J\£ 4 6 . Warszawa, d. 13 Listopada 1887 r. T o m V I
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „W SZEC HŚW IATA."
W W arszaw ie: rocznie rs. 8
• k w artaln ie „ 2
Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 5
Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechśw iata i we w szystkich k sięgarniach w k ra ju i zagranicą.
Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. C hałubiński, J . Aleksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike,
j mag. S. K ram sztyk, W ł. K wietniew ski, J . N atanson, Dr J . Siem iradzki i mag. A. Ślósarski.
„W szechśw iat11 przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść m a jakikolw iek zw iązek z nauką, na następujących
! w arunkach: Z a 1 w iersz zwykłego dru k u w szpalcie
j albo jego m iejsce pobiera się za pierw szy ra z kop. T 'li,
| za sześć następnych razy kop. 0, za dalsze kop. 5.
Adres ZRed.a.łsics7 '!: HZrałso-wsłsie-^rzed.m.ieście, U ST r 63.
P o l i t e c h n i k a l w o w s k a .
WSZECHŚW IAT. N r 46.
ROZWÓJ
CHEMII DZISIEJSZEJ.
Mowa m iana na o tw arcie zjazdu Stow arzyszenia brytańskiego w M anchester, w dniu 30 S ierpnia r. b.
przez prof. H enryka Roscoe, prezesa tegoż zjazdu.
M iasto M anchester, zaszczytna kolebka dw u w ielkich o d kryć n auki tegoczesnćj, w i
ta dziś serdecznie poraź trzeci członków i zw olenników Stow arzyszenia bry tań sk ie
go dla jćj postępu.
N a pierw szym naszym tu zjeździe w 1842 roku, lord F ran ciszek E g erto n , przew o d n i
czący, rospoczął w stępną mowę swoję rze
wnym zw rotem do w eterana nauki, w iel
kiego chem ika, J a n a D a lto n a , o dkryw cy praw związków chem icznych, tw órcy teo- ry i atom owej, na k tó rej, ja k słusznie p o wiedzieć można, opiera się cała dzisiejsza nau k a chemii. L o rd E g e rto n pow iedział w tedy: „M anchester dotąd je s t siedzibą m ę
ża, którego imię ze czcią w ym aw ia się wszę
dzie, gdzie nau k a je st upraw ian ą, k tó ry dziś cieszyć się może Wysokiem uznaniem , należnem mu za długie lata w ytrw ałego jdj poświęcenia i przyjąć, jeśli raczy, głębokie moje ubolew anie, że p rzyrost lat, k tó ry dla niego był do tój chw ili jed y n ie przyrostem m ądrości, nie dozw olił mu wszakże, ze względu na cielesną niem oc, zająć w śród nas pierw szego m iejsca i obecnego z g ro m adzenia naszego w rodzinnem jego mie
ście uśw ietnić blaskiem głośnego swego im ienia”.
Otóż pozwólcie mi panow ie, im ię D a lto na, uczczone w ten sposób w 1842 ro k u , za
stąpić w obecnym 1887 roku im ieniem Jou- lea i do słów ówczesnego przew odniczącego dodać, że chętnie pełniłbym obow iązki odźw iernego p rz y każdem zebraniu, w któ- rem by Jou le, przodow nik n auki w tem m ie
ście, zajm ow ał słusznie mu należne krzesło przewodniczącego.
.Boć zaiste, nie ulega w ątpliw ości, że b er
ło dzierżone przez D alto n a przeszło w rę ce człow ieka godnego je piastow ać i k tó re mu n au k a nie m niejszą w inna je s t w dzię- j
czność od tój, ja k ą chętnie spłaca pam ięci tw órcy teoryi atom owćj. Jam es P resco tt Jo u le , wyznaczeniem swem m echanicznego rów now ażnika ciepła, w epoce w łaśnie p ier
wszego naszego w tem mieście zjazdu, p o d ał uczonem u światu rezu ltaty badań, sta
w iające ponad wszelką wątpliwość czy za
rz u ty , jed n ę z najw iększych i najdonioślej
szych zasad nowoczesnój nauki, a m ianow i
cie, zasadę zachow ania energii. Zasada ta je s t w rzeczy samój, wedle słów T y nd alla, uogólnieniem ta k znam ienitem , że staje na rów ni z zasadą ciążenia powszechnego, a m o
że jeszcze tem ważniejszem , że siły św iata m atery jalnego zespala w je d n ę całość o rg a niczną i um ożliw ia śledzenie okiem nauki szybkich ruchów czółenka siły u n iw ersal
nej, w ytw arzającój ową m isterną tk aninę, k tó rą D uch ziemi w „F auście”, nazywa „ży
wą szatą B ożą”.
W obec zgiełku i chaosu obecnego nasze
go przem ysłow ego i handlow ego żywota, nie zaw adzi przypom nieć, że M anchester n ietylko uosabia działalność energiczną A n glii w prakty czn ych tych kieru nk ach, ale nadto do pow ażniejszego jeszcze rości praw o z naszćj strony uznania i szacunku, jako stolica odkryć, nietylko w czystej nauce w ielkie m ających znaczenie, ale stanow ią
cych n adto podstaw ę wszelkiego m atery ja l
nego naszego postępu i wszelkiego przem y
słowego naszego powodzenia. Bez znajo
mości bowiem p raw połączeń chemicznych, w szystkie owe cudow ne rezu ltaty , jakiem i nowoczesna chem ija przem ysłow a św iat za
dziw iła, nie m ogłyby być dokonane, bo zna
jom ość ilościowych stosunków między róż- norodnem i form am i energii i możliwość wy
rażenia ich wielkości term inam i zw ykłśj m echaniki, są podstaw am i, n a których obe
cnie opiera się powodzenie każdśj gałęzi um iejętności stosowanych. T ak naprzy- k ład , każdy fa b ry k an t w itryolu (kwasu
| siarczanego )—p rzetw o ru w yrabianego obe- I cnie tysiącam i tonn tygodniow o w milowym wokoło tego m iasta prom ieniu —przed od
kryciem D alto na m iew ał w łasne specyjalne
j przek o n an ia co do ilości siarki, ja k ą spalić w ypadało dla otrzym ania pewnój wagi k w a
su siarczanego, ale żadnego pojęcia o tem, że dana jed y n ie w aga siarki może się po łą
czyć z odpow iednią ilością tlen u i wody dla
N r 46. WSZECHŚW IAT. 728 w ytw orzenia kw asu i, że nadm iar każdego
z tych składników nietylko je s t bezużytecz
nym, ale naw et szkodliwym . W tym tedy, ja k i w tysiącu innych wypadków , D alton naukow ą podstawą, zastąpił dow olne na śle
po postępowanie. W podobnyż sposób, ogólniejsze jeszcze znalazł zastosow anie w y
znaczony przez Jo u lea m echaniczny rów no
w ażnik ciepła, a w zrost i ocena skuteczne
go działania machin parow ych, m iara siły dzisiejszych naszych m achin dynam o-elek- trycznych, są dwom a z licznych p rz y k ła dów wartości praktycznej p raw a przezeń wykrytego.
Pow inszow ać sobie zapraw dę możemy, że żyjemy w epoce odznaczającej się znakomi- tem wzmożeniem wiedzy naszej p rzy ro d n i
czej, oraz w ynikającym z niego postępem m ateryjalnego, a niew ątpliw ie m oralnego i intelektualnego rów nież dobrobytu spo-, łecznego.
Skreślenie pobieżnego naw et szkicu owe
go rozw oju, w ykazanie choćby w zarysie w ybitnych punktów w ogólnych dziejach nauki przez ciąg ostatnich lat pięćdziesię
ciu, je s t zadaniem , przechodzącem słabe si
ły m oje. M uszę się więc tu ograniczyć zw róceniem waszćj uw agi na n iektóre p rz y najm niej m om enty postępu w najw ięcej mi znanej gałęzi wiedzy, bliżej mnie obchodzą
cej, w nauce chemii.
C hem ija w 1837 roku b y ła całkiem od
mienną n au k ą od dzisiejszej. W praw dzie, P rie stle y o d k ry ł ju ż tlen, L avoisier z ja wiska p alenia o p arł na właściwej im pod
staw ie, D avy rozłożył alk alija, F ara d ay w iele gazów w stan ciekły przeprow adził, D alton w ykazał praw a wagowe zw iązków chem icznych, a G ay-L ussac zw rócił uwagę n a fakt, że zw iązki gazów zachodzą w p ro stym stosunku objętościowym. W szelako, nie m ieliśm y jeszcze wówczas pojęcia o dy nam ice chem icznej, nie m ogliśm y więc w y jaśnić sobie znaczenia ciepła, w y tw a rzają
cego się skutkiem połączeń chem icznych.
Jakkolw iek teoryja atom ow a p rz y ję tą była ju ż w zasadzie, ale o spraw ie działania ato
mów, o w zajem nym ich do siebie stosunku, wiedzieliśm y tyle, co i starożytni greccy filozofowie. P rz e d pięćdziesięciu też laty, źle jeszcze rozum iano zw iązek istniejący m iędzy praw am i zw ierzęcego i roślinnego
życia a zjaw iskam i chemii nieorganicznej.
