• Nie Znaleziono Wyników

Rózgi : biją co tydzień. R. 2, nr 41=61 (1947)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Rózgi : biją co tydzień. R. 2, nr 41=61 (1947)"

Copied!
6
0
0

Pełen tekst

(1)

V

C e n o 1 3 z ł

Piszą, rysują:

K. Baraniecki | S. Cieloch

I. Huszcza K. A. Jaworski

M. Samozwaniec

W. Zechenter

n / r 4 1

SPÓŁDZIELNIA WYDAWNICZA „CZYTELNIK" WYDAŁA OSTATNIO... SPORO PIENIĘ­

DZY NA ZORGANIZOWANIE KOLARSKIEGO „TOUR DE POLOGNE"

Cynicy to ludzie, którzy niewiele ma­

łą do stracenia.

• * *

Ulegając pokusom, oszczędzamy sobie dużo fizycznej energii.

Mądry jest ten, kto potrafi ocenić własną niedoskonałość.

• •

Zejdźmy wszyscy na dziady — naf- lańsźa forma życia.

Nie potępiajmy rozwodników: unle- tzczęśllwla/ąc jedną kobietę, uszczęili- wla/ą drugą — wychodzi Q:0,

Obłąkanie — skutki nadmiernego w y­

siłku słabej pamięci.

»

Chcesz mleć przyjaciół — nie zanied­

b u j siebie.

Zamiast duszy pokazu, ludziom ładny krawat.

K. A. JAWORSKI

R u c h w y d a w n ic z y rys.

Stanisław Cieloch

Cleknwl.śmy raSwiatów, a nie byliśmy nawet w Płocku.

Miłość I wódka chodzą często w pa­

rze, niestety, nredkn sle rozchodzą

Jade do Pragi,

W myśl nowych haseł dwóch narodtrw, co uchwaliły pakt braterstwa,

dostałem w czerwcu zaproszenie od Informacji Ministerstwa.

Praga! I bilet wolnej jazdy!

Festiw al! Jestem jeszcze „młody"

Więc rozpocząwszy urlop w lipcu, w urzędach wydeptuję schody.

Jako lojalny obywatel,

zdany na różnych władz kaprysy, pragnę legalnie przejść granicę, choć można przekraść się przez Rysy.

Ha kilka dni podanie prześie — do MSZetu nie daleko.

Tak — myślę — jeszcze tydzieó potrwa i już w „rychliku" jesteś człeku.

Tymczasem skoczę gdzieś nad morze.

Dni dziesięć (Posejdonie, prowadź!) starczy, by imię mc z nazwiskiem w paszporcie wykaligrafować.

Wracam. Ogonek w MSZecle, a więc troszeczkę niewyraźnie.

Odpędzam jednak złe przeczucia, bo przecież sojusz, pakt przyjaźni.

A zatem paszport w „załatwieniu"

i niech pan nie ma do nas żalu Klnę w myśli i pocieszam siebie:

zdążę na koniec Festiwalu.

Tymczasem skoczę na Mazury, zobaczę Olsztyn 1 Giżycko,

za dwa tygodnie tu powrócę i będzie już gotowe wszystko Wracam. Ogonek w MSZecle.

Woźny z godnością mi się zwierza:

„To nie tak prędko, proszę pana, a sprawa pańska bardzo świeża".

Festiw al dawno ju i się skończył, a ja wciąż w przyszłość patrzę raźnie.

I Targi Praskie się skończyły, a ja powtarzam — pakt przyjaźni.

Po dwóch tygodniach mam papiery.

Z Warszawą pójdzie jak po maśle!

Kultura-Sztuka mnie popiera:

pamięta o „zbliżenia" haśle.

A w MSZecle, jak to wiecie, A w MSZecie, jak to w lede, urlopy, buja się po śwłecie, nie sposób się pośpieszyć przecie.

Lecz klnę się śniętym Riurokracym:

za rok jest w Pradze Zlot Sokolski, gdy paszport wciąż nie będzie gotów, bez niego w Tatruch wyjdę i Polski

Uić k

i

(2)

ł tr. 2 N r 41

W EG IPCIE ODBYWAJĄ SIĘ DEMONSTRACJE ZA WYZWOLENIEM DOLINY NILU

rys. Regina Kańsko

NIL DESPERANDUM

Różne nasze dzienne sprawy

W zakończeniu jednej ze swych W niedługim czasie „Gazeta fraszek stan ', poczciwy, „dydak- Ludowa" będzie zapewne zmuszo- tyczny" St. Jachowicz udziela na- na zająć się jeszcze raz „zmianą stępującego morału: „nie nazwi- nazwisk". W tym wypadku jed- sko nas zdobi, ale my nazwisko", nak inspiracja pochodzi nie z li- Morał jest, oczywiście, słuszny sty jakiegoś wydziału administra- i polegający, jak to . się mówi, na cyjnego, ale z wniosków członków głębokiej prawdzie, ale jak o tym

przekonać osoby ozdobione nazwi­

skiem Bałwan, Byk, Ciupka, Dy­

dek, Flaka, Fryc, Gira, Hujar, Kociołek, Nicpoń, Parzymięso, Pyrdek, Śmietana, Trąbka, Tfylny, Wieprzek, Zmora i Zwierz?

