• Nie Znaleziono Wyników

Adres ZRed.a.łsics7'!: HZrałso-wsłsie-^rzed.m.ieście, USTr 63.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Adres ZRed.a.łsics7'!: HZrałso-wsłsie-^rzed.m.ieście, USTr 63."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

J\£ 4 6 . Warszawa, d. 13 Listopada 1887 r. T o m V I

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZEC HŚW IATA."

W W arszaw ie: rocznie rs. 8

k w artaln ie „ 2

Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 5

Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechśw iata i we w szystkich k sięgarniach w k ra ju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. C hałubiński, J . Aleksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike,

j mag. S. K ram sztyk, W ł. K wietniew ski, J . N atanson, Dr J . Siem iradzki i mag. A. Ślósarski.

„W szechśw iat11 przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść m a jakikolw iek zw iązek z nauką, na następujących

! w arunkach: Z a 1 w iersz zwykłego dru k u w szpalcie

j albo jego m iejsce pobiera się za pierw szy ra z kop. T 'li,

| za sześć następnych razy kop. 0, za dalsze kop. 5.

Adres ZRed.a.łsics7 '!: HZrałso-wsłsie-^rzed.m.ieście, U ST r 63.

P o l i t e c h n i k a l w o w s k a .

(2)

WSZECHŚW IAT. N r 46.

ROZWÓJ

CHEMII DZISIEJSZEJ.

Mowa m iana na o tw arcie zjazdu Stow arzyszenia brytańskiego w M anchester, w dniu 30 S ierpnia r. b.

przez prof. H enryka Roscoe, prezesa tegoż zjazdu.

M iasto M anchester, zaszczytna kolebka dw u w ielkich o d kryć n auki tegoczesnćj, w i­

ta dziś serdecznie poraź trzeci członków i zw olenników Stow arzyszenia bry tań sk ie­

go dla jćj postępu.

N a pierw szym naszym tu zjeździe w 1842 roku, lord F ran ciszek E g erto n , przew o d n i­

czący, rospoczął w stępną mowę swoję rze­

wnym zw rotem do w eterana nauki, w iel­

kiego chem ika, J a n a D a lto n a , o dkryw cy praw związków chem icznych, tw órcy teo- ry i atom owej, na k tó rej, ja k słusznie p o ­ wiedzieć można, opiera się cała dzisiejsza nau k a chemii. L o rd E g e rto n pow iedział w tedy: „M anchester dotąd je s t siedzibą m ę­

ża, którego imię ze czcią w ym aw ia się wszę­

dzie, gdzie nau k a je st upraw ian ą, k tó ry dziś cieszyć się może Wysokiem uznaniem , należnem mu za długie lata w ytrw ałego jdj poświęcenia i przyjąć, jeśli raczy, głębokie moje ubolew anie, że p rzyrost lat, k tó ry dla niego był do tój chw ili jed y n ie przyrostem m ądrości, nie dozw olił mu wszakże, ze względu na cielesną niem oc, zająć w śród nas pierw szego m iejsca i obecnego z g ro ­ m adzenia naszego w rodzinnem jego mie­

ście uśw ietnić blaskiem głośnego swego im ienia”.

Otóż pozwólcie mi panow ie, im ię D a lto ­ na, uczczone w ten sposób w 1842 ro k u , za­

stąpić w obecnym 1887 roku im ieniem Jou- lea i do słów ówczesnego przew odniczącego dodać, że chętnie pełniłbym obow iązki odźw iernego p rz y każdem zebraniu, w któ- rem by Jou le, przodow nik n auki w tem m ie­

ście, zajm ow ał słusznie mu należne krzesło przewodniczącego.

.Boć zaiste, nie ulega w ątpliw ości, że b er­

ło dzierżone przez D alto n a przeszło w rę ­ ce człow ieka godnego je piastow ać i k tó re ­ mu n au k a nie m niejszą w inna je s t w dzię- j

czność od tój, ja k ą chętnie spłaca pam ięci tw órcy teoryi atom owćj. Jam es P resco tt Jo u le , wyznaczeniem swem m echanicznego rów now ażnika ciepła, w epoce w łaśnie p ier­

wszego naszego w tem mieście zjazdu, p o ­ d ał uczonem u światu rezu ltaty badań, sta­

w iające ponad wszelką wątpliwość czy za­

rz u ty , jed n ę z najw iększych i najdonioślej­

szych zasad nowoczesnój nauki, a m ianow i­

cie, zasadę zachow ania energii. Zasada ta je s t w rzeczy samój, wedle słów T y nd alla, uogólnieniem ta k znam ienitem , że staje na rów ni z zasadą ciążenia powszechnego, a m o­

że jeszcze tem ważniejszem , że siły św iata m atery jalnego zespala w je d n ę całość o rg a ­ niczną i um ożliw ia śledzenie okiem nauki szybkich ruchów czółenka siły u n iw ersal­

nej, w ytw arzającój ową m isterną tk aninę, k tó rą D uch ziemi w „F auście”, nazywa „ży­

wą szatą B ożą”.

W obec zgiełku i chaosu obecnego nasze­

go przem ysłow ego i handlow ego żywota, nie zaw adzi przypom nieć, że M anchester n ietylko uosabia działalność energiczną A n ­ glii w prakty czn ych tych kieru nk ach, ale nadto do pow ażniejszego jeszcze rości praw o z naszćj strony uznania i szacunku, jako stolica odkryć, nietylko w czystej nauce w ielkie m ających znaczenie, ale stanow ią­

cych n adto podstaw ę wszelkiego m atery ja l­

nego naszego postępu i wszelkiego przem y­

słowego naszego powodzenia. Bez znajo­

mości bowiem p raw połączeń chemicznych, w szystkie owe cudow ne rezu ltaty , jakiem i nowoczesna chem ija przem ysłow a św iat za­

dziw iła, nie m ogłyby być dokonane, bo zna­

jom ość ilościowych stosunków między róż- norodnem i form am i energii i możliwość wy­

rażenia ich wielkości term inam i zw ykłśj m echaniki, są podstaw am i, n a których obe­

cnie opiera się powodzenie każdśj gałęzi um iejętności stosowanych. T ak naprzy- k ład , każdy fa b ry k an t w itryolu (kwasu

| siarczanego )—p rzetw o ru w yrabianego obe- I cnie tysiącam i tonn tygodniow o w milowym wokoło tego m iasta prom ieniu —przed od­

kryciem D alto na m iew ał w łasne specyjalne

j przek o n an ia co do ilości siarki, ja k ą spalić w ypadało dla otrzym ania pewnój wagi k w a­

su siarczanego, ale żadnego pojęcia o tem, że dana jed y n ie w aga siarki może się po łą­

czyć z odpow iednią ilością tlen u i wody dla

(3)

N r 46. WSZECHŚW IAT. 728 w ytw orzenia kw asu i, że nadm iar każdego

z tych składników nietylko je s t bezużytecz­

nym, ale naw et szkodliwym . W tym tedy, ja k i w tysiącu innych wypadków , D alton naukow ą podstawą, zastąpił dow olne na śle­

po postępowanie. W podobnyż sposób, ogólniejsze jeszcze znalazł zastosow anie w y­

znaczony przez Jo u lea m echaniczny rów no­

w ażnik ciepła, a w zrost i ocena skuteczne­

go działania machin parow ych, m iara siły dzisiejszych naszych m achin dynam o-elek- trycznych, są dwom a z licznych p rz y k ła ­ dów wartości praktycznej p raw a przezeń wykrytego.

Pow inszow ać sobie zapraw dę możemy, że żyjemy w epoce odznaczającej się znakomi- tem wzmożeniem wiedzy naszej p rzy ro d n i­

czej, oraz w ynikającym z niego postępem m ateryjalnego, a niew ątpliw ie m oralnego i intelektualnego rów nież dobrobytu spo-, łecznego.

Skreślenie pobieżnego naw et szkicu owe­

go rozw oju, w ykazanie choćby w zarysie w ybitnych punktów w ogólnych dziejach nauki przez ciąg ostatnich lat pięćdziesię­

ciu, je s t zadaniem , przechodzącem słabe si­

ły m oje. M uszę się więc tu ograniczyć zw róceniem waszćj uw agi na n iektóre p rz y ­ najm niej m om enty postępu w najw ięcej mi znanej gałęzi wiedzy, bliżej mnie obchodzą­

cej, w nauce chemii.

C hem ija w 1837 roku b y ła całkiem od­

mienną n au k ą od dzisiejszej. W praw dzie, P rie stle y o d k ry ł ju ż tlen, L avoisier z ja ­ wiska p alenia o p arł na właściwej im pod­

staw ie, D avy rozłożył alk alija, F ara d ay w iele gazów w stan ciekły przeprow adził, D alton w ykazał praw a wagowe zw iązków chem icznych, a G ay-L ussac zw rócił uwagę n a fakt, że zw iązki gazów zachodzą w p ro ­ stym stosunku objętościowym. W szelako, nie m ieliśm y jeszcze wówczas pojęcia o dy ­ nam ice chem icznej, nie m ogliśm y więc w y ­ jaśnić sobie znaczenia ciepła, w y tw a rzają­

cego się skutkiem połączeń chem icznych.

Jakkolw iek teoryja atom ow a p rz y ję tą była ju ż w zasadzie, ale o spraw ie działania ato­

mów, o w zajem nym ich do siebie stosunku, wiedzieliśm y tyle, co i starożytni greccy filozofowie. P rz e d pięćdziesięciu też laty, źle jeszcze rozum iano zw iązek istniejący m iędzy praw am i zw ierzęcego i roślinnego

życia a zjaw iskam i chemii nieorganicznej.

