• Nie Znaleziono Wyników

Adres Redakcyi: KRUCZA J\T°. 32. Telefonu 83-14.DWA JUBILEUSZE.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Adres Redakcyi: KRUCZA J\T°. 32. Telefonu 83-14.DWA JUBILEUSZE."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JsT°. 2 6 (1 3 6 0 ). W arszawa, dnia 28 czerwca 1908 r. T o m X X V I I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W S Z E C H Ś W IA T A ".

W W arszaw ie: rocznie rb . 8, kw artalnie rb . 2.

Z przesyłką pocztową rocznie rb . 10, p ó łr. rb . 5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W Redakcyi ,,W szechśw iata" i we w szystkich k sięg ar­

niach w kraju i za granicą.

R edaktor „Wszechświata** p rzy jm u je ze sprawami redakcyjnem i codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r es R ed a k cy i: K R U CZA J\T°. 32. T elefon u 83-14.

D W A J U B I L E U S Z E .

Czterdziestolecie T o w a rzy s tw a chemicznego niemieckiego ]).

11 listopada r. ub. Towarzystwo che­

miczne niemieckie ukończyło czterdziesty rok swej owocnej działalności, a jego za­

rząd skorzystał z okazyi, by p rzy p ad ają­

ce w dniu tym posiedzenie poświęcić zobrazowaniu stopniowego rozwoju po­

tężnego obecnie związku naukowego, a zarazem treściwem u przeglądowi postę­

pów chemii ta k niezwykle wyrosłej w przeciągu ostatnich lat czterdziestu.

Prof. O N. W itt o dziejach T ow arzyst­

wa skreślił w Na 90 Chemiker Zeitung krótkie wspomnienie, będące słusznie je d n y m hymnem pochwalnym dla tw ór­

cy Towarzystwa A. W. Hofmanna. W chwili obecnej, a więc w 14 łat po śm ier­

*) W DNaJSa 20 , 2 1 i 22 naszego pism a z r. b.

pod ty m sam y m ty tu łe m p o d aliśm y k ró tk ie s t r e ­ szczenie d ziejó w Tow.. ch em icznego F ra n c y i za la t 50. A rty k u ł n in iejszy , p rzez in n e pióro s k r e ­ ślony, s ta n o w i z ta m ty m je d n ę p o n ie k ąd całość.

(Przyp. red.).

ci tego uczonego, widoczny je s t jeszcze bowiem w całej organizacyi związku wpływ jego. Zasługi Hofmanna uczczo­

ne też zostały przez trw ały pomnik:

imię jego nadano wspaniałemu gmacho­

wi w Berlinie, dającemu schronisko ca­

łemu szeregowi instytucyj naukowych.

A ugust Wilhelm Hofmann uczeń Liebiga i jego asystent łączył w sobie wielkie zdolności i charakter usposabiający dlań jak n aj przychylni ej otoczenie. Po u k o ń ­ czeniu studyów przebywał czas dłuższy w Anglii, gdzie obcował z przodującemi umysłami tego kraju. Do Niemiec po­

wróciwszy jako uznany już przez obcych uczony, nietyłko przez swoję wiedzę lecz w równym stopniu przez cechy swe oso­

biste nadał kierunek właściwy zapocząt­

kowanemu przez siebie stowarzyszeniu.

Z n atu ry skromny i bezstronny przycią­

gał ze wszystkich stron ludzi chętnych do współdziałania w dobrej umiłowanej przez siebie sprawie i doczekał się też nad­

spodziewanie wielkich wyników swych gorliwrych zabiegów a zarazem dowodów uznania dla siebie samego. Co dotyczę rozwoju Towarzystwa, to najlepszym za­

pewne jego obrazem je s t zestawienie ilo­

ści stronic wydaw anych corocznie przez

(2)

402 W SZECHŚWIAT Na 26

Towarzystwo sprawozdań (,,Berichtów“), wynoszącej w pierwszym roku istnienia tegoż, 1868, 282, a w 1906 wyrażającej się imponującą liczbą 5 000. Oczywiście, że wraz z wzrostem Tow arzystw a n a s tą ­ pić musiał odpowiedni podział pracy w jeg o zarządzie, szereg uczonych pomógł wówczas Hofmannowi w dokonaniu jego dzieła. W szczególności wymienić tu należy zasłużonych redaktorów Spraw o­

zdań, W icbelhausa, Gabriela i Jacobso­

na, którzy ze swego n a d e r trudnego za­

dania wywiązywali się znakomicie. S p ra ­ wozdania, odzwierciedlające stan wiedzy chemicznej w rozpraw ach oryginalnych, ogłaszanych przez badaczów wszech n a ­ rodowości, stały się w prost niezbędne dla każdego zajmującego się chemią i jej rozwojem.

W chwili obecnej, gdy chemicy nasi z upragnieniem oczekują powołania do życia polskiego tow arzy stw a chemiczne­

go, życzyć należy, aby i nam przyśw ie­

cał dobry przykład starszej tego rodzaju organizacyi, a także godny naśladow ania wzór jej twórcy.

Na posiedzeniu 11 listopada 1907 r., odbytem w domu Hofmanna, na którem z pomiędzy założycieli Tow arzystw a obe cni byli Martius i W ichelhaus (Bacyer, nie mogąc przybyć z Monachium, w y r a ­ ził swe życzenia telegraficznie), czterej wybitni współcześni uczeni przedstawili w treściwych przemówieniach, tr w a ją ­ cych ogółem 100 minut, wyniki badań chemicznych, w ykonanych podczas o sta­

tnich lat czterdziestu. *

W postaci uzupełnionego tłumaczenia z Gazety Chemicznej („C hem ikerZ eitung“) podaję poniżej streszczenia tych prze­

mówień:

N a j w a ż n i e j s z e p o s t ę p y c h e ­ m i i o g ó l n e j i f i z y c z n e j przedsta­

wił W. Nernst.

Mimo, że fizyka i chemia, posiłkujące się w zasadzie jednakiem i metodami ba dania, m ają również jeden i ten sam cel naukowy, określony ta k trafnie przez Heim holtza dla pierwszej z tych n au k ja k o .duchowe pokonanie obcej, niedo­

stępnej dla nas n a tu ry zapomocą logi­

cznej formy p r a w a “, pracowano w nich

przez długi okres czasu zupełnie nieza­

leżnie; dopiero chemia fizyczna stała się szerokiem polem wspólnej pracy tych dw u podstawowych odłamów nauk p rz y ­ rodniczych. Fizyka w swym rozwoju przez szereg stuleci znacznie wyprzedzi­

ła chemię, a stało się to głównie dlatego, że fizyk, by stworzyć teoryę, nie potrze­

buje bynajm niej znacznego zasobu do­

świadczalnego. Ale i chemia poszczycić się już może wielkiemi wynikam i docie­

kań teoretycznych.

Rzut oka na tablicę ciężarów atomo­

wych, zawdzięczająca swe istnienie w ła­

śnie rozumowaniom teoretycznym, obja­

śnia wtajemniczonego pod wielu już względami, a podobn:e rzecz się ma z wzorami budowy związków, z których te o rety k wszystko dlań ważne wyczytać zdoła. Teoryę budowy (struktury) związ­

ków organicznych, która dopiero na pod­

stawie dociekań zarówno teoretycznych j a k doświadczalnych stworzona być m o­

gła, uważać można za szczyt teoryi wo­

góle.

Badanie materyi zmusza nas do odróż­

nienia jej własności molarnycb, addy- tyw nych i konstytucyjnych, a system a­

ty k a umożliwiona została dopiero przez poznawanie związku, ja k i panuje pomię­

dzy własnościami fizycznemi a budową chemiczną. Poznanie dostępnych dla po­

miarów własności molarnych doprowa­

dziło ostatecznie do znalezienia sposo­

bów oznaczania ciężarów cząsteczkowych.

