoną;
gdy tymczasem na w szystkie inne tony m u-
j zyczne strun a ta nieczułą najzupełniej po-
| zostanie.
(d. n.).
Prnf. E dw ard Strasburger.
P o s i e d z e n i e s i ó d m e K o m i 9y i t e o r y i o g r o d n i c t w a i n a u k p r z y r o d n i c z y c h p o m o c n i c z y c h odbyło się dnia 21 K w ietnia 1887 roku, w lokalu Tow arzystw a, o godzinie 8 wie
czorem.
1. P rotokuł posiedzenia poprzedniego został od
czytany i przyjęty.
2. P. E d w ard N atanson mówił o oziębianiu się dw utlenku węgla przy rosszerzaniu.
Gdy gaz, rosszerzając się przy przezw yciężaniu ci
śnienia atm osferycznego, w ykonywa pracę zew nętrz
ną, oziębia się on. Ilość jed n ak ciepłostek, k tó ra przytem znika pozornie, je s t większą niż otrzym ana p raca zew nętrzna. Różnica ta dowodzi istnienia p racy w ew nętrznej p rzy tem zjawisku i stanow i ści
słą jej m iarę, d ającą się wyrazić w jednostkach a b solutnych W artości w te n sposób oznaczonej p r a cy w ew nętrznej pozw alają w yrachow ać siły, nad k tórem i praca ta zostaje w ykonana, t. j. w ewnętrzne ciśnienie w gazie, będące skutkiem p rzyciągania się cząsteczek.
P om iary pracy w ew nętrznej i ciśnienia w ew nętrz
nego zostały przez p relegenta dokonane zapomocą m etody Thom sona na dw utlenku węgla, pom iędzy 1-ną a 25-m a atm osferam i, w pracow ni fiz. uniw er
sy tetu strasburskiego. Gaz był b ra n y z walcowego naczynia żelaznego, w którem około 4 000 litrów gazu było skroplonych i przechodził przez dwie r u r y osuszające, następnie zaś przez siedem r u r m ie
dzianych m etrow ych, zanurzonych w kąpieli wo
dnej, zaw ierającej 600 litrów wody. T utaj p rzy j
m ow ał on tem p eratu rę kąpieli, w następstw ie zaś rosszerzał się w skutek oporu korka baw ełnianego, w tem m iejscu w stawionego w rurę do ciśnienia o jed n ę atm osferę niższego od tego, które panowało przed korkiem . Oziębienie, rosszerzaniu się tem u tow arzyszące, było m ierzone i okazało się, że w y n o si ono p r z y ciśnieniu 1-nej atm . 1,18° C, przy 25-ciu zaś 1,43° C. Obliczone na tej podstaw ie ciśnienie w ew nętrzne rów na się, przy objętości właściwej ró wnej jedności (t. j. p rzy ciśnieniu atm osferycznem ) 14,5 g ram a na 1 cm'2 i rośnie odw rotnie prop. do kw adratów z objętości właściwej. W ten więc spo
sób potw ierdza się praw o postaw ione przez h o len derskiego uczonego v. d. W aalsa co do zależności ciśnienia wewnętrznego od objętości w łaściw ej ga
zu. Czy przepow iedziana przez tegoż uczonego nie
zależność ciśnienia w ewnętrznego od tem p eratu ry okaże się również praw dziw ą, je st rzeczą w ątpliw ą.
2 8 6 W SZECHŚW IAT. N r 18.
do k tó rej rosstrzygnięcia dośw iadczenia w ykonane przez prelegenta nie w ystarczają.
W końcu prelegent podniósł znaczenie podobnych określeń dla kinetycznej teo ry i gazów.
3. N astępnie p. A. Ślósarski przedstaw ił osobliwe zwierzę, należące do tysiąconogów (M yriopoda), któ re przy podrażnieniu w ydziela z t. zw. gruczołów o d straszający ch kw as pruski. Zw ierzę to nosi n a zwę 1’aradesm us (F o n ta ria ) gracilis L . K. Zostało ono przyw iezione z krajów gorących, gdzie m ieszka k ilk a gatunków tego sam ego rodzaju, z roślinam i do E u ro p y i rozm nożyło się w cieplarniach w ta k zna
cznej liczbie, że uw ażane je s t przez ogrodników za szkodnika-, p. S. okazy żywe Paradesm us gracilis o trzy m ał z ciep larn i b raci H oser. P iz y podrażnie
n iu w spom nianych zw ierząt daw ał się czuć c h a ra k tery sty cz n y zapach gorzkich m igdałów .
N a tem posiedzenie ukończone zostało.
KRONIKA NAUKOWA.
ASTRONOM1JA.
— W idrra gwiazd. A stronom am erykański Picke- rin g , umieściwszy w ielki p ry z m a t przed objektyw ą lunety, zdołał otrzym ać fotografije w idm w szystkich gwiazd aż do 9 wielkości, w okolicy nieba obejm u
jącej 10 stopni kw adratow ych. W ym agało to w y
staw ienia p ły ty fotograficznej przez ciąg godziny, dla gw iazd wszakże aż do C w ielkości w ystarczał czas 5 m inut. F oto g ram tak i dla P lejad okazał, że w idm a w szystkich ty ch gwiazd należą, z bard zo ma- łem i w yjątkam i, do jednego typu; potw ierdza to d o m ysł, że zbiorowisko to stanow i fizyczną grupę gwiazd, m ających w spólny początek. Gwiazdy, przedstaw iające w idina innych typów , praw dopodo
bnie do grupy tej n ie należą i przy p ad ają zapewne znacznie przed lub poza n ią. D om ysł ten wszakże potw ierdzićby m ogło ty lk o oznaczenie ich para-
TEC I1N 0L0G IJA .