Osoby powyższe, (jak wynika z listy wydziału administracyjnego woj. krakowskiego, zamieszczonej w „Gazecie Ludowej" Nr. 266, z dn. 27. IX. b. r.) nie wzięły sobie wcale do serca słów St. Jachowi­

cza („dobrze mu tak, kiedy się sam pięknie nazywa Jachowicz!") lecz korzystając z dekretu z drt.

10. XI. 1945 r. zmieniły sobie swo je śmieszne i oszpecające nazwi­

ska: Bałwan — na Broniewski, Byk na Zmieniewski, Ciupka na Marecki itd.

Publicyście z „Gazety Ludo­

wej", p. (-—Z), który tę całą hi­

storię podał do wiadomości, wy­

żej wymieniona zmiana nazwisk bardzo a bardzo się nie podoba.

„Nie widzimy powodu do zmiany

•— pisze pan Minus Zet w Nawia­

sie — u osób, których nazwiska nie przeszkadzają (?) im w pra­

cy dla społeczeństwa... i skoro do­

tychczasowym nazwiskom niczego ze stanowiska polskiej fonetyki

(?) nie można zarzucić"

P. (—Z) „nie widzi powodu do zmiany" i „nie może zarzucić ni­

czego dotychczasowym nazwi­

skom ze stanowiska polskiej fo­

netyki" tylko dlatego, że nowe na­

zwiska są na „ski", a więc „szla­

checkie". A wara ,chamom od na­

zwisk „szlacheckich".

Tego zdania jest „Gazeta Lu­

dowa" hm, hm, „Ludowa" i jej współpracownicy na „ski".

P.S.L. o zwołanie Rady Naczelnej tego stronnictwa.

„Stwierdzamy—piszą pp. Nieć- ko, Wycech, Banach i jeszcze 33 innych PSLudowców — że obec­

ne kierownictwo PSL ze Stanisła­

wem Mikołajczykiem na czele sprzeniewierzyło się programowi stronnictwa i złamało uchwały kongresu, który wytyczył drogę współdziałania PSL w odbudowie Polski Ludowej w oparciu o so­

jusz chłopsko-robotniczy.

Wprowadzenie stronnictwa wbrew tym uchwałom, na manow­

ce bezwzględnej walki ze wszyst­

kimi podstawowymi założeniami i siłami, na których opiera się byt Polski Ludowej — postawiło PŚL w obliczu ostatecznej katastrofy, a państwu i wsi przyniosło nieo­

bliczalne straty.

Obecne kierownictwo prowadzi­

ło tę politykę poza statutowymi władzami, gdyż Kongres i Rada Naczelna są pomijane przy podej­

mowaniu najważniejszych decy­

zji. W tym stanie rzeczy żądamy na podstawie paragrafu 64 statu­

tu PSL zwołania Rady Naczelnej celem usunięcia Stanisława Miko­

łajczyka i wyboru nowego NKW PSL."

„Żądamy — pisze poseł Witos i Chwaliński — zwołania Rady Naczelnej PSL z następującym porządkiem dziennym:

1. Zmiana kierownictwa PSL.

2. Sprawa zwołania Kongresu".

Jak z powyższego wynika, za­

nosi się na „zmianę nazwisk", któ re zdobią dotąd kierownictwo PSL, nie zdobiąc, niestety, bynaj­

mniej jego polityki.

Mr/r. Różdżka W ITOLD ZECHENTER

W DOBIE

W tej dobie olbrzymiej i zwartej jak slogan, czym życia mojego maleńka jest droga?

Gdy inni piastują, budują i wznoszą, gdy dzierżą i trw ają wytrwale z rozkoszą, gdy coś wykuwają w terenie, na zrębie, na niwie, rubieży, na lipie, na dębie,

gdy jeden przekracza, pomnaża w napięciach.

a inna podwaja, poczwarza, popięcia, ten znowu w wyścigu, ofierze i czynach zawzięcie otwiera, wytrwale przecina, ten głosi, ten twierdzi, podkreśla z kolei, ów orze w sektorze proporcem nadziei

Wynosząc na wyż najświętszą tę rację — — —

• .. Gdy tylu mych ziomków tak czci. . . deklamację, ja chodzę spacerkiem w olbrzymiej tej dobie, nie dzierżę, nie kuję. Tylko swoje ro b ią..

JERZY BAZAREWSKI

Do towarzyszy Amerykanów z pod M onte Cassino

Ty jesteś tam, ja jestem tutaj, a między nami jest „kurtyna", lecz mimo to: how do you do, możemy sobie powspominać.

Zacząwszy coś, sam dobrze wiesz, trzeba koniecznie — dear — dokończyć, chcę, żebyś wiedział, stary mój,

co dzieli nas i co łączy.

