• Nie Znaleziono Wyników

Jaskółka Śląska, nr 12, 2013

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Jaskółka Śląska, nr 12, 2013"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

Temat wydania

Bieda w stolicy?

Proszę Państwa, donoszę o strasznej rzeczy: ostat- nimi czasy w naszej samo- rządowej rodzinie zwrócono uwagę na problem otyłości wśród gmin. Stwierdzono, że w wielkiej, polskiej samo- rządowej rodzinie niektóre powiaty są dużo grubsze od innych – w związku z czym wprowadzono program „podziel się budżetem”

a la pajacyk, w skrócie zwany janosikowym.

Cóż to za program, jakie są jego skutki, i kto nie chce walczyć z otyłością – przeczytacie Państwo dalej.

„Janosikowe” jest podatkiem, który w domyśle miał wspierać gminy biedniejsze poprzez dotacje od gmin bogatszych. Przed niespełna rokiem wie- działo o nim, być może, 5% społeczeństwa bez- pośrednio pracujących w publicznej budżetówce.

Ostatnio wie o tym każdy – dlaczego? Otóż pew- ne duże miasto w centralnej Polsce stwierdziło, że nie ma janosikowego z czego płacić. Pewne duże miasto, odbudowywane z raciborskich cegieł i czerpiące profity z tego, iż znajduje się w nim np. siedziba wszystkich ministerstw (a także działy sektora państwowego odpowiedzialne za: górnic- two, rybołóstwo, turystykę górską itp itd.), a także siedziby 150 z 500 największych polskich spółek stwierdziło, że nie radzi sobie z utrzymywaniem reszty Polski. Mowa oczywiście o Warszawie i woj.

mazowieckim, które to oznajmiły, że ich kasa świeci pustkami, w związku z czym transzy janosikowego nie zapłacą. Gdyby oznajmiły to Katowice, które mają do zapłaty, bagatela, 20 milionów, przyszła- by z ministerstwa kara i na tym by się dyskusja skończyła. Żyjemy jednakże w państwie centra- listycznym (co ważne, model państwa stolica + długo, długo nic jest charakterystyczny dla krajów biednych i rozwijających się), w związku z czym jeżeli Warszawa nie ma, to Warszawa nie zapłaci, ponieważ to Warszawa ustala zasady.

Na 500 największych spółek w rankingu „Po- lityki”, ponad 150 ma siedzibę w Warszawie.

A tam, gdzie siedziba, tam i podatek CIT. „No do- brze” – powiecie Państwo – ”ale może faktycznie mają tam produkcję itd.”. Doskonałym przykładem takiej spółki jest General Motors Manufacturing Poland, czyli na nasze – fabryka Opla w Gliwicach.

Zakład, który zatrudnia z podwykonawcami 15 ty- sięcy osób, podatki płaci w Warszawie. Orange, T-mobile, Carrefour, Mercedes – wszyscy płacą podatki w centrali. Dość powiedzieć, że z opraco- wania profesora Jasińskiego, wybitnego polskie- go specjalisty ds. pływów podatkowych wynika, że z Mazowsza wpływa do budżetu państwa ponad 40% podatku od spółek. Nie policzono (jeszcze) ilu pracowników zatrudniają poszczegól- ne ministerstwa, natomiast szacunki to ok. 200 tysięcy bardzo dobrze płatnych stanowisk. Do- dajmy do tego jeszcze siedziby instytucji takich jak IPN, PAN, itp itd. rozlokowanie ich równomiernie

po kraju raz że dałoby możliwość szybszego roz- woju regionom (bo dlaczego na przykład minister- stwo gospodarki nie mogłoby być w Katowicach, transportu w Szczecinie, a edukacji w Krakowie?), a dwa – poprawiłoby jakość kadr, które w nich sie- dzą. Tymczasem zamiast rozważać decentraliza- cję, jak na każdy dorosły i rozwinięty kraj przystało, Warszawa zaczyna domagać się jeszcze większej ilości przywilejów. Doskonałym przykładem jest tu forsowana przez p. Hannę Gronkiewicz-Waltz karta warszawiaka. Jeżeli dana osoba zamelduje się w Warszawie, będzie otrzymywać stosowne zniżki, ulgi itd. Więc schemat wygląda tak: czło- wiek przychodzi na świat w Bytomiu. Biedny By- tom wykształci, biedny Bytom będzie świadczył opiekę zdrowotną, później znajdujący się na skraju upadłości Uniwersytet Śląski wykształci fachow- ca, a kiedy ten jest już zdolny do generowania SCHLESISCHE SCHWALBE SLEZSKÁ VLAŠTOVKA SILESIAN SWALLOW

MIESIĘCZNIK GÓRNOŚLĄSKICH REGIONALISTÓW 12/2013 ISNN 1232-8383 NAKŁAD 20.000 EGZ.

EGZEMPLARZ BEZPŁATNY

RAŚ dla każdego

RAŚ jest organizacją dla każdego, komu zależy na rozwoju naszego regionu. Jeśli dostrzegasz korzyśc z wprowadzenia autonomii i nie chcesz siedzieć z założonymi ręka- mi, przyłącz się do nas. Wykaz tere- nowych kół RAŚ

 ➣strona 5

ŚLŌNSKŎ SZWALBKA

Jak promuje się Ruda Śląska i czy robi to poprzez śląskość. Jak wyglą- dają zabiegi promocyjne władz tego miasta i dlaczego w sercu Górnego Śląska zapomina się o regionalnej tożsamości, historii i wybitnych po- staciach. O tym radny sejmiku woje- wództwa śląskiego, miejski konserwator zabytków w Chorzowie,

rudzianin Henryk Mercik. ➣strona 7

Czy Ruda jest śląska?

Edytorial

Decyzją redakcji świątecz- ny numer „Jaskółki Śląskiej”

miał być poświęcony ciężarom gospodarczym, jakie na nasze województwo nakłada centrala.

Stało się jednak coś, co poru- szyło śląską opinię publiczną do żywego. 5 grudnia 2013 r. zade- klarowani Ślązacy dostali „przed- mikołajkowy” prezent w postaci wyroku Sądu Najwyższego, który potraktował nas jak wrogów Polski. Państwa, w ra- mach którego przyszło nam żyć od lat 20-tych, a potem 40-tych XX w., sumiennie płacić podatki i pracować dla dobra wszystkich obywateli. Jak powierzchowny i nieprzemyślany jest wyrok w sprawie SONŚ dowodzi fakt, iż dwa lata temu w Spisie Powszechnym Ślązacy mieli możliwość deklarowania swojej narodowości, a jeśli takową posiadają, mogą się także zrzeszać, bo to jedno z fundamentalnych praw człowieka . Ow- szem, pod pewnymi warunkami, że nie będą zagrażać bezpieczeństwu państwa i reszcie jego obywateli.

A przecież SONŚ nie ma w swoim statucie żadnego zapisu, który mógłby dowodzić , jak chce Sąd Najwyż- szy, że stowarzyszenie dąży „do osłabienia jedności oraz integralności państwa polskiego”.

Czy „kształtowanie i rozwijanie wśród ludności Ślą- ska aktywnej postawy obywatelskiej, sprzyjającej powstaniu poczucia pełnego włodarzenia i współod- powiedzialności za swoją ojczyznę”, bo tak brzmi 4 punkt statutu SONŚ, na który powołał się Sąd Naj- wyższy, jest równoznaczne z „dążeniem do osłabie- nia jedności oraz integralności państwa polskiego”?

Raczej nie. Jest to nawoływanie do interesowania się potrzebami własnej małej ojczyzny i jej mieszkańców, do wzięcia współodpowiedzialności za jej los, działal- ności na rzecz rozwoju regionu i pielęgnowania swej regionalnej odrębności. A czy Polacy żyjący w róż- nych regionach naszego państwa tego nie robią?

Dlaczego więc odmawia się tych praw Ślązakom?

Zachęcam zatem do lektury naszego miesięcznika, a na Święta Bożego Narodzenia życzę naszym czy- telnikom rozwagi w nachodzącym roku wyborczym i mądrych decyzji podczas głosowania na przyszłych przedstawicieli środowisk śląskich w samorządach.

„Przedmikołajkowy”

prezent

Monika Kassner redaktor naczelna

➣cd. na str. 3 Tomasz

Jarecki

Fot. VanNauten Źródło: Wikipedia

Centrum handlowe w „Złotych Tarasach" w Warszawie.

O krzywdzącym dla Ślązaków wyroku Sądu Najwyższego w sprawie Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej, a także o usilnym po- szukiwaniu przez śląską Platformę koalicjanta gwarantującego przetrwanie do następnych wyborów samorządowych pisze radny sejmiku województwa śląskiego, przewodniczący RAŚ, Jerzy Gorzelik

➣strona 3

Polska nieobliczalna

(2)

grudzień 2013 r., Jaskółka Śląska

2 AKTUALNOŚCI

Kartka z kalendarza

Kobieta na dole przynosi pecha

Podobno. Wyjąt- kiem jest św. Bar- bara – patronka górników i innych zawodów nara- żonych na nagłą i niespodziewaną śmierć spowodo- waną m. in. wy- buchem. Według legendy święta żyła na przełomie III i IV wieku i była córką bogatego pogańskiego urzędnika z Heliopo- lis w Bitynii (Azja Mniejsza). Przyję- ła chrzest i złożyła ślub czystości.

