V
C e n o 1 3 z ł
Piszą, rysują:
K. Baraniecki | S. Cieloch
I. Huszcza K. A. Jaworski
M. Samozwaniec
W. Zechenter
n / r 4 1
SPÓŁDZIELNIA WYDAWNICZA „CZYTELNIK" WYDAŁA OSTATNIO... SPORO PIENIĘ
DZY NA ZORGANIZOWANIE KOLARSKIEGO „TOUR DE POLOGNE"
Cynicy to ludzie, którzy niewiele ma
łą do stracenia.
• * *
Ulegając pokusom, oszczędzamy sobie dużo fizycznej energii.
Mądry jest ten, kto potrafi ocenić własną niedoskonałość.
• •
Zejdźmy wszyscy na dziady — naf- lańsźa forma życia.
Nie potępiajmy rozwodników: unle- tzczęśllwla/ąc jedną kobietę, uszczęili- wla/ą drugą — wychodzi Q:0,
Obłąkanie — skutki nadmiernego w y
siłku słabej pamięci.
• »
Chcesz mleć przyjaciół — nie zanied
b u j siebie.
Zamiast duszy pokazu, ludziom ładny krawat.
K. A. JAWORSKI
R u c h w y d a w n ic z y rys.
Stanisław CielochCleknwl.śmy raSwiatów, a nie byliśmy nawet w Płocku.
Miłość I wódka chodzą często w pa
rze, niestety, nredkn sle rozchodzą
Jade do Pragi,
W myśl nowych haseł dwóch narodtrw, co uchwaliły pakt braterstwa,
dostałem w czerwcu zaproszenie od Informacji Ministerstwa.
Praga! I bilet wolnej jazdy!
Festiw al! Jestem jeszcze „młody"
Więc rozpocząwszy urlop w lipcu, w urzędach wydeptuję schody.
Jako lojalny obywatel,
zdany na różnych władz kaprysy, pragnę legalnie przejść granicę, choć można przekraść się przez Rysy.
Ha kilka dni podanie prześie — do MSZetu nie daleko.
Tak — myślę — jeszcze tydzieó potrwa i już w „rychliku" jesteś człeku.
Tymczasem skoczę gdzieś nad morze.
Dni dziesięć (Posejdonie, prowadź!) starczy, by imię mc z nazwiskiem w paszporcie wykaligrafować.
Wracam. Ogonek w MSZecle, a więc troszeczkę niewyraźnie.
Odpędzam jednak złe przeczucia, bo przecież sojusz, pakt przyjaźni.
A zatem paszport w „załatwieniu"
i niech pan nie ma do nas żalu Klnę w myśli i pocieszam siebie:
zdążę na koniec Festiwalu.
Tymczasem skoczę na Mazury, zobaczę Olsztyn 1 Giżycko,
za dwa tygodnie tu powrócę i będzie już gotowe wszystko Wracam. Ogonek w MSZecle.
Woźny z godnością mi się zwierza:
„To nie tak prędko, proszę pana, a sprawa pańska bardzo świeża".
Festiw al dawno ju i się skończył, a ja wciąż w przyszłość patrzę raźnie.
I Targi Praskie się skończyły, a ja powtarzam — pakt przyjaźni.
Po dwóch tygodniach mam papiery.
Z Warszawą pójdzie jak po maśle!
Kultura-Sztuka mnie popiera:
pamięta o „zbliżenia" haśle.
A w MSZecle, jak to wiecie, A w MSZecie, jak to w lede, urlopy, buja się po śwłecie, nie sposób się pośpieszyć przecie.
Lecz klnę się śniętym Riurokracym:
za rok jest w Pradze Zlot Sokolski, gdy paszport wciąż nie będzie gotów, bez niego w Tatruch wyjdę i Polski
Uić k
i
ł tr. 2 N r 41
W EG IPCIE ODBYWAJĄ SIĘ DEMONSTRACJE ZA WYZWOLENIEM DOLINY NILU
rys. Regina Kańsko
NIL DESPERANDUM
Różne nasze dzienne sprawy
W zakończeniu jednej ze swych W niedługim czasie „Gazeta fraszek stan ', poczciwy, „dydak- Ludowa" będzie zapewne zmuszo- tyczny" St. Jachowicz udziela na- na zająć się jeszcze raz „zmianą stępującego morału: „nie nazwi- nazwisk". W tym wypadku jed- sko nas zdobi, ale my nazwisko", nak inspiracja pochodzi nie z li- Morał jest, oczywiście, słuszny sty jakiegoś wydziału administra- i polegający, jak to . się mówi, na cyjnego, ale z wniosków członków głębokiej prawdzie, ale jak o tym
przekonać osoby ozdobione nazwi
skiem Bałwan, Byk, Ciupka, Dy
dek, Flaka, Fryc, Gira, Hujar, Kociołek, Nicpoń, Parzymięso, Pyrdek, Śmietana, Trąbka, Tfylny, Wieprzek, Zmora i Zwierz?
