• Nie Znaleziono Wyników

M 18 . Warszawa, d. 3 Maja 1891 r. T o m X .

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "M 18 . Warszawa, d. 3 Maja 1891 r. T o m X ."

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

M 18 . Warszawa, d. 3 Maja 1891 r. T o m X .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA".

W W arszawie: ro c z n ie rs. 8 k w a r ta ln ie „ 2 Z przesyłką pocztow ą: ro c z n ie „ 10

p ó łro c z n ie „ 5

Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechśw iata i we w szystkich księgarniach w k ra ju i zagranicą.

Kom itet Redakcyjny Wszechświata stanowią panowie:

Aleksandrowicz J ., Deike K„ Dickstein S., Hoyer H., Jurkiewicz K., Kwietniewski W ł.. Kramsztyk S., Natanson J., Praass St. i Wróblewski W. ___

„W szechśw iat11 przyjm uje ogłoszenia, k tó ry c h treśó m a jakikolw iek zw iązek z nauką, na następujących w arunkach: Z a 1 w iersz zw ykłego dru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierwszy ra z kop. 7*/i>

za sześć następnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.

i^ d r e s K edalscyi: IKIralsro-wslsie-IPrzea.ro.ieścIe, USTr OS.

ST O SU N E K CZŁOWIEKA

DO ŚWIATA ZWIERZĘCEGO

W W IE K U K A M IE N N Y M .

Rospatruj%c nagrom adzone w ostatnich k ilk u dziesiątkach lat po muzeach, wśród zabytków człow iek a zw anego kopalnym , na­

rzędzia jeg o , przedew szystkiem zadziw ieni, w krótce zaś naw et znużeni jesteśm y bra­

kiem w nich rozmaitości. W szystkie one b ow iem przedstawiają w łaściw ie to samo narzędzie w kilk u tylko typach oraz w roz­

m aitych odmianach, polegających bądź na różnicy w wym iarach i stopniu w ykończe­

nia, bądź też na zastosow aniu do różnych, w szakże do siebie zbliżonych, użytków. N a­

rzędzia te przeto, jak z tego faktu wnosić m ożem y, b yły w szystkie skierowane do j e ­ dnego celu i służyć tylko m ogły przy jed n a ­ kich zajęciach.

T a okoliczność w ym ow nie św iadczy, że d ziałaln ość ludzka podówczas zwróconą by­

ła na jeden w yłącznie przedm iot, że umy- słow ość człow ieka rozw ijała się w jednćj

sferze pom ysłów , które wym agały jednakich środków pom ocniczych do w ykonania.

Poznanie tego jedynego przedmiotu d zia ­ łalności ludzkiój oraz w niknięcie w sferę tych pom ysłów przedstaw iają nam czło ­ w ieka, jakim on b ył na początku swego istnienia. K w estyje te przeto nie mogą być obce i nie pow inny być obojętne zarówno dla antropologa i etnografa, jak dla socyjo- lo g a i naw et historyka.

Otóż tym w yłącznym przedmiotem dzia­

łalności człow ieka był św iat zw ierzęcy. P o ­ m ysły, tw orzące jedyną sferę um ysłow ości ludzkiój, skierowane b yły ku obronie od zw ierząt lub napaści na nie, ku uśm ierceniu zw ierzęcia, lub opanowaniu go, ku zużyt­

kow aniu m ięsa i kości jeg o oraz skóry z niego, skierow ane b yły do zrobienia z na­

dającego się ku temu zw ierzęcia w ykonaw ­ cy woli człow iek a, jeg o narzędzia żyw ego, stróża, pom ocnika, towarzysza.

M yśl ludzka, naw et wkraczając na sw o­

bodne pole wyobraźni, poza obręb św iata zw ierzęcego w yjść nie zdołała. Pierw otni nasi artyści w yłącznie tylk o podobiznami zw ierząt ozdabiali przedm ioty, służące do codziennego użytku, gdy rozwój um ysłow y i zaspokojenie potrzeb bieżących na to p rzy­

(2)

274 W SZECH ŚW IAT. Nr 18.

ozdabianie p ozw alały. W zw ierzętach przy- tem czło w iek szukał sym bolu dla w yrażenia złożon ego już, lub oderw anego pojęcia, gdy ow o pojęcie zapragnął utrw alić i dla nauki innych przechować.

P r zy takim stanie rzeczy, rozwój kultury ludzkiej p olegał pierw otnie na przeistacza­

niu się pow olnem człow ieka, w stosunku do zw ierząt, z n iew oln ik a ich na ich w ładcę.

Od przeistoczenia się tego zależała ca łk o ­ w icie rola jeg o przyszła na ziem i. T y lk o tak p rzeistoczony cz ło w ie k sta ł się nakoniec królem stw orzenia, ja k go filozofow ie i poe­

ci radzi nazyw ają.

W taki przeto sposób stosu n ek człow ieka do św iata zw ierzęceg o zap ełn ia całkow icie pierw szą kartę w historyi kultury ludzkiój.

D łu g o jed n ak że ta karta pozostaw ała n ie ­ znaną, pustą i, co gorzój, zapełnianą baśnia­

mi, pow stałem i z legien d przeróżnych. D o ­ piero w spółczesne odkrycia i badania nau­

k ow e pozw alają zapełnić ją faktam i i w nio­

skam i, opartem i na faktach.

P oznajm y przeto, ja k je zapełniają.

I.

D o w o d y istnienia czło w iek a w czasach przedhistorycznych są dw ojakie: bespośre- dnie, kości ludzkie i pośrednie, przedm ioty, noszące na sobie ślad y jego d ziałalności.

M ogą to być przeto narzędzia przez niego w yrobione oraz przedm ioty, na których te narzędzia w rozm aitych celach sp oczęły i do których się dotykały.

Z natury rzeczy w y p ły w a , że ilość d o w o ­ dów pośrednich przew yższa i to bardzo zna­

cznie ilo ść dow odów bespośrednich. D zia ­ łalność ludzka w ytw arza k u lturę. Ślady przeto tój działalności przechow ują się tak długo, ja k d łu go istnieje sama kultura. P rze- . chow anie się zaś kości lu d zk ich zależy zu ­ pełn ie od przypadku.

M ateryjału na narzędzia dostarczyły czło ­ w iekow i: drzew o, kam ienie i m etale. W y ­ roby z drzew a, w skutek w łaściw ości sam ego m ateryjału, d ługo przechow yw ać się nie m ogły. P o zo sta ły tylk o z czasów od ległych narzędzia kam ienne i m etalow e. W miarę ja k w ychodziły z użycia, narzędzia te bu­

d ziły zaciekaw ienie i podziw . Zbierano je w ięc i przech ow yw an o.

Narzędzia m etalow e, ja k k o lw iek pocho­

dzące z bardzo odległych czasów, b yły za­

w sze zbliżone m ateryjałem , kształtam i i ce­

lem do używ anych stale w czasach history­

cznych. Co do pochodzenia ich przeto n ie pow staw ały żadne w ątpliw ości. Inaczćj z kamiennemi.

N arzędzia kam ienne człow ieka przedhi­

storycznego, które w czasach historycznych bądź przechow yw ano po zbiorach, bądź też znajdow ano pod ziem ią w niew ielkiój g łę ­ bokości, przedstaw iały jeden typ siekierki, lub m łotka (patrz fig. 1 i 2). W yrób ich

Fig. !• */3 n atu r, wielk.

był staranny, pow ierzchnia gładka, zakoń­

czenia regularne. P ochodzenie ich, nieprzy- puszczająć rzeczyw istego, przypisyw ano rze­

czy sobie nieznanój, a m ianowicie piorunom.

M iały one spadać jed n e z nieba przy u d e­

rzeniu, inne zaś pow staw ać w ziem i w sku­

tek uderzenia. W e w szystkich przeto j ę ­ zykach, począwszy od greckiego i ła cin y ,

Fig. 2. */3 n a tu r, wielk.

nosiły one nazwy kam ieni, lub strzał pioru­

now ych i, w edług ogólnie przyjętych w ie ­ rzeń, posiadały moc czarodziejską.

