• Nie Znaleziono Wyników

Kryzys społeczno-gospodarczy kryzysem człowieka / Mieczysław Albert Krąpiec OP.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Kryzys społeczno-gospodarczy kryzysem człowieka / Mieczysław Albert Krąpiec OP."

Copied!
13
0
0

Pełen tekst

(1)

M IE C Z Y S Ł A W A L B E R T K R Ą P IE C OP

K ryzys społeczno-gospodarczy kryzysem człowieka

W STĘP

Różnorodne kryzysy, ta k gospodarcze ja k i społeczne, dotyczą ostatecznie człow ieka i odb ijają się u jem n ie n a ludzkim życiu. J e s t to oczywiste.

Czy jed n ak pojaw ianie się takiego kryzysu nie zostało w yw ołane przez człowieka w sk u tek m ylnego obrazu samego człowieka, obrazu założonego św iadom ie lub w sposób dom niem any w społecznych dzia­

łaniach? W ydaje się, że — tak. J a k to rozpoznać i jak, ew entualnie, skorygować praktycznie?

F unkcjonujący realn ie obraz człow ieka da się ustalić na tle kon­

kretnych, zaistniałych w aru n k ó w (okoliczności), jako n astęp stw dzia­

łalności społecznych i gospodarczych. Złe bow iem następ stw a dzia­

łania św iadczą o m ylnym m odelu steru jący m zespołem działań spo­

łecznych i gospodarczych. U św iadom ienie sobie zatem m ylnego obrazu człowieka pozwoli dojrzeć i ew en tu aln ie skorygow ać te stro n y obrazu, które w pływ ają lub w a ru n k u ją niepożądany zespół społecznych i go­

spodarczych czynności. T rzeba więc n ajp ierw w skazać na różnorodne zagrożenia człowieka płynące z gospodarczych i społecznych działań, by uśw iadom ić sobie z jak im obrazem -m odelem m am y współcześnie do czynienia i by móc w skazać na p rak ty czn y zespół działań, prow a­

dzących do w yzw olenia człow ieka i zaistniałych zagrożeń.

ZAGROŻENIA ŚRODOWISKOWE I PSYCHICZNE

Od pew nego czasu zw ykło się zw racać uw agę, ta k w publikacjach naukow ych, ja k i popularnych, i w prasie na zasadnicze pogorszenie w arunków ludzkiego życia w postaci gw ałtow nie n arastająceg o za­

nieczyszczenia n atu raln eg o środow iska. S p raw a jest więc ogólnie zna­

na, co — rzecz jasn a — nie rozw iązuje problem u u rastającego do k a­

(2)

tastroficznych rozm iarów , ale w ystarcza do w prow adzenia go na pole naszej uw agi. W ystarczy zatem przypom nieć sobie o zanieczyszczeniu gleby przez w adliw e stosow anie nawozów, przez opady szkodliwych substancji chem icznych niszczących lasy i zatruw ających w arzyw a i owoce; w ystarczy wspomnieć o niezw ykle w ysokim zanieczyszczeniu rzek, jezior, m órz i oceanów, k tó re sta ją się szkodliw ym zbiornikiem tru jący ch odpadów przem ysłow ych; w ystarczy zwrócić uw agę n a za­

nieczyszczenie atm osfery przez chem iczne substancje, przez n iekontro­

low ane zużycie tlen u i groźnej perspektyw ie zatracenia rów now agi w krążeniu tlenu; w ystarczy posłuchać specjalistów mów iących o groź­

bie zniszczenia osłony ozonowej naszej planety; a w reszcie w ystarczy w spom nieć o niebezpieczeństw ie atom ow ej zagłady nie tylko w sku­

tek w ybuchu w ojny atom owej, ale także k atastro f atom ow ych elek­

trow ni.

Jak o zagrożenie szczególnie niebezpieczne pojaw iła się możliwość stosow ania inżynierii genowej n a człowieku, co może przynieść zu­

pełnie nieprzew idziane sk utki z jednej strony i co zarazem z m oralnego p u n k tu w idzenia może sprow adzić człowieka do „urzeczow ienia“ i uczy­

nienia go przedm iotem technicznych m anipulacji z pom inięciem oso­

bowego ch arak teru , gw arantującego suw erenność ludzkich decyzji.

Zew nętrzne, deterioryzujące w a ru n k i ludzkiego życia n ak ład ają się na rów nie — a może jeszcze bardziej szkodliwe — w a ru n k i psychiczno- -m oralne. I tu spraw ą pierw szą i zasadniczą, uniem ożliw iającą psy­

chiczne zdrow ie i możliwość popraw y, jest różnorodnie funkcjonujące kłam stw o czy n aw et stan zakłam ania w różnych kręgach społecznych.

J a k n a to zw racają uw agę różne publikacje, zakłam anie to w ystępuje w różnym natężeniu i różnych form ach, ja k np. kłam stw a naukow e nierzetelnych naukow ców , ja k kłam stw a historyczne, kłam stw a poli­

tyczne, któ re najczęściej w ystępują w postaci półpraw dy lub też no­

womowy i są uspraw iedliw iane wyższym i celami, rzekom o naw et sa­

mym dobrem człowieka. Stosow anie różnych form zakłam ania w ży­

ciu społecznym nie tylko uniem ożliw ia postaw ienie w łaściwej diagnozy zagrożenia (przypadek fałszow ania statystyk!), ale u d erza w podstaw y poznawcze, ta k istotne dla człowieka. I w tym m iejscu w arto zwrócić uwagę, że od daw na w k u ltu rze europejskiej fun k cjo n u je przestroga ew angeliczna o zasadniczym dla człowieka źródle zła: „On (Zły) jest kłam cą i ojcem kłam stw a" i że zasadniczo „praw da w as wyswobodzi".