P ojęcie, że spraw y życiowe jestestw żyw ych podlegają tym samym siłom fizycznym i che­

micznym, jak ie przew odniczą zmianom za­

chodzącym w świecie m artw ym , uznaw ane było przez niew ielu tylko przodujących ówczesnych myślicieli. Siła żyw otna b y ­ ła term inem na ustach każdego, w yraże­

niem pożądanem dla pokrycia niewiadom o- ści naszej, bo ja k G oethe powiada:

„W o die Begriffe fehlen, D a tritt ein W o rt z u r re ch ten Z eit sieli ein” ‘).

W istocie, sam naw et Liebig, pierw szy pracow nik na polu chemii fizyjologicznej, nie by ł w stanie otrząsnąć się całkow icie z więzów przyjętego powszechnie m niem a­

nia. I on też, pomimo, że był pierw szym uczonym, k tóry zjaw iska życia na pewnej o p arł podstawie, nie przypuszczał jednakże, żeby właśnie jego zasady chemiczne w y­

starczały do kierow ania spraw am i ciała, ale dla w yjaśnienia nastręczających się mu tr u ­ dności, uciekał się do siły żyw otnej. Bo ja k w społeczeństw ie niesforny gm in w y­

m aga istnienia i w pływ u siły fizycznej dla pow strzym ania go i oddania członków te­

goż społeczeństw a pod ochronną tarczę p ra ­ wa i porządku, tak podobnież, w edług po­

glądów L iebiga, w ciele każdego jestestw a trw a w ciągu życia nieustanne ścieranie się pom iędzy siłam i chemicznem i a siłą żyw o­

tną, przy czem, jeżeli ta ostatnia górę b ie­

rze, zdrow ie i życie są zapew nione, w prze­

ciwnym zaś razie, następuje choroba albo zgon naw et. D zisiejszy uczony inaczej w y­

staw ia to sobie. Nie przypuszczam y dziś możliwości podobnej walki, ale powiadam y, że życie je s t w ynikiem działania sił fizycz­

nych i chemicznych, jak k o lw iek nie jesteś­

my w stanie w yjaśnić działania tego w każ­

dym objaw ie życiowym. T rw an ie czy u sta­

nie życia zależy od sił tych n atu ry i napię­

cia, a choroba i zgon są takim samym w y ­ nikiem d ziałania p ra w fizycznych i chemi­

cznych, ja k zdrow ie i życie.

W racając znow u do naszego p u n k tu w y j­

ścia z przed lat pięćdziesięciu, rzućm y

i ) ... gdzie pojęć niem a, Człek w sam ą porg słów sig im a.

(F au st, przekł. L. Jenikego).

(4)

724 W SZECHŚW IAT. N r 46.

okiem pobieżnie na prace D a lto n a i p o ró ­ w najm y poglądy jego i współczesnych m u uczonych z poglądam i panującem i obecnie.

Przedew szystkiem , nie od rzeczy będzie przypom nieć sobie, że pod staw a teoryi jeg o atom owej opiera się nie tyle na pojęciu 0 istnieniu i niepodzielności cząsteczek ma- teryi, ja k k o lw ie k pojęcie to ta k silnie tk w i­

ło w jeg o um yśle, że bad an y razu jednego w tym względzie, odpow iedział przyjacielo­

wi swemu, nieboszczykow i Ransome: „W iesz, że tak być m usi, bo n ik t atom u rosciąć nie potrafi”—ja k raczej na przypuszczeniu, że wagi ty ch cząsteczek są różne. I tak, po­

niew aż każda z najdrobniejszych cząsteczek tlenu ma tęż sam ą wagę, co każda in n a, I a każda cząsteczka w odoru n ap rzy k ład , m a tę samą wagę, co każda in n a cząsteczka w o­

doru, to atom tlenu je s t szesnaście razy cięższy od atom u w odoru i to samo ma miejsce z atom am i każdego p ierw iastk u che­

micznego, z k tórych każdy m a własną swo- I ję, odm ienną wagę. To w łaśnie odkrycie j D alto n a w raz z daw niejszem jeszcze, że p ierw iastki łączą się w stosunkach w skaza­

n ych przez w zględne w agi ich atom ów , lub w iloczynach ty ch stosunków , zm ieniło od- razu chem iją z nauki jakościow ej na ilo­

ściow ą, a odw iecznem u w zyw aniu: „Ty u rządziłeś wszystko pod m iarą, i liczbą, 1 w agą” p rorocze nadało znaczenie.

B adania chem ików i fizyków w ciągu ostatnich pięćdziesięciu la t p ro w ad zo n e,n ie­

tylko w zm ocniły, ale i rosszerzyły podsta­

wy o d kryć wielkiego filozofa z M ancheste­

ru. W praw dzie cyfry jeg o oryginalne, otrzym ane p rz y pomocy m etod g ru b y c h i niedokładnych, zastąpione zostały ściślej - szemi, ale jego p ra w a połączeń i praw tych w yjaśnienie atomowe, są słupam i w ęgielne- mi dzisiejszej nauki.

N ie od rzeczy tu będzie nadm ienić, że o k ilk ad ziesiąt stąd kroków , leży szczupła izdebka, należąca dziś do naszego to w arzy ­ stw a literackiego i filozoficznego. Izd eb k a ta była p raco w n ią chem iczną D altona.

W niej, p rzy pom ocy najprostszych na św ię­

cie p rzyrządów k ilk u k u b k ó w , k a ła m a ­ rzy, zw ykłych ważek, term om etrów i b aro ­ m etrów przez siebie samego zrobionych—

doszedł D alton do znam ienitych sw ych re ­ zultatów , T u pracow ał cierpliw ie, zb iera­

j ą c i porządkując fakty ku poparciu w iel­

kiej swej teoryi, a na uspraw iedliw ienie praco w itych swych badań dośw iadczalnych, sta ry ten m ędrzec pow iada: „B iorąc rezu l­

ta ty przez innych podaw ane za pew niki nieom ylne, tak Często błąkałem się w mych p racach, że postanow iłem ogłaszać ja k n a j- m niej i tylko to, co własnem doświadcze­

niem stw ierdzić zdołałem ”. Z ebrani tu, nie pow inniśm y zapom inać, że trzy ostatnie d o ­ św iadczalne badania D alto na — z których jed n o , dotyczące nowój m etody oznaczania w ody k ry staliczn ej, a mieszczące w sobie coś więcej n ad zaw iązek ważnego o d k ry ­ cia— były przedstaw ione chemicznej naszej sekcyi w 1842 ro k u i że one to w łaśnie b y ­ ły ostatnim pam iętnym aktem uczonego j e ­ go żyw ota. W tym ostatnim przyczynku naukow ym , ja k i w pierw szym , obrana przez niego m etoda b adania uznaną była za najodpow iedniejszą przez w szystkich w iel­

kich badaczów tajnikó w przyrody; m etoda po legająca m ianowicie n a przyjęciu pew ne­

go poglądu za hipotezę i obm yśleniu odpo­

w iednich dośw iadczeń celem je j sp raw dze­

nia, a n astępn ie dopiero staw ianiu u s p ra ­ w iedliw ionej teoryi na tak spraw dzonej podstaw ie. Słusznie pow iada H e n ry , że

„D alton fakty szczegółowe uw ażał głównie, je śli nie w yłącznie, za p u n k ty wytyczne,

w iodące do uogólnień w yrozum ow anych”.

Zobaczm y teraz, ja k ie św iatło na atom y D alto n a rz u ciły badania pięćdziesięciu la t ostatnich, ze w zględu na ich wielkość, nie­

podzielność i w zajem ny do siebie stosunek, wreszcie, n a ich ruchy.

Co do w ielkości i k ształtu atom ów, D a l­

to n nie w ypow iedział żadnego zdania, bo nie posiadał żadnej podstaw y dośw iadczal­

nej, na której m ógłby je oprzeć. U w ażał on atom y za ciała nieskończenie drobne, le­

żące poza g ran icą naszych zmysłów, posił­

kow anych n aw et przez najpotężniejsze po­

moce sztuczne. M iał zwyczaj przedstaw ia­

nia swych atom ów i ich zw iązków diagra- mowo, ja k o k rążk i albo kulki drew niane, którem i chętnie się posługiw ał p rzy obja­

śnianiu swojej teoryi. Podobne obrazowe w yjaśniania m ają wszakże stronę swę nie- bespieczną, ja k przypom inam sobie z odpo­

wiedzi danej p rzez pew nego ucznia na za­

py tan ie o teo ry i atom owej: „Atom y są to

(5)

N r 46. WSZECHŚW IAT. 725 kulki drew niane, wynalezione przez d ra

D a lto n a ”. Z tem wszystkiem , uczony ten tak w ytrw ale obstaw ał za plastyczną sw oją m etodą w yobrażania atom ów i ich zw iąz­

ków, że nie m ógł przekonać się do używ a­

nia wzorów chemicznych w prow adzonych przez B erzeliusa i powszechnie dziś używ a­

nych. W liście swoim, pisanym w K w ie­

tniu 1837 r. do G raham a, pow iada: „Sym­

bole B erzeliusa są okropne. M łodzieniec pracujący nad chem iją prędzej nauczy się po hebrajsku, niż z temi obezna znak am i”.