D opiero w X V I I I stuleciu zaczęto dom y­

ślać się rzeczyw istego pochodzenia tych na­

rzędzi. W 1723 roku Jussieu przedstaw ił akadem ii nauk w P aryżu rospraw ę (D e l ’origine et des usages de la pierre de fou- dre), w którśj, pow ołując się na byt dzikich m ieszkańców poznaw anych podówczas kra­

jó w i w ysp, udaw adnia, że m niem ane ow e strzały piorunow e są robotą człow ieka, wska­

zu je sposób ich wyrabiania, przedstaw ia cel.

(3)

Nr 18. w s z e c h ś w i a t. 275 W e dwa lata później M ahudel poparł w aka­

dem ii spostrzeżenia Jussieu w rosprawie

„Sur les prótendues pierre de foudre”.

R az postawiona na gruncie w łaściw ym kw estyja ju ż się rozw ijać m ogła p raw id ło­

w o. N a początku bieżącego stulecia bada­

nia zabytków człow ieka przedhistorycznego doprow adziły historyka duńskiego Y edel- Sim onsena do w niosku, że Skandynaw ow ie pierw otni używ ali na narzędzia początkowo tylko kam ienia, gdyż jeszcze m etalów nie znali. O n to p ierw szy historyją cyw iliza- cyi p o d zielił na trzy różne wieki: kam ien­

ny, bronzow y i żelazn y '). P odział ten zo­

stał następnie przez w szystkich historyków przyjęty i rospow szechniony.

U m ieszczenie wieku kam iennego w o d le­

glejszej niż obu m etalow ych przeszłości skierow ało poszukiw ania na prawdziwą dro­

gę. W yw ołan a przez naukę z zamierzchłej przeszłości postać człow ieka, używ ającego tylko narzędzi kam iennych, jako cień prze­

śladow ać zaczęła um ysły w rażliw sze. U zn a ­ na ważność wyrobów kam iennych skłaniała do poszukiw ania ich po w szelkich krajach we w szystkich częściach świata. P rzetrzą­

sanie znanych jaskiń, w ynajdow anie no­

w ych, roskopyw anie rozm aitych m iejsco­

w ości, noszących ślady pobytu ludzkiego, w eszło na porządek dzienny. N adto po­

szukiw aniom tym sprzyjały okoliczności.

R ospoczęte we środku bieżącego stulecia roboty ziem ne, przy układaniu dróg żela z­

nych i regulow aniu brzegów rzecznych, pro­

wadzone b yły na znacznej nieraz głębokości.

O dkrycie w ięc kości zw ierzęcych, narzędzi a naw et kości ludzkich następow ało jedno po drugiem . Nati-afiano naw et na tak zw a ­ ne stacyje przedhistoryczne, gdzie kości zw ierzęce i ludzkie wraz z narzędziam i ra­

zem złożone św iadczyły o swojej w spółcze­

sności.

N arzędzia lu d zk ie odkryw ane podów czas b y ły w szelako różne od znanych poprze­

dnio. T yp ich oraz użytek z nich b ył w y­

raźnie ten sam, ale w yrób zato odm ienny.

■) U dsigt over N ationalhistoriens oeldste og m oerkeligste P erio o d er (Pogląd na okresy n a js ta r­

sze i najbardziej zw racające uw agę dziejów n a ro ­ dow ych), 1813, p. 76.

P ow ierzch n ia ich ostra, chropowata i za­

kończenia ząbkow ate (patrz fig. 3 i 4) w y­

k azyw ały w idocznie sposób, w ja k i je ludzie wyrabiali. O tóż otrzym yw ano je zapomocą odtłukiw ania części jed n ych od drugich.

Stąd powstała nazwa wyrobów kam iennych łupanych.

W obec narzędzi kam iennych dw ojakiego wyrobu, z których jed en b y ł daw niejszy od drugiego, w iek kam ienny należało podzielić na dwa okresy archeologiczne: pierw szy, daw niejszy, paleolityczny, czyli kamienia łupanego, w którym ludzie otrzym yw ali na­

rzędzia kamienne zapomocą łupania i drugi,

F ig. 3. '/ 3 natu r, wielk.

n eolityczny, czyli kam ienia Ogładzonego, z którego pochodziły narzędzia dawniej znane, gład k ie, um iejętniej i staranniej w y ­ kończane.

Okres neolityczn y stanow i czasy pośre­

d n ie, pom iędzy okresem paleolitycznym i wiekiem bronzowym , z którym w jednych krajach zlew a się nieznacznie, w innych zaś ciągnie się w spółcześnie i w taki sp o ­ sób łączy się z czasami już historycznem u Okres p aleolityczny, stykający się z okre­

sem neolitycznym na schyłku swoim , sięga w przeszłość tak daleko, ja k daleko odkryć można ślady istnienia człow ieka na ziem i.

W skazanie, chociażby tylko w przybliżeniu, w przeszłości ziem i ch w ili rospoczęcia się tego okresu będzie zarazem uznaniem jpt-

(4)

276 w s z e c h ś w i a t. JSr 18.

nienia podów czas na ziem i człow ieka przed­

h istoryczn ego.

Sam fakt znalezienia narzędzia, lub kości zw ierzęcej i ludzkiej w danym pokładzie, stanow iącym wiadom ą form acyją w w iado­

m ym okresie g ieo lo g iczn y m , ostateczn ie św iad czył o czasie, z którego pochodził przedm iot znaleziony. N a tej zasadzie d a ­ w ało się łatw o uporządkow ać, to je s t ułożyć w porządku ch ron ologiczn ym znajdow ane zabytki czło w iek a i fauny, a rów nież można było dochodzić ukazania się czło w iek a na ziem i. N ależało jed n a k zw rócić się prze- d ew szystk iem do gieo lo g ii, a zw racając się, zarzucić d otychczasow ą m iarę czasu w ziętą z historyi: epoki d ziejow e, doby i okresy

F jg. 4. */3 n a tu r, wielk.

archeologiczne zastąpić okresam i g ieo lo g i- cznem i; tysiące lat zam ienić na dziesiątki, lub setki tysięcy.

W roku 1847 B oucher de P erth es w y stą ­ p ił z dow odam i istnienia człow iek a w czw ar­

torzędow ym okresie g ieologiczn ym . W obec ogólnie panujących podów czas p ojęć o p o ­ chodzeniu człow iek a, opartych w yłączn ie na mytach, dow ody składane przez autora b y ły przyjęte z n iechęcią, jak o szk o d liw e tradycyjom przez w iek i u św ięconym , z n ie ­ dow ierzaniem , ja k o zbyt pospieszne i nie- stw ierdzone je sz c z e przez pow szechnie uznane fak ty. W k rótce atoli K. L y e ll niezbitą sw ą w g ie o lo g ii pow agą zaregie- strow ał w nauce, n ib y w aktach stanu c y ­ w iln eg o , istnienie człow iek a czw artorzędo­

w ego.

Zaledw o um ysły ludzkie zaczęły się p o ­ w o li god zić z faktam i a w yobraźnia przy­

zw yczajać do now ych, nieobjętych latam i przestw orów czasu, g d y now e odkrycia na- now o rozbudziły walkę o starożytność czło­

w ieka na ziemi.

W roku 1863 T. D esnoyers, biblijotekarz m uzeum paryskiego, zło ży ł akadem ii fran­

cuskiej m em oryjał zatytułow any: N otes sur les indices mat&riels de la coexistences de 1’homm e avec E lephas m eridionalis.

W e F rancyi, w okolicy Chartres, pod St.