Ew angeliczny przekaz o praw dzie i kłam stw ie stał się podstaw ą chrześ­

cijańskiej, europejskiej k u ltu ry . I dlatego system atyczne lub też syste­

mowe odchodzenie od „drogi p raw d y " pow oduje uderzenie w same podstaw y racjonalnego życia człowieka. Szczególnie zaś szkodliwe są dezinform acje, półpraw dy i zw yczajne n iep raw d y głoszone w szkołach, gdyż takie postępow anie nie tylko niszczy zaufanie do szkoły i jej mocodawców, ale nadto paczy ch a ra k te ry m łodych ludzi, do których

(3)

nie zawsze dociera praw da, ale zw ykle dociera inform acja o głoszonym kłam stw ie.

Obok różnych form n iep raw d y funkcjonujących w społeczeństw ie jako rów nie groźne jaw i się społeczne głoszenie nienaw iści wobec

„drugiego". P rzy b iera ono rów nież rozm aite postaci: od głoszenia po­

zornie nieuniknionej „w alk i klas", k tó ra m iała się n aw et w zm agać w raz z rozw ojem coraz to wyższych form życia społeczeństw a socja­

listycznego, aż do używ ania dziwnego słow nictw a „w ojennego” w cza­

sopismach i środkach m asowego przekazu — i to mimo w ezw ania do w ychow ania ludzkości do pokoju. Ciągle bow iem w pism ach i p ro p a­

gandzie otw ierają się coraz to now e „fro n ty w a lk i“ z czymś, tw orzo­

ne są „fronty pracy", a n aw et m ówi się o „fro n tach w alki o pokój“.

W szelkie tak ie sform ułow ania o „fro n tach w alk i" i używ anie języka bojowego muszą, siłą rzeczy, budzić uczucia bojowe, których naduży­

w anie w yw ołuje, lub może wywołać, różne form y agresji. N adto w zbu­

dzenie postaw y w alki m usi budzić i żywić uczucia nienaw iści, k tó re są destrukcyjne dla każdego człowieka.

Pojaw iło się nadto w ostatnich latach now e zjawisko, daw niej w system ie socjalistycznej w ładzy zwalczane, m ianow icie pornografia i propagow anie seksualizm u. Z jaw isko to jaw i się w różnego rodzaju publikacjach książkow ych, broszurow ych, czasopism ach i film ach te ­ lew izyjnych (nie tylko!) jako rzekom y p rzejaw liberalizm u. N asilenie w ostatnich czasach seksualizm u i pornografii stało się okazją dla n a ­ zyw ania „socjalizm em pornograficznym " ostatniego okresu kryzysu n a­

rodowego. Oczywiście po rn o g rafia ja k i alkoholizm nie służą um ocnie­

niu życia indyw idualnego i narodow ego i w yw ołują kom entarze w różnych ośrodkach, że łatw iej się rządzi narodem pijaków i rozpust­

ników i że — wobec tego — w ym ienione zjaw iska są raczej zap ro g ra­

m ow ane aniżeli spontaniczne.

Do w ym ienionych zagrożeń człow ieka w naszej sytuacji należy jesz­

cze dodać tzw. „zagrożenia system ow e", zw iązane ze sposobem orga­

nizow ania i funkcjonow ania życia gospodarczego i społecznego. P rz e ja ­ w ia się to w społecznych układach, gdzie znajom ości i tzw. „plecy"

więcej znaczą aniżeli fachow e przygotow anie do pracy, zdolności oso­

biste i sum ienność w ykonyw ania zawodu. Z aistniałe społeczno-gospo­

darcze u k ład y sp rzy jają „łapów karstw u", któ re fun k cjo n u je niem al tak spraw nie (a może lepiej!), ja k „d ru g i obieg" publikacji. Z jaw isko ła ­ pów karstw a zdaje się przenikać całą adm inistrację, budow nictw o, służbę zdrowia, a n aw et re so rty podległe M inisterstw u E dukacji N aro­

dowej. N adto niskie płace zatrudnionych w gospodarce narodow ej p ra ­ cowników sp rzy ja groźnem u zjaw isku kradzieży m ienia publicznego.

Po pro stu w ielu ludziom bardziej opłaci się kraść aniżeli rzetelnie p ra ­ cować; opłaci się dać łapów kę aniżeli dochodzić sw ych p raw o b y w atel­

skich; opłaci się w stąpić do specjalnych organizacji, a n aw et p artii,

(4)

aniżeli pracą, osobistym w ysiłkiem , zdolnościam i organizow ać sobie życie niezależne. A w ynagrodzenie za pracę poniżej kosztów u trzy m a­

nia uniem ożliw ia pracow nikow i „dorobienie się“ m ieszkania, sam ocho­

du i koniecznych dóbr kulturow ych. I dotyczy to szerokiej g ru p y ludzi. N adto b ra k tow arów konsum pcyjnych w sklepach, ich postę­

pu jąca drożyzna odejm uje ochotę do pracy i staje się powodem uciecz­

ki za granicę dla w ielu m łodych i zdolnych ludzi, których odejście jest nie tylko bolesne, ale dla n aro d u i narodow ej k u ltu ry w ręcz cho­

robliw e. A mimo w szystkich braków w zaopatrzeniu, jakoś nie odczu­

w a się b rak u alkoholu, który zawsze dostępny pow oduje ogrom ne szko­

dy indyw idualne i społeczne. P racow nik bow iem nie może uczciwie zarobić na kupno m ieszkania, samochodu, ale zawsze może kupić wód­

kę, k tó ra pozw ala na chw ilę zapom nieć o biedzie. A w raz z alkoholiz­

mem pojaw iło się także groźne zjaw isko n ark o m an ii w śród dzieci i m ło­

dzieży, co już je st spraw ą, w najw yższym stopniu, alarm ującą.

