i M 5 0 . Warszawa, d. 9 Grudnia 1888 r. T o m V I I .
P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W I A T A ."
W W a r s z a w ie : rocznie rs. 8 k w artaln ie „ 2 Z p r z e s y łk ą p o c z to w ą : rocznie „ 10 półrocznie „ 5
Prenum erow ać m ożna w R edakeyi W szechśw iata i we w szystkich k sięgarniach w k ra ju i zagranicą,.
K o m ite t R e d a k cyjn y stanowią: P. P . D r. T. Chałubiński, J . Aleksandrowicz b. dziek. TJuiw., K. Jurkiewicz b. dziek.
Uniw., m ag K. Deike, mag.S. Kramsztyk,Wł. Kwietniew
ski, W. Leppert, J . Natanson i mag. A. Ślósarski.
„W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść m a jakikolw iek zw iązek z n au k ą, n a następujących w arunkach: Za 1 w iersz zw ykłego d ru k u w szpalcie albo jego miejsce pob iera się za pierw szy ra z kop. 7 '/i
za sześć następnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.
- ^ d r e s IS© d .a ,ls:c3r I : 2 ^ !ra < ls :o - w s ls :ie - I= rz e d .a ^ iie ś c ie , H iT r S S .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
Fig. 1. W y try sk p ary z głębi przepaści, utw orzo- F ig. 2. N agrom adzenie rum owisk w dolinach
nej w górze B andaj. okolicznych.
786 W SZECH ŚW IA T.
Eksplozyja góry
W J A P O N I I
dnia 15 Lipca 1888 roku.
Straszna katastrofa,którój doniosłość oce
nić pozwalają załączone ryciny, miała m iej
sce w Japonii dnia 15 Lipca r. b. Znaczna część wysokiej góry Bandaj (Bandaj-San lub Bandaj Sama) została odrzuconą w prze
strzeń działaniem prężności pary wodnej, k tó ra się w głębiach ziemi wytworzyła; był to jak b y wybuch olbrzymiego kotła paro
wego, który pochłonął całe wioski i spro
wadził zagładę pięciuset ludzi lub więcśj.
Potoki gorącego błota zalały okolice sąsie
dnie, a deszcze rospalonego pyłu pokryły znaczne obszary.
Skoro tylko wieść o tym niezwykłym k a taklizmie doszła do stolicy, rząd japoński wysłał dla zbadania całego zjawiska komi- syją; do składu jćj należał między innymi profesor uniw ersytetu w Tokio, p. W . K.
Burton, który ogłosił o wyprawie tój spra
wozdanie w „The British Jo u rał of Photo- graphy“, wraz z dołączeniem zdjętych przez siebie fotografij. Ryciny te powtórzyło pi
smo „La N atu re“, skąd też czerpiemy szcze
góły o groźnem tem zjawisku.
Góra Bandaj znajduje się nad północnym brzegiem jeziora Inaw aszyro, o 241 kilome
trów na północ Tokio; przed katastrofą by
ła to góra, mająca około 1500 metrów wy
sokości. Z opowiadań świadków nie można wyprowadzić dokładnego obrazu całego z ja wiska. Były to przerażające trzęsienia zie
mi, śród ciągłego łoskotu wybuchów, o j a kim zaledwie mogłyby dać pojęcie współ
czesne strzały wszystkich arm at na ziemi.
Gęste chmury czarnego kurzu zakryły zu pełnie niebo czarną zasłoną, z którćj spadał pył gorący; przy wściekłym i bezustannym
Avichrze wybiegały w różne strony głazy i bryły olbrzymie, gdy współcześnie spły
wały potoki błota. Całą okolicę zaległa ciemność zupełna, która mieszkańcom zda
wała się zwiastunem końca świata. W ioska
N r 5 0 .
j wszakże Inawaszyro, położona u stóp góry, ale ze strony przeciwnej względem tćj, po I którój nastąpił wybuch, nie doznała żadne
go szwanku.
P. Burton przekonał się, że wybuch nie był wulkanicznym w zwykłem znaczeniu tego wyrazu, nie było żadnego śladu ognia ani lawy; była to, ja k powiedzieliśmy, eks
plozyja wywołana prężnością pary wodnćj.
Trudno wszakże ocenić, ja k wielkiego trz e ba było ciśnienia do rossadzenia góry. Od czasów niepamiętnych źródła wody ciepłej wyrywały się z jój stoków, wskazując w y
soką tem peraturę w arstw podziemnych.
W ybuch w yrzucił całą część środkową gó
ry; rzu t nie był pionowy, ale nastąpił w kie
runku bocznym, a rumowiska zapełniły do
liny i pokryły znaczną przestrzeń kraju, obejmującą około 60 kilometrów kw adrato
wych. Grubość warstwy z gruzów tych utworzonej wynosi w różnych miejscach od 3 do 30 metrów, a w niektórych punktach sięga nawet do 300 metrów, gdzie tworzy strome zbiorowiska. Niezmierne ilości wy
rzuconego pyłu utw orzyły działaniem pary gęste chmury, które unosiły się daleko w kierunku w iatru i sprowadziły kilkogo- dzinną ciemność. W niektórych miejscach pył opadający był tak gorący, że niepodo
bna było go się dotknąć bez oparzenia. P o toki błota wylewały się aż do odległości 15 kilometrów od krateru, zmiatając wszystko, co napotykały na drodze; w jednem miejscu zagrodziły x-zekę, tak, że poza tą przegrodą utworzyło się jezioro. W ogólności w ca- łem tem dziele zniszczenia błotne te potoki odegrały główną rolę; powstało z nich mo
rze zakrzepłe, na którem, jakby okręty unieruchomione, sterczą olbrzymie głazy skaliste. Gdzie morze to pokryte zostało pyłem, jest szare, w innych miejscach przed
stawia barwę ciemnoczerwoną.
Gdy wyprawa przybyła do wioski sąsia
dującej z kraterem , napotkała ludność za
jętą roskopywaniem zakrzepłej warstwy;
wciąż jeszcze wydobywano zwłoki ludzkie.
Z brzegu k rateru odkryła się oczom p rzy
byłych przepaść ogromna, która poprzednio była górą; obecnie jestto wydrążenie, któ
rego ściany mają od 30 do 400 metrów wy
sokości. Z dna przepaści wyry wała się j e szcze obficie pai-a, tworząca istotne chmury.
Nr 50. W SZECH ŚW IAT. 787 Zdaleka dostrzegano okolicę zniszczoną.,
wszystko zmieniło się w pustynię, utw o
rzoną z bezładu szczątków nagrom adzo
nych. Grozy tój sceny słowami oddać nie
podobna.
Podróżni zeszli aż do miejsca, gdzie pary wydobywały się z ziemi; grunt był gorący,
•a para wodna pod znacznem ciśnieniem uchodziła ze szczelin skał popękanych, wznosiła się wysoko w atmosferę i mięszała z chmurami. Fig. 1 wskazuje właśnie wy
buch ten pary z głębi przepaści.