P rest są znane bogate pokłady piasku i żw i­

ru, należące do form acyi pliocenicznej ok re­

su trzeciorzędow ego. W pokładach tych znajdują się obficie kości zw ierząt, również znam ionujących okres trzeciorzędow y. D e ­ snoyers na bardzo licznych tych kościach od k ryw ał row ki i rysy, powstałe najw yraź­

niej w skutek działania na nie tw ardszego od nich ciała. B liż sze przypatrzenie się rozmiarom i kierunkow i tych znaków p o ­ zw oliło mu podzielić je, ze w zględu na p rzy­

czyny, z których pow stać m ogły, na dw ie kategoryje. Jednę kategoryją r y so w i row­

ków p rzypisał ocieraniu się kości o kam ie­

nie zaostrzone, gd y je wraz z kamieniami unosił bystry prąd wody. L ecz znaki, tw o­

rzące drugą kategoryją, m ogły, w edług nie­

go, być zrobione tylko przez człow ieka ja - kiem ś ostrem narzędziem .

O tóż te znaki na kościach zw ierząt z okre­

su trzeciorzędow ego, w ydobytych z p o k ła ­ dów form acyi trzeciorzędow ej, św iadczyć pow inny b y ły o istnieniu człow ieka w sp ó ł­

cześnie ze słoniem południow ym .

W cztery lata później na kongresie a r­

cheologicznym w Paryżu ks. B ourgeois z P on tleroy przedstaw ił m em oryjał p. tyt.

E tu d e sur les silex trayailies trouves dans les depóts tertiaires, oraz kilkanaście oka­

zów krzem ieni, które b ył znalazł pod T he- nay (dep. L oir et Cher) w warstwach w a­

pienia, stanow iących dolne p ok ład y mio- cenu.

W ielce ciekaw y przedstawiają w idok te okazy. O dłupanie części niektórych, ja k o ­ by dla zastosowania bryły kam ienia do d a ­ nego celu, je st widocznem . A le zarazem spotyka się na nich ślad drugiego czynnika, oprócz przypuszczalnej ręki ludzkiej. D r u ­ gim tym czynnikiem b y ł ogień. D ow od zi

(5)

Nr 18. WSZECHŚW IAT. 277 tego popękanie nieobrobionój pow ierzchni

krzem ienia (patrz fig. 5). W ięc człow iek znając ju ż ogień, um iejąc go rozniecać, ko­

rzystał z niego; by ułatw ić sobie wyrób na­

rzędzia, rospalał krzem ień aż do popękania i rospadnięcia się i dopiero w ted y go obra­

biał, stosow nie do użytku, na ja k i prze­

znaczał.

O dkrycia D esnoyersa i B ourgeoisa zosta­

ły w krótce uzupełnione i w yjaśnione inne- mi, co się okazało do podtrzym ania k w e- styi nieodzow nem . Zarzucano bowiem od­

kryw com niedość ścisłe zbadanie pokładów, z których w ydostali przedm ioty; przedm io­

tom zaś brak zupełnie w yraźnych śladów ręki ludzkiej.

W 1871 r. inżynier Carlos R ibeiro przed­

sta w ił akadem ii lizbońskiej znalezione przez

Fig. 5. Wielkość n atu r.

sieb ie narzędzia krzem ienne i kw arcytow e pod O tta, w pokładach m iocenu górnego.

W 1875 r. profesor gieologii na u n iw ersy­

tecie bolońskim , C ap ellin i,p od M onte-A per- to, w ok olicy Sienny w ydobył z m arglu błęk itn ego pokładów pliocenicznych kości w ieloryba z rodzaju Balaenotus z nacięcia­

mi jeszcz e bardziej charakterystycznem i niż dotychczas znane. W 1877 r. B. Rames, znany g ieo lo g , rów*nież w pokładach m ioce­

nu górnego, ja k Ribeiro, znalazł pod P u y C ourny w ok olicy A urillacu narzędzia krze­

m ienne (patrz fig. 6).

G dy D esnoyers, C apellini i inni szczęśli­

w i znalascy przedstaw iali kości z nacięcia­

mi przypisyw anem i rękom ludzkim , podno­

s iły się głosy: a gdzież są narzędzia, które- mi czło w iek dokonyw ał tych nacięć? Gdy

Bourgeois, R ibeiro, Ram es przedstawiali narzędzia, podniosły się głosy: je ż e li kości ty lu zwierząt, istniejących w tym okresie, m ogły się przechow ać, przechow ałyby się bezwątpienia i kości człow ieka gdyby ist­

n iał.

N akoniec znalazły się i kości.

W 1880 roku profesor R agazzoni na po­

chyłości w zgórza Castenedolo, w okolicy B rescii od k rył w pokładach pliocenu d o l­

nego kości czw orga ludzi: m ężczyzny, k o ­ biety i dw ojga dzieci. S zk ielet kobiecy po­

zostaw ał całkow ity na miejscu; kości innych b yły rozrzucone na dość znacznej p rzestrze­

ni. Ta w łaśnie okoliczność naprow adziła na różne dom ysły, które w zbudziły pow ąt­

piew anie, co do w spółczesności resztek lu d z­

kich z pokładem ziem i i w yw ołały długą i zażartą polemikę.

Fig. 6. W ielkość natur.

Przeciw nicy istnienia człow ieka w okresie trzeciorzędow ym dwa przedstaw iają obozy.

Jedni, podnosząc zupełnie inne, a dokła­

dnie nawet, w ed łu g nich, nieznane warunki gieograficzne i klim atyczne całej p ow ierz­

chni ziemi, twierdzą, że istnienie człow ieka w tak od ległej, m ierzonej setkam i tysięcy lat, przeszłości, a nadto w warunkach tak odm iennych i nieokreślonych dotychczas, n ie daje się pojąć m yślą, przedstaw ić w yo­

braźnią, ani też pogodzić ze znanem i wogóle wym aganiam i bytu ludzkiego, a więc, jako niem ożliw e, nie m iało m iejsca. D la tych praeciw ników dow ody nie istnieją żadne, gdyż sam fakt odrzucają a priori.

D rudzy liczą się zupełnie z dowodam i i przyznają im w szelką autentyczność; zga­

dzając się wszelako, że krzem ienie celow o b y ły obrabiane i kości rzeczyw iście narzy- nane, przeczą, by dokonał tego człow iek.

(6)

278 . W SZECH ŚW IA T. Nr 18.

D zia ła cz ów był istotą rozum ną, zdolną po­

w ziąć zam iary, obm yśleć środki ich w yk o­

nania, lecz n ie b y ł człow iekiem , tylk o je g o bespośrednim poprzednikiem .

A . de Q uatrefages stale brał u d zia ł we w szystkiem , co się ty czy ło czło w iek a trze­

ciorzędow ego: zabierał g ło s w polem ikach, w yw ołan ych jeg o istnieniem , u cze stn ic zy ł w e w szystk ich kom isyjach, badających kw e- styją istnienia na kongresach arch eologicz­

n ych i spraw dzających odkrycia na m iejscu.

W yznając ciągle, że nauka w teoryi nic nie m oże zarzucać istn ien iu czło w iek a w o k re­

sie trzeciorzędow ym , badał dow ody, jed n e uznaw ał, in n e odrzucał i nakoniec w osta-

F ig . 7. Czaszka z C astenedolo, N orm a verticalis.

tniem sw em dziele: H isto ire G ónórale des R aces H um aines, je sz c z e raz rospatrzy wszy w szystkie ślad y istn ien ia czło w iek a w tym okresie, rostrząsnąw szy w szystk ie za i px-ze- ciw dow ody, ostatecznie przyznaje w sp ół­

czesność kościom ludzkim z C astenedolo z pokładam i ziem i i człow iek a trzeciorzę­

dow ego w E uropie w prow adza do nauki (p. 88— 101 ')•

') P y ta n ia , ozy czaszka znaleziona w A m eryce południow ej, p o d Pontim elo (B uenos-A yres) przez R otha, w północnej, w K alifornii przez W h itn ey a i k ilk a innych pochodzą z okresu trzecio rzęd o w e­

go, ja k tw ierdzy znalascy, Q uatrefages nie ro sstrzy - g a stanow czo. Spór p rzeto o istn ie n iu człow ieka trzeciorzędow ego w A m eryce pozostaje, w edług niego, w zaw ieszeniu Cl. c. p. 101— 105).