Chcę, żebyś ty, zwyczajny Jack, teraz gdy mówisz o „kurtynie"

przypomniał sobie i byś rzeki:

jak było w bitwie o Cassino?

J a k bvło w tedy, w tam te dni,

kiedyśmy razem umierali,

i gdyśmy razem — dear mój — sżb do grobów włoskich i szpitali.

Ja wiem, że dzisiaj MarshalPs plan, że tamto wszystko przeminęło, i nie pamięta się już ran które się z jednej ręki wzięło.

Ja wiem, że teraz w głowie twej, inne są myśli i zamiary,

jak inny dziś jest sir (herr)? Clay niż pod Cassino sir Marc Clark był * Do głowy wbito ci „kurtynę", za którą to my właśnie — sądzisz —-

calutką ponosimy winę,

w nłorzu, w powietrzu i na lądzie.

Lecz prawdę jeśli wiedzieć chcesz o tern, co łączy nas i dzieli,

uważniej spójrz na Czwartą Rzesz — tę, którąśmy razem kiedyś leli.

Niech ci coś powie MarshalPs plan, common of seuse niech ci pomoże zrozumieć nasz psychiczny stan, nasze pojęcie o honorze-

, Myśmy „kurtyny” nie wieszali.

Nam ona nie potrzebna jest.

Jeśli nie wierzysz — nie wierz dalej.

I to już wszystko: Ali the best.

*) Dowódca 5 armii amerykańskie/ pod M ©ńłe Csssłns.

1 — — i ... . ■ ... 1 ■ .1 - AMERYKANIE „W PROW ADZAJĄ SIĘ" DO GRECKIEGO

PORTU PIREUS

•ys. Regina Kańska

P i r e U. S.

NA PEWNEGO LIRYKA

Pisze wiersze o smutnej jesieni i nic się przez to nie zmieni.

NA POWIEŚĆ GOŁUBIEWA „SZŁO NOWE"

Szło nowe, ale kiedy przyszło, okazało się, że nie wyszło.

Witold Zećhenłer

(3)

Nr 4r S łr 3

Ach, jak dobrze spędzać„ ciepłe rozbzykane świerszczami wie­

czory wczesnej jesieni na intere­

sującej rozmowie z młodymi ludź­

mi! — tak prawdopodobnie nie­

raz myślała fertyczna jeszcze wdowa, obywatelka Kucharska z jedynaczką Rózią, siedzącf na ganeczku przed własnym dom- kiem, za którym rozciągał się do­

brze utrzymany, obfitujący w jabłka i śliwy, sad.

Cóż, kiedy brakowało partne­

rów... Co prawda stale po ulicy przechadzała się grupka studen­

tów — wśród nich znajomi Rózi

— ale żaden jakoś nie zaglądał do samotnego domku.

W połowie sierpnia sytuacja szczęśliwie się zmieniła. Nagłe dwóch z przechadzającej się grup ki przypomniało sobie istnienie Rózi. Odtąd co wieczór przycho­

dzili na ganek, żeby zabawiać ko­

biety, obfitującą w dowcipne mo­

menty konwersacją.

Studenci, rozkoszując się idą­

cym z sadu zapachem owoców, chętnie przesiadywali niekiedy po parę godzin.

Pewnego razu — podczas może dziesiątej skolei wizyty — oby­

watelka Kucharska wyjątkowo rozbawiona, przypomniała sobie, że jednak dobrze byłoby studen­

tów czymś poczęstować. Wstała więc ze słowami:

— Pójdę do sadu i przyniosę panom śliw!

Studenci zachowali się jednas wyjątkowo skromnie. — Dzięku­

jemy, mówili, po co po nocy ma się pani fatygować?!

— Przecież świeci księżyc.

— Księżyc księżycem, a w ogro­

dzie ciemno i jeszcze sobie pa­

ni tylko guza nabije...

Wdowa nie odstępowała od po­

wziętego zamiaru. Już schodziła ze stój ganku, trzymając w ręku kosz na owoce. Wtedy kawale -1- wie poczęli oponować jeszcze gwałtowniej, powołując się m. in.

na swoje niedyspozycje żołądko­

we.

— Śliwy nam tylko zaszkodzą,

—• przekonywali, starając s*ę wprost trzymać za rę°e zmierza­

jącą do ogrodowej furtki obywa­

telkę Kucharską.

W ostatniej chwili, kiedy wszy­

stko wskazywało na to, że upór gc ścinnej Kucharskiej nie da się przełamać, jeden z nich przeciągle gwizdnął i złapał się za brzuch, twierdząc, że gwizdnął właśnie z bólu;

W ślad za tym obaj zechcleli natychmiast panie pożegnać, "-3 wdowa już była w ogrodzie, ba­

nowie, niezwykle podenerwowa­

ni i speszeni, zostali z Rózią.

Księżyc zdradzał niezrozumiałą bladość ich lic.

A tymczasem pani Kucharska spostrzegła w sadzie kilka cie­

niów, które oderwały się od drzew i gwałtownie skakały przez

rys. Karol Baraniecki

RYSUNEK BEZ PODPISU

MMMMMM

Co przytem najciekawsze, cie­

nie te łudząco przypominały syl­

wetki grupki, zarzyjaźnione] z dwoma panami z ganeczku.