Wiele ciał w stanie gazowym i ciekłym posiada jed en i ten sam ciężar cząstecz­

kowy, inne zaś mają własność polimery- zacyi; niestety, brak nam jeszcze teore­

tycznego w yjaśnienia zależności ciężaru właściwego od rozmaitych stanów sk u ­ pienia materyi. Stan koloidalny uznano za przejściowy od zwykłego roztworu do zawiesin. Pewne własności optyczne za­

leżne są od ugrupow ania atomów w czą­

steczce czyli od budowy (konstytucyi) tejże, jakoto skręcanie płaszczyzny pola­

ry z a c ji, fluorescencya i zabarwienie, tak, że z ich objawiania się sądzić można o obecności pewnego ugrupowania.

W gruncie rzeczy, wszystkie własno-

j ści są k o n sty tu ty w n e . W nauce o po.

(3)

Ko 26 WSZECHŚWIAT 403 winowactwie brane są pod uwagę j e d y ­

nie małe zmiany. Główne zadanie fizy­

ki teoretycznej polega na znajdowaniu pochodnej różniczkowej. Przed 40 laty odkryto prawo działania mas, a miano­

wicie po raz pierwszy wyrażono wówczas dokładnie zapomocą pochodnej różnicz­

kowej prędkości esteryfikacyi. Przez p ra ­ wo mas określa się s ta ty k a i cynetyka;

lecz dostarcza ono nietylko wiadomości co do stanu równowagi i prędkości re- akcyj, lecz daje zarazem duży materyał doświadczalny. Zastosowanie statyki do roztworów wodnych rozwiązuje też kwe- styę dysocyacyi elektrolitycznej, a współ­

czynnik podziału umożliwia wnioskowa­

nie co do stanu równowagi roztworu cia­

ła w jakimkolwiek rozpuszczalniku, gdy mamy ten współczynnik dla jednego z nich. Trudniej je s t stosować naukę o równowadze do gazów, ponieważ w nich prędkości reakcyj w nizkich te m p eratu ­ rach są bardzo nieznaczne, a w wyso­

kich zachodzą niełatwo poddające się kontroli zjawiska katalityczne. Przed 40 laty dowiedziono ściśle, że zasada działania mas j e s t w zupełności zgodna z wynikami term odynamiki. Dla u k ła­

dów niejednorodnych ważną je s t reguła faz, mimo, że je s t ona bardziej schema­

tem, niż teoryą. Jeszcze wymienić n a ­ leży dwie dziedziny, w których teorya dużo zdziałała: elektrochem ię i fotoche­

mię. Dla pierwszej pierwszorzędną w a ­ gę posi?da prawo F aradaya; dobre w y­

n i k i daf j też zastosowanie termodynami-

!<• (*o elektrochemii. Niewyjaśnioną po­

została je d n ak dotychczas istota sił che­

micznych.

Oprócz polarnych (biegunowych) sił (elektrycznych) przyjąć w nich należy też niepolarne tego rodzaju np., co siła ciążenia. Często rozpatryw ana kwestya, czy należy dać pierwszeństwo term ody­

namice czy też atomistyce, może być roz­

wiązana jedynie w ty m duchu, że obie- dwie są ważnemi środkam i pomocniczemi.

Pogląd teoretyczny w myśl hypotezy molekularnej dał w kombinacyi z term o­

dynam iką nadzwyczaj doniosłe wyniki.

Zastosowanie atom istyki do n au ki o elek­

tryczności wytworzyło pojęcie elektronu

i jonu. Dzięki nauce o elektronach od­

kryto prawa promieniotwórczości a mie­

rzenie tej ostatniej zapomocą elektro­

skopu przewyższa co do czułości naw et analizę widmową. W przyszłości che­

mia, kierując się w coraz to znaczniej­

szym stopniu zasadami teoretycznemi, zajmować się będzie, ja k dotąd, badaniem ciał już istniejących i otrzymywaniem jeszcze nieznanych.

N a j w a ż n i e j s z e p o s t ę p y c h e ­ m i i n i e o r g a n i c z n e j przez H. Lan- dolta.

W roku 1867 znano dokładnie 64 pier­

wiastków i liczne ich połączenia i, mnie­

mając, że chemia nieorganiczna je st n au ­ ką zakończoną, zwrócono się z całą ener­

gią do badań w dziedzinie związków or­

ganicznych. Następuje jed n ak odkrycie nowych pierwiastków zapomocą analizy widmowej i pod wpływem koncepcyi układu peryodycznego. Na drodze badań spektroskopowych odkryto jeszcze przed r. 1867 rubid, cez i lit, a później — tal i kilka pierwiastków „ziem rzadkich1', na zasadzie zaś układu peryodycznego przepowiedziano własności pierwiastków wówczas jeszcze nieznanych a odkrytych, następnie: galu, skandu, germ anu i in­

nych. German znaleziono w minerale argyrodycie, poszukując przyczyn stale powtarzającego się błędu analitycznego.

W początkach roku 1894 różnice zauw a­

żone w ciężarze właściwym azotu otrzy­

mywanego rozmaitemi sposobami (z po­

wietrza lub ze związków' azotowych) by­

ły przyczyną odkrycia argonu nowego pierwiastku gazowego w powietrzu.

Przez destylacyę cząstkową powietrza skroplonego odkryto w niem jeszcze w r. 1898 ksenon, neon, wreszcie krypton.

Przez ogrzewanie kleweitu wydzielono gaz, który początkowo uważano za azot a na zasadzie analizy widmowej poznano jako hel. Z Francyi nadeszła wiadomość o promieniotwórczości i rozkładzie p ie r ­ wiastków. Następnie doniosłe znaczenie przybrało odkrycie emanacyi. Zauważo­

no rozkład uranu, otrzymując zeń uran

x, rad, polon, wreszcie ołów. Zapomocą

analizy widmowej wykazano też, że ema-

nacya przemienia się w hel, neon i argon.

(4)

404. WSZECHŚWIAT Na 26 Przez działanie zaś em anacyi na roztwór

siarczanu miedzi jak o produkt rozkładu tworzy się lit, a może n a w e t i sód. P ie r­

w iastki określano ju ż dawniej ze zrozu­

miałą obecnie ostrożnością ja k o nieroz- łożone, nie zaś jako nie dające się roz­

łożyć. Dzięki nowym sposobom, o trzy ­ mano liczne pierwiastki w stanie zupeł­

nie czystym, a przez ich badanie pozna­

no nowe stałe fizyczne. Znacznie też pomnożyły się nasze wiadomości o s t a ­ nach alotropowych (o wielopostaciowo- ści).

Liczne wogóle są nowootrzymane związ­

ki zarówno proste j a k złożone; w roku 1887 odkryto np. hydrazynę, w r. 1890 kw as azotowodorowy. Nowemi są też N2 0 5, NC13, NHaCl. Ze związków węgla zasługują na wyróżnienie tlenosiarczek, karbonylki niklu i żelaza, nadw ęglan potasu i podtlenek węgla. W dalszym ciągu wymienić należy krzemochloroform, kw as krzemoszczawiowy, karborund.

Otrzymano też wodorki metalów alkalicz­

nych i wapniowców, węgliki, z pośród których najważniejszy je s t wapniowy.

Zajmujące są krzemki. Ze związków wyższych rzędów godne uwagi są k w a ­ sy złożone i związki amonometaliczne, których już poznano 110 szeregów. N a­

w et z tego krótkiego zestawienia widzi­

my, że i od chemii nieorganicznej w przyszłości wiele jeszcze oczekiwać n a ­ leży.

Dr. A . J. Goldsobsl.

(dok. nast.)

D r. H . G R E 1 N A C H E R

O K L A S Y F I K A C Y I N O W Y C H P R O M I E N I ').

Gdy rzucimy okiem n a zdobycze n au k przyrodniczych ostatniego dziesiątka lat, zauważymy, że dziedzina badań nad pro­

*) Wykład wstępny w uniwersytecie zurych skini.

mieniowaniem w wysokim stopniu nale­

ży do tych, k tó re doznały olbrzymiego rozwoju. Nie tylko dlatego, że w n a ­ stępstw ie gorliwych badań nauczono się coraz dokładniej poznawać istotę i dzia­

łanie dawniej znanych promieni, lecz że odkrywano ciągle nowe promienie, w zbu­

dzające ogólne zaciekawienie przez swo­

je niezwykłe własności. Tak się rzecz ma z promieniami Rontgena i radu, pier­

wsze zwróciły na siebie uw agę skutkiem rozległego praktycznego ich zastosow a­

nia, drugie z powodu swego tajem nicze­

go pochodzenia.