Osoby powyższe, (jak wynika z listy wydziału administracyjnego woj. krakowskiego, zamieszczonej w „Gazecie Ludowej" Nr. 266, z dn. 27. IX. b. r.) nie wzięły sobie wcale do serca słów St. Jachowi
cza („dobrze mu tak, kiedy się sam pięknie nazywa Jachowicz!") lecz korzystając z dekretu z drt.
10. XI. 1945 r. zmieniły sobie swo je śmieszne i oszpecające nazwi
ska: Bałwan — na Broniewski, Byk na Zmieniewski, Ciupka na Marecki itd.
Publicyście z „Gazety Ludo
wej", p. (-—Z), który tę całą hi
storię podał do wiadomości, wy
żej wymieniona zmiana nazwisk bardzo a bardzo się nie podoba.
„Nie widzimy powodu do zmiany
•— pisze pan Minus Zet w Nawia
sie — u osób, których nazwiska nie przeszkadzają (?) im w pra
cy dla społeczeństwa... i skoro do
tychczasowym nazwiskom niczego ze stanowiska polskiej fonetyki
(?) nie można zarzucić"
P. (—Z) „nie widzi powodu do zmiany" i „nie może zarzucić ni
czego dotychczasowym nazwi
skom ze stanowiska polskiej fo
netyki" tylko dlatego, że nowe na
zwiska są na „ski", a więc „szla
checkie". A wara ,chamom od na
zwisk „szlacheckich".
Tego zdania jest „Gazeta Lu
dowa" hm, hm, „Ludowa" i jej współpracownicy na „ski".
P.S.L. o zwołanie Rady Naczelnej tego stronnictwa.
„Stwierdzamy—piszą pp. Nieć- ko, Wycech, Banach i jeszcze 33 innych PSLudowców — że obec
ne kierownictwo PSL ze Stanisła
wem Mikołajczykiem na czele sprzeniewierzyło się programowi stronnictwa i złamało uchwały kongresu, który wytyczył drogę współdziałania PSL w odbudowie Polski Ludowej w oparciu o so
jusz chłopsko-robotniczy.
Wprowadzenie stronnictwa wbrew tym uchwałom, na manow
ce bezwzględnej walki ze wszyst
kimi podstawowymi założeniami i siłami, na których opiera się byt Polski Ludowej — postawiło PŚL w obliczu ostatecznej katastrofy, a państwu i wsi przyniosło nieo
bliczalne straty.
Obecne kierownictwo prowadzi
ło tę politykę poza statutowymi władzami, gdyż Kongres i Rada Naczelna są pomijane przy podej
mowaniu najważniejszych decy
zji. W tym stanie rzeczy żądamy na podstawie paragrafu 64 statu
tu PSL zwołania Rady Naczelnej celem usunięcia Stanisława Miko
łajczyka i wyboru nowego NKW PSL."
„Żądamy — pisze poseł Witos i Chwaliński — zwołania Rady Naczelnej PSL z następującym porządkiem dziennym:
1. Zmiana kierownictwa PSL.
2. Sprawa zwołania Kongresu".
Jak z powyższego wynika, za
nosi się na „zmianę nazwisk", któ re zdobią dotąd kierownictwo PSL, nie zdobiąc, niestety, bynaj
mniej jego polityki.
Mr/r. Różdżka W ITOLD ZECHENTER
W DOBIE
W tej dobie olbrzymiej i zwartej jak slogan, czym życia mojego maleńka jest droga?
Gdy inni piastują, budują i wznoszą, gdy dzierżą i trw ają wytrwale z rozkoszą, gdy coś wykuwają w terenie, na zrębie, na niwie, rubieży, na lipie, na dębie,
gdy jeden przekracza, pomnaża w napięciach.
a inna podwaja, poczwarza, popięcia, ten znowu w wyścigu, ofierze i czynach zawzięcie otwiera, wytrwale przecina, ten głosi, ten twierdzi, podkreśla z kolei, ów orze w sektorze proporcem nadziei
Wynosząc na wyż najświętszą tę rację — — —
• .. Gdy tylu mych ziomków tak czci. . . deklamację, ja chodzę spacerkiem w olbrzymiej tej dobie, nie dzierżę, nie kuję. Tylko swoje ro b ią..
JERZY BAZAREWSKI
Do towarzyszy Amerykanów z pod M onte Cassino
Ty jesteś tam, ja jestem tutaj, a między nami jest „kurtyna", lecz mimo to: how do you do, możemy sobie powspominać.