N adto Q uatrefages stw ierdza w ielk ie p o ­ dobieństw o pom iędzy czaszką znalezioną pod Castenedolo (patrz fig. 7) i czaszką zna­

lezioną w Canstadt i na zasadzie tego podo­

bieństw a utrzym uje, że tak zwana w pa­

leon tologii rasa kansztadzka przedstaw iała w łaśnie w okresie trzeciorzędow ym rodzaj lu d zk i, czyli, że człow iek trzeciorzędow y p rzech ow ał się w rasie kansztadzkiój (p. 101).

W obec tego archeologiczny okres p a leo li­

tyczn y obejm uje cały gieologiczn y okres czw artorzędow y i sięga w trzeciorzędow ym formacyj m iocenicznych.

(ó. d. nast.).

I. R adliński.

o ocm iciiu wód

ZAOPATRUJĄCYCH MIASTA.

W czasopiśm ie „La N aturę” podał nieda­

wno p. L au riol, in żyn ier dróg i m ostów, opis sposobów oczyszczania wody, służącej do zaopatryw ania m iast, przyczem w szcze­

gólności p o w o ła ł się na filtry w arszaw skie.

P on iew aż często jeszcze rostrząsa się u nas pytanie, o ile odpow iednim i w łaściw ym jest system w W arszaw ie przyjęty, czy woda rzeczna, choćby po należytem oczyszczeniu, dorów nać może w odzie źródlanej, k orzysta­

m y z tój pracy autora francuskiego, by po­

dać czytelnikom porów naw cze zestaw ienie różnych m etod, na tle bow iem takiem urzą­

dzenia szczegółow e najsłuszniej dają się ocenić.

Zapotrzebow anie w ody w m iastach w osta­

tn ich czasach w zrosło bardzo znacznie, w y ­ m agania zaś tyczą się n ietylk o ilości, ale i jakości w ody służącej d o p ic ia . W zm aga się n aw yknienie do czystości, a w miarę teg o pow iększa się też ilość w ody, k on iecz­

nej zarów no do obsługi publicznej, ja k i pryw atnój. Zarazem też badania h igie­

n iczn e w yk azały ważność czystości w ody, a rozbiory chem iczne i bakteryjologiczne u ja w n iły , że nieraz w ody napozór zupełnie czyste, bezw onne i bez złego sm aku, mogą

(7)

N r 18. W SZECHŚW IAT. 279 być w istocie rzeczy przejęte zarazkami

i jako napój bardzo niebespieczne.

D la zaspokojenia tych potrzeb od w ołu je­

my się oczyw iście przedew szystkiem do środków najłatw iejszych, bespośrednich, do źródeł i do zbiorowisk wody podskórnej.

Ś rod k i te są często w ystarczające dla miast średniój w ielkości, ale nie odpowiadają po­

trzebom m iast olbrzym ich, ja k P aryż, lub L ondyn; podobnież, nie mogą one zadawal- niać i potrzeb miast drugorzędnych, ale po­

zostających w warunkach niekorzystnych, ja k A n tw erp ija i przew ażna część miast b elgijsk ich i holenderskich, położonych na rów ninie, zdała od źródeł, w okolicach, przez które płyną rzeki o biegu w olnym , do­

starczające w ody mniej lub więcej nieczystej.

Stosuje się to niew ątpliw ie i do W arszaw y, która przed kilk u dziesiątkam i lat jeszcze zadaw alała się, obok w ody otrzym ywanej ze studzien niezbyt głębokich, w odą w iśla ­ ną, bespośrednio z rzeki po m ieście rozw o­

żoną. W miarę jednak w zrostu ludności, rzeka, do której coraz obficiej u chodziły od­

padki ciek łe i stałe, nie m ogła bez oczysz­

czenia za napój służyć.

Nałogi ludności w znacznym stopniu uła­

tw iać mogą rozw iązanie zadania. T ak np.

A m sterdam dostatecznie je st obsłużony ilo ­ ścią 47 litrów w ody dziennie na m ieszkańca, g d y L yon , miasto tejże samej mniej więcej ważności, otrzym uje 140 litrów , a ilość ta je s t tu bardzo niedostateczna; M arsylija posiada 450 litrów . W P aryżu objętość w ody rosprowadzanej czyni 220 litrów na m ieszkańca, licząc razem w odę źródlaną i rzeczną. P rzyjm uje się w ogólności, że miasta liczące od 300 0 0 do 150000 m iesz­

kańców , potrzebują 100 do 200 litrów dzien­

n ie na mieszkańca, dla miast zaś lu d n iej­

szych należy obfitość w ody posunąć aż do 300 litrów ; liczba ta zresztą zależy znacznie od okoliczności m iejscow ych.

N iektóre m iasta p rzyjęły system w odo­

cią g ó w podwójnych. Sieć jed n a obsługuje m ieszkania i zasilaną jest przez wodę, o ile można czystą; sieć druga rosprowadza zw y­

k le w odę rzeczną, służy zaś do skrapiania ulic, do oczyszczania ścieków i do różnych potrzeb przem ysłow ych. W takim razie ilość zupełnie czystej w ody, niezbędnej dla miasta, u lega oczyw iście znacznem u zm niej­

szeniu. D o miast, które urządzenie takie przyjęły, należy przedew szystkiem P aryż.

D zięk i znacznym nakładom m ógł się zasilić wodą źródlaną, ograniczoną do zaopati-ywa- nia mieszkań, gdy do w szelkich potrzeb publicznych i przem ysłow ych używ a wody rzecznój. Frankfurt nad M enem przyjął również system w odociągów podw ójnych.

Proponow ano naw et, by zasadę tę dalej posunąć i rury dwojakiej kanalizaeyi do­

prow adzić do w szystkich domów, gdy d o ­ starczanie dostatecznej ilości wody do picia przydatnej napotyka trudności. W ten sp o­

sób woda ta służyłaby jed yn ie jako napój, woda zaś rzeczna byłaby używ aną do opłó- kiw ania, do oczyszczania dom ów, ustępów i t. p. L iczn e w szakże niedogodności pra­

k tyczne nie d ozw oliły urzeczyw istnienia ta­

k iego system u.

Choćbyśm y wszakże najtroskliw iej ba­

czyli na oszczędność w ody do picia przyda­

tnej, bardzo często zachodzić może brak wód czystych, przez samę przyrodę dostar­

czanych. P aryż, jak k olw iek potrzeby swe, dzięki podw ójnym wodociągom, znacznie ograniczył, zm uszony b ył szukać wód źró­

dlanych bardzo daleko, a w ładze państw o­

w e po w ielu dopiero zabiegach do projektu się tego przych yliły. Zresztą w ody te zao­

patrują tylko P aryż w łaściw y, pozostaje zaś jeszcze liczna ludność miast bespośrednio go okalających, od B oulogne do Saint-D e- nis, która z nich nie korzysta. A nw erpija n ie m ogła znaleść żadnego źródła w odle­

g łości, skądby sprowadzanie w ody było m ożliwem . Podobnież ma się rzecz i co do W arszaw y. W ogólności w ięc w idzim y, że znaczna liczba miast odw ołać się musi do oczyszczania wód rzecznych, co daje się kilk u metodami przeprow adzić.

Sposób najprostszy polega na klarow aniu się wody przez osiadanie zaw ieszonych w niej substancyj m ineralnych i organicz­

nych. Sposób ten znalazł zastosow anie w M arsylii. W pobliżu m iejsca, skąd czer­

pie się w oda rzeki D urance, przetworzono m ałą dolinę w zbiornik, gd zie woda rzeczna osadza m uł, którym je st siln ie przejęta. Ł a ­ two wszakże wnosim y, że dobrowolne takie oczyszczanie się w ody je st w ogólności n ie ­ dostateczne. N ietylko bowiem nie usuwają się ciała w wodzie rospuszczone, ale i za­

(8)

280 W SZECH ŚW IAT. Nr 18.

w ieszon e w nićj su bstancyje, g d y są bardzo rozdrobnione, osadzają, się nader wolno, na­

leży te zatem sklarow anie w ym agałoby i cza­

su bardzo d łu g ieg o i zbiornika ogrom nych w ym iarów . U żyć w szakże m ożna tćj drogi do pom ocy przy m etodach innych, zmniej - sza ona bow iem nakład pracy przy cedzeniu czy li filtrow aniu w ody.