W ew nętrzne zagrożenia człowieka, będące następstw em system u or­

ganizacji gospodarczych i społecznych, w zm agają się przy gąszczu ustaw, dekretów , przepisów, okólników, rozporządzeń i postanow ień — n ie­

kiedy sprzecznych — co pow oduje i upadek a u to ry te tu praw a, i n ad ­ użycia w praw orządności. Taki stan rzeczy, w przekonaniu wielu, spro­

w adza się do w ym uszenia posłuszeństw a i uległości nie ty le sam em u praw u, ile raczej stróżom państw ow ego bezpieczeństw a, którzy na mocy p raw nych przepisów „zawsze m ają ra c ję “.

Zjaw iska tu w spom niane w y stępują nadto w kontekście jeszcze in ­ nych politycznych oddziaływ ań, w których człowiek byw a niekiedy poddany m anipulacji przyw ódców realizujących swe cele nie zawsze dla wspólnego dobra obyw ateli. We w szystkich spraw ach życia poli­

tycznego, gospodarczego i społecznego k o n k retn a ludzka osoba byw a trak to w an a nie jako podm iot i p artn er, lecz raczej jako „przedm iot"

i „narzędzie" do realizow ania celów grup, często sprzecznych z osobis­

tym dobrem osoby. U przedm iotow ienie i in stru m en talizacja człowieka przy b rała bardzo groźną postać, gdy np. w dobie stalinizm u czy rew o­

lucji k u ltu raln ej w C hinach budzono i żywiono nienaw iść jednych ku drugim , a ludzkie m asy przerzucano, jak piasek, z jednych obozów do drugich, człowieka zaś trak to w an o w yłącznie jako „rzecz“, jako siłę roboczą.

In stru m en talizacja i urzeczow ienie człowieka staje się tym groźniej­

sze, gdy nab iera cech naukow ego podejścia i naukow ego sposobu sta­

w iania zagadnień. Sam a bowiem n au k a w ostatnich stuleciach ograni­

cza się do opracow yw ania narzędzi coraz bardziej skutecznych w dzia­

łan iu na użytek samego człowieka. D oskonalenie narzędzi służących człowiekowi sprzęgło się z sam ą koncepcją naukow ego poznania, w y­

rażającego się w naukotw órczym pytaniu: to know how?

O ddaliliśm y się daleko od starożytnego ideału poznania: scire propter

(5)

ipsum scire, a raczej w yznajem y w nauce hasło scire propter „uti“. Oczy­

wiście odegrały tu rolę różne koncepcje naukow ego poznania (zwłasz­

cza I. K an ta i A. C om te’a), przekształcane i uściślane przez teoretyków i metodologów nauk. A pozytyw istyczne koncepcje nauki, mimo po­

szerzania ich przez P opperow ską reform ę, w rezultacie zawęziły w a r­

tość poznania naukow ego. Przyczyniło się to w praw dzie do ścisłości naukow ego poznania z jednej strony, jed n ak z drugiej stro n y zawęziło pole nauki i przem ieściło istotne dla człow ieka dziedziny w sferę m i­

tów. Nade w szystko sam człowiek i jego istotne k u ltu ro w e w artości stały się przedm iotem ju ż to odpow iednio rozum ianego m itu, już to nauki rozum ianej w św ietle naukotw órczego py tan ia: to k n o w how?

I w takim w ypadku człowiek jako przedm iot n au k i m usiał zostać po­

trak to w an y jako „przedm iot", jako „rzecz", k tó rą się rozum ie wówczas, gdy się tej „rzeczy" używ a. Sam a m etoda naukow ego poznania, w spół­

cześnie stosow ana, niejako „urzeczow ia" i przez to samo in stru m en tali- zuje człowieka. D latego n ad al sam człow iek pozostaje dla n au k i l’etre inconnu, chociaż coraz lepiej w iem y, ja k m ożna użyć człowieka do różnych celów. Słowem, n a u k a nie wie, kim je st człowiek, ja k i jest sens ludzkiego bytow ania, ale wie, ja k m ożna użyć człow ieka do re a li­

zacji coraz am bitniejszych zadań, k tó re nie zawsze są w zgodzie z pod­

m iotow ym i celam i osoby. Z atem i sam a n a u k a zdaje się przyczyniać do instrum entalizow ania człowieka, a przez to do pozbaw ienia człowie­

ka jego osobowych, tran scen d en tn y ch w stosunku do całego św iata, celów.

OBRAZ CZŁOW IEKA I TEN D EN CJE IN TERPRETA CY JN E T aki stan rzeczy fu n k cjo n u je n a kanw ie zasadniczo zdrow orozsądko­

wego obrazu człowieka, akceptow anego w codziennym życiu społecz­

nym. Obraz ten jest w dużej m ierze dziedzictw em chrześcijańskiej w izji św iata i człowieka. T ak więc uzn aje się powszechnie, że sam człowiek jest szczególnie w yróżniony w całej przyrodzie; je st tej przyrody panem i ponad nią w yrasta. T ranscendencja człow ieka nad przyrodą przejaw ia się przede w szystkim w ch arak terze ludzkiego poznania in te le k tu a ln e ­ go, w n atu rze w olityw nego działania, w twórczości i w olnych aktach decyzyjnych stojących u podstaw życia m oralnego, ch arak tery sty czn e­

go jedynie dla ludzkiego gatu n k u . Jeśli przyjm ie się tak i obraz czło­

wieka, stają się zrozum iałe in sty tu cje społeczne, takie jak szkoły, szpi­

tale, życie społeczne, sądow nictw o i w ięziennictw o. W szystko to su - ponuje transcendencję człow ieka wobec przyrody i wobec samego siebie; suponuje wolność i niezdeterm inow anie, gdyż w przeciw nym w ypadku nie m ogłaby zaistnieć odpowiedzialność człow ieka za swoje czyny.