Oprócz tych promieni w tym samym czasie poznano dość znaczną liczbę in ­ nych. Dziedzina ta, rzeczywiście, ta k się rozrosła, że mogłoby się zdawać l u ­ dziom, stojącym z boku, że nowe o d k ry ­ cia zjawiają się przed nami, jak o pozba­

wione związku i nie rządzone żadnemi prawami i że jesteśm y zasypywani coraz to nowemi zagadnieniami. W edług ich zdania, wiele promieni są to jak g d y b y duchy, wywołane przez współczesnych uczonych, którzy nie m ogą sobie z n ie­

mi dać rady.

Na szczęście jed n ak bynajmniej ta k nie jest. Okazało się wprawdzie, że p o ­ jęcie drgań eteru już nie wystarcza, i że są promienie o charakterze zupełnie róż­

nym od promieni światła. Udało się j e ­ d nak bardzo dokładnie zbadać ich istotę, i rozklasyfikować wszystkie dotychczas znane promienie.

Ważne znaczenie w zrozumieniu n o ­ w ych promieni miało poznanie faktu, że poza falami eteru są jeszcze promienie utworzone przez cząstki szybko bie­

gnące v je d n y m kierunku. Takie pro­

mienie można porównać z gromadą m a­

łych pocisków, biegnących w je d n y m i tym samym kierunku. Można już oczy­

wiście rozróżniać promienie według wiel­

kości i prędkości tych pocisków. Ale nie dość na tem: różnica może jeszcze leżeć w n atu rze ty ch pocisków.

Rzeczywiście okazało się, że trzeba po­

dzielić promienie n a dwie jasno o dgra­

niczone grupy. Do jednej należą p r o ­

mienie, utworzone przez cząstki matery-

alne, być może atomy lub molekuły, do

(5)

M 26 WSZECHŚWIAT 405 innej—utworzone przez cząstki, nieznane |

dawniejszej nauce, i wprowadzone dopie­

ro obecnie pod nazwą elektronów. Na­

leży więc rozróżniać promienie materyal- ne i promienie, utworzone przez elek­

trony.

Postaram się wykazać, w jak i sposób g rupa nowych promieni może być um ie­

szczona w trzech wyżej wspomnianych klasach. Należy więc przedewszystkiem rozpatrzeć baczniej te własności obcho­

dzących nas promieni, które są decydu­

jące dla ich klasyfikacyi. Promienie ma- teryalne wprawdzie najpierw n asu w ały ­ by się do rozpatrzenia i zrozumienia.

Nie zupełnie właściwem jed n ak byłoby zaczynać od nich, ponieważ własności ich są bardzo skomplikowane i w dodat­

ku w ym agają znajomości elektronów.

Dalej, ponieważ te nowe promienie, k tó ­ re zaliczamy do klasy fal eteru, posia­

dają właśnie ch ara k ter najbardziej spor­

nych, więc o nich będę mówił na samym końcu. W ybierzemy więc porządek na­

stępujący:

1) promienie elektronowe, 2) promienie materyalne,

(obadwa te rodzaje promieni można złą­

czyć w jednę k lasę—-promieni utworzo­

nych przez ciałka) 3) fale eteru.

Najważniejszemi z promieni elektrono­

wych są promienie katodalne. Posiadają one nietylko praktyczne znaczenie, jako wywołujące promienie Rontgena, lecz mają poza tem znaczenie teoretyczne, gdyż to one głównie doprowadziły do współczesnej teoryi elektronów i przez nią do nowego poglądu n a elektrycz­

ność.

Bliższy opis promieni katodalnych po­

zwoli nam prędzej załatwić się z pozo- stałemi promieniami elektronowemi. Prze­

dewszystkiem należy zauważyć, że te zadziwiające promienie wychodzą z bie­

guna odjemnego, t. j. z katody rurki Geisslerowskiej, wtedy gdy z niej dosta­

tecznie wypompujemy powietrze.

Rzeczą najbardziej uderzającą w p r o ­ mieniach katodalnych wydawało się to, że elektryczność odjemna przenosi się razem z niemi. Dalej, że są odchylane

przez siły magnetyczne i elektryczne ze swej drogi prostolinijnej. To doprowa­

dziło do poglądu, że w promieniach k a­

todalnych mamy do czynienia z wyrzu- canemi cząstkami t. zw. ciałkami, z k tó ­ rych każda niesie ze sobą określoną ilość elektryczności.

Uwagę zwrócono przedewszystkiem na charak ter tych ciałek. Głównemi p u n k ta­

mi oryentacyjnemi są tutaj trzy wielko­

ści: 1) prędkość, 2) ładunók elektryczny i 3) masa ciałka. Nie udało się oznaczyć oddzielnie każdej z tych trzech wielko­

ści. Z wielkości odchylenia m agnetycz­

nego i elektrycznego promieni katodal­

nych otrzymujemy jedynie prędkość i n a ­ stępnie stosunek ładunku do masy j e ­ dnego ciałka. Inne doświadczenia też dają jedynie stosunek tych dwu wielko­

ści. Ale ważną tu była okoliczność, że stosunek ten wobec wszelkich prędkości promieni katodalnych miał jedno i to sa­

mo znaczenie, a dla całego szeregu in ­ nych promieni, utworzonych przez ciał­

ka, miał jed n ę i tę samę wartość.

To przemawia za tem, że tak ładunek elektryczny, ja k i masa tych ciałek mają jednę i tę samę wartość we wszystkich tych przypadkach. Do wniosku o abso­

lutnej wartości tych ciałek można dojść na zasadzie innych zupełnie rozważań.

Badania nad przewodnictwem elektrycz- nem cieczy i gazów doprowadziły do zu­

pełnie określonych pojęć o budowie elek­

tryczności. Z badań ty ch wywnioskowa­

no, że elektryczność jest skupieniem m a­

łych ciałek elementarnych. Podobnie do tego j a k m ateryę uważamy za zbudowa­

ną z pojedyńczych atomów, można przy­

puścić, że elektryczność utworzona je s t z małych ciałek.

Stąd więc można już było przypuścić, że ciałka promieni katodalnych niosą z sobą także małe je d n o stk i elektrycz­

ności. Ponieważ taka elem entarna ilość była już obliczona, przeto można było także obliczyć masę pojedyńczego ciał­

ka promieni katodalnych. Na tej dro­

dze otrzymano wysoce zadziwiający r e ­

zultat, że ciałka te są mniej więcej 2 000

razy mniejsze od atomów wodoru. To

było tem bardziej zadziwiające, że atom

(6)

406 W SZECHŚW IAT Na 26 wodoru uważany je s t za najm niejszy ze

znanych nam atomów.

.Niezwykle małe ciałka promieni kato- dalnycb już swoją małością nasuwały myśl, że m amy tu do czynienia z czeinś zupełnie row em . Ciałka te, które w s a ­ mej rzeczy przedstaw iają ja k ą ś specyal- n ą substancyę, otrzymały też specyalną nazwę: elektronów.

Promienie katodalne są przeto promie­

niowaniem elektronów, biegnących w przestrzeni z bardzo wielką prędkością.

Zwykle porównywamy prędkość prom ie­

ni, utworzonych przez ciałka z prędko­

ścią światła, wielkością stalą. J e s t to odległość, na ja k ą rozprzestrzenia się ruch eteru w jed n ę sekundę. Prędkość ta, którą oznaczono na 300 000 km na se­

kundę, j e s t p rzy tem największą z do­

tychczas znanych prędkości promienio­

wania. Prędkość promieni katodalnych leży mniej więcej między a * pręd-

1 0 O

kości światła, stosownie do napięcia na końcówkach ru rk i katodalnej.

Oprócz promieni katodalnych istnieje cały szereg promieni elektronow ych, po­

siadających wszystkie możliwe p ręd k o ­ ści aż do 300 000 km. Jeżeli przejrzymy ten szereg, od promieni katodalnych po­

cząwszy, spotkam y p rzedew szystkim spe- cyalny rodzaj t. zw. „miękkie* prom ie­

nie katodalne.