Niestety, obywatelka Kuchar­

ska, chociaż cisnęła koszyk w tra- tvę i szybko dobiegła do ogrodze­

nia, przecież nie zdążyła ani jed­

nego cienia chwycić za spodnie.

Długo stała, mrucząc jakieś przekleństwa. Wreszcie zawróci­

ła w stronę ganku i, przezwycię­

żając zrozumiałe podniecenie, sem możliwie najspokojniejszym powiedziała do pobladłych adora­

torów:

— Rzeczywiście, nie macie pa­

nowie potrzeby dłużej tu przeby­

wać. Wasi koledzy już zrobili swoje!

A po chwili, gdy dwaj skwapli­

wie zniknęli, głęboko westchnę­

ła:

— Grasowali więc od rw' - -’y sierpnia, w sadzie mało co zosta­

ło! A ja, głupia, myślalam, że int chodzi o....

LUDW IK JERZY KERN

GDYBY...

Gdyby nie było defraudantów, gdyby nie było grand i kantów,

gdyby nie było dyplomatów i polityków, gdyby nie było fanatyków,

gdyby nie było Bevina i Marshalla,

gdyby nie było tych, co krzyczą: „Tra la la la!“

gdyby nie było Franco w Hiszpanii, gdyby żaden pan nie płacił żadnej pani, gdyby nie było Przybosia i Peipera,

gdyby nie używano słowa o czterech literach gdyby nie było biurokratycznych przerostów, gdyby nie było speechów polskich starostów, gdyby elektrownie działały bez zarzutu,

gdyby wszyscy chodzili w butach, a nikt bez butów, gdyby wódka była lepsza, a ceny niższe,

gdyby nie mówiono: „Najjaśniejszy panie ministrze",

gdyby kobiety nie miały kochanków, a kochankowie kobiet, gdyby Kisiel pisał tylko Muzom, a sobie,

gdyby wszyscy byli pro, a nikt anty, gdyby przez miesiąc trzeźwy był Konstanty, gdyby noce służyły tylko do spania,

gdyby opuściła niektórych mania, gdyby nie było „Orbisu" i „BOS-u", gdyby nie było zabierań głosu, gdyby radio nic nadawało byle co,

gdyby mniej było „intelektualistów", a więcej speców, gdyby umiano odwdzięczać się stokrotnie,

gdyby kino było dla ludzi, a nie odwrotnie, gdyby Niemcy nie byli obiektem pieszczot,

gdyby wyrwano korzenie zła, co się w sercach mieszczą, gdyby poeci byli tylko poetami,

rdyby dyplomaci byli tylko dyplomatami — * To wtedy, o, Czytelnicy,

musiałbym żebrać na ulicy 1 ...

WUJ SAM I MODA

(„Walka z faszyzmem yyszła z mody" — z przemówienia delegata U. S. A. w O. N. Z-ecie)

rys

Stanltlaw

CTslocłi

„Każdy Wuj ma swój strój"

! « ♦

(4)

' tr. 4 Wr 41

PRZEDWOJENNE ZASADY

?«jj

Leon Mniamnik, urzędnik Magistracki w jednym z miast na Zachodzie, postanowił się ożenić.

Bardzo trafiło mu do przekona­

nia zdanie, a raczej aforyzm, któ­

ry gdzieś przeczytał: „W każdym wieku należy się żenić.

W

młodo­

ści żona jest kochanką, potem to­

warzyszką, a na starość niańką".

Drugi aforyzmik też rozczulił go i przekonał do małżeństwa: b a r ­ dzo często oświadczasz się anio­

łowi, a żenisz z kucharką!"

— Z kucharką? To świetnie — pomyślał Mniamnik. — Lubię do­

brze zjeść, nie wydając na to du­

żo pieniędzy. Ze stołówkami skoń­

czyłoby się wówczas, bo tak: jesz jeden obiad, to jesteś głodny, a każesz sobie dać drugi, dodatko­

wy, to się rozchorujesz.

Niestety, koleżanki, które pra­

cowały w jego oddziale, nie przy­

padały mu wcale do gustu.

— Jak na głowie, tak

i

w gło­

wie — myślał, spoglądając nie­

chętnie na ich wysokie czuby. —

„Każdy dudek ma swój czubek".

Moja żona musi być skromnie .

ł

gładziutko uczesana, jak S :io- sarska w swoich pierwszych fil­

mach. Musi być skromna, cicha, gospodarna i bardzo dziewczęca.

Zatykał uszy, słysząc zawiesi­

ste anegdotki, które opowiadały kolegom pracujące z nim panienki anegdotki, w których występują­

ce nieskromne części ciała, wy­

powiadane były z takim, spoko­

jem, jak „ręka", „noga", „ r o t " .

— Nie, żadna z nich nie mo~e zostać Mniamnikową — rozmy­

ślał, przegryzając paznogciem.