Dzień następny poświęciła wyprawa na zwiedzenie okolic pokrytych szczątkami g ó ry. Jedno z takich zbiorowisk daje fig. 2, również według fotografii p. Burtona. Na myśl, że pod głazami temi i gruzami po
grzebane były całe wioski z ich mieszkań
cami, podróżni oprzeć się nie mogli silne
mu wrażeniu i dotkliwej boleści.
Fig. 3 wreszcie jest- to s z k i c skreślony ołówkiem tegoż spra
wozdawcy, a przed
stawiający stan góry Bandaj przed k a ta strofą.
Cały opis powyższy wskazuje wyraźnie, do jakiój kategoryi olbrzymie to zjawisko zaliczyć wypada. P o
nieważ nigdzie nie do
strzeżono śladów ognia
ani lawy, wybuch zatem nie był wulkanicz
nym w ścisłem znaczeniu tego wyrazu; je żeli jednak, według określenia Pouletta Scropego, przez działanie wulkaniczne ro
zumieć będziemy wszelkie wyrywanie się ze szczelin skorupy ziemskiój mas stałych, cie
kłych, półpłynnych lub lotnych, to i eks- plozyją góry Bandaj do grupy objawów wulkanięznych zaliczyć wypada. Mamy tu do czynienia z wulkanem rzekomym albo niewłaściwym, a w szczególności z w ulka
nem błotnym. Potężne ulewy i potoki bło ta towarzyszą często i zwykłym wybuchom wulkanicznym, jak o objawy uboczne i przy
padkowe, ale w wulkanach błotnych wybu
chy te pary wodnćj i potoki są następstwem bespośredniem działania sił podziemnych, w ynikają z oddziaływania wysokiój tempe
ratu ry głębszych warstw ziemi na przedo
stającą się tam wodę.
W szystkie bowiem warstwy i skały są więcój lub mnićj przemakalne, chociażby w słabym stopniu. W najznaczniejszych zagłębieniach kopalń lub otworów świdro
wych napotykamy zawsze prawie obfite do
pływy wody, która tam przenika nietylko przez szczeliny widzialne skorupy, ale także przez niezliczone kanaliki włoskowate, któ
re przebiegają przez wszystkie skały; po
twierdziły to doświadczenia Daubróego, który okazał, że pochłanianie wody przez skały za pośrednictwem otworków włosko- watych zachodzi nawet i wtedy, gdy pręż
ność pary opiera się jój wdzieraniu, przy
ciąganie bowiem włoskowate przezwycięża to ciśnienie. W ten sposób obecność wody w głębokich warstwach i we wnętrzu skał wytłumaczyć się daje przenikaniem jś j z po
wierzchni, chociaż nie
którzy g i e o l o g o w i e przyjm ują też, że wo
da występująca w g łę bi, a która obecność swą zdradza zwłasz
cza silnym udziałem przy wybuchach wul
kanicznych, została tam uwięzioną już przy samem krzepnię
ciu skorupy ziemskićj.
Ponieważ w miarę zapuszczania się w głąb skorupy ziemskiej, tem peratura jćj wzrasta, przeto w pewnćj głębokości woda przechodzić już winna w stan pary. G łę
bokość ta wszakże zależy i od ciśnienia wy
wieranego przez warstwy wierzchnie, za
miana bowiem wody w parę dokonywać się może wtedy tylko, gdy prężność rozw ijają
cej się pary przemaga nad ciśnieniem ze- wnętrznem. P rzyrostu wszakże tem pera
tury w głębi ziemi, podobnie ja k i ciśnienia tego nie znamy tak dokładnie, byśmy wzglę
dy te pod rachunek wziąć mogli i liczebnie je ocenić umieli; rozwiązania te przeto po
służyć nam mogą jedynie do wykazania, że w głębi ziemi zachodzą w arunki, które spo
wodować mogą tak straszne objawy prężno
ści pary wodnój, jakich przykład stanowi eksplozyja góry Bandaj.
Fig. 3. P ostać ogólna góry Bandaj w Jap o n ii p rzed k atastro fą d. 15 L ip ca r. b. Cień jaśniejszy przedstaw ia część góry odrzuconą przez eksplozyj%.
788
Jakkolw iek — na szczęście — tak olbrzy
mie katastrofy, działaniem wód podziemnych powodowane, na planecie naszej rzadko za
chodzą, w pamięci ludzkiej zapisała się nie
jedna taka klęska. W ulkan de Agua, co znaczy „wulkan w odny11, którego stożek łagodnie pochylony wznosi się na 4000 me
trów, poza liniją śnieżną, wyrzucał odda- wna wodę tylko i utrzym ywano naw et nie
słusznie, że na stokach jego brak zupełny law i innych utworów wulkanicznych.
Oswojono się już z tem osobliwem źródłem przerywanem, gdy nagle w roku 1541 wy
rzuciło ono w powietrze stożek wierzchoł
kowy góry, a na wioski okoliczne i na mia
sto Gwatemalę wylało tak olbrzymią ilość wody, obładowanej kamieniami i gruzami, że mieszkańcy uciekać musieli pospiesznie i odbudowali miasto u stóp wulkanu de Fuego czyli „ognistego11. I ten nowy j e dnak sąsiad nie okazał się łaskawszym, gwałtowne bowiem jego wybuchy zmusiły mieszkańców nowego miasta do przeniesie
nia stolicy na odległość trzydziestu kilo
metrów.
Lepiój jest znany wybuch wody i błota z wulkanu Tunguragua, wznoszącego się do wysokości 5000 metrów. W roku 1797, podczas pamiętnego trzęsienia ziemi w Rio- bamba, cała ściana góry rospadła się w g r u zy wraz z lasami, które ją pokryw ały, a współcześnie potoki lepkiego błota wy
płynęły z utworzonych w podstawie góry szczelin i rzuciły się w doliny. Jeden z tych prądów błotnych wypełnił do 200 metrów wysokości przesmyk szeroki na 300 metrów, oddzielający dwie góry, a zagradzając d ro gi strumieniom przybywającym z dolin bo
cznych, potworzył jeziora, z których jedno utrzymało się przez trzy miesiące. Na k il
ka lat wcześnićj, w roku 1793, wylew bło
ta z wulkanu Miyi - Yama w Japonii miał spowodować potop, który pochłonął tysiące ludzi,—o tej jednak katastrofie dokładnych wiadomości nie posiadamy.
Znamy też i wulkany błotne o działalno
ści długotrw ałej, statecznej; najciekawszy przykład takich objawów przedstaw ia wul
kan Papandayang na Jawie. W roku 1792 góra ta eksplodowała, a szczyt je j uległ zagładzie i zamienił się w pył i gruzy, które zagrzebały czterdzieści wiosek; od tćj epoki
N i^ 5 0 . _
potężny potok rzuca się z krateru, z wyso
kości 2 350 metrów i schodzi ku równinie, przeskakując po głazach trachitowych.—
W około źródła tworzą się w załamach grun
tu zbiorowiska wody wrącej bezustannie pod działaniem przedzierającej się przez nią pary; z zagłębień lejkowatych wznósi się i opada woda czarna i błotnista, gdziein
dziej znowu masy gliniaste wysuwają się z drobnych kraterów i krzepną w drobne wzgórki, a wreszcie wytryski pary w yry
wające się z mnóstwa szczelin powodują drżenia gruntu. Temu wszystkiemu tow a
rzyszą głosy dziwaczne, które wulkanowi zjednały nazwę Papandayang, co znaczy kuźnia, jak b y tam słyszano bezustannie syk potężny płomieni i huk kowadeł.