Promienie te pow stają też w ru rk ach katodalnych, katoda je d n a k musi być p o k ry ta pew nym tlenkiem metalu i oprócz tego ogrzana aż do żarzenia. Mianowi- [ cle niek tó re tlenki posiadają same przez się własność w ysyłania w wysokiej t e m ­ peraturze pewnej ilości elektronów. W tych w aru n k ach nie potrzeba dużej siły elektrycznej, ażeby spowodować w y sy ła­

nie przez katodę promieni katodalnych;

zupełnie ju ż w y starcza napięcie m iej­

skich przewodników, rów nające się zw y­

kle 1 1 0 woltom. Promienie te posiadają znacznie mniejszą prędkość, niż zwykłe promienie katodalne. Zresztą są one w istocie swojej, ja k to ju ż ich nazwa wskazuje, identyczne z tamtemi; za tem przem aw ia nie tylko je d e n i ten sam pposób ich wzbudzania. Okazało się, że

stosunek ła dunku do m asy jednego ciał­

ka w obudwu przypadkach posiada tę samę wartość.

Można także bez zastosowania elektry­

czności otrzymywać promienie elektro­

nowe. Jak eśm y to już wspomnieli, tlen­

ki pewnych metali ogrzane wyzwalają elektrony. Jednakowoż posiadają one bardzo małą prędkość i rozchodzą się we wszystkie strony od ogrzewanego ciała. Możnaby tedy prędzej mówić o roju elektronów, niż o promieniach. Po­

dobne powolne promienie są wysyłane także przez inne ciała, np. ogrzane me­

tale (do białości rozżarzona platyna), z tą różnicą, że tlenki w ym agają znacznie mniejszego ogrzewania.

Oprócz wyżej wspomnianego sposobu można uwalniać elektrony jeszcze w spo- I sób następujący. Rzucamy na powierz­

chnię metalową promienie świetlne, naj- 1 lepiej o krótkiej fali, t. zw. ultrafioleto­

we. Promieniowanie elektronowe w tym razie nazywamy efektem fotoelektrycz- nym. Działanie ich wogóle je s t tem sil­

niejsze, im łatwiej utlenia się dany me­

tal. Dalej, łatwo zauważyć, że prędkość elektronów w ysyłanych można powięk­

szyć przez siłę elektryczną. Właściwa prędkość początkowa elektronów je st tem większa, im dłuższą falę ma świa­

tło, używane do pobudzenia.

Dla wszystkich ty ch powolnych pro­

mieni obliczono wielkość ciałek i w ten sposób przekonano się o ich przynależ­

ności do promieni elektronowych. N a­

szkicowaliśmy tutaj w krótkości sposoby, używ ane do sztucznego wzbudzenia pro­

mieniowania elektronów. Obok sztucz­

nego istnieje jeszcze naturalne promie­

niowanie, pow stające bez naszego przy­

czynienia się. Znaleziono np., że rad i inne ciała promieniotwórcze wysyłają bez przerwy elektrony z prędkością rów­

n ą mniej więcej prędkości światła.

Promienie te nazywane promieniami § albo powolnemi [3, i znalezione przez J. J. Thomsona, z powodu swej małej prędkości posiadają bardzo niewielkie działanie i w szerokich kołach nie zwró­

cono na nie uwagi. Mają one je d n ak

(7)

No 26 W SZECHŚW IAT 407

znaczenie teoretyczne, gdyż oznaczenie wielkości ciałek i w tyra przypadku do­

prowadziło do nowej jednostki — elek­

tronu.

W przeciwieństwie do tych powolnych promieni p właściwe promienie P, wysy­

łane przez rad i utworzone także przez elektrony, są godne uwagi z powodu swych różnorodnych działań. Ich pokre­

wieństwo z promieniami katodalnemi wy­

kazało się przedewszystkiem w tem, że, ja k tamte, niosą one z sobą ładunek od- | je m n y i są odchylane przez magnes w

tym samym kierunku co i tamte. Poza- tem promienie p podlegają podobnym pra­

wom. Są one wogóle, tak ja k i promie­

nie katodalne, pochłaniane tem silniej przez ciała stałe, im większą gęstość po­

siada ciało absorbujące. W reszcie ozna­

czono stosunek ładunku do masy dla cia­

łek p i znaleziono zupełnie analogiczne wartości.

Otrzymano przytem wrysoce zadziwia­

ją c y rezultat, że stosunek ten nie je st jeden i ten sam dla wszystkich promie­

ni p, lecz że dla promieni o większej prędkości stosunek ten ma mniejszą w ar­

tość. Podobna różnica nie była obser­

wowana dla innych promieni elektrono­

wych. Różnica ta w ystąpiła naprzód dla niezmiernie wielkiej prędkości promieni p, która mało się różni od prędkości świa­

tła. Spostrzeżenie to miało bardzo duże znaczenie, gdyż na jego podstawie mo­

żna było ustalić fakt, że ładunek albo masa elektronu albo obiedwie te wielko­

ści są wielkościami zmiennemi. Ponie­

waż zupełnie słusznie chciano utrzym ać pojęcie niezmiennej elementarnej ilości elektryczności, musiano przyjąć, że masa elektronu je s t zmienna, a mianowicie, że się zwiększa wraz z prędkością. Można to zrozumieć, gdy się przyjm ie, że masa częściowo je s t jedynie pozorna i zjawia się poniekąd w następstw ie oddziaływa­

nia sił prędko poruszającego się ład u n ­ ku elektrycznego. Powiodło się n aw et obliczyć, że można wrogóle elektronowi nie przypisywać żadnej m asy w m echa- nicznem tego słowa znaczeniu, i że otrzy­

m am y rezu ltaty zgodne z pomiarami, je ­ żeli przypisywać będziemy elektronom

jedynie elektryczną energię ruchu. W ten sposób powróciliśmy do dawnego po­

jęcia niemateryalnego fluidu, który n a­

zywano elektrycznością. Różnica polega jedynie na tem, że obecnie uważamy płyn elektryczny za utworzony z małych ciałek.

Właściwem naukowem znaczeniem pro­

mieni ' je s t to, że doprowadziły do po­

znania elektronu, zasadniczej podstawy elektryczności.

Przeszliśmy w ten sposób od początku do końca, o ile to było możliwem w k r ó t­

kim wykładzie, dziedzinę promieni elek­

tronowych. Jeżelibyśmy chcieli promie­

nie te ugrupować według wzrastającej ich prędkości, otrzym alibyśm y szereg następujący: efekt fotoelektryczny, n a ­ stępnie elektrony ciał ogrzanych, promie­

nie 3, „miękkie“ i zwyczajne promienie katodalne i w końcu promienie p.

Tłum. D. i G.

(dok. nast.)

E. R A B A U D .

D Ą Ż E N I A T E R A T O G E N I I W S P Ó Ł ­ C Z E S N E J .

II.

E w olucya teratologiczna.

4.

Wychodząc z wryników prac de Vriesa nad m ateryałem botanicznym, moglibyś­

my dojść do przeświadczenia, że punkt wyjścia mutacyj, anomalij, je s t zupełnie nieokreślony, a naw et nie dający się określić. Rozwój nagły zdaje się podle­

gać ja k iejś nieuchwytnej sile w ew nętrz­

nej, która z początku wywołuje zmien­

ność bez kierunku określonego (okres wybuchu mutacyj) a później wybiera pe­

wien kierunek i przechodzi w stan spo­

czynku. Byłoby to zmienianie się kolej­

ne okresów gorączkowej zmienności i

i okresów spokoju. Pozornie samorzutnie

(8)

408 W SZECHŚW IAT M 26

i nagle pew na grupa osobników podob­

nych do siebie podlegać zaczyna zm ia­

nom rozmaitym, tak, ja k b y dany „gatu­

nek" zaczął gorączkowo szukać nowej postaci, w której miałby się „ust,alić“ na przyszłość. P a k ty tego rodzaju zostały niedawno w ykazane przez E. L. Bouvie- ra w rodzinie Atyidae, gdzie różne g a ­ tu n k i „w ytw arzają osobniki danego t y ­ pu, lub też osobniki do poprzednich b a r ­ dzo podobne, lecz w ykazujące cechy ro ­ dzaju bezpośrednio wyższego... N iesta­

łość gatunkow a tych postaci u w y datn ia się przez dziwną zmienność w szystkich cech rodzajowych". Bouvier nazyw a to

„gatunkami oseylującem i“, przedstawia- jącemi „mutacye rozwojowe". Podług wszelkiego prawdopodobieństwa, oscyla- cye tego samego rodzaju w ytw arzają się i u innych postaci żywych. N ajw ażniej­

szym w danym razie faktem j e s t to, że okres mutacyi obejmuje tu naraz całość podobnych do siebie indywiduów. Na- odwrót, zdarza się bardzo często, że zja­

wisko to w ystępuje u bardzo nieznacz­

nej liczby osobników, niekiedy n a w e t — jed n eg o tylko, niema w tem wszakże żadnej różnicy zasadniczej, jakościowej, a w szystko sprowadza się do ilości.