— A gdybyś dał ogłoszenie do gazet — poradził mu ze śmiechem jeden z jego kolegów— że, poszu­

kujesz panienki, skromnej, cichej, nie zapsutej, gospodarnej?

Ta myśl bardzo przypadła do smaku Mniamnikowi. W starych kufrach znalazł przedwojenne pi­

sma codzienne i tam zaczął wy­

szukiwać rubryki pod nazwą

„R óżne" i „Matrymonialne". „C i­

chy z klatki dla samotnej"— r pu­

dło mu w oczy.

— „C ich y " pasowałoby do mnie

> — pomyślał p. Leon — ,ęz klat­

k i" również, bo przecież siedzia­

łem w obozie, ale teraz należało­

by wyszukać zalety, które ja pra­

gnę znaleźć w m ojej przyszłej...

Wzdrygnął się z obrzydzenia, gdy wyczytał następujące ogło­

szenie: — „Józiu, Mięciu, Lulu, Pawełku, Dudusiu, Jasiu, Ada­

siu, i ty, Andrzeju, — opuścili­

ście mnie, a teraz co? Po odbiór

dziecka zgłosić się ulica Równa nr. 18, drugie piętro".

— F e! — zarumienił się we­

wnętrznie Mniamnik. — Cóż za potworne zepsucie!

Czytając dalej, natrą fil wrcśz- cie na to, o co mu chodziło: „P o ­ szukuję panienki, skromnej, ci­

chej, gospodarnej, o przedwojen­

nych zasadach. Posag niewyklu­

czony. Zgłoszenia z fotografią po­

syłać do redrkoji IKC, Wielopo­

le I — pod: „Mówią, że przystoj­

ny".

— 0 , to właśnie doskonały wzór na moje ogłoszenie matry­

monialne! — pomyślał p. Leon

z

zadowoleniem. — Tylko, ponie­

waż fotografie zawsze kłamią, więc poprostu podam mój adres i godziny przyjęć.

Napisał więc na maszynie na­

stępujące ogłoszenie: „Kawaler na stanowisku pragnie tą drogą poślubić panienkę: skromną, ci­

chą, gospodarną, mówią, że przy­

stojną, o przedwojennych zasa­

dach, posag niewykluczony.

Przyjm uje codziennie między go­

dziną 11 a 19 — Rynek nr. 85—>

Leon Mniamnik".

W

dwa dni później ogłosze­

nie jego widniało jak bąk w bru- kowym piśmie codziennym.

— No, no — śmiali sic koledzy biurowi — jast< ś sławny, zaczy­

nają cię drukować!

Tydzień przeszedł

i

jakoś żad­

na młoda osóbka nie zjawił” się w jego mieszkaniu.

Trzeba było podać jeszcze: „ci­

chy z klatki" — żałował i Mniam ­ nik.

Któregoś jednak dnia, pod wie­

czór, odezwał się dzwonek. Pan Leon skoczył otworzyć. Do poko­

ju weszła jakaś osoba płci żeń­

skiej. Leon z bijącym sercem wprowadził do mieszkania, ale gdy zapalił światło, serce mu bić przestało. Osoba, która trzy­

mała w ręce numer pisma, gdzie dał swoje ogło zenie, była tęgą mamą o utlenionych na blado - blond włosach, o czar, gch ocz­

kach, które wyglądały jak pająki w sieci (tyle wokoło nich było z-a rszcz ek ) z dużymi złotymi zę­

bami na przodzie.

— Jestem skromną, cichą, go­

spodarną, o przedwojennych zasa­

dach kobietą — rzekła mama. — Sądzę, że moja osoba w ynełw i w zupc'"ości podane przez pana wa­

runki.

— Ależ, Dobrodziko — jęk " ił

tys. Karol Baraniecki

Współpraca

Mniamnik — przecież pani, za przeproszeniem, mogłaby być mo­

ją... moją,., d ” .ą!

Dama spojrzała na niego z obu­

rzeniem.

— Trzeba wiedzieć, czego się chce, mój panie! Wyraźnie pan napisał w swoim ogłoszeniu, że poszukuje pan osoby o „przedwo­

jennych zasadach". Urodziłam się przed tamtą wojną, przyzr ;ę, ale właśnie dlatego hołduję

„przedwojennym zasadom".

Z trudem wyperswadował ' ' l- ny Mniamnik grubej mamie, że mu nie odpowiada i w pokorze duch” zaczął oczekiwać dalszych wizyt.

Jako następna kandydatka zjawiła się u niego młoda par ~n- ka , dość przystojna, gładko ucze­

sana, z dużymi kolczykami w uszach w formie kwiatów.

— Te kolczyki schowam je j po ślubie— pomyślą1 chytrze Mniam­

nik.

— Co pani lubi? — zapytał p.

Leon, biorąc ją za rękę. — Dom, gospodarstwo, dzieci?

— To też — odparła panienka.—

Ale jeśli mam być szczera, to wo­

lę się stołować w restauracji.

H o -

lę też gatunkowe wódki od czystej.