(6)

Taki jed n ak zasadniczo zdrow orozsądkow y obraz człowieka, zgodny z biblijną w izją człow ieczeństw a jest jed n ak ciągle poddaw any, zw ła­

szcza od ostatnich dwóch stuleci, naukow ej, filozoficznej i w ierzenio­

wej in terp retacji, które w dużej m ierze w a ru n k u ją zaistniałą, w spół­

czesną sytuację bytow ania człowieka. Jaw ią się bow iem dw ie w ielkie tendencje in te rp re tu ją c e „fak t lu d zk i“ i przez to samo bytow y cha­

ra k te r człowieka. T endencja pierw sza w iąże się z tzw. naukow ym , o silnie filozoficznym zabarw ieniu, sposobie in terp reto w an ia i w y­

jaśniania; tendencja zaś druga jest bliższa w ierzeniow em u, a przy tym ściśle filozoficznemu sposobowi w yjaśniania, jak ie m a m iejsce w tr a ­ dycyjnej filozofii klasycznej, starożytności, średniow iecza, a także u w ielu w ybitnych współczesnych m yślicieli. G eneralnie rzecz biorąc jaw ią się dw a obrazy in te rp re ta c y jn e człowieka: a) jako jednostki, będącej egzem plarzem ogółu — zbiorow iska; b) osoby zrzeszającej się w sposób n a tu ra ln y w zbiorowisko — społeczeństwo.

Śledząc historię człowieka — zarów no w aspekcie zbiorow ym (filoge­

nezy) ja k indyw idualnym (ontogenezy) — i stosując opisową m etodę w yjaśniania, za pomocą naukotw órczego p y tan ia ,,j a k “? można zau­

ważyć biologiczny zasób sił u sam ych źródeł bycia człowiekiem. D la­

tego pierw szy model człowieka, przedstaw iony w sposób dopełniający się przez biologię i różne k ieru n k i filozoficzne, w idzi w człowieku n a j­

bardziej rozw inięty p ro d u k t ew olucji przyrodniczej i społecznej. P rze­

cież człowiek pow stał w pew nym okresie h istorii życia na ziemi i nie pow stał z nicości, ale istniały już przed nim rozw inięte tw ory przyro­

dy w postaci „naczelnych". Zatem , czyż nie n arzuca się, jako oczywiste, w yprow adzenie genezy ludzkiej z tych w łaśnie g ru p „naczelnych", któ­

re zostały zmuszone przez czynniki przyrodnicze do rozw oju swego życia w k ieru n k u w yzw olenia rozum u, um ożliw iającego p rzetrw anie biologiczne poprzez rozwój narzędzi koniecznych do zachow ania życia?

Dokonać się to mogło tylko w grupie i bardzo powoli. Podobnie i in­

dyw idualne życie człow ieka jest z historycznego p u n k tu w idzenia w y­

tw orem społecznym — rodziców i poszerzających się grup społecz­

nych. Dziecko u progu swego życia je st jedynie rezerw u arem sił biolo­

gicznych, któ re powoli, w m iarę dojrzew ania i interioryzacji zasta­

nej k u ltu ry , staje się człowiekiem, członkiem społeczności ludzkiej.

M ając w łaśnie n a uw adze ta k i stan rzeczy, i opisując krok po kroku rozwój dziecka, można dojść do przekonania, że stan świadomości jest sp raw ą n ab y tą od otoczenia, że zespół w artości duchow ych — „super- -ego“ jest zasadniczo in terio ry zacją zastanej k u ltu ry . P rzy takiej wizji człowieka, zam ieniającej jego historię (tak g atu n k u ja k i jednostki) w sam ą bytow ą stru k tu rę — nietru d n o uznać, że człowiek jest jedynie w ytw orem sił biologicznych i społecznych, kształtujących bez reszty ludzkie oblicze duchowe, ludzką świadomość, i że k o n k retn a ludzka jed n o stk a jest „zawieszona" na „m ocniejszym " od siebie, pow szechniej­

(7)

szym i ogólniejszym zespole bytow ym (przyrodniczym i społecznym) i jest bez reszty zrozum iała jedynie na kanw ie tych w łaśnie zespołów.

Przypom ina to sta re filozoficzne koncepcje P latona, w któ ry ch ogół, idea, kolektyw , państw o były ra c ją bytow ą jednostki. W szelkie bowiem

„ogóły“ m iały być m ocniejsze, sam ozrozum iałe i godniejsze od jedno­

stek jako bytów zm iennych. Nic dziwnego, że państw o u P lato n a sta­

nowiło „rację b y tu “ dla jednostek-obyw ateli, k tórzy dosłow nie we wszystkim m ieli być podporządkow ani w ładzy państw ow ej do tego stopnia, że dobrem dla jednostek m iało być jedynie to, co było pole­

cone przez państw o. Podobnie i u H egla człowiek pojaw ił się jako realizacja ponad-jednostkow ego ducha, a ściślej m ówiąc — to sam o- rozw ijający się duch (w fazie ducha subiektyw nego) p rzejaw iał się w jednostkach ludzkich, jako początku realizow ania się kosmicznej syntezy w rozw ojow ej dialektyce, w tró jry tm ie: idei — m aterii — du­

cha. C złow iek-jednostka byłby całkow icie przyporządkow any dalszej ewolucji: duchow i obiektyw nem u, którego najw yższym przejaw em jest państwo-bóg, górujące n ad jednostkam i całkowicie, ta k ja k p la­

toński „ogół“ górow ał n ad jednostką. I jeśli M arks p rzy jął koncepcję dialektyki rozw ojow ej Hegla, zastępując „plew ę id ei“ — „ziarnem m aterii“, to m usiał także zaakceptow ać om nipotencję k o lektyw u w sto­

sunku do jednostki, całkow icie zaw artej w kolektyw ie. Społeczność m u­

siała być tą „całością" g órującą n ad „częścią", jed n o stk ą ludzką, k tó ra skutecznie może działać tylko jako część większej i mocniejszej „ca­

łości", do której należy się w e w szystkim bezw zględnie dostosować.