P ojęcie, że spraw y życiowe jestestw żyw ych podlegają tym samym siłom fizycznym i che
micznym, jak ie przew odniczą zmianom za
chodzącym w świecie m artw ym , uznaw ane było przez niew ielu tylko przodujących ówczesnych myślicieli. Siła żyw otna b y ła term inem na ustach każdego, w yraże
niem pożądanem dla pokrycia niewiadom o- ści naszej, bo ja k G oethe powiada:
„W o die Begriffe fehlen, D a tritt ein W o rt z u r re ch ten Z eit sieli ein” ‘).
W istocie, sam naw et Liebig, pierw szy pracow nik na polu chemii fizyjologicznej, nie by ł w stanie otrząsnąć się całkow icie z więzów przyjętego powszechnie m niem a
nia. I on też, pomimo, że był pierw szym uczonym, k tóry zjaw iska życia na pewnej o p arł podstawie, nie przypuszczał jednakże, żeby właśnie jego zasady chemiczne w y
starczały do kierow ania spraw am i ciała, ale dla w yjaśnienia nastręczających się mu tr u dności, uciekał się do siły żyw otnej. Bo ja k w społeczeństw ie niesforny gm in w y
m aga istnienia i w pływ u siły fizycznej dla pow strzym ania go i oddania członków te
goż społeczeństw a pod ochronną tarczę p ra wa i porządku, tak podobnież, w edług po
glądów L iebiga, w ciele każdego jestestw a trw a w ciągu życia nieustanne ścieranie się pom iędzy siłam i chemicznem i a siłą żyw o
tną, przy czem, jeżeli ta ostatnia górę b ie
rze, zdrow ie i życie są zapew nione, w prze
ciwnym zaś razie, następuje choroba albo zgon naw et. D zisiejszy uczony inaczej w y
staw ia to sobie. Nie przypuszczam y dziś możliwości podobnej walki, ale powiadam y, że życie je s t w ynikiem działania sił fizycz
nych i chemicznych, jak k o lw iek nie jesteś
my w stanie w yjaśnić działania tego w każ
dym objaw ie życiowym. T rw an ie czy u sta
nie życia zależy od sił tych n atu ry i napię
cia, a choroba i zgon są takim samym w y nikiem d ziałania p ra w fizycznych i chemi
cznych, ja k zdrow ie i życie.
W racając znow u do naszego p u n k tu w y j
ścia z przed lat pięćdziesięciu, rzućm y
i ) ... gdzie pojęć niem a, Człek w sam ą porg słów sig im a.
(F au st, przekł. L. Jenikego).
724 W SZECHŚW IAT. N r 46.
okiem pobieżnie na prace D a lto n a i p o ró w najm y poglądy jego i współczesnych m u uczonych z poglądam i panującem i obecnie.
Przedew szystkiem , nie od rzeczy będzie przypom nieć sobie, że pod staw a teoryi jeg o atom owej opiera się nie tyle na pojęciu 0 istnieniu i niepodzielności cząsteczek ma- teryi, ja k k o lw ie k pojęcie to ta k silnie tk w i
ło w jeg o um yśle, że bad an y razu jednego w tym względzie, odpow iedział przyjacielo
wi swemu, nieboszczykow i Ransome: „W iesz, że tak być m usi, bo n ik t atom u rosciąć nie potrafi”—ja k raczej na przypuszczeniu, że wagi ty ch cząsteczek są różne. I tak, po
niew aż każda z najdrobniejszych cząsteczek tlenu ma tęż sam ą wagę, co każda in n a, I a każda cząsteczka w odoru n ap rzy k ład , m a tę samą wagę, co każda in n a cząsteczka w o
doru, to atom tlenu je s t szesnaście razy cięższy od atom u w odoru i to samo ma miejsce z atom am i każdego p ierw iastk u che
micznego, z k tórych każdy m a własną swo- I ję, odm ienną wagę. To w łaśnie odkrycie j D alto n a w raz z daw niejszem jeszcze, że p ierw iastki łączą się w stosunkach w skaza
n ych przez w zględne w agi ich atom ów , lub w iloczynach ty ch stosunków , zm ieniło od- razu chem iją z nauki jakościow ej na ilo
ściow ą, a odw iecznem u w zyw aniu: „Ty u rządziłeś wszystko pod m iarą, i liczbą, 1 w agą” p rorocze nadało znaczenie.
B adania chem ików i fizyków w ciągu ostatnich pięćdziesięciu la t p ro w ad zo n e,n ie
tylko w zm ocniły, ale i rosszerzyły podsta
wy o d kryć wielkiego filozofa z M ancheste
ru. W praw dzie cyfry jeg o oryginalne, otrzym ane p rz y pomocy m etod g ru b y c h i niedokładnych, zastąpione zostały ściślej - szemi, ale jego p ra w a połączeń i praw tych w yjaśnienie atomowe, są słupam i w ęgielne- mi dzisiejszej nauki.
N ie od rzeczy tu będzie nadm ienić, że o k ilk ad ziesiąt stąd kroków , leży szczupła izdebka, należąca dziś do naszego to w arzy stw a literackiego i filozoficznego. Izd eb k a ta była p raco w n ią chem iczną D altona.
W niej, p rzy pom ocy najprostszych na św ię
cie p rzyrządów k ilk u k u b k ó w , k a ła m a rzy, zw ykłych ważek, term om etrów i b aro m etrów przez siebie samego zrobionych—
doszedł D alton do znam ienitych sw ych re zultatów , T u pracow ał cierpliw ie, zb iera
j ą c i porządkując fakty ku poparciu w iel
kiej swej teoryi, a na uspraw iedliw ienie praco w itych swych badań dośw iadczalnych, sta ry ten m ędrzec pow iada: „B iorąc rezu l
ta ty przez innych podaw ane za pew niki nieom ylne, tak Często błąkałem się w mych p racach, że postanow iłem ogłaszać ja k n a j- m niej i tylko to, co własnem doświadcze
niem stw ierdzić zdołałem ”. Z ebrani tu, nie pow inniśm y zapom inać, że trzy ostatnie d o św iadczalne badania D alto na — z których jed n o , dotyczące nowój m etody oznaczania w ody k ry staliczn ej, a mieszczące w sobie coś więcej n ad zaw iązek ważnego o d k ry cia— były przedstaw ione chemicznej naszej sekcyi w 1842 ro k u i że one to w łaśnie b y ły ostatnim pam iętnym aktem uczonego j e go żyw ota. W tym ostatnim przyczynku naukow ym , ja k i w pierw szym , obrana przez niego m etoda b adania uznaną była za najodpow iedniejszą przez w szystkich w iel
kich badaczów tajnikó w przyrody; m etoda po legająca m ianowicie n a przyjęciu pew ne
go poglądu za hipotezę i obm yśleniu odpo
w iednich dośw iadczeń celem je j sp raw dze
nia, a n astępn ie dopiero staw ianiu u s p ra w iedliw ionej teoryi na tak spraw dzonej podstaw ie. Słusznie pow iada H e n ry , że
„D alton fakty szczegółowe uw ażał głównie, je śli nie w yłącznie, za p u n k ty wytyczne,
w iodące do uogólnień w yrozum ow anych”.
Zobaczm y teraz, ja k ie św iatło na atom y D alto n a rz u ciły badania pięćdziesięciu la t ostatnich, ze w zględu na ich wielkość, nie
podzielność i w zajem ny do siebie stosunek, wreszcie, n a ich ruchy.
Co do w ielkości i k ształtu atom ów, D a l
to n nie w ypow iedział żadnego zdania, bo nie posiadał żadnej podstaw y dośw iadczal
nej, na której m ógłby je oprzeć. U w ażał on atom y za ciała nieskończenie drobne, le
żące poza g ran icą naszych zmysłów, posił
kow anych n aw et przez najpotężniejsze po
moce sztuczne. M iał zwyczaj przedstaw ia
nia swych atom ów i ich zw iązków diagra- mowo, ja k o k rążk i albo kulki drew niane, którem i chętnie się posługiw ał p rzy obja
śnianiu swojej teoryi. Podobne obrazowe w yjaśniania m ają wszakże stronę swę nie- bespieczną, ja k przypom inam sobie z odpo
wiedzi danej p rzez pew nego ucznia na za
py tan ie o teo ry i atom owej: „Atom y są to
N r 46. WSZECHŚW IAT. 725 kulki drew niane, wynalezione przez d ra
D a lto n a ”. Z tem wszystkiem , uczony ten tak w ytrw ale obstaw ał za plastyczną sw oją m etodą w yobrażania atom ów i ich zw iąz
ków, że nie m ógł przekonać się do używ a
nia wzorów chemicznych w prow adzonych przez B erzeliusa i powszechnie dziś używ a
nych. W liście swoim, pisanym w K w ie
tniu 1837 r. do G raham a, pow iada: „Sym
bole B erzeliusa są okropne. M łodzieniec pracujący nad chem iją prędzej nauczy się po hebrajsku, niż z temi obezna znak am i”.