Kocham prac”, męża

i

umiem wó­

wczas cichutko się zachowywać, najchętniej leżąc z książką na szb-^ongu. Wieczorem lubię y ’ ó gdzieś, do teatru... do kina... na dancing.

— O, moja panno! — wybuch­

nął Mniamnik. — Napewno nie zostanie pani moją żoną!

— Dlaczego? — zdziwiła się panienka — przecież pan wyraź­

nie zaznaczył, że pragnie pan po­

ślubić osobę o „przedwojennych zasadach", a nrzecież przed ro­

kiem 89-ym inaczej kobiety nia żyły * * *

Rok od tego czasu upłynął

ł

Leon Mniamnik jest wciąż kawa­

lerem. Zwierzył mi się niedawno, że pragnie znóic dać ogłoszenie matrymonialne do gazet, ale na- stepująw brzmiące: — „Kawaler ect.. ect.. pragnie poślubić dzielną, młodą dziewczynę, gospodarną, umiejącą dać utrzymanie mężo­

wi i so7 e o POW OJENNYCH

ZA SA D A CH ".

(5)

\

t f , 4 / Str 9

HENRYK MEGUIN UGRUPOWANIE B. HLINKOWCOW ZORGANIZOWAŁO

--- ZAMACH STANU W CZECHOSŁOWACJI

Ulica na której coś się stało

Jest to ulica jak wiele innych, składających się z jezdni, chod­

ników, z latarni, ze sklepów i po­

licjantów. Gdybym wam powie­

dział jej nazwę, nicbyście się z te­

go nie dowiedzieli. Ulica ta służy jedynie za dekorację do następują­

cej zwykłej history jki.

Pierwszy pan zatrzymał się na prawym chodniku tej ulicy i za­

czął uważnie przyglądać się domo­

wi, stojącemu przy lewym chod­

niku.

W dziesięć minut później, pier­

wszego panh otoczyło dziesięć osób w nadziei, że coś zobaczą.

W Paryżu dziesięć osób może na zasadzie prawa postępu mate­

matycznego dorównać dwustu ga­

piom. Wkrótce rzeczywiście naj­

mniej z dwieście osób uporczy­

wie spoglądało w tym samym kierunku, co pierwszy pan. Wó;v- czas kilku przechodniów z lewe­

go chodnika odnwUo nagle wra­

żenie, że naprawdę coś się stało i zaczęło uporczywie wpatrywać w gapiów z chodnika prawego.

Gapie z prawego chodnika, wi­

dząc gromadzących się gapiów na lewym chodniku, sądzili rów­

nież, że naprawdę coś się stało.

I z jednego chodnika na drugi spoglądało wzajemnie na siebie czterysta osób.

Nadchodzący przechodnie za­

trzymali się i zależnie od osobi­

stych upodobań optowali za chod­

nikiem prawym lub lewym. Tam usiłowali poinformować się u naj­

bliższego sąsiada. Ale najbliższy sąsiad, pogrążony w głębokiej zadumie, raczył odpowiadać tylko wymijającym gestem.

Wciąż przystawali nowi przyby­

sze w przekonaniu, że są świadka­

mi jakiegoś groźnego, a sensa­

cyjnego wypadku.

Ż arów ka, k tó ra nie zaw odzi

Po długiej chwili, wyścigowym krokiem, to znaczy tak wolno, jak tylko człowiek może się posuwać, nadeszło trzech policjantów. Prze jeżdżający cyklista rzucił im po drodze:

— Wiecie, tam musiało stać się coś ważnego! Patrzcie, jaki tłum!

Z godną uwagi stanowczością policjant zwrócił się do gapia z

le ­

wej strony i zapytał:

— Co się stało?

Zapytany wzruszył ramionami na znak nieświadomości i głową wskazał na gapiów grupy z pra­

wego chodnika.

Policjant w towarzystwie swo­

ich kolegów przeszedł równym, majestatycznym krokiem na dru­

gą stronę i zwracając się do jed­

nego z gapiów prawej grupy, znowu zapytał:

— Co się stało?

Ten wzruszył ramionami n?

znak zupełnej nieświadomości 1 głową wskazał na grupę z lewej strony.

Trzej policjanci niezdecydowa­

ni, choć nie chcieli tego po so­

bie pokazać, pokręcili się chwilkę między prawą a lewą grupą. Na skutek tej krętaniny ruch kołowy został zupełnie zatamowany.

Policjanci, decydując się wresz­

cie na grupę gapiów z prawej strony, znieruchomieli w kontem­

placji grupy z lewej strony.

Nie,wiem, czy ta historia jest dla was zupełnie jasna, lecz go­

tów jestem zacząć dla tych, któ­

rzy jej nie zrozumieli, od począt­

ku. Żadnych reklamacji? No, więc ciągnę dalej. Pierwszy pan, na którego nikt zresztą nie zwra­

cał uwagi, mruknął przez zaciś­

nięte zęby:

— Trudno! Firanki moje są bardzo brzydkie! Będę musiał po­

wiedzieć, Melanii, żeby je zmie- niła...