Przedew szystkiem należy zbadać samo pochodzenie okresów m utacyjnych. Nie podobna tu poprzestać na wyjaśnieniach ogólnikowych, gołosłownych. Określenie, że „pewne g atu n k i osięgły taki stopień ewolucyjny, na k tó ry m ich równowaga g atunkow a staje się niestałą" — nie po­

suwa wcale naprzód samej sprawy. Nie m am y sposobów określenia stopni roz­

wojowych; pojęcie „wyższości" lub „niż­

szości" ewolucyjnej są najzupełniej wzglę­

dne, a n aw et w prost pozbawione w szel­

kiego określonego znaczenia. Nie w y ­ starcza tu powiedzieć—pod pozorem w y ­ ja śnien ia istoty zjawiska, — że dany g a ­ tunek „nagromadził w sobie znaczny za­

pas energii rozwojowej, k tó rą w ydatkuje obecnie w różnych kierunkach, ab y osią­

gnąć wyższy stopień rodzajowy, na k tó ­ ry m ustali się później n a czas trw an ia pewnego o k resu “. Badania doświadczal­

ne oraz ogół naszych wiadomości, z e b ra ­ nych w drodze obserwacyi — zm uszają

n as do wyrażenia zagadnienia w inny sposób. Żaden organizm nie będzie ule­

gał zmianom morfologicznym, o ile nie nastąpi jakakolw iek zmiana któregokol­

wiek z licznych warunków, wśród k tó ­ rych dany organizm żyje. Zmiana ja k a ­ kolwiek nie powstaje nigdy w ustroju samorzutnie, lecz zawsze wywołana być musi przez przyczyny zewnętrzne, albo­

wiem nie mamy żadnego powodu, aby przypuszczać istnienie jakiejś „siły w e­

w nętrznej", utajonej, k tó ra się nagle w y ­ zwala, za swoją własną sprawą i bez przyczyny. Ustrój żywy nie je s t b y n a j­

mniej zaopatrzony wT jak ieś nadzwyczaj­

ne właściwości wewnętrzne, któreby go wyodrębniały od środowiska i pozwalały mu rozwijać się poza jego oddziaływa­

niem; ustrój stanowi sam poniekąd część środowiska, z którego powstał, i o ile to środowisko pozostaje bez zmiany, to i ustrój żywy się nie zmienia również, s ta ­ łość jednego pociąga za sobą stałość d r u ­ giego, j a k to wyraźnie zaznaczył La- m arck w swoim „Discours d ’ouverture des cours de Pan X I “. Między danym ustrojem a danem środowiskiem u sta­

wicznie odbywają się w ym iany w pew­

nym kierunku i niepodobna utrzym yw ać, że ta nieograniczona stałość wywołać może wreszcie zmianę jakąś, ja k b y ustrój

„zmęczył s ię “ ustawicznem pow tarza­

niem się w jednej i tej samej postaci.

B laringham wykazał dowodnie, że u s tro ­ je roślinne wejść mogą w okres mutacyi pod wpływem czynnika zewnętrznego, specyałnie uszkodzeń traumat.vczr yr h ,

wywołujących zmianę warunków u y i ia ny. W pływ y takie nie zawsze są znane, lecz o istnieniu ich niepodobna wątpić.

I g dy tylko gatu n ek zacznie „oscylo­

wać", to można być pewnym, że zaszła ja k a ś zmiana w w arunkach ogólnych j e ­ go istnienia. Zresztą oscylacye takie nie zjawiają się zawsze jednocześnie we wszystkich okolicach globu, zamieszka­

nych przez dany gatunek; może się on zmieniać w jed n em miejscu, zachowując w innych swą postać pierwotną.

5.

Spróbujm y obecnie rozpatrzeć zjawiska

j

zmienności teratologicznej samej przez

(9)

No 26 WSZECHŚWIAT 409

się oraz jej cechy niektóre, mające zna czenie dla spraw y rozwoju rodowego ustrojów.

Zmienność gwałtowna pociąga za sobą różne skutki. Amplituda jej nie dotyka jedynie pewnych cech morfologicznych zewnętrznych, ważne jest, w jakim mo­

mencie istnienia ustroju zaznacza się jej działanie. Z samej n atu ry rzeczy zmien­

ność „wybuchowa* j e s t zmiennością em- bryonalną, wyrazem przystosowania lub usiłowania przystosowania ustroju, znaj­

dującego się jeszcze w okresie rozwoju, albowiem tylko organizm zarodka odzna­

cza się plastycznością wysoką, pozwala­

jącą na szerokie przystosowanie tw orzą­

cych się narządów w zależności od oto­

czenia. Nie j e s t to, oczywiście, zmien­

ność przypadkowa; odpowiadać ona musi warunkom określonym, w ja k ic h zarodek się znajduje. Ustrój zarodka posiada funkcye specyalne, które nie koniecznie być muszą takie same, ja k u młodej po­

staci postembryonalnej lub postaci do­

rosłej i skutki* m właśnie tych funkcyj specy^lnych mogą się w ytw orzyć zmiany nagle zawiązków lub układów zawiąz­

ków. Okoliczność ta posiada znaczenie bardzo doniosłe: na jej podstawie ustalić można różnicę pomiędzy ewolucyą tera- tologiczną a ewolucyą w znaczeniu ści­

śle darwinistycznem. Ta ostatnia nie rozpatruje bynajmniej ani pochodzenia ani znaczenia zmienności. Stwierdza tyl­

ko jej istnienie, wszystko jedno czy w drodze powolnej, czy nagłej i doszukuje się sposobów, za których pomocą zm ia­

na ras istniejąca może się utrwalić. W tem leży słaba strona darwinizmu, k tó ­ ra nie pozostała bez skutków dalszych.

Darwin widział tylko zjawiska zmienno­

ści, w ystępujące u postaci dojrzałych, nie dochodząc ani ich pochodzenia ani racyi bytu. Rozważał ich „pożyteczność"

lub „niepożyteczność11—stosując cały sło­

wnik o zakroju nieokreślenie cełowościo- wym i to w zagadnieniach, z których zakresu metoda celowościowa powinnaby była być wyłączona. Właśnie z tego po­

wodu nie uważam za zbyteczne tylokro­

tne podkreślenie tego faktu, że zm ien­

ność gw ałtowna przedstawia zjawisko

1 przystosowawcze, lub, co najmniej, pró­

bę przystosowania do określonych zu­

pełnie warunków zarodka i że wynikają-

j ce stąd modyfikacye ustrojowe zależą

| wyłącznie od funkcyj zarodkowych.