A dalój znowu: „W ydają mi się one raczój kłopotem dla zw olenników nauki, odstrę- czeniem uczących się i zaciem nieniem p ię
kności i prostoty teoryi atom ow ój”.
Nowsze wszelako badania co do w ielko
ści atomów, w ykazały, do pewnego p rz y najm niej stopnia to, co D alton uw ażał za niepodobne. T a k w ro k u 1865 L oschm idt z W iednia, szeregiem rozum ow ań, nad któ- rem i tu zatrzym yw ać się nie mogę, doszedł do wniosku, że średnica atom u tlenu albo azotu wynosi ‘/iooooooo centym etra. Przy pomocy najsilniój pow iększających znanych nam przyrządów , możemy dojrzeć '/^oooo centym etra; jeżeli więc w ystaw im y sobie skrzyneczkę sześcienną o ściankach takiój długości, to skrzyneczka ta w ypełniona po
wietrzem , mieścić w sobie będzie 60 do 1 0 0
m ilijonów atomów tlenu i azotu. W kilka lat późnićj W illiam Thom son ulepszył m e
tody m ierzenia atom ów i doszedł do w nio
sku, że odległość m iędzy środkam i dw u przyległych sobie cząsteczek je s t m niejszą od '/s ooo ooo) a większą od Yiooooooooo centy
m etra. W yrażając to w inny sposób, ł a tw iejszy do zrozum ienia,T hom son uczy nas, że jeślibyśm y w yobrazili sobie kroplę w o
dy powiększoną do objętości k u li ziemskiój, to w ew nętrzna ziarnistość masy tój kropli, złożonej z atom ów gazowych, przedstaw ia
łaby coś pośredniego m iędzy ziarnistością stosu drobnego śrótu, a k u l krokietow ych.
C lifford inaczej znow u to przedstaw ia.
W iem y, że najsilniejsze dzisiejsze m ikro
skopy pow iększają od 6000 do 8000 razy.
G dybyśm y tedy posiadali m ikroskop, po w iększający tyleż jeszcze razy pow iększe
nie dziś ju ż otrzym ane, to m oglibyśm y wi
dzieć budow ę cząsteczkow ą wody. Innem i jeszcze słowy, gdyby n ajd robniejsze je s te
stwo organiczne, ja k ie dziś dojrzyć może- . my, posiadało nasz najsilniejszy m ikroskop,
to m ogłoby ono widzieć przezeń atomy.
(c£. c. nast.).
tłum . K. J.
OBECNY STAN
K W E S T Y I
SZCZEPIENIA W ŚC IE K LIZN Y,
C zytelnicy W szechśw iata z poprzednich, w r. z. drukow anych korespondencyj i a r
tykułów , znają ju ż stanowisko P a ste u ra w kw estyi leczniczo ochronnych szczepień wścieklizny, oraz zasady, sposoby w ykona
nia i w yniki samój metody.
W pierwszój chw ili nie słychać było ża
dnych zarzutów , gdyż droga obrana była całkiem nową i prac dośw iadczalnych nie w ykonyw ał hikt, przynajm niej w k ieru n k u przez P a ste u ra wskazanym . Zw olna j e dnak, gdy się okazało, że i now a m etoda ma pew ne słabe strony, nieobce innym spo
sobom leczniczym , w ystąpiły głosy w ątpią
ce, a naw et w prost jćj przeciw ne, że w y
szczególnim y tu taj: prof. F risch a, P etera, de Henzi i A m oroso, A b re u , B areggi, S pitzka.
G łów niejsze zarzu ty ja k ie przeciw ni
cy staw iają m etodzie P a ste u ra są n astęp u jące:
1) J a d wścieklizny nie posiada cech sta
łych, okres w ylęgania po trep an acyi może wynosić od 1 dnia do k ilku miesięcy.
2) J a d wścieklizny zaw iera się nietylko
j w mózgu, lecz tak że i w narządach zw ie
rz ąt w ścieklizną dotkniętych, oraz w ich krw i.
3) Szczepienie suszonego rd zen ia nie za-
| bespiecza od zarażenia, nie leczy, przeci-
j w nie sprow adza zakażenie wścieklizną.
P ro f. F risch a moglibyśmy nazwać n a j
pow ażniejszym przeciw nikiem m etody P a steura, z powodu najw iększej ilości w yko
n anych doświadczeń, których opis, oraz wy- I niki do jak ich doszedł na ich zasadzie, p o
726 W SZECH ŚW IAT. N r 46.
d ał w książce p. t. „Die B ehandlung d er W u th k ra n k h e it”. D ziełko to składa się z dw u części: pierw sza zaw iera ocenę p ra c i dośw iadczeń P asteu ra , oraz jeg o uczniów , d ru g a dośw iadczenia w łasne i wnioski.
Część pierw sza nie zasługuje na w ielką uw agę, gdyż pisaną je s t stro nnie; z k ażd e
go niem al zdania w ieje niechęć do P asteu ra, a zatem i do jeg o m etody. G łów ne za rzu ty staw iane tutaj P asteu ro w i są: zbyt m a
ła ilość dośw iadczeń n a zw ierzętach pi-zed rospoczęciem szczepień u ludzi i przesad
na statystyka. Zobaczymy następnie, czy i o ile zarzu ty te są słuszne.
W części drugiój spotykam y opis dośw iad
czeń F risch a na zw ierzętach. P rz e k o n y wamy się, że w ykonał on setki pró b ju ż to z psam i ju ż to z królikam i — i wszędzie p ra w ie doszedł do w yników ujem nych. D la czego? Szczegółowe ro sp a trzen ie sposobu dokonyw ania jeg o dośw iadczeń da nam na to w ystarczającą odpowiedź. P rzedew szyst- kiem rzućm y okiem na tablicę w ykazującą długość okresu u jaw n ian ia się choroby czy
li w ylęgania u królików szczepionych przez F risc h a w ścieklizną wzmocnioną '), p rz y wiezioną z P ary ż a.
S postrzegam y, że okres ten w aha się u sta wicznie: czasam i przed łu ża się do dni 1 1 lub 1 2, innym razem spada do dn i trzech, dw u a naw et jednego. W obec tego n a su w a się m im owoli pytanie, co szczepił F risch zw ierzętom ? W zaszczepionych bowiem w ścieklizną w zm ocnioną przez nas w W a r szawie przeszło 300 królikach ja d ten w y
w oływ ał oznaki choroby stale po dniach
6 — 7. To samo stw iei-dza d r B ardach z Odessy, gdzie zaszczepiono ju ż przeszło 500 królików . Skąd zatem pochodzi to p rzed łu żan ie okresu w ylęgania do dni 1 1 lu b 12 u F risch a, lub też tak znaczne s k ra canie się jego? P rz y w ściekliźnie, l o, 2-u, 3-y a naw et 4-dniow y okres w ylęgania, je s t j
zjaw iskiem n ieb y w a łe m , słusznie zatem przypuszczać można, że F risc h m iał do czy- { nienia nie z czystym jad em w ścieklizny j
*) W ścieklizną w zm ocnioną nazy w am y ja d o trz y m yw any po kilkudziesięciu p rzeszczepianiack na k rólikach ja d u psiego. Główną jego c h a ra k te ry s ty k ą je s t sta ły okres ujaw niania się choro b y w yno
szący 6—7 dni, śm ierć po 10 d n iach .
w zm ocnionej, lecz z ja k ą ś m ięszaniną za
razków.
W ykazanie ju ż choćby tój jednej n ie p ra widłowości w pracach F risc h a w ystarcza, ażeby nie przyw iązyw ać w ielkiej w agi do u jem nych w yników jeg o doświadczeń ze szczepieniam i ochronnem i. Jeżeli bowiem do szczepień używ ał on rdzeni królików , padający ch nie na wściekliznę, lecz n a ja kąś nieznaną chorobę, czyż m ożna się dzi
wić, że szczepienia takie skuteczne nie b y ły. Nie n a tem kończą się je d n a k błędy w p racach F risch a. O prócz wzmocnionej w ścieklizny szczepił on królikom zw ykłą psią w ściekliznę i rzecz dziw na, ju ż w 3-em a naw et w 2-em pokoleniu otrzym ał stały okres w ylęgania, w ynoszący dni 7. J a k wiem y, w edłu g P asteu ra , 7-o dniow y, stały okres w ylęgania otrzym ać się daje dopiero w pokoleniu 50-em. D ośw iadczenia p ro w adzone w W arszaw ie zd ają się to w z u pełności potw ierdzać; dotychczas p rz e p ro w adziłem ju ż wściekliznę psią przez 24 po
kolenia, ale ani stałości okresu w ylęgania, ani w yraźnego w zm ocnienia spostrzedz nie mogłem , gdyż króliki p ad a ją zw ykle po
| dniach 10—17. W idocznem je s t zatem, że i i tutaj zajść m usiała u F risch a jak aś pom ył- j ka. M ożna np. przypuszczać, że k ró lik szczepiony w zm ocnioną w ścieklizną został przypadkow o zam ięszany pom iędzy królik i szczepione w ścieklizną psią, inaczej n iep o dobna w ytłum aczyć stałego 7-o dniowego okresu w ylęgania.