Zacząwszy coś, sam dobrze wiesz, trzeba koniecznie — dear — dokończyć, chcę, żebyś wiedział, stary mój,
co dzieli nas i co łączy.
Chcę, żebyś ty, zwyczajny Jack, teraz gdy mówisz o „kurtynie"
przypomniał sobie i byś rzeki:
jak było w bitwie o Cassino?
J a k bvło w tedy, w tam te dni,
kiedyśmy razem umierali,
i gdyśmy razem — dear mój — sżb do grobów włoskich i szpitali.
Ja wiem, że dzisiaj MarshalPs plan, że tamto wszystko przeminęło, i nie pamięta się już ran które się z jednej ręki wzięło.
Ja wiem, że teraz w głowie twej, inne są myśli i zamiary,
jak inny dziś jest sir (herr)? Clay niż pod Cassino sir Marc Clark był * Do głowy wbito ci „kurtynę", za którą to my właśnie — sądzisz —-
calutką ponosimy winę,
w nłorzu, w powietrzu i na lądzie.
Lecz prawdę jeśli wiedzieć chcesz o tern, co łączy nas i dzieli,
uważniej spójrz na Czwartą Rzesz — tę, którąśmy razem kiedyś leli.
Niech ci coś powie MarshalPs plan, common of seuse niech ci pomoże zrozumieć nasz psychiczny stan, nasze pojęcie o honorze-
, Myśmy „kurtyny” nie wieszali.
Nam ona nie potrzebna jest.
Jeśli nie wierzysz — nie wierz dalej.
I to już wszystko: Ali the best.
*) Dowódca 5 armii amerykańskie/ pod M ©ńłe Csssłns.
1 — — i ... . ■ ... 1 ■ .1 - AMERYKANIE „W PROW ADZAJĄ SIĘ" DO GRECKIEGO
PORTU PIREUS
•ys. Regina Kańska
P i r e U. S.
NA PEWNEGO LIRYKA
Pisze wiersze o smutnej jesieni i nic się przez to nie zmieni.
NA POWIEŚĆ GOŁUBIEWA „SZŁO NOWE"
Szło nowe, ale kiedy przyszło, okazało się, że nie wyszło.
Witold Zećhenłer
Nr 4r S łr 3
Ach, jak dobrze spędzać„ ciepłe rozbzykane świerszczami wie
czory wczesnej jesieni na intere
sującej rozmowie z młodymi ludź
mi! — tak prawdopodobnie nie
raz myślała fertyczna jeszcze wdowa, obywatelka Kucharska z jedynaczką Rózią, siedzącf na ganeczku przed własnym dom- kiem, za którym rozciągał się do
brze utrzymany, obfitujący w jabłka i śliwy, sad.
Cóż, kiedy brakowało partne
rów... Co prawda stale po ulicy przechadzała się grupka studen
tów — wśród nich znajomi Rózi
— ale żaden jakoś nie zaglądał do samotnego domku.
W połowie sierpnia sytuacja szczęśliwie się zmieniła. Nagłe dwóch z przechadzającej się grup ki przypomniało sobie istnienie Rózi. Odtąd co wieczór przycho
dzili na ganek, żeby zabawiać ko
biety, obfitującą w dowcipne mo
menty konwersacją.
Studenci, rozkoszując się idą
cym z sadu zapachem owoców, chętnie przesiadywali niekiedy po parę godzin.
Pewnego razu — podczas może dziesiątej skolei wizyty — oby
watelka Kucharska wyjątkowo rozbawiona, przypomniała sobie, że jednak dobrze byłoby studen
tów czymś poczęstować. Wstała więc ze słowami:
— Pójdę do sadu i przyniosę panom śliw!
Studenci zachowali się jednas wyjątkowo skromnie. — Dzięku
jemy, mówili, po co po nocy ma się pani fatygować?!
— Przecież świeci księżyc.
— Księżyc księżycem, a w ogro
dzie ciemno i jeszcze sobie pa
ni tylko guza nabije...
Wdowa nie odstępowała od po
wziętego zamiaru. Już schodziła ze stój ganku, trzymając w ręku kosz na owoce. Wtedy kawale -1- wie poczęli oponować jeszcze gwałtowniej, powołując się m. in.
na swoje niedyspozycje żołądko
we.
— Śliwy nam tylko zaszkodzą,
—• przekonywali, starając s*ę wprost trzymać za rę°e zmierza
jącą do ogrodowej furtki obywa
telkę Kucharską.
W ostatniej chwili, kiedy wszy
stko wskazywało na to, że upór gc ścinnej Kucharskiej nie da się przełamać, jeden z nich przeciągle gwizdnął i złapał się za brzuch, twierdząc, że gwizdnął właśnie z bólu;
W ślad za tym obaj zechcleli natychmiast panie pożegnać, "-3 wdowa już była w ogrodzie, ba
nowie, niezwykle podenerwowa
ni i speszeni, zostali z Rózią.