Zginęła śmiercią męczeńską, ścięta mieczem przez własnego ojca, które- go w momencie zadawania ciosu ra- ził piorun. W czasach średniowiecza była jedną z czternastu świętych orę- downików sprawujących opiekę nad światem. Jedni uważają, że popular- ność świętej przyszła z Francji, skąd dotarła wpierw na Dolny, a później na Górny Śląsk. Natomiast początki kultu Barbary – patronki górników – związane są prawdopodobnie z ko- palnią srebra w Kutnej Horze w Cze- chach i sięgają XIII bądź XIV wieku.

Na ziemiach górnośląskich święto Barbórki obchodzi się od XVIII w., a pionierami w tej kwestii byli gór- nicy kopalń srebra w Tarnowskich Górnach. Dalszym krokiem było wprowadzenie świeckiej tradycji barbórkowej.

Ze stanem górniczym, a także hut- niczym wiąże się wprowadzenie w 1795 roku przez Starostę Górni- czego hrabiego Fryderyka Wilhel- ma von Reden kierującego Wyższym Urzędem Górniczym we Wrocławiu jednolitego munduru górniczego, którego krój i wygląd był obowiązko- wy dla wszystkich śląskich górników i hutników. Wzorem niemieckim na ziemiach polskich pierwsze mundu- ry górnicze wprowadzono w 1817 r.

ustawą o Korpusie Górniczym.

Na Górnym Śląsku nie od razu chciano się dostosować do nowo

wprowadzonych zasad. Jednym z oponentów jednolitego munduru był Karol Godula, który nie chcąc podporządkować się wydanemu przez Wyższy Urząd Górniczy za- rządzeniu, nakazał wygrawerowa- nie na klamrach pasów oraz guzi- kach mundurów zamiast kupli herbu Ballestrema. Kupla to skrzyżowane pyrlik i żelozko. W lewej ręce górnik trzymał ostre żelozko, które pobijał trzymanym w prawej pyrlikiym.

Hrabia Reden przywiązywał wielką wagę do umacniania więzi zawodo- wej wśród górników oraz hutników i jako dyrektor Departamentu Gór- nictwa i Hutnictwa Generalnego Dy- rektorium w Berlinie nakazał w 1804

r. wydanie drukiem opisu mundurów galowych i zwykłych, wzbogaconego o malowane akwarelami miniatury mundurów dla następujących grup zawodowych: górnika, hutnika, cie- śli kopalnianego, ucznia, chirurga działającego z ramienia spółki brac- kiej, sztygara, mistrza zmianowego, urzędnika rejonu górniczego i pra- cownika Urzędu Górniczego. Wtedy też przesłano Karolowi Goduli dzie- sięć obowiązujących wzorów mun- durów z poleceniem ich stosowania.

Obowiązujący krój munduru gór- niczego zmieniono zasadniczo pod koniec XIX w. Natomiast model współczesny, wprowadzony w 1983 r., a zmieniony nieco rozporządze-

niem ministra gospodarki z 2003 r., nawiązuje częściowo do wzoru z po- czątku dziewiętnastego stulecia. Co zatem pozostało? Czako z pióropu- szem, kupla na guzikach i innych elementach stroju oraz szpada przy mundurze dla wyższych rangą.

W miejsce fraka pojawiła się kurt- ka, a białe spodnie zastąpiły czar- ne. Także buty z cholewami zastą- piono czarnymi półbutami. Pojawiła się również damska wersja munduru ze spódnicą. Zrezygnowano także z czekana.

Do munduru nosi się również białe rękawiczki oraz przypina odznacze- nia i ordery. W chłodny barbórkowy dzień do galowego munduru zakła- da się czarny, długi płaszcz i biały szalik. Ponadto oprócz munduru ga- lowego stosuje się także służbowy w stalowym kolorze.

Do artykułu korzystałam z publi- kacji pt. Rysunki śląskich mundurów górniczych obowiązujących w latach 1795-1824 autorstwa dra Zdzisława Jedynaka (komentarz Śląska Biblio- teka Cyfrowa).

Monika Kassner

Nasze sprawy

Bytom – śląski, polski czy niemiecki?

28 Listopada w Bytomiu odbyła się debata na temat tożsamości miasta – „Bytom – śląski, polski czy nie- miecki?”.

Zaproszonymi goścmi byli: redaktor

„Życia Bytomskiego” Marcin Hałaś, radny Michał Bieda, przewodniczący Towarzystwa Społeczno – Kulturalne- go Niemców Heinrich Jorg Werner dr Jan Golla, przewodniczący RAŚ By- tom Jacek Laburda oraz przewodniczą- cy RAŚ dr Jerzy Gorzelik. Frekwencja na debacie dopisała, ściągając na salę około 100 osób i pokazując, że temat jest ważny i należy o nim mówić. Na to, pozornie proste, pytanie prelegenci udzielili różnych odpowiedzi. Jednocze- śnie kładąc podwaliny pod dalszą dys- kusję, zaznaczyli, że Bytom jest mia- stem przede wszystkim europejskim i ton dalszemu dyskursowi powinien narzucać szacunek do drugiego czło- wieka i miłość do miasta, w którym się żyje i działa. Należy jednak pamiętać o tym, że tożsamość to sprawa bardzo intymna i sama tożsamość europejska

to za mało, aby wszyscy byli w stanie zgodnie ze sobą współpracować. Dlate- go tak ważne jest, żebyśmy byli w stanie się samookreślić. Dopiero, kiedy jasno powiemy sobie „Ja jestem Ślązakiem,

a Ty Polakiem”, możemy podać sobie ręce do współpracy, bo jak zrozumieć drugiego człowieka, kiedy nie rozumie- my ani jego, ani siebie?

Monika Nawrot Prelegenci Jacek Laburda, dr Jerzy Gorzelik, Henryk Jerzy Werner, dr Jan Golla, red. Marcin Hałaś i radny Michał Bieda.

Pracownik Urzędu Górniczego lata 1795 – 1824. Źródło: Z. Je- dynak, Rysunki śląskich mun- durów górniczych obowiązują- cych w latach 1795-1824.

Śląska Biblioteka Cyfrowa

Sztygar lata 1795 – 1824. Źró- dło: Z. Jedynak, Rysunki ślą- skich mundurów górniczych obowiązujących w latach 1795- 1824

WYDAWCA:

Ruch Autonomii Śląska Siedziba wydawcy:

ul. ks. Norberta Bończyka 9/4 40-209 Katowice

Redaktor naczelna:

Monika Kassner Korekta: Norbert Slenzok

Skład:

Tomasz Pałka, Graphen

Kontakt z redakcją:

redakcja@jaskolkaslaska.eu www.jaskolkaslaska.eu

tel. 516 056 396 Nakład: 20 000 egz.

Strefa absurdu

by JK

Na Godnie Świynta winszujymy Wōm bogatego Dzieciōntka, smakowitych makōwek a siymiyniotki

i coby te Gody spyndziliście z familijōm w launie radości a miyłości skuli Narodzynia Pōna.

(3)

grudzień 2013 r., Jaskółka Śląska

AKTUALNOŚCI 3

5-10 tysięcy miesięcznie, podatek od tego zgarnie Warszawa. W świetle ta- kiego zachowania janosikowe to mar- ny ochłap, jaki dostają powiaty, a nie coś, co powinno stolicy ciążyć. Region, który koncentruje w sobie 40% do- chodu całego kraju powinien bardziej zachowywać się jak dobry gospodarz, który dba o to, aby jego dochody rosły, zamiast zastanawiać się, jak jeszcze można wykorzystać resztę kraju.

Głównym sposobem wpływania na sy- tuację w kraju jest ustawodastwo. Niejed- nokrotnie pisaliśmy o tym, jak państwo utrudnia regionom rozwój przedsiębior- czości poprzez stawianie barier praw- nych, regulacji czy też nadmierny fiska- lizm. Doskonałym przykładem tej polityki jest to, że zanim urząd skarbowy odda pieniądze, które się przedsiębiorcy na- leżą, musi dwu (a czasem i trzykrotnie) przeprowadzić kontrolę, czy aby przed- siębiorca nie kradnie czy też nie wyłudza.

To właśnie takie regulacje i nieprzyjazna polityka sprawia, że przedsiębiorczość w Polsce zamiast się rozwijać, stoi na poziomie 90 przedsiębiorców na 1000 mieszkańców – tymczasem w USA jest to około 350 przedsiębiorców na 1000 osób. Stąd też wynika w naszym

kraju wysokie bezrobocie – najprościej rzecz ujmując, bezrobocie jest to dys- proporcja pomiędzy ilością pracodaw- ców a ilością pracobiorców – trudno się jednak dziwić społeczeństwu, że te nie chce podejmować ryzyka związanego z prowadzeniem firmy, kiedy nierzadko dochodzi do sytuacji, w której przedsię- biorca, po podliczeniu wszystkich kosz- tów zarabia mniej niż jego pracownicy.

Hipokryzja ustawodawcy widoczna jest też w stosowaniu podwójnych rozwią- zań w kwestii ustaw metropolitalnych – głównym argumentem rządu przeciwko wprowadzeniu ustawy metropolitalnej dla miast Górnego Śląska jest to, że nie powinno się tworzyć odrębnych ustaw dla tylko jednego obszaru – pojawia się w związku z tym pytanie, skąd w takim razie w dzienniku ustaw wzięła się usta- wa o mieście stołecznym Warszawie, która to reguluje kwestie prawne tylko jednego obszaru? Jak widać, ustawę da się napisać i wprowadzić – tylko nie dla każdego.