Olbrzymie te wszakże i straszne wulkany błotem ziejące stanowią zjawiska dosyć rzadkie. Częściej daleko napotykać może
my wzgórza niewielkie, którym właściwie przysługuje nazwa wulkanów błotnych; od potężnych zresztą wulkanów błotnych, an- dezyjskich, jawańskich i japońskich, różnią się w istocie rzeczy rozmiarami jedynie.
J a k wielkie te góry powodują i one wstrzą- śnienia gruntu i rozdzierają go dla w yrzu
cania substancyj w łonie swem zawartych;
wyziewają obficie gazy i pary, gromadzą dokoła siebie gruzy, zmieniają swe kratery, przemieszczają się i tracą swe stożki przy wybuchach; jedne z nich działają ustawicz
nie, inne tylko w pewnych odstępach czasu, zrywając się po okresach spoczynku. Na- zywają się też solicami (salsami), dla soli, które ich wody często odkładają.
Podobnie jak wulkany ogniste, tak też i błotne występują przeważnie w niewielkiej odległości od wybrzeży morskich. Ja k po
wiedzieliśmy, są dosyć pospolite na ziemi;
z bliższych nam okolic przytoczyć możemy solice Sycylii i Kaukazu, gdzie najwyższe stożki sięgają do 75 metrów. „Maccalube”
zwłaszcza sycylijskie służyć mogą za typ tego rodzaju wzgórzy. W zimie, po długo
trw ałych deszczach, zajęty przez nie obszar stanowi rozmiękłą działaniem wody po
wierzchnię gliniastą, rodzaj wrącego bagna;
przy wiosennych natomiast i letnich upa
łach glina ta twardnieje w zbitą sk o ru p ę ,.
którą wytryski pary przebijają w różnych punktach i pokryw ają powiększającemi się
W S Z E C H ŚW IA T .
Nr 50. W SZECHŚWIAT. 789 wzgórkami. Ze szczytów tych stożków wy
rywają się od czasu pęcherze gazu, które powodują rospościeranie się coraz nowych warstw gliny na warstwach ju ż zakrze
płych, co powtarza się ustawicznie, dopóki znów deszcze zimowe stożków nie zmyją;
niekiedy jed n ak wybuch gwałtowniejszy przerywa ten przebieg spokojny i jed n o stajny.
W ytryski wulkanów błotnych przejęte są często szczątkami organicznemi; niektóre zwłaszcza wulkany Jaw y i wysp Filipiń
skich zawierają je tak obficie, że dają się na opał zużytkowywać. W niektórych też oko
licach, ja k w M ekranie (Beludżystan), sub- stancyje wyrzucane przez solice mają tem
peraturę zgoła nie wyższą, aniżeli powietrze otaczające, co upoważnia do wniosku, że zjawisko to rozwija się w bespośredniem są
siedztwie powierzchni ziemi. Przyjąć więc można, że działają tu produkty roskładu ciał organicznych; siarkowodór, dwutlenek węgla, gaz błotny i inne węglowodory, azot wywiązywać się mogą przy zwęglaniu ma- teryjałów roślinnych i gniciu substancyj zwierzęcych. W zrastająca wciąż prężność ustawicznie gromadzących się z róskła- du gazów prowadzi wreszcie do wybu
chów.
W całym tym jedn ak szeregu objawów dostrzedz możemy przejście stopniowe od wielkich wulkanów, siejących zagładę poto
kami wyrzucanego błota, do drobnych solić, a dalćj jeszcze i do źródeł termicznych, p ro wadzących wodę gorącą. Działaniu wszak
że wody przypada i udział bespośredni w wybuchach zwykłych wulkanów, a to po
zwala uchwycić łączność obu tych katego- ryj objawów wulkanicznych. W ulkany ogni
ste wyrzucają lawy mniój lub więcćj obła
dowane parami wodnemi, z wulkanów bło
tnych wylewają się wody mniój lub więcćj obciążone gruzami i rumowiskami. Lawy i błota wulkaniczne zarówno wydobywają się z kraterów lub szczelin bocznych, roz
lewają się daleko i krzepną w stałe po
włoki.
T .H .
0 PROCESIE PRZYSWAJANIA
y) m k u m
( A S Y M I L A C Y J A ) .
Niezbędnym warunkiem prawidłowego rozwoju organizmu jest pobieranie pokar
mu zzewnątrz i przerabianie go na części składowe własnego ciała. Gdy zwierzęta przyjm ują pokarm organiczny, rośliny skut
kiem swój zupełnie odmiennój organizacyi zmuszone są same przygotować sobie taki pokarm z substancyj mineralnych, jakiem i są sole azotowe, woda i dwutlenek węgla.
Liczne doświadczenia, z któremi mieliśmy już sposobność czytelników zapoznać ') wy
kazały, że z wyjątkiem dwutlenku węgla, pobieranego z powietrza, wszystkie inno substancyje czerpie roślina z gruntu, jeżeli nie wyłącznie to przeważnie. Zresztą co- kolwiekby można było przytoczyć przeciw ko powyższemu twierdzeniu, faktem pozo
staje, że pierwiastki służące do wyrabiania substancyi organicznój, mianowicie węgiel, tlen, wodór, azot i siarka, dostają się do ro śliny nie jako takie, lecz w postaci związ
ków mnićj lub więcój złożonych. Zadaniem rośliny jest związki te rozłożyć i z powsta
łych wskutek takiego roskładu elementów budować związki organiczne. Ten proces wytwarzania materyi organicznój ze związ
ków mineralnych nosi nazwę przyswajania czyli asymilacyi, a pierwsze połączenie or
ganiczne, z którego późnićj drogą przeobra
żeń powstają najróżnorodniejsze związki, nazywamy produktem asymilacyi.
Z powyższego widzimy, że proces asymi
lacyi składa się z dwu aktów: 1) roskłada- nia związków mineralnych na elementy i 2) syntezy elementów w ciało organiczne.
Rospatrzymy przedewszystkiem pierwszy proces.
Ponieważ pierwszym, dającym się uja
wnić, produktem asymilacyi w roślinie jest, jak poniżój zobaczymy, krochmal, w które
go skład wchodzą tylko węgiel, tlen i wo
*) Porówn. O dżywianie roślin, W szechświat 1884 roku, N r 50 i 52.
790 W SZECH ŚW IAT. Nr 50.
dór, zajmiemy się najpierw kwestyją asymi- lacyi tych trzech pierwiastków. Co się zaś tyczy przyswajania azotu i siarki, to przed
miot ten poruszymy przy rospatry waniu po
wstawania ciał białkow atych w roślinie.