I pierwszy pan poszedł z lek­

kim sercem do domu. Nikt ni, zauważył jego odejścia.

Wzdłuż chodnika prawego i wzdłuż chodnika lewego był teraz thim podobny tłumowi, oczekują­

cemu na przybycie gwiazdy fil­

mowej, jakiegoś boksera, lub za­

granicznej sławy panującej.

Gdy ja sam cichaczem się wy­

nosiłem, ludzie jeszcze nie opusz­

czali swoich stanowisk. Może jesz cze ich tam zobaczycie...

ryg. Rogrłna Kaś.,kg

W yroby z H linki

2 LĘKU

f lęku przed rusycyzmem wielu z naszych braci Ni, mawia „kot się czai", lecz „kot się herbaci"...

MÓWIŁO DO MNIE Mówiło do mnie dziewczątko smarkate:

^Jedno cenię w dziewictwie". „Co?" „Właśnie utratę*.

JAN CZARNY

JEDNEMU

Nie dziwię się, że łabędź podbił serce Ledzię.

eśli ciebie, mężczyznę, lada gęś uwiedzie.

O JEDNEJ

Prawda, że do dwóch zliczyó nie może, 'ecz któż, jak ona umie dzielić... łoże.

RECEPTA NA MOCARSTWOWORÓ Czego nam trzeba, byśmy znów

w dawną potęgę wzrośli?

Więcej asfaltu, zamiast „kocich łbów"

i jak najmniej głów oślich.

WYCHOWANIE

tfidać wiedział ojciec, gdzie przykładać rzemień, ieśli wyrósł z syna człek niebity w ciemię...

O KÓŁKACH

Toło Matek, Koło Zuchów, Koło Koni...

Mimo tylu kółek, trudno świat dogonić NIEMCY

Wczoraj umyli mydłem z ludzi ręce, więc dzisiaj mają „czyste intencje", 3 jutro światu rzucą po raz wtóry w twarz rękawiczkę z ludzkiej skóry.

»i!W> W

PRZEMYSŁOWCY AMERYKAŃSCY ZAROBILI NA WOJNIE 52 MILIARDY DOLARÓW

ry».

Karol Baraniecki

z y s ty z y s k

i i

(6)

A r 41

zimny.

Proszę o kawałek lodu, ale żeby był

rys. Lech B agiński

—- Kupiłabym sobie małpkę, ale mąż m ój Jest takim estetą, że nie m ógłby na nią patrzeć...

— Wiesz, Feluś, nigdy w to nie uwierzę, że człowiek pochodzi od małpyt

rys. Adam B ie ńko w ski

— Pan pozwoli: tw arz to ja ju ż sobie sa­

ma umaluję!

rys. Janusz Zarębski

— Dlaczego nie pokazujesz się z narze­

czoną? Zerwaliście ze sobą?

— Nie, tylko ona wyszła zamąż.

— Za kogo?

- Za rnnic.

Członek To w

— Czy się nic

Poradnik kosmoetyczny

PIELĘG N AC JA RĄK

Kom. S. (Warszawa): Ma pani zupełną rację, na ręce w dzisiejszych czasach trze ba zwracać szczególną uwagę. Jest rzeczą nadzwyczaj pożądaną, aby absolutnie w szy­

scy m ie li, c z y s t e ręce. Zgadzamy się w tym względzie w zupełności z panią.

Aby osiągnąć czystość rąk należy w pierwszym rzędzie mleć t. zw. żelazne za­

sady, a następnie -ystrzegać się wsze!k'e- go rodzaju okazji, sprzyjających — jak wiadomo — ich zabrudzeniu. Wydaje się nam, że smarowanie rąk (kompś) nie jest wskazane i może doprowadzić do przy­

krych konsekwencji. Nie radzimy także smarować rąk (własnych) klejem stolar­

skim lub syndetikonem, ponieważ po ta­

kim zabiegu łatwo się może do nich coś przykleić...

ABY W YGLĄDAĆ MŁODO...

Janusz M. (P ickw ick): Aby wyglądać młodo, powinien pan codziennie wstawać o godzinie 7-ej rano, a nie jak dotychczas o 7-ej wieczór. U jrz y pan wtedy nareszcie t.

zw. światło dzipnne, a wiadomo przecież, że ludzie przy ujrzeniu światła dziennego wyglądają zazwyczaj młodo...

POCENIE SIĘ PACH

Niuśka: Jeśli to o pani napisał po-ta:

Ponad wszystkie twe zapachy Cenię zapach tw o je j pachy...

nie powinna ich pani, broń Boże, myć. Na­

tomiast jeśli ten dwuwiersz nie był dedyko­

wany pani, to n yc, do jasnej cholery, przy najm niej pięć razy dziennie...

SFAŁSZO W ANY MIÓD

Stanisław Sojczyński (l.ódź): Aby prze­

konać się, czy miód nie jest, sfałszowany, należy łyżeczkę miodu rozpuścić w ćw iart ee spirytusu. W ypić duszkiem, co prawdo­

podobnie dla pana nie przedstawia w ięk­

szej trudności i po upływie pewnego cza­

ta oddać mocz do'analizy...