Księżyc zdradzał niezrozumiałą bladość ich lic.
A tymczasem pani Kucharska spostrzegła w sadzie kilka cie
niów, które oderwały się od drzew i gwałtownie skakały przez
rys. Karol Baraniecki
RYSUNEK BEZ PODPISU
MMMMMM
Co przytem najciekawsze, cie
nie te łudząco przypominały syl
wetki grupki, zarzyjaźnione] z dwoma panami z ganeczku.
Niestety, obywatelka Kuchar
ska, chociaż cisnęła koszyk w tra- tvę i szybko dobiegła do ogrodze
nia, przecież nie zdążyła ani jed
nego cienia chwycić za spodnie.
Długo stała, mrucząc jakieś przekleństwa. Wreszcie zawróci
ła w stronę ganku i, przezwycię
żając zrozumiałe podniecenie, sem możliwie najspokojniejszym powiedziała do pobladłych adora
torów:
— Rzeczywiście, nie macie pa
nowie potrzeby dłużej tu przeby
wać. Wasi koledzy już zrobili swoje!
A po chwili, gdy dwaj skwapli
wie zniknęli, głęboko westchnę
ła:
— Grasowali więc od rw' - -’y sierpnia, w sadzie mało co zosta
ło! A ja, głupia, myślalam, że int chodzi o....
LUDW IK JERZY KERN
GDYBY...
Gdyby nie było defraudantów, gdyby nie było grand i kantów,
gdyby nie było dyplomatów i polityków, gdyby nie było fanatyków,
gdyby nie było Bevina i Marshalla,
gdyby nie było tych, co krzyczą: „Tra la la la!“
gdyby nie było Franco w Hiszpanii, gdyby żaden pan nie płacił żadnej pani, gdyby nie było Przybosia i Peipera,
gdyby nie używano słowa o czterech literach gdyby nie było biurokratycznych przerostów, gdyby nie było speechów polskich starostów, gdyby elektrownie działały bez zarzutu,
gdyby wszyscy chodzili w butach, a nikt bez butów, gdyby wódka była lepsza, a ceny niższe,
gdyby nie mówiono: „Najjaśniejszy panie ministrze",
gdyby kobiety nie miały kochanków, a kochankowie kobiet, gdyby Kisiel pisał tylko Muzom, a sobie,
gdyby wszyscy byli pro, a nikt anty, gdyby przez miesiąc trzeźwy był Konstanty, gdyby noce służyły tylko do spania,
gdyby opuściła niektórych mania, gdyby nie było „Orbisu" i „BOS-u", gdyby nie było zabierań głosu, gdyby radio nic nadawało byle co,
gdyby mniej było „intelektualistów", a więcej speców, gdyby umiano odwdzięczać się stokrotnie,
gdyby kino było dla ludzi, a nie odwrotnie, gdyby Niemcy nie byli obiektem pieszczot,
gdyby wyrwano korzenie zła, co się w sercach mieszczą, gdyby poeci byli tylko poetami,
rdyby dyplomaci byli tylko dyplomatami — * To wtedy, o, Czytelnicy,
musiałbym żebrać na ulicy 1 ...
WUJ SAM I MODA
(„Walka z faszyzmem yyszła z mody" — z przemówienia delegata U. S. A. w O. N. Z-ecie)
rys
StanltlawCTslocłi
„Każdy Wuj ma swój strój"
! « ♦
' tr. 4 Wr 41
PRZEDWOJENNE ZASADY
?«jj
Leon Mniamnik, urzędnik Magistracki w jednym z miast na Zachodzie, postanowił się ożenić.
Bardzo trafiło mu do przekona
nia zdanie, a raczej aforyzm, któ
ry gdzieś przeczytał: „W każdym wieku należy się żenić.
Wmłodo
ści żona jest kochanką, potem to
warzyszką, a na starość niańką".
Drugi aforyzmik też rozczulił go i przekonał do małżeństwa: b a r dzo często oświadczasz się anio
łowi, a żenisz z kucharką!"
— Z kucharką? To świetnie — pomyślał Mniamnik. — Lubię do
brze zjeść, nie wydając na to du
żo pieniędzy. Ze stołówkami skoń
czyłoby się wówczas, bo tak: jesz jeden obiad, to jesteś głodny, a każesz sobie dać drugi, dodatko
wy, to się rozchorujesz.
Niestety, koleżanki, które pra
cowały w jego oddziale, nie przy
padały mu wcale do gustu.
— Jak na głowie, tak
iw gło
wie — myślał, spoglądając nie
chętnie na ich wysokie czuby. —
„Każdy dudek ma swój czubek".