F iltrow an ie to może się n iek ied y dokony­

wać przy pom ocy w arunków naturalnych.

Jeżeli m ian ow icie rzeka p ły n ie p rzez grunt piaszczysty, w yżłob ić m ożna w niejakićj od rzeki od leg ło ści rów n o leg łe do niój galery- je , do których sp ły w a w oda dosyć czysta,

m ów iliśm y wyżój; nakład na to p on iesion y w ynagradza się ju ż przez to, że filtry n ie tak się szybko zamulają, na oczyszczaniu ich zatem zachodzi oszczędność. Zbiorniki m urowane, do celu tego służące, m ają obję­

tość tak obliczoną, by woda pozostaw a­

ła w nich od dwunastu godzin do pię­

ciu dni; głębokość ich m iewa od 2 do 5 m e­

trów .

F iltrow an ie w łaściw e dokonyw a się w zbiornikach m urow anych, w których ros- pościera się na spodzie warstw ę kam yków , na to w arstw ę kam yków drobniejszych, w y- żój żw ir coraz drobniejszy, kończący się

F ig. 1. S ystem filtrów warszawskich.

przecedzona przez w arstw ę piasku. Sposób ten w szakże, z którego zresztą korzystać można je d y n ie p rzy od p ow ied n ich w arun­

kach m iejscow ych, n ie j e s t d osyć p ew n y.

W arstw a piasku, przez którą się w oda prze­

dziera, zw olna się zam ula i przepuszcza c o ­ raz m niejszą jś j ilość, a aby otrzym ać do­

stateczny jój p rzy p ły w , należy galeryje przedłużać; bardzo zaś rzadko tylk o zdarzać się m oże, że prąd rzeki sam odnaw ia w ierz­

chnie w arstw y takiego filtra naturalnego.

W o g óln ości zatem posłu giw ać się trzeba sztucznem cedzeniem w ody.

F iltro w a n ie to poprzedzać m ożna dobro- w olnem klarow aniem się w ody, o którem

grubym piaskiem , co w szystko razem po­

siada grubość 0,7 do 1 metra; na ten zaś p o ­ k ład w prow adza się w arstw ę piasku cien ­ k iego, grubości od 0,6 do 1,2 metra (fig. 2).

W oda dopływ a na powierzchnię, a przebie­

gając piasek, pozostaw ia w nim sw e n ieczy­

stości. G dy filtr je st zam ulony, usuw a się w ierzchnią jego w arstw ę w grubości 3 do 5 centym etrów , co można powtarzać, dopóki w arstw a piasku cienkiego n ie zejdzie do 30 cm. W ted y przywraca się jój grubość pierw otną, bądź przez nałożenie piasku no­

w ego, bądź też piasku usuniętego, po po- przedniem go oczyszczeniu. Stosow nie do warunków m iejscow ych, przedstaw ia oszczę­

(9)

N r 18. W SZECHŚW IAT. 281 dność w iększą jed en lub drugi z tych sp o­

sobów.

W ogólności warstwa piasku przez ce­

dzenie zanieczyszczana nie przechodzi 5 cm i w ystarczająca byłaby grubość 30 cm po­

k ład u górnego. G rubość znaczniejsza ma zatem na celu to tylko, by można piasek kilkakrotnie z góry usuw ać, bez potrzeby cią g łeg o odnawiania. W arstw y dolne słu­

żą tylko za pokład, ułatw iający i ujedno­

stajniający od p ływ w ody przecedzonej.

W L on d yn ie zbiorniki są od góry otwarte, w W arszaw ie i B erlin ie sklepione.

B udow ę filtrów w arszaw skich przedsta­

w ia (fig. 1). Sklepienia górne powiększają w praw dzie nakład, chronią w szakże wodę od m rozów w zim ie, a od nadm iernego roz­

grzew ania w lecie, zarówno jak od rozwoju organizm ów zw ierzęcych i roślinnych. Or­

ganizm y te zatrzymują się w praw dzie w fil­

trującej w arstw ie pia­

sku, przyśpieszają je ­ dnak jój zapychanie i pow odują koniecz­

ność częstszego o czy ­ szczania.

D ośw iadczenia wy- Fig. 2. F iltro w an ie k « . ł y , *> H l r y w yda-

przez piasek. rezultaty pożądane, gdy dostarczają nie więcój nad 1,8 do 3 m etrów sześciennych, c zy li średnio 2,5 m etra sześciennego na do­

bę i na pow ierzchnię jed n ego metra k w a ­ d ratow ego, co m ożna osięgnąć zapomocą odpow iednich przegród przy d op ływ ie w o­

dy na filtry i przy jej w yp ływ ie. N ależy nadto regulow ać ciśnienie, które utrzym uje p rzebieg w ody przez filtry, pow inno ono być tem w iększe, im dłuższy przeciąg czasu u p ły n ą ł od ostatniego oczyszczen ia piasku.

F iltr y w arszaw skie są w tym celu zaopa­

trzone w regulator autom atyczny (fig. 3).

Z dolnój części filtra przepływ a woda przez p rzew ód a do zbiornika, z którego ją rura 6 odprow adza do rezerwoaru w ody oczysz­

czonej. W zd łu ż tej ostatniej rury przesu­

wać się m oże obejm ująca ją ściśle inna rura c, utrzym yw ana dwom a pływ akam i d i opatrzona w otw ory ee. O bliczyw szy w ym iary tych otw orów , jako też położenie ich w zględnie do p ływ aków , można utrzy­

m yw ać p rzep ływ przez nie żądanej ilości

w ody, gdziekolw iekby przypadał poziom wody, otaczającej regulator. Jeżeli miano­

w icie filtr dostarcza w ody zbyt m ało, po­

ziom w ody w zbiorniku ulega obniżeniu, co wzmaga ciśnienie, pod jak iem filtr działa, a tem samem pow iększa się ilość dostarcza­

nej przezeń wody; jeżeli zaś filtr przepusz­

cza w ody zbyt w iele, zachodzi działanie przeciw ne.

P rzy oczyszczaniu filtrów korzystnem jest, by woda z nich ociekła, co dozw ala po­

wietrzu przeniknąć do w arstw y filtrującej.

Zdaje się bowiem , że tlen w yw iera w p ływ korzystny na niszczenie substancyj orga­

nicznych i organizow anych, w wodzie za­

w artych, co w ykazały doświadczenia pro­

wadzone przez inżynierów m iejskich w P a ­ ryżu. N adto, gd y filtr został osuszony,

należy go napełnić od spodu wodą przefil- trowaną, a dopiero g d y piasek je st od góry wodą tą pokryty, sprowadzić nań wodę nie- oczyszczoną i pozostaw ić ją przez pew ien czas, przed puszczeniem filtru w bieg, aby pierw szy osad u tw orzył się na pow ierzchni piasku, inaczej bowiem pierwsze ilości prze­

chodzącej w ody są nieco m ętne, a osa­

dy przenikają w piasku do znaczniejszej głębi.

D zięk i w szystkim tym ostrożnościom mo­

żna w przeważnej liczbie przypadków w o­

dę rzeczną oczyścić z substancyj w niej zaw ieszonych, z materyj organicznych i z o r ­ ganizm ów m ikroskopowych tak dalece, że dorów nyw a ona wodzie źródlanej lub dobrej w odzie studziennej. C edzeniu temu op ie­

rają się najsilniej zanieczyszczenia pocho­

dzenia roślinnego, m ianowicie zaś substan­

cyje, barwiące na żółto wodę, która prze­

(10)

282 w'z e c h ś w j a t. Nr 18.

b iegała przez w arstw y torfu. Sub stan cyje te nie są- w ogólności szk od liw e, zabarw ienie w szakże w ody spraw ia n iem iłe na pijących w rażenie.