Ze F risch istotnie nie o dróżniał należycie w ścieklizny od innych zakażeń—dowodzi jeszcze okoliczność, że u w ażał on za zm arłe n a wściekliznę te zw ierzęta, k tó ry m szcze
piona b y ła w ątroba, śledziona, nerka, krew i t. d. wściekłego zw ierzęcia, gdy tym cza
sem wiadom o, że oprócz mózgu, rdzenia przedłużonego, mlecza pacierzow ego i za
w artości ślinianek, przeszczepianie żadnych innych organów ani soków wścieklizny sta nowczo nie w yw ołuje. J a k widzim y z d o św iadczeń u nas w ykonanych, krew wście
kłego zw ierzęcia wywołać może w ściekli
znę tylko w yjątkow o, a mianowicie gdy je st zu pełn ie świeża, t. j . w zięta ze zw ie
rzęcia chorego ale jeszcze żywego, nie zaś po jeg o śmierci, j a k to ro b ił F risch . W osta
tnim bowiem razie zw ierzęta szczepione nie
N r 46. W SZECHŚW IAT. 727 chorują, w cale.—Zresztą ujem nym wynikom
F risch a możemy przeciw staw ić dodatnie, otrzym ane przez innych badaczy oraz przez nas w W arszaw ie.
D n ia 20 W rześnia r. z. rospoczęto szcze
pienia ochronne czterem królikom , robiąc po jed n aj injekcyi dziennie rdzeniam i od 15-o do 5-o dniowego. D nia 30 W rześnia szczepienia ukończono. D nia 6 P aźd z ie r
nika zastrzyknięto im ja d pochodzący od wściekłego psa: dw um podskórnie, a dwum przez trepanacyją. O prócz tego zaszcze
piono tym że jadem piątego k ró lik a nieszcze- pionego ochronnie. P ierw sze cztery k ró li
ki pozostały zdrow e, podczas gdy ostatni zm arł na wściekliznę po dniach 20. Nie koniec n a tem: jed en z królików , który przeżył podskórne w strzyknięcie w ściekli
zny z d. 6 P aźd z ie rn ik a został po miesiącu szczepiony pow tórnie i tym razem przez trepanacyją. I teraz je d n a k wyszedł bez szkody. W idzim y zatem, że szczepienia posiadają własność ochronną, zabespiecza- jącą.
Zobaczmy dalćj, czy posiadają własność leczniczą, tój bowiem F risc h stanowczo im odmawia. U trzy m u je on mianowicie, że n ie
podobna zapomocą szczepień utrzym ać przy życiu zw ierząt, którym uprzedn io zaszcze
pionym został ja d zw ykłej wścieklizny.
B esskutecznem i są szczepienia zarów no p rzy zakażeniu uprzedniem przez trepana- cyją ja k o też i podskórnie. I na to odpo
wiemy doświadczeniem .
D nia 6 P aźd ziern ik a r. z. w strzyknięto dwum królikom pod skórę ja d wzięty z psa wściekłego. D n ia 7 P aźd ziern ik a rospo- częto szczepienia, robiąc po trzy injekcyje dziennie stopniam i od 1 O-o do jed n o d n io wego. O ba króliki pozostały p rz y życiu. Po sześciu tygodniach zaszczepiono je po w tó r
nie rdzeniem wściekłego psa. I tym razem okazały się odporne. T ym sposobem szcze
pienia zapobiegły tutaj rozw inięciu się w ścieklizny zaszczepionój 6 P aździern ik a, oraz zabespieczyły od działania w ścieklizny następnej, zaszczepionój po sześciu tygo
dniach, w ykazały zatem własności zarówno lecznicze jak o też i ochronne.
Cokolwiek trudniój udają się próby sto
sowania szczepień po uprzedniem zakaże
niu zw ierzęcia pod oponę mózgową. A że
by otrzym ać tutaj wyniki dodatnie p otrze
ba zachować pew ne w arunki a m ianowicie:
1) rozpoczynać szczepienia w ja k n a jp rę d - szym czasie po pierw otnem zakażeniu, n aj- wyżój po upływ ie 24 godzin, 2) robić szcze
pienia często, a to dla tego ażeby w ciągu najwyżój paru dni można było zaszczepić zwierzęciu wszystkie stopnie ja d u od 1 2- do l-o dniowego, 3) szczepienie w sposób w ska
zany 2 — 3 razy pow tórzyć.
F risch w doświadczeniach swoich w y pełniał, ja k mówi, powyższe w arunki. R e
zultaty je d n a k w ypadły niepomyślnie: wszy
stkie zw ierzęta poum ierały na wściekliznę, ja k utrzym uje F risch , a co ważniejsza śmierć u zw ierząt leczonych następow ała prędzój niż u nieleczonych! Dlaczego? J e dnę tylko mam y tutaj odpowiedź i tę po
wtarzam y: m atery ja ł używ any przez F r i scha do szczepień był wątpliwój wartości.
Jeżeli bowiem d r B ardachow i w Odessie z 15-tu psów zakażonych przez trep an acyją psim jadem udało się zapomocą szczepień w ykonanych w pow yżćj wym ieniony sposób, ocalić 9, t. j. 60°/o, a Pasteurow i 50% . nie- zrozum iałem i w ydają się ujem ne w yniki prób F rischa. W idzim y zatem , że dośw iad
czenia F risch a nie w ytrzym ują ścisłój k ry tyki, w skutek czego i ostateczny jego w nio
sek, jak o b y stosowanie m etody szczepień ochronnych u ludzi po ukąszeniu nie m iało dostatecznych podstaw , że nadto wzmocnio-
! na m etoda szczepienia (por. W szechśw iat,
| t. IY , N r 2— 3) w w ypadkach bardziój cięż
kich pokąsań może raczćj zaszczepiać lu-
; dziom wściekliznę niż od niój ich bronić—
] upada sam przez się.
Podobne ja k F risch wnioski postaw ili ró wnież na zasadzie dośw iadczeń profesoro-
j
wie neapolitańscy de Renzi i Am oroso. I ci je d n a k w w ykonyw aniu p ró b swoich popeł-| niali błąd ważny. Zakażali bowiem zw ie-
| rzęta w ścieklizną, nie zw ykłą uliczną (t. j.
braną w prost z wściekłego psa) lecz wzmo
cnioną — i takie zw ierzęta zapomocą szcze
pień ocalać chcieli. W ym agali zatem n ie
podobieństwa: wścieklizna wzm ocniona po
siada, j a k wiemy, tak krótki (6— 7 dniow y) okres wylęgania, że nietylko szczepienia nie m ają czasu wywrzeć swego ochronnego dzia
łania, lecz naw et k u racy ja nie może być skończoną. Jeszcze gorzej w ykonyw ał do-
728 W SZECHŚW IAT.
św iadczenia dr A b re u z L izbon y. W ście
k lizn a w edług niego zaszczepiona przez tre - panacyją daje okres w ylęgania w ahający się pom iędzy kilku godzinam i a pięciu m ie
siącam i, albo z drugiej strony: śm ierć przy objaw ach zupełnie do w ścieklizny podo
bnych otrzym ać można przez w strzyknięcie k rólikow i rostartego m ózgu zdrow ego zw ie
rzęcia ') i t. p. W zupełnie podobny sposób p rzep ro w ad zał swe dośw iadczenia i S pitzka nic przeto dziw nego, że doszedł do je d n a kow ych wyników.
N ajbardzićj interesującą, je d n a k je s t p r a ca B areggi, k tó ry odkrył, w yhodow ał i szcze
p ił m ikrokoka w ścieklizny, nieuw zględnia- ją c podstaw bakteryjologii, t. j. nie oczysz
czał dru tó w do szczepienia służących, nie sterylizow ał naczyń, ani środków odżyw czych.
C hcąc skończyć z głów niejszym i p rz eci
w nikam i m etody P asteu ra, wspom nieć m u sim y o prof. P eterz e, k tó ry wystąpieniem sw ojem p rzed akadem iją m edyczną w P a ryżu naro b ił w iele w rzaw y. Z arzucał on j w prost P asteu ro w i, że nietylko nie leczy w ścieklizny lecz zaszczepia j ą swoim pa- cyjentom , na dow ód zaś p rz y ta cza ł okoli
czność, że u k ilk u szczepionych, zm arły ch j
na w ściekliznę, pomimo kuracyi, choroba ta j
o bjaw iała się w form ie parality czn ó j, t. j. I ta k iśj, ja k się w ścieklizna u królików o b ja
wiać zw ykła; w edług niego bow iem u ludzi i form a paralityczna je s t nieznaną, jeże li zaś ] w danych w ypadkach m iała miejsce, pocho
dziło to stąd jedynie, że zaszkodził im nie ja d psi w prow adzony do u stro ju p rzy poką
saniu, lecz ja d króliczy w prow adzony przez szczepienia. Ze podobne m niem anie P e te ra było b łędnem , dowodzi okoliczność stw ierd z en ia kilkudziesięciu w ypadków pa- ralitycznej w ścieklizny u ludzi nieleczonych m etodą P a ste u ra . W ypadki te ze b rał i św ie
żo ogłosił d r Y g o u f z P ary ża. M nie sa
memu wreszcie ju ż się udało w idzieć dw a w ypadki paralitycznej w ścieklizny w W a r
szaw ie m iędzy osobami nieleczonem i.