Proces przysw ajania węgla, polegający na roskładzie dw utlenku węgla w zielo
nych częściach rośliny pod wpływem świa
tła, przedstawia zjawisko nadzwyczaj sub
telne, którego znajomość zawdzięczamy nie
strudzonym badaniom najznakomitszych umysłów. Pierwszy kwestyją tę poruszył Priestley, który przy badaniu zmian, wy
woływanych w powietrzu przez zwierzęta i rośliny, zauważył, że gdy pod wpływem zwierzęcia powietrze się zmienia, tracąc własności podtrzym ywania palenia i oddy
chania, rośliny naodwrót oczyszczają, po
wietrze do tego stopnia, że zw ierzęta mogą w niem przebywać daleko dłużej, aniżeli w odpowiedniej objętości powietrza zwy
czajnego. Jednakże cały szereg innych do
świadczeń dał rezultat wprost przeciwny, mianowicie rośliny zachowywały się tu zu
pełnie tak ja k zwierzęta. Oczywiście w pier
wszym razie Priestley miał do czynienia z wydzielaniem się tlenu z rośliny, w d ru gim zaś z wydzielaniem dw utlenku węgla, a zatem ze zjawiskami wprost przeciwnemi:
przyswajaniem węgla (asymilacyją) i oddy
chaniem, co w rzeczy samój ma miejsce, lecz w warunkach zupełnie odmiennych, których Priestley jed n ak zrozumieć nie był w stanie i dlatego drugi szereg swoich do
świadczeń uważał za nieudany.
Istotną przyczynę sprzeczności, którą spo
tykam y w doświadczeniach Priestleya, wy
jaśnił dopiero Ingenhouss, który szeregiem pięknych doświadczeń dowiódł (1779), że wszystkie organy roślinne wydzielają bez
wodnik kwasu węglanego zupełnie tak ja k zwierzęta przy oddychaniu, że jed n a k zie- j lone części roślin pod wpływem św iatła za- j c' >wują się zupełnie odwrotnie, a mianowi
cie wydzielają^tlen: tw ierdzenia te stanowią } obecnie podstawę nauki o oddychaniu i przy swajaniu roślin. Badania Ingenhoussa zo
stały potwierdzone przez Senebiera (1782), który ściśle określił w arunki wydzielania tlenu przez rośliny. Rozwinąwszy poglądy swoich poprzedników, Senebier dowiódł, że wydzielanie tlenu znajduje się w ścisłej za
leżności od pobierania z powietrza dwu
tlenku węgla, który pod wpływem światła roskłada się na węgiel i tlen: pierwszy przy
swaja roślina we własne ciało, tlen zaś ucho
dzi z liści do powietrza.
Powyższe poszukiwania posłużyły za punkt wyjścia do rozwiązania całego szere
gu zajmujących pytań, dotyczących proce
su przysw ajania węgla. Klasyczne prace de Saussurea, dokonane na początku bieżą
cego stulecia (1804), oraz niemniej ważne badania D utrocheta (1837), Boussingaulta (1868) i innych wykazały, że zasadniczemi warunkami procesu przyswajania węgla są:
zielone części rośliny, obecność dwutlenku węgla w powietrzu i światło. Roskład dwu
tlenku węgla odbywa się tylko wtedy, kie
dy wymienione powyżej warunki istnieją współcześnie: z usunięciem jednego z nich proces asymilacyi zupełnie ustaje. Jasną jest rzeczą, że skoro roslcładanie dwutlenku węgla odbywa się tylko w zielonych orga
nach rośliny, głównie w liściach, za siedli
sko całego procesu uważać należy wyłącz
nie zaw arty w nich chlorofil. Pod w pły
wem promienia słonecznego ciałko chloro
filowe zdolne jest wyrugować tlen z dwu
tlenku węgla (C 0 2) i przyswojony węgiel zużytkować na budowę związków organicz
nych. W tem zdaniu zaw arta jest treść na
szych wiadomości o asymilacyi.
Zjawisko roskładu dw utlenku węgla jest bardzo zawiłe i ciekawą byłoby rzeczą ros- toczyć przed czytelnikami drogę, jak ą nau
ka doszła do powyższych cyników . Zada
nie to jednak zbyt obszerne, dlatego też za
rzucając myśl historycznego traktow ania przedm iotu, postaram y się zaznajomić czy
telników z używancmi obecnie metodami badania i uzasadnić pokolei wszystkie mo
menty, towarzyszące asymilacyi.
Najprostszy sposób uwidocznienia zjaw i
ska roskładu dw utlenku węgla, datujący jeszcze z czasów D utrocheta, polega na tem, że roślina zanurzona w wodzie wydziela, pod wpływem światła, pęcherzyki gazu.
Doświadczenie urządza się w sposób nastę
pujący (fig. 1). Do cylindra szklanego wsta
wia się takiż dzwon, zaopatrzony u góry otworem. Przez otwór ten wrzuca się do dzwonu kilka liści świeżo zerwanych, po- czem napełniam y dzwon wodą i zatkawszy
Nr 50. WSZECHŚWIAT. 791 otwór korkiem, wystawiamy przyrząd na
działanie światła. Po upływie kilku minut z liści zaczynają się wydzielać pęcherzyki gazu, który zbiera się w górnój części dzwo
nu i stopniowo wypycha wodę do cylindra zewnętrznego. Przyglądając się bliżćj te
mu zjawisku, dostrzegamy łatwo, że pęche
rzyki wydzielają się z dolnej powierzchni j liści, co oczywiście zależy od ich budowy.
Wiadomo bowiem'),że na dolnej powierzchni liścia, mianowicie w naskórku, znajdują się liczne otworki mikroskopowe, t. zw. szpar
ki, komunikujące się z przestworami mię- dzykomórkowemi miękiszu liściowego i sta
nowiące ujście dla wydzielającego się gazu.
Gdy do doświadczenia używamy roślin wo-
Fig. X.
dnych, to, ponieważ liściom ich brak zupeł
nie szparek, gaz zbierający się w przestwo
rach międzykomórkowych wydobywać się będzie przez miejsca, przedstawiające naj
mniejszy opór, przez locus minoris resisten- tiae, jakiem i są np. powierzchnie przecię
cia. P rzy dłuższem działaniu powyższego przyrządu, zwłaszcza jeżeli przed doświad
czeniem wpuścimy pod dzwon trochę dwu
tlenku węgla, nastąpi chwila, kiedy wszy
stka prawie woda zostanie wypchniętą z dzwona do cylindra skutkiem nagrom a
dzenia się wielkiej ilości gazu. Gdy to już nastąpiło, wyjmujemy korek i przez szyjkę wprowadzamy do wnętrza dzwona tlący się stoczek. K not niebawem zapłonie żywo i będzie się palił dopóty, dopóki wszystek
') Porów n. a rty k u ł nasz „O parow aniu w ody u ro- ślin “ W szechśw iat, 1886, N r 48—50.
gaz, znajdujący się w dzwonie, nie wyczer
pie się. W tedy woda z cylindra znów przej
dzie do dzwona. Zjawisko to jest oczywi
stym dowodem, że mieliśmy do czynienia z tlenem z liści wydzielonym. Ażeby się przekonać, że wydzielanie się tlenu wyma
ga współczesnego istnienia wszystkich prze
strzeganych w doświadczeniu warunków, mianowicie współczesnego działania chlo
rofilu, dwutlenku węgla i światła, dosyć jest wyłączyć jeden z tych czynników z do
świadczenia, a wówczas wspomniane zjaw i
sko miejsca mieć nie będzie. Poprobujm y za
miast liścia włożyć pod dzwon korzeń albo owoc, które chlorofilu nie zawierają, to po
mimo obfitój zawartości dwutlenku węgla pod kloszem i najsilniejszego natężenia światła doświadczenie ze stoczkiem się nie uda: knot niebawem zgaśnie. Takiż rezul
tat ujemny otrzymamy, jeżeli przy w arun
kach pomyślnych dla asymilacyi t. j. w obe
cności chlorofilu i światła usuniemy z pod dzwona dw utlenek węgla, albo też w obe
cności chlorofilu i dw utlenku węgla dostęp światła zostanie przecięty.