W ogólności zatem p ow ied zieć można, że filtrow anie w ody przez piasek, gdy jest na­

leży cie prow adzone, oddaje w yborne u słu ­ g i, gdzie brak czystych w ód naturalnych.

N aw et w tych razach, g d y m ożnaby w ody takie posiadać, ale przy nakładach bardzo znacznych, można jeszcze daw ać p ierw szeń ­ stw o w odom rzecznym .

(dok. nast.)

S . K .

0 S E O D K i C H O C H E O m C H

P R Z E C IW K O B A K T E R Y JO M

U OSŁONNIC I KRĘGOWCÓW.

A scy d y je, ja k w iadom o, są to zw ierzęta 0 organizacyi dość n isk iej, pozbaw ione n a ­ rzędzi zm ysłow ych , o jed n y m ty lk o zw oju nerw ow ym , p ołożonym p om iędzy otw orem gębow ym a kloaką, o p rzeły k u służącym zarazem do oddychania. W ięk szość pędzi ży cie osiadłe i tw orzy kolonije, pow stające z pączków , w yrastających na pojedyńczym osobniku p ierw otn ym . C harakterystyczną cechą tój k la sy zw ierząt, ja k o też Salp, za ­ liczan ych do tego sam ego co i ascyd yje, ty ­ pu osłonnic, je s t płaszcz z tkanki łącznej galaretow atej, okryw ającej całe ciało z w ie ­ rzęcia, p rzylegający do zew nętrznej p o ­ w ierzchni je g o skóry. A scy d y je są n iew ą t­

p liw ie zw ierzętam i o organizacyi u w stecz- n ionej, gd yż larw y ich pływ ają w oln o, j a ­ ko pojedyńcze osobniki, opatrzone okiem 1 uchem oraz system atem n erw ow ym w z g lę ­ d nie w ysoko rozw iniętym ; z k ształtu p rzy­

pom inają n ieco kijanki żab, składają się bo­

w iem z b aryłk ow atego tu łow ia i sp łaszczo­

nego, dużego stosunkow o ogona; ich system n erw ow y składa się z p ęch erzow atego gan - glion u przedniego, p rzedłużającego się w ty l­

n y pień, ciągn ący się w zd łu ż grzb ietu zw ie­

rzęcia aż do ty ln eg o końca ogona; pod

pniein nerw ow ym ciągnie się sznurek ko­

m órkow y, zw any struną grzbietow ą. P o dojściu do w łaściw ego w ieku larw a taka przyczepia się przednim końcem ciała do jak iegoś przedm iotu podw odnego i organi- zacyja jój ulega m etam orfozie w stecznej:

ogon ze struną grzbietow ą i tylnym pniem nerw ow ym oraz organy zm ysłow e — zan i­

kają; zwierzę odziew a się płaszczem i płodzi pączki, które, pozostając w zw iązku z o r­

ganizm em m acierzystym , tw orzą koloniją.

A ppendicularia i para innych, pokrew nych z nią rodzajów mają organizacyją nader zbliżoną do larw innych ascydyj i nie u le ­ gają metamorfozie.

P rzed laty dw udziestu znakom ity m orfo­

lo g w spółczesny, K ow alew ski, dow iódł, że struna grzbietow a i system n erw ow y larw ascydyj są hom ologam i tychże organów zw ierząt k ręgow ych, tworzą się bowiem w sposób podobny. O statniem i czasy zoo­

lo g ten w rócił do badań, które robił w m ło­

dości: w gru d n iow ym z roku zeszłego ze­

szycie m iesięcznika rossyjskiego „G oniec P rzyrod ozn aw stw a” znajdujem y artykuł j e ­ go o m etam orfozie larw ascydyj.

Procesy rozw oju pozarodkow ego ascy- dyj, p olegające na zanikaniu ogona larw y z m ieszczącem i się w nim organami oraz na rozw oju płaszcza, którego larwa jeszcze nie posiada, pozostają w ścisłym zw iązk u z nie- którem i ogólno-bij ologicznem i poglądam i M iecznikow a i ze zjaw iskam i, tow arzyszą- cem i pozarodkow em u rozw ojow i m uch, k tó­

re zaobserw ow ał przed paru laty tenże K o ­ w alew ski. M ieczników jeszcze przed laty dziesięciu zauw ażył, że ciałka lim fatyczne oraz białe ciałka krw i (a zatem kom órki m ezoderm alne co do pochodzenia) często w ynaczyniają się i pożerają ciała obce, szk od liw e dla organizm u. K om órki obda­

rzone tą własnością nazwano fagocytam i.

M ają one olbrzym ie znaczenie w w alce or­

ganizm u z nieprzyjaznem i warunkam i by­

tu, w jakich się znajduje, pożerają bow iem bakteryje, dostające się w znacznej ilości do je g o w nętrza z pow ietrza i z wody.

N iedaw no dr G abriczew ski, pracujący w instytucie Pasteura, doniósł, że fagocyty obdarzone są jak b y um iejętnością poszuki­

w ania bakteryj: je ż e li pod skórą królika

(11)

N r 18. •283 um ieścim y jeden obok drugiego dwa ka- I

w a łk i w aty, z których jeden przesiąkł bu- lijonem czystem , drugi zaś zawierającym | kulturę bakteryj, to po pew nym czasie j

w tym ostatnim znajdziem y m nóstw o fago- cy tó w , g d y pierw szy je st od nich zupełnie j

w oln y. F a g o cy ty dostają się w znacznój ilości naw et do rurki o końcu otwartym w yciągniętym w łoskow ato, jeżeli tylko za ­ w iera ona bulijon z kulturą bakteryj, gdy obok leżąca pod skórą zw ierzęcia inna rur­

ka takiego sam ego kształtu, ale napełniona bulijonem czystym , jest zupełnie w olną od fagocytów . T e ostatnie ukazują się i w roz­

w oju zw ierząt, je ż e li organy prow izoryczne (t. j. istniejące czasow o u larw y lub zarod­

ka) ulegają zanikaniu. Zachodzi to w w y ­ sokim stopniu u much, których larw y, jak w iadom o oddaw na, praw ie w szystkie orga­

n y, niew yłączając przew odu pokarm owego, mają tym czasowe: na stadyjum poczwarki w szystk ie organy w ew nętrzne ulegają dege- neracyi, n ow e zaś powstają z tak zw anych tarczek im aginalnych lub też, ja k przewód pokarm ow y, z resztek narzędzi tym czaso­

w ych. K ow alew sk i zaobserw ow ał, że r e ­ sztki organów zanikających pożerane są przez ciałka krwi, działające w tym razie, ja k o fagocyty.

W ogonie larw y ascydyi mieści się tylny pień nerw ow y, struna grzbietow a, m ięśnie i n iew ielka ilość w olnych komórek m ezo- derm alnych. Zanikaniu ulegają przede- wszystlciem części w ew nętrzne, pień n erw o­

w y, struna; m ięśnie skręcają się śrubowato na kształt korkociąga, dostają się tym spo­

sobem do tułow ia i tu pom ienione komórki m ezoderm alne pożei-ają je stopniowo. Sam ogon, który w skutek tych procesów stał się próżnym workiem nabłonkow ym , w pukla się także do tylnój części tułow ia i tu ulega pożarciu przez te same fagocyty.

(dok. nast.).

F . Urbanowicz.

O W IN IE

Z R Ó ŻH Y C H OW OCÓW

I Z IA R N Z B O Ż O W Y C H .

(Dokończenie').