K orzystne natom iast dla m etody P a s te u ra okazały się w yniki prac kom isyi angiel- j skiój, k tó ra po całorocznej p ra cy ogłosiła
*) Podobna operacyja, je ś li ty lk o je s t wykonaną, praw idłow o, je s t stanow czo nieszkodliw ą.
rezu ltaty badań, zostające w zgodzie z wy
nikam i p rac P asteu ra. K om isyja angiel
ska sk ład ała się z ludzi znanych św iatu naukow em u: S ir Jam es P ag et, G. Flem ing, sir J . L ister, Roscoe, B urdon Sanderson, W ik to r H orsley , daje więc gw arancyją w ięk
szą od pojedynczych jed no stek co do bez
stronnego badania w mowie będącej kw e- styi. W niedaw no ogłoszonych w ynikach kom isyja angielska dochodzi do n astępu ją
cych wniosków:
1) P rze z zaszczepienie osłabionego zapo- m ocą suszenia ja d u wścieklizny zw ierzęta stają się odporne n a zakażenie.
2) Szczepienie ludzi pokąsanych chroni ich w 9/io przyp adk ów od choroby. W n io sek ten został w yprow adzony na zasadzie osobistej obserw acyi przez członków kom i
syi, 80 pokąsanych leczonych przez P a s te u ra; k ażd y z nich p rz eb y ł najm niej rok od czasu zaszczepienia.
T ak więc, gądzić można, że przyszłość m etody P a ste u ra została zapew nioną.
D odać mi tu też należy, że znany bakte- ry jo lo g prof. Babes innym sposobem po
trafił dojść do zabespieczenia zw ierząt po
kąsanych. S postrzegł on, że ja d wściekli
zny może być osłabionym przez stopniowe ogrzew anie. Szczepiąc rozm aite tak o trz y m ane osłabione rdzenie, stopniowo coraz silniejsze, Babes o trzym ał odporność u psów i k ró lik ów , ja k pow iada, częściej niż przy stosow aniu m etody P asteu ra.
P rz e jrz y m y teraz w krótkości w yniki u nas na ludziach otrzym ane. D otąd udało się o poradę 390 osób. Leczenie m etodą P a s te u ra stosow anem było u 330 osób p r a wie w yłącznie m etodą słabszą. W y n ik nie
pom yślny u sześciu osób czyli 1 , 8 % , które częściowo były bardzo silnie pokąsane, czę
ściowo późno przybyły; u 50 osób leczenie me
tod ą P a ste u ra nie było stosowanem z pow o
du, że ran y nie były do krw i, lub też do krw i ale bez ro zd arcia u b ra n ia w miejscu u k ą szenia, a więc ja d nie m ógł się dostać do u stroju, wreszcie, gdy było widocznem, że psy nie były wściekłe.
P rz e d czterem a miesiącami zastosow a
liśm y poraź p ierw szy m etodę wzmocnioną u dw u włościan pokąsanych przez w ściekłe
go w ilka i u jed neg o pokąsanego przez wściekłego psa. B.any były bardzo obszer
N r 46. WSZECHŚWIAT. 729 ne, na tw arzy i głowie, tak , że praw ie bez- I
w arunkow o należało j e uw ażać za śmier- j telne. P rz e d kilkom a dniam i otrzym ałem wiadomość od naczelnika pow iatu C hełm skiego, że pom ienieni ludzie są, zdrowi. Toż samo stosuje się do innych dw u pokąsanych w podobny sposób przez wściekłego wilka, | nie zaliczam je d n a k tych ludzi do bezwa- ! runkow o ocalonych, poniew aż ubiegają do
piero dw a miesiące od chw ili pokąsania (jakkolw iek po pokąsaniu przez wilki wście
klizna zabija zw ykle ju ż po m iesiącu).
W tych zatem pięciu w ypadkach m ielibyś
my w yraźny dowTód, że wzmocniona m etoda nietylko nie je s t szkodliw ą, lecz w prost konieczną przy głębokich pokąsaniach.
G łow y obu w ilków nadesłano mi, a przez zaszczepienie mózgu królikom przekonałem się, że były wściekłe.
Dodam jeszcze kilka uw ag praktycznych, [ w yprow adzonych z dotychczasow ych do- j świadczeń, ja k rospoznać wściekliznę zw ie- J
rzęcia. P rzew ażnie mam na myśli psy, ! ponieważ co do tego w ykonaliśm y najw ię
cej doświadczeń. W ściekły pies z począt
k u traci apetyt i staje się sm utnym . P o woli ogarnia go niepokój, zaczyna biegać, ucieka z domu i pow raca lub nie. G dy po
wróci, lub jeżeli nie ucieka, w tedy kąsa bez żadnego pow odu osoby znajom e oraz psy, z którem i daw niej żył w zgodzie, przyczem bardzo ważnem je st jeżeli kąsa samice. P o dane jed zenie w tym okresie zjada, częściej żuje tylko; wodę liże ale nie łyka. Zjada rzeczy niesłużące za pożywienie: szerść, sło
mę, kam yki, błoto. Szczekanie staje się napół wyciem; gdy ucieknie z domu, b ie
gnąc, kąsa psy i ludzi po drodze w obcem miejscu. P o 3—4 dniach um iera z wycią- gniętem i kończynam i. Ze zm ian pośm iert
nych najw ażniejszą je st znalezienie w żo
łądku: szerści, słom y, kam ieni, błota. N a
leży zauważyć, że traw ę i świeży naw óz zjadają psy zdrow e, te więc resztki niczego w tym w zględzie nie dowodzą.
N ajpew niejszym środkiem przekonania się o wściekliźnie je s t zaszczepienie części mózgu królikow i przez trepan acy ją. P o 15-tu dniach mam y w ynik pew ny. W ście
klizna, o ile dotąd wiemy szerzy się przez kąsanie, sam oistne pow staw anie dowiedzio-
nem nie zostało.
D otąd jad wścieklizny bijologicznie nie je st znanym . P ro f. Babes, k tó ry sądził że go o d k ry ł w postaci m ikrokoka, zaprzecza teraz pierw otnym swoim przypuszczeniom . P rób y przez nas wykonane dowodzą, że w obecności pow ietrza wyhodować go nie m ożna i że wszystkie dotąd używ ane śro d ki odżywcze (żelatyna, bulijon, agaragar, su
rowica i inne) nie są odpow iednie do ho
dowli.
Obecnie mamy w W arszaw ie epidem iją psiój wścieklizny, przyczem dowodnie w y
kazuje się bessilność kagańca. W ostatnich tygodniach m ieliśm y trzy p rzyp adk i poką-
! sań przez psy z resztkam i połam anego k a gańca na pysku. Nic w tem dziwnego, gdyż w ściekły pies łam ie dość grube że
lazne p rę ty k latk i, gdy zostanie w niej zam knięty.
O. B ujw id.
F I I Y J O L O G I J A L O T U P T A K Ó W ,
w ykład Mareya W C o l l e g e d . e I ^ r s u a - c e .
L o t ptaków po wszystkie czasy budził ciekawość człowieka; prag n ął on zrozum ieć m echanizm lotu, by sam przy pomocy sk rz y deł bujać mógł w przestw orach atm osfery, szybkość je d n a k i zawiłość poruszeń zb ija
ły obserw atorów z tropu. W ynalazek b a
lonów dał nadzieję prostszego środka loko- mocyi pow ietrznej. W ostatnich czasach w ybitni aeronauci dowiedli, że w spokoj- nem pow ietrzu m ożna kierow ać balonem na podobieństwo ok rętu, w skutek czego u w a ga ogólna odw róconą została od tego, co j ą tak przedtem roznam iętniło, a dzisiaj za
rzucono ju ż m yśl zbudow ania p rzyrządu
„cięższego od pow ietrza”, utrzym yw anego i kierow anego na podobieństwo ptaka, j e dynie przez siły m echaniczne.
W idocznem je s t jed n ak , że lot ptaków p rzedstaw ia najdoskonalsze rozw iązanie z a gadki lokomocyi pow ietrznej, a fizyjologija przyspieszy zapew ne w ynalezienie p rz y rz ą dów do żeglugi pow ietrznej, opierając się
780 W SZECHŚW IAT. N r 46.
jed y n ie na m echanizm ie lotu ptaków . N o
we sposoby, pozw alające chw ytać porusze
nia, niedostępne bespośrednio dla naszych zm ysłów, mogą być stosow ane n adal do analizy ruchów sk rzy d eł ptasich.