Moja żona musi być skromnie .
łgładziutko uczesana, jak S :io- sarska w swoich pierwszych fil
mach. Musi być skromna, cicha, gospodarna i bardzo dziewczęca.
Zatykał uszy, słysząc zawiesi
ste anegdotki, które opowiadały kolegom pracujące z nim panienki anegdotki, w których występują
ce nieskromne części ciała, wy
powiadane były z takim, spoko
jem, jak „ręka", „noga", „ r o t " .
— Nie, żadna z nich nie mo~e zostać Mniamnikową — rozmy
ślał, przegryzając paznogciem.
— A gdybyś dał ogłoszenie do gazet — poradził mu ze śmiechem jeden z jego kolegów— że, poszu
kujesz panienki, skromnej, cichej, nie zapsutej, gospodarnej?
Ta myśl bardzo przypadła do smaku Mniamnikowi. W starych kufrach znalazł przedwojenne pi
sma codzienne i tam zaczął wy
szukiwać rubryki pod nazwą
„R óżne" i „Matrymonialne". „C i
chy z klatki dla samotnej"— r pu
dło mu w oczy.
— „C ich y " pasowałoby do mnie
> — pomyślał p. Leon — ,ęz klat
k i" również, bo przecież siedzia
łem w obozie, ale teraz należało
by wyszukać zalety, które ja pra
gnę znaleźć w m ojej przyszłej...
Wzdrygnął się z obrzydzenia, gdy wyczytał następujące ogło
szenie: — „Józiu, Mięciu, Lulu, Pawełku, Dudusiu, Jasiu, Ada
siu, i ty, Andrzeju, — opuścili
ście mnie, a teraz co? Po odbiór
dziecka zgłosić się ulica Równa nr. 18, drugie piętro". •
— F e! — zarumienił się we
wnętrznie Mniamnik. — Cóż za potworne zepsucie!
Czytając dalej, natrą fil wrcśz- cie na to, o co mu chodziło: „P o szukuję panienki, skromnej, ci
chej, gospodarnej, o przedwojen
nych zasadach. Posag niewyklu
czony. Zgłoszenia z fotografią po
syłać do redrkoji IKC, Wielopo
le I — pod: „Mówią, że przystoj
ny".
— 0 , to właśnie doskonały wzór na moje ogłoszenie matry
monialne! — pomyślał p. Leon
zzadowoleniem. — Tylko, ponie
waż fotografie zawsze kłamią, więc poprostu podam mój adres i godziny przyjęć.
Napisał więc na maszynie na
stępujące ogłoszenie: „Kawaler na stanowisku pragnie tą drogą poślubić panienkę: skromną, ci
chą, gospodarną, mówią, że przy
stojną, o przedwojennych zasa
dach, posag niewykluczony.
Przyjm uje codziennie między go
dziną 11 a 19 — Rynek nr. 85—>
Leon Mniamnik".
W
dwa dni później ogłosze
nie jego widniało jak bąk w bru- kowym piśmie codziennym.
— No, no — śmiali sic koledzy biurowi — jast< ś sławny, zaczy
nają cię drukować!
Tydzień przeszedł
ijakoś żad
na młoda osóbka nie zjawił” się w jego mieszkaniu.
Trzeba było podać jeszcze: „ci
chy z klatki" — żałował i Mniam nik.
Któregoś jednak dnia, pod wie
czór, odezwał się dzwonek. Pan Leon skoczył otworzyć. Do poko
ju weszła jakaś osoba płci żeń
skiej. Leon z bijącym sercem wprowadził ją do mieszkania, ale gdy zapalił światło, serce mu bić przestało. Osoba, która trzy
mała w ręce numer pisma, gdzie dał swoje ogło zenie, była tęgą mamą o utlenionych na blado - blond włosach, o czar, gch ocz
kach, które wyglądały jak pająki w sieci (tyle wokoło nich było z-a rszcz ek ) z dużymi złotymi zę
bami na przodzie.
— Jestem skromną, cichą, go
spodarną, o przedwojennych zasa
dach kobietą — rzekła mama. — Sądzę, że moja osoba w ynełw i w zupc'"ości podane przez pana wa
runki.
— Ależ, Dobrodziko — jęk " ił
tys. Karol Baraniecki
Współpraca
Mniamnik — przecież pani, za przeproszeniem, mogłaby być mo
ją... moją,., d ” .ą!
Dama spojrzała na niego z obu
rzeniem.
— Trzeba wiedzieć, czego się chce, mój panie! Wyraźnie pan napisał w swoim ogłoszeniu, że poszukuje pan osoby o „przedwo
jennych zasadach". Urodziłam się przed tamtą wojną, przyzr ;ę, ale właśnie dlatego hołduję
„przedwojennym zasadom".