D ane, dotyczące kosztu produkcyi win z w yżej w ym ienionych m ateryjałów (suro- gatów w inogron), są następujące:

K oszt produkcyi wina jęczm iennego 0 6% alkoholu nietylko nie pow inien przenosić kosztu wyrobu piwa, lecz naw et pow inien być nieco niższym , gdyż przy zupełnej pra­

w ie identyczności innych procesów, ferm en- tacyja odbyw a się przy tem peraturze zna­

cznie w yższej, zatem i w ydatek na chłodze­

nie może być bardzo zm niejszony, lub na­

w et zgoła usunięty, jeżeli można rosporzą- dzać dobremi piwnicami.

W ynalasca zapew nia, że w ino jęczm ienne wskazanego gatunku, wyrabiane w znacz­

nych ilościach, będzie kosztow ać producen­

ta n ie drożej ja k 10 franków za hektolitr, t. j. około 3*/2 kop. za butelkę. Zauważyć należy, że przy obowiązującym w R ossyi system ie pobierania akcyzy od zacieru, w i­

no jęczm ien ne podlega opłacie na równi z piwem .

W N ancy (niedaw no została założona i druga dość duża fabryka w A lzacyi) ist­

nieje fabryka, wyrabiająca wino jęczm ien ne o 8% alkoholu i sprzedająca je hurtem po 21 fr. za hektolitr, zaś drobnym nabyw com po 26 fr. za hektolitr, to jest w stosunku 9 kop. za butelkę (hurtow a cena około 90 kop. do 1 rb. za w iadro). Fabrykacyja idzie bardzo dobrze i daje fabrykantow i znaczne zyski; produkcyja w przeciągu kilku m ie­

sięcy doszła do 400 h e k to litr ó w = 2 500 wia- .d e r tygodniow o.

Znaczenie wina jęczm ien nego dla naszego kraju nie je st coprawda tak w ielkiem , jak dla F rancyi, gd zie klasa robocza nie potrafi obejść się bez takiego wina, tem mni(§j no­

w y ten przem ysł przedstawia i dla nas zn a­

czn y interes.

N iem ów iąc nawet o bespośredniem sp o­

życiu tego wina, szczególniej gatunków m u­

(12)

284 W SZECHŚW IAT. Nr 18.

su jących , które m ogą zrobić p iw u bar­

dzo siln ą konkurencyją, w ino jęczm ien n e ma znaczenie i pod innem i w zględam i, mia­

n ow icie z jednój strony dla w yrob u dobre­

go octu zbożow ego '), z drugiej dla wyrobu dobrych wódek, które, ja k o zaw ierające znacznie m niejsze ilości ald eh id ów , w y ż ­ szych alkoholów i alkaloidów , n ie potrzebują tak starannej i kosztow nej rektyfikacyi, ja k w ódki, otrzym yw ane zw y k ły m sposobem i zapomocą z w y k ły c h drożdży.

D ane, dotyczące w in ja g o d o w y ch , są zna­

cznie pełniejsze. W sk azan e pow yżej do­

św iadczenia, przedsiębrane przez departa­

m ent rolnictw a i przem ysłu roln iczego, udo­

w odniły, że z rozm aitych ja g ó d można otrzym yw ać w ina, ja k k o lw iek nieraz od­

znaczające się sw em i specyficznem i w łasno- śniam i, pozw alającem i odróżnić j e bez tru­

dności, jako w in a ja g o d o w e 2), lecz o k o ­ liczn ość ta, ściśle biorąc, n ie stanow i złój strony tych napojów , skądinąd bardzo sm a­

cznych. K oszt w yrobu b yw ał rozm aity i w ynosił od 9 do 20 i naw et w paru w y ­ padkach do 28 kop. za b utelkę, średnio 1 5 —20 kop.; otrzym ane w ina sprzedaw ano po 25— 35 kop. i 40 —60 kop. (w iększość) za butelkę; czysty z y sk ze sprzedaży w yn osił około 100% .

Z p ow yższych danych w idać, że n ad zw y­

czaj n ieracyjon aln e je st ograniczenie w yro­

bu w in użyciem ty lk o je d n e g o m ateryjału, m ianow icie w inogron, z trudnością dają­

cych się h odow ać w n ie w ielu m iejscach, podczas gdy kraj nasz obfituje w inne m a- teryjały, z których m ożna zysk ow n ie w yra­

biać wina tanie, zdrow e, pod w zględem sm a­

ku n iew iele ustępujące w inogronow ym . W każdym razie jed n a k n ależy m ieć na uw adze, że tylko przy zu p ełn ie św iadom em i rozum nem prow adzeniu rzeczy można dojść do pom yślnych rezultatów . K o n ie ­ cznie potrzeba znać zu p ełn ie d ok ład n ie skład przerabianego soku, rów nież ja k i nor-

') P róby w tym k ieru n k u p rzed sięb ran o ju ż od- daw na i now y sposób daje pod ty m względem n ie ­ w iele nowego.

J) T rzeba zauw ażyć, że fe rm e n ta c y ja odbyw ała się we w szystkich p rz y p a d k a c h sam odzielnie, bez dodania drożdży; d ziałający m ferm en tem b y t więo specyficzny jagodow y Saccharom yces 8picu'atus.

m alny skład, do którego należy doprow a­

d zić dany sok; koniecznie potrzeba ze szcze­

gólną uw agą śledzić cały przebieg ferm en- tacyi, starając się poddawać moszcz działa­

n iu dobrych, czystych, praw dziw ych droż­

dży eliptycznych. D aleko lepiej je st p ro­

w adzić ferm entacyją nieczekając, aż za­

rodki drożdży rozw iną się w m oszczu sa*

m odzielnie, lecz dodając przed rospoczę- ciem ferm entacyi dobrych drożdży, choćby w niew ielkiój ilości.

P rzechow yw anie drożdży z roku na rok je st dosyć kłopotliw em , ażeby uniknąć tój niedogodności, można zaw czasu poddawać ferm entacyi sok w yciśnięty z w inogron (ro- dzenków dobrego gatunku), poczem oczy­

ścić otrzym ane drożdże kilkom a pow tórzo- nem i hodow lam i z wodą cukrow ą w obec­

ności kw asu w innego przy dostępie pow ie­

trza, lecz niedopuszczając obcych zarodków (zatykać korkam i z czystej w aty). T ak ie drożdże są dostatecznie czyste i dobrze s łu ­ żyć mogą do celów technicznych.

W ielką przysługę m ogłyby oddać w iniar- stw u rządow e i pryw atne stacyje chem icz­

ne, urządzając u siebie m ałe oddziały bijo- logiczn e i dając, chociażby za pew ną n ie­

w ielką opłatą, w yhodow ane u siebie czyste, dobre gatunki drożdży, rów nież ja k i n ie­

zbędne w skazów ki teoretyczne.

N a zakończenie dodam kilka słó w o sa­

mej nazw ie win. M niem anie, jak ob y na­

zw a „w ino” powinna być stosowana jed y n ie do win w inogronow ych nie je st słusznem , gd yż w yraz „w ino” nie m oże m ieścić w so­

bie oznaczenia m ateryjałów , z których otrzy­

m any został napój, lecz w skazuje specyfi­

czne w łaściw ości napoju, pozw alające od­

różnić go od w szelkich innych. W takiem znaczeniu wyraz ten u żyw any je st w nauce:

wyżój przytoczono słow a Pasteura, odno­

szące się do brzeczki piw nej, przeferm ento- wanej z drożdżam i winnem i: napój otrzy­

m any nazw ał uczony ten: „une bi&re parti- culi&re, vineuse, un veritable vin d’orge”j w yrazu „w ino” używ a on stale na oznacze­

nie rozm aitych napojów alk oh oliczn ych , z charakterem , podobnym do w łaściw ego w ina w inogronow ego.

T ym sposobem rzeczow n ik „w ino” wraz z tow arzyszącym mu przym iotnikiem „w i­

n og ro n o w e”, „jagodow e”, „p orzeczkow e”,

(13)

W SZECHŚW IAT. 285

„jęczm ienne” i t. d., zupełnie określa dany napój, w skazując z jednój strony jeg o cha­

rakter specyficzny, z drugiój zaś jeg o p o ­ chodzenie.