A dalój znowu: „W ydają mi się one raczój kłopotem dla zw olenników nauki, odstrę- czeniem uczących się i zaciem nieniem p ię­

kności i prostoty teoryi atom ow ój”.

Nowsze wszelako badania co do w ielko­

ści atomów, w ykazały, do pewnego p rz y ­ najm niej stopnia to, co D alton uw ażał za niepodobne. T a k w ro k u 1865 L oschm idt z W iednia, szeregiem rozum ow ań, nad któ- rem i tu zatrzym yw ać się nie mogę, doszedł do wniosku, że średnica atom u tlenu albo azotu wynosi ‘/iooooooo centym etra. Przy pomocy najsilniój pow iększających znanych nam przyrządów , możemy dojrzeć '/^oooo centym etra; jeżeli więc w ystaw im y sobie skrzyneczkę sześcienną o ściankach takiój długości, to skrzyneczka ta w ypełniona po­

wietrzem , mieścić w sobie będzie 60 do 1 0 0

m ilijonów atomów tlenu i azotu. W kilka lat późnićj W illiam Thom son ulepszył m e­

tody m ierzenia atom ów i doszedł do w nio­

sku, że odległość m iędzy środkam i dw u przyległych sobie cząsteczek je s t m niejszą od '/s ooo ooo) a większą od Yiooooooooo centy­

m etra. W yrażając to w inny sposób, ł a ­ tw iejszy do zrozum ienia,T hom son uczy nas, że jeślibyśm y w yobrazili sobie kroplę w o­

dy powiększoną do objętości k u li ziemskiój, to w ew nętrzna ziarnistość masy tój kropli, złożonej z atom ów gazowych, przedstaw ia­

łaby coś pośredniego m iędzy ziarnistością stosu drobnego śrótu, a k u l krokietow ych.

C lifford inaczej znow u to przedstaw ia.

W iem y, że najsilniejsze dzisiejsze m ikro­

skopy pow iększają od 6000 do 8000 razy.

G dybyśm y tedy posiadali m ikroskop, po ­ w iększający tyleż jeszcze razy pow iększe­

nie dziś ju ż otrzym ane, to m oglibyśm y wi­

dzieć budow ę cząsteczkow ą wody. Innem i jeszcze słowy, gdyby n ajd robniejsze je s te ­

stwo organiczne, ja k ie dziś dojrzyć może- . my, posiadało nasz najsilniejszy m ikroskop,

to m ogłoby ono widzieć przezeń atomy.

(c£. c. nast.).

tłum . K. J.

OBECNY STAN

K W E S T Y I

SZCZEPIENIA W ŚC IE K LIZN Y,

C zytelnicy W szechśw iata z poprzednich, w r. z. drukow anych korespondencyj i a r­

tykułów , znają ju ż stanowisko P a ste u ra w kw estyi leczniczo ochronnych szczepień wścieklizny, oraz zasady, sposoby w ykona­

nia i w yniki samój metody.

W pierwszój chw ili nie słychać było ża­

dnych zarzutów , gdyż droga obrana była całkiem nową i prac dośw iadczalnych nie w ykonyw ał hikt, przynajm niej w k ieru n k u przez P a ste u ra wskazanym . Zw olna j e ­ dnak, gdy się okazało, że i now a m etoda ma pew ne słabe strony, nieobce innym spo­

sobom leczniczym , w ystąpiły głosy w ątpią­

ce, a naw et w prost jćj przeciw ne, że w y­

szczególnim y tu taj: prof. F risch a, P etera, de Henzi i A m oroso, A b re u , B areggi, S pitzka.

G łów niejsze zarzu ty ja k ie przeciw ni­

cy staw iają m etodzie P a ste u ra są n astęp u ­ jące:

1) J a d wścieklizny nie posiada cech sta­

łych, okres w ylęgania po trep an acyi może wynosić od 1 dnia do k ilku miesięcy.

2) J a d wścieklizny zaw iera się nietylko

j w mózgu, lecz tak że i w narządach zw ie­

rz ąt w ścieklizną dotkniętych, oraz w ich krw i.

3) Szczepienie suszonego rd zen ia nie za-

| bespiecza od zarażenia, nie leczy, przeci-

j w nie sprow adza zakażenie wścieklizną.

P ro f. F risch a moglibyśmy nazwać n a j­

pow ażniejszym przeciw nikiem m etody P a ­ steura, z powodu najw iększej ilości w yko­

n anych doświadczeń, których opis, oraz wy- I niki do jak ich doszedł na ich zasadzie, p o ­

(6)

726 W SZECH ŚW IAT. N r 46.

d ał w książce p. t. „Die B ehandlung d er W u th k ra n k h e it”. D ziełko to składa się z dw u części: pierw sza zaw iera ocenę p ra c i dośw iadczeń P asteu ra , oraz jeg o uczniów , d ru g a dośw iadczenia w łasne i wnioski.

Część pierw sza nie zasługuje na w ielką uw agę, gdyż pisaną je s t stro nnie; z k ażd e­

go niem al zdania w ieje niechęć do P asteu ra, a zatem i do jeg o m etody. G łów ne za rzu ­ ty staw iane tutaj P asteu ro w i są: zbyt m a­

ła ilość dośw iadczeń n a zw ierzętach pi-zed rospoczęciem szczepień u ludzi i przesad­

na statystyka. Zobaczymy następnie, czy i o ile zarzu ty te są słuszne.

W części drugiój spotykam y opis dośw iad­

czeń F risch a na zw ierzętach. P rz e k o n y ­ wamy się, że w ykonał on setki pró b ju ż to z psam i ju ż to z królikam i — i wszędzie p ra w ie doszedł do w yników ujem nych. D la ­ czego? Szczegółowe ro sp a trzen ie sposobu dokonyw ania jeg o dośw iadczeń da nam na to w ystarczającą odpowiedź. P rzedew szyst- kiem rzućm y okiem na tablicę w ykazującą długość okresu u jaw n ian ia się choroby czy­

li w ylęgania u królików szczepionych przez F risc h a w ścieklizną wzmocnioną '), p rz y ­ wiezioną z P ary ż a.

S postrzegam y, że okres ten w aha się u sta ­ wicznie: czasam i przed łu ża się do dni 1 1 lub 1 2, innym razem spada do dn i trzech, dw u a naw et jednego. W obec tego n a su ­ w a się m im owoli pytanie, co szczepił F risch zw ierzętom ? W zaszczepionych bowiem w ścieklizną w zm ocnioną przez nas w W a r ­ szawie przeszło 300 królikach ja d ten w y­

w oływ ał oznaki choroby stale po dniach

6 — 7. To samo stw iei-dza d r B ardach z Odessy, gdzie zaszczepiono ju ż przeszło 500 królików . Skąd zatem pochodzi to p rzed łu żan ie okresu w ylęgania do dni 1 1 lu b 12 u F risch a, lub też tak znaczne s k ra ­ canie się jego? P rz y w ściekliźnie, l o, 2-u, 3-y a naw et 4-dniow y okres w ylęgania, je s t j

zjaw iskiem n ieb y w a łe m , słusznie zatem przypuszczać można, że F risc h m iał do czy- { nienia nie z czystym jad em w ścieklizny j

*) W ścieklizną w zm ocnioną nazy w am y ja d o trz y ­ m yw any po kilkudziesięciu p rzeszczepianiack na k rólikach ja d u psiego. Główną jego c h a ra k te ry s ty ­ k ą je s t sta ły okres ujaw niania się choro b y w yno­

szący 6—7 dni, śm ierć po 10 d n iach .

w zm ocnionej, lecz z ja k ą ś m ięszaniną za­

razków.

W ykazanie ju ż choćby tój jednej n ie p ra ­ widłowości w pracach F risc h a w ystarcza, ażeby nie przyw iązyw ać w ielkiej w agi do u jem nych w yników jeg o doświadczeń ze szczepieniam i ochronnem i. Jeżeli bowiem do szczepień używ ał on rdzeni królików , padający ch nie na wściekliznę, lecz n a ja ­ kąś nieznaną chorobę, czyż m ożna się dzi­

wić, że szczepienia takie skuteczne nie b y ­ ły. Nie n a tem kończą się je d n a k błędy w p racach F risch a. O prócz wzmocnionej w ścieklizny szczepił on królikom zw ykłą psią w ściekliznę i rzecz dziw na, ju ż w 3-em a naw et w 2-em pokoleniu otrzym ał stały okres w ylęgania, w ynoszący dni 7. J a k wiem y, w edłu g P asteu ra , 7-o dniow y, stały okres w ylęgania otrzym ać się daje dopiero w pokoleniu 50-em. D ośw iadczenia p ro ­ w adzone w W arszaw ie zd ają się to w z u ­ pełności potw ierdzać; dotychczas p rz e p ro ­ w adziłem ju ż wściekliznę psią przez 24 po­

kolenia, ale ani stałości okresu w ylęgania, ani w yraźnego w zm ocnienia spostrzedz nie mogłem , gdyż króliki p ad a ją zw ykle po

| dniach 10—17. W idocznem je s t zatem, że i i tutaj zajść m usiała u F risch a jak aś pom ył- j ka. M ożna np. przypuszczać, że k ró lik szczepiony w zm ocnioną w ścieklizną został przypadkow o zam ięszany pom iędzy królik i szczepione w ścieklizną psią, inaczej n iep o ­ dobna w ytłum aczyć stałego 7-o dniowego okresu w ylęgania.