Z trudem wyperswadował ' ' l- ny Mniamnik grubej mamie, że mu nie odpowiada i w pokorze duch” zaczął oczekiwać dalszych wizyt.
Jako następna kandydatka zjawiła się u niego młoda par ~n- ka , dość przystojna, gładko ucze
sana, z dużymi kolczykami w uszach w formie kwiatów.
— Te kolczyki schowam je j po ślubie— pomyślą1 chytrze Mniam
nik.
— Co pani lubi? — zapytał p.
Leon, biorąc ją za rękę. — Dom, gospodarstwo, dzieci?
— To też — odparła panienka.—
Ale jeśli mam być szczera, to wo
lę się stołować w restauracji.
H o -lę też gatunkowe wódki od czystej.
Kocham prac”, męża
iumiem wó
wczas cichutko się zachowywać, najchętniej leżąc z książką na szb-^ongu. Wieczorem lubię y ’ ó gdzieś, do teatru... do kina... na dancing.
— O, moja panno! — wybuch
nął Mniamnik. — Napewno nie zostanie pani moją żoną!
— Dlaczego? — zdziwiła się panienka — przecież pan wyraź
nie zaznaczył, że pragnie pan po
ślubić osobę o „przedwojennych zasadach", a nrzecież przed ro
kiem 89-ym inaczej kobiety nia żyły * * *
Rok od tego czasu upłynął
łLeon Mniamnik jest wciąż kawa
lerem. Zwierzył mi się niedawno, że pragnie znóic dać ogłoszenie matrymonialne do gazet, ale na- stepująw brzmiące: — „Kawaler ect.. ect.. pragnie poślubić dzielną, młodą dziewczynę, gospodarną, umiejącą dać utrzymanie mężo
wi i so7 e o POW OJENNYCH
ZA SA D A CH ".
\
t f , 4 / Str 9
HENRYK MEGUIN UGRUPOWANIE B. HLINKOWCOW ZORGANIZOWAŁO
--- ZAMACH STANU W CZECHOSŁOWACJI
Ulica na której coś się stało
Jest to ulica jak wiele innych, składających się z jezdni, chod
ników, z latarni, ze sklepów i po
licjantów. Gdybym wam powie
dział jej nazwę, nicbyście się z te
go nie dowiedzieli. Ulica ta służy jedynie za dekorację do następują
cej zwykłej history jki.
Pierwszy pan zatrzymał się na prawym chodniku tej ulicy i za
czął uważnie przyglądać się domo
wi, stojącemu przy lewym chod
niku.
W dziesięć minut później, pier
wszego panh otoczyło dziesięć osób w nadziei, że coś zobaczą.
W Paryżu dziesięć osób może na zasadzie prawa postępu mate
matycznego dorównać dwustu ga
piom. Wkrótce rzeczywiście naj
mniej z dwieście osób uporczy
wie spoglądało w tym samym kierunku, co pierwszy pan. Wó;v- czas kilku przechodniów z lewe
go chodnika odnwUo nagle wra
żenie, że naprawdę coś się stało i zaczęło uporczywie wpatrywać w gapiów z chodnika prawego.
Gapie z prawego chodnika, wi
dząc gromadzących się gapiów na lewym chodniku, sądzili rów
nież, że naprawdę coś się stało.
I z jednego chodnika na drugi spoglądało wzajemnie na siebie czterysta osób.
Nadchodzący przechodnie za
trzymali się i zależnie od osobi
stych upodobań optowali za chod
nikiem prawym lub lewym. Tam usiłowali poinformować się u naj
bliższego sąsiada. Ale najbliższy sąsiad, pogrążony w głębokiej zadumie, raczył odpowiadać tylko wymijającym gestem.
Wciąż przystawali nowi przyby
sze w przekonaniu, że są świadka
mi jakiegoś groźnego, a sensa
cyjnego wypadku.
Ż arów ka, k tó ra nie zaw odzi
Po długiej chwili, wyścigowym krokiem, to znaczy tak wolno, jak tylko człowiek może się posuwać, nadeszło trzech policjantów. Prze jeżdżający cyklista rzucił im po drodze:
— Wiecie, tam musiało stać się coś ważnego! Patrzcie, jaki tłum!
Z godną uwagi stanowczością policjant zwrócił się do gapia z
le wej strony i zapytał:
— Co się stało?
Zapytany wzruszył ramionami na znak nieświadomości i głową wskazał na gapiów grupy z pra
wego chodnika.
Policjant w towarzystwie swo
ich kolegów przeszedł równym, majestatycznym krokiem na dru
gą stronę i zwracając się do jed
nego z gapiów prawej grupy, znowu zapytał:
— Co się stało?