— Rozm ieszczenie organizm ów nitryfikujących w grun
cie. Organizm y m ikroskopow e, uskuteczniające w g runcie przem ianę związków azotow ych na azo ta n y , znajdują się w pewnej tylko, dość ograniczo
nej głębokości. W daw niejszych swych badaniach R. W arington znalazł je ty lk o na głębokości 18 cali ang., gdy tym czasem p ró b y g ru n tu w zięte z głębo
kości pom iędzy 2 i 8 stopam i ang. nie w yw ołały n i
tryfikacyi w w yjałow ionych rostw orach moczu. D al
sze jed n ak b ad a n ia poczynione w ubiegłych 1885 i 1886 latach, n a tem sam em polu w R otham sted, lecz według innej m etody, dały nieco in n e rezultaty.
Zauw ażył m ianowicie W arin g to n , że d o d atek n ie znacznych ilości gipsu czyni mocz łatw iej i prędzej
zdolnym do nitryfikacyi. Pow tórzyw szy więc p o przednie swe badania z dodaniem gipsu, dowiódł, że zdolność wywoływania nitryfikacyi posiada g ru n t aż do głębokości 3 stóp. Jeszcze głębiej znajdują się organizm y, lecz w skąpej ilości, jakkolw iek z zie
m ią w ziętą z 6 i 6 st. głębokości połowa doświadczeń
| jeszcze się udawała. Ziem ia z pod 7 i 8 stóp dzia
ła n ia tego nie w yw ierała,
N ależy przypuszczać, że w w arstw ach głębszych i organizm y u itryfikujące nietylko są rzadsze, lecz i słabsze, w skutek czego bez dodania gipsu działać nie są w stanie. F aktycznie tw orzenie się saletry zachodzi tylko w w arstw ach najw yższych gruntu.
(N at. Rund.).
M . F I .
BOTANIKA.
— Fizyjologiczna ro la asparaginy u roślin. W o sta
tn im zeszycie L an dw irtbsehaftliche V ersuchsta- tionen t. X X X III ogłosił K. 0. M uller badania, k tó re rzu cają n iejakie św iatło na zagadkową stronę tw orzenia się a sp a ra g in y u roślin, oraz na stosunek, w ja k im ona zostaje do ciał białkow atych. A utor w ykazuje naprzód, że asparagina, w brew przeciw ne
mu tw ierd zen iu Pfeffera, je st pow szechnym sk ład n i
k iem w szystkich roślin w yższych. W n orm alnych w arunkach w egietacyi nie można jej w praw dzie w y
k ry ć, gdyż w ta k im razie w ytw orzona asparagina ulega pod wpływ em procesu asym ilacyi dalszemu przekształceniu; jeżeli jed n ak proces asym ilacyi w ę
g la pow strzym am y, czy to przez usunięcie roślin z pod w pływu św iatła, czy to przez umieszczenie ich w atm osferze ogołoconej z dw utlenku węgla, naten-
j czas ustaje przeró b k a asparaginy, k tó ra w tedy g ro m adzi się w roślinie w w iększych ilościach, tak , że m oże być z łatw ością na drodze m ikrochem icznej w y k ry tą. W tych w arunkach pojaw ia się wszakże asparagina ty lk o w częściach m łodych, jeszcze ro sn ący ch ; w organach w yrośniętych wyjątkow o tylko byw a napotykaną. Jeżeli rośliny, któ re w swych
j o rganach m łodych czy to w skutek zaciem nienia, czy d la b rak u dw utlenku węgla nagrom adziły aspa- raginę, um ieścim y znowu w norm alnych w arunkach, to z rospoczęciem czynności asym ilacyjnycli zostaje asp arag in a napow rót zużytą i po pew nym czasie znika zupełnie z o d n .śn y c h organów. A utor w yka
zuje w reszcie m ylność panującego dziś powszechnie zapatryw ania, jakoby grom adzenie się asparaginy było następstw em b ra k u wodanów węgla, p o trze
b nych do przerobienia jej na ciała białkow ate; ab y bow iem wywołać nagrom adzenie się am idu tego w organach m łodych, rosnących, dość jest odjąć im m ożność asym ilacyi węgla czy to przez zaciem nie
nie czy to przez otoczenie ich atm osferą niezawie- ra jącą dw utlenku węgla. W ty m w ypadku pomimo tego, że asym ilacyja węgla w innych częściach ro śliny nie doznaje przerw y i że produkty asym ilacyi niew ątpliw ie do części rosnących obficie byw ają do
prow adzane, zbiera się w nich przecież asparagina w znaczniejszych ilościach; oczywiście więc obec
ność wodanów węgla nie m a żadnego w pływ u na