Doświadczenie powyższe, piękne i wielce
792 W SZECH ŚW IA T. Nr 50.
pouczające, można uczynić bardzo efekto- wnem, jeżeli zechcemy przedstawić je licz
nemu audytoryjum słuchaczy. Uciekamy się wówczas do latarni czarnoksięskiej, aże
by rzucić na zasłonę powiększony obraz ro śliny i zjawiska wydzielania pęcherzyków tlenu. Służy nam do tego naczyńko z ro
ślinkami wodnemi, hp. Elodea canadensis, rogatek (Ceratophyllum), przęstka (Hippu- ris) i silne światło np. elektryczne, a wtedy na zasłonie otrzymamy znacznie powiększo
ny obraz tego m inijaturow ego akwaryjum, w którem zjawisko wydzielania się pęche
rzyków tlenu przedstawiać się będzie w po
staci odrywających się od roślin paciorków, widzialnych na znacznej odległości. Nie potrzebujemy chyba dodawać, że doświad
czenie to urządza się w ciemnym pokoju.
Z powyższego doświadczenia przekona
liśmy się, że zielone części roślin pod wpły
wem światła i w obecności dw utlenku wę
gla w rzeczy samej wydzielają tlen. Pozo
staje nam teraz dowieść, że tlen tutaj po
wstaje wskutek roskładu dw utlenku węgla.
W tym celu do przyrządu Hoffmanna (fig. 2), przedstawiającego rurkę w kształcie podko
wy, której jeden koniec lewy jest zam knię
ty, prawy zaś zatyka się korkiem, nalew a
my wody i wpuszczamy dwutlenek węgla tak, ażeby gaz ten zajmował w ramieniu zamkniętem przestrzeń od góry do znaczka ruchomego, przymocowanego do statywki.
Następnie do prawego ram ienia w prow a
dzamy liść i, dolawszy wody do pełna, za
krywamy korkiem szklanym szczelnie, ba
cząc, aby pomiędzy powierzchnią wody i korkiem nie pozostało powietrza. Tak urządzony przyrząd wystawiamy na działa
nie światła. Ponieważ przy tem doświad
czeniu uwzględnione zostały wszystkie wa
runki, sprzyjające asymilacyi, niebawem nastąpi wiadome nam zjawisko wydzielania się pęcherzyków gazu. Gaz ten zbiera się w prawem ramieniu nad wodą i w m iarę powiększania się jego objętości następuje jednocześnie zmniejszanie się objętości dw u
tlenku w ram ieniu lewem. W chwili zró
wnania się objętości gazów w obu ram io
nach ru ry, mianowicie gdy gaz w lewem zajmie przestrzeń do a, w prawem zaś do a' wyjmujemy korek i zapomocą tlącego się stoczka przekonywamy się, że w ram ieniu
prawem zawiera się tlen. Dolewamy teraz znowu wody i powtarzamy doświadczenie.
W prawem ramieniu znowu zjawi się pewna ilość tlenu, w lewem zaś objętość dwutlenku węgla odpowiednio się zmniejszy. W ten sposób przekonywamy się naocznie, że tlen, wydzielający się z liścia, powstaje kosztem roskładającego się dw utlenku węgla. D w u tlenek węgla rospuszcza się stopniowo w wo
dzie i stykając się w tym stanie z liściem rosszczepia się na składowe swe części z wy
dzieleniem tlenu. Kiedy wyczerpie się wszy
stek dwutlenek węgla z wody, rospuszcza się nowa jego ilość aż do zupełnego roskładu.
Dotychczas zajmowaliśmy się wyłącznie roskładem dw utlenku węgla w roślinach wodnych albo liściach, zanurzonych w wo
dzie. Wykażemy zaraz, że zjawisko to ma również miejsce w powietrzu, jeżeli roślina będzie się znajdowała w warunkach, sprzy
jających asymilacyi, a wówczas przekonamy się, że proces, o którym mowa, właściwy jest wszystkim bez wyjątku roślinom, posia
dającym chlorofil. Posługujem y się w tym razie naczyniem, przedstawionem na ry
sunku 1. Na dnie cylindra stawiamy świecę zapaloną i nakrywamy ją dzwonem, którego brzegi pokryliśmy uprzednio wazeliną, aże
by ściśle przylegały do dna cylindra; górny otwór zatykamy korkiem hermetycznie, aże
by powietrze zewnętrzne nie miało dostępu do wnętrza dzwonu ani od dołu ani od góry.
Świeca będzie się palić przez pewien czas, następnie, niedopaliwszy się do końca, zga
śnie, oczywiście wskutek braku tlenu. Pod dzwonem będziemy teraz mieli dwutlenek węgla (COa), który się utworzył wskutek palenia. Przekonać się możemy o tem, je żeli wprowadzimy tlący się stoczek do d ru giego przyrządu, służącego dla kontroli i urządzonego w ten sam sposób. Jeżeli te
raz ostrożnie podsuniemy pod dzwon gałąz
kę zielonej rośliny i przyrząd będzie dosta
tecznie oświetlony, to po pewnym czasie możemy się przekonać, że pod dzwonem znajduje się obecnie tlen. Oczywiście gaz ten powstał wskutek roskładu C 0 2, utw o
rzonego podczas palenia. Ażeby wykluczyć wszelkie podejrzenie dostania się powierza pod dzwon podczas podsuwania rośliny, urządzamy to doświadczenie w ten sposób, że jednocześnie umieszczamy pod dzwonem
Nr 50. W SZECHŚW IAT. 793 świecę zapaloną i roślinę. W tym razie
świeca nie zgaśnie, ponieważ tlen, wyczer
pujący się przez palenie, zostaje uwolniony z powstającego dwutlenku węgla skutkiem działalności rośliny.