Smuci dodatkowo fakt, iż gminy, które do janosikowego dokładają, murem popierają Warszawę w chę- ci jego zniesienia. Włodarze Katowic z radością przyklasnęli stolicy, kiedy ta ogłosiła iż ten podatek powinien

być zniesiony, ponieważ pozwoli im to zaoszczędzić 20 milionów zło- tych rocznie. Wydają się nie zdawać sobie sprawy z tego, iż Górny Śląsk to konglomeracja funkcjonująca na zasadzie naczyń połączonych – Na liście szczęśliwców, którzy pieniądze z janosikowego dostają, króluje Cho- rzów (ponad 12 milionów zwrotu).

Dalej, z kwotami wahającymi się od miliona do dwóch i pół, są: Cze- ladź, Racibórz, Zawiercie, Bytom i Częstochowa. Łączna kwota wpły- wów do budżetów śląskich powiatów oscyluje w granicy 55 milionów zło-

tych. Czy w związku z tym rozsądnym argumentem jest to, żeby Katowice oszczędziły 20 milionów, a miasta ościenne straciły 55? Bezsensownym i bezzasadnym jest koncentrowanie dobrobytu w jednym mieście, jeżeli ludzie, którzy stracą pracę, przesta- ną płacić czynsze i będą zmuszeni kraść, żeby zapewnić rodzinie byt, mają 15 minut autobusem do lep- szego świata.

Nie zrozumcie nas Państwo źle – nie upatrujemy w Warszawie źródła wszel- kiego zła, które dzieje się w naszym kraju. Nie jest to ślepa zawiść, nie uwa-

żamy, iż zmiana tej sytuacji rozwiąże wszystkie problemy polskiej gospodar- ki. Uważamy po prostu iż sytuacja za- stana jest nie do przyjęcia i postuluje- my jej zmianę, gdyż na chwilę obecną przypomina ona stary kawał: spotyka się Bytom z Warszawą i Warszawa zaczyna narzekać: że metro za wolno się buduje, że na sylwestra ma tylko 3 miliony złotych, że basen narodowy przecieka, po czym pyta, co tam w By- tomiu, a Bytom na to: moi mieszkańcy od trzech dni nie jedli. Na co Warszawa z niedowierzaniem w głosie: no to jak to, zmuś ich!

Temat wydania

Kto chce walczyć z otyłością?

cd. ze str. 1

Wiadomo z góry

Polsko, nie idź tą drogą!

Czarny czwartek Czwartek 5 grud- nia 2013 wpisał się już trwale do anna- łów stosunków pol- sko-śląskich. Sąd Najwyższy uznał, że Stowarzyszenie Osób Narodowości Śląskiej nie powin- no funkcjonować pod swoją nazwą i polecił ponownie rozpatrzyć sprawę jego rejestracji sądowi w Opolu. Po- wody tej decyzji zostały wyjaśnione w wydanym komunikacie. Ku zasko- czeniu tej części opinii publicznej, któ- rej bliskie są zasady państwa prawa, Sąd Najwyższy nie odniósł się w nim do statutu SONŚ. A przypomnijmy, że ograniczając prawo obywateli do zrze- szania się, zobowiązany był wskazać sprzeczność tegoż statutu z konkret- nymi przepisami polskiego prawa.

Tymczasem zamiast rzetelnej anali- zy, otrzymaliśmy tekst publicystyczny o cechach politycznego manifestu. Sę- dziowie napisali, że ich zdaniem Ślą- zacy nie są, ani też nie będą narodem – choć w statucie SONŚ użyto pojęcia narodowości, a nie narodu – i że dą- żenie do autonomii zagraża integral- ności państwa polskiego, choć w sta- tucie SONŚ o autonomii nie ma ani słowa. Czy oznacza to, że następnym krokiem w walce ze „śląskim zagro- żeniem” będzie delegalizacja Ruchu Autonomii Śląska?

Państwo nieobliczalne

Nie można wykluczyć i takiego sce- nariusza. Orzeczenie Sądu Najwyż- szego pokazuje słabość państwa.

Państwa silne są bowiem swoim pra- wem i skutecznością w jego egzekwo- waniu. Wykorzystywanie sądów jako instrumentu w walce politycznej jest oznaką słabości i pozbawia państwo jakiegokolwiek autorytetu. Słabość ta objawiła się z całą mocą. Oto bowiem Rzeczpospolita Polska przestraszyła się kilkuset tysięcy obywateli, dekla- rujących narodowość śląską w spisie

powszechnym i stowarzyszenia, które w stosunkowo krótkim okresie swoje- go istnienia wydawało książki i organi- zowało wycieczki krajoznawcze – tym właśnie zajmuje się SONŚ. Próbując zakpić z nas, zakpiło tak naprawdę z siebie, własnych norm i zasad. Pań- stwo słabe jest państwem nieobliczal- nym. Dlatego nie możemy wykluczyć, że to nie koniec walki z odrodzeniem śląskości, której decydenci w War- szawie najwyraźniej nie rozumieją i której się tak boją. Państwo nieobli- czalne jest państwem niepoważnym.

Jak bowiem wygląda na arenie mię- dzynarodowej Polska, która Ukrainę chce uczyć europejskich standardów, a sama ich nie przestrzega? A umię- dzynarodowienie sprawy jest tylko kwestią czasu. Jeżeli sąd w Opolu nie naprawi szkód wyrządzonych przez Sąd Najwyższy, SONŚ zmuszone bę- dzie złożyć skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. A wtedy będzie wstyd.

Prowokacja?

Czy odmawiający dialogu ze Śląza- kami reprezentanci państwa liczą na naszą radykalizację? Czy sądzą, że po kolejnym policzku ze strony władz porzucimy drogę legalnego działania, ulegniemy nierozumnemu radykalizmo- wi i damy pretekst do podjęcia zdecy- dowanych kroków? Być może taki jest właśnie cel kpiny z prawa i obywateli, którą jest orzeczenie Sądu Najwyższe- go. Jednak specyfiką ruchu śląskiego – nie tylko SONŚ, ale także RAŚ i innych ugrupowań – na tle wielu podobnych ru- chów w Europie, jest trzymanie się litery prawa i wykorzystywanie tych możliwo- ści, jakie daje demokratyczne państwo.

Ruch śląski jest nie tylko ruchem od- rodzenia naszej społeczności. To ruch reformy państwa, w którym płacimy po- datki i wobec którego mamy prawo for- mułować oczekiwania. Dławienie tego ruchu szkodzi nie tylko nam, Ślązakom.

Szkodzi przede wszystkim samej Pol- sce. Nie po raz pierwszy okazuje się, że prawdziwym zagrożeniem dla Rze-

czypospolitej są nie ci, którzy mają odwagę ją krytykować, lecz ci, którzy zabraniają krytyki innym. W przypad- ku sprawy SONŚ ci wrogowie Polski przebrali się za sędziów Sądu Najwyż- szego. I skompromitowali tę instytucję twierdząc, jakoby dążenie do autonomii, z której korzystają dziesiątki europej- skich regionów, stanowiło zagrożenie dla integralności państwa.

Pomoc do wiader pilnie poszukiwana

Wobec sprawy SONŚ ostatnie wy- darzenia w samorządzie województwa śląskiego mogą wydać się błahe. Plat- forma Obywatelska, która pod koniec września zignorowała propozycję RAŚ utworzenia koalicji wszystkich ugrupo- wań w sejmiku, wreszcie zorientowała się, że trudno jej będzie rządzić nie mając za sobą większości radnych.

I teraz biega od drzwi do drzwi po-

szukując koalicjanta, czytaj chętnego do wejścia na jej tonącą łajbę. Trze- ba kogoś, kto pomoże wylewać wodę, by PO mogła dopłynąć do wyborów samorządowych w listopadzie 2014 roku. I na kogo można by potem zrzu- cić przynajmniej część odpowiedzial- ności za poczynione w województwie szkody. Oferta PO wielu mogłaby się wydać hojna – stanowiska w zarzą- dach marszałkowskich spółek, miej- sca w radach nadzorczych, to walu- ta, w której powszechnie dokonuje się rozliczeń w polskiej polityce. RAŚ gra jednak w inną grę. Dlatego też, jako klub radnych, sformułowaliśmy szereg postulatów, dotyczących funkcjonowa- nia województwa, a których spełnienia oczekujemy od koalicji, jaka by ona nie była. Są one jawne, opublikowane zostały na stronie internetowej www.

autonomia.pl. Obawiam się, że politycy PO, skupieni na kurczowym trzymaniu

umykającej im władzy, nie są obecnie zdolni do podjęcia dyskusji na tym po- ziomie. Nie miałbym jednak nic prze- ciw pozytywnemu zaskoczeniu.

Rada za RAŚ

RAŚ, bardziej niż o doraźnych politycznych sojuszach, myśli dziś o wzmocnieniu swej pozycji w samo- rządzie, gdzie niezbędne jest regio- nalne myślenie, obce ogólnopolskim partiom. Miło mi poinformować, że Rada Górnośląska, reprezentująca kil- kanaście śląskich ugrupowań, w tym Związek Górnośląski, podjęła decy- zję o poparciu dla RAŚ w wyborach samorządowych 2014 roku. RAŚ ze swojej strony deklaruje otwarcie swo- ich list na środowiska, którym bliskie są idee samorządności. Mobilizacja wokół wspólnych celów to najlepsza odpowiedź na antyregionalne działania i decyzje. Poradzymy!