Ze F risch istotnie nie o dróżniał należycie w ścieklizny od innych zakażeń—dowodzi jeszcze okoliczność, że u w ażał on za zm arłe n a wściekliznę te zw ierzęta, k tó ry m szcze­

piona b y ła w ątroba, śledziona, nerka, krew i t. d. wściekłego zw ierzęcia, gdy tym cza­

sem wiadom o, że oprócz mózgu, rdzenia przedłużonego, mlecza pacierzow ego i za­

w artości ślinianek, przeszczepianie żadnych innych organów ani soków wścieklizny sta ­ nowczo nie w yw ołuje. J a k widzim y z d o ­ św iadczeń u nas w ykonanych, krew wście­

kłego zw ierzęcia wywołać może w ściekli­

znę tylko w yjątkow o, a mianowicie gdy je st zu pełn ie świeża, t. j . w zięta ze zw ie­

rzęcia chorego ale jeszcze żywego, nie zaś po jeg o śmierci, j a k to ro b ił F risch . W osta­

tnim bowiem razie zw ierzęta szczepione nie

(7)

N r 46. W SZECHŚW IAT. 727 chorują, w cale.—Zresztą ujem nym wynikom

F risch a możemy przeciw staw ić dodatnie, otrzym ane przez innych badaczy oraz przez nas w W arszaw ie.

D n ia 20 W rześnia r. z. rospoczęto szcze­

pienia ochronne czterem królikom , robiąc po jed n aj injekcyi dziennie rdzeniam i od 15-o do 5-o dniowego. D nia 30 W rześnia szczepienia ukończono. D nia 6 P aźd z ie r­

nika zastrzyknięto im ja d pochodzący od wściekłego psa: dw um podskórnie, a dwum przez trepanacyją. O prócz tego zaszcze­

piono tym że jadem piątego k ró lik a nieszcze- pionego ochronnie. P ierw sze cztery k ró li­

ki pozostały zdrow e, podczas gdy ostatni zm arł na wściekliznę po dniach 20. Nie koniec n a tem: jed en z królików , który przeżył podskórne w strzyknięcie w ściekli­

zny z d. 6 P aźd z ie rn ik a został po miesiącu szczepiony pow tórnie i tym razem przez trepanacyją. I teraz je d n a k wyszedł bez szkody. W idzim y zatem, że szczepienia posiadają własność ochronną, zabespiecza- jącą.

Zobaczmy dalćj, czy posiadają własność leczniczą, tój bowiem F risc h stanowczo im odmawia. U trzy m u je on mianowicie, że n ie­

podobna zapomocą szczepień utrzym ać przy życiu zw ierząt, którym uprzedn io zaszcze­

pionym został ja d zw ykłej wścieklizny.

B esskutecznem i są szczepienia zarów no p rzy zakażeniu uprzedniem przez trepana- cyją ja k o też i podskórnie. I na to odpo­

wiemy doświadczeniem .

D nia 6 P aźd ziern ik a r. z. w strzyknięto dwum królikom pod skórę ja d wzięty z psa wściekłego. D n ia 7 P aźd ziern ik a rospo- częto szczepienia, robiąc po trzy injekcyje dziennie stopniam i od 1 O-o do jed n o d n io ­ wego. O ba króliki pozostały p rz y życiu. Po sześciu tygodniach zaszczepiono je po w tó r­

nie rdzeniem wściekłego psa. I tym razem okazały się odporne. T ym sposobem szcze­

pienia zapobiegły tutaj rozw inięciu się w ścieklizny zaszczepionój 6 P aździern ik a, oraz zabespieczyły od działania w ścieklizny następnej, zaszczepionój po sześciu tygo­

dniach, w ykazały zatem własności zarówno lecznicze jak o też i ochronne.

Cokolwiek trudniój udają się próby sto­

sowania szczepień po uprzedniem zakaże­

niu zw ierzęcia pod oponę mózgową. A że­

by otrzym ać tutaj wyniki dodatnie p otrze­

ba zachować pew ne w arunki a m ianowicie:

1) rozpoczynać szczepienia w ja k n a jp rę d - szym czasie po pierw otnem zakażeniu, n aj- wyżój po upływ ie 24 godzin, 2) robić szcze­

pienia często, a to dla tego ażeby w ciągu najwyżój paru dni można było zaszczepić zwierzęciu wszystkie stopnie ja d u od 1 2- do l-o dniowego, 3) szczepienie w sposób w ska­

zany 2 — 3 razy pow tórzyć.

F risch w doświadczeniach swoich w y ­ pełniał, ja k mówi, powyższe w arunki. R e­

zultaty je d n a k w ypadły niepomyślnie: wszy­

stkie zw ierzęta poum ierały na wściekliznę, ja k utrzym uje F risch , a co ważniejsza śmierć u zw ierząt leczonych następow ała prędzój niż u nieleczonych! Dlaczego? J e ­ dnę tylko mam y tutaj odpowiedź i tę po­

wtarzam y: m atery ja ł używ any przez F r i ­ scha do szczepień był wątpliwój wartości.

Jeżeli bowiem d r B ardachow i w Odessie z 15-tu psów zakażonych przez trep an acyją psim jadem udało się zapomocą szczepień w ykonanych w pow yżćj wym ieniony sposób, ocalić 9, t. j. 60°/o, a Pasteurow i 50% . nie- zrozum iałem i w ydają się ujem ne w yniki prób F rischa. W idzim y zatem , że dośw iad­

czenia F risch a nie w ytrzym ują ścisłój k ry ­ tyki, w skutek czego i ostateczny jego w nio­

sek, jak o b y stosowanie m etody szczepień ochronnych u ludzi po ukąszeniu nie m iało dostatecznych podstaw , że nadto wzmocnio-

! na m etoda szczepienia (por. W szechśw iat,

| t. IY , N r 2— 3) w w ypadkach bardziój cięż­

kich pokąsań może raczćj zaszczepiać lu-

; dziom wściekliznę niż od niój ich bronić—

] upada sam przez się.

Podobne ja k F risch wnioski postaw ili ró ­ wnież na zasadzie dośw iadczeń profesoro-

j

wie neapolitańscy de Renzi i Am oroso. I ci je d n a k w w ykonyw aniu p ró b swoich popeł-

| niali błąd ważny. Zakażali bowiem zw ie-

| rzęta w ścieklizną, nie zw ykłą uliczną (t. j.

braną w prost z wściekłego psa) lecz wzmo­

cnioną — i takie zw ierzęta zapomocą szcze­

pień ocalać chcieli. W ym agali zatem n ie­

podobieństwa: wścieklizna wzm ocniona po­

siada, j a k wiemy, tak krótki (6— 7 dniow y) okres wylęgania, że nietylko szczepienia nie m ają czasu wywrzeć swego ochronnego dzia­

łania, lecz naw et k u racy ja nie może być skończoną. Jeszcze gorzej w ykonyw ał do-

(8)

728 W SZECHŚW IAT.

św iadczenia dr A b re u z L izbon y. W ście­

k lizn a w edług niego zaszczepiona przez tre - panacyją daje okres w ylęgania w ahający się pom iędzy kilku godzinam i a pięciu m ie­

siącam i, albo z drugiej strony: śm ierć przy objaw ach zupełnie do w ścieklizny podo­

bnych otrzym ać można przez w strzyknięcie k rólikow i rostartego m ózgu zdrow ego zw ie­

rzęcia ') i t. p. W zupełnie podobny sposób p rzep ro w ad zał swe dośw iadczenia i S pitzka nic przeto dziw nego, że doszedł do je d n a ­ kow ych wyników.

N ajbardzićj interesującą, je d n a k je s t p r a ­ ca B areggi, k tó ry odkrył, w yhodow ał i szcze­

p ił m ikrokoka w ścieklizny, nieuw zględnia- ją c podstaw bakteryjologii, t. j. nie oczysz­

czał dru tó w do szczepienia służących, nie sterylizow ał naczyń, ani środków odżyw ­ czych.

C hcąc skończyć z głów niejszym i p rz eci­

w nikam i m etody P asteu ra, wspom nieć m u ­ sim y o prof. P eterz e, k tó ry wystąpieniem sw ojem p rzed akadem iją m edyczną w P a ­ ryżu naro b ił w iele w rzaw y. Z arzucał on j w prost P asteu ro w i, że nietylko nie leczy w ścieklizny lecz zaszczepia j ą swoim pa- cyjentom , na dow ód zaś p rz y ta cza ł okoli­

czność, że u k ilk u szczepionych, zm arły ch j

na w ściekliznę, pomimo kuracyi, choroba ta j

o bjaw iała się w form ie parality czn ó j, t. j. I ta k iśj, ja k się w ścieklizna u królików o b ja­

wiać zw ykła; w edług niego bow iem u ludzi i form a paralityczna je s t nieznaną, jeże li zaś ] w danych w ypadkach m iała miejsce, pocho­

dziło to stąd jedynie, że zaszkodził im nie ja d psi w prow adzony do u stro ju p rzy poką­

saniu, lecz ja d króliczy w prow adzony przez szczepienia. Ze podobne m niem anie P e te ­ ra było b łędnem , dowodzi okoliczność stw ierd z en ia kilkudziesięciu w ypadków pa- ralitycznej w ścieklizny u ludzi nieleczonych m etodą P a ste u ra . W ypadki te ze b rał i św ie­

żo ogłosił d r Y g o u f z P ary ża. M nie sa­

memu wreszcie ju ż się udało w idzieć dw a w ypadki paralitycznej w ścieklizny w W a r­

szaw ie m iędzy osobami nieleczonem i.