Te funkcye zarodkowe nie określają bynajmniej w sposób konieczny n arzą­

dów postaci dojrzałej, tak, że cechy mor­

fologiczne nowo powstałe mogą nie zna­

leźć żadnego zastosowania w życiu osob­

nika, który ukończył już swój rozwój zarodkowy. Tutaj zajść musi interwen- cya Wtórnego czynnika doboru, a miano­

wicie konieczności, aby cechy, które się zjawiły u zarudka odpowiadały lub od­

powiadać mogły w arunkom ogólnym ży­

cia postaci dorosłej. Nie chodzi tu by­

najmniej o to, czy dla postaci dorosłej cechy te będą pożyteczne lub nie, za­

gadnienie to je s t tu zupełnie nie na miej­

scu, lecz o to, czy dany narząd zarod­

kowy może, czy też nie, znaleźć zasto­

sowanie w życiu postaci dojrzalej, t. j.

czy będzie odpowiadał warunkom jej istnienia. W przypadku drugim narząd tak i musi się uwstecznić, pozostając w postaci zawiązku zarodkowego, którego ślady zjawiają się tylko w pewnym okresie rozwoju, w pierwszym zaś narząd taki musi być zachowany. W tym razie mieć tu będziemy do czynienia z dwoma n a ­ stępującemu po sobie przystosowaniami, przyczem nie j e s t bynajmniej niezbędne, aby funkcyą pierwotna danego narządu musiała być ta k a sama, ja k jego funkcyą wtórna. Narząd, powstający w drodze przystosow ania zarodkowego może n a­

stępnie zmienić się pod wpływem od­

miennych czynności, w ykonywanych w okresie porozwrojowym.

To zjawisko przystosowania wtórnego, zużytkowania przez postać dojrzałą n a­

rządów, odpowiadających funkcyom za­

rodka, nie stanowi, rozumie się, ani po­

stępu, ani uwstecznienia; poprostu je d n a postać staje tu na miejscu drugiej. Czy pierwsza będzie prostsza od drugiej, lub odw rotnie—druga będzie stanowiła upro­

szczenie pierwszej, w żadnym razie nie­

podobna znaleźć dla nich miary wspól­

nej. Zastanowić się wszakże wypada,

czy takie przystosowanie wtórne, konie­

(10)

410 W SZECHŚW IAT JM ® 26 czne dla zmienności zarodkowej, je s t zja­

wiskiem częstem, czy też rządkiem, oraz czy odbywa się ono w sposób łatwy, czy też z trudnością?

Pod ty m względem widzimy różnicę dość znaczną pomiędzy światem zwierzę­

cym a roślinnym. Roślina j e s t ustrojem względnie mało złożonym, a z drugiej stro n y niema tu ta k wyraźnie zaznacza­

jącej się u zwierząt różnicy pomiędzy stanem zarodkowym a życiem postaci dojrzałej. Praw ie od samego początku swego istnienia roślina wchodzi w kon­

ta k t bezpośredni z tem środowiskiem, wśród którego upłynie całe jej życie j a ­ ko postaci dorosłej. Tutaj więc przy sto ­ sowanie pierwotne zlewa się poniekąd w mierze dość znacznej z przystosow a­

niem wtórnem.

Zupełnie inaczej rzecz się ma u zwie­

rząt. Tutaj w większości przypadków zachodzi formalne przeciwieństwo pomię­

dzy zarodkiem a postacią dorosłą: każde z nich ma swój specyalny sposób życia, którem u odpowiadają funkcye specyalne.

Co więcej —organizacya ogólna zw ierzę­

cia j e s t daleko bardziej złożona, niż w świecie roślinnym, tak, że tutaj wszelka zmiana, n aw et pozornie nieznaczna, spo­

wodować może cały szereg zmian kore­

lacyjnych w ew nętrznych. Związki k o r e ­ lacyjne w u stro ju zwierzęcym pow stały wśród pewnych określonych w arunków i zjawienie się w arunków nowych w y ­ wołać musi korelacye nowe.

Te nowe związki korelacyjne, u stalając się, odpowiadają zawsze ściśle w arunkom życia zarodka; niekiedy wszakże mogą się one skierować w sposób taki, k tóry znajduje się w zupełnej sprzeczności ze sposobem i w ym aganiam i życia postaci dorosłej. W istocie—zjawiska m u ta c y j­

ne dotyczą nie tylko cech d ru g o rzęd ­ nych, ja k to zauważono u roślin, lecz mogą zmieniać bardzo ważne n arzą d y zwierzęce, czego dowodzą fa k ty z dzie­

dziny embryologii doświadczalnej i wo­

góle zoologii. Tak np. Bouvier zauważył, że modyfikacye m utacyjne często w y s tę ­ p u ją w cechach, służących właśnie za podstaw ę do określania rodzajów. Gdy­

b y śm y n aw et nie chcieli przypisyw ać

szczególnej wartości owym różnicom sy­

stem atycznym, musimy wszakże przy­

znać, że chodzi tu jed n ak o cechy, po­

siadające pewne znaczenie. Można więc przypuszczać, że zjawisko przystosowa­

nia wtórnego, o którego istnieniu wątpić nie można, trudniej się odbywa w u stro ­ j u zwierzęcym, aniżeli w roślinnym; tr u ­ dność tu je s t tem większa, że modyfi­

kacye m utacyjne odbywają się tu z szer- I szą amplitudą.

N asuwa się jeszcze inne zagadnienie, a mianowicie: w ja k ich granicach ustrój może się zmieniać drogą mutacyjną?

Ogół faktów znanych zdaje się prze­

mawiać za tem, że każdy ustrój, wzięty oddzielnie, posiada zdolność do zmian różnych, z których jed n e występują czę­

ściej, inne rzadziej, lecz że postać ogólna ty ch zmian zamyka się w kole dość ogra- niczonem. Tak np., u ptaków istnieją pewne ty p y teratologiczne, których nie nap o ty kam y u ssących—i naodwrót; in-

| ne znowu postaci potworne napotykają się wśród ryb, a nie w ystępują wcale u ptaków. P ak ty tej kategoryi zauw a­

żyć można naw et w obrębie dość ogra­

niczonych grup układniczych.

P a k ty te wszakże najzupełniej zgadza­

j ą się z ogólnemi poglądami teoretycz- nemi, dającemi się wyprowadzić z ogółu naszych wiadomości o substancyi oży­

wionej. Uważać ją przecież winniśmy nie jak o za coś, obdarzonego własnościa­

mi tujemniczemi, lecz za substancyę, po­

siadającą różne własności fizyko-chemi­

czne, ujawniające się w miarę oddziały­

wania w arunków aktualnych. N ieskoń­

czona złożoność podścieliska żywego, j e ­ go zmienność, ta k znaczna a ta k indy­

widualna, m askują w oczach niektórych badaczów przyrodę właściwą jego w ła­

sności. Pam iętać należy, że substancya ożywiona istnieje zawsze tylko jako funk- cya środowiska. W ustawicznych od­

działywaniach, zachodzących pomiędzy zarodzią żywą a jej środowiskiem — po­

staci tych reakcyj, bynajmniej nie nie­

skończone, są zawsze związane jaknaj- ściślej z normalnemi objawami jej róż­

n ych powinowactw. Przypuśćmy, że da-

i n a m a tery a żywa A je s t zdolna do sze­

(11)

JS6 26 WSZECHŚWIAT 411 regu reakcyj a', a", a"'. Zależnie od w a­

runków zewnętrznych, możliwa je s t ta lub inna z pomiędzy tych reakcyj, albo też żadna z pomiędzy nich się nie odbę~

dzie. Ilość tych reakcyj a', a", a'"... mo' że służyć za miarę możliwych zmian d a ­ nej substancyi ożywionej. Tak samo in­

na substancya żywa B może zmieniać się w kierunku odczynów b', b". b'",...

które mogą być do poprzedzających po­

dobne lub od nich się różnić. Ograni­

czoność możliwych odczynów, t. j. mo­

żliwych form zmienności je s t więc fak­

tem koniecznym; nie w yjaśniam y wszak­

że tego faktu bynajmniej, nadając mu pozory metafizyczne przez oznaczanie go, za przykładem Eimera, mianem o r t o- g e n e z y , lub inną ja k ą ś nazwą w tym samym rodzaju.

Jeżeli teraz nasza substancya żywa A, umieszczona wśród danych warunków, wykaże np. zmianę a', zaznaczającą się przez jakieś określone cechy morfologi­

czne, to mamy zamiast A—substancyę nową Aj. Ta, oczywiście, jako różna od A, posiadać będzie nowe własności spe- cyalne, zdolna więc będzie do odczynów nowych—a / , aj", aj'"..., które już nie b ę­

dą tem samem, co szereg dawny a', a", a'".