Jerzy Gorzelik

Fot. Filip Bramorski Źródło: Wikipedia CC 2.0

Panorama Centrum Warszawy.

Plakat firmujący facebookową akcję Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej pt. Ujawniamy się! Pokazujemy, że my sōm Ślōnzokŏma, do której dołączyło się już ponad tysiąc osób.

(4)

grudzień 2013 r., Jaskółka Śląska

4 WYWIAD

Wywiad numeru

Autonomia potrzebna od zaraz

Z Sebastianem Roncoszkiem radnym Miasta Mysłowice z ramienia Ruchu Autonomii Śląska rozmawia Elżbie- ta Tomecka

Dieter Przewdzing – burmistrz Zdzie- szowic, górnośląskiego miasta leżącego w województwie opolskim od pewnego czasu wzbudza wiele emocji i kontrower- sji swoimi wypowiedziami i wystąpienia- mi dotyczącymi kwestii autonomii eko- nomicznej Śląska. Jego zdaniem jedynie decentralizacja państwa i autonomia eko- nomiczna Śląska mogą powstrzymać ra- bunkowy wypływ do centrali wypracowa- nych lokalnie środków, co jest gwarancją zapewnienia lokalnym społecznościom godnych warunków życia i zrównoważo- nego rozwoju. Dotyczy to nie tylko Ślą- ska, ale również innych regionów kraju, których mieszkańcy nawet nie zdają sobie sprawy z tego, że w zgodzie z obowią- zującym prawem, centrala zrobiła z nich biedaków. Jak do tej pory przedstawicie- le żadnej z liczących się partii politycz- nych nie udzielili burmistrzowi poparcia.

Sytuacja ta nie powinna dziwić, gdyż tyl- ko dzięki obowiązującej formie „decen- tralizacji”, działacze wyższego szcze- bla mają posady w centrali, a działacze szczebla lokalnego mający nadzieję na awans, wolą swoje poglądy zachować dla siebie. Doszło nawet do kuriozalnej sytuacji, kiedy to działacze PIS podczas akcji protestacyjnej zorganizowanej pod Urzędem Miasta Zdzieszowice, za obec- ne problemy gminy chcieli obciążyć jej za- rząd, a wiadomo, że przyczyna tego stanu rzeczy leży w obecnych aktach prawnych.

Na ich mocy stale nakładane są na gminy nowe obowiązki, a w ślad za tym nie idą stosowne nakłady finansowe. To, czego nie zrobili politycy, wzięli na siebie samo- rządowcy. Pierwszego oficjalnego popar- cia na rzecz wzmocnienia gospodarczej samodzielności regionów w Polsce udzie-

lili Dieterowi Przewdzingowi radni Mysło- wic, podejmując uchwałę intencyjną na sesji Rady Miasta w dniu 31.10.2013 r.

Jednym z inicjatorów wniesienia projektu tej uchwały pod obrady był radny Ruchu Autonomii Śląska Sebastian Roncoszek.

JŚ: Skąd pomysł wniosku uchwały popierającej program Dietera Prze- wdzinga?

Sebastian Roncoszek: Na jednym z posiedzeń zarządu mysłowickiego koła RAŚ zrodził się pomysł poparcia dla idei burmistrza Zdzieszowic Diete- ra Przewdzinga. Głównym inicjatorem pomysłu był przewodniczący koła Lu- cjan Tomecki. Zarząd koła zdecydo- wał o podjęciu dalszych działań zmie- rzających w kierunku bezpośredniego nawiązania kontaktu z Dieterem Prze- wdzingiem, skompletowaniu treści jego wystąpień oraz o aprobatę z jego strony dla podjętych przez nas kroków. Przygo- towania treści uchwały i wprowadzenia jej pod obrady rady miasta podjęliśmy się wspólnie z radnym RAŚ Leonem Kubicą. W związku z tym zrodziła się

również konieczność przeprowadzenia kampanii w celu uzyskania wsparcia po- zostałych członków rady miasta.

Jakie treści zawierał projekt uchwały i dlaczego zdecydowano o przedłoże- niu go pod obrady?

Treść uchwały stanowiło poparcie dla działań podjętych przez burmistrza Zdzieszowic na rzecz utworzenia auto- nomii gospodarczej Górnego Śląska, wyodrębnienia gospodarczego regionu, co ma na celu uniemożliwienie wypływu wypracowanych w regionie środków do budżetu centralnego oraz zmiany zapi- sów ustawy w kwestii podwyższenia wy- sokości wpływów z podatku PIT i CIT do budżetów lokalnych.

Radni widzą jak miasto Mysłowice na co dzień boryka się z trudnościami finansowy- mi i są w pełni świadomi przyczyn takiego stanu rzeczy, a projekt uchwały zmierza do przeciwdziałania negatywnym skutkom obecnej polityki finansowej rządu.

Na posiedzenie rady miasta został za- proszony burmistrz Zdzieszowic Die- ter Przewdzing. W jakim stopniu jego wystąpienie przekonało radnych My- słowic do poparcia projektu uchwały?

Na posiedzenia rady miasta spora- dycznie zaprasza się osoby spoza grona radnych. W tym przypadku przewodni- czący rady uznał, iż wniesiony projekt uchwały ma istotne znaczenie i zaprosił na sesję burmistrza Przewdzinga. Oka- zało się, że decyzja ta była trafna. Po przedstawieniu projektu uchwały, głos zabrał sam burmistrz, który w swoim obszernym wystąpieniu przedstawił problemy, z jakimi boryka się gmina Zdzieszowice i które to stanowiły gene- zę podjętych przez niego działań oraz omówił sposoby wyjścia z trudnej sytu- acji. Wystąpienie było tak przekonujące, że w ramach dyskusji nie padły żadne

pytania ze strony rady. W wyniku gło- sowania, spośród dwudziestu radnych jeden wstrzymał się od głosu, jeden był przeciw – obaj reprezentują PIS. Z wcze- śniejszych sondaży wynikało, że projekt uchwały uzyska poparcie większości radnych, jednak nikt nie przypuszczał, że 90% radnych zagłosuje za.

We wcześniejszym fragmencie roz- mowy zwrócił Pan uwagę na trudną sytuację ekonomiczną Mysłowic, czy może Pan rozwinąć ten wątek?

Budżet miasta Mysłowic, jak każdego miasta w naszym kraju, stanowi roczny plan dochodów i wydatków oraz przy- chodów i rozchodów. W roku 2012 wy- nosił ok. 285 mln zł. Wydatki na oświatę to kwota 115 mln zł, subwencja państwa wyniosła ok. 60 mln zł, tak więc miasto dopłaca do oświaty drugie tyle. Wydat- ki na pomoc społeczną to kwota ok. 49 mln zł, a na administrację ok. 23 mln.

W wyniku ponoszonych wydatków bra- kuje środków na służbę zdrowia, sport, kulturę, infrastrukturę drogową…w za- sadzie na wszystko.

Trudności z utrzymaniem płynności finansowej skutkują corocznym zacią- ganiem kredytu długoterminowego na pokrycie przejściowego deficytu budżetu.

Na ostatnim posiedzeniu rada mia- sta podjęła uchwałę o emisji obligacji na kwotę 42 mln zł, co ma zapewnić środki własne przy aplikacjach w nowym okre- sie finansowania 2014-2020.

Czy dotarły do Pana informacje o podjęciu podobnych uchwał przez inne samorządy?

Podjęta w Mysłowicach uchwała zo- stała przekazana wszystkim organom stanowiącym gmin i powiatów woje- wództwa śląskiego i opolskiego, Prze- wodniczącemu Sejmiku Województwa Śląskiego, Przewodniczącemu Sejmiku

Województwa Opolskiego, Marszałkowi Województwa Śląskiego, Marszałkowi Województwa Opolskiego, Marszałko- wi Sejmu, Marszałkowi Senatu, Prezy- dentowi Rzeczypospolitej Polskiej oraz Prezesowi Rady Ministrów.

Posiadamy informację, że uchwała podobnej treści została podjęta przez radę miasta Zdzieszowice, a w kilku in- nych samorządach podobne są w przy- gotowaniach pod obrady.

Proszę jeszcze powiedzieć, co taka uchwała, niejako intencyjna, może dać miastu? Czy Pana zdaniem pozo- stanie w sferze „pobożnych życzeń”, czy jest w stanie wyzwolić w radnych bardziej asertywne podejście choćby do części zadań zrzucanych na mia- sto przez centralę?

Trudno w miesiąc po podjęciu uchwa- ły mówić o potencjalnych korzyściach dla miasta, tym bardziej, że jak na razie obra- camy się w sferze efektów niemierzalnych.

Nie wiemy, jak liczne będzie grono naszych naśladowców, chociaż zainteresowanie, z jakim spotkało się przyjęcie uchwały oraz docierające do nas informacje są budują- ce. Natomiast istotne jest to, że wreszcie samorządowcy uświadomili sobie – szko- da, że nie wszyscy – konieczność podjęcia kroków w obronie naszego lokalnego inte- resu, że należy przeciwstawić się krzyw- dzącej nas polityce fiskalnej państwa. Nie mniej istotna jest w tym przypadku zgod- ność radnych prawie wszystkich klubów, odrzucenie różnic zdań, jakie pojawiają się w podejściu do innych kwestii i wyra- żenie wspólnego stanowiska w sprawie dla nas fundamentalnej. Jesteśmy dumni, że poszedł wreszcie sygnał do centrali, że nie godzimy się na przedmiotowe trakto- wanie, a jego nadawcą była Rada Miasta Mysłowice.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmowa

„Ludzie tamtych miejsc”

W listopadzie zakończyła się druga edycja konkursu „Zmieniamy świat – wybierz najlepszy plan”. Konkurs re- alizowany jest przez Centrum Szkoleń i Rozwoju Osobistego MERITUM we współpracy z londyńskim Mapping for Change w ramach projektu eco21.pl.