K orzystne natom iast dla m etody P a s te u ­ ra okazały się w yniki prac kom isyi angiel- j skiój, k tó ra po całorocznej p ra cy ogłosiła

*) Podobna operacyja, je ś li ty lk o je s t wykonaną, praw idłow o, je s t stanow czo nieszkodliw ą.

rezu ltaty badań, zostające w zgodzie z wy­

nikam i p rac P asteu ra. K om isyja angiel­

ska sk ład ała się z ludzi znanych św iatu naukow em u: S ir Jam es P ag et, G. Flem ing, sir J . L ister, Roscoe, B urdon Sanderson, W ik to r H orsley , daje więc gw arancyją w ięk­

szą od pojedynczych jed no stek co do bez­

stronnego badania w mowie będącej kw e- styi. W niedaw no ogłoszonych w ynikach kom isyja angielska dochodzi do n astępu ją­

cych wniosków:

1) P rze z zaszczepienie osłabionego zapo- m ocą suszenia ja d u wścieklizny zw ierzęta stają się odporne n a zakażenie.

2) Szczepienie ludzi pokąsanych chroni ich w 9/io przyp adk ów od choroby. W n io ­ sek ten został w yprow adzony na zasadzie osobistej obserw acyi przez członków kom i­

syi, 80 pokąsanych leczonych przez P a s te u ­ ra; k ażd y z nich p rz eb y ł najm niej rok od czasu zaszczepienia.

T ak więc, gądzić można, że przyszłość m etody P a ste u ra została zapew nioną.

D odać mi tu też należy, że znany bakte- ry jo lo g prof. Babes innym sposobem po­

trafił dojść do zabespieczenia zw ierząt po­

kąsanych. S postrzegł on, że ja d wściekli­

zny może być osłabionym przez stopniowe ogrzew anie. Szczepiąc rozm aite tak o trz y ­ m ane osłabione rdzenie, stopniowo coraz silniejsze, Babes o trzym ał odporność u psów i k ró lik ów , ja k pow iada, częściej niż przy stosow aniu m etody P asteu ra.

P rz e jrz y m y teraz w krótkości w yniki u nas na ludziach otrzym ane. D otąd udało się o poradę 390 osób. Leczenie m etodą P a s te u ra stosow anem było u 330 osób p r a ­ wie w yłącznie m etodą słabszą. W y n ik nie­

pom yślny u sześciu osób czyli 1 , 8 % , które częściowo były bardzo silnie pokąsane, czę­

ściowo późno przybyły; u 50 osób leczenie me­

tod ą P a ste u ra nie było stosowanem z pow o­

du, że ran y nie były do krw i, lub też do krw i ale bez ro zd arcia u b ra n ia w miejscu u k ą ­ szenia, a więc ja d nie m ógł się dostać do u stroju, wreszcie, gdy było widocznem, że psy nie były wściekłe.

P rz e d czterem a miesiącami zastosow a­

liśm y poraź p ierw szy m etodę wzmocnioną u dw u włościan pokąsanych przez w ściekłe­

go w ilka i u jed neg o pokąsanego przez wściekłego psa. B.any były bardzo obszer­

(9)

N r 46. WSZECHŚWIAT. 729 ne, na tw arzy i głowie, tak , że praw ie bez- I

w arunkow o należało j e uw ażać za śmier- j telne. P rz e d kilkom a dniam i otrzym ałem wiadomość od naczelnika pow iatu C hełm ­ skiego, że pom ienieni ludzie są, zdrowi. Toż samo stosuje się do innych dw u pokąsanych w podobny sposób przez wściekłego wilka, | nie zaliczam je d n a k tych ludzi do bezwa- ! runkow o ocalonych, poniew aż ubiegają do­

piero dw a miesiące od chw ili pokąsania (jakkolw iek po pokąsaniu przez wilki wście­

klizna zabija zw ykle ju ż po m iesiącu).

W tych zatem pięciu w ypadkach m ielibyś­

my w yraźny dowTód, że wzmocniona m etoda nietylko nie je s t szkodliw ą, lecz w prost konieczną przy głębokich pokąsaniach.

G łow y obu w ilków nadesłano mi, a przez zaszczepienie mózgu królikom przekonałem się, że były wściekłe.

Dodam jeszcze kilka uw ag praktycznych, [ w yprow adzonych z dotychczasow ych do- j świadczeń, ja k rospoznać wściekliznę zw ie- J

rzęcia. P rzew ażnie mam na myśli psy, ! ponieważ co do tego w ykonaliśm y najw ię­

cej doświadczeń. W ściekły pies z począt­

k u traci apetyt i staje się sm utnym . P o ­ woli ogarnia go niepokój, zaczyna biegać, ucieka z domu i pow raca lub nie. G dy po­

wróci, lub jeżeli nie ucieka, w tedy kąsa bez żadnego pow odu osoby znajom e oraz psy, z którem i daw niej żył w zgodzie, przyczem bardzo ważnem je st jeżeli kąsa samice. P o ­ dane jed zenie w tym okresie zjada, częściej żuje tylko; wodę liże ale nie łyka. Zjada rzeczy niesłużące za pożywienie: szerść, sło­

mę, kam yki, błoto. Szczekanie staje się napół wyciem; gdy ucieknie z domu, b ie­

gnąc, kąsa psy i ludzi po drodze w obcem miejscu. P o 3—4 dniach um iera z wycią- gniętem i kończynam i. Ze zm ian pośm iert­

nych najw ażniejszą je st znalezienie w żo­

łądku: szerści, słom y, kam ieni, błota. N a­

leży zauważyć, że traw ę i świeży naw óz zjadają psy zdrow e, te więc resztki niczego w tym w zględzie nie dowodzą.

N ajpew niejszym środkiem przekonania się o wściekliźnie je s t zaszczepienie części mózgu królikow i przez trepan acy ją. P o 15-tu dniach mam y w ynik pew ny. W ście­

klizna, o ile dotąd wiemy szerzy się przez kąsanie, sam oistne pow staw anie dowiedzio-

nem nie zostało.

D otąd jad wścieklizny bijologicznie nie je st znanym . P ro f. Babes, k tó ry sądził że go o d k ry ł w postaci m ikrokoka, zaprzecza teraz pierw otnym swoim przypuszczeniom . P rób y przez nas wykonane dowodzą, że w obecności pow ietrza wyhodować go nie m ożna i że wszystkie dotąd używ ane śro d ­ ki odżywcze (żelatyna, bulijon, agaragar, su­

rowica i inne) nie są odpow iednie do ho­

dowli.

Obecnie mamy w W arszaw ie epidem iją psiój wścieklizny, przyczem dowodnie w y­

kazuje się bessilność kagańca. W ostatnich tygodniach m ieliśm y trzy p rzyp adk i poką-

! sań przez psy z resztkam i połam anego k a ­ gańca na pysku. Nic w tem dziwnego, gdyż w ściekły pies łam ie dość grube że­

lazne p rę ty k latk i, gdy zostanie w niej zam knięty.

O. B ujw id.

F I I Y J O L O G I J A L O T U P T A K Ó W ,

w ykład Mareya W C o l l e g e d . e I ^ r s u a - c e .

L o t ptaków po wszystkie czasy budził ciekawość człowieka; prag n ął on zrozum ieć m echanizm lotu, by sam przy pomocy sk rz y ­ deł bujać mógł w przestw orach atm osfery, szybkość je d n a k i zawiłość poruszeń zb ija­

ły obserw atorów z tropu. W ynalazek b a­

lonów dał nadzieję prostszego środka loko- mocyi pow ietrznej. W ostatnich czasach w ybitni aeronauci dowiedli, że w spokoj- nem pow ietrzu m ożna kierow ać balonem na podobieństwo ok rętu, w skutek czego u w a ­ ga ogólna odw róconą została od tego, co j ą tak przedtem roznam iętniło, a dzisiaj za­

rzucono ju ż m yśl zbudow ania p rzyrządu

„cięższego od pow ietrza”, utrzym yw anego i kierow anego na podobieństwo ptaka, j e ­ dynie przez siły m echaniczne.

W idocznem je s t jed n ak , że lot ptaków p rzedstaw ia najdoskonalsze rozw iązanie z a ­ gadki lokomocyi pow ietrznej, a fizyjologija przyspieszy zapew ne w ynalezienie p rz y rz ą ­ dów do żeglugi pow ietrznej, opierając się

(10)

780 W SZECHŚW IAT. N r 46.

jed y n ie na m echanizm ie lotu ptaków . N o­

we sposoby, pozw alające chw ytać porusze­

nia, niedostępne bespośrednio dla naszych zm ysłów, mogą być stosow ane n adal do analizy ruchów sk rzy d eł ptasich.

Z drugiój strony, je ż e li badanie ptaków nie mogło w yśw ietlić m echanizm u poruszeń skrzydłow ych, to niem niej dało nam ono ważne wskazów ki co do w arunków , zmie­

niających c h a ra k te r lotu. M iędzy innem i w ykazało, że szybkość lotu zm ienia się w rozm aitych okolicznościach; dało nam | poznać energiczny w ysiłek w chw ili odbi­

cia się, zręczne m anew ry w chw ili siadania, przyspieszone uderzenia przy w znoszeniu j się i to spokojne pływ anie w pow ietrzu, k ie­

dy p tak posuw a się naprzód , nieporusza- ją c skrzydłam i.