Ten wzruszył ramionami n?
znak zupełnej nieświadomości 1 głową wskazał na grupę z lewej strony.
Trzej policjanci niezdecydowa
ni, choć nie chcieli tego po so
bie pokazać, pokręcili się chwilkę między prawą a lewą grupą. Na skutek tej krętaniny ruch kołowy został zupełnie zatamowany.
Policjanci, decydując się wresz
cie na grupę gapiów z prawej strony, znieruchomieli w kontem
placji grupy z lewej strony.
Nie,wiem, czy ta historia jest dla was zupełnie jasna, lecz go
tów jestem zacząć dla tych, któ
rzy jej nie zrozumieli, od począt
ku. Żadnych reklamacji? No, więc ciągnę dalej. Pierwszy pan, na którego nikt zresztą nie zwra
cał uwagi, mruknął przez zaciś
nięte zęby:
— Trudno! Firanki moje są bardzo brzydkie! Będę musiał po
wiedzieć, Melanii, żeby je zmie- niła...
I pierwszy pan poszedł z lek
kim sercem do domu. Nikt ni, zauważył jego odejścia.
Wzdłuż chodnika prawego i wzdłuż chodnika lewego był teraz thim podobny tłumowi, oczekują
cemu na przybycie gwiazdy fil
mowej, jakiegoś boksera, lub za
granicznej sławy panującej.
Gdy ja sam cichaczem się wy
nosiłem, ludzie jeszcze nie opusz
czali swoich stanowisk. Może jesz cze ich tam zobaczycie...
ryg. Rogrłna Kaś.,kg
W yroby z H linki
2 LĘKU
f lęku przed rusycyzmem wielu z naszych braci Ni, mawia „kot się czai", lecz „kot się herbaci"...
MÓWIŁO DO MNIE Mówiło do mnie dziewczątko smarkate:
^Jedno cenię w dziewictwie". „Co?" „Właśnie utratę*.
JAN CZARNY
JEDNEMU
Nie dziwię się, że łabędź podbił serce Ledzię.
eśli ciebie, mężczyznę, lada gęś uwiedzie.
O JEDNEJ
Prawda, że do dwóch zliczyó nie może, 'ecz któż, jak ona umie dzielić... łoże.
RECEPTA NA MOCARSTWOWORÓ Czego nam trzeba, byśmy znów
w dawną potęgę wzrośli?
Więcej asfaltu, zamiast „kocich łbów"
i jak najmniej głów oślich.
WYCHOWANIE
tfidać wiedział ojciec, gdzie przykładać rzemień, ieśli wyrósł z syna człek niebity w ciemię...
O KÓŁKACH
Toło Matek, Koło Zuchów, Koło Koni...
Mimo tylu kółek, trudno świat dogonić NIEMCY
Wczoraj umyli mydłem z ludzi ręce, więc dzisiaj mają „czyste intencje", 3 jutro światu rzucą po raz wtóry w twarz rękawiczkę z ludzkiej skóry.
»i!W> W
PRZEMYSŁOWCY AMERYKAŃSCY ZAROBILI NA WOJNIE 52 MILIARDY DOLARÓW
ry».
Karol Baranieckiz y s ty z y s k
i i
A r 41
zimny.
Proszę o kawałek lodu, ale żeby był
rys. Lech B agiński
—- Kupiłabym sobie małpkę, ale mąż m ój Jest takim estetą, że nie m ógłby na nią patrzeć...
— Wiesz, Feluś, nigdy w to nie uwierzę, że człowiek pochodzi od małpyt
rys. Adam B ie ńko w ski
— Pan pozwoli: tw arz to ja ju ż sobie sa
ma umaluję!
rys. Janusz Zarębski
— Dlaczego nie pokazujesz się z narze
czoną? Zerwaliście ze sobą?
— Nie, tylko ona wyszła zamąż.
— Za kogo?
- Za rnnic.
Członek To w
— Czy się nic
Poradnik kosmoetyczny
PIELĘG N AC JA RĄK
Kom. S. (Warszawa): Ma pani zupełną rację, na ręce w dzisiejszych czasach trze ba zwracać szczególną uwagę. Jest rzeczą nadzwyczaj pożądaną, aby absolutnie w szy
scy m ie li, c z y s t e ręce. Zgadzamy się w tym względzie w zupełności z panią.
Aby osiągnąć czystość rąk należy w pierwszym rzędzie mleć t. zw. żelazne za
sady, a następnie -ystrzegać się wsze!k'e- go rodzaju okazji, sprzyjających — jak wiadomo — ich zabrudzeniu. Wydaje się nam, że smarowanie rąk (kompś) nie jest wskazane i może doprowadzić do przy
krych konsekwencji. Nie radzimy także smarować rąk (własnych) klejem stolar
skim lub syndetikonem, ponieważ po ta
kim zabiegu łatwo się może do nich coś przykleić...