Ażeby podane wyżej doświadczenia zo
stały uwieńczone pomyślnym rezultatem, musimy mieć do czynienia z roślinami względnie dużemi, gdyż tylko wtedy uda nam się zebrać ilości gazu, dostateczne dla uwidocznienia procesu. Jasnem jest, że gdy idzie o proces asymilacyi w organizmie dro
bnym lub w obrębie pojedyńczćj komórki, gdzie ilości wydzielającego się tlenu okiem uchwycić, ani zwykłemi sposobami ujawnić się nie dadzą, metody wskazane nie mogą mieć żadnego zastosowania. Niemniej je dnak nauka posiada środki wykrycia mini
malnych ilości tlenu, wydzielanego przy asy
milacyi ustrojów mikroskopowych. W osta
tnich czasach Engelmann zaleca w tym celu metodę, polegającą na niezwykłej wrażliwo
ści bakteryj na tlen. Niektóre bakteryje, np. Bacterium termo, w obecności tlenu, któ
ry pochłaniają, okazują bardzo żywe ruchy, które jednak ustają z chwilą, gdy się zapas tlenu wyczerpie. Otóż z tej własności ko
rzysta Engelmann dla wykrycia najmniej
szych śladów tlenu pod mikroskopem w kro
pli wody, zawierającej komórkę zieloną.
W tym celu umieszcza się na szkiełku w kropli wody, zawierającej bakteryje, nić wodorostu, poczem przykrywszy kroplę szkiełkiem przykrywkowem, przenosimy preparat do miejsca ciemnego. Po upływie pewnego czasu bakteryje przestają się po
ruszać wskutek braku tlenu. Jeżeli teraz wystawimy preparat na światło, ruchy się natychmiast wznawiają pod wpływem wy
dzielającego się tlenu, najpierw w sąsiedz
twie wodorostu, w miarę zaś nagromadzenia się tlenu w kropli, zaczynają się także po
ruszać bakteryje na obwodzie preparatu.
Doświadczenia te są i z tego względu bardzo pouczające,że wykazują wprost wydzielanie się tlenu z ciałek chlorowych. Jeżeli bo
wiem do doświadczenia użyty był wodorost Spirogyra, w którym chlorofil ułożony jest w kształcie wstęgi spiralnej, natenczas r u chy bakteryj odpowiadają kierunkowi tej wstęgi; w wodoroście Zygnema, w którego komórkach chlorofil tworzy dwa skupienia
gwiazdowate, ruchy bakteryj koncentrują się około tych skupień. Jeżeli zamiast wodo
rostów umieścimy na szkiełku komórki bez- chlorofilowe, ja k np. ameby, pleśnie, włoski korzeniowe i t. d., bakteryje pozostaną nieru
chome. Engelmann utrzymuje, że nawet od
dzielne ziarna chlorofilowe, wyciśnięte z ko
mórek, zdolne są wywoływać ruchy tych bakteryj, z czego wnioskuje, że ciałko chlo
rofilowe zachowuje zdolność roskładania dwutlenku węgla także poza obrębem ko
mórki. Metoda powyższa ma być do tego stopnia czułą, że pozwala, według Engel- m anna,odkryć jednę stubilijonową część mi
ligrama tlenu.
(d . c. nast.)
S. Grosglik.
0 COLLEGIUM N0VUM
i nieco o innych budynkach
U N IW E R S Y T E T U JA G IELLOŃ SK IEG O.
(Dokończenie).
Nim przystąpimy do opisu przeznaczenia sal, zauważymy, że połowę parteru oddano zbiorom sztuki, mianowicie: sześć sal na muzeum archeologiczne, a pięć na muzeum historyi sztuki i że nadto znaczną część d ru giego piętra zajm uje obecnie mieszkanie se
kretarza uniwersytetu. Jestto zapas na przy
szłość; chcemy przez to powiedzieć, że z cza
sem, gdy te zbiory (nawiasem mówiąc, po
wstałe głównie z ofiarności prywatnej i dzię
ki zabiegliwości ich twórców, profesorów tych przedmiotów) wzrosną tak, że będą potrzebowały obszerniejszego, a więc już gdzieindziej pomieszczenia, gdy liczba wy
kładających w tym gmachu powiększy się i będzie potrzeba więcej sal na wykłady teoretyczne, je s t się gdzie w tym gmachu rosszerzać. Pod innym atoli względem mo
że się w przyszłości okazać niedogodność:
jest niewiele sal większych; a nawet na dzi
siejsze potrzeby aula może być małą na
zwana.
A ula jest piękną salą, a w niej najpięk
niejszy sufit z belkowaniem w kwadraty, starannie ozdobiony. Ponad katedrą rek tora i trybuną, obok których są siedzenia profesorów, wisi znany w kraju obraz Ma-
794 w s z e c h ś w i a t. N r 50.
tejki „Kopernik”; przywodzi on w tem miejscu na myśl najsławniejszego z uczniów szkoły Jagiellońskiej. Obok p o rtrety K a zimierza W ielkiego i Jagiełły, a na dwu po
zostałych ścianach portrety innych królów, panującego monarchy, niektórych rektorów i dobrodziejów uniwersytetu. Z nich n a j
większą, wartość artystyczną m ają: portret W ładysław a IY i praw dziw e dzieło n a tchnienia portret Szujskiego, po jego śmier
ci przez M atejkę malowany. Całość tćj sali sprawia bardzo poważne wrażenie, zupełnie licujące z charakterem gmachu.
Stosunkowo dość sal zajm ują różne kan- celaryje; jestto następstwem organizacyi uniw ersytetów austryjackich. Są więc: sala posiedzeń senatu akademickiego, kancelary- ja (gabinet) rektora, trzy sale kancelaryi senatu akademickiego, jed n a sala archiwum uniwersyteckiego, cztery kancelaryje dzie
kanów, jedna sala posiedzeń i egzaminów teoretycznych wydziału lekarskiego, jedn a sala posiedzeń i egzaminacyjna dwu wy
działów: filozoficznego i teologicznego, sala posiedzeń i egzaminacyjna oraz druga sala egzaminacyjna wydziału prawniczego. Prócz tego jest osobna poczekalnia profesorów, bardzo niewłaściwie aż na drugiem piętrze pomieszczona. W tych salach są rozw ie
szone portrety: rektorów, profesorów i t. p.
z różnych czasów; uniw ersytet posiada ich bardzo wiele, nie ma jed n a k ani portretu K opernika, ani portretów Śniadeckich.
W tym gmachu również się mieszczą tak zwane sem inaryja uniwersyteckie, to jest oddzielne urządzenia, które są tem dla przedmiotów teoretycznych, czem praco
wnie studenckie dla przedmiotów doświad
czalnych. Są tu tedy ze swemi podręczne- mi biblijotekami, aktam i, odpowiednio do takich zajęć urządzone: sem inaryjum histo
ryczne w dwu salach, seminaryjum filologii łacińskiej i greckiej w je d n ó js a li, semina- : ryjum filologii słowiańskiej i filologii nie
mieckiej również w jednej sali, sala semina- ryjów prawniczych i sala seminaryjów teo
logicznych, seminaryjum zaś matematyczne je st pomieszczone w tej samej sali, w której
odbywają się wykłady matematyki.
W ogóle sal wykładowych łącznie z semi- naryjnem i je s t w tym gmachu 20, w któ
rych w półroczu bieżącym odbywa się 328
godzin tygodniowo. Prócz sal seminaryj
nych i obu muzealnych pozostałe nie są przeznaczone wyłącznie do użytku nawet jakiegoś jednego wydziału. Każdy wykła
dający wybiera sobie salę, która dlań do
godniejsza. Mimo to przy urządzeniu nie
których audytoryjów miano na uwadze pra
wdopodobny główny ich użytek. Tym ró wnież względem kierowano się przy nada
waniu nazw tym salom od sławniejszych profesorów lub głośnych uczniów uniwersy
tetu Jagiellońskiego.