A nato m ija i system atyka zw ierząt rzu ca­

ją rów nież niejakie św iatło na m echanizm lotu. W budow ie skrzydła, w ruch u s ta ­ wów i układzie mięśni znajdujem y o b jaśn ie­

nie licznych szczegółów ich działalności.

P o ru sza ją c skrzydło nieżyw ego p taka, ła ­ tw o zrozum ieć, ja k ono się rost w iera i sk ła ­ da; ro sp a tru ją c nadm ierne rozw inięcie p e­

wnych mięśni lub zanik innych, nietrudno w ykazać kierunek silnych uderzeń lub przeciw nie tych słabych poruszeń, któ reb y śmiało pomocniczemi nazw ać można było.

S ystem atyka zaś, zajm ująca się u p o rząd ­ kow aniem isto t żyjących w pew ne g ru p y n a tu ra ln e w edług ich podobieństw m orfolo­

gicznych, przygotow ała odkrycie tak w aż­

nej analogii organów . T a k np. dowiódłszy, że w grom adzie kręgow ych, ptak i n ajw ię­

cej są zbliżone do gadów , zoologija u p o ­ w ażnia nas do zbliżenia szybkich uderzeń skrzy d eł ptasich z pow olnem i i łatw em i do obserw acyi poruszeniam i kończyn żółwi m orskich.

W reszcie postępy fizyki i m echaniki w y ­ rugow aw szy różne fałszyw e teoryje, n ap ro ­ w adziły uczonych n a drogę doświadczeń, k tó re ju ż dzisiaj w ydały ważne re zu ltaty co do m echanicznego naśladow ania lotu.

A rystoteles, p rzedstaw iciel najstarszej' epoki w naukach przyrodniczych , pozosta­

w ił nam bardzo niew iele w kw estyi, k tó ra nas zajm uje. L o t, pow iada on, odbyw a się zapomocą ru ch u skrzydeł naprzem ian otw ie­

ran y ch i zam ykanych, przyczem ogon ode-

g ry w a rolę steru; wreszcie u gatunków o ogonie mało rozw iniętym funkcyją steru spełniają nogi bardzo ku tyłow i w yciągnię­

te, ja k to się widzi np. u bociana.

W dzisiejszym stanie n auk i ten sposób I za p atry w a n ia A rystotelesa niekoniecznie byw a p rz y ję ty ; otw ieranie i zamykanie skrzydeł, ja k się zdaje, je st tylko niezbę- dnem w chw ili wyruszenia. Co zaś do ogo­

na, to jeżeli je s t sterem , m niejsze ma zna­

czenie p rzy ruchach na boki, aniżeli przy wznoszeniu się i opuszczaniu, wreszcie w ię­

ksze lub m niejsze w ydłużenie nóg ku ty ło ­ wi, oraz w yciągnięcie szyi, przenosząc z n a ­ cznie środek ciężkości p tak a względnie do pow ierzchni skrzydeł, zm ienia k ieru n e k lo­

tu względem płaszczyzny poziomej.

P lin iju sz S tarszy, skrzętn y obserw ator, badając rozm aite rodzaje chodu ptaków po ziem i, dostrzegł, że p tak przed odlotem, sta­

ra się zawsze nabyć początkow ą szybkość jużto skacząc, ju ż biegnąc, lub wreszcie x’zu- cając się z jak ieg o p u n k tu wyniosłego. P o ­ d łu g P liniju sza, je d n a tylko kaczka stan o­

wi w yjątek, gdyż się wznosi bespośrednio z pow ierzchni wody, co się zresztą tyczy praw ie wszystkich ptaków wodnych.

G alen pierw szy w skazał, że niektóre p ta­

ki u trzy m u ją się w pow ietrzu bez porusza­

nia skrzydłam i; badacz ten jed n ak pojm u-

! ją c , że do zniesienia siły ciężkości potrzeba

j innej siły równej i działającej w k ierun ku

| w prost przeciw nym , przypisuje to p ew ne­

mu w ytężeniu psychicznem u. W zaraniu każdej n au k i sp otyk a się te rzekom e ob ja­

śnienia, k tó rych głów ną w adą jest, że zada- w aln iając um ysły pow ierzchow ne, p a ra li­

żują tem samem dalsze dociekania. W strę t n a tu ry do próżni opóźnił nie w ątpliw ie o k il­

ka wieków odkrycie ciężkości pow ietrza.

[ T ak ie urojone siły 'p rz e d swem zniknięciem zm ieniają w ielokrotnie swe nazw y, a Belon, obserw ow any p rzez G alena fak t objaśnia w strętem pow ietrza do lekkości piór.

S okolnictw o, upraw iane od czasów b a r­

dzo daw nych, było w wiekach średnich u lu ­ bioną sztuką narodów europejskich, dając sposobność do licznych a bardzo ciekaw ych obserWacyj n ad charakterem lotu a naw et nad anatom iją ptaków . W X I I wieku, ce­

sarz niem iecki, F ry d e ry k II, napisał k sią ż ­ kę De arte venandi, gdzie poraź pierw szy

(11)

N r 46. W SZECHŚW IAT. 731 napotykam y w zm iankę o obecności pow ie­

trza w kościach ptasich. A u to r ten p rzy ­ pisyw ał w ielkie znaczenie w kierow aniu ptaka na praw o i na lewo, skrzydełkom , czyli m ałym pęczkom p ió r przym ocow anym do ksiuka. D ziałanie tych narządów obja­

śnia on w taki sposób, że stawiają, pow ie­

trz u opór większy z jednej strony aniżeli z drugiej; skrzydło, które napotyka w ięk­

szy opór w pow ietrzu, posuw a się wolniej niż drugie, a w skutek tego ciało ptaka skie­

row uje się w jeg o stronę.

Sokolnicy także o d k ry li ciekawą, ew olu- cyją (franc. ressource), polegającą na tem, że ptak rzu cając się ze znacznej wysokości, otw iera nagle skrzydła, a nachylając je w pew ien sposób, sunie po pow ietrzu, w zno­

sząc się p raw ie do tego samego poziomu, skąd spadek swój rospoczął. Belon p ierw ­ szy w zm iankuje o tym fakcie, lecz dopiero H uber, w dw a wieki po nim, opisał go na­

leżycie.

S ta rają c się nieustannie o w ydoskonale­

nie swój sztuki, sokolnicy nabyli z czasem ważnych wiadomości o ch arak terze lotu | różnych gatunków ptaków i o licznych j

zw rotach, ja k ic h jed n e używ ają, aby swę zdobycz pochwycić, a inne — by nieprzyja­

ciela uniknąć.

R ozróżniali oni u ptaków drapieżnych dw a zupełnie różne rodzaje lotu: jed en po­

wodowany poruszeniam i skrzydeł, czyli lot wiosłowy (vol ram ć), a drugi bez tych po­

ruszeń, czyli lot żaglowy (vol a voile). P ta ­ ki szlachetne, czyli wysokiego polotu (a ja k | je w naszem sokolnictw ie nazyw ano ptaki j czyste '), za typ k tórych może służyć sokół, używ ają lotu wiosłowego; m ają one skrzy­

dła ostre, nieco w klęsłe od spodu, lotki sztywne i m ięśnie potężne. Sokoły wzno- | szą się szybko na znaczną wysokość, po­

czerń rzucają się na swę zdobycz, uderzają, szponami, krępują, a w razie chybienia, wznoszą się na nowo w opisany wyżej spo­

sób i rospoczynają now ą szarżę.

P ta k i małego polotu, ja k kania lub j a ­ strząb, posiadają skrzy d ła szersze i bardziej

*) P a trz K azim ierza hr. W odzickiego: O sokol­

nictw ie i ptakach m yśliw skich. W arszaw a, 1858, s tr. 115.

płaskie, przytępione na końcach, k tó re zd a­

j ą się niekiedy ja k b y postrzępione w skutek zw ężenia końców lotek pierw szorzędnych.

W ia tr kieruje rucham i tych ptaków , k tóre dają się unosić n a znaczną wysokość, skąd spadają szybko na podobieństwo ptaków wysokiego polotu.

K ażda nauka postępuje tem szybciej, im liczniejsze zastosowania znajduje w p ra k ­ tyce; tak np. m edycyna, szukając dośw iad­

czalnie przyczyn funkcyj żywotnych, p rzy ­ czyniła się do rozw oju fizyjologii dośw iad­

czalnej. T a k samo i sokolnictwo p o ­ pchnęło o wiele naprzód badanie lotu. O d wieków średnich aż po rew olu cyją fran cu ­ ską sztuka ta cieszyła się wielkiem wzię­

ciem na w szystkich dw orach europejskich.

H isto ry ja przechow ała nazw y m istrzów so- kolnictw a, pom iędzy którym i niejeden zo­

staw ił nam cenne dzieła, trak tu jące 0 sztuce przysw ajania p takó w drapieżnych 1 uk ładania do rozm aitych rodzajów polo­

wania.

G dy sokół rusza ') uciekającego ptaka, nie stara się go dogonić w prostym k ieru n ­ ku, lecz wznosi się o ile możności najwyżćj, a wówczas sunie po pow ietrzu z nadzw y­

czajną szybkością. U padek sokoła z wyso­

kości je s t niezm iernie gw ałtow ny, osobliwie jeżeli ptak rzuca się pionowo — spadek pio­

runujący. H u b e r ocenia, że gdy sokół w zno­

si się w górę lotem skośnym, to potrzeba mu sto razy mniej czasu na w ykonanie spadku, rów nie szybko wznosi się następnie w górę, sposobem wyżej przytoczonym (res­

source). Jeżeli wznoszenie ma trw ać przez czas dłuższy, sokół rozdziela go na sto­

pnie, polegające naprzem ian na wznoszeniu się skośnem i na żaglow aniu poziomem.