ZM A R S ZC ZK I

Zosia (Gdynia): Aby uniknąć zmarszczek nie należy się marszczyć...

GĘSIA SKORKA

Stroskana Połcia (Wrzeszcz). Przyczy­

ną gęsiej skórki, która, jak pani nam pi­

sie. nawiedza panią kilkakrotnie w ciągu dnia i kilkadziesiąt razy w ciągu nocy, nie może być nic innego, jak tjylko niemoralny i nieetyczny tryb życia. Dolegliwość ta zna na jest zresztą od dawna jako t. zw. „pię­

ter". W ątpimy, aby Komisja Specjalna po- t afiła panią „ tego wyleczyć. Raczej prze­

ciwnie...

SPRAW A D R A ŻLIW A

Marian Pod (Europa Zach.): Pyta nas pan. czy paru jako czołowemu publicyście wypada robić na drutach, do czego zmu­

sza pana pańska niewyrozumiała małżonka.

Otóż, naszym zdaniem, jeśli pan nie czu­

je się jaskółką nie wypada. Zresztą niech pan postara się wytłumaczyć żonie, że dużo wygodniej jest r o b i ć normalnie...

RAC H U J KOLEŻANKO™.

Stokrostka: Radzimy nie jeść musztardy i chrzanu. Po miesiącu liczba krostek zmniejszy się do pięćdziesięciu...

U SU W A N IE DEFEKTÓ W Nietutejszy: Wszelkiego rodzaju piep- rzykl, brodawki i wrzody na ciele społe­

czeństwa możnaby uąunąć t. zw. rozpalo­

nym żelazem. Jest to jednak metoda śred­

niowieczna i niehumanitarna. Obeenie z po­

wodzeniem stosuje się hermetyzację i se- paiatyzację. Zabiegi te są prawie bezbo­

lesne. Adres: Milęcin. Ogród Pracy...

rys. Lech Bagiński Opieki nad zwierzętami:

nie stało koniom?!!

rys. Józef Skonieczny

— Moje uszanowanie panu dyrektorowi...

rys. Lech Bagiński

— Kupiłeś papugę?

— Nie, wypożyczyłem do czasu powro­

tu żony z letniska...

W szystkie Czytelniczki tudzież Czytel­

ników maiących jakiekolwiek w ątpliw ośd ub dolegliwości natury k o s m o e t y e z - n e j, prosimy o zwracanie się do nas, a my na lamach P O R A D N IK A będziemy się starali w miarę naszych możliwości udzie­

lać odpowiednich wskazań i porad...

RED AKCJA

rys. Józef Skonieczny

— Huszcza powiedział, że jestem Idiotą.

— Hm, od niego nie dowiesz się nic no­

wego.

— Co słę żonie stało w oczko?

— Nic, to je i nowy kapelusz.

— Ile razy potrząsam głową, panie do­

ktorze, to kark mnie boli.

— Więc niech pan nie potrząsa!

— Tak, ale jak się przekonam, że mni*

kark boli?

rys. Adam B ie ńko w ski

— Chciałbym kupić los. Kiedy ciągnienie?

— Za 2 tygodnie.

— To dla mnie za późno. Potrzebuję pie­

niędzy ju ż ju tro l

rys. Janusz Zarębski

— M ówiłam ci, żebyś zapalił światło!

— Zapaliłem, ale ponieważ niema prą­

du, to zgasiłem!

rys. Lech B agiński

— Biedny piesekl

REDAKCJA: Łódź. Piotrkowska 86 — telefon 254 20,

Cytaty

Powiązane dokumenty

ginesie tej cennej roboty nasuwa się jednak pytanie: kiedy nareszcie Zarząd Nieruchomości zablerzc się do remontu zagrożonych budynków.. Coprawda jest Jeszcze

formator skierował mnie do wydziału ogólnego. Dziś naczelnik był bardzo zajęty. Naczelnik powiedział mi, że z moją sprawą muszę się udać do wydziału

Wkrótce nadarzyła się okazja *ti temu. Bo oto on miał imieniny. Zegarek podobał mł się, był ładniejszy od mojego i było przy­. jemnie móc przynieść mu

Kompozytor nowator i odkrywca z początków naszego wieku świadom jest wyczerpania się możliwości formotwórczych dotychczas stosowanych technik i systemów uniwersalnych: harmonii

— Uczą mnie koledzy liter — chwalił Się Klamczyk, a wszyscy chętnie mu wiersyłi, radując się z przemiany wewnętrznej, jaka się w nim dokonała,. Tylko

sła się kurtyna i zaczęło się przed­.. stawienie. Mąż

ka, w wyniku której Staś znalazł się niebawem w szpitalu, my uda­. liśmy przygodnych przechodniów, obie’ zaś bohaterki rozpoczęły s tra ­ szliwy koncert,

cy się posługujemy, staje się, o- czywiście, nieprzydatny.. Można- by, po rozebraniu się do naga, przebrnąć przez uliczne kałuże do burmistrza, który posiada