Tak więc naukow y opis (kierow any pytaniem „ jak ?“ — to knovo how?) pow staw ania człowieka, jako g a tu n k u i jako jednostki, skła­

niałby raczej do uznania p rio ry te tu bytow ego sił biologicznych w czło­

w ieku w stosunku do jego św iadom ości i życia duchowego; do uznania prio ry tetu ogółu — społeczeństw a nad jednostkam i ludzkim i, w sto­

sunku do których są one tylko „częścią". Opis pow staw ania człow ieka i jego zachow ania się u jm u je tylko w ąskie naukotw órcze p ytanie „jak", które nie dotyczy ani s tru k tu ry rzeczy, an i jej celowego działania, co zresztą było uznane za przezw yciężoną już „m etafizykę". Dokonano więc groźnej pom yłki, a m ianow icie pom ieszania sam ych faz rozw ojo­

wych człowieka podpadających pod p y tan ie „jak?" — ze s tru k tu rą b y ­ tową tegoż człowieka, niedostępną dla p y tan ia „jak?". I to, co w pozna­

niu m ierzalnym pojaw iło się jako pierw sze — biologia człow ieka — uznano za sam ą istotę bytow ej stru k tu ry , za samego człowieka. W re ­ zultacie takiego poznania, m ając nadto na podorędziu w ygodne teorie filozoficzne (uznające p ry m a t ogółu nad jednostką), uznano samego człowieka za elem ent i część w iększej całości, będącej „ogółem" i racją tłum aczenia jednostki jako części tego ogółu.

W takiej generalnej w izji człow ieka je st jasne, że w stosunku do jednostki „ogół-kolektyw " (państwo) jest racją życia jednostki, jego

257

(8)

rozw oju i dążeń. Z ostają idealnie rozw iązane w szelkie problem y i w szel­

kie konflikty na linii jednostka — kolektyw , i to w duchu „państw a"

P latona. P aństw o m usi w ychow yw ać n ieustannie jednostki, być dla nich celem i norm ą postępow ania, do tego stopnia, że należałoby le­

czyć psychicznie te jednostki, które się nie mieszczą w zarysow anym m odelu: jednostka — społeczeństwo. R ezultatem jest to, że człowiek p rzestaje być sam odzielnym podm iotem , staje się przedm iotem ; prze­

staje być osobą, m ów iącą dum nie JA — a staje się „rzeczą”, prze­

sta je być suw erenem , a staje się instrum entem . K onsekw encją tego są totalne zagrożenia jaw iące się „od zew n ątrz” i „od w ew nątrz". W re ­ zultacie m usi się rodzić b u n t !

Na szczęście jest jeszcze dru g a tendencja in te rp re tu ją c a „fak t ludz­

ki", korzeniam i sięgająca starożytnej G recji (Platon, A rystoteles) i roz­

w ijająca się w m yśli chrześcijańskiej starożytnej, średniow iecznej i współczesnej. W tej w izji człowieka, w ychodzącej z danych dośw iad­

czalnych, stosując naukotw órcze py tan ie „DIA T I“ — „dla-czego?“

m ożna odkryć osobową, suw erenną stru k tu rę b y tu ludzkiego, działają­

cego rozum nie i swobodnie, pomimo w ielu tru d n y ch do rozw iązania tajem nic tego działania.

Doświadczenie b ytu osobowego u człow ieka dokonuje się w bazowej sy tu acji „bycia człow iekiem ", gdy przy różnorodnych „m o i c h" czyn­

nościach; w tow arzyszącej refleksji, będącej w ew nętrznym dośw iad­

czeniem, rejestru jem y to, że istniejem y jako podmiot, jako „j a", który

„podm iotuje" w yprom ieniow ując z siebie akty, spełniane przez pod­

m iot — ja i uznane jako w łaśnie „moje". Owo w łaśnie „ja", n ieu stan ­ nie dośw iadczane we w szystkim , co je st „moje", w yłonione z „ja"

i przez „ja" spełniane, to w łaśnie b y t osobowy, to ludzka osoba. Ona jest bytem suw erennym , albow iem sam a sobie panuje i o sobie decy­

duje, stanow iąc o swej osobistej „tw arzy", k tó rą w ypracow uje sobie przez swe czyny. M om ent suw erenności osobowego b y tu ludzkiego u jaw n ia się w kształtow aniu „od w ew n ątrz" swego osobowego profilu poprzez ak ty wolnego poznania, miłości i w olnej decyzji. Poznanie, miłość i wolność p rzen ik ają się w w ew nętrznym , w łaśnie osobowym, życiu człowieka. W zajem nie się przenikające i in tensyfikujące akty osobowego poznania, miłości i wolności św iadczą o w artości b ytu oso­

bowego, o jego ostatecznym niezdeterm inow aniu przez siły przyrody.

Tylko człowiek w y ra sta ponad przyrodę i jej determ inacje; tylko człowiek stanow i o sobie przez swe a k ty decyzyjne, gdy w ybiera sobie w sposób w olny sądy praktyczne o działaniu, poprzez które sam siebie d eterm in u je do działania. Tylko bowiem człowiek nie jest ukoniecz- niony w sw ym działaniu, czego zresztą doświadcza, gdy przeżyw a swe czynności i re je stru je : że mogę, że chcę, że nie muszę, że sam determ i­

n u ję siebie do działania tak, a nie inaczej, i ustanaw iam sam dla sie­

bie norm ę k o n k retn ą (w postaci w ybranego sądu praktycznego) mego

(9)

działania. W akcie decyzyjnego w yboru dośw iadczam w łasnej „o tw ar­

tości", gdyż wznoszę się ponad heteronom ię i autonom ię, stapiając je w jedno, albow iem to ja sam w ybieram sobie (m om enty autonom ii) sąd praktyczny o treści obiektyw nej (m om ent heteronom ii), aby ukon­

stytuow ać siebie źródłem działania w stosunku do osób drugich i św iata. O tw artość i suw erenność b y tu osobowego człow ieka je st racją ludzkiej godności i zupełności, któ rej społeczność nie jest już „peł­