Z drugićj strony, ptak prześladow any stara się uniknąć sokoła przez ta k zw any obrót (esquivade), czyli nagłe opuszczenie lub szybki ruch n a stronę. Lecz dokładność, z ja k ą sokół prow adzi swój atak je s t tak w ielką, że rzadko kiedy chybi celu. T ę nadzw yczajną zręczność rozw ija sokół oso­

bliw ie wtedy, gdy go sokolnik u kład a przy

') P a trz staropolskie przysłowie: „K rogulec ru' I szy, ja s trz ą b ugoni”, cytow ane przez h r. W odzickie- go (Sokolnictwo, str. 46). We francuskiem sokolni- 1 ctw ie używano te rm in u e n tre p re n d re .

(12)

732 W SZECHŚW IAT. N r 46.

pomocy wabia, ożyli p tak a w ypchanego, którym na sznurze obraca w pow ietrzu na podobieństwo procy. P ta k , krążący na w y­

sokości kilk u set m etrów , n a w idok w abia rzuca się, obliczając tak doskonale miejsce, gdzie się pow inien znajdow ać jego łu p w chw ili uderzenia, że chybia go nadzw y­

czaj rzadko. X jeże li sokolnik chce uniknąć tego rzu tu , m usi szarp n ąć sznurem bardzo silnie i z w ielką szybkością, aby oszukać zręczność sokoła.

W dziełach o sokolnictw ie znajdujem y także w zm ianki o rozm aitych o brotach p ta ­ ków, stosownie do gonionej dziczy, oraz opisy w alk pom iędzy sokołam i i kaniam i;

w alk, w których zw ykle siła w iatru decy­

duje o zw ycięstw ie, gdyż w iatr sp rzy ja p t a ­ kom żaglow ym, a cisza p ow ietrzna p rz eci­

wnie ptakom wiosłowym.

Sokolnicy nauczyli nas sztuki osw ajania ptaków p rzy pomocy k a p tu ra oraz restau- racyi uszkodzonego w bitw ie u pierzenia przez okulizow anie piór innych ptaków . O d nich nauczyliśm y się oceniać zalety sokoła po tw ardości jeg o m ięśni, po sztyw ności p ió r i wadze ciała. W rzeczy samej ciężar p ta k a przyczynia się do szybkości spadku w chw ili rz u tu . P oniew aż ostrość skrzydeł i w aga p ta k a były zaletam i poszukiw anem i, sokolnicy stara li się je niek iedy sztucznie nadaw ać p tastw u m yśliw skiem u przez s k ra ­ canie jego sk rzy d eł i zw iększanie wagi p rzy p rz y pom ocy ciężkich grzechotek.

W szyscy sokolnicy zw rócili uw agę, że p ta k i o locie wiosłowym sk ierow ują się pod w iatr, jeżeli tylko chcą się wznieść do góry.

O bserw acyja ta je s t nadzw yczaj w ażną dla teo ry i lotu; wiąże się ona z innym faktem , a m ianowicie, że p tak p rz ed wzlotem n a d a ­ j e ciału szybkość, tw orząc tym sposobem pew ien p rą d pow ietrza pod skrzydłam i.

W ogólności sk rzydło zn ajd u je więcej o p o ­ ru przy uderzen iu w dół, jeżeli kolejno n a ­ po ty k a świeże m asy pow ietrza.

(dok. nast.).

tłum . J . Sz.

POLITECHNIKA LWOWSKA.

P ie rw o tn ie utw orzona w roku 1844 z d a­

wniejszej „akadem ii handlow ej ” przez d o ­ łączenie o d działu technicznego, w skutek czego otrzy m ała nazw ę „akadem ii tech n i­

cz n e j”, od k tórej oddzielono w ro k u 1856 połączone z akadem iją techniczną dw ie k la ­ sy szkół realn ych . A kadem ija techniczna m ieściła się wówczas w kam ienicy n a rogu u lic T ea traln ej i O rm iańskiej, naprzeciw ko obecnego domu N arodnego i obejm owała pięć kursów rocznych. W roku 1872, po zaprow adzeniu ję z y k a polskiego jak o w y­

kładow ego i urzędow ego w G alicyi, o trzy ­ m ała „akadem ija techniczna” tym czasowy regu lam in , w edług którego podzieloną zo­

stała na trzy zawodowe szkoły czyli wy­

działy, a m ianow icie:

1) Szkołę inżynieryi.

2) Szkołę budow nictw a.

3) Szkolę chem ii technicznej.

Tym że regulam inem zaprow adzono w ol­

ność nauczania i uczenia się, a k iero w n i­

ctw o oddano w ręce kolegijum profesorów pod przew odnictw em , corocznie obieralne­

go z g ro n a profesorów , re k to ra. T ym więc regulam inem nadano szkole politechnicznej u rząd zen ia takie same ja k uniw ersytetom . W ro ku 1873 rospoczęto staw iać p rz y ulicy Sapiehy obecne budynki i ukończono je w ro k u 1877, kosztem 1 300000 złr. G m a­

chy szkoły politechnicznej p ro jek to w ał prof.

tejże szkoły J u lija n Z acharjew icz. P o li­

tech n ik a przedstaw ia się im ponująco i je st praw d ziw ą ozdobą Lw ow a, k tó ry do ty ch­

czas okazalszem i budow lam i wcale szczycić się nie m ógł. W ro k u 1875 dodano do w y­

m ienionych ju ż trzech w ydziałów , w ydział czw arty „budow y m achin”. W obecnym zatem stanie szkoła politechniczna lw ow ska przed staw ia się zupełnie tak samo, j a k w szystkie politech nik i austry jack ie i wogó­

le zagraniczne.

G m ach frontow y od ulicy Sapiehy mieści w ydziały: inżynieryi, budow nictw a i m e­

chaniki, ty ln y m niejszy gm ach od placu ś-go Jerzeg o (J u ra ) przeznaczony na w y­

(13)

N r 46. WSZECHŚW IAT. 733 dział chemii technicznej. B udynek głów ny

je s t dw upiętrow y i odznacza się harm oniją i p roporcyją poszczególnych form archite­

ktonicznych. U trzym any je s t w stylu r e ­ nesansowym. R yzalit środkow y o filarach korynckich kanelurow anych (żłobionych) podpierających belkow anie, nad którym wznosząca się aty k a posiada grupę alego­

ryczną w ydziałów technicznych (inżynie- ry ja, budow nictw o, m echanika) d łuta L.

M arconiego profesora politechniki.

W ew n ątrz przedsionek należy do n a j­

piękniejszych założeń tego ro d zaju , na osi budynku o w spaniałej dekoracyi k latk a schodowa trójram ien na prow adzi na p ie r­

wsze piętro do przedsionka, skąd wstęp do auli, malowanej olejno na m arm ur, ozdo­

bionej podw ójnem i korynckiem i słupam i, podpierającem i belkow anie, nad którem wznosi się część wyższa z kary jaty d am i, tw orząc pola, w których niebaw em zostaną umieszczone obrazy w edług kartonów M a­

tejk i — o b ra zy , p rzedstaw iające postępy ludzkości. O bszerne k o ry tarze obchodzą wkoło podw órz zdobnych trzem a porząd­

kam i n a fasadzie zew nętrznej. Z sal i zbio­

rów i t. p. zasłu gują na uw agę, na parterze:

zbiory i pracow nia fizyki, zbiory inżynieryi i technologii m echanicznej; na pierw szem piętrze: biblijoteka, sala w ykładow a a rc h i­

tek tu ry , zbiory budow nictw a (konstrukcyje, odlew y gipsowe architektoniczne i figural­

ne), zbiory m echaniki; n a drugiem piętrze:

gabinet m ineralogii, m uzeum budow y dróg i mostów, gieodezyi i obserw atoryjum astro ­ nomiczne.

L ab o rato ry ju m ch em iczne, stanow iące oddzielny budynek politechniki, je st gm a­

c h e m jednopiętrow ym , z wysokiemi sutery-

nam i. O dznacza się portykiem o pilastrach jońskich, zgrabnym przedsionkiem i salą w ykładow ą z kasetow ym stropem . W bu­

dynku tym mieszczą się dw a laboratoryja:

chemii ogólnej i technologii chem icznej, stacyje dośw iadczalne dla ceram iki i nafty, oraz m ieszkania dw u profesorów cbemii.

G łów ny gm ach politechniki przedstaw ia załączony tu rysunek.

O braz w ew nętrznego u stro ju politechni­

ki może nam dać drukow any „P rogram c. k.

szkoły politecznicznej we Lw ow ie na ro k naukow y 1887 — 1888 (z rzędu rok X V I).

W e Lwowie nakładem funduszu szkoły p o ­ litechnicznej, 1887”. P ro g ram ten obejm u­

je: 1) regulam in ustroju i zarząd u szkoły, 2) przepisy dla słuchaczów, 3) przepisy 0 egzam inach i św iadectwach w szkołach politechnicznych, 4) spis wykładów w raz z ich program em na cały ro k szkolny, 5) plan nauk na ro k 1887—1888 w szystkich wydziałów, 6) etat osobowy c. k. szkoły po­

litechnicznej.

N iektóre szczegóły z tego program u p rz y ­ toczymy. R ok szkolny dzieli się na dwa półrocza: zimowe (od 1 P aździernika do 28 L utego) i letnie (od 4 M arca do 31 Lipca).