Z drugiój strony, je ż e li badanie ptaków nie mogło w yśw ietlić m echanizm u poruszeń skrzydłow ych, to niem niej dało nam ono ważne wskazów ki co do w arunków , zmie
niających c h a ra k te r lotu. M iędzy innem i w ykazało, że szybkość lotu zm ienia się w rozm aitych okolicznościach; dało nam | poznać energiczny w ysiłek w chw ili odbi
cia się, zręczne m anew ry w chw ili siadania, przyspieszone uderzenia przy w znoszeniu j się i to spokojne pływ anie w pow ietrzu, k ie
dy p tak posuw a się naprzód , nieporusza- ją c skrzydłam i.
A nato m ija i system atyka zw ierząt rzu ca
ją rów nież niejakie św iatło na m echanizm lotu. W budow ie skrzydła, w ruch u s ta wów i układzie mięśni znajdujem y o b jaśn ie
nie licznych szczegółów ich działalności.
P o ru sza ją c skrzydło nieżyw ego p taka, ła tw o zrozum ieć, ja k ono się rost w iera i sk ła da; ro sp a tru ją c nadm ierne rozw inięcie p e
wnych mięśni lub zanik innych, nietrudno w ykazać kierunek silnych uderzeń lub przeciw nie tych słabych poruszeń, któ reb y śmiało pomocniczemi nazw ać można było.
S ystem atyka zaś, zajm ująca się u p o rząd kow aniem isto t żyjących w pew ne g ru p y n a tu ra ln e w edług ich podobieństw m orfolo
gicznych, przygotow ała odkrycie tak w aż
nej analogii organów . T a k np. dowiódłszy, że w grom adzie kręgow ych, ptak i n ajw ię
cej są zbliżone do gadów , zoologija u p o w ażnia nas do zbliżenia szybkich uderzeń skrzy d eł ptasich z pow olnem i i łatw em i do obserw acyi poruszeniam i kończyn żółwi m orskich.
W reszcie postępy fizyki i m echaniki w y rugow aw szy różne fałszyw e teoryje, n ap ro w adziły uczonych n a drogę doświadczeń, k tó re ju ż dzisiaj w ydały ważne re zu ltaty co do m echanicznego naśladow ania lotu.
A rystoteles, p rzedstaw iciel najstarszej' epoki w naukach przyrodniczych , pozosta
w ił nam bardzo niew iele w kw estyi, k tó ra nas zajm uje. L o t, pow iada on, odbyw a się zapomocą ru ch u skrzydeł naprzem ian otw ie
ran y ch i zam ykanych, przyczem ogon ode-
g ry w a rolę steru; wreszcie u gatunków o ogonie mało rozw iniętym funkcyją steru spełniają nogi bardzo ku tyłow i w yciągnię
te, ja k to się widzi np. u bociana.
W dzisiejszym stanie n auk i ten sposób I za p atry w a n ia A rystotelesa niekoniecznie byw a p rz y ję ty ; otw ieranie i zamykanie skrzydeł, ja k się zdaje, je st tylko niezbę- dnem w chw ili wyruszenia. Co zaś do ogo
na, to jeżeli je s t sterem , m niejsze ma zna
czenie p rzy ruchach na boki, aniżeli przy wznoszeniu się i opuszczaniu, wreszcie w ię
ksze lub m niejsze w ydłużenie nóg ku ty ło wi, oraz w yciągnięcie szyi, przenosząc z n a cznie środek ciężkości p tak a względnie do pow ierzchni skrzydeł, zm ienia k ieru n e k lo
tu względem płaszczyzny poziomej.
P lin iju sz S tarszy, skrzętn y obserw ator, badając rozm aite rodzaje chodu ptaków po ziem i, dostrzegł, że p tak przed odlotem, sta
ra się zawsze nabyć początkow ą szybkość jużto skacząc, ju ż biegnąc, lub wreszcie x’zu- cając się z jak ieg o p u n k tu wyniosłego. P o d łu g P liniju sza, je d n a tylko kaczka stan o
wi w yjątek, gdyż się wznosi bespośrednio z pow ierzchni wody, co się zresztą tyczy praw ie wszystkich ptaków wodnych.
G alen pierw szy w skazał, że niektóre p ta
ki u trzy m u ją się w pow ietrzu bez porusza
nia skrzydłam i; badacz ten jed n ak pojm u-
! ją c , że do zniesienia siły ciężkości potrzeba
j innej siły równej i działającej w k ierun ku
| w prost przeciw nym , przypisuje to p ew ne
mu w ytężeniu psychicznem u. W zaraniu każdej n au k i sp otyk a się te rzekom e ob ja
śnienia, k tó rych głów ną w adą jest, że zada- w aln iając um ysły pow ierzchow ne, p a ra li
żują tem samem dalsze dociekania. W strę t n a tu ry do próżni opóźnił nie w ątpliw ie o k il
ka wieków odkrycie ciężkości pow ietrza.
[ T ak ie urojone siły 'p rz e d swem zniknięciem zm ieniają w ielokrotnie swe nazw y, a Belon, obserw ow any p rzez G alena fak t objaśnia w strętem pow ietrza do lekkości piór.
S okolnictw o, upraw iane od czasów b a r
dzo daw nych, było w wiekach średnich u lu bioną sztuką narodów europejskich, dając sposobność do licznych a bardzo ciekaw ych obserWacyj n ad charakterem lotu a naw et nad anatom iją ptaków . W X I I wieku, ce
sarz niem iecki, F ry d e ry k II, napisał k sią ż kę De arte venandi, gdzie poraź pierw szy
N r 46. W SZECHŚW IAT. 731 napotykam y w zm iankę o obecności pow ie
trza w kościach ptasich. A u to r ten p rzy pisyw ał w ielkie znaczenie w kierow aniu ptaka na praw o i na lewo, skrzydełkom , czyli m ałym pęczkom p ió r przym ocow anym do ksiuka. D ziałanie tych narządów obja
śnia on w taki sposób, że stawiają, pow ie
trz u opór większy z jednej strony aniżeli z drugiej; skrzydło, które napotyka w ięk
szy opór w pow ietrzu, posuw a się wolniej niż drugie, a w skutek tego ciało ptaka skie
row uje się w jeg o stronę.
Sokolnicy także o d k ry li ciekawą, ew olu- cyją (franc. ressource), polegającą na tem, że ptak rzu cając się ze znacznej wysokości, otw iera nagle skrzydła, a nachylając je w pew ien sposób, sunie po pow ietrzu, w zno
sząc się p raw ie do tego samego poziomu, skąd spadek swój rospoczął. Belon p ierw szy w zm iankuje o tym fakcie, lecz dopiero H uber, w dw a wieki po nim, opisał go na
leżycie.
S ta rają c się nieustannie o w ydoskonale
nie swój sztuki, sokolnicy nabyli z czasem ważnych wiadomości o ch arak terze lotu | różnych gatunków ptaków i o licznych j
zw rotach, ja k ic h jed n e używ ają, aby swę zdobycz pochwycić, a inne — by nieprzyja
ciela uniknąć.
R ozróżniali oni u ptaków drapieżnych dw a zupełnie różne rodzaje lotu: jed en po
wodowany poruszeniam i skrzydeł, czyli lot wiosłowy (vol ram ć), a drugi bez tych po
ruszeń, czyli lot żaglowy (vol a voile). P ta ki szlachetne, czyli wysokiego polotu (a ja k | je w naszem sokolnictw ie nazyw ano ptaki j czyste '), za typ k tórych może służyć sokół, używ ają lotu wiosłowego; m ają one skrzy
dła ostre, nieco w klęsłe od spodu, lotki sztywne i m ięśnie potężne. Sokoły wzno- | szą się szybko na znaczną wysokość, po
czerń rzucają się na swę zdobycz, uderzają, szponami, krępują, a w razie chybienia, wznoszą się na nowo w opisany wyżej spo
sób i rospoczynają now ą szarżę.
P ta k i małego polotu, ja k kania lub j a strząb, posiadają skrzy d ła szersze i bardziej
*) P a trz K azim ierza hr. W odzickiego: O sokol
nictw ie i ptakach m yśliw skich. W arszaw a, 1858, s tr. 115.
płaskie, przytępione na końcach, k tó re zd a
j ą się niekiedy ja k b y postrzępione w skutek zw ężenia końców lotek pierw szorzędnych.
W ia tr kieruje rucham i tych ptaków , k tóre dają się unosić n a znaczną wysokość, skąd spadają szybko na podobieństwo ptaków wysokiego polotu.
K ażda nauka postępuje tem szybciej, im liczniejsze zastosowania znajduje w p ra k tyce; tak np. m edycyna, szukając dośw iad
czalnie przyczyn funkcyj żywotnych, p rzy czyniła się do rozw oju fizyjologii dośw iad
czalnej. T a k samo i sokolnictwo p o pchnęło o wiele naprzód badanie lotu. O d wieków średnich aż po rew olu cyją fran cu ską sztuka ta cieszyła się wielkiem wzię
ciem na w szystkich dw orach europejskich.