W głosowaniu internetowym zwyciężył projekt związany z Piekarami Śląskimi.

Z jego autorami – Katarzyną Pasternak oraz Tomaszem Flodrowskim rozma- wia Aleksander Uszok.

Projekt „Ludzie tamtych miejsc” zde- cydowanie zwyciężył w głosowaniu internautów, spodziewaliście się tak szerokiego poparcia?

Katarzyna Pasternak: Wiedziałam, że mogę liczyć na wsparcie naszych przy- jaciół, ale o 5 tysiącach głosów nawet nie marzyłam! Tak ogromne zaangażowa- nie ze strony znajomych oraz młodych mieszkańców Piekar Śląskich uważam za największą nagrodę w konkursie.

Tomasz Flodrowski: Dla mnie budują- ce jest zaangażowanie w projekt ludzi młodych. Spodziewałem się, że nasza inicjatywa dotrze przede wszystkim do starszych mieszkańców miasta, a jak widać to właśnie młodzi są najbardziej ciekawi historii swoich babć i dziadków.

Wasz projekt wyróżnia się od pozo- stałych zgłoszonych do konkursu przede wszystkim pod względem celów, które przed sobą stawiacie.

Większość projektów zakłada bar-

dzo wymierne rezultaty, związane np.

z infrastrukturą miejską. Wy chcecie w swoim zająć się czymś tak ulotnym, jak ludzka pamięć. Skąd taki pomysł?

TF: Z początku namawiałem Kasię, żeby zrobić mapę zabytków Piekar Śląskich.

Ale na szczęście w porę uświadomiłem sobie, że te zabytki bez opowieści ludzi z nimi związanych są tylko stertą cegieł.

Stąd pomysł, żeby powiązać historię miasta z historiami jego mieszkańców i stworzyć jedyną w swoim rodzaju mapę wspomnień. Co bardzo ważne, jest to ostatni moment, by niektóre historie móc jeszcze usłyszeć i zachować.

KP: Obok pięknych zabytków w Pieka- rach Śląskich najbardziej urzekli mnie sami mieszkańcy miasta. Właśnie dla- tego zależało mi na tym, aby stworzyć mapę, na której nie będzie tylko nazw ulic i miejsc, ale która przede wszystkim przedstawi mieszkańców tych miejsc.

Chciałabym zacząć od historii najstar- szych piekarzan, bo w końcu to oni sta- nowią korzenie dla miasta. Myślę, że jest to również dobra okazja do tego, by po- kazać młodszemu pokoleniu, że za z po- zoru zwyczajnym staruszkiem, kryje się często niezwykła historia jego życia.

Jak będzie wyglądała realiza- cja projektu?

KP: Planujemy spotykać się ze starszy- mi mieszkańcami Piekar Śląskich i na- grywać opowiadane przez nich historie.

Chcemy dowiedzieć się kim są, jak żyli i dlaczego właśnie tu, w Piekarach. Na-

grania będą dostępne w Internecie oraz publikowane w miesięczniku „Przegląd Piekarski”.

TF: Opowieści piekarzan powiązane z ważnymi dla nich miejscami chcemy umieścić na specjalnie przygotowanej w tym celu wirtualnej mapie. Będzie tam

można również zobaczyć, jak te miejsca zmieniały się na przestrzeni lat.

Co zamierzacie osiągnąć poprzez ten projekt?

KP: Samo wysłuchanie, utrwalenie i udostępnienie innym ludziom historii

piekarzan będzie dla mnie najważniej- szym celem tego projektu, bo dzięki temu te historie, a przede wszystkim ich bohaterowie nie zostaną zapo- mniani. Myślę, że jest to również dobry sposób na pokazanie, że miasto two- rzą przede wszystkim sami mieszkań- cy, zmieniając każdy jego zakamarek, nadając mu przez to niepowtarzalny charakter.

TF: Dla mnie szczególnie ważne jest, by stworzyć nić porozumienia między starszymi a młodszymi mieszkańca- mi Piekar. Myślę, że jest na to realna szansa, bo ci pierwsi chętnie opowia- dają, a ci drudzy chcą, wbrew pozo- rom, tych opowieści słuchać.

Dlaczego uważacie, że Piekary potrze- bują takiej akcji?

TF: W Piekarach, jak w soczewce sku- pia się niełatwa historia Górnego Ślą- ska. Do dzisiaj, jak na dłoni widać tu ogrom zniszczeń, które II wojna świa- towa, a następnie rządy komunistów, dokonały w tkance społecznej mia- sta. Wielu Ślązaków zmuszonych do walki po stronie nazistów przypłaciło to życiem. Ci zaś, którym udało się wrócić zostali potraktowani jak zdrajcy i niejednokrotnie musieli opuścić kraj.

Przez to Piekary po części straciły swój jednoznacznie śląski charakter, ale z drugiej strony, wskutek napływu Polaków, przybyłych tu przede wszyst- kim do pracy, stały miejscem wielo- kulturowym.

Źródło: Archiwum prywatne Źródło: Archiwum prywatne

Sebastian Roncoszek radny Mysłowic z ramienia Ruchu Au- tonomii Śląska.

Fotografia firmująca projekt „Ludzie z tamtych miejsc”.

(5)

grudzień 2013 r., Jaskółka Śląska

INFORMACJE RAŚ 5

INFORMATOR

Władze Ruchu Autonomii Śląska

Przewodniczący: Jerzy Gorzelik Zarząd: Jerzy Gorzelik

(przewodniczący), Grzegorz Gryt (I wiceprzewodniczący), Henryk Mercik (II wiceprzewodniczący), Rafał Adamus (skarbnik), Michał Buchta (sekretarz), Jerzy Bogacki, Piotr Długosz, Leon Swaczyna i Janusz Wita.

Radni województwa śląskiego z ramienia Ruchu Autonomii Śląska:

Jerzy Gorzelik

e-mail: j.gorzelik@slaskie.pl Henryk Mercik

e-mail: h.mercik@slaskie.pl Janusz Wita

e-mail: j.wita@slaskie.pl Andrzej Sławik

e-mail: a.slawik@slaskie.pl Koło RAŚ Bieruń – Lędziny e-mail: sbl@autonomia.pl Przewodniczący: Dariusz Dyrda tel. 501 411 994

Koło RAŚ Bytom e-mail: bytom@autonomia.pl Osoba kontaktowa: Tomasz Jarecki tel. 730 905 200

Koło RAŚ Chełm Śląski e-mail: chelm@autonomia.pl Przewodniczący: Aleksander Kiszka tel. 606 932 834

Koło RAŚ Chorzów I e-mail: chorzow@autonomia.pl Przewodniczący: Krzysztof Szulc tel. 603 656 197

Koło RAŚ Chorzów II www.raschorzow.com.pl e-mail: florek555@interia.pl Przewodniczący: Marian Skałbania tel. 698 122 068

Koło RAŚ Czerwionka-Leszczyny czerwionka-leszczyny@autonomia.pl Przewodniczący: Andrzej Raudner tel. 604 523 147

Koło RAŚ Gliwice e-mail: gliwice@autonomia.pl Przewodniczący: Szymon Kozioł tel. 723 728 944

Koło RAŚ Katowice e-mail: katowice@autonomia.pl Przewodniczący: Marek Nowara tel. 602 335 420

Koło RAŚ Katowice Południe e-mail: katowice.poludnie@autonomia.pl Przewodniczący: Tomasz Świdergał tel. 790 899 146

Koło RAŚ Kobiór e-mail: kobior@autonomia.pl Przewodniczący: Piotr Kłakus tel. 604 526 733

Koło RAŚ Leszczyny e-mail: kluczniokowie@wp.pl Przewodnicząca: Ewa Kluczniok tel. 797 411 494

Koło RAŚ Lubliniec e-mail: lubliniec@autonomia.pl Przewodnicząca: Halina Trybus Zasięg: powiat lubliniecki Koło RAŚ Lyski e-mail: lyski@autonomia.pl Przewodniczący: Grzegorz Gryt Zasięg: Lyski, Gaszowice, Jejkowice Koło RAŚ Mikołów

e-mail: mikolow@autonomia.pl Przewodniczący: Karol Sikora tel. 510 077 053

Koło RAŚ Mysłowice e-mail: myslowice@autonomia.pl Przewodniczący: Lucjan Tomecki tel. 605 958 499

Koło RAŚ Region Opolski e-mail: ras@rasopole.org Przewodniczący: Marek J. Czaja tel. 693 567 733

Koło RAŚ Piekary Śląskie e-mail: piekary@autonomia.pl Przewodniczący: Dariusz Krajan tel. 791-222-579

Koło RAŚ Pszczyna e-mail: pszczyna@autonomia.pl Przewodniczący:

Zdzisław Spyra

Zasięg: powiat pszczyński Koło RAŚ Radzionków e-mail: radzinkow@autonomia.pl Przewodniczący: Andrzej Sławik tel. 601 544 374