Największe z audytoryjów je s t na dru giem piętrze; nosi ono nazwę lectorium Ni
colai Copernici, urządzone amfiteatralnie i ozdobione biustem Kopernika. Nazwa ta uspraw iedliw iona jest tylko tem, że naj
większego polskiego uczonego chciano tu uczcić, dając jego miano największej po auli z sal gmachu. Czytelnik mógłby my
śleć, że przy urządzeniu tej sali miano tak
że na myśli możność urządzania w niej wy
kładów publicznych, a więc, że w niej mo
głyby być urządzane demonstracyje na od
powiedniej katedrze, rzucanie obrazów it. d.
T ak jedn ak nie jest; nie myślano o tem.
I Może przyczyna tego leży w tej okoliczno
ści, że dotąd w Krakowie wykłady publicz
ne z nauk przyrodniczych nie cieszyły się szczególnem powodzeniem, a także w tem, że te w ykłady publiczne, urządzane głó
wnie na korzyść stowarzyszeń studenckich, organizują nie starsi ludzie lecz sami stu
denci, zwykle bez planu w całej seryi wy
kładów. Odbywają się one w sali posie
dzeń rady miejskiej lub też, ze względu na większą ilość miejsc, w historycznej wielkiej sali Nowodworskiego w gimnazyjum S-tej Anny.
Z pozostałych sal wspomnimy tylko o dwu na pierwszem piętrzem piętrze, mianowicie:
0 lectorium Johannis et A ndreae Śniadecki 1 o lectorium Johannis Broscii, gdyż w in
nych nie bywa wykładów ani matematycz
nych, ani przyrodniczych.—Sala „Sniadec- kich“ jest głównie urządzona dla wykładów ' botaniki. Ma ona dodatkowy gabinet, w któ
rym się mieszczą w szafach zbiory rysun
ków i przyrządów demonstracyjnych, stoły do lepszego rospatry wania po wykładach, okazywanych przedmiotów, a także stolik na kółkach, na którym się okazy umieszcza-
Ją, kółka zaś tego stolika wygodnie toczą się po relsach, położonych w przejściu mię
dzy ławkami, tak, że stolik łatwo przesuwa
ny być może, a gdy stanie przed ławkami, tworzy jednę całość z dwoma stoliczkami stałemi, tak, że przedmioty dogodniej lub inaczej rozłożone być mogą. Na ścianach i na sztalugach są różne tablice botaniczne i naturalnie znajduje się jeszcze tablica dre
wniana do pisania lub rysowania. Z po
wodu znacznie wzrosłej w ostatnich paru latach ilości studentów medycyny, ta sala okazała się ju ż zaszczupłą. W tej sali od
bywają się także wykłady gieografii. — Na dyjam etralnie przeciwległym rogu gmachu tuż obok auli je s t lectorium Brożka, w któ- rem są wykładane przedmioty matematycz
ne. Nad podyjum szerokiem i odpowiednio wysokiem jest przytwierdzona do ściany ta
blica szyfrowa, która bez ram ma 4 metry szerokości, a 1,7 m etra wysokości. Świa
tło na nią padające, z jednój tylko strony, jest zawsze jednostajne i tak dogodne, że nigdy nie bywa odblasku. K atedra, z bo
ku przy oknie umieszczona, cienia na nią nie rzuca. P rzed ławkami są pulpity za
mykane dla sześciu etatowych członków se- minaryjum matematycznego, na którego bi- blijotekę podręczną i akty są przy ścianie dwie szafy. W tej sali jest portret Brożka, a byłyby w nićj jeszcze na swojein miejscu portrety K opernika, Gawrońskiego i Jana Śniadeckiego.
Collegium novum zostało otwarte d. 14 Czerwca 1887 roku, ja k wiadomo, bardzo uroczyście. Uroczystość ta była wyrazem prawdziwego zadowolenia, że się stało za
dość wielkiej potrzebie uniwersytetu, że prastara instytucyja doczekała się przy
zwoitego dla siebie budynku głównego. Po jego ukończeniu tem jaskrawiój wołały i wo
łają o zaspokojenie inne potrzeby uniw er
sytetu i jakoś łatwiej teraz o zdobycie na to funduszów. Ju ż się buduje okazała kli
nika chirurgiczna. Jeszcze ten gmach nie ukończony, a już czynią się przygotowania do innego, mającego pomieścić anatomiją patologiczną i patologiją doświadczalną.
Gdy zaś budowa tego gmachu się rospocz- nie, wypadnie się starać o nowe pomieszcze
nie dla zakładu fizyjologicznego i t. d. Nie
zależnie od tego istnieje ju ż projekt prze
Nr 50.
d łu ż e n ia g m ach u b ib lio te c z n e g o k u Colle
g iu m novum (n a tu ra ln ie w y m ag ać to b ęd zie z b u rz e n ia nied o g o d n eg o C ollegium m inus), ta k d la p o w ięk szen ia sal b ib lijo teczn y ch , j a k g łó w n ie d la u tw o rz e n ia now ej c z y teln i p ro feso rsk iej i p u b lic z n e j, k tó re dziś isto tn ie są w o p ła k a n y c h w a ru n k a c h .
Gdy collegium novum się budowało, spo
dziewano się, że wskutek opróżnienia kole- gijów juridicum i minus pewne zakłady przyrodnicze, którym tak ciasno było a v Col
legium physicum z niego się wyniosą, a po
zostałe w nim się rosszerzą. Okazało się jednak, że tylko gabinet mineralogiczny (i to może wyłącznie dzięki ówczesnemu wakowaniu tej katedry), przeniósł się do collegium minus, na czem zyskał tylko ga
binet gieologiczny.
C ollegium ju r id ic u m j e s t bud o w lą ta k zniszczoną, że d o tą d nie d a ło się obm yśleć n a ja k i u ż y te k ów sta ro ż y tn y gm ach o b ro - cić. B y ł p ro je k t, aby w n im pom ieścić zb io ry zo o lo g iczn e, m ineralogiczno-gieolo- giczne, zieln ik i i t. p., aby p o w stało n ie ja k o m uzeu m h is to ry i n a tu ra ln e j, d o stęp n e n ie - ty lk o d la s tu d e n tó w u n iw e rsy te tu , ale d la uczniów w szelkich szkół i wogóle szerszej p u bliczności, ale to się okazało n ie p ra k ty c z n em , gdyż w y m ag ało b y ta k k o szto w n y ch p r z e r ó b ek, ż e z a te p ien iąd ze p ra w ie now y od p o w ie
d n i, a lep szy gm ach m ó g łb y p o w stać. P r o pono w an o te d y o d d zieln y m pro feso ro m , ab y z a jęli te n b u d y n e k na sw e z b io ry i ofiaro
w y w a n o im m ieszkanie p rz y p raco w n i w ty m g m ac h u , ale i tej p ro p o zy cy i n ik t p rz y ją ć n ie ch ciał. N a jle p ie j m oże b y ło b y sp rz e dać ów b u d y n e k i p lac w m iejscu ta k ru - chliw em , a o trz y m a n e p ie n ią d z e użyć n a now ą g d z ie in d z ie j budow lę.
