• Nie Znaleziono Wyników

Wybuch II wojny światowej - Jerzy Skarżyński - fragment relacji świadka historii [TEKST]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Wybuch II wojny światowej - Jerzy Skarżyński - fragment relacji świadka historii [TEKST]"

Copied!
3
0
0

Pełen tekst

(1)

JERZY SKARŻYŃSKI

ur. 1921; Uchanie

Miejsce i czas wydarzeń Uchanie, II wojna światowa

Słowa kluczowe Uchanie, II wojna światowa, ojciec, Aleksander Skarżyński, matka, Stanisława Skarżyńska, Żydzi, wybuch wojny, Niemcy, Rosjanie, ucieczka ludności za Bug

Wybuch II wojny światowej

Ja robiłem małą maturę po czwartej klasie, byłem w pierwszej licealnej, jak wybuchła wojna. I maturę mogłem dopiero robić po wojnie. Przyjechałem do domu na wakacje, potem tato mi dał pieniądze: „Pojedź, zaklep sobie stancję”, bo mieszkałem już na końcu nie u cioci, mieszkałem u sekretarza sądu, wróciłem tu i wojna wybuchła.

Jakbym przesiedział dwa dni dłużej, to już bym pozostał we Lwowie, no a tam się różne cuda działy.

Jest piękne słońce, ciepło, dni cudowne, wakacje, jestem w domu. Ja nie będę nakreślał klimatu, był straszliwy, nic tylko o tej wojnie, o Becku, o tym. Pamiętam, że rano budzimy się i nagle słyszymy warkot samolotów. Co się dzieje? Ja stoję u płotu pod furtką, cieplutko, a tutaj ktoś woła: „Wojna! To pan nie wie?”. Spaliśmy, a w nocy zaatakowali Niemcy. I co ja z nauki mojej gimnazjalnej [wyniosłem] – lecę do domu, do taty, do mamy i mówię: „Trzeba szybko ciąć paski, bo samoloty latają”. Pasy, żeby zaklejać szyby, bo jak pękną od podmuchu szyby, to nie wylecą, i okna będą w domu. To moja pierwsza obrona była przed wojną. Kleję na szybach w domu te pasy, mamusia, tatuś klei, słuchają mnie, ja już byłem prawie dorosły człowiek, ze świata innego, a nie z uchańskiego, to wiem, co robię, co mówię, wiedzieli, że ja przeszkolenie przechodzę, wszystko to. Tak wybuchła wojna. Nie wiedzieliśmy, co robić.

Na drugi dzień komendant posterunku przychodzi do ojca i mówi: „Panie doktorze. Ja dostałem rozkaz, że musimy się wymeldować. Iść gdzieś na Bug, do Horodła”. I mówi: „I dostałem polecenie, żeby zostawić jakiś nadzór w Uchaniach. Chcę pana prosić, żeby pan przejął posterunek”. Ojciec mówi: „Proszę pana. Ja nie przyjmuję posterunku i broni nie przyjmuję, nie biorę. Na co będę miał wpływ, to będę jako obywatel się starał”. No i pożegnali się i oni pojechali. Tata woła mnie, mówi:

„Słuchaj, Jurek, wiesz co, no coś musi być, jakiś widok, że ktoś tu jest. Słuchaj, zajmij się tym. Co byś ty zrobił?”. A ja mówię: „Tatusiu, pierwsze co ja wiem, to że zarazy

(2)

się mnożą przy takim cieple. Ja każę porządki robić w Uchaniach”. To komedia była.

Zawołałem sołtysów, wszystkie podwórka, czyścić rynek, zamiatać to wszystko. Co się działo w Uchaniach, jeden wielki szum! Kurz nad Uchaniami! To pierwsze, co wprowadziłem. Ale od następnego dnia, czy nawet nocy, zaczęły procesje ludzkie walić na wschód i mama ręce załamuje, mówi: „Słuchaj! Proszą mnie o chleb przez parkan”, bo parkan nas dzielił od drogi. Kazali z Warszawy wychodzić, na wschód iść.

To były idiotyczne zarządzenia. Mama woła służącą: „Pieczemy szybko chleb!”. I takie pełne blachy duże tego chleba piekły, mama pokroiła kromy takie zdrowe i jak ci ludzie ręce wyciągali i o chleb prosili, to mama przez parkan górą ten chleb rozdawała. Co dzień piekła ten chleb. A ja w nocy dyżury, w dzień spałem, jeden Żyd i jeden Polak, w nocy zmiana, to sołtysi mi przydzielali, na ganku u Gródniewskich siedzieliśmy i pilnowaliśmy, co się dzieje. I w nocy był spokój, tylko samochody przelatywały. I pamiętam, jak na rynku stałem, staje przede mną osobowy samochód, światełko się zapala, drzwiczki się otwierają i widzę, siedzi generał jakiś i mówi:

„Proszę pana, gdzie my jesteśmy?”. Mówię gdzie. Pytali o kierunek. „Tak jest, dobrze.

Dziękuję, dobranoc”. Pojechali. Generał bez map jechał samochodem! I to w nocy.

Po kilku dniach te tłumy ludzkie przeszły, zaczęliśmy słyszeć kanonady artyleryjskie, i nagle tu strzał, tam strzał, w Uchaniach, nie na rynku, tylko gdzieś z boku, ktoś miał jakiś karabin, cholera wie co, skąd to się wzięło te strzały. No tośmy się bali wychodzić z domu. Światła się gasiło, te lampy naftowe wieczorem, żeby nie strzelili w okno. Któregoś dnia patrzę, czołgi jadą od Feliksowa. Kurz, szum, czołgi!