P o m iary słuchaczów gieodezyi odbyw ają się od 1 do 20 L ipca. P ró cz re k to ra w y ­ działam i zaw iadują dziekani (w ybieralni na dw a lata) i całe kolegijum profesorskie.

Słuchacze dzielą się na zw yczajnych i n a d ­ zw yczajnych, oraz gości. W ym agane od jed n y ch i od drugich w aru nk i dokładnie określa program , który na żądanie byw a wysyłanym przez zarząd politechniki. S łu ­ chacze zw yczajni w pew nych w arunkach, k tó re znów w yczerpująco określa program , mogą być uw alniani od opłat, mogą pobie­

rać stypendyja.

P odając ten kró tki szkic, skreślony na podstaw ie „program u szkolnego” i „przew o­

dnika dla drugiego zjazdu techników we L w ow ie” w yrażam y nadzieję, że poszcze­

gólni profesorow ie zechcą nas bliżej zapo­

znać ze stanem swoich pracow ni, muzeów lub zbiorów.

W roku bieżącym w ykładają:

Prof. nadzw. Placyd Dziwiński, m atem atykę k u r ­ su I-go (zasady analizy wyższej, g ieom etryją a n a li­

tyczną, rów nania różniczkowe cząsteczkowe, ra c h u ­ nek przem ienności).

Prof. zwycz. W ładysław Zajączkow ski, m atem aty­

kę k u rs II (A naliza w yższa,teoryja ogólna linij k rzy ­ wych i pow ierzchni).

Prof. nadzw. Mieczysław Łazarski, gieom etryją w ykreślną.

Docent p ry w atn y Gustaw K ram m er, gieom etryją syntetyczną.

Prof. zwycz. J a n Nepomucen F ran k e, m echanikę.

Prof. zwycz. D om inik Zbrożek, gieodezyją, kurs 1 i II, astronom iją sferyczną.

Prof. zwycz. A ugust W itkow ski, fizykę ogólną i techniczną.

Prof. zwycz. August F reund, chem iją ogólną i en- cyklopedyją chemii.

(14)

734 W SZECHŚW IAT. N r 46.

D ocent p ry w atn y R om an W aw nikiew icz, chem iją rolniczą i nawozy sztuczne.

Prof. zwycz. Ju lija n N iedźw iedzki, m ineralogiją i gieologiją.

D ocent Ignacy Petelenz, zoologiją.

Docent E u stach y W ołoszczak, botanikę-

D ocent pryw . H en ry k S trzelecki, encyklopedyją leśnictw a.

P ro f. zwycz. Julijusz Ja x a Bykow ski, technologi- j ą mechaniczną, k u rs I i II, o raz encyklopedyją m achin.

Prof. nadzw . B ronisław Paw lew ski, technologiją chem iczną k u rs I i II i technologiją m atery jałó w budow lanych.

Doc. M ieczysław D unin W ąsowicz, tow aroznaw ­ stwo techniczne.

Prof. zwycz. Bohdan M aryniak, budowg m ach in kura I i II.

Doc. M aksym ilijan T hullie, m echanikę budow ni- czą k u rs I i II , te o ry ją mostów k u rs 1 i II.

Prof. zwycz. Józef R y c h te r, budow ę d róg i roboty wodne, encyklopedyją nauk inżynierskich.

Prof. zwycz. K arol S k ib iń sk i, budowg mostów k n rs I i II, budowg tunelów , budow g kolei że­

laznych.

Prof. zwycz. G ustaw Bisanz, budow nictw o lądo­

we k u rs I, encyklopedyją budow nictw a lądowego, ustaw y budow nicze i kolejowe.

P rof. zwycz. Ju lija n Z acharjew icz, budow nictw o lądow e k u rs II, naukg form arch itek to n iczn y ch , a rc h ite k tu rg kolei żelaznych, kom pozycyje a rc h i­

tektoniczne.

D ocent pryw . M ichał Kowalczuk, h isto ry ją a r ­ c h itek tu ry .

Prof. nadzw. L eo n ard M arconi, ry sunki wolno- rgczne kurs I i II, rysu n k i orn am en taln e k u rs I i II, m odelowanie k u rs I i II.

D ocent M aryjan Lew akow ski, b u ch altery ją.

D ocent Izydor Szaraniew icz, gieografiją.

L e k to r A lb ert Z ipper, jgzyk niem iecki.

N auczyciel J a n A m borski, jgzyk francuski.

N auczyciel Józef K ropiw nicki, języ k angielski.

K a te d ry ekonom ii politycznej, p raw a handlow ego i wekslowego w te m półroczu nieobsadzone.

O becnie re k to re m je s t prof. Ju lija n N iedźwiedzki, sek retarz Tom asz S te rn a l, b ib lijo tek ą zaw iaduje prof. J. N. F ra n k e i sk ry p to r A ntoni Jakubow ski.

Prócz tego p o litech n ik ą posiada ja k o p erso n al po­

mocniczy: 14 asystentów , 4 laborantów .

P o s i e d z e n i e p i ę t n a s t e K o m i s y i t e o - r y i o g r o d n i c t w a i n a u k p r z y r o d n i c z y c h p o m o c n i c z y c h odbyło się dnia 3 L istopada 1887 roku, o godzinie 8 wieczorem , w lokalu T o ­ w arzystw a, C hm ielna N r 14;

1. P ro to k u ł posiedzenia poprzedniego został od­

czy ta n y i przyjgty.

2. D r 0 . B ujw id m ów ił „0 obecnem stanow isku m eto d y P asteu ra”. S treścił w yniki spostrzeżeń P a ­ s te u ra n ad w ścieklizną, w yłożył w krótkości spo­

soby szczepienia ochronnego przeciw ko w ściekli­

źnie, n astg p n ie p rzy to czy ł w ażniejsze zarzuty, j a ­ k ie P eter, F risc h i in n i staw iają Pasteurow skiej m etodzie szczepienia. Dalej w ykazał słabe stro n y zarzutów , staw ianych w spom nianej m etodzie i w końcu s4re śc ił w yniki w łasnych obserw acyj i do­

św iadczeń, czynionych n a zw ierzętach i ludziach, p ok ąsan y ch przez w ściekłe psy i wilki.

Przem ów ienie d ra B ujw ida je s t w ydrukow ane w niniejszym num erze W szechśw iata.

3. W dalszym ciągu posiedzenia p. H. Cybulski pokazyw ał owoce M onstera deliciosa L iebm . czyli P h ilodendron p ertu su m Kth. w yhodowane w w a r­

szawskim Ogrodzie B otanicznym . Owoce te o d ­ znaczają sig przyjem nym zapachem do ananasu podobnym i dość d obrym słodkawym , chociaż ścią­

gającym sm akiem .

N a te m posiedzenie ukończone zostało.

KBOHIKA HAUKGWA.

M E T E 0R 0L 0G 1JA .

— N iezw ykła tęcza. P. S. A. H ill donosi a n g iel­

skiej „N aturę” z A llahabad w In d y jach o rządkiem rzeczyw iście zjaw isku, m ianow icie o tgczy po za­

chodzie słońca, 11 W rześnia r. b. P rzed zacho­

dem niebo p o k ry te było wysoko w zniesionemi ch m u ram i pierzasto - w arstw ow em i i zapowiadało w spaniałe w ieczorne ośw ietlenie n ie b a , jakie sig w okolicach tam ecznych w ydarza w porze dżdży­

stej. Gdy w pew ien czas po zachodzie słońca ob­

serw ator, stojąc na najw yższym w m ieście tem p la ­ cu, sp o jrz a ł ku w schodowi, dostrzegł pięk n ą tę ­ czę podw ójną. Obie obejm owały po 20° długości, ale tuż n ad poziom em po obu stronach nie docho­

dziły do niego na D /20 do 2°, ja k b y osłonięte cie­

niem rzu can y m przez ziemię.

S .K .

Cytaty

Powiązane dokumenty

Kalkulacja własna konserwacja węzłów cieplnych strona niska i wysoka konserwacja polega na: 1.. przeglądzie węzłów cieplnych przed sezonem

W pływ ten u staje dopiero z zamknięciem rozwoju popędów. P rzestępcy nałogowi o niższym typie mózgu są to więc osobniki, które w rozwoju zatrzym ały się

stają przezeń pochłonięte, gdy tymczasem wszystkie inne promienie światła słonecznego przechodzą przez ten roztwór swobodnie. Dla naszego oka jest zupełnie

Sole te zostają z wodą razem przez korzenie pobierane, lecz ilość ta je s t tak nieznaczną, że roślina, chcąc się zadowolnić solam i w wodzie tój

mniej nieznacznie tylko; w tedy dopiero gdy dobiegają pow ierzchni ziem i, zostają przez nią pochłonięte, w skutek czego ziem ia się ogrzew a i stanow i źródło,

(znak: DOS-II.7222.1.4.2019) – pozwolenie zintegrowane na eksploatację instalacji do składowania odpadów o zdolności przyjmowania ponad 10 ton odpadów na dobę i

http://rcin.org.pl.. Na- miętności duchowne nie zamieniły nas zupełnie na austryaków. Zwycięztwo pod Morgarten jest owo- cem ohydnej kradzieży i niegodnego napadu. Ci ludzie

Należy jednak pamiętać, że przyjęte w zadaniu modele zmian jasności Betelgeuzy są bardzo uproszczone, w celu ułatwienia prowadzonych oszacowań.. Model zbliżony do