ABY W YGLĄDAĆ MŁODO...
Janusz M. (P ickw ick): Aby wyglądać młodo, powinien pan codziennie wstawać o godzinie 7-ej rano, a nie jak dotychczas o 7-ej wieczór. U jrz y pan wtedy nareszcie t.
zw. światło dzipnne, a wiadomo przecież, że ludzie przy ujrzeniu światła dziennego wyglądają zazwyczaj młodo...
POCENIE SIĘ PACH
Niuśka: Jeśli to o pani napisał po-ta:
Ponad wszystkie twe zapachy Cenię zapach tw o je j pachy...
nie powinna ich pani, broń Boże, myć. Na
tomiast jeśli ten dwuwiersz nie był dedyko
wany pani, to n yc, do jasnej cholery, przy najm niej pięć razy dziennie...
SFAŁSZO W ANY MIÓD
Stanisław Sojczyński (l.ódź): Aby prze
konać się, czy miód nie jest, sfałszowany, należy łyżeczkę miodu rozpuścić w ćw iart ee spirytusu. W ypić duszkiem, co prawdo
podobnie dla pana nie przedstawia w ięk
szej trudności i po upływie pewnego cza
ta oddać mocz do'analizy...
ZM A R S ZC ZK I
Zosia (Gdynia): Aby uniknąć zmarszczek nie należy się marszczyć...
GĘSIA SKORKA
Stroskana Połcia (Wrzeszcz). Przyczy
ną gęsiej skórki, która, jak pani nam pi
sie. nawiedza panią kilkakrotnie w ciągu dnia i kilkadziesiąt razy w ciągu nocy, nie może być nic innego, jak tjylko niemoralny i nieetyczny tryb życia. Dolegliwość ta zna na jest zresztą od dawna jako t. zw. „pię
ter". W ątpimy, aby Komisja Specjalna po- t afiła panią „ tego wyleczyć. Raczej prze
ciwnie...
SPRAW A D R A ŻLIW A
Marian Pod (Europa Zach.): Pyta nas pan. czy paru jako czołowemu publicyście wypada robić na drutach, do czego zmu
sza pana pańska niewyrozumiała małżonka.
Otóż, naszym zdaniem, jeśli pan nie czu
je się jaskółką nie wypada. Zresztą niech pan postara się wytłumaczyć żonie, że dużo wygodniej jest r o b i ć normalnie...
RAC H U J KOLEŻANKO™.
Stokrostka: Radzimy nie jeść musztardy i chrzanu. Po miesiącu liczba krostek zmniejszy się do pięćdziesięciu...
U SU W A N IE DEFEKTÓ W Nietutejszy: Wszelkiego rodzaju piep- rzykl, brodawki i wrzody na ciele społe
czeństwa możnaby uąunąć t. zw. rozpalo
nym żelazem. Jest to jednak metoda śred
niowieczna i niehumanitarna. Obeenie z po
wodzeniem stosuje się hermetyzację i se- paiatyzację. Zabiegi te są prawie bezbo
lesne. Adres: Milęcin. Ogród Pracy...
rys. Lech Bagiński Opieki nad zwierzętami:
nie stało koniom?!!
rys. Józef Skonieczny
— Moje uszanowanie panu dyrektorowi...
rys. Lech Bagiński
— Kupiłeś papugę?
— Nie, wypożyczyłem do czasu powro
tu żony z letniska...
W szystkie Czytelniczki tudzież Czytel
ników maiących jakiekolwiek w ątpliw ośd ub dolegliwości natury k o s m o e t y e z - n e j, prosimy o zwracanie się do nas, a my na lamach P O R A D N IK A będziemy się starali w miarę naszych możliwości udzie
lać odpowiednich wskazań i porad...
RED AKCJA
rys. Józef Skonieczny
— Huszcza powiedział, że jestem Idiotą.
— Hm, od niego nie dowiesz się nic no
wego.
— Co słę żonie stało w oczko?
— Nic, to je i nowy kapelusz.
— Ile razy potrząsam głową, panie do
ktorze, to kark mnie boli.
— Więc niech pan nie potrząsa!
— Tak, ale jak się przekonam, że mni*
kark boli?
rys. Adam B ie ńko w ski
— Chciałbym kupić los. Kiedy ciągnienie?
— Za 2 tygodnie.
— To dla mnie za późno. Potrzebuję pie
niędzy ju ż ju tro l
rys. Janusz Zarębski
— M ówiłam ci, żebyś zapalił światło!
— Zapaliłem, ale ponieważ niema prą
du, to zgasiłem!
rys. Lech B agiński
— Biedny piesekl
REDAKCJA: Łódź. Piotrkowska 86 — telefon 254 20,