H isto ry ja przechow ała nazw y m istrzów so- kolnictw a, pom iędzy którym i niejeden zo
staw ił nam cenne dzieła, trak tu jące 0 sztuce przysw ajania p takó w drapieżnych 1 uk ładania do rozm aitych rodzajów polo
wania.
G dy sokół rusza ') uciekającego ptaka, nie stara się go dogonić w prostym k ieru n ku, lecz wznosi się o ile możności najwyżćj, a wówczas sunie po pow ietrzu z nadzw y
czajną szybkością. U padek sokoła z wyso
kości je s t niezm iernie gw ałtow ny, osobliwie jeżeli ptak rzuca się pionowo — spadek pio
runujący. H u b e r ocenia, że gdy sokół w zno
si się w górę lotem skośnym, to potrzeba mu sto razy mniej czasu na w ykonanie spadku, rów nie szybko wznosi się następnie w górę, sposobem wyżej przytoczonym (res
source). Jeżeli wznoszenie ma trw ać przez czas dłuższy, sokół rozdziela go na sto
pnie, polegające naprzem ian na wznoszeniu się skośnem i na żaglow aniu poziomem.
Z drugićj strony, ptak prześladow any stara się uniknąć sokoła przez ta k zw any obrót (esquivade), czyli nagłe opuszczenie lub szybki ruch n a stronę. Lecz dokładność, z ja k ą sokół prow adzi swój atak je s t tak w ielką, że rzadko kiedy chybi celu. T ę nadzw yczajną zręczność rozw ija sokół oso
bliw ie wtedy, gdy go sokolnik u kład a przy
') P a trz staropolskie przysłowie: „K rogulec ru' I szy, ja s trz ą b ugoni”, cytow ane przez h r. W odzickie- go (Sokolnictwo, str. 46). We francuskiem sokolni- 1 ctw ie używano te rm in u e n tre p re n d re .
732 W SZECHŚW IAT. N r 46.
pomocy wabia, ożyli p tak a w ypchanego, którym na sznurze obraca w pow ietrzu na podobieństwo procy. P ta k , krążący na w y
sokości kilk u set m etrów , n a w idok w abia rzuca się, obliczając tak doskonale miejsce, gdzie się pow inien znajdow ać jego łu p w chw ili uderzenia, że chybia go nadzw y
czaj rzadko. X jeże li sokolnik chce uniknąć tego rzu tu , m usi szarp n ąć sznurem bardzo silnie i z w ielką szybkością, aby oszukać zręczność sokoła.
W dziełach o sokolnictw ie znajdujem y także w zm ianki o rozm aitych o brotach p ta ków, stosownie do gonionej dziczy, oraz opisy w alk pom iędzy sokołam i i kaniam i;
w alk, w których zw ykle siła w iatru decy
duje o zw ycięstw ie, gdyż w iatr sp rzy ja p t a kom żaglow ym, a cisza p ow ietrzna p rz eci
wnie ptakom wiosłowym.
Sokolnicy nauczyli nas sztuki osw ajania ptaków p rzy pomocy k a p tu ra oraz restau- racyi uszkodzonego w bitw ie u pierzenia przez okulizow anie piór innych ptaków . O d nich nauczyliśm y się oceniać zalety sokoła po tw ardości jeg o m ięśni, po sztyw ności p ió r i wadze ciała. W rzeczy samej ciężar p ta k a przyczynia się do szybkości spadku w chw ili rz u tu . P oniew aż ostrość skrzydeł i w aga p ta k a były zaletam i poszukiw anem i, sokolnicy stara li się je niek iedy sztucznie nadaw ać p tastw u m yśliw skiem u przez s k ra canie jego sk rzy d eł i zw iększanie wagi p rzy p rz y pom ocy ciężkich grzechotek.
W szyscy sokolnicy zw rócili uw agę, że p ta k i o locie wiosłowym sk ierow ują się pod w iatr, jeżeli tylko chcą się wznieść do góry.
O bserw acyja ta je s t nadzw yczaj w ażną dla teo ry i lotu; wiąże się ona z innym faktem , a m ianowicie, że p tak p rz ed wzlotem n a d a j e ciału szybkość, tw orząc tym sposobem pew ien p rą d pow ietrza pod skrzydłam i.
W ogólności sk rzydło zn ajd u je więcej o p o ru przy uderzen iu w dół, jeżeli kolejno n a po ty k a świeże m asy pow ietrza.
(dok. nast.).
tłum . J . Sz.
POLITECHNIKA LWOWSKA.
P ie rw o tn ie utw orzona w roku 1844 z d a
wniejszej „akadem ii handlow ej ” przez d o łączenie o d działu technicznego, w skutek czego otrzy m ała nazw ę „akadem ii tech n i
cz n e j”, od k tórej oddzielono w ro k u 1856 połączone z akadem iją techniczną dw ie k la sy szkół realn ych . A kadem ija techniczna m ieściła się wówczas w kam ienicy n a rogu u lic T ea traln ej i O rm iańskiej, naprzeciw ko obecnego domu N arodnego i obejm owała pięć kursów rocznych. W roku 1872, po zaprow adzeniu ję z y k a polskiego jak o w y
kładow ego i urzędow ego w G alicyi, o trzy m ała „akadem ija techniczna” tym czasowy regu lam in , w edług którego podzieloną zo
stała na trzy zawodowe szkoły czyli wy
działy, a m ianow icie:
1) Szkołę inżynieryi.
2) Szkołę budow nictw a.
3) Szkolę chem ii technicznej.
Tym że regulam inem zaprow adzono w ol
ność nauczania i uczenia się, a k iero w n i
ctw o oddano w ręce kolegijum profesorów pod przew odnictw em , corocznie obieralne
go z g ro n a profesorów , re k to ra. T ym więc regulam inem nadano szkole politechnicznej u rząd zen ia takie same ja k uniw ersytetom . W ro ku 1873 rospoczęto staw iać p rz y ulicy Sapiehy obecne budynki i ukończono je w ro k u 1877, kosztem 1 300000 złr. G m a
chy szkoły politechnicznej p ro jek to w ał prof.
tejże szkoły J u lija n Z acharjew icz. P o li
tech n ik a przedstaw ia się im ponująco i je st praw d ziw ą ozdobą Lw ow a, k tó ry do ty ch
czas okazalszem i budow lam i wcale szczycić się nie m ógł. W ro k u 1875 dodano do w y
m ienionych ju ż trzech w ydziałów , w ydział czw arty „budow y m achin”. W obecnym zatem stanie szkoła politechniczna lw ow ska przed staw ia się zupełnie tak samo, j a k w szystkie politech nik i austry jack ie i wogó
le zagraniczne.
G m ach frontow y od ulicy Sapiehy mieści w ydziały: inżynieryi, budow nictw a i m e
chaniki, ty ln y m niejszy gm ach od placu ś-go Jerzeg o (J u ra ) przeznaczony na w y
N r 46. WSZECHŚW IAT. 733 dział chemii technicznej. B udynek głów ny
je s t dw upiętrow y i odznacza się harm oniją i p roporcyją poszczególnych form archite
ktonicznych. U trzym any je s t w stylu r e nesansowym. R yzalit środkow y o filarach korynckich kanelurow anych (żłobionych) podpierających belkow anie, nad którym wznosząca się aty k a posiada grupę alego
ryczną w ydziałów technicznych (inżynie- ry ja, budow nictw o, m echanika) d łuta L.
M arconiego profesora politechniki.
W ew n ątrz przedsionek należy do n a j
piękniejszych założeń tego ro d zaju , na osi budynku o w spaniałej dekoracyi k latk a schodowa trójram ien na prow adzi na p ie r
wsze piętro do przedsionka, skąd wstęp do auli, malowanej olejno na m arm ur, ozdo
bionej podw ójnem i korynckiem i słupam i, podpierającem i belkow anie, nad którem wznosi się część wyższa z kary jaty d am i, tw orząc pola, w których niebaw em zostaną umieszczone obrazy w edług kartonów M a
tejk i — o b ra zy , p rzedstaw iające postępy ludzkości. O bszerne k o ry tarze obchodzą wkoło podw órz zdobnych trzem a porząd
kam i n a fasadzie zew nętrznej. Z sal i zbio
rów i t. p. zasłu gują na uw agę, na parterze:
zbiory i pracow nia fizyki, zbiory inżynieryi i technologii m echanicznej; na pierw szem piętrze: biblijoteka, sala w ykładow a a rc h i
tek tu ry , zbiory budow nictw a (konstrukcyje, odlew y gipsowe architektoniczne i figural
ne), zbiory m echaniki; n a drugiem piętrze:
gabinet m ineralogii, m uzeum budow y dróg i mostów, gieodezyi i obserw atoryjum astro nomiczne.