Koło RAŚ Ruda Śląska e-mail: ruda@autonomia.pl Przewodniczący: Roman Kubica tel. 607 336 844

Koło RAŚ Rybnik e-mail: rybnik@autonomia.pl Przewodniczący: Paweł Polok Osoba kontaktowa:

Marcin Bartosz tel. 508 714 235

Koło RAŚ Siemianowice Śląskie siemianowice@autonomia.pl Przewodniczący: Rafał Hornik tel. 535 080 008

Koło RAŚ Śląsk Cieszyński slaskcieszynski@autonomia.pl Przewodniczący:

Grzegorz Szczepański tel. 781 779 882

Koło RAŚ Świerklany e-mail: swierklany@autonomia.pl Przewodniczący:

Andrzej Kiełkowski tel. 507 308 792

Koło RAŚ Świętochłowice swietochlowice@autonomia.pl Przewodnicząca:

Monika Kassner tel. 516 056 396

Koło RAŚ Tarnowskie Góry e-mail: boino@centrum.cz Osoba kontaktowa: Roman Boino tel. 605 062 700

Koło RAŚ Tychy e-mail: tychy@autonomia.pl Przewodniczący:

Jerzy Szymonek tel. 508 597 837

Koło RAŚ Wodzisław/Żory e-mail: wodzislaw@autonomia.pl Przewodniczący: Adrian Wowra tel. 502 144 446

Koło RAŚ Zabrze e-mail: tadzieusz@wp.pl Osoba kontaktowa:

Tadeusz Płachecki tel. 509 478 078

Szczegóły dotyczące poszczególnych

kół znajdują się na naszej stronie:

http://autonomia.pl

Zebrania Kół

Ruchu Autonomii Śląska

Koło RAŚ Chorzów I ul. Powstańców 70/3 wtorki 17:00 - 18.00 Koło RAŚ Katowice ul. ks. Norberta Bończyka 9/4.

wtorki 16.00-18.00 Koło RAŚ Mikołów

pierwszy i trzeci poniedziałek miesiąca w Łaziskach Średnich,

ul. Wyszyńskiego 8 (II piętro, p. 24) w godz. 18.00-19.00

Zasięg: powiat mikołowski.

Koło RAŚ Mysłowice ul. Mikołowska 4a wtorki 18.00-19.00 Koło RAŚ Pszczyna ul. 3 Maja 15a

pierwsza środa miesiąca 18.00 Koło RAŚ Ruda Śląska Ruda Śląska, Nowy Bytom ul. Markowej 22/26 I piętro wtorki 17.00-18.00

Koło RAŚ Świętochłowice ul. Kubiny 16a, środy 18.00

ZAPRASZAMY

Prenumerata

„Jaskółki Śląskiej”

Czytelników zainteresowanych prenu- meratą prosimy o zamówienia drogą ma- ilową: prenumerata@jaskolkaslaska.eu lub telefonicznie – 503 387 437. Koszt wysyłki jednego numeru wynosi 4 zł, pre- numerata roczna 40 zł (11 numerów).

Istnieje możliwość wysyłki za granicę oraz zamawiania wybranych numerów archiwalnych. Dane do przelewu: Ruch Autonomii Śląska, ul. Dąbrówki 13/401, 40-081 Katowice, nr konta 72 1020 2313 0000 3102 0190 3335 z dopiskiem: Pre- numerata Jaskółki Śląskiej. Red.

Archiwalne numery

„Jaskółki Śląskiej”

do pobrania

Redakcja uruchomiła dla czytelników archiwum cyfrowe „Jaskółki Śląskiej”

pod adresem:

www.jsarchiwum.pl Pod tym adresem można pobrać ar- chiwalne numery naszego miesięczni- ka począwszy od marca 2012 r.

Kto jest kim w RAŚ

Barbara Wystyrk-Benigier

Pierwsza w historii reprezentantka Ruchu Autonomii Śląska w rudzkim sa- morządzie. W wyborach w 2010 roku była kandydatem RAŚ na stanowisko Prezy- denta Rudy Śląskiej. Absolwentka Uniwer- sytetu Śląskiego w Katowicach, mgr poli- tologii, specjalista dziennikarz, jak również specjalista ds. organizacji i reklamy, a tak- że marketingu i PR na początku swojej drogi zawodowej, była pierwszą kobietą w Polsce, która profesjonalnie relacjono- wała mecze piłki nożnej.

Jako etatowy dziennikarz gazety SPORT, wtedy największego dziennika sportowego w Polsce publikowała przez ponad 10 lat po około 25 artykułów tygo-

dniowo! Pisała także do Dziennika Za- chodniego i wielu innych tytułów. Współ- pracowała z telewizją Katowice m.in. jako juror w popularnym programie TELE GOL.

Ma na swoim koncie liczne relacje z prze- biegu imprez sportowych rangi mistrzostw świata, mistrzostw Europy nie wspomina- jąc o zawodach rangi krajowej. W 2003 roku została poproszona o wydźwignię- cie z zapaści finansowej spółki Śląskie Media, wydawcy tygodnika Wiadomości Rudzkie. Po 2 dwóch i pół roku wytężo- nej pracy osiągnęła sukces. Dodatkowo z własnych środków uruchomiono drugą gazetę, a konkretnie Sportowy ŚLĄSK, który sprzedawano w całym województwie śląskim. Za kadencji prezes Barbary Wy- styrk-Benigier na łamach tego tygodnika po raz pierwszy zaczął ukazywać się tzw.

dodatek śląski m.in. tam właśnie ukazy- wała się jedna strona tematyczna RAŚ-u.

Po odejściu z Wiadomości Rudzkich zaczęła pracować na własny rachunek.

Została m.in. wydawcą tygodnika Fak- ty Rudzkie, jak również licznych pozycji książkowych o tematyce sportowej, ale

i lokalnej. Pod jej redakcją ukazało się po- nad 30 książek m.in. pierwsze wydanie

„Historii Kochłowic” Jana Kołodzieja. Jest wydawcą także takich książek jak Histo- ria Mistrzostw Europy, Mistrzostw Świa- ta w siatkówce czy w koszykówce, a jej sztandarową publikacją przygotowaną na EURO 2012 w piłce nożnej jest licząca po- nad 700 stron Historia Mistrzostw Europy w Pilce Nożnej EURO 1964-2008, napisa- na wspólnie z dziennikarzem sportowym Krzysztofem Mecnerem.

Aktywnie działa na rzecz podopiecz- nych Hospicjum Domowego im. Jana Pawła II w Rudzie Śląska. Jest również jednym z fundatorów tzw. TYTY dla rudz- kich pierwszoklasistów. Uhonorowana od- znaką Przociela Ślonskij Godki.

W Radzie Miasta Ruda pełni funkcję przewodniczącego Komisji Sportu, jest wiceprzewodniczącym Komisji Kultury oraz członkiem Komisji Rewizyjnej. Nie- zależność finansowa i zawodowa, do tego wiedza zdobyta podczas studiów polito- logicznych połączona z doświadczeniem pozwala jej znaleźć się we właściwy spo- sób w tym co robi i… co może zrobić je- den jedyny radny Ruchu Autonomii Śląska

w Radzie Miasta. Red.

Kto jest kim w RAŚ

Adrian Górecki

Adrian Górecki mieszka w Rudzie Ślą- skiej – Kochłowicach, studiuje prawo na Uniwersytecie Śląskim. Deklarację członkowską RAŚ złożył w maju 2010 r. Współorganizował m.in. Dni Górnoślą- skie - imprezy na pl. Sejmu Śląskiego po Marszach Autonomii w Katowicach.

Jest współtwórcą i administratorem kul- towego już śląskiego profilu na Facebo- oku – „Ślōnski suchar na dzisiej”, portalu klopsztanga.eu oraz sklepu internetowe- go szrank.eu. Autor wielu popularnych memów po śląsku – śmiesznych obraz- ków ze śląskimi podpisami. Prace Ad- riana można było oglądać latem także w bardziej tradycyjnej formie podczas wystawy w bytomskiej Agorze. Przez ponad 2 lata był dziennikarzem w „No-

wej Gazecie Śląskiej”, gdzie m.in. pi- sał teksty po śląsku w ślabikŏrzowym szrajbōnku oraz recenzje śląskich re- stauracji. Współtworzył także dział

„Encyklopedia Autonomii”. Od dwóch lat społecznie pełni funkcję prezesa za- rządu ogólnopolskiego Stowarzyszenia na Rzecz Osób z Niedoborami Odpor- ności „Immunoprotect”, gdzie zajmuje się pomocą dla pacjentów cierpiących na zaburzenia odporności. Organizuje spotkania, konferencje, zdobywa środki na diagnostykę i leczenie chorych.

Red.

Archiwum prywatne Archiwum prywatne

Z przykrością informujemy, że zmarł

Krzysztof Rak,

radny gminy i miasta Czerwionka-Leszczyny.

Miał 44 lata.

Krzysztof Rak był lekarzem.

W Radzie Miejskiej zasiadał od 15 lat, od 3 lat pełnił funkcję wiceprzewodniczącego Rady.