niejszym " w yrazem . Godność człow ieka przejaw ia się w tym . iż jest on celem, a nie środkiem w ludzkim działaniu, co stoi w sprzeczności z tendencją do in stru m en talizo w an ia człowieka. Ju ż I. K ant, w tym w ypadku św iadek tra d y c ji chrześcijańskiej, postulow ał: „postępuj tak, aby człowieczeństwo osoby drugiej było celem, a nie środkiem twego działania". Jeśli bow iem człowiek m a swój cel osobisty, realizow any przez niego w jego ak tach decyzyjnych, od w ew n ątrz autonom icznych, to człowiek tran scen d u je całą przyrodę, a granicą ludzkiej wolności może być tylko wolność osoby drugiej, k tó ra jest rów nież celem sam a w sobie. Osoba ludzka, o garniająca w szystko sw ym poznaniem i swo­

ją miłością, będąca celem sam a w sobie nie może się stać środkiem do jakiegokolw iek celu społeczeństw a czy państw a. Przeciw nie, to spo­

łeczność jest przyporządkow ana realn em u dobru b y tu osobowego we wszystkim, co je st istotnie osobowe, a więc tego, co płynie z otw artości tego bytu.

DROGI W Y JŚCIA

S ytuacja człowieka, zarysow ana n a tle kryzysu społecznego i gospo­

darczego, zdaje się głęboko w iązać z prześw iadczeniem kim jest czło­

wiek, jak i jest ostateczny sens jego życia, a w konsekw encji, ja k i jest obraz człowieka, ste ru ją c y społeczną jego działalnością. I chociaż by­

łoby spraw ą tru d n ą dojść do teoretycznego porozum ienia na tem at c h arak teru ludzkiego bytu, to jed n a k są m ożliwe prak ty czn e rozw iąza­

nia um ożliw iające w yjście z sy tu acji tragicznego, w ielostronnego za­

grożenia, jak ie obecnie przeżyw am y.

Propozycja n ap raw y w spółczesnej sy tu acji zagrożonego człowieka wyszła z ust papieża P aw ła VI, a została podjęta przez jego następcę Ja n a P aw ła II, któ ry w k ra ja c h laty n o am ery k ań sk ich propozycję tę rozw inął i uzasadnił. S prow adza się ona do budow ania na naszym globie „cywilizacji miłości", w yrażającej się w znanym powszechnie czw ćrm ianie: 1° p ry m a tu osoby nad rzeczą; 2° p ry m a tu ety k i (postę­

pow ania m oralnego) n ad techniką; 3° p ry m a tu „bycia" nad posiada­

niem; 4° p ry m atu m iłosierdzia nad spraw iedliw ością.

Oczywiście ów czw órm ian, chociaż na pierw szy rz u t oka w ydaje się prosty, to jed n ak — naw iązując do zdrow orozsądkow ego obrazu czło­

w ieka — może być szczegółowo uzasadniony w pogłębionych analizach

(10)

filozoficznych. Zasadniczym rysem takiego „obrazu człowieka" jest dostrzeżenie jego osobowej tw arzy, k tó ra wieńczy rozum ienie b y tu jako suw erennego podm iotu działania, a więc bytu, któ ry istnieje w so­

bie, dla siebie poprzez społeczny sposób działania „dla drugiego" czło­

wieka. Osoba bowiem je st szczytową form acją b y tu ; jest podmiotem, z którego, jako pierwszego źródła biorą początek w szystkie czynności;

a te najdoskonalsze, ja k poznanie i miłość (nacechow ane wolnością) sprzęgają się w aktach decyzyjnych, będących par excellence aktam i osobowymi, w yrażającym i suw erenność osobową, stojącą u podstaw wszelkiej innej suw erenności społecznej.

Jeśli zatem w przytoczonym czw órm ianie akcentujem y p ry m at oso­

by nad rzeczą, to niew ątpliw ie naw iązujem y do zdroworozsądkowego obrazu człowieka, pow szechnie uznawanego, w sposób w yraźny lub też dom niem any, w czynnościach społecznych, takich jak sądownictwo, jak funkcjonow anie system u praw nego itp. Nie znaczy to jednak, że nie można do pewnego stopnia uw yraźnić tego obrazu, poprzez odwołanie się do osobistej refleksji. O na to w łaśnie w skazuje nam na nieustanne przeżyw anie w łasnej osoby, danej nam jako przeżyw anie własnego

„j a “ będącego podm iotem w szelakich czynności psychofizycznych, uzna­

w anych jako „m o j e ‘‘. Je st jeden tylko w ypadek, gdy m am y możność zobaczenia b y tu „od w ew n ątrz" i tym w łaśnie w ypadkiem jest dośw iad­

czenie bycia człowiekiem. Ilekroć bow iem działam , rejestru ję, że to

„ja" działam ; „ja" jestem podm iotem i w ykonaw cą „mego" działania;

ja jestem obecny, im m anentny, w „m oich" aktach (duchowych i cie­

lesnych) i zarazem w szystkie te a k ty transcenduję, gdyż w żadnym z tych aktów , i ich sumie, „nie w yczerpuję się"; mogę więcej i inaczej niż to robię. Owego „ja" dośw iadczam od strony istnienia, to znaczy, że wiem, że jestem — istnieję, jako podm iot; — ale nie wiem przez to samo k i m jestem i ja k a jest m oja n atu ra. Posiadam y podstawow e dośw iadczenie w łasnego bytu. I jeśli owo „ja", będące podm iotem w akcie „podm iotow ania" jest osobą, to dośw iadczam y b y tu osobowego w tym , co tę osobę k o n sty tu u je — w istnieniu tak iej n atu ry , k tó ra ogar­

nie całościowo siebie w aktach reflek sji poznawczej i miłości. A byty

„drugie" w idzim y od zew nątrz jako sum ę pew nych cech. W naszym spontanicznym poznaniu byt jaw i się jako „rzecz", czyli — w sobie zdeterm inow any zespół elem entów , tw orzących określoną „treść".