L ab o rato ry ju m ch em iczne, stanow iące oddzielny budynek politechniki, je st gm a
c h e m jednopiętrow ym , z wysokiemi sutery-
nam i. O dznacza się portykiem o pilastrach jońskich, zgrabnym przedsionkiem i salą w ykładow ą z kasetow ym stropem . W bu
dynku tym mieszczą się dw a laboratoryja:
chemii ogólnej i technologii chem icznej, stacyje dośw iadczalne dla ceram iki i nafty, oraz m ieszkania dw u profesorów cbemii.
G łów ny gm ach politechniki przedstaw ia załączony tu rysunek.
O braz w ew nętrznego u stro ju politechni
ki może nam dać drukow any „P rogram c. k.
szkoły politecznicznej we Lw ow ie na ro k naukow y 1887 — 1888 (z rzędu rok X V I).
W e Lwowie nakładem funduszu szkoły p o litechnicznej, 1887”. P ro g ram ten obejm u
je: 1) regulam in ustroju i zarząd u szkoły, 2) przepisy dla słuchaczów, 3) przepisy 0 egzam inach i św iadectwach w szkołach politechnicznych, 4) spis wykładów w raz z ich program em na cały ro k szkolny, 5) plan nauk na ro k 1887—1888 w szystkich wydziałów, 6) etat osobowy c. k. szkoły po
litechnicznej.
N iektóre szczegóły z tego program u p rz y toczymy. R ok szkolny dzieli się na dwa półrocza: zimowe (od 1 P aździernika do 28 L utego) i letnie (od 4 M arca do 31 Lipca).
P o m iary słuchaczów gieodezyi odbyw ają się od 1 do 20 L ipca. P ró cz re k to ra w y działam i zaw iadują dziekani (w ybieralni na dw a lata) i całe kolegijum profesorskie.
Słuchacze dzielą się na zw yczajnych i n a d zw yczajnych, oraz gości. W ym agane od jed n y ch i od drugich w aru nk i dokładnie określa program , który na żądanie byw a wysyłanym przez zarząd politechniki. S łu chacze zw yczajni w pew nych w arunkach, k tó re znów w yczerpująco określa program , mogą być uw alniani od opłat, mogą pobie
rać stypendyja.
P odając ten kró tki szkic, skreślony na podstaw ie „program u szkolnego” i „przew o
dnika dla drugiego zjazdu techników we L w ow ie” w yrażam y nadzieję, że poszcze
gólni profesorow ie zechcą nas bliżej zapo
znać ze stanem swoich pracow ni, muzeów lub zbiorów.
W roku bieżącym w ykładają:
Prof. nadzw. Placyd Dziwiński, m atem atykę k u r su I-go (zasady analizy wyższej, g ieom etryją a n a li
tyczną, rów nania różniczkowe cząsteczkowe, ra c h u nek przem ienności).
Prof. zwycz. W ładysław Zajączkow ski, m atem aty
kę k u rs II (A naliza w yższa,teoryja ogólna linij k rzy wych i pow ierzchni).
Prof. nadzw. Mieczysław Łazarski, gieom etryją w ykreślną.
Docent p ry w atn y Gustaw K ram m er, gieom etryją syntetyczną.
Prof. zwycz. J a n Nepomucen F ran k e, m echanikę.
Prof. zwycz. D om inik Zbrożek, gieodezyją, kurs 1 i II, astronom iją sferyczną.
Prof. zwycz. A ugust W itkow ski, fizykę ogólną i techniczną.
Prof. zwycz. August F reund, chem iją ogólną i en- cyklopedyją chemii.
734 W SZECHŚW IAT. N r 46.
D ocent p ry w atn y R om an W aw nikiew icz, chem iją rolniczą i nawozy sztuczne.
Prof. zwycz. Ju lija n N iedźw iedzki, m ineralogiją i gieologiją.
D ocent Ignacy Petelenz, zoologiją.
Docent E u stach y W ołoszczak, botanikę-
D ocent pryw . H en ry k S trzelecki, encyklopedyją leśnictw a.
P ro f. zwycz. Julijusz Ja x a Bykow ski, technologi- j ą mechaniczną, k u rs I i II, o raz encyklopedyją m achin.
Prof. nadzw . B ronisław Paw lew ski, technologiją chem iczną k u rs I i II i technologiją m atery jałó w budow lanych.
Doc. M ieczysław D unin W ąsowicz, tow aroznaw stwo techniczne.
Prof. zwycz. Bohdan M aryniak, budowg m ach in kura I i II.
Doc. M aksym ilijan T hullie, m echanikę budow ni- czą k u rs I i II , te o ry ją mostów k u rs 1 i II.
Prof. zwycz. Józef R y c h te r, budow ę d róg i roboty wodne, encyklopedyją nauk inżynierskich.
Prof. zwycz. K arol S k ib iń sk i, budowg mostów k n rs I i II, budowg tunelów , budow g kolei że
laznych.
Prof. zwycz. G ustaw Bisanz, budow nictw o lądo
we k u rs I, encyklopedyją budow nictw a lądowego, ustaw y budow nicze i kolejowe.
P rof. zwycz. Ju lija n Z acharjew icz, budow nictw o lądow e k u rs II, naukg form arch itek to n iczn y ch , a rc h ite k tu rg kolei żelaznych, kom pozycyje a rc h i
tektoniczne.
D ocent pryw . M ichał Kowalczuk, h isto ry ją a r c h itek tu ry .
Prof. nadzw. L eo n ard M arconi, ry sunki wolno- rgczne kurs I i II, rysu n k i orn am en taln e k u rs I i II, m odelowanie k u rs I i II.
D ocent M aryjan Lew akow ski, b u ch altery ją.
D ocent Izydor Szaraniew icz, gieografiją.
L e k to r A lb ert Z ipper, jgzyk niem iecki.
N auczyciel J a n A m borski, jgzyk francuski.
N auczyciel Józef K ropiw nicki, języ k angielski.
K a te d ry ekonom ii politycznej, p raw a handlow ego i wekslowego w te m półroczu nieobsadzone.
O becnie re k to re m je s t prof. Ju lija n N iedźwiedzki, sek retarz Tom asz S te rn a l, b ib lijo tek ą zaw iaduje prof. J. N. F ra n k e i sk ry p to r A ntoni Jakubow ski.
Prócz tego p o litech n ik ą posiada ja k o p erso n al po
mocniczy: 14 asystentów , 4 laborantów .
P o s i e d z e n i e p i ę t n a s t e K o m i s y i t e o - r y i o g r o d n i c t w a i n a u k p r z y r o d n i c z y c h p o m o c n i c z y c h odbyło się dnia 3 L istopada 1887 roku, o godzinie 8 wieczorem , w lokalu T o w arzystw a, C hm ielna N r 14;
1. P ro to k u ł posiedzenia poprzedniego został od
czy ta n y i przyjgty.
2. D r 0 . B ujw id m ów ił „0 obecnem stanow isku m eto d y P asteu ra”. S treścił w yniki spostrzeżeń P a s te u ra n ad w ścieklizną, w yłożył w krótkości spo
soby szczepienia ochronnego przeciw ko w ściekli
źnie, n astg p n ie p rzy to czy ł w ażniejsze zarzuty, j a k ie P eter, F risc h i in n i staw iają Pasteurow skiej m etodzie szczepienia. Dalej w ykazał słabe stro n y zarzutów , staw ianych w spom nianej m etodzie i w końcu s4re śc ił w yniki w łasnych obserw acyj i do
św iadczeń, czynionych n a zw ierzętach i ludziach, p ok ąsan y ch przez w ściekłe psy i wilki.
Przem ów ienie d ra B ujw ida je s t w ydrukow ane w niniejszym num erze W szechśw iata.
3. W dalszym ciągu posiedzenia p. H. Cybulski pokazyw ał owoce M onstera deliciosa L iebm . czyli P h ilodendron p ertu su m Kth. w yhodowane w w a r
szawskim Ogrodzie B otanicznym . Owoce te o d znaczają sig przyjem nym zapachem do ananasu podobnym i dość d obrym słodkawym , chociaż ścią
gającym sm akiem .
N a te m posiedzenie ukończone zostało.
KBOHIKA HAUKGWA.
M E T E 0R 0L 0G 1JA .
— N iezw ykła tęcza. P. S. A. H ill donosi a n g iel
skiej „N aturę” z A llahabad w In d y jach o rządkiem rzeczyw iście zjaw isku, m ianow icie o tgczy po za
chodzie słońca, 11 W rześnia r. b. P rzed zacho
dem niebo p o k ry te było wysoko w zniesionemi ch m u ram i pierzasto - w arstw ow em i i zapowiadało w spaniałe w ieczorne ośw ietlenie n ie b a , jakie sig w okolicach tam ecznych w ydarza w porze dżdży
stej. Gdy w pew ien czas po zachodzie słońca ob
serw ator, stojąc na najw yższym w m ieście tem p la cu, sp o jrz a ł ku w schodowi, dostrzegł pięk n ą tę czę podw ójną. Obie obejm owały po 20° długości, ale tuż n ad poziom em po obu stronach nie docho
dziły do niego na D /20 do 2°, ja k b y osłonięte cie
niem rzu can y m przez ziemię.
S .K .