K a zim ierz Dembowski, inż.-technolDg.

AKADEMIJA UMIEJĘTNOŚCI

W K R A K O W IE .

W y d zia ł m atem atyczno-przyrodniczy.

Posiedzenie z d. 2 0 K w ietnia 1891 r.

Przew odniczący J . E xc. Józef M ajer.

S ek retarz ezł. Rostafiński zaw iadam ia o wyjściu I tom u II seryi „R ospraw “, o ukończeniu 1 zeszy­

tu tom u „P am iętnika11 oraz o podziękow aniu, jakie za w ybór n a członków zagranicznych przesłali:

S. W . S chiaparelli, S ir W. Thom son i Pasteur.

N astępnie p rzed staw ił pracę czł M artensa: O za­

stosow aniu teo ry i funkcyj sym etrycznych do w y­

prow adzenia układ u zupełnego utw orów niezm ien- nikow ych dla form o dwu zm iennych.

Potem odczytał re fe ra t czł. Radziszewskiego 0 p racy p an a d ra J . Schram m a pod ty t. O w pły­

wie św iatła na chemiczne podstaw ianie, następu­

jące j treści:

A u to r w dalszym ciągu sw ych bad ań odnoszą­

cych się do w pływ u św iatła n a chem iczne podsta­

w ianie zbadał: paraetylotoluol, brom oetylobenzol, norm alny brom opropilo- i brom obutylobenzol. — W szystkie te ciała wobec brom u okazały się bar- deo czułem i na św iatło, p rz y którego w spółdzia­

ła n iu otrzym ał a u to r kilka produktów pochodnych tychże połączeń, ju ż z tego względu ciekawych, że tru d n o byłoby otrzym ać je w innych w arun­

kach.

Czł. W itkow ski przedstaw ił dalej pracę p. J. Z a ­ krzewskiego: Zależność ciepła właściwego c ia ł sta ­ ły c h od te m p e ra tu ry w ykonaną w pracow ni fizy­

cznej u n iw ersy tetu Jagiellońskiego.

Do w yznaczenia ciepła w łaściwego używ ał autor k a lo ry m etru B unsena z k ap ilarą. Jako jednostkę ciep ła przy jęto ś re d n i gram ostopień, to je s t Vim ciep ła oddanego przez 1 g wody przy ostyganiu o d 100» do 0.

Z badano n astęp u jące ciała: platynę, srebro, pa- la d , m iedź, nikiel, żelazo, węgiel (grafit), glin 1 wodór. W odór badano w stanie pochłonięcia przez pallad i robiono dw a szeregi pom iarów , jeden, w których P d był nasycony wodorem w ilości m n iej­

szej, niżby odpow iadała w zorowi PdjET, d ru g i, gdzie zaw artość w odoru w palladzie była większa niż te a w zór wymaga.

A utor zestaw ił rezu ltaty swoich badań w ta b li' cy, z której się pokazuje, że zm ienność ciepła w ła­

ściw ego w zrasta w raz z wielkością tegoż ciepła, je d n a k nie proporcyjonalnie.

Czł. Olszewski przedstaw ił pracę p. S. N iemen- towskiego: O anhydrozw iązkach. Je stto dalszy ciąg badań, k tó re a u to r ju ż w latach 1886 i 1888 przedstaw ił akadem ii. N a w stępie om aw ia on tw o­

rzenie się oksyetenyl diam idotoluolu z dw ubrom o- etenyl-diam idotoluolu i ługu potażow ego. Ciało to uważa au to r za izom eryczne z oksyetynyl-diam ido- toluolem , otrzym anym przez Bankiewicza. W czę­

ści szczegółowej opisuje najpierw sposób otrzy m a­

n ia H obreckerow skiego etenyldism idotoluolu, ja - koteż sposób brom ow ania tej zasady. Z pocho­

dnych, zaw ierających brom , opisuje au to r cały sze­

re g ciał now ych. N astępuje dalej sposób brom o­

w ania ortoacetotoluidu, jako też analizy bromowo- d an u m -brom o-o-toluidyny i wolnej zasady oraz cały szereg now ych związków.

W reszcie czł. Cybulski przedstaw ił p racę w yko­

n a n ą z p. J . Zaw istow skim pod ty tu łem : Z astoso­

w anie kond en sato ra do p odrażniania nerwów i m ię­

śni zam iast przy rząd u soczewkowego Du Bois Rey- m onda.

Metoda autorów pozwala na podstawie znanych własności oznaczyć zależność funkcyj fizyjologicz- n y c h od dokładnie określonego bodźca elektrycz­

nego pod w zględem k ieru n k u p rądu, różnicy po- tencyjałów , ilości elektryczności, en erg ii i wsku­

te k teg o daje podstawę do określenia praw a, wy­

rażającego stosunek energii podniety do energii skurczu, dotąd zupełnie nieznanego.

Opisawszy m etodę b ad an ia, podają autorow ię w yniki, do ja k ic h ju ż doszli, a m ianowicie:

1) Przy zastosow aniu kondensatora, działanie podniety elektrycznej zależy tylko od energii nabo­

ju przechodzącego przez nerw .

2) Między energiją skurceów w yrażonych w j e ­ dnostkach pracy (ergach) a energiją podniety za­

chodzi stosunek, dający się w pew nych granicach ściśle określić.

3) T ak nerw y, ja k i m ięśn‘e posiadają pew ien kres pobudliwości do którego energiją podniety m usi się podnieść, aby skurcz wywołać; dla n e r­

w u żabiego np. m usi ona wynosić 3/iooo ®rgi przy obciążeniu 5 —10 gram ów.

4) Począwszy od tego k resu en erg iją skurczu w yrażona w pracy mięśniowej w zrasta w pew nych granicach o wiele szybciej niż enargija podniety i p rzy pewnej en erg ii podrażnienia dochodzi do m a iim u m , k tó re je s t innom dla każdego obcią­

żenia.

5) Również szybko w zrasta linija w yrażająca przyrost szybkości skurczu.

8) Zarówno w spom niany kres pobudliwości, ja k i przebieg lin ii w yrażającej przebieg energii sk u r­

czu, zależą od stopnia obciążenia.

7) Tężce, w yw ołane najodopow iedniejszą p o d ­ n ie tą przy danem obciążenia, powodują o wiele wolniej znużenie m ięśnia niż podrażnienia zapo­

mocą cewki indukcyjnej.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Dostrzega związek pomiędzy posiadaną wiedzą a możliwościami rozwiązywania problemów, potrafi podać kilkanaście przykładów.. Bejgier W., Ochrona osób i mienia,

N adto przy zastosow aniu m etody pudlow ania m ożna przerabiać daleko w iększe ilości surow ca, aniżeli to było m ożliw em podczas okresu św ieżen ia ogn isk

chodząc przez liść żywy w ykazuje wszystkie pasy właściwe alkoholowem u rostworowi chlorofilu; są one cokolwiek posunięte ku barw ie czerw onej, co może zależeć

ność, że niepodobna takiego mnóstwa rur i połączeń tak herm etycznie zamknąć, by choć mała doza p ow ietrza nie dostała się do ich środka, może się

B ełk o cze zaś stojąc w miejscu spokojnie, lub chodzi, opisując nieforem ne łuki; czasem, zaś pod w pływ em n iezw yk łej ekscytacyi drepcze, okręcając się

Ścisłość zaś obserw acyj astronom icznych jest obecnie znacznie większa aniżeli ścisłość, z ja k ą znam y długości gieograficzne.. Podobnież ma się rzecz

Owoc ten odznacza się sokiem bardzo lepkiem , któ ry u trud nia bardzo jedzenie.. Owoc tej palm y, wielkości śliwki, pięknego pom arańczow ego koloru je się

ności cieplikowej prom ieni księżyca, p o słu ­ gując się do tego celu wynalezionym przez siebie bolom etrem.. T ą drogą oznaczył L an ­ gley, że ciepło