I w łaśnie ... jest szczególnie niebezpieczne pojm ow anie człowieka „rze­

czowo", a więc tylko jako b y tu o takich, a nie innych cechach. Siebie u jm ujem y ciągle od stro n y istnienia podmiotowego, a nie tylko egzem­

p larza g atu n k u o zdeterm inow anych cechach. Nie chcemy, by nas ktoś tra k to w a ł jako „w iązkę cech" ch arak tery zu jący ch podmiot, bo nie­

u stan n ie dośw iadczam y naszego transcendow ania „ja" nad wszystkim, co się z „ja" w yłoniło i do „ja" należy. Siebie n ieustannie ujm ujem y od stro n y istnienia, jako b y t istniejący w sobie, o w ielkich możliwoś-

(11)

ciach. T rzeba ta k samo pojm ow ać drugich. M artin B uber przestrzegał przed trak to w an iem ludzkiej osoby jako „rzeczy", jako ES a nie DU, jakby ekstrapolow anego w łasnego ,,JA “.

I na tym tle można zrozum ieć p ry m a t osoby nad rzeczą, czyli bytem ujm ow anym zasadniczo od stro n y zdeterm inow anej treści, k tó rą można się do czegoś posłużyć. Tylko b y ty osobowe o dośw iadczanym prym acie istnienia podmiotowego — w postaci przeżyw anego ,,ja“ — są szczyto­

w ą form ą bytu, k tórej nie można trak to w ać „rzeczowo" i „in stru m en ­ talnie", jako zasadniczo środka do celu. A wszystko, co jest zespołem treści jakoś istniejącej, je st czymś w tó rn y m w stosunku do osoby. N a­

w et nasze p ro d u k ty um ysłow e są by tam i o prym acie treści-rzeczy, bo nie m ają sam oświadomości istnienia. P ry m a t zatem osoby nad rze­

czą jest niew ątpliw y, n aw et w najw yższych przejaw ach bytu, w dzie­

dzinie k u ltu ry duchow ej, a cóż dopiero w stosunku do rzeczy m a te ria l­

nych, które nie mogą o sobie powiedzieć „ja", bo są tylko rzeczą, są znane tylko od stro n y treści. W szystko, co jest „rzeczą", może być uznane jako „środek" w stosunku do człowieka, k tó ry posiada sam o­

świadomość podmiotowego istnienia-jaźni.

Takie rozum ienie b y tu osobowego w a ru n k u je p ry m a t m oralności (etyki) nad techniką, czyli p ry m a t postępow ania nad w ytw arzaniem i wszelkiego rodzaju produkcją. Postępow anie bowiem m oralne doty­

czy człowieka w tym , co jest istotnie ludzkie, a więc konstytuow ania siebie jako źródła ludzkiego działania. K orzeniem ludzkiego postępo­

w ania i istotą b y tu m oralnego jest ludzki ak t decyzyjny, w którym ja sam dobrow olnie w ybieram sobie ta k i sąd p rak ty czn y o dobru, poprzez który siebie determ in u ję do działania. W akcie decyzyjnym , jako by­

cie m oralnym , sprzęga się w jedno i stro n a poznawcza b y tu osobowe­

go, i jego stro n a w olityw no-pożądaw cza. W tym też akcie górujem y nad autonom ią i heteronom ią, albow iem w brew autonom ii rządzę się obiektyw nym i p raw am i b y tu -d o b ra danego mi w treści sądu p rak ty cz­

nego, a zarazem w brew heteronom ii, nic m nie nie zmusza, abym ko- niecznościowo w y b rał sobie „ten oto" sąd praktyczny, poprzez który d eterm inuję siebie do działania. Przez a k t decyzyjny (m oralny) staję się tym i takim , jak im je st działanie w yw ołane m oją decyzją. A dośw iad­

czamy nieustannie, że m usim y się decydować, aby zaistniało jak iek o l­

w iek ludzkie działanie, któ re może być w ysoko uspraw nione, ale też może być m echanicznie, naw ykow o zdeterm inow ane. D okonując de­

cyzji ustanaw iam y siebie realnym źródłem działania, zm ieniającego zastany realn y u k ład relacji w świecie i za tę zm ianę jesteśm y „odpo­

w iedzialni", jako przyczyna spraw cza nowego u k ład u relacji pow sta­

łej w sk u tek naszego działania.

D ziałanie decyzyjne (m oralne) je st przede w szystkim aktem w sob­

nym, dotyczącym m nie samego, a dopiero poprzez m oje działanie, zm ieniające u k ład relacji w zastanym świecie, dotyczy kogoś innego.

(12)

N atom iast, gdy działanie „w yjdzie na zew nątrz" i przejdzie w w ytw ory mego działania, ja sam staję się tw órcą tego, co przez moje działanie w ytw orzyłem . U G reków w ytw órcze działanie nazyw ało się TECHNE i było przyporządkow ane w yprodukow aniu nowego tw oru, któ ry miał służyć człowiekowi. B yły produkcją jakiegoś „narzędzia" dla potrzeb człowieka. N iekiedy tak ie narzędzia byw ały ogrom ne i wzniosłe jak k ated ry gotyckie, a niekiedy były m ałe ja k m iniatury. Wszystko, co produkujem y na drodze „techne-sztuki" (uspraw nionej nauką) służy człowiekowi do ludzkich celów; może być potrak to w an e jako swoiste

„narzędzie", pozw alające człowiekowi żyć godnie. Gdy więc porów nu­

jem y ludzkie ak ty decyzyjne w sobne z działaniem „przechodnim ", kończącym się w yprodukow aniem nowego przedm iotu, dostrzegam y p ry m at działania wsobnego, decyzyjnego — a przez to m oralnego — w stosunku do w szelkich tw orów techniki i sztuki. P ierw szy bowiem typ działania „organizuje" człow ieka w tym, co jest najbardziej ludz­

kie; drugi natom iast typ działania „przechodzi" w sam w ytw ór i trw a w w ytw orze. Przez działanie w sobne człowiek staje się kimś nowym sam w sobie, natom iast w ytw ory działania są jedynie produktem i n a­

rzędziem dla potrzeb człowieka. D ziałanie m oralne — jako rozw inię­

ty ak t decyzyjny — jest nieodłączne od każdego człowieka, natom iast w ytw ory techniczne nie każdem u służą i nie każdy je w ytw arza. Stąd p ry m at m oralności nad techniką.