Patrzymy, rosyjskie. Tu Niemcy, wojna była w Zamościu, rosyjskie czołgi wjeżdżają.

Ci żołnierze mieli płaszcze z takimi nitkami, nieobrębione na dole, karabiny na sznurkach, mówię – rany boskie! Co tu się dzieje? Oczywiście, zaraz patrzymy, a tu już jeden Żyd czerwoną lentę ma i karabin na ramieniu. Patrzę, a tu kolega szkolny z Jarosławca, Dyduch, ma opaskę czerwoną, karabin na ramieniu. Milicja się zrobiła nagle. Koledzy! No, ale jakoś tymczasem grzecznie, „dzień dobry, dzień dobry”, grzeczni ci Ruscy byli bardzo. Godzina policyjna była i ja wracam, już jestem koło domu, a tu żołnierz sowiecki: „Stoj! Kto idiot?”. A ja mu tam: „Eto ja, zdies moja kwatira, familia”, „No dawaj. Spakojno”. Przeszedłem. No to się nie rzucali nic. I po dwóch tygodniach spakowali się, patrzymy, ciężarówki puste podjeżdżają, już wojska nie ma, tylko Żydzi ci bogaci towary łokciowe ładują na te ciężarówki, ci Szafranowie i inni. Oni uciekają przed Niemcami i wywożą wszystko, co mają. I tak ich Ruscy obrobili z majątku w ten sposób, bo ich wywieźli za granicę, a tam przydzielali ich na wsi czy gdzieś do mieszkania. I koniec, tak się skończyło. Po dwóch, trzech dniach tej ciszy, tych strzałów po nocy, nagle przyjeżdża wojsko niemieckie. Artyleria przyjeżdża, na rynku ustawiają działa, cały batalion, kwatermistrze chodzą po mieszkaniach, kwatery wyznaczają, nam zabierają pokój, gabinet ojca, przenosimy wszystko, tylko spanie ma zostać, i nagle: „Gdzie tu Jurek jest? Skarżyński gdzie jest?”, „A co?”, „U kierownika szkoły lojtnant jest, niemiecki oficer, i nie ma z kim gadać. A ty gadasz”, „No gadam”, „No to chodź do nas!”. I idę tam. Przychodzę, pan

(3)

oficer staje, wita się, przedstawia, no to ja też, i mówi: „Jestem tu dowódcą, podobno pan mówi po niemiecku?”. No ja mówię: „Uczyłem się niemieckiego. Na ile potrafię, będziemy rozmawiać” i zaczynamy rozmawiać. Ja po raz pierwszy płynnie niby zaczynam mówić po niemiecku. No i ten pan lojtnant mówi: „Jak pan będzie miał wolny czas, to niech pan przyjdzie do mnie pogadać któregoś dnia”. Oczywiście nie chodziłem. No i tak się to życie toczyło. Śmiesznie, bo już tak zwane kurewki tam się gdzieś znalazły, już Niemcy do nich chodzili, już plotki krążyły, że jakieś prezenty przynoszą.

Zamieszanie było na początku, przede wszystkim ten czas, trudno mi określić dokładnie, ale to kilkanaście dni było, że te tłumy z zachodu waliły i przez Wojsławice, na Uchanie, na wschód, za Bug, za Bug! Radio ogłaszało, żeby wszyscy się zbierali za Bugiem, bo tam szykowała się jakaś kontrofensywa czy coś.

Data i miejsce nagrania 2016-04-12, Warszawa

Rozmawiał/a Wioletta Wejman

Redakcja Justyna Molik

Prawa Copyright © Ośrodek "Brama Grodzka - Teatr NN"

Cytaty

Powiązane dokumenty

Dzieci raczej wiedziały, dzieci były w domu, nie było szkoły, pisaliśmy właśnie te nasze pamiętniki, bawiliśmy się.. Oczekiwało się rodziców, żeby przyjechali

Jak ludzie szli z Warszawy, to było w roku [19]39, to moja mama i ciocia jeździły przez wodę, na tamtą stronę i brały na chleb mąkę, w nocy mama z tą kuzynką robiły chleb i

Ziemniaki były niewykopane, ale on nie zauważył tego, bo przejechali i tutaj na zakręcie na Dęblińską – może sam nie był taki odważny, pewny siebie był, ale nie był

Słowa kluczowe Puławy, II wojna światowa, Brześć, wybuch II wojny światowej, praca w Instytucie, powrót do Puław.. Wybuch II

A później jak mówię, pozbierali mężczyzn na zakładników, tam gdzieś na Majdanek chyba wywozili, bali się, ja wiem, żeby coś się nie działo, jeszcze nie opanowali tak

Raz mamusia powiedziała, ja pamiętam, że [w czasie] I wojny Rosjanie byli bardzo źli dla nas, a Niemcy byli dobrzy, więc może oni będą dobrzy dla nas [i teraz] i to

Słowa kluczowe Zamość, II wojna światowa, wybuch wojny, bombardowanie Zamościa.. Wybuch II

Pierwszego września trzydziestego dziewiątego roku mamusia, siostra i ja, wróciłyśmy z letniska, może kilka dni przedtem, ale pierwszego września przyjechał ojciec z Łodzi