Z b io ry i p ra c o w n ie p rz y ro d n ic z e m iesz
czą się te ra z p o d aw n em u g łó w n ie w c o lle gium ph y sicu m , a m ianow icie: z a k ła d fizy czn y z w łasnem a u d y to ry ju m ; g a b in e t zoo
lo g iczn y ró w n ież z salą w y k ła d o w ą ; g a b i
n e ty an ato m ii p o ró w n aw czej; g a b in e t g ie o lo g iczn y , w k tó ry c h tak że p ro fe so ro w ie w y k ła d a ją ; w reszcie m uzeu m fa rm a k o g n o sty - czne; g a b in e t w e te ry n a ry jn y i je d n a sala w y k ła d o w a , ja k o te ż w o d d zieln y m b u d y n k u w sp o m n ian y j u ż in s ty tu t fizyjologiczny ze sw ojem a u d y to ry ju m . W collegium zaś m in u s mieści się obecnie g a b in e t m in e ra lo W SZECHŚW IAT. 795
796 W SZECHŚW IAT. Nr 50.
giczny z bardzo niewygodnem audytory- jum, a prócz tego świeżo przez prof. Ko- pernickiego darowany uniwersytetowi bar
dzo wielkiej wrartości zbiór antropologicz
ny, w którym też odbywają, się wykłady an
tropologii. O osobnym zakładzie chemicz
nym poprzednio wspominaliśmy, dodamy tu tylko, że tak jego audytoryjum ja k i praco
wnia dla studentów, są na dzisiejszą ilość uczniów stanowczo zamałe. Nakoniec bo
tanika prócz sali wykładowej w Collegium novum ma dwa pawilony przy obserwato- ryjum astronomicznem w ogrodzie botanicz
nym, w których są. pracownie kierowane przez dwu profesorów botaniki; w samym zaś ogrodzie w roku 1882 powstała piękna palmiarnia.
Gdy zaznaczony powyżej projekt prze
dłużenia gmachu biblijotecznego ku C o l l e
gium novum, jak tego można się spodzie
wać, będzie niezadługo zatwierdzony, po
zostanie troska o pomieszczenie gabinetów mineralogicznego i antropologicznego. Do- brzeby było, aby wówczas zdołano powziąć jakiś poważny plan co do właściwego umie
szczenia istniejących w K rakow ie różnych zbiorów, a nawet plan, co do samego istnie
nia oddzielnego niektórych z nich. Każda bowiem instytucyja w Krakowie tw orzy je na swoję rękę. Mamy więc muzea archeo
logiczne i historyi sztuki oddzielne w u n i
wersytecie, oddzielne w akademii umieję
tności, a prócz tego muzeum narodowe k ra kowskie ma podobne okazy w swoich zbio
rach (niemówiąc ju ż o muzeum prywatnem książąt Czartoryskich). Obok przyrodni
czych gabinetów uniwersyteckich, powstał w akademii umiejętności poważny, rzadko przez kogo zużytkowy wany, zbiór fizyjolo- giczny i bogaty antropologiczny. T ak sa
mo np. szkoła przemysłowa, odziedziczyw
szy po byłym instytucie technicznym pię
kną biblijotekę specyjalną, dla dzisiejszych jćj wychowańców całkiem prawie niedo
stępną, broni jej od wcielenia do biblijote- ki uniwersyteckiej, od której znów nieza
leżnie rozrasta się biblijoteka akademii umiejętności. N aturalnie do przeprow a
dzenia takiej idei, potrzeba wiele dobrej woli, potrzeba subtelniejszego zrozumienia konieczności nie rospraszania się, lecz sku
piania. W takim razie łatwoby z kilku,
oddzielnie dość dobrych zbiorów, utworzyć jeden, nietylko dobry, ale znakomity. Nikt jednak jeszcze o tem tu nie myśli.
M. A. Baraniecki.
IV MIĘDZYNARODOWY KONGRES
G I E O L O G Ó W
•w L 0n d . y 3n.ie we W rześniu 1888 roku.
(Ciąg dalszy).
N iem niej pouczające i ważne było trzecie posie
dzenie pośw ięcone dyskusyi n ad gienezą i w iekiem łupków k rystalicznych, ty ch skał w arstw ow anych lecz o krystalicznej stru k tu rze, k tó re w ystępują obok gnejsu i g ra n itu w wielu łańcuchach gór, a k tó re pierw ej uw ażano za n ajd aw n iejszą część skorupy ziem skiej, utw orzoną jeszcze przed p o w sta
niem isto t organicznych. Od czasu, gdy w n ie k tó ry ch łupkach krystalicznych, ja k w N orw egii, na U ralu lub w A u stry i dolnej, znaleziono albo ślady organizm ów albo naw et w yraźne odciski ro ślin n e i zw ierzęce, gdy dalej przekonano się, że skały niew ątpliw ie osadowe m ogą skutkiem ciśnienia, ciepła i zm ian chem icznych podlegać b ard zo d o niosłym przem ianom i p rzy b ierać w ygląd i ustrój skał k ry staliczn y ch , k w estyją pochodzen:a i w ieku łupków k ry staliczn y ch okazała się daleko b ard ziej skom plikow aną i do rozw iązania je j potrzeba, ja k to słusznie ok reślił prof. P restw ich, ścisłego w spół
działan ia fizyka, chem ika, petrografa i stra ty g ra fa . K om itet organizacyjny, postawiwszy tg kw estyją na po rząd k u dziennym , p o stąp ił b ard zo tra fn ie i dyskusyja, n ad tym przedm iotem była może n a j
ciekawszą ze w szystkich. S taran ia k o m itetu poszły jeszcze dalej, gdyż do te j dyskusyi przygotow ano osobną publikacyją, zbiór k ró tk ich arty k u łó w n a j
w ybitniejszych specyjalistów E u ro p y i A m eryki na polu b adań łupków krystalicznych: A lb ert H eim , Ch. L ory, I. L ehm ann, A. Lossen, M ichał Levy w E uropie, S te rry H unt, A. Lawson i C. D utton w A m eryce—to pierw si dzisiaj badacze w tym dzia
le gieologii, w ięc też ich opinije, zaznaczające obe
cny stan naszej wiedzy, m usiąły budzić jak n ajży - wsze zajęcie. W dyskusyi przodow ali też powyżej w ym ienieni S te rry H unt, H eim i Lory, a prócz n ich zabierali głos: d r H icks, M attirolo i Issel, włosi, M acpherson, hiszpan, prof. L a p p a re n t i To- re ll, Szwed, te n o sta tn i w długim i św ietnym w y
k ład zie, objaśnionym w ielu okazam i skał z okolic Sztokholmu.
Jednolitości zap atryw ania w tej ta k jeszcze o tw ar
tej kw estyi n atu raln ie nie było; m etam orfizm , t. j.