Trzeci, w czwórm ianie, jest p ry m at „bycia" nad posiadaniem . Wiąże się on z p rym atem m oralności nad techniką. Frzez działanie m oralne stajem y się i jesteśm y tym , kto działa. Postępow anie m oralne k ształtu ­ je nasze osobowe oblicze, albow iem dokonuje się w podmiocie i poza podm iot nie wychodzi. A wszystko, co posiadam y, jest z nam i zw iązane tylko zew nętrzną relacją „posiadania". Więź relacyjna pomiędzy mną i rzeczą nie zm ienia mego ch a ra k te ru osobowego; nie czyni m nie — n a mocy tej relacji — ani lepszym, ani gorszym. Posiadanie m usi być podporządkow ane osobie; i dlatego jest zrozum iałe, że raczej należy

„być" niż „mieć". Szczególnie jed n ak groźne dla człowieka jest: „mieć"

osoby drugie i trak to w ać je jako przedm ioty, „rzeczy-środki" dla ce­

lów pozaosobowych.

P ry m a t m iłosierdzia nad spraw iedliw ością w iąże się z „podmiotowo- -osobowym " sposobem bycia człowiekiem. Pole spraw iedliw ości mieści się w granicach w ytyczonych treścią CUIQUE SUUM — oddać każde­

mu, co m u się należy. Je st to pole „rzeczowe" relacji międzyludzkich.

A m iłosierdzie jest aktem miłości osobowej w stosunku do osoby znaj­

dującej się w położeniu „pogorszonym " w sk u tek jakiegoś istniejącego lub możliwego zła, które szkodzi osobie kochanej. Owo zło trzeba usu­

wać. Ale nie zawsze człowiek jest w ładny usunąć zło obecne lub zagra­

żające. Zawsze jed n ak może okazać osobie swe w spół-doznaw anie w przeżyciu zagrożenia. I przez to stosunki ludzkie, zachow ujące sp ra­

(13)

wiedliwość m ożna jeszcze nasycić ludzką, ciepłą m iłością, o tw artą na zagrożenie dla człowieka.

W szystkie te uw agi dotyczące czw órm ianu „cywilizacji miłości" moż­

na rozbudow ać i od stro n y filozoficznej, a także w ierzeniow ej i teolo­

gicznej; ale w ażniejsze je st w prow adzać je w prak ty czn e życie.

*

P roklam acja „cyw ilizacji m iłości" je st ratu n k iem dla zagrożonego w swym bytow aniu człowieka. P ojaw iło się ono t a k ż e jako n a ­ stępstw o k u ltu ry naukow ej, zaangażow anej zasadniczo w w y tw arza­

nie coraz to doskonalszych narzędzi, m ających ułatw ić życie człowieka, uczynić je przyjem niejszym . N iestety ek strap o lacja koncepcji nauki, związanej z w y tw arzan iem i używ aniem narzędzi przeniosła się na człowieka, którego uczyniła (zasadniczo) korelatem narzędzi, zam a­

zując osobową, podm iotow ą s tru k tu rę człowieka. S tąd rodzi się ko­

nieczność pow rotu do „korzeni osobow ych" bycia człowiekiem oraz przestaw ienia akcentów w budow ie ludzkiej k u ltu ry , k tó ra może być dla człowieka p rzyjazną tylko jako k u ltu ra (cywilizacja) miłości. W niej jedynie człowiek może p rzetrw ać, usunąć zagrożenia ekologiczne, psy­

chiczne, polityczne, rozw inąć się w ew n ętrzn ie i usensow nić swe życie.

Zatem naczelne zadanie — to uw olnić obezwładnionego człowieka z zagrożeń narosłych w sk u tek tra k to w a n ia człowieka jako „przedm io­

tu", jako „rzeczy", jako k o relatu narzędzi k u ltu ry naukow ej i um ożli­

wić człowiekowi „być sobą", podm iotem decydującym o sobie ta k indyw idualnie, ja k społecznie, w tak ich organizacjach, któ re są „jego".

Cytaty

Powiązane dokumenty

rządku realnym faktycznej egzystencji. I jako jedyna odpowiedź uniesprzecz- niająca przygodność bytową jest wskazanie na konieczność istnienia bytu nie-

Zarazem wychowany w wierze chrześcijańskiej przyjął - wraz z wiarą - objawioną prawdę o stworzeniu świata przez Boga, który sam się objawił jako Ten Który Jest -

W marksizmie sprawa jeszcze bardziej się wikła, albowiem byt-materia jako przedmiot filozoficznego wyjaśniania nie jest (nie ogranicza się do) treścią wrażeń

Stało się to dla P lato n a propozycją do zaakceptowania świadomości universum idei jako rzeczywistej rzeczywistości, będącej stru k ­ tu rą koniecznych sensów,

Wydaje się, że świadomość powinności dokonania decyzji nie jest jeszcze czynem moralnym, lecz jedynie koniecznym warunkiem tego czynu.. Czy autorowie nie pomieszali

Jako niem oralną i błędną ogłosił doktrynę ograniczającą suw erenność narodów, n aw et w imię wówczas najwyższych ideałów:.. szerzenia chrześcijaństwa i

Sw ieżaw ski,

Jest On w poznaniu także niedosiężny jako przedmiot tego poznania, ale pośrednio, poprzez rozumienie przygodności bytowej ON będący — jako CZYSTE ISTNIENIE