Pożegnanie

(6)

grudzień 2013 r., Jaskółka Śląska

6 WSPOMNIENIA

Wojenne losy Ślązaków

Przeznaczony do U-botów

Jednym z żyjących do dzisiaj, któremu było dane otrzeć się o broń ekspe- rymentalną typu żywe torpedy, jest pan Joachim. Praw- dopodobnie jeden z nielicznych Śląza- ków, którzy zostali wytypowani do obsługi tego typu ło- dzi. Pan Joachim mieszka w Dębień- sku, a urodził w Ornontowicach. To tyle wstępu, a teraz proszę już pana kontynuować swoją opowieść.

Urodziłem się w Ornontowicach 31 stycznia 1926 roku. Rodzice dość wcze- śnie przeprowadzili się do Dębieńska, gdzie ojciec wybudował dom w dzielnicy Ameryka. Ojciec pracował na Kopalni Dębieńsko, dokąd codziennie chodził pieszo, bo kopalnia była stosunkowo niedaleko. W domu było nas pięcioro, trzech chłopców i dwie dziewczyny, co przy jednej tatowej wypłacie, nie mogło dawać poczucia luksusu, ale był jeszcze kawałek pola i zwierzęta, dzięki czemu niczego nam nie brakowało.

W jakich okolicznościach zetknął się pan z wojną?

Było wczesne rano i razem z moim ǒpōm pasłem krowę, kiedy niespodzie- wanie zaterkotał dwupłatowy samolot, zakręcił nad nami ze dwa kręgi i odleciał.

Po chwili nadleciał inny, dużo szybszy jednopłat i też zniknął. Jeszcze dobrze nie ochłonąłem, a tu nadjechał na ro- werze polski strażnik graniczny i nawet się nie zatrzymując zawołał: „Dzisiej wczas rano do Polski wleźli Nimce, momy wojna!”.

Krótko potem pierwszy raz zobaczy- łem niemieckich żołnierzy. Było ich trzech, podjechali ku nam konno, chwilę pogadali z ǒpōm i odjechali. Za nimi nadeszła pie- chota i bateria artylerii, której jedno działo złamało mostek i wpadło do rowu i zrobił się zator. Jeden z artylerzystów wykorzy- stał przerwę w marszu, podszedł do mnie i poprosił, żeby mu kupić kiełbasy. Zgo- dziłem się i szybko pobiegłem do sklepu, gdzie nawet nikt nie chciał pieniędzy, tylko zapakowali i kazali zanieść wojsku.

Nie będę ukrywał, że dając temu żoł- nierzowi kiełbasę, liczyłem przynajmniej na przysłowiową ćwiartkę, a on, gizd jedyn, wziął wszystko i poszedł ku swo- im kolegom.

A co było potem? Mam na myśli to wszystko, co niosła ze sobą wojenna zawierucha.

Potem wszystko tak sprawnie prze- biegło, że człowiek nie odczuł żadnych gwałtownych zmian czy trudności. Naj- pierw nas przefiltrowano, kim jesteśmy – bardziej Niemcami czy Polakami.

Uznano, że bardziej Niemcami i zakwali- fikowano nas do III grupy narodowościo- wej, jak zresztą większość Ślązaków. Po skończeniu szkoły powszechnej, zosta- łem wysłany do Rybnika do szkoły za- wodowej o profilu kowalskim, a praktykę odbywałem w Knurowie w warsztacie znajomego mojego ojca.

W wyuczonym zawodzie nie zdąży- łem przepracować nawet miesiąca, bo otrzymałem wezwanie do stawienia się w komisji wojskowej w Rybniku, gdzie skierowano mnie do pracy w Turyngii przy wyrębie drzew. Robota nie była ła- twa, ale karmiono nas jak w sanatorium.

To właśnie tam po raz pierwszy jadłem cytrusy, poza tym byłem wtedy młodym, silnym mężczyzną i takie leśne roboty odbierałem bardziej jak trening niż pra- cę. Po pół roku, a wysłano nas do domu, żegnając wszystkich bardzo uroczyście.

Jakoś długo Wehrmacht panu dawał spokój.

Nic podobnego, wszystko przebiega- ło według zasad – najpierw szkoła, po- tem robota na rzecz państwa połączona z musztrą wojskową, a na koniec woj- sko. Wiosną 1944 r., otrzymałem skie- rowanie do Krigsmarine, a dokładnie do szkoły podoficerskiej okrętów podwod- nych, mieszczącej się w Kilonii w Szle- zwiku Holsztynie i będącej wtedy dużym portem wojennym. Nasza szkoła nazy- wała się Gleizenau, obok była wyższa szkoła oficerska nosząca nazwę Tirpitz.

Spotkałem tam wielu kolegów ze Ślą- ska z okolic Tychów i Orzesza. Przez pół roku robiono z nas podwodniaków, szkoląc na przekroju U-boota w skali 1:1, który stał rozebrany w dużej hali monta- żowej. Zostałem przydzielony do sekcji mechaników. Po czterech miesiącach zostałem wytypowany wraz grupą 12 ka- detów do zadania, o którym nikt nic nie wiedział. Najpierw zaprowadzono nas do przystani portowej, gdzie były zacumo- wane małe łodzie podwodne, (jednooso- bowe , której operator miał za zadanie podpłynąć jak najbliżej wrogiego okrę- tu i odpalić torpedę , a potem szybko się oddalić, co było bardzo ryzykowną

operacją, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem) i kazano każdemu kolejno wchodzić do środka i uruchomić silnik ło- dzi. Mnie i jeszcze jednemu koledze nie udało się uruchomić silnika i nie zosta- liśmy dopuszczeni do dalszych testów.

Było mi trochę przykro z tego powo- du, bo tak dobrze mi szło. Po dwóch miesiącach nasz podoficer wziął mnie na bok i powiedział: „Ciesz się, że nie zaliczyłeś testów, bo dwóch, którzy za- liczyli, poległo”.

Krótko przed zakończeniem szko- lenia, prawdopodobnie ze względu na katastrofalną sytuację na frontach, po- stanowiono zlikwidować szkołę, a nas porozdzielano na różne okręty. Widocz- nie U-bootów zaczęło już brakować i przygotowywanie nowych zespołów stało się zbędne. Ale jeszcze zanim zo- staliśmy zaokrętowani, wszyscy otrzy- maliśmy dziesięciodniowy urlop. Jako że miałem daleko do domu, spędziłem ten czas u bauera, który nas taktował mnie jak wczasowicza z wyżywieniem, o jakim mogłem tylko pomarzyć.

Tam też przeżyłem pewną przygodę.

Którejś niedzieli poszedłem wraz bau- erami po kościele na piwo. Podeszła do mnie młoda i ładna kobieta, pytając czy mówię po polsku. Potwierdziłem.

Powiedziała, że jest Polką i ma przyja- ciela w pobliskim oflagu, gdzie siedzą polscy oficerowie i czy nie poszedłbym z nią do tego obozu, bo chce mu po- dać paczkę, a jako będąca na robotach (miała przyszytą literę „P”) nie może się sama przemieszczać. Zgodziłem się i tak jak przewidziała, zostaliśmy zatrzy-

mani przez policję i tylko dzięki mojemu oświadczeniu, że jest moją narzeczoną, nie została aresztowana, za co mi po- tem bardzo dziękowała.

A jak z tym pływaniem? Dokąd zawi- jaliście? Coraz mniej akwenów było bezpiecznych dla Krigsmarine.

Wraz z kilkoma kolegami zostałem zaokrętowany na” Bremem” był to sta- tek handlowy, a dopiero po dozbrojeniu zakwalifikowany jako wojenny i zaczę- liśmy nim pływać głównie do Kurlandii i portów Prus Wschodnich, transportując wszelkie zaopatrzenie wojskowe, a z powrotem ewakuując cywilów i rannych żołnierzy. Najczęściej takie rejsy odby- wały się nocą, żeby unikać sowieckich samolotów, z którymi i tak mieliśmy parę razy kontakt, ale na szczęście obyło się bez strat. Za długo nie pływałem na tym okręcie, bo dowództwo uznało, że trzeba odchudzić załogi okrętów, a ze zwolnionych marynarzy, utworzyć nowe jednostki tym razem lądowe, niezbędne na wciąż narzekającym na braki Ost- froncie i dzięki takim zabiegom stałem się piechurem. Natychmiast otrzymałem

skierowanie do Kurlandii, gdzie przewie- ziono nas okrętami, gdyż stacjonujące tam nasze wojska, zostały okrążone i kontakt z nimi mógł się odbywać tylko drogą morską. Po wyjściu na ląd nieda- leko Lipawy, wręczono mi zalakowaną kopertę, którą miałem oddać dowódcy odcinka, na który zostałem skierowany.

Na miejsce dotarłem furmanką, odda- łem kopertę i wyszedłem z ziemianki dowództwa. W tym momencie zaczął się ostrzał w wyniku, którego zostałem ranny w nogę powyżej uda, a drugiego żołnierza obok mnie raniono w piętę.

W szpitalu polowym lekarz założył mi tylko prowizoryczny opatrunek, potem napisał coś na kartce, którą zawiesił mi na szyi. Wraz z innymi rannymi przewie- ziono mnie do szpitala w Konigsbergu (Królewcu), gdzie przeleżałem ponad miesiąc. Gdy miałem opuścić szpital, dowiedziałem się, że należy mi się urlop, którego otrzymanie było wręcz niemożli- we z powodu kiepskiej sytuacji na froncie w Prusach. Ale jak to bywa na wojnie, jak nie masz szczęścia, nie przeżyjesz.

I tak dzięki szczęśliwemu zbiegowi oko- liczności pojechałem na urlop.