W dalszych kolejach zmian, A!—zmie­

niając się pod względem a / lub ja k im ­ kolwiek innym, przybierze postaci A 3 i t. d. Powstać może w ten sposób—od zmiany do zmiany, od przystosowania do przystosowania — szereg nieograniczony przemian, w k tórych ciągu z postaci pierwotnej A powstać może cały szereg postaci nowych, o własnościach różnych.

Naogół więc ilość zmian możliwych nie ma granic.

6 .

Do takich dochodzimy rozważań, roz­

patrując zjawiska potworności pod wzglę­

dem ich znaczenia dla ewolucyi ogólnej.

W szystko przemawia za przypuszczeniem, wypowiedzianem przez Giarda 1), że przy-

J) A. Giard: „S ur un ex e m p la ire ch ilie n de P te r o d e la p ed icu la ria. L a n e rv a tio n d o u b le m en t anorm ale". A k ty to w a rz y s tw a n au k o w eg o w Chili. t . V, 1895.

stosowanie nagłe stanowi specyalny spo­

sób zmieniania się i przeradzania ustro jów.

Szkic niniejszy je s t nader niezupełny i wiele jeszcze stron ważnych należałoby rozważyć i rozwinąć dokładniej. Cho­

dziło mi przedewszystkiem o uw ydatnie­

nie faktu, że ewolucya teratologiczna w y­

nika ze zjawisk rozwojowych, zachodzą­

cych podczas okresu zarodkowego, co pociąga za sobą konieczność przystoso- i wania podwójnego, albowiem nie konie­

cznie cecha występująca u zarodka od­

powiadać musi warunkom życia postaci dorosłej. W ynika stąd, że ewolucya te ­ ratologiczna napotyka na trudności zna­

czne, szczególniej w świecie zwierzęcym, gdzie każda zmiana o większej am plitu­

dzie poruszyć musi cały zawiły m e ch a­

nizm korelacyjny, którego przebudowa niebezpieczną stać się może dla życia zwierzęcia. Ewolucya nagła nie może więc być uw-ażana za sposób stały ani też trwały, w jaki się odbywa rozwój ogólny. J e s t to wszakże sposób, istnie­

jący w przyrodzie i niekiedy w y stęp u ­ ją c y bardzo wyraźnie. Przytoczyłem kil­

ka przykładów na początku szkicu ni­

niejszego, przypomnę tu tylko, że już Dareste uważał rasę kur czubatych za wynik pewnej dziedzicznej anomalii móz­

gowia.

Oczywiście, ten specyalny sposób roz­

woju gatunków występował w przyrodzie zawsze. Można naw et przypuszczać, że występował on dawniej częściej — gdy tworzyły się znaczne, wyraźniejsze różni­

ce. Houssay, który wypowiedział myśl podobną 1), zastanawia się nad pytaniem, czy zmiany, w skutek których powstały ty ­ py zwierzęce, nie miały cech teratoge- netycznych? Możliwe. Lecz z powodów, wyżej tu przytoczonych, nie należy prze­

sadzać w ty m kierunku, albowiem tru d ­ no przypuścić — dopóki fakt odwrotny : nie będzie dowiedziony, aby możliwe by­

ło zakłócenie głębokie całokształtu kore- lacyj ustrojowych, zakłócenie nagłe, koń­

czące się również nagłem ustaleniem się

l) H oussay: „L a fo rm ę e t la v ie “, s tr. 629.

(12)

412 W SZECH ŚW IA T M 26

równowagi, polegającej na w tórnem p rzy ­ stosowaniu się postaci dorosłej do w a ­ runków, odpowiadających funkcyom^typu zarodkowego.

Niemniej przeto pam iętać należy, że nie je s t to niemożliwe i można się zapy­

tać, czy pomiędzy różnemi lukami, stw ier dzonemi w filogenezie zwierząt, część p ew na nie j e s t pozorna tylko, poprostu zawdzięczając swe powstanie zjawiskom mutacyi. W sk u tek bowiem zm iany n a ­ głej, ustalonej pf dczas życia embryonal- nego, nie tylko postać zew nętrzna zwie­

rzęcia dorosłego mogłaby stracić wszel­

ką łączność z pniem rodowym, lecz n a ­ w et i w rozwoju zarodkowym może w ty m razie zabraknąć jednej lub kilku faz skróconych, których poszukujemy na pod­

staw ie zasady Mullera. Wówczas zw ią­

zek filogenetyczny danej postaci byłby zam askow any zupełnie. Sprawa ta za­

sługuje n a rozważenie bliższe.

Należy wszakże zauważyć, że w ampli tudach zmian nagłych istnieje cały sze­

reg stopni. O ile rozważać będziemy n a j­

bardziej w yraźne objawy mutacyi, w y d a­

dzą się nam one źródłem b rak u ciągło­

ści w zjawiskach rozwojowych. Lecz można wszakże ustaw ić postaci anorm al­

ne w szeregi w stępujące od najcięższych do najlżejszych, poprzez te ostatnie doj­

dziemy do nieznacznych w ahań indywi­

dualnych, które wszakże zależą od przy­

stosowań zarodkowych, bezwzględnie te ­ go samego rzędu, co i anomalie n ie w ą t­

pliwe.

W racam y w ten sposób do ciągłości, tak, że niesłusznem by było przeciw sta­

wiać rozwój nagły—rozwojowi powolne­

mu n a zasadzie obecności lub b raku cią­

głości. Cechą zasadniczą mutacyi j e s t to, że j e s t ona zjawiskiem zarodkowem, któ­

rego konsekw encye rozważyliśmy wyżej, lecz to samo zjawisko w ystępuje r ó w ­ nież w powstawaniu p ro sty ch w ahań osobnikowych i w żadnym razie nie je s t objawem zerwania się ciągłości rozwo­

jowej.

Tłum. J . Tur.

I X-ty M I Ę D Z Y N A R O D O W Y K O N ­ G R E S G E O G R A F I C Z N Y .

Odbędzie się tego ro k u w Genewie między 27-yrn lipca a 6-ym sierpnia; p rz e­

wodniczyć będzie dr. A r t u r de Claparede.

U staw a i program wyszły już z druku; m o ­ żna je otrzym ać od k o m ite tu organizacyj­

nego (Genewa, Athenee). W pis członkow­

ski wynosi 25 fr., które należy uiścić sk ar­

bnikowi kongresu (Paul Bonna, 3 Boulevard du Theatre); za połowę tej sum y będą w y ­ dawane k a r ty dla pań i młodzieńców poni­

żej lat 20; k a r t y te nie będą jednak dawały p ra w a głosu ani upoważniały do otrzym y­

wania w ydaw n ictw zjazdowych zadarmo; na­

tom iast osoby, zaopatrzone w takie k a rty , będą mogły brać udział we wszystkich po­

siedzeniach i uroczystościach zjazdowych oraz w uroczystości 50 ciolecia genewskiego tow arzystw a geograficznego. Zjazd będzie się składał z 14 sekcyj, w których zapowie­

dziano ju ż więcej niż 180 odczytów; odczy­

t y na posiedzeniach ogólnych jeszcze nie zostały ustalone. Jęz ykam i oficyalnemi k o n ­ g resu będą: niemiecki, angielski, francuski i włoski. Ze względu na ożywiony ruch przejezdnych w Genewie kom itet zw raca się z usilną prośbą do uczestników zjazdu, aby możliwie wcześnie zamówili mieszkania; k o ­ m ite t nie g w a ran tu je mieszkań uczestnikom, któ rzy spóźnią się z zamówieniami; do p ro­

gra m u dołączony jest spis hoteli i pensyo- natów z cenami. Jednocześnie ukazał się przewodnik oficyalny wycieczek naukow ych (L ivre t des E xcursions scientifiąues), k tó ry nabyć można u sekretarza komisyi wyciecz­

kowej prof. E m . Chaix, A venue du Mail 23, za 1 fr. 50 c.

O wycieczkach tych, stanowiących naszem zdaniem główną a tra k c y ę kongresu, pozwo­

limy sobie powiedzieć słów kilka. W y c ie ­ czek t y c h będzie ogółem 11, część z nich odbędzie się przed, część po zjeździe. Do najciekawszych należy ekskursya, poświę­

cona p rzestudyow aniu płaszczowin na kla­

sycznym terenie Przedalp, W ysokich Alp w apiennych oraz Alp krystalicznych tudzież ogólnych zagadnień morfologicznych na ty m obszarze. W ycieczką, k tóra ma trw ać 7 dni przed zjazdem, kierować będzie jeden z naj­

wybitniejszych badaczów płaszczowin, M.

L u g eo n wraz z zdolnym swym uczniem E . A rgondem (por. M, Limanowskiego „W y ­ cieczka w T a t r y i Pieniny, IX międzynar.

k on g re s geologiczny 1903 r . “, Pam. Tow.

T atrz ., Tom 25). Przypom inam y, że p. L u ­

geon był pierw szym również, który (li'03 r.)

o d krył płaszczowiny w T atra ch ; poniekąd

(13)

M 26 WSZECHŚWIAT

k onty n u ato re m L ugeona pod t y m względem jest u nas p. Limanowski. Podobny cel posiada wycieczka w Jurę," plaskowzgórze szwajcarskie i Alpy, projektowana w ty m czasie przez innego wybitnego geologa szwaj­

carskiego, H. Schardta. Duże zaciekawienie przedstawia ekskursya w okolice Chamonix (Sabaudya Górna), do W allisu i Oberlandu berneńskiego, m ająca na celu zbadanie mor-

j

fologii lodowcowej. W c ią ż jeszcze wre spór { o to, ja k wielki był udział lodowców o kre­

su lodowego w wyrzeźbieniu krajobrazu al­

pejskiego. P e n c k i B ru c k n e r (ostatnio w znanem dziele „Die A lpen im E isz e ita lte rK Alpy w ciągu okresu lodowego) przez stu- dya swe nad śladami zlodowacenia na całym obszarze Alp doszli do wniosku, podobnie ja k poprzednio Ramsay i Tyndall, że w ty c h częściach Alp, k tó re były niegdyś p o k ry te całunem lodowym, rzeźba lodowcowa ma znaczenie główne. N atom iast inni badacze sądzą, że krajobraz alpejski je s t przeważnie dziełem erozyi wody bieżącej i negują jak i­

kolwiek znaczniejszy w pływ lodu na ten krajobraz. Inni znów, j a k Kilian, zajmują stanowisko pośrednie, przypisują oni ostatnie pogłębienie dolin erozyi rzecznej w ciągu okresów międzylodowych, natom iast działa­

nie lodowca, według nich, rozszerzyło doli­

ny k sz ta łtu litery V, zamieniwszy je na doliny o postaci k o ry ta (U). Wreszcie wśród tych, k tó rzy głównie lodowi przypi­

sują wykształcenie dolin alpejskich, są tacy (J. Brunhes), co w czynności tej widzą przedewszystkiem wodę płynącą pod lodow­

cem, sam zaś lód gra, według nich rolę podrzędną. Otóż celem wspomnianej w y ­ cieczki, na której czele stoi E B ruckner, je s t przedyskutow anie jeszcze raz całej tej kw estyi w obliczu n a tu ry . Z innych w y ­ cieczek na uw agę zasługują: dwie botanicz- no-geograficzne (C. S chroe te r i E . Ruebel oraz J . B riąuet), wycieczka w celu zbada­

nia lasów obszarów, wysoko położonych (E.

Muzet), wyciec/.ka dla poznania erozyi m e­

chanicznej i chemicznej (E. Chaix), wreszcie wycieczka encyklopedyczna po Górnej Sa- baudyi i Szwajcaryi — po kongresie (W . Fa- tio).

Po bliższe szczegóły, dotyczące wszystkich t y c h wycieczek, koszty i t. p. odsyłamy do wspomnianego wyżej „ L i v r e t “, gustownie wydanego, o dość znacznej objętości (str.

149).

L . H .

413

i\l(ademia Umiejętności.

III. Wydział matematyczno-przyrodniczy.

'P o sie d z e n ie d n ia i c z e r w c a 1908 r.

Przew odniczący: D y rek to r E . J a n c z e w s k i■

Czł. K. Olszewski przedstawia rozprawę p. Zygm. Klemensiewicza p. t. „Chlorek an- tym onaw y jako rozpuszczalnik jonizujący".

Chlorek antym onaw y jako rozpuszczalnik był dotąd przedmiotem niewielu badań (Toł- łoczko, Walden), mimo, źe ze względu na własności fizyczne można go było uważać za przejście od rozpuszczalników elektroli­

ty czn y c h t y p u wody do g ru p y elektrolitów stopionych t y p u NaCl.

Celem niniejszej praoy było zbadanie chlorku antym onawego przedewszystkiem ze względu na jego przewodnictwo własne, na­

stępnie na jego zdolność jonizowania rozpu­

szczalnych w nim soli, wreszcie na zależ­

ność ty c h własności od te m p e ra tu ry . Metoda pomiarów u ż y ta przez p K lem en­

siewicza polegała na zastosowaniu zwykłej metody Kohlrauscha, lub metody Maltby, 0 ile miało się do czynienia ze zbyt wiel- kiemi oporami. Pom iary zostały w ykonane w naczyniach oporowych ad hoc sk o n stru o ­ wanych w celu możliwej ochrony od dostę­

p u wilgoci. W celu zmierzenia przewod­

nictw a czystego SbCi3 poddano go wielo­

krotnej destylacyi i wymrożeniu w szeregu kolejno zlutow anych ze sobą kolb, łączących się ostatecznie wprost z naczyniem oporo- wem.

P rzewodnictwo roztworów soli w Sb013 zbadano na przykładach: KCI, RbCl, N H 4C1 1 TlCl, co do k tó ry ch nie zachodziła obawa jakiejkolwiek reakcyi chemicznej z rozpusz­

czalnikiem. Pomiary te zostały w )konane w granicach rozcieńczenia V = 2 do 1024 litrów, jako też — dla kilku stężeń—w róż­

nych te m p e ra tu ra c h od 79° do 202CC. N a d ­ to zmierzono lepkość czystego SbCl3 w g r a ­ nicach tychże tem peratur.

W y n ik i badania są następujące: 1) P r z e ­ wodnictwo czystego SbCI3 (stopionego) je st bardzo małe, co do rzędu blizkie przewod­

nictw a czystej wody. 2) Sole dwujonowe, o ile są rozpuszczalne, przewodzą prąd w SbCl3 bardzo dobrze, w granicy m ałych s t ę ­ żeń lepiej naw et niż w wodzie. 3) P r z e ­ wodnictwo równoważnikowe (L) w SbCl3 rośnie naogół z te m p e ra tu rą , a współczyn-

| nik w zrostu dla analogicznie zbudowanych j soli je st te n sam.

Na podstawie tych wyników p. KI. do-

) chodzi do wniosku ogólnego, że stopiony

Cytaty

Powiązane dokumenty

wiem żaden stan komórki nie może być utrzym any.. Je s t ogólną właściwością każdego żywego systemu, że się stale zmieniać musi. Jego proces | życiowy

ne zwierzęcia zależą od determinantów , znajdujących się w jeg o pierworodnej komórce i przekazujących się potomstwu po podziale, staje się jasnem , że

kości światła, Gdyby to przypuszczenie okazało się słusznem, to w ten sposób jednolite wytłumaczenie sił przyrody s ta ­ łoby się rzeczą

Możnaby sądzić, że w w arunkach fi- zyologicziych mała ilość śliny unika działania soku żołądkowego, dostaje się do dw unastnicy i tam wobec reakcyi

Za tą jednolitością przemawia również fakt, obserwowany przez Hertwiga u Acti- nosphaerium. Jądra zachowane dzielą się dalej, powstają gam ety, które łączą

2.. Nieprzerwana s u ­ cha pogoda trw a całemi miesiącami bez chmUrki ani obłoczka i gdyby nie obfita rosa nocna, posucha byłaby szkodliwa dla świata

Różnorodność prac jego przejawia się jeszcze bardziej, niż uczynić to może tom niniejszy, jeśli zechce się uwzględnić ba­. dania, których Curie nie ogłosił,

niach ty ch zw ierząt zaprzeczyć nie można, lecz rozwój ich w przewodzie pokarm ow ym nie został d otych czas ustalon y... W ob ec tego