Rzeczywiście miał pan wielkie szczę- ście, bo w 1945 r. każdy żołnierz był na wagę złota.

To była zima, najprawdopodobniej po- czątek stycznia 1945 r., kiedy szczęśli- wie przez Poznań dotarłem do domu.

Osiemnaście dni urlopu minęło i trzeba było wracać, a mnie się już za bardzo nie chciało, ale zwyciężył rozsądek i po- jechałem.

Gdy wysiadłem z pociągu w Gliwi- cach, od razu zostałem zatrzymany przez żandarmów, którzy najpierw prze- glądali moje dokumenty, a następnie ra- zem z grupą innych żołnierzy zawieźli do jakichś koszar, gdzie posunięty w la- tach major rezerwy, zadał mi pytanie, czy chcę jechać do macierzystej jed- nostki albo wolę pozostać na miejscu i bronić Haimatu. Wybrałem to drugie.

Propozycja tego majora była sensow- na, gdyż Armia Czerwona musiała już wtedy „pukać do drzwi” Śląska i prawdopodobnie już by pan do swo- jej jednostki nie dojechał.

Też tak pomyślałem, bo akurat wtedy Rosjanie docierali do Górnego Śląska, co było widać po tłumach uciekinierów, którzy płynęli na Zachód.

Nie pamiętam jak długo trzymano nas w tych koszarach, ale w końcu udało z nas utworzyć batalion, który dozbro- jono w pancerfausty i przewieziono cię- żarówkami w okolice Pyskowic, gdzie stworzyliśmy prowizoryczną linię obrony.

Patrząc na tą naszą ażurową linię obrony, składającą się z żołnierzy różnego autora-

mentu, a co za tym idzie wątpliwej jakości, łatwo było przewidzieć finał ewentualne- go kontaktu z wrogiem. Dlatego posta- nowiłem nie kusić losu i „przedwcześnie opuścić stanowisko bojowe, wycofując się na z góry upatrzone pozycje”. I tak jesz- cze z jednym żołnierzem z Rybnika-Pa- ruszowca ruszyliśmy w kierunku domu, niewidoczni z powodu ciemności i padają- cego śniegu z deszczem. Po dwóch albo trzech godzinach marszu zauważyliśmy malutkie światełko (wtedy wszystkie domy musiały być zaciemnione), które musiało oznaczać jakieś zabudowania. Zapukali- śmy do pierwszego domu , w którym był jeden mężczyzna i dwie wystraszone ko- biety. Na nasz widok, bardzo się ucieszyli i bez problemów umożliwili nam wymianę mundurów na cywilne ubrania, a potem już razem schowaliśmy się w piwnicy, bo akurat w tym momencie rozszalała się piekielna strzelanina. Przed południem do domu zawitali radzieccy żołnierze, byli ja- cyś nienaturalnie łatwowierni, bo bez pro- blemów dali się przekonać, że jesteśmy wracającymi do domu robotnikami przy- musowymi. Nie czekając na zmianę na- strojów czerwonoarmistów, szybko opu- ściliśmy dom i już z daleka zobaczyłem, jak kobiety płaczą, a żołnierze plądrują i wyrzucają przez okno cały ich dobytek.

Po dojściu do szosy Gliwice-Rybnik, rozstałem się z moim towarzyszem niedo- li. On poszedł w kierunku Rybnika, a ja po zmierzchu przemknąłem na drugą stronę szosy. Do domu wróciłem nad ranem.

No to się pan za bardzo nie nawojo- wał jako piechur, ale najważniejsze,

że udało się uniknąć sowieckiej nie- woli.

Do czasu. Po powrocie, jeszcze tego samego dnia, przyszło do domu dwóch dalszych sąsiadów z biało-czerwonymi opaskami na ramionach w towarzystwie czerwonoarmisty. Pokazali palcem na mnie, mówiąc: „Brać go! To jest ger- mański sołdat!”.

Zostałem zaprowadzony do Czerwion- ki i zamknięty w piwnicy familoka, na tzw.

starej koloniji (drugi dom od strony ko- ścioła). Już nie pamiętam, jak długo nas tam trzymano, ale po wyprowadzeniu zo- baczyłem, że było nas około czterdziestu i reszta zatrzymanych to okoliczni cywi- le pełniący jakieś funkcje w niemieckiej administracji.

Z Czerwionki pędzono nas pieszo do Katowic, gdzie przez jakiś czas staliśmy przed dużym budynkiem, wyglądającym na koszary, z którego wyszedł polski ofi- cer i na nasz widok tylko machnął ręką, dając do zrozumienia, że nie jesteśmy im do niczego potrzebni. Powrót do Czer- wionki odbył się także pieszo i bez naj- mniejszego sensu trzymano nas godzina- mi na przejmującym mrozie cały czas bez jedzenia i picia, a najdrobniejsze oddale- nie oznaczało karę śmierci. Po powrocie może z pół dnia staliśmy na placu przed familokiem, zanim ktoś zdecydował , że mamy być zaprowadzeni do Gliwic.

Podczas marszu do Gliwic, zrobiono krótki postój w Żernicy, gdzie zauwa- żyłem sklep dobrego znajomego moje- go ojca i zapytałem konwojującego nas żołnierza , czy mogę do niego pójść po żywność, bo jeszcze od aresztowania nikt nic nie jadł. Żołnierz się zgodził , ale mi towarzyszył. Na szczęście w sklepie od razu mnie poznali i bez słowa dali wiadro kiszonej kapusty i gotowanych kartofli, pierwotnie przeznaczonych dla wieprzka. Jeszcze nigdy wcześniej, ani już nigdy potem, tak bardzo nie sma- kowały mi kartofle. Po dojściu do Gli- wic, zostaliśmy ulokowani w Łabędach, gdzie kłębiły się tłumy sponiewieranych i umęczonych ludzi, spędzanych z oko- licznych miejscowości. Naszą grupę dołączono do innej i rozpoczę to nas segregować według zawodów. Ja zgło- siłem się do ślusarzy i zostałem wraz z innymi odprowadzony do baraków, a pozostali musieli czekać aż podsta- wiono wagony, do których zostali zała- dowani i wywiezieni do Rosji. Przez cały okres mojego pobytu w Łabędach wi- działem, jak wywożono ludzi do ZSRR.

Jednym słowem szczęście w nie- szczęściu, że udało się pozostać na miejscu unikając wywózki na Wschód. A jeśli chodzi o pracę, ja- kie roboty tam wykonywaliście?

Jedyne roboty, które się tam odby- wały to demontaż maszyn i urządzeń.

Innych nie pamiętam. Nikt z nas nie był pewny dnia ani godziny, bo każdy mógł zostać deportowany bez względu na to, kim był i czym się zajmował. Dlatego bez przerwy przygotowywałem się do ucieczki i gdy pewnego dnia jeden z za- przyjaźnionych strażników szepnął mi na ucho: „W najbliższych dniach zosta- niecie deportowani”, jeszcze tego same- go dnia zniknąłem.

Przez najbliższych parę dni nie wy- chodziłem z domu, żeby nie drażnić

„nadgorliwych patriotów”, ale to już był wrzesień i nadmierne zainteresowanie powracającymi z wojny powoli wygasa- ło. Po roku, spotkałem na ulicy jedne- go z tych, którzy mnie wydali, a wielu innych skazali na śmierć i poniewierkę w Rosji. Zadałem mu tylko jedno pyta- nie: „Czy ty wiesz, kim ja jestem?”. Tam- ten nie odpowiedział ani słowa, tylko od- wrócił się i odszedł . Myślę, że już wtedy zaczynały go męczyć wyrzuty sumienia.

Dziękuję za rozmowę.

Marian Kulik

Pan Joachim z kolegami. Źródło: archiwum prywatne. Źródło:

Archiwum prywatne

Cytaty

Powiązane dokumenty

Najlepszym przykładem wzajemnych oddziaływań tego typu może być naj- nowsza historia Górnego Śląska, gdzie tylko w ciągu ubiegłego wieku państwo- wość zmieniała

mnie fascynować i wciągać coraz głę- biej, czego dowodem jest mój ostat- ni film „Oberschlesien – tu, gdzie się spotkaliśmy”, który jest inny od reszty, gdyż rozmowy

„Kryształową”, to nie dlatego, by skosztować nieszczęsnych klusek i żuru, ale po to, by usłyszeć od wła- ścicielki słynne już słowa „będzie jak jest, nie

– Okazuje się, że w Polsce jest przyzwolenie na poniżanie tego, co Górnoślązaków, obywateli Rzecz- pospolitej, symbolizuje – mówi Rafał Adamus, prezes Pro Loquela

Ponadto pragnę przypomnieć, że jest rok 2017 i musimy zająć się trudnymi kwe- stiami tu i teraz, a nie zastanawiać się, co by było gdyby.. Nie ulega wątpliwości, że

Nie spełniły się nadzieje tych, którzy liczyli, że RAŚ okaże się gwiazdą jedne- go sezonu, niczym niegdyś Samoobrona czy Liga Polskich Rodzin, i po wyborach zniknie z

Władzom centralnym nadskakują ci, którym przez lata we- szło to w krew, i ci, po których by- śmy się tego nie spodziewali.. To waż-

Co więcej – zaczyna się już bezkarne i otwarte rabowanie ślą- skich instytucji, na kontach których są jeszcze jakieś pieniądze – przykła- dem niechaj będzie Centrum